VII część za nami, wszystkie tajemnice odkryte, ale czegoś wciąż brakuje.
Pytanie brzmi: co spodziewaliście się przeczytać w ostatnim tomie, a czego w nim nie było?
Na pierwszy rzut (bo jest takich wątków i zagadnień wiele): Bill a natura wilkołaka.
Wygląda na to, że Bill odniósł w VI części ciężkie rany dla ran samych w sobie. Wielu czytelników spodziewało się dramatu, niekontrolowanych przemian w wilka, wybuchów agresji, może kolaboracji z przeciwnikiem. Po coś przecież akurat Greyback go tak urządził? Tymczasem widzimy Fleur i Billa, szczęśliwe małżeństwo, w którym je się dużo tatara. Może pani Rowlnig zdecydowała, że zbyt wiele dramatów nie wyjdzie książce na dobre. Cóż, nie możemy wytknąć autorce, że pieściła się ze swoimi bohaterami. W pewnym momncie przestałam liczyć ile osób zginęło.
Druga rzecz: magiczne przedmioty czterech założycieli Hogwartu. Jakie są właściwości miecza Gryffindora z grubsza wiemy, dowiedzieliśmy się też, jaką funkcję spełniał diadem Ravenclow. Spodziewałam się jednak, że Harry po pozbyciu się kolejnych Horcruxów, będzie mógł korzystać w podróży z magicznych właściwości medalionu Slytherina czy kielicha Hufflepuff. Tymczasem nie dowiedzieliśmy się nawet dlaczego przedmioty te były tak cenne, ani dlaczego warto je mieć. Cóż, akcja skupiła się na Hallowsach, ale po co w takim razie wprowadzać tak ważne przedmioty, skoro praktycznie nie zaistiały one w fabule? Uważam, że podłe samopoczucie trio, kiedy nosili medalion na szyi, wynikało bardziej ze złego wpływu Horcruxa, niż z właściwościu przedmiotu samego w sobie.
Co tam jeszcze? Czego wam brakowało w VII części?
Może nie tyle brakowało, co inaczej sobie wyobrażałem pewne starcia. Jakoś tak utarło się myśleć o Neville - Bellatriks, Lupin - Greyback itp.
Aha, brakuje mi jakiegoś szerszego opisania śmierci Lupina i Tonks. Wiem, że Harry nie mógł być wszędzie, ale trochę zbyt lekko Rowling przeszła nad ich losem do porządku dziennego.
Akurat to mi się podobało: Harry schodzi na dół, a tu dwa ciała. Poczułam się gorzej, niż gybym opis ich śmierci przeczytała.
Ale racja, spodziewałam się którego z tych starć. Z tego co rozumiem Dolohov pokonał Lupina. Ale mogłaby być chociaż wzmianka, że np. pokonał go Greyback. Albo lepiej, Lupin pokonał Greybacka, a dopiero potem padł.
O okrojonym zakończeniu już pisałem. Dziś przyszło mi do głowy, czego szczególnie brakło - rodziców Hermiony. Nie wyobrażam sobie, żeby zaklęcia którymi ich potraktowała były nieodwracalne. Brakło mi właśnie informacji o sprowadzeniu ich z powrotem. Wątek zawieszony w powietrzu. ale cóż, podobnie jak wiekszość innych braków to kwestia faktu, że narracja kończy się tak szybko po pokonaniu Voldemorta. A przecież przez kilka nastpnych dni musiało wydarzyć się mnóstwo rzeczy - w Hogwarcie, w ministerstwie, w całym http://m.freeware.info.pl/swiat-marzen.html. Wesołych, smutnych, ale z pewnością WAŻNYCH. Wolałbym o nich przeczytać niż je sobie wyobrażać.
Dobrze, że już nie opisano tych rzeczy. Możemy sobie je dopowiedzieć. W ten sposób Rowling uniknęła kiczu.
Hermiona powiedziała, że jeżeli zakończą misję powodzeniem, odnajdzie rodziców i przywróci im pamięć. Więc wiemy co się stało, czyż nie?
O tym, że zaklęcia, które Hermiona rzuciła na rodziców, są odwracalne jest wspomniane w książce. Poszukam i zacytuję.
O:
Wiesz, dla mnie też. W całej serii mi brakowało relacji Hermiony z rodzicami, ale to w końcu nie jest seria "Hermiona Granger i..." (niestety), ale ta jedna jej wypowiedź trochę mi to wszystko zrekompensowała.
A mi w ostatnim rozdziale zabraklo Luny.
Racja.
A nie pomyślałaś, że postacie i ludzie się zmieniają? Dudley się zmienił. Snape' a zawsze widzieliśmy oczami Harry'ego, więc nie znaliśmy jego lepszej strony.
Ja nie zauważyłem nic rażącego odstępstwem od kanonu.
Rozbudowany pojedynek Harry - Voldemort? Przecież ten ostatni by chłopaka wyrwał z butów jednym zaklęciem. Na płaszczyźnie UMIEJĘTNOŚCI MAGICZNYCH Harry nie miał żadnych szans.
W czwartym tomie za dużo nie powalczył. Walka trwała względnie długo tylko dlatego, że wystąpiło Priori Incantatem. Harry rzucił ku Voldemortowi JEDNO zaklęcie i gdyby nie niezwykłe właściwości ich różdżek, zginąłby w mgnieniu oka.
Nie wspominając już o tym, że i w czwórce, i w siódemce ich walka wyglądała DOKŁADNIE TAK SAMO - te same zaklęcia. Tylko efekt, z wiadomych powodów, był inny.
A co do Snape'a, jestem pewien, że to dlatego, że jesteś Snaperką
Aaaaa, nie wyjaśniono skąd Potterowie byli tacy nadziani! Teraz se to uświadomiłem...
a wyjaśniają o co chodzi z tą zasłoną? Bo ja jeszcze nie przeczytałem do końca, strasznie się męczę z tym angielskim.
O nic właśnie. Domęcz do końca.
Aaaa, chyba, że tak =)
Ale pracować też musieli. Chociaż byli strasznie młodzi! 21 lat w chwili śmierci.
Ludzie, wiadomo, że to temat pełen spoilerów, więc małe ostrzeżenie "spoiler" przed wypowiedzią, gdyby takich Katarnów było więcej, wystarczy. Ciągłe podkreślanie tekstu, doprowadza mnie do szału.
o, wiadomo, że spoiler:
Uważam, że postać Snape'a została bardzo dobrze nakreślona w tym tomie. Harry zawsze widział, co chciał widzieć, a teraz zobaczyliśmy prawdziwego Severusa. Przecież wiemy jaki był jego stosunek do Pottera, jak go nienawidził. Po co tego więcej? Ale w chwili śmierci obnażył się przed nim zupełnie, Harry widział najcenniejse i najbardziej prywatne i upokarzające momenty z jego życia. "Look at me", zobacz jaki byłem naprawdę i nie osądzaj mnie. Uwierz i wykonaj zadanie. Myślę, że żadne słowa by nie przekonały Harry'ego o pójciu jak owieczka na rzeź, jak te wspomnienia. Uspokoiły jego serce, napełniły determinacją. Bo osąbą, która poświęciła się najbardziej, był Snape. Gdyby było w tej częsci jego więcej, nie dałoby się zachować o nim tajemnicy.
Jeżeli chodzi o rodzicow Hermiony mam mieszane uczucia. Może wzruszyłabym się bardziej jej decyzją, gdyby pańswto Granger częściej się w poprzednich częsciach pojawiali.
Rany, jak niby miałby wyglądać pojedynek Pottera z Voldemortem? Czego wyście ludzie oczekiwali? Nie mieści mi się w głowie rozczarowanie akurat tym fragmentem.
Wedlug mnie nie można się było spodziewac niczego innego niz takiego pojedynku miedzy Harrym a Voldemortem. Nie wyobrażam sobie Pottera sypiącego setkami czarnomagicznych zaklęć, czy rzucającego na Voldiego Avadę. Nie. jesli Harry miał zabic, to tylko w taki sposób, w jaki to się stało - odbijając zaklęcie, które było przeznaczone dla niego. Nie po to przecież Rowling tak podkreslała wartość niewinności i poszanowania dla ludzkiego życia, by w koncu kazać Harry'emu zabijać z zimną krwią (nawet w samoobronie, czy obronie przyjaciół).
Hazel is perfectly right. Potter nie umie zabijać. Nie chce nawet chcieć. Jest gotowy zabić Voldemorta, ale to wyjątek. Zresztą nawet jemu przedstawia (wiadomo, że w sumie pro forma) cień szansy na odkupienie. Dobry chłopak z tego Harry'ego. Bohater i everyman zarazem. Udał się jej cholernie, dopiero teraz to widać wyraźnie.
Tez mi to na początku zazgrzytało. Ale jednak jest ogromna przepaśc pomiędzy Cruciatusem i Imperiusem a Avadą. Pierwsze dwa nie mają skutków stałych.
Myslę, że użycie przez Harry'ego Zaklęć Niewybaczalnych posłuzyło jako obraz jego desperacji. Bo to tez widać w książce - desperację. Żadne z Trójcy nie jest już tak optymistycznie nastawione jak do tej pory.
Bodajże w IV części dane było do zrozumienia, że czasami i członkowie Zakonu uciekali się do użycia zaklęć niewybaczalnych. Wtedy to oburzało, a teraz? Zauważcie reakcję McGonagall. Nie dość, że nie skarciła Harry'ego, sama za chwilę użyła Imperio. Bohaterowie nie są papierowi, mają uczucia. Nie wierzę, że potrafiliby się powstrzymać od używania takich zaklęć. Zresztą nie jest łatwo inaczej przeciwstawiać się ludziom, którzy właśnie do takich środków się uciakają. Najważniejsze, że gardzą Avadą.
Ostra wymiana zdań na oczach setek, okrążanie się, równy przeciw równemu. Czego więcej chcieć od pojedynku? I to, że obaj użyli tych samych zaklęć! Mnie się takie rozwiązanie bardzo podobało.
Czego jeszcze mi brakowało? Eliksirów. Poprzednia część, wiedza zdoyta przez Harry'ego, a nawet na początku VII tomu Potter bierze w podróż zestaw do przyrządzania eliksirów... Spodziewałam się, że Harry będzie zmuszony do zademonstrowania swoich zdolności w jakiejś zagrażającej życiu sytuacji,a tu nic. Wiem, że Harry nie może się równać Voldemortowi, ale choćby fakt, że to jego różdżka zapamiętała jakieś zaklęcie, przeszkadza. Cóż, na upartego można powiedzieć, że to Harry tak naprawdę wykonał zaklęcie, bo zaklęcie nie było jego... wynalazkiem, ale za to wypłynęło z jego serca (owa determinacja, o której mówił Dumbledore). Wolałabym jednak, żeby choć raz Harry okazał się w czymś lepszy od Hermiony! Patronus i jego zdolności w DADA jakoś mi nie wystarczają. Każdy lubi, kiedy ich bohater przejawia ponadprzeciętne zdolności, prawda?
No, może z tym pojedynkiem przesadzam. Ale zobaczymy jak to opisze Polkowski...
Mi zabrakło jakby dokończenia drobnych wątków, nawet rozpoczętych w VII tomie. Na przykład śmierć Tonks i Lupina. Ot tak ich zobaczył i koniec. Nie mówię, że miał płakać czy co tam, ale parę słów więcej by się przydał. Podobnie nie wiadomo co się potem tak na dobrą sprawę stało z Teddym (a tak na marginesie, mam nadzieję, że Polkowski nie przetłumaczy jego imienia....).
Tak samo nie do końca wyjaśniona sprawa Freda. No wiemy jak zginął, ale też żadnego słowa więcej.
Parę takich drobnostek, które nie tyle co MUSZA, co mogłby zostać nieco rozwinięte. Choć o te pare zdań.
Ale gdyby Rowling opisała śmierci rzeczonych, trochę by było ich za dużo w momencie użycia drugiego Hallowsa. Matko, on nawet z nieboszczkiem rozmawiał i przeprosił! Mnie więcej opisów nie było potrzebnych. I tak ryczałam jak głupia.
Ja też lubię Avadę.
BTW, powiedz mu, żeby mi jutro puścił sygnał, bo coś mi PMki szwankują, dostaję tylko temat sam, bez treści, a musze z nim pogadać, a wieści mam nienajlepsze.
Sorry, magiczny świat gardzi Kadavrą!
Dobra, koniec offtopów.
Ciekawe co stanie się ze śmierciożercami. Właściwie powinni dostać dożywocie, ale przecież Draco po 19 latach w najlepsze przechadza się po peronie 9 i 3/4. No, może on dostał krótszy wyrok. A Lucjusz, a Bellatrix, żeby wspomnieć o najprominentniejszych?
Myślę, że do tego byłoby dobrze najpierw przeczytać książkę...
No ale przecież w internecie jest zaledwie siedem rozdziałów
I epilog.
Tak swoją drogą, skoro mamy już przyobiecaną encyklopedię, zdaje się, że będzie ona zawierać "rozszerzony" epilog (którego pragnął m.in. Katon). Nie wiem, czy mnie to cieszy. Jakoś przyjemniej mi ze świadomością, że nie wiem, co się stało z resztą. Zanim wyjdzie encyklopedia, każdy będzie miał już własne wizje tego, jak potoczyły się dalsze losy bohaterów - i te wyobrażenia nowa książka zniszczy.
Nie brakuje mi tych informacji, których w epilogu nie było.
Dlaczego encyklopedia miałaby zawierać te informacje? Mnie również nie brakuje rozszerzonego epilogu. Encyklopedia to encyklopedia. Oprócz Pottera i może kilku jego znajomych, którzy pomogli w pokonaniu Voldemorta, nikt inny zapewne nie dorobił się własnego wpisu.
