Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

2 Strony  1 2 >

Ginny Napisane: 22.08.2008 16:51


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Przeczytałam wszystko!
Muszę powiedzieć, że wkurza mnie tutaj Harry. Jest taki... taki jak nie on. On niemalże flirtuje! Jest taki dobry, uczynny... bleee. I nie za bardzo mogę go połączyć z tym Harry'm w kanonie, tym nieśmiałym w stosunku do kobiet, nieco ciapowatym bohaterem. I mimo wszystko, sądzę, że nie powinien się tak bardzo interesować Iti, bo wciąż kocha Ginny ( nie jest takim typem, co wybiera i przebiera ).
Poza tym, nie może, bo Iti ma być z Draco!!! Na litość borską, już myślałam, że po tej przejażdżce na miotle to się pocałują czy coś... Oni są tacy uroczy i tak do siebie pasują.
Trochę mnie zdziwił związek Pansy i Draco, a także nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, ale wydaje mi się, że byli ze sobą. Nie wydaje mi się to bardzo prawdopodobne, a przynajmniej nie w Hogwarcie (na sto procent musieli mieć tam jakieś zaklęcia anty, zarówno żeby nie było żadnych niepożądanych kontaktów nauczyciel-uczeń, jak i uczeń-uczeń wink2.gif ale w Hogsmeade to już co innego biggrin.gif ).
Mimo bety, którą zdaje się zatrudniłaś, tekst niestety wciąż roi się od błędzików, najczęściej interpunkcyjnych. Niewątpliwie jednak przedstawia się sto razy lepiej niż pierwsza część.
Z rosnącym zainteresowaniem oczekuję kolejnej części. smile.gif
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #354720 · Odpowiedzi: 24 · Wyświetleń: 18335

Ginny Napisane: 22.07.2008 13:00


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skomentuję to, jak przeczytam Strażników - a jestem gdzieś w połowie - i jak na razie czyta się bardzo przyjemnie. Postaram się szybko nadrobić smile.gif
czekolada.gif landrynki.gif nutella.gif krowki.gif zelka1.gif smile.gif
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #353024 · Odpowiedzi: 24 · Wyświetleń: 18335

Ginny Napisane: 21.07.2008 00:12


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Tutaj link do wszystkich części:
http://www.fanfictionpotter.za.pl/Sarah.htm
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #352886 · Odpowiedzi: 2 · Wyświetleń: 4598

Ginny Napisane: 16.06.2008 17:09


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Nie wiem, czy napiszą Ci tu coś innego niż na mirriel, ale prawdą jest, że poza końcówką w tym tekście nie ma nic, co zaciekawiłoby czytelnika. Pomysł jest, nawet ciekawy, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia.
Po myślnikach stawia się spacje. To jest błąd, który od razu demaskuje początkujących autorów.
Ogólnie rzecz biorąc: jestem na nie. Na duże nie. Poszłaś na łatwiznę i zrezygnowałaś z opisów. Całość wcale nie wyszła lekka, łatwa i przyjemna.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #349953 · Odpowiedzi: 9 · Wyświetleń: 10211

Ginny Napisane: 04.06.2008 21:22


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Jest. Wreszcie. Później, niż się spodziewałam, ale musiałam sobie wszystko poukładać w tej historii. Ten rozdział służy tylko ukazaniu charakterów i relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Od razu ostrzegam, że to będzie obyczajówka z nutką psychologii. Nagłych i nieprzewidzianych zwrotów akcji może nie będzie tak dużo, ale jakieś przewiduję.
Oczywiście proszę o wskazanie wszystkich błędów i nieścisłości.




1.
A gdyby tak uciec?
Ta myśl pojawiła się nagle i zupełnie niespodziewanie. Zupełnie jak gdyby przyfrunęła wraz z letnim wiatrem wpadającym przez okno. Lekki podmuch bawił się firanką, raz przemykał z jednej strony, raz z drugiej, to znów uciekał, droczył się, prowokował. Tak samo w głowie Syriusza nadzieje przeplatały się z niepokojem, wspomnienia z marzeniami.
To był tylko impuls, spontaniczny pomysł, ale Syriusz nie był typem człowieka, który nad czymkolwiek choć raz porządnie się zastanowił. Wolał wszystko teraz, już, w tym momencie, na poczekaniu, póki trwa życie. Bardzo chętnie wstałby, rzucił książkę na ziemię, tupnął nogą jak małe dziecko i wyszedł. Rodzina pewnie zamarłaby w niemym zaskoczeniu, a pierwsza zareagowałaby matka, oburzona, kołysząca się na swoich tłustych nóżkach jak dorodna kwoka. Czasem żałował, że naprawdę nie jest kwoką, może wtedy bardziej troszczyłaby się o swoje dzieci.
Syriusza nawiedziła nagle wizja Walburgi-kury, jak wierci się na grzędzie i gniewnie gulgocze. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, zatkał sobie usta dłonią. Ojciec obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
Salon pogrążony był w absolutnej ciszy, którą raz na jakiś czas przerywał szelest przekładanych kartek. Walburga, Orion, Regulus i Syriusz – cała nie-do-końca-szczęśliwa rodzinka, czyniąc zadość wiekowej tradycji, zasiadła po obiedzie do wspólnego czytania. Wszystkie okna były zamknięte, pomieszczenie wyciszone, skrzaty nie miały wstępu do godziny siedemnastej – wszystko po to, aby zapewnić umysłom zdolność koncentracji. Syriusz był pewien, że gdyby tylko odważył się poruszyć dużym palcem u nogi w swoim szlachetnym bucie, matka od razu spiorunowałaby go wzrokiem i oskarżyła o zakłócanie ciszy.
Kiedy tylko nauczył się czytać i pisać, a było to jakiś czas po jego piątych urodzinach, rodzice zaczęli zabierać go do salonu, sadzać między sobą i pilnować, czy grzecznie zagłębia się w lekturze. Z początku mały brzdąc pilnie wypełniał polecenia rodziców, ale z czasem zaczął się piekielnie nudzić podczas tych dwóch godzin. Musiał siedzieć wyprostowany jak struna, łokcie trzymać przy sobie, a stopy kłaść całkowicie na dywanie. Mordęga.
I tak najgorsza była przeprawa z guwernerami. Syriusz nie był już w stanie przemycać wyrwanych kartek z książek o quidditchu. Nie miał zielonego pojęcia, po co musi czytać te wszystkie starożytne traktaty, rozprawy filozoficzne, mowy obronne. Męczył się nad pracami dawno nieżyjących ludzi, których nazwisk nawet nie potrafił wymówić – Rousseau, Schopenhauer, Descartes; uczył się o pojęciach, których jako siedmiolatek nie miał szans zrozumieć. I na co to mu było? Na nic.
A gdyby tak uciec i zostawić całą przeszłość za sobą, pomiędzy ojcem czytającym Czarną Magyę i Odmiany Jej Wszelakie, a Regulusem, który z wypiekami na twarzy poznawał osiemnastowieczny libertynizm wśród czarodziejskiej warstwy szlacheckiej? Właśnie tutaj, naprzeciwko matki, absolutnie wierzącej w to, że zdołała oszukać wszystkich wokół i nikt nawet się nie domyśla, że książka, którą trzyma w ręce, to zwykły, tani romans podstarzałej pseudopisarki, mieszkającej zapewne gdzieś na poddaszu w ruderze na Pokątnej.
Ale, pomyślał sobie Syriusz z westchnieniem, to zupełnie nie w jego stylu, tak po prostu uciec, bez efektownego rzucenia im całej prawdy w twarz. Powinien stanąć dumnie na środku salonu, odrzucić książkę na bok, albo jeszcze lepiej, wrzucić do kominka, stanąć w dramatycznej pozie i wypowiedzieć to, co wypowiedziane zostać powinno:
- Odchodzę.
Wtedy zapadłaby cisza, jeszcze cichsza od najcichszej ciszy, jaka kiedykolwiek gościła w tym miejscu. Syriusz zwróciłby się w stronę matki, westchnął i zaczął zbolałym tonem:
- Matko, rodzicielko moja, przeniknąłem twą nędzną powłokę, pod którą skrywasz swą prawdziwą twarz i ścierpieć tego widoku nie mogłem. I nigdy nie wybaczę ci tego, że zabrałaś mi mojego pluszowego hipogryfka, kiedy miałem cztery lata, a bez którego nie mogłem zasnąć. To było bezduszne. – A potem do ojca: - Choć do dziś z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy uczyłeś mnie quidditcha, nie jestem w stanie pojąć ogromu rodzicielskiej troski, która kierowała tobą, gdy przywiązałeś mnie do drzewa i pozostawiłeś na pastwę tłuczków, bym wyrobił w sobie odporność na ból. Zaklęcie ochronne rzucone na moją głowę, to najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek od ciebie dostałem. Nie jestem godzien przebywać z tobą pod jednym dachem. – No i na końcu Reg: - Kochany braciszku, znacznie bardziej lubiłem cię, gdy byłeś małą, tłustą, różową kluską wdzięcznie biegającą za Stworkiem, próbując przybić mu gwoździem ogonek. Nic, niestety, nie trwa wiecznie, teraz jesteś dużą i kościstą kluską o ziemistej cerze, morderczych skłonnościach i chorych zainteresowaniach. Jestem ci winien wdzięczność, gdyż swoim istnieniem stanowisz żywy – i przerażający! - dowód na to, kim stałbym się, słuchając naszych kochanych rodziców. – Po czym powtórzyłby, unosząc dumnie wzrok i kładąc rękę na sercu: - Odchodzę.
Gdzieś w głębi domu zadzwonił dzwon. Orion wstał powoli i, skinąwszy głową pozostałym członkom rodziny, wyszedł. Reszta podążyła za nim pospiesznie, byle tylko nie spóźnić się na zwyczajową herbatkę o siedemnastej. Na końcu wlókł się Syriusz, z posępną miną i dłońmi luźno spoczywającymi w kieszeniach.
To było przerażające, że musiał przywoływać tak absurdalne obrazy na myśl, żeby nie zwariować, żeby nie dać się owładnąć szaleństwu. Nigdy nikomu o tym nie wspominał – nie musiał, po powrocie do szkoły James wszystko odczytywał z jego oczu – ale życie w tym domu było piekłem.
Herbata pachniała obrzydliwie i tak samo smakowała. Była piekielnie mocna, a takiej Syriusz stanowczo nie znosił.
Matka przycupnęła na pufie; w jednej ręce trzymała spodeczek, w drugiej filiżankę. Kiedy podnosiła ją do ust, elegancko odchylała mały palec. Obok niej płaszczył się Stworek, ledwo unosząc pokaźny imbryk. Regulus, niby przypadkiem, potrącił go lekko łokciem, schylając się po łyżeczkę. Skrzat zachwiał się i stracił równowagę; nieelegancko pacnął na tyłek, na szczęście nie puszczając czajniczka. Orion ledwo dostrzegalnie uniósł jeden kącik ust, natomiast Walburga nabzdyczyła się jeszcze bardziej niż zwykle.
- Stworze! – Machnęła ręką. – Zejdź nam z oczu natychmiast!
Stworek wymamrotał przeprosiny, patrząc z uwielbieniem na swoją panią i kłaniając się raz za razem. Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, Syriusz poczuł się nieswojo. Rodzice patrzyli na niego badawczym wzrokiem i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Matka uśmiechała się radośnie, och nie, to bardziej przypominało minę kota, któremu udało się upolować grubego szczura. Kiedy już chciał spytać, o co chodzi, ojciec wziął sprawy w swoje ręce.
- Syriuszu, chcielibyśmy z tobą poważnie porozmawiać.
Och, nie domyśliłby się tego za żadne skarby świata.
- Razem z matką uznaliśmy, że to już najwyższy czas, aby zaplanować twoją przyszłość.
Całe szczęście. Zaczęli tak, jak gdyby chcieli go uświadomić w pewnych istotnych kwestiach.
- Twoje skandaliczne zachowanie w szkole na szczęście nie ma większego wpływu na oceny, tak więc uważamy, że jeżeli tylko odpowiednio przyłożysz się do nauki, możesz zajść bardzo wysoko.
Skandaliczne zachowanie? Bez przesady. W tym semestrze dostał tylko dwadzieścia trzy szlabany. To o cztery mniej niż w poprzednim.
- Ojciec ma duże wpływy, na pewno znajdzie coś dla ciebie. – Matka wyprostowała się dumnie. – Na początek może Wydział Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Zadawałbyś się tylko i wyłącznie z przedstawicielami najwyższych urzędów.
O niczym innym nie marzył. Banda mrocznych sukinsynów zacznie zajmować całą Wielką Brytanię i mordować coraz większą liczbę ludności, a on będzie codziennie ściskał dłonie zagranicznych urzędników. Bajecznie.
- Oczywiście nie zapomnieliśmy także o najważniejszej kwestii, mianowicie: przyszłej pani Black.
Oczywiście, jak zwykle pomyśleli o wszystkim… Zaraz, zaraz… Że niby co?!
- Pomyśleliśmy o młodej pannie Bulstrode, nie grzeszy inteligencją, to dobrze, urodą też nie, to już gorzej, ale jest wprost wzorcowo wychowana, zna i umie wszystko to, co wypada młodej pannie.
Syriusz musiał mieć dość nieciekawą minę, gdyż Regulus ochlapał się herbatą ze śmiechu.
- Pomyślę nad tym – wykrztusił wreszcie, niezdolny do powiedzenia czegokolwiek innego. Rodzice zmarszczyli brwi.
- To nie była propozycja – odparł wolno ojciec – lecz decyzja. Za kilka dni spotkam się z panem Bulstrode i omówimy wszelkie szczegóły dotyczące ślubu. Myślę, że wakacje po waszej siódmej klasie będą najdogodniejszym okresem.
- Ślubu?
- Odpowiedniejszy byłby wrzesień, ewentualnie koniec sierpnia. Wtedy byłaby duża szansa, że dziecko narodzi się na wiosnę, wszelkie uroczystości zawsze lepiej wypadają na zewnątrz – odrzekła tonem znawcy matka.
- Dziecko?! – Syriusz aż otworzył usta ze zdziwienia.
- Na Merlina, Syriuszu, nie zachowuj się jak prostak! – Walburga straciła cierpliwość. – Tak, ślub, dziecko, już wszystko postanowione. Proszę cię, choć raz nie rób z siebie kompletnego ignoranta! Masz być uprzejmy dla swojej przyszłej żony. Możecie odejść. Ach, jeszcze jedno! – Przywołała do siebie starszego syna, kiedy ten już chciał czmychnąć do swojego pokoju. – Nie myśl sobie, że tolerujemy tych twoich paskudnych znajomych. Regulus mówił nam, czym się zajmujecie tam, w szkole. Niech ci nawet nie przejdzie przez myśl, żeby utrzymywać z nimi kontakty po skończeniu szkoły, zrozumiano? Syriusz, jeszcze nie skończyłam! Wracaj tutaj!
Drzwi trzasnęły mocno o futrynę.


