Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )


Taxi Ride Napisane: 06.03.2004 20:27


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 13.04.2003
Nr użytkownika: 275


QUOTE (Koralina @ 04-03-2004 17:29)
Wszystkie informacje zawarte w tym felietonie są już wszystkim dobrze znane..

Ano, praktycznie jak zawsze. Na miejscu autora bym się poważnie zastanowiła nad znaczeniem słowa "felieton" i zakupiła parę gazet, w których on występuje występuje - w celu przetestowania nowo nabytej wiedzy. (Ale to tylko złośliwy wtręt, który ma nadzieję na zapadnięcie w podświadomość. Nie wywoływać awantury proszę.)
  Forum: Wasze zdanie... · Podgląd postu: #131989 · Odpowiedzi: 7 · Wyświetleń: 6780

Taxi Ride Napisane: 18.05.2003 16:36


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 13.04.2003
Nr użytkownika: 275


Lato 2002. Despair i Delirium nudzą się przed komputerami i czekają na powrót koleżanki-fanatyczki panów Fettów. Del przegląda Strony O Parach W Star Wars. Wspólnie stwierdzają, że biedny Obi Wan był już łączony z każdym... zaraz, zaraz. Poza Bobą Fettem! Nagle wspólnie stwierdzają, że to "a" na końcu imienia Fetta musi coś znaczyć. I w ten sposób powstało to opowiadanie.

(Tak. Upały nam zaszkodziły.)



"Dawno, dawno temu w odległej galaktyce..."

...Obi Wan Kenobi siedział w tawernie, nudząc się niezmiernie.
Ziewnał, zerkając w stronę drzwi i myśląc o Sabe, którą zostawił na pastwę Amidalki.
Amidalka zresztą zniknęła gdzieś razem z tym okropieńcem, Anakinem, przypomniał sobie Obi, bawiąc się szklanką. A Sabe została porwana przez tego... jak mu tam... Dartha Bohuna.
Do Obi Wana powoli zaczęło docierać, że chyba powinien lecieć jej na ratunek.
Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że powinien także dokończyć drinka.
Dokładnie w tym momencie trzasnęły drzwi tawerny.
Obi niechętnie odwrócił się, by dowiedzieć się, kto przybył. Lubił bowiem wiedzieć wszystko, a może nawet jeszcze więcej. Co często wpędzało go w kłopoty. Jak na przykład jeszcze za czasów Qui Gona, kiedy to... Ech, dawne dzieje - pomyślał z nostalgią.
Wszystkie te rozmyślania sprawiły, że nie odwrócił się na czas. Zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy ktoś go postukał blasterem w ramię.
- Te - powiedział ktoś burkliwym, dziwnie znajomym głosem. - Ty jesteś Kenobi, nie?
Obi odwrócił się powoli i z godnością.
- Tak, to ja.
To, co ujrzał, omal nie zwaliło go z nóg, mimo, że nie był to pobratymiec Jar Jara.
Stał przed nim najprawdziwszy anioł w srebrnej zbroi. Zapuszkowana Julia. Metalowa Kleopatra.
- Zbieraj się, Kenobi, i to migiem - odezwała się kobieta z marzeń Kenobiego. - Chyba, że lubisz obrywać blasterem.
- Nie lubię - odrzekł Obi Wan z głupia frant i wstał. Kobieta rzuciła mu wrogie spojrzenie.
- No, już! - warknęła.
- Ale dlaczego?... - zdążył jeszcze zapytać.
...zanim Puszka uderzyła go blasterem w tył głowy.
- I tak nie był naładowany - mruknęła pod nosem i wyciągnęła Obi Wana z tawerny.
W drzwiach zawróciła jeszcze, by podnieść z podłogi miecz, który wypadł zza pasa znokautowanego Jedi.
Potem zaś wepchnęła go na pasażerskie siedzenie swojego pojazdu, sama zasiadając za sterami.
Siedzący tuż przy wyjściu Talon Karrde zobaczył jeszcze, że pojazd kieruje się w stronę Tatooine, po czym kobieta przyśpieszyła i wraz z Obim zniknęła z oczu Talona.
Ech, pomyślał przemytnik, znowu trzeba będzie lecieć do tej dziury. Ktoś mógłby ją w końcu rozwalić na parę miliardów drobnych kawałeczków...

Obi Wan ocknął się po jakimś kwadransie, czując obecność dużego guza z tyłu głowy.
Potem zaś uświadomił sobie, że znajduje się się w powietrzu. W czym, co leciało z zupełnie nieakceptowaną w galaktyce szybkością.
- Ej, kochanie - odezwał się do pilotki. - Mogłabyś trochę zwolnić? Mogą nas zatrzymać, a wtedy będzie mała awantura, mandaty, takie rzeczy...
- Mógłbyś siedzieć cicho, Kenobi? Nie chcesz chyba, żebyśmy się wpakowali na jakiś transporotowiec, co?
Obi westchnął, ale postanowił od tej chwili siedzieć cicho. Ale nie byłby Obi Wanem, gdyby nie złamał obietnicy. Duże kłamstwa, to była jego słabość.
- I po co ja właściwie wchodziłem dziś do tej tawerny? - zapytał retorycznie.
Pilotka rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Też jestem ciekawa - syknęła.
Obi stwierdził, że właściwie to może sobie na nią popatrzeć i... nacieszyć oko?
- Kim ty właściwie jesteś? - zainteresował się.
- Szanujący się łowcy nagród nie rozmawiają z Jedi - warknęła kobieta.
Łowcy nagród? Obiemu zaczęło coś świtać. Niedawno to gdzieś słyszał... Łowcy nagród... Ach, tak! Han skarżył się na taką jedną Bobę Fett. Mówił, że jest głupia i brzydka i łazi ubrana w puszkę.
Obi Wanowi nie wydawało się, żeby jego towarzyszka była głupia albo brzydka. No, ale niewiele osób w galaktyce zwykło chodzić w puszkach...
Jedi postanowił zaryzykować...
- Boba? - spytał.
Usłyszał tylko ciche prychnięcie.
- Mógłbyś się łaskawie zamknąć?
- Nie - odparł, po raz pierwszy od paru miesięcy naprawdę szczerze. - Jesteś Boba Fett?...
Pojazdem gwałtownie zatrzęsło. Przez jakąś chwilę Obi miał wrażenie, że znajduje się na szybkiej karuzeli.
- No dobra, dobra - powiedział uspokajająco, poprawiając się w fotelu pasażera. - Nie tak gwałtownie, co?
- Dobra, niech już ci będzie. Jestem Boba Fett. I co? Jeszcze jakieś pytania?
- Tak - potwierdził Obi. Jej obecność źle na niego działała: mówił prawdę. - Po kiego licha mnie za sobą targasz?
- A co, przeszkadzam ci?
Kenobiemu jej obecność zupełnie nie przeszkadzała, ale na wszelki wypadek postanowił zachować tą informację dla siebie.
- A jeżeli tak?
- Ha, ha - mruknęła kobieta. - To masz poważny problem, kochasiu.
- Dlaczego? - zapytał Jedi.
Do Boby nagle dotarło, że wie, co mieli na myśli ludzie mówiący, że Kenobi uwielbia niewygodne pytania.
Nie pozostało jej więc nic innego, jak nabić Obi Wanowi drugiego guza.
Jedi był już jednak na to przygotowany. Po kryjomu zabrał Bobie swoją broń. Jedno szybkie cięcie mieczem świetlnym wystarczyło, by słynny Fettowski blaster zamienił się w dwa słynne Fettowskie blastery.
- Och - powiedziała Boba, zdruzgotana. - Ty... Ja cię zaraz...
- Ty mnie zaraz co? - zainteresował się uprzejmie Obi Wan. - Chwilowo to ja tutaj mam broń, a nie ty.
Później wiele razy wyrzucał sobie, że w tej chwili gadał, zamiast patrzeć. Kobieta bowiem sięgnąła do schowka i wyjęła... miecz świetlny.
- Eee... Złota ty moja, skąd go masz?
Boba spojrzała zdumiona na Obiego.
- Qui Gon ci nie mówił?
- Czego nie mówił? - postanowił się dowiedzieć.
Łowczyni w tym samym czasie uświadomiła sobie, od kogo Kenobi nauczył się nie mówienia całej prawdy.
- Uhm - stwierdziła wieloznacznie.
- A można dokładniej? - jak już powiedziano na początku, Obi lubił wiedzieć wszystko.
Boba westchnęła.
- Kenobi, ruszże ty czasem głową, dobrze?
- Dzięki - obraził się Jedi.
- A proszę - odparła uprzejmie Fett.
- Oddaj mi miecz świetlny... - spróbował Kenobi.
- Czy mógłbyś mi tak nie machać ręką przed oczami? To jest denerwujące.
- Jakimi oczami? - przeraził się Jedi. Nagle przyszło mu do głowy, że Boba nosi na głowie tę puszkę, bo jej własna twarz nie nadaje się już do użytku po jakimś wypadku (nic dziwnego, jeżeli zawsze latała z taką szybkością...)
Kobieta po raz kolejny prychnęła.
Potem zaś puściła stery jedną ręką i zdjęła nią puszkę z głowy.
Oczom Obi Wana ukazała się najcudowniejsza istota płci żeńsciej, jaką kiedykolwiek widział. A widział ich naprawdę dużo: poczynając na Padme Amidali, poprzez członkinie rady Jedi, na Sabe kończąc.
- TYMI oczami - warknęła w stronę oczarowanego Jedi. - A teraz bądź tak dobry i zamilknij.
Po raz pierwszy od bardzo dawno Obi poczuł, że nie ma nic do powiedzenia.
Milczał aż do lądowania.