Owczarnio, rozumiem dlaczego Voldemort cenił te przedmioty, ale ponoć miały one wielką moc same w sobie, więc szkoda, że nie było nam dane, poznać ich właściwości.
Z powodu http://today.msnbc.msn.com/id/19935372/ artykułu zapowiadającego powstanie encyklopedii.
Cytat:
O nie! Nie, nie, nie, nie! Niech ona mi tego nie robi! Dobra, z chęcią powitam tę encyklopedię, jeżeli autorka nie wyjawi zbyt wiele z przyszłości bohaterów! Ja już zaczęłam sobie układać ich dalsze losy sama!
BTW, ciekawe, czy Lunie trafi się Dean? XP Ale to też wolę sama sobie wyobrazić!
Nie ma co sie martwić To tylko taki dodatek przecież będzie I będzie się miło czytało...
-Nastawiłem się bardziej na wyjaśnienie pochodzenie Harry'ego niby wiemy ale mało i niby lepiej tak ale zżera mnie ciekawość....ciekaw byłem dlaczego Jo omijała opis mugolskich dziadków Harry'ego na peronie 9 i 3/4 gdy po raz pierwszy Lilly wybierała się do Hogwartu...
Owszem, ale trudno przewidzieć, jak dużo w owej encyklopedii powie nam Rowling. Pal licho fanfiki, ale ja już mam przynajmniej kilka wyobrażeń o dalszych losach bohaterów i nie chcę, by mi to niszczono.
Boję się też, że może powstać swoisty rozłam, jak w islamie (sunnici i szyici) - część osób już "nie uznaje" epilogu, a jeszcze więcej może nie uznać owej encyklopedii. Będzie dziwnie.
Z całym szacunkiem, Anagdo, nie zauważyłem, by ktoś na ciebie naskoczył.
Ale przyznaj, że prawdopodobieństwo wpadnięcia w kicz jest tu znacznie wyższe.
Cóż, ja nie czerpię dzikiej przyjemności z upadku innych. Jak sobię wyobrażę, gdzie teraz jest dusza Riddle'a ... Umbridge nie jest warta dalszych opisów.
Zastanawiam się, czy Bellatrix zginęła, czy tylko została pokonana?
Wnioskując z fragmentu:
Wiem, wiem. Do tego ten arogancki śmiech. Ha, pani Weasley i jej myśli. Co czuła podczas pojedynku? Chciała Bellatrix pokonać, nawet jeśli w obronie będzie musiała posłać ją na tamten świat, czy podjęła pojedynek z postanowieniem pozbawienia jej życia? Chyba sami musimy sobie na to odpowiedzieć.
Ej no. Ja jestem ostrym moralistą, ale tu protestuje. Molly ruszyła do walki po to i po to. I myślę, że nie miała nic przeciwko zabiciu Bellatrix. Sorry, ale ja też bym nie miał. Myślę, że jest martwa. Avada zabija smoistnie. Ale inne zaklęcia mogą zabijać porzez efekty. Zaklęcie podpalające mogłoby spalić na śmierć, a paraliżujące trafione w serce spowodować ustanie akcji czy coś. Podczas pościgu za siedmioma Potterami Kingsley bez żenady mówił, że kogoś zabił. Myślę, że nie Avadą. Zrzucił z miotły, albo coś. Ale z intencją raczej ostateczną. Tam trwała wojna. Nie bulwersuje mnie zabijanie.
Umbridge jest warta wspomnienia, bo była postacią GIGANTYCZNĄ w piątym tomie. Gdyby nie wróciła w siódmym byłoby ok - można by uznać jej wątek za zamknięty (jak Gilderoya Lockharta - btw, miałem cichą jak myszka nadzieję, że się pojawi i zagra jaką rolę =). Ale skoro już oglądamy ją znowu to z przyczyn fabularnych ten wątek domagał się klamry. Jej brak nie jestdużym problemem, ale wzbudza we mnie dyskomfort.
Dusza Riddle'a... Cóż. Ładna alegoria piekła. Nikt nie potępia. Ale do piekła można wtrącić się samemu.
Drobiazg mam. Ale jednak zawsze mnie delikatnie irytował. I nie jest to przytyk do książki. Niby o filmach mieliśmy nie gadać, ale Snape w pierwszym tomie ma 31 lat (sic!), a Syriusz w momencie śmierci jakieś 36. A w filmie same dziady...
Do piekła zawsze wtrąca się samemu.
Pod względem fabularnym śmierć tu i tam jest jak najbardziej uzasadniona. Iluż pozytywnych bohaterów było zmuszonych do zabijania i ich nie potępiamy? Co nie musi znaczyć, że się z ich czynami zgadzam. Łatwo mi się wypowiadać, nie będąc w skórze np. takiej Molly Weasley, ale nie zabijaj, to nie zabijaj. Morduj raczej (czego się nie można innej fantastyki dowiedzieć, tudzież lekcji religii). W czasie wojny/walki chronisz życie własne i twoich najbliższych (tutaj matka broni córkę), bo ktoś właśnie chce na tobie/innych zabójstwa dokonać. Ale tylko pani Weasley może sobie odpowiedzieć na pytanie ile w jej działaniach było konieczności, a ile chęci zemszczenia się.
Jeszcze jeden powód by ten tom trzymać z dala od siedmiolatków.
Scena walki pani Weasley z Bellatrix bardzo mi się spodobała.
Edit: Hehe, dziady straszne, ale szczerze, dwudziestolatkowie też mnie w pewne zakłopotanie wprowadzają. Brr... Harry mógłby być moim synem! Poza tym za nic nie zamianiłabym Rickmana w roli Snape'a.
Szczerze? On zawsze wyglądał tak samo. Ale za to dobrze ;).
Rowling lubi młode pary, prawda? Dobrze, że chociaż Lupin wyłamał się regule.
No właśnie co do Lupina to ja mam strasznie mieszane uczucia odkąd się dowiedziałam, że on wcale nie był przeznaczony do odstrzału... Zginął, bo Rowling postanowiła darować życie panu Weasleyowi . Nie żebym nie lubiła pana Weasleya, ale... no.
Zaraz, zaraz... Pana Weasleya oszczędzono, co nie znaczy, że śmierć Lupina nie była planowana.
O nie. Cały rocznik 60 musiał umrzeć. To było ważne i potrzebne. Lupina szkoda wielce, ale z punktu widzenia fabuły 'dobrze, że umarł'.
Z ciężkim sercem, ale muszę się z Tobą zgodzić.
Heh, pamiętam jak się zastanawialiśmy, jakim cudem Potter bywał u Evansów, skoro dopiero w ich ostatnim roku zeszli się z Lily. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić ciotkę Petunię w roli znajomej Snape'a (bo jakby na to nie patrzeć, byli "kolegami").
Kurcze, dlaczego w tej części nie było hogwarckiego cmentarza? Tak się napliłam na ten cmentarz!
No może macie rację. Ale w końcu była mowa też o dwóch postaciach nie planowanych wcześniej do odstrzału, które jednak w końcu zginęły. Kogo obstawiacie?
Dobby? Ale nie, bo jego śmierć spowodowała przemianę, itd.
Może Fred zginął zamiast ojca? Tonks? Ale nie, bo jak mały Ted zostaje sierotą, a Harry ojcem chrzestnym, powtarza się schemat Harry, Syriusz i ładnie to wygląda.
Muszę przeczytać tę książkę jeszcze raz i zadecydować. A mamy z czego wybierać, obawiam się.
Myślę, że Zgredek był zaplanowany. Harry traci wszystkich, na których mu najbardziej zależy (prócz Ginny i R&H). Zgredek mi akurat tu jaknajbardziej pasuje. Bo późniejsza fabuła też jest nieco z jego śmiercią związana. Jak Harry podjął decyzję kopiąc jego grób.
Może Fred właśnie...Albo Moody?
Moim pierwszym typem jest Colin Creevey, drugim Fred. Zgredek na pewno nie.
Colin to myślę, że taki "wypadek przy pracy". W końcu żadna wążniejsza postać...
No ale z czegoś te dwie postacie co nie miały pierwotnie kopnąć w kalendarz trzeba wytypować, jak rany!
Proszę bardzo, wszystkie malkontenty mają szansę dla siebie! 30 lipca będzie miał miejsce chat z Rowling, http://livechat.bloomsbury.com/index.php można już od dziś zgłaszać swoje pytania do niej .
Kurcze, muszę się zastanowić. Jak nie każą się pytać, ma się głowę pełną pomysłów, jak każą, nagła pustka.
http://www.msnbc.msn.com/id/19959323/
Tu jest uzupełnienie VII tomu, prosto od JKR. Bardzo ciekawe.
mógłby ktoś przetłumaczyć albo przytoczyć ogólny sens co ciekawszych kawałków? z góry dzięki
Cóż, a jednak dopowiedziała ich przyszłości ;/. Ale szczerze, dla Harry'ego i Rona nie widać było innej przyszłości. Założę się, że w przyszłości Hermiona zostanie Ministrem Magii ;P.
A mówiłam! Neville jest idealny dla Luny! Loony i spokojny Neville.
Szkoda mi McGonagall. Ale może zanim ten nowy dyrektor się pojawił, była przez jakiś czas szefem? Minevra rlz.
Spodziewałam się, że Victoria jest córką Billa i Fleur. Rozumiem, że dziewczyna nie ma wilczych skłonności? Ani Ted? A jeżeli mają, to co wyjdzie z ich dzieci? O_o
Czyli taki:
- w pierwszej wersji epilogu miała być dokładna rozpiska, kto kiedy urodził które dziecko i jak je nazwał, ale JKR się odechciało
- Harry i Ginny stworzyli swoim dzieciom szczęsliwy i spokojny dom,jakiego Harry nigdy nie miał
- Harry i Ron pracowali w departamencie aurorów w ministerstwie, Harry w epilog jest szefem tego departamentu
- zrewolucjonizowali pracę tego departamentu
- Hermiona ma wysokie stanowisko w departamencie stanowienia magicznego prawa
- Trio przemieniło ministerstwo w sensowne miejsce i "stworzyło nowy świat"
- Luna jeździ po świecie i kontynuuje badania nad dziwnymi stworzeniami, JKR wierzy w jej sukces
- być może Luna jest z Nevillem
- nie ma ratunku dla rodziców Neville'a
- babcia w końcu zaakceptowała Neville'a takim, jakim jest
- nie ma już klątwy wiszącej na nauczycielami OPCMu.
Chyba wszystko. Nie ma tu nic o Ginny, czyżby została kurą domową?
Szkoda, że Rowling nie podała wszystkich imion, chociażby teraz, jako uzupełnienie. Chętnie dowiedziałabym się, komu jeszcze Potterowie oddali cześć, nazywając jego imieniem dzieci. Bardzo wzruszający był dla mnie fragment:
Gdyby bohaterowie z miejsca wiedzieliby wszystko, nie byłoby sensu pisania powieści. BTW dlaczego wyczarowanie kwiatków było niezbepieczne?
No ekstra, to wspaniały powód, żeby uczynić z nich idiotów, by później na końcu okazali się światli i domyślni. Nie sądzę, by jakiś czytelnik nie zrozumiał od razu, dlaczego Dumbledore przepisał im miecz, jakiej Vold szuka różdżki (zaraz po poznaniu opowieści) itd. natomiast wiedząca wszystko Hermiona i inteligentny Voldemort nie wiedzieli takich banalnych rzeczy, które nasuwają się same sekundę po przeczytaniu.
Dlaczego było niebezpieczne? Dziwne pytanie. Dwoje ludzi, którzy biorą z powietrza kwiatki i kładą je na grobie Potterów w miejscu, w którym Potter był bardzo wyczekiwaną przez Voldemorta postacią, jak podejrzewała Hermiona, na pewno nie wzbudziliby niczyich podejrzeń.
No właśnie dlatego, że my się domyślamy czegoś w sekundę po przeczytaniu, bohaterowie w realnym świecie muszą wszystko przemyśleć. Jakby się z nimi zamienić, tak łatwo na pomysły by się nie wpadało.
I nie sądzę, że to kwiaty naprowadziły Nagini na Harry'ego, a raczej ich wizyta w zrujnowanym domu Potterów.
W takim razie co ruszało się w krzakach, Twoim zdaniem? wiewiórka?
Nigdy nie będę na ich miejscu, ale nie sądzę, by wpadnięcie na pomysł, że miecz służy do rozwalania horcruxów zajął mi tyle czasu. To samo z resztą przykładów.
edit: Zresztą jak Nagini miałaby ich zobaczyć, skoro byli pod peleryną? No, chyba że jako wąż miała jakieś nieludzkie cechy sprzyjające rozpoznawaniu ludzi w inny sposób, niż wzrokiem, ale jak w takim razie udałoby jej się poruszać w ciemnosciach?
Węże wyczuwają świat głównie węchem.
A Voldemort podejrzewał, że Harry odwiedzi Dolinę Godrika, więc i tak by go tam dopadł.
Swoją drogą, dziwne macie chwilami zarzuty.
Jeśli chodzi o "rozszerzony epilog", chciałem tylko wiedzieć, co z Luną. Cieszę się, że okazało się, co się okazało.
Zgadza się, że węchem, ale ciężko mi ocenić, czy wąż, stojąc wyprostowany, z kiepsko rozwiniętym zmysłem wzroku, mógłby wejść po schodach. Coś tu się kupy nie trzyma i myślę, że nie ma czego tutaj drążyć. Nagini w książce miała ludzkie zmysły. nie wiem, w jaki sposób została zamieniona w człowieka, ale np. czarodzieje po wypiciu E. Wielosokowego przejmują zmysły osoby, w którą się zamienili. Być może podobnie było z Nagini, w jakikolwiek sposób udało się ją zmienić w staruszkę, której nazwiska nie będę próowała napisać .