- Jak się czujesz, mamo? – spytał Peter, siadając na łóżku.
- Okropnie, wiedząc, że musisz sobie sam ze wszystkim radzić – westchnęła kobieta, odgarniając grzywkę ze spoconego czoła. Już od wielu dni nie była w stanie normalnie funkcjonować. Gorączka wcale nie spadała, organizm bronił się jak mógł, lekarstwa nie działały. Pani Pettigrew marniała z dnia na dzień, a jedyne, co mógł robić jej syn, to dotrzymywać jej towarzystwa.
Peter spojrzał na matkę ze smutkiem, po czym zabrał ze stolika nocnego tacę z prawie nietkniętą kolacją. Wyniósł ją do kuchni, wylał do zlewu zawartość miski i zabrał się za zmywanie. Jeden talerz, drugi, trzeci, kilka szklanek, sztućce. Nie przepadał za wszelkiego rodzaju pracami domowymi, ale w tej sytuacji nie mógł, a nawet nie chciał się wykręcać. A chociaż przerażała go spoczywająca na nim odpowiedzialność, starał się podołać zadaniu i zająć się matką oraz domem najlepiej jak umiał. Nie czuł się na siłach, żeby za wszystko odpowiadać. Zazwyczaj to inni kontrolowali to, co się dzieje, on tylko stał z boku, asystował, wypełniał zadania. Zatrważająca była myśl, że może o czymś zapomnieć, czegoś nie dopilnować, może mama nie weźmie leków, skończą się pieniądze, nie będzie co jeść. Drżał ze strachu przed przyszłością. Przecież niedługo będzie musiał wracać do szkoły. Sąsiadka zaoferowała się, że zajmie się wszystkim, ale jeżeli zapomni albo któregoś dnia nie przyjdzie na czas?
Nie lubił wszelkiego rodzaju prac domowych, ponieważ po jakimś czasie wymagały jedynie mechanicznego wykonywania czynności, a w tym czasie myśli błądziły swoimi ścieżkami i zazwyczaj natrafiały na nieprzyjemne tematy.
Dom był taki pusty bez ojca. Nikt już nie siadał wieczorami w fotelu, by rozwiązywać krzyżówki, nikt nie rozpalał w kominku, nikt nie dostarczał Peterowi ciekawostek historycznych. Książki taty leżały porzucone na szklanym stoliku w pokoju. Nie miał odwagi ich sprzątnąć, schować do szafki, gdziekolwiek. Samo patrzenie na nie wywoływało w nim skurcz gdzieś w okolicach serca.
Nie miał siły rozmyślać, czyja to wina, co można było zrobić inaczej, gdzie i kto popełni błąd. W zasadzie to nigdy o takich rzeczach nie myślał. Nie, to po prostu bolało, taty już nie ma i myślenie nic tu nie zmieni. Peter nigdy nie kierował się głębszymi pobudkami, wszystko było jasne i proste. Ktoś krzywdził jego przyjaciół? Starał się ich obronić. Ktoś potrzebował pomocy? Udzielał jej. Ktoś go obraził? Było mu przykro.
Potrącił ręką płyn do mycia naczyń, ten zakołysał się i wpadł do miski z wodą. Z westchnieniem wyjął butelkę, opłukał i odłożył na miejsce.
Mógłby wreszcie wziąć się za prace domowe, ale nie miał ochoty i czasu. Zapewne skończy się na tym, że spisze je w ostatniej chwili od Jamesa, jak zawsze. James też nie pisał ich sam, zwykle pomagała mu Joyce. Farciarz. To niesamowite, że w ogóle istnieją ludzie tak wspaniali jak James. Tak doskonali. Młody Potter jeśli tylko się postarał, mógł osiągnąć wszystko. Bardzo często nie tylko samym urokiem osobistym, ale także nieprzeciętnymi umiejętnościami! Doskonale latał na miotle, na zaklęciach znał się jak mało kto i był najlepszy w szachach. Peter od zawsze chciał być taki jak on. Dzielny. Mądry. Odważny.
Po zmywaniu wziął się za podlewanie kwiatów, a potem sprawdził zawartość lodówki. Jedzenia było dość, aby przeżyć, dopóki nie wróci do Hogwartu. Bardzo dobrze.
Przetarł jeszcze kilka półek, zdjął pranie ze sznurka i wyrzucił śmieci, po czym padł ledwo żywy na łóżko w swoim pokoju. Ach, słodkie lenistwo! Gdzie jesteście, piękne czasy nicnieróbstwa? Przymknął oczy z zadowoleniem. Nie dane mu było jednak długo napawać się odpoczynkiem, gdyż w tej samej chwili coś zapukało w okno. Konkretniej sowa.
Peter rozpoznał ciemnego puchacza Syriusza i natychmiast wpuścił zmarzniętego ptaka do środka. Odwiązał pergamin, rozłożył go i szybko przebiegł wzrokiem po tekście.
Pete, zwiałem z domu. Miałem dość. Mógłbym się u ciebie zatrzymać do powrotu do szkoły? S.
Jak zwykle konkretny aż do bólu.
Z ciężkim sercem odpisał mu, że, niestety, nie jest w stanie przyjąć pod swój dach jeszcze jednej osoby ze względu na sytuację, w jakiej się znajduje, jednak dopisał w post scriptum: pogadaj z Remusem albo z Joyce, wiem, że jej rodzice wyjechali na tydzień i mogłaby cię przenocować przez jakiś czas.
Co ten wariat znowu wymyślił? Uciekać z domu? Peter domyślał się, że przyjaciel nie ma lekkiego życia ze swoją rodziną, ale żeby tak od razu uciekać? Przecież on ma wszystko. Wszystko, czego tylko dusza może zapragnąć. I w ogóle tego nie docenia.
Westchnął cicho i spojrzał na bezchmurne niebo.


