Drukowana wersja tematu

Kliknij tu, aby zobaczyć temat w orginalnym formacie

Magiczne Forum _ W Labiryncie Wyobraźni _ przyjaciele na zawsze [nk]

Napisany przez: avalanche 11.04.2003 17:19

Przyjaciele na zawsze...

Było ich pięciu. Znali się praktycznie od dziecka tak samo jak ich rodzice. Wszyscy w koło powtarzali, że będą potężnymi władcami. Każdy z nich obdarzony był niezwykłą mocą przekazaną im po potężnych przodkach, którzy byli Atlantydami. Tak to prawda, posiadali zdolności starożytnego ludu zamieszkałego mityczną Atlantydę pogrążoną później w otchłani oceanu. Bohaterami tej powieści jest pięciu chłopców tak bardzo różniący się wyglądem, ale jakże sobie bliskich. Wydarzenia, które miały wkrótce nadejść zmienią ich życie na zawsze.

- Ej, co robisz? Nie widzisz, że właśnie próbuję wsadzić tego żuka do zupy taty?
- Czy ty się nigdy nie nauczysz, że kiedyś w końcu porządnie oberwiemy przez ciebie za te głupie żarty?
- No, co ty braciszku cykasz się, że nas złapią i powieszą do góry nogami pod sufitem?
- Wiesz nie zdziwiłbym się gdyby ciebie to spotkało w końcu to ty zawsze pakujesz nas w tarapaty.
- Nie gadaj tyle tylko pilnuj żeby nikt nas nie zauważył - syknął przez zęby chłopiec i mówiąc to zbladł. W drzwiach stał jego ojciec przyglądając się poczynaniom swoich synów.
- Cześć tato...No tego...To nie tak jak myślisz...to...to ON wszystko wymyślił i zmusił mnie do tego..Ja oczywiście próbowałem mu to wyperswadować ale wiesz jaki on jest krnąbrny...i...
- Gdybyś nie był moim synem to może bym ci uwierzył - ku uldze obu chłopców mężczyzna zaczął się śmiać - ale jak sam widzisz zbyt dobrze was znam żeby nie wiedzieć, że zawsze coś kombinujecie.
- Jak to tato? -zdziwił się drugi z braci nie mogąc uwierzyć w to co słyszy - to znaczy że puścisz nas wolno bez szlabanu i innych takich? - w oczach chłopca tliła się iskierka nadziei że ojciec nie ukarze ich za to. A zdarzało im się często coś przeskrobać, w zasadzie to, co chwilę wymyślali nowe żarty, które przeważnie kończyły się albo wybuchem albo innym efektem specjalnym. Byli niespokojnymi duchami, pełnymi energii i tysiącami pomysłów na minutę, co niestety zawsze wróżyło jakąś tragedię w stylu wysadzenia czegoś lub podpalenia. Wszyscy, którzy ich znali zawsze trzymali się od nich w bezpiecznej odległości, choć to nigdy nie zdawało egzaminu, bo zawsze prędzej czy później dopadali swoją "ofiarę" i albo wrzucali jej coś obrzydliwego do jedzenia albo rozrzucali kulki po całym pokoju, co kończyło się masową wywrotką. Kiedyś do ich dworu zawitała nielubiana ciotka Gryzelda i w pewnym momencie wizyty potrzebowała skorzystać z toalety nie wiedząc oczywiście, że znajduje się tam sporej wielkości ładunek, który wybuchł w chwili usadowienia się ciotki na desce i wyrzucając ją na trzecie piętro budynku wprost do pokoju rodziców - nie był to łatwy dzień w życiu tych rozrabiaków, ponieważ nie dość, że narobili wielkich szkód w domu to ciotka Gryzelda stała się jeszcze gorszą jędzą niż była, no a rodzice... no cóż nie byli zachwyceni z dziury w ich sypialni i zarządzili 2 tygodniowy szlaban, zero kieszonkowego i serię nielubianych prac domowych oraz - co chłopcy uznali za najgorsze- oficjalne przeprosiny wobec ciotki Gryzeldy.
Teraz widocznie ojciec uznał, że nic nie da kolejna kara a zresztą i tak w dworze szykowało się coś,co wyraźnie bardzo go napawało optymizmem a mianowicie...
- Wizyta? -chłopcy nie kryli swojego zdumienia gdyż nie wielu było śmiałków, którzy odwiedzali ich dwór w obawie przed wybrykami obu braci.
- Tak, a czemu to takie dziwne wam się wydaje?
- Nie nic tato...to my może pójdziemy do pokoi i przygotujemy się na wizytę gości...no wiesz…musimy wyglądać elegancko no nie? - już mieli się wchodzić po schodach gdy dobiegł ich odgłos stukania kołatką do drzwi
- Ja otworzę! - chłopcy spojrzeli na swą matkę biegnącą ku wielkim zdobionym drzwiom by je otworzyć oraz na ojca udającego się na przywitanie nowo przybyłych gości z nieukrywaną radością jak gdyby od dawna czekał na tą wizytę. Drzwi się otworzyły a za nimi stała spora grupka ludzi ubranych w czarne płaszcze z kapturami na głowach. Chłopcy zauważyli, że wśród wysokich postaci są także niższe osoby, prawdopodobnie dzieci przybyłych wraz ze swymi rodzicami. Goście weszli do środka i zdjęli kaptury z głów ukazując twarze pod nimi zakryte.
Jak słusznie przypuszczali te trzy "niższe osoby" były dziećmi i to - jak nie przypuszczali -wszyscy okazali się chłopcami w ich wieku.
Pierwszy z chłopców a zarazem najwyższy z nich miał ciemno-brązowe włosy i duże brązowe oczy, drugi zaś posiadał włosy koloru jasno-brązowego i oczy koloru ciemno-niebieskiego natomiast ostatni z chłopców różnił się od swych towarzyszy tym, że miał białe włosy i co dziwne - oczy koloru fioletowego.
Starsi goście okazali się młodymi ludźmi w wieku ich rodziców. Jednak jedna myśl nie dawała braciom spokoju - otóż, kim byli ów tajemniczy goście, których widzieli pierwszy raz w życiu?


Part 2

- Nareszcie jesteście! - w głosie ojca wyczuwało się wielką radość jaką jeszcze nigdy nie okazywał gościom bywających w ich domu.
- Kupa lat, stary jak się masz? Widzę, że tu wszystko po staremu. Ciebie też miło widzieć Amy, pięknie wyglądasz, a to zapewne - tu zwrócił swój wzrok na braci - są ci słynni pogromcy, o których tak wiele słyszałem - mówiąc to mężczyzna uśmiechnął się do nich łobuzersko.
- Zdejmijcie płaszcze i chodźcie do salonu to sobie pogadamy - mówiąc to, Otto zaprosił gości do wnętrza. Wszyscy oprócz młodszych gości udali się do salonu zostawiając tym samym chłopców samym sobie. Bracia uznali to za dobry moment by poznać nieznajomą trójkę.
- Cześć, ja jestem Robert - powiedział rozsądniejszy z braci wyciągając rękę do chłopca z białymi włosami.
- Jestem Wiktor – odpowiedział chłopiec, ściskając rękę Roberta.
- A ten tutaj, to mój brat Paweł - ciągnął dalej Robert przedstawiając brata - A wy jak macie na imię? -spytał się dwóch pozostałych chłopców.
- Ja mam na imię Michał - powiedział najwyższy z chłopców - A ten obok to Adam - wskazał głową na jasnowłosego chłopca stojącego koło niego.
- Tak, tak, no dobra chodźcie na górę do naszego pokoju - zaproponował Paweł wyraźnie znudzony "ceremonią" przedstawiania się.
- Mamy tam olbrzymią tarantulę i ciekawe, kogo pożre pierwszego - mówiąc to spojrzał na swojego brata obdarzając go chytrym uśmieszkiem - albo lepiej nie, bo jeszcze zdechnie z niestrawności już na sam twój widok.
- To wy macie tarantulę? Jejku ja kiedyś miałem krokodyla, ale rodzice jak go tylko zobaczyli na moim łóżku to o mało, co nie dostali zawału i wysłali go na pobliskie bagna.- powiedział Adam wyraźnie dusząc w sobie śmiech. Paweł uznał to również za bardzo zabawne i zaczął naśladować reakcję rodziców Adama, chociaż nie mógł wiedzieć jak naprawdę wtedy się zareagowali.
Wrodzony komizm Pawła tak rozśmieszył grupkę chłopców, że ledwo, co zdołali wejść po schodach na drugie piętro do pokoju braci. Trzeba przyznać, że dwór nie był zwyczajnym dworem, jaki zwykło się widzieć u zwyczajnych ludzi. Ten był o tyle niezwykły, że należał, do Atlantydów.
Kręcone schody prowadzące na górę nie miały jakby się wydawało stopni, co oczywiście nie było prawdą, bo były po prostu niewidzialne a balustradę zrobiono jakby z delikatnej mgiełki, ale bardzo stabilnej, o którą można było się spokojnie oprzeć. Wchodząc na pierwsze piętro wchodziło w ogromny i wysoki korytarz, którego ściany ozdobione były olbrzymimi gobelinami przedstawiającymi smoki a niektóre starodawne bitwy. Wszystkie były tak realistycznie przedstawione, że wydawały się wychodzić na zewnątrz. Będąc bardzo cicho można było usłyszeć odgłosy walki na miecze dochodzące z największego arrasu przedstawiającego ogromną bitwę pomiędzy jakimiś starożytnymi ludami. Ten gobelin szczególnie zaciekawił młodych przybyszy.
- Ja nie mogę, ale zajebisty! Co to za bitwa? - spytał Wiktor nie kryjąc swojego zaciekawienia na widok czegoś tak wielkiego i tak cudownego.
- A to...to jest bitwa pomiędzy Atlantydami a jakimś Zakonem. Nie wiem dokładnie, ale zdaje się, że nazywał się Krwiożerczy Zakon…czy jakoś tak. Pewnie, dlatego że mieli ciemno-czerwone płaszcze...naprawdę głupia nazwa - Paweł wyraźnie nie krył swojej dezaprobaty co do idiotycznej jak sam mówił nazwy Zakonu.
- Powiedziałeś Krwiożerczy Zakon? - coś wyraźnie zaniepokoiło Wiktora - Słyszałem o nim. Podobno należeli do niego Atlantydzi, którzy przeszli na ciemną stronę. Dziadek mi opowiadał, że porywali oni małe dzieci by szkolić ich na zabójców stosując różne okrutne metody jak nie chciały współpracować z nimi. Nie pamiętam dokładnie, co im robili, ale podobno byli bardzo okrutni i bezwzględni. Ich zakon mieścił się w ogromnym zamczysku, jednak nikt nie wiedział jak się tam dostać, bo zamek zmieniał położenie, co ileś lat a poza tym chroniły go potężne zaklęcia no i strażnicy przemierzający lasy na swych koniach, którzy zabijali każdego, kto zabłąkał się w okolice siedziby Zakonu, więc praktycznie obcy nie miał szans żeby się tam dostać…no chyba, że go tam przywlekli w charakterze więźnia, ale wtedy nigdy już nie opuścił murów tej twierdzy.
- Fajnie. Wiesz, co? Szkoda, że ten Zakon już nie istnieje. Wysłałbym tam Pawła na małe torturki - mówiąc to Robert zaczął udawać jednego z okrutnych braci Zakonu - A teraz za to, że wrzucałeś żuki do zup i wysadzałeś klozety trafisz do naszego koła tortur za swe niecne występki i będziemy cię tam tak długo kręcić aż wyjawisz nam swój sekret łapania żuków abyśmy...
- Abyśmy mogli potorturować twojego brata - wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy Paweł dokończył za brata plany Zakonników.
- Bracie jak mogłeś sprzedać mnie tym draniom za wyjawienie sztuki łapania żuków?
- Wiesz życie jest okrutne bracie...a tak serio to niech się schowają, nigdy nie wyjawię im skąd biorę moje żuki - chłopcy coraz lepiej się bawili i coś czuli że ta wizyta będzie najbardziej udaną w ich życiu i może po raz pierwszy zyskają prawdziwych przyjaciół.

Part 3

- Rany, ale czadowy pokój! - powiedzieli chórem goście na widok ogromnego pokoju wypełnionego różnymi magicznymi i nie magicznymi rzeczami.
Na przeciwko drzwi stało sporej wielkości akwarium, w którym mieszkała słynna tarantula o imieniu Morfeusz. Na ścianach zaś wisiały różnego rodzaju bronie, przeważnie pięknie zdobione miecze ze świecącymi klingami odbijającymi światło.
Po przeciwnych stronach ścian unosiły się niewielkie chmurki, które jak się okazało były miejscem do spania obu braci. Teraz były wysoko, ale gdy miała nadejść pora spania, chmurki opadały niżej, aby można się było na nich położyć.
Na pięknych mahoniowych komodach stały różne ciekawe posążki smoków, które obaj chłopcy bardzo lubili. Najfajniejsze było jednak to, że gdy chciało się je dotknąć - ziały niewielkim ogniem na tego, kto chciał to zrobić, oczywiście nie wyrządzając mu większych szkód oprócz lekkiego poparzenia.
Na ścianach wisiało wiele fotografii rodzinnych, na których była cała rodzina. Chłopcom najbardziej podobało się to, na którym Paweł i Robert byli przebrani za wojowników robiąc przy tym mordercze uśmiechy. W kącie olbrzymiego pokoju stała nieznana i dziwnie wyglądająca roślina o błękitnych liściach i kryształowym kwiecie, która w nocy rozchyla swoje płatki, aby pobrać światło Księżyca, które było dla niej jak woda dla zwykłych roślin. Niezwykłym przedmiotem okazało się także kryształowe lustro, które bracia dostali kiedyś od babci. Lustro służyło nie tylko do przeglądania się, ale także sprawiało, że można było przejść przez nie na drugą stronę i zobaczyć świat na odwrót - oczywiście tylko w pomieszczeniu, które lustro w danej chwili odbijało.
Niedaleko lustra stał duży zegar z drzwiczkami, które w normalnych zegarach pozwalało dostać się do mechanizmu w razie awarii. Ten jednak nie posiadał takiegoż mechanizmu gdyż jako zegar magiczny sam się nastawiał a schowek w zegarze służył jako przejście do różnych pomieszczeń w domu, do których nie ma drzwi i tym samym wiedzą o nich tylko domownicy. Jednak to, co najbardziej zaciekawiło chłopców znajdowało się przy jednej ze ścian, na której stało wiele trofeów i pucharów oraz wisiały liczne medale i dyplomy. Mianowicie były to dwie rzeczy...
- Macie deski do latania? Fajnie, jaki model?
- Najnowsze "Ścigacze 4000".Dostaliśmy z okazji ósmych urodzin - odpowiedział Paweł, dla którego ten rodzaj sportu był najlepszą rozrywką na świecie, pełną emocji i oczywiście bardzo niebezpieczną, a więc tym, czym się lubował.
Deski unosiły się parę centymetrów nad ziemią zawsze gotowe by je użyć. Były średniej wielkości tak, aby mogły się tam spokojnie zmieścić stopy użytkownika. Każdy model różnił się od siebie tylko nieco kształtem, wykończeniem i kolorem. Paweł posiadał deskę w kolorze srebrnym ze skrzydełkami przy boku z pięknie zdobionym wzorem smoka u spodu. Robert wybrał natomiast czarną deskę również ze smokiem u spodu gdyż tym charakteryzowała się firma produkująca te modele, tyle, że jego deska, gdy się na nią wsiadało zaczynała płonąć u boku - oczywiście nieparzącym ogniem.
Sport ten jest niezwykle popularny wśród Atlantydów. Polega on na ściganiu się na deskach po lesie pełnym pułapek np. na jednym z takich wyścigów ustawiono smoki i trzeba było nie tylko nie dać się usmażyć, ale także uważać, aby inny zawodnik cię nie zepchnął z deski i tym samym niezdyskwalifikował cię za upadek. Jedyne, co pomaga w takich chwilach utrzymać równowagę przy niebywale ogromnych prędkościach to zaklęcie utrzymujące stopy w jednym miejscu, aby się nie ślizgały i nie pozwoliły upaść zawodnikowi - oczywiście przy większym uderzeniu lub silnym popchnięciu zawodnik spada i tak kończy się dla niego wyścig, co oczywiście daje większe szanse na wygraną pozostałym zawodnikom ścigającym się dalej. Dlatego też tyle jest kontuzji a czasem nawet śmierci w tym sporcie, co sprawia że jest to bardzo ekscytujące widowisko.
Chłopcy właśnie chcieli wypróbować te cuda techniki, gdy usłyszeli głos dobiegający z dołu, aby zeszli na obiad.
- Dobra w takim razie po obiedzie pójdziemy je wypróbować - powiedział Robert schodząc z resztą chłopców na posiłek.

Part 4

Kuchnia była miejscem szczególnym w dworze a to, dlatego że można tu było znaleźć różne smakowite przekąski a dokładniej wszelkiego rodzaju niezwykłe owoce egzotycznych roślin nieznanych zwykłym ludziom oraz wiele łakoci, od których można było dostać zawrotu głowy.
Przy wejściu od razu było widać, że kuchnia dzieliła się na dwie części - na część jadalną i na tą, w której można było przyrządzić różnego rodzaju eliksiry. Po stronie jadalnej stał olbrzymi, dębowy stół, którego blat był ozdobiony postaciami zwierząt leśnych zamieszkałych nie magiczne lasy, przy którym zawsze można było wygodnie usiąść na dużych, dębowych krzesłach. Wszystko w kuchni było zrobione na wzór leśny.
Na ścianie wisiały liczne obrazy przedstawiające łowy na dzikie zwierzęta a nie raz i je same. Pawłowi szczególnie podobał się obraz, który kupił razem z ojcem przedstawiający jastrzębia o ciemno-brązowym upierzeniu, siedzącego na gałęzi i dumnie patrzącego w dal. Bardzo chciał mieć takiego, ale wiedział, że dostanie go dopiero, gdy pójdzie do Akademii – szkoły gdzie kształcą ludzi o podobnych zdolnościach, jakie posiada on i jego brat, choć nie zawsze mających za przodków Atlantydów.
Na półce rozciągającej się wzdłuż ściany po prawej stronie stołu stały książki kucharskie, które bynajmniej nie zawierały zwykłych przepisów. Można tu było się dowiedzieć np. Jak szybko i smacznie przyrządzić kachajkę - ptaka zamieszkującego okoliczne lasy, występującego tu bardzo licznie a zarazem bardzo smacznego. Albo: Jak przyrządzić wspaniały deser?- tu oczywiście mama Pawła i Roberta nie miała sobie równych gdyż najbardziej te dania lubili jej synowie, więc nabrała już pewnej wprawy w szykowaniu wszelkiego rodzajów tortów, ciast i lodów. Szczególnie jednak udawały się jej torty. Jej popisowym numerem było ciasto zwane gevios - od nazwy owoców drzewa o tej nazwie, polewane harwalką, czyli czymś podobnym w smaku do zwyczajnej czekolady ale o wiele od niej smaczniejszą i bardziej słodką.
W kątach stały ogromne rośliny, a raczej drzewa, których ogromne liście zawsze "przytulały" osobę, która do nich podchodziła napełniając pozytywną energią a wysysając tą negatywną, która gnębiła człowieka i sprawiała, że się źle czuje - były one prezentem od dziadka, który znany jest w całej rodzinie jako zagorzały podróżnik i znawca wszystkiego, co niezwykłe i magiczne - oczywiście zawsze przywożący jakieś niezwykłe rzeczy dla swych ukochanych wnuków.
Chłopcy, którzy byli już bardzo głodni z chęcią usiedli przy stołach czekając na posiłek. Nie musieli długo czekać gdyż właśnie na stół podano różne pyszności w tym skrzydełka słynnych kachajek.
- Mmmmmm...Mamo jak zwykle wszystko, co gotujesz zasługuje na medal. Po prostu pyszne! - powiedział Robert, który przeżuwał właśnie swoją szóstą dokładkę kachajek.
- Dokładnie takie same, jakie robiłaś kiedyś, gdy tygodniami włóczyliśmy się wszyscy razem po lesie a dookoła pełno było tego ptactwa. Do dziś pamiętam jak nie mogliśmy patrzeć już na te kachajki, pamiętasz? – zagadał jeden z gości, spoglądając na matkę braci, która nie kryła rozbawienia tym co przed chwilą usłyszała.
Mężczyzna okazał się tak jak reszta gości dawnym przyjacielem jeszcze z czasów szkolnych. Miał krótkie ciemno-brązowe włosy i zielone oczy ,oraz co trzeba było przyznać - był bardzo przystojny tak jak pozostali trzej przybysze. Widać było, że jest umięśniony a ciągły uśmiech na twarzy czynił go człowiekiem pełnym zaufania i przyjacielskim. Charakterystyczne w jego wyglądzie było to, że nosił na szyi wisiorek z rzemyku na którym zawieszony był ząb zapewne jakiejś okropnej bestii, co bardzo spodobało się Pawłowi, który uznał, że facet noszący takie coś musi być równym gościem.
Oprócz niego równie wielkie zainteresowanie Pawła wzbudzało dwóch pozostałych mężczyzn siedzących po obu stronach tego pierwszego.
Pierwszy z nich miał takie same białe włosy, co Wiktor, więc zapewne był jego ojcem. Nie miał jednak jak jego syn tych dziwnych fioletowych oczu, lecz błękitne, nadające jego twarzy pewną niewinność i dziecięcość. Drugi z mężczyzn był ojcem Adama, choć jak zauważył Paweł kolor włosów Adam odziedziczył po swej matce, a jedyne, co miał podobne do ojca to ten przenikliwy wzrok, którym obdarzał ludzi. Paweł wyczuwał w mężczyźnie pewną dzikość. Sam nie umiał wytłumaczyć tego uczucia - gdy ten przeszył go wzrokiem czuł się jakby spoglądał w oczy osobie, która nie zna czegoś takiego jak strach. Wyglądało na to, że coś ukrywał – zupełnie jak pozostali dorośli przybysze…

Part 5

Po obiedzie mamy chłopców udały się na górę na ogromny taras, zaś panowie poszli na piętro do salonu. Chłopcy nie bardzo wiedzieli, co mają robić gdyż zapadał już zmrok i nie pozwolono im na wyjście do lasu, gdzie o tej porze czai się najwięcej dzikich i niebezpiecznych stworzeń. Postanowili, więc udać się do pokoju braci i tam obmyślić plan, co mają robić, a że pokój ten znajdował się na drugim piętrze wchodząc po schodach postanowili po cichu wejść na pierwsze piętro i podsłuchać rozmowę swoich ojców.
Na korytarzu stały ogromne zbroje zaś na ścianach wisiały tarcze i włócznie - pamiątki z podróży po Europie oraz portrety dawnych mieszkańców dworu o strasznie - o tej porze - wyglądających twarzach. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi do salonu, które były lekko uchylone, przez co na korytarz padała mała smuga światła oświetlająca chłopcom drogę. Zbliżyli się ostrożnie do drzwi i zaczęli -przysłuchiwać się rozmowie:
- Stefan ja ich widziałem, czuję przez kości, że coś się szykuje i mam przeczucie, że tym razem nie dadzą się tak łatwo oszukać jak 6 lat temu - wykrzyczał prawie Otto - Nie pamiętacie, co było wtedy? Ledwo, co nam udało się ich powstrzymać. To się znowu zacznie i nie wiem...nie wiem co mamy robić - w jego głosie dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie i uczucie strachu przed czymś, o czym chłopcy nie mogli mieć zielonego pojęcia.
- Wiem, o co ci chodzi Otto. Oni będą chcieli skrzywdzić chłopców…a ja cholera nie mam pomysłu jak temu zapobiec. Remis jak to możliwe, że oni wrócili, myślałem, że wrota zamknęły się na zawsze i że mamy ich już z głowy.
- Uwierz mi, że nie mam pojęcia jak im się udało nawiać, byłem święcie przekonany, że zrobiliśmy wszystko jak należy. Jest tylko jeden sposób, aby się stamtąd wydostać. To musiał zrobić ktoś z zewnątrz - jego wzrok powędrował na dotąd nieodzywającego się Sergiusza. Paweł zauważył, że mężczyzna zastanawia się nad czymś, głeboko szukając odpowiedzi.
- Wiem - nie musiał tego powtarzać. Wszyscy natychmiast spojrzeli w jego stronę oczekując od niego wyjaśnień. - Mogłem się tego domyślić…
- Może podzielisz się z nami z twoim odkryciem czy mamy zgadywać? - powiedział wyraźnie poirytowany Otto.
- Mam pewną hipotezę. Otóż słuchaj…tylko my znaliśmy zaklęcie zamykające wrota, więc praktycznie, jeżeli ktoś miałby zdradzić to tylko któryś z nas, ale tę opcję od razu odrzucamy, więc zostaje nam tylko przypuszczenie, że oprócz nas ktoś jeszcze był tam razem z nami i spokojnie obserwował sytuację z ukrycia i poznał zaklęcie zamykające wrota...ten ktoś musiał mieć w tym jakiś interes bo kto u licha uwolniłby bez powodu armię morderców...no i to nie mógł być byle kto skoro udało mu się tego dokonać…
- A mówiłem żeby ich wykończyć to nie byłoby teraz problemu a tak to możemy się sto lat bawić - my ich zamykamy a ich ktoś uwalnia - w głosie Otta dało się wyczuć nutę gniewu.
- Czy ty mózgu nie masz? Mieliśmy wykończyć dwu tysięczną armię? Jak? Nawet my nie mamy dość tyle mocy by tego dokonać...ciekawi mnie tylko jedno...Kto do cholery otworzył te przeklęte wrota?
- Wydaje mi się, że wiem, kto to zrobił - odpowiedział niepewnie Sergiusz - Orfeusz!
- Wiedziałem! Wiedziałem, że ta kanalia maczała w tym palce. Kto jak nie on pragnie wrócić do łask po tym jak naraził się swemu ojcu – dowódcy Zakonu i został na jakiś czas wygnany. Zabiję tego kretyna i przysięgam, że tym razem gorzko tego pożałuje.
- Uspokój się! Nie mamy pewności, że to on, to dopiero przypuszczenia - próbował uspokoić przyjaciela Stefan.
- Nie mamy pewności? - powiedział Otto z wyraźną ironią w głosie - To ty nie masz pewności! Ale ja ci mówię, że ten palant jest w to zamieszany, nie słyszałeś Sergiusza, co powiedział? To jest Orfeusz! - spojrzał na przyjaciela szukając potwierdzenia swoich słów.
- Stefan nie mamy innych podejrzanych to musiał być on. Wszyscy bardzo dobrze znamy Orfeusza...
- Aż za dobrze - wtrącił z przekąsem Otto.
- Wiemy jak bardzo pragnął do nich wrócić, a uwalniając ich przypuszczam, że przyjęli go z otwartymi ramionami - dokończył Remis. Nagle poczuł niemiły skurcz w żołądku. Wiedział, że ma rację i że będzie musiał znowu to wszystko przeżyć od nowa... znowu powrócą niechciane wspomnienia ...znowu....
- Nad czym tak myślisz Remis? Wal śmiało dzisiaj już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć - mówiąc to Otto spojrzał w oczy Remisa - były martwe, zupełnie bez wyrazu.
- Remis ostatnio jakiś dziwny jesteś, co się stało? Nam możesz powiedzieć przyjacielu - spytał Otto wyraźnie zaniepokojony stanem przyjaciela. To zachowanie nie pasowało do wizerunku Remisa, który w młodości słynął z dzikich pomysłów i niecenzuralnych wypowiedzi.
- Nic mi nie jest, po prostu myślę - odpowiedział uśmiechając się do Otta. Ale Otto wiedział, że Remis nie mówi prawdy. Zbyt dobrze go znałby wiedzieć, że przyjaciel coś ukrywa.
- Panowie w takim razie, co proponujecie? -odezwał się Sergiusz, przerywając wszechobecną ciszę.
- Musimy zawiadomić pozostałych i Akademię, że należy szykować się na najgorsze - stanowczo odpowiedział Stefan - Wyruszę jeszcze dziś, nie ma czasu do stracenia.
- W takim razie ja i Remis ruszamy do dowództwa, musimy ostrzec Radę, aby zrobili coś nim będzie za późno. Będziemy w Białym Gmachu - tam się wszyscy spotkamy - To jedyne miejsce gdzie Krwiożerczy Zakon nie postanie nogi.
Chłopcy spojrzeli po sobie nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszeli.
- Wyruszymy jutro po tobie Stefan, a ty Otto wyruszysz za dwa dni. Mamy większą szansę, że choć jeden z nas dotrze na miejsce, choć mam nadzieję, że wszyscy zjawimy się tam cali i zdrowi o określonej porze - po tych słowach przyjaciele wstali i każdy w ciszy ruszył w stronę wyjścia. Chłopcy, czym prędzej ruszyli do pokoju na drugim piętrze, aby nie dowiedziano się, że podsłuchiwali. Zamykając po cichutku drzwi za sobą, spojrzeli po sobie oniemieli tym, co usłyszeli.
„O co tu chodzi?” - to pytanie chodziło teraz każdemu z nich po głowie nie dając spokoju. Żaden jednak nie umiał wyjaśnić tego, co właśnie usłyszał.

Part 6

Następnego ranka Robert zauważył, że w pokoju nie było Michała. Przypomniał sobie jednak, że zapewne wyjechał wczoraj w nocy razem ze Stefanem. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał wczoraj wieczorem. Zrozumiał jedynie, że ci ludzie, którzy uciekli z jakiegoś zamknięcia szukają ich oraz ich ojców. Jeszcze bardziej zadziwiające było to, że padła nazwa Krwiożerczy Zakon. Co oni mają z tym wspólnego? Przecież podobno nikt o nich nie słyszał od iluś tam lat…a może wszyscy wiedzieli o nich tylko nie chcieli ujawnić, że chodzi właśnie o nich.
W głowie Roberta był mętlik. Nie potrafił poskładać tego w całość, nie rozumiał co wspólnego mają ci Zakonnicy z nimi. Nie chcąc dłużej o tym samotnie rozprawiać postanowił, że porozmawia o tym później z przyjaciółmi. Było jeszcze w miarę ciemno, więc wszyscy w dworze zapewne jeszcze spali. Zszedł po cichutku ze swej chmurki i podszedł do okna. Niebo było jeszcze granatowe, choć widać było przy horyzoncie lekkie różane smugi, które zwiastowały wschód słońca. Podszedł do drzwi przy oknie i otworzył je, aby wyjść na taras.
Na zewnątrz było jeszcze chłodno, ale Robert nie zwracał na to uwagi. Wziął głęboki oddech by zaczerpnąć świeżego powietrza i spojrzał przed siebie. Las był cały spowity delikatną mgiełką nadającej mu pewnej tajemniczości. W oddali dało się słyszeć śpiew ptaków a lekki zefirek spokojnie kołysał korony drzew. Wszystko to wydawało mu się takie piękne i dzikie, że aż nierealne.
Podszedł bliżej do balustrady i oparł się o nią delikatnie. Obok niego przysiadł się malutki ptaszek. Miał czerwono-złote piórka i biały grzebyczek na główce. Robert starał się nie poruszać, aby go nie przestraszyć. Widać było jednak, że ptaszek nie bał się go i powolutku podskakując przysiadł się koło niego i zaczął śpiewać niebiańską melodię. Skończywszy ją spojrzał swoimi czarnymi niczym perełki oczkami i zrobił coś, czego Robert najmniej się spodziewał.
- Podobało ci się? - przemówił do niego ptaszek. Chłopiec zląkł się, ale po chwili spojrzał na siedzącego obok niego ptaszka i przypomniał sobie, jak ojciec opowiadał mu, że w lesie można spotkać mówiące zwierzęta, tak, więc nie czekając ani chwili dłużej odpowiedział:
- Jejku...pierwszy raz spotykam mówiące stworzenie. Ptaszek mrugnął do niego oczkiem i już miał powiedzieć coś chłopcu, gdy nagle...
ŁŁŁŁŁUUUUUUUPPPPPPPPPP!!!!!!!!&# 33;!!!!!!!!!! - dało się słyszeć głośny łomot z pokoju. Robert natychmiast podbiegł do drzwi i otworzył je, aby dostać się do pokoju. Był prawie na sto procent pewny, że wiedział, co się stało i nie mylił się.
- Znowu spadłeś z chmurki - powiedział do Pawła leżącego na podłodze. Pawłowi nie raz już zdarzało się spaść ze swojego posłania, gdyż zawsze spał na swojej chmurce pod sufitem, a że był dzieckiem wiercącym się i bardzo niespokojnym to często zdarzało mu się wypaść z obłoczku. I jak zawsze swoimi jękami potrafił zbudzić cały dom albo przynajmniej pół. Hałas sprawił, że ze snu zbudzili się także Adam i Wiktor, którzy nie zwykli się budzić przy czymś takim.
- Mówiłem ci żebyś tak wysoko nie spał, bo w końcu stanie ci się jakaś krzywda - mówiąc to Robert spojrzał na brata wstającego z podłogi i masującego sobie plecy. Wiedział, że zaraz brat odpowie mu to, co zwykle zwykł mówić w takich przypadkach.
- Cholera jasna! - odpowiedział "dość" kulturalnie, ponieważ przeważnie Robert słyszał gorsze epitety po zleceniu Pawła z chmurki.
- To nie moja wina, że śnią mi się jakieś zombi, które chcą mi odgryźć głowę! Jakby tobie śniłyby się takie sny, co mnie to też zlatywałbyś na podłogę! - krzyknął Paweł, który zawsze w takich wypadkach miał nieodpartą pokusę trochę poprzeklinać i nawrzeszczeć na brata.
- Chłopcy, co tu się dzieje? - do pokoju weszła mama braci, która zwykle też miała coś do powiedzenia na temat hałasów o piątej nad ranem.
- Pawełku, kochanie czy ty zawsze musisz postawić całą okolicę na nogi? Dlaczego nie możesz spać tak jak inni i nie wypadać z hurgotem na podłogę, co? Tyle razy ci powtarzałam, żebyś spał niżej to przynajmniej upadki miałbyś mniej bolesne. Po czym mówiąc to zakręciła w powietrzu dłonią, wyczarowując opatrunek dla syna i podając mu napój do wypicia
- Tu masz eliksir na stłuczenia, masz napij się to ci dobrze zrobi.
Robert zauważył, że Paweł niechętnie sięgnął po eliksir - wiedział jak bardzo jego brat nie lubi tego napoju. A często zdarzało mu się go pić. Mama braci była niezwykle cierpliwą osobą, szczególnie dla Pawła, który zawsze miał najwięcej kontuzji w rodzinie. Rok temu podczas wakacji w Afryce, zaatakował go rój wściekłych pszczół, któremu zniszczył "przez przypadek" gniazdo, oczywiście wiadomo było, że nic, co przytrafia się Pawłowi nie dzieje się przez przypadek.
Innym znów razem będąc na wycieczce w zoo o mało, co nie stratowały go słonie indyjskie po tym jak otworzył im wybieg i wpuścił spore stadko myszy. Trzeba było przyznać, że nie był łatwym dzieckiem. Zresztą Robert nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby mieć innego brata niż Paweł. W końcu razem zawsze wpadali w tarapaty i razem jakoś z nich wychodzili.
Największą frajdę sprawiało im jednak robienie żartów pewnemu gangowi motocyklowemu. Gang składał się z dwudziestu, silnie zbudowanych mężczyzn o podejrzanym wyglądzie i pewnie chłopcy nie mieliby z nimi szans gdyby nie to, że motocykliści byli ludźmi pozbawionymi mocy a więc zwyczajni. Często, więc wykorzystywali swoje nadprzyrodzone zdolności do robienia im różnych numerów. Czasem to było zaczarowanie motocykli tak, aby hamulec nie reagował, czasem też chłopcy specjalnie robili mężczyznom na złość, aby tamci mogli ich ścigać i wpaść w przygotowaną na nich pułapkę.
Tak, więc starcia pomiędzy chłopcami a gangiem były już normalnością i ciekawym zajęciem dla obu rozrabiaków. Rodzice oczywiście nigdy nie wiedzieli, co ich synowie robią w czasie wolnym po obiedzie, co oczywiście wszystkim było na rękę, bo żadna ze stron nie martwiła się o drugą. Robert wiedział, że zawsze może liczyć na brata, choć jak to bywa wśród braci zdarzają się także małe sprzeczki.
- Ja to nie wiem! Ty to zawsze gadasz jak mama, że to niby wszystko to moja wina! Piecyk nie działa - moja wina, pali się - moja wina, nic nie działa - także moja wina. Ja nie wiem, czy ja jakiś niszczyciel jestem? - popatrzył się na Roberta szukając u niego odpowiedzi.
- Nie, na takich jak ty mówi się po prostu nienormalni - ku jego zaskoczeniu wszyscy, także i Paweł wybuchnęli śmiechem.
- A co powiecie na małe ściganko po lesie? Hmm? – zaproponował Robert.
- Jak zwykle braciszku czytasz w moich myślach…

Part 7

Po zjedzeniu śniadania chłopcy wybiegli do lasu zabierając ze sobą Ścigacze 4000 - najlepsze deski do latania, jakie dotąd wyprodukowano. W lesie nadal unosiła się tajemnicza mgiełka, ale uznali, że nie ma, co zawracać sobie nią głowy. Idąc ścieżką miało się wrażenie jakby wchodziło się do innego świata.
Drzewa tu rosnące były bardzo wiekowe i nie jedno zapewne mogłyby opowiedzieć gdyby oczywiście umiały mówić. Było jednak coś, co posiadały niezwykłego a mianowicie miały uczucia. Czuły ból, gdy łamało się im gałęzie a gdy się o nie dbało odczuwały szczęście. Choć drzewa nie umiały mówić ludzkim głosem to powiadano że mają swój język, znanym tylko sobie.
W odróżnieniu od zwykłych drzew, te były bardzo wysokie, sięgające wysokości pięciuset a nawet powyżej tysiąca metrów. Ich naturalną obroną była niesamowicie twarda kora, która swą wytrzymałością dorównywała smoczej skórze. Bardzo popularnym gatunkiem w tym lesie były lahiany - drzewa długowieczne o białej korze, których liście były koloru srebrnego oraz kardale - drzewa o jasno-brązowej korze o ruchomych gałęziach, które nie raz były przyczyną zrzucenia zawodników z ich latających desek, dlatego też trzeba było na nie szczególnie uważać.
Co do niezwykłych stworzeń to dość często można tu było spotkać liciaka - charakteryzującego się beżowym kolorem skóry, bez nóg, za to ze skrzydełkami i różkami, które wyglądem, kolorem i dotykiem przypominały zielone liście, oraz z zębami podobnymi u tych co mają wampiry, choć o wiele mniejszymi i nie służącymi na pewno do wysysania krwi, ale do szybkiego i sprawnego zjadania liści.
Pełno także było tu kachajek - bardzo znanych chłopcom ptaków o czarnym upierzeniu i tęczowych dziobkach i co trzeba było przyznać o wyjątkowo małych móżdżkach, gdyż bez problemu można by było je złapać i urządzić sobie obiad na miejscu.
Co do większych zwierząt, to wyjątkowo często występującym tu gatunkiem były jak przystało na magiczny las - jednorożce, centaury, krasnoludki z czerwonymi czapeczkami, latające elfy oraz na skraju lasu, w niewielkich ilościach - drzewce. Nie pomijając, że oczywiście można tu było spotkać także zwyczajne zwierzęta, choć zdarzało się to sporadycznie.
Chłopcy doszli do ogromnego posągu pewnej kobiety ubranej w zbroję i hełm, oraz z tarczą u boku i mieczem uniesionym do góry.
- No… jesteśmy na miejscu, nie ma co. Najgorsze to dotrzeć tutaj - ledwo wysapał Paweł.
- W takim razie, kto pierwszy się ściga? - zapytał Wiktor z nieukrywaną chęcią rywalizacji - Mamy tylko dwie deski a nas jest czworo, więc jak? Może zagłosujmy, co? - zaproponował.
- Na mnie nie liczcie, ja nie mogę - odparł z rezygnacją Adam.
- Nie no…nie zalewaj...stary, ominiesz taką okazję? No dawaj...pozwolę ci lecieć się jako pierwszemu na mojej desce – powiedział zachęcająco Paweł.
- Nie dziękuję...ja nie mogę...dzięki - powiedziawszy to oddalił się i przysiadł pod pomnikiem.
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć, dlaczego on nie chce się ścigać? - zapytał przyjaciół poirytowany Paweł.
- On naprawdę nie może.Jest chory. - powiedział Wiktor z wyraźną nutą smutku w głosie.
- A co mu jest? Ma katar czy co? Zalewa, bo nie chce przegrać i już.
- Ja to nie wiem,czy ty masz serce z kamienia? - odparł Robert wyraźnie zaskoczony reakcją brata na stwierdzenie o chorobie Adama.
- Tak? To niech mądrala powie mi, co mu jest. Proszę bardzo, gadaj jak taki mądry jesteś.
- On jest chory na bardzo rzadką chorobę objawiającą się dusznościami podczas wzmożonego wysiłku - wyjaśnił Wiktor.
- Zalewasz...On? No co ty...przecież on…nie może...ale on w ogóle nie wygląda na chorego - odpowiedział z niepewnością Paweł - Wrabiacie mnie...
- Wiesz ty to jesteś po prostu tępy! Nie rozumiesz, że nie musi wyglądać na chorego, aby nim być? Do ciebie to chyba nic nie dociera przez ten pusty czerep. On może umrzeć jak mu zabraknie tchu podczas lotu.! Czy to takie trudne do zrozumienia? Ja nie wiem jak można być tak nieczułym i głupim. Nie pomyślałeś, że jemu też nie jest łatwo siedzieć tu i patrzeć jak my się dobrze bawimy, wiedząc, że jemu nie wolno? Przyszedł tu z nami bo nie chciał siedzieć sam w domu. A ty potraktowałeś go jak tchórza! –słowa brata zrobiły na Pawle wrażenie. Wiedział, że Robert ma rację. Zachował się jak kretyn, który widzi tylko sam siebie nie zwracając uwagi na innych. I nie wahając się chwili dłużej, podszedł do Adama.
- Stary przepraszam...ja nie chciałem...po prostu nie mogłem uwierzyć że wiesz...tego – podrapał się po głowie robiąc przy tym przepraszającą minę - Że jesteś chory - wypowiedziawszy słowa przeprosin spojrzał na Adama. Ten był spokojny i jakby zamyślony. Po chwili odparł:
- Nie gniewam się. Już się przyzwyczaiłem do tego, że jestem chory i że nie mogę robić wielu rzeczy - mówił to bardzo spokojnie. Patrzył się na Pawła i widział w nim kogoś, kim zawsze on chciał być - zdrowego i pełnego optymizmu chłopca, zawsze tryskającego humorem, mającego wszystko, co dusza zapragnie i robiącego zawsze to, na co ma ochotę. Cieszył się, że zna kogoś takiego jak on.
- Mam do ciebie prośbę, czy mógłbyś być moim przyjacielem? - zapytał nieśmiało do Pawła.
- Ale przecież...no tego....nie zasługuję abym był twoim przyjacielem, spójrz na mnie, jestem najgorszym z najgorszych i do tego kretyn ze mnie...a poza tym....
- Ja chcę żebyś był moim przyjacielem i nie gniewam się na ciebie...nie chcę abyś myślał, że jestem jakiś obrażalski, czy co, po prostu...mam nadzieję że nie gniewasz się na mnie że tak odszedłem i nie wytłumaczyłem o co chodzi, przykro mi... - Paweł nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Nie dość, że tak go potraktował to jeszcze zechciał, aby zostali przyjaciółmi. Spojrzał mu prosto w oczy - były pełne nadziei i optymizmu, wiedział, że może zrobić tylko jedno.
- W takim razie, sztama? - zaproponował Paweł.
- Sztama - odparł przyjaciel podając mu rekę. Paweł poczuł, że zyskuje w tym momencie kogoś, na kogo zawsze będzie można liczyć i komu można zaufać jak nikomu innemu.
- No, co tak długo! Wiersze czytacie czy co? - przerwał konwersację Wiktor. Adam i Paweł spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się.
- Dobra, dobra, żadne wiersze my tu omawiamy taktykę jak cię załatwić podczas lotu.No wiesz, czy zwalić cię od razu czy dać ci szansę bycia drugim, co nie Adam - mrugnął do przyjaciela Paweł.
- No jasne przyjacielu - odrzekł Adam.
- Ha...ha..ha! Bardzo śmieszne! Jedyny, który wygra ten wyścig stoi przed tobą - odpowiedział Wiktor z udawaną wyższością
- W takim razie walcz łotrze albo giń! - Trzeba przyznać, że Wiktor miał zadatki na aktora, bo jak nikt inny potrafi rozśmieszać ludzi. - Podejmujesz wyzwanie?
- Z wielką chęcią sir - odparł Paweł - Ten, kto przegra będzie usługiwał drugiemu cały dzień.
- To już możesz zacząć czyścić mi buty, mój drogi - odparł pewny siebie Wiktor.
- Twoje niedoczekanie - odpowiedział Paweł. - Dobra zaczynamy!
Chłopcy stanęli na deskach - Paweł na swojej srebrnej, a Wiktor na desce Roberta. Unieśli się delikatnie do góry ustawiając się na odpowiedniej wysokości, gotowi do rozpoczęcia wyścigu.
- Tak więc- zapowiedział Robert - Na miejsca...gotowi...START!

Part 8

Ruszyli gwałtownie z ogromną prędkością, wiatr mierzwił im włosy a obraz wszystkiego, co mijali wydawał się coraz bardziej zamazywać. Paweł spojrzał przez ramię na zamazaną sylwetkę Wiktora coraz bardziej zbliżająca się do niego. Postanowił sobie jednak, że nie pozwoli mu wygrać za żadną cenę - obiecał to Adamowi i zamierzał specjalnie dla niego wygrać wyścig z Wiktorem.
Wiekowe drzewa stały się trudnymi przeszkodami przy takiej prędkości, ponieważ trzeba było mieć podzielną uwagę - kontrolować przeciwnika i nie dać się przez niego strącić oraz uważać, aby nie zderzyć się z drzewem i nie połamać sobie przy tym wszystkich kości.
W pewnym momencie Paweł spostrzegł, że Wiktor leci z nim równo deska przy desce. Spojrzał na niego - minę miał zaciętą, wiedział, że nie podda się tak łatwo. Nagle Wiktor zrobił coś, czego Paweł najmniej spodziewał się po nim. Chłopiec natarł na niego z boku.
- No, co przyjacielu? Myślałeś, że tak łatwo sobie ze mną poradzisz? - wykrzyczał z daleka do Pawła. Chłopiec poczuł, że traci równowagę. Wiedział, że jeżeli czegoś szybko nie wymyśli to czeka go niechybne zderzenie ze znajdującym się naprzeciwko niemu kardalem - drzewem bardzo agresywnym w stosunku do nadlatujących do niego wszelkich form życia. Najgorsze było jednak to, że deska zdawała się nie reagować na wszelkiego rodzaju próby poderwania jej w drugą stronę z dala od kardala. Paweł poczuł, że zostało mu, co najmniej pięć sekund, jeśli nie mniej, do czołowego zderzenia. Wiedział, że może zrobić tylko jedno.
Wyciągnął rękę przed siebie i z całej siły uderzył niebieskim promieniem wydobywającym się z jego dłoni w korę drzewa spowalniając prędkość, z jaką się poruszał. Poczuł, że teraz ma szansę. Zrobił natychmiastowy zwrot i poderwał się do góry unikając niechybnej śmierci.
Skierował swojego Ścigacza na właściwy tor - jeżeli takowym był ten, którym się teraz poruszał. W głowie kłębiły mu się ostatnie słowa Wiktora. Czyżby tak bardzo zależało mu na zwycięstwie, że byłby zdolny go zabić? Natychmiast skarcił się za ostatnią myśl. To niemożliwe, Wiktor na pewno nie chciał go zabić a takie popychanki to normalna zagrywka w tym sporcie. Jednak to spojrzenie, jakim obdarzył go popychając go prosto w ramiona kardala, nie dawały mu spokoju. W tym spojrzeniu było coś niezdrowego, czego nie rozumiał. Czyżby chodziło mu o coś więcej niż tylko wyścig?- nie wiedział.
Teraz ma, co innego na głowie. Musi dogonić Wiktora i wygrać, prześcignąć go za wszelką cenę a nawet, jeżeli go do tego sprowokuje - zrobić to samo, co on mu zrobił. Nie mógł pozwolić, aby Wiktor miał nad nim tą przewagę
- Chce wojny to będzie ją miał - powiedział przez zaciśnięte zęby. Czuł, że musi się odegrać za to, co zrobił Wiktor. Nacisnął stopami mocno na Ścigacza i zaczął przyspieszać. Podejrzewał, że Wiktor jest daleko, ale wiedział, że ma szansę go jeszcze dogonić. Z każdą sekundą szybował coraz szybciej i szybciej. Czuł chłód wiatru, jaki oplatał go, jednak nie zwracał na niego uwagi. Wytężył wzrok w poszukiwaniu choćby zarysu sylwetki Wiktora.
Nagle, daleko przed sobą ujrzał małą sylwetkę czegoś, co poruszało się z zawrotną prędkością. To musi być Wiktor - pomyślał w duchu Paweł, czując przypływ energii, która dodawała mu siły i pewności siebie. Nacisnął jeszcze silniej na deskę szybując coraz szybciej i zbliżając się do Wiktora.
W oddali ujrzał, że zbliżają się do małego jeziorka znajdującego się w sercu lasu. Paweł pomyślał, że to idealna okazja by odegrać się na Wiktorze. Czas wyrównać rachunki - pomyślał. Wyciągnął rękę przed siebie i wystrzelił serią czerwonych promieni. Okazało się, że jeden z nich trafił w deskę Wiktora. Widział jak chłopiec próbuje utrzymać równowagę, lecz spada prosto do wody. Paweł podleciał bliżej zniżając lot Ścigacza tak by lecieć jak najbliżej tafli jeziora, mając nadzieję że ujrzy minę zdziwionego a nawet może zezłoszczonego Wiktora. Nie mógł przepuścić takiej okazji.
Zatrzymał się w powietrzu nad miejscem gdzie spadł Wiktor oczekując, że zaraz wynurzy się. Poczuł jednak lekki niepokój, ponieważ nigdzie nie było widać wynurzającej się postaci. Pochylił się niżej nad wodą mając nadzieję ujrzeć Wiktora płynącego ku niemu. Zaczął coraz bardziej się martwić o niego, gdyż ten powinien już dawno na niego wrzeszczeć za to, co mu zrobił. Rozglądał się po tafli jeziora, ale nigdzie nie było ani śladu Wiktora. Pochylił się jeszcze raz nad wodą, gdy nagle coś gwałtownie wynurzyło się i wciągnęło go do jeziora. Chciał się bronić jednak tym, co go wciągnęło do jeziora okazał się...
- Wiktor, ja nie mogę, ale mnie wystraszyłeś! - powiedział z wyraźną ulgą w głosie Paweł - Myślałem, że to jakaś bestia żyjąca w tym jeziorze chce mnie zeżreć. Jejku cieszę się że to ty, myślałem już że coś ci się stało.
- A ja miałem wrażenie, że nie za bardzo cię to obchodziło, myślałeś, że się utopię? Umiem bardzo długo przebywać pod wodą bez oddechu - powiedział z lekką wyższością Wiktor.
- To chyba ja powinienem mieć do ciebie pretensje, no nie? To ty mnie popchnąłeś prosto na to drzewo odlatując dalej i nawet nie zastanawiając się czy przeżyję. Ja przynajmniej chciałem sprawdzić czy żyjesz - Paweł czuł coraz większą złość do Wiktora, chciał mu wygarnąć to, co o nim myśli.
- Ach tak? Biedny Pawełek nie umie sobie poradzić z drzewkiem. Chciałem sprawdzić czy umiesz sobie poradzić, gdy ktoś cię popchnie na bok. Ale widzę, że ty o mało, co się nie posikałeś ze strachu - w tym momencie Paweł poczuł, że ogarnia go niesamowita złość. Zrzucił się na Wiktora prawie go przetapiając. Obaj zaczęli się bić ze sobą pośrodku jeziora. Czuli do siebie w tym momencie nienawiść za to, co jeden zrobił drugiemu. Paweł złapał rękoma ramiona Wiktora i obaj zanurzyli się w lodowatej wodzie. Poczuł jak Wiktor pod wodą próbuje rzucić na niego zaklęcie. Chciał mu przeszkodzić, lecz Wiktor okazał się szybszy. Paweł ujrzał tylko zbliżającą się do niego smugę światła. Poczuł, że zaklęcie ugodziło go w żebra. Zaczął powoli opadać coraz niżej w głębinę. Chciał wypłynąć na powierzchnię lecz czuł że nie może gdyż w tym momencie stracił przytomność.


Part 9

Paweł poczuł jak ktoś klepie go po policzku jakby chciał żeby się obudził. Przetarł oczy i ujrzał Wiktora pochylającego się nad nim.
- Co się stało? Pamiętam tylko jakieś białe światło a potem straciłem przytomność.
- To ja. Przeze mnie o mało nie utonąłeś. Jak chcesz to możesz mnie walnąć jakimś zaklęciem, zasługuję na to. Gdyby nie to, że cię popchnąłem nie musiałbyś się na mnie mścić - Wiktor był bardzo zmartwiony tym, co zrobił przyjacielowi.
- Zapomnijmy o tym, dobrze? To była nasza wspólna wina, ja też nie jestem bez winy, mogłem nie zaczynać bójki i nie mścić się na tobie. Więc ustalmy, że obaj jesteśmy winni i kwita - wyciągnął dłoń do Wiktora a ten uścisnął ją.
- Nie ma sprawy. Jakoś nie mam zamiaru cię więcej prowokować i tak pewnie będę miał podbite oko, ale to nic nie przejmuj się - mówiąc to pokazał na już lekko fioletowe i podpuchnięte oko - Silny jesteś nie ma, co.
- Ty też słabeusz nie jesteś spójrz lepiej na tą śliwę robiącą się pod moim okiem.
- Tak, lepiej żyć w przyjaźni niż kłócić się. Chodźmy po deski i lećmy do chłopaków, bo usną nam z nudów i do domu po suche ubrania, bo zaczyna się robić chłodno - tak postanawiając ruszyli w stronę mety gdzie mieli czekać na nich Robert i Adam.
Po drodze ustalili, że sprawiedliwie będzie jak ukończą wyścig równocześnie. W oddali było widać dwie postacie siedzące pod posągiem pewnej wojowniczki - miejsce skąd obaj zaczynali wyścig. Robert i Adam na widok obu chłopców zbliżających się ku nim podskoczyli do góry i podbiegli do lądujących przyjaciół.
- Żeście mnie zawiedli. Ja tu się spodziewałem jakiegoś ostrego finiszu, walkę o zwycięstwo a tu remis. Zaraz, zaraz dlaczego jesteście mokrzy? Co się stało? I dlaczego macie podbite oczy, biliście się czy co? - zapytał zaniepokojony wyglądem przyjaciół, Adam.
- Trochę się posprzeczaliśmy i mieliśmy małą kąpiel w jeziorze w środku lasu - odpowiedział całkiem spokojne Wiktor jakby to było zupełnie oczywiste.
- Jak to? Dlaczego? Nic nie rozumiem, a ty Robert?
- Podzielam twoje wątpliwości, nic nie rozumiem, może nam wyjaśnicie, dlaczego się pobiliście i dlaczego kąpaliście się w jeziorze? No i z czego się śmiejecie,co? To takie zabawne?
- Opowiemy wam w drodze do domu - zapowiedział Paweł. Chłopcy po dwóch wskoczyli na Ścigacze i ruszyli w stronę domu. Nie lecieli zbyt szybko gdyż nie chcieli ryzykować wypadkiem. Paweł leciał razem z Wiktorem, ponieważ ani Robert ani Adam nie chcieli być mokrzy od przemokniętych ubrań swoich przyjaciół. Niebo zaczynało się robić coraz ciemniejsze, lecz chłopcy mieli problem ze znalezieniem właściwej drogi. Przystanęli na chwilę w powietrzu chcąc się naradzić, co robić dalej.
- Panowie mam wrażenie, że się zgubiliśmy - powiedział z lekkim rozbawieniem Paweł.
- Ale to zabawne, nie ma co - odpowiedział z ironią Robert - Normalnie boki zrywać, wiesz co Paweł? Ty to nie masz za grosz wyczucia sytuacji.
- Ale ty je masz aż w nadmiarze za nas obu - chłopcy wybuchnęli śmiechem na te słowa, choć Robert nie był zadowolony że przyjaciele tak sobie kpią z powagi sytuacji.
- W takim razie panie wyluzowany powiedz nam jak mamy się dostać do domu - odpowiedział Robert przerywając tym samym salwę śmiechu.
- Szczerze mówiąc to ja nie mam pojęcia panie sztywny - odpowiedział z rozbawieniem Paweł.
- Posłuchajcie skupcie się, robi się coraz ciemniej a o tej porze nie jest bezpiecznie w lesie - wyraził swe obawy Adam.
- Tak, zaraz rzucą się na nas krwiożercze bestie i nas zabiją. Uaaaaaaa!!!! - Paweł chciał rozluźnić tym sytuację, lecz Wiktor szybko sprowadził go na ziemię.
- Tu nie ma się, z czego śmiać, będziemy mieli niezły ochrzan za tę włóczęgę po lesie. Może spróbujmy w prawo tam jeszcze nie byliśmy.
- Nie lepiej w lewo - zaproponował Robert.
- Jak już się zdecydujecie to mi powiedzcie - odpowiedział wyraźnie znudzony Adam.
- Cicho! Słyszeliście to?
- Paweł już zaczynasz mieć omamy słuchowe czy chcesz nas zastraszyć, jeżeli tak to ci się nie uda, ponieważ......
- Zamknij się! Nie słyszysz tego?
- Niby, czego? - zapytał poirytowany Robert.
- Coś jakby jakieś odległe świsty czy coś w tym rodzaju, nie wiem jak to określić.
- Ja też to słyszę...coraz głośniej - odparł Adam. W tym momencie chłopcy odwrócili się za siebie. To, co ujrzeli o mało nie zwaliło ich z desek. Ku nim leciała spora grupka zakapturzonych postaci odzianych w krwisto-czerwone szaty, trzymające w ręku olbrzymie kosy i zbliżające się do nich z coraz większą szybkością.
- To chyba nie jest brygada ratunkowa - powiedział z przerażeniem Paweł.
- Jasne, że nie, w nogi!!! - Robert nie musiał tego powtarzać, chłopcy natychmiast ruszyli. Paweł z Wiktorem skręcili w lewo, natomiast Adam z Robertem skierowali się na prawo. Zakapturzone postacie również się rozdzieliły, ścigając obie grupy chłopców.
- Czego oni od nas chcą?- zapytał stojącego za nim na desce Wiktora, który oceniał sytuację w jakiej się znajdują.
- Wiesz te kosy nie wyglądają bezpiecznie i nie mam zamiaru tego sprawdzać, leć szybciej doganiają nas!!!!
- Wierz mi robię, co mogę, ale ta deska ma ograniczone możliwości techniczne, porusza się wolniej z powodu ciężaru - Paweł czuł, że długo nie uda się uciekać na przeciążonej desce przed szaleńcami z kosami w ręku. Okazja zgubienia ich pokazała się w chwili, gdy sprawa nie wyglądała najlepiej. Przed nimi ukazało się wielkie zagęścienie drzew.
- Leć prosto na te drzewa, zaufaj mi - krzyknął do przyjaciela Wiktor. Chwycił Pawła z obu stron za skroń i skupiając się z całej siły sprawił, że chłopcy przelatywali przez drzewa nie rozbijając się o żadne z nich. W pewnym momencie chłopcy poczuli, że wylatują z gęstego gaju i lądują z hukiem przed ogromnym lahianem - drzewem o białej korze.
W tym samym czasie w innej części lasu.
- Skręć w lewo, patrz otaczają nas!!!! - wykrzyczał przerażony Adam.
- Cholera zablokują nas, nie dam rady skręcić - odpowiedział Robert. Widział jak zakapturzone postacie podlatują coraz bliżej. Robert stwierdził z przerażeniem, że z naprzeciwka nadlatywał jeden z tych szaleńców trzymając kosę w bardzo znaczącej pozycji a dokładniej takiej, którą zamierzał ich zaatakować.
- Schyl się! Teraz! - Adam natychmiast wykonał rozkaz przyjaciela i poczuł jak kosa musnęła mu skraj włosów, ponieważ w ostatniej chwili Robert zdecydował się na lot nurkujący, ratujący przed niechybnym obcięciem głowy.
- Na wszystko, co święte, my żyjemy! - krzyknął z ulgą Adam do stojącego przed nim Roberta – przypomnij mi żebym ci postawił lody za ten numer co zrobiłeś, oczywiście zakładając że przeżyjemy.
- Nie ma sprawy trzymam cię za słowo, pamiętaj waniliowo-czekoladowe - to moje ulubione.
- Robert czy mi się zdaje czy coś nadlatuje do nas ze wschodu?
- Trzymaj się przyspieszamy!!! Nie mam zamiaru dać się złapać przez tych świrów, życie mi jeszcze miłe - odparł Robert.
- To lepiej bardziej przyspiesz! Mamy ich teraz również na ogonie!
- Nie uciekniecie nam! - wykrzyczała postać w kapturze. W tym właśnie momencie coś naparło na nich z ogromną prędkością. Chłopcy poczuli jak kierują się na ogromne drzewo zdając sobie sprawę, że zaraz się o nie rozbiją.

Part 10

Niiiiiieeeeeee !!! - dało się słyszeć krzyk obu chłopców. Jednak stało się coś, czego się nie spodziewali. Nie rozbili się. Okazało się, że napastnikami, którzy natarli na nich z boku byli ich przyjaciele. Cała czwórka natychmiast skryła się w pobliskiej jaskini znajdującej się w skale nad jeziorkiem, którą wskazali Wiktor i Paweł. Wszyscy usiedli na zimnej posadzce nie wydobywając z siebie żadnych dźwięków spoglądając na siebie w zupełnej ciszy. Nie mogli pozwolić, aby tamci ich znaleźli. Wszechobecna cisza wypełniająca jaskinię nagle została przerwana głosami dobiegającymi z zewnątrz.
- Szukać ich! Nie mogą być daleko. Nie mogą nam zwiać, to tylko dzieci. Macie mi tu ich zaraz przyprowadzić! NATYCHMIAST! - był to głos mężczyzny, który z całą pewnością nie wróżył nic dobrego. Chłopcy przysunęli się powolutku do wejścia jaskini, żeby lepiej widzieć. Niedaleko skały stało trzech wysokich mężczyzn w krwistoczerwonych szatach.
- Sprytne dzieciaki, ale mnie nie przechytrzą, nie z takimi miałem już do czynienia.
- Tak pewnie, tylko zawsze jakoś to długo trwało, co nie - odpowiedział mężczyzna stojący obok.
- Milcz głupcze!! - mężczyzna złapał prześmiewcę za szatę i podniósł do góry - Za takie obelgi powinienem cię zabić na miejscu, ale mam teraz co innego na głowie więc mnie nie prowokuj bo gorzko tego pożałujesz, przysięgam - odstawił przerażonego mężczyznę na ziemię.
- To nie są zwyczajni chłopcy. Ich ojcowie nie raz pomieszali nam szyki. Ale teraz, gdy dorwiemy ich dzieci zrobią wszystko, co im każemy. Zapłacą nam za to, co zrobili z naszymi braćmi i za to, że zamknęli nas na tyle lat w odosobnieniu, prawda Orfeuszu? - skierował swój wzrok na mężczyznę stojącego naprzeciwko niemu.
- Ależ tak mistrzu - wyszeptał Orfeusz.
- Dzięki tobie Orfeuszu nasz Zakon odzyska dawną potęgę. Poznają jak bardzo potrafimy być okrutni. I nawet ci kretyni nas nie powstrzymają - mówiąc to mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo do Orfeusza.
- Widziałem panie jak jeden z nich wyruszył wczoraj wieczorem z pobliskiego dworu. To był Stefan – wyjawił Orfeusz.
- Ach tak…Stefan - powiedział spokojnie mężczyzna. - Jeżeli on tam był to przypuszczam, że i reszta, czyli Otto, Sergiusz i Remis.
- Zaatakujemy ich panie? - spytał drugi z mężczyzn
- Nie. Jest nas zbyt mało, aby przeprowadzić atak - spojrzał na sługę stojącym przed nim.
- Panie, czyż nie poradzilibyśmy sobie z nimi przeprowadzając ofensywę w nocy? - zaprotestował sługa.
- Wiesz co? Zaczynasz mi działać na nerwy - uśmiechnął się szyderczo do sługi. Mężczyzna zrobił krok w jego stronę - Jesteś nie tylko nieposłuszny ale i głupi skoro chcesz ze mną zadzierać – mówiąc to coraz bardziej zbliżał się do swego sługi.
- Ja nie toleruję nieposłuszeństwa a już tym bardziej głupich uwag, Skarzewski - wysyczał
- Panie ja nie chciałem, ja będę już posłuszny, przyrzekam - mężczyzna upadł na kolana a z jego kieszeni wypadł nieznany chłopcom przedmiot.
- Skarzewski czy ja dobrze widzę? Czy z twojej kieszeni nie wypadło to, o czym myślę?
- Nie panie, to nie to, o czym myślisz, to nie moje, ja nigdy... - zaczął się jąkać - Panie, błagam!!
- Błaganie ci tu już nic nie pomoże Skarzewski, jesteś zdrajcą, a wiesz jak kończą zdrajcy....
- Panie proszę, nie rób tego!!!!!
- Żegnaj.... - W tym momencie chłopcy usłyszeli ogromny huk i przeraźliwy wrzask kulącego się Skarzewskiego, który ucichł chwilę potem opadając bezwładnie na trawę. Mężczyzna stojący nad nim uśmiechnął się lekko i zwrócił się do Orfeusza.
- Każ sprzątnąć ciało tej gnidy, nie mogę na niego patrzeć - powiedział z obrzydzeniem. Orfeusz pstryknął palcami i zaraz obok niego pojawiły się dwie zakapturzone postacie, które zajęły się ciałem. Podniosły je do góry i zrobiły coś, od czego chłopcy omal nie dostali zawału. Jeden z mężczyzn rozpiął szatę, pod którą skrywało się coś, co natychmiast wchłonęło martwe ciało Skarzewskiego i wyrzuciło same kości. Był to widok przerażający, jaki jeszcze nigdy w życiu nie widzieli. Po chwili Orfeusz sprawił, że kości wyparowały. Tam gdzie przed chwilą było jeszcze ciało, znajdowała się lekko wypalona garstka trawy. Dwie zakapturzone postacie tak samo jak szybko się zjawiły, równie szybko zniknęły. W tej samej chwili przybyła reszta Zakonników wracająca z poszukiwań.
- Panie, nigdzie ich nie ma, przeszukaliśmy cały teren - powiedział najniższy z przybyszów. Orfeusz rozejrzał się dookoła a jego wzrok zwrócił się w stronę jaskini. Chłopcy natychmiast skryli się głębiej jednak to nic nie dało. Zauważył ich.

Part 11

- Tam są brać ich! - krzyknął Orfeusz. Na te słowa cała grupa zakonników ruszyła w stronę jaskini. Chłopcy natychmiast wskoczyli na deski i ruszyli w przeciwną stronę. Mężczyźni zaczęli rzucać w nich zaklęciami chcąc ich strącić.
- Róbcie uniki nie mogą nas trafić…NA DÓŁ! - z naprzeciwka nadlatywał jeden ze ścigających chcąc strącić chłopców z desek, jednak jak się okazało na szczęście, mężczyzna zderzył się lecącym za chłopcami innym ścigającym. To jednak nie przeszkodziło w pościgu. Z boku nadlatywał następny szaleniec z kosą w ręku.
- Uważajcie na niego on ma kosę...Paweł! - mężczyzna zamachnął się chcąc niewątpliwie przeciąć na pół Wiktora i Pawła. Jednak chłopiec okazał się sprytniejszy i rzucił zaklęciem w atakującego, wytrącając mu z ręki kosę, która ze świstem wbiła się w pobliskie drzewo.
- Głupcze! Chce mieć ich żywych! Słyszycie? ŻYWYCH! - dał się słyszeć głos wściekłego mężczyzny lecącego z tyłu.
- Teraz przynajmniej mamy pewność, że nas nie skoszą - szepnął z przerażeniem do ucha Pawła - Wiktor.
- Chłopaki przyspieszamy widzę skraj lasu! - krzyknął do przyjaciół Robert. Ścigacze, choć z pewnym oporem zaczęły przyspieszać.
- Jeszcze parę metrów, jeszcze parę metrów - szeptał do siebie Paweł. Las zdawał się kończyć a z daleka widać już było światła dworu. Jeszcze chwila i będą bezpieczni, jeszcze moment.
Udało im się wylecieli z lasu. Wiktor spojrzał za siebie. Zakonnicy zaprzestali pościgu jakby bali się wyjść z lasu. Jego wzrok przykuł jednak jeden z mężczyzn. Choć to zdawało się niemożliwe ów mężczyzna patrzył się na niego. Wiktor poczuł lekką słabość, chwytając się natychmiast mocniej Pawła. Nic nie słyszał, oprócz dziwnej muzyki i głosu małego dziecka, które płakało. Poczuł, że zaczyna słabnąć, wiedział, że musi przestać na niego patrzeć. Jednak nie mógł. Choć był już daleko od niego, widział bardzo wyraźnie jego twarz. Miał zmrużone oczy jakby skupiał się tylko na nim, a on nie mógł oderwać wzroku od jego oczu. Nagle zaczęła się przed nim pojawiać cała sylwetka mężczyzny. Był jakby ze mgły. Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie i wyciągnął rękę do chłopca. Dłoń spoczęła na ramieniu Wiktora, który poczuł ból, jakby mężczyzna zaglądał mu do czaszki. Czuł jego emocje, widział jego myśli przelatujące szybko przez jego umysł. Nie wiedział, co się dzieje. Próbował oderwać się od jego uścisku, lecz jego ręka przeleciała przez rękę mężczyzny, który znowu uśmiechnął się tajemniczo do niego i przemówił jakby odległym głosem:
- Zginiesz następny...- przemówiło widmo. Mężczyzna tym razem zamknął oczy i uniósł głowę do góry. Wiktor poczuł jak ogarnia go wielki ból a on nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Widmo jakby to wyczuwało i znowu przemówiło do niego zbliżając tym razem głowę tak, że prawie stykali się nosami:
- Nikt cię nie słyszy...Nie masz, co wołać o pomoc - wyszeptał.
Wiktor wiedział, że musi coś zrobić. Wytężył cały umysł i zmusił swoją dłoń tak by ścisnąć mocno Pawła za żebra, by zasygnalizować mu, że potrzebuje pomocy. Paweł poczuł jak Wiktor z całej siły naciska go w żebra i odruchowo złapał jego rękę. W tej chwili widmo mężczyzny odsunęło swoją rękę od ramienia Wiktora jakby ją stamtąd odepchnęła jakaś siła. Mężczyzna zaczął powoli znikać, aż rozpłynął się w powietrzu. Wiktor poczuł, że zaraz zemdleje. Był okropnie wyczerpany, jakby wyssano z niego całą energię. W tym momencie poczuł, że lot deski się obniża. Lądują.

Part 12

Zszedł z deski i poczuł, że grunt osuwa mu się pod nogami. Był bardzo słaby. Mało brakowało, aby nie upadł, lecz Paweł w ostatniej sekundzie podtrzymał go i zapytał:
- Wiktor, co ci jest? Źle się czujesz? Powiedz...
-Widziałem go...Stał przede mną...Chciał mnie zabić - ledwo wydyszał.
- O czym ty mówisz? Kto chciał cię zabić? Leciałeś ze mną na desce, tamci, co nas gonili zostali w lesie. Wiktor nikt za nami nie leciał od chwili opuszczenia lasu - starał się wytłumaczyć Paweł.
- On stał przede mną...Był widmem i chciał mnie zabić, ale ty sprawiłeś, że zniknął po tym jak cię mocno chwyciłem za żebra - odpowiedział Wiktor.
- Stał przed tobą? Ale...Jak to możliwe?...Dlaczego ja nic nie czułem skoro cały czas mnie trzymałeś a on zniknął dopiero jak mnie mocniej chwyciłeś?
- To bardzo dziwne - zaczął Adam - Dlaczego nas dalej nie gonili, kiedy wylecieliśmy z lasu? I dlaczego ten ktoś skontaktował się tylko z tobą i sprawił, że Paweł nie poczuł jego obecności?
- A co ci mówił dokładnie - kontynuował dalej Robert.
- Mówił, że ja będę następny...Że mnie zabije...Chwycił mnie za ramię i poczułem straszliwy ból...Nie mogłem się odezwać...Czułem jakby mi penetrował mózg i czytał moje myśli, moje wspomnienia...To było coś dziwnego...Nie umiem tego opisać...- odpowiedział z trudnością.
- Opowiesz nam to w pokoju, musisz teraz odpocząć - powiedział z troską Paweł.
- Dobra, ale co my powiemy rodzicom? Przecież oni nas zabiją jak

Napisany przez: avalanche 11.04.2003 17:24

Part 13

- CCCOOO?????? - Rodzice a szczególnie ojcowie chłopców osłupieli. Matka Adama o mało nie dostała zawału na wieść o tym, że jej syn o mało nie zginął. Podobnie zareagowała reszta. Przez chwile panowała dziwna cisza, którą przerwał cichy głos Remisa.
- Jak wam się udało uciec? - zapytał siląc się na spokój.
- Najpierw się rozdzieliliśmy a potem razem schowaliśmy się w jaskini. Szukali nas dookoła. Ale zanim odkryli naszą kryjówkę podsłuchaliśmy rozmowę trzech z nich.
- Kto to był?...Spokojnie chłopcy, opowiedzcie nam wszystko powoli i spokojnie...Tu jesteście bezpieczni - uspokoił Sergiusz.
- Jeden z nich był ich przywódcą, drugi sługą a trzeci nazywał się Orfeusz - powiedział spokojnie Adam. Jednak na sam dźwięk imienia Orfeusz ojcowie wstali gwałtownie i zaczęli chodzić niespokojnie po pokoju.
- Jesteście pewni, że tak się przedstawił? - zapytał niespokojnie Remis.
- Ten ich mistrz tak do niego mówił - odpowiedział posłusznie Robert. Remis spojrzał znacząco na Otta a ten spytał:
- Co było dalej?
- Potem ten sługa...Skarzewski....Zaproponował żeby zaatakować nasz dwór, ale ten ich mistrz się nie zgodził, bo powiedział ze to zbyt ryzykowne, ale tamten nalegał i wtedy...On go zabił...Potem pojawili się tacy dwaj i oni go wtedy...- Paweł czuł że wszystko wywraca mu się w żołądku - Oni go zjedli - skończył.
Przed oczami przesuwał mu się obraz tego wszystkiego. Widział martwe ciało tego nieszczęśnika a później spalone kości. Czysta makabra - pomyślał w duchu. Bardzo współczuł temu zabitemu człowiekowi. Ale czy na pewno on na to zasługiwał? W końcu chciał żeby tamci zaatakowali jego dom, jego rodziców. A jednak w głębi serca było mu go żal. Czuł, że zginął niesłusznie, choć nie wiedział dlaczego tak myśli.
- Paweł...Paweł ocknij się...Słyszysz mnie? - Paweł poczuł jak ktoś delikatnie szturcha go za rękę.
- Tak tato...Ja tylko się zamyśliłem - odpowiedział. Czuł się zupełnie jakby go wyrwano z transu.
- Synu, musisz mi powiedzieć, co się dalej stało. Wiem, że to może być bardzo stresujące, ale proszę cię bardzo. Muszę wiedzieć, co oni wam chcieli zrobić - nalegał ojciec.
Paweł popatrzył mu prosto w oczy. Twarz miał opanowaną, lecz zatroskany wzrok. Pierwszy raz tak na niego patrzył. Czuł, że jak żadnej innej osobie nie może polegać tak jak polega na swym ojcu. Darzył go bezgranicznym zaufaniem, wiedział, że z nim zawsze jest bezpieczny. Zebrał w sobie siły i opowiedział wszystko aż do spotkania pod domem. Opowiedział jak ich ścigano i jak cudem uniknęli ścięcia przez kosę. Później dopuścił do głosu Wiktora, który skrupulatnie opowiedział o swoim dziwnym spotkaniu z widmem. Po wysłuchaniu całej opowieści chłopcom pozwolono położyć się do łóżek żeby wypoczęli. Byli tak zmęczeni, że ojcowie zanieśli ich na rękach do pokoju i ułożyli do snu. W pokoju zgasło światło i przyjaciele natychmiast zasnęli.