Moim zdaniem moje zarzuty są słuszne. Nie lubię, jak scharakteryzowana bezpośrednio przez autora postać przy charakterystyce pośredniej okazuje się zupełnie inna, albo jak przez długi, długi czas postać jest konkretnie charakteryzowana, dzięki czemu postrzegam ją tak, a nie inaczej, a pod koniec okazuje się, że robi coś zupełnie sprzecznie z dotychczasową charakterystyką. Tak samo, jak nie byłabym zadowolona, gdyby Hagrid zaczął mówić literackim językiem, Snape stałby się wylewny, a Draco Malfoy zacząłby podrywać Hermionę.
Hehe, to nie polecam czytać fanfików, bo w większości występuje przynajmniej jeden z tych elementów. Ewentualnie występują krzyżówki typu: Snape podrywający Hermionę, czy Draco mówiący językiem literackim poematy na cześć Hagrida.
Co do Nagini - była niejako steroana przez Voldemorta, miał z nią stały kontakt (dosłownie) duchowy, więc nie widzę problemu, że przemieniła się pod wpływem tej części magii, która w niej spoczywała.
Poza tym, że ciało pani Bagshot było naszprycowane czarną magią, której nawet doświadczony czarodziej nie byłby w stanie zrozumieć, myślę, że zwłoki mogły byłć kierowane na zasadzie Inferni. Hazel, zgadzam się. Poza tym Nagini miała w sobie część duszy Voldemorta i zapewne część jego zdolności (trochę jak w przypadku Harry'ego). I nie sądzę, by Nagini zamieniła się w człowieka, a raczej była to sprawka Voldemorta. Jej misją było oczekiwanie na Pottera.
Zastanawiałem się nad tym, dlaczego Voldemort uznał, że tylko on kiedykolwiek odkrył Pokój Życzeń i dlaczego ukrył tam horkruksa. Przecież tam były tysiące innych przedmiotów!
Wymyśliłem, że gdy Voldemort odnalazł pokój pełen ukrytych rzeczy, uznał, że pojawiły się one specjalnie po to, by mógł ukryć tam swojego horkruksa. Jestem skłonny w to uwierzyć, bo wiemy, jaki był arogancki i przekonany o własnej niezwykłości. Nie uznał nawet za stosowne użyć do ochrony horkruksa żadnych klątw, wierząc, że tylko on odkrył Pokój. (Poza tym, będąc w zamku tylko podczas krótkiej wizyty w sprawie rozmowy o pracę, nie miał na to zbyt wiele czasu).
Brzmi chyba prawdopodobnie.
No, na pewno tak było. Nie sądzę, by jakiś pokój, choćby miał miliony półek i szafek, mógłby coś ukryć, gdyby nic w tych szafkach nie było. Swoją drogą, chętnie spędziłabym w takim pokoju trochę czasu... czytając te wsyzstkie książki i przeglądając wszystkie magiczne przedmioty o niesamowitych cehcach, które ludzie chcieli ukryć .
Hmmm. Arogancją Voldemorta musimy też wytłumaczyć fakt, że nigdy nie rozważał nawet możliwości, że Harry mógłby być horcruxem.
Sam Voldemort tak naprawdę mało o Horcruxach wiedział. Był pewny, że gdyby coś złego się z nimi działo, na pewno by to poczuł. Nie mówiąc już o tym, że przyzwyczaił się kierować Nagini, a Potterem sterować nie mógł. Ale żeby zignorować oczywiste połączenie ich umysłów? Zdolności Harry'ego np. wężoustość? Tak, był głupcem.
Ostatnio przyszła mi do głowy jeszcze jedna sprawa. Od dawna już pojawiały się pytania, dlaczego Slytherin jeszcze istnieje, skoro jest swoistą wylęgarnią śmierciożerców. Rowling, i nie tylko ona, odpowiadała, że to co widzimy, to świat widziany oczami Pottera, że nie wszyscy są źli, że to tylko stereotyp, że finalnie wszystkie domy tworzą jedność, wraz ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami.
Dlatego szkoda, że nikt z domu Salazara Slytherina nie został w Hogwarcie podczas ostatniej bitwy. Nie mówię o Malfoyu, Crabbie i Goyle'u, bo oni mieli trochę inne zamiary, niż pomoc w walce z Voldemortem. Owszem, w ostatecznym rozrachunku pomogli w zwycięstwie dobrej strony (Malfoy powstrzymał Lorda przed przejęciem Elder Wand, Goyle (czy tam Crabb) rzucił zaklęcie, które zniszczyło Diadem, ale żaden z nich nie zrobił tego rozmyślnie. A szkoda, bo Rowling dobrze by zrobiła, gdyby pokazała, że w Slytherinie była chociaż jedna osoba, która jednoznacznie opowiedziała się po stronie dobrych.
mhm. dokładnie. no, chyba że jako argument, że Slytherin nie jest tak do końca 'zły' przyjmiemy słowa Harry'ego do syna w epilogu. te, że Snape, najodważniejszy człowiek, jakiego znał, był właśnie z tego domu, hm?
poza tym, z tego co zauważyłam, Rowling nie wyjaśniła sprawy łuku i zasłony w Departamencie Tajemnic. owszem, Syriusz definitywnie został uznany za zmarłego, ale co z jego ciałem...?
strasznie szkoda mi Lupina i Tonks. jak dla mnie ich śmierć była zupełnie niepotrzebna. zupełnie. no, ale skoro Rowling tak zadecydowała... miała do tego pełne prawo w końcu :] tym bardziej pokazała, jak okrutna jest wojna...
Snape przede wszystkim, ale nawet Malfloy poszedł w końcu po olej do głowy. Pamiętacie scenę w ich posiadłości? Draco i "może" to Hermiona i Ron, ale przecież nie był pewny... I Harry też się nadawał do Slytherina. A! R.A.B. też z tego domu! Ale prawda, chociaż kilku uczniów mogłoby zostać w Hogwarcie by walczyć. Niestety Voldemort wspomina, że niektórzy z nich stanęli po stronie Śmierciożerców podczas tej samej bitwy (przynajmniej tak mi się wydaje, jeszcze nie czytałam drugi raz VII tomu).
Brakowało mi zmieniaczy czasu (czy jak im było?). Byłam prawie pewna, że jeszcze się pojawią. Kolejna nietrafiona teoria.
Śmierć Tonks i Lupina była potrzebna, czy Wam się podobała, czy nie. Ostatnia książka bez śmierci tak wielu bliskich osób nie byłaby wiarygodna. Wojna jest wojną. Na wojnie nie każda śmierć ma wielkie znaczenie, nie każda jest potrzebna, tak samo powinno być w książce. To smutne, że umarł Fred, Zgredek i wszyscy inni bohaterowie, ale bez ich śmierci ta książka nie byłaby książką prawdziwą. Nie pokazałaby, jak wiele kosztowało zwycięstwo. Szkoda, że enie zginął nikt z głównych bohaterów. Ja osobiście chciałabym, żeby zginęła Cho... nie dlatego, że jakoś strasznie jej nie lubię, po prostu uważam, że jej śmierć byłaby ładnym zakońćzeniem wątku. Taka śmierć, która w sumie nie poruszyłaby nas za bardzo, ale jednak ten cień sentymentu zrobiłby swoje...
Myślę, że tę rolę spełnił Colin. Dokładnie takie uczucia jego śmierć wywołała. Znaliśmy go, ale nie obchodził nas zbytnio. Heh, pomyśleć, że udało mu się poprzednio wyjść cało z konfrontacji z bazyliszkiem.
Jeżeli chodzi o śmierć Tonks i Lupina, zgadzam się z Tobą. Do tego "rocznik 60 musiał umrzeć". Przepraszam, nie pamiętam, kto to napisał. Trzeba było zamknąć ten rozdział. Ech, Remus, Lily, Syriusz, James i w końcu Severus. Pięciu genialnych czarodziejów szlag trafił. Szczególnie ostatnią trójkę. Nie żebym zapomniała o Peterze, ale ten brak umiejętności próbował nadrobić w wyjątkowo paskudny sposób.
No, możliwe, że Colin już spełnił tę rolę, ale mimo wszystko z Cho kiedyś Harry'ego jakieś tam uczucia łączyły. Fajnie by było, gdyby po tych latach w końcu oddała życie w walce o wspólne pokonanie Voldemorta. Miałaby też powód związany ze stratą Cedrika. Tak czy inaczej, jest jeszcze ponad czteredzieści zmarłych czarodziejów, których nazwisk nie znamy... każdy może sobie na tę listę wstawić dowolne osoby.
A nie 50?
E, rola Cho się skończyła. Najważniejsze, że wróciła by walczyć, mimo że przedtem opowiedziała się po stronie Marietty. I już skończyła Hogwart, więc tym bardziej nie musiała stawiać się na wezwanie. Ale najbardziej podobał mi się powrót Wooda. Jak on się wywiedział o wydarzeniach w szkole, nie mam pojęcia. Ale zawsze go lubiłam.
zboczę z głównego tematu,ale hm... czy wy też macie takie wrażenie,że Snape przyćmił postać Jamesa Pottera? jak czytałam książkę to aż chciałam,żeby jego ojcem był samotny, cierpiący Snape,a nie taki "arogancki";P James Potter. szczerze mówiąc, po tej części jakoś w ogóle przestał mnie obchodzić jego prawdziwy ojciec, taki niedojrzały w porównaniu ze Snapem, nawet widać odzwierciedlenie tego w epilogu. chociaż z kolei, to Snape był jednym z głównych bohaterów,a ojciec Harrego zginął,nie był aż tak ważny w tej współczesnej fabule i tak naprawdę nie znamy dokładnie historii jego postaci i co takiego zrobił,że cudowna Lily go wybrała, więc nie mogę mówić,że nie zasłużył na bycie ojcem Harrego Pottera
A, faktycznie chyba 50, pomyliło mi się, że 50 było razem z Fredem, Lupinem, Tonks, ale rzeczywiście chyba oprócz nich było 50 ciał.
E tam... postać Jamesa znamy tylko ze wsopmnień Snape'a, wiadomo, ze on postrzegał jego osobę trochę inaczej. James miał wady, jak każdy, ale na pewno miał też wiele zalet, o których nie wiemy.
no jasne, przecież sporo innych osób powtarzało też, jakim to wspanialym człowiekiem był James. pewnie, że miał wady. ale liczy się całokształt.
Snape.... no pod sam koniec wszystko się wyjaśniło, a on zyskał w oczach każdego z nas. przeczuwałam że tak będzie a już kiedy przeczytałam tytuł rozdziału: "Prince's Tale"...
co do Lupina i spółki, cieszę się przynajmniej, że to stało się dopiero pod koniec ostatniego tomu.
James Potter w końcu dojrzał. On i Syriusz byli aroganckimi, próżnymi bubkami do jakiegoś piątego roku, ale potem się zmienili. Voldemort rósł w siłę, ludzie ginęli, Potter opowiedział się po stronie dobra. Snape swoją decyzją o przystąpieniu do szeregów Śmierciożerców, pokazał jak niedojrzały był emocjonalnie. Harry, który też radosnego dzieciństwa nie miał, nigdy nie zboczył z właściwej ścieżki.
A zachowanie Snape'a, kiedy Harry zaczął naukę w Hogwarcie? Stary a wyżywał się za dawne rany na chłopcu, który nie był odpowiedzialny za czyny ojca. Albo samego Snape'a, który nieświadomie zakończył życie swojej miłości, a z chłopca uczynił sierotę.
masz rację,dlatego napisałam,że pewnie James w końcu zasłużył na miłość Lily,a Ty bardzo dobrze to wyjaśniłaś.
to pewnie przez mój sentyment do Snape'a, popełnił dużo błędów, ale rozumiem, czemu się "mścił" na Harrym ( co nie znaczy,że akceptuję), hm...ciężko tak chronić kogoś, kto jest synem Twojej ukochanej i człowieka, który zawsze Cię gnębił w szkole,
jak to powiedział Dumbledore "widzisz w nim to, co chcesz zobaczyć" Snape cały czas okłamywał siebie, i nie chciał zaakceptować faktu, że syn Jamesa Pottera może być taki sam jak Lily
A raczej, że Harry tak naprawdę ma serce i dobroć Lily. Ach! I te oczy...
Snape poza tym, że kochał Lilly był paskudnym typkiem. Kompleksiarzem zafascynowanym Czarną Magią, czystością krwi i przyszłą potęgą. James zwykłym aroganckim przystojniaczkiem, ale z sercem na właściwym miejscu. Zachwycając się postawą Snape'a później i roztrząsając wybór Lilly warto pamietać o tym podstawowym fakcie.
Snape jest symbolem ocalenia przez miłość. Ocalenia z sideł zła. Wydobycia przez nią na powierzchnię człowieka tego co w nim gdzieś głęboko najlepsze. Snape nie był dobrym człowiekiem. Wybrał dobro, bo miał tą jedną wewnętrzną latarnię, która nie dała mu stoczyć się w otchłań. A Dumbledore umiał takie rzeczy zauważać.
