No dobra. Niech ja już to powiem: tak, mnie też nie zachwyca postać Ginny. Miałam nadzieję, że w siódmym tomie się rozwinie, zwłaszcza że szóstka nam trochę po niej obiecywała. A tu dupa, z przeproszeniem. Sklęsła dupa.
PS
Określenie "kopia Lily" jest nie fair w stosunku do Lily, jakby się mnie kto pytał. Raczej "kiepska podróba Lily" ...
Coz, chyba sie zgadzam. Mialam nadzieje na wiecej rzucania sie z pazurami z jej strony. Jakiejs chryzmy chocby w najminimalistyczniejszym wydaniu tego slowa.
Ale cos, co mnie bardziej w tej chwili nurtuje to to, co zrobia z Ginny z filmu, przy kreceniu 6 czesci? Bo aktorka nie wyglada na kogos, kogo latwo przeistoczyc w pieknosc. Albo przynajmniej kogos ogromnie atrakcyjnego. Wciaz przypomina dwunastolatke, nawet mocno umalowana. I jakos w ogole mi nie pasuje do postaci.
Może warto zmienić tytuł tematu na "Dlaczego nie lubimy Ginny?
Mówiąc szczerze, mnie ona jest dość obojętna. I właśnie złapałam sie na tym, że bardziej lubię Ginny filmową niż ksiązkową.
A co do tego, jak zrobią z niej piękność. A czy ona musi być piękna? Byle tylko pokazać, że jest w niej "to coś".
Co? Że niby dla kogo ten temat?
Ło matko, miło, ale wyjdę na jakąś zaciekłą przeciwniczkę Ginny cóż.
Niestety, Bonnie może i ma talent aktorski (jeszcze zobaczymy jak jej VI wyjdzie), ale wdzięczna specjalnie nie jest.
Już tyle razy pisałam co mi się w postaci Ginny nie podoba (a raczej dlaczego autorka zrobiła jej krzywdę nie wykorzystując jej częściej w akcji), że nie mam ochoty się powtarzać. Ginny jako Ginny lubię. Ale za mało jej było w książkach, była tam na dostawkę. Dekoracja. Cenna przyszła miłość Harry'ego, która nagle pojawia się w roli seksbomby i genialnej czarownicy. Przyjmuję to do wiadomości. Wystarczy by ją zaakceptować. Ale cieszę się, że nie ma jej wiele w VII. Pani Rowling nie zaszkodziła jej tym. Wręcz przeciwnie. Jestem w stanie ją przetrawić. Przynajmniej brak było wzruszająco-mdławych scen z udziałem cierpiących kochanków. Ugghhh... Żeby Ginny zaistaniała w VII, musiałaby zaistnieć już w II tomie. A tam, mimo że odegrała ważną rolę, w ogóle nie skupiono się na jej postaci. Szkoda.
Acha, wyobraźcie sobie. Potter ma 27 lat, jest sławny, obrzydliwie bogaty (fortuna Potterów + Blacków + zarobki Aurora), przystojny i ach, ach, ach! I przynajmniej od trzech lat żonaty i dzieciaty. No normalnie scyzoryk się w kieszeni otwiera XD.
Dla Ginny zapewne nic ;P
Ginny jest ok. Serio tak uważam. Nie wiem co miałaby pokazywać. Jest bohaterką drugoplanową. I wystarczająco zarysowaną. Jest odważna, wie czego chce, a do tego fajna z niej dupa. Ej, faceci, wejdźcie tu i brońcie honoru Ginny.
Ja też lubię Ginny. Mało o niej wiemy, ale to co wiemy, wysatrczy na stworzenie podsatwowego zarysu jej opstaci. Nie jest idealna, jak niektórzy twierdzą. Wiemy, że jest zaczepna, trochę zazdrosna, a jej oceny nie zawsze są sprawiedliwe (Flegma). Z drugiej strony jest odważna, gotowa do walki i potrafiąca bronić swojego zdania. Normalna dziewczyna.
Pewnie, że Ginny jest fajna. Kiedy już przeszedł mi etap "Szósta część jest słaba", polubiłem ją nawet bardziej niż kiedyś. Poza tym, że odważna, wysportowana i pewna siebie jest też cierpliwia - przez cztery lata mieć nadzieję, że Harry ją w końcu dostrzeże? Imponujące.