Part 14

Wiktor poczuł jak zaczyna się unosić powolutku nad chmurką i spada delikatnie na podłogę. Stanął na nogach. Nic nie rozumiał. Za oknem świecił księżyc a przyjaciele spali snem spokojnym. Chciał wrócić na chmurkę, lecz jego uwagę przykuł stary zegar stojący nieopodal niego. Jak dobrze sobie przypominał, Paweł opowiadał że można się dostać przez niego w różne nieznane komnaty do których nie ma drzwi. Pomyślał sobie w duchu, że przyjaciel chyba nie będzie miał mu za złe tego, że zwiedzi sobie jego dwór.
Podszedł cichutko na palcach do zegara i otworzył jak najciszej się dało sporej wielkości drzwiczki. W środku było pusto, ale wnętrze pozwalało na wejście do niego nawet dorosłej osoby. Wszedł, więc do środka i zamknął za sobą drzwiczki. Po przeciwnej ścianie od drzwiczek ukazały się zielone drzwi z małą złotą klamką. Nacisnął delikatnie na klamkę i otworzył drzwi. Pokój wyglądał jakby kiedyś był przeznaczony dla dziecka. Ściany były pomalowane na żółty kolor a dookoła wyczuwało się zapach wanilii.
Pokój jak każdy chyba w tym dworze był ogromny. Naprzeciwko drzwi były ogromne okna zaś pod ścianą stały różne meble od komód po ogromne szafy. Niedaleko małego stoliczka stała mała ślicznie zdobiona kołyska a tuż obok niej krzesło bujane.Wiktor na chwilę chciał już odwrócić wzrok, ale nagle spostrzegł, że krzesło ni stąd ni zowąd zaczęło się bujać a z kołyski dochodził dziwny dźwięk jakby w środku znajdowało się coś małego, takiego jak...Dziecko - pomyślał.
W cichym jak dotąd pokoju dało się słyszeć melodię, która leciała ze stojącej na komódce pozytywki. Wiktor czuł, że już kiedyś słyszał tą melodię, nawet cichutki płacz dziecka wydawał mu się znajomy. Podszedł powoli do kołyski. Naprzeciwko na fotelu siedziała młoda kobieta. Miała piękne, długie kasztanowe włosy i zielone oczy. Ubrana była w długą suknię zdobioną licznymi, misternymi koroneczkami a na szyi miała mały medalionik, w którym zwykle trzyma się zdjęcie ukochanej osoby. Kobieta spojrzała na Wiktora i uśmiechnęła się. Potem pochyliła się nad dzieckiem i pocałowała go czule w malutkie czółko, sprawiając, że maleństwo natychmiast ucichło.
- Przepraszam, pani tu mieszka?...Nie wiedziałem...Przepraszam, że tak wszedłem bez pukania.
Przerwał gdyż zdawało mu się, że kobieta go nie słyszy. Spróbował głośniej:
- Przepraszam czy pani mnie słyszy?- Lecz i tym razem kobieta nie odpowiedziała. Wstała z fotela i wzięła powolutku na ręce swoje dziecko. Ruszyła spokojnym krokiem w jego stronę i już chciał jej ustąpić, gdy poczuł, że kobieta po prostu przeszła przez niego, zupełnie jak duch. Spojrzał za nią. Kobieta na chwilę przystanęła i zaczęła nucić cichutko do maleństwa, kołysząc go przy tym delikatnie, jakby chciała żeby usnęło. Nie mógł zrozumieć, dlaczego znalazł się akurat w tym pokoju i dlaczego spotyka się z widmem. Przyjrzał się jeszcze raz kobiecie. Jej twarz była mu znajoma. Ale skąd? Przecież nigdy nie widział jej, a jednak czuł się tak jakby ją znał od bardzo dawna, jakby była mu kimś bardzo bliskim. To same niezrozumiałe uczucie czuł do dziecka kobiety, ono też wydawało mu się bliskie.
Jego malutkie oczka zamykały się powolutku w rytm melodii. Kobieta znów zaczęła iść. Tym razem w stronę okna. Przystanęła na chwilę i spojrzała na widok rozpościerający się za oknem. Wiktor podszedł również za nią do okna. Widok za oknem nie był tym, który otaczał dwór. Nie było tam jeziora, lecz mnóstwo pięknych, młodych drzew, zaś dalej znajdowała się piękna, duża fontanna z małym aniołkiem. Wszystko to zupełnie nie pasowało do tego, co było obecnie przed dworem. W pewnym momencie poczuł, że dzieje się coś nie tak. Kobieta również jakby się czegoś zlękła. Podbiegła szybko do drzwi i chciała je otworzyć, lecz były zamknięte. Zaczęła walić w nie mocno, jakby chciała je wywarzyć.
Nagle przestała i powoli zaczęła odsuwać się do tyłu. W oddali było słychać odgłosy jakby, ktoś właśnie wchodził po schodach i kierował się w stronę pokoju. Wiktor zamarł. Klamka delikatnie kierowała się w dół jakby osoba stojąca za drzwiami spokojnie ją naciskała. Drzwi powoli zaczęły się otwierać a za nimi stał młody mężczyzna. Kobieta próbowała uciec, lecz przybysz złapał ją w pół a z kieszeni wyjął sporej wielkości sztylet i wbił z całej siły między żebra ofiary tam gdzie znajdowało się serce. Kobieta wydała z siebie ostatni krzyk i po chwili upadła nieżywa na podłogę. Wiktor nie wiedział, co robić oni wszyscy byli widmami. Jednak na tym dramat się nie skończył. Dziecko, które leżało beztrosko w kołysce znajdowało się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Mężczyzna podszedł do niego i stanął nad kołyską trzymając w powietrzu sztylet, jakby zaraz chciałby nim zabić te bezbronne stworzenie. Zamachnął się i…
- NNNNNIIIIIIIIIEEEEEEEEE!!!!!!! - wrzasnął z całej siły Wiktor. Z wielkim zdumieniem stwierdził, że to wszystko mu się śniło i że właśnie narobił sporego hałasu. Przyjaciele natychmiast zerwali się ze snu i z przerażeniem spojrzeli na całego zlanego potem Wiktora. Oprócz rzecz jasna Pawła, który zleciał z chmurki przez ten cały hałas. W pokoju zjawili się także rodzice chłopców, wystraszeni krzykiem jednego z nich.
- Co tu się dzieje?! - padło natychmiast pytanie.
- Wiktor miał jakiś koszmar i wszystkich nas obudził - odpowiedział wybudzony Paweł.
Wiktor zszedł do chmurki i stanął przed oknem, starając się uspokoić.
- Kochanie, co się stało? Miałeś zły sen? - spytała mama Wiktora. Chłopiec odwrócił się powoli, nadal będąc zlanym potem.
- Mamo to nie był sen to się działo naprawdę...Ta kobieta i jej dziecko...Ja wszedłem do zegara żeby poznać resztę dworu i przeniosłem się do jakiegoś pokoju dziecinnego z zielonymi drzwiami a tam na fotelu siedziała taka kobieta z kasztanowymi włosami i ona kołysała swoje dziecko a potem...Potem do pokoju wszedł jakiś młody mężczyzna i zabił najpierw ją a potem chciał także zabić to dziecko.
- Wiktorku to był tylko sen...Uspokój się - powiedziała spokojnie mama Wiktora
- To nie był sen! To się działo naprawdę...Ta melodia z tej pozytywki...Przysięgam, że kiedyś ją słyszałem tylko nie pamiętam skąd.
- Mówisz, że wszedłeś do tego pokoju za pomocą tego zegara? - spytał Otto.Wiktor przytaknął. - To bardzo dziwne, bo w tym domu nie ma takiego pokoju, jaki nam opisałeś, w ogóle nie ma żadnych zielonych drzwi ani tym bardziej żadnego pokoju dziecięcego - stwierdził.
- Otto, dajmy sobie spokój, chłopak miał zły sen po prostu. Kładźcie się do łóżek.Wiktor jutro wyjeżdżamy, więc wyśpij się. Dobranoc chłopcy
Drzwi się zamknęły i wszyscy położyli się do łóżek. Tej nocy tylko Wiktor nie mógł zmrużyć oka, wciąż pamiętał tę kobietę i jej dziecko.

Part 15

Następnego dnia rano, wszyscy zdawali się być niewyspani z powodu nocnej pobudki w szczególności Paweł, który szczególnie boleśnie będzie ją pamiętał ( - Mamo ja nie chcę tego obrzydliwego eliksiru!). Ranek jednak przebiegał w atmosferze spokoju. Po zjedzeniu śniadania Sergiusz, Remis oraz ich rodziny ruszyli na górę, aby przygotować się do wyjazdu. Paweł i Robert zauważyli, że Adam i Wiktor niechętnie pakują swoje rzeczy. Czuli, że bardzo chcieli zostać z braćmi, z którymi tak świetnie się bawili przez ostatnie dni. Oni również nie chcieli się z nimi rozstawać, wiedzieli jednak, że niedługo się spotkają.
- Widzieliście gdzieś moje skarpetki? - zapytał przyjaciół rozkojarzony Adam.
- Zobacz za komodą, może tam są. - odpowiedział Robert.
Przez pewien czas w pokoju chłopców panował ogólny bałagan i rozgardiasz tak, więc nie mieli zbytnio zająć się, czym innym jak sprzątaniem. Około południa zaczęto znosić do holu olbrzymie kufry i małe torby podróżne. Po sprawdzeniu czy nic nie zostało w pokojach przyszła chwila na pożegnanie gości.
- Trzymaj się stary - poklepał po plecach przyjaciela Adam.
- Ty też uważaj na siebie - odwdzięczył się tym samym Robert.
- Klepiecie się jak baby...Patrzcie tak to się robi - w tym momencie dało się słyszeć odgłos, a raczej huk gdyż Paweł, chcąc zademonstrować jak prawidłowo powinno się klepnąć przyjaciela po plecach niechcący wystrzelił z ręki małą kulę ognistą, która wypaliła dziurę w nowym swetrze Roberta. Paweł spojrzał w oczu bratu - były w nich jakieś niebezpieczne błyski a mina brata mówiła sama za siebie. Rzadko, bo rzadko, ale czasem nawet spokojny człowiek - za jakiego uważał się Robert - stawał się niebezpiecznym bazyliszkiem.
- Braciszku kochany ja nie chciałem…To było przez pomyłkę - próbował się szybko wytłumaczyć Paweł. - Odkupię ci, przysięgam...
- Tym razem przegiąłeś pałę! - z ręki Roberta wystrzelił niebieski płomień, którego siła odrzutu sprawiła że Paweł znalazł się w salonie leżąc bezwładnie na podłodze.
- Dość tego! - dał się słyszeć rozgniewany głos ojca obojga braci. - Nie można was na chwilę samych zostawić żebyście sobie nie zrobili krzywdy! Czy ja zawsze mam się za was wstydzić? - Bracia poczuli, że tym razem przesadzili. Otto rzadko podnosił głos na chłopców, lecz tym razem czuli, że lepiej z nim nie zadzierać.
- Otto spokojnie, oni nie chcieli wiesz, jacy są chłopcy - powiedział spokojnym głosem Remis. W tym momencie mrugnął znacząco do Roberta, dając mu znak, że czas wypowiedzieć parę słów skruchy. Chłopcy byli bardzo wdzięczny Remisowi, że udało mu się namówić ojca żeby nie wyciągał konsekwencji z tego incydentu. Bracia odnosili wrażenie, że Remis ma dobry wpływ na ojca. Remis był trzeźwo myślącym człowiekiem o bardzo łagodnym usposobieniu (przynajmniej na takiego wyglądał), co w jakiś sposób poskramiało lekko gwałtowny charakter Otta. Tak naprawdę Otto by wspaniałym ojcem, jakiego każde dziecko chciałoby mieć, ale jak każdy ojciec bywa czasem surowy, choć surowy to może za mocne słowo. Po prostu czasem wysiadają mu nerwy. Jak każda kłótnia i ta skończyła się dobrze, co akurat w tej sytuacji bracia mogą zawdzięczać wyłącznie Remisowi.
- Skoro konflikt został zażegnany, czas, aby się pożegnać…ale tylko na krótko - dodał uśmiechając się. Ojcowie wymienili serdeczne uściski dłoń, mamy...jak to mamy, uściskały się nawzajem, natomiast chłopcy...
- No to co.....Widzimy się jutro - zaczął optymistycznie Robert.
- Przywieziemy wam żuki. Jednego sobie zostawię żeby poczęstować tatę na kolację - dodał z chytrym uśmieszkiem Paweł.
- Na pewno będzie zachwycony - skomentował natychmiast Robert.
Po tych słowach kufry i inne torby uniosły się do góry i udały na zewnątrz a za nimi ich właściciele i mieszkańcy dworu. Sergiusz machnął w powietrzu ręką i tuż przed nim pojawił się sporej wielkości wir - jeden ze sposobów szybkiej podróży. Drugim, choć w mniejszym stopniu używany niż wiry, ale działający na znacznie większe odległości środkiem podróży, były portale - puste bramy, w których pojawiał się podobny, ale kolorowy wir, pozwalający na dłuższą podróż. Jeden z portali stał w lesie, niedaleko dworku, lecz teraz nie było potrzeby by z niego korzystać. Chłopcy pożegnawszy przyjaciół udali się wraz z rodzicami z powrotem do domu, mając w głowach pełno pomysłów na udany dzień.

Part 16

- To, co? Może podłożymy tacie ten nasz wynalazek, co ostatnio skonstruowaliśmy? Należałoby go wypróbować na kimś bezbronnym wobec postępującej techniki produkcji niebezpiecznych zabawek, co? - powiedział szeptem do Roberta, Paweł.
- Wszystko słyszałem i wcale nie jestem taki bezbronny jak wam się wydaje - w tym momencie Otto wyciągnął schowany pod szatą karabinek wodny, oblewając wodą obu braci. Synowie nie zostali ojcu dłużni i szybko pobiegli po wąż ogrodowy zaczynając tym samym ogromną bitwę wodną. Oczywiście jak to bywa w praktyce, Otto miał w zanadrzu inną niespodziankę. Uniósł w jednej chwili ręce do góry sprawiając, że woda z pobliskiego jeziora zaczęła tworzyć wir wodny stojący na wodzie niczym tornado gnające po pustym polu.
- W nnnnnnnoooooooooggggggggiiiiii!........ - dało się słyszeć krzyk braci gnających co sił do domu, co i tak nie ustrzegło ich przed ogromną kąpielą. Jeszcze nigdy przedtem Otto nie miał tak znakomitego humoru, czego nie można było powiedzieć o jego synach.
- Tato..Ty podstępny...To niesprawiedliwe...Na niegoooooo! - bracia natychmiast przystąpili do ofensywy, przewracając ojca na trawę. Mimo upadku całej trójki na błotnistą trawę, wszystkim dopisywał znakomity humor, a szczególnie Pawłowi, który nie mógł przestać się śmiać. Długo jeszcze nie mogli wstać na nogi, ponieważ Otto zaserwował im serię łaskotek, po której dostali takiego napadu śmiechu, że leżeli cali umazani błotem jeszcze przez następne dwadzieścia minut.
- To chyba najgorszy żart, jaki nam zrobiłeś - Paweł spojrzał na ojca. Ta zabawa uświadomiła mu jak bardzo potrzebny jest mu kontakt z ojcem.
Otto był dla chłopców czymś więcej niż zwykłym rodzicem - był ich przyjacielem, który nigdy ich nie zawiedzie i na którego zawsze będą mogli liczyć w potrzebie. Poza tym trzeba przyznać, że Otto nie zaliczał się do grona rodziców wychowujących swoje dzieci w tradycyjny, i co tu dużo mówić - nudny sposób. Wręcz przeciwnie! Jako że był potomkiem znakomitego ludu, jakim byli Atlantydzi, był równie tak samo silny, a może nawet silniejszy niż jego przodkowie. Wszyscy, którzy go znali zawsze liczyli się z jego zdaniem. Nawet wysoką rangą przywódcy i nawet znakomici władcy - zdawali sobie sprawę z tego, kto tak naprawdę ma prawdziwą siłę. Zresztą nie o siłę tu chodzi, ale o coś więcej. Otto potrafił zjednywać sobie przyjaciół. Nigdy wobec nikogo się nie wywyższał. Jako młody absolwent Akademii był bardzo niespokojnym duchem - w podobnym stopniu, co jego przyjaciele: Sergiusz, Remis i Stefan. Choć trzeba przyznać, że klnięciu mógł mu tylko dorównać Remis. Tak to prawda - obaj mieli nieprzyjemny zwyczaj używania niecenzuralnych słów - co, jak może zdziwić, nie odstraszało ludzi od nich.
Cała czwórka była najbardziej znanymi osobami w szkole. Wszyscy byli świetnymi uczniami, choć nauczyciele nie starali się ich stawiać na wzór innym, przede wszystkim ze względu na nieodpowiednie zachowanie. Jeden profesor zwykł mawiać:, „ że swą moralnością nie podbiją świata, lecz inteligencją”, z czym się nie można było do końca zgodzić gdyż nawet bez bycia tzw. geniuszami zdobywali sobie przychylność społeczeństwa. Każdy z nich miał swoje cechy, które uzupełniały zgrany zespół największych rozrabiaków, jakich widziała Akademia.
Stefan - zawsze potrafił wyrolować nauczycieli, gdy szykowali jakąś akcję, gdyż, co najbardziej może dziwić, miał poparcie i pełne zaufanie profesorów. Oczywiście nie mogli sobie zdawać sprawę z tego, że tak naprawdę to jego sprytne akcje przekonywania nauczycieli o niewinności jego i przyjaciół sprawiły, że udawało im się unikać wielu kar i szlabanów.
Sergiusz natomiast był odpowiedzialny za znalezienie tzw.frajerów, czyli osób, które się wrabiało w coś, czego nie zrobili żeby zatuszować wybryki całej czwórki. Remis jako najbardziej niepokorny z całej bandy i zawsze "walił prosto z mostu,”o co mu chodzi i to zawsze on miał największe kłopoty z całej bandy.
Otto jako nieformalny przywódca, cechował się odpowiedzialnością - przynajmniej w większym stopniu niż reszta oraz jak wcześniej wspomniano - umiejętnością zjednywania przyjaciół.
- Paweł, Robert, wstawajcie - powiedział Otto - Jak się cicho przemkniemy przez hol niezauważeni przez waszą matkę i zdążymy się wykąpać zanim nas zobaczy to postawię wam lody.
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne…Waniliowo-czekoladowe? - zapytał Robert.
- Jak sobie życzysz - odpowiedział Otto i wziął pod pachy obu synów kierując się do domu.
Na szczęście okazało się, że mama chłopców była w chwili przemykania całej trójki w kierunku łazienki, w kuchni przygotowując obiad.
Po niespełna pół godziny chłopcy wraz z ojcem zeszli na dół na posiłek. Z daleka było czuć, że na obiad będzie szkarłatka - danie wegetariańskie z liści i owoców pewnej egzotycznej rośliny oczywiście według przepisu babci.
Po zjedzonym posiłku, rodzina udała się do salonu - największego pomieszczenia w dworze, pełnego pamiątek rodzinnych i trofeów sportowych z czasów szkolnych Otta oraz myśliwskich dziadka. Za ogromną sofą znajdował się ściana, na której wisiały fotografie rodzinne. Największym zdjęciem było to przedstawiające Amy wspartą o silne ramiona Otta oraz chłopców trzymanych na rękach przez rodziców - Paweł przez ojca a Robert przez matkę. Było to niezwykłe zdjęcie emanujące z siebie jakąś niewidzialną energią ciepła i troski. Na prawo od sofy przy ścianie stały ogromne regały pełne różnych znakomitych ksiąg. Podobno jedynym, które je wszystkie przeczytał był dziadek chłopców, który trzeba było przyznać miał ogromną wiedzę na temat magii i historii Atlantydy. Księgi stały obok siebie, równo w rządkach, obite najznakomitszymi materiałami opatrzone złotymi literami każda. Paweł z Robertem przekonali się, że wystarczy wyciągnąć z regału odpowiednią książkę, aby otworzyć tajemne przejście, jednak do tej pory nie odkryli, która z ksiąg jest odpowiedzialna za tą czynność, co oczywiście nie zniechęcało ich a pobudzało do dalszych poszukiwań. Najfajniejsze według chłopców było to, że regał z księgami był porośnięty dzikim bluszczem wijącym się między półkami, a że była to roślina o dość grubych odnóżach, stała się idealną drabiną, szczególnie, gdy trzeba było wydostać jakąś księgę z samej góry. Obok dębowej komody stojącej tuż przy ogromnych szklanych oknach sięgających podłogi znajdowała się wspomniana wcześniej galeria trofeów. Można tu było zobaczyć obok pięknych złotych pucharów i kryształowych kul także medale, dyplomy oraz zdjęcia z tych podniosłych chwil zwycięstwa. Chłopcy przysiedli na kanapie, czytając swoje ulubione komiksy o Vanderhalu - mrocznym wojowniku ciemności. Otto jak zwykle przysiadł z drugiej strony sofy czytając gazetę, natomiast Amy pogrążyła się w lekturze - jej zwykłym sposobem na korzystne wykorzystanie wolnego czasu. Zbliżał się już wieczór, za oknami widać było na horyzoncie, lekko już gasnące słońce, ustępujące miejsca srebrnemu księżycowi.
- Ten Vanderhal to normalnie jest zajebisty! - powiedział z podnieceniem Paweł.
- Chłopcy trochę ciszej, rozumiem, że to bardzo ciekawe jednak nie trzeba tak krzyczeć.
- Ale mamo! W tej części Vanderhal rozwala takiego gościa, co chciał zabić go swoim zajebistym mieczem ale....
- Jakim ty językiem mówisz, te komiksy mają na ciebie zgubny wpływ - skwitowała Amy.
- Mamo teraz każdy tak mówi - zaprotestował syn.
- Dobrze nie kłóćcie się - przerwał Otto - Paweł tym słownictwem nie przy mamie, widzisz, jaka jest wrażliwa.
- Nie jestem wrażliwa Otto, ale oczekuje, że będzie miał tego słownictwa, co ty w jego wieku.
- Ja to, co innego i proszę, Amy nie kłóćmy się, spędźmy ten wieczór spokojnie
- Zgadzam się z tatą, sama rozmowa o Pawle powoduje sprzeczki - skomentował Robert.
- Znalazł się święty - odpowiedział z przekąsem Paweł.
- Chłopcy może dla rozładowania napięcia przejdziemy się, co? - zaproponowała Amy.
- Świetny pomysł, kto ostatni ten zgniłe jajo! - chłopcy ruszyli w kierunku drzwi ścigając się ze sobą. Oczywiście razem dobiegli do drzwi, jednak jak zawsze sprzeczali się, kto by pierwszy. Wieczór był piękny, wprost wymarzony na spacery. Wiał lekki wietrzyk a z pobliskiego lasu dało się słyszeć pobrzękiwania owadów w tym świerszczy. Chłopcy jak zwykle szli przodem wciąż wymyślając, co tu by jeszcze wymyślić, zaś Otto podążał razem z Amy za nimi.
- Wiesz Amy, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi - mam kochającą żonę i wspaniałych synów - powiedział Otto. Wiedział, że Amy również podziela jego zdanie. Wieczór zapowiadał się wspaniale i nic nie było w stanie tego przerwać, a jednak...

Part 17

- No nie! Akurat teraz musiało zacząć padać, chłopcy wracamy.
- Ale mamo, możemy przecież spacerować po deszczu nam to nie przeszkadza...Prosimy…
- Pawełku zmokniemy, wracamy...Nie burmusz się tak postawię wam gorącą czekoladę - zaproponowała Amy. Wiedziała, że chłopcy na pewno nie przejdą obojętnie obok propozycji poczęstunku cudownym napojem.
W dworze było rozkosznie ciepło a picie czekolady wprawiło braci w prawdziwie błogi nastrój. Również Otto dał się skusić na kubek rozgrzewającego napoju. W salonie zamiast lamp iskrzyły się naokoło malutkie, aromatyczne świeczki.
W pewnej chwili Otto zerwał się na równe nogi jakby coś wyczuł. Okazało się, że instynkt go nie zawiódł. Do salonu wleciało około pięćdziesięciu mężczyzn, wybijając przy tym szyby.
- Amy uciekaj, weź chłopców. Szybko!!! - sytuacja była bardzo ciężka. Otto natychmiast użył całej swojej mocy, aby pozbyć się intruzów. Amy złapała za ręce synów i zaczęła biec szybko w kierunku drzwi. Nagle rozległ się ogromny wybuch. Runęła ściana salonu zagradzając drogę ucieczki. Otto natychmiast skierował się w stronę rodziny, chcąc jej pomóc, jednak stało się coś, czego się niespodziewał. Rozległ się świst i dwie zakapturzone postacie złapały chłopców za ręce wciągając szybko na deski i kierując się do ucieczki.
- Zostawcie ich! - zdesperowany ojciec miał właśnie rzucić czar, gdy poczuł że ktoś rzuca się na niego, powalając na ziemię. Poczuł, że ten ktoś był okropnie silny, nie mógł oderwać się od jego uścisku. W głowie szumiało mu jednak jedna myśl - Musi uratować chłopców.
- Nareszcie cię mam Otto tym razem zapłacisz za to, co zrobiłeś! - wykrzyczał mężczyzna. Otto spojrzał na napastnika. Poznał go od razu. To był człowiek, którego nienawidził, który zabił tylu ludzi, zabił, Skarzewskiego, człowiek, który był centrum wszelkiego zła, jakie go spotkało w życiu, jakie spotkało jego przyjaciół i rodzinę. To był Antares.
Poczuł, że gotuje się w nim krew, wytężył umysł i z całej siły odrzucił mężczyznę, sprawiając, że tamten poleciał do tyłu parę metrów.
- Mam go! Mam go mistrzu! - Otto poczuł, że ktoś krępuje go z tyłu. Coś dziwnego sprawiło, że nie był w stanie się wyrwać, czuł jakby tracił moc, stawał się słaby...Bardzo słaby...Zemdlał.
Obudziły go jakieś wrzaski, po chwili poczuł również, że ktoś podnosi go z gwałtowną siłą do góry i nadal krępując go z tyłu. Otworzył powieki. Obraz wydawał się zamazany, jednak z każdą chwilą stawał się coraz bardziej wyraźny. Przed nim stał Antares. Osobą, która trzymała go z całej siły z tyłu za ręce okazał się Orfeusz. Rozejrzał się błędnym wzrokiem po salonie. Wszędzie były gruzy i potłuczone szkło. Ze zdziwieniem stwierdził, że był wczesny ranek. Nagle myśl, przelatująca przez głowę zbudziła go z letargu: chłopcy.
- Coś ty im zrobił! - wykrzyknął do mężczyzny stojącego naprzeciw niemu. Jednak osłabienie Otta i silny ścisk Orfeusza uniemożliwił mu wyrwanie się.
- Twoi synowie są pod dobrą opieką, Otto - wyszeptał Antares z lekkim, aczkolwiek szyderczym uśmiechem na twarzy - Nie masz się, o co martwić - zaśmiał się okrutnie. - Wiesz Otto, sprawiłeś nam sporo kłopotów razem ze swoimi kumplami, ale ich tutaj nie ma Otto... Nie martw się nimi też się zajmiemy.
Na twarzy mężczyzny nadal widniał lekki uśmiech.
- Zapłacisz za tą izolację, na jaką nas skazałeś na tyle lat. Wiesz, co się czuje będąc w czymś w rodzaju próżni?...Ależ skąd...Wielki pan wysyła tam tylko swoich wrogów...Ale ja cię oświecę Otto. Czujesz, że nic nie jest w stanie cię uratować, stajesz się coraz słabszy, powoli tracisz zmysły, przed oczami przesuwa się całe twoje dotychczasowe życie a w głowie kołata się jedna myśl: śmierć. Masz ochotę zdechnąć...Tak Otto...Wokół nicość...WSZĘDZIE NICOŚĆ!...Jednak ktoś nas uwolnił...Wiesz, co wtedy poczułem? Czułem się jak nowo narodzony, zdolny do wszystkiego i wolny....Nareszcie wolny po tylu latach egzystowania w kompletnej pustce. Postanowiłem sobie, że zemszczę się na tobie. Nie zabiję cię Otto...Nie…To by popsuło zabawę...Chcę abyś cierpiał, żebyś tak jak ja błagał o śmierć.Bo widzisz Otto wreszcie przekonasz się, na co ty mnie skazałeś na tyle lat....Będziesz nikim, wszyscy o tobie zapomną...Nie martw się jednak będziesz miał towarzystwo. Twoja żona – Amy już tam jest, a niedługo ty tam do niej dołączysz...Będziecie już na zawsze razem.....
- Ty skurwysynie! - wykrzyczał Otto - jesteś porąbany, ta próżnia zupełnie wyprała ci mózg - Antares powoli podszedł do Otta, będąc z nim teraz twarzą w twarz.
- Tak myślisz Otto? Zobaczymy, kto będzie bardziej porąbany i niezdatny do życia…
- Jesteś nienormalny! Co zrobiłeś z chłopcami?! GADAJ! Zabiję cię jak im coś zrobiłeś!
Poczuł, wielką falę nienawiści do Antaresa. Chciał go zabić...Zniszczyć...Jednak czuł że znowu słabnie...Nie chciał jednak poddać się bez walki...Nie mógł...Poczuł jak przeszywający ból przechodzi przez jego umysł...
- Pozbądźmy się go - odezwał się Orfeusz. Czuł, że Otto słabnie. Zawsze tak było…Jego dotyk sprawiał, że ludzie stawali się bardzo słabi. W tym wypadku chciał żeby Otto zemdlał z bólu, poczuł jednak, że Antares powstrzymuje go od tego - chciał mu jeszcze coś powiedzieć.
- Twoi synowie wyrosną na silnych mężczyzn, będą posiadać ogromną moc. Może nawet większą niż mamy ja i ty. Zajmę się nimi. Odpowiedni trening sprawi, że staną się maszynami do zabijania...Bez uczuć...Bez litości....
- Nie zrobisz tego...Nie pozwolę! - powiedział już coraz słabszym głosem Otto.
- Oni mają potencjał magiczny - ciągnął dalej mężczyzna - o jakim nam się nie śniło...Szkoda, że ciebie już nie będzie...Zapomną o tobie...Zapłacisz mi za wszystko, co mi zrobiłeś...Nienawidzę cię z całego serca...NIENAWIDZĘ!...Ale już niedługo przekonasz się, co to znaczy moja zemsta...Widzisz tą fiolkę? Otworzenie jej sprawi, że przeniesiesz, się do swojej żony. A wiesz skąd to mam? Od Skarzewskiego. Ten dureń myślał, że sam w pojedynkę mnie tam znowu zamknie, jednak szczęście było po mojej stronie…Żegnaj Otto…
Antares otworzył fiolkę sprawiając, że wydobyło się z niej coś w rodzaju mgiełki, która ukształtowała się w kształt bramy. Otto poczuł, że nie jest w stanie się ruszyć, spowiła go dziwna mgiełka, która wciągnęła go w wir. Nic już nie było w stanie go uratować...Antares wygrał.

Napisany przez: avalanche 11.04.2003 17:26

Część druga

Part 1

Od tamtego momentu minęło osiem lat. Chłopcy bardzo wydorośleli. Nie widzieli się od chwili rozdzielenia ich z rodzicami. Roberta udało się uratować ze szponów Krwiożerczego Zakonu, natomiast Pawła nie udało się odbić. Robert nie raz rozmyślał nad tym, co działo się z jego bratem. Tyle lat się nie widzieli. Miewał jedynie sny o nim. To były piękne sny. Widział w nich roześmianą twarz Pawła, bawiącego się razem z nim i z ojcem, znów był w ich pięknym dworze. Za każdym razem, gdy się budził z tego snu, czuł pewną pustkę. Bardzo brakowało mu rodziny.
Ojciec podobno zginął, tak samo jak jego matka. On jednak w to nie wierzył. Czuł, że oni wszyscy są przy nim, że żyją, choć nie miał na to dowodów.
Przygarnęli go pewni Atlantydzi, gdyż dziadkowie miesiąc po zaginięciu rodziców zostali zamordowani w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie czuł się u nich obco. Znał ich - to byli przyjaciele ojca, choć na pewno nie byli w wieku ich rodziców. To byli starsi ludzie.
Państwo Smith byli szanowanymi ludźmi. Mieszkali daleko od ludzi w pięknym domu. Nie był on tak okazały jak jego dawny dom, lecz wyczuwało się w nim pewną atmosferę ciepła.
Pan Jonathan Smith był niskiego wzrostu, wesołym staruszkiem z długimi, białymi włosami rosnącymi naokół jego głowy, pozostawiając wyraźną lukę pośrodku niej. Zawsze nosił długą, czerwoną szatę zdobioną licznymi ornamentami zrobionymi jakby ze złota. Miał duże fioletowe oczy - charakterystyczne dla Atlantydów oraz długie palce jak u wielu ludzi.
Pani Julia Smith, była równie niskiego wzrostu, co jej mąż i była tak samo przemiłą osobą jak on, zawsze chętną do pomocy i bardzo opiekuńczą. Miała tak samo białe włosy, choć na pewno nie wypadły jej tak jak jej mężowi, zawsze miała je rozpuszczone lub upięte w wysoki kok.
Robert mieszkał z nimi już tak wiele lat, że zdążył poznać jak wspaniałymi ludźmi są państwo Smith. Pani Smith gotowała równie dobrze, co jego matka, Amy, zaś pan Smith był równie świetnym przyjacielem, co i opiekunem jak jego ojciec Otto. Choć byli starszymi ludźmi, swoim temperamentem i szczęściem mogliby spokojnie pokonać nie jednego młodego człowieka. Robert bardzo ich polubił, tak samo jak oni jego, jednak nie mógł zapomnieć swoich bliskich, których stracił w tak okrutnych okolicznościach. Bardzo brakowało mu zabaw z bratem i ojcem oraz rozmów z matką. Nie posiadał po nich żadnej pamiątki, nie miał nawet jednego zdjęcia. Ich wizerunki nawiedzały go tylko w snach o nich, choć z wiekiem coraz bardziej stawały się rozmazane. Czasem miał wrażenie jakby miał w głowie dziurę, przez, którą wylatują mu wszystkie wspomnienia. Niekiedy siadał wieczorem przy oknie i rozmyślał o nich, co sprawiało, że nie raz uronił łzę. Wtedy zawsze do pokoju wchodziła pani Smith i przytulała go do siebie pozwalając mu się wypłakać i wyrzucić z siebie wszystko, co chciał powiedzieć.
Jedynym przyjacielem w jego wieku była dziewczynka o imieniu Laura. Mieszkała niedaleko domu państwa Smith, będąc chyba jedyną sąsiadką w tej okolicy. Laura była jasną szatynką o niebieskich oczach i brzoskwiniowej cerze. Świetnie się z nią rozumiał, razem też spędzali wspólny czas.
Zbliżały się jego szesnaste urodziny i wiedział, że w tym wieku idzie się do Akademii - szkoły dla Atlantydów i innych czarodziei. Przed dzień wyjazdu odbył rozmowę z panem, Smithem, którego nazywał dziadkiem, gdyż ten sam go o to prosił, zresztą Robertowi bardzo to odpowiadało.
- Robert, chyba wiesz, o czym chcę z tobą porozmawiać - zaczął.
- Domyślam się, że chodzi o jutrzejszy wyjazd do Akademii - odpowiedział.
- Tak zgadza się. Choć nie tylko o tym chciałbym z tobą odpowiadać. To będzie dla mnie bardzo trudne tak samo jak dla ciebie, więc proszę o zrozumienie.
- A o co tak dokładnie chodzi?- spytał chłopiec.
- Chodzi o twojego brata Pawła - chciał kontynuować, ale powstrzymał się na chwilę widząc minę Roberta. Rozumiał, że będzie to bardzo trudna rozmowa, jaką kiedykolwiek z nim przeprowadzi, jednak wiedział, że tylko on musi mu to wytłumaczyć.
- Co z moim bratem? Proszę mi powiedzieć, ja muszę wiedzieć - powiedział drżącym głosem Robert.
- Twój brat, jak zapewne wiesz...Nie udało się go uwolnić, nie wiemy, w jakim jest stanie - znowu przerwał gdyż do pokoju weszła pani Smith a za nią wysoki mężczyzna w czarnej pelerynie. Pan Smith podszedł do przybysza i przywitał się.
- Robert, czas abyś poznał, to jest Sam, Skarzewski - Robert spojrzał ze zdumieniem na mężczyznę. Znał to nazwisko. Jedyny człowiek, który nosił takie same nazwisko, był nieżyjący od lat człowiek, którego zabił ten sam człowiek, który był odpowiedzialny za jego tragedię rodziną.
- Czy pan jest jakimś krewnym, tego człowieka, który zginął osiem lat temu? - zapytał zaciekawiony.
- Znałeś mojego brata? - spytał zdziwiony mężczyzna.
- Nie osobiście, widziałem go kiedyś - odpowiedział wymijająco Robert. Nie chciał opowiadać o tym, w jakich okolicznościach widział po raz ostatni tamtego człowieka.
- Sam przyszedł tu na moją prośbę, chciałem abyś dowiedział się o pewnych sprawach, które ciebie dotyczą.
- W takim razie słucham - stwierdził swą gotowość Robert. Pani Smith przysiadła na pobliskim fotelu wyglądając na bardzo zdenerwowaną i zmartwioną.
- A więc zapewne wiadomo ci, że twój brat żyje - zaczął pewnym głosem Sam - Naszej grupie operacyjnej ds. zwalczania stronników Zakonu, nie udało się niestety go uwolnić. Jednak nie zostawiliśmy tego tak sobie. Wiedz, że tym porwaniem zainteresowały się liczne społeczności z wielu krajów. Nawiązaliśmy nawet z nimi współpracę, w celu zapobieżenia porwań młodych ludzi i dzieci do struktur Zakonu. Udało nam się wprowadzić szpiega w ich progi w celu uzyskania informacji na temat ich nielegalnej działalności
- Nielegalnej działalności -powtórzył w myślach Robert - Co za palant, on myśli, że Krwiożerczy Zakon to jakaś zorganizowana grupa przestępcza, czy co? - jego myśli przerwał jednak dalszy potok słów Sama.
- Tak, więc naszemu agentowi udało się zdobyć informacje o przetrzymywanych tam więźniach -tu na chwile przerwał i spojrzał w oczy Robertowi.
- Widziano twojego brata - Robert nie mógł uwierzyć, w głowie mieszały mu się różne myśli - Może udało się go uwolnić a Sam przyszedł mu oznajmić tę radosną nowinę -pomyślał.
- Niestety nie udało się go nam uwolnić, to byłoby bardzo ryzykowne - oznajmił oficjalnym tonem Sam.
- To, po co pan tu przyłaził? Żeby jeszcze bardziej mnie zdołować wiadomością o tym, że dla Pawła nie ma ratunku? Ta wasza cała brygada operacyjna jest do kitu! - w oczach Roberta zaszkliły się łzy. Znowu poczuł jak jest bezradny, jak to wszystko zaczyna tracić sens. Dlaczego to wszystko spotyka mnie? - Zapytał w myślach.
- Rozumiem, co czujesz...
- Pan nic nie rozumie! Dlaczego wszystkim się zdaje, dookoła,że mogą zrozumieć, co przeżywam?
- Posłuchaj mnie jednak - Sam starał się załagodzić sytuację, lecz nie bardzo mi to wychodziło. Czas, aby na scenę wkroczył pan Smith.
- Robercie, posłuchaj to bardzo ważne, to, co teraz usłyszysz może sprawić, że będzie ci dużo trudniej niż dotychczas, jednak proszę cię...Wysłuchaj nas - to, co nie udało się Samowi, udało się z powodzeniem panu Smith'owi - Robert uspokoił się na chwilę i gotów był wysłuchać dalej Sama.
- Zakon porywa małe dzieci o szczególnych zdolnościach magicznych, po to, aby wyszkolić ich na zawodowych morderców i potężnych wojowników. Takie dzieci poddawane są licznym torturom w celu przyporządkowania ich przywódcy. Czasem poddawane są również czemuś w rodzaju prania mózgu - stara się im wymazać z pamięci obraz tego, co dobre, wymazuje się im z pamięci rodziców i braci. Takie dzieci nie pamiętają wtedy, kim tak naprawdę byli ich rodzice, ich rodzeństwo, nie wiedzą, kim są po prostu. Daje się im nową osobowość. Osobowość człowieka bezlitosnego, nieznającego pojęcia porażka, gotowego na wszystko, bezwzględnego i okrutnego. Odbywają one mordercze treningi, non-stop są pilnowane, nie mają prawa do rozrywki, pozbawia się ich możliwości zabaw, radości a nawet płaczu. Twój brat również jest wśród nich, prawdopodobnie poddano go specjalnemu treningowi, jako że posiada on znacznie większą siłę, jaką dysponuje dziecko w jego wieku.
- Skoro oni się interesują dziećmi o niezwykłej sile magicznej to, dlaczego nie próbowali mnie odbić, porwać znowu...Czy może mi pan to wytłumaczyć?
- Podejrzewamy, że zrezygnowali z ciebie z dość błahego - jakby się mogło wydawać powodu - posiadasz niezwykle rozwiniętą moc psychiczną, co uniemożliwiłoby im kontrolę nad tobą. Myślę także, że bali się, iż powiadomisz telepatycznie kogoś, aby przyszedł z pomocą. To byłoby zbyt ryzykowne dla nich. Rozumiesz teraz? Zorientowali się, że nie będzie z ciebie pożytku i że możesz im przysporzyć tylko dodatkowych kłopotów. Wracając jednak do twojego brata, dowiedzieliśmy się, że ma uczestniczyć do Akademii.
- Co? - nie tylko Robert, nie krył zdziwienia, pan i pani Smith też nie mogli uwierzyć w to co usłyszeli.
- Ale jak to możliwe? Chcą go oddać tak po prostu w nasze ręce? - spytał podejrzliwie pan Smith.
- Sądzimy, że oni chcą go wykorzystać przeciwko nam...Oczywiście nie chodzi tu o jakiś atak, ale o coś w rodzaju poznania terytorium wroga, myślę, że oni poślą tam także jeszcze paru chłopców.
- To znaczy, że wreszcie spotkam swojego brata po tylu latach? - W Robercie coś zaiskrzyło.
- Tak, ale...On nie wie, że ma brata - ta informacja zupełnie zbiła z tropu Roberta.

Part 2

- Jak to? Co to znaczy, że on nie wie, że ma brata? - Robert czuł, że ta sprawa staje się dla niego coraz bardziej niezrozumiała.
- Został poddany praniu mózgu...Nie ma pojęciu o twoim istnieniu, w ogóle cię nie pamięta, nie pamięta, co się stało z waszymi rodzicami i w jakich okolicznościach znalazł się w Zakonie - Robert poczuł, że to jeszcze gorsze niż paroletnia rozłąka z bratem. Czy to znaczy, że on nigdy się nie dowie o tym, że ma brata? Nie będzie pamiętał tych chwil wspólnie spędzonych w dzieciństwie? Ich zabaw i wybryków? Ale...
- Zaraz...Przecież mogę mu powiedzieć, kim naprawdę jest! Że ma brata i...
- To nic nie da - stwierdził sucho Sam - Dlatego chciałbym cię prosić abyś zachowywał się tak jakbyście nigdy nie byli braćmi...Zrozum on nie jest przygotowany na taki wstrząs, to mogłoby jeszcze gorzej na niego wpłynąć, skutki powiedzenia mu, kim naprawdę jest mogłyby być nieobliczalne, biorąc pod uwagę jeszcze jego porywczy temperament...Może kiedyś będzie gotów poznać prawdę, jednak proszę cię Robert, abyś dla jego dobra pozostawił tą informację tylko dla siebie.
- Nie mogę - po policzkach Roberta popłynęły łzy - Ja nie mogę! - Robert wybiegł z pokoju i skrył się na poddaszu. Chciał być w tej chwili sam...Zupełnie sam...Jego serce ogarnął ogromny smutek, jakiego nie czuł od chwili pamiętnego wieczoru, gdy to zostali rozdzieleni z rodzicami.
Nie wyobrażał sobie tej sytuacji, w której zobaczy po raz pierwszy od ośmiu lat własnego brata i nie będzie mógł go uściskać, opowiedzieć mu jak mu się do tej pory żyło, jakimi wspaniałymi opiekunami okazali się państwo Smith.
- Dlaczego? - to pytanie nie dawało mu spokoju przez dłuższy czas.
W tym samym momencie na dole nadal toczyła się rozmowa między państwem Smith a Samem.
- Myślę, że chłopak zrozumie, że to dla jego dobra - powiedział Sam.
- Przecież to takie okrutne. Biedny chłopak - Pani Smith była wyraźnie poruszona i smutna z powodu dramatu, jaki przeżywał Robert.
- Julio, wiem, że to jest trudne dla niego, jednak nie wszystko jest stracone - powiedział z lekkim optymizmem pan Smith. - Istnieje możliwość, że kiedyś uda się im ponownie być braćmi, jednak na dzień dzisiejszy cieszmy się tym, że być może ta możliwość, jaką jest obecność Pawła w Akademii pozwoli nam na wyciągnięcie go z tego wszystkiego, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że człowiek po tak zwanym praniu mózgu może już nigdy nie odzyskać dawnych wspomnień i na zawsze utracić to, co być może kryje się w zakamarku jego duszy. Wierzę, że mimo utraty osobowości w człowieku pozostaje iskierka...Mała iskierka, która dopóki nie zgaśnie będzie nadzieją na to, że kiedyś uda się przezwyciężyć wszystko, co złe - Słowa pana, Smith’a jak zawsze podnosiły na duchu jego żonę.
- Kochanie, czy Pawłowi wróci kiedyś dawna pamięć?
- Wierzę, że mimo tego wszystkiego, co przeżył, kiedyś powrócą dawne wspomnienia i znów będzie w stanie przypomnieć sobie rodzinę.
- No na mnie już czas, obowiązki wzywają - Sam pożegnał się z państwem Smith i opuścił pozostawiając ich samym sobie.
- Wiesz kochanie, pójdę spakować rzeczy Roberta, rano pewnie nie będzie mieć na to czasu.- Po rozmowie każde z nich poszło w swoją stronę.

Part 3

Następnego dnia rano, Robert czuł się jeszcze gorzej niż wczoraj wieczorem. Opuścił poddasze i udał się do swojego pokoju. Na łóżku leżały spakowane rzeczy - Robert domyślił się, że pani Julia spakowała go wieczorem, myśląc sobie pewnie, że nie będzie miał na to czasu rano. Przebrał się w czarną szatę z kapturem (strój taki obowiązywał w Akademii). Spojrzał na zegar. Była 8.20. Stwierdził, że czas udać się na dół na śniadanie.
W kuchni jak zwykle byli już państwo Smith. Pan Smith czytał poranną gazetę, zaś pani Julia krzątała się przy kuchni przygotowując posiłek. Robert usiadł przy stole. W tym momencie pan Smith opuścił gazetę i spojrzał się ciepło na niego.
- Wiedziałem, że zostałeś ulepiony z twardszej gliny niż oni sądzą - powiedział staruszek i uśmiechnął się życzliwie.
- Myślałem nad tym całą noc, postanowiłem, że zrobię wszystko żeby nie zaszkodzić Pawłowi, postaram się żeby nie miał większych kłopotów niż ma teraz...Dziadku - zawahał się chwilę.
- Mnie i mojej żonie byłoby miło gdybyś częściej się tak do nas zwracał - powiedział pan Smith i znów uśmiechnął się do Roberta.
- Postaram się - odpowiedział chłopiec.
- Proszę tu są jajka z bekonem, pomyślałam sobie, że zjemy coś, co jedzą zwykli ludzie na śniadanie…Robert, za godzinę wychodzimy....No, więc życzę smacznego.
Po śniadaniu Robert udał się na górę po swoje rzeczy i zniósł je na dół. Założył na siebie jeszcze długi czarny płaszcz, gdyż zdawało się, że zanosi się na deszcz.
- Wszyscy gotowi? Dobrze, więc ruszamy - Pan Smith uniósł czarami dwa ogromne kufry Roberta i sprawił, że skurczyły się do rozmiarów kostek do gry. Niebo rzeczywiście wydawało się mocno zachmurzone, jednak jak na razie nie zanosiło się na ulewę.
Aby przenieść się w jakieś miejsce najlepszym sposobem, było skorzystanie z portalu. Tak się zdarzyło, że w drodze do niego spotkali się z rodziną Laury. Laura ubrana była w szatę (jak zawsze z kapturem - tylko takie szyli) koloru liliowego. Dziewczyna natychmiast podbiega do przyjaciela i ucałowała na powitanie.
- Jejku, nie spodziewałam się, że się spotkamy w drodze do szkoły - jej policzki lekko się zarumieniły.
- Mnie też jest miło, a gdzie twoi rodzice?
- Nie widzisz głuptasie? Są tam, rozmawiają z twoimi opiekunami - Laura wskazała na rozmawiającą grupkę idącą parę metrów za nimi.
- Nie mogę się już doczekać, a ty? - spytała podekscytowana Laura.
- Sam nie wiem...O zobacz już jesteśmy - Robert i Laura zaczekali na pozostałych.
- No, co tak stoicie, wchodzimy - powiedziała mama Laury - kobieta pewna siebie i wiedząca, czego chce. Portal otworzył się a u jego wyjścia widać już było uroczysko a na nim mury ogromnej twierdzy, wokół której tłumnie zgromadzili się przyszli jak i obecni uczniowie wraz z ich rodzicami.
- Duży tłok...Co jak co ale tylko to nie ulega zmianie - powiedział z pewnym rozbawieniem pan Smith.
- Mamy jeszcze sporo czasu - stwierdziła pani Smith. W tej chwili rozległ się okrzyk szczęścia i Robert poczuł jak ktoś rzuca mu się z tyłu na szyję.
- Wiktor???? - Robert poczuł jakby dostał zastrzyk energii. Po chwili dołączyli do nich również Michał i Adam.
- Chłopaki, co się z wami działo przez tan cały czas? - zapytał.
- Wiesz po tym, co się wam wydarzyło wyjechaliśmy za granicę, każdy do innego kraju, ja też dopiero przed chwilą wyłapałem z tłumu Adama i Michała.
- Ekhm....ekhm....Jestem Laura miło mi was poznać, jestem przyjaciółką Roberta.
- Robert gratulację masz dziewczynę, nareszcie - powiedział z udawaną ulgą Wiktor, puszczając oko do Michała.
- Daruj sobie te aluzje Wiktor...Miło mi cię poznać...Ten pajac to Wiktor, ja jestem Adam a ten nieśmiały człowieczek stojący obok mnie to Michał.
- Wcale nie jestem nieśmiały - powiedział z lekkim rumieńcem chłopak.
- Robert.... - Wiktor spojrzał przyjacielowi prosto w oczy, Robert domyślał się, co chce powiedzieć - Współczuję ci z całego serca...To straszne, co przeżyłeś - ściszył głos.
-Słyszeliście, że on też ma tu chodzić? - spytał Robert.
- Tak, rodzice nam mówili...Nie widzieliśmy go jeszcze, jeżeli o to chodzi - dodał szybko Adam jakby wyczuwał pytania przyjaciela.
- Też nie mogliśmy się otrząsnąć po tym, co się dowiedzieliśmy o Pawle...Robert pamiętaj, żeby się nie ujawnić.
- Wszystkie instrukcje dał mi wczoraj Sam - powiedział o swoim spotkaniu Robert.
- Ten dureń nie nadaje się do tego wszystkiego, jest szefem tej całej grupy operacyjnej, ale ona jest za przeproszeniem do dupy. Guzik wiedzą. Robert nie ufaj temu facetowi, nikt od nich nie wysyłał żadnego szpiega do Zakonu, wiesz, że jakby znali miejsce tego ich zamku to zaraz rozpocząłby się szturm. Te informacje są od jakiegoś anonimowego informatora. Facet przesłał jakieś zdjęcia i opisał to wszystko, co tam się podobno dzieje. Mój tata badał te dokumenty i stwierdził, że są prawdziwe i przekazał do dowództwa, no i ten Skarzewski od razu się tym zajął i pewnie myśli, że to jego robota. Nie lubię faceta....Wnerwia mnie...Ciągle nawija o czymś, o czym nie ma pojęcia, aż się niedobrze robi - Robert trochę się rozchmurzył na wieść, że nie tylko jemu przeszkadza Sam, spostrzegł także, że Wiktor podobnie wyraża swoje emocje, co Paweł, który zawsze walił prosto z mostu, o co mu chodzi.
- O! Nasi rodzice, chodźmy do nich, widzę, że są również twoi opiekunowie, tata powiedział, że lepiej nie mogłeś trafić, ten staruszek to niezły czarodziej.
- Robert! Jakże miło cię znów widzieć - przywitał uściskiem dłoni ojciec Michała - Stefan. To samo uczynili Sergiusz i Remis.
- Właśnie rozmawialiśmy o twoim spotkaniu z "naszym kochanym Samem "- powiedział z ironią Wiktor.
- Prawdę mówiąc to ten gościu denerwuje mnie - skomentował Sergiusz.
- Gdybyście mi nie powiedzieli, że to ty Remisie dostałeś i zbadałeś te informacje, miałbym dobre zdanie o nim - odpowiedział spokojnie pan Smith.
- Ja to bym go...Ten tego - powiedział ze zdenerwowaniem Remis. Wszyscy wiedzieli, że był wkurzony na Sama za to, że przypisał sobie coś, co nie było jego dziełem.
- Przepraszam, czy może widzieliście Pawła? - spytał nieśmiało Robert. Wszyscy spojrzeli na niego z pewnym współczuciem.
- Z tego, co się domyślam to zjawi się pewnie niedługo - powiedział Stefan z pewnym niepokojem. W tym momencie z zamczyska wyszedł wysokiego wzrostu mężczyzna w czarnej szacie z kapturem na głowie. W ręku trzymał zwój jakiegoś papieru.
- Witam państwa oraz wszystkich przybyłych uczniów Akademii, proszę, aby nowi uczniowie sprawdzili na liście gdzie mają się udać, zaś resztę proszę za mną. Adam złapał przyjaciół (i Laurę smile.gif )za szaty i pociągnął do tyłu.
- Niech ten tłum się przewali, zobaczymy tę listę na spokojnie jak się rozejdą -zaproponował. - Chodźmy do naszych starych.
- Co ? Już wiecie gdzie, w których pokojach będziecie? - spytał Stefan.
- Zwariowałeś tato? Ten tłum by nas zadeptał na drobny maczek - stwierdził fakt Michał.
- No, więc zaraz się pożegnamy, a więc czas na ostatnie rady - zaproponował Sergiusz. Remis w tej chwili uśmiechnął się do przyjaciela.
- No dobra, ale chodźmy na bok z dala od waszych mam...Kochanie zaraz wracamy! - zakomunikował Remis
- Dobra a więc, jako, że nigdy nie byliśmy w szkole wzorami do naśladowania, wnioskujemy, że wy też nimi nie będziecie....No cóż nie ma się, co oszukiwać...Dlatego też: jest taki stary nauczyciel, straszny zgred i ogóle nie do życia facet, zawsze dawał się wpuścić w maliny, kiedyś to nawet podłożyliśmy mu małą bombę wybuchającą ogniem (śmiech) i mu spaliło włosy! - Remis nie mógł się powstrzymać od gwałtownego śmiechu - A najlepsze było to, że nigdy nie dowiedział się, kto mu to podłożył.....
- Remis...
- A gdy ta bomba wybuchła to spaliła mu włosy, co do jednego (śmiech)
- Remis odwróć się...Proszę...
- I od tamtej pory wołaliśmy na niego łysa pała...A najlepsze było to, że to ja to wymyśliłem, a on podejrzewał o to takiego frajera
- Remis...Błagam...
- Ja nie mogę...To było najlepsze, co wymyśliłem...Rok mu nie chciały odrosnąć…
- APPLEGATE!!!!! - Remis stanął jak wryty i głośno przełknął ślinę, powoli się odwracając. Za nim stał stary profesor, o którym przed chwilą z takim rozbawieniem rozmawiał.

Part 4

- Jak to miło dowiedzieć się po tylu latach, komu zawdzięcza się nagłe wyłysienie na skutek wybuchu niebezpiecznego ładunku wybuchowego. Podejrzewałem, że pomyliłem się, co do tego jak określiłeś "frajera". Z biegiem lat myślałem, że to mógł być Otto, ale okazało się, kto tak naprawdę za to odpowiada - wypowiedział się profesor.
- Pan Łysa…To znaczy się... Pan Twintower, jakże miło pana profesora spotkać po tylu latach - powiedział z lekkim zdenerwowaniem Remis. Stefan i Sergiusz ledwo dławili w sobie śmiech na widok prób tłumaczenia się Remisa. Wiedzieli jak bardzo "żarli" się obaj ze sobą w szkole. Remis zawsze miał największe utarczki ze starym Twintowerem. Jakoś nigdy nie przypadli sobie do gustu. Walczyli ze sobą praktycznie od samiuteńkiego rozpoczęcia szkoły, kiedy to (wtedy to było akurat niechcący) Remis przypadkowo rzucił na niego zaklęcie(miało tak naprawdę uderzyć w Otta) wypalając mu dziurę z tyłu (wiadomo gdzie) i powodując tym samym ogromną salwę śmiechu na sali. Twintower chyba do dzisiaj nie wybaczył tego incydentu Remisowi. Tak...Ten moment można spokojnie uznać za początek ich ciągłej walki ze sobą.
- Pan profesor chyba się nie gniewa na mnie za te wszystkie rzeczy, które zrobiłem w szkole...Byłem taki niewinny... - słynną niewinność można by poddać dyskusji, ale nikt nie miał wątpliwości, że do aniołków Remis się nie zaliczał na pewno.
- Wątpię czy ty kiedykolwiek byłeś niewinny Applegate - w jego oczach było widać niebezpieczne błyski - stary Twintower najprawdopodobniej nie był nastawiony pokojowo.
- Widzę, że na stare lata postanowiłeś mnie wykończyć, przyprowadzając do Akademii syna - spojrzał na Wiktora - zawsze potrafił bezbłędnie określić bliskich Remisa.
- Jak masz na imię chłopcze? - spytał z jadowitym uśmiechem.
- Wiktor, panie profesorze - odwzajemnił jadowity uśmiech Wiktor. Widać było, że i z synem Remisa nie nawiąże dobrych kontaktów.
- Zobaczymy się w szkole panie Applegate - powiedziawszy to Twintower oddalił się. Sergiusz i Stefan wiedzieli, co teraz nastąpi.
- A to mamut stary...Jeszcze gorszy niż był...Synu nie oszczędzaj go...Pozwalam - powiedział Remis z satysfakcją do syna.
- Tak jest ojcze - zasalutował Wiktor - Będzie pod moją stałą opieką
- O! Widzę, że spotkałeś się z profesorem Twintower'em Remisie - odgadł pan Smith, który właśnie skończył rozmowę z pewnym profesorem.
- Jonathan ja myślałem że on wreszcie kiedyś pójdzie na tę emeryturę, ale po rozmowie z nim wywnioskowałem, że na to się nie zanosi w przeciągu chyba jeszcze 20 lat.
- No Remisie, widzę, że dawne spory z profesorem Twintower’em nie zostały zażegnane.
- Szkoda gadać, nigdy się nie lubiliśmy, zresztą...Kto go lubi? - Remis zawsze w takich momentach był najśmieszniejszym facetem pod słońcem. Nawet Robert przestał na chwilę myśleć o bratu śmiejąc się razem z innymi.
- No dobrze chłopcy, czas żebyście ruszali, nie ma tłumu...A ten mamut zaraz się pewnie przyczepi do was jak nie zdążycie na rozpoczęcie - powiedział Remis - Wiktor nie patrz tak na mnie niedługo się spotkamy.
Mimo iż była to szkoła z internatem, nie wykluczała ona wizyty w domach rodziców, tak więc równie dobrze jutro Wiktor mógłby skoczyć sobie na parę minut do domu. Oczywiście za przyzwoleniem opiekuna. Zbyt częste wizyty nie były wskazane. Zresztą, dzieciaki świetnie radziły sobie bez rodziców.
- No dobra to my już idziemy. Pa! - Chłopcy ruszyli w stronę upiornego - jakby się mogło zdawać każdemu, kto spojrzał -zamczyska, żegnając się przy okazji z mamami ( ach te mamy, zawsze takie uczuciowe:)), Robert też załapał się na czułości co całkiem dobrze mu zrobiło.
- Ciekawe, jakie pokoje będziemy mieć? - spytał z zaciekawieniem Michał. Lista studentów była długa i bardzo trudno było coś z niej przeczytać, bo była napisana drobnym maczkiem. Jednak po paru chwilach...
- Jest!...Chłopaki!.....Jesteśmy razem!.. Yuhu! - uradował się Adam.
- A jaki pokój?
- Pokój 754 - Wiktora nagle coś zamurowało i po chwili uśmiechnął się - Kochani.......to stary pokój naszych starych! Ale będzie jazda, od razu robimy parapetówę.
- Dla dziewczyn też? - spytała jak dotąd nie odzywająca się Laura.
- Ależ oczywiście...Bez was miłe panie nie ma zabawy - powiedział romantycznie Wiktor i ucałował delikatnie dziewczynę w rękę. Laura troszkę się zmieszała, jednak uznała, że to bardzo miłe z jego strony. Jedynie Robert zdawał się nie widzieć sytuacji. Stał przed tablicą i wyraźnie czegoś szukał, przyjaciele domyślali się, czego...
- Widzisz go? - spytał ostrożnie Adam.
- Nie mogę go znaleźć - stwierdził ze zdumieniem Robert. Po chwili zdał sobie sprawę, dlaczego Pawła nie było na liście - Zmienili mu imię i nazwisko - stwierdził z żalem. Wiktor objął przyjaciela bratersko. Wiedział, że Robert potrzebuje teraz ich wsparcia.
- Spytamy się dyrektora...On na pewno ci powie - powiedział Wiktor.
Chłopcy otworzyli wrota i weszli do środka. Przed nimi rozciągał się olbrzymi hol, na którego końcu stały ogromne kamienne schody wiodące na wyższe piętro. Zamczysko było bardzo stare, dlatego też zbudowano go z kamienia. Na ścianach wisiały olbrzymie gobeliny - podobne do tych, jakie były w dworze Roberta. Wokół wszystko zdawało się przypominać wnętrze jego dawnego domu. Oprócz pięknych gobelinów, wisiały również wszelkiego rodzaju tarcze, miecze, maczugi oraz obrazy dziwnych ludzi, jakby pochodzących z innego wieku. Pod ścianami, w rzędzie stały piękne, lśniące zbroje. W oknach zaś były kolorowe witraże, niektóre w kształcie rozet. Przy każdej zbroi wisiały pochodnie jarzące się czarno -niebieskim płomieniem. Chłopcy oniemieli z zachwytu, stali jak wryci nie mogąc przestać patrzeć się na coś równie pięknego. Całość zdawała się być taka niedostępna, momentami nawet upiorna, ale na pewno wzbudzała podziw. Nagle rozległ się głos z tyłu.
- Jakże miło, że państwo raczyło się wreszcie zjawić. Długo jeszcze mam czekać aż ruszycie tyłki i udacie się na ceremonie przywitania nowych uczniów? - Wiktor już chciał mu odpowiedzieć, jednak w ostatniej chwili powstrzymała go Laura.
- Już idziemy panie profesorze...i ruszymy nasze tyłki - dodała szybko i odwróciła się gwałtownie popychając przyjaciół na schody. Twintower został zbity z tropu. Najwyraźniej zrozumiał, że dziewczęta są wrażliwe na tego rodzaju słownictwo i obiecał sobie zostawić swoje uszczypliwe uwagi wyłącznie dla chłopców. Oczywiście nie zamierzał rezygnować z karania również dziewcząt, gdy zajdzie taka potrzeba, jednak obiecał sobie zwracać się do nich bardziej kulturalnie.
- Ale się speszył - skomentował sytuację Michał i spojrzał z podziwem na Laurę, która wyraźnie nadal była oburzona tym, że Twintower nie zauważył jej obecności i zwrócił się do nich jak to miał w zwyczaju odzywać się do łobuziaków.
- Następnym razem pomyśli i rozejrzy się zanim coś powie - z jej twarzy znikło naburmuszenie ustępując miejsca pogodnemu uśmiechowi.
Przyjaciele weszli na górę wchodząc w ciasny acz wysoki korytarz. Na końcu znajdowało się coś w rodzaju małego holu, na którego samym końcu znajdowały się otwarte wrota, za którymi zgromadzona była cała szkoła. Sala ta zdawała się być czymś w rodzaju sali zebrań. Sufit był wsparty o wysokie kolumny stojące wzdłuż sali ( Nie przy ścianie tylko tak mniej więcej jak, w niektórych kościołach - za którymi można się schować:)) Sufit był zwieńczony kopułą, przez, którą wydobywały się smugi jasnego światła. Chłopcy ( Laura również) dostrzegli, że powyżej znajduje się coś w rodzaju balkonu, oplatającego całą okrągłą salę, z którego widać było sporo dorosłych postaci ( - Nauczyciele -stęknął Wiktor). Ogromne okna dawały światło oświetlające twarze młodych ludzi. Na końcu na podwyższeniu stała młoda kobieta i właśnie przygotowywała się do przemówienia.
- Witajcie drodzy uczniowie! - Na sali rozległ się tłum wiwatów. Kobieta wyraźnie była lubiana wśród społeczności uczniowskiej - Bez przesady kochani - dodała całkiem od siebie, obdarzając wszystkich uśmiechem. - Jak zapewne wiecie w tym roku czekają nas pewne zmiany i to bynajmniej nie chodzi o remont jednej z toalet, perfidnie wysadzonej, któryś raz z rzędu - tu spojrzała na wysokiego chłopca, stojącego nieopodal niej - Rada Szkoły postanowiła aby w tym roku do Akademii mogli uczestniczyć również uczniowie z innych państw.
- A co nasi zwiali na Majorkę? - krzyknął ktoś z tłumu.
- Bynajmniej panie Rosenthal, mamy was pod dostatkiem, jednak dobrze wam zrobi poznanie nowych przyjaciół. Poznacie ich kulturę, zapoznacie się z tradycjami panującymi w innych krajach. Mam nadzieję, że się tu u nas szybko zaaklimatyzują. To by była sprawa pierwsza. Sprawa druga dotyczy każdego z was. Prosimy, jak co roku o to abyście nie urządzali sobie wycieczek do podziemi zamku oraz zakazujemy poruszania się tajemnymi przejściami. Zakazy te są ustanawiane dla waszego bezpieczeństwa. Wszyscy przecież chcemy abyście w kawałkach dotrwali do końca roku szkolnego. Sprawa trzecia. Zakazuje się wychodzenia z zamku po godzinie dwudziestej, oraz włóczenia się po nim w godzinach nocnych. Sprawa czwarta. W zeszłym roku do grona pedagogicznego wpłynęło wiele skarg na zbyt głośną muzykę w trakcie organizowania prywatek u niektórych uczniów w pokojach, dlatego też prosimy o uszanowanie prawa innych do snu w nocy. Sprawa piąta. Czary na korytarzach są również zabronione - niezastosowanie się do tej uwagi grozi zawieszeniem w prawach ucznia. To by było na tyle, wszelkie pytania prosimy zgłaszać do nas. Zapraszam na ucztę.
Przyjaciele poczuli jak zaczynają unosić się w powietrze i z ogromną prędkością jak reszta uczniów wlatują do sąsiedniej sali na posiłek.

Part 5


Sala jadalna była ogromnym pomieszczeniem z mnóstwem stołów i krzeseł. Każdy stolik liczył po sześć miejsc. Chłopcy dolecieli do jednego z nich i usiedli na miejsca. Po chwili zauważyli, że do stolika zbliża się chłopak w ich wieku i siada na wolnym krześle.
Chłopiec, był niskiego wzrostu z okularami na nosie o grubych szkłach i pryszczami na twarzy oraz w schludnie wyprasowanej szacie. Wiktor skrzywił się i spojrzał wymownie na Adama. Ten również podzielał zdziwienie przyjaciela. Przybysz spojrzał na Wiktora i wyciągnął do niego rękę, przedstawiając się.
- Cześć nazywam się Radek Szczęsny i będę z wami mieszkał w pokoju - wyseplenił nieśmiało.
- Z nami w pokoju? Chyba ci się coś pomyliło! - powiedział z lekkim zdenerwowaniem Wiktor, któremu najwyraźniej nie podobało się to co usłyszał.
- Ale tak było tak napisane...Pokój 754...- ciągnął dalej chłopiec. Spojrzał na siedzącego naprzeciwko niego Wiktora, który nie był zachwycony nowym lokatorem. - Zresztą na pewno się polubimy, więc poznajmy się lepiej a więc...
- Słuchaj frajerze nie zamieszkasz z nami! Nawet o tym nie masz, co marzyć! Zrozumiano? - wycedził przez zęby Wiktor.
- Wiktor pozwól na moment - Chłopcy odeszli parę kroków od stołu.
- I co wy na to? - spytał posępnie Adam.
- Nie mam zamiaru mieszkać z nim w pokoju! - krzyknął zdenerwowany Wiktor.
- Uspokój się! Na pewno da się to jakoś załatwić - starał się uspokoić sytuację Robert.
- Chłopaki czekajcie...Załatwimy zamianę - zaproponował Michał.
- Wiesz, co? Jak ty coś powiesz to się załamać można...Kto ci się zamieni na takiego palanta? - Jakiś problem? Nie podoba wam się współlokator? - chłopcy odwrócili się. Za nimi stał stary Twintower. - Pan Radosław Szczęsny powiadomił mnie o swoich obawach jakoby nie chciano go w pokoju, do którego został przydzielony. Tak się składa, że takimi problemami zajmuje się wychowawca.
- W takim razie chcemy z nim rozmawiać - powiedział Wiktor.
- Właśnie z nim rozmawiasz Applegate - odpowiedział jadowicie profesor. Wiktor stanął jak wryty. Nie mógł uwierzyć, że człowiek może mieć takie nieszczęście.
- Tak, więc uświadamiam cię Applegate, dopóki ja jestem waszym wychowawcą, żadnych zamian w pokojach nie będzie, zrozumiano? Życzę miłego dnia. - Przyjaciele z niepokojem spojrzeli na Wiktora. Jeszcze nigdy nie zrobił się tak czerwony na twarzy.
- Nienawidzę go - wycedził. Przyjaciele poniekąd podzielali zdanie Wiktora. Jakoś żaden nie był zachwycony tym, co przed chwilą usłyszał.

Part 6

Po skończonym posiłku wszyscy uczniowie udali się do swoich pokoi. Jedynie Robert wyszedł później od innych, gdyż chciał dowiedzieć się od któregoś z nauczycieli o to gdzie może znaleźć dyrektora.
- Pan dyrektor urzęduje na czwartym piętrze, poznasz po dużych mahoniowych drzwiach.
- Dziękuje pani profesor.
Robert udał się na korytarz kierując się w stronę kamiennych schodów, znajdujących się na końcu holu. Wspinał się po nich powoli układając sobie w myślach pytanie, jakie skieruje do dyrektora. Po paru minutach był już na czwartym piętrze. Nie sądził, że tak trudno będzie mu znaleźć gabinet dyrektora, gdyż jak się okazało, piętro to składało się z licznych korytarzy prowadzących do różnych pomieszczeń. - Istny labirynt - pomyślał w duchu. Po wielu nieudanych próbach, na końcu jednego z nich ujrzał pięknie zdobione mahoniowe drzwi. Z daleka dostrzegł, że drzwi gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich starszy mężczyzna o siwych włosach i okularach na nosie. Mężczyzna kierował się w stronę Wiktora. Będąc dość blisko niego zatrzymał się i spytał:
- Mogę w czymś pomóc, panie...
- Robert Monteque (czyt.Montekiu) właśnie pana szukałem panie dyrektorze.
-Ach tak, w takim razie zapraszam do gabinetu panie Monteque.
Gabinet był owalną salą na ścianach, której wisiało jak wszędzie w całym zamku pięknie zdobione gobeliny. Poza tym znajdowało się tu mnóstwo dziwacznych rzeczy oraz coś w rodzaju małego laboratorium chemika gdzie stało pełno dymiących się butelek z kolorowymi płynami.
- Proszę spocząć Monteque - zaproponował dyrektor. Robert usiadł wygodnie na miękkim czarnym fotelu. - Sądzę, że wiem, co pana tu sprowadza do mnie, domyślam się, że chodzi o brata.
- Tak panie dyrektorze, chciałem się zapytać czy zmieniono mu nazwisko? Szukałem go na liście przyjętych, ale tylko jeden Monteque widniał na niej - spytał Robert.
- Niestety tak jest, zaraz sprawdzę w aktach...Poczekaj...- dyrektor zaczął przeszukiwać swoje biuro w poszukiwaniu odpowiedniego dokumentu, lecz bałagan jaki był obecny utrudniał nieco poszukiwania. Jednak po chwili......
- Znalazłem...Tak jak dobrze pamiętam prawdziwe imię i nazwisko twojego brata brzmiało: Paweł Monteque...Tak...Teraz nazywa się Malcolm Maxwell - dyrektor spojrzał spod okularów, spojrzał się na Roberta i powiedział znowu:
- Znałem waszego ojca bardzo dobrze jeszcze jak był dzieckiem, myślę, że byłby dumny z was obu. Pamiętaj nigdy nie wolno tracić nadziei - Robert wstał i udał się do drzwi dziękując dyrektorowi za informację. Mahoniowe drzwi zamknęły się powoli i chłopiec ruszył w stronę pokoju 754.

Part 7

Okazało się, że pokój znajduje się na trzecim piętrze w zupełnym osamotnieniu w końcu małego korytarza z wielkim gotyckim oknem. Z daleka było słychać odgłosy kłótni. Rozpoznał głos Wiktora. Otworzył ostrożnie drzwi i nagle koło głowy przeleciał ze świstem mały wazonik, który rozbił się zaraz potem.
- Co tu się dzieje? - spytał ostrożnie. Wiktor stał pośrodku pokoju i wyglądał jakby miał ochotę kogoś zamordować żywcem. Adam i Michał stali niedaleko ochraniając małą postać stojącą za nimi, którą był Radek - ich nowy współlokator.
- Chłopaki czy ktoś mi wytłumaczy, o co chodzi? - spytał ponownie Robert.
- Ten palant zniszczył połowę moich rzeczy - wypalił Wiktor - Wyobrażasz to sobie? Z ręki wypaliła mu kula ognia i akurat na moje rzeczy się skierowała! - Wiktor był tak wściekły tylko wtedy, gdy ktoś porządnie zalazł mu za skórę. Tą osobą był niewątpliwie Radek kulący się za postaciami reszty przyjaciół, którzy sami nie byli pewni jak mają uspokoić Wiktora.
- Wiktor, może spróbuje odwrócić zaklęcie, przesuń się na bok - Robert skupił się i po chwili spalone rzeczy zaczęły powracać do stanu sprzed spalenia. - Proszę, jak nowe! - zawołał do przyjaciela. Adam, Michał no i oczywiście Radek odetchnęli z ulgą.
- Masz szczęście pokurczu, że Robert cię uratował, bo przysięgam byłoby z tobą źle - powiedział z mściwym uśmiechem Wiktor. Radek natychmiast wybiegł z pokoju.
- Wiesz Wiktor, czy ty nie przesadzasz z tą nienawiścią do niego? - podpytał Adam.
- Stary ja go nie znoszę! Będzie nam tu siedziała dzień i noc kanalia jedna i jeszcze nas pozabija przy okazji. Gra mi na nerwach i na dodatek, co mnie już kompletnie od niego odpycha to to, że skarży Twintowerowi wszystko.
- Co na przykład? - spytał Michał. Nie musiał czekać długo na wyjaśnienie gdyż do pokoju wkroczył Twintower a za nim szedł lekko wystraszony Radek.
- Doszły mnie słuchy Applegate, że znęcasz się nad twoim kolegą - zaczął. Mówił powoli i cicho jednak wszyscy dokładnie słyszeli każde jego słowo. Uśmiechnął się swoim jadowitym uśmiechem do Wiktora i wycedził:
- Nie toleruję nieposłuszeństwa i arogancji Applegate…A ty dokładnie odzwierciedlasz te dwie cechy...Myślisz, że wszystko ci tu wolno? Nic bardziej mylnego....- Twintower nadal miał wzrok utkwiony w Wiktorze. Wiktor ściskał mocno pięści i spoglądał, co rusz na Radka obdarzając go morderczym spojrzeniem.
- Tak, więc Applegate, jako że jestem twoim wychowawcą zarządzam szlaban oraz publiczne mycie podłóg podczas przerw...Zapomniałbym, toalety też czekają na umycie - powiedział z mściwą satysfakcją profesor. - Zaczynasz od jutra, dobranoc - powiedziawszy to wyszedł.
To, co kipiało w Wiktorze przez ostatnie pięć minut wizyty Twintowera wybuchło i to z wielką eksplozją.
- TY POJEBANY FRAJERZE POŻAŁUJESZ, ŻE SIĘ WOGÓLE URODZIŁEŚ!!! - Wiktor rzucił się na Radka, jednak w ostatniej chwili Adam i Robert przytrzymali go z tyłu za ręce i mocno trzymali, jakby bali się, że może rzeczywiście zrobić krzywdę Radkowi. Michał wyciągnął Radka na zewnątrz, prawdopodobnie do kogoś innego do pokoju, aby Wiktor mógł ochłonąć.
Wiktor nadal wyrywał się przyjaciołom, którzy ledwo dali sobie radę z nim. Powalili przyjaciela na łóżko, przytrzymując go jeszcze mocniej.
- Wiktor uspokój się!!! - wrzasnął w pewnej chwili Adam. Poskutkowało. Najwyraźniej sam Wiktor był już zmęczony szarpaniną. Leżał dysząc ciężko, jakby stoczył właśnie jakąś walkę.
- Nienawidzę go...- powiedział nadal dysząc. - Nie chcę mieszkać pod jednym dachem z kapusiem i lizusem Twintowera. - powiedział.
Adam i Robert siedzieli obok i czekali spokojnie aż przyjaciel wysączy cały jad z siebie. Po chwili do pokoju weszły trzy dziewczyny. Jedną z nich znali, natomiast dwie pozostałe czekały na przedstawienie ich.
- Cześć chłopaki! - zawołała dziarsko Laura. - To są moje koleżanki: Tia i Jowita. Rany, który z was narobił tyle hałasu? Połowa ludzi aż powychodziła z pokoi - spytała zaintrygowana.
- Lepiej nie mówić o tym - odpowiedział Adam. Dziewczęta spojrzały zdziwione po sobie i usiadły na najbliższym łóżku.
- Jak to? Chłopaki powiedzcie, co się stało - nalegała dalej Laura. W tej chwili do pokoju wszedł po cichu Michał jakby obawiał się napaści. Wiktor na widok przyjaciela usiadł gwałtownie na łóżku. Adam i Robert przysunęli się bliżej do przyjaciela, aby w razie, czego go powstrzymać.
- Ten palant nie ma tu wstępu i gdzieś mam tego starego Twintowera! - krzyknął niespodziewanie Wiktor do Michała. Jednak przerwał natychmiast gdyż w drzwiach pojawiła się nauczycielka, która przemawiała do nich na przywitanie.
- Wiktor Applegate proszony do dyrektora, za mną - Wiktor wstał i po chwili wyszedł.
- Dobra czy powiecie mi w końcu.....
- Wiktor ma małe utarczki z Radkiem - zaspokoił ciekawość dziewcząt Adam. - Nienawidzi go a tamten leci z każdym problemem do Twintowera, no a wiecie jak Twintower nie znosi Wiktora.
- Ale się porobiło. Jak Wiktor zaczął się drzeć na tego...No wiecie Radka to normalnie wszyscy myśleli, że coś strasznego się stało. Mary McHuntington tak się wystraszyła, że ledwo ją uspokoiłyśmy. Po chwili do pokoju chłopców zwaliło się mnóstwo ludzi, którzy chcieli usłyszeć całą historię. Robiło się bardzo późno a Wiktor nadal nie wracał.
- Chyba go nie wyrzucili - spytała mała dziewczynka z mysimi kucykami.
- Mam nadzieję - odpowiedział niespokojnie Adam. Nagle do pokoju wpadł pewien mały chłopak, którego dziewczyny wysłały na zwiady.
- Ale awantura! - wysapał. Wszyscy natychmiast podnieśli głosy i zaczęli wypytywać o szczegóły. Chłopak poprosił o szklankę wody i usiadł na wolnym miejscu, wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać:
- Do Wiktora przeszedł nawet jego stary. Dyrektor go wezwał. Ale zaczęli się kłócić. Chodzi oczywiście o Wiktora i jego ojca. - wszyscy wpatrywali się z dziką ciekawością co jeszcze ma im do powiedzenia chłopiec.
- Twintower też był i chyba z połowa nauczycieli...No i ten Radek...Nie uwierzycie ten Radek się popłakał, zaczął szlochać, że Wiktor się nad nim znęca...Mówię wam...potem pojawiła się jego matka i zażądała żeby usunąć Wiktora ze szkoły, mówiła, że jest niebezpieczny dla jej syneczka...Ojciec Wiktora zaczął coś do niej mówić, ale nie słyszałem dokładnie, co...No i Twintower też zaczął coś przebąkiwać, że dostanie jeszcze większą karę niż odstał, że to już za daleko zaszło i że należy coś z tym zrobić - chłopak ledwo nadążał ze złapaniem oddechu. - Ktoś powiedział, że powinien spotykać się z psychologiem i takie tam jeszcze dawali pomysły, potem ktoś wyszedł od dyrcia i musiałem zwiewać do was.
- Ale się porobiło - powiedziała Laura wyraźnie poruszona tym co usłyszała.
- Ten Wiktor to niezłe ziółko - powiedział ktoś z tyłu.
- On jest w porzo tylko ten Radek go wyprowadza z równowagi - zauważył Adam. - Też bym, sie chyba wnerwił jakby mi podpalił ubrania i kablował do Twintowera.
- Nie jestem pewien, on ma wybuchowy charakter, ale może powinien trochę przystopować - powiedział Michał.
- Michał daruj sobie. Przecież wiesz, jaki on jest - stwierdził Robert. W tym momencie do pokoju wszedł Wiktor.