Właśnie. Nie zgadzam się z tym, że Snape był złym człowiekiem. To chęć akceptacji i docenienia sprawiła, że wylądował wśród Śmierciożerców. Był nieszczęśliwy, poniżany, a dziewczyna, którą kochał, wybrała jednego z jego największych gnębicieli. Wstyd, upokorzenia, smutek i brak akceptacji naprawdę robi swoje.Z czasem nauczył się czynić zło, a dobro chować głęboko w środku, uważając je za przejaw słabości. Zwłaszcza, że wśród jego znajomych to zło było doceniane i podziwiane. Dostosował się i za każdym razem, kiedy robił coś dobrego, krył się z tym, jak gdyby było to coś wstydliwego. Robił tak do końca życia. Ostatecznie dokonał imponującego wyboru - skazał się na nienawiść ze strony ludzi, dla których walczył tyle lat. Najwyższa forma poświęcenia moim zdaniem. Do końca jego życia nikt nie znał prawdy. Zrobił dla Zakonu o wiele więcej, niż np. Moody czy Lupin, ale wiedział o tym tylko on sam. Członkowie Zakonu byli nagradzani za uczynione dobro, a on został za swoje dobro znienawidzony. I z tą świadomością był gotów się zmierzyć z danym mu zadaniem. Moim zdaniem udowodnił tym, że był dobrym człowiekiem.
I to jest kolejny materiał na fanfiki - pokazać tego Jamesa, którego prawie nie znamy - jak się zmieniał, jak zasłużył na miłość Lily. Marzę, by to przeczytać w jakimś dobrym wykonaniu.
Tak na marginesie, to zacytowałeś nie moją wypowiedź. To pszczoła uznała, że takie zachowanie Snape`a świadczyło o jego nierozwinięciu emocjonalnym. Ja właśnie sie z nią nie zgodziłam
O kur...czak...przepraszam. Efekt całego dnia pracy przy kompie. Chyba czas się położyć.
Ale wracajac do sprawy...cóż. Nie on jeden miał trudne dzieciństwo, nie on jeden był poniżany i niedoceniany. Takich kozłów ofiarnych jest wielu. A nie wszyscy stają się przez to zwyrodnialcami.
Ponadto mam wrażenie, że nadal wybielasz śmierciożerców. Określenie ich działalności jako "niezbyt szlachetne czyny" jest tak delikatne, że aż ...błędne. Podobnie wiele mówiąca jest fascynacja czarną magią. To nie jest zainteresowanie znaczkami pocztowymi. Czarna magia jest nierozerwalnie związana ze złem. I to wszystko jest bardzo wymowne. tymczasem wiele osób sympatyzując ze Snapem i współczując mu (co jeszcze jestem w stanie zrozumieć) po prostu te fakty ignoruje. Ambicje, zamiłowania i cechy charakteru bardzo upodabniają Snape'a do Voldemorta. Tylko to uczucie do Lily z jednej strony, i brak talentu z drugiej sprawiły, że nie stał się drugim Voldemortem. I że ostatecznie z nim zerwał. Gdyby zamiast Lily Potter zamordowana została jakakolwiek inna kobieta, Snape nie zerwałby ze śmierciożercami. I zapewne zginąłby lub został aresztowany i skonczył w Azkabanie.
Aha, bym zapomniał - fakt, że znęcał się nad wszystkimi po równo też jest kiepską obroną. To nadal sadyzm. I nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że Harry obrywał tak samo jak reszta. O nieeee, on miał specjalne "względy". Obrywając za swojego ojca.
Móglbyś podać przykłady, że szukał władzy? Czarna Magia dawała mu satysfakcję, bo dawała mu nie tyle poczucie władzy, co poczucie: "wiem coś, czego wy nie wiecie". Snape gdyby zechciał mógłby być czarodziejem równie potężnym, jak Voldemort. Nie zgadzam się, że zabrakło mu talentu. Pod koniec szóstej książki wyraźnie było widać, jakim potężnym jest czarodziejem. Nigdy nie sympatyzowałam ze Snapem, był mi postacią zupełnie obojętną, nigdy nie twierdzę też, że był 100% dobry, ale uważam, że dobro w nim przeważało. o prostu wstydził się go, nie pokazywał i chował przed ludźmi. Nauczył się, że należy być złośliwym, nienawistnym i złym, więc sprawiał pozory takiego człowieka. Otworzył się tylko przed Dumbledorem i chyba to, że Dumbl mu zaufał coś znaczy, prawda? Dumbledore wiedział o Snapie o wiele więcej, niż ten chciał pokazać. Wiedział o wiele więcej, niż my wiemy i mu zaufał, a więc uznał go za dobrego cżłowieka. Dlaczego mamy mu nie uwierzyć?
Co do upokorzeń - jeżeli są ciągłe i długotrwałe, jeżeli nie ma nikogo, kto wyciągnąłby rękę, to nie znam żadnej osoby, która nie zaczęłaby chwytać się brzytwy. Stąd tyle rozwalonych ławek, popisanych klatek i bijatyk na meczach (między innymi). Naprawdę nie znam żadnego młodego człoweika, który by tyle wytrzymał. Z czasem, kiedy znajdzie normalne środowisko wszystko może wrócić do normy, ale Snape nigdy nie znalazł środowiska, w którym byłby akceptowany i doceniony za swoje ogromne możliwości. Przeszłość jego i Dumbledore'a mają ze sobą wiele wspólnego. Oboje, w błędzie młodości, zdecydowali się na współpracę z nieodpowiednimi ludźmi, doświadczyli niebezpiecznych fascynacji i zainteresowań. Oboje po stracie bliskiej osoby zrozumieli, do czego doprowadziły ich blędy i oboje zaczęli je naprawiać. Przemiana Dumbledore'a była inna niż Snape'a, bo nie doświadczył tego, co on. Rzeczy, które przeżył Snape w młodości musiały wpłynąć na jego charakter. Nie można powiedzieć, że sam był sobie winien, bo nie był. Kłócący się rodzice, gnębiący rówieśnicy, niesprawiedliwe oceny i niespełnione marzenia - to właśnie to, co uksztaltwoało charakter Snape'a. Nie można powiedzieć, że to wszystko nie ma znaczenia i że sam jest sobie winien.
Dumbledore moim zdaniem nie dawał mu posady nie z lęku, że coś zrobi nie tak, ale z powodu rzuconej na stanowisko klątwy. Dopiero kiedy wiedział, że to będzie ostatni rok Snape'a w Hogwarcie, przyznał mu wymarzone stanowisko.
James nie miał powodów do zostania Śmierciożercą, bo wszystko, czego potrzebował, miał zapewnione w swoim towarzystwie.
Sami sobie zwykle wybieramy towarzystwo. A to, jakie wybieramy, wynika z naszego charakteru.
Dlatego też nie twierdzę, że był całkiem zły. Zaprotestowałem tylko przeciw nachalnemu wybielaniu Snape'a przez jego fanów/fanki.
No i w tym znowu muszę przyznać Ci rację Przemek
Zauważcie, że kiedy okazuje się, że jakiś śmierciożerca potrafi kochać, jakoś tak automatycznie kończy z Voldemortem. Chodzi mi tutaj właśnie o Snape'a, ale też Narcissę Malfoy.
Jestem ciekawa, jaki ją i jej męża spotkał los po tym wszystkim, w książce w sumie zaznaczono, że, mimo iż oni nie czuli się dosyć swobodnie pośród ogólnej radości wygranych, to jednak nikt nie zwracał uwagi na to, że byli śmierciożercy siedzieli pośród nich.
Potem na peronie Draco kłania się Potterom-Weasleyom, więc chyba nic szczególnego Malfoyów nie spotkało. BTW czy do Azkabanu mozna trafić na określoną ilość czasu, czy tylko na dożywocie?
I chyba tak to działa, że albo Voldemort, albo miłość. Miłość, która jest najsilniejszą magią, jak słyszymy przez wszystkie tomy. V. nie rozumie miłości i tego wymaga od swoich ludzi.
A wracając wreszcie do Snape'a. Zawsze wierzyłam, że jest jednak po właściwej stronie, co nie przeszkadzało mi nie lubić typa. Mam silne podejrzenie, że Neville, któremu trudnego dzieciństwa i gnębienia ze strony rówieśników nie można odmówić, nie będzie się teraz mścił na Scorpionie Malfoyu. Dlaczego?
Dobra, odpiszę na to wszystko szóstego, jak wrócę z wakacji. Na raize tylko powiem, że się nie zgadzam (z Przemkeim).
Voldziu - czekam z niecierpliwością.
Anagdo - o tym właśnie mówię. "Snape nie był tak zły jak go chciała powierzchownie przedstawić Jo"? Przecież to ona stworzyła tę postać i to ona wie, jaki Snape jest naprawdę! Nie mówię, że był całkowicie zły, ale przez większość życia stał po tej złej stronie. Za to, że strony zmienił, chwała mu, ale wrednym niemożebnie typem był zawsze.
Dumbledore nie zostaje usprawiedliwiony do końca. Poniekąd zostaje człowiekiem przegranym. Wspaniałym, dobrym, genialnym, ale jednak... Młodość go w pewien sposób zaimpregnowała na specyficzne tłumaczenie zła dobrem. Na machiavelizm w słusznej sprawie. Ale natura 'manipulatora' pozostała. Nie mamy wątpliwości, że kochał Harry'ego i szukał sposobu na jego ocalenie, ale jednak zaryzykował jego życiem poniekąd. To Dumbledore ostatecznie wyrasta na najtrudniejszą, najbardziej złożoną i najbardziej fascynującą postać serii.
[quote=Mione,31.07.2007 00:30]Tu jest zapis dzisiejszego czata z Joaśką. Masa ciekawych odpowiedzi na pytania dotyczące Snape'a, Lily, Jamesa, przyszłości Luny, Ginny, Georga...i wiele innych.
Nieważne co robiło się w przeszłości. Za to płaci się w doczesnym życiu. Ważne kim było się na końcu. Zarówno Dumbledore jak i Snape pokutę odbyli. Obaj zrezygnowali z władzy, decydując się na pracę w szkole. A Snape? On pokutował do samego końca. Dumbledore był przynajmniej poważany, był uważany za wielkiego maga i wspaniałego człowieka. Severus miał ogromny potencjał, ogromną wiedzę (opanował sztukę latania! Coś co tylko Voldemort potrafił!), ale z własnej woli zrezygnował ze splendoru i potęgi. Nie sądzę, by Snape postanowił dołączyć do Dumbledore'a tylko ze względu na Lily. Lily była oczywiście najważniejszym powodem, ale nie sądzę, że gdyby zginęła np. matka Nevilla, a nie Potterowie, Snape nadal byłby zimnym draniem. Może byłby nim dłużej, ale prędzej czy później zbuntowałby się przeciw Voldemortowi, albo skończył ze sobą. Lily i jej przekonania musiały mieć na niego wpływ. Prawdziwa miłość nie jest toksyczna, jest dobra, zmienia ludzi. Uważam, że Snape już od jakiegoś czasu się łamał, nie był w stanie dalej zabijać, służyć złu. Dumbledore to widział. Zlitował się na nim, pomógł mu się odbić od dna. Za przykład do naśladowania postawił Severusowi Lily i jej poświęcenie dla ratowania innych. Dla ratowania syna. Jeżeli naprawdę się kogoś kocha, pragnie się, aby ukochana osoba była szczęśliwa. Jeżeli życie jej syna miało zapewnić spokój jej duszy, choć z niechęcią i bólem, trzeba było pomóc go chronić. Jeżeli upadek Voldemorta ma zakończyć pasmo nieszczęść i cierpienia, trzeba pomóc go obalić. Nawet kosztem następnych zawodów, rozczarowań, czy w końcu życia.
Tu jest zapis dzisiejszego czata z Joaśką. Masa ciekawych odpowiedzi na pytania dotyczące Snape'a, Lily, Jamesa, przyszłości Luny, Ginny, Georga...i wiele innych.
http://www.cosforums.com/showpost.php?p=4673834&postcount=195
Dumbledore odpokutował, ale w sumie do samego końca pozostał nieco dwuznaczny. Jego masterplan w którym inni byli nieświadomymi graczami wzbudza mimo wszystko mój sprzeciw niewielki.
A mój całkiem spory. I to nie tyle dlatego, że gracze byli nieświadomi co dlatego, że bardzo lekko sobie nimi pogrywał. I to właśnie to bardziej niż cokolwiek innego sprawiało, że nie byłem w stanie uwierzyć w teorię, która ku mojemu zdziwieniu sprawdziła się co do joty. Pełne, kompletne wyartykułowanie tego, co mi w tej sprawie leży na wątrobie cały czas czeka na realizację, ale w skrócie - jego gra polegała na bardzo wielu poświęceniach. W tym wielu nieświadomych, wielu bezimiennych i wielu trudnych do przewidzenia. Ponadto...nie udać po drodze mogło się tyle rzeczy, że całe przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem wbrew wszelkiej logice, tylko dlatego, że tak zakończyć się miało. Wszystkie okoliczności naginały się do tego ze skutecznością godną felix felicis. Cały czas mi to troszkę zgrzyta.
Był po prostu człowiekiem.
I właśnie dlatego się nie dogadamy ;P. Bardzo rzadko używam słowa "zły" w odniesieniu do człowieka.
Skąd wiesz czym Regulus był zafascynowany? Ale zgadzam się. Pociągała go jednak siła Voldemorta i jego poglądy. A Snape? Snape też miał okres manii krwi.
1. Kilka lat wcześniej czytałam, że w 7 tomie dowiemy się dlaczego niektórzy stają się duchami, a inni nie, więc jak to jest z tym?
2. Co z zasłonką za, którą zginął Syriusz przecież to wpadnięcie tam go zabiło? Te głosy, czy pochodzą one od zmarłych?
Poza tym duchami mogą zostać tylko ludzie z magicznymi zdolnościami.
Wiatru cieniu, sama sobie odpowiedziałaś na drugie pytanie.
To wszystko wiem co napisaliście, ale dla mnie toitak nie jest takie jasne. To skoro za zasłonką są jakieś zaświaty, to po co coś takiego postawić w Ministerstwie. Przecież to bardzo niebezpieczne. A te głosy, to są zmarłych w tym miejscu czy wogóle?