Jednak, gdy zobaczył, gdzie się znaleźli, musiał przerwać krąg milczenia.
- Tatooine?! Postradałaś zmysły czy co? Już lepiej na taką Korelię, cywilizowane przynajmniej toto...
- Nie martw się, na Korelię też zdążymy. A tutaj mam sprawę do załatwienia.
- To ja może poczekam...
- Idziesz ze mną, Kenobi!
- To już nie jesteśmy na ty? - zdziwił się Obi Wan.
Boba postanowiła tymczasem nie wypowiadać swojego zdania na ten temat. Faktem było jednak, że sto razy bardziej wolała milczącego Obi Wana od Obi Wana rozgadanego.
On zaś, domyślając się, że nie otrzyma odpowiedzi na nurtujące go pytanie, zadał kolejne:
- Jaką sprawę?
Łowczyni i na to pytanie nie odpowiedziała. Doszła bowiem do wniosku, że im mniej ona będzie się odzywać, tym mniej będzie miał do powiedzienia Jedi.
I miała rację, gdyż kolejnym milczeniem zbiła mężczynę z tropu.
- Aha - stwierdził po paru minutach. - No tak. Lubisz tę planetę?
- Nie - syknęła Boba. Szła równym, szybkim krokiem, a Jedi ledwo za nią nadążał.
- To się zgadzamy - ucieszył się Obi Wan.
- Cieszę się.
- Nie słychać.
Boba pożałowała, że nie może nabić Kenobiemu kolejnego guza. Jednak waga Jedi uniemożliwiała sprawne przemieszczanie się z nim na plecach. Koniec końców, Fett obiecała sobie, że odreaguje ten stres przy najbliższej okazji.
Obi Wan nie rezygnował.
- Za dużo piasku. Za dużo wiatru. Za dużo Tuskenów - mówił.
- Kenobi, zamilknij - warknęła Boba z furią.
- Nie.
- Zamilknij, dobrze ci radzę.
- A masz powody, żeby mi dobrze radzić? Bo porwałaś mnie, przetrzymujesz wbrew woli, i tak dalej...
- Kenobi, czy w twojej woli leży zostanie przestrzelonym blasterem albo przebitym mieczem świetlnym? - zapytała kobieta lodowato spokojnym głosem.
- Nie - musiał przyznać Jedi.
- To nie chrzań mi tutaj, bo wobec powyższego postępuję dokładnie zgodnie z twoją wolą.
Obi Wan, człowiek światły i inteligentny, postanowił zastosować się do polecenia towarzyszki. Tym bardziej, że w bardzo przekonujący sposób położyła rękę na blasterze.
Nie wytrzymał jednak długo.
- A dlaczego właściwie mnie porwałaś? - zainteresował się po kilku minutach.
Boba zmełła w ustach przekleństwo.
Wiedziała jednak, do czego prowadzi polemizowanie z Kenobim.
- Mam porachunki z twoim przyjacielem Solo - poinformowała go łaskawie.
Obi tymczasem obraził w myślach Hana za wpakowanie go w tą całą kabałę.
- Jakie porachunki?...
W tym momencie Boba nie wytrzymała i Kenobi dorobił się trzeciego guza.
Cios nie był jednak tak silny, by Jedi od niego zemdlał.
Postanowił jednak się obrazić. Zapadła cisza.
Boba dalej maszerowała, zastanawiając sie, po jakie licho porywała tego gadatliwego kretyna. Bo chyba nie dla ślicznej buźki!...
Solo porządnie oberwie za to wszystko. Aż go Leia nie pozna!

W tym samym czasie na Korelii, nieświadomy gróźb ze strony Boby Fett, przebywał Han Solo.
Han, jak na zabijakę przystało, siedział w otworze wejściowym Sokoła Millenium, ćmił papierosa i popatrywał na Chewbakkę, naprawiającego statek.
Nie dane mu było jednak nacieszyć się pozą zabijaki.
Koło niego, jak spod ziemi, wyrosła Leia. I zaczęło się...
- Co to znaczy? - warknęła. - Palisz? Nie czytało się ulotek w przychodni? Nie słyszało o szkodliwości palenia? I do tego obijasz się, wykorzystując biednego Chewiego! Idź natychmiast mu pomóc!
- Ale... - słabo zaprotestował Han.
- Nie aluj mi tutaj! Marsz naprawiać statek. I, na Boga, popraw kamizelkę! Wyglądasz jak flejtuch!
- Ejj! - czego jak czego, ale takich opinii na temat kamizelki Han nie zamierzał znosić. - Odczep się! To bardzo ładna kamizelka!
- I umyj włosy - poradziła Leia na odchodnym.
Solo wzruszył ramionami. I pożałował, że nie było z nim Obi Wana. Przy Jedi Leia nie odważyłaby się tak mówić.
Grzecznie jednak poszedł naprawiać Sokoła. Awantury z Leią charakteryzowały się tym, że zazwyczaj ona wygrywała. A przegrana to coś, czego Han nienawidził najbardziej w galaktyce.

Tymczasem na Tatooine Boba i Obi Wan wkroczyli do małego, zapyziałego pomieszczenia, przypominającego nieco bar.
Fett, na powrót zapuszkowana ("Szkoda" - wyrwało się Kenobiemu), postukała w ramię barmana - oczywiście za pomocą blastera.
- Gdzie Solo? - zapytała agresywnie.
Barman jakby skurczył się w sobie.
- No... tego... tam... - zaczął.
- Chyba go nie ma - skonstatował Jedi.
- Mógłbyś się nie wtrącać? - spytała agresywnie Boba.
- Nie - Kenobi po raz kolejny powiedział prawdę. Obecność pięknych, zapuszkowanych kobiet stanowczo źle na niego wpływała.
- A żeby cię szlag - mruknęła jeszcze, po czym odwróciła się do barmana. - No, gdzie jest Solo?
- Kochanie - rzekł Obi Wan. - To nie tak się robi.
I, najwyraźniej zapominając o zasadzie "nie używaj Mocy z byle powodu", użył jej, by przekonać barmana, że bardzo chce poinformować ich o miejscu pobytu Hana.
Obecność zapuszkowanych, agresywnych kobiet działała na niego naprawdę źle.
Kiedy barman już wyjawił swą pilnie strzeżoną tajemnicę, Jedi powiedział mu tylko:
- Nie było nas tutaj.
- Nie było was tutaj - zgodził się mężczyzna.

Z chwilą, gdy Boba i Obi opuścili kantynę, Leia przekroczyła próg kabiny pilota w Sokole Millenium. Chciała najpierw poszukać czegoś w przylegającym do kabiny pomieszczeniu, ale ostatecznie przekonało ją mrugające od godziny światełko na holotelefonie.
Nacisnęła guzik, po czym jej oczom ukazał się trochę zniekształcony obraz Talona Karrde.
- Leia, skarbie - odezwał się Talon. - Co słychać?
Leia zdecydowanym ruchem wyłączyła holotelefon. Miała stanowczo dosyć kumpli Hana.
- Kochanie, kto to był? - znienacka pojawił się Han.
- Aaa... Winter, mój nerfopasku. A teraz wracaj do naprawy...
- Już skończyliśmy - odparł dumnie przemytnik.

- No, no - powiedziała Boba, kiedy odeszli już na dobrą odległość od baru. - No, no.
Obi Wan uśmiechnął się tylko dumnie.
- Każda branża ma swoje sekrety.
On nie jest taki zły, pomyślała Fett. Te oczy, te umiejętności, ta broda... Nie musi go znów aż tak źle traktować, facet nie zasłużył...
Uśmiechnęła się łaskawie.
Moment nieuwagi o mały włos skończyłby się dla niej tragicznie. Oto bowiem, w czasie, gdy uśmiechała się do Kenobiego, z zaułka wychynął paskudnie wyglądający typ z równie paskudną bronią dalekiego rażenia.