Podobało mi się w siódemce to, że Ginny dzięki swojej sile idealnie wpasowała się w panujący w Hogwarcie reżim. Kto wie, może - zanim Neville przejął dowodzenie - to ona dodawała innym otuchy i świeciła przykładem? Jestem pewien, że propozycja wykradnięcia miecza wyszła od niej.
Myślę, że niechęć do Ginny to po prostu zazdrość.
(Nie bijcie!)
Ujme to tak:
gdyby ta ksiazka byla pisana... bezosobowo, bez zadnego patrzenia przez pryzmat czyjegos umyslu, zarowno Ginny jak i wiele innych postaci bylaby pokazana ze skazami.
Lubie Ginny. Nie przecze.
A do czasu, nim skoncza krecic HBP minie sporo miesiecy. Aktorka moze przejsc "burze hormonalna" i rownie dobrze... wyksztalcic sie. Fizycznie.
W piatej czesci mi sie podobala. Zwlaszcza w ministerstwie. Wygladala... jakby miala wlasnie w sobie to cos.
Inna sprawa, że w filmie podkręcano relacje między Harrym a Luną (a np. nie było sceny z nim i Ginny w bibliotece), ciekawe dlaczego zresztą.
no, mnie też by się takie coś cąłkiem podobało :]
właśnie, filmowcy dawali nam różne znaki dotyczące R/Hr, czy tego, że Harry'ego ciągnęło do Cho. dla kogoś z boku, nieznającego książek, bardziej prawdopodobne byłoby łączenie Pottera z Luną czy nawet Hermioną. między Harrym a Ginny w filmach żadnej chemii nie ma. chociaż, powiedzmy sobie szczerze, do 5-6 tomu w książkach też nie było
o patrzeniu na Ginny oczami Harry'ego pisałam wcześniej w tym temacie. po przemyśleniu sprawy stwierdziłam, że może wydaje się ona taka, a nie inna głównie przez to. szkoda.
Zgadzam się, zgadzam (ostatnio sporo "zgadzam się" używam, jesteście ode mnie szybsi). Jakby się na samym filmie opierać, byłby Harry-Hermiona z przerzutem na Harry-Luna. Nie ma między rudą a Harrym chemii, oj nie ma.
Punkt widzenia Harry'ego, czy nie, ale Ginny mogłaby się częściej w serii pojawiać. Gdyby było choć kilka takich malutkich scenek typu: Harry wchodzi do pokoju, a Ginny np. robi komuś awanturę, używa wyrazów, albo dorabia komuś słonie uszy za pomocą różdżki, a na jego widok baranieje, coś przewraca (jak w the Burrow w II tomie) i w ogóle zmiana osobowości, przynajmniej wiedzielibyśmy, że Ginny ma charakterek (przed V tomem).
Nie tylko w myślodsiewni widzimy pogląd Snape'a na Jamesa - od pierwszego tomu mówi on dośc wyraźnie, co mysli na temat Pottera, a nie są to myśli pełne sympatii. W VII w myślodsiewni Dumbledore zwraca mu uwagę, że widzi Jamesa tak, jak chce go widzieć, a nie takim, jakim był.
A nie o Harrym Dumbledore wtedy mówił? W Myślodsiewni? Snape się wywtnętrzał jaki ten Harry beznadziejny, a Dumbledore mu na to, że jest uprzedzony do niego.
O Harrym, ale przez to o Jamesie. Przecież główną zbrodnią Harry'ego było to, że był tak podobny do ojca.
Ale przecież rzecz w tym, że nie był aż tak bardzo podobny.
Jak na mój gust to nie nie lubię Ginny dlatego, bo okazała się szkolną pięknością, ale ze względu na jej zachowanie. Tu niby kochała Harry'ego cały czas, a pocieszała się innymi. Ehym. Nie wiem no, może po prostu za mało było jej w książkach, żeby móc ją w pełni zaakceptować jako dziewczynę, a teraz - żonę głównego bohatera.