A co do tych duchów to myślałam, że to będzie mieć jakieś większe znaczenie. Ja np. nie rozumiem po co Harry'emu był ten Kamień Wskrzeszania. Te widma miały mu doddać otuchy? Mnie by to raczej przyłamało;)
Widzisz, moze myslal, ze bedzie tak jak na Cmentarzu podczas TT...
Dzięki Świetna lektura. Tylko w jednym miejscu chyba się machnęła - że Ron pomógł George'owi przy prowadzeniu sklepu. Wcześniej mówiła, że pracuje w departamencie aurorów. Chyba że on taki dwuetatowy...
Cóż, mógł zacząć karierę w sklepie (jak to brzmi), a potem się przeaurorować! Harry potrzebował towarzystwa.
Ale praca Ginny mnie dobiła. Naprawdę sławna ta nowa rodzinka Potterów.
Szkoda, że Harry stracił możliwość komunikowania się wężami. To byłby dobry znak: wężoustość nie musi oznaczać, że jesteś zły. Poza tym to język jak każdy inny, czego przekonaliśmy w VII tomie i z owego czata. Może coś tam jeszcze rozumie?
A jednak mieliście racje z tą Martą i pierwszym Horcruxem! Byłam przekonana, że inna śmierć została do tego wykorzystana.
Mi się podoba bogin Dumbledora. Przyznam, że kiedyś sie nad tym zastanawiałam, ale czytająć VII tom już mi nawet to z głowy wyleciało.
Aha, i plus że Hermiona jednak sprowadziła rodziców do domu
Swoją drogą wolałabym, żeby Rowling jak już zdecydowała podać rozwinięte dalsze dzieje bohaterów, napisała coś w stylu aneksu Takie nawet krótkie, ale opisujące co kto robił, co sie z nim działo. A nie tak w wywiadzie...
Od tego są epilogi. Epilog napisała jak napisała (i bardzo dobrze). Zresztą, zapowiedziała, że w tej encyklopedii jeszcze trochę powyjaśnia.
Heh, trafili na karty od czekoladowych żab. Dopiero jak to przeczytałam, trafiło do mnie wreszcie jak trio musi być poważane w magicznym świecie.
O Jezu, przegapiłam to o kartach! Ale fajne. Może to głupie, ale traktuję Trio nieledwie jak kogoś bliskiego i cieszę się z powodu ich przyszłości.
A że szanowane - no, nic dziwnego. Nalezy im się status pierwszych kombatantów II wojny z Voldemortem (Triu hogwarckiemu też).
A Ron może faktycznie najpierw zajął się bratem w depresji, a potem stał się aurorem.
I fajnie, że Ginny nie stała się housewife.
W końcu się stała XD. Ale mam nadzieję, że to tylko do czasu, aż Lily pójdzie do Hogwartu. Potem Ginny może pomóc mężowi w obowiązkach (szkoda marnować taki talent!).
Ale i tak pracowała jako korespondent sportowy w prasie.
Mnie osobiście najbardziej przypadło do gustu najgorsze wspomnienie Dudley'a- to co zobaczył gdy Dementorzy zaatakowali jego i Harry'ego. Tłumaczyłoby to jego zachowanie w ostatnim tomie.
Potwierdziło to moją opinię, że Dudley jest po prostu ofiarą tragicznego wychowania i koszmarnych rodziców. Każde dziecko wychowywane w taki sposób wyrosłoby na potwora. Fakt, że Dudley potrafił to sobie uświadomić i jako jedyny z rodziny wyciągnął do Harry'ego rękę, a nawet na swój sposób przeprosił, podczas gdy jego rodzice nie kiwnęli palcem, dowodzi że z natury nie jest zły i gdyby wychowali go inni ludzie, byłby zapewne dobrym człowiekiem.
Zaskoczyło mnie stwierdzenie Joaśki, że Lily mogłaby pokochać Severusa miłością nie tylko platoniczną, gdyby porzucił czarną magię. W sumie czyni to historię Snape'a jeszcze bardziej tragiczną- mógł mieć wszystko o czym marzył, gdyby tylko podjął w życiu inne decyzje.
I proszę- James był zazdrosny w sumie tłumaczy to jego zachowanie. Nie usprawiedliwia, lecz tłumaczy.
Racja, Dudley the man!
Ach, dokładnie. Przez te wszystkie lata Snape na pewno zadawał sobie pytanie, co by mogło między nimi być, gdyby nie przyłączył się do Śmierciożerców.
Najlepszy wątek miłosny w serii.
Jeśli chodzi o Snepa to jest to postac moim zdaniem typowo romantyczna. Ale mi jak najbardziej to odpowiada. Postac wielka z której strony by nie spojrzec.
http://www.msnbc.msn.com/id/20035573/? Aż mi się wierzyć nie chce .
Hehe, zazdrosne kobiety są chyba jeszcze gorsze, więc wiemy .
Kasia, Dean raz ją chwycił za rękę, czytałam jeszcze na innych forach coś o tym - ale możliwe, że to w większym stopniu moje (i innych) dopowiedzenie/
No na pewno dopowiedzenie, zwłaszcza że Rowling sugerowała, że "być może" mogło coś być między Luną a Nevillem raczej. Jednakowoż Luna jest szczęśliwie zamężna z wnukiem tudzież prawnukiem samego Newta Scamandera, jak mieliśmy się niedawno okazję dowiedzieć z ust tejże samej J.K. Rowling .
No tak, a szkoda, mogliby z Neville'm stworzyć ciekawą parę
A ja ten "extended epilogue" częściowo ignoruję i dla mnie Luna jest z Nevillem.
Dla mnie też
A dla mnie nie, bo tak już jest w życiu, że pewne oczywiste rzeczy w oczywisty sposób się jednak nie stają. I podoba mi się, że JKR też o tym wie. Pewne ludzkie drogi po prostu się czasem rozchodzą.
I o tym właśnie mówiłem, pisząc, do czego doprowadzi rozszerzony epilog.
To nie wyrzut, stwierdzam fakt.
Cóż, jest deska ratunku dla zwolenników pary Neville/Luna. Nikt nie wie, kim byli jego dziadkowie.
Brakowało mi w serii o Potterze II Wojny Światowej. Tyle ważych dla fabuły wydarzeń miało miejsce w latach czterdziestych, a o wojnie cisza. Jeden Frank co z walk wrócił, mi nie wystarcza. Może mamy się domyślać, że Grindelwald maczał w wojnie palce? Ale nie ma podstaw, by tak myśleć. Rowling kiedyś dała do zrozumienia, że w tamtym okresie historie mugoli i świata magicznego się łączą. Czy połączenie ma polegać tylko na tym, że my walczyliśmy z Hitlerem, a magiczni z Grindelwaldem?
No jeśli jest gdzieś fajna przestrzeń dla fanfików to tu właśnie, nie zaś w miłościach Skoriusa Malfoya do syna Rona i Hermiony.
Obiecałam, że odpiszę Przemkowi, ale ponieważ Rowling na czacie wyczerpała temat Snape'a nie widzę potrzeby.
Gellert Grindelwald (ca. 1847-1998) is a fictional character within the Harry Potter series written by British author J. K. Rowling. He is a Dark wizard mentioned in Harry Potter and the Philosopher's Stone, but he is unseen until the final book, Harry Potter and the Deathly Hallows.
Early life
Grindelwald attended the wizarding school Durmstrang from which he was expelled in his sixth year for his "twisted experiments". After Durmstrang, he went to live with his great-aunt Bathilda Bagshot in Godric's Hollow. That is when the following events occurred:
In Harry Potter and the Deathly Hallows it was revealed that Grindelwald was an adolescent friend of Albus Dumbledore and that the two of them planned to establish a new world order, where wizards would rule over Muggles. Another one of their goals was to seek out the three fabled Deathly Hallows. However, Aberforth Dumbledore argued against these plans, because he feared their grand ambitions would leave the third disabled Dumbledore sibling, Ariana, abandoned. The argument culminated in a three-way battle between Albus, Aberforth, and Grindelwald. Ariana was inadvertently killed by one of them. Henceforth, Albus ended his relationship with Grindelwald who subsequently committed many terrible acts after finding one of the Hallows, the Elder Wand, in order to gain power, but these seem to have been restricted to central and eastern Europe, as he is relatively unknown in Britain.
Defeat by Albus Dumbledore
After Grindelwald's rise to power, Dumbledore delayed meeting him again for several years due to his fear of being confronted with his sister's death and the fact he himself might have been the one to have accidentally killed her. Both wizards were highly intelligent and skilled in battle, and those who witnessed the battle say that no wizarding duel ever matched that of Dumbledore and Grindelwald in 1945. Grindelwald, who at the time possessed the supposedly unbeatable Elder Wand, lost to Dumbledore. Grindelwald had stolen the wand from Gregorovitch, a European wandmaker, however he was recognised by the wand due to his use of a stunning curse on Gregorovitch [red being the colour of most stunning spells in the books] as he fled. It is necessary that Grindelwald became the master of the wand for it to have passed on through Dumbledore as it does.
After Dumbledore defeated Grindelwald, the defeated dark wizard was imprisoned in Nurmengard for the next 53 years; Nurmengard is a prison Grindelwald himself had built for his opponents. He remains there until the events of Harry Potter and the Deathly Hallows when Voldemort arrives, seeking the Elder Wand. Grindelwald lies and informs him with a smile that he never owned the wand. Voldemort then kills him in rage. Grindelwald shows no fear when Voldemort threatens him, and Dumbledore suggests that in his later years Grindelwald had felt remorse for his evil actions. In the chapter King's Cross, Harry suggests to Dumbledore, using his ability to see things through Voldemort's eyes, that Grindelwald lied to Voldemort in order to prevent him from breaking into Dumbledore's tomb, where he knew the Elder Wand lay.
Impact on the Wizarding World
Grindelwald's name is clearly well known in the wizarding world. His name is first mentioned on Albus Dumbledore's Chocolate Frog card which notes that Dumbledore defeated Grindelwald in 1945.
It is revealed that Grindelwald's actions have caused many deaths that have greatly affected the students of Durmstrang, including Viktor Krum. As a result, Grindelwald and anything associated with him (including the symbol of the Deathly Hallows) is universally hated at that school. According to at least one review of the novel, Grindelwald and his symbol of the Deathly Hallows are used by Rowling to present a Nazi Germany-like atmosphere, being similar to Hitler in that they were both Germanic, defeated in 1945 and held prison camps to suppress their enemies.[1] They also both used ancient symbols to represent themselves, which eventually became more associated with them than with their original meaning.
Grindelwald is a Germanic name: Grindel means "Bolt" and Wald means "Forest". The name Grindelwald also bears a resemblance to the legendary Grendel who was defeated by Beowulf. Gellert or Gellért is the Hungarian version of Gerard.
...and? Zresztą z kilokoma punktami średnio się zgadzam, ale nieważne.
Mnie nadal brakuje przeplatającej się wojny. Wiadomo, że Grindelwald swoje, a Hitler swoje, ale nie wierzę, że świat magiczny nie ucierpiał z powodu walk mugoli. Najpierw hitleryzm, potem stalinizm. A czarodzieje zdają się nie mieć o niczym pojęcia. Uważam, że największą wadą książek Rowling jest tak drastyczne odseparowanie naszych światów, mimo istnienia wielu Muggle-born. Pewnych rzeczy nie da się zignorować. Pal sześć choćby literaturę (nie rozumiem, dlaczego czarodzieje nie mieliby znać niektórych mugolskich dzieł), ale nie wierzę, że historie obu światów się nie mieszały po XVII wieku.
Skoro jest tak wiele mieszanych społeczności jak w Dolinie Gordyka, na pewno w razie niebezpieczeństwa sąsiedzi ratowali sąsiadów. Dzieci z magicznymi zdolnościami rodziców i znajomych. A dlaczego np. jakiś dyktator nie miałby współpracować z żądnym włądzy czarodziejem? Albo dlaczego dla wspólnego bezpieczeństwa wojsko jakiegoś kraju nie miałoby w sekrecie współpracować z magiczną społecznością? Po CO możemy sądzić, że czarodzieje są patriotami i śpiewają jak najbardziej mugolskie hymny narodowe.
Cóż, winę możemy zwalić na Harry'ego (w końcu to jego oczami widzimy świat). Ale rzeczywiście, fani ff mają szerokie pole do popisu.
Ja sądzę, że Rowling bała się poruszania (wciąż świeżej i trudnej) historii. Tak jak zdecydowała unikać konkretnej religii, tak samo wolała nie dopisywać czarodziejów do Hitlera i Stalina. Mogłoby to zostać źle odebrane - tak jakby "usprawiedliwiała" dyktatorów, czyniąc ich tylko zabawkami w rękach czarodziejów (czy nawet współpracownikami czarodziejów). Ktoś, kogo dziadkowie zginęli w Oświęcimiu, mógłby poczuć się niemile dotknięty informacją, że pomysł obozów zagłady podsunął Hitlerowi Grindelwald. Przecież to brzmi jak szydzenie z tragedii.
Fanfiki to oczywiście inna para kaloszy.
A kto o czymś takim mówi? Poza tym Grindelwald nie zamykał w obozach mugoli ani muggle-born.
Ale nie wierzę, że np. czarodzieje nie bronili ojczyzny na wojnie! Swoich domów, przyjaciół. Ale to już inna bajka.
Ale na jakiej wojnie? Właśnie przez te siedem tomów Rowling robiła wszystko, żeby pokazać, że mugole i czarodzieje jeśli nie musieli nie mieszali się do swoich światów, tylko żyli we własnych. Minister Magii i premier Wlk Brytanii kontaktowali się średnio raz na rok! Nie wyobrażam sobie, żeby na wojnie mugole i czarodzieje połączyli swoje siły i walczyli z nazistami. Chyba, że wśród nazistów byli czarodzieje, ale w tym momencie wkraczamy na naprawdę grząski teren. Faktycznie ogromne pole do wykazania się talentem literackim dla fanów
Wiesz, jak bomby spadają ci na głowę, a twój kraj jest zagrożony okupacją, magiczny, czy nie, ale będziesz ojczyzny bronił. Nawet jeśli mugole pomocy by nie zauważali. Tak przynajmniej mi się wydaje.