***Sceny, które wówczas nastąpiły, zaliczają się do gatunku niezywlke drastycznych. Kniaziówny po ich przeczytaniu mogą mieć koszmary, więc dla ich (Kniaziówien) dobra, autorki ulitowały się i tego nie opisały***

Obi Wan Kenobi niósł bezwładne ciało Boby Fett, klnąc w myślach.
- No, nie umieraj - mówił cicho, kiedy z ust łowczyni nagród wydobywały się bolesne westchnienia.
- Nie umieram, kretynie - szepnęła w przerwie między jednym westchnieniem a drugim Bobka.
Zaskoczony Obi wypuścił łowczynię z rąk.
- Ale teraz zacznę! - wrzasnęła Boba i po raz pierwszy zemdlała.
Jedi otrząsnął się dopiero po dłuższej chwili.
Może ona ma za mało powietrza? - zastanowił się z niezwykłą trzeźwością. Ukląkł na ziemi i ostrożnie zdjął puszkę z głowy Boby.
Ciemne włosy rozsypały się na wszystkie strony. Mało brakowało, by Obi Wan pogrążył się w pełnej uwielbienia kontemplacji.
Boba momentalnie odzyskała przytomność i, zanim Kenobi się obejrzał, byli w pojeździe.
- Można się o coś zapytać?
- Tak - odpowiedziała Boba nieco łagodniejszym niż dotychczas tonem.
- Gdzie przehandlowałaś Slave I?
Łowczyni ciężko westchnęła.
- Nie przehandlowalam, Solo mi go zniszczył...
Do Obi Wana powoli zaczęła docierać straszna prawda.
- I to dlatego go ścigasz?
Boba milczała dłuższą chwilę.
- Owszem, poniekąd - odparła w końcu. - Jeszcze jakieś pytania?...
Kenobi zastanawiał się dłuższą chwilę.
- Co takiego miał mi mówić Qui Gon?
- Lubisz Korelię? - szybko zmieniła temat Boba.
- Nooo... Taaak... Nawet... Lecimy tam, jak mam rozumieć?
- Aha - potwierdzła Fett. - Zapnij pasy, chłopcze!
Obi Wan poczuł się mile zaskoczony. Nikt nie nazywał go chłopcem od czasu, gdy został rycerzem Jedi.
- A co, wchodzimy w nadprzestrzeń? - zapytał ponuro.
- A jak myślisz? Wchodzimy i to dokładnie w tym momencieeee...
Kenobi mocno zacisnął powieki.
- Wiesz - wykrztusił. - Ja nie bardzo lubię loty...
- Zauważyłam - odparła Boba spokojnie.
- Mam chorobę lokomocyjną i w ogóle...
- To dla mnie nie nowość. I lepiej uważaj, bo nie zamierzam pozwolić, żeby Solo mi tym razem uciekł.
- I Solo jest dla ciebie ważniejszy niż moje zdrowie?! - jęknął oburzony Jedi. Obecność zapuszkowanych, okrutnych kobiet robiła mu straszne rzeczy z psychiką.
- Aktualnie, tak - odpowiedziała łowczyni. - Mam zamiar mu porachować kości za Slave I.
Obi Wan dłuższą chwilę trawił tę informację.
- A nie prościej kupić sobie nowy?
- Kenobi - Boba odwróciła się. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, co dla mnie ten statek znaczył?
- Nie - przyznał Jedi.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że to była pamiątka po mojej matce?
- To ty miałaś matkę? - zdziwił sie Obi.
- Tak, Jangę Fett. Legendarną łowczynię nagród, wzór do naśladowania dla wszystkich w tym fachu, kobietę mądrą, piękną i nowoczesną! Czy teraz już wiesz, co znaczyła dla mnie ta kupa złomu?
Kenobi zamilkł, ponieważ go zatkało.
- Owszem, rozumiem - rzekł. - I tylko dlatego tyle czasu rozbijałaś się po galaktyce tą... kupą złomu? Dlatego, że to była pamiątka po matce?...
Boba prychnęła.
- A ty myślisz, że dlaczego?... Bo niby miał ładny kolor?...
- A ta zbroja to też po matce? - Obi postanowił drążyć temat.
- Na wzór, na wzór zbroi matki. Tak samo, jak Slave I. I wiesz co? To wszystko jest tylko niepraktyczną kupą złomu! Gdy tylko skończę z Solo, zmieniam image. Już nikt nie będzie mnie kojarzył z tą obrzydliwą zbroją! Ha!
- I Bogu niech będą dzięki - powiedział z głębi serca Jedi.
Boba uśmiechnęła się do niego najsłodziej, jak tylko umiała.
- Tylko zapiszę na jej konto morderstwo Solo. Będzie cudownie...
- Będzie - zgodził się Obi Wan, po czym nagły dreszcz przebiegł mu przez plecy. - To znaczy... Yyy... Chcesz zabić Hana?
Kobieta skinęła spokojnie głową.
- Owszem.
Kenobi zastanowił się.
- To chyba nie jest dobry pomysł - powiedział powoli.
- I co jeszcze powiesz? - prychnęła Boba. - Mam złe przeczucia? Bądźże choć raz oryginalny.
Jedi zasępił się.
- To naprawdę nie jest dobry pomysł - powtórzył z naciskiem.
- To naprawdę... - zaczęła Boba i nagle urwała. - Eeeej! Nie próbuj ze mną tych swoich sztuczek, Kenobi!
Obi Wan załamał się. Po dziesięciu godzinach znajomości ona nadal mówiła do miego per "Kenobi". To było okrutne.
Łowczyni lubiła być jednak okrutna.
- A po co ci ja do tego zabijania Hana? - zapytał w końcu zrezygnowanym głosem.
- Bo inaczej by do mnie nie wyszedł - wyjaśniła Boba.
- Och - mruknął Jedi. Nagle w głowie zaświtała mu straszna myśl. - A co zamierzasz zrobić ze mną... potem?
- Jeszcze nie wiem - powiedziała zgodnie z prawdą.
Prawdę mówiąc, na początku miała zamiar zabić i jego. Teraz jednak, po tej podróży, potyczce z tym jakimś paskudnym typem na Tatooine i wizycie w kantynie, zaczynała się wahać. To uczucie było jej całkiem obce. Zazwyczaj Boba Fett wykazywała się nadludzkim wręcz zdecydowaniem i determinacją.
Łowczyni ze zgrozą uświadomiła sobie, że chyba zaczyna lubić Kenobiego.
- Kiedy się ten koszmar skończy? - mruknęła do siebie.
- Co mówiłaś?
- Nic, nic - odpowiedziała ze zwykłym opanowaniem. - Ale chyba powoli dolatujemy.
Obi Wan zamyślił się. Czy dalby radę za pomocą Mocy wyperswadować jej pomysł zabicia Hana?
Pewnie nie. Ale nie zaszkodzi spróbować.
- Wiesz co, Boba? Nie zabijesz Hana.
- Nie zab... Oż ty! - wrzasnęła łowczyni. - Mućka jedna! A prosiłam, żeby nie próbował bawić się Mocą!
- Nie zabijesz Hana - powtórzył Kenobi z uporem. - Nie chcesz go zabić.
- A co chcę zrobić? - zapytała Boba słodziutko.
- Podziękować mu za sfinansowanie zakupu nowego statku.
Łowczyni udała, że zastanawia się nad tą propozycją.
- Nie, dzięki. Mogę zrobić obie te rzeczy na raz...
- Nie chcesz zabić Hana - powtórzył Obi Wan, przywołując coraz więcej Mocy. Midichloriany zaczynały wrzeć.
...Przydałaby się transfuzja krwi.
- Ojejku - mruknęła Boba. - Nie chcę go zabić. Zadowolony? A jeżeli tak, to powiedz mi, do diaska, co mam niby teraz zrobić?
- Zostaw to mnie. Dostaniesz taki statek, że wszystkim gały wyjdą na wierzch i przejdą obok.
Fett uznała, że warto nad tym pomyśleć.
- Tylko nie myśl za długo, bo Sokół jest po drugiej stronie hangaru - zauważył Obi.
- No wiesz - powiedziała Boba w zamyśleniu. - Oni mnie nigdy nie widzieli bez hełmu...
- Ale mnie widzieli. I to nie raz. Za chwilę zauważą mnie i przybiegną tutaj, żeby się przywitać.
- To zrób im tę sztuczkę z powtarzaniem twoich zdań - kobieta wzruszyła ramionami.
- Na Hana nie działa, Leia jest Jedi, a jeden Wookie ich nie przekona - poinformował ją Kenobi. - I wszyscy troje właśnie tutaj idą.
- No to masz problem - Boba po raz kolejny wzruszyła ramionami.
Jedi uznał za pewne pocieszenie, że nie mówi już o zabiciu Hana.
- Witaj stary! - krzyknął Han. - Co cię sprowadza w te stony, Obi?
- Tak dokładnie to ja - Boba nie lubiła tracić czasu na zbędne pogaduszki.
- A to kto? - zapytała Leia podejrzliwie.
Do Obi Wana dotarło, że czas wziąć sprawy w swoje ręce.
- Stara znajoma - powiedział spokojnie. - Mówi, że zniszczyłeś kiedyś jej statek.
Han zagapił się na Kenobiego ze zdumieniem.
- Naprawdę? - Leia rzuciła mężowi spojrzenie pełne złości.
- Wiesz - mruknął Han - gdybym ja pamiętał każdy statek, na jaki wpadam...
- Na pewno jednym z nich był jej statek - oznajmił Jedi. - Więc teraz powinieneś chyba go odkupić, albo coś...
- Kupić lepszy - zasugerowała Boba.
Han uznał, że nieznajoma posunęła się za daleko.
- I co, może jeszcze Sokoła dołączyć.
- Dziękuję, ale nie będę holować go na złomowisko. Mam ważniejsze sprawy.
Tego było już za wiele. Solo złapał swój blaster i wymierzył go w kobietę.
Ona zrobiła to samo.
- Han, daj spokój - westchnęła Leia.
- Boba, przestań - poparł przyjaciółkę Obi Wan.
Zainteresowani tylko wzruszyli ramionami i dalej mierzyli w siebie blasterami.
- Boba Fett... - Han postanowił pobawić się w gadki serialowego policjanta. - Mogłem się domyślić, że to ty...
- Z twoją inteligencją? - prychnęła Boba. - Chyba żartujesz.
Han uznał, że na aroganckie zaczepki nie powinien odpowiadać. W końcu jest przemytnikiem, ma swój honor.
- Co? Słynnego Hana Solo zamurowało? Starzejesz się... - zadrwiła Boba.
Chewbacca zaryczał gniewnie.
- Nie ruszaj się, bo będę strzelał - zagroził Han.
Łowczyni nagród zaśmiała się drwiąco.
- O jejku, jejku, jejku! I co jeszcze?
Solo poczuł się lekko zbity z tropu.
- Han - odezwał się ze zmęczeniem Obi Wan. - Załatwmy to pokojowo. Kup jej jakiś dobry statek i będzie po sprawie.
- A po co mam jej w ogóle coś kupować? - odął się Han.
- Bo zniszczyłeś Slave I.
- Eee... Jakiego buta?
- Mojego - spokojem Boby można było zamrozić niejedną supernową.
Zanosi się na naprawdę długą rozmowę, pomyślała z irytacją Leia.
- Zniszczyłeś Slave I - mówiła Boba, nie opuszczając blastera. - Więc albo kupisz mi nowy statek, albo wystrzelam wszystkich naokoło.
Han zagapił się na nią ze zdumieniem. Gdzieś w odmętach umysłu błysnęła mu myśl, że Boba nie jest taka znowu brzydka. Myśl po chwili zniknęła, ustępując miejsca innej.
- Nie - powiedział Solo twardo.
- Mam ich nie wystrzelać?... To kupuj.
- Ale nie...
Chewie przerwał mu głośnym rykiem.
- Kupuj ten statek, sknerusie - poparła Wookiego Leia.
Han tymczasem przyjrzał się Bobie jeszcze dokładniej i uznał, że warto ponieść dla niej wydatek rzędy kilkunastu tysięcy kredytów.
- Wiesz, Fett, zawsze można dojść do ugody...
- To znaczy? - zapytała łowczyni, wachlując się blasterem.
Obi Wan stwierdził, że negocjacje zmierzają w pożądanym kierunku.
- Wiesz, w kantynie, przy szklaneczce czegoś mocniejszego.
- To już nie łaska wyłożyć pieniędzy na szklankę dla każdego? Wszyscy mamy pić z jednej? - Leia, jak zwykle, wtrąciła się w najmniej odpowiednim momencie
Han zaklął pod nosem.
- Nie przeklinaj - zareagowała Leia natychmiast.
Chewie zaryczał.
Boba prychnęła.
- Nie mam czasu na łażenie z tobą po kantynach, Solo.
- A masz czas na łażenie ze mną? - wyskoczył Obi Wan.
Boba posłała mu zdumione spojrzenie. Zastanowiła się chwilę.
- Będę mieć, jak ten parszywy kretyn odkupi mi statek.
Kretynie, odkupuj - miał ochotę powiedzieć Kenobi, grożąc Hanowi mieczem świetlnym. Zmilczał jednak, chyba w nagłym przypływie mądrości.
Han bowiem wyraźnie coś właśnie postanowił.
Boba nadstawiła ucha. Solo wymienił nazwę statku, który może kupić.
Nawet Obi Wan domyślił się, że ten statek musi być strasznym szmelcem: Fett ujęła blaster i skierowała go w stronę Hana.
Solo powiedział kolejną nazwę.
Boba odbezpieczyła blaster.
Han postanowił zaryzykować.
I wygłosił nazwę statku, jaki chciał mieć chyba każdy w tej galaktyce.
Boby nie wyłączając.
- Solo, ty chyba jakąś częścią Sokoła dostałeś w głowę. Musiałbyś chyba sprzedać obydwie gwiazdy Śmierci i dorzucić tego grata - wskazała na ukochany statek Hana.
Solo wzruszył ramionami.
- Mam znajomości, Fett. To jak, chcesz?
- A jak myślisz? - prychnęła Boba.
Han pomyślał, że pewnie chce.
- Kiedy?
- Teraz, ma się rozumieć.
- Dobra - uśmiechnął się z ulgą. - Widzisz ten statek po drugiej stronie hangaru? Jest twój.
Boba rzuciła okiem.
- Nie mów tylko, że jest twój.
Han uśmiechnął się skromnie.
- A nawet jeżeli - Boba spojrzała na niego surowo - to pewnie silnik ma w proszku.
Solo posłał rozczulone spojrzenie w stronę Sokoła.
- A nawet jeśli? Sfinansuję nowy. Pasuje?
Fett zawahała się.
- A jaką mam gwarancję, że zaraz nie zwiejesz, zostawiając mnie z dwoma zepsutymi silnikami i rozlatującym się statkiem?
- No wiesz co? - obruszył się Han. - To, że z wychodzeniem z nadświetlnej jest nie najlepiej...
Boba skierowała lufę blastera z powrotem na Solo.
- Ja ci dam wychodzenie z nadświetlnej - wysyczała. - Kupuj mi tu nowy statek, ale już!
- Han, słyszałeś co mówiła, kupuj jej nowy statek - szepnęła do męża Leia.
Obi Wan tylko skinął głową.
Solo zasępił się.
- To może jednak wstąpimy do tej kantyny?
- A co, uważasz, że piwo dobrze wpłynie na te twoje szare komórki? - zapytała Boba drwiąco. - Aktualny cennik lepszych statków mogę ci podać od ręki.
- Dobra, dobra, niech już ci będzie - poddał się Han. - To jaki ma ten statek być?