Czy Luna byłaby lepszą kandydatką? Zapewne w oczach wielu czytelników - tak. Ale Rowling miała własną wizję Ginny i chyba ją lubiła skoro przeznaczyła jej taki los. Może więc zasłużyła sobie na Harry'ego...? Wiem, że sama pewnie nigdy się do niej nie przekonam, a o epilogu myśleć nie będę za często.
Także Ginny mówię - NIE.
NIE powiem także śmierci Tonks i Lupina. Wiem, że trzeba było pokazać jakoś tragizm wojny, ale musiała zabijać akurat człowieka, który tyle przeszedł, żeby w końcu znaleźć szczęście? Tak, ja też mam remusomanię, ale to po prostu trochę niesprawiedliwe. I Teddy... Tyle trupów się posypało w tym tomie, że mogła ich oszczędzić. I żadne uwagi że ich śmierć była potrzebna do mnie nie przemawiają!
Para HG/RW też do mnie nie przemawia, ale cóż... to było wiadome-nieuniknione.
Jak widać, główne oburzenie wywołują parringi...
A ja zaakceptowałam parę HG/RW choćby dlatego, że jest na swój sposób... niebanalna. Nie jestem jakąś wielką fanką tego paringu, ale wydaje mi się o wiele ciekawszy niż omawiany HP/GW.
Trupy posypały się nieźle w tym tomie, tego można się było spodziewać. I tak sobie myślę, że Rowling zabiła Lupina i Tonks właśnie dlatego, że byli niedawno powstałą, szczęśliwą rodziną. Żeby jeszcze dobitniej pokazać tą tragedię, jaką jest wojna. A z drugiej strony, opisując to, jak martwi Remus i Dora leżeli koło siebie jakby pogrążeni we śnie, dała do zrozumienia, że przynajmniej po śmierci będą szczęśliwi, bo żadne z nich drugiego nie zostawiło w końcu...
Także paradoksalnie, oboje mogliby zostać oszczędzeni, gdyby nie byli razem Ale szkoda, szkoda.
Harry był podobny do Jamesa fizycznie, to nie ulega żadnej wątpliwości. Ale czy także, jeśli chodzi o charakter? Nad tym trzeba by było się głębiej zastanowić. Wydaje mi się, że obu cechowała swojego rodzaju porywczość, impulsywność. Z kolei James wydawał się być bardzo pewien siebie w każdej sytuacji, a Harry bywał nieśmiały, zwłaszcza wobec dziewczyn... Harry zmieniał się z roku na rok z wiadomych powodów. Nie wiadomo jednak, czy u Jamesa ta przemiana następowała powoli, czy głównie przez jakieś jedno, konkretne wydarzenie. Bo że się zmienił, i to na lepsze nie ma żadnej wątpliwości.
Wracając do Ginny -
Ja natomiast pairing RW/HG uważam za najidealniejszy z możliwych.
Lupina lubię, Tonks jeszcze bardziej. Bardzo mi się też podobało to, jak JKR konsekwentnie poprowadziła postać Remusa. Ale ich śmierć przyjęłam ze zrozumieniem. Na to wojna, żeby na niej strzelać. Niestety. A oni wiedzieli, że mogą zginąć, byli "żołnierzami". O wiele bardziej zasmuciła mnie śmierć Colina - bo to był dzieciak jeszcze.
Informacja z czatu z Rowling, która pozwala nam jeszcze bardziej cieszyć się z "NOT MY DAUGHTER, YOU BITCH!" - Remusa zabił w walce Dołochow, a Tonks zginęła z ręki Bellatriks.
Uch, no to chociaż tyle. Odrobinkę pocieszające :]
O, dobrze wiedzieć. I dobrze, że Molly ją wykończyła. BTW nie kapuję, czemu ludzi tak smieszy okrzyk Molly.
Przy okazji: kto w końcu zabił Greybacka? Bo myslałam, że kula Trelawney, a potem jednak nadal żył - czy coś kręcę?
Mnie nie śmieszy. To jedno z najlepszych zdań w serii.
Greybaka pokonali Ron i Neville, ale nie napisano wprost, czy go zabili.
O, a mnie smieszy, bo to mimo, ze wiedzielismy, ze ma temperament, to jej bicie blizniakow po lapach za kazde przeklenstwo nie wskazywalo, ze sama nazwie kogos bitch. Mam nadzieje, ze przetlumacza ździro
Jest to efekt komiczny, chyba nie mozna zaprzeczyc. A ze jeden z lepszych tekstow - tez
"Zdziro"? Będziemy mieli szczęście, jeśli Polskowski nie zrobi z tego "suko".