Part 8

Wszyscy spojrzeli na Wiktora i z niepokojem oczekiwali, co powie. Chłopiec miał dziwny wyraz twarzy, po chwili przemówił.
- Co się tak gapicie, do swoich pokoi...JUŻ!!!!!! - wszyscy ruszyli w stronę drzwi jak oszalali, jakby bali się że Wiktor coś im zrobi. Jedynie Laura zdawała się nie bać. Wiktor stał i patrzył się na przyjaciół, po czym usiadł obok Laury.
- Ja nie mogę takiej przeprawy jeszcze w życiu nie miałem - powiedział zmęczonym głosem. - Pokłóciłem się z ojcem, matka tego palanta nazwała mnie niebezpiecznym psychopatą dybającym na życie jej synusia a Twintower powiedział, że już on coś wymyśli żeby uprzykrzyć mi życie, to ostatnie powiedział mi osobiście bez świadków - prychnął i lekko się uśmiechnął - A wiecie, co oni jeszcze wymyślili? Jestem zawieszony w prawach ucznia aż do odwołania, mam robić za sprzątaczkę i udzielać się społecznie na rzecz dobra publicznego oraz mam zamówione sesje pedagogiczne i codzienny trening z takim facetem, co ma poskromić mój charakter, nieźle się zapowiada, co?
- Wiesz, nie wiem, co powiedzieć, ale masz spore kłopoty...Posłuchaj a co z tym Radkiem? - na to pytanie Wiktor jakby czekał.
- Nie uwierzycie, ale ten dupek wyprowadza się stąd!! - wykrzyczał radośnie Wiktor. Chłopcy odetchnęli z ulgą, gdy usłyszeli, że przynajmniej Wiktor będzie miał trochę mniej problemów niż ma. - Wiecie, co? Najbardziej wkurzył mnie ojciec. On nie był świętoszkiem w szkole, więc przynajmniej mógł go nie udawać teraz. Powiedział, że jestem nieodpowiedzialnym szczeniakiem skoro już po paru godzinach są ze mną kłopoty. Mam to gdzieś, nie odzywam się do niego, zaprzeczył samemu sobie. On też miał kłopoty pierwszego dnia! I co? Przynajmniej mógłby mnie zrozumieć, że ten frajer sam sobie biedy napytał zadzierając ze mną. Ale mój ojczulek oczywiście zaczął prawić mi kazania. Jak ja tego nie lubię! Będę się zachowywać jak mi się będzie podobać a on nie ma prawa mi mówić jak mam postępować skoro sam w młodości nie był wzorem do naśladowania! - skończył Wiktor. - Wiecie, co? Ten dzień był dość pojebany idę spać, dobranoc.
Chłopcy też uznali, że pora na sen i położyli się do łóżek.

part 9

Dochodziła dwunasta. Robert zbudził się nagle cały zalany potem. Księżyc za oknami świecił jasno a jego poświata oświetlała ciemny pokój. Robert wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Coś kazało mu je otworzyć. Zaczął iść ciemnym korytarzem w stronę schodów. Po chwili doszedł do nich i zaczął się po nich wspinać, aż doszedł na szóste piętro. Korytarz na szóstym piętrze różnił się od tych na niższych kondygnacjach. Był taki surowy, pozbawiony zbytnich upiększeń. Nie było oszklonych okien a jedynie puste miejsca porozdzielane kolumnami. Robert jakby zbudził się z letargu. Stał pośrodku ciemnego korytarza w cienkiej piżamie, drąc z zimna. Nagle zaczął słyszeć muzykę płynącą jakby z oddali. Rozpoznał w tym dźwięk fletu. Melodia była taka piękna, że zdawała się delikatnie muskać uszy Roberta. Po chwili jednak ujrzał coś, co sprawiło, że o mało nie krzyknął. Przed nim ukazał się duch młodego chłopaka w pięknej zbroi. Duch zaczął przyśpiewywać jakieś słowa do melodii, lecz Robert nie rozumiał języka, w jakim to robił. Nagle przestał nucić i zwrócił się do Roberta jakby odległym głosem:
- Pomóż mi... - wyszeptała zjawa. Robert nadal stał jak wryty i patrzył się ze zdumieniem w ducha, już miał coś powiedzieć, gdy nagle ten zniknął. Robert usłyszał kroki zbliżające się w jego stronę. Osoba, która kierowała się w jego stronę okazała się nauczycielem.
- Co ty tu robisz? - spytał wyraźnie rozgniewany.
- Ja...Ja...Ja - jąkał się Robert.
- Do mojego gabinetu. - Robert udał się za nauczycielem i już po chwili siedział za jego biurkiem.
- To nie jest rozsądne włóczyć się po zamku szczególnie o tej porze - powiedział z lekkim już gniewem nauczyciel - To zamczysko jest bardzo niebezpieczne.
- Przekonałem się o tym - odpowiedział Robert - Panie profesorze czy mogę o coś zapytać?
- Proszę - zgodził się nauczyciel.
- Zanim mnie pan znalazł ujrzałem coś dziwnego. To była jakaś zjawa.
- Widziałeś ducha? - spytał profesor wstając gwałtownie z fotela. Światło rzucane z trzaskającego kominka oświetlało jego twarz. - Opowiedz mi o tym.
- Śnił mi się bardzo dziwny sen. Prawdę mówiąc, mało, co z niego pamiętam, jednak coś utkwiło mi w pamięci a mianowicie obraz czegoś...Jakby z przeszłości...To było takie realistyczne...Młody chłopak rozmawiał z jakimś mężczyzną...To był chyba jego przyjaciel.
I wtedy coś się stało i oni zaczęli się kłócić...Widziałem różne obrazy przemykające szybko przez mój umysł....Czułem w sobie jakąś negatywną energię i wtedy obudziłem się. Nagle coś, jakby poprowadziło mnie do drzwi. Nacisnąłem klamkę i wyszedłem na korytarz. Było okropnie zimno i tak - przełknął ślinę - strasznie. Potem znalazłem się na szóstym piętrze i zacząłem coś słyszeć. To było jak niebiańska melodia płynąca z fletu. I wtedy pojawił się przede mną duch. To był młody chłopak ubrany w piękną, srebrną i lśniącą zbroję z hełmem Atlantydów na głowie i z mieczem trzymanym oburącz przed sobą. Zaczął nucić słowa do tej melodii wpatrując się cały czas w moje oczy. Muzyka nadal trwała, ale on ucichł i powiedział, że potrzebuje mojej pomocy. No, a potem zjawił się pan i on znikł i muzyka też ucichła - Profesor sprawiał wrażenie jakby coś go poruszyło
- Panie profesorze...Panie profesorze - Robert szturchnął profesora za rękę wyrywając go jakby z głębokiego transu. Sprawiał wrażenie jakby błądził myślami gdzie indziej.
- Ach tak...Przepraszam...Wiesz, to bardzo dziwne, co mi opowiedziałeś, bardzo dziwne wręcz. Czy mógłbyś mi powiedzieć jak wyglądał jego hełm? - spytał nieoczekiwanie.
- Eeeee...Miał takie nooooo...Skrzydła po bokach jak mają wszystkie hełmy Atlantydów... - odpowiedział niepewnie.
- Tak, zgadzam się z tobą, że takie skrzydła po bokach ma każdy hełm Atlantydów, sęk w tym, w jakim kolorze był ten, który zobaczyłeś...
- Miał kolor srebrny - znów odpowiedział Robert.
- Właśnie był srebrny. Tak samo jak zbroja pewnie. Widzisz chodzi o to, że nie wszyscy wojownicy mają srebrną zbroję
- Co ma pan profesor na myśli? - spytał wyraźnie poruszony tym faktem Robert.
- Otóż kolor srebrny oręża jak i zbroi i hełmu jest zarezerwowany wyłącznie dla władców. Był jeszcze taki szczep rycerski, którego członkowie mieli taki przywilej.
- Pan sądzi, że spotkałem zbłąkaną duszę jakiegoś władcy lub rycerza?
- Niewykluczone. Robert czy zauważyłeś coś jeszcze charakterystycznego w jego wyglądzie?
- Zaraz niech pomyślę...Tak było coś takiego...Na jego zbroi widniał wizerunek białego smoka.
- Biały smok powiadasz...- profesor znów jakby zapadał się w coś w rodzaju transu, jednak po chwili otrząsnął się i powiedział:
- Myślę, że jest już bardzo późno, czas żebyś wrócił do pokoju - Robert wstał i udał się pewnym krokiem do pokoju. Tym razem nie spotkał tajemniczego chłopca.


ps.opinie mile widziane.....jak zawsze biggrin.gif

Napisany przez: Abaska 11.04.2003 17:46

Ciesze sie, ze Twoj FFick powrocil na forum ^^ Wklejaj nastepna czesc!! ^^

Napisany przez: avalanche 11.04.2003 17:54

też się cieszę tongue.gif miło cie znów widzieć na forum innych znajomych też biggrin.gif i w ogóle wszystkich

Part 10

Na drugi dzień Robert obudził się w miarę wcześnie i zauważył, że w łóżku nie ma Wiktora. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na zegarek. Była 5.20.
- Gdzie on się włóczy? - wymamrotał pod nosem. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju i zobaczył, że Radek nocował u nich. Robert pomyślał, że Radek miał sporo szczęścia skoro dotrwał w kawałkach do rana. Wstał powoli i podszedł do okna. Z pokoju widać było daleko leżącą polanę (zamczysko było na urwisku). Robert zobaczył coś dziwnego jak na tę porę. Na polanie znajdowały się dwie osoby, jednak nie był w stanie określić ich tożsamości. Podbiegł do swojej nie rozpakowanej jeszcze torby i wyjął starą lornetkę, którą dostał od pana Smith’a. Lornetka potrafiła przybliżać bardzo odległe przedmioty, więc wydawała się idealna. Podszedł ponownie do okna i przycisnął lornetkę do oczu. Teraz odpowiedni kierunek oraz ostrość iiii...
Okazało się, że jedną z tych dwóch postaci biegających po polanie i robiącą różne skłony był Wiktor a towarzyszący mu nauczyciel wydawał mu polecenia, co raz. Robert uśmiechnął się i po cichu tłumił w sobie śmiech na widok poczynań przyjaciela. Nauczyciel okazał się wysokim mężczyzną o licznych muskułach i krótko ostrzyżonych ciemnych włosach. Wyglądał na podłamanego fizycznością Wiktora, który prawdopodobnie ze zmęczenia ledwo, co trzymał się na nogach. Cała ta sytuacja tak rozbawiła Roberta, że i on z trudnością trzymał się na nogach. Jego śmiech zbudził ze snu także Adama i Michała, którzy obejrzawszy zabawną sytuację zaczęli się śmiać tak głośno, że Robert musiał ich uciszać żeby nie zbudzić Radka.
- Ja nie mogę - ledwo opanował swój śmiech Adam - ale mu zrobił wycisk - znowu zaczął rechotać się niezdrowo.
- To chyba jedna z jego kar, jaką mu wymyślili...Poranna gimnastyka - powiedział z rozbawianiem Michał
- Widzieliście? Zaczął strzelać do niego ognistymi kulami...Ale ucieka! - Robert relacjonował przebieg sytuacji na polanie - A teraz...Złapał go w powietrzu i wrzucił...O jasny gwint!...Do jeziora! - przyjaciele znowu ryknęli śmiechem - Czekajcie...Wypływa nasz bohater...Ale mokry - wypiszczał ze śmiechu Robert - A teraz pompki robi...Leży plackiem i nie rusza się...O kurcze, facet do niego podchodzi...Ale na niego wrzeszczy...Wiktor wstaje...Tak...Każe mu biec do zamku - powiedział nadal roześmiany Robert - Ale będą jaja jak przyjdzie.
Wiktor jednak nie zjawił się, więc chłopcy uznali, że nauczyciel wymyślił dla niego jakąś nową porcję wrażeń fizycznych tym razem w zamku. Dochodziła już siódma i z korytarza zaczęły dobiegać pojedyncze rozmowy, co znaczyło, że pora ubrać się i udać na śniadanie. W drodze na dół zobaczyli, że w głównym holu na dole zgromadził się mały tłumek skupiony wokół czegoś i śmiejący się.
Okazało się, że niedaleko stał ten sam umięśniony mężczyzna, którego widzieli przez lornetkę na polanie a u jego stóp leżał Wiktor z trudem robiący pompki.
- Raz dwa raz dwa…trzymaj rytm Applegate...Raz dwa raz dwa...Wyżej tyłek i nie ociągaj się...Raz dwa...
- Panie psorze może by mu tak wsadzić coś do tyłka to by się zaczął żwawiej ruszać!!! - ryknął ze śmiechu wysoki chłopak stojący nieopodal.
- Rosenthal właśnie zarobiłeś serię....Dwieście pompek! - koledzy chłopaka ledwo co ustali ze śmiechu na nogach gdy widzieli z jakim trudem i ten robi pompki. Wiktor okazał się nawet lepszy a świadomość, że tamten dostał to samo, co on podnosiła go w pewnym sensie na duchu.
Po niespełna 10 minutach, do przyjaciół dołączyła również Laura, która również powstrzymywała się od śmiechu. Tłum robił się coraz większy. Mężczyzna wziął do ust srebrny gwizdek i zagwizdał. W holu zrobiła się cisza.
- A teraz...Jak nie chcecie podzielić losu waszych kolegów biegiem marsz na stołówkę...JUŻ! - uczniowie pędem rzucili się na schody o mało co siebie nie tratując i szybkim sprintem pobiegli na wskazane miejsce. Przyjaciele, również wzięli nogi za pas. Jakoś żaden z nich nie miał ochoty podzielić losu Wiktora.
Sala wypełniła się uczniami zajadającymi smakowite śniadanie. Do stolika chłopców przysiadła się również Laura widząc wolne miejsce.
- Wiecie, co? Zgadnijcie, kogo w nocy spotkałem? - spytał przyjaciół Robert.
- Twintowera?
- Mumię?
- Zombi? - padały odpowiedzi.
- Ducha. - odpowiedział spokojnie Robert. Adam o mało nie udławił się kanapką.
- Prawdziwego? - spytał Adam nadal lekko się krzsztusząc.
- Nie z gumy wiesz, no pewnie, że prawdziwego - odpowiedział trochę urażony Robert - To był młody chłopak, prosił mnie o pomoc, ale zjawił się ten....Jak mu tam?...Grey…No i ducha przepłoszył.
- Ale z niego cham, prawda Robert, jak on mógł ci to zrobić - powiedział ironicznie Adam uśmiechając się do przyjaciela.
- Słuchaj, zaprosił mnie do gabinetu i wypytywał o niego - opowiadał dalej Robert - Paru rzeczy się dowiedziałem, a tak zbaczając z tematu to on jakiś dziwny jest, parę razy wyglądał jakby był w transie.
-Co się dziwisz, większość nauczycieli to czubki - zachichotał Adam i wskazał głową na Twintowera, który właśnie strofował jakiegoś biednego ucznia.
- Tak, ale on to akurat szczególny przypadek - stwierdził Robert - Grey sprawia wrażenie raczej normalnego gościa w porównaniu z Twintowerem. A swoją drogą, to trochę dziwne, co mi naopowiadał.
- Sugerujesz, że coś wie? - spytał podejrzliwie Adam.
- Nie wiem, ale takie sprawiał wrażenie...Jakby o czymś wiedział, albo jakby krył w sobie jakąś tajemnicę.
-UUuu....Robi się coraz ciekawiej. Profesor pełen tajemnic - powiedziała tajemniczym szeptem Laura. - Coś mi się widzi, że nie będziemy nudzić się w tej szkole.
Z końca sali słychać było, że na śniadanie przyszli Wiktor, Rosenthal i pełen werwy nauczyciel, który zapewnił obu chłopcom niezłą lekcję sportu. Wiktor ledwo doczołgał się do stolika przyjaciół. Ręką chwycił za blat i z trudnością usiadł na krześle.
- Wody....- wysapał. Laura natychmiast podała mu szklankę, lecz Wiktor zauważył, że na stole stoi duży dzban upragnionej wody i rzucił się łapczywie na niego. Przez chwile słychać było tylko chałsty, jakimi Wiktor pochłaniał wodę. Nie minął moment a dzban został opróżniony do dna.
- Matko, jak mi się chciało pić - powiedział już z mniejszą zadyszką - Jestem na nogach od czwartej, nie wiem, który gorszy: Twintower czy Shepard.
- Wiesz, widzieliśmy twoją heroiczną walkę na polanie - powiedział do przyjaciela roześmiany Adam
- I z czego się śmiejesz? On jest straszny. Przyszedł i rzucił zaklęcie tłumiące dźwięk pomijając oczywiście mnie. Przyłożył mi trąbkę do ucha i z całej siły zatrąbił. Myślałem, że bębenki mi popękają. Kazał się ubrać i wyrzucił za drzwi. A potem to już szkoda gadać...
- Pewnie, a jak się pływało?
- Przekonasz się jak sam tam wylądujesz! Istna lodówka, powinni jakoś podgrzać tę mrożonkę.
- Pewnie, jacy oni są głupi, dlaczego nikt nie pomyślał żeby włożyć tuzin grzałek elektrycznych i kaloryferów - powiedział znowu ironicznym tonem Adam
- Przynajmniej cieplej by było - stwierdził Wiktor
- A czemu nie poszedłeś się przebrać?
- Nie denerwuj mnie, dobra? Miałem zasuwać na trzecie piętro? Chyba cię pogięło - powiedział Wiktor jakby to było zupełnie oczywiste, że nie ma zamiaru robić żadnego wysiłku.
- Pewnie, tak seksowniej wyglądasz...Mister mokrego podkoszulka - chłopcy wybuchnęli śmiechem. Jedynie Laura sprawiała wrażenie jakby podobał się obecny wygląd Wiktora.
- Widzisz jak to działa na dziewczyny? Laura już nie może oderwać wzroku ode mnie - powiedział lekko rozbawiony Wiktor, onieśmielając dziewczynę
- Zamknij się Wiktor! - odpowiedziała Laura, której policzki płonęły rumieńcem
- Ale czerwona się zrobiła...Przystojny ten Wikuś, co? - ciągnął dalej Adam chcąc jeszcze bardziej onieśmielić Laurę.
- Zamknijcie się obaj - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Nie podoba ci się nasz Wikuś?...Ała nie kop mnie już nic nie mówię - Adam uśmiechał się jak pozostali do dziewczyny. Pomyśleli, że fajnie wygląda jak się zawstydza.
- Jesteście okropni - zaśmiała się. Adam nadal patrzył się na nią. Wyglądała bardzo ładnie, gdy się uśmiechała. Błogi nastrój zepsuł jednak Radek, który przysiadł koło Laury chcąc zjeść śniadanie.
- Cześć! – powiedział.
- Odwal się - przywitał go Wiktor. Jego oczy zwęziły się. Widać było, że będzie afera.
- O co ci chodzi? - zapytał lekko wystraszony Radek - Dlaczego mnie dręczysz?
- Powiedzieć ci przymule, dlaczego cię nienawidzę? Bo jesteś kompletnym frajerem paplającym na około jak to się nad tobą znęcam i lecącym za każdym razem do Twintowera na skargę
- Wcale nie...- zaperzył się chłopiec
- Wcale tak - odpowiedział Wiktor naśladując sposób mowy Radka. - Przez kogo jak nie przez ciebie miałem wczoraj od wszystkich ochrzan? - Wiktor coraz bardziej wyrażał swoją nienawiść do Radka.- Nienawidzę takich jak ty!
- Ale ja nie chcę na ciebie skarżyć. Po prostu masz trochę porywczy temperament, na pewno rozumiesz, że ja to robię dla ciebie - powiedział Radek, będąc przekonanym, że informowanie nauczycieli o wybrykach Wiktora wyleczy go gwałtowności.
- Kompletny debil z ciebie, idź się sam, lecz...Powiesz coś na mnie a przysięgam, że tym razem pożałujesz. Buzia na kłódkę, zrozumiano? A teraz wypad stąd - Radek wpatrywał się w Wiktora z wyraźnym strachem w oczach. Wziął szybko talerz i usiadł siedem stolików dalej.
- Nareszcie mam z nim spokój - powiedział z satysfakcją Wiktor
- Wiesz, co? Momentami to się ciebie aż boję - powiedział z udawaną bojaźnią Adam.
- Tak, nie długo na ścianach będzie taki napis: " Wiktor Applegate - postrach szkoły"
- Oczywiście przyjacielu, mogę ci to załatwić - powiedział z rozbawieniem Adam i obaj z Wiktorem wybiegli z sali coś szepcząc sobie na ucho po drodze.
Robert po chwili został sam, gdyż jakiś nauczyciel poprosił o pomoc w czymś Laurę i Michała. Dokończył śniadanie i udał się na górę do pokoju, aby przygotować się do lekcji. Był już na trzecim piętrze. Na korytarzu nikogo nie było, przynajmniej tak mu się zdawało.


ps. nie wiem czy to takie dobre........ale co tam....pisałam to pózno w nocy biggrin.gif

Napisany przez: Abaska 11.04.2003 18:11

Niwazne, czy pisalas w nocy, czy w popoludnie Twoje opowiadanka zawshe sa dobre ^^ Obiecalam komentarz, wiec wklikalam komentarz ^^ Ale mi sie zdaje, ze jush kiedys tego parcika czytalam... Nie bylo go przypadkiem wczesniej na starym forum??

Napisany przez: Małpka-Olga 11.04.2003 22:38

ta... ja nie czytałam całego, ale kojaże że to było na starym forum i to dam se łeb ściąć =)

Napisany przez: avalanche 12.04.2003 10:40

Abaśka omawiałyśmy to i możliwe ze masz racje rolleyes.gif dam następnego parta.....mam nadzieję że go nie było jeszcze....jak już mówiłam krótki jest

Part 11

Usłyszał kroki i po chwili z za zakrętu wyszło trzech chłopców. Dwóch z nich miało około 18 lat i byli sporo wyżsi od idącego pośrodku nich chłopca, który z całą pewnością był od nich młodszy. Robert spojrzał na twarz chłopca i stanął. Choć minęło tyle lat, zawsze rozpoznałby tę twarz. Przed nim szedł jego brat Paweł.
Paweł spojrzał się na Roberta i stanął. Przez chwilę Robert myślał, że ten wie jest jego bratem, jednak pomylił się. Zmienił się od tamtej pory, gdy widział go po raz ostatni. Bardzo wydoroślał. A jednak wciąż miał w sobie rysy tego małego chłopca, którym kiedyś był. Gdyby się uśmiechnął na pewno tak by wyglądał. Robert wyczuwał jakąś dziwną energię płynącą od Pawła. Spojrzał mu prosto w oczy. Były zupełnie martwe i jakby smutne. Robertowi ścisnęło z żalu serce, że nie może podbiec do niego i uściskać go. Paweł spoglądał podejrzliwie na Roberta. Po chwili do akcji wkroczyli jego "goryle"
- Ej ty zmykaj stąd, NATYCHMIAST! - wrzasnął jeden z nich i już miał podejść bliżej do Roberta, gdy nieoczekiwanie uniósł się w powietrze i poleciał z hukiem na drugi koniec korytarza waląc głową w ścianę i opadłszy nieprzytomnie na posadzkę. Paweł uśmiechnął się tajemniczo i podszedł bliżej do Roberta wyciągając do niego dłoń. Robert natychmiast odwzajemnił uścisk, po czym spojrzał się na brata.
- Przepraszam za niego - powiedział - trzeba ich krótko trzymać, bo wszystkich by pobili - uśmiechnął się życzliwie do Roberta, który nadal nie mógł wydobyć z siebie słowa - Nazywam się Malcolm Maxwell, a ty?
- Ja nazywam się ...- zastanowił się przez chwilę. Czy powiedzieć mu swoje prawdziwe imię? Paweł wpatrywał się zdziwiony i po chwili spytał ponownie.
- No, więc jak?
- Robert, Monteque - zdecydował się.
- Fajnie, że cię poznałem może spotkamy się na lekcjach, teraz idę obudzić tego tam, narazie - i odszedł. Robert dalej wpatrywał się w oddalającą sylwetkę brata. Wreszcie się z nim spotkał, uścisnął mu dłoń. Czuł jak w oku zaczyna mu się kręcić łezka szczęścia.
Gdy z pola widzenia zniknął Paweł, Robert udał się lekko chwiejnym krokiem do znajdującego się nieopodal pokoju. W głowie kłębiło mu się mnóstwo myśli a w sercu czuł niesamowitą radość. Otworzył drzwi i położył się na łóżku patrząc w goły sufit nad nim. Przed oczami zaczęły mu przebiegać obrazy jego dzieciństwa. Zamknął oczy i myślami przeniósł się do domu. Znowu ujrzał, choć teraz całkiem wyraźnie, roześmianą buzię Pawła, trzymającego w ręku karalucha, chcąc go wrzucić jak zwykle do zupy taty. Przypomniał sobie te dni, kiedy razem z Pawłem bawili się beztrosko. Znów widział twarze rodziców, szczęśliwych i uśmiechniętych. Poczuł, że bardzo chciałby wrócić do tamtych lat. Być szczęśliwym, mieć znowu rodzinę. Wstał i podszedł do okna. I znów zobaczył Pawła i rodziców uśmiechających się do niego. Robert poczuł, że po policzkach spływają mu łzy
- Tak mi was brakuje...- wyszeptał cichutko - Kocham was...Wróćcie do mnie...Proszę - Robert czuł, że smutek ściska mu serce. Oczy świeciły mu się od łez, które co rusz spływały po buzi. Wyciągnął rękę i dłonią delikatnie dotknął szyby, jakby ujrzał za nią rodzinę i bardzo chciał się do niej zbliżyć. Po chwili usłyszał, że korytarzem idą w stronę pokoju, roześmiani Wiktor i Adam. Otworzyli drzwi i zaczęli się chichotać niemiłosiernie.
- Robert zgadnij, co zrobiliśmy? Wzięliśmy spray od takiego gościa i upiększyliśmy trochę ściany. - Adam jednak przestał się śmiać i spojrzał na Wiktora znacząco. Ten zrozumiał, o co chodzi, podszedł do Roberta i ujrzał jego zapłakaną twarz.
- Stary, co ci jest? - spytał zaniepokojony, jednak Robert nie odpowiedział mu. Wpatrywał się martwo w szybę. - No powiedz, co jest. - Robert skierował głowę w stronę Wiktora i wyszeptał ze łzami w oczach
- Widziałem Pawła - Wiktor poczuł falę współczucia do przyjaciela. Objął go i pozwolił sie mu wypłakać na ramieniu. Adam również poczuł jak coś go ściska w sercu. Patrzył na Roberta i w duchu zadawał sobie pytanie: Jak on by zareagował widząc swojego brata pierwszy raz od ośmiu lat? Mógł tylko gdybać, gdyż nigdy brata nie posiadał i nie spotkało go to, co Roberta.
Wiktor delikatnie pogłaskał po głowie przyjaciela. W takich chwilach stawał się zupełnie innym człowiekiem. Nie był tym zwariowanym i wybuchowym chłopakiem, za jakiego uchodził. Choć przez wielu wydawało się to niemożliwe to jednak Wiktor posiadał uczucia. Potrafił pomagać przyjaciołom i choć rzadko to okazywał to potrafił współczuć.
Robert oderwał głowę od ramienia Wiktora i spojrzał na niego.
- Wreszcie go zobaczyłem - powiedział w miarę normalnym tonem - Po tylu latach rozłąki wreszcie ujrzałem jego twarz...Wiecie? Miałem wrażenie jakbym go widział wczoraj, te rysy, ten wygląd...Zawsze bym go rozpoznał - Robert uśmiechnął się - Dziękuję losowi, że pozwolił nam się spotkać się po tylu latach rozłąki…Moim marzeniem jest, aby kiedyś poznał prawdę:, że posiada brata.....
- Będzie na pewno dumny z tego - powiedział Adam uśmiechając się do Roberta.
Po chwili do pokoju weszła Laura i Michał. Wszyscy opowiadali sobie o Pawle, a Robert czuł, że ten dzień na pewno będzie jednym z ważniejszych w jego życiu.

ps...chyba krótki? tu wyszło jakoś dłużej biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 12.04.2003 15:36

pomyślałam ze dzisiaj dam jeszcze jedna częśc .....gratis

Part 12


Dochodziła godzina dziewiąta i wszyscy zaczęli schodzić do głównego holu. Na tablicach, które się pojawiły wisiały plany lekcji oraz przydziały do poszczególnych klas. Minęło sporo czasu zanim przyjaciele odnaleźli się na liście. Po pewnym momencie Wiktor wrzasnął
- Nie, nie, nie! Nie zgadzam się!
- O co chodzi? - spytał zaniepokojony Adam
- Ja nie mogę ten palant Radek jest z nami w klasie! - powiedział z ostentacyjnym płaczem Wiktor. W tym momencie koło Wiktora przeszedł Radek.
- Zejdź mi z drogi! - krzyknął znów Wiktor
- O widzę, że będziemy razem w klasie, cieszysz się? - powiedział z mściwym uśmieszkiem Radek.
- Strasznie się cieszę przygłupie...Porachuje ci kości zaraz! - odpowiedział jadowicie Wiktor. Radek wyczuł, że Wiktor zaczyna robić się niebezpieczny i oddalił się, czym prędzej.
- Wiktor chodź...Zaraz zaczynają się lekcje...Pierwszą mamy na zewnątrz...No chodź nie ociągaj się - złapał za rękę Wiktora Adam i pociągnął w stronę wyjścia. Było dość ciepło, więc nie było sensu zakładać ciepłych płaszczy. Wyszli z zamku i udali się w stronę polany. Zaraz potem pojawili się inni uczniowie, którzy mieli chodzić do ich klasy. Wielu z nich nie znali, ale natychmiast zaczęli nadrabiać zaległości. Wiktor z Adamem zaczęli od razu zapoznawać się ze wszystkimi dziewczynami, jakie były akurat na polanie, zaś Robert i Michał zaczęli rozmawiać z pewnym chłopakiem. Po chwili jednak Robert odwrócił się i spojrzał przypadkiem na wrota zamczyska. Spostrzegł, że z zamku wychodzą dwie postacie zmierzające ku polanie. Jedną z nich rozpoznał od razu - to był Paweł, zaś drugą osobą był zapewne profesor Shepard - ten sam, co rano męczył Wiktora.
- Witam wszystkich zgromadzonych tu uczniów, to jest Malcolm Maxwell, będzie chodził do waszej klasy za decyzją pana dyrektora. Paweł spojrzał na zgromadzonych. Nie był uśmiechnięty. Przeciwnie, sprawiał wrażenie jakby nieobecnego. Podszedł chwiejnym krokiem do grupy uczniów i ustawił się w szeregu. Robert nadal spoglądał na brata. Paweł kiwał się lekko na boki a wzrok miał jakby nieprzytomny.
- Jak zapewne wiecie...Albo i nie wiecie, w naszej szkole nie tylko dbamy o wasze umysły, ale rozwijamy także w was zdolności fizyczne i magiczne. - Wiktor wyglądał jakby na lekko przerażonego tym, że ich nauczycielem miał być ten "tyran" - Na tych lekcjach poznacie sztuki walki oraz inne przydatne rzeczy jak na przykład....- spojrzał na listę i wykrzyczał pierwsze nazwisko na liście - Applegate! - Wiktor stanął na baczność - Czy wiesz, do czego służył Scutum? - spytał.
- Stwierdzam panie profesorze, że nie mam zielonego pojęcia - stwierdził z rozbawieniem Wiktor.
- Bardzo zabawne panie Applegate, pańska niewiedza jest wstrząsająca - stwierdził Shepard - Tak, więc oświecę cię, Scutum była to starożytna tarcza rzymska o kształcie prostokątnym, lekko wygięta półokrągło, używana również przez Atlantydów podczas bitwy na Otras.
Klasa osłupiała. Wszyscy byli zdumienie szeroką wiedzą na temat oręża i historii Atlantydy. Jedynie Radek wydawał się być niewzruszony, wręcz przeciwnie postanowił się pochwalić swoją rozległą wiedzą.
- Panie profesorze, pozwolę sobie zauważyć, że podczas tej bitwy, armia prowadzona przez dowódców Atlantyckich miała ogromną przewagę, gdyż przeciwnicy używali prymitywnych strzał, które łatwo odbijały się od tych tarcz - Radek wreszcie mógł się w całej okazałości pochwalić swoim lizusostwem.
- Brawo, panie…
- Radosław Szczęsny panie profesorze, pilny i zdolny uczeń zawsze gotów na rozkazy nauczycieli....
- Dość! - zatrzymał potok słów Shepard - wystarczy, dziękuję za pochwalenie się swoją wiedzą, jednakże poza wiedzą teoretyczną, wymagam od was wiedzy praktycznej. Umiejętność posługiwania się rozmaitą bronią na polu walki, jak i umiejętność obrony i ataku, oraz umiejętności logicznego myślenia i orientacji w terenie będą jak najbardziej brane pod uwagę. Moim zadaniem będzie nauczenie was na razie podstawowych technik walk oraz obsługi różnej broni. Proszę nie lekceważyć tego przedmiotu, jako że jest on jednym z najważniejszych w tej szkole. Akademia nakłada wielki nacisk szczególnie na ten przedmiot. Nasi uczniowie posiadają najlepszy w Europie wskaźnik wysoko wykwalifikowanych wojowników. W was cała nadzieja, że uczynicie ten świat lepszym niż jest teraz. Chciałbym nadmienić jeszcze parę zasad obowiązujących na moich lekcjach. Po pierwsze: nie toleruję obiboków i leni, po drugie: uczeń ma obowiązek stosować się do zaleceń nauczyciela w sprawie obsługi niebezpiecznej broni, po trzecie: zabrania się używania bądź dotykania broni bez zgody nauczyciela, wszelkie nieposłuszeństwo będzie surowo karane, po czwarte: uczeń ma prawo zgłaszać swoje wątpliwości i pytania bezpośrednio do nauczyciela i po piąte: używanie czarów bez zgody nauczyciela również będzie karalne. To na razie tyle z regulaminu. Lekcje będą odbywały się bez względu na pogodę, na dworze. Proszę abyście nosili ze sobą na lekcje zeszyty, w których będziecie notować sprawy teoretyczne. Sprawdziany teoretyczne będą odbywać się w zamku, natomiast sprawdziany praktyczne na zewnątrz. Jakieś pytania?
- Panie profesorze, czy będą jakieś wyprawy w teren? - spytał chłopiec stojący niedaleko Michała.
- Oczywiście, w planie mamy parę wypraw w teren, mające na celu określić waszą zdolność rozpoznawania terenu i logicznego myślenia. Będą podziały na grupy, gdzie każda z drużyn otrzyma zadanie do wykonania. Również to będzie podlegało ocenie. Shepard rozejrzał się i po chwili powiedział:
- Myślę, że to na razie wszystko ze spraw organizacyjnych, czas, zatem abyśmy przeszli do lekcji. - Dało się słyszeć pojękiwania, lecz profesor zdawał się tym niewzruszony. - Chciałbym poprosić na ochotników dwie osoby - Shepard stwierdził, że jakoś nikt nie kwapił się do tego, więc znowu spojrzał na listę i wyczytał dwa nazwiska:
- W takim razie zapraszam pana Applegate - Wiktor stęknął i powoli ruszył w stronę Sheparda - oraz...Pana Szczęsnego - Wiktor jakby ożył, spojrzał na idącego ku niemu Radkowi jakby miał ochotę zrobić mu krzywdę.
- Chciałbym abyście wszyscy patrzyli teraz uważnie. Wasi koledzy przeprowadzą teraz walkę używając jedynie swojej mocy magicznej. Ten sposób walki jest najczęściej stosowany przez wojowników. Chłopcy, stańcie naprzeciwko siebie...Tak właśnie tak...i na mój znak rzucicie zaklęcia...Raz...Dwa...Trzy! - buchnęło białe światło i wszyscy spostrzegli że Radek leży jak długi na trawie sprawiając wrażenie zupełnie zdezorientowanego i jakby trochę wstrząśniętego. Wiktor zaś sprawiał wrażenie jakby go to wszystko bawiło i z lekką wyższością spoglądał na próbującego wstać, Radka.
- To był klasyczny przykład ataku. Jak zauważyliście, potrzebny jest tu niesamowity refleks, duża moc i ewentualnie umiejętność uników. Będę starał się was nauczyć jak nie podzielić losu waszego kolegi Radka. Jak zauważyliście zapewne, Wiktor zastosował zaklęcie rozbrajające, co spowodowało natychmiastowy odrzut w tył jego przeciwnika. Był to pierwszy błąd Radka. Otóż w sytuacji, gdy wiemy, że nie uda nam się rzucić zaklęcia szybciej niż przeciwnik, należy wtedy ułożyć ręce w kształcie litery x i odsunąć przed siebie. Jest to tak zwany blok. Zaklęcie wtedy odbije się od was. Proszę bardzo, teraz pan Szczęsny będzie atakować, zaś pan Applegate będzie blokować, raz...Dwa.....Trzy! - znów błysnęło światło, lecz tym razem dzięki zastosowaniu przez Wiktora bloku, zaklęcie odbiło się i ugodziło w Radka, który znowu został odrzucony do tyłu, jednak tym razem nie podnosząc się. Profesor podbiegł natychmiast i stwierdził, że Radek użył zaklęcia ogłuszającego i stracił przytomność. Długo trwało zanim udało się go ocucić. Po chwili Radka podniesiono a jeden chłopak odprowadził go do pielęgniarki, gdyż Radek sprawiał wrażenie lekko ogłuszonego.
- Myślę, że na dzisiaj wrażeń wam wystarczy, widzimy się jutro - profesor, co dziwne uśmiechnął się i pewnym krokiem ruszył w stronę zamku. Mieli przerwę, więc postanowili przed następną lekcją trochę poużywać sobie ładnej pogody.
- Widzieliście jak załatwiłem frajera? - spytał przyjaciół rozbawiony Wiktor. Robert jednak nie zwracał na niego uwagi, lecz spoglądał w stronę Pawła, który zaczął się oglądać i po chwili ruszył swoim chwiejnym krokiem w stronę zamku. Przyjaciele spojrzeli na Roberta.
- Jak myślicie, dyrcio go tu specjalnie podesłał? - spytał jakby podejrzliwie Michał.
- Możliwe - odpowiedział krótko Adam, spojrzał się na Roberta i zaproponował - Poobserwujemy go? - Robert wahał się chwilę jednak poczuł, że Wiktor łapie go za ramię i popycha, aby się ruszył. Pomyślał, że to nic złego śledzić brata, więc się zgodził.
Po chwili stwierdzili, że Paweł kieruje się na szóste piętro. Chłopcy po cichu stąpali po stopniach, aby ich nie usłyszał. Weszli na korytarz i podążali za odgłosami kroków Pawła. Po paru zakrętach spostrzegli, że Paweł w pewnym momencie przystanął przed jakimiś drzwiami i wyjmuje z kieszeni klucz. Dało się słyszeć kliknięcie w zamku drzwi i po chwili te uchyliłby się trzeszcząc. Paweł obejrzał się i stwierdziwszy, że nie ma nikogo wszedł do komnaty i zamknął za sobą drzwi. Przyjaciele podeszli natychmiast, na palcach do drzwi. Wiktor zaproponował, aby stali się niewidzialni i przeszli przez drzwi, aby lepiej zobaczyć, o co chodzi.


ps . lubie komentarze, wiecie?

Napisany przez: avalanche 12.04.2003 15:45

chciałam coś powiedzieć od siebie.....nazwa Scutum jest prawdziwą nazwą starożytnej rzymskiej broni....

Napisany przez: Małpka-Olga 12.04.2003 17:06

wow nieźle dużo tego jest, ale powiem tyle: dość ciekawe to jest, da sie czytać =)

Napisany przez: Abaska 12.04.2003 18:31

Jak zwykle swietnie biggrin.gif A co do mojej ostatniej wypowiedzi: Ja to naklikalam przed powiedzeniem tego Tobie. Wiem, ze przerabialysmy ten temat dry.gif. I jestem Ci BARDZO wdzieczna, ze dalas gratis parta smile.gif Mam nadzieje, ze jutro tez wkleisz 2 party biggrin.gif Z okazji... zblizajacych siem Swiat biggrin.gif. Pozdrooffka!!

Napisany przez: Merkury 12.04.2003 19:06

Bardzo ciekawy fick... Nie ma nic do krytykowania... biggrin.gif Może poza tym, że czasem zjadasz kreskich od takich liter jak "ł". Reszta ficku jest jak najbardziej wpożątku. Zazdroszczę Ci takiej umiejętności pisania powieści. Jak na mój gust nadawała byś się na pisarkę.=DD Poważnie... smile.gif
Mam nadzieję, że niedługo ukaże się następny part. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu.

P.S.
A do wszystkich, którzy czytają (lub piszą) ten fick:
WESOŁYCH ŚWIĄT... biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 12.04.2003 19:15

dzięki za wszystkie wypowiedzi.....to bardzo podnosi na duchu tongue.gif Abaska >no dobra dam jutro dwa ale tylko ze względu na święta laugh.gif Wesołych Świąt przy okazji życzę wszystkim

Napisany przez: Abaska 12.04.2003 20:18

Chociash swieta dopiero za tydzien, to ja tesh wszystkim zycze wesolych swiat biggrin.gif

Napisany przez: Raven 12.04.2003 20:45

Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ten ff powrócił!Zaczunałam już za nim tęsknić.Co do niego to jest po prostu świetny!Nawet jeśli są jakieś błędy,to ich niezauwarzyłam (byłam zbyt pochłonięta czytaniem) Z niecierpliwością czekam na next parta!

Napisany przez: Abaska 12.04.2003 23:50

Avalanche, ja siem chyba uzaleznilam ^^ Jezem cholernie zmeczona, a i tak wchodze tu i jeszcze raz czytam ostatniego parta ^^ Jak tak dalej pojdzie, to bede znala tego FFa na pamiec laugh.gif

Napisany przez: avalanche 13.04.2003 13:11

wiecie co, niedługo to zacznę się czuć winna, już czuje sie jak diler laugh.gif ..żąrtuję........dzisiaj obiecane 2 party......pierwszy teraz drugi później....miłego czytania tongue.gif

Part 13

Komnata okazała się jakąś starą klasą, w której od dawna nie odbywały się lekcje. Pod sufitem wisiały pajęczyny a na meblach osiadł kurz. Paweł stanął pośrodku jakby zdawał się kogoś oczekiwać. Przyjaciele stanęli niedaleko drzwi, aby w razie, czego szybko móc się ewakuować. Stali tak będąc niewidzialnymi i spoglądając w kompletnej ciszy na Pawła. Po chwili stało się coś niespodziewanego. W komnacie buchnęło a z obłoku pary wyszedł mężczyzna w czarnej pelerynie. Chłopcy od razu poznali przybysza. To był Orfeusz.
- Malcolm, bardzo mnie zawiodłeś...Nie minął pierwszy dzień a ty już pobiłeś swojego ochroniarza...Właśnie a gdzie oni się podziewają, powinni być przy tobie - powiedział jakby z wyrzutem Orfeusz
- Nie wiem gdzie są i nie obchodzi mnie to - odpowiedział Paweł
- Widzę, że buntujesz się, jednak ostrzegam, nie będziesz się stosował do moich rozkazów a wrócisz do swojego dotychczasowego życia - Orfeusz złapał Pawła za podbródek, aby mieć bliski kontakt wzrokowy - a tego chyba nie chcesz? - Paweł pokiwał posłusznie głową. Nie chciał wracać do siedziby Zakonu. Zamieszkanie w Akademii dawało mu pewną swobodę, jakiej nigdy nie miał. Poza tym nikt go tu nie bije i nie znęca się nad nim…
- Wiesz, czemu zgodziłem się tu ciebie posłać? Powiem ci. Mam wobec ciebie poważne zamiary. Wykonasz dla mnie parę zadań - Orfeusz nadal wpatrywał się swoimi przenikliwymi oczami w Pawła - Jesteś cudownym dzieckiem...Nie zawiedziesz mnie? - Paweł podniósł powoli głowę. Ręce zaczęły mu lekko drżeć, zaś twarz jakby mu zbielała. Mężczyzna nagle krzyknął i z całej siły uderzył Pawła w twarz, sprawiając, że chłopiec wylądował po drugiej stronie komnaty kuląc się ze strachu.
- Znowu ćpałeś! Ty przeklęty narkomanie! Jak mam cię sobie przyporządkować skoro ledwo trzymasz się na nogach i wodzisz nieprzytomnie oczami na wszystkie strony. Ćpaj ile chcesz, gówno mnie to obchodzi. Masz tylko być w pełni władz umysłowych i fizycznych. W takim stanie nie potrafiłbyś nawet muchy zabić...WSTAŃ JAK O CIEBIE MÓWIĘ! - Paweł ledwo dźwignął się na nogi i po chwili stał wsparty o ścianę, aby się nie wywrócić.
W tym samym momencie po drugiej stronie komnaty Wiktor przytrzymywał Roberta, który chciał rzucić się na Orfeusza.
- Uspokój się, bo nas zdradzisz - wyszeptał jak najciszej Wiktor. Robert na chwilę się uspokoił jednak nadal był trzymany w razie, czego przez Wiktora.
- Jeżeli w takim stanie będziesz codziennie to przysięgam że wylądujesz znowu w Zakonie i dostaniesz taki wpierdol że przez miesiąc się nie podniesiesz z bólu - zagroził Orfeusz. Paweł wpatrywał się w niego będąc w strachu o własne zdrowie. Postanowił nie sprzeciwiać się woli Orfeusza dla własnego bezpieczeństwa i szansy zostania tutaj - w bezpiecznym miejscu, z dala od zakonników, znęcającymi się, co rusz nad nim, z dala od bólu, krzyków i tego wszystkiego.
- Przepraszam - wybąknął - Będę już posłuszny...Tylko błagam...Nie wysyłaj mnie z powrotem do Zakonu.
Paweł spojrzał się na mężczyznę. Był bezwzględny a jego oczy przywodziły na myśl zimnych i nieodgadnionych. Orfeusz uśmiechnął się tajemniczo.
- W takim razie dam ci jeszcze jedną szansę - powiedział zbliżając się powoli do Pawła i kładąc rękę na jego ramieniu. Paweł krzyknął z bólu, po czym powoli zaczął osuwać się na podłogę.
W tej samej chwili Wiktor siłował się z wyrywającym Robertem. Siłując się tak ze sobą nie zauważyli, że popchnęli niechcący krzesło stojące niedaleko nich. Odgłos szurania zrobił swoje. Zwrócił uwagę Orfeusza.
- Kto tam jest? - krzyknął rozłoszczony i natychmiast podszedł szybkim krokiem w stronę przyjaciół. Wiktor wiedział, co się święci i natychmiast złapał przyjaciół za ubrania i pociągnął z całej siły do tyłu i wyprowadzając ich, czym prędzej z komnaty.
- W nogi, bo się skapnie - starał się ostrzec jak najszybciej współtowarzyszy Michał. Chłopcy, czym prędzej i jak najciszej pobiegli w stronę pokoju.

Napisany przez: avalanche 13.04.2003 16:26

a oto drugi z obiecanych partów na dzisiaj

Part 14

Drzwi trzasnęły a Robert starał się uspokoić po tym, co przed chwilą ujrzał.
- Jak on śmiał! Tak go traktować! - wykrzyczał. Chłopcy także zdawali się być wstrząśnięci traktowaniem Pawła - Po co mnie trzymałeś, Wiktor? Już ja bym się z nim porachował - powiedział z mściwością i wyrzutem do Wiktora.
- Uspokój się!...On by nas wykończył w jednej chwili...Zresztą już sama nasza obecność sprawi mu sporo kłopotów... I jak mamy mu pomóc? - To pytanie zdawało się nie mieć odpowiedzi. Żaden z chłopców nie wiedział jak pomóc Pawłowi.
- Możemy tylko siedzieć i modlić się, że dostanie przez nas - powiedział zaniepokojony Michał. - Orfeusz może sobie pomyśleć, że ktoś śledzi Pawła i próbuje się dowiedzieć prawdy.
- Musimy po lekcjach udać się do któregoś z naszych starych i powiedzieć, co tu się dzieje - zaproponował Adam
- Na pewno nie do mojego, jesteśmy w stanie wojny - stwierdził sucho Wiktor.
- Nie bądź głupi, pójdziemy do mnie - rzekł Robert - Pan Smith na pewno nam poradzi, co mamy robić i jak pomóc mojemu bratu, aby jemu nie stała się krzywda ze strony Orfeusza - Przyjaciele pokiwali głowami na znak, że się zgadzają.
- Chłopaki zaraz następna lekcja...Zaraz niech sprawdzę...Alchemia, chodźcie, bo znowu Twintower się nas uwiesi za to, że się spóźniamy - powiedział Wiktor mając jak najbardziej rację w tej sprawie.
Na szczęście lekcja się jeszcze nie zaczęła i mogli spokojnie zająć miejsca w ławkach. Tak się akurat złożyło, że nikt nie siedział w dwóch ostatnich. Niestety były potrójne, więc musieli usiąść po trzech w jednej i jeden sam w drugiej. Wylosowali, że sam siedzieć będzie Wiktor, który nie był oczywiście zadowolony z tej decyzji, jednak nie zamierzał się kłócić o to.
Rozległ się dzwonek i wszyscy przygotowali się do lekcji. Każdy wyjął książkę, jaką wcześniej kupił w specjalnej księgarni. Po chwili do sali wszedł znany Robertowi nauczyciel. Był to ten sam mężczyzna, który ugościł go w swoim gabinecie po spotkaniu z tajemniczą zjawą. Robert wyobrażał sobie, że uczy on czegoś innego jak alchemii. Prawdę mówiąc nie pasował mu jakoś na tej posadzie. Zawsze wyobrażał sobie, że tego przedmiotu będzie go uczyć jakiś starzec z długo siwą brodą i zapewne wielkim doświadczeniem w tej dziedzinie.
Profesor Max Grey był młodym mężczyzną w wieku ojców całej czwórki, choć można było odnieść wrażenie jakby miał, co najmniej 25 lat. Miał ciemne włosy i piwne oczy. Robert dostrzegł, że wygląda lepiej, niż kiedy go ostatnio widział. Teraz sprawiał wrażenie bardziej zdrowego i na pewno nie zanosiło się, że będzie jak ostatnim razem, że będzie wyglądał jakby dopiero, co wpadł w trans. Robert spostrzegł, że nauczyciel jakimś sposobem przyciąga swoim wyglądem część żeńską klasy. Rzeczywiście, był bardzo przystojny a uśmiech, jakim obdarzył uczniów przy wejściu sprawił, że polubili go także chłopcy. Miał w sobie to coś, że sprawiło, że nie musiał uciszać klasy a uczniowie sami chcieli poznać niezwykłość jago osoby i umiejętność ciekawego prowadzenia lekcji.
- Dobra młodzieży, czas sprawdzić listę...Applegate - zaczął wyczytywać.
- Jestem... - profesor dalej odczytywał nazwiska dochodząc do...
- Maxwell Malcolm - cisza - Maxwell Malcolm - powtórzył. W tym momencie drzwi klasy uchyliły się i wszedł Paweł.
- Jestem panie profesorze - powiedział jakby od niechcenia - Przepraszam za spóźnienie to się już nie powtórzy.
- Dobrze siadaj...Przy Applegacie jest wolne miejsce, usiądź tam - Paweł skierował się w stronę Wiktora i usiadł koło niego. Paweł był jakiś dziwny. Znów poruszał się chwiejnym krokiem. Wiktor spostrzegł, że Paweł miał na prawym policzku coś w rodzaju siniaka. Pomyślał sobie, że to po tym uderzeniu jakie mu zaserwował Orfeusz.
- I Zakarski - skończył wyczytywać listę uczniów.
- Jestem.
- W porządku, w takim razie wszyscy są obecni a więc zaczynamy. Czy ktoś w ogóle ma pojęcie czym jest alchemia - spytał. W górę pofrunęła ręka Laury.
- Tak, słucham panno Clove.
- Alchemia jest to dziedzina, której celem jest wynalezienie Kamienia Filozoficznego, w celu zamiany metalu w złoto.
- Bardzo dobrze - odparł, sprawiając, że policzki Laury lekko się zaróżowiły. - Rzeczywiście, alchemia jest to nauka, której celem było wynalezienie substancji transmutującej wszelkiego rodzaju materię, ale przeważnie metal - w czyste złoto. Materiałem mającym tego dokonać był Kamień Filozoficzny, który posiadał również właściwości odmładzające i dowolnie przedłużającej życie jego właściciela. - wyjaśnił dokładniej profesor. - Jednakże nie tylko historia i właściwości Kamienia Filozoficznego będą nas interesować. Zajmiemy się także poznawaniem innych, równie ciekawych substancji występującym w naszym niezwykłym świecie - gdy skończył większość dziewczyn sprawiało wrażenie jakby zapadło w trans, patrząc się rozmarzonym wzrokiem na przystojnego profesora. - A zatem proszę otworzyć teraz książki na stronie szóstej i...
Lekcja zdawała się zmierzać ku końcowi, lecz w tym wypadku żaden uczeń zdawał się tego nie zauważać, ponieważ w ramach pierwszej lekcji mogli posłuchać historii na temat wielu alchemików. Co dziwne wszyscy byli bardzo ciekawi, coraz to różnych historii ich życia. Nawet Paweł, który dotychczas siedział cicho i zdawał się nie reagować na otoczenie pod koniec lekcji, tak jak reszta uczniów wdał się w zażartą dyskusję na temat wcześniej opowiedzianych biografii. Było wiele śmiechu i wszyscy czuli się bardzo wyluzowani. Wiktor pomyślał sobie w duchu, że chyba jako jedyny nauczyciel w tej szkole, profesor alchemii zdobędzie jego całkowite zaufanie i sympatię. Z daleka dobiegł dzwonek, który sygnalizował zakończenie ciekawej lekcji.
- Na poniedziałek każdy przygotuje historię wybranego przez siebie alchemika i zaprezentuje nam swoją wiedzę o nim. To tyle, do zobaczenia na następnej lekcji. - Kiedy uczniowie opuścili klasę znów zaczęła się zażarta dyskusja, lecz tym razem na temat najlepszego nauczyciela, jakiego dotychczas poznali.
- Ale w dechę gość, no nie? Ten to potrafi zainteresować - dało się słyszeć opinie.
- Wiecie, co? Fajny jest nie ma, co - zaczął Wiktor.
- I nie przynudza, a to jest coś - zauważył Adam. W tym momencie podbiegła do nich Laura.
- No i jak? Świetny, co? - spytała przyjaciół.
- No pewnie, a jaki przystojny - Adam mrugnął znacząco do Wiktora.
- Wzroku od niego nie mogłaś oderwać - dodał Wiktor uśmiechając się do Laury, która znowu oblała się rumieńcem.
- Wcale, nie...Przyznaję, że jest przystojny, ale zupełnie nie w moim typie - powiedziała coraz bardziej się czerwieniąc. Przyjaciele wiedzieli, że to tylko manewr maskujący z jej strony. Tak naprawdę domyślali się, co naprawdę myśli o profesorze alchemii.
- Ty weź nie ściemniaj, wiemy jak jest naprawdę - zaśmiał się Robert. - Wszystkie dziewczyny się w nim bujają. - W tej chwili z naprzeciwka nadchodził profesor.
- Oho, o wilku mowa - zauważył Adam i spojrzał się z uśmiechem na Laurę. Profesor minął ich, sprawiając, że Laura natychmiast obejrzała się za nim i obdarzyła marzycielskim spojrzeniem.
- Ja nie mogę, ty kompletnie ześwirowałaś na jego punkcie - zwrócił się do Laury Adam. - Ktoś mógłby pomyśleć, że był zazdrosny o nią.
- Uuuu...Patrzcie, Adam jest zazdrosny - powiedział z rozbawieniem Wiktor, wprawiając w małe zakłopotanie przyjaciela.
- Zamknij się - odpowiedział przez zaciśnięte żeby Adam.
- Nie bądź taki skromny....- nie dawał za wygraną Wiktor.
- Lepiej spójrz, kto idzie - Adam dziękował w duchu, że akurat szedł Twintower. Miał już dość pytań Wiktora i jego uwag. Najgorsze było to, że przyjaciel miał rację. Był zazdrosny o Laurę i co tu dużo mówić - podobała mu się.
- Pan Applegate - zaczął jak zwykle swoim jadowitym tonem - Słyszałem, że odbyłeś pierwszy trening z profesorem Shepardem. Nie masz się, co łudzić, że zapomniałem o karze, jaką ci zadałem, zaczynasz przed obiadem, życzę powodzenia - i odszedł zostawiając Wiktora wściekłego.
- Kurde! Już miałem nadzieję, że ten stary zgred zapomniał...Szlag - Wiktor jak zwykle w takich momentach miał ochotę rozszarpać Twintowera za całą złośliwość, jaką prezentował wobec niego - Co teraz mamy? - spytał chcąc zapomnieć o Twintowerze
- Nie uwierzysz...Zaklęcia...Z Twintowerem - odpowiedział Adam wiedząc, jaka będzie reakcja.
- Nie, no...Gorzej być nie mogło, ten mamut będzie nauczał zaklęć! - powiedział z wyrzutem Wiktor.
- Zacieśnicie więzy nienawiści do siebie - powiedział z rozbawieniem Adam. Wiktor obdarował przyjaciela wściekłym spojrzeniem. Adam zrozumiał, że lepiej go nie drażnić.
- W takim razie idziemy do klasy - powiedział zrezygnowany Wiktor. Czuł, że tej godziny z Twintowerem nie zapomni do końca życia.

Napisany przez: Raven 13.04.2003 19:45

QUOTE (Abaska @ 12-04-2003 23:50)
Avalanche, ja siem chyba uzaleznilam ^^ Jezem cholernie zmeczona, a i tak wchodze tu i jeszcze raz czytam ostatniego parta ^^ Jak tak dalej pojdzie, to bede znala tego FFa na pamiec laugh.gif

Dobrze cię rozumiem!Gdy tylko wchodzę na to Forum,to pędzę do tego ff,żeby zobaczyć,czy znowu coś napisałaś!Co do błędów: nawet jeśli jakieś są,to nie zwróciłam na nie uwagi,byłam zbyt zajęta czytaniem tego cuda.Czekam na next parta! biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 13.04.2003 19:55

QUOTE (Raven @ 13-04-2003 19:45)
QUOTE (Abaska @ 12-04-2003 23:50)
Avalanche, ja siem chyba uzaleznilam ^^ Jezem cholernie zmeczona, a i tak wchodze tu i jeszcze raz czytam ostatniego parta ^^ Jak tak dalej pojdzie, to bede znala tego FFa na pamiec laugh.gif

Dobrze cię rozumiem!Gdy tylko wchodzę na to Forum,to pędzę do tego ff,żeby zobaczyć,czy znowu coś napisałaś!Co do błędów: nawet jeśli jakieś są,to nie zwróciłam na nie uwagi,byłam zbyt zajęta czytaniem tego cuda.Czekam na next parta! biggrin.gif

ja myślę że jak by was porządny psychiatra obejrzał to by stwierdził jednoznacznie że jesteście zaaawansowanymi manaikami....i kto wtedy trafi za kratki?.....ja laugh.gif .za doprowadzenia was do stanu maniakalnego laugh.gif

Napisany przez: Abaska 13.04.2003 21:31

Zwalniam cie z calej odpowiedzialnosci prawnej biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 14.04.2003 15:20

QUOTE (Abaska @ 13-04-2003 21:31)
Zwalniam cie z calej odpowiedzialnosci prawnej biggrin.gif

dzięki wielkie laugh.gif dzisiaj tylko jeden bo starzy mi nie pozwalają długo na necie siedzieć mad.gif

Part 15

Klasa, w której miały się odbyć lekcje zaklęć znajdowała się na pierwszym piętrze i różniła się od innych tym, że była niebywale duża. Koło drzwi znajdowały się ławki, ściśnięte dość blisko siebie jakby chciano zaoszczędzić jak najwięcej miejsca. Reszta sali była pusta, jedynie z niewielkim podestem.
- Czuję się jakby mnie mieli zaraz powiesić na szubienicy - rzekł lekko zdenerwowanym głosem Wiktor.
- Nie przesadzaj stary, to tylko godzina - starał się znaleźć dobrą stronę ich położenia, Adam.
- To i tak za dużo, poza tym na tym nie koniec. Zapomnieliście, że Twintower wymyślił, że mam robić za sprzątaczkę...Aaa! Jeszcze bym zapomniał, potem będę mieć sesję z takim czubem na temat mojego zachowania, który zapewne będzie mnie pouczał o szkodliwości mojego postępowania wobec bezbronnego społeczeństwa...Żałosne - Wiktor machnął ręką jakby od niechcenia, wyraźnie będąc już na tyle pogrążonym wizją jego przyszłości, że nie miał siły rozprawiać już o tym, jaki marny los zaraz go spotka.
Nie minęło parę minut, gdy równo z dzwonkiem do klasy wkroczył profesor Twintower. Za nim szedł Paweł, który sprawiał wrażenie jakby coś przeskrobał. Twintower najwyraźniej przyłapał go na czymś, jednak, co dziwne nie wygłaszał głośno swoich reprymend ani uwag, czego na pewno nie omieszkałby zrobić w wypadku Wiktora. Paweł stał przed biurkiem profesora i szeptał o czymś z Twintowerem. Ten oczywiście nie sprawiał wrażenia jakiegokolwiek zrozumienia. Po chwili wyjął kartkę i zaczął coś skrobać. Gdy skończył podał Pawłowi ową kartkę.
- Więcej mi takich numerów nie będziesz odstawiać, Maxwell - wyszeptał groźnie profesor. - Marsz teraz do dyrektora i nie waż się po drodze zboczyć z drogi, bo gorzko tego pożałujesz. Zaraz pójdę do dyrektora i sprawdzę czy będziesz, a teraz jazda mi stąd i żebym więcej nie przyłapał cię na tym - skończył swą cichą rozmowę. Paweł wzruszył ramionami, jakby go to nie bardzo obchodziło i ruszył do drzwi.
- Dość tych rozmów! - podniósł głos. - To jest lekcja a nie jakieś spotkanie towarzyskie.
- A szkoda...- szeptnął Wiktor do przyjaciół.
- Applegate, twoje uwagi są tu zbędne - skomentował z wyraźną jadowitością - Wątpię, aby ciebie obchodziło, co innego jak bycie klasowym błaznem oraz okazywanie wszem i wobec swojego zupełnego braku szacunku wobec wszystkiego i wszystkich. Wiedz, że tacy jak ty mają największą szansę na wydalenie ze szkoły. Ostrzegam, że nie ze mną takie numery. Nie pozwolę sobie wchodzić na głowę takim jak ty.
- Pan uważa, że jestem taki groźny, iż musi się pan obawiać o to, że nie będzie w stanie sobie ze mną poradzić? - Wiktor najwyraźniej starał się wyprowadzić z równowagi, Twintowera. Jednak ten wydawał się być jak najbardziej opanowany.
- Widzisz Applegate, właśnie zarobiłeś kolejne godziny sprzątania oraz raz wizytę u dyrektora. A teraz biegiem marsz, zaraz sprawdzę czy ty i pan Maxwell, nie zbłądziliście po drodze.
Wiktor wstał i udał się do drzwi. Sprawiał wrażenie, jakby osiągnął to, co chciał osiągnąć - nie będzie musiał siedzieć na lekcji. Nawet perspektywa, że teraz będzie musiał dłużej sprzątać, zdawała się nie wywrzeć na nim takiego wrażenia, jakie zapewne chciał uzyskać profesor.
Wiktor, wyszedł z klasy będąc w lepszym humorze niż przed lekcją. Nie zamierzał jednak do końca dostosować się do nakazu Twintowera, a mianowicie zamierzał po drodze trochę zabłądzić a dopiero potem udać się do dyrektora, aby nie dać Twintowerowi powodu do zarobienia kolejnych kar.
Na początek postanowił udać się na szóste piętro, które wcześniej zwiedził Robert. Korytarz był równie przerażający jak to mu opowiadał przyjaciel. Choć na zewnątrz jak i w zamczysku było dość ciepło, to jednak tutaj wyczuwało się mroźne powiewy wiatru. Wiktor ruszył powoli w głąb korytarza. Po drodze zauważył, że na ścianach nie wiszą żadne obrazy, nie było też żadnych zbroi ani tym bardziej jakiś innych elementów dekoracji. Na ścianach wisiały tylko pochodnie, które teraz akurat były zgaszone. Po chwili Wiktor zauważył, że korytarz się kończy i że na jego końcu znajduje się coś w rodzaju małego, okrągłego holu i co dziwne bardzo bogatego zdobionego. Do holu był jeszcze spory kawałek, więc przyspieszył kroku. Po chwili jednak stanął i odwrócił się. Zdawało mu się przez chwilę, że ktoś go śledzi. Na korytarzu wyczuwało się coś dziwnego. Nagle Wiktor poczuł ogromny powiew wiatru, który zaczął dąć coraz mocniej. Zrobiło się bardzo chłodno a w chwile potem przed Wiktorem ukazał się duch.
- Pomóż mi - wyznała zjawa. Wiktor poczuł, że przed nim stał ten sam duch, jaki ukazał się Robertowi
- Ale w czym? - spytał chłopiec. Zjawa wskazała ręką na ścianę. W chwilę później wskazana przez ducha ściana zaczęła się ruszać, a raczej powoli obracać. Trwało to moment. Okazało się, że owa ściana była w czymś w rodzaju drzwi do tajnego przejścia. Duch podfrunął do Wiktora i gestem zaprosił go, aby udał się za nim. Zaczęli schodzić po wąskich, krętych schodach a drogę oświetlały im pochodnie jarzące się błękitno-czarnym światłem. Ściana ponownie zaczęła się obracać się, aby chwilę później zamknąć się całkowicie. Wiktor jeszcze nigdy nie znalazł się w tak dziwnej sytuacji. Podążał za duchem jakiegoś młodego chłopaka w zbroi zupełnie nie wiedząc, dokąd ten go prowadzi a na dodatek przez jego głowę zaczęły przebiegać przerażające wizje tego, co się z nim stanie, kiedy Twintower dowie się, że zamiast iść do dyrektora on szwęda się z duchem. Zresztą, Twintower nigdy nie uwierzy mu, że wybrał się ze zjawą na krótką wycieczkę, a już tym bardziej, że stało się to akurat wtedy, kiedy miał zupełnie gdzie indziej powędrować.
Schodzili coraz niżej będąc zapewne gdzieś głęboko w podziemiach zamczyska. Robiło się coraz zimniej a Wiktor nadal nie wiedział, dokąd zmierzają. Patrzył się z lekkim zdziwieniem na frunącego przed nim ducha. Miał spuszczoną głowę a w dłoniach trzymał długi miecz. Parę minut później schody skończyły się. Znaleźli się w czymś w rodzaju podziemi. Całe to miejsce było bardzo upiorne aczkolwiek bardzo tajemnicze i wzbudzające respekt i poszanowanie. Wiktor udał się dalej za duchem. Spojrzał w górę. Sklepienie znajdowało się bardzo wysoko, tak, że ledwo było je widać. Po chwili jednak jego uwagę przykuło coś innego. Przed nim ukazało się całe wnętrze tej jaskini. Pośrodku stał zrobiony z białego marmuru, zegar słoneczny ze złotą wskazówką, na który padał cieniutki strumyk światła. Niedaleko przy ścianach stały olbrzymie posągi, jakiś wojowników. Duch znowu wskazał Wiktorowi żeby udał się za nim. Chłopiec posłusznie ruszył, oglądając wnętrze tego miejsca. Okazało się, że duch zaprowadził go do miejsca, emanującego światłością i mistycyzmem. Wiktor spojrzał przed siebie. Przed nim stały pięknie zdobione, białe wrota. Były tak ogromne, że mógłby się przez nie przedostać stado smoków a i tak pewnie zostało by jeszcze dużo miejsca. Duch stanął i obrócił się powoli spoglądając na Wiktora.
- Czy wiesz gdzie jesteś? - spytał swoim jakby odległym głosem. Wiktor potrząsnął przecząco głową na znak, że nie ma pojęcia. - To jest święte miejsce, które kiedyś wybudowali Atlantydzi. Było ich jedyną duchową ostoją, miejscem, które służyło jako miejsce ich schronienia w momentach zagrożenia. - Wiktor nadal wpatrywał się niemo na zjawę - Zapewne zastanawiasz, po co przywiodłem cię w to miejsce?
- Chciałbym poznać ten powód - oświadczył Wiktor, który odważył się wreszcie wydobyć z siebie te parę słów.
- Nazywam się Simon Joseph de Bedoir i jestem rycerzem królewskiego szczepu Navaget - Wiktor spojrzał ze zdziwieniem na Simona.
- Navaget? Czy to nie był szczep zrzeszający wojowników mający za zadanie walki z Krwiożerczym Zakonem?
- Zgadza się. Widzę, że masz dość rozległą wiedzę na ten temat - Simon uśmiechnął się lekko - A czy wiesz, kto mógł należeć do Navaget? - spytał.
Wiktor starał sobie przypomnieć, co kiedyś wyczytał w opasłych księgach w jego bibliotece.
- Należeli do nich Atlantydzi, którzy byli potomkami założycieli tego szczepu oraz jego sławnych rycerzy należących do Navaget. Natomiast, co siódme pokolenie rodzili się władcy światłości mający niezwykłe zdolności i niezwykłą moc magiczną mogącą pokonać wszelkie zło.
- Właśnie. A pamiętasz, co się z nimi stało? - Wiktor znów pokręcił przecząco głową.
- Doszło kiedyś do zdrady. Wszyscy oprócz jednego z rycerzy, zostali zabici. Wydawało się jednak, że wiekowa tradycja nie zostanie złamana, gdyż nadal żyły dzieci pomordowanych. Jakże to było mylne. Dalsze istnienie Navaget zostało zachwiane, po raz pierwszy od wieków. Zło zaczęło się szybko panoszyć po świecie, przeciągając na swą stronę wielu ludzi. Krwiożerczy Zakon stał się potężnym wrogiem, ciągle rosnącym w siłę. Nie udało się. Jedyny będący przy życiu rycerz zniknął bez wieści, a dzieci zamordowanych nie były w stanie złamać potęgi Zakonu. Przez wiele lat świat pogrążał się w chaosie, bez nadziei na lepszą przyszłość. I wtedy zdarzyło się coś, co zmieniło oblicze świata. Garstka młodych ludzi rozprawiła się z Zakonem, odizolowując ich od społeczeństwa na sześć lat. Jednak oni znowu powrócili, znów zechcą podporządkować sobie świat.
- Ale dlaczego mi o tym mówisz? Co ja mam z tym wszystkim wspólnego? - spytał zdezorientowany Wiktor.
- Masz z tym więcej wspólnego niż ci się może wydawać. Twój ojciec i jego przyjaciele jako jedyni potrafili unieszkodliwić Zakon. Jednak jak sam wiesz, zakonnikom udało się uciec. Cała przyszłość leży teraz w twoich i jeszcze paru osób rękach.
- Jak to? Że niby mam ratować świat przed Zakonem...Przecież to absurd...Ja nigdy...Nie potrafiłbym - zaczął się tłumaczyć. Simon uśmiechnął się znowu.
- Ależ potrafiłbyś, wierz mi, że wiem o tym świecie więcej niż ci się może wydawać - oświadczył - Chciałem porozmawiać z twoim przyjacielem Robertem, jednak jak zapewne ci opowiedział, przerwano nam, dlatego też przyprowadziłem w to miejsce ciebie. Musisz sprowadzić tu swoich przyjaciół...Adama, Roberta i Michała. Musicie poznać prawdę o sobie i o przeszłości.
- Jak to? Nie rozumiem...Wytłumacz, o co ci chodzi - powiedział nalegającym głosem Wiktor.
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie Wiktorze, będę tu czekał na was - wypowiedziawszy te słowa, Simon rozpłynął się w powietrzu.
- Zaraz!...Czekaj! - Wiktor chciał dowiedzieć się, o co chodzi, lecz nie uzyskał odpowiedzi. - Taaaaakkkk...Oczywiście...Wszystko w swoim czasie. O co mu właściwie chodzi? Ja nie mogę ten dzień zaczyna robić się coraz dziwniejszy - mimowolnie spojrzał na zegarek i zamarł - O cholera! Już mam przejebane u Twintowera - i ruszył biegiem w stronę wyjścia.

Napisany przez: Abaska 14.04.2003 20:50

Extra!! Avalanche, kurcze jestes naprawde niezla... Ale gdzie byl Pawel, jak go nie bylo?

Napisany przez: Allya 14.04.2003 21:56

Super...czekam na next parta biggrin.gif

Napisany przez: Psychopatka 14.04.2003 22:16

QUOTE (Allya @ 14-04-2003 21:56)
Super...czekam na next parta biggrin.gif

Kobieto moja kochana... ile razy ja mam powatarzac ze posty tego typu bede bezlitosnie kasowane!!! Co ja mam zrobci zeby to doszlo do waszych glow!!! Odtanczyc tutaj Rumbe??? Czy po obcemu zaczac pisac?
Po chinsku czy rosyjsku? Wtedy zrozumiecie...???!!!!