Joyce Potter i Lily Evans były właśnie w trakcie podziwiania pięknych włosów Katharine Ross, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Czarnowłosa westchnęła cicho i podniosła się z podłogi, pozostawiając przyjaciółkę pośród tony chrupków, napojów i ciasteczek.
- Zatrzymaj film – rzuciła przez ramię, po czym przeszła do przedpokoju, założyła kapcie i zerknęła przez judasza, kto czai się za progiem. Zamrugała szybko i czym prędzej zaczęła przekręcać wszystkie klucze i zdejmować zabezpieczenia. Otworzyła drzwi i okazało się, że jednak się nie przewidziała – szanowny panicz Syriusz Black oraz kochany kuzyn James postanowili złożyć jej wizytę.
Joyce położyła dłonie na biodrach i zacisnęła mocno usta. Nie miała pojęcia, że wyglądała w tej pozie naprawdę niesamowicie – smoliście czarne włosy wyjątkowo tego wieczoru rozpuszczone delikatnie falowały pod wpływem zimowego wiatru, oczy błyszczały złowrogo, policzki pokrył delikatny rumieniec. Po rodzinie ze strony ojca odziedziczyła szczupłą sylwetkę, była również bardzo niska, nawet młodsza o rok Lily przewyższała ją o pół głowy. Nadrabiała za to charakterem, nie lubiła niespodzianek i miała tendencję do kontrolowania rzeczywistości. Doskonale sprawdzała się w roli Prefekta Naczelnego. Uważała swojego kuzyna i jego przyjaciół za bandę niedojrzałych wyrostków i nigdy im nie pobłażała. Nie miała zamiaru robić tego również teraz.
- Co wy tu robicie? – spytała ostro, nie mając zamiaru wpuścić ich do środka.
James uśmiechał się od ucha do ucha, jak gdyby nie widział nic niezwykłego w tej sytuacji. Roztrzepany, nieprzyzwoicie wesoły, zrzucał butem ze schodków kawałki śniegu. Syriusz natomiast wyjątkowo nie zachowywał się jak kipiący energią wulkan, stał z rękami w kieszeniach i z pochyloną głową, wpatrując się w stare sanki leżące na podjeździe.
- Może wpuściłabyś nas najpierw do środka? – James spojrzał na nią zawadiacko.
- Nie – odparła uprzejmie, odpowiadając mu tym samym.
- Zwiałem z domu.
Joyce zamrugała szybko, nie wiedząc, co powiedzieć. Black był najwyraźniej porządnie przybity, musieli mu naprawdę dopiec, skoro zdecydował się na ucieczkę. Bez słowa odsunęła się z przejścia, aby chłopcy mogli przejść. James ciągnął za sobą kufer przyjaciela.
- To tylko na tę noc – uprzedził jej pytanie. – Wolałbym najpierw spytać rodziców o pozwolenie, a nie stawiać ich przed faktem dokonanym. Jutro z nimi porozmawiam, na pewno się zgodzą. Za to dzisiaj dostałem od ciebie list, w którym piszesz, że boisz się sama spać – zarechotał, za co otrzymał kuksańca w bok.
- Nie jestem sama, oglądamy z Lily film – fuknęła Joyce, wieszając płaszcze chłopców w szafie. Wygrzebała z dna jakieś stare kapcie i rzuciła im dwie pary.
- Co? Evans?
- Jeden głupi komentarz, Jim, a wylatujecie – ostrzegła ich, prowadząc do pokoju.
Lily leżała na brzuchu, zajadając czekoladowe ciasteczko i wypisując coś w pamiętniku. Miała na sobie kremową piżamkę – całe szczęście, że w ostatniej chwili zmieniła zdanie i nie założyła tej kusej czerwonej koszulinki! Włosy spięła sobie klamrą, tak więc opadały łagodnymi falami na plecy, nie przeszkadzając w pisaniu. Na widok dużych, puchatych, różowych kapciuszków zdobiących jej stopy James nie wytrzymał i zachichotał donośnie. Nawet Syriusz uśmiechnął się pod nosem. Lily podniosła głowę i, widząc niespodziewanych gości, natychmiast podniosła się na nogi.
- Och. – To było jedyne, co miała do powiedzenia. W jej oczach jawił się niemy wyrzut; spoglądała na Joyce błagalnie, ta jednak udawała, że nic nie widzi.
- Chłopcy postanowili dotrzymać nam towarzystwa – oświadczyła z przekąsem. – Chodź, Syriusz, zaniesiemy twoje rzeczy na górę, przebierzesz się w coś suchego. A wy się nie pozjadajcie.
Jeśli wcześniej Lily czuła, że ma ochotę zrobić krzywdę przyjaciółce, to teraz chciała ją po prostu zabić. James natomiast uśmiechnął się złośliwie. Znów będzie miał okazję podokuczać Evans.
- Co oglądacie? – spytał mimochodem, siadając obok dziewczyny.
- Żony ze Stepford – odburknęła, odsuwając się nieco. Zamknęła pamiętnik i odłożyła na bok, z dala od siebie.
- Jesteś na mnie zła? – Lekki ton, jakim wypowiedział te słowa, rozjuszył Lily. Jeszcze miał czelność o to pytać! Przez cały rok zachowywał się jak idiota, dokuczał jej, prowokował, próbował umówić się za każdym razem, kiedy tylko ją widział, a teraz udaje, że nic się nie stało! Dzieciak!
- Ależ skądże, Potter. Nie przysuwaj się.
- To ty się nie odsuwaj.
- Dasz mi wreszcie spokój? – spytała ze zniecierpliwieniem, przewracając przez przypadek miseczkę z cukierkami. James troskliwie zebrał rozrzucone słodkości.
- Truskawkowe, pychota. Nie bulwersuj się, Evans. Czy ja ci kiedykolwiek zrobiłem coś złego? Wiecznie chodzisz nabzdyczona, jak nie kłócisz się ze mną, to naskakujesz na Remusa.
- On nie ma tu nic do rzeczy – odparła szybko. To nie było tak, że nie lubiła Lupina, wprost przeciwnie, ich rywalizacja dawała jej siłę, dzięki niemu ciągle dążyła do tego, by być lepszą. Tylko on mógł jej dorównać. A że przez przypadek nie darzyli się sympatią – zdarza się. Remus był strasznym odludkiem, wiecznie się alienował, mógłby chociaż raz wyjść ze wszystkimi na kremowe piwo, ale nie. Dawał tylko wszystkim do zrozumienia, że nie chce ich obecności. Lily czuła się dziwnie w jego towarzystwie.
- A więc dobrze, skupmy się na nas! – oświadczył uszczęśliwiony James. – Umówisz się ze mną?
- Robisz to specjalnie! – Lily powstrzymywała się, żeby tylko nie wybuchnąć. On był taki irytujący!
- Oczywiście, że tak. Uwielbiam cię denerwować.
- Idę do łazienki – mruknęła, wstając. Chłopak nie mógł się powstrzymać, żeby nie złapać za jej wielkiego, różowego kapciuszka. W zamian za to kopnęła go w kostkę.
Reszta wieczoru upłynęła w całkiem przyjemnej atmosferze. Syriusz nie był już taki osowiały, Jim zachowywał się normalnie, a Lily starała się być sympatyczna dla obu chłopców. Zdenerwowała się tylko raz, kiedy podczas gry w scrabble uparli się, że jest takie słowo jak "Smarkerus". Trochę nienaturalnie było tak po prostu rozmawiać o szkole, świętach i książkach bez zwyczajowych kłótni. Czasem Jamesowi zdarzało się wpaść w napuszony ton, ale szybko się zapominał i pogrążał w przekomarzaniach z Joyce.
A dużo, dużo później, kiedy przenieśli się na koce obok kominka, byli już w doskonałej komitywie. Lily, zapisując ostatnie zdania w pamiętniku, cicho chichotała, spoglądając na Joyce, która spała z głową na kolanach chrapiącego Jamesa. Syriusz leżał na boku, odwrócony plecami. Nie wiedziała czy już zasnął, ale wolała mu nie przeszkadzać. Potrzebował teraz trochę ciszy i spokoju. Opanowała pragnienie porozmawiania z nim, choć pewnie zrozumiałaby go, przecież nieustannie musiała użerać się z Petunią, choć tak bardzo pragnęła przyjaźni z jej strony. W tym momencie kierowała nią raczej ciekawość, a nie dobre serce.
Przed zaśnięciem pomyślała jeszcze o Severusie. Przez moment zapragnęła, żeby po powrocie do szkoły wszystko powróciło do normy, żeby znów kłóciła się z chłopcami, żeby dalej zgrywali napuszonych bubków. Byłoby o wiele prościej, nie musiałaby się z niczego tłumaczyć Snape'owi. Zaraz jednak zganiła samą siebie za tę myśl. Nie chciała się do tego przyznać, ale bardzo często niesłusznie trzymała stronę Severusa. Powinna z nim wreszcie poważnie porozmawiać.
Teraz pewnie smacznie śpi w swoim dormitorium w Hogwarcie. Nie sądziła, aby wrócił do domu na święta.