A najlepsza byłaby "dziwka". ;]
Mnie ten tekst nie śmieszy w kontekście sytuacji. Tak samo nie śmieszyła mnie w piątce uwaga Lockharta: "Słuchajcie, chyba nie na próżno nauczyłem się łączyć wyrazy, co?" tuż po tym, jak poznaliśmy matkę Neville'a.
owszem, w kontekście mnie ten tekst nie śmieszy, ale stanowi mocną wstawkę.
Ale jesli wyjąc z kontekstu i przystawić do wiecznie ganiącej za wulgaryzmy i troskliwej matki... To juz zaczyna byc zaabawne
BTW moim zdaniem właśnie "suko" jest tu najlepszym tłumaczeniem. Poza tym "zdziro" niewygodnie się krzyczy.
No jak? "Zdziro" ma "r" i można zrobić taką fajną pauzę po "z", tudzież "ź" (obie formy dopuszczalne) i wypluć w złości "dzi". A obelga podobna. "Dziwka" to wiadomo, "zdzira", bo zdarta... Fuujj... No, są synonimami.
Ale "dziwko" brzmiałoby poważniej.
Lubię czarny humor. I nie można bez przerwy bić w jeden ton. Nie uważam, że teksty są nieodpowiednie.
Heh... A tu Polkowski zła kobieta lub jak ktoś tam już napisał podła kobieta
Obie wersje krzyczy się fatalnie, Molly by oddechu nie starczyło. Ale skoro zrobił "kobietę w szkarłacie"...
Powinno być suko.
gdzie wy mieliście kobietę w szkarłacie?
jestem za zdzirą :]
tom czwarty, Rita Skeeter i jej artykuł o Hermionie. Ron potem stwierdza, że Rita chciała zrobić z Hermiony "jakąś kobietę w szkarłacie" (scarlet woman).
ps. myslę, że powinna być suka. ale pewnie nie będzie, "bo to książka dla dzieci".
Żartujecie? Nie żebym z określeniem "szkarłatna kobieta" się wcześniej nie spotkała. Ale nigdy w znaczeniu "stara..." taakk...
E, nic nie przebije "dirty blond" i tych bomb malinowych od Irytka (nie czytałam, znam z opowieści).
Nie no, "scarlet woman" po angielsku właśnie oznacza kobietę lekkiego prowadzenia się, tylko że po polsku już niekoniecznie. Jedna z dwóch moich ulubionych wpadek Polkowskiego (druga to "walenie kogoś po nosie pogrzebaczem" czy coś takiego). A o co chodzi z bombami malinowymi?
To "blow a raspberry" to "puszczać głośno bąka" albo podobny dźwięk wydobyć z ust (jak wywalasz język). Koleżanka mi powiedziała, że w tłumaczeniu jest "Irytek spuścił bombę malinową",czy coś w tym stylu.
Przekonałam tatę do zakupu polskiego tłumaczenia, więc wkrótce sama się przekonam jak to z tym Polkowskim jest.
A jak dla mnie pasuje chyba najlepiej suko. Chyba pogodziło by to i Polkowskiego i bojowników o czystośc młodzieży. Chociaż...
Poza tym zawsze można użyc: Kurtyzano ale sami wiecie (poza tym to określenie ma trochę inne znaczenie )
Ooo, pan Radiowiec znowu się objawił?... Miejmy nadzieję, że od swojego ostatniego występu (po "Księciu Półkrwi") poduczył się już troszkę angielskiego i ośmiesza się nieco mniej niż wówczas .
Edit:
Z tego co widzę, jednak nie. W dalszym ciągu pieje peany na cześć Armii Świstaka, a to już mówi samo za siebie.
Tak? Nie wiedziałam, że to obiektywna wersja, ale dzięki. W każdym razie nie podoba mi się zachowanie nikogo ze wspomnienia Snape'a w V. No, może Lupin zachowywał się przyzwoicie, ale Lilka kojarzyła mi się z taką... tupeciarą. Mary Sue.