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 13:56

Part 16

Wiktor pędził, co tchu po schodach a potem pędem zaczął biec po korytarzu na szóstym piętrze, zbiegając, czym prędzej na czwarte, próbując znaleźć gabinet dyrektora. Trochę czasu zajęło mu znalezienie gabinetu, lecz po paru minutach udało mu się znaleźć mahoniowe drzwi. Stanął przed nimi. Postanowił sprawdzić, przykładając ucho do drzwi, czy w środku jest już Twintower. Nagle drzwi się otworzyły a za nimi stał nie, kto inny jak właśnie Twintower.
- A więc Applegate, raczył wreszcie się zjawić…Do środka! - Wiktor nie zamierzał się tym razem sprzeciwiać, gdyż znajdował się u dyrektora, a świadomość, że nie ma dobrej reputacji sprawiała, że każde nieodpowiednie rzucone słowo mogło znaleźć daleko idące konsekwencje.
Wiktor spostrzegł, że na jednym z czarnych foteli siedziała już jedna osoba, a mianowicie Paweł. Usiadł na drugim fotelu koło Pawła gotów na jeszcze gorsze męki niż te, które przeżyłby na lekcji zaklęć.
- A gdzie jest pan dyrektor? - spytał ostrożnie Wiktor.
- Pan dyrektor musiał pilnie wyjść i ja sprawuję teraz nad wami pieczę - Twintower uśmiechnął się jak zwykle jadowicie. Wiktor wiedział, że okoliczności nie są sprzyjające, więc postanowił przedłużać jak najbardziej swoje zeznania do momentu aż nie przyjdzie dyrektor, który być może okaże się bardziej łaskawszy niż stojący przed nim profesor, który nie darzy go szczególną sympatią, mówiąc delikatnie.
- A więc może mi wytłumaczysz Applegate, gdzie cię tym razem poniosło?- tego pytania najbardziej obawiał się Wiktor. Będąc już w podziemiach zastanawiał się, jaki kit wciśnie Twintower’owi, gdyż powiedzenie prawdy mogłoby tylko pogorszyć jego sytuację. Zresztą jak sam wiedział, Twintower prędzej go polubi niż uwierzy mu, że spotkał ducha, który sprowadził go tajemnym przejściem do podziemi i tam odbył sobie krótką rozmowę. Nie ma cudów. Trzeba będzie zełgać -pomyślał.
- A więc? Gdzie się, szwędałeś, co? - spytał ponownie profesor. Z twarzy spełzł jego jadowity uśmiech. Parzył się na Wiktora, obdarzając go długim i twardym spojrzeniem, zbliżając się do fotela. Oparł ręce na fotelu i zbliżył swoją głowę na równi z głową Wiktora, będąc teraz z nim twarzą w twarz.
- Gadaj, bo tracę cierpliwość - wysyczał. Wiktor czuł, że musi coś szybko wymyśleć, bo inaczej polegnie.
- Spacerowałem sobie - rzekł. Poczuł, że palnął straszne głupstwo.
- Spacerowałeś sobie Applegate - powtórzył profesor - Myślisz, że dam się nabrać na te twoje durnowate historyjki? Twój ojciec też mi wciskał różne rzeczy, ale przeważnie z marnym skutkiem dla niego. Widzę, że jego syn jest taki sam. Ten sam brak szacunku i arogancja, co u ojca. On też miał za nic wszystkich, co nie chcieli się mu podporządkować. Był równie pewny siebie, co ty. Zawsze, za wszystkim, co się działo w szkole stał on i jego kumple. Te lata spędzone z twoim ojcem jednak nauczyły mnie czegoś. Nie należy ufać uczniom, mającym gdzieś regulamin a już na pewno wystrzegać się i nie ufać synom sławnej niegdyś czwórki. Jesteś szczególnym przypadkiem Applegate. Takich jak ty nie powinno się dopuszczać na łono normalnego społeczeństwa. Wykazałeś już, jaki potrafisz być agresywny wobec Radosława Szczęsnego, twojego lokatora. Nie masz się, co cieszyć, on zostanie w pokoju, już ja się o to postaram. A wracając do tematu...Jeżeli znowu będziesz mnie chciał wpuścić w maliny, to przysięgam, że źle się to dla ciebie skończy, a więc mów jak było naprawdę. - Wiktor gubił się w myślach. „Co ma mu powiedzieć?”- myślał. „Zresztą mam to gdzieś i tak mi nie uwierzy”
W tej chwili do gabinetu wszedł dyrektor.
- Howardzie pozwól na moment - Twintower odsunął się od Wiktora, niechętnie przerywając swoje przesłuchanie. Gdy drzwi zamknęły się, Wiktor odetchnął z ulgą.
- Ten Twintower to twarda sztuka - stwierdził siedzący obok Paweł - Przepraszam gdzie moje maniery, nie zostaliśmy sobie dobrze przedstawieni, jestem Malcolm Maxwell.
- Wiktor Applegate - podał rękę Pawłowi.
- Widzę, że ciebie darzy szczególną nienawiścią - Paweł uśmiechnął się - Mnie też zaczyna grozić, ale mnie to wisi
- Mnie tym bardziej, bo mało obchodzi, co ze mną zrobi. Nawet gdybym powiedział mu prawdę i tak by mi mamut nie uwierzył.
- Mamut? - zaśmiał się Paweł. - Niezłe, nawet pasuje do niego.
- A ty, co mu powiedziałeś? - spytał Wiktor.
- No wiesz, że byłem tu i tam - odpowiedział wymijająco Paweł.
- I co uwierzył ci?
- Nie miał wyboru - Wiktor spojrzał na Pawła i zastanawiał się, dlaczego nie chciał mu powiedzieć, co opowiedział Twintowerowi.
- A przynajmniej skłamałeś czy powiedziałeś prawdę? - podpytał chytrze.
- Wiesz...Twintowera nie tak łatwo oszukać, oczywiście, że nie powiedziałem mu prawdy. Co to by było, jakbym nie podroczył się z ukochanym profesorkiem i nie starał mu się wcisnąć kitu? -Wiktor spojrzał z podziwem na Pawła. Na razie nie znał takiej osoby z tak lekceważącym stosunkiem do Twintowera jaki on posiadał. Robert miał rację. W jakimś sensie był podobny do Pawła, szczególnie z charakteru.
- W takim razie witaj w klubie - uśmiechnął się.
- Nawzajem, myślę, że nie po raz ostatni spotkamy się w tym gabinecie. Coś mi się widzi, że Twintower nie poprzestanie aż nas nie wywalą. Ale nie damy mu takiej satysfakcji, prawda?
- Zgadzam się w zupełności z tobą - W tym momencie do gabinetu wkroczyli dyrektor i Twintower, który miał minę jakby chciał zamordować pierwszą lepszą osobę.
- Złapiemy tego, co wywołał ten mały pożar w twoim gabinecie, Howardzie, na razie jednak przejdźmy do sprawy pana Applegate’a i Maxwell’a. - dyrektor usiadł za biurkiem. Był wyraźnie zmęczony, jednak starał się nie okazywać tego. Spojrzał swoim przenikliwym wzrokiem na siedzących naprzeciw chłopców.
- A więc, jeżeli dobrze pamiętam, pan Applegate został tu przysłany do mnie, ponieważ nieodpowiednio zachowywał się wobec nauczyciela, jednak po drodze, zbłądził...Czy może mi pan powiedzieć, co się stało? - Wiktor zaczął się gorączkowo zastanawiać nad tym, co ma powiedzieć.
- Poszedłem do gabinetu pana dyrektora, jednak nikogo nie zastałem, więc postanowiłem pochodzić sobie po korytarzu, czekając na przyjście pana dyrektora, no i trochę zbłądziłem wśród tych wszystkich korytarzy. Wie pan dyrektor jak trudno znaleźć potem drogę powrotną.
- A czy ja ci kazałem zwiedzać zamek Applegate? - powiedział z nieukrywaną wrogością Twintower.
- Pan profesor nie uwzględnił w swojej wypowiedzi ewentualności, nieobecności pana dyrektora - odrzekł Wiktor. Widział, że Twintower aż kipi ze złości, lecz powstrzymywał się ze względu na obecność dyrektora. - Zresztą, ja nic złego nie robiłem na korytarzu - dodał.
- Tak czy owak, myślę, że profesorowi Twintower’owi należą się przeprosiny z twojej strony.
Wiktor wstał i zaczął swoje przemówienie
- Panie profesorze proszę wybaczyć mi moją bezczelność i arogancję. Obiecuję poprawę - w tym momencie skrzyżował z tyłu palce - Czy pan profesor kiedykolwiek mi wybaczy?
Było to tak jawnie nieszczere, że nawet Wiktor zdziwił się, gdy dyrektor nie zauważył, że jego przeprosiny są czystą fikcją i że nawet jego ton wskazywał na to.
- Myślę, profesorze, że konflikt został zażegnany, mam nadzieję, że przeprosiny zostały przyjęte i że chłopiec już więcej nie dopuści się tego ponownie.
- Ależ oczywiście panie dyrektorze - odpowiedział. Twintower spojrzał się ze wściekłością na Wiktora. Paweł natomiast próbował stłumić w sobie śmiech na widok jego strasznego wyglądu.
- Pan dyrektor pozwoli, że zajmę się teraz panem Applegatem. Ma on jeszcze zaległe kary do wykonania. Muszę przypilnować, aby nie zapomniał się zabrać za nie.
- Ależ oczywiście Howardzie, a ja porozmawiam sobie z Malcolmem.

ps.to sie zobaczy gdzie był.....niewiadomo wink.gif a co do twojej wypowiedzi Psychopatko to przychylam sie, prosze aby komentarze były podparte waszymi odczuciami, bo to lepiej i dla mnie- bo wiem co was denerwuje, co lubicie i dla moderatorów którzy już pewnie dawno osiwieli laugh.gif - litości dla nich tongue.gif , pytania też mile widziane są zapomniałam powiedzieć wink.gif

Napisany przez: Abaska 15.04.2003 14:22

Juz chyba wiem, co zrobil Pawel... Wzniecil ten caly pozar w gabinecie Twintowera prawda??

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 14:29

tongue.gif nie kuś bo i tak ci nie powiem, zobaczysz w swoim czasie laugh.gif co do pytań to nie pytać mi sie tu o przyszłość tongue.gif tylko można zadać pytanie dotyczące OPUBLIKOWANEGO tekstu przy czym takie na które miałabym odpowiedzieć zdradzając dalsze częśći.....trudne, co nie? laugh.gif to może nie pytajcie

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 18:53

Part 17

- Ciekawe, co z Wiktorem? - spytał przyjaciół Adam.
- Przecież, wiesz, że Wiktor zawsze coś wymyśli zawsze robiąc wokół siebie dużo szumu - stwierdził Robert.
- To był świetny pomysł, żeby wzniecić mały pożar w gabinecie Twintowera - zachichotał Michał.
- Tak, dobry, ale nie przyniósł spodziewanych efektów. Mieliśmy się dostać do gabinetu dyrektora i sprawdzić, co z Wiktorem i Pawłem - rzekł Robert.
- Ale skąd mogliśmy wiedzieć, że tak szybko uda im się opanować ogień - powiedział z nutką zawodu w głosie Adam.
Przechodzili właśnie przez hol kierując się na stołówkę, ponieważ dochodziła już pora obiadu. Nie trudno było zauważyć, że znajdował się tam Wiktor, który polerował właśnie jedną ze zbroi.
- Stary, a co ty tu wyprawiasz z tym antykiem? - spytał z lekkim rozbawieniem Adam.
- Czyszczę, a co nie widać?
- To ma być ta jedna z tych kar, które zadał ci Twintower? Wcale tak źle to nie wygląda.
- To tylko pozory. Mam jeszcze wyczyścić wszystkie toalety i umyć podłogę w tym przeklętym holu a potem na stołówce - podsumował Wiktor - Ale mniejsza o to, nie uwierzycie gdzie byłem jak wam powiem.
- Jesteśmy bardzo ciekawi, więc nie trzymaj nas w nie pewności tylko gadaj.
Nie minęło parę minut....
- I kazał nam przyjść? - Robert spytał podejrzliwie - Jakoś nie chce mi się wierzyć, ściemniasz chyba.
- No, co ty! Mówię prawdę - zaperzył się przyjaciel - Przecież nie oszukałbym was.
- Rzecz w tym czy ten duch nie wpuścił ciebie w maliny - stwierdził sucho Robert.
- Sam go spotkałeś. I co?
- I nic. Przerwano nam. Nie wiem Wiktor czy to dobry pomysł, zaufać zjawie. Przecież nie wiemy, jakie ma zamiary wobec nas. Skąd wiesz czy on nie jest zły i nie chce coś z nami zrobić?
- Zabić? Weź wyluzuj, ja mu ufam. Biorę na siebie całą odpowiedzialność za niego. Robert....No dalej...Idziesz? - Wiktor spojrzał proszącym wzrokiem na Roberta.
- No dobra, ale jak się okaże, że będzie chciał nas zabić, to przyrzekam, że go wyprzedzę i uduszę cię pierwszy.
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się Wiktor - W takim razie wybierzemy się tam równo o północy
- Gdzie się wybierzecie o północy? - spytał głos. Od razu go poznali. To był Radek.
- Nie twoja sprawa przygłupie - wysyczał Wiktor.
- A właśnie, że moja. Znowu coś kombinujecie - powiedział pewnym głosem. Z daleka nadchodził właśnie Twintower.
- Zaraz mu powiem, co chcecie zrobić - Radek uśmiechnął się chytro i już byliby zgubieni gdyby nie...
- Panie profesorze chyba wiem, kto podpalił pański gabinet - okazało się, że Paweł, który pojawił się ni stąd ni zowąd zamierzał uratować ich przed profesorem. - Pozwoliłem sobie zbadać resztki po pożarze i co się okazało? Otóż na miejscu zbrodni znalazłem kawałek spalonego materiału, którego nie strawił ogień. Jest to kawałek czarnej szaty, należącej zapewne do sprawcy. A teraz proszę spojrzeć na dolną część szaty Radka
Chłopców aż zamurowało. Spodni kawałek szaty Radka wyglądał na przypalony. Twintower wyglądał jakby go właśnie trzasnął piorun. Złapał Radka za szatę i pociągnął za sobą.
- Panie profesorze to nie ja! TO ONI! Oni to wszystko ukartowali! Ja nie podpaliłem pana gabinetu! - dało się słyszeć głosy próbującego się wytłumaczyć, Radka. Wyglądało jednak na to, że Twintower’owi wystarczyło to, co zobaczył.
- Rany dzięki, stary - powiedział z podziwem Wiktor - Ale jak to zrobiłeś? Przecież to oni podpalili gabinet.
- Wiem, ale będąc niedaleko zauważyłem, że w okolicy czaił się on, zapewne po to, aby was później podkablować. A że i u mnie miał na pieńku, to postanowiłem trochę wam pomóc - Paweł uśmiechnął się i odszedł.
- Kurde, powinniśmy być mu wdzięczni. Uratował nam skórę. - stwierdził Adam.
- Widzę, że mojemu bratu pozostało dawne poczucie humoru - podsumował Robert.
- Ciekawe, co mu zrobił Radek? - spytał Michał.
- Pewnie ten przymuł go podkablował, no i Paweł postanowił wyrównać rachunki - powiedział z lekką satysfakcją Wiktor - W takim razie mamy wolną rękę, ten głupek nie będzie nam przeszkadzał. Tak, więc o północy idziemy na mały spacerek.

Na zegarach dochodziła już północ. Chłopcy wstali z łóżek i nałożyli na siebie płaszcze. Nie musieli uważać, że Radek się obudzi gdyż Michał zadbał o to, aby przed zaśnięciem wypił swój napój, do którego wcześniej dodał środku nasennego. Wiktor wyjrzał przez drzwi.
- Nikogo nie ma. Dobra, w takim razie robimy się niewidzialni, tylko pamiętajcie żadnych odgłosów. Nie wiadomo czy jakiś nauczyciel nie będzie chciał sprawdzić czy ktoś nie włóczy się o tej porze po zamku. Adam, hologramy gotowe?
- Gotowe, nawet jak będą chcieli sprawdzić czy śpimy zobaczą nas w łóżkach - potwierdził wykonanie zadania Adam.
Weszli po schodach na szóste piętro i skierowali się do tajnego przejścia. Wiktor obejrzał ścianę, przy której spotkał ducha i zaczął ją dokładnie oglądać.
- Kurde ciekawe jak ruszyć tą ścianę - powiedział do siebie.
- A co nie wiesz? Rany posuń się. - Adam odsunął przyjaciela - Trzeba wymacać odpowiednią cegłę i ją nacisnąć - dało się słyszeć kliknięcie i ściana zaczęła się ruszać tworząc przejście.
- Ale ty genialny jesteś - powiedział z ironią Wiktor. Po chwili wszyscy zaczęli schodzić po schodach. Minęło sporo czasu zanim zeszli na sam dół. Wnętrze jaskini zrobiło na przyjaciołach ogromne wrażenie, nie licząc oczywiście Wiktora, który wcześniej widział całe podziemie.
- Rany i oni to zbudowali? Niezłe… - Adam sprawiał wrażenie jakby pierwszy raz widział coś tak wspaniałego i monumentalnego.
- Chodźcie tutaj! - zawołał przyjaciół Wiktor, prowadząc ich przed tą same wrota, przed którymi rozmawiał z duchem. Adam po raz kolejny wyraził swój podziw dla czegoś tak pięknego. Robert z Michałem zaś dokładnie postanowili zbadać jaskinię.
- Te skały muszą być straszne stare i zapewne wiele mogłyby nam opowiedzieć gdyby mogły mówić. Widzicie te wgłębienia? - wskazał palcem - Wyglądają jakby uderzyło coś uderzyło w nie z ogromną siłą. Musiały to spowodować jakieś potężne zaklęcia. Wiecie, o czym mówię. Mogły się tu rozgrywać jakieś walki, stąd te dziury.
- Ale ty przynudzasz, ja nie mogę...Daj sobie na wstrzymanie Robert, budowę geologiczną opiszesz nam przy innej okazji - ziewnął Wiktor.
- Dobra mądralo, nie musisz słuchać - Robert sprawiał wrażenie jakby uwaga przyjaciela, dotknęła go. Nigdy nie uchodził za nudziarza ani tym bardziej nie starał się udowadniać, że jest inteligentny.
- Dobra stary nie maglujmy już tego, jesteś równy gość, ja po prostu żartowałem - słowa Wiktora od razu rozchmurzyły Roberta. Nagle powiało mrozem i przed nimi ukazał się ten sam duch, który prosił o spotkanie.
- Witam, dziękuję, że jednak zgodziliście się zjawić na moje wezwanie - jego głos odbijał się echem po jaskini.
- Czemu chciałeś rozmawiać z nami wszystkimi? - spytał podejrzliwie Adam. Simon spojrzał na niego przeszywając go swoim przenikliwym wzrokiem.
- Adam Borquez...Syn Sergiusza - wyszeptał.
- Skąd wiesz jak mam na imię i że mój ojciec się tak nazywa?
- Powiedzmy, że to tak zwana intuicja - uśmiechnął się. Po czym spojrzał na Roberta. Uśmiech od razu zniknął. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Nie powiedział jednak niczego. Zwrócił swoją głowę do wszystkich i rzekł:
- Od dawna czekałem na was - zaczął - Tyle lat w samotności bez szansy na to, że ktoś pomoże mi się uwolnić z tego świata i pomóc mi znaleźć się tam gdzie powinienem trafić od razu po mojej śmierci - w tym momencie przerwał mu Robert.
- Przepraszam, że przerywam, ale chciałbym spytać:, W jaki sposób zginąłeś? - Simon przez chwilę milczał, jednak po chwili, jakby chciał zebrać w sobie siły przemówił.
- To zdarzyło się bardzo dawno, a dokładnie 51 lat temu. Taaakk, niezły szmat czasu. Miałem wtedy 17 lat. To były niespokojne czasy. Jako jeden z nielicznych zostałem wprowadzony w szeregi tajnej organizacji - Navaget. Uznali, że mam odpowiednie predyspozycje by móc stawić czoła Krwiożerczemu Zakonowi. Oprócz mnie do Navaget zaciągnięto, dwóch moich najlepszych przyjaciół. Nawet nie wiecie jak się cieszyliśmy, że mogliśmy razem walczyć z Zakonem. Nasz szczep był niezwykle zgranym zespołem. Służyli w nim najznakomitsi Atlantydzi o niezwykłych zdolnościach. Początkowo odnosiliśmy znaczne sukcesy na polu walki. Mimo to, po paru miesiącach coś zaczęło się psuć. Nasze akcje nie były już tak udane. Każde następne zwycięstwo przychodziło nam z coraz większym trudem. Wtedy to pojawiła się plotka, że ktoś sypie. Bo przecież jak wytłumaczyć fakt, że grono znakomitych rycerzy nagle zaczyna nawalać? Zaczęliśmy podejrzewać każdego. Padały różne oskarżenia, ale ten, kto tak naprawdę był odpowiedzialny za to wszystko nadal działał. Była jesień a w Akademii też zaczynało się robić niebezpiecznie. Pamiętam dokładnie ten dzień. Było mroźno, pioruny waliły, wiatr dął jak oszalały a deszcz zacinał w szyby, dudniąc niemiłosiernie. Wszyscy uczniowie siedzieli zamknięci w swoich pokojach. Nagle coś trzasnęło w zamek, jakby piorun. Ale to nie był piorun. Ktoś został wpuszczony do zamku. I wtedy coś mnie naszło. Poszedłem sprawdzić czy aby wszystko w porządku jest w podziemiach. Okazało się, że instynkt mnie nie mylił. Podkradłem się bliżej, ku drzwiom jednak nie mogłem ich otworzyć. Pomyślałem, że coś jest nie tak, przecież chwilę wcześniej wyraźnie było słychać odgłosy dochodzące właśnie stamtąd. I wtedy usłyszałem szmer. Odwróciłem się i ujrzałem mojego przyjaciela, stojącego tuż za mną. Spytałem go, co tu robi, ale on milczał. Spojrzałem mu w twarz i ujrzałem zupełnie innego człowieka. To nie była ta sama osoba, której ufałem przez te wszystkie lata. Po chwili przemówił, a mówił bardzo dziwne rzeczy. I wtedy zrozumiałem. Przede mną stał zdrajca. Zdrajca, który pozbawił życia mnie i reszty członków Navaget.

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 19:06

QUOTE (Monika of Gryffindor @ 15-04-2003 18:59)
Bardzo fajne, jestem zaszokowana.

a czym jeśli można wiedzieć?????

Napisany przez: mena 15.04.2003 19:09

ja wiem czym jest zszokowana!!!

Kobita sie zdziwiła avalanche ze nie ma cie w tym ff jako głównej postaci .....

Napisany przez: Psychopatka 15.04.2003 19:14

Te mena masz racje... ale mi sie zdaje ze dziwne jest to ze fick nie jest o harrym Potterze i Voldim... mnei normalnie zagieło calkowiecie.

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 19:15

QUOTE (mena @ 15-04-2003 19:09)
ja wiem czym jest zszokowana!!!

Kobita sie zdziwiła avalanche ze nie ma cie w tym ff jako głównej postaci .....

nigdy bym sie nie posunęla do takiej niegodziwości laugh.gif

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 19:17

QUOTE (Psychopatka @ 15-04-2003 19:14)
Te mena masz racje... ale mi sie zdaje ze dziwne jest to ze fick nie jest o harrym Potterze i Voldim... mnei normalnie zagieło calkowiecie.

pare jest ficków......NIE o harrrym tongue.gif i mój też biggrin.gif

Napisany przez: Psychopatka 15.04.2003 19:32

QUOTE (avalanche @ 15-04-2003 19:17)
QUOTE (Psychopatka @ 15-04-2003 19:14)
Te mena masz racje... ale mi sie zdaje ze dziwne jest to ze fick nie jest o harrym Potterze i Voldim... mnei normalnie zagieło calkowiecie.

pare jest ficków......NIE o harrrym tongue.gif i mój też biggrin.gif

No i zle... powienien byc o Harrym. nie znasz sie =)

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 20:03

QUOTE (Psychopatka @ 15-04-2003 19:32)
QUOTE (avalanche @ 15-04-2003 19:17)
QUOTE (Psychopatka @ 15-04-2003 19:14)
Te mena masz racje... ale mi sie zdaje ze dziwne jest to ze fick nie jest o harrym Potterze i Voldim... mnei normalnie zagieło calkowiecie.

pare jest ficków......NIE o harrrym tongue.gif i mój też biggrin.gif

No i zle... powienien byc o Harrym. nie znasz sie =)

jestem załamna laugh.gif arry nie jest bohaterem mojego ff......i co ja teraz biedna zrobię, toż to klapa całkowita tongue.gif fick bez Harryego jest fickien zmarnowanym biggrin.gif

Napisany przez: Abaska 15.04.2003 21:11

Avalanche, nie mam wyjscia... jestem zmuszona zlozyc petycje o wywalenie twojego ffa z forum... Tak bezczelnosc... Nie ma Harry Pottera... JAK SMIALAS!!

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 21:32

QUOTE (Abaska @ 15-04-2003 21:11)
Avalanche, nie mam wyjscia... jestem zmuszona zlozyc petycje o wywalenie twojego ffa z forum... Tak bezczelnosc... Nie ma Harry Pottera... JAK SMIALAS!!

wiem Abaśka.....mój ff nadaje się tylko do usunięcia sad.gif bez Harryego.....bez mrożąego w żyłach Voldzia........PRZEBACZCIE MI!!!!!!!! żeganm was..... już wiem....nie załatwie wszystkich pilnych spraw.....idę sam włąsnie tam....gdzie czekają mnie.......tam przyjaciół kilku mam......od lat......dla nich zawsze śpiewam dla nich gram.....jeszcze raz ......żegnam was......niespotkamy się sad.gif
jutro następna część laugh.gif pomęczycie się jeszcze trochę z moim ff......Abaśka ja ci dam petycję.......niech ja cie złapię na gg to nie ręczę za siebie laugh.gif laugh.gif laugh.gif saigon na całego wacko.gif laugh.gif żartuje.....miłego czytania tak przy okazji biggrin.gif

Napisany przez: Abaska 15.04.2003 21:42

żegam was..... już wiem....nie załatwie wszystkich pilnych spraw.....idę sam włąsnie tam....gdzie czekają mnie.......tam przyjaciół kilku mam......od lat......dla nich zawsze śpiewam dla nich gram.....jeszcze raz ......żegnam was......nie spotkamy się <----- Avalanche, wiesh... Ja wciaz spiewalam ta piosenke na koniec mojej podstawowki... BUHUUUU... To byly zlote czasy...
sad.gif sad.gif

A teraz nie wspominam, tylko.... pozdraffiam smile.gif do jootra!! biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 15.04.2003 21:56

ja tą piosenkę będę śpiewać niedługo .....na zakończenie gimnazjum.......troche szkoda ale cóż żyvie toczy się dalej sad.gif ......

Napisany przez: Abaska 15.04.2003 22:54

Avalanche, Ty jush gimnazjum konczysh?! Ano tak... Rzeczywiscie... Sklerotyczka ze mnie ^^ <starosc nie radosc biggrin.gif>Kurcze czuje sie jak kanarek w stadzie orlow ^^

Napisany przez: avalanche 16.04.2003 15:01

eeeee nie przesadzaj.....tak naprawde to wszyscy mamy po pięć lat.....ale ciiiiiiiii laugh.gif ......te gimnazja ilcea to tylko taka przykrywka......tak naprawde połowa z żłobka tu nadaje...... biggrin.gif

Part 18

- A więc w taki sposób zginął - w głowie Roberta kłębiły się dziwne myśli na temat tego co właśnie usłyszał. Po chwili jednak ocknął się i powiedział
- Ale podobno jeden z Navaget przeżył.
- Tak to prawda - odpowiedział Simon
- A więc co się z nim stało?
- Próbował walczyć. Ale cóż znaczy siła jednego przeciw Zakonowi. Nic. Chciał pomścić naszą śmierć. Odnalazł Zakon i już byłby zginął, gdyby nie to, że oni wcale nie mieli zamiaru go zabić. Przywlekli go do swego zamku na wpół żywego zamykając w swej twierdzy i ukrywając przed światem jego istnienie.
- Ale skąd ty wiesz co się z nim stało? Przecież nie żyłeś już..... - Michał jakoś nie mógł pojąć całej tej wiedzy, jaką karmił ich Simon.
- Chodźcie za mną - Chłopcy ruszyli za Simonem w kierunku małej kuli stojącej nieopodal nich. Wcześniej żaden z chłopców nie zwrócił na nią uwagi. Kula stała na cienkim podeście znajdujących się po drugiej stronie jaskini.
- Ta kula była i jest moją skarbnicą wiedzy na temat tego, co działo się tuż po mojej śmierci. Dzięki niej jestem w stanie dowiedzieć się paru rzeczy, gdyż ma ona właściwości ukazywania przeszłości i teraźniejszości. Nie myślcie sobie jednakże mając ją wiem wszystko o tym co było. Kula nie pokazuje wszystkiego. Ona ma zadanie wskazywać właściwą drogę ku poznaniu prawdy. Spójrzcie teraz na nią - Przyjaciele zrobili, o co prosił ich, Simon. Wtopili swój wzrok w kulę. Purpurowe kłęby dymu wypełniające ją, powoli zaczynały znikać ukazując....
- To przecież mój dom! - Robert nie krył swojego zdziwienia. - A to ja, rodzice i Paweł!
- Otóż to. W taki o to sposób poznaję przeszłość - Chwilę potem obraz zniknął a kulę znów spowiły purpurowe kłęby dymu.
- Czegoś nie rozumiem. Co my mamy z tym wspólnego? - spytał Adam.
- Myślę, że nie mi przyjdzie z wami o tym rozmawiać. Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie. Ja przekażę wam część mojej wiedzy, ale to wy musicie sami dowiedzieć się reszty. Powiem jedynie, że to od was będzie zależało czy historia się nie powtórzy. Pamiętajcie - czas jest najlepszym nauczycielem, im więcej się nauczycie tym mniej będziecie popełniać błędów.
- Simon, powiedz mi coś. Dlaczego twoja dusza nawiedza to miejsce? - To pytanie nasuwało się Wiktorowi już od paru dobrych minut.
- Sam nie wiem. Jakaś nieznana siła nie pozwala mi uwolnić się z tego świata i zaznać spokoju - Simon sprawiał wrażenie jakby przepełniał go ogromny smutek. - Chciałbym wreszcie znaleźć się przy mojej rodzinie. Czuję, że oni czekają tam na mnie. Jednak nie wiem czy ten koszmar się kiedykolwiek skończy. Nawet nie wiecie, jakie to straszne tkwić tu od ponad pół wieku bez żadnej nadziei na to, że kiedyś odleci się do tego lepszego świata - Zarys postaci Simona powoli zaczął zanikać - Spotkamy się następnym razem. Do zobaczenia - I zniknął.

ps: sory tongue.gif ze kotkie

Napisany przez: Raven 16.04.2003 16:54

Avalanche,ja na prawdę nie wiem co mam napisać w swojej opini.Chyba tylko to,że twój ff,to cudo (nie przesadzam!) Szybko się czyta,błędów nie zauwarzyłam... Styl świetny.(Piszesz jak zawodowiec) Nic tylko czekać na kolejnego parta.

Napisany przez: Shell 16.04.2003 19:38

Bardzo fajny ff. Taki dramatyczny a zarazem nie. No wspaniały. Oby tak dalej, albo nie lepiej!!!

Napisany przez: Abaska 16.04.2003 20:43

Ekhem, ekhem biggrin.gif Zgodnie z obietnica umieszczam tutaj moja opinie... Ale nie mam co nowego dodac sad.gif... FICK SIEST BOSKI!! Albo wiem... wyszukam bledy ^^ <o ile ffokle one tu sa happy.gif>... Jest!! Znalazlam 1!!

ciekim <--- chyba raczej cienkim?? biggrin.gif

I znoff... Nic... Pustka... DLACZEGO NIE POPELNISH BLEDOW?? smile.gif
O! A teraz mala poprawka:

Myślę, że nie mi przyjdzie z wami o tym rozmawiać <--- Moze lepiej by bylo - (...)dane z wami o tym rozmawiac(...) Ale to siest zwykle czepianie siem szczegolow ^^ Avalanche, i jak ja mam tutaj komentowac?? Nom powiedz mi, JAK?? Jak nikt mi nie daje szansy... sad.gif

Napisany przez: avalanche 16.04.2003 20:46

QUOTE (Abaska @ 16-04-2003 20:43)
Ekhem, ekhem biggrin.gif Zgodnie z obietnica umieszczam tutaj moja opinie... Ale nie mam co nowego dodac sad.gif... FICK SIEST BOSKI!! Albo wiem... wyszukam bledy ^^ <o ile ffokle one tu sa happy.gif>... Jest!! Znalazlam 1!!

ciekim <--- chyba raczej cienkim?? biggrin.gif

I znoff... Nic... Pustka... DLACZEGO NIE POPELNISH BLEDOW?? smile.gif
O! A teraz mala poprawka:

Myślę, że nie mi przyjdzie z wami o tym rozmawiać <--- Moze lepiej by bylo - (...)dane z wami o tym rozmawiac(...) Ale to siest zwykle czepianie siem szczegolow ^^ Avalanche, i jak ja mam tutaj komentowac?? Nom powiedz mi, JAK?? Jak nikt mi nie daje szansy... sad.gif

Abasiu niekore moje błedy to niedopatrzenie, ale dzięki że je zauważasz tongue.gif ....jestem trochę chaotyczna na klawiaturze (strasznie szybko piszę cool.gif )

Napisany przez: Abaska 16.04.2003 22:05

Avalanche, po prostu postanowilam znalezc jakies bledy, zeby nie bylo, ze sobie tutaj posty nabijam ^^ Bo wciaz jedno i to samo <Boshe, jaki boski fick, pisz next party> to siem jush nudne robi, co nie?? happy.gif

Napisany przez: Shell 17.04.2003 09:16

Nie będę nudzić, więc po co pisać jeśli i tak się powtórze, to jest naprawdę piękne czytałam to wczoraj, no po prostu wspaniałe.
O ile się nie myle to Triad kiedyś powiedziala- Mój koffany talenciorek
Takie słowa mi się tu nasowaja do Ciebie.
Avalanche mój koffany talenciorku pisz dalej nie tylko ten ale i inne.

Napisany przez: avalanche 17.04.2003 19:19

wiecie? o dawna łazi mi po głowie pomysł na nowy ff, ale jeszcze go niedopracowałam w głowie i wogle jeszcze za bardzo nie wiem o czym ma być, ale pomysł ogólnie już mam......o takim chłopcu spędzającym dzieciństwo na Bliskim Wschodzie...Arabia Saudyjska, Egipt.....troche na pustyni....taka egzotyka....zabiore sie za niego po egzaminach cool.gif a teraz dalszy ciąg tego czegoś co sie paru osobom podoba laugh.gif

Part 19

Następnego dnia rano chłopców zbudziła Laura, która weszła do ich pokoju.
- Wstawajcie zaraz będzie śniadanie...Chłopaki no chodźcie - Laura złapała na wpół przytomnego Roberta i pociągnęła za rękę aż ten spadł na ziemię. O dziwo nie obudził się tylko nadal słodko spał. Dziewczyna jednak nie poddawała się i podeszła tym razem do Wiktora.
- Wiktor wstawaj...no obudź się... - chłopiec jednak nie miał zamiaru wstawać.
- Laura daj sobie siana...spać mi się chce - i ziewnął przewracając się na bok.
- Ale z was lenie patentowane. Jeżeli zaraz nie wstaniecie to...
- To, co nam zrobisz? - wymamrotał Adam, który tak jak jego koledzy był zaspany.
- Nie no przestańcie - Laura nie wiedziała już, co ma wymyślić aby obudzić przyjaciół.
- Jak pocałujesz Adama to wstanę - powiedział już lekko rozbudzony Wiktor sprawiając wrażenia jakby cała ta sytuacja z Laurą i Adamem bardzo go bawiła.
- Wiktor bądz tak uprzejmy i zamknij się - odpowiedział Adam i rzucił w przyjaciela poduszką. Wiktor nie został mu dłużny i tak nawiązała się prawdziwa bitwa. Adam z Wiktorem toczyli chyba najbardziej zaciekłą walkę, która skończyła się tym, że obaj ze śmiechu ledwo trzymali się na nogach. Minęło spora minut zanim ucichły dzikie rechoty. Laura musiała wyjść gdyż przyszła jej koleżanka Tia i poprosiła ją o pomoc w pewnej sprawie. W tym czasie chłopcy powoli zaczęli się ubierać i myć. Podczas gdy właśnie zakładali spodnie wywiązała się mała rozmowa.
- Panowie trzeba by urządzić jakąś imprezę - zaproponował Wiktor.
- Popieram, trzeba tylko fajne dziewczyny sprosić - dodał Robert.
- Na przykład...Laurę - Wiktor zwrócił swój wzrok i spojrzał znaczącym wzrokiem na Adama.
- Czy ty naprawdę nie masz innych tematów? - spytał poirytowany przyjaciel.
- Wyobraz sobie, że nie - zaśmiał się Wiktor i od razu dodał widząc minę Adama - No dobra już nie będę.
- W takim razie teraz ja cię pomęczę...A kogo Wikuś zaprosi? - nagle drzwi się otworzyły i wbiegła Laura cała rozpromieniona.
- Będziemy mieć dyskotekę! - wykrzyczała radośnie. Przyjaciele również nie kryli entuzjazmu. Po chwili do pokoju wpadło parę dziewczyn, zapewne współlokatorek Laury. Oczywiście nie wiedziały, że weszły właśnie do pokoju chłopców. Dziewczyny popatrzyły się na przyjaciół i lekko zaczęły się uśmiechać na ich widok, gdyż nie zdążyli się kompletnie ubrać.
- Bardzo zabawne Laura, to ci się udało. Dlaczego nie sprowadziłaś całej szkoły? - powiedział z ironią Michał. Wiktor natychmiast założył na siebie koszulę, tak jak pozostali, aby pozbyć się wreszcie tęsknych oczu zgromadzonych dziewcząt.
- Dobra, to my idziemy. Będziemy czekać na stołówce - dziewczyny wyszły robiąc to oczywiście jak najwolniej, aby popatrzeć sobie jeszcze na przyjaciół.
- No, poszły. Ale im zaserwowałaś dawkę wrażeń. Widok takich przystojniaków o mało nie zwalił ich z nóg - powiedział uśmiechnięty Wiktor.
- Na pewno. Lecę już, czekam na was na stołówce - powiedziała przyjaciółka i wyszła.
Śniadanie jak i reszta dnia przebiegały dosyć spokojnie, nie licząc oczywiście tego, że Wiktor jak zwykle miał małą przeprawę z Twintowerem. Dochodził już wieczór i wszyscy przygotowywali się na dyskotekę. Przyjaciele ubrali się zwyczajnie, na luzie. Czekali tylko, kiedy z pokoi wyjdą dziewczyny.
Zabawa zaczęła się o dziewiątej. Cała szkoła zgromadziła się w ogromnej sali na pierwszym piętrze idealnie przystosowanej do tego rodzaju imprez. Na suficie wisiały duże szklane kule i mnóstwo reflektorów. Przy ścianach stały długie stoły zastawione różnymi pysznościami i napojami dla zmęczonych imprezowiczów. Na końcu sali stał niewielki podest, na którym znajdowało się stanowisko, dla DJ.
Nagle dało się słyszeć huk a po chwili głośną muzykę. Impreza zaczęła nabierać rozmachu. Nawet nauczyciele zaczęli tańczyć. Najśmieszniejsze było to, że do tańca pewna starsza pani profesor porwała starego, Twintowera, który wyraźnie nie był tym zachwycony. Jedynym nieobecnym z grona pedagogicznego był profesor Grey - zabójczo przystojny nauczyciel alchemii. Widać było, że grono jego wielbicielek było tym faktem bardzo zmartwione. Nikt nie miał wątpliwości, że gdyby był obecny byłby jedynym mężczyzną, który miałby większe powodzenie niż Wiktor, wokół którego tłoczył się tłumek dziewczyn pragnących, choć przez chwilę zatańczyć z nim. Reszta przyjaciół też nie miała się źle. Robert zaprosił do tańca Tię zaś Michał pewną rudowłosą drugoklasistkę. Jedynie Adam, który tańczył z pewną dziewczyną z równoległej klasy patrzył się, co rusz na Laurę, która tak samo jak Wiktor nie mogła liczyć na brak powodzenia. Po ciężkich i szybkich brzmieniach rocka przyszedł czas na wolny taniec. Dziewczyna, z którą do tej pory tańczył Adam odeszła do innego zostawiając go samego. Po chwili jednak zauważył, że i Laura jest wolna. Postanowił, że nie zmarnuje takiej okazji i podszedł szybkim krokiem do niej.
- Cześć, zatańczysz? - spytał niepewnie.
- Z chęcią - Laura uśmiechnęła się do niego i po chwili przytuleni do siebie tańczyli w rytm muzyki. Dziewczyna wtuliła głowę w jego ramię. Adam poczuł się trochę dziwnie. Jeszcze nigdy nie był taki szczęśliwy jak w tym momencie. Pragnął tylko, aby ta piosenka nigdy się nie skończyła.
- Cieszę się, że poprosiłeś mnie do tańca. - Laura podniosła głowę i spojrzała w oczy Adamowi. Ten trochę się zmieszał, ale odwzajemnił uśmiech. - Przyjaciółka uznała, że i on jest tego samego zdania. Piosenka powoli dochodziła końca.
- Możemy wyjść? Trochę tu duszno a chciałabym się przewietrzyć - Parę minut później stali przed zamkiem.
- Ale zimno - wzdrygnęła się.
- Masz dam ci moją kurtkę - zaproponował Adam i po chwili otulił swoją skórzaną kurtką dziewczynę.
- Już mi cieplej, dzięki - Laura zdawała się być trochę zaskoczona zachowaniem przyjaciela jednak jej mina wskazywała na to, że bardzo podobał się jej gest Adama.
-Spójrz, jakie piękne gwieździste niebo - powiedział znienacka chłopak zadzierając głowę do góry. Dziewczyna podniosła również głowę, lecz po chwili patrzyła na Adama, który jakby wyczuwając jej wzrok również spojrzał na nią. Powoli zbliżył się do niej i złapał za rękę. Laura zaczerwieniła się lekko, lecz oczy nadal miała utkwione w przyjacielu. Po chwili schylił powoli głowę i pocałował ją delikatnie w usta, po czym odsunął głowę spoglądając na Laurę oczekując reakcji. Sprawiała wrażenie trochę onieśmielonej schylając głowę i milcząc. Chłopak wiedział jednak, co ma dalej robić. Podniósł delikatnie głowę dziewczyny i znów ją pocałował, tym razem dłużej. Po chwili znów odsunął głowę i rzekł:
- Laura... - zaczął i jakby nie wiedział co dalej mówić.
- Nie musisz nic więcej mówić - powiedziała dziewczyna przytykając mu palec do ust - Też się w tobie zakochałam - Po czym znów zaczęli się całować, obejmując się.
W tym samym momencie na sali cała szkoła bawiła się w najlepsze. Szczególnie Wiktor, który był lekko podchmielony gdyż pociągnął sobie trochę z butelki, którą przyniósł Paweł, oczywiście będąc w mniej więcej w tym samym stanie upojenia, co Wiktor. Była już godzina jedenasta, a Wiktor i Paweł robili coraz więcej zamieszania wokół siebie. Robert postanowił, że lepiej będzie jak obaj znikną, gdyż nauczyciele mogą zacząć coś podejrzewać. Podszedł do Michała chcąc prosić o pomoc. Było jednak za późno. Twintower najwyraźniej spostrzegł, że Wiktor i Paweł zachowują się dość podejrzanie, a ich nierówny i chwiejny krok mógł dawać do myślenia. Powiedział coś do nich i chwilę potem cała trójka ruszyła ku wyjściu. Po drodze Twintower zagadnął coś do dyrektora, bawiącego się w najlepsze. Również i jego wyprowadzając na zewnątrz. Robert z Michałem ruszyli za nimi. Spostrzegli jednak, że nie oddalili się daleko. Wiktor z Pawłem stali przy ścianie chwiejąc się i lekko uśmiechając. Twintower sprawiał wrażenie jakby dostał właśnie szansę od losu na to, aby pozbyć się ich obu ze szkoły.
- Piliście! Przyznać się, który przyniósł alkohol! - wrzasnął.
- Ale my nie piliśmy panie profesorze - powiedział z uśmiechem Wiktor, ledwo klecąc ze sobą słowa.
- Nie kłam mi tu w żywe oczy Applegate!!! Czuć od was na odległość!!!
- Naprawdę? A to dziwna sprawa - zarechotał Paweł.
- Milcz Maxwell. Obaj jesteście nietrzeźwi i grozi wam wydalenie ze szkoły!
- Howardzie, spokojnie - starał się uspokoić profesora dyrektor.
- Ile wypiliście? - spytał groźnym tonem.
- My...nie...piliśmy - Wiktor nadal zarzekał się jakoby miał coś wypić, coraz bardziej się chwiejąc. Paweł natomiast dostał ataku czkawki i każda próba odpowiedzi kończyła się tym, że nic nie zdołano zrozumieć z jego wypowiedzi.
- To nie ma sensu Howardzie. Są tak pijani, że ledwo trzymają się na nogach - po chwili dyrektor spostrzegł kryjących się Roberta i Michała i poprosił ich do siebie.
- Chłopcy, czy mogę na was liczyć? - spytał i po chwili powiedział - Zabierzcie swoich kolegów do pokoi i posiedźcie przy nich. Rano wyciągnę konsekwencje z ich nieodpowiedzialnego zachowania - po czym westchnął ciężko - Znów trzeba będzie wezwać Remisa, ale cóż może rozmowa z ojcem przyniesie jakieś skutki.
- Panie dyrektorze to niedopuszczalne, aby uczniowie byli pijani - Twintower nie chciał dawać za wygraną.
- Nie jesteśmy pijani!
- Nie odzywaj się Applegate!!! Piłeś, i powinieneś od razu zostać wydalony z Akademii - krzyknął.
- Spokój! - dyrektor sprawiał wrażenie bardzo rozgniewanego. - Wy dwoje zaprowadzicie ich do pokoi i przypilnujecie, aby z nich nie wyszli aż do rana. Howardzie proszę powiadomić uczniów, że odwołujemy dyskotekę i że natychmiast mają być w swoich pokojach... a i jeszcze jedno. Proszę każdego sprawdzić, czy nie ma przy sobie butelki z alkoholem i czy nie czuć od nich. Rozejść się. - Twintower wraz z dyrektorem ruszyli w stronę drzwi sali, za którą uczniowie spędzali ostatnie sekundy zabawy. Robert złapał za ramię Pawła a Michał Wiktora. Mieli małe trudności gdyż przyjaciele stawiali mały opór jednak jakoś udało im się poradzić z nimi. Niestety nie mogli powstrzymać ich wrzasków i głośnych rechotów. Udało im się jednak doprowadzić każdego do swojego pokoju. U Pawła nie było jego goryli uznał, więc że będzie mógł zostać na noc u brata, pilnując, aby nie wyszedł. Mylił się jednak, co do jego ochroniarzy, gdyż weszli oni do pokoju Pawła niespełna dwadzieścia minut po nich.
- Co ty tu robisz? - spytał jeden z nich szykując się już do rzucenia jakiegoś zaklęcia. Robert był jednak szybszy a biały promień wystrzelony z jego ręki powalił znacznie większego przeciwnika. Drugi z goryli również został potraktowany tak samo jak jego poprzednik.
- Robert!...Ale im przywaliłeś! - leżący na łóżku Paweł znowu zaczął się rechotać - Weź ich za drzwi wywal! - Robert chcąc nie chcąc zrobił tak jak powiedział mu brat.
Noc minęła spokojnie, ale nadchodzący poranek miał się okazać niezbyt szczęśliwym, szczególnie dla Wiktora.


ps .no ten to już jest troche długaśny tongue.gif

Napisany przez: Abaska 17.04.2003 22:57

...i troche superasny biggrin.gif
tylko jedno mnie zdziwilo: ze w krainie magii jest cos takiego jak szklane kule, reflektory i te inne bajery... ale chyba widac, ze nawet atlantydzi nie obejda sie bez naszych mugolskich wynalazkow biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 18.04.2003 12:43

QUOTE (Abaska @ 17-04-2003 22:57)
...i troche superasny biggrin.gif
tylko jedno mnie zdziwilo: ze w krainie magii jest cos takiego jak szklane kule, reflektory i te inne bajery... ale chyba widac, ze nawet atlantydzi nie obejda sie bez naszych mugolskich wynalazkow biggrin.gif

po głowie mi łazi imprezka - coś w stylu atlantydów bez tych jak określiłaś mugolskich wynalazków...ale jak mówie narzie pomysł się rodzi, ogólny zarys jako taki mam, ale przyznam że strasznie mętny......pracowałam wczoraj (nie było mnie na imprezie bo mi neta wyłaczyli starzy) nad nowym ff, nie wiem kiedy go opublikuję, tytuł roboczy to chłopiec pustyni....siak strasznie wolno mi to idzie....dzisiaj jak starzy mnie zńoff nie wyywalą z neta to będę na imrezce i dam później next parta smile.gif

Napisany przez: avalanche 18.04.2003 16:48

obiecany parcik

Part 20

- Rany ale mnie łeb rąbie - Wiktor zaczął odczuwać skutki wieczornego picia.
- Trzeba było nie chlać to by cię nie bolał - powiedział Michał. Po chwili z łóżka wstał Adam, sprawiając wrażenie rześkiego i szczęśliwego.
- A tobie, co? Wyglądasz jakbyś wygrał milion
- Wczorajszy dzień był moim najszczęśliwszym dniem w moim życiu! - krzyknął podskakując wysoko na łóżku.
- Może podzielisz się z nami tą nowiną, co? - Michał coraz bardziej niecierpliwił się. Adam usiadł na łóżku uśmiechając się szeroko.
- Całowałem się z Laurą!!! - Adam nie wytrzymał i zaczął skakać po łóżkach jak nienormalny. Wiktor i Michał pogratulowali koledze.
- Brawo! Nareszcie się odważyłeś - powiedział Wiktor przebijając piątkę przyjacielowi.
- No, ale mów jak było - Michał starał się wyciągnąć z przyjaciela jak najwięcej.
- No wiesz...trochę tak, trochę tak...- przyjaciel chciał się trochę podroczyć z przyjaciółmi.
- Gadaj! - krzyknął Michał.
- No dobra, dobra a więc…
- Uuuuuu nie wiedziałem, że taki z ciebie Romeo - Wiktor zdawał się być zdziwiony zachowaniem przyjaciela.
- Daj spokój. Słuchaj słyszałem, że podobno wczoraj nieźle się upiłeś z Pawłem.
- Wszystko byłoby pięknie gdyby nie ten p******* Twintower, potem nie wiem, co było, bo film mi się urwał.
- Ja ci powiem, co cię czeka. Dyrcio się nieźle wkurzył i będziesz miał spotkanie z ojcem - powiedział Michał.
- O kurde! Tylko nie ojciec...już po mnie - Wiktor sprawiał wrażenie załamanego tą wiadomością - Przecież on mi tego nie daruje...
- Nie łam się. Może tym razem jakoś łagodniej cię potraktuje - starał się uspokoić przyjaciela Michał.
- Co ty! Już to widzę. Wkurzy się nie ma, co. - Ktoś zapukał i wszedł do środka. Okazało się że to była Laura.
- Cześć chłopaki! - przywitała ich.
- Adam twoja dziewczyna przyszła! - uśmiechnął się Wiktor.
- Powiedziałeś im? - spytała.
- Przepraszam...Prosili mnie o to - odpowiedział Adam podchodząc do Laury i całując na przywitanie.
- Twój Adaś opowiedział wszystko ze szczegółami - zaśmiał się znów Wiktor.
- Ale tobie oczywiście wielbicielek nie brakowało, co? - odpowiedziała mu przyjaciółka.
- Oczywiście, że nie - powiedział nadal uśmiechnięty Wiktor.
- Słuchajcie może wiecie, dlaczego dyrektor przerwał wczoraj dyskotekę? - spytała.
- Wiesz...trochę wypiliśmy z Pawłem i...
- Trochę... -powiedział z ironią Michał.
- Zamknij się. Wcale tak dużo nie wypiliśmy, ale Twintower się przyczepił a potem podobno dyrektorek się wkurzył i przerwał dyskotekę - powiedział bez emocji Wiktor.
- Brawo! Jak zwykle błysnąłeś geniuszem Wiktor - powiedziała lekko zdenerwowana Laura. W tym momencie do pokoju wszedł Robert.
- Wiktor masz iść do dyrektora. Twój ojciec już jest - poinformował. Wiktor ubrał się i lekko zdenerwowany wyszedł. Droga minęła mu bardzo szybko. Stał już przed drzwiami, gdy te otworzyły się.
- Już jesteś, wejdź - dyrektor gestem zaprosił do gabinetu chłopca. Wiktor spostrzegł, że w gabinecie by również Twintower oraz osoba, której obawiał się bardziej od starego profesora, a mianowicie jego ojciec.
- Usiądź Wiktor, Remisie proszę tu jest fotel.
- Nie dziękuję, postoję - powiedział sucho Remis. Wiktor wyczuwał w tym głosie coś niepokojącego. Usiadł na fotelu modląc się w duchu, żeby to się już skończyło.
- Tak, więc Remisie jak już mówiłem profesor Twintower zastał Wiktora i jego kolegę w stanie nietrzeźwym. Zapewne wiesz, że zażywanie alkoholu w naszej szkole jest wysoko karane. Jednak biorąc pod uwagę, że to był pierwszy raz, nie ukarzę chłopca. Prosiłbym jednak o wpłynięcie na niego.
- Dobrze panie dyrektorze, zajmę się tym - Wiktor wstał i wyszedł za ojcem. Nadeszła chwila prawdy.
- Wiktor, do jasnej cholery wytłumacz się - powiedział groznie Remis.
- Tato posłuchaj to nie tak jak oni mówią. Wypiłem troszkę…przyznaję upiłem się, ale to była impreza, wiesz jak to jest... - starał się wytłumaczyć.
- To cię nieusprawiedliwia. Poza tym za młody jesteś! Czy ty wiesz, czym grozi alkoholizm w twoim wieku? Nie masz zielonego pojęcia - powiedział zdenerwowany Remis.
- Tato to był tylko raz...
- I o jeden raz za dużo! - krzyknął ojciec.
- Ty też piłeś jak byłeś w Akademii! - Wiktor wiedział, że naraża się. Remis zmrużył oczy i powiedział:
- To ci nie daje prawa do powielania moich błędów!
- Jesteś cholernie niesprawiedliwy! Mówisz, co innego a robiłeś, co innego!
- Wiktor!
- Nie tato! Myślisz, że bycie dobrym tatusiem wystarczy? Nie umiesz się przyznać do błędów! Zawsze taki byłeś! Zawsze idealny! A wiesz, co ja o tym sądzę? To wszystko kłamstwo. Ukrywasz swoje wybryki szkolne i zgrywasz przed dyrektorem zatroskanego tatulcia, który w przeszłości wcale nie pociągał z butelki - wykrzyczał.
- Dość tego! - Remis uderzył Wiktora w twarz. Był wściekły jak nigdy dotąd. - Jak śmiesz w ogóle mówić do mnie takim tonem! Masz zero szacunku dla ojca! - Wiktor spojrzał się na Remisa. W oczach szkliły mu się łzy, lecz nie płakał. Czuł się poniżony i nieważny.
- Ja przynajmniej umiem się przyznać do błędu w przeciwieństwie do ciebie - powiedział przez zaciśnięte zęby i odszedł. Remis stał wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stał jego syn. Emocje zaczęły powoli w nim opadać. Wziął głęboki oddech i uspokoił się. Teraz dopiero dotarły do niego słowa Wiktora, że jest zakłamany, że on też w jego wieku nie był święty i zdarzały mu się małe wpadki. Teraz przemyślał sobie to wszystko dokładnie.
- Miał rację, wcale nie byłem od niego lepszy w jego wieku - powiedział do siebie. Nagle spostrzegł, że podchodzi do niego jego dawny przyjaciel.
- Remis?
- Max? - Remis nie mógł uwierzyć, przed nim stał dawny przyjaciel z czasów szkolnych - Max Grey uścisnął mu dłoń i powiedział:
- Stary nic nie mówiłeś, że będziesz uczył!
- Tak się jakoś złożyło - odpowiedział skromnie - Wiesz przyszedłem tu, bo słyszałem jakieś wrzaski.
- Pokłóciłem się z synem -powiedział lekko zmartwiony - Chyba miał rację, co do mnie, ja w jego wieku byłem jeszcze gorszy a teraz udaję, jakby nigdy tak nie było.
- Nie mów tak. Ty i Wiktor jesteście wspaniałymi ludźmi. Miałeś parę wpadek, ale któż ich nie miał.....
- Tak, tylko, że ja byłem szczególny, wiesz, o czym mówię...
- Mimo to wyrosłeś na wspaniałego człowieka i świetnego ojca. Masz wspaniałego syna.
- Wiesz, zawsze się zastanawiałem jak to będzie, kiedy to ja będę ojcem i będę miał takiego syna jak Wiktor. Z takim samym temperamentem, co mój i w ogóle podobnego do mnie. Nigdy nie myślałem, jak ciężko jest wychować Wiktora. On nie ma we mnie żadnego autorytetu. Ja potrafiłem się tylko, wydurniać w jego wieku i po kryjomu upijać się z kumplami…
- A czy pamiętasz, kto uratował tamtego chłopaka narażając własne życie? Kto pomógł wydostać się zaginionej grupie nastolatków ze szponów Zakonu. Masz wiele zalet, którymi nie jeden człowiek chciałby się odznaczać. Potrafiłeś stawić czoła złu i uratować przyjaciół narażając się dla nich. Twoje czyny mówią same za siebie. - Max patrzył się na Remisa swoim przenikliwym wzrokiem. Remis spojrzał na przyjaciela i po chwili powiedział:
- Nie potrafię sobie z nim poradzić. Nie wiem jak mam z nim rozmawiać…
- Ależ wiesz. Uwierz mi. Pójdź do niego i porozmawiajcie. Każdy może popełniać błędy. Ważne jest jednak, aby umieć powiedzieć, że każdy ma prawo do pomyłki. Nie unoś się. Powiedz mu o swoich troskach, wytłumacz mu, dlaczego się martwisz o niego. Nie pozwól, aby waszym życiem wstrząsały kłótnie, bo nie tędy droga. Wiktor na pewno zrozumie twoje obawy.
- Myślisz, że zechce mnie wysłuchać? I to jeszcze po tym jak go uderzyłem? - spytał. Max pokiwał głową - W takim razie idę go przeprosić i porozmawiać jak ojciec z synem
- Tak trzymać. Mam nadzieję, że nie walnie w ciebie zaklęciem - zaśmiał się Max.
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział uśmiechem Remis. - Słuchaj jeszcze jedno. Wpadnij do nas dziś wieczorem. Pogadamy sobie trochę, zgoda?
- Dobra - uścisnęli sobie ręce i poszli każdy w swoją stronę.
W tym czasie w pokoju.....
- Nienawidzę go - Wiktor zachowywał się jakby dostał ataku furii - Nienawidzę, nienawidzę, NIENAWIDZĘ! - walił z całej siły poduszką w łóżko. Przyjaciele z niepokojem patrzyli na Wiktora, po chwili przemówił Robert, który wrócił niedawno od Pawła.
- Wiktor...Rozumiem, że pokłóciłeś się z ojcem... - powiedział niepewnie.
- Jaki ty genialny jesteś!! - Wiktor miał morderczą minę. Przestał walić poduszką o łóżko. Wzrok swój utkwił w przyjacielu. - Może zaczniesz go bronić, co?
- Uspokój się! - krzyknął Robert po czym dodał spokojnie - Usiądź i uspokój się... - Wiktor zrobił tak jak mu powiedział przyjaciel.
- Słuchajcie zaraz wracam, muszę pójść na chwilę do Laury - Adam wyszedł roztargniony w ogóle nie zauważając nadchodzącego z naprzeciwka Remisa zderzając się z nim.
- Przepraszam... - Spojrzał w górę i zorientował się, w kogo uderzył.
- Witaj, nie wiesz gdzie znajdę Wiktora? - spytał.
- Pokój 754 - opowiedział - Nie wiem czy to dobry pomysł teraz go odwiedzać, jest strasznie wkurzony na ciebie.
- A mógłbyś go wyciągnąć na korytarz? Proszę...
- Dobra, poczekaj chwilę - Adam pobiegł do pokoju i po chwili wyszedł Wiktor. Na widok Remisa chciał wrócić, ale ojciec zablokował drzwi sprytnie zaklęciem.
- Wiktor posłuchaj...- zaczął
- Nie chcę z tobą rozmawiać, odblokuj te drzwi! - powiedział zdenerwowany.
- Chcę cię przeprosić. Masz rację, nie byłem ideałem, popijałem i nie tylko, zawsze przeze mnie moi kumple wpadali w tarapaty i nigdy nie byłem prymusem. Wiem. - Wiktor wpatrywał się drzwi, lecz po chwili zwrócił wzrok na ojca. - Wiedz jedno. Bardzo cię kocham i nie chcę żebyś miał kłopoty. Jesteś moim synem i martwię się o ciebie. Przyrzekam, że następnym razem zareaguję inaczej. Nie powinienem się unosić, to nic nie daje, tylko jeszcze bardziej pogłębia konflikt. Nie chcę się z tobą kłócić...Wiktor przepraszam - Wiktor wpatrywał się w ojca i po chwili dało się zauważyć uśmiech na jego twarzy.
- Nareszcie gadasz jak człowiek - powiedział. - Wybaczam ci, ale jak następnym razem zaczniesz krzyczeć to...
- To możesz rzucić we mnie zaklęcie - dodał ojciec śmiejąc się.
- Sam zaproponowałeś, więc pamiętaj - po czym podszedł do ojca i uściskał go.
- Też cię kocham tato - Idący z naprzeciwka Max stanął i uśmiechnął się. Remis mrugnął do niego i powiedział szeptem:
-Dzięki.


Napisany przez: Abaska 18.04.2003 21:52

Eff..... Chcialabym miec takiego ojca jak Remis... Jush nie ci ojcowie, co kiedys sad.gif Avalanche, wklej jeszcze gratisa jutro, dobrze?? Plizzz...

Napisany przez: avalanche 18.04.2003 21:58

QUOTE (Abaska @ 18-04-2003 21:52)
Eff..... Chcialabym miec takiego ojca jak Remis... Jush nie ci ojcowie, co kiedys sad.gif Avalanche, wklej jeszcze gratisa jutro, dobrze?? Plizzz...

mi też się Remis jako ojciec podoba (żartuję to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni laugh.gif , ale fajny) a jutro będzie normal.....jeden part, bez gratisów bo muszę pisać jeszcze drugiego ff i bym nie nadążała z pisaniem dry.gif unsure.gif

Napisany przez: avalanche 19.04.2003 15:59

ta część nie jest taka dobra ale następne ...mam nadzieję będą lepsze unsure.gif

Part 21
Od tamtego momentu minęło sporo czasu. Była zima a nadchodzące święta Bożego Narodzenia mieli spędzić u państwa Smith'ów. Oczywiście nie wszyscy w szkole byli uprzejmi i mili dla siebie z powodu świątecznej atmosfery. Profesor Twintower stał się jeszcze gorszy niż był dając wyraz swojej zgryźliwości zadając swoim uczniom mnóstwo pracy domowej na święta oraz dał do zrozumienia, że zrobi niezapowiedzianą klasówkę w najmniej spodziewanym momencie. Twintower był specyficznym typem nauczyciela - prześladowcy. Uważał uczniów za niewdzięczne i rozpieszczone bachory, które potrzebują silnej ręki i ścisłego rygoru. Chodził zawsze ubrany na czarno w eleganckie szaty i starannie uczesanymi siwymi włosami. Uczniowie bali się go jak ognia, schodząc mu zawsze z drogi i nigdy nie śmiać sprzeciwić się jego woli. Największy postrach panował wśród dziewcząt, choć i niektórzy chłopcy woleli, aby nigdy nie dali mu powodu do ukazania swojej prawdziwej natury, przypominającej wściekłego i niebezpiecznego bazyliszka. Była jednak jedna osoba, która doprowadzała profesora do szewskiej pasji i która najczęściej nawiedzała jego myśli oraz nie dawała spokoju. Mowa oczywiście o Wiktorze. Twintower nie mógł znieść już samej jego obecności w szkole. Wszyscy twierdzili, że profesor po prostu mści się na nim z powodu jego ojca, którego miał "zaszczyt" nauczać. Remis był rzeczywiście trudnym uczniem, ale za to bardzo inteligentnym i cwanym. Jako jedyny potrafił doprowadzić Twintowera do takiego stanu, że gdyby stanąłby przed nim inny uczeń to z pewnością tamten prysnąłby gdzie pieprz rośnie. Ale nie Remis. On był kimś, kogo podziwiała cała szkoła i przed kim drżały nawet największe osiłki. Z nauką nigdy nie miał kłopotów tak samo jak Otto. Obaj byli niezwykle wybitni i bardzo bystrzy. Sergiusz i Stefan również nie mieli większych problemów z nauką, jednak prawdziwy potencjał pokazywali podczas zajęć sportowych. Remis nie mógł dorównać im w sile, jednak wrodzony geniusz i niezwykły spryt sprawiały, że czasami udało mu się przechytrzyć przyjaciół. Jego wizytówką była niesamowita pewność siebie i chęć panowania nad wszystkim. Nigdy nie starał się o przyjaciół. Dawał temu wyraz poprzez swoją arogancję i niecenzuralne słownictwo. Przyjaciele nigdy nie mogli pojąć, dlaczego w tak chamski sposób potrafił traktować ludzi i z jaką wyższością udowadniał im, że nie są warci, aby mogli zajmować jego drogocenny czas. Ubierał się zawsze elegancko, ale bez przesady. Jedynie fryzura zdradzała jego drugą, bardziej zwariowaną naturę, którą okazywał tylko w stosunku do swoich przyjaciół. Inni zawsze napotykali jego lodowaty wzrok i ten sam grymas twarzy, gdy coś nie szło po jego myśli.
Również Otto przejawiał czasem skłonności tyrana jednak jego charakteryzowała raczej wybuchowość. Podczas gdy Remis potrafił psychicznie znęcać się nad swoją "ofiarą" tak Otto załatwiał swoje nieuregulowane sprawy w mniej humanitarny sposób, przechodząc od razu do ataku. Sergiusz, choć równie niebezpieczny był bardzo towarzyską osobą i lubiącą wszelkiego rodzaju zabawy i imprezy. Jedynym "normalnym" spośród całej czwórki był Stefan. Miał naturę bardzo spokojną i starał się zawsze pomagać innym w miarę jego możliwości. Był dobrze zbudowany i miał prawie 2 metry wzrostu ( jego przyjaciele mieścili się w granicach 180 - 190) co sprawiało, że wyglądał bardzo groźnie, jednak tak naprawdę jak to miał w zwyczaju powiadać Otto - "muchy by nie skrzywdził". Atakował tylko wtedy, gdy go notorycznie obrażano lub, gdy ktoś inny krzywdził jego przyjaciół. Było jednak coś, co tolerował, choć wkładał w to dużo wysiłku, aby ten stan rzeczy utrzymać, a mianowicie "nieludzki" charakter Remisa.
Przyjaciel był osobą, o której często mówiono, że to zło w czystej postaci, którego trzeba omijać jak najszerzej się da. Wiedział, że Remis robi sobie nic z innych ludzi i że nic innego jak własna osoba go nie interesuje. Wiedział także to, że wiele uczniów było ofiarami jego "podłej" natury. Coś jednak zmieniło Remisa, a zdarzyło się to właśnie podczas świąt Bożego Narodzenia. Być może wizyta u Smith'ów wyjaśni garstkę tego o czym jak dotąd wiedzieli tylko Otto, Sergiusz, Stefan i Remis.
- Tato podaj karpia, stoi koło ciebie - poprosił grzecznie Adam. Misa z rybą poleciała w powietrze i chwilę potem wisiała w powietrzu na odpowiedniej wysokości aby móc z niej nabrać to co się chciało.
- Dzięki - podziękował Adam, który ruchem ręki odprawił tacę na swoje miejsce. Posiłek zaczął powoli dobiegać końca. Rodzice przyjaciół i państwo Smith zasiedli w obszernym salonie, aby móc porozmawiać o sprawach typowo świątecznych. Chłopcy nie mieli ochoty na wspólne pogaduchy ze starszymi postanawiając, że czas wolą spędzić razem ze sobą. Udali się do pokoju Roberta i tam snuli podejrzenia na temat prezentów, które miały pojawić się pod choinką rano w Boże Narodzenie.
- Mi to się marzy taki model deski do latania „Ranger”.... - Wiktor zrobił rozmarzone oczy, przed którymi już widział siebie szybującego na Rangerze i zdobywającego nagrodę w wyścigu szkolnym...pokonującego wszystkich rywali...wyczyniając różne skomplikowane kombinacje w powietrzu...
- Wiktor....Wiktor ocknij się, wyglądasz jakbyś dostał świra - powiedział Adam z lekkim uśmiechem.
- A ty, co chciałbyś? - spytał Robert.
- Ja to bym chciał jakiś sprzęcik militarny - powiedział z chytrym uśmieszkiem Adam.
- Uważaj, bo ci kupią - zironizował Wiktor - Prędzej dostaniesz pałkę do walenia się po łbie - zaśmiał się.
- Pałkę to oni sobie mogą. Najlepiej by było żeby to był jakiś mieczyk ze srebrną klingą, ręcznie zdobiony z niezniszczalnego tworzywa...
- Wątpię przyjacielu. Po tym jak wbiłeś włócznię w stopę Zakrzewskiego to wątpię czy ty kiedykolwiek dostaniesz do ręki nawet scyzoryk - Wiktor spojrzał z wyraźnym rozbawieniem na Adama. Wypadek z włócznią nie był jedynym, który zdarzył się Adamowi od początku roku. Oprócz tego miał na koncie wstrząs mózgu pewnego chłopaka, z którym ćwiczył manewry obronne z dość ciężką maczugą, która wypadła mu z rąk i uderzyła wprost w nieszczęśnika. Trwało tydzień zanim się obudził w szpitalu. Innym znów razem o mało, co nie spalił wszystkich włosów dziewczynie, koło której przeleciała wystrzelona z jego łuku podpalona strzała. Również Shepard - ich nauczyciel sztuk walki nie uchronił się przed Adamem oberwał hełmem, wyrzuconym przez Adama w akcie złości za siebie, dokładnie tam gdzie stał Shepard. Na szczęście nieprzytomny był tylko przez parę minut i oprócz guza nic poważniejszego mu się nie stało.
- Mówisz tak jakbym był jakimś przygłupem, który nie umie poradzić sobie z bronią. Parę wypadków było, ale to było przez przypadek - starał się wytłumaczyć Adam.
- Na razie to wiesz, że możesz sobie tylko pomarzyć o mieczu. Wątpię, aby Shepard chciał ryzykować życie niewinnych ludzi - Wiktor jak zwykle miał znakomite poczucie humoru.
- Ha, ha, ha - powiedział posępnie Adam - bardzo śmieszne. Założę się, że tobie to nawet drewna na opał nie dadzą.
- Zobaczymy, zobaczymy - przystopował Wiktor - Chłopaki proponuję przekimać się do rana i dopiero rano zobaczymy, co też staruszkowie nasi wymyślili genialnego.
- Wiktor jak mogłeś! Wydałeś najskrytszą tajemnicę skrywaną przed Michałem tyle lat! - Adam zaczął robić teatralne gesty aktora dramatycznego. Wiktor też zaczął mu wtórować i po chwili obaj stali na łóżku naprzeciw siebie.
- Adamie, wyjawmy naszemu drogiemu Michasiowi całą prawdę... i tylko prawdę - Wiktor lubił się wydurniać i trzeba było przyznać że z Adamem tworzyli zgrany duet wariatów.
- Michałku - zaczął melodramatycznym głosem Adam, udając, że za chwilę uroni łzę - Święty Mikołaj - wyjął chusteczkę i wytarł głośno nos, po czym dodał - Nie istnieje - Po tych słowach dał się słyszeć wielki, oczywiście udawany szloch Wiktora i Adama, którzy objęli się robiąc przy tym minę dwóch rozgoryczonych ludzi. Długo jednak wie wytrzymali i po chwili śmiali się głośno trzymając się nadal nawzajem, aby nie upaść ze śmiechu. Robert także zaczął się rechotać. Jedynie Michał - bohater kawału zrobił tylko nieznaczny uśmiech, po czym zaczął ganiać uciekających przed nim Wiktora i Adama, krzyczącymi raz po raz:
- Trzeba było mu nie mówić o Mikołaju! - krzyczał do Adama Wiktor - Biedny Michaś doznał wstrząsu! - Michał po paru minutach zaprzestał pościgu poddając się. Wiktor i Adam podeszli do niego i objęli.
- Nie martw się może Mikuś przyleci na saneczkach - Adam wciąż nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, zaczął mówić do przyjaciela jak dorosły do małego dziecka.
- Obaj jesteście stuknięci - powiedział z rozbawieniem Michał, wiedząc, że nie ma szans z przyjaciółmi.
- Stuknięty to jest Robert. Spójrz! Ten czubek leży na podłodze rechocząc jak nienormalny - Adam wskazał na Roberta wijącego się ze śmiechu. Długo jeszcze trwało zanim zdołali uspokoić Roberta, aby przestał się wreszcie śmiać. Około dwunastej cała czwórka leżała w łóżkach nie podejrzewając, co tym razem sławny "Mikuś" przyniósł im pod choinkę.

Napisany przez: Psychopatka 19.04.2003 16:02

Ja Cie zabije... pd jakiegos czasu mam zamiar przeczytac tego ficka... ale kurcze nie wiedze szans sie wyrobic... przeczyatlam chyba 5 pierwsych partow... , a ty lecisz tak szybko ze nigdy nie nadaze z nastepnymi... chyba kiedys noc zarwe dla tego ficka =) pozdro.

Napisany przez: avalanche 19.04.2003 16:05

QUOTE (Psychopatka @ 19-04-2003 16:02)
Ja Cie zabije... pd jakiegos czasu mam zamiar przeczytac tego ficka... ale kurcze nie wiedze szans sie wyrobic... przeczyatlam chyba 5 pierwsych partow... , a ty lecisz tak szybko ze nigdy nie nadaze z nastepnymi... chyba kiedys noc zarwe dla tego ficka =) pozdro.

czuję się winna biggrin.gif ...ale co ja poradzę na to? jak sie zabiorę za pisanie to później mi takie tasiemce wychodzą tongue.gif ....teraz narazie nic nie robię bo mam napisane party do 28....tylko co potem? znowu trzeba będzie coś skrobnąć dry.gif laugh.gif ...czółko Psycho tongue.gif

Napisany przez: Psychopatka 19.04.2003 16:08

Fajnie ze dlugie party piszesz, widac ze wkladasz w to serducho. Zreszta profesionalne podejscei widac jush po tych pierwszych czesciach co obadalam... ide czytac dalej. Adios

Napisany przez: avalanche 20.04.2003 12:32

Part 22

Zegar wybił siódmą. Przyjaciele na dźwięk budzików zerwali się z łóżek i pognali na dół do salonu. Pod choinką roiło się mnóstwo prezentów. Chłopcy rzucili się jak głodni do jedzenia, rozszarpując papier, w które spakowane były prezenty. Były to raczej drobne podarunki. Parę książek, trochę ubrań i inne. Przyjaciele spojrzeli po sobie ze zdziwionymi minami.
- Eeeeeee....to mają być te prezenty? - Chłopcy wyczuwali, że coś jest nie tak.
- To niemożliwe! A gdzie mój Ranger!- wykrzyczał Wiktor.
- Mniejsza o twój Ranger... Gdzie mój miecz?! - Przyjaciele byli "lekko" zawiedzeni. Wstali i usiedli na sofie z ponurymi minami.
- Jak oni mogli nam to zrobić - powiedział z nutą zawodu Adam.
- Chłopaki to przecież niemożliwe. Tu gdzieś muszą być prawdziwe prezenty.
Tymczasem w pokoju państwa Smith...
- Remis jesteś okrutny. Jak mogłeś wymyślić żeby podłożyć chłopcom te mniejsze prezenty na miejscu tych prawdziwych - Sergiusz uśmiechnął się.
- Zobaczymy czy są tak zdesperowani żeby szukać dalej. Myślę, że nie wierzą, że to ich jedyne prezenty - wytłumaczył swój plan Remis.
Salon
- Ja chcę Rangera! - Wiktor zaczął walić ręką o oparcie sofy wyładowując swój gniew, po czym wybiegł z salonu. Na chwilę kroki ucichły a chwilę potem dało się słyszeć okrzyk radości Wiktora. Przyjaciele natychmiast podbiegli do przyjaciela. To, co ujrzeli wprawiło ich w osłupienie. W sąsiednim pokoju znajdowały się prezenty, ale bynajmniej nie te, o których marzyli. Powyżej parapetu na przymocowanej żerdzi dumnie siedziały cztery olbrzymie ptaki. Chłopcy podeszli bliżej wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyli. Każdy z ptaków miał przypięty do nóżki mały zwitej kartki, z imionem przyszłego właściciela.
- Ale zajebiste ciekawe, jaki gatunek - spytał Adam.
- Cztery różne, żeby nie były takie same - do pokoju weszli darczyńcy owych podarunków.
- To znaczy? - spytał Adam.
- To znaczy, że ty masz myszołowa, Wiktor sokoła, Michał jastrzębia a Robert orła. Obok macie specjalne rękawice potrzebne, gdy będą chciały wam usiąść na ręce.
- Dzięki - powiedzieli chórem.

Napisany przez: Psychopatka 20.04.2003 15:02

Za czesto pojawia sie slowo prezenty... zamien je czyms innym. Poza tym kilka stylistycznych drobnostek sie trafilo np.

Pod choinką roiło się mnóstwo prezentów---dziwnei brzmi...

Pod choinka roilo sie od prezentow.--tak jest lepiej


Parę książek, trochę ubrań i inne.

.....I inne tego typu rzeczy.--ja bym taka napisala.

Przyjaciele spojrzeli po sobie ze zdziwionymi oczami.-- t zdanie mi dziwnie brzmi... sama nie wiem czemu.