Ja myślę, że wyglądało to podobnie jak w VII tomie, gdy czarodzieje ukrywali znajomych mugoli albo rzucali na nich zaklęcia ochronne. Nie sądzę, by magia pozwalała przeżyć bombardowanie. Zbyt wiele się wówczas dzieje, by wystarczyło czasu i opanowania na osłanianie się czarami.
A co do patriotyzmu, to czarodzieje zdają się go wykazywać tylko podczas Mistrzostw Świata w quidditchu. Oni żyją "wewnątrz" społeczeństwa, ale są odrębną grupą, więc chyba nie bardzo się identyfikują ze swoim krajem.
Zresztą jest ich na tyle mało, że nie zrobiliby AŻ TAK wielkiej różnicy. Po drugiej stronie też byliby czarodzieje
O właśnie, zgodzę się z Przemkiem. Myślę, że używali zaklęć ochronnych i tyle. W ten sposób raczej na pewno czarodzieje pomagali mugolom (a przynajmniej część z nich), bo czynnie w walce...? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Zapewne większość mówiła "To ich wojna, nam nic do tego".
No, ci z manią czystości krwi na pewno specjalnie się nie przejmowali, że miliony mugoli tracą życie.
Właśnie przez te Mistrzostwa Świata się czepiam. Albo zupełnie się odcinamy od mugoli, albo jednak z nimi dzielimy np. hymny narodowe i umiłowanie do ojczyzny. A jak GB była wielkim imprerium to co? Byli czarodzieje kolonialni? Uznawali decyzje mugoli? A może też walczyli o swoje terytoria przez wieki?
Poza tym inny ważny problem nie został zgłębiony, choć został zarysowany. Rozłam rodzin. Małżeństwa się rozpadają, dzieci, choć nie w złej wierze, odcinają się od rodziców, skłócone rodzeństwa. Też dobre pole do popisów fanfickowych ;).
Świat Rowling jest świetnie wykreowany, ale czasami brakuje mi w nim trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość. Choć z drugiej strony właśnie to odróżnia HP od innych książek fantasy. Naprawdę śledzimy akcję oczami dorastającego chłopca, który nie zastanawia się nad tymi zagadnieniami, bo ma wystarczająco innych problemów na głowie. W innych przypadkach mamy do czynienia z niewinnymi bohaterami, którzy pod wpływem okropności tego świata i licznych rozważań filozoficzno-egzystencjalnych, dojrzewają, dorastają, a czytelnik się zastanawia dlaczego nastolatek nagle myśli i mówi jak staruszek, który czuje ciężar tego świata na wątłych ramionach. Harry jest przynajmniej normalnie rozwijającym się chłopcem, który potrafi się śmiać, mimo oczywistych tragedii w jego życiu.
Więc resztę możemy dopowiedzieć sobie sami.
Nie no, zasięg Ministerstwa Magii pokrywa się z obszarem Wielkiej Brytanii. Te światy są jednak jakos kompatybilne, a angielscy czarodzieje czują się Anglikami, bez przesady. Gdyby było inaczej nie mielibyśmy żadnej Bułgarii tylko np. na jej terenie fragment Wielkiej Czarodziejskiej Porty Otomańskiej, Rumunia byłaby zjednoczonym z Węgrami magicznym Siedmiogrodem, a na terenie Polski byłyby trzy ministerstwa magii. A jednak tak nie jest. Świat magiczny dośc płynnie dopasowuje się do świata mugolskiego. W pewnym sensie jednak mu podlega.
Może chodziło o Irlandię Północną.
A jak jest w oryginale? Ja jednak odnoszę wrażenie, ze w magicznym świecie Irlandia i UK to jedno i to samo państwo. Chociaż dlatego, ze Seamus jako Irlandczyk, chodzi do Hogwartu, a poza tym, gdyby chodziło o Irlandię Północną to byłby to Departament Magicznych Gier i Sportów, z Siedzibą Główną Brytyjskiej i Północnoirlandzkiej Ligi Quidditcha Anglicy mają hopla z takimi nazwami. W ogóle całą specyfika Zjednoczonego Królestwa jest taka, ze Irlandię uważa sie z jedną z części Królestwa, która tymczasowo, jest innym państwem. A i Irlandia Północna nie miałaby osobnego Departamentu, bo gdyby tak było, to i Szkocja i Walia musiały by mieć. I nie był by to Departament Magicznych Gier i Sportów, z Siedzibą Główną Angielskiej, Walijskiej, Szkockiej i Północnoirlandzkiej Ligi Quidditcha
W oryginale jest
Cóż, czarodzieje jako społeczność mniejsza od mugoli, muszą sobie jakoś radzić. Wyspy brytyjskie są ogromne! Mamy tu jeden Hogwart. Francja jest dużym państwem. Ale kto wie? Może dzieci z państw Beneluxu też uczęszczają do Beauxbatons (pewnie Benelux ma też jedno Ministerstwo, tak małe państwa wchodzą w jego skład)? Nie sądzę by Durmstrang znajdował się w Bułgarii, chyba że pani Rowling ma problemy z geografią, więc państwa Europy Środkowo-Wschodniej pewnie też należą do jakiejś magicznej Unii, choć ministerstwa pracują samodzielnie. Wszystko z powodów administracyjnych i ukrywania się przed mugolami. Ale śmiem twierdzić, że czarodzieje z poszczególnych krajów, jak najbardziej są przywiązani do miejsca urodzenia. Raz, Szkocja, Walia i Anglia mają oddzielne drużyny (kraje te ze sobą w pokoju współpracują, ale i Szkot, i Walijczyk, i Irlandczyk za Anglikiem nie przepadają, ale jak przychodzi co do czego, bronią honoru Wielkiej Brytanii jako takiej). Myślę, że w przypadku tych Mistrzostw chodziło o Irlandię Północną, ponieważ Bill (chyba on) wymienił wszystkie pokonane brytyjsie kraje oprócz Irlandii. Ponieważ większość Irlandczyków chętnie widziałoby się w roli obywateli suwerennego państwa ze stolicą w Dublinie, ci z północnej części (a nawet z Republiki Irandii, jak naród to naród), jak Seamus, są obwieszeni zielonymi ozdobami i pytają z nieufnością, komu Anglicy (Harry, Ron, Hermiona) właściwie kibicują. I dla przypomnienia, oficjalna nazwa Wielkiej Brytanii: the United Kingdom of Great Britain and Northern Irleand (bo w końcu wyspy nie te same ;))
A profesor McGonagall? Szkotka do szpiku kości. "Mc", czyli pochodzi z jakiegoś klanu (chociaż Szkotka Rowling powinna napisać "Mac"...), kultywuje tradycje swego kraju i wszędzie nosi szkocką kratę.
Dla Rowling te subtelne różnice w przywiązaniu do swego kawałka Wysp są naturalne i naturalnie wplata je w książki. Co każe mi przypuszczać, że czarodzieje jak najbardziej patriotyzm w krew wpisany mają. A przynajmniej silne poczucie narodowości.
Było tam coś takiego??
na pewno było coś o Walii. Niestety nie mam książki, byłem tak głupi, i nie kupiłem, tłumaczyłem z egzemplarza koleżanki, więc nie mogę sprawdzić. Z resztą wioska w której mieszkał Ron ma walijską nazwę.
Na pewno jest to, że Ron mieszka na południu UK, ale czy coś więcej, to nie pomnę.
The Burrow jest za blisko Little Whinging i Londynu (na południe od stolicy)! O czym świadczą liczne podróże samochodami, czy to w powietrzu, czy to drogami (zarówno z magiczną pomocą jak i zwykłą mugolską taksówką). Trio na pewno w Walii przez jakiś czas koczowało, ale jeżeli już o rodzinie mowa, czy tam przypadkiem nie mieszkał wujek Rona od Ponuraka?
Nora to ten ostatni domek, na samym dole. W górę kolejno: Little Whinging, Londyn, Little Hangleton no i Hogwart, ale to wiadomo bo podpisany. Na morzu oczywiście Azkaban. Te czerwone potrójne to stadiony Quidditcha, takie profesjonalne. A te malutkie "Q" to lokalne drużyny tegoż sportu .
No to się trochę pomyliłem, Ron mieszka w Kornwalii, i jest Anglikiem.
Wrócę jeszcze na chwilę do kwestii zależności/niezależności świata magicznego i mugolskiego. Moim zdaniem dużą wskazówką jest tu nazwa "Ministerstwo Magii". Nie "Magiczny Rząd" czy coś w tym stylu, ale właśnie ministerstwo, co wskazuje na przynależność do jakiejś większej struktury, moim zdaniem właśnie do mugolskiego aparatu władzy.
Z drugiej strony, sam Minister Magii zdaje się nie odpowiadać bezpośrednio przed mugolskim premierem, ale może to być kwestia postępującej separacji tych dwóch światów.
Odrobinkę mylące. Zależy, jak rozumieć termin ministerstwo. Bo z jednej strony niby jest to instytucja, która zajmuje się określoną...w tym wypadku grupa ludzi, a nie np. dziedzina aktywności państwa. Z drugiej naprawdę wątpię, żeby miało jakiekolwiek powiązanie z mugolskim rządem. Z pewnością jest autonomiczne, bo nikt po mugolskiej stronie nie ma wpływu na ministerstwo magii. Nawet przepis mówiący o tym, że minister magii musi poinformować premiera mugoli o przywozie do kraju niebezpiecznych stworzeń wydaje się pochodzić raczej z magicznej strony.
Ale nie zagłębiałbym się w to zbyt mocno. Tak jak Katon gdzieś kiedyś napisał, bezsens goni bezsens, a sprzeczność goni sprzeczność w relacjach światów czarodziejów i mugoli. Ten świat to tylko tło - scenografia, powiedziałbym.. I tak jak scenografia, nie musi być kompletna. Włażenie za kulisy nie jest dobrym pomysłem. Nie wtedy, kiedy mamy się rozczarowywać, że to jeziorko jest namalowane a ten zamek jest ze styropianu.
Ot, zebrało mi się na porównania o pierwszej w nocy
mi brakowało dziadkow harry'ego i w epilogu wiecej o hogwarcie bo przeciez jedynym nauczycielem o ktorym wiemy to neville. nie wiemy kim jest dyrektor, nie wiemy takze kto jest minstrem magii (byc moze kingsley ale on mial byc ministrem 'tymczasowo'.)
W jakim sensie brakowało ci dziadków Harrego?
A to kim jest dyrektor, też mnie intryguje. Ale gdzieś czytałem, że jest to zupełnie nowa osoba. Na pewno nie Minerwa.
Dziadkowie Harry'ego to jest temat-zagadka. Jego rodzice zginęli, mając lat 21, zatem ich rodzice mieli wtedy te 40-50. Nie jest to typowy wiek na umieranie, a o dziadkach ani słowa. Wiem, że do fabuły niezbędne było wredne wujostwo, niemniej jednak brak dziadków jest podejrzany.
JKR chyba mówiła w wywiadzie, że kiedy młode pokolenie OBHWF ruszyło do Hogwartu, Minerwa była już na emeryturze, a dyrektorem był ktoś nam nieznany.
http://www.hp-lexicon.org/wizards/potter.html
No dobra, ale i tak zostają nam jeszcze Evansowie...
No tak. Evansowie. Oni jeszcze powinni żyć. Ale jakoś Dursleyów nie odwiedzali. Ale chyba nie zyją, bo jakby żyli, to przecież Petunia inaczej traktowałaby syna ulubionej córki swoich rodziców. Albo Harry trafiłby do Evansów. Sam Dumbledore mówił, ze Dursleyowie to ostatni żyjący krewni Harrego.
Dziadkowie Harry'ego nie żyją, jedni i drudzy, Rowling dawno (w 2004 roku) już to powiedziała. I że nie było w ich śmierci nic niezwykłego. Chodziło po prostu o to, że Harry miał być zupełnie sam, nie licząc oczywiście wujostwa, ale wujostwo trudno nazwać bliskimi mu osobami.
Dobrze wiedzieć. To jest jednak przewaga książek nad wywiadami, że nie każdy wywiad z JKR się czytało i się pamięta. I ja rozumiem, oczywiście, zagranie fabularne, niemniej jednak prawdopodobieństwo, że współczesne niemowlę nie ma żadnego z dziadków, jest dość nikłe. Ale to nie jest w sumie zarzut, bo Dursleyowie są tam potrzebni.
http://www.accio-quote.org/ - niezwykle przydatna stronka . Dzieło geniuszu, rzekłabym.
Od pewnego momentu książki wkurzałam się na Harry'ego, bo myślałam jest palantem i nie widzi - pomimo wielu wskazówek - że diadem Roweny to ten sam diadem, który miała Fleur na swoim ślubie. Okazało się jednak,że nie - to Harry miał rację. To po co to nawiązywanie i porównywanie horkruksa z diademem Fleur?
No żeby zmylić czytelnika właśnie. Gdybyś wszystko rozgryzła zbyt wcześnie, nie byłoby zaskoczenia
Z całą pewnością 'mam ich więcej' to nie to samo co 'I have more'. Ale to i tak moja ulubiona scena z walki. I biurka McGonnagal.
Severus Snape jest postacia mistrzowsko stworzona przez Rowling. I Dumbledore oczywiscie też.