Ach, Ron erudyta. Nawet gdyby mu tekst pod nos podłożyć, radośnie by go zignorował.
Zawsze się zastanawiałam, czy świat magiczny ma swojego Shakespeare'a? A nóż czytają to samo? Te "Makbety", "Sny nocy letniej"!
A nie, to mamusia używała tego przedpotopowego zwrotu, on tylko powtarzał co w domu zasłyszał . Ale to scarlet letter wywodzi się http://en.wikipedia.org/wiki/Babalon, a nie odwrotnie, chociaż nie sądzę by pani Weasley miała na myśli to mityczne znaczenie . Raczej kolokwialne. No i trudno, żeby Polkowski wyjeżdżał ze Szkarłatną Konkubiną czy tam Szkarłatną Oblubienicą albo, jeszcze lepiej, Wielką Nierządnicą . Btw, to pojęcia znane głównie protestantom, stąd konsternacja prawdopodobnie byłaby jeszcze większa. Po naszemu to chyba byłaby po prostu rozpustnica, ale Polkowski widać chciał zachować folklor lokalny .
Edit: o, proszę jaką ładną definicję Wam znalazłam :
Skoro mają swoje baśnie, to dlaczego nie Szekspira?
A "Ron erudyta"... Tak mówiła jego mama, więc erudycji nie potrzebował.
"Lafiryndo!", ta:D
To mi najbardziej pasuje, tak z kolei mówiła moja mama xd
O nie! "Lafiryndą" za często się u nas w domu rzuca. Tak samo jak "bździągwą" tudzież "bździągwą bździorną". Za sympatyczne jak dla mnie.
1. Zbyt mało Luny
2. Harry jako horcrux
3. Ten czas, kiedy Ron obrażony na Harrego przebywał u Billa. Jakoś to odejście Rona dziwne było.
http://www.magiczne.pl/index.php?showtopic=11320
Mnie się nie podobało tylko to, że nie mogę zrozumieć, co w końcu planował Dumbledore i co z tego wynikło.
A ja chyba nie mogę zrozumieć co masz na myśli...
Fakt. Mógłby ktoś te tematy połączyć? Tzn, ten zlikwidować, i przenieść posty do tamtego?
Nie zauważyłem wcześniej. A przeglądałem. Tyle, ze jestem dziś już padnięty, rozważam możliwość padnięcia, niby jeszcze wcześnie, ale rano wstałem bardzo wcześnie 8:00 więc padam.
Katonie - chodzi mi o to, że nie wiem w końcu, jakie Dumbledore miał plany względem Elder Wand. Chciał, by miał ją Snape? A może Harry? A może miała na wieki spocząć w jego grobie? Wiem, co się WYDARZYŁO z tą różdżką, ale co Dumbledore planował?
Dalej: po co przekazał Triu informacje o Deathly Hallows?
No i Harry jako horkruks - czy on naprawdę (przed IV tomem) planował śmierć Harry'ego?
Nie podoba mi się śmierć Snape'a, a ściślej mówiąc nie sama śmierć, co jej okoliczności. Ja też liczyłem, że zginie np. broniąc Harry'ego albo w pojedynku z Voldemortem pokazując swoją prawdziwą przynależność.
Niespecjalnie też przepadam za motywem ucieczki na smoku, trochę dla mnie naciągany. Z drugiej jednak strony wiem, że w tym fragmencie bardzo trudno byłoby wymyślić alternatywne wyjście z sytuacji, dlatego też przesadnie tego nie krytykuję.
Latający Voldemort!!?? nie to, że mi się nie podoba, ale wolałbym, żeby to było jakoś wyjaśnione szerzej (chyba, że nie przeczytałem dokładnie).
No i chyba tyle, a przynajmniej na ten moment 3 tygodnie po jedynym przeczytaniu
Co do Hallowsów myślę, że się mylisz - Voldziu. Dumbledore wiedział, że Voldemort nie będzie szukał Hallowsów i że go one nie podjarają (poza Elder Wand) - myślę, że chciał, aby znalazł je Harry. W odpowiednim momencie. Deathly Hallows nie okazały się Złe. Jak horktuxy. Nad tym wątkiem ciągle unosi się tajemnica jakiej nie przeniknąłem jeszcze. Ale to nie wada książki lecz zaleta.