Pozatym troche literowek sie trafilo... no i przecinki ale to najmniej wazne i przy wnikliwym sprawdzeniu moshan tego uniknac.
Nie gadam wiecej bo widze ze sie starasz nad tym fickiem... dajeszcz b. czesto party, i to dopracowane. Powodzenia w dalszym pisaniu,

Napisany przez: Abaska 21.04.2003 18:08

Mi sie podoba... ale sa bledy, jak to napisala Psycho... ale jeden blad pozostal ^^ Psycho go juz zauwazyla, ale...


Przyjaciele spojrzeli po sobie ze zdziwionymi oczami. <---- moze lepiej: ze zdziwionymi minami, albo: Przyjaciele popatrzyli po sobie ze zdziwieniem...

Cos w tym zdaniu nie gra.... No nic... Pozdrooffka!!

Napisany przez: avalanche 21.04.2003 18:52

poprzedni part rzeczywiście jakiś taki pokopany się wydaje dry.gif - no coż nie wyszedł najlepiej....później go poprawię

Part 23

Boże Narodzenie minęło w całkiem miłym nastroju. Niezwykłe "prezenty" wyruszyły na małe polowanie, zaś chłopcy grali na konsolach, na jakich zwykli grać zwyczajni chłopcy. Zbliżała się noc i mieli jeszcze parę godzin, aby położyć się spać. Postanowili jednak, że pochodzą sobie po domu. A może cóż znajdą…
- Robert, czy tu też są tajne przejścia do ukrytych pokoi jak w twoim dworze? - spytał Adam, gdy właśnie przechodzili obok starej szafy stojącej na korytarzu. Robert przystanął, zastanowił się i po chwili rzekł:
- No pewnie, że muszą być...Tylko nie wiem gdzie są, że tak to ujmę.
- W takim razie poszukajmy - zaproponował Michał, po czym wszyscy ruszyli, aby znaleźć coś w rodzaju niezwykłych drzwi.
- Mam! - Wiktor nie musiał powtarzać - Mało pomysłowe, przyznam. Patrzcie. Wystarczy przekrzywić trochę obraz a mechanizm natychmiast otwiera przed nami drzwi. Chodźcie wchodzimy. - Nacisnął klamkę drewnianych drzwi. Weszli do środka. Drzwi zatrzasnęły się, po czym zniknęły. Znaleźli się w pokoju, do którego właściciel dawno nie zaglądał. Prawdę mówiąc był trochę mroczny, ale zarazem, gdy się spojrzało na niego z innej strony to wyglądał na całkiem przytulny. Na meblach zalegał kurz. Całe pomieszczenie sprawiało wrażenie jakby było z innej epoki...jakby czas się tu zatrzymał. Wyglądało na to, że był to gabinet. Przed sporej wielkości oknami stało ogromne dębowe biurko, przy ścianach zaś, aż do sufitu piętrzyły się szafy z księgami.
- Ciekawe, czy to jakiś ukryty gabinet pana Smitha?
- Na to wygląda, ale chyba dawno tu nie zaglądał. Kto by siedział w pokoju gdzie wszystko jest zakurzone? - Robert doskonale znał pana Smitha. Był na sto procent pewny, że nie odwiedzał tego pokoju już chyba bardzo, bardzo długo.
- Zobaczymy, co ma w biurku - Wiktor podszedł za biurko.
- Przestań tak nie można - zaprotestował Robert, lecz przyjaciel go nie słuchał. Otworzył szufladę i wyciągnął małą teczkę. Otworzył delikatnie. W środku znajdowały się jakieś dziwne druki w nieznanym języku. Wiktor uznał, że nie jest to godne jego zainteresowania. Po chwili jednak jego wzrok przykuł sporej wielkości kufer stojący w kącie gabinetu. Jak to się stało, że wcześniej go nie zauważył. Podszedł szybko i zanim Robert zdążył zaprotestować otworzył go. Zawartość okazała się bardzo interesująca i tajemnicza…
- Wiktor zostaw to. To nie jest twoje. Że też dałem się namówić na te poszukiwania.
- Przymknij się i lepiej chodź tu - powiedział lekko zdenerwowany Wiktor. Zawsze tak reagował, gdy ktoś zaczynał marudzić. Przyjaciele przykucnęli wokół kufra patrząc się, co też jego zawartość im wyjawi. Adam wyciągnął rękę i wyjął bardzo stare, czarno - białe zdjęcie. Na owym zdjęciu były trzy osoby. Dwie z nich rozpoznali, po pewnym czasie. To byli młodzi państwo Smith w wieku mniej więcej dwudziestu lat. Pani Smith miała piękne długie blond włosy (na zdjęciu były białe), pan Smith natomiast nie miał jeszcze łysiny pośrodku głowy, lecz krótką, trochę rozczochraną fryzurę. Oboje trzymali na rękach małego chłopczyka. Chłopiec miał tak samo jasne włosy. Jego uśmiech zaś rozświtlał całą twarzyczkę.
- Ciekawe, kim on jest? - spytał Adam. Po czym odwrócił zdjęcie. Z tyłu widniał napis " Julia. Diego i Jonathan. Lato 1948 Dzikie Wrzosowiska "
- No to wiemy przynajmniej jak ma na imię - stwierdził Michał. - Wiktor a tobie, co jest? - Rzeczywiście dziwnie wyglądał. Wziął od Adama zdjęcie i wpatrywał się w nie swoimi przenikliwymi oczami
- Przysiągłbym, że widziałem już kiedyś twarz tego chłopca - powiedział cicho - Te oczy....Takie znajome, a jednocześnie takie inne, nie wiem jak to określić…
- Nie zadręczaj się przyjacielu - poklepał go Robert - ten chłopiec musi mieć teraz z 60 lat. Nie sądzę żebyś go spotkał.
- Ale ja go już kiedyś widziałem - nagle go olśniło. - Wiem, kto to jest....to Scott.
- Coooooo? Ty chyba oszalałeś do reszty! Jak ten niewinnie wyglądający chłopiec może być tym mordercą? - Adam starał się wytłumaczyć Wiktorowi, że się myli. Ten jednak nie dawał za wygraną.
- Przyjrzyj się! Ten wzrok, ta twarz, mimo iż jest na tym zdjęciu jako dziecko to i tak można dostrzec pewne cechy podobieństwa. Adam ja się nie mylę to ON! - Robert wziął zdjęcie od Wiktora i po dłuższych oględzinach stwierdził:
- Rzeczywiście...- wyszeptał - To on.
- Mówiłem! - krzyknął triumfalnie Wiktor.
- Chwila panowie. Może wytłumaczycie mi, co on w ogóle robi na zdjęciu z państwem Smith? - Michał trafił z tym pytaniem na ulał. Robert zamyślił się. Co państwo Smith mają wspólnego z nim. Przyjrzał się jeszcze raz zdjęciu. Miał dziwne przeczucie, o którym bał się powiedzieć, jednak...
- Chłopaki wiem, że to absurdalne, ale czy nie wydaje się wam, że to fotografia rodzinna?
- Rodzinna? - Michał i inni nie kryli swojego zdziwienia tym, co usłyszeli - Teraz to już trochę przesadziłeś...
- W takim razie sprawdźmy kufer - Robert sięgnął do kufra i wyjął z niego następne zdjęcie. Na tym też widniały te same osoby - państwo Smith i Scott. Tym razem cała trójka stała na tle ogromnego białego pałacu. Szybko odwrócił zdjęcie i przeczytał:
23.06.1952
Kochana Mamo,
jesteśmy w Indiach. Wszędzie pełno miłych ludzi. Atmosfera wspaniała. Pogoda wymarzona. Mieszkamy w małym stylowym hotelu. Jonathan oprowadza nas po zabytkach. Pamiętasz? był w Indiach w zeszłym roku w misji dyplomatycznej. Diego czuje się wspaniale. Ciągle biega i śmieje się. Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu. Po tej ciężkiej chorobie, jaką przeszedł, zmiana klimatu najwidoczniej dobrze mu zrobiła. Bardzo jest przywiązany, do Jonathana. Ta rozłąka sprawiła, że potrzebuje więcej kontaktów z ojcem. Nie rozpisuję się już. Opowiem Ci wszystko po powrocie.
Julia

Robert osłupiał. Czyżby przeczytał słowo "ojciec"? Co Jonathan Smith ma wspólnego z Scottem? I dlaczego nazywają go Diego?

Napisany przez: danonek =D 21.04.2003 21:31

Uff... musze przyznac, ze baaardzo mi sie spodobalo. czytalem to bardzo dlugo i juz szczerze mowiac myslalem, ze nie dotre do konca. no, naprawde, godne podziwu. ja bym nigdy nie mial tyle cierpliwosci... ale tak szczerze mowiac poczatek podobal mi sie bardziej niz te party co teraz wstawiasz. moze to dlatego, ze przeciez piszesz drugiego ffa. ale chociaz postaraj sie nie pisac o arabie kosztem "przyjaciol" smile.gif bo ten ff jest lepszy. <to moje zdanie>. czekam na nastepne czesci!!!


Na razie nalezy ci sie wieelka czekolada happy.gif czekolada.gif smacznego!

Napisany przez: avalanche 21.04.2003 21:43

QUOTE (danonek =D @ 21-04-2003 21:31)
Uff... musze przyznac, ze baaardzo mi sie spodobalo. czytalem to bardzo dlugo i juz szczerze mowiac myslalem, ze nie dotre do konca. no, naprawde, godne podziwu. ja bym nigdy nie mial tyle cierpliwosci... ale tak szczerze mowiac poczatek podobal mi sie bardziej niz te party co teraz wstawiasz. moze to dlatego, ze przeciez piszesz drugiego ffa. ale chociaz postaraj sie nie pisac o arabie kosztem "przyjaciol" smile.gif bo ten ff jest lepszy. <to moje zdanie>. czekam na nastepne czesci!!!


Na razie nalezy ci sie wieelka czekolada happy.gif czekolada.gif smacznego!

te ostatnie party rzeczywiście troszkę mi ostatnio nie wychodzą, ale to dlatego że trochę przemęczona jestem.....chyba pójdę na krótki urlop tongue.gif ....thanx za czekoladkę rolleyes.gif

Napisany przez: Abaska 21.04.2003 22:05

czyli ze rozumiem Scott to Diego a Diego to Scott? wow, niezle to zabajerowalas ^^ szczerze mowiac, to mnie zatkalo happy.gif tego tom sie nie spodziewala. a ty dan sie tu qrcze nie odzywaj, bo jeszcze avalanche przestanie fokle pisac tego ficka smile.gif chociaz urlop moze by cie sie przydal... jakby mialo to dac jeszcze lepsze party <o ile to wogole mozliwe wink.gif> to odpocznij smile.gif

Napisany przez: avalanche 21.04.2003 22:14

dobra małe wyjaśnienie a potem krótki urlop

a więc < o mamo to będzie trudne biggrin.gif > Diego zmienił sobie imię na Scott - taka niby nowa tożsamość, ale nie dokońca....żeby ludzie którzy go kiedyś znali nie wiedzieli że wstąpił do zakonu.....żeby pomyśleli że Diego tak naprawde gdzieś zaginął i taki tam....dobra wiem że trudno to jarzyć...idę spać...nie mam ostatnio pomysłów...mam stagnację umysłową i nie wiem jak to dalej będzie......

Napisany przez: Tajemnicza 21.04.2003 22:16

Nio nio. Ładne, ładne. Ładnie piszesz, fajniutki masz styl, Ale czy musi byc tego tak duzo?? smile.gif Troche mi sie nie chce czytać, zawsze ten ff powraca coraz dłuższy. Nie wpatruję się w błędy chyba ze się rzyucają tu nie ma czego takiego. Ja patrze na tyl, akcje, fabułe. Fajne zagadki tu umieszczasz. Zycze powodzenia.

Napisany przez: avalanche 21.04.2003 22:20

QUOTE (Tajemnicza @ 21-04-2003 22:16)
Nio nio. Ładne, ładne. Ładnie piszesz, fajniutki masz styl, Ale czy musi byc tego tak duzo?? smile.gif Troche mi sie nie chce czytać, zawsze ten ff powraca coraz dłuższy. Nie wpatruję się w błędy chyba ze się rzyucają tu nie ma czego takiego. Ja patrze na tyl, akcje, fabułe. Fajne zagadki tu umieszczasz. Zycze powodzenia.

te moje zagadki są do bani......a co do błędów...przyznaję się są - bo jak czasami tak spojrzę wstecz to coś nie jarzę, ale normalnie nie mam siły teraz poprawiać...a co do długości partów - mówiłam to gdzieś wcześniej - tak jakoś wychodzi....

Napisany przez: Tajemnicza 21.04.2003 22:30

Do bani? Nieeeeee Bardzo fajne...taki niby łatwe niby trudne. A co jeszcze do długości? tio jak tak wychodzi tio dobrze. Nie gadamy ze mało smile.gif

Napisany przez: avalanche 22.04.2003 13:24

Part 24

- Ojciec? - Adama też wmurowało to, co przed chwilą przeczytał. - Niemożliwe...Pan Smith jest ojcem...Scotta?
- Na to wygląda - odpowiedział ponuro Robert. Cała ta fotografia sprawiła, że mózg odkształcał mu się od nawału myśli, jakie przeszyły jego głowę. Państwo Smith nigdy nie wspominali o tym, że mają syna. Prawdę mówiąc to nigdy o to ich nie pytał...
- Ale przecież to niemożliwe! Spójrz na państwo Smith i Scotta. Znajdziesz między nimi więcej przeciwieństw niż podobieństw. A zresztą ON jest mordercą, członkiem tego przeklętego Zakonu. Jak taki ktoś mógłby być ich synem?! Zresztą...odsuń się - Adam odsunął Roberta i zaczął chaotycznie przeszukiwać zawartość kufra. Wyjął z nich parę listów i trochę zdjęć - na wszystkich był Scott a we wspomnianych listach też była o nim mowa jakby rzeczywiście był ich synem...
- Poddaję się...- rzekł zrezygnowany. - Wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście to ich syn. - Chłopcy zamilkli na moment. Żaden z nich nie mógł uwierzyć w to, co ujrzeli. Państwo Smith są rodzicami tego mordercy.
- Chwileczkę, ale dlaczego pani Smith mówi na niego Diego? - spytał Wiktor.
- Pewnie zmienił dane osobowe, żeby nie mieć z nimi żadnej więzi. No wiesz...żeby nikt nie wiedział, że ludzie działający przeciwko jego kumplom to jego rodzice - zauważył Robert.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć…- potrząsał przecząco głową Michał.
- Uwierz mi, że nie tylko tobą to wstrząsnęło - powiedział Robert - Ciekawe jak się poczuli, gdy dowiedzieli się, jaką działalnością zajął się ich wyrodny synek - prychnął pogardliwie. Wszyscy zgromadzeni wiedzieli, dlaczego z taką nienawiścią mówi o tym człowieku. Gdyby nie on, wciąż mieszkałby z rodziną, gdyby nie on, Paweł nigdy nie został by wychowywany przez Zakon. A teraz, kiedy dowiedział się, że wychowywali go państwo Smith, ludzie, którzy są jego opiekunami...Nie...Nie ma im za złe tego. W końcu to nie ich wina, kim stał się ich syn. Ale dlaczego nigdy mu o tym nie powiedzieli? Przecież zrozumiałby ich...Nikt nie wybiera sobie rodziny i nikt nie ponosi konsekwencji za to, kim się stają ich najbliżsi. Poczuł się jakby został oszukany...
- Robert wiem, co sobie teraz myślisz... - Wiktor złapał przyjaciela za ramię, zupełnie jak to robią ojcowie.
- Wiktor ja ich nie obarczam za to. Przykro mi tylko, że nie zaufali mi na tyle by mi o tym powiedzieć - powiedział z wyrzutem.
- Uwierz mi, że nie jest łatwe wyznać komuś taką prawdę - powiedział zatroskanym głosem przyjaciel.
- Chodźmy stąd. Jakoś nie mam ochoty dowiedzieć się, co ukrywają jeszcze przede mną - Robert wstał, po czym szybkim krokiem zaczął zmierzać ku wyjściu. Nie zdążył jednak wystawić nogi przez tajne przejście, gdy ujrzał, że do środka ktoś wchodzi. To był pan Smith.
- Co tutaj robicie? - spytał po czym spojrzał na wywalone papiery i otwarty kufer. Jego mina wskazywała, że nie jest w nastroju do żartów - Słucham, czy wytłumaczycie mi, co się dzieje?
- Panie Smith to moja wina. Ja ich namówiłem, żeby szukali jakiś tajemnych przejść. No i traf chciał, że znaleźliśmy się tu - wytłumaczył Wiktor.
- Ale czego szukaliście w tym kufrze?
- Prawdy panie Smith... - Robert wyszedł z cienia, w którym przed chwilą stał. Pan Smith wymienił spojrzenia ze swym podopiecznym. Chwilę potem spojrzał na kufer oraz na leżące obok zdjęcie. Zdjęcie z Indii. Podniósł je i spojrzał zatroskanym wzrokiem na nie i z trudem powstrzymując drżenie rąk.
- Robert...- zaczął - Nigdy o tym nie wspominałem gdyż uznałem...Nie... Ja po prostu bałem się.
Bał się? Robert nie mógł w to uwierzyć. Wielu ludzi mogłoby to powiedzieć, lecz nie pan Smith. - Przez wiele lat skrywałem to przed tobą. Teraz wiem, że to i tak nie miało sensu. Prędzej czy później byś się o tym dowiedział. Przykro mi tylko, że nie dowiedziałeś się tego ode mnie osobiście. Widzisz to zdjęcie? - podał je Robertowi - Jesteśmy tu w Indiach - Przyjaciele przysunęli się bliżej do Roberta by móc lepiej się przyjrzeć zdjęciu jakby skrywało ono coś co było niewidoczne gołym okiem - Ten chłopiec to mój syn. Zapewne wiesz, kim on jest teraz, jednak chciałbym abyś wiedział, kim był on dla mnie... - łzy pociekły po policzkach starego człowieka. - Wiem ile krzywdy wyrządził on szczególnie tobie i wielu innym ludziom...Ja to wszystko wiem. Nigdy nie przypuszczałem, co z niego wyrośnie. Był moim oczkiem w głowie, moim szczęściem... - przerwał ukrywając twarz w dłoniach.
- Dziadku... - Robert podszedł do niego, po czym powiedział:
- Nie winię cię o to, że mi nie powiedziałeś. Rozumiem to. Rozumiem twoje uczucia. Syn na zawsze pozostanie synem. Chodźmy stąd. Zrobię ci kawy - wyszli pozostawiając gabinet tak jak go zastali. Szare firanki zafalowały jakby pchnięte przez delikatny powiew powietrza. Stary pokój pełen gorzkich wspomnień i wielu tajemnic, znów został zamknięty na klucz. I to zdjęcie. Ten jasno-włosy chłopiec. Czy dowie się kiedyś, co tak naprawdę się wydarzyło? Robert zastanawiał się nad tym, dlaczego tak się stało. Dlaczego ten chłopiec wybrał taką drogę w życiu? Co nim pokierowało, że stał się jednym z najgroźniejszych ludzi w tym świecie? Być może kiedyś się tego dowie. Wiedział, że w końcu pozna całą prawdę. Ale jeszcze nie dzisiaj. Kiedy przyjdzie odpowiednia pora...


ps...ehh ten parcik napisałam już dawno temu, więc emeryturka chwilowa jeszcze jako trwa - odpoczywam.... smile.gif

Napisany przez: Abaska 22.04.2003 13:47

tak szczerze? chyba zaczynasz wracac do formy smile.gif albo raczej jush wtedy wrocilas biggrin.gif prosze, daj gratisa <tu powinna znajdowac sie buzka "slodkie oczka" happy.gif>

Napisany przez: avalanche 22.04.2003 14:05

QUOTE (Abaska @ 22-04-2003 13:47)
tak szczerze? chyba zaczynasz wracac do formy smile.gif albo raczej jush wtedy wrocilas biggrin.gif prosze, daj gratisa <tu powinna znajdowac sie buzka "slodkie oczka" happy.gif>

przykro mi ale gratisa dać bie mogę unsure.gif bo nie nadąże z pisaniem.....mam na komputerku napisane części do 28 parta...a mi się kończą pomysły dry.gif ....dlatego musze mieć troche czasu na zastanowienie wink.gif i jakąś inspiarcję

Napisany przez: Abaska 22.04.2003 14:19

Eff... shkoda... ale bede cierpliwa biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 23.04.2003 19:48

nie będzie mnie na tym ff do 10 maja z powodu egzaminów do liceum - szerzej w chłopcu pustyni.....dziękuję

Napisany przez: Abaska 23.04.2003 20:18

Avalanche, powodzenia!! Oby ci sie powiodlo ^^ A do 10 maja to nie tak zle, wytrwamy smile.gif Na razie!! biggrin.gif

Napisany przez: Abaska 08.05.2003 21:23

Avalanche, czy ty bedziesz jeszcze tego ficka kontynuowala, czy raczej wszystko wlejesz w "chlopca pustyni"?? Mi siem tamten fick podoba, ale ten zostanie dla mnie na zawsze (powtarzam tyul, heheh ^^) debest. Prosze, napisz chocby zakonczenie!!

Pozdrawiam

Napisany przez: avalanche 09.05.2003 19:23

Abasiu pokontynuuje to jeszcze tongue.gif jutro dam next parta po długiej przerwie

Napisany przez: avalanche 09.05.2003 20:49

ha! a jednak dzisiaj następna część tongue.gif jak zwykle opinie mile widziane tongue.gif

Part 25

Oczywiście wszyscy, czyli rodzice i pani Julia dowiedzieli się, co się wydarzyło w ów tajemniczym gabinecie Jonathana Smitha. Sergiusz, Stefan i Remis nie bardzo wiedzieli jak mają się zachować w tej, co bądź niezręcznej sytuacji. Mieli nawet pewne wątpliwości czy nie wyciągnąć odpowiedzialności za wścibstwo swoich synów, jednak powstrzymali się. Oni też dowiedzieli się o Scocie w równie nietypowy sposób. Wtedy też trudno im było uwierzyć w to, że tak szanowani ludzie, jakimi byli państwo Smith mogą skrywać ponurą tajemnicę o swym wyrodnym synu. Na początku nie za bardzo wiedzieli jak mają się zachowywać wobec nich. Bo przecież jak można przyjaźnić się z ludźmi walcząc z ich bliskim członkiem rodziny. Pan Smith jednak nigdy nie starał się na siłę chronić Scotta. Byłoby to po prostu nie do przyjęcia nawet przez niego. Nie mógł przecież odpierać ataków wrogów jego syna wiedząc, że ten zasługuje może nawet na więcej niż wieczne potępienie.
Historia " nowej drogi życia" Scotta miała początek wiele lat temu. Scott kończył właśnie Akademię i wiele wskazywało na to, że z jego wynikami bez problemu dostanie się do dowództwa sił atlantyckich. Pan Smith miał dobre kontakty z synem. Tamten zawsze zwierzał mu się z problemów, jakie trapią młodego człowieka, nie mówię tu oczywiście o sprawach sercowych - ta działka była zarezerwowana dla jego matki Julii. Scott jak na swój wiek wydawał się bardzo dojrzały i nader odpowiedzialny. Posiadał paru przyjaciół, których darzył szczególnym zaufaniem. Jednak ojciec odgrywał w jego życiu nadrzędną rolę. Był dla niego oparciem i ogromnym autorytetem. Cechowała go honorowość i godność. Miał swoje zasady, których nigdy nie łamał. Nie miał wrogów, a przynajmniej o takowych nie było mu wiadomo. Ostatniej nocy w Akademii zdarzyło się jednak coś, co wstrząsnęło nie tylko uczelnią. Ktoś z zimną krwią zamordował najbliższych przyjaciół Scotta. Jego samego znaleziono na szóstym piętrze nad ciałem jego najlepszego przyjaciela, umazanego całego krwią i z nożem w ręku. Nie udało się go zatrzymać i wiele wskazywało na to, że zaszył się gdzieś w Azji. Po wielu miesiącach pojawił się, lecz tym razem jako jeden z dowódców Krwiożerczego Zakonu. Idealny chłopiec stał się jednym z najokrutniejszych morderców, jacy zasilali szeregi Zakonu. Zawiódł wszystkich, których znał, zdradził najbliższych mu przyjaciół, przede wszystkim jednak wyparł się rodziców. Niewielu na szczęście wiedziało, że Diego to osoba, którą ludzie obarczają za wiele zabójstw. Większość społeczeństwa, nie licząc armii i rządu, nie wiedziała, że ów kat to tak naprawdę ten jasno-włosy młodzieniec, syn międzynarodowego dyplomaty Jonathana Smitha. Z biegiem lat przyjęło się wśród "zwyczajnych" obywateli, że armia nie zna prawdziwych danych osobowych sławnego mordercy. Nikt nie kojarzył już syna Smith'ów z rezydentem Zakonu. Przywódcy sił atlantyckich stwierdzili, że nie ma sensu zmieniać tego stereotypu, lepiej, aby nikt niepowołany nie odkrył tej smutnej historii rodu Smith'ów...
- Przepraszam, ale chciałbym o coś zapytać a raczej coś opowiedzieć - Adam zwrócił się do siedzących naprzeciwko niemu państwa Smith - W szkole spotkaliśmy ducha pewnego 17-letniego chłopca o imieniu Simon.
- Simon? - pan Smith wzdrygnął się lekko. - Powiedziałeś Simon?
- Tak, ale co pana tak zdziwiło? - spytał.
- Tak samo nazywał się dawny przyjaciel Diega...
- Diega?
- Tak naprawdę miał na imię mój syn. Imię Scott przylgnęło do niego tuż po wstąpieniu do Zakonu - wyjaśnił.
- Rozumiem, ale nadal nie rozumiem, co pana zdziwiło?
- Jak wcześniej wspomniałem tak nazywał się dawny przyjaciel Diega, którego on później...zamordował - powiedział łamiącym się głosem. - Jego innych przyjaciół znaleziono później. Ich również zamordował.
- Dlaczego on nam to zrobił? - pani Julia rozpłakała się ukrywając twarz w dłoniach - Nigdy nie przeszło nam nawet przez myśl, że mógłby się dopuścić tak strasznych czynów - jej szloch ogarniał cały salon.
- Przepraszam, ale jeszcze tylko jedno pytanie - nalegający wzrok Roberta uczynił swoje – Czy Diego należał do Navaget?
- Skąd o tym wiecie? - pani Smith nie kryła zdumienia.
- Simon wspominał o tym.
- Zwerbowali go jak miał piętnaście lat. Jego koledzy także znaleźli się w szczepie. Wszyscy mieli niesamowite zdolności, mające po odpowiednim treningu stać się śmiertelną bronią na Zakon. Czas jednak pokazał, że tak się nie stało... - Robert już więcej nie pytał. Wiedział, że wspomnienie Scotta, a raczej Diega są nawet po tylu latach bardzo bolesne. Przez jego głowę przebiegł wizerunek Scotta, twarz wykrzywiona w szyderczym uśmiechu, pełna nienawiści o twardym, zimnym spojrzeniu.
- Myślę, że jest już dość późno chłopcy - powiedział Stefan, dając do zrozumienia, żeby poszli do swojego pokoju iść spać. Przyjaciele posłusznie zrobili to, co im zasugerowano i parę minut później leżeli pogrążeni w głębokim śnie...
- Gdzie ja jestem? - Wiktor stał w cichym i ciemnym korytarzu. Po chwili jednak oświeciło go.
- To jest szóste piętro… - wyszeptał. Czuł się bardzo dziwnie. Rozejrzał się wokół. Wszędzie cisza. Po chwili jednak dało się słyszeć kroki. Wiktor obrócił się za siebie. Ku niemu szedł Simon. Nie otaczała go ta dziwna mgiełka, co oznaczało, że był żywy. Wiktor chciał mu jakoś zasygnalizować swoją obecność. Simon jednak przeszedł przez niego jakby to on był teraz duchem. Podążył za nim. Simon przystanął. Rozejrzał się, po czym zaczął dotykać ściany jakby szukał jakiegoś mechanizmu otwierającego tajemne przejście. Wiktor zauważył, że była to ta sama ściana, przez którą dostał się do jaskini. Na korytarzu zaszumiało. Simon nie zwrócił jednak na to uwagi, dalej szukając wejścia do jaskini.
- Cholera! Głupie drzwi, że też teraz musiały się... - mówił do siebie z coraz większą złością. Wiktor stał nieopodal obserwując bądź, co bądź dziwną sytuację.
- Witaj Simon - powiedział głos dobywający się z tyłu. Wiktor jak i Simon obrócili się natychmiast w stronę przybysza.
- To ty Diego? Matko, ale mnie wystraszyłeś - powiedział z ulgą Simon. Postać, z którą rozmawiał miała na sobie długi czarny płaszcz oraz kaptur na głowie zasłaniający twarz. - Mógłbyś mi pomóc z tymi drzwiami? Chyba się zacięły...
- Są zamknięte.
- Zamknięte? - spytał lekko poirytowany.
- Ja je zamknąłem - stwierdził Diego.
- Ale po co? Przecież nigdy ich nie zamykamy - Simon wydawał się lekko zdziwiony postępowaniem przyjaciela.
- Tego wymagała obecna sytuacja - powiedział z dziwnym spokojem.
- Jaka sytuacja? O czym ty mówisz?
- Na dole są nasi z Navaget - Diego mówił powoli, jakby chciał, aby Simon wysłuchał wszystkiego, co ma do powiedzenia.
- To, po co je u licha zamknąłeś! - prawie krzyknął.
- Nie chcę żeby ktoś niepowołany się tam dostał - odpowiedział.
- W takim razie jak mają stamtąd wyjść?!
- Masz rację...Nie wyjdą - jego ton wydawał się bardzo tajemniczy i trochę mroczny.
- Co to znaczy nie wyjdą? - Simon zaczął coś przeczuwać.
- Widzisz przyjacielu nieżywi nie mają w zwyczaju wstawać - powiedział z lekkim rozbawieniem Diego.
- Diego przestań się wydurniać...Chcecie mi zrobić żart.
- Żart? Ależ skąd przyjacielu. Ja bynajmniej nie żartuję. Oni nie żyją. Zostałeś jeszcze ty…- powiedział i sięgnął po sztylet. Simon chciał się rzucić do ucieczki, jednak zanim zrobił jakikolwiek ruch, był już w zasięgu ramion Diega. Długi, zamaszysty zamach i wbicie sztyletu najpierw w brzuch a potem w serce dawnego przyjaciela powaliło na zimną posadzkę nieżywego Simona.
Wiktor próbował coś zrobić, jednak uświadomił sobie, że nie ma wpływu na to, co dzieje. Stał przy ścianie chcąc opanować swój strach. Spojrzał na sylwetkę schylającego się nad ciałem Simona, Diega. I wtedy jego wzrok przykuła jego prawa ręka. Na przegubie dłoni miał wytatuowany dziwny, czarny znak skorpiona. Znał ten znak. Widział go wiele lat później podczas ich spotkania w momencie, gdy jako fantom, czy kim wtedy tam był, chciał go zabić. Pamiętał to zbyt dokładnie. Gdyby nie Paweł skończyłoby się to pewnie dla niego tragicznie.
Diego dotknął ręką szyi Simona, chcąc sprawdzić czy aby chłopak na pewno nie żyje. Stwierdziwszy, że dobrze wykonał "robotę", złapał martwego Simona za nogi i powlókł go na dół do jaskini. Wiktor chciał za nim ruszyć, jednak czuł, że obraz zaczyna się zamazywać. Wracał.

Napisany przez: Abaska 10.05.2003 14:44

Ava powrocila!! biggrin.gif
Ale zrobila jeden blad, ktory mi sie rzucil w oczy:

powiedział Stefan, dając do zrozumienia, żeby poszli do swojego pokoju iść spać


takie powtorzeni male ^^ zmien to, a part bedzie perfekto ^^ qrcz, ale szuja z tego Diega!! swinia!! eff... nioe mam sloff :[

Napisany przez: avalanche 10.05.2003 23:24

Part 26

Następnego dnia, wszystko zdawało się być po staremu. Nie rozmawiano o wczorajszym wydarzeniu. Chłopcy i tak już uznali, że dość narozrabiali wchodząc do ukrytego gabinetu. Po śniadaniu udali się na dwór w celu wykorzystania sposobności z tego, że w nocy nasypało dużo śniegu. Oczywiście jak to w takich wypadkach bywa, zaczęli się rzucać śnieżkami. Adam z Robertem w jednej drużynie, a Michał z Wiktorem w drugiej.
- A masz! - krzyknął Michał rzucając w Adama dość sporą pigułą. Zanim Adam zdążył zrobić unik, leżał już na śniegu i otrzepując się próbował wstać. Niestety wyglądało na to, że nie ma dzisiaj szczęścia, gdyż leżąc pod wysoką sosną nie zauważył, że gałęzie pod wpływem ciężaru białego puchu za chwilę zlecą mu na głowę.
- AAaaa! - tylko tyle udało mu się powiedzieć. Góra śniegu zasypała całkowicie Adama. Przyjaciele śmiali się do rozpuku na widok wygrzebującego się przyjaciela.
- Żyjesz? - spytał z rozbawieniem Michał.
- Odwal się dobra? To wszystko przez ciebie! - Adam nie wyglądał, aby cała ta sytuacja była zabawna. Podniósł się powoli, wytrzepując zza kołnierza resztki śniegu.
Z domu wyszedł właśnie pan Smith. Wyglądało na to, że wybierał się na spacer. na widok chłopców, zawołał:
- Chcecie się przejść? - spytał. Przyjaciele z chęcią przyjęli propozycję. Jedynie Adam nie biegł, idąc powoli otrzepując się nadal ze śniegu.
- Widzę, że mieliście bitwę, co? - powiedział z uśmiechem pan Smith - Za moich czasów to był sztandarowy obowiązek każdego chłopca w zimie.
- To wszystko przez Michała - wskazał na przyjaciela Adam. Michał tylko się uśmiechnął. Wiedział, że to nie była skarga na niego tak jak to miał w zwyczaju robić Radek, gdy coś przeskrobali, lecz zwyczajna reakcja Adama na wszelkiego rodzaju ataki na niego. Zawsze w ten sposób wyładowywał swoje emocje, gdy przegrywał. Można by rzecz, że czasami sprawiał wrażenie wielkiego pesymistę i wiecznie obrażonego. Były to jednak tylko pozory...
- No dobrze, idziemy - Ruszyli szeroką ścieżką porośniętą po obu stronach wielkimi drzewami.
- Panie Smith chciałem jeszcze raz przeprosić za to, co zaszło wczoraj...Nie powinniśmy byli tam wschodzić... - wyraził skruchę Wiktor.
- Nie gniewam się na was - powiedział obdarzając ich uśmiechem. - Już raz przeżyłem taką samą sytuację.
- Chodzi o naszych rodziców? - spytał.
- Zgadza się. Wtedy jednak stało się to przez przypadek. Otto niechcący uruchomił przejście.
- Założę się, że mój ojciec już wcale nie przez przypadek przeszukał kufer - powiedział z pewną miną Wiktor.
- Nie mylisz się.
- Panie Smith a tak zbaczając z tematu to chciałbym o coś zapytać.
- Słucham.
- Chodzi mianowicie o naszych ojców. Moglibyśmy się dowiedzieć o nich od pana? - spytał Wiktor.
- No cóż - zaczął pan Smith, śmiejąc się lekko - Trzeba przyznać, że to były prawdziwe łobuziaki. Pamiętam jak kiedyś pozbyli się mnie z mojego domu wysyłając list pod mój adres, że mam pilne wezwanie. Po powrocie zastałem tylko obraz nędzy i rozpaczy. Okazało się, że w szkole był "szlaban" na zabawy, a oni mieli swój pogląd na ten temat, no i wykorzystali mój dom na miejsce gdzie takową zabawę można urządzić, szczególnie, że było w miarę blisko do szkoły.
- A profesor Twintower?
- Przyjaźnię się z Howardem już przeszło dobrych "parę" lat. Poznaliśmy się w Akademii. Chodziliśmy do tej samej klasy i muszę przyznać, że był jednym z moich najbliższych przyjaciół.
- On nas tak samo nienawidzi jak kiedyś naszych ojców - stwierdził Michał.
- Howard, rzeczywiście ma trochę odmienny pogląd na świat. A biorąc pod uwagę, co przeszedł przez te lata, to czasami odnoszę wrażenie, że zwyczajny człowiek dawno by zrezygnował.
- To znaczy, że on kiedyś taki nie był?
- Ho ho...Gdybyście go widzieli w młodości to byście się zdziwili - machnął ręką. - Wtedy to były inne czasy. Bo widzicie, profesor Twintower zawsze był kimś w rodzaju przywódcy, którego wszyscy się słuchali i z którym się liczono. - tu spojrzał na Wiktora - przyznam jednak że wtedy inaczej pojmowano role przywódcy w grupie. Musiała to być osoba odpowiedzialna i której można ufać - Wiktor oczami wyobraźni widział rozkazującego Twintowera w młodszym wydaniu. Prawdę mówiąc, nie mógł go sobie wyobrazić tak jak to opisywał pan Smith. W jego głowie był widoczny wizerunek, Twintowera jako złowieszczego dyktatora, z wiecznie kwaśną miną i znęcającym się nad wszystkimi, kogo uważał za wrogów swej "niby - słusznej" ideologii bycia jedynym sprawiedliwym.
- Wiem co pan ma na myśli. Mój ojciec był zupełnym przeciwieństwem tego co pan mówi.
- Nie o to chodzi Wiktor. Widzisz, twój ojciec był trudnym dzieckiem o silnym charakterze i dlatego profesorowi Twintowerowi trudno było go przytemprować. Pamiętam jego początki w Akademii i z perspektywy czasu inaczej patrzę już na to co zdarzyło się kiedyś.
- No tak, ale tata podobno nie był raczej tym dobrym z początku....- pan Smith westchnął.
- Ja bym to ujął tak: potrzeba było mu po prostu mocnego wstrząsu, aby się ocknął i spojrzał na świat innym okiem.
- To znaczy?
- Remis był raczej osobą, która odbiegała od standardów dobrego ucznia. Nie ukrywam, że nie szanował innych i dbał przede wszystkim o własną osobę. Jednak Stefan okazał się tą osobą, która wskazała właściwą drogę Remisowi, co wydawało się wielu, niemożliwym do wykonania- podrapał się po brodzie kiwając głową - Ale to już powinni wam opowiedzieć wasi ojcowie - wskazał na idących ku nim Remisa, Sergiusza i Stefana.
- Tato! - zawołał Wiktor. Remis spojrzał na syna obdarzając go swoim dziwnym i nieprzeniknionym wzrokiem.
- Możemy się przejść? - zaproponował. Remis zrobił zdziwioną minę, spojrzał na swych przyjaciół a po chwili, mimo lekkiego wahania udał się z synem na krótką przechadzkę.
- Tato nigdy mi nie opowiadałeś dlaczego się zmieniłeś - zaczął niepewnie.
- Zmieniłem? Wcale się nie zmieniłem - powiedział.
- Wiesz, o czym mówię. Chodzi o to, co takiego zrobił Stefan - Remis jakby się zamyślił, po czym wziął głęboki oddech
- Widzisz...Stefan pomógł mi kiedyś zrozumieć parę ważnych spraw. Pokazał mi inny punkt patrzenia na świat.
- To znaczy, że przez niego stałeś trochę lepszy? - Remis zaśmiał się i potargał syna po włosach.
- Można tak to ująć. Byłem zbyt zadufany w sobie i prawdę mówiąc to straszny był ze mnie egoista. Stefan pracował wtedy jako wolontariusz. - Wiktora jakoś to nie zdziwiło. Stefan był osobą o gołębim sercu i kimś pełnym ufności. Zawsze roztaczał wokół siebie pewną aurę szczęścia. - Jakimś dziwnym trafem i mnie wysłano na wolontariat do zniszczonego miasta, w którym w odbudowie pracował także Stefan.
- Twintower? -spytał znienacka Wiktor.
- Wiesz to całkiem możliwe, że ten mamut mnie tam wysłał - uśmiechnął się. Było to bardzo dziwne. Remis nigdy nie uśmiechał się nawet na samo wspomnienie imienia profesora. Wiktor pomyślał, że w głębi duszy to lubili się, choć nigdy żadna ze stron nie okazała to drugiej. Typowe. Obaj prędzej zjedliby śmierdzące skarpetki niż przyznaliby się, że choć troszkę się lubią. A może tak ma być? Nie wiadomo, co by wyniknęło z tego, że nagle po tylu latach profesor Twintower - postrach szkoły jako "straszny" nauczyciel zaprzyjaźniłby się z Remisem - postrachem szkoły w młodości. Jakoś nie mógł sobie tego wyobrazić. Ich niechęć do siebie była chyba zbyt wielka, aby stał się cud. Zresztą może to lepiej...Tak jest bezpieczniej.
- Przypuszczam, że na pewno nie wysłali mnie tam ot tak sobie - ciągnął dalej Remis.
- Ale widać osiągnęli wtedy to co zamierzali - stwierdził Wiktor.
- Możliwe. Bardzo zaintrygowała mnie bezinteresowność Stefana. Nigdy wcześniej nie spotkałem faceta, któryby z takim poświęceniem zajmował się poszkodowanymi. Kazano nam razem współpracować a raczej kazano mi przyjąć taki układ: albo współpracujesz z nim i się go słuchasz, albo inaczej porozmawiamy. Chodziło o to, że gdybym zachowywał się nie tak jak trzeba to wysłaliby mnie do szkoły na takiej wysepce… - tu spojrzał na Wiktora - lepiej nie będę o tym ci wspominać, bo to raczej niezbyt miłe
- W takim razie pomińmy fakt, co by z tobą zrobili.
- Rozumiesz, że w takim wypadku byłem zmuszony się go słuchać. Nie byłem tym zachwycony, gdyż Stefan był osobą, której mówiąc delikatnie...nie szanowałem i nie znosiłem, a już sama myśl że będzie mi wydawać rozkazy i rządzić mną doprowadzała mnie do wściekłości. Nigdy nie pozwalałem żeby ktokolwiek mówił mi, co mam robić. Nie miałem jednak wyjścia. Inną opcją mogłoby być to, że wylądowałbym w o wiele gorszym miejscu niż byłem. I tu Stefan bardzo mnie zdziwił. Myślałem, że wykorzysta tak świetną okazję żeby się zemścić na mnie za to, co mu robiłem. On jednak traktował mnie jako kogoś sobie równego…partnera. Przyznam, że na początku miałem go "w głębokim poważaniu" i że guzik mnie obchodziło, co stanie się z tymi wszystkimi ludźmi, którzy stracili cały swój dobytek życia, którzy odnieśli poważne rany. Stałem tak patrząc na spalone domy, w ogóle nie mogąc sobie wyobrazić tego, co ja - bogaty i wpływowy robię w takim miejscu jak to? Wtedy jednak coś zrozumiałem - Wiktor z niecierpliwością czekał na to wyznanie - Zobaczyłem małą dziewczynkę. Miała najwyżej sześć lat. Jej sukienka jak i buzia i ręce były całe umazane sadzą. Stała pośrodku placu, zupełnie nie zauważając mnie. Po chwili przykucnęła i skryła główkę w dłoniach. Nie płakała. Wzięła zaraz potem jakiś kamień i zaczęła malować nim po czarnej glebie. Chciałem podejść do niej, lecz ona, gdy tylko zauważyła mnie, zlękła się i zaczęła uciekać. Spostrzegłem, że kieruje się w stronę płonących jeszcze budynków. Zacząłem biec za nią, chcąc wyciągnąć ją z tego piekła. W miejscu, w którym przystanęła pojawił się mur ognia odgradzający ją od wyjścia z budynku, do którego weszła.
- I uratowałeś ją? - spytał Wiktor, choć wiedział jaka będzie odpowiedź.
- To było bardzo dziwne. Poczułem w sobie coś, czego nigdy przedtem nie doświadczyłem. Moje serce, dotąd zimne i całkowicie pozbawione wszelkich uczuć po raz pierwszy doznało czegoś niezwykłego jak dla mnie. Zależało mi na jej życiu. Nigdy wcześniej nie poświęciłem się dla nikogo tak jak dla niej. Kiedy ją znalazłem, siedziała w kącie przerażona, kuląc się przed ogniem. Wziąłem ją na ręce i wyniosłem na zewnątrz. Teraz oboje byliśmy ubrudzeni sadzą. Zdziwiłem się bardzo, kiedy wtuliła się we mnie i po prostu zasnęła. Jej rodzice byli bardzo wdzięczni z powodu jej odnalezienia. Ona sama jednak po przebudzeniu poprosiła mnie o coś. Chciała abym pomógł odbudować jej wioskę i żebym zaprzyjaźnił się z nią. Muszę ci przyznać, że nawet ja sam zdziwiłem się zgadzając się na to. Spotkania z tymi ludźmi, którzy stracili wszystko dały mi wiele do myślenia. Postanowiłem, że zmienię się.
- I obietnicy częściowo dotrzymałeś.
- Częściowo?
- No tak... nadal masz sobie coś z tyrana - Wiktor zaśmiał się i po chwili uciekał już przed Remisem, który mimo tego że był człowiekiem rzadko okazującym uczucia to jedno widział na pewno. Bardzo kochał swego syna, czego dowodem mogłoby być, chociaż to że gdy złapał Wiktora i wrzucił go w górkę liści śmiał się z nim razem do rozpuku przysypując go co rusz złotymi liśćmi klonu.

ps. troche dziwna tą część pisałam dawno temu i to w takim dziwnym nastroju... blink.gif

Napisany przez: Abaska 11.05.2003 00:01

Bledow nie znalazlam (moze niezbyt uwaznie czytalam huh.gif ?). I wcale nie dziwne. Ciesze sie, ze naklikalas cos o Remisie, bo mi cosik tam nie gralo, ze postrach szkoly dobrym tatusiem ^^

No i ciesze sie, ze jednak koontynuujesz PZN ^^ Bo to siest debest ^^

Pozdrawiam - sadystka Rogue ^^

Napisany przez: avalanche 11.05.2003 00:07

i mam zamiar kontynuować cool.gif ciesze sie jednak że nie zawaliłam tego parta zbytnio biggrin.gif jutro next part..........ecccch Abasiu ale Quicksilver to dopiero facet wub.gif

Napisany przez: Abaska 11.05.2003 00:39

Ava!! Czyzby w twoim sadystycznym sercu cos zaczelo podlegac zmianie?? ^^

Napisany przez: avalanche 11.05.2003 20:09

Abasiu - sadyści czasami mają serce..ale tylko dla sadystów laugh.gif a Quick nie jest raczej tym dobrym, więc spełnia wymagania laugh.gif

Part 27

Święta się skończyły i niestety trzeba było wracać do Akademii. Robert nie raz zaprzątał sobie głowy myślami o Pawle. Całe święta spędził w Zakonie. Szczerze wątpił w to, aby mieli tam wszystkiego ogóle jakiekolwiek święta. Orfeusz pewnie zaczął mu znowu robić pranie mózgu namawiając go zapewne, aby wykonał jeden z jego szatańskich planów. Podobno tam szybko człowiek przestaje być człowiekiem a staje się bestią, mordercą...Człowiekiem pozbawionym wszystkiego, co ludzkie...co dobre. A jednak Paweł nie wyglądał na przesiąkniętego złem, psychopatą. Przeciwnie, sprawiał wrażenie raczej lekko przerażonego, ale i też całkiem normalnego. A może to były tylko pozory? Przecież tak naprawdę nie jest pewien, co się dzieje w umyśle jego brata. Czy byłby zdolny zabić? Czy mógłby zranić jego? Nie wiedział. Wiedział jedynie to, że trzeba mu pomóc. Tylko jak? On go nie pamięta...Nie pamięta rodziców. Rodzice…tak....Gdyby oni żyli wszystko byłoby dobrze. Ale ich nie ma. Musi sobie radzić sam. Sam musi uratować brata. Ale jak to zrobić? Nie może podejść do niego i powiedzieć tak po prostu, że jest jego bratem.
Za duże ryzyko. Orfeusz porwałby go z Akademii i wychowywałby go sam na jeszcze gorszego psychopatę niż sam był. W głowie zaiskrzyła mu kolejna myśl - Orfeusz. I nie chodziło tu bynajmniej o to, co teraz robi. Sęk w tym, dlaczego on to robi?...Nie, inaczej...Co sprawiło, że on w ogóle to wszystko robi? Jaka więź łączy go ze Scottem? Dlaczego dwoje młodych, inteligentnych ludzi zmieniło się morderców? Co było tego przyczyną? Te pytania były bardziej dręczące niż to, że Paweł zaczyna być jednym z nich. Nie mógł pojąć tego. Scott miał wszystko, czego potrzebował - wspaniałych rodziców i kumpli, był świetnym uczniem - chodzący ideał. Tyle, że ideał, który zawiódł. Zawiódł wszystkich. A Orfeusz? Nie wiedział o nim zbyt wiele. Prędzej zrozumiałe mogłoby być to, że on mógł mieć powody do stania się Zakonnikiem. Z tego, co kiedyś się dowiedział, Orfeusz był również niesamowicie zdolny. Niewielu jednak wiedziało o tym, co tak naprawdę kryło się w młodym umyśle geniusza. A jednak...Skoro to on był tym gorszym, to, dlaczego Scott zabił członków Navaget a nie on? Gdyby Orfeusz zrobił to zamiast niego Zakonnikiem stałby się szybciej niż by sobie tego życzył a nie dopiero teraz. Skoro zakonnicy są tacy okrutni to, dlaczego zwlekali z przyjęciem go do ich szeregów? Przecież to pozbawione sensu. Dzięki niemu mogliby wymordować więcej ludzi - na czym zależało przede wszystkim szefom Zakonu. Coś musiało się wydarzyć...Coś, co uniemożliwiało mu dojście Do Krwiożerczego Zakonu. Ale co?

- Robert, zlituj się i przestań patrzeć się tępo w swoje buty tylko spójrz na mnie - Robert rzeczywiście trochę się zamyślił - Wiesz, co? Ty to masz mózg jak wypatroszona mumia w śladowych ilościach.
- Nie, po prostu myślałem nad tym wszystkim...o Orfeuszu...o Scocie… - wymamrotał.
Wiktor spojrzał swoimi przenikliwymi oczami na przyjaciela.
„Te oczy...” - odezwał się w jego głowie głosik . „Oczy...”- spojrzał na Wiktora. „Identyczne...” - znów odezwał się głosik. Robert zaczynał podejrzewać, że głos, który to mówi istnieje naprawdę.
„Spójrz na oczy...”- głos coraz bardziej zaczął przeszywać mu mózg. Robert zrozumiał, że coś dzieje się nie tak...To nie był głos z jego umysłu. To był głos do niego...Należący do jakiejś innej osoby.
„Oczy...Patrz na oczy” - ból zaczął się stawać coraz bardziej uciążliwy.
- Robert...Robert, co ci jest? - spytał zdezorientowany Wiktor. Robert stoczył się z łóżka, klęcząc teraz na podłodze i rękoma trzymając się za głowę.
„Robert spójrz na jego oczy” - głos toczył się jakby echem, świdrując umysł Roberta. Mimo okropnego bólu, jaki przeżywał spojrzał tam gdzie kazał mu głos. Patrzył teraz prosto w oczy przerażonego przyjaciela.
„Wiktor...syn Remisa....REMIS!” - głos wydarł się niemiłosiernie, powalając ledwo już przytomnego Roberta. Każde słowo…każda sylaba, była bolesna, nie mógł znieść tego głosu...Niech on przestanie!
„ Nie chcesz żebym już krzyczał, prawda?”- spytało gnębiące go echo – „Nie chcesz żebym ci sprawiał ból...Powiedz, że nie chcesz...Powiedz...POWIEDZ!”
- Nieeeeeeee! - krzyknął Robert. Leżał na podłodze, dysząc ciężko. Czuł się jak na torturach.
- Nie łatwiej jest odpowiedzieć od razu? Nie czułbyś mojego gniewu na sobie - głos dudnił mu w mózgu, buzując z coraz to większą siłą. Robert spostrzegł, że Wiktora nie było w pokoju.
„ Szukasz Wiktora?” - zaśmiał się znów ten sam głos. – „Twój przyjaciel musiał wyjść...tak ładnie go o to poprosiłem” - śmiech był coraz bardziej obłąkańczy.
- Kim jesteś? - wymamrotał ledwie Robert.
„ Kim jestem? A czy to takie ważne?” - śmiech ucichł ustępując twardemu tonowi mówcy. – „Nie ładnie, że grzebałeś w moich rzeczach...ONE NIE NALEŻĄ DO CIEBIE!” - pokój przeszył wrzask Roberta.
„ Nie krzycz, bo i tak nic ci to nie pomoże”- umysł Roberta rozjaśnił się na moment.
- Scott? - głos zamilkł na chwilę po czym znowu się odezwał.
„ Brawo, nie sądziłem, że tak szybko mnie poznasz.”
- Co ty...Co ty chcesz?
„Pobawić się z tobą”- Scott zaśmiał się jeszcze bardziej obłąkańczo niż przedtem – „Zły Wikuś znalazł kuferek i zajrzał do niego...On należy do mnie…Tylko DO MNIE!” - Mimo iż Robert miał już nawet trudności z mówieniem spytał o coś.
- Diego...Jesteś Diego, nie pamiętasz? Nie jesteś Scott...Jesteś Diego - wydyszał.
„Diego umarł wiele lat temu. Teraz jest tylko Scott.”
- Nie prawda! Jesteś Diego...Diego Smith...Syn Jonathana
„ZAMILCZ! „- Scott starcił panowanie nad sobą. Przed oczami Roberta zaczęły się przesuwać szybko obrazy ludzi.
„ Nie! Nie patrz!”- Obrazy zniknęły tak szybko jak się pojawiły –„ Nie masz prawa...Zginiesz...Zamorduję cię!”
- Nie zrobisz tego...
„Nie wierzysz mi?”- głos zmienił się z psychopatycznego na bardziej zrównoważony – „Ależ ja mogę zrobić jeszcze coś gorszego” - wysyczał – „Na przykład Paweł…”
- Zostaw go...Ty..Ty
„Ależ powiedz, kim jestem...Ciekawe nieprawdaż?...Nienawidzisz mnie. Czuję to nawet tu będąc tyle kilometrów od ciebie...ale ja wiem jak można przyporządkować sobie upartych...Wystarczy, Robert …”- zrobił pauzę – „Mieć haka. Ja go mam...Twój brat jest wystarczającym argumentem na to abyś był mi posłuszny...”

ps. plissss dajcie opinie tongue.gif

Napisany przez: Abaska 11.05.2003 23:47

Czeakaj, ava, nie nadazam... Scott tam byl przy nim, i tak sobie do niego gadal, czy po prostu wkardl sie do mysli Roberta??
Nie, to byc za bardzo skomplikowane ^^

No i czemu Wiciu wyszedl?? Co sie stalo??

Aj, jush cie nie mecze, chociaz chcialabym sie dowiedziec wiecej ^^ Bo to jest chyba wszystko porozkladane na party w twojej sadystycznej gloffie smile.gif

Uch, mum isc na gore... Ja musiec spadac nyny ^^ NarQa!!

Napisany przez: avalanche 12.05.2003 22:58

Abaś na twoje życzenie biggrin.gif parcior nowy

Part 28


- Robert...O matko on się nie budzi...ROBERT!
- Nie wrzeszcz tak! To może chwile potrwać, uspokój się, zaraz się ocknie. - Adam starał się uspokoić Wiktora. Robert powoli otworzył oczy.
- Gdzie ja jestem? - spytał nieprzytomnie.
- Wszystko w porządku. Jesteś w skrzydle szpitalnym - wyjaśnił.
- Diego...On...Był w moim umyśle - starał się wytłumaczyć.
- Leż spokojnie, powinieneś teraz odpocząć - rzekł Michał przytrzymując Roberta, aby nie wstawał
- Ale...
- Żadnych, „ale" masz odpoczywać. Jesteś w ciężkim stanie.
- Zaraz zaczynają się lekcje. Ja przy nim zostanę - do gabinetu wszedł profesor Grey. Wyglądał na bardzo zatroskanego stanem Roberta. Chłopcy posłusznie opuścili gabinet zostawiając ich samych.
- Panie profesorze...
- Wiesz, że powinieneś odpoczywać
- Ale ja muszę...Powiem...Muszę - Robert nie dawał za wygraną. Musi powiedzieć, co się stało. Profesor Grey uznał, że Roberta i tak nie da się uciszyć, więc postanowił go wysłuchać.
- Pan wie, kim jest Scott? - zapytał. Profesor kiwnął głową. - Święta spędzaliśmy u państwa Smith'ów. Podczas nich dowiedzieliśmy się czegoś.
- Że Scott to tak naprawdę Diego Smith - dokończył za niego profesor. Robert zrobił zdziwioną minę.
- Skąd...Skąd pan wie? - spytał zaskoczony.
- Dowiedziałem się tego wiele lat temu. - wyjaśnił krótko.
- On...On zabił swoich przyjaciół...Zdradził rodzinę...Zdradził wszystkich - wyszeptał - sprawił, że nie mam rodziców...Mojego brata - Robert ukrył twarz w dłoniach. To wszystko było dla niego bardzo bolesne.
- Wiem. - Profesor Grey nie potrafił w tym momencie powiedzieć niczego bardziej podniosłego.
- I dzisiaj...Mówił do mnie, groził, że zabije mojego brata, jeżeli nie będę mu pomagać - odwrócił głowę. Po policzkach spływały mu łzy - Proszę mi powiedzieć...Co ja mam zrobić? - zapytał. Popatrzył w oczy siedzącego przed nim profesora alchemii.
„Oczy...Patrz na oczy....”
- Nieeeee! - Robert złapał się za głowę. Jego umysł przeszył znów ten straszny ból. Profesor złapał za dłonie Roberta. Stało się coś dziwnego. Ból ustępował, a głos jeszcze przed chwilą tak głośny stawał się coraz mniej słyszalny, by po chwili zupełnie zamilknął.
- Jak...Jak pan to zrobił?- Robert zdawał się nie pojmować dziwnych zdolności profesora alchemii.
- Przykładając ręce do osoby cierpiącej i skupiając się dostatecznie na jej bólu można sprawić, że zniknie on.
- Ale to znaczy, że pan też poczuł to co ja czułem. - profesor nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie przyjaźnie i powiedział:
- Świadomość, że odciąża się człowieka od bólu sprawia, że rozumie się jego problemy... - Robert nie wiedział, co odpowiedzieć. Profesor Grey był trochę dziwną osobą, szczególnie, gdy rozmawiało się w nim w cztery oczy. Nie dało się go rozszyfrować tak po pierwszej rozmowie. Była to postać nieco złożona, otoczona dziwną aurą tajemniczości. Z drugiej jednak strony, był osobą całkiem zwykłą, posiadającą jak każdy człowiek swoje sekrety. On jednak zdawał się coś ukrywać...
- No dobrze. Zostawiam cię, wracaj do zdrowia - pożegnał się i wyszedł. Robert jednak nie miał zamiaru leżeć w łóżku. Po głowie chodziły mu różne myśli. Ten głos. Głos Diega, mówiący mu by spojrzał w oczy najpierw Wiktora, później profesora Greya...Nie...To się nie trzyma kupy. Ale może trzeba... - w tym momencie wytężył umysł i skupił się na starym albumie leżącym w jego pokoju - No chodź...Przyleć tu...
Nie minęło parę minut a album ze zdjęciami przyleciał unosząc się delikatnie w powietrzu. Robert pochwycił go i otworzył na pierwszej stronie. Było tam duże zdjęcie jego rodziny z czasów jego dzieciństwa. Popatrzył moment z sentymentem na nie, po czym przewrócił kartkę. Na następnej stronie widniało zdjęcie jego ojca wraz z jego kumplami - Sergiuszem, Remisem i Stefanem. Robert przyjrzał się uważnie postaci młodego Remisa uśmiechającego się luzacko. Jego uwagę przykuły jego oczy. Po dłuższym wpatrywaniu się w nie stwierdził, że...budziły lęk. Były dzikie i nieprzeniknione a zarazem zimne. Pozwalały zgłębić się w przeszłość ich właściciela tak namiętnie tłumionej, ale nadal widocznej i odzwierciedlanej w jego źrenicach. Nie bez powodu mówi się, że oczy są oknem na duszę człowieka. Czyżby Diego chciał mu coś powiedzieć?

ps. powiedźcie czy to nie jest za bardzo powalone?.....ja ma pewne wątpliwości rolleyes.gif

Napisany przez: Abaska 13.05.2003 17:14

Ava... czemu powalone?? ^^ Nie jest... Ale qrde, czekaj... Ojcem Vicia jest Remis... Ojcem braci jest Otto... A mi sie ciagle pieprza imiona ojoow Adama i Michala... Sergiusz i Stefan... Kto siest "z" kim?? ^^"

na razie!!

Napisany przez: avalanche 13.05.2003 19:41

Stefan - Michał
Sergiusz - Adam

Abas ja to musze przeczytać jeszcze raz wszystko bo mam wrażenie że coś mi sie pomieszało..... rolleyes.gif

Napisany przez: Abaska 14.05.2003 13:50

Oł, tenks vielkie, bo juz sie gubilam ^^
Tak szczerze mowiac, to mi sie zdaje tez, ze cos tu nie gra... Moze o czyms zapomnialas?? Mniesza o to. Jeszcze raz dzieki za wytlumaczeine ^^

Napisany przez: avalanche 16.05.2003 17:25

Abaś nie chciało mi sie narazie tego mojego całego powalonego tekstu analizować więc wszystko jest tak jak jest....zajmne sie tym później a narazie następny part tongue.gif

Part 29


- Ach obudziłeś się - pani doktor Wanda Grajewska weszła niespodziewanie do sali. - Już lepiej? - spytała uśmiechając się.
- Myślę, że tak - odpowiedział nieśmiało Robert - Czy mogę iść na lekcje? - spytał szybko. Doktor Grajewska popatrzyła się niepokojącym wzrokiem na młodego pacjenta i po chwili znów się uśmiechnęła.
- No dobrze, tylko się nie przemęczaj! - wykrzyknęła za Robertem, który szybko wybiegł z sali. Zapomniał jednak, że zostawił na łóżku album. Biegł szybko korytarzem chcąc zdążyć na lekcje. Wyjął pośpiesznie plan lekcji z kieszeni.
- Historia - powiedział do siebie. Skręcił w lewo i udał się do klasy.
- Tak, więc proszę zapisać...Rok 2345 p.n.e. charakteryzował się wzmożoną aktywnością zakładanych w tym czasie wszelkich bractw, zakonów...
- Przepraszam, ale byłem u pani doktor i…
- Siadaj proszę - lekcje prowadziła ta sama kobieta, która witała ich na początku roku - prof. Michelle Bradford. Była mniej więcej w wieku prof. Greya - młoda i ładna z brązowymi długimi włosami, tryskająca humorem i niezwykle inteligentna. Można było nawet rzecz, że jej osoba wzbudzała równie wielkie zainteresowanie wśród młodych uczniów, co prof. Grey u dziewczyn, wzdychających na korytarzach za nim. Robert zauważył, że Wiktor nie odrywał wzroku od niej oczu patrząc na nauczycielkę jak zaczarowany. Nie był zresztą jedyny, reszta chłopców też tak reagowała na młodą panią profesor o długich zgrabnych nogach i szczupłej sylwetce. Nawet Radek, klasowy brzydal nie miał nic sensownego do powiedzenia żeby pochwalić się swoją wiedzą.
- Pani profesor wspominała pani, że zakładano wtedy różnego rodzaju bractwa i zakony. Czy tyczy się to także Krwiożerczego Zakonu? - spytała Laura.
- Tak. Krwiożerczy Zakon był jednym z pierwszych, które założono. Niewiadomo, kto dokładnie założył to bractwo. Z badań, jakie są prowadzone od lat wynika, iż początkowo Zakon skupiał niewielką grupkę morderców i wojowników oraz przeklętych magów i alchemików. Ich przywódcą miał być Jan Krwawy - nie wiadomo czy to on założył Zakon, jednak przypuszcza się, że od jego przydomka wzięła się dalsza część nazwy Zakonu. Krwiożerczy Zakon zaczął się jednak rozrastać i po latach zaczęli coraz częściej dawać o sobie znać - zabijali wszystkich, którzy stawali im na drodze do władzy. Mówi się, że król Jan IV Podły był w rzeczywistości podstawionym kandydatem do tronu, który z pomocą zakonników zdobył władzę. Króla jednak po paru latach zgładzili ci sami Zakonnicy, którzy wepchnęli go na tron, prawdopodobnie za to, że nie spełniał ich oczekiwań i nie podbijał coraz to nowych ziem.
- Przejdźmy jednak do innych zakonów - prof. Bradford kontynuowała dalszą lekcje powracając do tematu Krwiożerczego Zakonu jedynie w notatce, którą później podyktowała uczniom na koniec lekcji.
- Ona jest cudowna - powiedział rozmarzony Wiktor.
- Wiesz, co Wiktor? Nie zdziwiłabym się gdyby podobała ci się jakaś super laska, ale nauczycielka? - spytała przyjaciela powątpiewającym tonem Laura.
- I kto to mówi? Ta, co nie mogła oderwać wzroku od Greya - odciął się Wiktor.
- To było dawno…a poza tym mam teraz chłopaka - spojrzała na stojącego nieopodal Adama rozmawiającego właśnie z Michałem. - Wiesz ona mogłaby pasować do Greya - uśmiechnęła się znacząco.
- Może....Ale teraz będę żyć w świecie marzeń razem z nią - zaśmiał się Wiktor, po czym dodał - ona jest ideałem kobiety...Piękna, inteligentna i ma to coś.
- Tak ma to coś....Jest dużo starsza od ciebie i jest nauczycielką - dodała zgryźliwie Laura.
- No i co z tego? - westchnął Wiktor po czym cały w skowronkach poszedł na obiad.
- Co mu jest? - spytał Adam, który podszedł właśnie z Michałem do Laury i całując ją w policzek.
- Nie uwierzysz. Wiktor zakochał się w Bradford - powiedziała z lekkim uśmiechem.

Napisany przez: Abaska 16.05.2003 19:03

Ava... Hmm... Jakby ci to... ^^" Troszke tu jest pomieszanie z poplataniem ^^" Do tego zdaje mi sie, ze byloby lepiej, gdybys przed Swietami przedstawila lecje historii... Bo to teraz brzmi tak, jakby oni mieli pierwsza lekcje historii dopiro po Sw. Mikolajku cheess.gif

Można było nawet rzecz że jej osoba wzbudzała równie wielkie zainteresowanie wśród młodych uczniów co prof. Grey u dziewczyn, wzdychających na korytarzach za nim.

Nie rozumiem sensu tego zdania. Kilka razy czytalam, ale nic nie wywnioskowalam ^^" Wytlumacz mi to, plizz... I najlepiej to zdanie podziel na 2 , czy cos tak, bo naprawde trudno je skapowac...

A fick jak zawshe swietny ^^ Pozdro, droga sadystko biggrin.gif Sasasa

Napisany przez: avalanche 16.05.2003 19:54

Abaś dzięki za to że mnie poprawiasz - tak to jest jak się pisze w nocy biggrin.gif mnie też dopiero teraz wydaje się to jakieś nie takie - to także wina mojej długiej nieobecności, czego dowodem są potem te niespójne party...no tak pamięć szwankuje rolleyes.gif -postaram się poprawić tongue.gif to co mi zasugerowałaś abym poprawiła...a z tą lekcją od historii - no może tak...ale niech będzie jak jest rolleyes.gif ...ale cóż...kurcze teraz mam zamiar wprowadzić jakąś akcje bo przy tym można usnąć...sasaasasa cool.gif...a z tym zdaniem to chodziło mi że oboje są postrzegani jako atrakcyjni, dlatego do Bradford wzdychają chłopcy a do Greya dziewczyny tongue.gif ...taaaaa... psychiczne to wszystko jest rolleyes.gif

Napisany przez: avalanche 17.05.2003 18:28

niestety ten part wymagał według mnie tej długaśności tongue.gif

Part 30

- Przejdzie mu - powiedział ze spokojem Michał. - Zobaczysz jutro znajdzie sobie kolejną, do której będzie wzdychał.
- Może masz rację, ale…
- No co ty, wyobrażasz sobie Wiktora w objęciach Bradford? - chłopcy wybuchnęli śmiechem
- Och Wiktorze kocham cię!
- Panno Bradford ja też panią kocham, czy zostanie pani moją żoną?
- Ach, Wiktorze..oczywiście! - Adam i Michał nie mogli powstrzymać się od zagrania scenki zakochanych. Oczywiście ich wygłupy przykuły uwagę Twintowera.
- Borquez! Karlsen!
- Tak panie psorze?- obaj obrócili się i jednocześnie zapytali. Twintower zazgrzytał zębami. Bardzo nie lubił gdy się go lekceważono...
- Nie toleruję takiego zachowania u moich uczniów - wysyczał.
- Jakiś problem profesorze? - prof. Bradford okazała się jedyną osobą, która mogła ich wywabić z kłopotów.
- Ależ nie pani profesor -uśmiechnął się przymilnie Adam - Profesor Twintower właśnie chciał nam przekazać żebyśmy....
- Poszukali dyrektora - dokończył Michał i pociągnął Adam za rękaw. Nie minęło parę chwil a ulotnili się szybciej niż można było. Z daleka dostrzegli tylko wściekłą twarz Twintowera, który nawet nie zdążył zaprotestować, że tak naprawdę to miał wobec nich inne zamiary. Profesor Bradford natomiast obdarzyła Twintowera uśmiechem, po czym również oddaliła się.
- Ale się wściekł - do przyjaciół dołączyła Laura, która obserwowała sytuację z boku.
- Eeee tam. Nim to bym się nie przejmował - machnął ręką Adam - Mamutowi jak zwykle ciśnienie skacze - uśmiechnął się.
Po obfitym obiedzie przyjaciele udali się na polanę, gdzie następna lekcja miała się odbyć z profesorem Shepardem. Pojawił się na niej także Paweł, którego wcześniej nie było. Robert natomiast nie pojawił się na lekcji, gdyż doznał rostrou żołądka po ciężko strawnym obiedzie.
- Dzisiaj chciałbym abyśmy przeprowadzili krótką lekcję w terenie - poinformował Shepard - Podzielę was na dwie grupy. Proszę bardzo - Loyola, Marcewicz, Switz, Ives i Maxwell w pierwszej grupie…A w drugiej... - Shepard rozejrzał się wśród reszty uczniów - Borquez, Applegate, Karlsen, Szczęsny i Clove. Reszta zostaje ze mną. A wy...- Shepard pstryknął palcami i przed nimi ukazały się...
- Deski do latania! - wykrzyknął Wiktor - Ale panie profesorze....gdzie jest moja?
- Applegate nie strugaj idioty…przed tobą wisi. Jak niedowidzisz to okulary załóż - klasa wybuchła śmiechem.
- No dobra dość gadania. W lesie ukryłem srebrny kielich. Waszym zadaniem będzie znalezienie i przyniesienie go do mnie. Grupa, która pierwsza przyniesie kielich - wygrywa. Na deski...gotowi...Start! - dało się słyszeć jedynie szum i po chwili obie grupy zniknęły w gęstwinie lasu.
- Panie profesorze a co my mamy robić? - spytał jeden z uczniów, którzy zostali na polanie.
- My natomiast do powrotu waszych kolegów zajmiemy się czymś pożytecznym. Proszę wyjąć notatniki...
- Znaleźć kielich! Ciekawe jak? Ten las jest ogromny i zanim...
- Laura, mamy przecież deski, więc możemy z łatwością przemierzyć tan las szybciej niż gdybyśmy mieli na przykład iść - uśmiechnął się Michał.
- No tak, ale...
- Zamknijcie się oboje! Widzieliście tego przygłupa gdzieś? - spytał Wiktor.
- Sam jesteś przygłup...Ta deska jest niekomfortowa i ciężko się na niej siedzi...A poza tym, ciężko się nią kieruje... - Wiktor jak i cała reszta nie mogli opanować się ze śmiechu.
- No co?
- Ty przymule! Na tym się stoi a nie siedzi! - Wiktor o mały włos nie spadł z deski ze śmiechu. Radek naburmuszył się i stanął tak jak inni na swej desce.
- Wiedziałem. Ja tylko chciałem was sprawdzić… -starał się wytłumaczyć.
- Taaaak...A ja jestem Merlin - zakpił Adam.
- Dobra koniec. Mamy znaleźć ten kielich przed nimi, jeżeli chcemy wygrać.
- Ja tak sobie myślę, że można by było przeszukać jakieś jaskinie - zaproponował Michał.
- Dobra w takim razie przyspieszamy! - rozległ się świst i pięć postaci ruszyło z zawrotną prędkością wśród wiekowych drzew. W trakcie poszukiwań nie obyło się jednak od wypadku…
- Wiktor sądzę, że ty nie masz zielonego pojęcia gdzie szukać tego kielicha - stwierdził przemądrzałym głosem Radek.
- Milcz, bo ci nogi powyrywam! - odwarknął Wiktor - Jak jesteś taki mądry to powiedz lepiej w którą stronę mamy lecieć?
- Myślę, że w prawo - odrzekł szybko Radek.
- „Myślę, że w prawo”...A ja myślę, że w lewo, no i co?
- No i nic. Twoja sprawa jak jesteś taki głupi to... – nie zdążył jednak dokończyć gdyż Wiktor natarł na niego z całej siły. Deska Radka musiała doznać jakiegoś poważnego uszkodzenia, gdyż wpadła w turbulencje i zaczęła się obracać dookoła w zawrotnym tempie. Radek nie zdołał się jednak dłużej utrzymać w powietrzu i po chwili został wyrzucony z wiru i uderzył o drzewo tracąc przytomność. Przyjaciele natychmiast podfrunęli do rannego - wszyscy oprócz Wiktora byli nie na żarty przejęci stanem Radka, który nie tylko stracił przytomność, ale także był ranny - z czoła spływała mu strużka krwi, zaś nadgarstek wyglądał na złamany, ponieważ wykrzywił się pod dziwnym kątem. Adam natychmiast wyczarował bandaże i zajął się opatrywaniem Radka, gdy skończył podszedł do Wiktora.
- Zadowolony jesteś? - powiedział rozgniewanym głosem - Masz czego chciałeś! - wskazał palcem na Radka - Mogłeś go zabić! - wykrzyczał mu prosto w twarz - Jesteś aż tak głupi czy tylko udajesz? - wysyczał w końcu przez zęby. Te słowa sprawiły, że obaj rzucili się na siebie.
- Adam, Wiktor przestańcie! - Laura próbowała uspokoić przyjaciół, jednak dopiero po interwencji Michała udało się ich obu rozdzielić i odsunąć od siebie na bezpieczną odległość.
- Jesteś taki sam palant jak on! - wykrzyczał rozłoszczony Wiktor.
- Zamknij gębę kretynie! - przezwiska sączyły się z ust przyjaciół niczym trujący jad. Każdy z nich miał ochotę jak najbardziej pogrążyć przeciwnika.
- Wiesz, co Wiktor?! Nigdy bym się niespodziewał, że możesz być taki podły! Od początku go nienawidziłeś, ale to ci nie daje prawa do tego żeby tak nim poniewierać! - Adam zdołał opanować się na, tyle aby móc wreszcie powiedzieć to co miał zamiar.
- Obrońca uciśnionych się znalazł - parsknął pogardliwie Wiktor - Wyliż mu jeszcze buty. A może już zdążyłeś to zrobić? -zaśmiał się pogardliwie. Adam stał nieruchomo zaciskając pięści. Nie mógł jednak nic zrobić, ponieważ Michał stał między nimi i w razie, czego powstrzymałby go od porządnego lania, jakie miał teraz ochotę sprawić Wiktorowi.
- Jesteś durny jak nie wiem, co - powiedział Adam z szyderczym uśmiechem.
- Nawzajem Borquez
- Coś ci jeszcze powiem Wiktor. Zachowujesz się jakbyś był tu panem i władcą. Masz gdzieś innych i najchętniej zdeptałbyś ich gdybyś tylko mógł. Ale mylisz się. Nikt tu nie będzie rozwijał ci czerwonego dywanu ani potakiwał za każdym razem. Jesteś strasznym egoistą a na dodatek myślisz, że jesteś lepszy od innych - te słowa ugodziły Wiktora w jego najczulszy punkt. Nie pomógł nawet Michał. Wiktor rzucił się ponownie na Adama. Obaj zaczęli okładać się pięściami.
- Przestańcie! - nawet błagalne krzyki Laury nie zdołały przekonać chłopców do zaprzestania walki ze sobą. Każdy z nich w tym momencie miał ochotę jak najdotkliwiej pobić drugiego. Michał ponownie próbował rozdzielić walczących i choć w końcu po jakimś czasie udało mu się to ti i tak nie ustrzegł się przed paroma ciosami, niechybnie wycelowanymi w niego. Tym razem Michał postanowił lepiej poradzić sobie z jego kumplami a by się nawzajem nie pozabijali. Związał i magicznymi sznurami przy dwóch oddzielnych drzewach. Na nic zdała się szarpanina - sznury mocno oplątywały obydwu przyjaciół uniemożliwiając wydostanie się z nich.
- Jeszcze jedno - Michał pstryknął palcami i chwilę potem zakneblował Wiktora i Adama, którzy nie mogąc się dopaść zaczęli coraz bardziej kląć na siebie.
- Michał zostawmy ich. Zobaczmy lepiej, co z Radkiem - oboje podeszli do Radka. Ten zaczynał się powoli wybudzać.
- Co się stało?....Ała …boli...
- Nie ruszaj się. Masz złamany nadgarstek i małą ranę na głowie od uderzenia - wytłumaczył Laura.
- Pamiętam tylko, że uderzyłem w drzewo, a potem...Potem film mi się urwał. To Wiktor mnie zwalił... - powiedział słabym głosem. Michał, który klęczał przed Radkiem wsakazał mu związanych i zakneblowanych przyjaciół. Radek uśmiechnął się na widok unieruchomionego Wiktora, jednak widok Adama przywiązanego do drzewa wprawił go w lekkie zdziwienie.
- Dlaczego związaliście Adama? - spytał.
- A to tak na wszelki wypadek. Obaj się trochę posprzeczali i tylko tak mogliśmy sobie z nimi poradzić.
- Ja osobiście nie widzę nic dziwnego w tym, że ten głupek Wiktor jest przywiązany, ale Adama można by wypuścić...
- Lepiej nie - powiedziała Laura.
- Michał, mógłbyś sprawdzić moją deskę? Chyba się uszkodziła, zobacz czy nie da się naprawić - Radek uśmiechnął się lekko prosząc Michała o przysługę. Gdy tamten odszedł Radek zwrócił się do Laury.
- Jesteś taka miła dla mnie - zaczął przymilnie. - Widziałaś jak Wiktor mnie potraktował. On mnie nienawidzi.
- Może cię nie lubi ale nie nienawidzi... -zaprzeczyła Laura. Radkowi spełzł jego uśmiech z twarzy i po chwili powiedział
- To nie pierwszy raz, kiedy próbował się mnie pozbyć. On jest niebezpieczny. Nie mówię to tylko ze względu na siebie, ale na ciebie. Nie wiadomo, co takiemu może przyjść do głowy. Dzisiaj może być miłym kolegą, a jutro może ci wbić nóż w brzuch.
- Co ty gadasz? - Laura nie kryła zdziwienia.
- Mówię prawdę. Sądzę, że Wiktor ci nie mówił o tym jak o mało mnie zabił - Laura zrobiła wielkie oczy - Dyrektor przyciszył sprawę, bo Wiktor to przecież "miły i grzeczny" chłopiec. Ale ja ci powiem, co się zdarzyło pewnej nocy. Chciałem wyjść do kuchni, bo poczułem głód. Zajadałem się właśnie roladą, gdy zjawił się Wiktor. Stał niedaleko mnie a twarz miał nadzwyczaj poważną i po chwili zaczął się do mnie zbliżać. Był już bardzo, blisko gdy nagle sięgnął ze stołu po nóż i rzucił się na mnie - Radek przewrócił się na bok, podwinął lekko koszulę i pokazał bliznę. Laura skrzywiła się lekko i po chwili namysłu spytała:
- To ci zrobił Wiktor?...Ale to niemożliwe.
- Możliwe. Rzucił się na mnie jak oszalały. Krzyczałem a on wbił mi nóż. Na szczęście zjawił się dyrektor i pomógł mi opanować tego szaleńca. Nie wiem czy bym przeżył gdyby nie jego pomoc. Prawdopodobnie nie rozmawiałabyś dzisiaj ze mną gdyby nie dyrektor, który mnie uratował.
- Ale to nie możliwe...Jak?...Przecież -Laura starała sobie przetłumaczyć, że to, co mówi Radek to nieprawda. Jednak ta blizna nie dawała jej spokoju. - Wiktor by czegoś takiego nie zrobił!
- Tak? A co on przed chwilą chciał mi zrobić.? Chyba nie powiesz, że to było przez przypadek! Natarł na mnie i o mało mnie nie zabił! - Radek zaczął dyszeć ciężko.
- Ale...
- Nadal mi nie wierzysz. Nie wierzysz, że twój przyjaciel jest zdolny do wszystkiego. Przejrzyj na oczy Laura, on jest niebezpieczny. Wyładowuje swoją złość na mnie a niedługo, kto wie? Może któregoś dnia zaatakuje również i ciebie - Radek spojrzał Laurze prosto w oczy. Był bardzo przekonujący w swojej wypowiedzi. Coś musiało w tym być. Wiktor już nie raz wykazał, że gdyby mógł to chętnie by się pozbył Radka ze szkoły i to najlepiej gdyby go odesłano w trumnie. Laura nie raz była świadkiem znęcania się nad Radkiem. Może rzeczywiście z Wiktorem jest coś nie tak...
- Wiem, że trudno ci uwierzyć w to, co ci powiedziałem. Jednak weź sobie do serca moją przestrogę - Uważaj na niego. Jesteś moją koleżanką i widzę, że możesz się znaleźć w poważnym niebezpieczeństwie, gdyby temu wariatowi coś odbiło. Wtedy nikt ci nie pomoże. Będziesz zdana tylko na siebie. Przyrzeknij mi, że będziesz ostrożna - Radek złapał Laurę za rękę. - Pamiętaj, co ci mówiłem....Aha i jeszcze jedno. Nie mów Wiktorze ani nikomu innemu o tym, że powiedziałam ci o naszym incydencie. Wiktor mógłby się wściec i zabić mnie w końcu a poza tym przysięgałem dyrektorowi, że nikt się o całej sprawie nie dowie.
- Ale mi powiedziałeś...
- Powiedziałem ci, bo chcę cię ostrzec. Wiktor na zewnątrz wygląda jak niewinny nastolatek a tak naprawdę w środku kryje się jego prawdziwe oblicze. Oblicze maniaka i niebezpiecznego dla społeczeństwa wariata gotowego na wszystko. Laura proszę uwierz mi. - Laura miała chwilowe wątpliwości jednak po chwili kiwnęła głową.
- Dobrze będę uważać - powiedziała.
- Pamiętaj tylko żeby nikomu nie mówić o tym, co ci powiedziałem. Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Ciężka sprawa. Deska została poważnie uszkodzona. - w tym momencie podszedł Michał niosąc "lekko" zdezelowaną deskę Radka.
- A kielich? - spytała Laura.
- Możemy się pożegnać już w wygraną. Nie ma szans. Zobacz na naszych "milusińskich". Rozwiąże ich a oni się znowu zaczną bić.
- A może zostawimy ich tu na jakiś czas a sami poszukamy kielicha? - zaproponował Radek. Michał popatrzył się dziwnie na Radka - nie podobała mu się jego propozycja, jednak po dłuższych namowach nie pozostało mu nic innego.
- Dobra, ale jak ich potem znajdziemy?
- Nie martw się znajdziemy - uspokoił go Radek i uśmiechnął się lekko.
- Słuchajcie, jako że wy nie możecie się dogadać, postanowiliśmy was tu zostawić na trochę i poszukać kielicha. Nie obraźcie się, ale tak będzie najlepiej. Kielicha jeszcze nie znaleziono - inaczej tamci wystrzeliliby złote iskry w niebo, więc mamy jeszcze szanse. Niedługo po was wrócimy - Adam i Wiktor zmrużyli oczy - gdyby teraz ich uwolniono na pewno mieliby odmienne zdanie na ten temat, oczywiście przyjmując, że wcześniej obaj by się nie pozabijali.
Cała trójka, czyli Radek, Laura i Michał wskoczyli na deski i ruszyli na poszukiwanie kielicha. Nie spodziewali się jednak, iż ich decyzja o pozostawieniu przyjaciół może mieć poważne konsekwencje...

ps jak ktoś to przeczytał to chyba naprawde nie wiedział co zrobi ze swoim czasem.....żartuje tongue.gif jak zwykle mile widziane opinie......o ile macie siłe coś napisać biggrin.gif

Napisany przez: Abaska 19.05.2003 16:53

No NARESZCIE SAMFINK IS HAPENNING!!