Znaczenie to samo, ale brzmienie "I have more" jest o niebo lepsze. Czyli jednak nie to samo uczucie przy czytaniu.
oj no ale to jest generalna uwaga na temat przyjemności z czytania po angielsku, Zeti ^^
PS ja się po polsku nie tykam... przeczytałam tylko słowniczek i fragmenty epilogu, i więcej chyba nie chcę
A jak brzmi ostatnia piosenka Irytka?
Aaa... niedawno skończyłam czytać i jest mi cholernie smutno. ;( W telewizji nas nie okłamali mówiąc, że jak skończymy czytać 7 tom, poczujemy się jakby zakończył się pewien etap w naszym życiu. Bo tak się teraz właśnie czuję.
A czego mi brakowało?
Jakiejś większej roli odgranej przez Minerwę McGonagall. Przecież to ona zawsze pełniła rolę zastępcy dyrektora, zawsze wydawało mi się, że Dumbledore jej ufał niemal bezgranicznie. A tymczasem on wolał powierzać najważniejsze i najbardziej odpowiedzialne zadania Snape'owi i Harry'emu. Dziwne było przede wszystkim to, że nie odeszła z Hogwartu po tym jak Snape został dyrektorem, że nie przyłączyła się do Zakonu ani do walki odpowiednio wcześniej. Przez całą książkę wyczekiwałam kiedy w końcu się pojawi, były takie momenty, że nawet zastanawiałam się, że ona już pewno nie żyje, pewno ją zamordowali i w następnym rozdziale dowiem się dokładnie, jak.
Po przeczytaniu 6 tomu byłam pewna, że to Minerwa obejmie panowanie nad Zakonem, że to ona zacznie dyrygować defensywą.
I... śmierć Lupina i Tonks. Była mniej poruszona niż sprawa śmierci Zgredka. :/
A końcówka faktycznie okrojona dosyć.
Jak mi się coś przypomni , to dopiszę.
O finałowym pojedynku już dyskutowaliśmy, Abstrakcjo. Poszukaj, gdzieś tutaj to być powinno.
A tak na szybko napiszę tylko - przecież doskonale wiesz, że umiejętności Voldemorta są tak wielkie, że nawet Dumbledore - największy czarodziej swoich czasów - ledwie dawał mu radę. NAPRAWDĘ oczekiwałaś, że Harry może się z nim w walce choćby równać?
A Dumbledore Harry'emu nie powiedział od razu, bo by się chłopak załamał. Albo zabiłby się sam, przed zniszczeniem pozostałych horkruksów.
Nie mówię, że zabiłby się z tchórzostwa, tylko z poczucia obowiązku. Że musi zginąć, bo jest horkruksem. A bez Harry'ego pozostałe horkruksy nie zostałyby odnalezione.
Poza tym jak sobie wyobrażasz Dumbledore'a mówiącego Harry'emu w oczy: "Harry, musisz umrzeć?"
Co do pojedynku - no i o to właśnie chodziło. Harry przeżył dzięki przyjaciołom i tym, którzy go kochali (no i trochę dzięki szczęściu). Voldemort - ten potężny Voldemort - dał się zabić własną bronią, w praktyce zabił się sam, bo był zbyt ograniczony i zbyt pewny siebie.
Poza tym Harry raczej nie zdołałby użyć Avady Kedavry.
Zresztą co za różnica, miał zginąć i nie żyje, cieszmy się
no i dobrze, że ta wężowa pokraka została unicestwiona. bez zbędnych ceregieli i tak, że długo pałętał po świecie. jeszcze by tu odwlekał. niedoczekanie.
A co Malfoy Harry'emu takiego zrobił, że wg Ciebie zasługiwał na śmierć?
E...
Chciał go WYDAĆ Voldemortowi, poto tam przyszedł, dlatego go szukał.
To według Ciebie nic takiego?
On chciał go zabić, a 3 minuty później Harry uratował mu życie. Trochę takie... mało spotykane zachowanie. ;]
i za to kochamy Harry'ego
A i warto wspomnieć, że ratując ich wciąż narażał swoje życie. [;
Ron miał racje, wrzeszcząc na niego.
Naprawdę musisz się nauczyć dawać drugą szansę
Gdyby Harry nie ocalił Malfoya, okazałby okrucieństwo. Bycie człowiekiem polega na przebaczaniu :]
Gubisz kontekst. Rodzina Malfoyów popadła w niełaskę u Voldemorta i nagle zrobiło się dla nich niebezpiecznie. Voldemort nimi pomiatał i Draco sądził, że chwytając Pottera ocali siebie i rodzinę. Była wojna. A Draco był zagubionym, przerażonym chłopcem. Pamiętasz, jak nie chciał zdradzić, że rozpoznaje Trio w willi Malfoyów? Nie chciał się w to mieszać, nie chciał mieć ich na sumieniu. Gdyby nie desperacja, nawet nie szukałby Harry'ego.
Malfoy nie jest mordercą. Na pewno nie planował śmierci Harry'ego, to nie Voldemort. To tylko dzieciak.
Przemek, zgadzam się z Tobą w 100%. Dodam tylko, że śmierć w płomieniach jest chyba jedną z najstraszniejszych - Harry, jakiego znamy, nie pozwoliłby nikomu tak zginąć.
I jeszcze - Harry Malfoyowi współczuł. Wiedział, w jakiej tamten jest sytuacji. Widział jego zachowanie w Malfoy Manor - Draco wtedy mimo wszystko ich chronił. Miał pozwolić mu zginąć?
Jak dla mnie jest różnica pomiędzy Avadą i innymi niewybaczalnymi i zapewne Abstrakcja też ją zauważa. też się zgadzam z Przemkiem, Malfoy był zbytnio przestraszony by sprzeciwiać się Voldowi i nie można mówić, że był on w 100% zły i szukał uznania wśród innych śmierciożerców
Mam wrażenie, że są w książce sceny wyraźnie sugerujące, że Malfoy nie miał ochoty wydawać na śmierć Harry'ego, Rona i Hermiony. W Hogwarcie był to wyraz desperacji.
Z mojej strony jeszcze dodam, że nie dziwię się, że Harry uratował Malfoya. Mało który osiemnastolatek patrzyłby bezczynnie i biernie jak ktoś obok niego ginie. Ba! Mało który dorosły miałby na tyle mocną psychikę, by obserwować to beznamiętnie.
A ja zacytuję Dumbledore'a: "Zabijanie wcale nie jest takie łatwe, jak sądzą ludzie niewinni".
No w sumie się nie dziwie, że nie wierzysz w dobro ludzi i świata.
Nie, Katon, chyba źle mnie zrozumiałeś.
Nie jestem nieczuła i obojętna na cierpienie obcej osoby. Pomogę, zawsze, jeśli tylko jestem wstanie, komuś, po kim widzę, że tej pomocy potrzebuje.
Ale na cierpienie wroga?! Kogoś , kto sam z chęcią zadałby mi cios?
Przepraszam, ale ja tak jednak chyba nie potrafię. Widocznie nie jestem tak dobra , miłosierna i wspaniałomyślna jak Wy wszyscy, łącznie z bohaterem książki. Bez ironii. [I naprawdę teraz mi głupio. Chyba po raz pierwszy , albo drugi na tym forum. ]
Jest taka fraszka Sztautyngera: "Śpieszyć wrogom z pomocą?/ Bardzo ładnie, ale po co?". To bardzo a propos.
A tak ogolnie rzecz biorąc myślę, że większość ludzi widząc, że komuś grozi śmierć, a oni mogą pomóc, pomogłaby. I - co gorsza - myślę tak, pomimo, że na studiach pięć lat uczono mnie czegoś innego. Pomyślałam o moim prywatnym Malfoyu - z płomieniu bym go jednak ratowała.
A na koniec będę wdzięczna, jak ktoś mi przypomni, to finalnie rozwala Malfoyowi nos - Harry czy Ron? Gnębi mnie to od wczoraj.
Ron.
Nie wiem jak Harry, ale ja nie mam w sobie aż tyle nienawiści, żebym umiał pozwolić komuś spalić się żywcem. Tak sądzę.
Abstrakcjo - myślę, że mimo tego, co sama twierdzisz, w takiej sytuacji jak tamta i Ty byś swojego wroga uratowała. Wierzę w Ciebie. Serio.
Jak dla mnie to już nie jest niewiara w człowieka tylko powoli nienawiść do człowieka
Tu chodzi tylko o własny komfort psychiczny. Nie chcialbym żyć z trupem na sumieniu, który nie musiałby być trupem, ot co.
ja mam pytanie. na dworcu King's Cross razem z Harrym i Dumbledorem było dziecko. Co ono znaczylo i kim było? proszę o odpowiedź, z poważaniem Kaczka xD
ale jak mogła ona tam zawędrować jak jako horkruks była zniszczona??
Zawędrowała tam ta część duszy Voldemorta, która była w jego ciele. Dlatego nie miała formy dorosłego Voldemorta, a małego dziecka. Tylko tyle w nim zostało z człowieka.
Ramzesie - masz rację. Ciekaw jestem, czy pokażą to w filmie. To by dopiero była scena - Voldemort strzela Avadą i nagle obaj upadają.
raczej przeżył niezły szok i na chwilę stracił przytomność. z poważaniem, Kaczka.
Kurde... wiecie co... jak sie nad tym później [dużo wcześniej niż teraz, tylko, że nijak nie mogłam tego napisać, bo daliście mi, o-Wy-nie-zapomne-Wam-tego, bana] zastanawiałam to doszłam do wniosku, że zamiast Freda mogliby tak zakatrupić Percy'ego i by było super. ;/
PS. Tak, wiem, że to nie ten temat, ale tamtego nijak nie umiem teraz znaleźć.
A za co bana dostałaś?
No właśnie Rowling musiała ukatrupić jednego z bliźniaków. Musiała zabić kogoś z kim czytelnik się zżył, kogo lubił, kto w gruncie rzeczy nic złego nigdy nikomu nie zrobił. Gdyby zginął Percy to by było "e tam. zginął, to zginął. kawał sk* z niego był". a śmierć Freda zrobiła na wszystkich ogromne że tak się wyrażę wrażenie
Za co bana? Najśmieszniejsze w tym jest to, że własnie nie wiem. Jak na innych forach się dawało bany, to z usazadnieniem na pół strony. Mało tego -pisało się jeszcze, na jak długo ten ban. Ale jedno mi się tu podoba... zaostrzony rygor, brak spamiarzy. To, że za każdy przejaw spamu grozi tu ban. Gdzie indziej tego nie było. Gdzie indziej użyszkodnik miał większe prawa od administratora.
Ale... ile już 'lubianych', 'dobrych' postaci musiało zginąć?
Syriusz. Dumbledore. Lupin. Moody. Tonks. Zgredek. Snape? Colin Crevey [nie pamiętam dokładnie, zginął on?].
Ale jeden z bliźniaków? I dlaczego akurat Fred? Freda lubiłam jakoś bardziej od George'a, bardziej mnie bawił. ;]
Fred w oczach niektórych był "lepszy" od George'a. Rowling go jakby "faworyzowała". Przykłady?
To Fred upuścił Gigantojęzyczne Toffi w domu Dursley'ów, to Fred krzyknął "Pan chyba żartuje!" gdy Dumbeldore powiedział o Turnieju Trójmagicznym, to Fred pierwszy przekroczył linię wieku, to Fred zaprosił "na naszych oczach" dziewczynę na Bal Bożonarodzeniowy...
Jak myślicie, Rowling robiła to specjalnie, czy wyszło jej przypadkiem?
No i o tym właśnie mówię - Freda było wszędzie więcej niż George'a, mimo, że obojga było wszędzie pełno.
Właśnie dlatego powinien był zginąć jeden z bliźniaków. Szczerze, miałam nadzieję (oj, ale i tak płakałam, jak umierał), że ta śmierć nastąpi wcześniej, żeby można było poobserwować reakcje George'a. I bardzo dobrze, że Percy się nawrócił na właściwą ścieżkę i pogodził z braćmi przed śmiercią Freda. Jakkolwiek ponuro to zabrzmi, ta śmierć podobała mi się najbardziej (obok Snape'a).
edit: Z tej dwójki George był spokojniejszy i nie wiem, dojrzalszy (co widać choćby w ich rozmowie przed sowiarnią w IV tomie, kiedy się natknęli na nasze trio) Mam wrażenie, że Fred wiódł prym w wymyślaniu głupot. Był bardziej bezczelny i diablo inteligentny. Miał większy wpyw na George'a niż George na Freda. Dlatego też on poniósł śmierć. Zapewne Fred cierpiałby równie mocno, gdyby to ten drugi został zabity, ale myślę, że George'a strata ta doknęła bardziej. Stracił nie tylko połowę siebie, co wzór do naśladowania.
A czytelnicy bardziej lubianego bliźniaka.
A ja Percego jak nie lubiłam, tak nadal nie lubię. ;] A swoim 'nawróceniem' jeszcze bardziej mnie wkurzył, ot co.
Mnie się podobała śmierć... Bellatriks, Molly była wprost idealną osobą do zabicia jej. Kura domowa przeciwko femme fatale. Doskonała metafora.
I Snape'a oczywiście, do teraz jak mi się to wspomni to robi mi się smutno, hihi. I Hedwigi.
Zgredka mnie nie wzruszyła tak jak to innych wzruszyła [co nie znaczy, że nie wzruszyła mnie wcale], a Tonks i Lupin... tu sie zirytowałam, że Rowling nie poświęciła im, sumując, nawet jednej kartki, wr! :|
A Fred... tu się też bardziej zezłościłam, aniżeli zrobiło mi się smutno.