Aha, macie rację, popełniłam błąd rzeczowy. Jednak wciąż zastanawia mnie to, czy Dumbledore naprawdę chciał, by Harry miał wszystkie hallowsy. Gdyby tak było, to powinien pozostawić różdżkę Snape'owi z instrukcją, by ten powiedział Potterowi o wszystkim po czym dał się rozbroić - wtedy Harry stałby się posiadaczem różdżki.
Nie sądzę, żeby przed śmiercią Dumbledore miał wielki wybór. Poza tym, zgodnie z planem, Snape miał go pozbawić życia i tym samym stałby się właścicielem różdżki. Myślę, że Severus dopilnowałby, żeby różdżka została pochowana razem z Dumbledorem. Nie zapominajmy też o ostatniej woli dyrektora, gdzie zapewne zażyczył sobie, by różdżki nie łamano, a pochowano ją razem z nim.
Snape nie mógł umrzeć gorzej pod względem... życiowym, a lepiej pod względem fabularnym. Tak jak Voldzia powiedziała, wielki czarodziej, a Voldemortowi nawet nie chciało się go osobiście zabić. Żeby jeszcze Snape rzeczywiście był panem Elder Wand, ale nie, zginął zupełnie bez sensu. Myślę, że nawet on się tak zwykłego końca nie spodziewał. W chwili śmierci wszyscy są równi.
Dumbledore prowadził wojnę. Pamiętajmy o tym.
Dumbledore nie chciał przekazywać nikomu swojej różdżki. Ani Severusowi, ani Draconowi. Chciał, aby wraz z jego śmiercią, różdżka straciła właściciela, chciał być ostatnim panem Elder wand. A po co naprowadzał Harrego na Hallowsy? Bio chciał, aly Harry je zjednoczył? Dał mu znicz z pierścieniem, Harry miał juz Pelerynę, a rózdzkę Harry mógł zabrać z grobu. Jak przypuszczam Dumbledore myślał, ze Elder wand będzie należeć do pierwszej osoby która ją znajdzie, albo do posiadacza reszty relikwii.
Nie sądzę, żeby Dumbledore chciał, żeby Harry niszczył jego grób. Nie sądzę, żeby wierzył, że Harry w ogóle będzie zdolny do czegoś takiego. Poza tym skąd Harry miał się dowiedzieć, do kogo należy różdżka? Chyba, że Albus już wtedy wiedział, że Harry będzie wnikał w głąb umysłu Voldemorta, ale wydaje mi się to mocno podejrzane...
No właśnie, skoro nie chciał, by ktokolwiek po nim wziął różdżkę, a wszystko na to wskazuje, to nie chciał także, by Harry stał się posiadaczem wszystkich Hallowsów. W takim razie należy ponowić pytanie, w jakim celu przekazał wiedzę o Hallowsach Potterowi. Nie po to, by mógł je wszystkie zdobyć, nie po to, by mógł zrozumieć Voldemorta więc po co?
Dumbledore był zbyt wielkim czarodziejem, by myilć się w takiej waznej kwestii, jaką jest zasada dziedziczenia różdżki. Gdyby teoria, że Dumbledore chciał, by Harry w odpowiednim momencie miał przy sobie wszystkie Relikwie była prawdziwa, to albo zakładał, że Draco przejmie władzę nad różdżką (wobec tego dlaczego nic nie wspomniał Harry'emu o tym, że musi Dracona rozbroić?) albo myślał, że przejmie ją Severus (wtedy Snape spotkałby się z Potterem, przekazał mu swoje wspomnienia i pozwolił Potterowi wygrać niby-pojedynek, tak, by Harry stał się wlaścicielem trzech Hallowsów), jednak niczego takiego nie zrobił. Być może Snape dostał taki rozkaz, ale nie zdążył go zrealizować. Jeżeli tak było, pojawia się następne pytanie: w jakim celu Dumledore zażyczył sobie schowania różdżki do grobu?
Co do nie przełamania różdżki: być może po prostu nie dało się jej przełamać ani zniszczyć w jakikolwiek inny sposób?