Bo juz sie troche dzifne robilo, jak caly czas byla taka akcja... No nie bylo akcji ^^ Ale wiem, ze cos takiego musialo byc zeby dobrze przedstawic bohaterow. No, ale ten ostatni part byl boski^^ happy.gif To siest to, co tygryski loobia najbardziej ^^ AKCJE. A teraz z tego moze wyniknac wszystko doslownie. Ma nadzieje, ze czesciej beda taie dlugasne party!!

Pozdrooffka!!

PEES: Gdzies widzialam jakis blad (chyba huh.gif , ale teraz mi umknal... Jakbym znalazla, to ci dam znac ^^

Napisany przez: avalanche 19.05.2003 18:24

ssasasa Abaśśśśśśśś......miałam pomysł ale mi się chyba w głowie dziry porobiły bo mi wszystko powylatywało i nie ma zbytnio pomysłów narazie......no la eten part pisałam pod "jakąś tam" weną rolleyes.gif
Aha i jeszcze jedno: to co jest pisane wierszem to nie jest mój pomysł!!!!!!! znalazłam to kiedyś w internecie i tak sobie pomyślałam że wstawie to sobie do mojego ff, niestety ja sie musze jeszcze sporo nauczyć żeby tak pisać...

Part 31

- Jest?
- Nie ma? - krzyknął Radek wychodząc z jaskini.
- Cholera, gdzie też on może być...
- Michał spójrz! Tam jest jakiś ogromny pagórek i jakieś wejście - spostrzegła Laura.
- Lecimy! - cała trójka podleciała lekko na do wejścia jaskini. Zeskoczyli z desek, pozostawiając je na zewnątrz.
- Wchodzimy wszyscy - rozkazał Michał. Dmuchnął w swoją dłoń i po chwili pojawił się niebieski płomień na jego ręce. W środku było bardzo ciemno i wyjątkowo strasznie. Na ścianach, gdy się uważnie przyjrzeć widniały liczne zarysowania, jakby jakiś ogromny stwór podrapał je swoimi pazurami.
- Michał! - krzyknął Radek. Echo imienia Michała ogarnęło całą jaskinię. Chwilę potem rozległ się ogromny szum. Krzyk Radka rozbudził śpiące nietoperze. Cała chmara czarnych nietoperzy zmierzała ku wyjściu. Laura złapała się kurczowo Michała i kryją głowę w jego ramieniu. Radek natomiast skulił się na podłodze zakrywając głowę rękami. Szum powoli ucichł a nietoperze wyleciały z jaskini.
- Nigdy tak nie rób! - wysyczał Michał. - Mów szeptem!
- Dobra, dobra przepraszam - powiedział jak najciszej Radek. Schodzili coraz bardziej w dół. Chłód coraz bardziej oplatał ich ciała. Czuli się coraz bardziej niepewnie, gdy nagle…
- Aaaa! - krzyk Laury spowił jaskinię. Przed nimi leżał ludzki szkielet w resztkach czarnej szaty jaką miał zapewne przed śmiercią. Radek powstrzymywał się od wrzasku, zakrywając sobie dłońmi usta. Oczy zaś o mało nie wyszły mu z orbit. Jedynie Michał zachowywał względny spokój.
- Nie bójcie się, przecież to tylko szkielet - starał się uspokić resztę. Lauraednak cały czas była odwrócona - nie mogła znieść widoku szkieletu. Michał który przyglądał się szkieletowi, zauważył iż szkielet trzymał w swoich kościstych łapach jakiś zwój papieru. Podszedł bliżej i rozwinął pożółkły papier. Większość liter była już wytarta. Ku zdziweniu Michała jeden napis na dole kartki wyglądał jakby był zupełnie świeży, albo jakby tylko ten napis miał przetrwać....

"Słowa ulotne, drżące, rozsypane.
słońcem rozpalone, wiatrem szarpane,
lekkie i zwiewne jak lekkie duchy,
z ksiąg pozbierane - drobne okruchy...”

- To brzmi trochę jak jakaś formuła zaklęcia albo coś podobnego…- szeptnął do siebie Michał, po czym zwinął pergamin i schował do kieszeni.
- Dziwne to było - stwierdziła Laura.
- Nieważne. Chodźmy dalej - powiedział Michał i po chwili ruszyli dalej ku ciemnościom. Po paru krokach stwierdzili jednak, iż robi się coraz jaśniej. Smugi białego światła rozświetlały jaskinię. Michał zgasił swój płomień. Robiło się coraz jaśniej...
- Patrzcie! - Radek nie musiał powtarzać. Wszyscy spojrzeli przed siebie. Przed nimi znajdowało się jezioro. Wnętrze było jasne a na ścianach smykały sobie odblaski wody. Ze stropu zwisały różnej długości sople - stalaktyty, nadając wnętrzu niezwykłości i tajemniczości. Ku ich zdziwieniu na środku jeziora znajdował się...
- Kielich - krzyknęli jednocześnie. Złoty kielich ozdobiony czerwonymi rubinami wydobywał z siebie owe światło. Obracał się wokół siebie, połyskując.
- Jak my go dostaniemy? - spytała w końcu Laura.
- Chyba trzeba do niego podpłynąć - odpowiedział jej Radek.
- Ja pójdę. Wy zostańcie tu w razie gdyby mi się coś stało - Michał zdjął koszulę i po chwili wkroczył do lśniącej wody. Była chłodna, a płynąc po niej zdawało się że człowiek jest niesiony po jej tafli. Michał coraz bardziej zbliżał się ku kielichowi, gdy nagle jego uwagę przykuł ledwo słyszalny dźwięk. Woda zaczęła niebezpiecznie bulgotać, a na tafli jeziora zaczęły się pojawiać zmarszczki. Coś najwyraźniej strzegło tego kielicha. Po chwili z jeziora wyłoniła się ogromna hybryda. Olbrzymi, wstrętny stwór o zielonkawej barwie rzucił się na Michała.
- Michał! - Laura natychmiast rzuciła nie do jeziora. Radek nie był w stanie się poruszyć z przerażenia.
- Laura uciekaj! - Michał za wszelką cenę chciał ustrzec Laurę przed czyhającym na nią niebezpieczeństwie. Za późno. Potwór schwytał bezbronną dziewczynę. Na nieszczęście potwora Michał zgromadził w sobie całą moc, którą posłał w stronę potwora. Hybryda zaczęła się wić z bólu, od raniących ją czerwonych promieni, by po chwili wypuścić ledwo żywą Laurę a samej kryjąc się w otchłaniach jeziora. Michał natychmiast podpłynął do dziewczyny.
- Nic ci nie jest? - spytał przestraszony.
- Uratowałeś mnie...Dzięki - uśmiechnęła się.
- Dobra, bierzemy ten kielich i spadamy stąd, zanim znów nie wypłynie jakaś poczwara - Michał pochwycił zdobycz i odpłynął do brzegu razem z Laurą, gdzie czekał już na nich Radek, który sprawiał wrażenie jakby się przeraził bardziej od nich - był blady jak kreda i ręką trzymał się za serce, które o mało, co mu nie wyskoczyło z przerażenia.
- W życiu nie widziałem czegoś takiego - wydukał wreszcie.
- Nie ględź tylko chodź, zanim nas coś znowu dopadnie - cała trójka ruszyła ku wyjściu.
Tymczasem w innej części lasu Adam i Wiktor siłowali się z więzami, które oplatały ich ciało. Byli jednak zbyt słabi, aby móc się uwolnić. Mówić też nie mogli, gdyż ich zakneblowano. Mogli tylko stać i patrzyć z nienawiścią na siebie.
Robiło się coraz chłodniej i powoli zaczął kropić deszcz, który po chwili zamienił się w potworną ulewę. Przyjaciele stali, moknąć coraz bardziej. Strużki wody spływały im po czołach, zaś ubranie coraz bardziej przylepiało się do ciała. Było im zimno, lecz nie mogli się rozgrzać. Wiatr dął coraz mocniej, rozczochrując im mokre włosy. Rozpoczęła się prawdziwa burza z piorunami. Adam dostrzegł, że za drzewem, do którego był przywiązany Wiktor zbliżają się do nich jakieś postacie. Nie leciały ona deskach - sunęły unosząc się nad ziemią. Adam poczuł dziwny skurcz w okolicach żołądka. Postacie miały na sobie czerwono- krwiste płaszcze a w rękach każda z nich trzymała kosę. Zbliżali się do nich Zakonnicy.

Napisany przez: Abaska 19.05.2003 19:44

nununu, nieladnie tak chlopcow zostawiac, nieladnie ^^

dawaj szybciutko next parta, bo mi sie ciekawie zrobilo biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 19.05.2003 19:48

sassaa Abaś......nie teraz...kiedy nadejdzie pora...Ava wstawi łaskawie biggrin.gif może jutro?........nie wiem.....musze czekac na wenę bo nie wiem co dalej robić....w sensie za pare partów unsure.gif

Napisany przez: avalanche 20.05.2003 20:00

sory że krótkie ale takie wyszło wink.gif

Part 32

Wiktor nie rozumiał, co starał mu się przekazać Adam. Przyjaciel zaczął się gorączkowo wyrywać z więzów, rzucać się na wszystkie strony - wszystko to było jednak na próżno. Wiktor z lekkim niepokojem przyglądał się na szarpiącego się Adama. Pomyślał, że po prostu był już na niego tak zły, iż postanowił się wyrwać ze sznurów i go udusić. Było jedno "ale". Jeżeli Adam rzeczywiście miał być wściekły to, dlaczego w jego oczach widać było przerażenie i strach. Po chwili Wiktor zrozumiał, że przyjaciel najwyraźniej się czegoś przestraszył. Nie rozumiał jednak, czego.
Adam próbował coś wykrzyczeć do Wiktora, jednak na nic zdały się jego wysiłki. Wiktor stał przed nim nieświadomy zbliżającego się niebezpieczeństwa.

- Piękny ten kielich - zauważył Michał.
- I jest cały ze złota - powiedział Radek.
- Ciekawe skąd profesor Shepard miał tak cenny przedmiot? - Michał przystanął na chwilę. Pytanie Laury obudziło w nim jego czujność.
- Właśnie…To trochę dziwne. Taki drogi przedmiot...
- Co masz na myśli? -spytała Laura.
- Czy to nie dziwne, że profesor Shepard kazał nam szukać przedmiotu o takiej wartości narażając nas na takie niebezpieczeństwo, jakim było zmierzenie się z hybrydą?
- Może to na tym polegało, Michał? Może chciał nas sprawdzić...
- Laura, mi się to wszystko coraz mniej podoba. Nie sądzę, że Shepard narażał nas na TAKIE niebezpieczeństwo. Wierz mi, ale hybrydy nie są jakimiś potulnymi stworzonkami mieszkającymi w jeziorze. To krwiożercze bestie, z którymi wielu dorosłych, Atlantydów miałoby spory problem... - nastała cisza. Każde z nich zastanawiało się nad tym, co powiedział Michał.

W tym samym czasie na polanie rozgrywała się normalna lekcja. Mimo deszczu, Shepard nie zarządził powrotu do zamku. "Mały deszczyk" nikomu nie zaszkodzi - mawiał.
- Panie profesorze, a właściwie to, czego szukają tamci? - spytał jeden z uczniów.
- Mówiłem ci już Travis. Szukają SREBRNEGO kielicha....

Napisany przez: Abaska 20.05.2003 20:18

Opinia psorki ^o_o^ (sasasa ^^):

Krotkie, ale jednak cosik wnioslo ^^ A wiesz, ze podejrzewalam, ze to nie bedzie ten kielich? Wiedzialam, wiedzialam!! Sasasa, sasasa!! laugh.gif Jak male bobo sie zachowujem ^^ No ale cosh... Wesole jest zycie staruszka!! lalalalalalalaLAAAAAAAAA!!

Dobra, mi odbija, wiec ja juz wiecej nie pisze ^^

Napisany przez: Eire 21.05.2003 12:04

a wiesz że ja też to wiedziałam?

przez całe pięć stron ciągną się rozmowy abaski i avalanche, nie ma co =P

fick cudaśny, podoba mi sie twój styl pisania ava

Napisany przez: Abaska 21.05.2003 17:04

Eire, blad!! Przez 5 stron ciagna sie rozmowy Abaski i Avy oraz superasnei dlugie party ^^

Napisany przez: Eire 21.05.2003 19:57

och, jak mogłam?!?!? żałuje za grzechy...

Napisany przez: Abaska 21.05.2003 20:03

zaluj, zaluj... Idz sie spowiadaj, dziecinko wink.gif

Napisany przez: Abaska 25.05.2003 14:50

Avus!! Co z toba!! Nie ma cie na GG, nie ma cie na Foroom... WHERE ARE YOU?! sad.gif

Napisany przez: avalanche 26.05.2003 13:53

ludzie kochani - odłączyli mnie od neta na cały TYDZIEŃ mad.gif - numer nie wybierał.......no ale dzisiaj podłączyli mi i mma teraz stałe łącze laugh.gif .....noo widze że sie ludki niecierpliwią więc daje coś tam (czyt. następny nudny part dry.gif ).......saasasa tongue.gif

Part 33

- Witam was chłopcy - Zakonnicy wyszli zza drzewa i stanęli między dwoma drzewami do których przywiązani byli przyjaciele. Głos, który ich przywitał był bardzo znajomy - należał do Orfeusza. Mężczyzna podszedł do Wiktora i uśmiechnął się jadowicie.
- Jak to się dobrze składa, że jesteście obaj przywiązani.... - wyszczerzył zęby - Nie ma kłopotu ze złapaniem was.... - Wiktor chciał coś powiedzieć jednak knebel skutecznie spełniał swoje zadanie.
- Coś mówiłeś?- zaśmiał się - Biedny Wikuś....przywiązali cię do drzewa i zakneblowali......jakie to upokarzające - dodał z chytrym uśmieszkiem - A na dodatek jeszcze ten deszcz.......cały przemokłeś......- Orfeusz perfidnie wykorzystał okazję w jakiej znaleźli się obaj chłopcy do pokazania im jacy są bezbronni i słabi. Złapał Wiktora za podbródek i zbliżył swoją twarz do jego twarzy. Wpatrywał się w oczy Wiktora i za chwile wyszeptał:
- Zabieram was do Zakonu...... - po czym pstryknął palcami i więzy na moment odplątały się. Chłopcy odpadli od drzew wyczerpani. Jednakże chwile potem sznury ponownie owinęły się wokół nich. Dwóch zakonników podniosło chłopców. Orfeusz dotknął skroni każdego z przyjaciół - poczuli silny, przeszywający ból a potem stracili przytomność.
- Za mną - rozkazał Orfeusz. Cała grupa wsiadła na wcześniej skradzione deski i odfrunęli w nieznanym kierunku.

Michał biegł co sił w nogach, pozostawiając w tyle Laurę i Radka, którzy z ledwością biegli. Żadne z nich jednak nie stękało ani nie skarżyło się na to iż bolą ją nogi - to było najmniej ważne. Teraz liczyli się tylko Wiktor i Adam.
Michał dobiegł do miejsca, gdzie zostawił swoich przyjaciół - ich jednak nie było. Po raz pierwszy w życiu spanikował. Nie wiedział co ma robić a w środku narastało to okropne poczucie winy - to przez niego, jego przyjaciele są w rękach tych bestii.
- Michał ja.......- Laura która dogoniła Michała przystanęła na chwilę. Michał stał przy jednym z drzew do którego przywiązał swoich przyjaciół i walił w nie w przypływie złości i bezsilności. Nie mógł także opanować łez, które spływały mu rzewnie po policzakch.
- To wszystko przeze mnie.... - załkałał głośno - Dlaczego ja się ciebie posłuchałem?! - odwrócił się gwałtownie i wskazał na wystraszonego Radka - Dlaczego??!!!!!
- Michał uspokój się - Laura starała się uspokoić płaczącego przyjaciela. Ten jednak jeszcze bardziej się rozjuszył.
- Nie rozumiesz????!!!!! Gdybym ich tu nie zostawił, uciekliby im!!!! - wrzasnął zły na samego siebie.
- Michał, do cholery jasnej! Opanuj się! - Laura krzyknęła na załamanego przyjaciela. Ten podniósł głowę i przestał szlochać.
- O matko! Robert! On jest w szkole!! - znów rzucił się w szaleńczą pogoń. Choć Paweł nic nie wspominał o Robercie, nie miał gwarancji na to iż Zakonnicy nie chcieli mu zrobić krzywdy. Musi go ostrzec. Musi mu powiedzieć o tym co się wydarzyło. Do czego on sam doprowadził.....

- Proszę, to twój album. Zostawiłeś go parę godzin temu - doktor Grajewska podała Robertowi jego własność.
- Dziękuję - odpowiedział grzecznie.
- A jak żołądek? Nadal boli? - spytała. Robert potrząsnął twierdząco głową. Doktor Grajewska zamyśliła się przaz chwilę po czym wyjęła z szafki mały flakonik z różowym płynem - Widać tamten eliksir ci nie pomógł zbytnio. Mam tutaj coś mocniejszego na twoje dolegliwości - podała mu małą buteleczkę. Robert wypił całą zawartość i poczuł że bóle trochę zaczynają ustępować, ale nieznacznie.
- Powinno ci pomóc. Jeżeli nadal nie będzei poprawy to zgłoś. Teraz muszę na moment wyjść do dyrektora. Nie ruszaj się z miejsca. Niedługo wrócę - drzwi się zatrzasknęły. Robert leżał skulony w łóżku trzymając się kurczowo za brzuch. Nie miał siły an ponowne zastanawianie się nad tym co mogły znaczyć słowa Scotta - teraz skupiał się wyłącznie na tym aby móc zasnąć i zapomnieć o tym pulsującym bólu.
Po niespełna dziesięciu minutach Robert zasnął. W środku ogromnej sali z dużymi oknami, nie było nikogo prócz niego. Deszcz zacinał w szyby a drzewa za oknami kołysały się pod wpływem wiatru. Co raz na ciemnym niebie pojawiały się jasne błyski a grzmoty piorunów słychac było nawet w najglębszych częściach zamczyska. Robert, który jednak miał mocny sen, nie zbudził się. Leżał spokojnie wtulony w poduszkę. Po chwili do sali weszła niespodziewana osoba ubrana w czarny płaszcz. Zamknęła za sobą drzwi na klucz i pocichutku podkradła się do łóżka w którym leżał Robert. Postać stanęła przed nim wyciągając z kieszeni coś w rodzaju małej strzykawki w której znajdował się jasno-fioletowy płyn. Po chwili wyciągnęła do Roberta rękę, podciągając mu rękaw. Absolutna cisza wypełniała salę. Na twarzy zakapturzonej postaci malowało się skupienie, nie zmącone haląsem za oknem. Nagle klamka w drzwiach zaczęła się ruszać - ktoś próbował się dostać do środka.
- Robert! Robert otwórz te drzwi! - za drzwiami stała doktor Grajewska dobijając się do środka.
- Co za kretynka - wysyczała postać po czym wyciągnęła przed siebie ręke i drzwi zaczęły zrastać się ze ścianą. Chwilę potem drzwi zniknęły a na ich miejscu wyrosła ściana - Tak już lepiej......
- Co lepiej? - ziewnął Robert. Postać zlękła się po czym szybko wbiła igłę w ramię Roberta. Mała dawka wstrzykniętej substancji sprawiła, że Robert padł nieprzytomny z powrotem na łóżko. Postać podniosła obezwładnionego chłopca i przerzuciła go sobie przez ramię, po czym wyczarowała portal i przeszła przez niego, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.

ps. jak zwykle opinie mile widziane smile.gif .....(jak są błędy to mówić bo pisałam to w stanie psychozy - maniakalnej......no ale to już dłuższa historia rolleyes.gif )

Napisany przez: Abaska 26.05.2003 20:28

Komenta daje teraz, bo wtedy mi stronka nie dzialala dry.gif No, ale do rzeczy ^^" Ten part jest.... hmmm.... dzifny.... tzn. dobrze wszystko, ale cos tu jest takiego... no nie wiem ^^" cos jest i ja nie wiem co, co sie tu nie zgadza.... Ale co to jest, to nie wiem. Jak sie dowiem, to dam znak smile.gif No i ciesze sie, ze wrocilas smile.gif Bo juz tu bylo niemrawo jakos dry.gif Pozdrooffka!!

Napisany przez: avalanche 26.05.2003 20:34

Abaś - co tu niejasnego? tongue.gif no może troche namieszałam - za chaotyczna jestem - sory moja wada wrodzona.....postaram sie jaśniej pisać - I promise smile.gif

Napisany przez: Tajemnicza 26.05.2003 22:15

Fajnie fajnie się rozkręca. Bardzo jestem ciekawa co będzie dlaej. Piszesz ładnie i lekko się czyta. Mam ochotę na więcej!!! Napisz cosik jeszcze!! czarodziej.gif

Napisany przez: Jade^_^ 26.05.2003 22:16

Ava...
po pierwsze ciesze sie, ze znow Cie widze
a po drugie... w przeciwienstwie do Abaski... zrozumialam wszystko smile.gif
moze dlatego, ze tez jestem taka chaotyczna tongue.gif

Napisany przez: avalanche 28.05.2003 14:49

oj jak fajnie.......pare ludków sie wypowiedziało tongue.gif .....wiem, cieszę się jak dziecko, ale tak już mam laugh.gif .......taaa...daje tego parta bo go napisałam 2 tyg temu......narazie musze troche przystopować bo nauczyciele dostali hopelka i męczą z tymi klasówkami.....no ale postramam sie dawać codziennie...choć mówie że nie obiecuje.....

Part 34

Michał biegł jak oszalały, dysząc ciężko ze zmęczenia. Nie zatrzymywał się jednak. Nie może pozwolić na to aby porwali Roberta. Niebo całkiem już pociemniało i powoli zaczynała się noc. Michał dawno zgubił za sobą Laurę i Radka. Błądził wśród gęsto rosnących drzew. Minęło sporo czasu zanim odnalazł właściwą drogę. Na polanie stał tłum ludzi - nauczycieli w ciemnych płaszczach patrzących w las jakby kogoś wyczekiwali. Na widok pędzącego ku nim Michała większość przecierała oczy a niektórzy z nauczycieli podbiegli do ledwo żyjącego Michała, który przystanął na chwilę aby złapać oddech.
- Matko! Michał nic ci nie jest? - profesor Bradford pierwsza dobiegła do zdyszanego Michała, nakładając mu natychmiast płaszcz, jaki miała na sobie. Chwile później dobiegła reszta nauczycieli - prof. Grey, dyrektor Horovitz, prof. Twintower oraz wielu innych. Wszyscy mieli wystraszone miny.
- Michał gdzie reszta? - spytał roztrzęsionym głosem prof. Grey.
- Laura i Radek biegną tutaj, ale Adam i Wiktor..... - tu załkał - Zakonnicy ich porwali!! - Michał ledwo zdołał powstrzymać drżenie rąk. Starał się nie płakać jednak łzy same napływały mu do oczu. Nauczyciele sprawiali wrażenie jakby ich właśnie piorun trzasnął.
- Ruszam za prof. Shepardem - prof. Grey podjął szybką decyzję.
- Idę z tobą - prof. Twintower jeszcze nigdy nie wyglądał na tak przejętego. Obaj panowie wskoczyli na deski i pomknęli w stronę, ciemnego już lasu.
- Pani profesor....Robert - powiedział wkońcu Michał - Muszę znaleźć Roberta. On jest w niebezpieczeństwie! - ku jego zdziwieniu prof. Bradford kiwnęła głową i oboje ruszyli, a raczej biegli w stronę zamczyska. Będąc już w zamku, Michał zauważył że wszyscy uczniowie dostali polecenie nie wychodzenia z pokoji, gdyż co rusz jakiś uczeń wyglądał przez drzwi sprawdzając korytarz lecz nie wychodząc. Biegli ku skrzydłu szpitalnemu, przeskakując stopnie na schodach wiodące do korytarza na drugim piętrze we wschodniej części zamku.
Ich oczom ukazał się dziwny obraz. Tam gdzie zwykle były drzwi do sali szpitalnej była ściana. Profesor Bradford podciągnęła rękawy i rozkazała:
- Odsuń się! - rozległ się huk i w ścianie pojawiła się dziura, przez którą można się było dostać do środka. Michał szybko przeszedł przez dziurę i rozejrzał sie wokół - nigdzie nie było Roberta.
- Nieeee......tylko nie to - Michał załamał się kompletnie. Teraz jego przyjaciele byli w szponach Krwiożerczego Zakonu. Profesor Bradford podeszła do skotłowanego łóżka i uważnie mu się przyjrzała. Na kołdrze widniała mała, jasno -fioletowa plama po kropli.
- Pani profesor! - do sali wbiegła doktor Grajewska - O matko! - wykrzyknęła na widok pustego łóżka, w którym jeszcze pół godziny temu leżał jej młody pacjent - Czy on?.....
- Porwali go. - odpowiedziała Bradford.
- Pani profesor ja próbowałam sie dostać tutaj, ale ktoś zamknął drzwi a potem na ich miejscu pojawiła się ściana iii....
- Proszę się nie tłumaczyć. Przypuszczam, że czekali tylko aż pani opuści salę aby móc się dostać do Roberta.
- To przeze mnie...gdybym tylko....
- Proszę się nie obwiniać. Gdyby tylko chcieli to i tak znaleźli by sposób na uprowadzenie go - starała się pocieszyć doktor Grajewską - Prosiłabym o sprawdzenie tej substancji, której kropla została na posłaniu Roberta i dać mi znać tylko gdy pani się czegoś się dowie - doktor Grajewska kiwnęła głową i zabrała pościel do swego laboratorium. Po chwili prof Bradford i Michał szli korytarzem wiodącym ku głównemu wejściu zamku.
- Zabieram cię do gabinetu dyrektora - zakomunikowała wkońcu - Poczekasz tam ze mną na resztę nauczycieli.
- Pani profesor.....dlaczego to ich właśnie porwano? - spytał.
- Nie wiem - odpowiedziała krótko, jednak po chwili na widok miny Michała dodała - Nie martw się. Znajdziemy ich - uśmiechnęła się lekko i chwyciła jego ramię. Michał odwzajemnił uśmiech, nie czuł się jednak dobrze.
- Proszę wejdź -zaprosiła go do środka. Michał usiadł na jednym z czarnych foteli. Profesor Bradford podeszła do małego barku, po czym zaproponowała:
- Chcesz herbaty? - Michał kiwnął głową - bardzo chciało mu się pić.
Na zegarach wybiła godzina pierwsza. Michał zasnął w czarnym fotelu okryty płaszczem od profesor Bradford, która z niepokojem wpatrywała się przez wielkie gotyckie okno na polanę na zewnątrz zamczyska. Niewiele jednak udało jej się jednak wypatrzeć, gdyż panowały ciemności. Usiadła na fotelu w którym zazwyczaj zasiada dyerktor Akademii. Prze krótki czas wpatrywała się w śpiącego chłopca naprzeciwko jej.
Sielanka została przerwana parę minut później. Dało się słyszeć liczne krzyki, ktoś podnosił głos, znów kto inny szlochał. Cały ten harmider zbudził Michała, który smacznie spał sobie na fotelu. Profesor Bradford wstała i udała się ku drzwiom. Otworzyła je lekko.
- Co się dzieje? - spytał wkońcu śpiącym głosem Michał.
- Myślę, że nauczyciele wracają z poszukiwań. Prawdopodobnie wraz z nimi są rodzice twoich przyjaciół - stwierdziła. Nie wiele się myliła. Do gabinetu chwilę potem wkroczyła spora grupka ludzi, na czele z dyrektorem Akademii.
- Michał nic ci nie jest?! - Stefan podbiegł szybko i uściskał syna. Był blady zupełnie jak jego żona. Oboje mocno przytulili syna. Michał wyczuł, że trzęsą im się ręce. Chwilę potem zauważył że do gabinetu wchodzą rodzice Adama oraz państwo Smith. Pani Smith ledwo opanowywała płacz, zupełnie jak mama Adama. Stefan wraz z Jonathanem strali się uspokoić żony, jednak nie bardzo im to wychodziło, gdyż sami byli załamani tą sytuacją.
- Panie dyrektorze wezwał pan Sergiusza i Remisa? - spytał wkońcu roztrzęsionym głosem Stefan.
- Tak. Za raz powinni się tu zjawić -odparł dyrektor. Gdy tylko skończył mówić do gabinetu wpadł Remis a za nim Sergiusz z tyłu szły ich żony, próbujące się nawzajem pocieszyć w tej trudnej chwili.
- Remis uspokój się...posłuchaj - starał się uspokoić Remisa dyrektor.
- Czego mam słuchać?! Porwano mi dziecko i mam być spokojny!!? - wykrzyczał, po czym złapał się za głowę, próbując się uspokoić.
- Proszę nas zapoznać z całą sprawą. Wyruszamy na poszukiwania i musimy znać wszystkie szczegóły - powiedział Stefan.
- Stefan, twój syn był na miejscu zdarzeń, ja sam niewiele wiem na ten temat - stwierdził dyrektor. Remis który do tej pory zdawał się nie zauważyć Michała podszedł do niego i przykucnął przy nim. Michał nie był w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie po tym co zrobił. To przez niego porawno jego przyjaciół. Przez jego głupotę.....
- Michał musisz nam wszystko opowiedzieć - zaczął powoli Remis - To bardzo ważne dla nas abyś powiedział nam wszystko jak to sie zdarzyło.
- To przeze mnie! - Michał nie wytrzymał napięcia. Łzy pociekły mu znowu po policzkach. Zaczął opowiadać wszystko od początku.......

Napisany przez: Abaska 28.05.2003 16:36

Hmmmmmmm... Nie bylo mnie krociutko, a tu... Excuse me, naprawde excuse, ale czy ja cos powiedzialam, ze tu jest cos niejasnego?! Hmmm... Napisalam, ze dziwny... I ze dziwnie mi sie czytalo... Czy wspomnialam, ze cos jest dla mnie nie jasne? No, ale moze ja mowie po chinsku? rolleyes.gif  

Napisany przez: Abaska 28.05.2003 17:05

Ava... Przeczytalam najswiezszy part... Pomieszalas troche z imionami... Przeczytaj to jeszcze raz ^^

Napisany przez: avalanche 28.05.2003 19:36

QUOTE (Abaska @ 28-05-2003 17:05)
Ava... Przeczytalam najswiezszy part... Pomieszalas troche z imionami... Przeczytaj to jeszcze raz ^^

już poprawiłam.....chyba rolleyes.gif

Napisany przez: Abaska 28.05.2003 21:05

Ava, nie roztrzepanie, tylko po prostemu pisalas to w dzien, a nie w nocy biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 01.06.2003 14:05

Abaś, ostatnio właśnie pisze w dzień i pewnie dlatego tongue.gif ten part też pisałam w dzień, no ale może będzie lepszy od poprzedniego......

Part 35

Dużo wysiłku kosztowało Michała powiedzenie tego wszystkiego co przeżył, widział i zobaczył. Najtrudniej mu było jednak wytłumaczyć dlaczego pozostawił Adama i Wiktora samych w lesie, przywiązanych do drzew. Po skończonym przesłuchaniu żadna ze stron nie odzywała się do siebie. Remis wyszedł na moment na korytarz "zaczerpnąć świeżego powietrza". Niespodziewanie gabinet dyrektora nawiedziło jeszcze parę nieoczekiwanych osób - Sam Skarzewski oraz pare innych dziwnie wyglądających typów. Mieli oni na sobie coś w rodzaju lekkiej zbroji oraz srebrne hełmy ze skrzydłami po bokach.
- Bruno - zwrócił się do Horovitza - Rada dowiedziała się właśnie o tym nieszczęśliwym wypadku jaki tu zaszedł...
- Sam, to jest Michał - Horovitz wskazał ręką na siedzącego Michała - Michał to jest Sam, dowódca grupy operacyjnej ds. zwalczalnia stronników Zakonu - mężczyzna wyciągnął rękę na powitanie.
- Witaj. Naprawdę bardzo mi przykro, że twoi przyjaciele zostali brutalnie porwani - powiedział współczującym tonem. Michał jednak wyczuwał w nim coś fałszywego. Nie wzbudzał w nim zaufania, a wręcz przeciwnie. - Jestem tu jednak aby ci pomóc - dodał.
- Obejdzie się - do gabinetu wkroczył Remis. Sam uśmiechnął się i obrócił w stronę przybysza.
- Remisie, tak mi przykro...
- Uważaj bo ci uwierzę - odwarknął Remis. Z twarzy Sama zniknął uśmiech a jego twarz spoważniała po wypowiedzi Remisa.
- Zostałem tu przysłany ze względu na okoliczności w jakich zniknęli ci chłopcy - powiedział sucho. - Nasi dowódcy twierdzą, że za tym stoją Zakonnicy - Michałowi wydawało się, że Sam bardzo wyraźnie podkreślił słowo "Zakonnicy" jakby miał coś więcej na myśli niż tylko stwierdzenie faktu o randze porywaczy.
- Sam myślę, że.... - dyrektor miał zamiar już przerwać tą jawnie "nieprzyjazną" rozmowę miedzy dwoma panami.
- Dobrze, w takim razie pozwólcie, że my zajmiemy się swoimi sprawami a wy swoimi. Do widzenia. - Sam i reszta jego podwładnych opuścili gabinet.
- Sądzę, że powinnyśmy teraz wszyscy odpocząć, aby.... - dyrektor Horovitz znów nie zdążył dokończyć gdy mu przerwano.
- Nie mam zamiaru - to mówiąc, Remis a także po krótkiej chwili także Sergiusz i Stefan opuścili gabinet.
Dochodziła szósta nad ranem. Michał zbudził się rażony porannym blaskiem słońca sączącym się z pobliskiego okna. Był w swoim pokoju. Otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Na swoim łóżku leżał jedynie Radek, chrapiąc jak zwykle niemiłosiernie głośno. Michał wstał i po chwili przypomniał sobie wszystko co zaszło zeszłego dnia. Na chwilę po przebudzeniu miał jednak cichą nadzieję, że to wszystko mu się śniło, że to wszystko nieprawda. Ale to wszystko jednak okazało się prawdą......i to gorzką prawdą. Wstał i stanął przy oknie wypatrując wszystkiego co działo się na zewnątrz. Jednakże nic szczególnego się nie wydarzyło. Polanę, przed zamkiem spowiła chmurka delikarnej mgiełki a słońce nieśmiało oplatało swymi promykami ponuro wyglądające zamczysko. Michał przyglądał się nadal temu swojkiemu obrazkowi znajdując ukojenie dla jego smutnej duszy. Tak bardzo chciał aby siedzieli z nim teraz jego przyjaciele. Uśmiechnął sie nawet na moment w duchu, gdy przypomniał sobie Wiktora podczas porannej gimnastyki z Shepardem....takk.....wtedy to był dopiero ubaw. A teraz był sam, zupełnie sam. Wiktor, Adam i Robert byli teraz w rękach Zakonników. Wiedział, że nie mają szansy z nimi, ale najbardziej dręczącym go pytaniem było to: Co oni chcą z nimi zrobić? Zabić? Nieee.....gdyby chcieli ich zabić to zrobiliby to na miejscu.
Nagle, Michał poczuł że zaczyna mu się kręcić w głowie, nie czuł żadnego bólu, tylko to uczucie jakby miał zaraz upaść. Zawroty głowy jednak po momencie ustały. Radek niespokonie zaczął się wiercić w łóżku, ale nie zbudził się. Michał czuł się całkiem dobrze. Pomyślał, że musiał być przmęczony. Znów zaczął rozmyślać o przyjaciołach. W pewnym momnecie przypomniał sobie, że zapomniał o Pawle. Zupełnie wyleciało mu z pamięci, że go spotkał.
- Muszę go znaleźć - powiedział sam do siebie i wybiegł. Na szczęście pamiętał drogę do jego pokoju. Otworzył drzwi, ale w środku nikogo nie było. Tak przynajmniej mu się zdawało.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem. W pokoju znajdował się Paweł. Chłopiec stał, odcinając drogę do wyjścia i patrzać się z dziwnym uśmiechem na Michała.
- Witam, ponownie - wyszeptał, po czym jakby nidy nic usiadł na łóżku.
- Gdzie oni są?!
- Hmmm pomyślmy......chyba nie w szkole, co nie? - zaśmiał się Paweł.
- Gadaj! Co oni chcą z nimi zrobić! - Michał był co raz bardziej zdenerwowany.
- No cóż.......to i owo........a co to ma za znaczenie? Powinieneś dziękować, że ciebie nie zabrali ze sobą - stwierdził sucho.
- A niby komu mam dziękować, co? - spytał.
- Na przykład mnie - Paweł uśmiechnął się tajemniczo i podszedł do stojącej niedaleko szafy. Otworzył ją i wyjął z niej złoty puchar....ten sam który mu wcześniej odebrał.
- Tobie? - zdziwił się.
- A komu innemu, co? Wiesz, myślałem, że jesteś bardziej bystry.....
- Zaraz, zaraz.....chcesz mi powiedzieć, że ty.....
- Miałem swoje powody - uciął krótko - Zakonnicy nie chcieli ciebie bo jesteś.....jakby tu powiedzieć.....za dobry.
- Za dobry? Co ty chrzanisz! - wykrzyczał zdenerwowany.
- A tak nie jest? - spytał podchwytliwie. - Twój ojciec był tak samo dobry i tak samo szlachetny. Zupełnie nieprzydatny w Zakonie, choć jego siła mogła by być naprawdę zabójcza, gdyby tylko zechciał się przyłączyć. Zakonnicy uznali, że jesteś na tyle podobny do niego....że niereformowalny - zaśmiał się.
- Kłamiesz!
- Ja kłamię? Ależ skąd. Ja tylko stwierdzam fakty. Widzisz, bardzo jest mi na rękę to że cię nie chcieli.
- To znaczy?
- Ten puchar jest komuś bardzo potrzebny.......komuś z Zakonu......ja daję ci szansę, żebyś go mi odebrał - Paweł wyciągnął rękę w której trzymał kielich. Michał zawahał się, jednak zaufał swej intuicji. Po chwili trzymał w ręku złoty puchar.
- Ale......
- Wiem o co ci chodzi. Dlaczego twój wróg oddaje ci tak cenną rzecz? Pozwól że narazie nie odpowiem ci na to pytanie - powiedział. Michał jednak nie ufał zbytnio zapewnieniom Pawła.
- W co ty pogrywasz? Myślisz, że ci uwierzę? Uwierzę Tobie? - spytał. Paweł zmrużył oczy i podszedł do okna. Długo się nieodzywał, aż.....
- Wiem, że mi ufasz.......czuję to - mówił to z wielkim przekonaniem. Michał poczuł się trochę dziwnie. Rzeczywiście w głębi serca, na samym jego dnie tkliła się iskierka zaufania. Nigdy nie zapomniał o tym kim był kiedyś dla niego ten chłopiec. Przyjaciela z dzieciństwa nie było tak łatwo skreślić z serca.
- Proszę....nie zadawaj więcej pytań, bo nie mogę ci udzielić na nie odpowiedzi - odwrócił się i spojrzał w oczy Michała. - Weź ten puchar i ukryj go głęboko, tam gdzie nikt go nie znajdzie. Pamiętaj......Nikt.....
- Pamiętaj nikt...pamiętaj nikt - Michał leżał w łóżu powtarzając przez sen wciąż te słowa.
- Obudź się zaraz śniadanie! - był to głos Radka, który chwilę potem wybiegł na stołówkę.
Michał podrapał się po głowie.
- Jakim cudem znowu jestem w łóżku? - spytał sam siebie. - O rany! - Michał wyczuł, że przez cały czas trzymał w ręku.....
- Zloty kielich......

Napisany przez: Abaska 01.06.2003 16:55

No no no, ciekawie siem robi biggrin.gif No coosz mam ci mowic, skoro i tak wiesh, ze Twoj fick siest debest ^^ CZekam na next parta!!

Napisany przez: avalanche 02.06.2003 13:58

Part 36

- Michał zaczekaj! - Michał szedł tak szybko, że nie zauważył iż minął Laurę po drodze.
- Nie mam czasu - odpowiedział, nadal idąc szybkim krokiem. Laura ledwo nadążała za nim.
- Michał! -dziewczyna w końcu niw wytrzymała i złapała przyjaciela mocno za rękę.
- Laura nie teraz, spieszę się. - starał się wytłumaczyć przyjaciel.
- Jakoś dziwnie się zachowujesz - zauważyła.
- A jak mam się zachowywać według ciebie? Mam tryskać humorem! - wykrzyczał.
- Jeżeli chcesz wiedzieć to ja też nie jestem z kamienia i też mi jest trudno tak samo jak tobie! - Laura odwróciła się i pobiegła w przeciwną stronę, kryjąc twarz po której slywały łzy.
- Laura! - krzyknął za nią Michał. było już jednak za późno.
- Ale z ciebie gbur - Radek, który obserwował całą sytuację z bliska, podszedł do Michała.
- Nie twoja sprawa - odwarknął i odszedł.
- To się jeszcze okaże...... - wyszeptał do siebie Radek, po czym zaczął szukać Laury. Znalazł ją samą w opuszczonej klasie na szóstym piętrze.
- Laura, ja wszystko widziałem i.... - zaczął.
- Wszyscy jesteście tacy sami! Nieczuli i zadufani w sobie egoiści! - wykrzyczała rozgniewana.
- Ja taki nie jestem - powiedział spokojnie Radek i przysiadł się do Laury siedzącej na biurku. - Bardzo mi przykro z powodu twoich przyjaciół.
- Nawet nie wiesz jak ja za nimi tęsknię.......za Adamem.......za Robertem....za.....
- Wiktorem? -dokończył.
- Dlaczego to ich spotkało? Dlaczego? - Laura wyciągnęła chusteczkę i obtarła sobie oczy wilgotne od łez.
- Laura, ja ci bardzo współczuję....
- I jeszcze teraz Michał zachowuje się jakby to tylko on cierpiał - Laura zdawała się nie słuchać tego co powiedział przed chwilą Radek.
- Bardzo ciekawe, że jego nie porwali....
- A co? Chciałbyś żeby jego też zabrali ze sobą ci mordercy?!
- Nie źle mnie zrozumiałaś. Ja tylko zastanawiałem się.....
- To się nie zastanawiaj.- ucieła, lecz po chwili dodała - Przepraszam się, ale sam widzisz jak działa na mnie ta cała sytuacja.
- Wiem - Radek złapał dziewczynę na rękę chcąc dodać jej otuchy.
- A jeżeli oni ich zabiją? Jeżeli zabiją Adama? Ja....ja sobie do końca życia nie daruję tego - znów załkała.
- Nie zabiją ich -powiedział chcąc uspokoić dziewczynę - To nie twoja wina, że ich porwano. To Michał jest wszystkiemu winy. To on postanowił ich zostawić przywiązanych do drzewa.
- Przestań! - Laura zakryła uszy nie chąc dalej słuchać słów Radka. Ten jednak nie przestawał.
- To jego wina. Gdyby nie on to nie stało by się to wszystko. Zrozum on to zrobił umyślnie! - Laura powoli opuściła ręce i wstała.
- Co ty mówisz? -spytała przerażona.
- Czy to nie dziwne? Najpierw roztawił swoich przyjaciół na pastwę Zakonników a potem.....zauważ, jego nie porwali Zakonnicy.....przypadek? - Radek mówił to zw ielkim przekonaniem. Jego słowa zachwiały zaufaniem Laury do Michała.
- A Robert?
- Mógł mu coś wsypać do jedzenia a potem dać cynk że leży w szpitalu, nie chroniony przez nikogo prócz doktor Grajewską. Laura, ja bym na twoim miejscu nie ufał mu zbytnio.....
- Ale.....ale to mój przyjaciel.......nie on nigdy by nie zdradził swoich przyjaciół... -starała się bronić Michała.
- Uwierz mi że lepiej być ostrożnym niż potem płacić wysoką cenę za to że się było dostatecznie czujnym. - zadzwonił dzwonek i oboje wyszli na lekcje. W głowie Laury przez całą drogę dźwięczały słowa Radka -"lepiej być ostrożnym niż potem płacić wysoką cenę za to że się było dostatecznie czujnym".
Przez cały dzień Laura ani słowem nie odezwała się do Michała. Jednak reakcja Michała na jej milczenia wymusiła na niej odezwanie się do niego.
- Laura przepraszam. Nie chciałem cię tak potraktować......sama rozumiesz....
- Wszystko rozumiem aż za bardzo. - odpowiedziała sucho.
- Co masz na myśli?
- To przez ciebie Zakonnicy porwali Adama i Wiktora a później Roberta!
- Co ty gadasz? - Michał spojrzał się na przyjaciółkę. - Jak możesz posądzać mnie o takie rzeczy!
- To czemu zostawiłeś ich samych, przywiązanych do drzew?! - Laura zmrużyła oczy. Była gotowa postawić wszystko na jadną kartę - Mogłeś to zrobić specjalnie. Najpierw ich zostawiłeś a potem jeszcze dałeś cynk że Robert leży w skrzydle szpitalnym. Zastanawiam się czy nie dosypałeś czegoś Robertowi do jedzenia. - Robert kręcił głową jakby nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
- W takim razie, dobrze. Skoro uważasz mnie za zdrajcę to może dajmy sobie ze sobą spokój!
- Bardzo dobrze! Widać, teraz co z ciebie jest za przyjaciel! Nie odzywaj się więcej do mnie!
- Laura! - do kłócących podszedł Radek - idziemy do biblioteki?
- Tak - odpowiedziała. Nie patrzyła jednak na niego tylko na Michała, obdarzając go mściwym uśmiechem - Niektórzy potrafią tylko udawać prawdziwych przyjaciół - dodała po czym udała się z Radkiem do biblioteki.
- Coś się stało? - do Michała podeszła prof. Bradford.
- Nie, nic pani profesor - po czym oddalił się. Czuł się teraz bardzo samotny. Przyjaciele byli w rękach Zakonu a dziewczyna, którą uważał za przyjaciółkę, oskarżyła go o zdradę. Nawet nie zauważył że znalazł się na szóstym piętrze. Zorientował się dopiero po gołych, kamiennych ścianach. Nagle poczuł chłód. Przed nim ukazał się znjaomy duch - Simon.
- Simon! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. - powiedział. W jego głosie wyczuwało się radość.
- Miło mi, że moje pojawienie ucieszyło się - duch odwzajemnił uśmiech.
- Zakonnicy porwali moich przyjaciół.....
- Wiem. - powiedział spokojnie duch. - I wiem co teraz czujesz, mój przyjacielu.
- To wszystko przeze mnie. Gdyby nie moja głupota....
- Nie mów tak. To nie była twoja wina. - starał się go pocieszyć Simon.
- Może i tak, ale moja przyjaciółka.........dawna przyjaciółka ma na ten temat odmienne zdanie. Twierdzi, że to moja sprawka bo tylko mnie nie porwano.
- A wiesz czemu cię nie porwano?
- Wiem.......to znaczy tak myślę, że wiem. Bo jestem dobry. - wytłumaczył Michał.
- A twoi pzyjaciele nie są dobrzy? - spytał podchwytliwie Simon.
- No tak.......
- Zakonnicy nie porwali cię, ponieważ posiadasz inne zdolności, których oni nie cenią. Oni cenią tylko siłę, która może zabić a nie która może uleczyć.
- Moi przyjaciele zawsze potrafili świetnie walczyć i wogóle. Ja zawsze uwielbiałem zgłebiać się w umysły innych......chciałem im pomagać.....leczyć.......
- Twój ojciec też taki był. Jego też chciano zaciągnąć do Zakonu. Jenakże szybko przekonano się, że jego moc może zaszkodzić Zakonowi niż mu pomóc w swej niszczycielskiej misji. Pamiętaj jednak że ta moc jest tak samo silna jak inne, a w niektórych wypadkach nawt silniejsza niż wszystkie inne - Simon zaczął się powoli rozpływać w powietrzu by po chwili zniknąć.
- I znów jestem sam. - westchnął, po czym udał się w stronę swojego pokoju.

ps. prosze jak zwykle o opinie tongue.gif , chciałabym wiedzieć czasami co myślicie o treści, o zachodzących sytuacjach, o bohaterach, ich postępowaniu - chciałabym poznać wasze opinie o nich, co was w nich wnerwia, intryguje, odpycha...tylko plis nie mówcie co byście w nich zmienili bo to podkreślam niemożliwe, tak ma być i już! cool.gif (a tak poza tym to mam zły humor z powodu mojego pecha szkolnego jakim jest zabraknięcie paru setnych do paska - i jak tu się nie powiesić?smile.gif )

Napisany przez: Eire 03.06.2003 14:57

cudaśne, podoba mi sie, że dajesz częstodługie ciekawe party, z tego możesz wydać książke, takie to długie i fajne

Napisany przez: avalanche 03.06.2003 19:45

taaaa strasznie fajnie Eire rolleyes.gif .......co do książki to może kiedyś jak mi zabraknie forsy to wydam (<- jak oczywista będą chcieli takie "cuś dziwacznego"wydać)........nie no...lubie to pisać, ale żeby aż tak się podobało? ja was wszystkich wyślę chyba na badania kontrolne bo z wami dzieje się coś nienormalnego laugh.gif ....dobra dość żartów i następny part

Part 37

Złoty puchar, który dał mu Paweł spoczywał spokojnie w hebanowej szafie.
- Tutaj nie jesteś bezpieczny - powiedział, wyciągając spod sterty ubrań, świecący przedmiot. - Ale gdzie cię mam cię ukryć?....... - rozejrzał się po pustym pokoju w poszukiwaniu jakiejś dobrej kryjówki. Każde miejsce wydawało mu się mało bezpieczne, za bardzo jawne....no i jeszcze pozostawał problem Radka.....nie może pozwolić żeby on go znalazł. Zaczął myśleć gorączkowo i po chwili przyszła mu do głowy pewna myśl. W tym pokoju miszkał jego ojciec przed laty. Opowiadał mu że gdy byli młodzi, znaleźli kryjówkę......drugi pokój połączony z ich pokojem.
- Ale gdzie on jest?...... - Michał zaczął macać ściany w poszukiwaniu jakiegoś tajnego przejścia, ale na niczym spełzły jego poszukiwania. Próbował poruszyć jakiś przedmiot - szafę, biurko, zajrzał także do szafy, jednakże nigdzie nie było przejścia do kryjówki. Usiadł na łóżku i zaczął gorączkowo myśleć. Tata opowiadał mu, że pokój odkrył przypadkowo Remis.......był pijany i upadł na ziemię a potem.....
- Tak! - Michał przypomniał sobie. Podszedł do łóżka gdzie zawsze spał Wiktor i podczołgał się pod nie. Przy ścianie, pod łóżkiem widniał wyskrobany symbol skorpona.
- Ciekawe co teraz? - wyszeptał do siebie. Spróbował nacisnąć malunek ale nic się nie wydarzyło. Pomyślał sobie że może chodzić o jakieś hasło.
- Hmm z tym będzie problem....... - znów zaczął gorączkowo przeszukiwać swą pamięć w poszukiwaniu jakiejś wskazówki.
- Hasło wymyślił Remis.........to może być trudniejsze niż przypuszczałem.......co on mógł dać na hasło?....... - Michał przypomniał sobie, że Remis był zagorzałym fanem wszystkiego co niebezpieczne........no tak......ale to mu nic nie mówi.......lubił także zwariowane kapele rockowe......może to nazwa jakiegoś zespołu?
- Iguanos Soy? - cisza.
- Płonące Czachy? - cisza.
- Może jakieś powiedzonko? - westchnął. Co raz bardziej tracił nadzieje na odnalezienie hasła.
- Wiem! - krzyknął - Riggio! - kawałek ściany poruszył się i przed Michałem ukazał się wąski, ciemny tunel. Wczołgał się do niego, miając po drodze pajęczyny i brudząc ubranie od kurzu jaki zaległ przez tyle lat w tunelu. Na końcu widniały drzwiczki. Nie było problemu z ich otworzeniem - były stare, spróchniałe a rdza jaka ogarniała malutkie zawiasy, zrobiła swoje.
Pokój był niewielki. pośrodku stał okrągły, dębowy stolik a wokoło niego stało cztery krzesła. Na ścianach wisiały różne plakaty - zespoły rockowe, czaszki, kościotrupy, reklamy alkoholowe, i parę nieprzyzwoitych plakatów z magazynów dla pełnoletnich. Wszędzie zalegał kurz a z żyrandolu zwisały pajęczyny. Na podłodze leżało pełno pustych butelek i puszek. Michał zauważył także kajdany, jakiś nóż i parę innych dziwnych rzeczy. Przy jednaj ze ścian stało także koło od motocykla. Naprzeciwko stał niewiwlki kredensik a przy nim mały zdobiony kuferek. Nad kredensem wisiała oszklona szafka w której stało parę kieliszków i kika pustych butelek. Michał otworzył kufer - w środku znajdowało się mnóstwo papierów. Zauważył, że niektóre z nich to listy miłosne - najwięcej adresownych do Remisa, który miał ich tu ze sto. Każdy z nich zdawał się pachnieć inaczej - jeden lawendą, drugi jaśminem, parę z nich miało na kopercie odcisk czerwonych ust. Michała, aż ręce świerzbiły, żeby zajrzeć do któregoś z nich. Pomyślał sobie, że gdyby Remis dowiedział się, że grzebał w jego prywatnej korespondencji to zapewne miałby spore kłopoty. Postanowił jednak, że w takim momencie kiedy to jego przyjaciele są w wielkich tarapatach, nie należy zabawiac się czytaniem listów. Obiecał sobie jednak, że gdy wszystko dobrze się skończy pokaże przyjaciołom listy miłosne Remisa - pośmieją się razem.
Tymczasem wyjął z pod pachy złoty puchar i ukrył go w kufrze, pod stertą listów.
- Żaden szanujący się włamywacz mie zajrzy do wyperfumowanego kufra pełnego listów miłosnych... - pomyślał i uśmiechnął się w duchu, że znalazł tak znakomitą kryjówkę.

ps. ten part musiał być krótki żeby następny był dłuższy........aha w następnym parcie dowiecie się kto to jest Riggio

Napisany przez: Abaska 03.06.2003 20:27

Ava - extra =)

Po proostu QL sa te party!! I to wcale niegoopi pomysl, zebys ksiazke wydala ^^


Napisany przez: avalanche 03.06.2003 20:41

czy ja już wspominałam że powinniście się wszyscy leczyć? laugh.gif co do książki - to moje opowiadanie jest za słabe - nie ma dna - i wogóle amatroskie jak cholera dry.gif .........dobra kto chce być moim agentem? rolleyes.gif biggrin.gif ................nie, tak naprawde to chciałam coś napisać odnosnie do mojego ff - może sie wydawać że pominęłam wątek porwanych....nie wiadomo co się z nimi dzieje...ale chcę zapewnić że niedługo wprowadzę ich - poprostu chciałam wprowadzić ich później, pokazać trochę Michała - no to tyle, żeby nie było niejasności.

Napisany przez: Psychopatka 03.06.2003 22:06

QUOTE (Abaska @ 03-06-2003 20:27)
Ava - extra =)

Po proostu QL sa te party!! I to wcale niegoopi pomysl, zebys ksiazke wydala ^^

Tez lubie slodzenie ale nie do przesady... nikt z nas nie ma wybitnych szans na wydanie ksiazki... Smutna prawda, wydanie ksiazki nie jest takie proste... nie od razu chca wszystko wydawac i rozprowadzac. A jesli juz by mieli to zrobic... to trzeba albo miec wtyki albo sie wyyybitnie wyruzniac. Avalanche nasza co prawda pisze dobrze i orginalnie, ale niestety brak jej sporo z tej profesionalnej wprawy. Ale Avalanche, nie mortw sie, bo mi tesh brok =) W wieku 16 lot nie jest sie miszczem. No! =)

Napisany przez: avalanche 03.06.2003 22:19

Psycho ależ ja siem nie martwię wink.gif już to wspomniałam w poprzednim parcie że to opowiadanie to straszna amatorszczyzna a piszę sobie ot tak sobie dla własnej satysfakcji........nie no naprawdę, żeby wydać ksiązkę to trzeba mieć taki talent że hoho i jeszcze paru znajomych na rynku wydawniczym....trzeba też mieć jako taki wyrobiony styl...a mi do tego jeszcze bardzo daleko....zresztą a po co komu książka? macie to tu i to jeszcze za darmo, więc nie marudzić bo jeszcze się zastanowie nad opłatą.....no przecież żartuję wszystko jest za darmo i jeszcze darmowe spotkania z autorem czyli ze mną rolleyes.gif .........dobra już nie paplam bo bzdury wychodzą......jutro następny part i proszę mi tu dawać opinie i jak to chce krytykę - którą też miło przyjmę......no.....to ja idę spać tongue.gif

Napisany przez: Eire 04.06.2003 21:02

ak soie uprzec to sie znajdzie sposóbi tyle,a propozycja byla zartem,bo niestety macie racje ze wiekszych szans na to ni ma.w każdym razie, nawet jesli chcesz to wydac to musisz to skończyć. dawaj dalej o tym riggiu.

Napisany przez: avalanche 05.06.2003 13:52

no dobra już daję.....ostatnio sie rozleniwiłam - nie da sie pracować w takie upały.....wole zimę smile.gif

Part 38

Michał przysiadł na jednym z krzeseł - niedbał o to że jest cały zakurzony - i zaczął rozmyślać. Po raz pierwszy zaczął sobie wyobrażać to, jak kiedyś jego ojciec wraz z kumplami spędzali tutaj czas - sami, z dala od innych, w własnym hermetycznym towarzystwie. Musiało być całkiem fajnie siedzieć tu i robić różne rzeczy. Jego ojciec nie należał do przebojowych facetów jakimi byli na przykład Remis i Sergiusz. On zawsze najlepiej rozumiał się z Ottem - obaj nie stronili od zabaw, ale bawili się bardziej "skromnie" niż ich kumple. Nawet pomimo tych małych różnic, wszyscy dobrze się rozumieli. Remis z Sergiuszem zabawiali resztę - podobno przychodziło tu także paru różnych kumpli z innych klas. Ojciec opowiadał mu kiedyś, że najśmieszniej było zawsze gdy Remis i Sergiusz "troszkę wypili". Tańczyli wtedy razem na stole a potem brali do rąk swoje elektryczne gitary i grali jakieś mocne kawałki drąc się przy tym niemiłosiernie. Otto musiał wkońcu wyciszyć to pomieszczenie zaklęciem, gdy okazało się że ich wrzaski było słychać parę pokoji dalej. Na szczęście jednak żaden nauczyciel nie dowiedział się nigdy o ich tajemniczej kryjówce. Nawet Twintower nie był na tyle wścibski aby odkryć, gdzie też to chowają się jego podopieczni.
Rozejrzał się ponownie po pokoju. Tym razem uważnie prześledził jego zakątki. Na kredensie stała stara popielniczka z mnóstem popiołu w środku a obok leżała paczka po papierosach. Michał wychylił się lekko - za kredensem stała najbardziej niezwykła rzecz jaką widział - stara gitara elektryczna Remisa. Była piękna, purpurowo-czarna o bardzo wymyślnym kształcie. Na odwrocie zaś widniał srebrny skorpion w blado-niebieskich płomieniach. Podniósł delikatnie instrument i położył na stole. W kredensie znalazł jakąś szmatkę, którą oczyścił zakurzoną gitarę. Po wyczyszczeniu sprawiała jeszcze większe wrażenie pięknej i niezwykłej. Na dole widniał nawet podpis "Riggio " - było to przezwisko sławnego członka zespołu rockowego, którego Remis wprost ubóstwiał. Michał zauważył nawet jego stare płyty, kiedy to niechcący potknął się o nie idąc w stronę kredensu. Był też jego plakat na ścianie - młody mężczyzna w typowo rockowym stroju - skórzana kurtka z ćwiekami z wyszywanym skorpionem na piersi. Miał ciemno-brązowe włosy z ufarbowamymi czerwonymi kosmykami. W nosie posiadał kolczyk a na szyji, czarną, skórzaną obrożę z kolcami. Na prawym policzku widniała niewielka szrama, zaś całość jego postaci była spowita niebieskimi płomieniami. Pod spodem widniał napis " Riggio rules ", napisany czerwonym markerem dość niewyprawną ręką Remisa. Michał spojrzał jeszcze raz na leżącą przed nim gitarę. Przez chwilę się wahał, lecz wziął do ręki instrument i przeleciał szybko knykciami palców po jej strunach. Wydobył się mocny dźwięk, odbijający się echem od ścian. Michał zauważył, że gitara samoistnie zaczyna się naciągać, jakby wiedziała że już dawno nikt o nią nie dbał i nie grał. Struny naprężyły się - sprawiały wrażenie jakby były gotowe na mocniejsze uderzenie. Michał jednak nie był pewny. Jeszcze nigdy w życiu nie grał na gitarze, a tym bardziej elektrycznej. Pomyślał jednak,że teraz nikt go nie słyszy, więc nie ma się czego bać, że ktoś go wyśmieje za amatorskie pobrzękiwanie. Nie wiedział nawet jaką melodię miał zagrać - nie przychodziła mu do głowy żadna sensowna piosenka, którą łatwo by było zagrać.
- Co tam, to tylko próba - powiedział sam do siebie. Ku jego zaskoczeniu, struny same układały się do jego palców, co umożliwiało mu na mniejszy fałsz niż przypuszczał na początku. Prawdę mówiąc to gitara grała sama za niego, a on nie mógł nadążyć za rytmem wytyczonym przez nią. Melodia jaką grała wydawała mu się bardzo.....porywająca i pełna żywiołu. Taka przy której ma się ochoty porozwalać wszystko naokoło....wyrazić swój bunt wobec wszystkiego.........taaaaak.....niewątpilwie ta muzyka miała w sobie to coś, co przykuwało uwagę milionów jej sympatyków. Ostre brzmienia i szybki rytm.
Michał zaczął coraz szybciej uderzać w struny i po chwili nadążył za szybko poruszającymi się strunami. Czuł że teraz to on gra a nie gitara. Jakimś cudem wiedział jak grać i trzeba było przyznać, że całkiem dobrze mu to wyszło. Złapał rytm a w uszach dzwoniła mu melodia. Poczuł się bardzo dziwnie, jakby odlatywał a jego dusza doznawała niezwykłych uniesień i emocji, których nigdy dotąd nie poznał. Był wolny, nieograniczony niczym. Po prostu przeniósł się w inny świat.
Gdy skończył odłożył giatrę i usiadł ciężko na stołku. Odczuwał zmęczenie, jakby był właśnie po jakimś wyczerpującym koncercie. Z czoła spływała mu mała strużka potu, zaś twarz zaróżowiła się lekko. Oddychał w przyspieszonym rytmie a serce waliło mu nierówno. Czuł fale gorąca jakie przepływały przez jego ciało i to cudowne uczucie spełnienia i zadowolenia. Wyciągnął się na krześle i oparł nogi o stolik, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy. Tak.....po raz pierwszy przeżył coś tak cudownego. Teraz zaczynał powoli rozumieć Remisa, czemu tak ubóstwiał granie na tym niezwykłym instrumencie.

Napisany przez: Abaska 05.06.2003 14:32

Hesu, qrde, nie bierzcie tego wszystkiego na serio!! To bylo jajo, ale nic nie moffie. A teraz bledy :

1. Na kredensie stała, stara popielniczka <-- przecinak jest tu niepotrzebny

2. nie ograniczony <-- troche dziwnie to brzmoo

pozdro

Napisany przez: avalanche 07.06.2003 23:09

hmmmm ten part mi jakiś dziwny się wydaje......

Part 39

Z trudem opuścił ten niezwykły pokój. Czuł się w nim bezpiecznie i tu naprawdę mógł odizolować się od świata. Wiedział jednak, że taka ucieczka przed rzeczywistością nic nie da. Wciąż rozmyślał o Robercie, Wiktorze i Adamie więzionych gdzieś wiele kilometrów stąd przez największych morderców jacy stąpali kiedykolwiek na ziemi.
Po wyczołganiu się z tunelu był w swoim pokoju, gdzie naszczęście nie zastał Radka. Byłaby to bardzo kłoptliwa sytuacja, gdyby musiałby się tłumaczyć dlaczego leży pod łóżkiem. Zresztą, w głębi duszy Michał marzył, aby Radek nigdy nie dowiedział się o tym pomieszczeniu. W myślach miał już wizję tego co mogłoby się stać gdyby Radek rzeczywiście odkrył tę kryjówkę. Na pewno nie obyłoby się bez rewizji Twintowera - szczegółowo poinformowanym o tym "niebezpiecznym" pokoju przez Radka.
Ostatnio Radek działał Michałowi coraz bardziej na nerwy. Powoli odczuwał chęć potraktowania go w sposób w jaki rozprawiał się z nim dotychczas Wiktor - danie mu do zrozumienia, że nie należy wtrącać się w sprawy innych a także że ma się serdecznie dość jego "upierdliwości". Michał podejrzewał, że Radek rozpoczął jakąś niebezpieczną grę - grę wymierzoną w niego, a wcześniej w jego przyjaciół. Miał niejasne przeczucie, że ten "lizus" szykuje się na coś większego. Niepokoiły go także jego częste ostatnio kontakty z Laurą. Miał dwa podejrzenia co do ich "nagłej przyjaźni" - albo on chce ją zmanipulować do własnych celów, albo po prostu coś do niej czuł.
- Nie....Laura nie mogłaby się zakochać w takim brzydalu - powiedział sam do siebie z "lekkim obrzydzeniem" - a zresztą ona jest dziewczyną Adama.........no tak....ale Adama teraz nie ma - dodał całkiem zaniepokojony. Pomimo iż był zły na Laurę, to jednak czuł że musi w jakiś sposób czuwać nad nią. Wiedział, że Adam byłby mu bardzo wdzięczny gdyby od czasu do czasu zainteresował się tym co robi jego dziewczyna. Zresztą.....kto jak nie on - jego najlepszy przyjaciel, miałby ją ochraniać przed grożącym jej bądź co bądź niebezpieczeństwem.
W zamczysku nie było bezpiecznie. Stare, kamienne korytarze zdawały się być świetnym miejscem na ukrycie się kogoś niebezpiecznego w ich czarnych czeluściach. Uczniowie starali się nie chodzić sami po zamku - bali się tego, że mogą skończyć jak trójka niedawno porwanych chłopców. O zmroku ruch na zamkowych włościach zanikał zupełnie - nie wspominając już że uczniowie bali się wychodzić choćby w dzień na polanę przed zamkiem. Nauczyciele również na każdym kroku pilnowali wejść do zamku. Obowiązkowe było też ryglownie drzwi specjalnym zamkiem, wpuszczającym tylko nauczycieli. Atmosfera stawała się bardzo nerowa, ale największe centrum osiągnęła pewnej pochmurnej nocy.
Jak zwykle wieczorem wszyscy byli już w swoich pokojach, zamknięci i czekający z utęsknieniem na poranek.
- Co robisz? - do pokoju wszedł Radek. Zamknął za sobą dokładnie drzwi, wyglądając wcześniej aby sprawdzić czy aby na korytarzu nie działo się coś dziwnego.
- Nic takiego. Czytam Folwerta. - odpowiedział spokojnie Michał, który leżał na łóżku z nosem utkwionym w książce.
- To....tttoo dobrze - wyjąkał. Był blady jak trup.
- Co ty taki biały jesteś? - spytał podejrzliwie Michał, odsuwając na chwilę lekturę.
- Ja? Zdaje ci się... - wymamrotał. Michał jednak czuł że coś z nim nie tak. Nigdy tak się nie zachowywał.
- Powiesz mi wreszcie, czy mam cię przyszpilić do ściany i wyciągnąć to co ukrywasz? - zagroził. Radek nie na żarty wystraszył się i......
- Durniu, wyłaź z tej szafy! - Michał walił pięścią z starą szafę do której schował się Radek - Czlowieku, nic ci nie zrobię..........czego się boisz? Mnie?
- Ja lubię siedzieć w szafach! Mamusia zawsze mi mówiła że.....
- Rób co chcesz. Dla mnie możesz siedzieć w tej szafie do końca życia, nawet jak chcesz. - oświadczył, po czym udał się kontynuować przerwaną lekturę.
Za oknami robiło się coraz ciemniej. Godzinę po zamknięciu, Radek zaczął się dusić w ciasnej szafie i był zmuszony wyjść z niej.
- No i co? A mówiłeś, że nie wyjdziesz.
- Odczep się dobra? - odwarknął Radek.
- Dobra, dobra. Tylko siedź cicho bo mam zamiar to przeczytać - wskazał na grubą książkę w czerwonej okładce.
- AAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!! - krzyk jaki rozległ się gdzieś w zamku, przeszył błogą ciszę jaka panowała w zamczysku. Michał podbiegł w stronę drzwi, chcąc jej otworzyć. Na drodze jednak napotkał niespodziewaną przeszkodę.
- Nie idź! - to Radek wyskoczył niespodziewanie i blokował dojście do drzwi.
- Zejdź mi z drogi! - krzyknął Michał. Był silniejszy od Radka więc bez trudu odepchnął go na bok i zaczął mocować się z drzwiami.
- Głupie drzwi...... - po chwili zrozumiał, że w tym przypadku będzie potrzebna jego własna magia. Błysnęło białe światło i drzwi wypadły z zawiasów. Michał wypadł jak szalony biegnąć w stronę z której dobiegł go przeraźliwy krzyk. Biegnął przed siebie mijając korytarze. W pewnym momencie poczuł że nie wie gdzie ma sie dalej udać. Była na czwartym piętrze. Przeczuwał jednak że ten krzyk dochodził jakby z szóstego piętra. Ruszył ku schodom i po chwili był już dwa piętra wyżej. Zrobił parę kroków. To co zobaczył o mało nie zwaliło go z nóg. Na podłodze leżała dziewczyna o rudych włosach. Cała była we krwi. Michał stał jak wryty, po chwili jednak oprzytomiał i zaczął ratować dziewczynę. Dotknął jej ręki -była lodowata. Moment potem skierował niepewnie swoją dłoń do jej szyji - nie wyczuwał tętna. Dziewczyna nie żyła.
- O matko....... -wyszeptał. Dłonie miał pokryte jej krwią. Był tak przerażony że nie wiedział co ma dalej robić.
- Zaraz........ - odchylił lekko głowę. Niedaleko leżał długi nóż, zbruczony krwią. Podniósł go i zaczął oglądać. na rękojeściu widniał wygrawerowany skorpion.
- Karlsen!!!!!!!!!!! - serce Michała podskoczyło do góry. Podnióśl się natychmiast i obejrzał się za siebie. Za nim stał Twintower w towarzystwie dyrektora Horovitza.