Statek wizgał wesoło w nadświetlnej. Boba, pozbawiona puszkowatej zbroi, siedziała za sterami. Obi Wan znalazł sobie miejsce tuż obok.
- I jak, Bobuniu, podoba się?
Boba nie odpowiedziała, zajęta udawaniem, że prowadzi.
- Jaka Bobuniu? - zapytała wreszcie, ale jakby z roztargnieniem. - Co, mam do ciebie mówić Obi Wanku?
Kenobi uznał, że nie miałby nic przeciw temu.
- Skąd ci to przyszło do głowy, Bobeczku?
- Zaraz zrobię się agresywna - ostrzegła Boba.
- A to dlaczego, Bobsiu? - zapytał niewinnie Obi.
Fett zamachnęła się blasterem, ale jakoś niecelnie.
- Człowieku - powiedziała ponuro. - Jesteś Jedi.
- To prawda - przyznał szczerze.
- No.
- Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę.
- No - powtórzyła Boba.
- Coś ty dziś taka gadatliwa?
Fett wzruszyła ramionami.
- Po prostu nie lubię Las Vegi. Nie mam zaufania do tych szybkich ślubów...
- Aha - popisał się erudycją Kenobi.
Na moment zapadła cisza.
- Ale właściwie - mruknęła Boba pod nosem. - Czemu nie?
I skierowała statek w stronę Las Vegi.