Ale jeżeli Lily Evans sądziła, że ta niespodziewana zmiana w zachowaniu chłopców utrzyma się na dłużej, to srodze się myliła. Na razie jednak nie zdawała sobie z tego sprawy, w błogiej nieświadomości maszerowała raźnym krokiem do domu, odprowadzana przez troskliwą przyjaciółkę. Padał drobny, mokry śnieżek, oblepiał ich włosy i kurtki. Chodnik pokrył się cienką warstwą lodu, tak więc dziewczęta co jakiś czas natrafiały na odsłonięty fragment płytki, traciły równowagę i tylko cudem ją odzyskiwały. Zanosząc się śmiechem, kontynuowały podróż.
- Jeszcze tylko parę dni i wracamy do szarego, nudnego Hogwartu – westchnęła Joyce, odgarniając grzywkę z twarzy. Otrzepała rękawiczki z nagromadzonego śniegu i wsadziła kciuki do kieszeni.
- Przestań, to mój jedyny ratunek – burknęła Lily. – To znaczy wiem, gdybym nie była czarownicą, nie miałabym takiej sytuacji w domu, ale mimo wszystko dziękuję Merlinowi czy komu tam za to, że teraz jestem tam tylko na wakacje.
- Tunia daje ci w kość?
- Tunię da się przeżyć, rodzice są sto razy gorsi.
Czarnowłosa zaśmiała się donośnie.
- Przecież oni cię ubóstwiają.
- I o to właśnie chodzi. Jeszcze trochę i wystawią mi ołtarzyk. Wiem, że to dla nich coś niezwykłego i ekscytującego, ale mój entuzjazm opadł po pierwszym roku. A oni dalej są nakręceni jak katarynki. Za każdym razem, kiedy podczas śniadania przylatuje do mnie sowa, mam wrażenie, że zaraz uduszą ją ze szczęścia.
- Ze szczęścia?
- Że mają taką wspaniałą i zdolną córkę. Ble.
Przez moment szły w milczeniu. Joyce obserwowała Lily z delikatnym uśmiechem na twarzy, którego rudowłosa tak strasznie nie znosiła. Miała bowiem wtedy wrażenie, że panna Potter doskonale wie, co ona sobie myśli. Przez jakiś czas podejrzewała ją nawet o stosowanie legilimencji. Prawda była nieco bardziej prozaiczna – spędzały ze sobą tyle czasu, że zdołały poznać się na wylot i gdyby tylko Lily porządnie się zastanowiła, mogłaby bez wahania powiedzieć, że również zna Joyce doskonale. Ale ona zawsze najpierw działała, potem myślała. Tyle tylko, że miała też zdrowy rozsadek, który w porę hamował niektóre zwariowane pomysły – w przeciwieństwie do zdrowego rozsądku niektórych jej znajomych.
- Myślałby kto, że te dwa potwory są w stanie zachowywać się normalnie.
- Byli nadzwyczaj spokojni. Tylko James trochę mnie wkurzył, ale zaraz mi przeszło. – W końcu doszły na przystanek autobusowy. Lily uparła się, żeby wracać mugolskim środkiem transportu. Była zdania, że jest czarownicą tylko i wyłącznie w Hogwarcie, w domu na powrót staje się mugolką. – On wyraźnie czerpie przyjemność z drażnienia mnie.
- Wreszcie to zauważyłaś. – Joyce pokręciła głową z uznaniem. – A myślałam, że naprawdę uwierzyłaś, że chce się z tobą umówić.
- To jest naprawdę denerwujące. Nie wiem czy mówi prawdę, czy tylko sobie żartuje, a te jego "Evans, umów się ze mną" są naprawdę irytujące, bo powtarzane do znudzenia i całkowicie nieszczere.
- I tu cię boli, prawda?
Lily wbiła wzrok w ziemię. Postukała nerwowo butem w barierkę, strząsnęła płatki śniegu z włosów. Odwlekała moment odpowiedzi tak długo, jak tylko się dało. Bo też i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czy to naprawdę tak godziło w jej dobre samopoczucie? Nie zależało jej na Potterze. Wiedziała tylko, że gdyby się postarał, potrafiłby być inny. Ale on zachowywał się tak nieznośnie, czasem niemal infantylnie. Znajdywał upodobanie w dokuczaniu innym. Może i jego przytyki były niewinne, ale na dłuższą metę nudne i denerwujące. To tak, jakby było dwóch Jamesów. Ten pierwszy miał nieznośny nawyk wichrzenia sobie czupryny, rzucał zaklęcia na Severusa bez żadnego powodu, chodził za nią krok w krok, na posiłkach nakładał na jej talerz wszystko, co znajdowało się w zasięgu wzroku. A drugi wdawał się w inteligentne dyskusje z profesorem Slughornem, pomagał Peterowi nadrabiać zaległości, na wszystko miał zawsze inteligentną odpowiedź. Trochę zawadiaka, ironiczny, czasami wręcz nieśmiały! Tę jego nieśmiałość Lily widziała tylko kilka razy w życiu, lecz pamięć o niej była świadectwem tego, że James potrafi być inny od tego siebie, którego pokazuje na co dzień.
Autobus wreszcie przyjechał, klekocząc i pyrkając cicho. Był niemalże pusty, nie licząc kilku osób. Lily sięgnęła ręką do kieszeni spodni w poszukiwaniu pieniędzy.
- Tak, tu mnie boli – powiedziała cicho na pożegnanie.


Kiedy Peter uświadomił sobie, że Syriusz naprawdę uciekł z domu i to nie na kilka dni, a na zawsze, na wieczną wieczność, jak to relacjonował Jim w swoim liście, zaczął się zastanawiać, czy jego przyjaciel aby na pewno ma wszystkie klepki na miejscu. Rozważał nawet napisanie do niego długiego listu, w którym wyjaśniłby mu swój punkt widzenia, ale prawie natychmiast zrezygnował. Syriusz nie potraktowałby go poważnie, poza tym był uparty jak hipogryf i nie widział niczego, prócz swojej racji. I nic, nawet wielokrotnie kłótnie z nauczycielami, nie były w stanie tego zmienić.
Zdawał sobie sprawę z tego, że przyjaciele są dla niego wszystkim. Gdyby stracił któregoś z nich… Zadrżał.
Leżał na łóżku w swoim pokoju i wpatrywał się w sufit, już od wielu godzin. Jak w każdą pełnię jego myśli obejmowały trzech towarzyszy, z których jeden najpewniej przeżywał straszne chwile.
Peter w skrytości ducha szczerze podziwiał i Jamesa, i Syriusza, ale najbardziej Remusa. Wydawało mu się nieprawdopodobne, jak Lupin może znosić swój futerkowy problem i w jeden zaledwie dzień dochodzić do siebie, utrzymywać to wszystko w tajemnicy i na dodatek zdobywać świetne oceny. I często nie spał po nocach. Zapewne myślał, że nikt o tym nie wie, ale Peter bardzo często przyłapywał go na czuwaniu. Remus siedział skulony w nogach łóżka, wpatrzony w nocne niebo, nieświadomy tego, że ktokolwiek w dormitorium nie śpi. A Peter czuwał wraz z nim. Dopiero gdy zaczynało świtać, zmagał go sen. W ciągu dnia był nieprzyzwoicie nieprzytomny, natomiast Remus tryskał energią. Jak gdyby brak księżyca oddawał mu energię zabraną podczas pełni.
A ostatnio Remik trochę odpuścił Evans. Peter nie był do niej jakoś szczególnie wrogo nastawiony, ale żaden z jego przyjaciół nie darzył jej sympatią, tak więc naturalne było, że i on za nią nie przepadał. Nawet nie była ładna. Gdzie jej tam było do Joyce! Joyce była skrytym ideałem dla Petera, ale do tego nie przyznałby się nawet pod groźbą śmierci. Ot, nieosiągalna muza, tyle. A Lily – ruda, nieznośnie piegowata, wredna, zawsze wtykała nos w nie swoje sprawy. I zadawała się z tym nieznośnym Smarkiem. Na temat Snape'a Peter wolał się nie wypowiadać – ten chłopak budził w nim nieokreślony lęk. Za dużo było w nim nienawiści, zbyt wiele razy pokazał Peterowi, co to znaczy być poniżanym. Była to swego rodzaju zemsta za poczynania Huncwotów. Peter nie poskarżył się reszcie, milczał dzielnie, dumny z samego siebie. I choć w miarę upływu czasy Snape wyżywał się na nim coraz bardziej, wciąż miał nadzieję, że się nie podda.
Nie był taki głupi, żeby wierzyć w to, co Smark wygadywał. A mówił dużo, zazwyczaj były to jakieś brednie na temat jego przyjaciół. Peter jednak wyłączał się po pierwszych kilku słowach – niezawodna metoda na historii magii – co niezwykle irytowało Severusa, a także jego kolegów, których ostatnimi czasy zaczął ze sobą przyprowadzać.
A gdyby to była prawda? Może James, Syriusz i Remus rzeczywiście zadają się z nim tylko z litości? Może jest im potrzebny tylko po to, żeby naciskać ten durny korzeń przy Wierzbie Bijącej?
Bzdury. Bzdury, bzdury, bzdury.
Peter przekręcił się na drugi bok, próbując odgonić złe myśli.


Ciemny zaułek śródmieścia. Przeszywający krzyk. Księżyc, wychylający się zza ciemnych, kłębiastych chmur.
Mała grupka ciemnych postaci niespiesznie otacza ofiarę, uważnie rozglądając się dokoła. Peter nie może oderwać od nich wzroku, choćby nie wiadomo, jak bardzo chciał. Nie może nic zrobić, nikogo powstrzymać, jedynie patrzeć. Ma coś zobaczyć, coś bardzo ważnego.
Ofiara próbuje się podnieść, uklęknąć chociażby, ale opada z powrotem na ziemię. Wyciąga poranioną dłoń, chwyta krawężnik i ponownie usiłuje wstać. Jedna z ciemnych postaci celnym kopniakiem udaremnia i tę próbę. Rozlega się cichy jęk.
Któryś wyciąga z kieszeni różdżkę. Podchodzi nieco bliżej, zatrzymuje się tuż przy twarzy rannego. Przewraca go na plecy; ciemne włosy odsłaniają zakrwawioną twarz atakowanego, połamany nos, popękane wargi, przekrwione białka. Mętne spojrzenie trzeźwieje, gdy napotyka wzrok swego oprawcy.
Usiłuje się wyszarpnąć. Nie ma jednak najmniejszych szans, nikt go nie usłyszy, nikt nie przybędzie na pomoc. Smukła, długa różdżka unosi się i jasny promień przecina powietrze. Trafia prosto w pierś leżącego. Twarz mężczyzna najpierw wyraża zaskoczenie, chwilę potem ściąga się w paroksyzmie bólu. Ciało wygina się, skręca, miota, próbując uciec od własnego wnętrza. Ręce unoszą się i zaczynają szarpać włosy, ciągną raz za razem, drapią twarz, pozostawiając po sobie krwawe blizny. Mężczyzna oddycha coraz szybciej, co chwila krztusząc się własną krwią. W końcu rozrywa własną koszulę, gniecie ją, szarpie.
Kolejne zaklęcie i zduszony krzyk.
Peter widzi to wszystko. Strach paraliżuje go całkowicie. Nie wie, czy oni są świadomi jego obecności. Nie śmie się nawet odezwać.
Mały kociak wyskakuje zza śmietnika, machając żywo ogonem. Wsuwa swój mały nosek pomiędzy foliowe torby, szukając czegoś do jedzenia. Jedna z ciemnych postaci odwraca się szybko.
Kot, nic nie znalazłszy, niespiesznie odchodzi na przeciwną stronę ulicy. Nie dostrzega wymierzonej w siebie broni, stąpa lekko i zgrabnie po asfalcie, rozglądając się dokoła. Dosięga go zabójczy promień. Bezwład ogarnia małe ciałko. Słabe łapki nie są już w stanie udźwignąć ciężkiego korpusu. Zwierzę pada na ziemię.
Oprawcy cicho porozumiewają się. Peter dostrzega ich oczy, zionące nienawiścią. Obracają głowy i spoglądają w górę. Przerywają rozmowę.
A później jeden z nich wyciąga nóż i z lubością podchodzi do mężczyzny leżącego na ziemi. Uśmiecha się zdradliwie, z wyższością i kpiną. Chwyta ofiarę za bark. Przesuwa nożem po szyi. A potem zostawia trupa na środku ulicy i odchodzi wraz z towarzyszami.
Ty będziesz następny, Peter.