życzył sobie, żeby moc różdżki umarła razem z nim. o tym jest mowa.
co do celu (zagmatwane, ale sama nie wiem jak to powiedzieć):
najsłabszym punktem Voldemorta był brak pokory. ignorował on wiele ważnych aspektów magii, ufając swojej mocy. nawet jeśli już raz się na tym przejechał. dążył do władzy nad innymi, nad śmiercią- nic innego się nie liczyło. takie podejście symbolizowały Hallowsy.
ale Dumbledore wiedział, że to słaby punkt wielu ludzi. sam dał się zwieść, co zaważyło na jego całym życiu. nie chciał, żeby to samo spotkało Harry'ego, ale też pewnie miał świadomość, że brak wiedzy go przed tym nie uchroni. może trochę chciał go sprawdzić, zanim życie to zrobi.
w każdym razie przyniosło to cel- Harry, świadom, że Dumbledore chciał, aby ruszył za Horcruxami a nie złudnymi obietnicami wszechmocy, nie polował na różdżkę. zrozumiał o co w tym wszystkim chodzi i wykorzystał to potem przeciw Voldemortowi. przecież nawet gdyby nie był panem różdżki, nie mógłby pokonać Voldemorta ot tak, tradycyjną magią, której uczą w Hogwarcie. to nie on był w te klocki lepszy.
oprócz tego Dumbledore chciał pewnie trochę wynagrodzić nieufność. wiedza o Hallowsach prędzej czy później prowadziła do wiedzy o nim samym.
Jeżeli moc różdki miała umrzeć z Dumbledorem, ten musiałby umrzeć śmiercią naturalną. http://edukacyjne.5v.pl/smierc.html
Myślę, że Dumbledore wiedział, że Harry, nawet gdyby stał się wsłaścicielem Elder Wand, nie używałby jej i pozwolił by moc, tudzież pamięć o niej, umarła wraz z Potterem.
"(...) Snape never beat Dumbledore! Dumbledore's death was planned between them! Dumbledore intended to die undefeated, the wand's last true master! If all had gone as planned, the wand's power would have died with him, because it had never been won from him!"
różdżka po prostu zrobiła psikusa i wybrała sobie Malfoya.
If all had gone as planned - ale niestety nie gone as planned, bo Malfoy rozbroił Dumbledore'a na wieży, tym samym "wygrywając" różdżkę. Elder Wands nie robią psikusów .
Jestem najbardziej zawiedziona postawą Draco i jego rolą. Miałam nadzieję, że się zrehabilituje i przyczyni się bardziej do pokonania L.V... czy raczej w ogóle się do tego przyczyni. Nie wiem czy to wina zbyt wielu przeczytanych ficów, ale jakoś cała 7 część nie pasowała mi do reszty. Być może spodziewałam się zbyt wiele... Nie tylko chodzi o brak Hogwartu, prawie, i Dumbledore'a i miałam nadzieję, że ostatni tom bardziej mną "wstrząśnie", a jednak przeżywałam wszystko w mniejszym stopniu niż czytając HPiKP.
No i cała ta sprawa z Horkrukem, który znajdował sie w Harry'm. Jakim cudem Voldemort nie zorientował się, skoro w V części nawet przez moment przebywał w ciele Pottera? I to całe zaklęcie Lily, chroniące Harry'ego. Dlaczego nie wchodziło w interakcję z kawałkiem duszy w nim, skoro gdy w I tomie Voldemort próbował dotknąć chłopca Quirrel umarł.
Też jestem zawiedziona rolą Malfoya w VII części - mało go było i jakoś tak... dziwnie. Ale z drugiej strony nawrócony Malfoy byłby chyba trudny do strawienia.
Inne "ciemne strony" DH: urwany wątek Dursleyów. Zupełnie nijaka Ginny. I trochę zawieszona postać ojca Luny.
postać Malfoya też mi się nie podobała. jakby Rowling nie mogła się zdecydować czy ma być ważną postacią, czy raczej do końca pozostać irytującym acz niegroźnym gnojkiem, który nie umie myśleć za siebie. a każda opcja byłaby lepsza niż takie zawieszenie.
reszta jak mi się przypomni.
Ależ zdecydowała. Był irytującym acz niegroźnym gnojkiem, który chciał być ważną postacią.