Napisany przez: Abaska 07.06.2003 23:19

Naprawde, ava, ODZYSKALAS WENE!! Chyba przeszla ze mnie na ciebie, bo ja jush kompletnie nie wiedzialam co napisac w pamietniku CC ^^ Ava... Ty kradziejko!! wink.gif Zaczyna sie znow fajnie rozkrecac... Nie fajnie... Zaj... Zarabiscie fajnie!! BOSKOOO!! Pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz piz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz pisz... czy mowilam juz, ze masz pisac?? =)

***

Tak, tak... sloneczko robi swoje ^^

Napisany przez: avalanche 07.06.2003 23:34

Abaś......czy ty nie dostałaś czasem porażenia słonecznego? laugh.gif hhe żartuję biggrin.gif a ja myślałam że mi to badziewnie wyszło.....Ty też masz wene (a gromada to co?).....ja tylko czasami ją mam rolleyes.gif

Napisany przez: Abaska 08.06.2003 12:58

No akurat sie nie dziwie, ze wena ci siem konczy... Juz sie napisalas troche w tym temacie =) A Gromada to nic... Musze sie wyzyc i pelno dialogow tam jest.. Chyba odreagowuje po pamietniku =)

A z tym porazeniem to chyba nie zartujesz =D Bo naprawde jstem taka jakas nijakas =)

Napisany przez: avalanche 09.06.2003 17:03

A teraz dłuuuuuuuugaśny part - a to z powodu mojej nieobecności w szkole i "chwilki"czasu poświęconej PNZ - życzę miłego czytania tongue.gif

Part 40

- Ja.....ja....ja.... - zaczął się jąkać.
- Tłumacz się i to natychmiast!!!! - wrzasnął Twintower. W jego głosie wyczuwało się nie tylko wściekłość ale i przerażenie.
- Ja tego nie zrobiłem!!!! - w tym momencie spojrzał na trzymany przez niego nóż. Zorientował się, że znalazł się w niezłych opałach.
- Zabiłeś ją......... - wysyczał Twintower.
- Howardzie uspokój się !!! - dyrektor zdawał się być bardziej przerażony zachowaniem profesora niż leżącą trupem uczennicą.
- Panie profesorze ja jej nie zabiłem! Przysięgam!!! Ja tylko wybiegłem żeby sprawdzić co się stało........ktoś krzyczał......chciałem pomóc........tylko pomóc - osunął się na podłogę. Głowę miał opuszczoną. - Nie zabiłem jej - wyszeptał przerażony. Oczy miał wytrzeszczone z przerażenia. Ta dziewczyna leżała martwa.........ktoś ją zabił z zimną krwią, a teraz jeszcze okaże się, że to ja ją zamordowałem........a przecież chciałem tylko sprawdzić co się dzieje......po co ja brałem ten cholerny nóż do ręki? chyba zaczynam wariować........dlaczego jest mi tak gorąco? - wszystkie te pytania wierciły mu głowe jak milion ostrych gwoździ.
Na korytarzu zrobiło się cicho. Twintower stał jak wryty wpatrzony w ciało dziewczynki. Ręcę trzęsły mu się mimowolnie. Podszedł do martwej uczennicy i sprawdził jej puls, jakby chciał się upewnić co do tego czego był zupełnie pewny.
- Howardzie....
- Nie żyje - powiedział cicho Twintower. Nóz który trzymał przed chwilą Michał upadł na kamienną posadzkę. Twintower spojrzał się w jego stronę. Chłopiec wyglądał jakby przeżył szok - twarz pełna przerażenia i ten wzrok.....utkwiony w martym ciele dziewczyny. Podniósł leżący przy nim nóż i obejrzał. Michał zauważył że oczy Twintowera rozszerzyły się na widok wizerunku skorpiona. Podał nóż dyrektorowi a ten wydał z siebie tylko zduszony okrzyk.
- Wstań - rozkazał Twintower do Michała. Chłopiec spojrzał się na profesora - jego twarz była biała a oczy zdawały się być puste.....przerażone.....
- Wstań - powtórzył - Wierzę ci. - Michał spojrzał się zdziwionym wzrokiem na stojącego przed nim nauczyciela. Czyżby naprawdę wiedział że to nie on dokonał tego strasznego czynu?

Następny dzień okazał się jednym z gorszych w jego życiu. Każdy, którego mijał na korytarzu patrzył się na niego z pewną wrogością......czasem z przerażeniem.
- Ty morderco!!!!! - jedna z przyjaciółek zamordowanych wybuchnęła złością i płaczem na jego widok. Parę osób musiało przytrzymać dziewczynę przed rzuceniem się na Michała.
Większość osób podzielało opinię, że to Michał zabił tę biedną dziewczynę. Gdzie tylko przechodził, słychać było szepty uczniów, a sądząc po ich tonie, nie były przychylne jego osobie. W pewnej chwili zaczął biec........biec przed siebie.....chciał uciec od tego wszystkiego......
- Michał? - przy ścianie stał Paweł. Michał odsunął się instynktownie od niego parę kroków do tyłu.
- Co tu robisz?
- Ja? Ależ nic takiego - zaśmiał się. Po chwili pstryknął palcami i obaj zanaleźli się gdzieś w środku lasu.
- Gdzie my jesteśmy? - spytał przerażony Michał.
- W miejscu gdzie to wszystko się zaczęło.......miejscu, które musisz poznać, bo to one jest twoim przeznaczeniem....... - Michał poczuł jak jego umysłem targają te wszystkie wspomnienia....wspomnienia minionych dni. Dzień w którym zniknęli jego przyjaciele....wyrzuty Laury......twarz tej dziewczyny......
- Ona zginęła, ale to nie musiało się zdarzyć - wyszeptal groźnie Paweł.
- Ty ją zabiłeś......
- Nie zabiłem jej - wysyczał gniewnie chłopak. - Ty nic nie rozumiesz.............Czy jesteś na tyle głupi by nie dostrzegać tego co tak naprawdę dzieje się wokół ciebie? - Michał wytrzeszczył ze zdziwienia oczy.
- O czym ty mówisz?
- Ja wiem kto ją zabił.
- Kto? Gadaj!!!! - wykrzyczał. Paweł rozejrzał się po okolicy jakby bał się że ktoś może ich obserwować. Podszedł bliżej i stanął tuż przed Michałem.
- Nie domyślasz się? A więc podopowiem ci. Kto ostatnio zachowywał się dziwnie? Nienaturalnie? Kto nie darzył ciebie i twoich przyjaciół szczególną sympatią? Kto był na tyle wścibski.......podły.........aby wpakowywać was w rózne kłopoty......co? - Michała nagle olśniło.
- Radek? - Paweł kiwnął twierdząco głową.
- Ale........
- Strzeż sie go. Wydaje sie niepozorny ale uwierz mi, to jest osoba, której zależy tylko na sobie. On was nienawidził od samego początku. Miał już zatruty umysł gdy tu przyszedł. Ale on już dokonał części swojego planu. Wiktor......Adam........Robert.......to przez niego nie ma ich teraz wśród nas. To on zaproponował tobie abyś pozostawił samym sobie Wiktora i Adama przywiązanych do drzewa. To on dosypał do jedzenia Roberta jakieś świństwo, które sprawiło że leżał w skrzydle szpitanym. To on pragnie aby Laura znalazła sie po jego stronie. To on zabił wczoraj w nocy.
- Skąd.....skąd ty to wiesz?
- Wiem bo sam należę do Krwiożerczego Zakonu - to wyznanie nie wywołało takiej reakcji jakiej podziewał się zobaczyć Paweł.
- Dlaczego.......dlaczego mówisz mi to wszystko, skoro jesteś po ich stronie? Czego ty chcesz ode mnie?!
- Chcę cię ochronić przed grożącym ci niebezpieczeństwem - wyjawił.
- To niemożliwe........
- Oddałem ci kielich, który powinien być już teraz w rękach zakonników..........poza tym......ja wiem, że to może sie wydać dziwne, ale.......czuję jakbym cię kiedyś znał. Jakbyśmy się już kiedyś znali........bardzo dawno temu.......Absurdalne, nieprawdaż? Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale w głebi serca czuję, że mogę ci ufać i że ty......że ty ufasz mnie...... - Michał nie wiedział co odpowiedzieć. Poczuł jednak że to co mówi Paweł jest szczere, jakby mówione prosto od serca. - To samo odczuwałem do Wiktora, Adama i Roberta. ta bliskość.....serdeczność........Michał ja......ja nie chcę już krzywdzić ludzi......chcę się stać normalnym człowiekiem.....chcę uwolnić się od Zakonu.....proszę, pomóż mi w tym - po jego policzku spłynęła łza.
- Pomogę - oczy Pawła nabrały jakby nowego blasku. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Dziękuję - wyszeptał wzruszony.
- Nie masz za co dziękować zdrajco! - Za nimi stał Radek. W ręku trzymał długi miecz. - Wygadałeś się.......niepotrzebnie - jego twarz wykrzywiła się w wstrętnym grymasem - Michał i tak zaraz zginie razem z tobą i nikt nie będzie mnie podejrzewał o to morderstwo - zaśmiał się lodowato.
- To się jeszcze okaże - Paweł wystrzelił ognistą kulą w stronę Radka. tan jednak zdołał się uchylić na czas.
- Pudło! Teraz moja kolej - zaczął biec z wyciągniętym mieczem w strone Radka. Paweł jednak nie poruszył się ani na krok. Miecz coraz bardziej zbliżał się do jego twarzy. W ostaniej chwili chwycił w powietrzu wyczarowany przez siebie własny miecz. Zamachnął się i ku zdziwieniu i Radka i Michała, przeciął miecz przeciwnika na pół, po czym przystawił ostrze do gardła Radka.
- Może pogadamy? - spytał beztroskim tonem i uśmiechnął się złośliwie.
- Malcolm....... - Michał przez chwilę zastanowił się do kogo Radek mówi. Przypomniał sobie jednak szybko, że przecież on nie wie jak naprawdę ma na imię ten chłopiec. - Co ty do cholery wyprawiasz? Będziesz mieć kłopoty. Słyszysz?! Nie darują ci tego......zobaczysz! - Michał miał wrażenie, że przez sekundę oczy Pawła starciły blask.
- Nic mi nie zrobią dopóki mnie nie złapią. Skoro ty musiałeś wsadzić ten swój wśibski dziób w nie swoje sprawy to nam pomożesz.
- A jak nie?
- Uuuuuu nie rób mi tego.......chyba nie chcemy tu rozlewu krwi? zacmokał "troskliwie". Radek jednak nie przestraszył się groźby.
- Jak mnie zabijesz to oni ciebie i tego kretyna - wskazał głową na Michała - zabiją. Chociaż wcześniej zapewne potorturują was a potem może oddadzą was w ręce tych słynnych zjadaczy ludzi......jak oni też się nazywają? -podrapał się po brodzie - nieważne zresztą....po takim "obiadku" zostają tylko kości...... - Michałowi ciarki przeszły po całym ciele. Przypomniał sobie jak wiele lat temu widział te istoty - po tym nieszczęśniku którego wtedy widział zostały tylko bielusieńkie kości.
- Wstawaj! - krzyknął niespodziewanie Paweł.
- Oszalałeś? Zakonnicy...
- Zamknij się, bo jeszcze pomyślę czy cię nie uśmiercić na miejscu - zagroził. Radek tym razem nie wyglądał już na takiego pewnego. Coś w tym było - Paweł wyglądał bardzo groźnie gdy był wściekły. Jakaś zniewalająca moc emanowała z jego osoby.
- Malcolm..... - radek nie zdążył dokończyć gdy z jego ust wydobył się przeraźliwy krzyk. Michał dostrzegł, że z jego ramienia sączy się strumieniem krew.
- Albo wstajesz, albo wbiję ci ten miecz w serce, a przysięgam że nie żartuję!!!
- Chcesz go zabić?! - Michał nie wytrzymał. Bądź co bądź, ale do zabójstwa nie zamierzał dopuścić nawet gdy ofiarą miał być Radek.
- Bronisz tę gnidę????!!!!! - krzyknął wściekle Paweł. Michał jednak nie zamierzał się ugiąć.
- Tak, ale nie z powodu że zależy mi na nim ale dlatego że nikt, a już napewno ty ani nikt inny nie ma prawa decydować o jego życiu - wytłumaczył. Był bardzo poważny.
- Nie gadaj mi tu tych haseł głoszonych przez tych palantów, którzy w życiu nie poznali prawdziwego życia - prychnął.
- Zabijanie to według ciebie prawdziwe życie?
- To jest element jaki pozwala przetrwać, a jeżeli ty tego nie rozumiesz to znaczy, że nie masz pojęcia o......
- Masz rację, nie mam pojęcia! Jestem kretynem którego należy zabić tylko dlatego że potrafi okazać człowiekowi współczucie! To ty nic nie rozumiesz! Życie nie polega tylko na eliminowaniu słabszych....
- Przestań chrzanić do cholery, bo słuchać nie mogę! Jakby wszyscy tak myśleli jak ty to na świecie zaroiłoby się od takich jak on - gotowych wbić ci nóż w najmniej oczekiwanym momencie, albo tych morderców, którym nie zależy na nikim. Chcą tylko zabić bo..... - urwał. Michał uśmiechnął się.
- Doszliśmy do punktu wyjścia. Rozumiem cię, ale zważ na to że nie ma powodów aby zabijać Radka - każdy zasługuje na drugą szansę.
- Niech ci będzie. Nie zabiję go teraz, ale obiecuję że gdy tylko ten kretyn będzie próbował wykręcić jakiś numer - zrobię to i nawet ty mnie nie powstrzymasz. - Michał zawahał się. Uznał jednak, że i tak wynegocjował dużo zważywszy na to, że Paweł to osoba z którą trudno się pertraktuje.
- Słyszałeś? Zawdzięczasz życie tylko dlatego, że komuś zechciało się być aniołem stróżem - spojrzał kątem oka na wciąż uśmiechniętego Michała - Pilnuj go. - rozkazał - A jak będzie próbował....
- Nie będzie. Zapewniam cię. Myślę, że Radkowi też zależy na tym aby nie znaleźć się na cmentarzu, prawda? - spojrzał na przerażonego Radka.
- W takim razie, ruszamy.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Michał. Moment nie uwagi sprawił, że Radek zdołał zniknąć.
- No i co zrobiłeś!!!!!!????? Nawiał nam!! Teraz obaj będziemy mieli kłopoty!!! Wiesz co on teraz zrobi? Poleci i powie wszystkim, że to ty -wskazał palcem - ty go chciałeś zabić!
- Dlaczego ja? Przecież to ty chciałeś......
- A ty swoje do cholery! Czy przez ten czerep nie dociera, że on nie chce się mnie pozbyć tylko Ciebie? Bardziej niż mnie, on nienawidzi.......
- Mnie. Ale dlaczego?
- Przestań zadawać pytania jak jakiś tępy umysłowo - skarcił go - Ja nie mogę, tobie trzeba wszystko tłumaczyć....
- Bardzo mi przykro, że jestem ograniczony umysłowo! - krzyknął niespodziewanie Michał.
- Dobra, słuchaj. Radek też należy w pewnym sensie to młodszej gwardii Zakonników tak jak ja, rozumiesz?
- No...
- Ale - zaakcentował - On nie przeszedł takiego szkolenia jak ja, czyli że nie jest do końca dzieckiem wychowanym przez Zakonników - Michałowi to wszystko wydawało się bardzo zagmatwane, ale coś go w tej wypowiedzi zaintrygowało a mianowicie...
- Jeżeli ty przeszedłeś jak to mówisz - całkowite szkolenie - to jakim sposobem się zbuntowałeś? O ile mi wiadomo to takie dzieci wychowywane przez Zakonników są poddawane praniu mózgu, torturom...pozbawione uczuć? - Paweł zdawał obawiać się tego pytania.
- Bo mi ktoś pomógł.........

Napisany przez: Abaska 09.06.2003 18:34

Qrcze, po tym lizy...(wprowadzam cenzure) tylku ^^' bym sie tego ABSOLUTNIE niespodziewala!! Avus, avus... ciagle masz dla nas jakies niespodzianki laugh.gif Naprawde, zaczyna siem niezle rozkrecac =) No i, blagam, nie rob nam tego i nie kaz czekac dluuuuuugo na next parta =)
Czemu las jest przeznaczeniem Michala? =)

Bledy:

1.
zaczął biec z wyciągniętym mieczem w strone Radka. Paweł jednak nie poruszył się ani na krok <--- pomylka z imionami =) Moze lepiej by bylo:

zaczął biec z wyciągniętym mieczem w strone Pawla. Ten jednak nie poruszył się ani na krok

2.
- Pomogę - oczy Pawła nabrały jakby nowego blasku. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Dziękuję - wyszeptał wzruszony.

No to 2 to nie jest jako taki blad... Ale goopio to zabrzmialo z tym wzruszeniem. Jakby tak cos na sile... Albo ciut przesady? huh.gif Nie wiem... Nie umiem tego okreslic... po prostu cos tu nie gra =)

Napisany przez: avalanche 09.06.2003 18:42

heh Abaś wiem - poprawiałam tekst i zapomniałam usunąć paru rzeczy - w tym tego co wymieniłas że jest dziwne.....

Matko! To ja dałam e las jest przeznaczeniem Michała? Idę się zastrzelić.....taki błąd....ale wstyd dry.gif

Napisany przez: kelyy 17.06.2003 15:54

Ava, twój fick jest boski, ale moglabys wstawic next parta nie?

Napisany przez: avalanche 17.06.2003 16:13

kelyy troche później za pare dni tongue.gif - teraz mam pare spraw do załatwienia ale obiecuje że niedługo dam wink.gif

Napisany przez: Jade^_^ 17.06.2003 18:35

Ava...nawet się dumyślam jakich.. smile.gif
mam te same problemy..
najpierw zanieść papiury, a potem jeszcze te nerwy czy się dostanie..
wiem co czujesz cool.gif bo sama przez to przechodzę...
więc przejdźmy przez to razem biggrin.gif hyhy cheess.gif

Napisany przez: avalanche 18.06.2003 16:45

znalazłam troche czasu i wracam po dłuższej przerwie (no od poniedziałku pewnie mnie wywieje na troche ale postarm się znaleźć czas -> powód? - składanie papierów do szkół....tak więc proszę o wyrozumiałość bo ja już powoli zaczynam się stawać kłębkiem nerwów.....oszaleję z tym liceum dry.gif ) Ten part jest według mnie taki sobie ale obiecuje że następny będzie trochę lepszy wink.gif Miłego czytania życzę tongue.gif

Part 41

- Kto? - Michał po raz pierwszy ujrzał w oczach Pawła swego rodzaju niepewność.
- Nieważne. O niczym nie słyszałeś - powiedział szybko.
- Ale...
- O niczym nie słyszałeś, zrozumiano?! - zagroził. Z jakiegoś powodu cały drżał.
- Czego ty się boisz? -spytał w końcu Michał - Dlaczego nie jesteś ze mną szczery? Po co wogóle wplątałeś mnie w to wszystko skoro....skoro nie jesteś gotów mi zaufać? - Paweł zachwiał się i zbladł.
- Nie pytaj....zrozum ja...ja nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na niektóre pytania.... - zwrócił swą głowę ku zdziwionemu współtowarzyszowi.
- Dobrze - odparł spokojnie - Powiedz mi tylko jedno.....dlaczego to robisz?
- Ja wiem co to znaczy mieszkać w Zakonie.....żyć w nim. Przez wiele lat zamieszkiwałem jego ponure komnaty....czasem więzienia. Trafiłem tam jako mały chłopiec. Prawdę mówiąc to nie pamiętam jak żyłem kiedyś...kim byli moi rodzice....czy miałem przyjaciół? Nie wiem. Zostałem poddany szkoleniu, bardzo surowemu zresztą. Odmawiano nam wszystkiego - prócz jedzenia i picia. Byliśmy całkowicie podporządkowani woli naszych nauczycieli. Wpajano nam że najważniejsza jest sztuka walki oraz brak uczuć wobec przeciwnika. Nie wolno nam było płakać, okazywać litości i bólu. Całe nasze życie było przepełnione przemocą - walczyliśmy ze sobą podczas ćwiczeń a potem sami, zamknięci ze sobą oddawaliśmy się żądzy pogrążenia słabszych od nas. Jedynym prawem jakie obowiązywało było prawo silniejszego. Wielu z tych z którymi nieraz dzieliłem celę, na moich oczach zabijało najsłabszego w grupie....dla zabawy i chęci krwawego widowiska. Ciało nad ranem zabierali tzw. pożeracze ciał. Nie ufaliśmy sobie - każdy dbał o to by przeżyć. Było jednak coś co sprawiało że powoli każdy z nas stawał się coraz bardziej okrutny i bezwzględny. Tak zwane "seanse" odbywały się w nocy w najciemniejszym zakątku zamczyska. Wybierano tych którzy zaczynali się buntować lub przejawiali objawy dobroci. Pod osłoną nocy wyprowadzano taką osobę i prowadzono do miejsca gdzie każdy w końcu podporządkowywał się woli zakonników. Nie da się opisać tego co wyczyniali z taką osobą. To było gorsze od tortur. Stosowano tzw. metodę umysłową, polegającą na penetrowaniu umysłu, zadawaniu bólu oraz pozbawaniu zbędnych uczuć....wspomnień mogących przywołać dobre emocje.....własnych myśli i wdrażaniu w taki umysł wszystkiego co najgorsze....przekonywaniu o słuszności bycia złym. Oczywiście niekedy i te środki zawodziły. Wtedy to poprostu zabijano.
- Ale dlaczego ty nie jesteś taki jak oni? - spytał niespodziewanie Michał.
- Bo ktoś nie chciał abym podzielił jego los. - wyszeptał tajemniczo. Mówiąc to utkwił wzrok w swoich butach, jakby niechciał zdradzić czegoś co przez tyle lat pozostawało jego najskrytszą tajemnicą. - Musisz mi pomóc uwolnić twoich przyjaciół. Czasu jest niewiele a trzeba działać szybko. - Michał zauważył że Paweł szybko zmienił temat. Zgodził się jednak z tym iż teraz najważniejszą sprawą jest ratunek dla porwanych.
- Sami nie damy rady - oznajmił po krótkim namyśle.
- Wiem. Teraz mamy dodatkowo utrudnioną sytuację... - powiedział marszcząc brwi - Ten kretyn Radek zapewne będzie chciał cię wrobić, a my potrzebujemy pomocy jednego albo dwóch nauczycieli Akademii. Musisz im udowodnić że jesteś czysty.
- Masz jakiś plan?
- Powiedzmy. Po prostu trzeba przekonać nauczycieli że Radek....że Radek uderzył się mocno w głowę - na twarzy Pawła pojawił się chytry uśmieszek.
- Ale jak?
- Bądź choć odrobinę pomysłowy. Trzeba mu zaserwować mały napój - sięgnął do kieszeniu i po chwili trzymał w ręku mały flakonik z przezroczystym płynem w środku.
- Co to jest?
- To jest takie coś co sprawi że ten kretyn zacznie bredzić od rzeczy.....
- Mam nadzieje że to nie jest niebezpieczne - spytał z niepewnością Michał.
- Nie martw się, to ma krótkie i bezbolesne działanie i jest - co przyznam z wielkim żalem - całkowicie bezpieczne. Dolej mu to a zobaczysz. - uśmiechnął się jeszcze chytrzej niż przedtem.
- Mam nadzieje - dodał z "lekką" ulgą Michał.
- Pamiętaj, że od ciebie zależy czy uda ci się oczyścić z zarzutów.
- To znaczy że ciebie nie będzie? - spytał zdziwiony Michał.
- Ja zjawię się w odpowiednim momencie. Mam sprawę do załatwienia - mrugnął znacząco i rozpłynął się w powietrzu.
- W takim razie trzeba działać - powiedział do siebie Michał i pobiegł w stronę zamku.
Okazało się że Paweł miał rację. Przy wejściu stał Radek w towarzystwie dyrektora.
- Panie Karlsen, proszę się wyjaśnić. Pan Szczęsny powiadomił mnie o rzekomym zamachu na jego życie - oznajmił z powagą Horovitz.
- Kolega ma bujną wyobraźnię - wymyślił na poczekaniu.
- W takim razie może wytłumaczysz mi dlaczego w zaistniałych okolicznościach kiedy to zamordowano uczennicę, opuszczasz teren Akademii kradnąc przy tym szkolny miecz!!! - krzyknął. Wyglądało na to że Radek szczegółowo obmyślił metodę unieszkodliwienia Michała - ukrył nawet jeden z mieczy aby dodatkowo poprzeć swe argumenty.
- Nic nie ukradłem a ten miecz.....pane profesorze przecież równie dobrze mógł go ktoś inny ukryć aby zwalić na mnie winę... - starał sie wyjaśnić. Zrozumiał jednak że popełnił jeden malutki błąd w swych wyjaśnieniach.
- A więc przyznajesz że masz coś na sumieniu - Michał miał ochotę walnąć się porządnie o ścianę.
- Nie ja chciałem powiedzieć....pan mnie źle zrozumiał - starał się odkręcić.
- Do wyjaśnienia sprawy masz pozostać w swoim pokoju - Michał zdążył tylko obrzucić Radka wściekłym spojrzeniem. Czuł że zawalił sprawę...jednak....

- Tylko nie ruszaj tej wody. - krzyknął z pod prysznica Radek. Szklanka którą zostawił Radek stała spokojnie na stole czekając na kogoś kto ją wypije, lub.....
- No jeszcze troche...jeszcze troche.. - mruczał pod nosem Michał wlewając zawartość przezroczystego płynu do wody - No...teraz zobaczymy kto tu jest sprytniejszy...
- Czego się tak czaisz przy mojej wodzie? - z łazienki wyszedł całkowicie mokry Radek. Michał na szczęścię w porę schował flakonik
- A nie mogę?- spytał niewinnym głosem.
- Nie - odparł egoistycznie Radek po czym wypił całą zawartość szklanki. Teraz wystarczyło czekać na reakcję.....
Radek dostał nagłego ataku szału. Zaczął wszystkim rzucać i krzyczeć w niebogłosy. Nie trzeba było długo czekać na reakcję dyrektora....
- Co tu się dzieje? - zapytał śledząc wzrokiem poczynania Radka. - Co mu jest?
- Myślę panie dyrektorze, że Radek..... - nie zdążył jednak dokończyć gdy nagle rozległ się szczęk spadającego metalu. Zarówno on jak i dyrektor spojrzeli w stronę łóżka Radka - na podłodze leżał srebrny miecz.
- Co to ma znaczyć? - spytał z nieokrywaną złością Horovitz.
- On jest mój!!!! - ku zaskoczeniu Michała i Horovitza oczywiście, Radek rzucił się na szkolny miecz jakby był pewnien że to jego własność.
- Panie dyrektorze w zaistniałej sytuacji prosiłbym o uniewinnienie mnie gdyż zostałem niesłusznie posądzony o przywłaszczenie sobie szkolnej własności....
- Wystarczy Karlsen. Jesteś uniewinniony, a pan - zwrócił się do Radka - panie Szczęsny proszę za mną....z mieczem.
Długo jeszcze trwało zanim dyrektorowi udało się doprowadzić Radka do swojego gabinetu, jednakże po godzinie ta sztuka mu się udała. Tymczasem Michał z niecierpliwością wyczekiwał powrotu Pawła. Miał nadzieję że w miarę szybko uda im się wykonać plan uwolnienia przyjaciół.

Podczas gdy Michał pogrążony był w myślach o tym jak uwolnić przyjaciół, wiele kilometrów dalej w skromnej posiadłości rządowej odbywała się narada wysokich rangą dowódców, którzy mieli takie same zmartwienia co on. Jednkaże ich spotkanie przerwało nagłe wejście jednego z członków który powrócił po długiej nieobecności wywołując nie małe zamieszanie na sali....

Napisany przez: Jade^_^ 18.06.2003 19:15

Twoje opowiadanie przesycone mrokiem jest
A ma dusza mrokiem się żywi... Więc...
Pisz!! Albo odwiedzę Cię którejś nocy w pełni...
Wgryzę się w Twą szyję i wyssę cały ten mrok..
A moje pazury rozerwą Twe ciało na strzępy...
I pozostanie po Tobie jedynie proch i krew...

Qrna... Ale mi szajba odbija...hehe biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 18.06.2003 19:19

QUOTE (Jade^_^ @ 18-06-2003 19:15)
Twoje opowiadanie przesycone mrokiem jest
A ma dusza mrokiem się żywi... Więc...
Pisz!! Albo odwiedzę Cię którejś nocy w pełni...
Wgryzę się w Twą szyję i wyssę cały ten mrok..
A moje pazury rozerwą Twe ciało na strzępy...
I pozostanie po Tobie jedynie proch i krew...

Qrna... Ale mi szajba odbija...hehe biggrin.gif

Jade ja siem ciebie normlanie zaczynam bać unsure.gif laugh.gif - może troche mroczne (tak? Ava się dopiero teraz orientuje biggrin.gif ) ale tak sie czuje okropnie.....załamka totalna z powodu wyników sad.gif - pewnie jakieś odbicie moich uczuć tutaj się znajduje (napewno!) w końcu trza sie wyładować

ale siem musze wziąć w garść...

Napisany przez: kelyy 18.06.2003 20:16

wyjezdzam jutro do Kolobrzegu i nie uda mi sie tam dorwac do netu, wiec mam nadzieje, ze bedziesz pisala duzo partów Ava, zebym miala co czytac =D

Napisany przez: avalanche 18.06.2003 20:18

kelyy - postaram siem tongue.gif posatnowiłam jeden dziennie dawać wink.gif

Napisany przez: Abaska 18.06.2003 20:33

Dawaj avus, dawaj =) Ten part jest git i czekam na wiecej =D Juz mi sie powtarzac nie chce... Wiesz, ze masz zawsze wierna fanke =) Pozdro

Napisany przez: kelyy 18.06.2003 20:53

Ta Abaska, ja też się dołączam, może stworzymy fajnklub Avy tongue.gif

Napisany przez: avalanche 18.06.2003 22:02

Postanowiłam ulec namowom i dać małego parcika na noc (ludzie siem uzależnili to teraz żadają laugh.gif -ja siem zaczynam bać..jeszcze mis eim do komputera chochliki jedne włamią biggrin.gif )

Part 42

Rozległ się huk i do sali wkroczył wysoki mężczyzna w śnieżno-białych włosach z paroma zmarszczakami na twarzy i ciemno-niebieskimi oczami. Miał na sobie długą czarną pelerynę i ciemny płaszcz z usztywnionym kołnierzem. Tuż za nim weszła jego żona. Meżczyzna rozejrzał się po sali a gdy upewnił się że jego uwadze nie umknął żaden szczegół spytał:
- Gdzie mój syn!? - jego ton wskazywał, że był lekko rozgniewany. Oczywiście nikt ze zgromadzonych nie miał pojęcia o kogo chodzi. Nikt prócz Jonathana Smith'a.
- Witaj Wilhelmie! - pan Smith podszedł do mężczyzny i uścisnął mu dłoń. Mężczyzna uśmiechnął się i ponownie zapytał:
- Jonathan, gdzie on jest?
- Nie denerwuj się. Wyszedł, ale zaraz powinien wrócić - wyjaśnił. Mężczyzna nadal miał grobową minę, ale nie odmówił kawy, którą mu zaproponowano i przysiadł się ze starym druhem do pobliskiego stołu. Reszta zgromadzonych powróciła do swoich spraw i chwilę później salę wypełniał odgłos rozmów.
- Dawno się nie widzieliśmy.....oooo Anno miło cię znów spotkać - pan Smith przywitał żonę swego przyjaciela krótkim pocałunkiem w dłoń. Kobieta uśmiechnęła się i przysiadła do swojego męża, który nadal wyglądał na rozeźlonego.
- Wierz mi Jonathan, on tak przez całą drogę - nic nie mówi i wygląda jakby zjadł coś niestrawnego - zażartowała - Może mi wreszcie powiesz o co chodzi i dlaczego się tak wściekasz?- spytała całkiem poważnie męża. On jednak cały czas wpatrywał się to w drzwi, to w blat stołu mrucząc coś pod nosem. Po chwili jednak przemówił:
- Jonathan, muszę z tobą porozmawiać
- Właśnie to robisz - pan Smith uśmiechnął się życzliwie, lecz jego rozmówca nie podzielał jego nastroju - przeciwnie, nadal nie okazywał żadnych uczuć świdczących o tym że jest skory do żartów.
- Jonathan nie żartuj. Przyjechałem tu ponieważ doszły mnie niepokojące słuchy o moim synu - mężczyzna oparł się o krzesło postukując knykciami o blat stołu, po czym na jego twarzy zagościł wykrzywiony uśmiech.
- Nie uwierzysz - powiedział po krótkiej przerwie - w co mój syn wpakował się, podkreślam, całkiem świadomie - pan Smith zrobił zdumioną minę.
- O czym ty mówisz? Co zrobił Remis?
- Wilhelm? Wilhelm to ty? - dało się słyszeć głos pani Juli. Towarzyszyli jej Stefan i Sergiusz. Cała trójka przysiadła się do stolika. Byli w znakomitych nastrojach. Wilhelm poczekał aż ucichnie wymiana zdań między przybyłymi. Pan Smith ponownie zadał swoje pytanie:
- No więc jak już wspomniałeś, przybyłeś tu w sprawie Remisa, ale nadal nie wiem o co chodzi?
- Mój kochany syn nigdy nie zerwał kontaktów z Zakonem - wypalił. Sergiusz i Stefan spojrzeli po sobie zdziwieni. Pani Julia, tak samo jak jej mąż uznali to co powiedział im przed chwilą Wilhelm za dobry żart.
- Co ty mówisz? Minęło wiele lat od kiedy nie jest z Zakonem i nigdy nie współpracował z nimi potem. Sami przecież.....
- Pozory - uciął krótko Wilhelm - Wszystkich nas wyprowadził w pole.
- Wilhelm co ty za głupstwa wygadujesz? - Anna nie kryła zaniepokojenia tymi zarzutami. Wyglądała nawet na lekko rozgniewaną. Mężczyzna wyczuł jednak że nikt nie chce mu uwierzyć i postanowił sięgnąć po dowody. Wyciągnął z kieszeni szarą kopertę i pokazał zgromadzonym jej zawartość.
W środku znajdowały się zdjęcia. Wilhelm przeszukał z pliku fotografi jedno które uznał za szczególnie interesujące i podał panu Smith'owi.
- Nie wierzysz, więc przyjrzyj się uważnie tej fotografi oraz innym - rzucił wściekle fotografiami w stół. Pan Smith przyjrzał się uważnie zdjęciu, które podał mu Wilhelm.
- Kogo na nim widzisz? - spytał wkońcu zdenerwowany Wilhelm. Pan Smith zmarszczył czoło, po czym powiedział prawie szeptem:
- Zakonnicy......
- Właśnie! - krzyknął mężczyzna - Ten kretyn wszystkich nas oszukał!
- Wilhelm uspokój się! - Anna nie pochwalała zachowania męża.
- Przepraszam kochanie, ale w tej chwili nie potrafię nad sobą zapanować. Mój syn zakpił sobie z nas, a najgorsze że robił to całkiem świadomie. Robi lewe interesy z nimi - przemyca broń, handluje truciznami, alkoholem, różnego rodzaju używkami a także zaopatruje się w całe sztaby złota - ręce mężczyzny drżały z gniewu.
- Remis jest przemytnikiem? - spytał z niedowierzaniem Stefan
- Nie tylko. Ostatnio zniknęły różnego rodzaju przedmioty magiczne o dużej mocy. Mam także informacje że wspiera finansowo jakiś najemników - Wilhelm sam pokręcił głową, jakby niedowierzając w to co sam mówi. Wiedział jednak, że to szczera prawda.
- Ale skąd ty o tym wiesz? - spytał podejrzliwie Sergiusz.
- Życie pod jednym dachem z moim synem nauczyło mnie czegoś. A mianowicie że nie należy mu ufać.
- Wilhelm, słyszysz co ty mówisz? Oskarżasz własnego syna o takie sprawy? - Sergiusz nadal niedowierzał. Wilhelm spojrzał mu prosto w jego oczy.
- Sergiusz wierz mi. Ja próbowałem mu zaufać - i to wiele razy. Jednakże za każdym razem doznawałem rozczarowania. Remis nigdy nie dotrzymywał słowa, zawsze migał się od odpowiedzialności, zawsze dbał tylko o własne interesy. Bardzo bym pragnął żeby wkońcu się zmienił. Miałem nawet przez pewien czas nadzieję, że gdy wreszcie odczepi się od Zakonu to zmieni się - w to wierzyłem i to podpowiadało mi serce. Rozum jednak nakazał mi sprawdzić. Chciałem być nareszcie spokojny o to że mój syn raz na zawsze wyzbył się swojego zakłamania. Wysłałem paru ludzi, żeby go sprawdzili. Nie było dnia, abym nie dostawał takich o to podobnych zdjęć i nagrań z jego rozmów z nimi. Okazało się, że i tym razem Remis postąpił według własnego zdania. Oszukał was i mnie.
- Zaraz, zaraz. Skoro śledziłeś go przez tyle lat.......
- Robię to od niedawna. Wcześniej miałem wypadek. Leżałem parę lat w śpiączce. Gdy się obudziłem musiałem jeszcze przejść długą rekonwalestencję aby dojść do zdrowia.
- Remis mówił, że postanowiłeś zaszyć się gdzieś w odległym zakątku.....
- CO? - Wilhelm walnął pięścią w stół, tak że wszystkie szkalnki podskoczyły.
- Ale dlaczego kłamał? - spytał Stefan.
- Nigdy nie przepadaliśmy za sobą - powiedział Wilhelm - Zawsze w naszym domu wybuchały kłótnie, czasami nawet z byle jakiego powodu. Miał trudny charakter. Ale nieważne....
- Co zamierzasz?- zadał pytanie pan Smith.
- Zamierzam wydusić z niego całą prawdę. Czas wreszcie aby ten szczeniak zrozumiał wkońcu że nie ze mną takie numery - wysyczał. Dopił kawę i wyszedł pozostawiając resztę swoich rozmówców.

ps. prosze mówić jak coś jest źle - ten part pisałam dość dawno temu i nie wiem czy dobry jest........zresztą mam nadzieje że dobrze jest wink.gif

Napisany przez: Jade^_^ 18.06.2003 22:25

no Avuś.. muszę powiedzieć, że.. taka odmiana dobrze mi zrobiła smile.gif
nadal trzymasz w napięciu, ale klimat nieco zelżał w tym miejscu, co mam nadzieję jest przedsmakiem tego, co się potem stanie wink.gif
zauważyłam tylko dwa takie wyraźne błędy:

+ "Wilhelm sam pokręcił z głową..." - połknęłaś jakieś słowo, podejrzwam, że to miało być coś takiego "Wilhelm sam pokręcił z niezadowoleniem głową..." lub coś w tym stylu albo po prostu opuść "z"

+ " - Niedawno." - lepiej chyba brzmiałoby "- Dopiero od niedawna" lub "- Robię to od niedawna."

No to tyle z błędów... daj szybko next parta ;P smile.gif , bo jak nie.... to sie domysl co bedzie

Napisany przez: Abaska 18.06.2003 22:33

Noo... Zdziwqo mnie chwycilo!! Le, nie no, mowic asz nie moge =) Remis?! TEN Remis?! No w cholere, i prosze, co wyrasta z milych i sympatycznych dzieciakow biggrin.gif

o to <-- 'oto' powinno byc, ale to chyba literowka =)

dzieki za bonusa!! =*

Kelyy, ZAKLADAMY!! Yasne =D

Napisany przez: avalanche 18.06.2003 22:52

Jade dzięki za błędy - prawde mwiąc ja sprawdzam tekst zawsze przed wysłaniem go tutaj ale uwierzcie mi że nie zawsze uda mis eim wszystkich błędów wychwycić...niektórych błędów pewnie bym nie wiedziała że mam bo nawet nie wiedziałabym że to błąd. Nie mniej dziękuje za to że śledzicie mój tekst uważnie. wink.gif

Abaś i kelyy - ja was wyśle chyba na gruntowne zbadanie biggrin.gif albo nie....lepiej dam wam autografy laugh.gif (moja psychiczność nie zna granic)

Ze swojej strony pragnę dodać także że prawie tydzień temu liczba wejść przekroczyła magiczną liczbę 1000 - jest to drugi FF z takim wynikiem (pierwsza jest niepodzielnie Psychopatka pod tym względem tongue.gif ) Mma nadzieje że jeszcze trochę popiszę w PNZ - prawde mowiąc to zamierzam pisać dotąd aż mi sił wystarczy - postarm się jak najdłużej tongue.gif .Bardzo polubiłam tego ff - w końcu to mój pierwszy jaki napisałam i darzę go szczególną sympatią. Ecchhh dobra koniec podniosłych słow czas się wziąć za robotę. przemówionko musiało być biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 19.06.2003 21:40

dobra wiem że krótkie ale jak zwykle - takie wyszło smile.gif

Part 43

Remis nie wracał a państwo Smith zaproponowali aby wszyscy- łącznie z Wilhelmem udali się do ich domu. Poprosili jednego ze znajomych aby przekazał wiadomość dla Remisa w razie gdyby wrócił.
- Julio...och....jaki wspaniały salon. Tyle lat minęło a on nadal nie starcił swej dawnej świetności.
- Dziękuję Anno, ale uwierz mi że utrzymanie tego wszystkiego w porządku wymaga nie lada pracy - obie panie roześmiały się promieniście.
- Wilhelm, powiedz nam.....w co tak dokładnie jest zamieszany Remis? - Wilhelm przysiadł na sofie i zaczął opowiadać:
- Początkowo, przypuszczam że, były to drobne usługi w stylu paru skrzynek alkoholu...wiecie o co mi chodzi. Potem przyszła broń, złoto i używki.
- No tak. Ale czegoś nie rozumiem. Skoro tak dobrze współparaca się rozwijała to czemu nie przyjęli go ponownie w swoje szeregi? - spytał Stefan.
- Są dwa warianty - albo uznali że tak im jest na rękę, czyli zero podejrzeń, czysta robota i niestety, nasze pełne zaufanie do Remisa - albo uznali, że Remis może zostać ich łącznikiem.
- Szpiegiem?
- Nic mi nie wiadomo o wykradaniu jakiś tajemnic - stwierdził Wilhelm. Sergiusz jednak miał pewne podejrzenia.
- Zakon ostatnio miał ulepszoną broń. Ta broń wyglądała w budowie może na staromodną, ale szalenie skuteczną - mówił powoli, starając sobie coś przypomnieć - Stefan, pamiętasz? Remis dostał do wglądu prace naukowe Simona....
- Kogo? - spytał Wilhelm.
- Simon żył wiele lat temu i w swoich czasach uznawany był za geniusza. Szczególnie pociągały go bronie, trucizny i inne sprawy związane z militariami. Mówiono że był ekspertem w tej dziedzinie. Prowadził pionierskie badania nad nowymi broniami a także truciznami. - mówił spokojnie, jednak po chwili powiedział coś co nie spodobało się Wilhelmowi - czytałem niektóre z tych prac, ale po namowach Remisa......oddałem mu je i więcej ich nie widziałem.
- Zwariowałeś? Dałeś mu gotowy plan budowy tych narzędzi zbrodni? Przepisy na trucizny? Rozum ci odjęło!
- Wiem, wiem. Co za kretyn ze mnie! - Sergiusz walnął się ręką w czoło. Przypomniał sobie sytuację sprzed paru lat - Remis proszący go o prace Simona.....Remis przyrzekający że od dzisiaj skończą się ich problemy z Zakonem dzięki nowej broni.....Jak mógł być tak naiwny. Teraz i on poczuł się wykorzystany.
- Wilhelm ta sprawa jest bardzo poważna. - powiedział zdenerwowanym tonem Sergiusz.
- Wiem. Boję się że może wyjść z tego co naprawdę złego........Sergiusz, ja nie mam dokładnych informacji o wszystkich poczynaniach mojego syna....a jeżeli on sprzedawał im tajemnice Ministerstwa? - to pytanie zdawało się najbardziej dręczyć ich wszystkich.

ps. jestem spragniona opini cheess.gif (wiem że to krótkie)

Napisany przez: avalanche 20.06.2003 13:30

no dobra daje następny part smile.gif

Part 44

- To niemożliwe, Remis nie zrobił by czegoś takiego! - Anna nie mogła wytrzymać tej niepewności. Co chwila przecierała oczy z napływających łez.
Do późna w nocy trwała rozmowa całej grupy. O północy, panie postanowiły położyć się spać. Wilhelm parę minut potem rzucił zaklęcie - drzwi każdej z pań zostały uszczelnione tak, że nie przepuszczały żadnego dźwięku. Wilhelm nie chciał denerwować ich gdyby zjawił się Remis. Przeczuwał, że będzie wtedy sporo hałasu.
- Dochodzi pierwsza - zakomunikował Stefan.
- Zgaśmy światło - Sergiusz pstryknął palcami i po chwili w całym domu nastała ciemność. Wszyscy wyczekiwali powrotu Remisa w całkowitej ciszy. Po niespełna godzinie, usłyszeli warkot przed domem. Remis najwodoczniej przyjechał do nich na swoim motorze. Wilhelm stanął za drzwiami, zaś Stefan i Sergiusz siedzieli na sofie.
Parę minut później rozległ się cichy stukot i dźwiek klucza w zamku. Drzwi się otworzyły i do środka wszedł Remis Sergiusz pstryknął ponownie palcami - światło zaświeciło sie w salonie.
- Co wy tak pociemnku? -zażartował Remis. Sekundę później drzwi się zamknęły z łoskotem. Remis obrócił się za siebie - przed nim stał , oko w oko jego ojciec.
- Witaj, Remis! - powiedział szeptem Wilhelm po czym uderzył Remisa prosto w twarz, tak że Remis wylądował parę metrów dalej, trzymając się kurczowo za nos, z którego popłynęła strużka krwi.
- Co ty......
- MILCZ! - Wilhelm wyglądał jakby dostał ataku szału. Strzelił zaklęciem - sznury przywiązały Remisa do najbliższego krzesła.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął zupełnie zdezorientowany Remis. Wilhelm podszedł do niego leniwym krokiem, na jego twarzy znów zagościł złowieszczy uśmiech.
- Wiesz synu... -zaczął - nie spodziewałem się takie podłości z twojej strony - obdarzył go zimnym spojrzeniem.
- Gadaj o co ci chodzi! - wykrzyknął w odezwie Remis. Nie minęła sekunda a znów oberwał w twarz od ojca.
- Jakim ty tonem się do mnie zwracasz? - wysyczał - Żadnego szacunku........CO TY SOBIE MYŚLISZ ŻE KIM TY JESTEŚ ŻE MOŻESZ SIE TAK DO MNIE ZWRACAĆ!!! - wydrał się. Remis nic nie odpowiedział. Patrzył spode łba na stojącego przed nim ojca, którego twarz już dawno zmieniła kolor na czerwony.
- Zrobiłeś sobie z nas kpiny. Masz mnie za jakiegoś idiotę? - spytał, po czym znowu przemówił - Wciąż taki sam........wciąż ten sam młody chłopak, który migał się od odpowiedzialności......mający GDZIEŚ wszystkich wokół........traktujący SIEBIE z wyższością..........PONIŻAJĄCY innych, nie mogących ci dorównać........przepełnionego nienawiścią do świata..........myślący, że gdy jest się za pan brat z Zakonem to mogący wszystko.........mylisz się - powiedział to wszystko z taką dobitnością, że nawet pan Smith, który do tej pory był raczej przychylny Remisowi, zastanowił się nad jego słowami, opisującymi dawnego Remisa....... może nawet i tego dzisiejszego, choć on sam o tym nie wie......
- A teraz Remis, powiesz mi wszystko......
- Nie - Remis zdobył się na odwagę i przeciwstawił się woli ojca - Nic ci nie powiem bo nie ma o czym. Masz jakieś urojenia po tym wypadku....
- A wiesz przez kogo ten wypadek? - oczy Wilhelma wypełniły się ogniem - Czyżbyś już nie pamiętał tego zlecenia jakie poleciłeś jednemu z tych twoich .....najemników?
- Nie wiem o czym mówisz. - Remis odwrócił głowę. Jednak chwilę potem poczuł że ktoś siłą kieruje jego głowę na poprzednie miejsce. Wilhelm zbliżył swą twarz do Remisa - Kazałeś mnie zabić......

Napisany przez: Abaska 20.06.2003 13:44

Noo... To jest cos, co tygryski lubia najbardziej =) Bledow nie wylapalam, czyta sie wciaz milo i przyjemnie... Co tu dozo gadac, wiesz, jak kwicze na mysl o nowym parcie =)

Napisany przez: avalanche 21.06.2003 15:20

ehhh ludki melancholia mnie naszła...i straszna zazdrość, że kurcze HP już jest tylko że po angliku dry.gif a po polakowemu (ja siem zaraz cofne do przedszkola...pisze gorzej niż początkujący analfabeta tongue.gif ) dopiero w styczniu i to podobno pod koniec...jak ktoś ma przyspieszacz czasu to zwracam się z prośbą o użycie go - będe bardzo wdzięczna smile.gif No dobraaa...daje next parta...ehh rozbita jestem...ja chce już styczeń sad.gif

Part 45

- Ttttobie kokokompletnie odddbiło! - Remis zaczął się jąkać.
- Nie udawaj przerażonego, bo ci to kompletnie nie wychodzi - zakpił Wilhelm - Mam uwierzyć w twoje bajeczki o tym jaki to jesteś grzeczny i posłuszny? - zaśmiał się mrocznie.
- Te twoje złowieszcze poczucie humoru jest porażające - prychnął Remis. Kręcił się niespokojnie na stołku, jednak cały czas miał kontakt wzrokowy z ojcem. Mężczyzna wyjął z kieszeni fotografie i przytknął jedną z nich przed samymi oczami Remisa.
- No gadaj! Co ty robiłeś z nimi? - spytał groźnie Wilhelm. Remis zrobił obojętną minę.
- Zdjęcia można łatwo sfabrykować - stwierdził po chwili tonem znawcy. Wilhelm zmrużył oczy, jednak uwaga syna nie wytrąciła go z równowagi - miał jeszcze nagrania.
- W takim razie może pamięć odświeży ci to - w dłoni Wilhelma pojawiła się mała kula. Zatoczył w powietrzu, palcem wskazującym drugiej ręki - koło, po czym wypuścił szklany przedmiot z ręki. Kula zawisła w powietrzu i wydobył się z niej jasny strumień światła, który skierował się na pustą ścianę salonu. Po chwili na ścianie pojawił się obraz wydarzeń jakie miały miejsce wiele miesięcy temu - kula działa podobnie jak projektory używane przez zwykłych ludzi.
W końcu obraz uzyskał dostateczną ostrość aby móc coś dostrzec, a także dostateczną jakość dźwięku aby móc cokolwiek usłyszeć.
- Remis miałeś coś zrobić z tymi natrętami z rządu. Psują nam interes - był to Orfeusz. Stał naprzeciw Remisa pod kamiennym murem - zapewne jakiegoś zamczyska. Orfeusz przytrzymywał Remisa za ręce, przystawiając go do muru, jakby się bał że ten może zwiać.
- Ależ Orfeuszu - zaczął łagodnie Remis. Na jego twarzy zagościł czarujący uśmiech - Już się nimi zająłem. Zostali wycięci w pień.
- To chyba nie dość dokładnie. bo ostatnio paru z nich wkopało naszych na granicy... - zbliżył twarz do twarzy Remisa - stykali się nosami a ich oczy wpatrywały się w siebie nawzajem.
- Orfeuszu - wyszeptał wkońcu Remis - nie ma powodu do zmartwień...zajmę się nimi niezwłocznie - ponownie uśmiechnął się.
- Liczę na to - Orfeusz odwzajemnił uśmiech - I jeszcze jedno... - Remis zdawał się nasłuchiwać z wielką uwagą słów Orfeusza. - Masz już tą broń?
- Muszę jeszcze nad nią popracować...ale już niedługo - wyszeptał wprost do ucha Orfeusza i zaczął się śmiać.
- Mam nadzieję, bo inaczej wiesz co się stanie... - zagroził. Jego twarz wskazywała jednak na to, że cała ta sytuacja bardzo go bawi.
- Spokojnie...masz przed sobą geniusza - zaśmiał się ponownie Remis - Ale wracając do terminu...to...- Remis zaczął się bawić krawatem, jaki miał pod szyją Orfeusz.
- Ile? - wyglądało na to iż Orfeusz zorientował się o co chodzi jego rozmówcy.
- Powiedzmy, że na początek chcę dostać...tysiąc sztabek czystego złota - powiedział z miną niewiniątka.
- Dobra, ale broń ma być za trzy dni, zrozumiano? Inaczej pożałujesz.
- Orfeuszu, nieładnie to tak posądzać przyjaciela i to dobrego przyjaciela o niesubordynację
- Remis przesunął dłonią po policzku Orfeusza - Ufasz mi Orfeuszu? - Orfeusz złapał ręką za dłoń Remisa.
- Ufam tylko sobie
- Słusznie Orfeuszu...ale zapewniam cię, że nie jestem na tyle głupi aby przepuścić taką okazję łatwego zarobku.
W tym momencie film się urwał. Wszyscy oczekiwali wyjaśnień od Remisa, który nie mógł uwierzyć w to iż jego ojciec może posiadać takie nagrania...

ps. ta rozmowa pomiędzy Orfeuszem i Remisem...prosze nie mieć żadnych jakiś niestosownych myśli - chciałam pokazać tych obu panów pod tym względem że sie bardzo dobrze znają (skąd i dlaczego o tym w baaardzo odległych odcinkach) oraz ich szczególnej "przyjaźni" czyli praca ze sobą ale ufanie tylko samemu sobie...czy jakoś tam tongue.gif nyo^^ i prosze mi tu z tekstem nie wylatywać że oni są "jacyś dziwni" bo absolutnie nie są

A teraz ktoś mi powie że wcale tak nie myślał laugh.gif i moje tłumaczenia okaża sie zupełnie niepotrzebne....no ale jakby sie ktoś trafił to ma już tłumaczenie autorki....poprostu nie che żeby odbierano to inaczej niż jest........

dziękuje za uwage cheess.gif

Napisany przez: avalanche 23.06.2003 22:13

nikt nic nie czyta buuuu sad.gif siem zaraz wezmę za was cool.gif nyo^^ ja chce komenty (i to długieeeeeeeee biggrin.gif )

Part 46

- I co? Nadal twierdzisz, że nie miałeś z nimi nic wspólnego po odejściu z Zakonu?- spytał Wilhelm. Minę miał bardzo poważną. Sergiusz, który nie mógł powstrzymać drzemiącej w niego złości prawie wykrzyczał to co myślał w tej chwili o Remisie.
- Ty Zdrajco! Sprzedałeś się tylko z chęci zysków!
- Sergiuszu...
- Zamknij się! Nieskończyłem - zagroził palcem - Nigdy nie miałeś zamiaru się z nimi rozstawać bo tak było najwygodniej. Miałeś pewność że razem z nimi nic ci nie grozi, że możesz sobie drwić z nas wszystkich. Wiesz jak się teraz czuję?
- No jak? - Remis zdawał się nie poddawać. Odzyskał odwagę.
- Powiem ci. Zawsze miałeś nas w dupie! - Remis zaśmiał się.
- I czego rżysz?
- Z ciebie kretynie - wykrzywił twarz w wymuszonym uśmiechu.
- Dla twojej widomości. To nie ja jestem przegranym tylko ty - na twarzy Sergiusza widniał cień triumfu. Dopiekł Remisowi. Wiedział, że Remis zawsze był po stronie wygranych a teraz...
- Uważasz mnie za zero? - spytał wkońcu Remis.
- Absolutnie.
- W takim razie stoimy na tym samym. Ty też jesteś zerem - skierował swój wzrok prosto na zezłoszczonego przyjaciela, który co rusz powstrzymywał się od przywalenia Remisowi.
- Żałosny jesteś, Remisie. Co ci dało trzymanie z nimi? Szpiegowanie dla nich skoro i tak trafiłeś w nasze ręce? - Stefan poruszył się niespokojnie w fotelu w którym siedział.
- Sergiuszu, daruj sobie swoje teksty - powiedział Stefan.
- Nie twój zakichany interes co mam zamiar mu powiedzieć! - wykrzyczał Sergiusz.
- No proszę uderz mnie - wskazał na siebie Stefan. Podniósł się z fotela i podszedł bliżej do przyjaciela. Sergiusz zdawał się trochę uspokoić i podał rękę na zgodę.
- No proszę...Co za piękny obrazek - zakpił Remis.
- Bądź łaskaw nie odzywać się jak cię nie proszą - odezwał się pan Smith, który do tej pory w milczeniu przyglądał się wymianie zdań między Remisem a Sergiuszem. Remis zrobił zdziwioną minę - jeszcze nigdy takim tonem nie odezwał się do niego ten miły staruszek...Jego przyjaciel i autorytet.
- Nie rób takiej zdziwionej miny. Takie są skutki twoich decyzji. Wybrałeś Zakon i nie licz na to że i tym razem wstawię się za tobą - pan Smith wiedział co mówi. Wiele lat temu kiedy Remis jako młody chłopak chciał uwolnić się od Zakonników - przynajmniej tak twierdził - pan Smith bardzo mu pomógł. Jako jeden z nielicznych podał mu pomocną dłoń, choć wielu ludzi uważało, że Remis nie zasłużył na taką łaskę. Pan Smith twierdził jednak wtedy, że Remis potrzebuje kogoś kto by go wyciągnął z tego bagna w jakim się znajdował. Był jedynym dorosłym na którego mógł liczyć Remis. Powszechnie wiadomo było, że Remis nie ma dobrych kontaktów z ojcem a pan Smith...Pan Smith w tamtym okresie zastępował mu ojca - zawsze służył mu pomocną dłonią, pomagał na nowo zrozumieć świat, pokazać co jest dobre a co złe. Teraz jednak najwyraźniej uznał, że Remis po prostu z niego zakpił. Zakpił z niego w najokrutniejszy sposób - oszukał go.
- Jonathan...Tak...Oszukałem was - na te słowa najwyraźniej czekał ojciec Remisa.
- W końcu się przyznałeś...- pokręcił głową, jakby nadal nie wierzył, że Remis może zdobyć się na takie wyznanie. W każdym razie sądził, że będzie musiał z niego wydobyć te słowa.
- Chyba właśnie na to liczyłeś, czyż nie? - Remis zdawał się czytać w myślach ojca.
- Nadal uważasz, że to takie zabawne? - ciągnął dalej Wilhelm - Naprawdę myślisz, że uda ci się uciec od odpowiedzialności?
- Jak cię znam to zapewne powiesz mi teraz, że oskarżasz mnie o zdradę i oświadczysz że właśnie jestem pewnym kandydatem do zamknięcia mnie w więzieniu.
Remis mówił to wszystko ze spokojem. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego co mu grozi.
- Zadziwiające, że umiesz przewidywać moje reakcje z taką precyzją. Tak, jesteś aresztowany.

Napisany przez: Jade^_^ 23.06.2003 22:36

Jak możesz??!! mad.gif
Jak możesz przerywać w takim momencie!! cry.gif
I ja to czytam jakby nie było widać... dry.gif
Czasami się nie wypowiadam, bo nie mam co już powiedzieć... a nie lubię się powtarzać.. shutup.gif thumbdown.gif

Napisany przez: avalanche 23.06.2003 22:45

w takim razie zwracam honor Jade tongue.gif cool.gif

wiem że ze mną czasem trudno wytrzymać, ale czasami mam taką potrzebę wynikającą z mojej próżności - lubie se czytnąć komenty cool.gif

ehhh nyo dobra już nikogo nie oskarżam biggrin.gif

Napisany przez: Abaska 23.06.2003 22:58

Ava!! Juz do 7 strony doszlas!! Ja to mam refleksa =) Ale qrde w takim momencie przerwac... Popieram Jade... A moze zaraz tam Zakononicy (w przebraniu tongue.gif) wskocza i bedzie zjebka?? Hahaha, to jest to co tygryski lubia najbardziej ^^ Ale masz czesciej dawac bonusy!! I wogole czesciej party... Bo nie mam potem co nadrabiac =)

Napisany przez: avalanche 24.06.2003 21:33

nie krzyccie na mnie sad.gif tak ma się kończyć i już cool.gif nyo^^

Part 46

- Bardzo mi miło ojcze - Remis zdawał się nie przejmować tym co mu oświdczył ojciec.
- Remisie nie myśl, że twoi kolesie wyciągną cię - Remis przestał się uśmiechać. W głębi serca liczył właśnie na pomoc ze strony zakonników, dlatego też z taki lekceważący sposób potraktował groźbę trafienia za kratki...Nawet na całe życie.
- Strach obleciał? - skomentował Sergiusz na widok miny Remisa.
- Nie dam ci takiej satysfakcji - odciął się Remis.
- I nie musisz.
- Dość! Ta wasza paplanina nie ma sensu - Wilhelm jak zwykle regował ostro na kłótnie z których nic nie wynika.
- Za to ty tatusiu jesteś pełen poważnych i mądrych wypowiedzi - Wilhelm nie wytrzymał i uderzył Remisa po czym złapał go za ubranie i przybliżył do siebie.
- Dam ci dobrą radę synu - nie lekceważ mnie bo możesz gorzko tego pożałować - wysyczał.
- No proszę, doszło do tego że własny ojciec grozi mi - zaironizował Remis.
- To jest ostrzeżenie i radzę ci posłuchać go.
- Wiesz co? Mam gdzieś twoje porady. Przez całe życie nienawidziłeś mnie - Wilhelm starcił panowanie nad sobą i gdyby nie Stefan zapewne rozszarpałby Remisa.
- Ty niewdzięczniku! Całe życie cię karmiłem i dawałem dach nad głową. Wysłałem do najlepszej szkoły a ty mi się tak odwdzięczasz?! - wykrzyczał.
- Straszne ile musiałeś dla mnie poświęcić - pewnie szkoda ci tych pieniędzy, prawda? Mogłeś je wydać naprzykład na nowy zamek - skomentował Remis.
- Może przynajmniej miałbym pewność że ta tranzakcja się opłaci! - Remis wydawał się wstrząśnięty tym wyznaniem.
- Zawsze wiedziałem, że tolerujesz mnie tylko ze względu na mamę.
- Zostaw matkę w spokoju. Ona jest nieświadoma tego jakie bydlę pokochała - teraz już nie tylko Remis był wstrząśnięty ale także reszta zgromadzonych. Remis nie był w stanie wypowiedzieć nawet słowa.
- Wilhelmie, chyba posunąłeś się trochę za daleko - zwrócił mu uwagę Jonathan. Choć nie uznawał, że należy przebaczyć Remisowi, to jednak stwierdzenie przez jego własnego ojca, że jest "bydlakiem" nawet jemu wydało się w tej chwili za okrutnym słowem.
- Nie Jonathan! Zniszczył życie nie tylko swoje ale i moje i co gorsza - jego matki. Zamienił je w piekło! Nie wiesz co musieliśmy przez niego przejść przez te lata - narkotyki, alkohol, ucieczki związanie się z Zakonem...
- Jednym słowem ty byłeś niewinny - powiedział Remis. Twarz mu posmutniała, choć gościł na niej pełen wyrzutu obraz niebieskich oczu, połyskujących w świetle lampy.
- Nie odwracaj kota ogonem -odwarknął Wilhelm.
- Proszę, nawet nie umiesz się przyznać jakim to byłeś "wspaniałym tatusiem" - Remis mówił bardzo spokojnie choć w głębi duszy czuł wielki żal, smutek i jednocześnie złość...złość, która graniczyła z nienawiścią do ojca.
- Nie mam zamiaru więcej z tobą rozmawiać. Spotkamy się na rozprawie kiedy to wreszcie skażą cię za to jakim to ty byłeś "wspaniałym synem", który zdradził tajemnice państwowe organizacji, która ma na swoim sumieniu wiele morderstw i innych ohydnych przewinień. Na zakończenie powiem jedno - w tym procesie, adwokatem jesteś ty sam - Wilhelm poszedł na górę i nie wrócił już tego wieczoru na dół. Wchodząc po schodach nawet nie spojrzał na osobę, którą uważał za symbol jego porażki życiowej...jego problemów...nieszczęść...jedynego syna, który tak go zawiódł.

Napisany przez: Abaska 24.06.2003 23:01

My na ciebie nie krzyczymy sad.gif My na ciebie DRZEMY MORDE!! Buahaha laugh.gif Dobra, juz mi szajba nocna odbija... Wiesz, ze te wszystkie party sa GENIALNE przez duze "GIE" i wogole!! Nie ma tu co komentowac =) Ale fakt faktem, ze czekam na nastepne party, bo to byc super =D Ava, szykuj sie!! Niedlugo nadciagnie inwazja =)

Napisany przez: avalanche 25.06.2003 21:38

sory że krótkie

Part 47

Wieczór obfitował jeszcze w parę wydarzeń, które nastąpiły niewiele minut później od opuszczenia salonu przez Wilhelma. Około czwartej w domu państwa Smith'ów zjawił się Sam Skarzewski wraz z innymi ludzmi, którzy zapewne byli oficerami armii atlantydzkiej. Remis domyślił się, że ojciec wysłał wiadomość do rządu o tym co odkrył i kogo zamierza postawić przed trybunałem sprawiedliwości. Sam uśmiechnął się szyderczo - po raz pierwszy w życiu miał okazję do zemsty na znienawidzonym Remisie.
Remis, który cały czas był przywiązany do krzesła, został od niego odwiązany i zakuty w kajdany iskrzące się białym światłem - były to specjalne kajdany o bardzo ogromnej mocy. Do tej pory przez okres paru tysiącleci ich produkcji, tylko dwóm przestępcom udało się z nich wydostać. Najgorszym momentem nie było jednak samo zaresztowanie ale to, że zza balustrady obserwowała go osoba, którą kochał nad życie - jego matka. Stała, trzęsąc się na całym ciele, twarz zalana była łzami a jej krzyki o litość dla syna odbijały się echem po całym domu. Remis nie był w stanie spojrzeć na nią. Otoczony trzydziestoma mężczyznami został wyprowadzony na zewnątrz, gdzie po chwili zniknął w przejściu portalu, idąc przez całą drogę z opuszczoną głową.
W siedzibie Zakonu wieść o tym, że aresztowano Remisa doszła w błyskawicznym tempie - jeden z oficerów, który uczestniczył w aresztowaniu Remisa, był przekupiony - miał informować o wszystkim co robił Remis.
- A więc Remis jest na miejscu? - mężczyzna uśmiechnął się dziwnie.
- Tak panie. Tak jak chciałeś. - wyszeptał przybysz.
- Jedno mnie tylko niepokoi....
- Co takiego mój Panie?
- Czy plan się powiedzie tak jak to sobie zaplanowałem - mężczyzna zmrużył oczy - Czy nikt się nie domyśli paru rzeczy, których nie chciałbym aby ktoś niepowołany się dowiedział.......
- Mogę przekupić sędziów - zaproponował mężczyzna.
- Idioto, nawet się nie waż!!!! - wrzasnął przywódca. Mężczyzna do którego skierowano te słowa wzdrygnął się i przerażony zrobił parę kroków w tył. Po chwili jednak zdobył się na odwagę i spytał:
- Panie, ale dlaczego?
- Twoje pytania są tak inteligentne jak ty - zaironizował mężczyzna. - Równie głupie - dodał - To nie będzie zwykły trybunał sprawiedliwości. Sędziami w tym procesie będzie Rada Atlantycka w skład której jak ci wiadomo będzie wchodzić wiele znakomitości naszego świata. Myślisz, że będą mieć litość dla zdrajcy? Kogoś kto do nas należał i kogoś kto współpracował z nami przez te ostatnie lata? Właśnie o taki proces mi chodziło. Ich wyroki są nieodwołalne i niepodważalne. Zresztą cały ten proces będzie największą porażką w dziejach Atlantydy. Czarną plamą. którą dostrzagą niedługo.......ale wtedy będzie już za późno. - zaśmiał się złowieszczo.
- Nie rozumiem Panie. Dlaczego ma być ich porażką? Przecież skażą jednego z nas. To będzie raczej nasza porażka..........
- Daruj sobie te swoje kretyńskie wypowiedzi. Zresztą......myślisz że powiedziałbym ci coś o czym wiem tylko ja i Remis? Chyba znasz odpowiedź. A teraz zejdź mi z oczu....i jeszcze jedno.
- Tak?
- Ta rozmowa nie miała miejsca, rozumiemy się?
- A Orfeusz?
- Nikomu, zrozumiano? - zagroził.
- Tak panie - mężczyzna zasalutował i opuścił komnatę.

Napisany przez: Abaska 25.06.2003 23:10

Takie piekne mialam... cry.gif takie dlugie... Czemu sie nie pojawilo?? Niegrzeczna jestem, czy co?? Buu... Tak wiec streszcze...

Part krotki i niewiele wnoszacy do tego wszystkiego, ale dobrze, ze znalazl sie w fiku opis tej sytuejszyn.... Ech... Jestem tak zalamana skastrowaniem mojego posta, ze to az nieporozumienie... WKURZYLAM SIE mad.gif Dobra, koncze... Bo zaraz zaczne kur*a... tzn. przeklenstwami rzucac =="

Napisany przez: kelyy 28.06.2003 12:38

Ach cudniaśko Ava!
ubustwiam twojego ficka
dawaj next parta, bo jestem niezmiernie ciekawa o jakiej sprawie mówiły te dwa typki

Napisany przez: avalanche 28.06.2003 18:09

wiem że znowu krótkie ale mam nadziej że jak wena dopisze to będą dłuższe wink.gif

Part 48

W tym czasie w Akademii, Michał niecierpliwie wyglądał przez okno. "Paweł już dawno powinien się zjawić" - pomyślał. W pewnym momencie poczuł że ktoś położył dłoń na jego ramieniu. Michał zląkł się jednak.....
- Nareszcie - wyszeptał z ulgą - Gdzie byłeś?
- Nieważne. Słuchaj sprawy się skomplikowały.
- Co masz na myśli? - spytał Michał.
- Remis...to znaczy ojciec Wiktora.....aresztowali go - Michał poczuł się jakby trzasnął go właśnie piorun.
- Co??? Za co?...Dlaczego? - zaczął zasypywać Pawła pytaniami. Ten jednak poczekał aż Michał się uspokoji. Po chwili przemówił:
- To nie wygląda dobrze. Zjawił się jego ojciec. Będzie sądzony za zdradę, jutro wieczorem. -oświadczył.
- On jest niewinny!
- CCCIiiiiii chccesz go obudzić? - Paweł wskazał na śpiącego Radka.
- Dobra - Michał ściszył głos.
- Posłuchaj, prawdopodobnie nie będzie miał obrońców. Zresztą nie może ich mieć. Stefan i Sergiusz będą zajęci poszukiwaniem Wiktora i reszty. Pan Smith jest jednym z członków Rady a ojciec Remisa....
- Co?
- Nie wie jeszcze o ich zaginięciu, tak więc....
- Co masz na myśli?
- Lepiej żeby się niedowiedział. W razie czego do aktu oskarżenia Remisa dołączyłby jeszcze jeden niesłusznie postawiony zarzut - mówiąc to Paweł chodził niespokojnie po pokoju z miną świadczącą o tym jakby miał w zanadrzu jakiś plan.
- Ale co my możemy zrobić? - spytał Michał.
- Właściwie w sprawie Remisa to nic. Nie można mu już pomóc - wyjawił tajemniczym głosem Paweł.
- Chwila, moment. Twierdzisz, że Remis jednak jest winny? - milczenie Pawła mówiło samo za siebie.
- Ale....nierozumiem....przecież..on...
- Nie znasz całej prawdy o nim. W młodości był Zakonnikiem....i to cholernie dobrym pod względem mocy jaką posiadał. - Michał nie mógł uwierzyć. Remis wydawał mu się wspaniałym człowiekiem może z odrobiną wad, ale jednak nigdy nie posądziłby go o to że mógł ukrywać tak ponurą przeszłość.
- Ale dlaczego on....
- Dlaczego sprawia wrażenie normalnego? Hmmmm...tego nawet ja sam nie wiem. Moja wiedza w tym względzie jest niewielka..... - Paweł zamyślił się przez chwilę.
- A może on....no wiesz.....tak jak ty.... - starał się podpowiedzieć Michał.
- Nie sądzę. To jest absolutnie niemożliwe. Musiał mieć inny sposób......zresztą...
- Co zresztą?
- Sam nie wiem. Bo widzisz.....jedynie bardzo wysocy rangą przywódcy Zakonu mają zdrowy umysł. Znaczy się....oni są na tyle źli i przepełnieni nienawiścią że ich umysły nie były poddawane praniu mózgu, przez co nie są ubezwłasnowolnieni ani podanni niczyjej woli. Oni poprostu są jacy są.
- W takim razie co robimy? - spytał wkońu Michał.
- Musisz przekazać swojemu ojcu współrzędne zamku.
- A skąd ja mam to?...
- Weź wysil tę mózgownicę. Ja wiem, przecież. - Michał zanotował współrzędne które podał mu Paweł. - I jeszcze jedno.
- Tak?
- Nie mów im skąd masz tę informację. Powiedz tylko że, najbezpieczniej jest od strony zachodniej - tam nie ma bagien.
- Ale co z tobą? Czy oni cię nie ścigają? - Michał najwyraźniej zaniepokoił się.
- Właściwie to już jestem na spalonej pozycji. Ale muszę wrócić do Zakonu. - powiedział smutnym tonem.
- Oszalałeś??!!!! Przecież oni cię....
- Zabiją? - dokończył Paweł.
- Właśnie!!! Nie możesz tam wracać!!
- Nawet gdybym nie wrócił to Orfeusz prędzej czy później mnie dopadnie. To jest kwestia kilku dni. - spojrzał się prosto w oczy Michała. Tak bardzo chciał wierzyć że uda mu się go jeszcze kiedyś spotkać...
- Nie puszczę cię. - oznajmił stanowczo Michał.
- Przykro mi ale tak musi być. Jeżeli mnie nie zabiją - jego głos stawał się coraz bardziej daleki - to napewno się zobaczymy......
I zniknął.
- Nie! - Michał próbował zatrzymać jakoś Pawła jednak ten rozplynął się w powietrzu.
- Co się dzieje? - spytał śpiącym głosem Radek. Najwyraźniej musiał go zbudzić krzyk Michała.
- Nic - odpowiedział mu Michał - Mam nadzieję że nic...

Napisany przez: Abaska 28.06.2003 23:04

Ava... Przelamalam sie i weszlam na forum =) Swietne!! Dwaaj party!! DAWAJ!! DAWAJ!!