Nawet nie zauważył, kiedy zasnął. Dokładnie jednak wyczuł moment, w którym się obudził. Serce trzepotało w piersi, raz po raz przeszywały go dreszcze. I chyba nawet trzęsły mu się ręce. Podniósł się do pozycji siedzącej, spuścił nogi na ziemię. Ukrył twarz w dłoniach.
Skąd takie obrazy w jego głowie? Przecież nigdy w życiu nie widział niczyjej śmierci. To było… takie realistyczne. Błysk noża. I krew. Jak można tak kogoś zmasakrować? Co zrobił ten człowiek? Czy to była zemsta? A może…
A może to ci Śmierciożercy. Peter uchwycił się mocno krawędzi łóżka i przyłożył dłoń do gorącego czoła. Trząsł się cały i to bynajmniej z zimna. Rozglądając się niepewnie po pokoju, szybko włożył piżamę i wskoczył pod kołdrę. Objął rękami kolana i przez długie minuty leżał nieruchomo, odganiając widmo snu. Wiedział, że tak szybko nie zaśnie.
Świt przywitał go koszmarnym bólem głowy i niejasnym poczuciem niepokoju. Zwlókł się ciężko z łóżka i ziewnął okazale. Na myśl o tym, co jeszcze musi zrobić przed rozpoczęciem pakowania się, jęknął. Ale za to jutro będzie już siedział w pociągu z przyjaciółmi. Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy przed oczyma stanęła mu wizja Syriusza i Jima, którzy przypadkowo zamykają Smarka w toalecie na całą podróż. Zachichotał cicho.
Matka jeszcze spała, a on nie miał zamiaru jej budzić. Na paluszkach przemknął obok jej sypialni, a potem pognał do kuchni. Prawie pośliznął się na płytkach podłogowych, ale w ostatniej chwili złapał się szafki. No tak, Peter-fajtłapa. Prychnął pod nosem i zabrał się za przygotowanie śniadania. Otworzył lodówkę i przejrzał wszystkie półki. Masło, wędlina, ser, jajka… nie, jajecznica była wczoraj, dzisiaj mógłby zrobić kanapki, albo… Tak, mleko stało na samym dole. A w szafce zostało jeszcze pudełko płatków. Jeśli tylko uda mu się przypilnować garnka i nie dopuścić, żeby mleko nie wykipiało, to nawet nie będzie musiał specjalnie się natrudzić. Oczywiście, biorąc pod uwagę to, że niemal na każdej lekcji eliksirów mikstura z kociołka Petera wybierała się na wycieczkę krajoznawczą, nie było co się łudzić, że pójdzie tak łatwo.
Cudem jednak mleko powstrzymało swe zapędy turystyczne i pozostało na miejscu, a chłopakowi udało się nawet zbytnio go nie rozlać przy przelewaniu do miski. No tak. Ale parę kanapek to w sumie też można byłoby zrobić. Wyciągnął masło i ser z lodówki, wyjął z szuflady nóż…
Nóż.
Przyrząd upadł z brzękiem na ziemię, a Peter odsunął się trzy kroki w tył, łapiąc szybko powietrze. Oparł się o stół, bo miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Przymknął oczy, starając się powstrzymać zawroty głowy. To był tylko sen. Głupi sen. Tak naprawdę nikt nie zginął.
Tak naprawdę nic się nie stało.

--------
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #348596 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 5179

Ginny Napisane: 23.05.2008 13:29


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Całkiem intrygujące, choć jestem przekonana, że Narcyza nie miała znaku...a może się mylę? Początek dość niemrawy, ale końcówka zdecydowanie zachęca do dalszego czytania. smile.gif
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #347412 · Odpowiedzi: 3 · Wyświetleń: 4999

Ginny Napisane: 12.05.2008 23:02


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Po pierwsze: chciałabym się przywitać po długiej, dłuuugiej, koszmarnie długiej nieobecności i ponownie zaprezentować wam coś mojego. Tym razem jestem całkowicie przekonana, że doprowadzę to do końca.
Po drugie: na razie uraczę was wstępem, tak na zachętę. Krótkim, bo krótkim, bo więcej nie trzeba. A nuż widelec się spodoba? Od razu uspokajam - rozdziały będą o wiele, wiele dłuższe.
Po trzecie: smacznego! tongue.gif





Wstęp


Było ich czterech. O tym wiedzieli wszyscy.
Pierwszy był James. Chociaż, może jednak Syriusz? Nie, James, tak, zdecydowanie on. Wspaniały, zdolny, przystojny, bystry, inteligentny, ulubieniec tłumów. Ideał w ludzkiej skórze. Przywódca elity Gryffindoru, tak, to właśnie on! A przecież nie był aniołem, każdy o tym wiedział. Czy anioły mają uczulenie na pomarańcze, wiecznie rozczochraną fryzurę, zdecydowanie odstające uszy i kompletny antytalent do numerologii? Nie, James nie był doskonały, ale ta jego wrodzona nonszalancja – choć rozwinięta nie tak bardzo jak u Syriusza – podbijała serce każdego, kogo napotkał na swojej drodze. I nieważna wtedy już była pognieciona koszula, plama na kołnierzyku, wytarte spodnie, nie liczył się kompletny brak taktu, wyczucia, poszanowania zasad. Z Jamesem bardzo łatwo było się śmiać. Płakać już trudniej.
Tak samo jak z Syriuszem. O nim też otoczenie wyrobiło sobie pogląd, też stworzyło wyidealizowany obraz, w który wierzyło, pomimo wszystkich znaków na niebie i ziemi. Ale z młodym panem Blackiem była o tyle inna sprawa, że jego wady były doskonale widoczne, ale – o ironio! – całkowicie ignorowane. Wszystkie plotki o licznych podbojach wśród ślicznych uczennic oraz nie tylko ślicznych i nie tylko uczennic były co prawda stanowczo przesadzone, ale nie do końca nieprawdziwe. Gdyby zechciał, mógłby mieć każdą, z tym każdy się zgadzał, ale Syriusz nie interesował się dziewczętami jakoś specjalnie bardziej niż James czy jakikolwiek inny chłopak w jego wieku. Szczerze powiedziawszy, to bardziej ciekawiła go motoryzacja.
A z Remusem, o, to dłuższa historia. Grzeczny prefekcik, wzorowy uczeń, pomocny kolega. Tajemniczy, melancholijny, nienaturalnie spokojny. Nic bardziej mylnego! Ci, którzy dobrze go znali, usłyszawszy ten opis, śmialiby się do rozpuku. Remus miał dwie, trzy, cztery, a może nawet i więcej twarzy. Już po kilku tygodniach od rozpoczęcia nauki w Hogwarcie zasłynął tym, że rozpoczął wielką wojnę z Lily Evans. Ich kłótnia trwała aż do początków klasy szóstej, pod koniec podtrzymywana bardziej z uporu niż ze wzajemnej nienawiści. Oficjalnie nikt nie wiedział, dlaczego się pogodzili, jednak od tej pory bardzo często widziano ich razem; w bibliotece, na błoniach, w Pokoju Wspólnym. Nie zrezygnowali jednak z codziennych przekomarzanek, które na szczęście nie zamieniły się już w burzliwe kłótnie. Zainteresowanym tłumaczyli całą sytuację w kilku słowach - po prostu dorośliśmy.
No i Peter, ten, którego zawsze wymieniano na końcu. Nudny, tłusty, nieudolny chłopaczek. Dźwięk jego nazwiska swego czasu wywoływał zniesmaczenie wśród populacji czarodziejów, krzywiono się, odwracano głowy, syczano: zdrajca. Tak łatwo stawiano na nim krzyżyk, ignorowano, obrzucano obelgami. A historia Petera była o wiele bardziej skomplikowana, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Bo, na przykład, nikt nie wiedział, że Peter zbierał motyle. A i owszem, miał całkiem pokaźną kolekcję, cztery albumy, zapełniane skrupulatnie przez długie, długie lata. Peter był też całkiem dobry z historii magii. Profesor Binns działał na niego tak samo usypiająco jak na wszystkich, ale do nauki wystarczały mu notatki Remusa i podręcznik. Zaskoczeni? Peter też był kimś. Ale dorastanie wśród tak silnych osobowości musiało odcisnąć na nim ślad.
Tę historię opowiadano już wiele razy. Ośmielę się wspomnieć o niej jeszcze raz – jednak z zupełnie innej perspektywy.
Było ich czterech. O tym wiedzieli wszyscy. Lecz jacy byli naprawdę – tego nie wiedział nikt.
  Forum: Fan Fiction i Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #346623 · Odpowiedzi: 4 · Wyświetleń: 5179

Ginny Napisane: 31.08.2006 15:15


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Hmmm, szukam i szukam i nie mogę znaleźć tego obrazka w tym temacie...
Poszukuję takiego ładnego fan arta przedstawiającego Zakon Feniksa, są tam między innymi bracia Prewettowie, Marlena McKinnon, Lily z Jamesem... jeżeli ktoś mógłby podac link, to serdecznie dziękuję smile.gif
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #276956 · Odpowiedzi: 937 · Wyświetleń: 394228