Dla mnie śmierć Snape`a była bezsensowna. Nie mam pojęcia gdzie tkwiło jego "bohaterstwo" w tym momencie. W daniu się zabić? Zginąć musiał - to fakt. Jakoś nie pasowałby mi do końcowego "żyli długo i szczęśliwie". Tylko nie w ten sposób. Walki i oczyszczenia się z zarzutów na oczach wszystkich. Bądź przynajmniej Harry`ego. Tego mi najbardziej zabrakło.
Co do śmierci Freda, to po prostu jakoś nie mogłam uwierzyć i może dlatego nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Zgredka śmierć mnie może nie tyle co wzruszyła, co poruszyła. A o Dumbledorze to się rozpisywałam po premierze szóstki.
Czy to znaczy, że tylko ja tu zostałam potraktowana 'antyulgowo'? :>
Cicho już, mniejsza o to.
Co do Snape'a to moim zdaniem Rowling wymyśliła dla niego najlepszą śmierć, jaką można było wymyśleć. Było to idealne... jeszcze te słowa 'Spójrz na mnie', żeby mógł w ostatniej chwili swojego życia spojrzeć w oczy 'Lily'... Idealne po prostu:).
PS.Weź im [ nie wiem dokładnie komu, Ty już będziesz wiedziała ] anagdo powiedz, żeby mnie spowrotem wpisali do Slytherinu.
Cóż, może i faktycznie trochę tak...nie wiem. Taka postać niby powinna zginąć w walce a nie tak wręcz "od niechcenia" zamordowana.
ALE
Kwestia fabuły. Harry musiał to widzieć. I Jednocześnie dopiero w myślodsiewni miał się ostatecznie przekonać, po której stronie Snape stoi.
Oczywiście Abstrakcje wkurza nawrócenie Percy'ego, bo kłóci się z jej koncepcją o podłych ludziach.
Katon, w Ciebie wierze ! Ty sie jeszcze kiedyś nawrócisz i mnie za te wszystkie niemiłe aluzje w Twych wypowiedziach przeprosisz, jestem tego pewna.
Pszczoła napisała o Snapie to, co ja zamierzałem. Do Snape'a nie pasowałaby chwalebna śmierć. Przecież to był kawał sukinsyna, chociaż stał po dobrej stronie.
A Percy zrobił dobrze. Jego rodzina też.
Ale ta śmierć była idealna , co Wy jeszcze chcecie?
Percy był sto razy większym sukinsynem od Snape'a. Może RAZ JEDEN postąpił dobrze, ale to nie wymazuje tego, że zawsze przedtem postępował źle. A jego rodzina... cóż, to jest rodzina... Moja matka też najpierw robi różne rzeczy, a potem się dziwi, że uciekam z domu. Wiem, złe porównanie. Ale wiecie... w rodzinie się dąży do zgody, w rodzinie się nieraz wybacza i toleruje zachowania, których gdzie indziej się nie wybacza i nie toleruje, no cóż. Ale za szybko mu wybaczyli! :/ Nie pasował mi ten moment. Dwa słowa i po krzyku...
No ale pamiętaj, że wtedy nie było czasu na długie rozmowy, toczyła się bitwa. No i z całą pewnością już po całej walce Weasleyowie mieli sobie z Percym trochę do wyjaśnienia, tylko po prostu Rowling już tego nie opisała. Poza tym gdyby mu wtedy nie wybaczyli, Percy poczułby się odrzucony i może już nigdy nie odważyłby się prosić o przebaczenie. Myślę, że rodzice nie chcieli do tego dopuścić.
Dorzucę jeszcze, że w sytuacji, w których wszyscy zainteresowani za chwilę mogą zginąć, na pewne sprawy fundamentalne patrzy się inaczej. Stąd szybkie (acz na pewno pobieżne) wybaczenie Percy'emu, stąd też "Teraz albo nigdy" Rona. No bo faktycznie - po bitwie drugiej szansy mogło nie być, a tak - dzięki pogodzeniu się z Percym - Fred zginął usmiechnięty.
Czy to pytanie naprawdę będzie powracać w nieskończoność?
Syriusz umarł, bo wpadł za zasłonę. Zasłona była czymś, co zabija. Głosy najprawdopodobniej należały do zmarłych. I tyle. Reszta pozostaje tajemnicą, i bardzo dobrze. Nie należy wyjaśniać wszystkiego.
A ja się zgadzam z abstrakcją co do Snape'a. I jego śmierci.
A Percy jest... no powiedzmy (delikatnie), że wkurzający.
Ale zachowanie jego rodziny było normalne. No ale JA nie należę do jego rodziny i nie zamierzam mu wybaczyć.
Katonie, nie jestem pewna, czy mówiąc o "koncepcji abstrakcji o podłych ludziach" myślimy o tym samym, ale jeśli tak, to uważam, że... no nie, że ma racje, tylko... nie uważam, żeby nie miała racji. Wybrnęłam (jak ktoś mnie zrozumie, to proszę o wyjaśnienie mi co miałam na myśli, bo na prawdę nie mam pojęcia ).
bo to takie magiczne jest.
Mi brakowało przede wszystkim wyjaśnienia tajemnicy kotary śmierci. To bardzo dziwna sprawa. Luna i Harry słyszeli za nią jakieś głosy, a inni nie, dlaczego? I z jakiego powodu nie zabrano stamtąd ciała Syriusza? W VI tomie Harry myśli o tym że nigdy nie był na żadnym pogrzebie, bo w przypadku Syriusza zabrakło ciała do pochowania, ale przecież chyba nie rozpłyneło się w powietrzu, a wszyscy wiedzieli gdzie jest.
O matko... Bo TYLKO Harry i Luna stracili kogoś bliskiego?
A ciało Syriusza rozpłynęło się w powietrzu.
Z kotarą jest najprawdopodobniej tak jak z testralami.
Szczerze mówiąc, nie widzę związku (poza oczywistym).
Ja parę miesiecy temu skonczyłem VII tom i sie troche zawiodłem, ale nie o tym chciałem mowic. Mam 2 pytania:
1) Co zobaczył Dudley (chodzi o to z dementorem - bo nie znam anglika, mozecie nawet napisać białą czcionką_
2) W wspomnieniach Snape jest taka scena
- Przez te wszystkie lata?...
- Zawsze
Kto wtedy do kogo to mówi(Snape do Albusa czy naodwrót) i o co w tym chodzi?
Nie pamiętam, czy na pierwsze była odpowiedź, ale mogę odpowiedzieć na drugie.
- - Przez te wszystkie lata?... - Albus
- Zawsze - Snape
Ten dialog ma miejsce tuż po tym, jak Snape pokazuje Albusowi swego patronusa - srebrną łanię, symbol Lily. To, że patronus Snape'a to Lily, świadczy o tym, że Snape wciąż ją kocha i kochał przez te wszystkie lata. O to właśnie pyta Albus i to potwierdza Snape.
Patronusem Snape'a nie była Lily, ani symbol Lily. Wic polegał na tym, że patronusem Lily też była łania. Patronus Snape'a przyjął ten sam kształt z powodu jego wielkiej miłości do panny Evans .
A co do pierwszego pytania, to chyba w ogóle nie było tego w książce, Rowling wyjaśniała to gdzie indziej: Dudley zobaczył siebie, takiego jakim jest naprawdę. Takiego, jakim widziały go jego ofiary. Spojrzał na siebie oczami innych, i to wywołało szok, a także - jak się później okazało - całkiem spore zmiany w jego psychice.
No właśnie to miałem na myśli pisząc o Lily, tylko się gdzieś zaplątałem po drodze
witam
według mnie mogla rowling napisać trochę o życiu dorosłym harrego wiadomo jest że harry jest żonaty i ma 3 dzieci ale nie wiadomo jest to że jaką prace ma harry i ginny i czy ich dzieci będą w hogwarcie nauczycielami
Wiadomo, jaką pracę ma Harry, a jaką Ginny. Wiadomo też, że Rowling nic takiego nie napisze (na szczęście).
No tak, wiadomo z pewnego źródła jakim jest wywiad z autorką książki
Harry i Hermiona zaczęli pracę w ministerstwie (nie wiadomo jednak czy zostali aurorami), a Ginny najpierw grała w Quiditcha, a potem została redaktorem "Proroka codziennego".
A czego mi brakowało w książce? Chyba nie zasyciłam się przed ostatnim rozdziałem, w którym to Harry Potter pokonuje Voldemorta. Oczekiwałam jakiejś reakcjii ze strony Ginny, jakiejś romantycznej chwili, napięcia między Harrym, a dziewczyną, ale przeliczyłam się
W sumie to grunt, że dobro zwyciężyło!
Dla mnie jednak do teraz szokujące jest jak wątły w gruncie rzeczy był plan Dumbledore'a. To ma urok, ale jednak JKR delikatnie przesadziła. Szczególnie z tym jak trio miało wpaść na Hallowsy. Wszystkie wydarzenia przewidział Dumbledore trafnie i miał podstawy. Nie miał podstaw sądzić, że zaskoczy to chronologicznie i nie będzie za późno tu bądź ówdzie, jeśli wiecie co mam na myśli.
Wiemy co masz na myśli (a przynajmniej ja i mój mózg), i generalnie się z Tobą zgadzamy. Mniej generalnie to jesteśmy zaślepieni przyjemnością czytania ukochanej serii i mamy to jednak bliżej odwłoka niż łepetyny, w związku z czym nie czepiamy się zanadto i rozkoszujemy dalej .
Witam.
Jestem nowym userem, serie Pottera przeczytałem około 10 razy
W ciąż nie posiadam najnowszej części, ale czytałem ją dwa razy.
Przed wszystkim zastanawia mnie jedna rzecz: jak Explleriamu, zaklęcie rozbrajające miało moc zabicia największego czarnoksiężnika ?
JKR gdzieś to tłumaczyła ? Prosze o wyrozumiałą odpowiedź, pozdrawiam.
P.S. strasznie szkoda mi było, że Harrt Potter nie użył Avada Kedavra przeciw nikomu.
Avada Kedavra nie zabiła Voldemorta. Zabiło go jego własne zaklęcie uśmiercające, odbite od Expelliarmusa Harry'ego.
Przemek, no kiedy właśnie Avada . Avada odbita Expelliarmusem, który działa w ten sposób, że zaklęcie skierowane w nas wraca do tego, kto je rzucił i właśnie w niego uderza.
A sam Harry do Avady by się nigdy nie posunął, i o to właśnie w tym wszystkim chodziło. Harry starał się tylko bronić. Voldemort zaś zginął od własnego miecza.
Aha, teraz rozumiem.
Strasznie szkoda, że nie używał zaklęć niewybaczalnych częściej...
A ktoś wcześniej pisał, że użył SPRAWNIE Cruciatus, na kim i kiedy ?
No. Cholernie szkoda. Właściwie najbardziej szkoda, że nie przystał do Voldemorta. Razem mogli by rządzić galaktyką!
No ale co tu jest do wyjaśniania?... Expelliarmus to czar-tarcza, w zależności od sytuacji rozbraja bądź odbija zaklęcie. W tej walce zadziałał odbijająco, ponieważ zaklęcia zostały rzucone w tym samym momencie i zetknęły się w powietrzu. Skąd pomysł, że jakiekolwiek inne zadziałałoby tak samo?...
A tak w ogóle jeszcze, to całkiem umknęła nam tu obecność Czarnej Różdżki, która dołożyła swoje zapewne, jako że to Harry był jej prawdziwy panem w tym momencie i przeciw swemu panu nie zadziałałaby należycie niezależnie od wszystkiego. Tak więc obie te rzeczy: czar rozbrajająco-odbijający i różdżka nałożyły się na siebie, dając tak spektakularny efekt.
O, i przypomnę jeszcze sytuację niejako odwrotną, na cmentarzu (CO). To znaczy identyczną (Voldemort Avadą, Harry Expelliarmusem), ale odwrotną o tyle, że różdżki zamiast odbić zaklęcie, połączyły się. Tu chodziło o to, że siostry nie chciały działać przeciwko sobie, niejako. Jak dla mnie git.
Stąd, że mieliśmy kilka przypadków w serii, gdy dwa rzucone jednocześnie zaklęcia - dowolne zaklęcia - odbijały się od siebie. Na przykład w czwartym tomie, gdy Harry i Malfoy rzucili na siebie zaklęcia, przy czym odbity czar Malfoya trafił Hermionę (i zaczęły jej rosnąć zęby), zaś czar Harry'ego - Goyle'a (i jego twarz pokryła się bąblami). Żaden z walczących nie rzucił Expelliarmusa, a jednak do odbicia zaklęć doszło.
No właśnie. A czy któryś trafił w rzucającego? Nie. Bo też i natura tych czarów inna, rykoszet innymi słowy, nie świadome odbicie.
Aha, dzięki za wyjaśnienia.
To znaczy, ja się nie upieram. Taka jest moja interpretacja, każdy może mieć inną. Tak czy inaczej, myślę że Czarna Różdżka załatwiłaby sprawę niezależnie od wszystkiego, dobór zaklęć spotęgował tylko efekt.
A z tym Expelliarmusem jeszcze to mogę tylko dodać, że w grze (HPiWA na GameCube) wygląda to identycznie (odbija ).
A rzeczywiście. Myślałam, że to Imperio było.
A w którym miejscu jestem w błędzie poza tym jednym Cruciatusem? Że niby co, Harry nic tylko latał i strzelał niewybaczalnymi? Ponadto jakie 2/3? Na trzy próby Cruciatusa udało mu się rzucić raz. Avady nigdy nawet nie próbował. Imperiusa użył również raz tylko, z tego co pamiętam. Na siedem tomów to rzeczywiście, 2/3...
A mi brakowało czegoś więcej o dalszym losie Dursleyów, choćby ze względu na zachowanie Dudleya gdy żegnał się z Harym, np.: opisania miejsca ich pobytu
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)