The End
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #38123 · Odpowiedzi: 1 · Wyświetleń: 4088

Taxi Ride Napisane: 18.05.2003 16:13


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 13.04.2003
Nr użytkownika: 275


QUOTE
Fragment posta z "Little walk through the Lilies" smile.gif



Ważna sprawa ( - dość ważna  ^^):

"tamtego wieczoru. (A James tylko się uśmiechał i bredził Syriuszowi coś o tym, że nawet to spojrzenie nie było potrzebne, ale Velma nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała okazji do zrobienia chociaż szczątkowego widowiska)." <- sporo się zastanawiałem i wciąż mam sporo wątpliwości gdzie powinna być ta ostatnia kropka - w nawiasie, czy poza nim... Moim zdaniem, w takich przypadkach kropka powinna być wewnątrz nawiasu - ponieważ sam w sobie nawias nie stanowi zdania i kończenie go kropką jest chyba jeszcze bardziej rażące niż kończenie nią zdania zawierającego się w nawiasie . Ale jestem otwarty na dyskusje, bo nie mam na ten temat zdania, a i nie ma chyba nic oficjalnie ustalonego (w każdym razie ja o tym nie wiem) <- może przeniosę ten fragmencik do "Porad..."- i tam poproszę o wypowiedzi .


Ten fragment była mojego autorstwa, więc chyba niec strasznego się nie stanie, jeśli odpiszę sama, bez ustalania smile.gif
Czy coś na ten temat jest ustalone - nie wiem. Tutaj pisałam raczej na wyczucie. Ale spróbuję wyjaśnić, co mi się wydawało, kiedy to pisałam, spróbuję...
Traktuję to zdanie jako zupełnie samodzielne, część opisu. Nawias jest tylko "ozdobnikiem", który ma sugerować, że równie dobrze mogłby zostać przypisem. Ot, taki zabieg literacki. Ale właśnie dlatego, że traktuję go jako "ozdobnik" - kropka została napisana poza nim. W pierwszej wersji nawasu nie było... Ale to tylko tak BTW. Być może źródło błędu wink.gif
Jednak, jak już pisałam, jest to tylko moje wyczucie. W takich wypadkach w ten sposób piszę zawsze. Może się mylę, może nie... Ale wspólnie dojdziemy w końcu do tego, Gdzie Postawić Kropkę wink.gif
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #38073 · Odpowiedzi: 44 · Wyświetleń: 18181

Taxi Ride Napisane: 17.05.2003 21:42


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 13.04.2003
Nr użytkownika: 275


Wojna podjazdowa między Lilką a Mery trwała, rzecz jasna, jeszcze dość długo, mimo napomnień nauczycieli oraz próśb i błagań przyjaciół.
- Lilka, opanuj się! - jęczała Amber, szarpiąc Evansównę za rękaw.
Scarlet zachowywała się nieco delikatniej.
- Liluchna, no. Uspokójże się, przecież to chore.
Lilka nie reagowała.
Jedyną osobą, która kompletnie nie zwracała uwagi na obie dziewczyny, była Velma.
No - Neil też nie komentował. Ale Obserwował Uważnie. z dość wieloznacznym wyrazem twarzy.
Wreszcie nie wytrzymał.
- Hm - powiedział półgłosem któregoś popołudnia. Na ten dźwięk pół pokoju wspólnego oderwało się od prac domowych, ciekawe Reakcji Biednego Pottera.
Reakcja ciut ich zdziwiła.
Neil powiedział bowiem ni mniej, ni więcej, a:
- Velma, idziemy.
Potterówna obdarzyła brata głęboko filozoficznym spojrzeniem, po czym niechętnie uniosła się z fotela.

*

- Jedno słowo o Lilce, a cię uduszę - oznajmiła lodowato, opierając się o parapet.
Stanęli u wyjścia z wieży Gryffindoru. Gruba Dama - z Chudym Chłopem do spółki - przyglądała się im z niezwykłą uwagą.
Neil zdziwił się wyraźnie.
- Dlaczego mam coś mówić o Lilce? - zapytał, poprawiając Szopę. - Lilka nic nie zrobiła.
- No oczywiście - prychnęła kocio Velma. Oczy jej błysnęły. - Za to ja jak zwykle jestem wszystkiemu winna?
- Jakbyś zgadła.
- Ach. To takie oczywiste było?
- Znakomicie zacierasz ślady, trzeba ci to przyznać... - mruknął Neil, przyglądając się uważnie siostrze.
Velma zmrużyła oczy, w kąciku ust zaigrał jej cień uśmiechu.
- O co ci właściwie chodziło? - odezwał się wreszcie posępnym tonem.
- A czy to takie ważne? - teraz już uśmiechała się naprawdę. - Nieźle się ubawiłam, wystarczy...
- Nie drażnij mnie - powiedział Neil ostrzegawczo.
Jego siostra parsknęła śmiechem.
- Bo co mi zrobisz? Zabijesz? - wyjęła różdżkę z zakamarka szaty.
- Tak - odparł spokojnie.
- Zaczynam się bać...
Tym razem to Neil się uśmiechnął. Chytrze. I, zanim Velma zdążyła się zorientować, co planuje, chwycił ją za włosy i szarpnął do tyłu. Różdżka wypadła jej z ręki i potoczyła się pod najbliższy fotel.
- Jeśli jeszcze raz wtrącisz się do moich spraw, zapomnę, że należysz do rodziny - ostrzegł ją Neil. - Sądzisz, że masz dość sił, by stanąć przeciwko mnie? Przeciwko Jackie? Jamesowi?
- Nie... - wyszeptała Velma.
Neil puścił siostrę. Ta natychmiast od niego odskoczyła.
- Zapamiętaj to zatem, gdy następnym razem zapragniesz wtrącić swoje trzy grosze - Neil dał Grubej Damie do zrozumienia, że zaraz będzie wchodził. - Dobrze to zapamiętaj, siostrzyczko.
I wrócił do pokoju wspólnego, zostawiając zaskoczoną i wściekłą Velmę samą na korytarzu.

*

Nikt w Hogwarcie nie zrozumiał, o co chodziło w tej rozmowie - nawet, jeśli znał jej przebieg. A nikt nie wykazywał większej ochoty na spytanie o to rodzeństwa Potter. Jednak, fakt faktem, dużo się po tej rozmowie zmieniło. Przede wszystkim Mery nagle straciła zainteresowanie sprawą odzyskania Neila. Z dnia na dzień, wystarczyło rzucone przez Velmę ponure spojrzenie na kolacji tamtego wieczoru. (A James tylko się uśmiechał i bredził Syriuszowi coś o tym, że nawet to spojrzenie nie było potrzebne, ale Velma nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała okazji do zrobienia chociaż szczątkowego widowiska).
Lilka była cała w skowronkach i przy każdej okazji robiła sobie i Neilowi (i czasami, kiedy się nawinął - Syriuszowi) zdjęcia. Żeby mieć pamiątki, jak to tłumaczyła wszystkim dookoła.
Świstak koniec wojny przyjął z ulgą, głośnym świśnięciem i głęboką Miłością Do Neila. Siadał u stóp jego fotela i świstał przejmująco przy każdym ruchu. Czasami siadywał także na głowie.
Wreszcie Lilka podjęła zdecydowane działania. Neil dostał od niej w prezencie kuwetę, trociny i trzy pudełka pokarmu.
- Czasami się budzi w nocy i śwista - oznajmiła radośnie. - Wtedy trzeba go wziąć do łóżka i przytulić.
Neil nie skomentował tego na czas i w ten sposób na początku wakacji został mianowany oficjalnym wakacyjnym opiekunem lilkowego świstaka. Pojechali razem do miasteczka o dziwnej nazwie. Dreaming czy coś w tym stylu. Nie trzeba chyba dodawać, że Lilka więcej już swojego zwierzątka nie zobaczyła? We wrześniu ze szkolnych dokumentów zniknęły wszystkie ślady niegdysiejszej obecności Neila. Tak jak i Velmy. Pozostały się tylko zdjęcia w archiwach panny Evans. Oraz karteczka, którą otrzymała w okolicach października:

Neil and świstak say goodbye by the way.