Ginny Napisane: 06.06.2006 15:50


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815



IV


„Cholera, jaki on jest nieprzyzwoicie sympatyczny!”
To była pierwszy myśl, jaka przyszła Ginny do głowy, po tym, jak Draco Malfoy poprosił Hermionę do tańca. Ona oczywiście odmówiła mu z uśmiechem, spoglądając niespokojnie na swojego męża.
Przyjęcie wydane zostało z wielkim hukiem. Hermiona i Wiktor zaprosili wielu starych znajomych, oraz nowych przyjaciół z pracy. Ginny nie przebolała tego, że Luna mimo wszystko się nie pojawiła. Jej gniew podsycał również wyjątkowo szarmancki i nienaganny blondwłosy Ślizgon, podbijający serca wszystkich dziewcząt na sali. Ludzie mogli mówić, co chcieli i wierzyć w niemożliwe, ale ona nigdy, ale to nigdy nie przyjmie do wiadomości, że Malfoy jest DOBRY.
- Źle się bawisz, Dżiny? – za nią stał Wiktor. Ruda zagryzła wargi, jak zwykle nie potrafił wypowiedzieć poprawnie jej imienia. Uznała za wielki sukces fakt, że w końcu zamiast „Hermi-ona-nina” zaczął mówić „Her-mona”. Nie miała jednak odwagi go poprawiać, albowiem wciąż jeszcze pamiętała, jak zwracał się do jej brata „Czurli”. Myślała, że zapadnie się pod ziemię.
- Och... nie, skądże, jest bardzo miło!
Wiktora usatysfakcjonowała ta odpowiedź. Uśmiechnął się ponuro, po czym podszedł do swojej żony i objął ją mocno, jakby chciał powiedzieć wszystkim „ona jest moja i tylko moja”. Ginny ścisnęła mocniej kieliszek z czerwonym winem. „Co ja tutaj robię?” – pomyślała.
- Co za niespodzianka! – usłyszała za sobą czyjś głos.
Odwróciła się szybko i stanęła oko w oko z przystojnym, czarnowłosym mężczyzną. Speszyła się i cofnęła o krok, co wywołało jedynie pogardliwy uśmiech nieznajomego. To musiał być jakiś Ślizgon. Tylko oni mają chytrość wypisaną na twarzy i tylko oni potrafią się tak kpiąco uśmiechać. Ginny wydawało się, że skądś go zna, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć skąd. Takich twarzy się nie zapomina.
- Cóż to, Weasley, jesteś sama? Nie myślałem, że dożyję takiego dnia! – jego oczy błysnęły dziko. Dostrzegła, że omiótł jej sylwetkę pożądliwym spojrzeniem. Mimowolnie zadrżała. – Myślałem, że ty i Bliznowaty planowaliście założyć rodzinne gniazdko. – Czy to przypadek, że użył takich samych słów, jak Harry niedawno? – Mieć gromadkę dzieci...to chyba u was rodzinne?
- Nie wiem, kim jesteś, ale widocznie dobre maniery nie leżą w twoich przyzwyczajeniach – odparła chłodno Ginny.
Miał taki wzrok, jakby nie był pewny, czy sobie żartuje.
- Weasley, nie rób mnie w konia, ten numer nie przejdzie! – dostrzegł złość w jej oczach. Wtem, wybuchnął śmiechem. – Naprawdę mnie nie poznajesz!
Coś odżyło w jej pamięci. Takie same spojrzenie, dawno temu, rzucane przy każdym przypadkowym spotkaniu. Pogarda, zainteresowanie, nienawiść, żądza – wszystko to zmieszane razem...
- Zabini – wymówiła to nazwisko, jakby wypowiadała jakieś obrzydliwe przekleństwo. – Nikt inny nie jest aż tak podły. Może z wyjątkiem Malfoy’a.
Blaise uniósł brwi z podziwu.
- Widzę, że nie uległaś powszechnemu zatraceniu?
- On zawsze pozostanie dla mnie takim, jaki był – skrzywiła się, obserwując, jak Draco zaleca się do Lavender. Poczuła ogromny niesmak. Zabini widocznie podzielał jej uczucia, bo jego twarz również wyrażała dezaprobatę.
- Spójrz na niego! – prychnął. – Jakie to wszystko na pokaz! Niedobrze mi się robi. Ludzie wierzą w te jego sztuczki, w te nowe wcielenie, w dobre serce! Jak można być aż tak naiwnym!
- Jeżeli, tak, to jest bardzo dobrym aktorem.
- Jesteś Gryfonką, Weasley – prychnął Blaise. – Gryfoni nie znają się na ludziach. – dodał, jakby to wszystko wyjaśniało.
Ginny jednak zrozumiała, co miał na myśli. Kto nie zna lepiej wilka w owczej skórze, niż inny wilk? Albo wąż...
Nagle zdała sobie sprawę, że ta rozmowa nawet jej się podoba. Co gorsza, poczuła sympatię do tego nowego, choć niezbyt innego Zabiniego. Zmienił się tylko z wyglądu, w środku był tym samym, złośliwym, zaplutym gburem. Tak samo jak Draco.
- Skoro podobno był pod zaklęciem Imperius, to dlaczego jest taki?
- Przecież to jeden z Malfoy’ów. Rany, Weasley, jakaś ty domyślna – szydził z niej. O dziwo, nie sprawiło jej to przykrości. – Oni wszyscy są tacy sami.
W jego głosie wyczuła jad i gorycz. Wyraźnie za nimi nie przepadał. To zbiło ją z tropu. W Hogwarcie byli przyjaciółmi, a teraz? Musiała przyznać, że ta nowa odsłona Dracona jest sto razy gorsza od tej starej. Nawet jeżeli był teraz prawdziwym dżentelmenem, to jednak wolała, kiedy wyzywał ludzi od „szlam”.
Obserwując owego dżentelmena, natrafiła w tłumie na Hermionę. Dziewczyna patrzyła na nią zagadkowym wzrokiem. Nie, nie tylko na nią, na Blaise’a także. Ginny mimowolnie odsunęła się od niego. Nie chciała, żeby ludzie pomyśleli sobie, że... No właśnie, że co? Właściwie, czemuż by nie? Ta długo była sama, drobny flircik na pewno by nie zaszkodził.
Ale z Zabinim? Nigdy w życiu! Może i był przystojny, bogaty, uprzejmy, – ale tylko, kiedy chce - oraz bardziej naturalny, niż ten świński blondyn, ale za nic w świecie nie zbliżyłaby się do niego na odległość mniejszą niż pół metra. Zresztą, jego głęboko zakorzenione poglądy na temat Gryfonów, oraz zdrajców krwi nie pozwoliłyby mu na jakikolwiek kontakt z nią.
Zaraz jednak musiała przyznać, że chyba zmienił swoje zasady, albowiem nie dość, że nie odszedł, to jeszcze stanął tuż za nią tak blisko, że czuła jego gorący na oddech na szyi. Przełknęła ślinę. Przeszedł ją gorący dreszcz, choć sama nie wiedziała dlaczego. Pojęła, że on ją obserwuje, każdy najdrobniejszy ruch, każde drgnienie mięśni. Wstrzymała oddech.
Odsunęła się. To do niczego nie zaprowadzi. Rzuciła mu ostatnie, zagadkowe spojrzenie i odeszła.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #265155 · Odpowiedzi: 23 · Wyświetleń: 9281

Ginny Napisane: 23.05.2006 20:46


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Alleluja! Niechaj żyje nam! A w nagrodę za wspaniałe opowiadanie ---> landrynki.gif krowki.gif czekolada.gif nutella.gif zelka1.gif jar.gif zelka2.gif
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #264103 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 149181

Ginny Napisane: 29.04.2006 19:52


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


To jest... to jest... takie straszne, że aż prawie się rozpłakałam...
Nie byłabym zdolna znieść takiego cierpienia...
Ostatni tydzień spędziłam na czytaniu od początku Twojego opowiadania.

Śmiało mogę powiedzieć, że to najlepszy FF HP jaki kiedykolwiek czytałam w całym swoim życiu.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #261937 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 149181

Ginny Napisane: 19.04.2006 21:54


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Ślimak. Wielki, obślizgły, mokry ślimak, który wlepiałby we mnie swoje parszywe oczyska. I to na dodatek taki bez skorupy. Brrrr...
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #261331 · Odpowiedzi: 312 · Wyświetleń: 201046

Ginny Napisane: 18.04.2006 21:17


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


No cóż... On go nie zniszczył, ale przecież nie tylko Harry po tym świecie chodzi, prawda? smile.gif
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #261259 · Odpowiedzi: 23 · Wyświetleń: 9281

Ginny Napisane: 18.04.2006 19:35


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Toskana&Enigma - to, że Malfoy był pod Imperiusem (ale nie przez cały czas) nie oznacza, że nie jest typowym Malfoy'em smile.gif

Weekend - Harry nie znalazł ostatniego Horkruksa, to dziwne, ale pomyśl, gdybym wyjawiła wszystkie skerety w pierwszym rozdziale, to kto by dalej czytał tego fanficka? biggrin.gif

A następny rozdział już się szykuje smile.gif
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #261242 · Odpowiedzi: 23 · Wyświetleń: 9281

Ginny Napisane: 18.04.2006 19:27


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Skopiowałam sobie całe opowiadanie do Worda i zaczynam czytać! Po komentarzach widzę, że jest świetne, a sama myślę, że przebije to chyba nawet moją ulubioną "Zmowę Dziewic". Życzę powodzenia w dalszym pisaniu! I coś na zachętę ---> krowki.gif landrynki.gif czekolada.gif nutella.gif zelka1.gif
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #261239 · Odpowiedzi: 264 · Wyświetleń: 149181

Ginny Napisane: 06.04.2006 20:17


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


W końcu się zebrałam i napisałam biggrin.gif Z góry przepraszam, za błędy interpunkcyjne.


III

- Ty chyba sobie żartujesz...
Ginny wpatrywała się w błyszczące oczy Hermiony. Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Jak... po co... przecież to... co ona sobie myśli?!
- Hermiono, czy ty na pewno wiesz co robisz?
Hermiona zawahała się. Znała opinię Ginny na temat wszystkich Ślizgonów, oraz wiedziała, do czego ta niepozorna rudowłosa osóbka jest zdolna, jednakże wolałaby nie doprowadzić do takiej sytuacji, w której musiałaby wybierać między nią, a...
- Malfoy? Hermiono, przecież wiesz kim on jest?
- Owszem, wiem. Sympatycznym, młodym chłopakiem...
- A przy okazji dumnym, chłodnym i rasistowskim idiotą! – parsknęła Ginevra. – I nigdy nie zapomnę, ze to przez niego Dumbledore...
- To nie była jego wina! Draco był pod wpływem zaklęcia Imperius i wszystko co robił przez te siedem lat...
- Tak, tak, to wszystko było ściśle kontrolowane przez jego ojca, a teraz, kiedy w końcu może żyć własnym życiem, musimy okazać serce i pomóc mu się odnaleźć w nowej rzeczywistości – zakpiła ruda i poprawiła Ronowi poduszkę pod głową. – Hermiono, jeżeli chcesz być wspaniałomyślna, to proszę bardzo. ale mnie w to nie mieszaj.
- Ale...
Coś w głosie przyjaciółki nakazało Ginny na moment zamilknąć i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. Usiadła więc obok niej, próbując przezwyciężyć uczucie niechęci, które ogarniało ją na każdą wzmiankę o Draconie Malfoy’u.
Brązowowłosa wyraźnie chciała powiedzieć jej coś ważnego. Zdradzały ją roziskrzone oczy, ciasno splecione dłonie i niepewny głos. Zbierała się w sobie, aż w końcu szepnęła:
- Jestem w ciąży.
Ruda zamarła. Ciąża. Hermiona jest w ciąży. Będzie miała dziecko. To... to było niepojęte...
Pierwszą jej reakcją było niedowierzanie. Jakim cudem? Przecież to niemożliwe. Potem wrócił jej zdrowy rozsądek. Oczywiście, że to możliwe, nawet całkiem normalne, w końcu dziewczyna jest już mężatką. Ale... Znów pojawiła się ta okropna, paląca tęsknota, aby powrócić w czasy, kiedy to jedynym sensownym wyjaśnieniem były bociany albo główki kapusty.
Przed oczyma stanęła jej scena z dzieciństwa. Zawsze była ciekawska, czasem aż zanadto. W końcu, kiedy miała siedem lat, zadała to najgorsze pytanie, jakiego obawiają się prawie wszyscy rodzice na świecie: skąd się biorą dzieci?
Otrzymała niezwykłe odpowiedzi, z których potem śmiała się, jako nastolatka. Czerwona twarz Percy’ego, który jąkając się, mamrotał rozkojarzony, że „jak będzie duża, to się dowie”. Wspaniała historyjka Freda i George’a o zającach, sałacie i Bóg wie czym jeszcze. Po tym, razem z Ronem, który też niewiele na ten temat wiedział, przez cały tydzień chodzili po polach kapusty i szukali w nich dzieci, bo Ginny zawsze chciała mieć siostrę. W końcu mama uraczyła ich zmyślną historyjką o pszczółkach i motylkach, z której niewiele zrozumieli, za to opuścił ich cały zapał do szukania rodzeństwa.
Z trudem powróciła do teraźniejszości.
- Och... Hermiono... Naprawdę, nie wiem co powiedzieć... Gratuluję! – zreflektowała się. Uściskała serdecznie przyjaciółkę. – Za ile...?
- Lekarze mówią, że to już drugi miesiąc – odpowiedziała słabym głosem Hermiona. W jej oczach wciąż czaił się niepokój. – Ale to różnie bywa...
- Wiktor już wie?
- Oczywiście... Choć może byłoby lepiej, gdybym powiedziała mu o tym później...
Ginny doskonale to rozumiała. Mogły się spodziewać, że już za kilka dni Hermiona „zostanie uziemiona” przez czułego i kochającego męża.
- Luna była u mnie. Ostatnio przychodzi coraz częściej – zmieniła temat.
- Naprawdę?
- Zaprosiłaś ją?
- Cóż... – Hermiona zwiesiła głowę. – Luna jest dość...
- Tak? Proszę dokończ.
- Przecież wiesz, o co mi chodzi... – Hermiona zarumieniła się. – Luna czasem się dziwnie zachowuje... i ma takie dziwne poglądy... a poza tym Wiktor nie byłby zachwycony.
- Zaprosiłaś Malfoy’a, Zabiniego i kogo tam Bóg wie jeszcze, a nie zaprosiłaś Luny? – Ginny nie wytrzymała. – Hermiono, nie poznaję Cię! Gdzie się podziała moja przyjaciółka? Czy do tego stopnia boisz się Wiktora, że...
- Och, Ginny, tu nie chodzi o niego. Po prostu... – dziewczyna nie mogła znaleźć odpowiednich słów. – Ja tylko...
- Dobrze, skończmy ten temat. Przepraszam cię, ale muszę teraz nakarmić Rona.
Hermiona zwiesiła głowę. Chłodny głos Ginny wzmagał poczucie winy w jej sercu. Nie tak miało być. Nie takiego zakończenia tej historii wszyscy się spodziewali. Słodki cukierek okazał się mieć gorzki smak.