No właśnie nie. Miotał się chłopak od aktu pewnej odwagi, jakim było "nierozpoznanie" Trójcy do przerażonego dzieciaka w Pokoju Życzeń.
Ja wiem czy to była odwaga? Czytając ten fragment nie odniosłem wrażenia, że chce ich uratować, raczej, że mu wszystko wisi i nawet jego nienawiść do Hermiony nie jest w stanie go z tej apatii wyciągnąć. Na pewno to było szlachetne, ale odważne...
Ale fakt motał się strasznie, najpierw w tym Pokoju Życzeń właśnie, potem, kiedy Harry go ratował i w końcu podczas Bitwy o Hogwart "Jestem z tobą" do śmierciożercy, który chciał go zaatakować (czy jakoś tak, w każdym razie taki sens).
Co do kawałka Voldemorta w Harrym to też mnie zastanawia dlaczego ofiara Lily 'nie robiła mu krzywdy'.
Dumbledore chciał, żeby Harry dostał kamień kiedy będzie szedł na śmierć. Wiedział, że Harry go użyje i wiedział, że wtedy to nie będzie złe i egoistyczne. Do peleryny miał prawo. Różdżka miała spocząć w grobie, bo Dumbledore zabity przez Snape'a nie byłby przecież pokonany. Czyli wg. planu Harry nie miał jej mieć. Taka tolkienowska opatrzność, która sprawia, że Gollum ratuje Śródziemie, a plan Dumbledore'a staje się genialny dopiero po uzupełnieniu przez 'boski przypadek'. Ale ciagle nie jestem całkowiecie pewien znaczenia wątku Hallowsów. I dobrze. To jest dla mnie ciagle największa zagadka.
Dla tego fragmentu, w którym Malfoy łapie Harry'ego w pasie i mocno się do niego przyciska warto było żyć, więc się nie czepiajcie .
Owiec, jak przeczytałam ten fragment, to niemal usłyszałam chichot Rowling.
Iście szatański chichot, dodajmy .
Mówiłem właśnie o tej niejasności, co Katon.
W kwestii Malfoya - to, że niby nie rozpoznał Tria, gdy go o to pytano, to nie bohaterskość, tylko odrobina współczucia. Malfoy myślał (jak R.A.B.), że fajnie jest być śmierciożercą. Dopiero gdy odczuł gniew Voldemorta zaczął się bać o siebie i swoją rodzinę. To, że pomógł Triu, wynika z faktu, że Draco nie jest złym człowiekiem i nie mógł się zmusić, by podpisać wyrok śmierci na kogokolwiek. Bał się ciężaru tej śmierci, która spoczęłaby na nim.
Zresztą Malfoy wcale nie zaprzeczył, że schwytani ludzie to właśnie Harry, Ron i Hermiona. On udawał niepewnego i w sumie nic konkretnego nie powiedział. Też mi odwaga.
Witam wszystkich ponownie na forum. Dłuższy czas z różnych przyczyn tu nie zaglądałam, a ponieważ przeczytałam niedawno DH, więc poczułam nieodpartą chęć podyskutowania
A teraz do rzeczy - wtrącę swoje trzy grosze co do wątku ochrony Lily:
Ja tłumacze to sobie tak - Lily poświęcając swoje życie dla Harrego zapewniła mu ochronę przed Voldemortem, czyli Voldemort nie mógł już uśmiercić Harrego. Mógł jednak spróbować go zaatakować (co też uczynił) i w wyniku tego ataku Harry ma na czole bliznę, a razem z nią i kawałek duszy Voldemorta. Czyli wniosek: tarcza ochronna matki chroniła przed śmiercią, ale przed innymi skutkami zaklęcia już nie...
Tłumaczenie trochę naciągane, ale cóż
Pszczoło, piszesz, że:
Sądzę, że część duszy w Harrym nie wpłynęła na jego osobowość, bo Voldemort umieścił ją tam nieumyślnie. Nie miała ona przez to "osobowości", jak dziennik czy medalion. Ponieważ jednak umieszczona była w żywej istocie, Voldemort zachował z nią silną więź (taką, jak z Nagini) i mógł wdzierać się do umysłu Harry'ego (i vice versa).
Witaj, witaj, Golden Phoenix!
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)