I od tej pory Sen chodził ze Świstakiem na głowie.


by Despair & Delirium
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #37533 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 11476

Taxi Ride Napisane: 24.04.2003 21:02


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 13.04.2003
Nr użytkownika: 275


Velma powoli wyszła spod stołu.
Wstała.
Sprawdziła, czy wszystkie kości ma na swoim miejscu. Sprawdziła, czy głowa nie popękała jej na kawałeczki. Po namyśle zbadała również ściany.
Chyba wszystko było w porządku. Zamek dalej stał. W jednym kawałku. Ona także.
Palcami przeczesała włosy, po czym wyjęła z kieszeni niewielkie lusterko. Efekt jej nie zadowolił. Odłożyła zwierciadełko na stolik, zatarła dłonie, strzeliła palcami, wywołując snop iskier.
Po chwili znowu się przejrzała.
Uśmiechnęła się do lusterka - uśmiechem kota, który właśnie chwycił ogon myszy.
Albo po prostu Uśmiechem Velmy.
Ktoś za jej plecami odkaszlnął.
Velma powoli schowała lusterko do kieszeni, przybrała odpowiedni wyraz twarzy i obróciła się.
- O - rzekła smacznie. - Scarlet.
- O - odparła drżąco - ironicznym tonem Scarlet. - Velma. Proszę, proszę.
Przez chwilę mierzyły się spojrzeniami.
Scarlet skapitulowała pierwsza.
- Wiesz może, co się tu działo? - zapytała.

*

- Co Się Tu Dzieje? - zapytała Mery, akcentując dokładnie każde słowo.
Neil drgnął. Świstak w jego ramionach świsnął coś przeraźliwie.
Mery wyglądała jak furia. W szarawych oczkach tliły się błyskawice, usta zaciskały się złowróżbnie.
- Odpowiedz - zażądała lodowato.
Siedząca na sąsiednim fotelu Lilka podjęła wiekopomną decyzję.
- A co ciebie to obchodzi?
Echa awantury były słyszane w całym zamku.
Podobno przestraszyły na śmierć jakiegoś nauczyciela. Dołączył chlubnie do grona Hogwartowych duchów, które na wszelki wypadek pochowały się po wszystkich możliwych kątach.
Większość Gryfonów zwiała do kuchni. Poza Velmą; drogę odwrotu zagrodziła jej sama Mery - i poza Dżemem, któremu na drodze stanęła Lilka.
Neil z fotelem i świstakiem odsunął się w bezpieczne okolice okna.
Słowa, którymi operowały obie antagonistki, nie nadawały się do słuchania przez nieletnich, dlatego na wszelki wypadek zakrył uszka świstakowi.
W którejś minucie Mery spróbowała dostać spazmów. Niestety, ukryta pod stołem Velma w tej samej chwili dostała ataku Chichotu.
Po chwili omal nie dostała złośliwym zaklęciem.
Awantura zaś przerodziła się w pojedynek magiczny.
Jakąś godzinę później podłamany James odholował Mery do skrzydła szpitalnego.
Zwycięska Lilka stała przez chwilę na środku zdewastowanego pokoju wspólnego, uśmiechając się triumfalnie.
Potem zaś odwróciła się ku Neilowi.
- Ach! - zawołała z czułością. - Ty mój!

*

- A potem sobie poszli - oznajmiła Velma, znów po swojemu uśmiechnięta.
- Tak zaraz potem? - zdziwiła się Scarlet.
Mina Velmy sugerowała, że mimo wszystko jakaś lojalność wobec rodziny obowiązuje.
- Zaraz potem - stwierdziła chłodno. - A teraz może już chodźmy, za moment kolacja i w ogóle...

*

Najbardziej słyszalna awantura minęła. Zaczęły się Podchody. Obie strony wykazywały się dużą pomysłowością oraz umiejętnością zdobywania alibi.
Ktoś podmienił Mery różdżkę, dzięki czemu na transmutacji zmieniła włosy swojej sąsiadki w spaghetti; Lilka nie miała z tym nic wspólnego, w końcu cały poprzedni wieczór, kiedy to różdżka Mery leżała w pokoju wspólnym, ona spędziła poza Gryffindorem. Lilce ktoś na eliksirach podrzucił do kociołka pazur bazyliszka; podobno w wyniku eksplozji tynk z sufitu odpadał nawet w dormitoriach Ślizgonów (Mery oczywiście cały czas była zajęta rozmową i odwrócona do Lilki i jej kociołka plecami).
Mało nie wezwano Towarzystwa Opieki Nad Zwierzątkami Szkolnymi, kiedy w trzecim tygodniu wojny w wyniku pewnego czaru, który Mery usiłowała rzucić na Lilkę, nadpaliło się futerko świstaka. Kiedy Mery zaczęła rozpowiadać, że szkody w futerku zwierzaka to tak naprawdę sprawka jego właścicielki, jej zaskroniec w tajemniczy sposób zaginął. Znalazł się sześć godzin później w sali od zaklęć.
Amber tylko Wzdychała i Kręciła Głową.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #22508 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 11476

Taxi Ride Napisane: 18.04.2003 20:02


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 13.04.2003
Nr użytkownika: 275


Lilka siedziała na przedostatnim stopniu schodów, przypatrując się uważnie Butowi.
But wyglądał tak jak większość innych butów na korytarzu: był czarny, zwyczajny i - na oko - raczej wygodny.
Ten jednak od pozostałych odróżniał jeden drobiazg: znajdował się na Stopie Neila.
Jaki to piękny but - pomyślała z przepełnionym czułością wzruszeniem Lilka. - Taki elegancki. I dobrze zrobiony. I tak wspaniale podkreśla charakter Właściciela...
Niestety, nie dane było jej podziwiać Buta dłużej; korek na szczycie schodów przetkał się wreszcie nieco i zaczytany w podręczniku czarnej magii Neil ruszył, pozostawiając Lilkę w stanie absolutnego zachwytu.
Na historii magii Evansówna nie uważała w ogóle, cały czas rysując coś pracowicie na pergaminie. Amber podpatrywała ją przez ramię, z minuty na minutę załamując się bardziej.
- Wiesz - powiedziała na przerwie, obejrzawszy dzieło przyjaciółki dokładniej. - Talentu do rysunków to ci zarzucić nie można...
Lilka wyszczerzyła zęby.
- Ale Szopa mi wyszła ładnie, prawda?
Panna Waves zastanowiła się nad możliwością omdlenia, po chwili namysłu uznała jednak, że to przereklamowane.
- Liluś - rzekła możliwie łagodnym tonem. - Ja ci pobyt u Świętego Munga zafunduję, co ty na to?
- Jeżeli Neilowi też zafundujesz...
- Lilka! - jęknęła Amber, po czym poszła się załamać.

*

Przesadą byłoby twierdzić, że tego wieczora w pokoju wspólnym Lilka nie mówiła o nikim, poza Neilem.
Tak naprawdę, po prostu milczała, gapiąc się na wyżej wymienionego.
Amber z Carbon i Scarlet próbowały wciągnąć ją w jakąś rozmowę, ale Evansówna trzymała się twardo.
I zapewne wieczór upływałby w zwykłej monotonii, przerywanej czasem Jamesowym zgrzytaniem zębami, gdyby do pomieszczenia nie wpadła nagle Velma.
Velma zaaferowana, Velma zdenerwowana - jednym słowem: nie ta Velma, którą wszyscy znali.
- Ratunku! - wrzasnęła dramatycznie, po czym rzuciła się na Jamesa. - Brat, pożycz mi pelerynę, szybko!
- Tobie gorzej? - jęknął Dżem, przerywając w połowie zgrzytnięcie.
- Mnie nie - odparła Velma niecierpliwie. - Syriuszowi.
- Co zrobił Syriusz? - zdziwiła się Carbon, ale Potterówna nie zwróciła na nią zgoła żadnej uwagi. Przez moment wpatrywała się w wejście do pokoju wspólnego, po czym jednym susem znalazła się u schodów prowadzących do dormitorium.
- To cześć! - zawołała.
Kilka minut później Amber udało się zwlec Lilkę z fotela i razem podążyły na górę.
- Co się stało? - zapytała panna Waves, z niedowierzaniem przyglądając się wykrzywionej w grymasie irytacji twarzy Velmy.
- Syriusz zbzikował.
- Tego się mogłyśmy domyślić - powiedziała Evansówna, której z dala od Neila wracała zdolność rozumowania. - Na jakim tle?
Velma rzuciła niespokojne spojrzenie w stronę drzwi.
- Mówi, że się mu podobam.
Na dłuższą chwilę zapanowała ważąca chyba z tonę cisza.
- Ty coś powiedziałaś? - zainteresowała się wreszcie słabo Amber.
- On mówi tylko, że ty jesteś dziwna - rzekła w tej samej chwili Lilka.
Velmą miotnęło.
- Ja jestem dziwna, ja?! - wrzasnęła, zrywając się na równe nogi. - On... on jest nienormalny!
- Zboczony? - zapytała panna Waves, robiąc oko do przyjaciółki.
- Dokładnie! Ja się go boję!!!
Lilka wybuchnęła śmiechem.
- Velma, uspokój mi się zaraz - zażądała, wciąż się krztusząc. - Użyjesz tych swoich zaklęć i będzie spokój.
Velma usiadła na łóżku, potrząsając głową.
- Szkoła dla wariatów - oznajmiła grobowo.
Amber i Lilka obserwowały ją bez słowa.
Po paru chwilach panna P. jakby wróciła do siebie. Nieco.
- No dobrze - powiedziała. - Przy okazji tego psychopatę uduszę.
- Lepiej wyślij do Azkabanu - poradziła panna Waves ironicznie.
- A, niezły pomysł. Dziękuję - w tym momencie jej wzrok padł na Lilkę. - Hej! A ty wiesz, że Mery w przyszłym tygodniu nie będzie w szkole?
- Nie? - ucieszyła się Evansówna.
- Nie. Jedzie do rodziny. Mamunia chora.
Lilka zapiszczała coś radośnie i Zaczęła Tańczyć.