Harry Potter, wybraniec, wybawiciel, chłopiec, który przeżył, po raz pierwszy w życiu dotkliwie odczuł poniesioną klęskę.
Kolejną godzinę leżał na łóżku w swoim wspaniale urządzonym apartamencie i rozmyślał. Co zrobił źle? Dlaczego go odrzuciła? Co takiego miał tamten, czego nie miał on? Złamane serce tak bardzo boli...
Znali się dość długo. Niewiarygodnie piękna, mądra, wykształcona aurorka. Jedna z najlepszych. Nic dziwnego, że stracił dla niej głowę. Spędzali ze sobą wiele czasu. Czasem flirtowali, zalecali się do siebie, ale nigdy nic nie zostało powiedziane wprost. Zaczął o niej śnić. O jej wspaniałej, wysportowanej sylwetce, długich, zgrabnych nogach, ponętnych biodrach, płaskim brzuchu i okrągłych, jędrnych piersiach... Czasem marzył o tym, że zostają sam na sam w jego pokoju, całują się namiętnie, jego ręka wędruje pod jej bluzkę, rozpina stanik i delikatnie pieści jej ciało... Dają się ponieść uczuciom, gaszą palącą tęsknotę, rozkoszują się swoją bliskością...
Patrzyła na niego nic nie rozumiejącymi oczyma. Czuła się skrępowana tą sytuacją. Całą swoją postawą wyrażała „to był tylko niewinny flirt, nic więcej”.
Nic więcej.
Odrzuciła go. Zabawiła się nim, a następnie zostawiła, jak nikomu niepotrzebną rzecz. Nie widział dla siebie przyszłości bez niej.
Ale...
Był ktoś...
Czy wciąż na niego czeka? Czy o nim nie zapomniała? Z pewnością nie, na pewno nie zapomniała. Mógłby jej pomóc...
Jak szalony zerwał się i zaczął pakować swoje rzeczy. Czas wracać do domu.
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #259444 · Odpowiedzi: 23 · Wyświetleń: 9281

Ginny Napisane: 19.03.2006 20:20


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Angielski opanowałam całkiem nieźle, polskim władam doskonale... no a poza tym.... smile.gif
"dzień dobry" w różnych jezykach świata
kilka słów po esperancku (czy jak to się piszę:D)
no i to z czego jestem najbardziej dumna: "kocham cię" po japońsku
i troszeczkę słówek francuskich smile.gif
  Forum: Talk Show · Podgląd postu: #257267 · Odpowiedzi: 499 · Wyświetleń: 265441

Ginny Napisane: 11.03.2006 21:32


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Kolejna część napisana dzisiaj, przed momencikiem smile.gif


II

Marzenia...
Miała ich dużo. Po pierwsze, zawsze chciała coś w życiu osiągnąć. Coś, co by sprawiło, że ludzie przestaną ją postrzegać, jako głupią blondynkę, że zadławią się swoimi ostrymi słowami i przekonają, że od początku miała rację.
Nie była zazdrosna, tylko bardzo, ale to bardzo samotna... Nie miała przyjaciół, zresztą kto by się chciał z nią przyjaźnić?
Dzieciństwo spędziła w domu razem z wiernym psem, kochającym ojcem i wyblakłym wspomnieniem zmarłej przed laty matki. Pamiętała ten, lęk, kiedy jako mała dziewczynka podeszła do nieruchomego ciała najukochańszej na świecie osoby i zaczęła nią potrząsać. Kobieta nie ruszała się. Zaczęła głośno wołać ojca. Ten zabrał ją do innego pokoju i uspokoił mówiąc, że mamusia teraz znajduje się w innym świecie i jest jej tam dobrze. Potem codziennie słuchała wymyślonych historii, które dawały nadzieję, że mamusia wróci. W końcu zrozumiała, że to na nic. Ciągle jednak podświadomie wierzyła w to, co mówił ojciec. Zawsze.
Później, kiedy dorosła, nauczyła się mieć swoje własne zdanie. Jednak nie mogła zmienić tego, co tkwiło głęboko w jej duszy.

- Halo?
- Ginny? To ty?
Harry. Na dźwięk jego głosu zadrżało jej serce. Musiała przytrzymać się stoliczka, żeby nie upaść.
- Harry, miło że dzwonisz... – Czyżby wciąż coś do niego czuła? Nie, chyba nie... To po raz kolejny powrócił żal, uczucie tęsknoty za starymi czasami, bez kłopotów, bez problemów. A poza tym... Tak długo się nie widzieli. Mimo wszystko Harry był jej przyjacielem.
- Pomyślałem sobie, że miło byłoby usłyszeć głos kogoś znajomego... Wiesz, wolałbym nie dzwonić do Hermiony, Wiktor jest taki zaborczy, zwłaszcza teraz...
- Teraz? On zawsze był taki... – roześmiała się Ginny, nie pojmując znaczenia jego słów. – Już wtedy, kiedy przyjechał do Hogwartu na Turniej Trójmagiczny. Ale Hermiona nie narzeka, mówi, że w ten sposób czuje, że on ją naprawdę kocha...
- A co u ciebie?
- Bez zmian... – odparła nie wiedząc do końca czy mówi o sobie, czy o Ronie. – Ale opowiadaj, co tam u ciebie?
- No cóż... – zawahał się. – Mogę liczyć, że nikomu nie powiesz?
- Zawsze, Harry.
- Mam w planach założenie rodzinnego gniazdka – roześmiał się.
- Naprawdę? Ojej, gratuluję... Ale dlaczego chcesz, żebym nic nie mówiła?
- Bo to jeszcze nic pewnego... Mam jednak nadzieję, że...
Ktoś dzwonił do drzwi.
- Przepraszam cię, Harry, ale ktoś dzwoni do drzwi. Oddzwonię, dobrze?
- Oczywiście, ale... nie wiem czy w najbliższych dniach będę w domu...
Z żalem odłożyła słuchawkę. Kiedy pokonywała tę krótką trasę od telefonu do drzwi wejściowych, czuła, jak wzbiera w niej zazdrość. Była zazdrosna o Harry’ego, o Hermionę, o Billa i Fleur, nawet o Lupina i Tonks. Chciała być tak jak oni szczęśliwa, cieszyć się życiem i optymistycznie patrzeć na świat. Czułą, że cała gorycz, jaka gromadziła się w niej przez te wszystkie lata właśnie w tej chwili wypływa na wierzch. Ani trochę nie była przyjaźnie nastawiona do tej osóbki, która stała za drzwiami i czekała, aż Ginny łaskawie otworzy...
- Och, już myślałam, że cię nie ma...
- Luna... – złość Ginny szybko minęła. – Wejdź, proszę...
Luna Lovegood, długowłosa blondynka znana ze swojego intrygującego spojrzenia nigdy nie miała łatwego życia. Prześladowana przez innych, bez przyjaciół żyła w swoim małym świecie razem ze swoimi dziwnymi poglądami. Często męcząca, zazwyczaj sympatyczna. Ginny nie miała serca, by ją tak po prostu odprawić.
- Wszystko w porządku, Luna? – spytała niepewnie. Dziewczyna usiadła w wygodnym foteliku i zapatrzyła się w okno.
- Nie, myślę, że jednak nie – odparła spokojnie Luna. Ginny zagryzła wargi. Tak trudno zawsze się z nią rozmawiało, miała niebywały talent do mówienia rzeczy wprost.
- Mogłabym ci w czymś pomóc?
Luna zwróciła ku niej swoje jasne oczy.
- Och, nie przejmuj się mną, Ginny. Poradzę sobie. – powiedziała to w taki sposób, jakby chciała jeszcze dodać „ale ty nie”.
Westchnęła cicho, po czym udała się do kuchni pod pretekstem zrobienia herbaty. Jak zwykle udała, że nie widzi, kiedy ktoś przekrada się najpierw schodami na górę, a potem do małego pokoiku po lewej, aby usiąść spokojnie na brzegu łóżka i z tą samą chwiejną nadzieją wpatrywać się w szklane oczy ukochanej osoby...
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #256260 · Odpowiedzi: 23 · Wyświetleń: 9281

Ginny Napisane: 10.03.2006 17:01


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Zamieszczam tu moje opowiadanie, publikowane także na innym forum o Harry'm Potterze. Jego nazwa brzmi "Blask nadziei", znane jest też jako "Smutek nadchodzącej wiosny". Serdecznie zapraszam do przeczytania i ocenienia. Mam nadzieję, żeWam się spodoba smile.gif


I

- Ach tak... Jak się pani nazywa? – mężczyzna o srogiej twarzy spojrzał na nią zza okularów.
- Ginevra. Ginevra Weasley.
Kaszlnął lekko.
Od momentu kiedy podawała swoje imię i nazwisko, każdy urzędnik na chwilę zamierał, a potem dążył tylko do tego, żeby zakończyć tę kłopotliwą rozmowę i powiedzieć: „Dziękujemy, odezwiemy się do pani”.
Nikt się nie odezwał. Szukała pracy już od pół roku. A wszystko przez to, że znaczna część czarodziejskich firm pozostawała pod wpływem takich ludzi jak Malfoy czy Zabini, czyli jednym słowem tych „czystej krwi”. Oczywiście, ona również do nich należała, ale już od dawna jej rodzinę określano mianem zdrajców. Tylko dlatego, że nie popierali działań Voldemorta.
- Voldemort! – prychnęła pod nosem, wychodząc z budynku. Voldemort był już przeszłością, nikt nie obawiał się wypowiadać jego imienia, wszyscy śmierciożercy gnili w ciemnych celach Azkabanu pod mocniejszą niż kiedykolwiek obserwacją dementorów, którzy, nawiasem mówiąc, w końcu zaczęli zachowywać się tak, jak należy.
„Już szósta” – spostrzegła przerażona. Rozejrzała się wokoło. Ulica była pełna ludzi, nie mogła się zdeportować. Znalazła jakiś ciemny zaułek i po chwili kroczyła już wąską ścieżką prowadzącą do Nory.
Trzy lata temu, zaraz po tym, jak skończyła Hogwart, rodzice wyprowadzili się z domu i zamieszkali w centrum Londynu. Fred i George byli jednym z tych nielicznych właścicieli firm, którym udało się zachować niezależność i choć nie zarabiali już tak dużo jak kiedyś, mogli sobie pozwolić na małe mieszkanko nieopodal ulicy Pokątnej. Bill i Fleur zamieszkali we Francji, mieli czteroletnią córeczkę Michelle. Charlie ułożył sobie życie w Rumunii, Percy już od dosyć dawna spotykał się z jakąś dziewczyną z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, tylko ona wciąż była sama.
Ach, no i był jeszcze..
- Już jestem! – krzyknęła, wieszając płaszcz na wieszaku. Po chwili w holu ukazała się postać wysokiej, brązowowłosej i niezwykle ładnej dziewczyny. – I co, obyło się bez problemów?
- Nie, nic się działo – odparła łagodnie.
- Dziękuję, Hermiono, nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy.
- Ginny, przecież ja cię rozumiem. Zobaczysz, Harry niedługo wróci i wszystko się ułoży.
- Przecież wiesz, że to już skończone – Ginny spojrzała w oczy przyjaciółce.
- Nie powinniście tego tak szybko zakańczać – pokręciła głową Hermiona. – Ale... Jak ci poszło? Udało się?
Przeszły do salonu i usiadły w fotelach. Hermiona podała Ginny kubek z herbatą – jak zwykle po każdej rozmowie kwalifikacyjnej.
- Jak zwykle... – westchnęła Ginny. – Nie wiem co mam zrobić, nie znajdę tu pracy, a przecież nie mogę wyjechać...
- Ginny, ja albo Harry na pewno zajęlibyśmy się...
- Nie, nie zgadzam się Hermiono. To jest mój obowiązek dbać o jego zdrowie. Poza tym Harry nieprędko wróci, a nie spodziewam się, żeby Wiktor był zadowolony z takiego obrotu spraw.
- To fakt, nie jest tym zachwycony – Hermiona zamyśliła się. Przez moment milczały. W końcu Ginny powiedziała cicho:
- Zawsze jest jednak nadzieja, prawda?
- Prawda – zgodziła się przyjaciółka.
Ginny odłożyła kubek, wstała i poszła na górę.
Kiedy ona kończyła szkołę, Harry, Hermiona i Ron współpracowali razem z Zakonem Feniksa, który nadal działał, pomimo śmierci Dumbledore’a. W końcu doszło do ostatecznego starcia pomiędzy Czarnym Panem a Harry’m, co było przecież nieuniknione. Wszyscy byli zaskoczeni, kiedy Harry odniósł zwycięstwo. Jeszcze kilka dni przed tym wydarzeniem chłopak prowadził gorączkowe poszukiwania ostatniego Horkruksa którego ostatecznie nie odnalazł. Nikt jednak nie drążył tej sprawy głębiej, wszyscy cieszyli się z tego, że świat czarodziejów raz na zawsze pozbył się czystego zła w postaci Voldemorta.
Po tej potyczce cała trójka spędziła dłuższy czas w szpitalu Św. Munga. Harry nadal miał paskudną ranę po zaklęciu Cruciatus, która nie chciała się zabliźnić. Nie była groźna, jednak chłopak czasem uskarżał się na ból. Żeby odpocząć od złych wspomnień wyjechał do Stanów. Przedtem jednak razem uznali, że między nimi nic już nie ma i nie będzie.
Hermiona doznała poważnego urazu głowy, który udało się wyleczyć, jednak dziewczyna musiała na siebie uważać. Nie spełniła swoich marzeń, nie została ani uzdrowicielką, ani aurorem, natomiast wyszła za maż za Wiktora Kruma i cieszyła się rodzinnym spokojem.
Natomiast Ron... Rozpłakała się, kiedy dowiedziała się co mu jest. Po bitwie z Voldemortem przewieziono go nieprzytomnego i nie dającego oznak życia do szpitala. Po bardzo długiej i skomplikowanej operacji oraz dogłębnym badaniu stwierdzono, że zapadł w dziwny i niezwykły stan, znany również mugolom. Ron stał się jakby rośliną. Po prostu trwał. Podejrzewano, że zaatakował go dementor, ale objawy były zupełnie inne. Chłopak nigdy nie wrócił do normalności. Opieka nad nim spadła na Ginny, która od tego momentu zajmowała się chorym bratem.
Sytuacja zaczęła się komplikować ostatnimi czasy, kiedy suma na koncie Ginny zaczęła maleć. Dziewczyna musiała znaleźć pracę, ale w Londynie nie miała na to najmniejszych szans.
- Jak się masz braciszku? – zajrzała do pokoju brata. Ron leżał na łóżku wpatrując się w jeden punkt na ścianie. Nie reagował na żadne bodźce, nic nie słyszał ani na nic nie zwracał uwagi. Niczym marionetka albo pusta lalka.
Ginny usiadła obok niego i delikatnie pogładziła po ręce.
- Kiedyś wyzdrowiejesz, Ron... – szepnęła cicho. – Na pewno...
  Forum: Kwiat Lotosu · Podgląd postu: #256094 · Odpowiedzi: 23 · Wyświetleń: 9281

Ginny Napisane: 11.02.2006 14:08


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Ja słyszałam taką ciekawą teorię:

Regulus jest owym R.A.B. i ukradł horkruks, którym był medalion. W HPiZK wszyscy porządkują dom Blacków. Czy czasem Harry i Syriusz nie wyrzucili jakiegoś medalionu do śmieci? Czy mógłby to być horkruks? Czy po prostu to dwie niezwiązane ze sobą historie?
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #252311 · Odpowiedzi: 141 · Wyświetleń: 45657

Ginny Napisane: 22.12.2005 13:23


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Z tego można by zrobić niezłe opowiadanie: Żałoba Freda po śmierci George'a. Albo odwrotnie. Samotny błąkający sie bliźniak po krętych korytarzach Nory... huh.gif
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #245737 · Odpowiedzi: 84 · Wyświetleń: 35726

Ginny Napisane: 04.12.2005 22:51


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


No właśnie, kolejna uwaga, która widziałam już chyba na wszystkich forach i tematach: Ci którzy książki nie czytali, zupełnie nie wiedza o co w filmie chodzi!! mad.gif
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #244221 · Odpowiedzi: 339 · Wyświetleń: 72848

Ginny Napisane: 04.12.2005 22:46


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


To tutaj ( na tym forum) znalzłam pewną ciekawostkę chyba - związaną ze zmieniaczem czasu, to ze Lupin zauważył na mapie Huncwotów, jak Harry and kumple przekradali się chatki Hagrida... A przecież potem Harry z Hermioną przenieśli się w czasie, czy tez byli widoczni na mapie Huncwotów? Czy Lupin po prostu ich przeoczył?

A poza tym... jeśli coś się wydarzyło np. otwarcie komnaty, czy czyjas śmierć, to raczej nie da się odkręcić za pomocą zmieniacza czasu? To już sie zdarzyło...z uwzględnieniem przeniesienia się w czasie i ewentualnych szkód tam, narobionych...

Trochę to skomplikowane smile.gif
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #244220 · Odpowiedzi: 93 · Wyświetleń: 37241

Ginny Napisane: 04.12.2005 22:27


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


George który wyraża ochotę zaprosić Świstoświnkę na bal biggrin.gif
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #244215 · Odpowiedzi: 155 · Wyświetleń: 52097

Ginny Napisane: 04.12.2005 22:20


Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 36
Dołączył: 19.10.2005
Nr użytkownika: 3815


Ja mam tylko kilka zasadniczych pytań.

1) Gdzie się podziała Mrużka???
2) Dlaczego Syriusz pojawia sie tylko raz i to jako rozżarzone kawałki drewna? blink.gif
3) Co sie stało z Ludo Bagmanem?
4) Dlaczego nie ma końcówki, gdzie Knot nie wierzy Harry'emu i w ogóle wszyscy sie z nim kłócą, a dementor wysysa duszę z Barty'ego Croucha Jr.?
5) Dlaczego nie było nic o Bercie Jorkins?

Film był ogólnie boski, w nocy nie mogłam spać.
Ten aktor co grał Barty'ego Jr był boski, kto to był, moze wiecie, bo zapomniałam sprawdzić???

Tak w ogóle to się zgadzam, ze wszystko się dzieje za szybko. Potem dopiero akcja spowalnia i zaczynają sie ciekawsze momenty. Najbardziej podobał mi się fragment kiedy Harry i Ron ciągle rozmawiali, a Snape dawał im w łeb laugh.gif albo jak MArta przystawiała się do Potterka w łązience biggrin.gif
  Forum: Harry Potter · Podgląd postu: #244214 · Odpowiedzi: 339 · Wyświetleń: 72848

2 Strony  1 2 >

New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Gorący temat (Nowe odpowiedzi)
No new  Gorący temat (Brak nowych odpowiedzi)
Poll  Sonda (Nowe odpowiedzi)
No new votes  Sonda (Brak nowych odpowiedzi)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.05.2024 08:11