*

Żadna z dziewcząt nie czuła się zdziwiona, kiedy w połowie następnego tygodnia Neila nie widywano już bez Lilki. Czy też Lilki nie widywano bez Neila, zależy od punktu widzenia (tak twierdził w przerwach między zgrzytaniem zębami James Potter).
Amber siedziała właśnie w pokoju wspólnym i próbowała czytać. Plan nie miał większych szans powodzenia, gdyż obok niej znajdowała się połowa Nierozłącznej Dwójki. Druga połowa właśnie biegła dopilnować, żeby dwójka pozostała Nierozłączną. A po ludzku: Lilka wracała ze swoim szkolnym zwierzątkiem, które postanowiła pokazać chłopakowi.
Dotarła na miejsce i rzuciła mu zwierzątko na kolana.
- Co to jest? - zapytał z przerażeniem Neil.
- To jest mój świstak - odparła z dumą Lilka.
Mina Neila mówiła Amber wszystko.
Zwierzak zaczął się wspinać po szacie Neila. Ten zorientował się, ze nie może już bardziej wcisnąć się w fotel.
- Świstuświstu - zaświstał świstak.
- Chyba cię lubi - oznajmiła Lilka radośnie.
Neil uznał, że lepiej nie mówić, co o tym myśli. Zamiast tego uniósł świstaka i posadził go na kolanach Lilki.
- Ale ciebie lubi bardziej.
Zwierzątku nie dane było zaznać chwili spokoju. Ledwie bowiem usadowił się na nowo, chwyciła go Scarlet.
- Jakiś ty śliczny! Taki słodziutki! Prawda, Marco?
Jej chłopak przytaknął. Jednak po jego minie Amber zorientowała się, że podziela on poglądy Neila na temat świstaków.
- Taki cudownie świstakowaty... - trajkotała dalej Scarlet. - Powiedz "świstu, świstu"!
- Świstu świst? - spytał zdezorientowany świstak.
Marco był zaszokowany.
- Jak ty to wytrzymujesz? - szepnął do Neila.
- Jestem przyzwyczajony. Mery była zakochana w zaskrońcach.
- Boże. Mniejsze zło, co?
Neil wzruszył ramionami.
- Do świstaków i takiego tam lilkowania można się przyzwyczaić. Do zaskrońców nie. Uwierz mi na słowo.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #17531 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 11476

Taxi Ride Napisane: 15.04.2003 20:35


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 13.04.2003
Nr użytkownika: 275


Dzień zaczął się tak pięknie i słonecznie, że nieomal raziło to Lilkowe poczucie estetyki. Niebo w Wielkiej Sali rozświetlały łagodne promienie słońca, zza okna dał się słyszeć śpiew ptaków.
W duszy Lilki szalała żądza mordu. Panna Evans zgrzytała zębami, jednocześnie spod oka obserwując Neila P.
Amber starała się ją ułagodzić, ale bezskutecznie.
Natomiast Velma zabrała się za zacieśnianie więzi rodzinnych.
- Neiiil - zanuciła, podchodząc do starszego brata z wyciągniętymi ramionami.
Neil odsunął się razem z krzesłem.
Velma Przysiadła obok niego.
- Co u ciebie, braciszku? - zapytała, uśmiechając się jak kot, który właśnie dopadł mysz.
Brat popatrzył na nią podejrzliwie.
- Z tobą wszystko w porządku?
- Najzupełniej.
Przyglądał się jej uważnie przez chwilę, po czym potrząsnął Słynną Szopą.
- A mówiłem ci, żebyś nie rozmawiała z Carbon...
- Ja też jej to mówiłem! - zawołał siedzący kilka miejsc dalej James.
Velma prychnęła.
Po drugiej stronie stolu zapatrzona Lilka oparła głowę na dłoniach.
- On jest wspaniały - poinformowała rozmarzonym szeptem. - Ja ją zacarpam - dorzuciła.
Amber jęknęła głucho, przyciągając spojrzenia trzech czwartych stołu.
- Lilka, idź się lecz!
Evansówna pokręciła kasztanową głową, wzdychając po raz setny tego dnia.
Bacznie obserwujący ją James walnął szklanką o stół.

*

- Heeeeeeej, Meeeeeery - zawołała Carbon, przewieszając się przez poręcz schodów.
Zielona furia w oczach Lilki zaczynała osiągać stan wrzenia.
Gdy Mery przechodziła obok, Evansówna demonstracyjnie zacisnęła powieki, starając się nie zgrzytać zbyt rozgłośnie zębami.
Carbon złapała Mery za nadgarstek i wyprowadziła ją z korytarza, paplając coś radośnie.
Velma stuknęła Lilkę w ramię, wzrokiem wskazując jej osamotnionego Neila.
Evansówna nabrała powietrza w płuca, a nogi poniosły ją w kierunku okna.
- Neil?
- Hm? - odparł Niesamowicie Inteligentnie Neil.
Velma machnęła ręką, próbując dać Lilce znak, że nawet Carbon nie może wiecznie powstrzymywać Mery przed powrotem. Ale powszechnie wiadomo, że z większym skutkiem można by namawiać ministra magii na ustąpienie ze stanowiska.
A Mery już zaczynała się niecierpliwić. Za góra dwie minuty, nie zważając na nic, pobiegnie z powrotem do swojego chłopaka, zostawiając szczerze zdumioną Carbon samą.
- Ale cholibka różnokolorowa, nie przed upływem tych dwóch minut!!!
Cały korytarz, łącznie z Lilką i Neilem, spojrzał się na Velmę. Ta, widząc zbliżającą się Mery, momentalnie doskoczyła do brata.
-...ioczywiścieonamnienieposłuchałabocotobybyłogdybyposłuchałaniej atejdziewczynie
zwyczjanieniewierzyłamniewierzęinigdywierzyćniebędę...
Mery, która właśnie do nich dotarła, Spojrzała Się Podejrzliwie.
- A mówiłam, żebyś nie imprezowała z Carbon za ostro...
Velma chwyciła ramię Lilki i zaczęła się wycofywać.
- Och, jak już późno, a my wróżbiarstwo przecież teraz mamy! Jaka szkoda, że nie możemy zostać dłużej. Prawda, Lilciu? No, widzicie, Lilcia też to potwierdza...

*

Następnego dnia Lilka wybyła z dormitorium wczesnym rankiem. Zdenerwowało to Amber, która świetnie wiedziała, do czego jest zdolna jej przyjaciółka, kiedy puści się ją samą.
- Nie widziałaś może Lilki Evans? - dopadła jakąś czwartoklasistkę. I po raz setny tego dnia ujrzała, jak zapytana osoba ze zdziwieniem zaprzecza.
- Co, nie możesz kogoś znaleźć? - Velma zawsze wiedziała, kiedy się pojawić.
- Jakbyś zgadła... Przypadkiem nie wiesz czegoś o tym?
Wszystkowiedzący uśmiech.
- Zapytaj się wieczorem Lilki, może ci powie...

Lilka powiedzieć nie chciała.
Uśmiechała się za to w ten irytująco lilkowaty sposób, przez co Amber była bliska wypchnięcia jej przez okno.
- Powiesz czy nie? - spróbowała ostatni raz.
- Nie - Lilka nie miała serca do skomplikowanych odpowiedzi.
Amber westchnęła poirytowana i zawołała Carbon.
- A ty wiesz, co ona porabiała cały dzień?
Tamta wzruszyła ramionami.
- Oj, daj dziewczynie spokój, pewnie sobie neilowała...
Lilka utkwiła wzrok w swoich dłoniach.
- Tylko tego nie potwierdzaj, proszę! - jęknęła Amber.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #13673 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 11476

Taxi Ride Napisane: 13.04.2003 22:07


Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 13.04.2003
Nr użytkownika: 275


- Patrz, tam - jęknęła z głębi trzewi Lilka, machając ręką w blizej nieokreślonym kierunku.
Jej najlepsza przyjaciółka, Amber, odwróciła się beznadziejnie.
- No idzie - powiedziała ponuro. - I co z tego?
- On jest cudowny - wyjaśniła Evansówna na bezdechu. - Tak. Cudowny.
Amber prychnęła.
- James. To bym jeszcze zrozumiała. Ale to coś?
- Co coś? - Lilka spojrzała groźnie na przyjaciółkę. - Coś ci się w nim nie podoba?
- Szopa na głowie.
Lilka wskazała na swoje włosy.
- Zły argument
- Ty mi zaraz zaczniesz wmawiać, że jego szopa to podstawa uniwersum... - westchnęła sobie grobowo Amber.
Lilce zaświeciły się oczy.
- Skąd wiedziałaś? - zapytała, zaczynając pląsać wokół przyjaciółki.
Amber znosiła to z zaciśniętymi zębami. Lilka uwielbiała tańczyć. Wszędzie i na wszystkim. Panna Waves uważała za pewien plus, że przyjaciółka nie wdrapała się jeszcze na najbliższy stół.
- On wygląda jak maniak - wytoczyła najcięższe działo. - I te oczki jakieś takie ma...
Lilka nic nie odpowiedziała. Za to do tańczenia dołączyło śpiewanie.
Tego było juz za wiele. Amber wiele umiała znieść. Ale nie zaliczała się do tego przyjaciółka, tańcząca wokół niej i wyjąca Pancake.
- Bo go zawołam! - wysyczała wprost do ucha Lilki.
- To wołaj - odparła bez tchu Evansówna pomiędzy jedną i drugą zwrotką.
Amber przewróciła powiekami.
- Neeeei.... Co gorsza, zanim zdążyła wyczuć nadchodzące niebezpieczeństwo, koło nich stały już Carbon i Scarlet.
- Liluś... - zaczęła ta pierwsza. Lilak z wrażenia aż przestała śpiewać. Carbon była organizatorką słynnych na cały Hogwart imprez, dzięki czemu widziała praktycznie wszystko o wszystkich. Poprzednie słowo wymówiła zaś tonem jednoznacznie wskazującym na to, że zaraz Powie Coś Ważnego
No, ale jak można słuchać jakichś Carbonów, kiedy kilka metrów dalej stał Neil Potter, piękny jak sam Sen i. Właśnie. W. Tej. Chwili. Na nią spojrzał?
Nie można było
Zanim się spostrzegła, nogi same poniosły ją na spotkanie ze Snem.
- Heeeeej, Neeeiiil. Liiiilkaaaa jeeeesteeem.
Amber przyrzekła sobie, że przy najbliższej okazji ktoś mocno oberwie
- Coś ty jej zrobiła? - zapytała chichoczącą w kułak Carbon.
- Jaaaa? - zdziwiła się blondwłosa. - Ja niiic...
- I uważaj, bo ci uwierzę - prychnęła Amber.
Scarlet pociągnęła ją za kosmyk.
- Cicho, Waves - powiedziała tonem McGonagall. - Lepiej patrz i podziwiaj.
A było co podziwiać. Na przykład zdziwionego Neila, szczerzącą do niego zęby Lilkę i Mery, dziewczynę Neila, nadchodzącą właśnie korytarzem.
Amber, niewiele myśląc, skoczyła i odciągnęła przyjciółkę na bok. Wpadły przy okazji na grupkę drugoklasistów, ale to było nic w porównaniu do awantury, jaka wybuchłaby, gdyby Mery zobaczła Lilkę i Neila.
- Amber, dlacze...
- Mery jest Szkotką. Wredną Szkotką. Pamiętaj o tym jak następnym razem będziesz zakochiwała się w jej chłopaku
Lilka odwróciła się ku Neilowi i Mery. Ta ostatnia wisiała właśnie na szyi swego ukochanego, który miał dosyć ciekawy wyraz twarzy.
To jest, pełen lekkiej konsternacji.
- . . . - powiedziała wściekle Lilka, postanawiając Uknuć Plan.

*

- Hej, Lilka! - zawołał James, gdy przyjaciółki wkroczyły do pokoju wspólnego. - Chodź do nas!
Evansówna powiodła po nim nieprzytomnym spojrzeniem, potrząsnęła głową i pomaszerowała do dormitorium.
Amber pobiegła za nią.
- Co jej jest? - zapytał Syriusz, grający z Remusem w szachy.
James zmarszczył brwi.
- Velma - powiedział domyślnie.

*

Fryzura na chłopczycę. Ubranie o wiele bardziej mugolowate, niż u reszty uczniów - szkolne szaty wiecznie w praniu. Wredny uśmiech. I talent muzyczny.
Oto nadchodzi Velma - postrach rodzeństwa wszelakiego. James czasem poważnie zastanawiał się, dlaczego nie ma kompleksów. Przy takim starszym bracie i takiej młodszej siostrze - w której kochała się nieomal cała męska część Hogwartu, poza Syriuszem, twierdzącym, że jest dziiwna - miał do nich święte prawo.
Velma należała do tych osób, które uwielbiają czarować. Hipnoza, wmawianie innym swojej woli, eliksirki - to właśnie Velma, proszę państwa!
Należało jednak przyznać uczciwie, że zazwyczaj nie robiła Naprawdę Wrednych Rzeczy.
W tym wyręczał ją Syriusz.
- Lilka tutaj była? - Velma przysiadła na oparciu fotela brata.
- Ano - odparł James. - Co jej tym razem zrobiłaś?
- Hm, pomyślmy. Próbowałam namówić, żeby poszła na randkę z Neilem. Kiedy nie chciała, wykręcając się od tego osobą Mery, wzięłam sprawy w swoje ręce.
Jamesowi opadły ręce.
- Syriusz - powiedział słabo. - Zrób jej coś.
Velma uśmiechnęła się najbardziej velmowatym ze wszystkich uśmiechów.
- Nie zrobi - oznajmiła spokojnie. - A poza tym, Dżemiku... Nasz kochany starszy brat zasługuje na coś więcej niż jakaś Szkotka.
- Masz coś do Szkotów? - obraził się Peter.
- Płyn na owady..
Peter nabrał powietrza i siadł obrażony. Kłótnie nigdy nie były jego mocną stroną, tym bardziej te z Velmą.
- A skąd masz taką pewność, że on nie chce właśnie tej Szkotki? - James skorzystał z chwili ciszy.
Velmie zaświeciły się oczy.
- Braciszek się w Lilci kocha! - w tym miejscu nastąpił wybuch wredno-velmowatego śmiechu. - Trzeba było tak od razu, złociutki.
James miał zamiar coś powiedzieć, ale opuściło go natchnienie.
- W tym też maczałaś palce? - zapytał Syriusz, patrząc na Velmę z lekkim obrzydzeniem.
- Nie, niestety - odparła Potterówna z udawanym smutkiem. - Przeoczyłam. Trudno, Dżem, pocierpisz sobie.
- Ty chyba naprawdę nie lubisz tej Szkotki... - wymruczał James wściekle.
Velma tylko się uśmiechnęła.

*

- Uduszę ją! - oznajmila Lilka.
Amber tylko potrząsnęła głową.
- Oj, Liluś...
"Liluś" gwałtownie wstała, chwyciła magnetofon, nastawiła najhałaśliwszą i najmniej nadającą się do normalnego słuachania kasetę, jaka była w dormitorium i przeniosła to wszystko czarami tuż pod okno Velmy. Oczywiście, nastawione na full.
Po kilku minutach zirytowana Velma pojawiła się w Lilczynym dormitorium.
- Słucham - powiedziała lodowato, błyskając oczami.
Lilka wzięła ją za rękę, doprowadziła do krzesła i zmusiła do zajęcia miejsca.
- Pomozesz mi za... tego... carpać Mery - oznajmiła równie lodowato.
Przez krótką chwilę Velma milczała.
- A dlaczego? - zapytała wreszcie.
- Bo twój brat Neil jest cudny - wyjaśniła Evansówna z głębi serca.
Nikt nie miał więcej pytań.
  Forum: W Labiryncie Wyobraźni · Podgląd postu: #11951 · Odpowiedzi: 13 · Wyświetleń: 11476


New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 25.05.2024 20:05