Pozdrawiam, droga sadystko =)

Napisany przez: kelyy 29.06.2003 16:05

"uspokoji" - pisze sie uspokoi

blendów nie wynajduje, ale ten mi sie rzucil w oczy jak czytalam tego parta.

a tak poza tym to: DAWAJ NEXT PARTA!
Koffam tego ficka biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 29.06.2003 21:42

trochę długie to wyszło blink.gif .....co tam tongue.gif

Part 49

Krwiożerczy Zakon był niesłychanie starą organizacją z wielowiekową niechlubną tradycją. Jego pierwotnym zadaniem było zrzeszanie wszystkich którzy wykazywali wysokie umiejętności umysłowe jak i magiczne a także tych którzy posiadali wszystkie najgorsze cechy człowieka - okrutność, chciwość i wiele innych. Przez wieki nie wiele zmieniła się zasada rekrutacji - nadal cenione są powyższe cechy.
Zamek Zakonu co kilkadziesiąt lat zmienia swoje położenie. Wielu którzy badają historię Zakonu nie są w stanie stwierdzić jakim sposobem ogromnej wielkości zamczysko przemieszcza się. Jedynym wytłumaczeniem dla tego zaskakującego zjawiska jest po prostu olbrzymia magia, choć z dniem dzisiejszym nawet ta teza jest uważana za coraz mniej wiarygodną.
Samo zamczysko, czyli siedziba Krwiożerczego Zakonu jest zagadką dla tych wszystkich, którzy nigdy nie przekroczyli murów tego strasznego miejsca. Wśród tych którym udało się uciec krążyły pogłoski że budowlę wzniesiono wykorzystując w tym celu czarną magię oraz kilkutysięczną armię niewolników. Wielu z nich nie wytrzymywało tempa i umierali z wycieńczenia. Ponoć w bezwietrzne noce w najgłębszych miejscach zamku słychać było jęki oraz odgłosy kilofów.
Mówiono że Zakonnicy jak ognia unikali piwnic położonych we wschodniej części zamku - a raczej podziemnych komnat położonych położonych pod nimi - katakumb. Pochowano tam ponoć samego Jana Krawego - człowieka uważanego za założyciela Zakonu oraz grupkę jego najbliższych współtowarzyszy. Wydawać by się mogło że nie ma się czego bać....a jednak. Jakaś niesamowita moc niepozwalała na głębsze zbadanie tego zakątka - każdy kto zapuścił się w tamte strony powracał albo bez paru kończyn albo po prostu wogóle niepowracał. Tym którym udało się wyjść cało popadło w swego rodzaju choroby psychiczne a ich włosy stawały się białe niczym śnieg - jakby za szybko posiwiały.
Jest jeszcze wiele zaskakujących i niewiarygodnych historii tego ponurego zamczyska, jednak żadna nie jest tak straszna jak historia życia mieszkających tam Zakonników.
Zakonnicy niewątpliwe są ludźmi okrutnymi i niesamowicie niebezpiecznymi, jednakże......nie zawsze potrafili wyzbyć się dobra. Wielu z nich przez całe życie było torturowanych, poddawanych nieludzkim eksperymentom albo gdy byli zbyt słabi - zabijani.
Ból...cierpienie...łzy....ciemne cele - codzienność wielu z nich. Wielu - ale nie wszystkich. Ci którzy się przyporządkowali obowiązującym regułom żyją bez bólu, ale za to nie zawsze są świadomi tego że ich życie to seria ciągłych morderstw, dzikiego zachowania przepełnionego żądzą krwi.
- Wiktor.... - Wiktor leżał na kamiennej podłodze zwinięty w pół. Jego oczy wpatrzone były w przechodzącego nieopodal niego małego pająka. - Powiedz coś.....odezwij się.... - nalegające słowa Adama delikatnie potoczyły się w uszach przyjaciela.
- Zabiją nas... - wyszeptał bez cienia nadzieji Wiktor. Zapanowała głucha cisza, przerywana tylko nierównym oddechem Roberta nie mogącego znieść fetoru jaki panował w celi.
- Wszyscy nas już szukają....musimy mieć nadzieje - oznamił cicho Robert, spoglądając w oczy leżacego nieruchomo Wiktora.
Nagle usłyszeli że ktoś kluczem otwiera stare metalowe drzwi z kratami. Przyjaciele podnieśli się. Serca biły im jak oszalałe - czyżby zbliżał się ich koniec?
Do środka wkroczyło trzech tęgich mężczyzn w ciemno-czerwonych szatach. Pewnym krokiem podeszli do każdego z chłopców i wyprowadzili ich w nieznanym kierunku.
Szli ciemnymi, długimi korytarzami. Co raz szłyszeli rozdzierające krzyki więźniów -niektórzy wystawiali nawet ręce przez kraty a inni wyli jakby ich żywcem obdzierano ze skóry. Większość z nich już dawno postradała zmysły.
Chłopcy już nawet nie pamiętali ile korytarzy i tajemnych przejść minęli i po ilu schodach weszli. Wiedzieli tylko że im dłużej idą tym dłużej żyją.
Zakonnicy zatrzymali się. Stali przed czarnymi drzwiami ze złotymi koładkami w kształcie gargulców. Jeden z Zakonników zastukał koładką trzy razy po czym wyszeptał jakieś słowa - trudno było powiedzieć co oznaczały gdyż wydawały się być mówione w jakimś nieznanym chłopcom języku.
Weszli do komnaty. Wyglądała jakby była to komnata dla króla - była niesamowita i niezmiernie piękna i bogata. Jednakże teraz była oświetlona tylko blaskiem Księżyca. Srebrne smugi oświetlały tylko niewielką część pomieszczenia. Zakonicy pokłonili się, po czym oddali się zamykając za sobą drzwi. Przyjaciele czuli się bardzo niepewnie - niewiele było widać, ale wyraźnie wyczuwali że nie są sami w komancie. Ktoś ich obserwował.
Nagle na jednej ze ścian ukazał się cień......cień osoby która cały czas przebywała w komnacie. Chwilę później postać wyszła z ciemności. Zobaczyli jego twarz - mężczyzna o ciemnych włosach w długiej czarnej pelerynie. Serca przyjaciół zabiły szybciej.
- Witam w moich skromnych progach - uśmiechnął się szyderczo.
- Kim jesteś?! - wysyczał wściekle Wiktor. Wzrok mężczyzny zwrócił się w jego stronę.
- Nazywam się Antares Lancaster - oznajmił - Jestem najwyższym przywódcą Krwiożerczego Zakonu. Zapewne zastanawiacie się po co was tu sprowadziłem? Otóż odpowiadam - jesteście tu z tego samego co wszyscy którzy mi służą. Posiadacie niezwykłą moc, którą ja sobie szczególnie wysoko cenię....
- Nie zamierzam nikomu służyć. Wolę zginąć! - odwarknął Adam.
- Ależ nikt tu nie zamierza was zabijać......narazie. Zresztą ja wiem jak przywołaś was do porządku - Antares pstryknął palcami. Huknęło i pojawił się Paweł - był związany i zakneblowany. Mężczyzna przystawił do jego gardła długi miecz.
- Jeżeli nie chcecie żeby wasz kolega zginął, proponuje jeszcze raz rozpatrzyć moją propozycję - zaśmiał się okrutnie. Jego śmiech przerwało wejście do komnaty.....
- Orfeuszu, nie ładnie to tak. Weszłeś bez pukania - zaironizował Antares. Orfeusz jednak nie zwracał na niego uwagi. Wzrok miał utkwiony w Pawle.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi że go złapałeś! - wykrzyczał z wyrzutem. - Wyszedłem na idiotę.
- A po coż miałbym cię informować? Miałem pozwolić abyś go zabił?- zadał pytanie Antares.
- Choćby po to! - wykrzyczał Orfeusz.
- Nie gorączkuj się tak mój synu......
- Synu???!!!!! - krzyknął z niedowierzaniem Robert. Obaj panowie uśmiechnęli się złowieszczo.
- No cóż......nie zaprzeczę że Orfeusz to mój syn.... - Antares podrapał się po brodzie uśmiechając się lekko w stronę Orfeusza. - Ale to chyba nie jest odpowiedni moment na zabawianie was naszą historią rodzinną....
- Ojcze, nalegam wydaj mi tego chłopca a przysięgam że już nigdy nas nie zdradzi - obrzucił Pawła wściekłym spojrzeniem.
- Nie widzę potrzeby żebyś miał go karać....
- Ale....
- Milcz! - jedno słowo ojca uciszyło Orfeusza - Tak już lepiej.....a teraz, bądź tak miły i wyjdź - wskazał na drzwi - Orfeusz posłusznie opuścił komnatę.
- A co do was.... - uśmiechnął się szyderczo i pstryknął palcami. Pojawili się Zakonnicy....
- Zabierzcie ich! -rozkazał - I nie dawajcie jeść przez trzy dni. - Przyjaciele nadaremno się wyrywali - byli za słabi aby cokolwiek zdziałać. Zdali sobie sprawę, że bez pomocy z zewnątrz długo nie wytrzymają......

Sala owalna w której zazwyczaj odbywały się zgromadzenia Rady, zmieniono tymczasowo na salę sądową. Wielu zwykłych obywateli nie mogło pojąć co się dzieje - podobno miano sądzić jakiegoś zdrajcę.
- Pewnie złapali jakiegoś Zakonnika - powiedział starszy mężczyzna. Był jednym z wielu którzy zgromadzili się przed Białym Gmachem. Rada postanowiła nagłośnić "dla przykładu" sprawę w której wielu dyplomatów i innych urzędasów anonimowo wypowiadało się że: " będzie przełomem w dotychczasowej walce przeciwko Zakonowi". Przed budynkiem umieszczono coś na wzór ogromnych telebimów, które miały transmitować przebieg procesu.
- Wiadomo kto to jest? - spytała pewna młoda dziewczyna.
- Nie wiadomo. Podobno ktoś ważny. - odpowiedział jakiś chłopak. Takie domysły snuło wielu zgromadzonych na zewnątrz szarych obywateli.
W środku zaś powoli zaczęli się gromadzić członkowie Rady oraz inni ważni ploitycy dyplomaci i obserwatorzy z obcych państw. Jedynie miejsce w śrdoku sali pozostawało puste.
Zjawił się także pan Smith - był członkiem Rady która miała prowadzić proces. Rozmawiał z przewodniczącym Rady - wątłym staruszkiem o długiej siwej brodzie i grubych okularów. On jednka tylko sprawiał wrażenie niedołężnego - wszyscy wiedzieli że był bardzo bystry a co najważniejsze za jego kadencji reputacja Rady wzrastała z każdym dniem.
Oskarżycielem w sprawie był sławny na cały kraj - Teodor Franc - tęgi mężczyzna w średnim wieku o lekko siwiejących włosach.
Drzwi sali otworzyły się - w towarzystwie uzbrojonych po zęby ochroniarzy szedł wysoki przystojny mężczyzna o białych włosach.
- To niemożliwe....... - takie głosy dały się słyszeć na zewnątrz jak i wewnątrz Gmachu. Wielu aż przecierało oczy niedowierzając temu co widzą. A jednak......
Młody mężczyzna został osadzony na środku sali i zakuty w połyskujące kajdany. Nie rozglądał się - wiedział że wszysycy patrzą się teraz na niego i kręcąc głowami mruczą coś pod nosami.
- Proszę o ciszę! - za olbrzymiego stołu kształcie podkowy podniósł się przewodniczący Rady
- Zgromadziliśmy się tu aby zdecydować o losie siędzącego tu przed nami człowieka - wskazał - Dzisiejsza rozprawa dotyczy sprawy, która szczególnie wstrząsnęła nami wszystkimi. Rada została zobowiązana do wydania wyroku w sprawie Remigiusza Applegate'a posądzonego o zdradę - przemówienie trwało jeszcze parę chwil. Remis cały czas wpatrywał się w kajdany w które był zakuty. Chwilę później na "scenę" wkroczył prokurator któremu Rada dała wreszcie głos. Oczywiście poza nim prawo do zadawanie pytań mieli także inni członkowie Rady prócz przewodniczącego, który pełnił rolę sędziego.
- Czy oskarżony przyznaje się do tego iż jako młody chłopiec wstąpił do Krwiożerczego Zakonu - organizacji o tak plugawej i tak....
- Tak - uciął Remis. Wiedział że prokurator jest mu najmniej przychylny, dlatego nie może pozwolić na jego zbyt długie wywody.
- Jaka była przyczyna tej decyzji? Jakie motywy kierowały świadkiem? Czy kierował się może chęcią......
- Niczym sie nie kierowałem - powiedział cicho Remis, podnosząc delikatnie głowę. Jego jasne włosy zasłaniały mu delikatnie oczy. Prokurator zmarszczył brwi - nie lubił gdy ktoś pzerywł jego pytania i odpowiadał na nie zdawkowo.
- Czy świadek może mi wyjaśnić skąd zna tego osobnika? - wymachnał w powietrzu ręką. W powietrzu jakby z mgiełki ukształtow sie portret znanej Remisowi osoby - Orfeusza. Remis milczał.
- Powtarzam pytanie: Skąd świadek zna Orfeusza.....- przerwał. Remis wogole nie kwapił się do odpowiedzi. - Wysoka Rado. Świadek wyraźnie uchyla się od odpowiedzi na moje pytanie - prokurator zwrócił się do siedzącej tuż za nim grupy ludzi.
- Proszę odpowiedzieć na pytanie - na;egał przewodniczący. Remis podniósł głowę.
- Nie znam go - uciął i uśmiechnął się drwiąco.
- Nie kłam! - ryknął prokurator - Mam dowody na to że znaleś Orfeusza i to już od dziecka! - zrobił się cały czerwony a jego oddech stawał się nierówny.
- Skoro pan wie to po co mam udzielać odpowiedzi?- Remis nadal się uśmiechał.
- W takim razie skoro nie chcesz mówić... - wysyczał - Wysoka Rado chciałbym prosić o zgodę na pokazanie materiałów dowodowych.
- Wyrażam zgodę - przewodniczący skinął głową.
- Czy świadek pamięta te zdjęcia?- tak jak poprzednio, zdjęcia wyświetliły się i zawisły w powietrzu. Na wszystkich widniały dwie osoby - Remis i Orfeusz. Remis miał na nich nie więcej niż siedem lat, za to Orfeusz....Orfeusz wyglądał conajmniej na szesnastolatka, jeżeli nie więcej. - Na tych zdjęciach wyraźnie widać dość dużą różnicę wiekową pomiędzy świadkiem a Orfeuszem. Skąd nagle prawie dorosły chłopak zainteresował się młodym niespełna siedmioletnim chłopcem? - pytanie wywarło natychmiastową reakcję wśród publiczności znajdującej się zarówno na zewanątrz jak i wewnątrz. Jacyś dyplomaci gorączkowo notowali coś w swoich notatnikach, podobnie jak dziennikarze, którzy dostali przepustkę na rozprawę.
W myślach Remisa panował mętlik. Obrazy przeszłości, to co przeżył, co zyskał co stracił...wszystko to zdawało się zbiegać w jednym punkcie skupiając się na osobie, którą poznał będąc jeszcze młodym chłystkiem....osobie, która wywarła bardzo duży wpływ na jego późniejsze życie. Czyżby żałował tej przyjaźni? Nie, choć tyle złego stało się później, nigdy nie zapomniał Orfeuszowi tego co dla niego zrobił. A zrobił wiele....był dla niego niczym starszy brat. To Orfeusz był pierwszą osobą, której bezgranicznie zaufał....osobą która jak nikt inny potrafiła zrozumieć co przeżywał....a przeżywał wiele w tamtym okresie.
Wilhelm - ojciec Orfeusza nigdy nie umiał okazywać uczuć w stosunku do syna. Może kiedyś nawet próbował, ale z wiekiem przychodziło mu to coraz trudniej. Remis dorastał a suchość i oziębłość ojca oraz jego stała nieobecność po latach zebrała swoje żniwa - Remis stał się Zakonnikiem i to nie byle jakim. Wydarzenia z tamtego czasu jak żadne inne wbiły się w pamięć Remisa. Ciągłe awantury i oskarżenia stawały się coraz bardziej zaciete i przepełnione nienawiścią. Pewnej nocy podczas nieobecności matki Remisa miało miejsce coś co Remis do dzisiaj nie potrafi wybaczyć ojcu. Wilhelm stracił wtedy równowagę i po pierwszy dotkliwie ranił go, ciskając w niego starym mosiężnym zegarem o dość ostro zakończonych kantach. Dolnia część zegara rozcięła prawie cały lewy policzek, nie licząc tego że wcześniej Remis "oberwał" od ojca przez co na ciele widniało już parę siniaków.
Wtedy to pojawił się Orfeusz. Wystarczyło jego dotknęcie aby ojciec Remisa padł na podłogę nieprzytomny. Tak...niewątpliwie moc jaką posiadał Orfeusz była ogromna - jego dotyk potrafił być bardzo bolesny i rzadko kto potrafił się oprzeć tak potężnej mocy.
Po tym zdarzeniu coś w Remisie pękło. Wydawało mu się do tamtej pory że gdyby ojciec zdobył się na rozmowę z nim...gdyby spróbował go zrozumieć, pomóc to byłby może mu w stanie wybaczyć te lata kiedy to nie poświęcał mu uwagii tłumacząc się że praca jest także czymś ważnym i że nie należy mu przeszkadzać.....a zabawy?.....ma przecież tylu kolegów. Sęk w tym że nie miał ich, nie licząc Orfeusza oczywiście. Często bywało tak że sam siadał na najwyższej gałęzi i obserwował z daleka jak inni ojcowie uczą swoich synów latania na deskach, jak razem potrafią się śmiać, cieszyć się z najdrobniejszej chwili. Odczuwał wtedy takie dziwne kłucie serca. Wiedział że ci chłopcy mają coś czego on nigdy nie zazna - bliskość, miłość i zrozumienie bliskiej osoby - w tym wypadku ojca.
Te wszystkie wspomnienia powracały niczym bumerang rzucany z ogromną siłą i z równą mocą powracający aby przypomnieć dawne czasy.
- Orfeusz był jedyną osobą, ktora mnie rozumiała - zaczął. Reakcja jaka nastąpiła potem była do przewidzenia. Wiele osób nie kryło swego zdziwienia a nawet oburzenia - Jak można było zaufać takiemu człowiekowi? - zdawali sie pytać.
- Czy świadek może opowiedzieć wysokiej Radzie coś więcej o tej "przyjaźni"? - spytał prokurator. W kącikach jego ust widniał cień zwątpienia w to co Remis określał mianem zrozumienia, szczególnie jeśli chodziło o osobę, której zaufał.
Remis milczał.
- Czy świadek słyszał pytanie?
- Słyszałem. - odpowiedział krótko Remis.
- A wiec proszę odpowiedzieć - ton prokuratora podniósł się odrobinę.
- Odmawiam odpowiedzi na to pytanie
W prokuratorze coś zawrzało. Jego ręce zaciskały się jakby chciały kogoś udusić.
Remis poczuł się dziwnie - jakby coś na chwilę przeszło przez jego umysł. Czyżby wzrok prokuratra? Nie...to było coś innego.
I znowu - dziwna duszność i uczucie gorąca. Dlaczego wszystko się zamazuje?
- Czy świadek się dobrze czuje? - głos przewodniczącego brzmiał tak niewyraźnie....
Następna fala gorąca i uczucie wyczerpania. Ale skąd?
Wszyscy zgromadzeni zobaczyli to w tym samym momencie - Remis upadł nieprzytomny.
- Co się dzieje?
- On gra.
- Patrzcie nie rusza się - takie głosy rozchodziły sie ze wszystkich stron. Grupa medyków od razu ruszyła ku leżącemu Remisowi. Także członkowie Rady jak i prokurator nie pozostawali bierni - jedni starali się powstrzymać część ludzi przebywających na sali aby nie podchodzili zbyt blisko, a inni znowu - tak jak pan Smith, prokurator i przewodniczący Rady starali się wypytać co się stało Remisowi.
- Nie wygląda to najlepiej - stwierdził jeden z medyków - Niestety jestem zmuszony zabrać go stąd.
- On nie może opuścić budynku - zaprotestował prokurator.
- Postaram się go przebadać w budynku. On wymaga natychmiastowego zbadania a w tych okolicznościach niestety nie da się tego zrobić. Nalegam na przeniesienie pacjenta w jakieś ustronne miejsce. To jest konieczne - przewodniczący Rady zamyślił się przez chwilę. - Jonathann....
- Rozumiem. Proszę za mną panowie - chwilę potem Remis został wyniesiony na noszach z sali rozpraw.
- Panowie myślę że to nie wymaga obecności tak wielu z nas. Poradzę sobie - powiedział ten sam medyk który wypowiadał się o stanie zdrowia Remisa parę minut wcześniej. Grupa medyków oddaliła się z powrotem na salę.
- Poradzi pan sobie sam? - spytał pan Smith.
- Myślę że tak - odparł medyk.
Stali przed dzwiami do małego pokoju. Pan Smith wyciągnął spod szaty klucz i otworzył drzwi. Był to typowy gabinet lekarski. Remis został ułożony na długim stole nakrytym białą płachtą.
- A teraz jeżeli nie ma pan nic przeciwko...to zajmę się Remisem osobiście - rozległ się huk i chwile później na podłodze leżał pan Smith.

Remis przetarł oczy. Czuł że leży na czymś mokrym i miękkim....to była trawa. Miał na sobie brązową skórzaną kurtkę, ktora nie wiadomo skąd się pojawiła. Znowu przetarł oczy. Przed nim znajdowało się palenisko - teraz zupełnie czarne od popiołu. Remis dopiero teraz poczuł że ma mokre włosy i rozpalone czoło - był zupełnie pozbawiony sił.
- Co tu się.... - nie zdążył dokoczyć gdyż poczuł że ktoś przytyka mu do gardła miecz. Spojrzał w górę.
- Diego.. - wyszeptał.

ps. gratuluje wytrzymałości tym co doszli do końca tongue.gif

Napisany przez: kelyy 30.06.2003 17:42

Ava, ja jak widzisz wytrzymalam i jak zwykle bardzo mi sie podobalo.

Tylko wiesz, tak sie zastanawiam, kiedy masz zamiar zakonczyc tego ff?
Albo inaczej, ile przewidujesz jeszcze partów?

Napisany przez: avalanche 30.06.2003 18:24

kelyy, a co chcesz żebym już kończyła? tongue.gif sama nie jestem w stanie przewidzieć ile jeszcze będzie odcinków - mam nadzieje że jeszcze troche popisze w tym ficku rolleyes.gif

Napisany przez: Eire 01.07.2003 13:00

ani mi się waż kończyć!!!!!!!!!!!!!! ;! ja ten fick koffam!!!!!!!!!!!!!! !!!!

Napisany przez: Abaska 01.07.2003 16:59

Avus, weszlam... Przeczytalam (aaaach!!) i az westchnelam ^^ Piknie!! Pieknie!! Super!! QL!! I co tam jeszcze!! Czekam, czekam,. czekam!! A teraz wyjezdza,m, wiec jak wroce, to "spraw", bym miala, co nadrabiac ^^ I pisz!! PISZ!! PLIZ!! PIIII (...) IIISZ!!

Pozdrawiam =)

Pees: Hiehie, wiedzialam, ze to bedzie Scott tongue.gif

Napisany przez: avalanche 01.07.2003 21:33

Abaś postaram sie choś niczego nie obiecuje tongue.gif bo teaz po urzdach jeżdże i po sklepach - tak więc wracam późno....no ale postaram się ( o ile nie zasnę laugh.gif ze zmeczenia).

Hiehie.....a to pytanie jak już wrocisz.....skąd ty wiedziałaś że to będzie Scott? cool.gif ...

Napisany przez: avalanche 03.07.2003 18:26

a oto mój jublileuszowy parcik - 50! Przy tej okazji chciałabym podziękować wszystkim czytającym za wytrwałość w czytaniu tego ff (te moje wypowiedzi to kompletne dno, no nie? laugh.gif ....dobra już nie gadam tylko daje parta)

Part 50


- Zgadza się. Zaskoczony? - spytał Diego i opuścił delikatnie miecz.
- Ale jak?...
- No cóż zmiana postaci nie jest taka trudna, przecież sam o tym dobrze wiesz. - mężczyzna nieznacząco się uśmiechnął po czym uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu - Co tak wytrzeszczasz oczy jakbyś ducha zobaczył?
- Czego chcesz?
- Jakbyś nie zauważył to uratowałem właśnie cię przed zamknięciem na całe życie.
- Nie bredź - warknął Remis - nie wierze ci! - to co stało się później trwało może moment albo i krócej. Remis wykonał szybki ruch ramieniem oraz nogą chcąc wykonać klasyczny "wykop". Niespodziewał się tylko że ktoś może sie okazać szybszy.....
- Nie ruszaj sie....inaczej skręce ci nogę, a uwierz mi nie chciałbym cię uszkodzić przez twoją głupotę - Diego nie tylko popisał się szybkością ale i zaskakującą znajomością pertraktowania z nieposłusznymi ludźmi. Remis wykrzywił twarz w lekkim grymasie. Kady nieodpowiedni ruch mógł się skończyć dla niego poważnym skręceniem nogi, co uważał za niezbyt optymistyczny wariant. Jedyne co mógł w tejsytuacji zrobić to wysłuchać tego co zamierzał mu powiedzieć Diego...
- Mów... - poczuł że Diego puszcza jego nogę. Jego twarz jednak nie wskazywała na to że ma dobre wiadomości.
- Zakon postanowił się ciebie pozbyć - Remis prychnął.
- Kłamiesz... - Remis znowu poczuł że coś się dzieje.....fala gorąca....tępy bół głowy...
- Przestań! - osunął się na ziemię. Diego stał przed nim. Chwilę później ukucnął.
- Ja nic nie robię... - Remis podniósł głowę. To zupełnie nie pasowało do tego co sam nazywał zwyczajową układanką w której każda część miała swoje miejsce i pasowała do innych.
- Diego co się ze mną dzieje?... - wyszeptał przerażony Remis. Diego odwrócił wzrok. - GADAJ!!!!!! - wykrzyczał trzęsąc się cały na ciele. Miał wysoką temperaturę. Co rusz odczuwał drgawki i uczucie mdłości.
- Remis....nie wiem jak ci to powiedzieć....
- Kurwa, wykrzsztuś to wreszcie! - jego oczy rozszerzyły się. Spojrzał na swoją skórę. Była blada.....a koniuszki palców stały się delikatnie fioletowe..... - Co się dzieje? Diego! - Remis dotknął swej twarzy....wszędzie ten chłód....i zimny pot spływający po przerażonym obliczu Remisa.
- Musiałem cię stamtąd zabrać...
- Ale dlaczego?! - Remis nie wytrzymał. Resztkami sił zmusił swe dłonie do chwycenia za gardło Diega.....nie na długo.
- Uspokój się - Diego chwycił przeraźliwie lodowatą, pozbawioną mocy dłoń Remisa. Musisz uciekać....ale nie sam...pomogę ci...
Remis jednak z trudem cokolwiek rozumiał. Czuł przerażenie a ręce drżały mu mimowolnie.
- Diego powiedz mi to....powiedz to co ukrywasz przede mną i nie chcesz mi powiedzieć - wychrypiał. Kaszel i głośne charczenia wypełnil ciszę lasu. Gdy odgłosy ucichły Diego postanowił się zdobyć na odwagę....nie może tego przed nim ukrywać....
- Remis, jesteś chory....poważnie chory... - powiedział trzęsącym się głosem.
- CCcco to znaczyy?
- Nosisz w organiźmie wirus....wirus przekazany ci przez Zakon. Zarazili cię gdy znajdowałeś się w sądzie, przed rozprawą. Pamiętasz? Wstrzyknięto ci środek na uspokojenie. Sęk w tym że to nie był środek na uspokojenie tylko "to coś". Remis.....umierasz.....
- Nie! To nie możliwe!!! - Remis dostał nagłego ataku szału. Diego spodziewał się takiej reakcji. Bał się tylko aby Remis z przerażenia nie zrobił sobie krzywdy.
- Remis! Remis! - potrząsnął jasnowłosym mężczyzną - Opanuj się! Pomogę ci! Słyszysz?!.
Nagle wszystko ucichło. Remis przestał się rzucać. Jego oczy rozszerzyły się lecz dłonie nadal drżały.
- Ile jeszcze mam? -spytał spokonie.
- Nie wiem. Wirus może zabić cię równie dobrze jutro jak i za miesiąc. Trudno to stwierdzić. Remis....Remis wysłuchaj mnie. Zakonnicy już wiedzą że zwiałeś i wysłali za tobą pościg. Mają dostarczyć twoje ciało Antaresowi...
- To on kazał mnie zabić... - wydedukował szybko Remis.
- Remis powiedz mi....Antares nie pozbywałby się ciebie bez przyczyny.... - zasugerował Diego. - Musisz stanowić dla niego niebezpieczeństwo....
- Chcesz mi powiedzieć że on chce mnie wyeliminować dlatego że ja jestem silniejszy? Niedorzeczne.... - zaprzeczył.
- Wiem że coś ukrywasz....nie będę cię zmuszał do wyjawienia tego. Wierzę że kiedyś zaufać mi na tyle że zgodzisz się wyjawić to co tak skrzętnie kryjesz...
- Dlaczego sądzisz że coś ukrywam? - Diego popatrzył się głęboko w oczy Remisa.
- Ja to widzę w twoich oczach. - wyjaśnił - Remis, musimy się stąd zabierać....pieszo... -Remis zacharczał ponownie. Charczał krwią, plując nią na trawę. Diego nie okazywał jednak obrzydzenia tym widokiem. Przeciwnie - wyglądał na bardzo zmartwionego.
Gdy kaszel ustanął, Diego podjął dość ryzykowną deczję.
- Będę cię niósł. Nie możesz w tym stanie iść - znowu spojrzał na Remisa. Ten z każdą minutą stawał się coraz bledszy. Oczy miał podkrążone zaś ciało drgało od zimna i choroby. Remis słabł coraz bardziej.....tak bardzo że nie miał siły nawet podnieść się samodzielnie. Najgorsze było jednak to że wirus coraz bardziej zdawał się atakować ciało i umysł Remisa.
Diego schylił się przed pół-żywym, niegdyś tętniącym życiem mężczyzną. Uniósł jego wątłe ciało i ruszył przed siebie niosąc w rękach ledwie żywego człowieka, którego szanse przeżycie malały z każdą sekundą. Diego jednak nie zamierzał pozwolić aby umarł nie doczekawszy się pomocy. Nie mógł na to pozwolić. On zasłużył na to żeby żyć......każdy człowiek zasługuje na to żeby żyć.
- Remis - wysapał Diego. Starał się aby jego sapanie nie było jednak za głośne. Nie może pozwolić aby Remis poczuł że jest dla niego ciężarem. - Chce żebyś widział że ci pomogę...bez względu na wszystko
" Bez względu na wszystko" - ta myśl utrzymywała Diega przy nadzieji. Remis musi żyć.......

Napisany przez: Jade^_^ 03.07.2003 18:50

wow.. jestem mile zaskoczona...
taki nagły zwrot akcji.. ale podoba mi się biggrin.gif
i jeszcze Scott, który chce przejść na dobrą stronę..
serio Avuś.. chylę przed Tobą czoła.. biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 03.07.2003 18:55

spokojnie Jade ^_ ^ biggrin.gif a do Scotta.....się zobaczy cool.gif co z nim zrobić....


dopisane 6.07.03 - cholera jaki Scott? blink.gif (dopiero się dzisiaj zreflektowalam cheess.gif ) napisałam przecież że Diego unsure.gif ........wiem wiem troche kręce bo Scott=Diego no ale skoro mowa że teraz mówi się Diego no to ma być Diego.....imienia Scott używają raczej Zakonnicy i ludzie, którzy nie znali Diega......

dobra co tam - ja sie czepiam szczegółu a przecież wiadomo o co łazi laugh.gif nyo^^

Napisany przez: Eire 05.07.2003 17:05

ech, wchodze, myślałam że będzie mnóstwo nowych partów, a tu kompletna pustka. SKANDAL!!!!!!!!!!!!!! ;!!

Napisany przez: avalanche 05.07.2003 21:05

żaden skandal Eire. Raptem jeden dzień nie dałam i już awantura. Jakby ktoś nie zauważył też należę do homo sapiens i się nie rozdwoję.

No to już daję next parta tongue.gif

Part 51

- POZWOLIŚCIE MU UCIEC???!!!!!!!! - nie trudno było zgadnąć kto podniósł taki rwetes po zniknięciu Remisa. Prokurator wyglądał jakby dostał nie kontrolowanego ataku furii.
- Uspokój się Franc! To nie czas i pora na wzajemne oskarżenia. Trzeba działać panowie. Trzeba działać! - nawoływał przewodniczący. - Musimy wysłać natychmiast pościg za nim. - Jonathan? - zwrócił się do oszołomionego pana Smitha. - Nic ci nie jest? Pamiętasz twarz tego wspólnika? Ktoś musiał mu pomagać!
- To ten medyk - zauważył prokurator - Od początku ta sprawa z zemdleniem Applegate była podejrzana. I ta propozycja zbadania go na osobności. Ale się daliśmy nabrać! - prokurator złapał się za głowę i potrząsał ją niedowierzając że taka sytuacja mogła mieć miejsce - tu i teraz podczas największej rozprawy od ponad 100 lat, z której to on miał wyjść zwycięsko, a nie ten "przestępca" i to na dodatek były Zakonnik.
- Jonathan dobrze się czujesz? Może...
- To niemożliwe.... - wyszeptał pan Smith - To niemożliwe....
- Co jest niemożliwe? - spytał szybko prokurator.
- Tem medyk.....nie....to nie mógł być on.....to przecież niemożliwe...
- Jonathan wykrztuś to wreszcie z siebie! Kogo widziałeś! - nakrzyczał prokurator. Pan Smith jakby oprzytomniał pod wpływem tych słów.
- To był mój syn...
- Co takiego!? - krzyknął znów prokurator.
- Jonathan, jesteś tego pewny? - spytał z niedowierzaniem przewodniczący Rady.
- Ten głos...to był on.

- Świat to wielkie gówno....ciągle w nie wdeptujesz....
- Przestań! - skarcił przyjaciela Adam. - Zamiast śpiewac mógłbyś wymyślić jakiś plan ucieczki.
- O jakim ty planie mówisz?- Wiktor zdawał się być bardzo dziwiony tym co powiedział Adam - Widzisz ty tu jakieś możliwości, bo ja nie! - odfuknął.
- Zamknijcie się obaj! - przerwał kłótnie Paweł - Żałosne że siedzimy tu jeszcze.
- To może Pan Mądrala powie nam jak się stąd wydostać, hę? Siedziałeś tu przez tyle lat, to kto ma lepiej znać się na tym?! Ty czy ja?! - wykrzyczał prawie Wiktor.
- Ty neandertalu - wysyczał gniewnie Paweł - Stąd można się wydostać ale jak nie ma się tych pieprzonych kajdanów - wskazał na swoje ręce skute metalowymi "obrączkami" - Muszę mieć wolne ręce.
W tym momencie Robert, który do tej pory przysłuchiwał się ostrej wymianie zdań, przemówił.
- Te kajdany są odporne na magię...
- Genialne spostrzeżenie Robert - zaironizował Wiktor - I co z tego wynika?
- Wynika to z tego mój przyjacielu, że są one wyłącznie odporne na magię a więc...
- Nie są odporne na siłę - dokończył za nim Adam.
- Jest tylko małe "ale". Jak sobie wyobrażasz rozwalenie tego draństwa? Nie sądze aby te kajdany były zrobione z tektury.
- Zawsze warto spróbować - nie dawał za wygraną Robert.
- Słyszysz Adam walnij się tym w głowę a na pewno pęknie....
- Wiktor!
- Co?
- Nie wydurniaj się tylko mi pomóż!
Robert podszedł do Wiktora - obaj teraz stali naprzeciwko siebie.
- Co ty chcesz zrobić? - spytał z obawą Wiktor.
- Zaraz się przekonasz. Słuchaj teraz uważnie. Ja wystawię przed siebie złączone ze sobą ręce, a ty musisz wykonać wyskok i uderzyć nogą tak aby uszkodzić to żelastwo a nie dłonie. Byłbym bardzo wdzięczny gdybyś ich mi nie złamał - Robert wykrzywi twarz w wymuszonym, ale serdecznym uśmiechu.
- Hahaha....bardzo śmieszne - mruknął Wiktor. - Dobra, tylko się nie ruszaj, nie drgaj...
- Nie oddychaj.
- Nie oddy.....zamknij się bo się pomyle!
Adam uśmiechnął się delikatnie - uwielbiał denerwować Wiktora. Postanowił jednak, że da na moment przyjacielowi spokój.
- Jesteś pewny że dasz sobie radę?- spytał Paweł. Jego mina wskazywała na to że "lekko powątpiewał" w możliwości Wiktora. To co jednak ujrzał chwilę później wywarło na nim ogromne wrażenie - Wiktor z dokładnością, precyzją i zwinnością jaką przecież się odznaczał wymierzył szybki i krótki wykop nogą. Robert lekko drgnął, pod wpływem uderzenia jednak nie odniósł żadnych obrażeń i co najważniejsze...był wolny.
- Genialne...
- W końcu jestem mistrzem, no nie?- pogratulował sobie Wiktor. Robert sam miał obawy co do powodzenia jego planu, ale to co pokazał Wiktor to poprostu klasa.
- Dobra, a teraz mnie proszę rozkuć - następny w kolejce ustawił się Paweł.
- Pana nie obsługujemy.
- Wiktor.... - zagroził Robert.
- Przecież żartuje - zaśmiał się Wiktor - Minęło parę chwil a wszyscy byli już wolni....wszyscy prócz...
- A mnie to kto uwolni?
- No wiesz! Taki geniusz jak ty napewno sobie poradzi -
- Pa...to znaczy Malcolm, chodź tu - rozkazał Wiktor. - Zrób wykop i po krzyku.
- Zwariowałeś? Nie umiem - zaprotestował Paweł.
- Nie gadaj jak baba tylko wal.
- Dobra, ale robię to na twoją odpowiedzialność - ostrzegł Paweł i po chwili......
- AAaaaaaaa!!!!!!
- Zamknij się kretynie! - Adam który stał obok zakrył szybko usta krzyczącemu przyjacielowi, który zwijał się z bólu. Co prawda kajdany puściły ale....
- Złamałeś mi nadgarstek - zapiszczał Wiktor, huhając na złamany nadgarstek, wygięty pod dziwnym kątem.
- Sam chciałeś - starał się wybronić Paweł - Naprawde.....zachowujesz się jak baba Applegate -odgryzł się.
- Dobra panowie spokój! - przystopował przjaciół Adam. - Tu wystarczy odrobina magii i znajomość ludzkich kości...
- Lekarz się znalazł! - krzyknął z oburzeniem Wiktor. W jego głosiwe wyczuwało się lekki strach..
- Nie bądź dziecinny Wikuś... - uśmiechnął się złowieszczo Adam - To potrwa chwilkę, chyba się nie boisz, co?
Wiktor cofał się coraz bardziej aż jego plecy natknęły się na ściane.
- Nie ruszaj teraz ręką, muszę tylko...
- AAAAaaaaaaa!!!!!
- Zamknij się kretynie! Ściągniesz na nas zaraz strażników! - zdenerwował się Adam. W porę jednak uciszył Wiktora. Na korytarzu rozległy się kroki.
- I co narobiłeś głupku! - wysyczał przez zęby Paweł.
- Co robimy?- spytał szybko Robert.
- Trzeba wiać. Jak wejdą biegniemy i uciekamy - zaproponował Paweł. Nikt się nieodezwał co oznaczało że wszyscy się zgadzają.
Zamek w drzwiach zaklekotał - ktoś na zewnątrz włożył klucz i zamierzał dostać się do środka. Serca waliły im jak oszalałe a żołądek już dawno podskoczył do gardła. Drzwi powoli się uchyliły iii....


Napisany przez: avalanche 06.07.2003 17:53

kelyy a co ja robie? blink.gif maluje biggrin.gif pisze przecież.....

uprzedzam że końcówa może sie wydać jakaś dziwna ale tak mnie naszło na napisanie takiej a nie innej więc niech tak będzie (jakieś masło maślane wyszło mi z tym tłumaczeniem.....) dobra daje biggrin.gif

Part 52

- NA NICH!!!!!!!! - wszyscy rzucili się na dwie zakapturzone postacie, które weszły do celi. Adam okazał się najdzielniejszy. Udało mu się zdjąc nawet kaptur z twarzy jednego z nich...
- Tata?
- Tak Adam. Jakbyś mógł zejść ze mnie. Byłbym bardzo wdzieczny - uśmiechnął się nieznacznie Sergiusz. - A ten drugi to Stefan, jakbyś komuś przyszło do głowy go zaatakować - wyjaśnił szybko, jakby naprawde się bał że zaraz któryś z nich rzuci się na Stefana.
Sergiusz dopiero teraz spostrzegł Pawła. Chłopiec stał wpatrując się się z jednakowym zainteresowaniem w Sergiusza. Długo jeszcze mierzyliby się wzrokiem gdyby nie....
- Co to było? - nastała cisza. Coś stuknęło w ciemnościach. Wszyscy wpatrywali się teraz w pustą przestrzeń za drzwami.
Stefan natychmiast wyjął spod krwisto-czerwonego płaszcza długi miecz i przyczaił się przy wejściu do celi. To samo zrobił z drugiej strony Sergiusz. Chłopcy stanęli natomiast pod jedną ze ścian wyczekując na to co się stanie za moment.
Ciche postukiwania jakby odgłosy delikatnie stawianych stóp i szlest ubrania wypełniały ciszę ogarniającą pomieszczenie i ciemny korytarz. Nagle kroki ustały. Osoba, która zmierzała w ich kierunku przystanęła. Na parę minut nic nie było słychać, prócz cichych oddechów chłopców. Sergiusz i Stefan popatrzyli po sobie, jakby zdawali się pytać siebie nawzajem co dalej.
Znowu słychać było ten cichy stukot. Tym razem jednak wydawał się on ginąć w bezkresnych czeluściach korytarza, aby po chwili zupełnie zniknąć.
- Kto to był? - spytał przerażonym głosem Wiktor, starając się aby jego głos nie drżał za bardzo.
- Nie wiemy. Wiadomo tylko że z jakiś przyczyn się wycofał - zauważył Sergiusz.
- Lepiej zmywajmy się stąd zanim zmieni zdanie i zechce wrócić - Stefan jak zwykle potrafił trafnie ocenić co należy dalej robić.
- Macie tu płaszcze - Sergiusz wyjął z kieszeni dwie małe serwetki. Po chwili "serwetki" urosły znacznie wracając do swych normalnych rozmiarów.
- Ale ich jest tylko dwa - powiedział Adam.
- Kochany, to nie jest sklep odzieżowy. Po dwóch na każdą szatę. Jeden robi za dolną część drugi za górną. Raz dwa ruszać się! - Sergiusz starał się zmobilizować chłopców do szybszej reakcji. Po chwili z celi wyszło czworo "Zakonników". Dwóch z nich dziwnie chwiało się na boki - Wiktor z Pawłem i Adamz Robertem mieli spore trudności z utrzymaniem równowagi.
- Tato...
- Nie mów tak do mnie - wymamrotał cicho Sergiusz - Nie odzywajcie się do siebie.
Wiktor z Pawłem mieli największe problemy z utrzymaniem równowagii. Paweł, który robił za dolną część "Zakonnika" z ledwością łapał równowagę. Siedzący natomiast na jego ramionach Wiktor miał za to inny problem - prawie nic nie widział przez zaciągnięty na głowę kaptur a musiał przecież kierować Pawłem.
- Cholera nic nie widzę....
- Wiktor!
- Czego?
- Mów jak mam iść bo zaraz wyrżenimy o schody jak nie będziesz mną kierował - wycedził przez zęby Paweł. Jego ton wskazywał na to że nie był zadowolony z tego iż Wiktor nie może sobie poradzić. Szczególnie denerwowało go to, że Wiktor mimo iż był silniejszy siedział na jego ramieniach, zamiast na odwrót.
- Wiktor?....Paweł?.... - Sergiusz obrócił się szybko. Serce zabiło mu mocniej - nigdzie nie było "trzeciego Zakonnika".
- Co się dzieje?- spytał szeptem Stefan. Adam i Robert też przystanęli.
- Cholera, zgubiliśmy ich - wymamrotał zdenerwowany Sergiusz.
- Musimy zawracać
- Nigdzie się nie wrócicie - rozległ się zimny głos za nimi. Sergiusz i Stefan nawet nie zdążyli wyciągnąć mieczy. Otaczała ich spora grupka prawdziwych Zakonników a każdy z nich miał wyciągnięty przed siebie miecz skierowany w nich.
- Co za niespodzianka Sergiuszu. Ty i Stefan złożyliście nam wizytę....wzruszające....
- Orfeusz? - spytał Sergiusz chcąc się upewnić z kim ma do czynienia.
- Zgadza się - odpowiedział mężczyzna. - A kimże jest trzeci z panów? - szybkim ruchem zciągnął kaptur stojącej obok Stefana i Sergiusza osoby.
- Mogłem się spodziewać - wyszeptał rozłoszczony Orfeusz. - Ale coż...pomoc okazała się marna - dodał jadowicie przystawiając do gardła Sergiusza miecz. Sergiusz ani nie drgnął.
- Co byś powiedział Sergiuszu abym cię zarżnął tu i teraz?.....
- Nie krępuj się - odpowiedział z "uprzejmością" Sergiusz.
- Co za odwaga. Pogratulować też dobrego humoru - wysyczał Orfeusz.
- Panie nie możemy znaleźć pozostałych dwóch chłopców - zakomunikował jeden z przybyłych Zakonników.
- Kretyni! Jak to nie możecie ich znaleźć! - wydarł się Orfeusz. - Czy ja wszystko muszę robić sam?!
- Nie ale....
- Milcz! Zabierzcie ich i pilnujcie dobrze zanim nie wrócę. Jeżeli choćby jednego ubyje to przysięgam że porachuję wam wszystkim kości! - jego wypowiedź zmroziła nie jedno (skostniałe już zresztą) serce każdego z obecnych Zakonników. Orfeusz miał w sobie coś co kazało nawet świenie wyszkolonemu Zakonnikowi trzymać się od niego zdala, jeżeli nie chciało się mieć skręconego karku z powodu jego złego humoru.

- Ała!!!
- Co ci?
- Kretynie nie powiedziałeś że tu coś jest! - odwarknął Paweł.
- Bo sam nic nie widziałem!
- To weź trochę odsłoń ten przeklęty kaptur bo zaraz się tu pozabijamy.
- Nie marudź tylko...
- Wiktor?
- O kurde....zgubiliśmy ich... - powiedział przerażonym głosem Wiktor.
- DOŚĆ TEGO! ZŁAŹ ZE MNIE! Teraz ja będę za górze, tak jak to powinniśmy zrobić już na samym początku!
- Dobra, dobra, nie złość się tak - starał sie uspokoić Pawła, Wiktor. Chwile potem zamienili się miejscami.
- No, tak już lepiej. Teraz musimy się wrócić - zarządził Paweł - Ruszaj się.
- Nie kop mnie, nie jestem koniem!
- Nie gadaj tylko rusz się. Musimy ich szybko znaleźć.
Minęło sporo minut ale Sergiusza i reszty ani widu ani słychu. Minęli kolejny korytarz, kolejne drzwi, ale ciągle nic. Nigdzie ich nie było.
- To twoja wina. Gdybyś umiał prowadzić.....
- Zamknij się Paweł! - rozległa się cisza.
- Jak mnie nazwałeś? - spytał wkońcu zdziwiony Paweł. Wiktor przystanął.
- Pomyliłem się - wytłumaczył szybko Wiktor.
- Dobra nieważne. Pamiętasz w którym momencie ich zgubiliśmy?
- Czy tobie trzeba sto razy powtarzać? Nic nie wiedziałem, nic nie słyszałem! Zadowolny do cholery? - warknął Wiktor - Co robisz?
- Nie czujesz? Złaże z ciebie - powiedział niewzruszonym tonem Paweł.
- Powaliło cię? Chcesz żeby nas złapali? - spytał wściekle Wiktor.
- Poprawka, nie mnie tylko ciebie. Idę w swoją stronę i guzik mnie obchodzi czy sie stąd wydostaniesz czy nie! Mam to gdzieś, rozumiesz?
- Świetnie - twarz Wiktora wykrzywil grymas. - Niech ci zabiją, nie obchodzi mnie to! - odwrócił się i ruszył w odwrotną stronę.
- Głupi kretyn, jak ja go nienawidze - mruczał do siebie Wiktor. Ciemny korytarz wił się nie dając nadzieji na wyjście z niego. - Niech go złapią i go... - zaczął wykręcać rękoma w gniewie. Po chwili jednak jakby oprzytomniał.
- Co ja robię? To mój przyjaciel a ja.....
Odwrócił się jednak to co zobaczył o mało nie zwaliło go z nóg. W ciemności świeciły się oczy. Oczy Orfeusza. Wiktor poczuł zimną dłoń zaciskającą się na jego gardle i ściskającą go coraz mocniej. Tak mocno że zaczynało mu brakować tchu.
- Śmierć poprzez uduszenie....jakby to pięknie brzmiało na twoim nagrobku... - rozległ się lodowaty śmiech. - A jakże cudnie byłoby ujrzeć twojego ojca pochylającego się nad twoim grobem. Wiesz co on by zrobił? Zaśmiałby się tak jak ja się teraz śmieję. - uśmiechnął się złowieszczo. Widać było że z jakiś powodów bardzo bawiło go wspomnienie Remisa.
- Dlaczego nie błagasz o litość? Dlaczego nie walczysz? - Orfeusz wyraźnie wydawał się być rozczarowany sytuacją. Wiktor wiedział że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, jeżeli....
Nagle uścik zelżał a zimne palce Orfeusza zsunęły się po jego szyji. Chwila ciszy a potem świst powietrza i uderzenie. Wiktor padł ogłuszony na zimną posadzkę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cię zabić... - wyszeptał do siebie Orfeusz po czym jednym ruchem ręki sprawił że ciało Wiktora uniosło się do góry i zniknęło.
- Teraz pora aby i druga zbłąkana owieczka wróciła do stada... - powiedział Orfeusz i zniknął w ciemnościach.

Stare dęby, wysokie i piękne kardale, moc jaką wydzielał z siebie cały las...zapach ziół i mchów, rosnących tu i ówdzie....ptaki świergoczące nad głową i promyki słońca otulające każdy zakamarek bujnej roślinności, poczynając od kolorowych kapeluszy grzybów po starą korę wybujałych drzew.
Przez lekko niedomknięte oczy można było to wszystko zobaczyć. Leśny świat budzący się ze snu niczym śpiące dzieci, które rano przecierają oczęta tak i one wszystkie zdawały się powolutku rozbudzać.
Szelest liści spod ciężkich stóp człowieka...chrzęst zgniatanych żołędzi i świergot ptaków....a na ścieżce zakapturzona postać niosąca drugą postać....jakby martwą....
Człowiek złożył ciało na małą polankę porośniętą mchami i paprociami. Białe dłonie drgające z zimna...nic poza tym. Postać leżąca na poszyciu leśnym zdawała się być pozbawiona życia....jakby jego dusza już dawno wygasła.....jakby jego serce przestało już dawno bić. Zdany na łaskę drugiego człowieka pochylającego się nad nim i ocierającemu mu czoło z potu.
On jedyny chciał mu pomóc. Chciał aby żył...aby dalej cieszył się życiem...Czy znał jego rodzinę? Sposób w jaki na niego patrzył wskazywał, że znał. Nie osobiście, ale widział ich uśmiechnięte twarze spoglądające na siebie z taką miłością. On napewno chciałby ich jeszcze kiedyś zobaczyć. Dlaczego los bywa taki okrutny? Czemu ludzie, którzy się kochają nie mogą być ze sobą. Dlaczego się ranią? Dlaczego tajemnica jest ważniejsza od najbliższych sercu ludzi?.....
Wspomnienia....Dlaczego nie można się ich pozbyć? Serce mniej by cierpiało na myśl o zmarnowanym czasie....o bólu....o kłamstwie....o tym wszystkim co popełniło się w życiu. Ale w życiu człowieka nie może być sama gorycz. Każdy ma choć moment szczęścia. Czemuż jednak to szczęście bywa tak ulotne? Dlaczego nie może zostać? Dlaczego nas opuszcza?
Wczesne dzieciństwo - delikatny głos matki, jej dotyk i uśmiech....ojciec spoglądający z dumą na syna. Życie mogłoby się wydawać takie piękne, więc dlaczego nie jest? Pytania na które nikt nie odpowie.
Uczucie winy nigdy nie opuszcza udręczoną duszę. Zostaje z nim i panoszy się nie dając spokoju. Męczy za dnia i w nocy. Wina nigdy nie śpi. Ona czeka aby przypomnieć nam to co popełniliśmy złego.
Świat się zmienia. Tamte życie już nigdy nie wróci. Ludzie poznani za młodu - nasi przyjaciele lub wrogowie. Zabawy, kłótnie toczone z nimi - tego się nie zapomina. Beztroskość młodego człowieka, jego pogląd na świat - piękne rzeczy.
Śmierć....tyle zła.....a przecież było tak pięknie. Dlaczego nagle to wszystko runęło? - Przez niego. Wtedy wszystko wydawało się być proste, nieskomplikowane, łatwe....pomylił się. Śmierć przyjaciół i najbliższych to zbyt wysoka cena jaką musiał zapłacić.
Gdyby Simon żył....no właśnie - gdyby.....ale on nie żyje i nic nie wróci mu życia. A przecież był taki zdolny. Zginął młodo i nawet nie zdążył przekazać światu swoich wynalazków - tych genialnych rzeczy, którymi zabawiał niegdyś wielu......tych genialnych rzeczy, które mogłyby zrewolucjonizować świat....nie zdążył. Rana była zbyt głęboka aby go uratować. Nie musiał ginąć....nie musiał.....on chciał tylko odnaleźć przyjaciół. Ale oni też nie żyli. Podzielił ich los. Za co? Za co człowiek musi płacić tak straszliwą cenę? On był przecież niewinny...świetny kumpel jakich niewielu....
Była jeszcze jedna jedna niezabliźniona rana....rana która najbardziej piekła. Ona najbardziej raniła jego serce. I ta pustka....nic już nie było w stanie jej wypełnić.
Remis jest jeszcze młody - tyle życia przed nim. Sytacja zmusiła go jednak do ucieczki....życie w ciągłym ukryciu? Nie...to miało się stać. Ten młody człowiek umiera.... A przecież ma rodzinę - piękną żonę i syna. Los znowu drwi sobie z ludzi - wystawia ich na ciężkie próby. On nie może tak skończyć..
Łzy spłynęły po policzkach Diega.....on też miał kiedyś rodzinę. Ojca i matkę zranił okrutnie. Nie zasłużyli sobie na takiego syna. To są dobrzy ludzie, oni nie powinni cierpieć...Jednak on stracił jeszcze jedną rodzinę....tego bólu żaden lek nie uleczy.
Jego żona i syn zginęli z rąk Zakonu. Dlaczego nie było go tamtej nocy w dworze? Przecież wiedział, że go szukają. Parę miesięcy wcześniej im uciekł, ale oni postanowili że go znajdą za wszelką cenę...i znaleźli. To co zastał wracając do domu...dwoje najbliższych mu osób leżących na podłodze w pokoju na górze. Do dziś ten widok nawiedza go w koszmarach - krew na podłodze...jego ukochana żona, którą tak kochał....jedyna która mu zaufała po wcześniejszej tragedii i ich malutki synek....Miałby teraz jakieś trzydzieści lat - miałby teraz zapewne rodzinę, a on jego ojciec bawiłby się teraz z wnukami. Wspomienia.....
- Diego? - Diego wdrygnął się.
- Tak?
Widział w jego oczach ból, tłumiony delikatnym uśmiechem sinych ust, który zagościł pierwszy raz od paru dni na jego twarzy. Był już tak blady i siny...jedynie skóra wokół oczu była brązowa. Podkrążone oczy zatraciły już swój blask. Ciało powoli stygło, jakby dawało znać że zbliża się koniec....
- Mój syn....Wiktor....jeżeli nie dożyję, powiesz mu że bardzo go kochałem i że bardzo chciałem żeby to inaczej wyszło....- zachrypiał. Duszący kaszel przerwał na chwilę słowa - Wszystko zepsułem - zakrył drżącą dłonią oczy. Diego odruchowo chciał złapać Remisa za rękę, jednak powstrzymał się. Zamiast tego powiedział coś co bardzo chciał aby się stało:
- Sam mu to powiesz. Zobaczysz. - uspokoił mężczyznę. Remis odsunął rękę, którą zakrywał oczy - były lśniące od napłyniętych łez.
- Chciałbym w to wierzyć....bardzo - odpowiedział po czym zamknął oczy.
"Ja także w to wierzę...przyjacielu...." - wyszeptał w myślach Diego.



Napisany przez: kelyy 07.07.2003 17:31

Wiesz co Megan, dobijasz mnie z tymi swoimi konkretnymi postami, ja osobiscie jeszcze nie widzialam, zebys napisala, chociaz 2 zdania.

A co do tego parta Ava, to jak zawsze piekniasto, po prostu pisz, bo mi juz braknie slów.

Napisany przez: Kasandra 08.07.2003 11:55

Z zimną krwią cie ukatrupie jeśli nie dasz nastempnego parta mad.gif chcę wiedzieć czy zwieją i kiedy paweł dowie się prawdy draco.gif

Napisany przez: avalanche 10.07.2003 22:35

SPOKÓJ DO CHOLERY JASNEJ! nie mam weny dry.gif i nic na to nie poradze

no to się wyżyłam ale naprawde ja nie jestem jakiś robot do robienia ficków....ja też mam uczucia cry.gif ....a wy mnie traktujecie przedmiotowo sad.gif

postaram sie jak najszybciej....naprawde ja siem bardzo staram....

Napisany przez: kelyy 10.07.2003 22:50

dobra, Ava wybaczamy tobie, a ty wybacz nam (tu znak pokoju =P)

Ale na temat mojego ficka, siem nie wypowiesz, co cry.gif cry.gif cry.gif

Napisany przez: avalanche 12.07.2003 18:09

dobra daje parta po długiej nieobecności wink.gif jestem straaaaaasznie spragniona komentów więc prosze sei wypowiadać - najlepiej długie komenty rolleyes.gif

Part 52

Paweł na chwilę przystnął - miał złe przeczucia. Coś mu mówiło że nie powinien zostawiać Wiktora samego. Teraz to do niego doszło.....popełnił błąd.
Chciał zawrócić jednak coś go zatrzymało. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to że jest niedaleko drzwi...niezwykłych drzwi...
Piękne likrustrowane meble...zwiewne firanki - to zupełnie nie pasowało do normalnego wystroju Zakonu....ale może jednak się myli? Jakby na życzenie wszystko zaczęło znikać...po pięknych meblach zostały tylko kurz i brud gołych ścian. I jeden stół - prosty, drewniany a na nim dziennik... Paweł pchnięty jakby niewidzialną mocą podszedł i wahając się na chwilę wyciągnął rękę przed siebie. Dziennik spowiła mgiełka, które zaraz potem momentalnie znkinęła. Miał go już w rękach...otworzyć czy nie otworzyć? A jeżeli to coś złego? Zresztą....nie ma teraz czasu - goni go człowiek, który napewno nie zawaha się zabić....
- Muszę uciekać - powiedział sam do siebie jakby dopiero teraz otrząsnął się z " dziwnego snu". Spojrzał jeszcze raz na dziennik. A może jednak? Schwytał zeszyt i wybiegł z pokoju.
Czuł się jakby ktoś, albo coś zapanowało wtedy na nim w tym dziwnym pomieszczeniu. Jakby.....jakby ktoś przejął nad nim kontrolę....wcisnął mu ręce ten przedmiot jakim był dziennik. Trzymał go przed sobą. Umysł zaczął znowu normalnie funkcjonować.
- Nie potrzebny mi żaden zeszyt! - rzucił nim w kąt. Nie usłyszał jednak żeby ciśnięty przez niego przedmiot wydał odgłos upadania. Odwrócił się - zeszyt wisiał w powietrzu. Trzymał go duch......duch uśmiechniętej kobiety o bardzo długich blond włosach przepasanych pięknymi wstążkami.
" Zabierz go" - usłyszał w myślach Paweł. Duch najwyraźniej porozumiewał się telepatycznie...ale dlaczego?
- Nie chce tego. - odpowiedział Paweł.
" Proszę cię....zabierz go" - nalegała kobieta. Po jej policzkach slynęły łzy...twarz jej posmutniała ale mimo tego nie było słychać żadnego szlochu. Nic - zupełna cisza.
" On nie może tu dłużej zostać...zabierz go" - ponowiła prośbę. Jednak tym razem nie czekała na kolejną odmowę Pawła. Przeciwnie - podleciała bliżej i wcisnęła mu przedmiot w jego ręce żegnając słowami " Aby świat poznał część prawdy" i zniknęła.

W Akademii mimo tylu spraw jakie działy się na zewnątrz, wszystko w środku zdawało się normalnie funkcjonować. Uczniowie uczęszczali na lekcje jak w każdy zwyczajny dzień. A jednak....jeden uczeń zdawał się być przygnębiony.
Michała od wielu dni dręczyły koszmary. Za każdym razem śniło mu się jedno - śmierć. Okrutna, bolesna śmierć bliskich mu ludzi. Każdego wieczoru była to inna osoba. Widział jak umierają jednak nie potrafił im pomóc. Wszyscy umierali...
Jakby tego było jeszcze mało to Laura od bardzo dawna nie zwracała na niego uwagii. Cały czas widywał ją w towarzystwie Radka. Co gorsza, coraz więcej ludzi zaczynało lubić tego "brzydala". Koleżanki Laury od czasu do czasu pod byle pretekstem starały się choć na moment nawiązać z nim rozmowę.
Paranoja - powiedziałby zapewne Wiktor. Tak też myślał Michał. Po tym co zobaczył w lesie zupełnie mu wystarczyło aby z pewnością stwierdzić, że Wiktor jak nikt inny potrafi wyczuwać ludzi. W tym wypadku też się nie mylił. Radek był już nie tylko odpychającym typem ale także trzeba było dodać że był wyjątkowo przebiegły i cwany jak na siebie - nawet zbytnio jak na niego. Nagle ze zdurniałego i znienawidzonego przez większość lizusa stał się jedną z lubianych osób w szkole. Nawet jego lizustwo i kablowanie zostało jakby przebaczone przez większość gdyż Radek zdawał się nie nadużywać swoich zwyczajowych cech do szkodzenia innym.......oczywiście nie licząc jego przeciwników, na których zwyczajnie donosił za byle błahe sprawy. "Nagonka" nie ominęła także Michała, który mimo iż nie oświadczał wszem i wobec że nie przepada za Radkiem to stał się jedną z z tak zwanych "napiętnowanych" osób. Mało kto już z nim rozmawiał. Wszyscy zdawali się tak jak Laura, traktować go niczym powietrze. No może nie wszyscy...byli i tacy, którzy chcieli mu zaszkodzić za wszelką cenę - kumple z kółka filozoficznego gdzie należał Radek szczególnie wykorzystywali fakt iż Michał jest "sam". Nie lubili Michała, gdyż ten był jednym z przyjaciół Wiktora - wroga numer jeden ich przywódcy Radka. To prawda, że Wiktor często robił sobie przysłowiowe "jaja" z " bandy skretyniałych kujonów" ( w skrócie BSK jak to miał w zwyczaju mówić Wiktor), ale zwykle były to niewinne i raczej niegroźne zgrywy z jego strony.
- Patrzcie idzie Michał - powiedział przeciągłym tonem jeden z chłopców. Jak reszta jego kolegów nosił okulary i miał ( jak reszta zresztą) kamizelkę-sweter oraz spodnie na szelkach.
Michał jak zwykle udwał, że nie słyszy tego co się mówi za jego plecami na głos.
- Nawet nie raczy się odezwać, paniuś jeden - dodał drugi. Rozległ się śmiech przypominający trochę krztuszenie się kota.
- No co wy, nie wiecie że to straszny ważniak? Przyjaciel świętej pamięci Wiktora?
Michał poczuł że cały sie gotuje - tym razem nie przepuści.
- Coś ty powiedział? - spytał groźnie mrużąc oczy i zaciskając pięście. Chłopcy popadli w lekki popłoch - jak dotąd Michał nigdy nie odpowiadał na ich zaczepki, więc czuli się bezpiecznie i pewnie. Jednak teraz poczuli lekki niepokój.
- To co słyszałeś! - krzyknął wkońcu jeden z nich, który notabene był niższy od Michała o ponad głowę...prawdę mówiąc sięgał mu ledwo do ramienia.
- Dla waszej zakichanej wiadomości Wiktor żyje - powiedział spokojnie acz bardzo groźnie. Niższy chłopiec jednak nie ustępował.
- Guzik wiesz! Pewnie zabili go Zakonnicy, wkońcu nikt nie ma z nimi szans a tym bardziej ten...
Nie zdążył dokończyć gdyż Michał złapał go za ubranie i podniósł chłopca niczym lalkę go góry.
- Ostrzegam. Macie się odczepić od Wiktora...a ze mną - dodał - radzę już nie zaczynać bo się mogę "lekko zdenerwować"
Chłopiec upadł z łoskotem na ziemię, ocierając sobie obolałą część ciała, która najbardziej ucierpiała na wskutek upadku.
Michał rzucił jeszcze ostatnie ostrzegawcze spojrzenie po czym poszedł w swoją stronę, zadowolony że wreszcie postąpił jak należy. Od tej pory nie da sobą pomiatać jakimś tam wapniakom.
Pawłowi udało się jakoś dotrzeć niezawuważonym do głównego korytarza skąd rozpościerał się widok na główny dziedziniec wzdłuż którego ciągnął się krużganek wsparty pięknie zdobionymi arkadami. W samym środku dziedzińca stała niewielka studnia - chyba jako jedyna wydawała się być oazą spokoju w ponurym zamczysku. Miała nawet wbudowany daszek, aby woda kapiąca z góry nie dostawała się do środka. Jednkaże na tym kończył się ten miły widok. Jako że dziedziniec był niezwykle ogromny mógł służyć do różnych celów. Na prawo od studni znajdowało się coś co wzbudziło w Pawle dawne wspomnienia.
Szubienica - zwykła drewniana z podestem oraz zapadnią. Paweł nie raz pamiętał jak swój przeklęty żywot kończyło tu sporo Zakonników - nie tylko tych niepokornych ale także tych zwykłych...dlaczego? Otóż Zakonnicy nie przejmowali innymi współtowarzyszami. Często chcąc zabić nudę zakładali się. Przegrany zawsze wisiał potem na sznurze. Oczywiście nie robiono tego nagminnie gdyż w taki sposób można by było zabić wszystkich Zakonników - to była po prostu rozrywka dla spragionych makabrycznych widoków psychopatów. Obok szubienicy stał także drugi podest - też drewniany ale znacznie niższy z dość dużym pniem ściętego drzewa. Pniem zabryzganym krwią, gdzie skazani Zakonnicy ginęli od ostrza topora kata.
Paweł przypomniał sobie kiedy to kiedyś został przyprowadzony przez swojego opiekuna na tą "uroczystość". On jedyny nie gwizdał ani nie rzucał obelg do człowieka, którego miano tego dnia stracić. Prawdę mówiąc on nie był Zakonnikiem - to był niewinny człowiek schwytany przez strażników. Było to bardzo dziwne gdyż zazwyczaj strażnicy mordowali z zimną krwią każdego zabłąkanego wędrowca, który odważył się wkroczyć na tę przeklętą ziemię. Tym razem było inaczej. Nie był to żaden niezwykły człowiek - ot zwykły wieśniak, który zapewne przybył na bagna po szlam - składnik magicznej mikstury jakie serwowała im wiedźma z ich wioski. Warunek był jeden - jeżeli pacjent którego jej przyniesiono miał żyć, musiał zarzyć magicznego napoju, ale żeby sporządzić ów zaczarowane lekarstwo, potrzebny był szlam - proste. Tyle że w większości wypadków, taki oto wieśniak stawał się celem krążącym wśród bagien - strażników.
Tamtego dnia panowała dziwna atmosfera. Powietrze było niezwykle gorące i duszne. Zakonnicy byli niezwykle podnieceni gdyż za moment miało się odbyć ich ulubione widowisko - tym razem z udziałem nędznego człowieka z którym mogli robić co zechcą. To był najstraszniejszy widok jaki Paweł w życiu oglądał. Zrozpaczonego wieśniaka obdarto najpierw z szat jakie miał na sobie - co wywołało wśród publiczność gwizdy i okrutny śmiech. Następnie każdy chętny mógł zbić wieśniaka jak i gdzie mu się podobało - warunek był jeden - wieśniak musiał przeżyć te katusze aby później można go było dalej męczyć. Tak więc, dwóch Zakonników robiącym zwykle za katów, przytrzymywało nieszczęśnika i napawało się jego krzykami. Katowano go aż stracił przytomność. Ciało miał pocięte licznymi ranami z którym spływała gęsto krew. Najobrzydliwsze było to, trafiło się paru Zakonników, którzy uwielbiali spijać krew z katowanych ludzi. Tłum szalał na widok liżących ciało z krwi pozbawionych wstydu psychopatów. Gdy skończyli postanowiono założyć wieśniakowi żelazną obroże na szyję - znak zniewolenia. Ledwo żywy ale przytomny człowiek stał się teraz obiektem zboczeńców, którzy również jak ich poprzednicy zlizujący krew nie mieli skrupułów ani wstydu przed tak liczną publicznością. Przeciwnie - nakręcało ich to że tak wielu ich towarzyszy patrzy na ich "wyczyny".
Banda zdeprawowanych, nienormalnych Zakonników....Wieśniak został pozbawiony tamtego dnia wszystkiego - swojej dumy, moralności, godności....wszystko za sprawą niewyżytych psychopatów.
Jednak najgorsze miało dopiero nadejść, gdyż na scenę wkroczył Orfeusz. Widać było że był pijany - jego ruchy były chwiejne a na twarzy gościł szyderczy uśmiech. Pot spływający po rozgrzanym od ciepłoty ciele młodego acz jednego z najbardziej niebezpiecznych Zakonników wskazywał że był na tyle rozgrzany poprzednimi "zabawami" iż będzie gotów dostarczyć publiczności czegoś na co większość czekała już od samego początku - na krwawy finał ich orgii. Orfeusz dla zabawy wymalował na swym rozgrzanym ciele barwy wojenne - wokół oczu widniała czarna smuga, przypominająca czarną maskę na oczy. Za namową Zakonników ubrany był tylko w przepaskę osłaniającą jego intymne partie ciała - nie było to przypadkowe, gdyż w podobny sposób ubierali się okrutni wojownicy z wierzeń mieszkańców wioski z której pochodził wieśniak. Według legendy obrońcom wioski udało się pokonać najeźdzców. Od tamtej pory raz do roku odbywał się huczny festiwal na cześć tego mitycznego zwycięstwa. Jednakże legenda mówiła o tym że obrońcom nie udało się zabic wszystkich wojowników. Nieliczna ich garstka skryła się w lesie. Podania z tamtych czasów mówiły że ujmą na honorze było dać się zabić potomkom tych niedobitków. Taki człowiek jeżeli przeżył nie miał życia potem w rodzinnej wiosce - mieszkańcy wytykali jego a jeżeli nie przeżył - to jego rodzinę.
Orfeusz musiał zapewne wiedzieć że takie wzmianki nadal są aktualne wśród miejscowej ludności. Zapewne domyślał się iż każdy szanujący się mieszkaniec wioski znał tę legendę i przestrogę dla tych którzy dadzą się zniewolić bądź zabić tym niedobitkom. Legenda mówiła że podczas tamtej historycznej bitwy wystąpili wszyscy mieszkańcy wioski - tak więc rozumując logicznie, dzisiejsi mieszkańcy wioski byli potomkami zacnych obrońców. A wszyscy wiedzieli że garść tych niedobitków zaczęła odprawiać mroczne rytuały - wśród nich był Jan Krwawy - założyciel Krwiożerczego Zakonu.
Starożytni okrutni wojownicy stali się po części pierwszymi Zakonnikami - ich potomek stał wymalowany barwami wojennymi w różne dziwne znaki, ubrany jedynie w przepaskę i trzymający w ręku, długi, ostry miecz.
Paweł pamiętał to przerażenie w oczach wieśniaka - przed nim stał jeden z potomków legendarnych wojowników. Orfeusz jak zwykle w takich sytacjach popisywał się swoim cynizmem i arogancją w stosunku do jak to sam określał "nędznego robaka". Z jego ust leciały najgorsze obelgi jakie mógł usłyszeć człowiek. Orfeusz był na tyle jeszcze okrutny że obiecał wieśniakowi zająć się w przyszłości jego jedyną córką. Ileż łez wylał ten biedny człowiek. ileż bólu przeżył....wiedział iż zbliażał się jego czas i jedyne o co wtedy błagał to nie litość dla siebie lecz dla swej córki. Jak nietrudno było przypuszczać Orfeusz bardzo rozkoszował się w tych słowach litości, bawiło go to że taki nędznik czołga się przed nim nagi na kolanach a jeszcze bardziej że chciał uratować swoją córkę przed niechybnym losem jaki spotka go po jego śmierci. Zakonnicy zaczęli obrzucać wieśniaka na koniec kamieniami. Gdy skończyli, Orfeusz wyciągnął swój miecz i zacząl zadawać najpierw krótkie szybkie ciosy a następnie z miną maniaka powoli wbijał zakrwawiony już miecz pomiędzy żebra konającego już wieśniaka. Nie mógł sie oprzeć także pokusie głośnejszych krzyków jakie wydawała z siebie ofiara....wiedział ze największy bół i zarazem najwiekszy krzyk jest przy łamaniu kości. Jakież rozdzierające krzyki rozległy się potem. Chrupot łamanych kości nóg - muzyka dla tych morderców żądnych krwii. Ostatni moment życia, agonia zmaltretowanego człowieka zdawały chylić sie ku końcowi. Orfeusz uśmiechnął się jadowicie i wymierzył cios mieczem prosto w serce wieśniaka. Jego cierpienia dobiegły końca. Tłum jeszcze chwile rozkoszował się martwym ciałem. Psychiczny śmiech Orfeusza wskazywały że tego wieczora jego pragnienie mordu zostały zaspokojone, czuł się spełniony.
Całą noc trwały jeszcze libacje i szydercze śmiechy na dziedzińcu, na którym niedawno zakatrupiono niewinnego człowieka. Ostatnimi jacy doznali rozkoszy tej nocy byli tzw. zjadacze ciał. Wchłonęli pogruchotane mięso pozostawiając po sobie niestrawione kości, kótre i tak chwilę potem uległy dziwnemu zjawisku - wyparowały. Po wieśniaku została tylko garstka popiołu. Apetyt żądzy krwi został zaspokojony.
Od tamtego czasu Zakonnicy znaleźli sobie nową rozrywkę - chwytali zabłąkanych wieśniaków i poddawli ich szeregom tortur aby na końcu dokonać krwawego mordu. Mimo iż Orfeusz szukał córki zabitego przez niego wieśniaka - nie znalazł jej. Wyglądało na to że ktoś ostrzegł osierocone dziewczę i ukrył przed zakusami nieobliczalnego Orfeusza. Jak się dowiedział później Paweł, dziewczynę uratował jego opiekun - Diego. Ten sam który razem z Orfeuszem wiedli prym w krwawych mordach wieśniaków...

ps. i jak? rolleyes.gif tongue.gif

Napisany przez: kelyy 13.07.2003 14:58

Piękne Ava i bardzo długie. Ten partr był wyjątkowo ciekawy, zakończony zagadkami. Koffam takie ficki.Jeszcze lepsze niż poprzednie, pisz tak dalej, a bedzie można wydać książke =D

Napisany przez: avalanche 18.07.2003 14:27

kurcze nareszcie dostałam się na forum dry.gif no ale nie narzekam bo narazie mi sie otwiera smile.gif

Part 53

Orfeusz od zawsze zadziwiał nawet samych Zakonników swoją brutalnością. Ale właśnie dzięki temu stał się poważany wśród swych współbraci i dzięki temu bali się go zwykli ludzie. Nawet pogromcy Zakonu - Stefan, Sergiusz i Otto czuli że to naprawde groźny i nieobliczlny przeciwnik, gotowy na wszystko....gotowy bez mrugnięcia wyrżnąć pół armii...zniszyć człowieka.
Były jednak osoby przed którymi Orfeusz czuł respekt - jego ojcem, przywódcą Zakonu Antaresem i co może się wydawać niektórym dziwne...Remisem.
Historia z Remisem zaczęła się wiele lat temu. Orfeusz spotkał wówczas pewnego dnia małego chłopca na swej drodze - był sam a jego smutne oczy wodziły ku innym dzieciom i ich rodzicami. Wtedy to właśnie z niewiadomych przyczyn zainteresował się nim. Dlaczego? - on sam zadawał sobie to pytanie wiele razy. Dlaczego ten mały jasnowłosy chłopczyk wzbudził w nim zainteresowanie? To było dziwne uczucie. Coś nakazało wtedy przystanął i przyjrzeć się tej niepozornej postaci. Obserwował go kilka dni - chłopiec zawsze chodził sam...często na jego twarzy gościł smutek. Orfeusz pomyślał jednak że dzieciak nie jest wart jego uwagi i w przypływie zmęczenia zasnął pod drzewem. Gdy się obudził ujrzał przed sobą zaciekawione oczy dziecka schylającego się nad nim. Chłopczyk wówczas po raz pierwszy od kiedy go zobaczył - uśmiechnął się. Po raz pierwszy Orfeusz czuł lekki niepokój.....zdziwienie? Nigdy wcześniej żadne stworzenie nie uśmiechnęło się na jego widok - zdrowo myśląc, pewnie mieli racje bo któż uśmiecha się w stronę Śmierci gdy wie że zaraz zginie?
Ale chłopiec nie miał się czego bać. Przecież nikt nie celował w niego mieczem ani też nic nie wskazywało na to iż może być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Patrzył w lekko zdziwione oczy wyglądającego na szesnastolatka Orfeusza. Wyglądającego - bo w rzeczywistości Orfeusz liczył sobie więcej lat niż na to wyglądał....ale to całkie normalne u Atlantydów, tyle że.....właśnie. Otóż Atlantydzi bardzo wolno się starzeją, jedynie ich umysły wskazują na to ile naprawde mają lat. Przeciętny Atlantyd starzeje się wolniej od zwykłego człowieka pięc razy. Są jednak wyjątki - do jakich należy Orfeusz - którzy starzeją się wolniej nawet dwudziestokrotnie. W zasadzie okres dojrzewania przebiega normalnie, czyli strzenie przebiega tak jak u zwykłych ludzi...przystopowanie tego procesu następuje tuż po ukończeniu przez Atlantyda 20 roku życia.
Wyjaśnienie tego faktu wydaje się mało znaczące....a jednak. Wielu badaczy uważa że nie należy ignorować tego procesu. Otóż tempo w jakim starzeje się Orfeusz stale...maleje. Przypuszczalnie wiedza na ten temat każe mówić że przy takim tempie, w przyszłości może dojść do czegoś w rodzaju zaprzestania starzenia. Efektem tego może być zachowanie na całe długie życie młodego wyglądu...
Sprawa jest o tyle poważna gdyż proces ten dotyczy nie byle jakiej osoby bo przecież samego Orfeusza. Z niewyczerpalną mocą i siłą młodego człowieka i wieloletnim doświadczeniem stałby się on jeszcze bardziej niebezpieczny niż był dotychczas.
Podobny proces dotyczy także wielu wojowników w tym Sergiusza i Stefana. Jednakże nawet oni nie mają tak zaskakujących wyników co ich wróg. Jedynym który zaczyna mu dorównywać jest Remis.
Orfeusz od tamtego czasu zaprzyjaźnił się z małym chłopczykiem o imieniu Remigiusz. Dość poważne jak na takiego brzdząca więc ukrócił je do "Remis" - tak jak dzisiaj wszyscy zwracają się do niego. Ale czy taki psychopata mógł tak po prostu nagle okazać serce małemu dziecku? Nie do końca. Orfeusz nigdy nie zapomniał kim jest i jaką drogą w życiu zmierza. Jednak Remis coś zmienił w jego życiu. Poznał kogoś kto bardzo przypominał jego samego z czasów jego dzieciństwa....tak...Remis był bardzo podobny do niego. Oboje nigdy nie odczuli uczucia jakie winni ich darzyć ojcowie - miłości. Remisowi jednak w pewnym stopniu te braki rekompesowała matka, ale Orfeuszowi....nie te wspomnienie było zbyt bolesne nawet dla niego. Kamienne serce kruszyło się tylko dla dwóch osób - nie żyjącej od wielu lat matki i dla Remisa.
Nawet dzisiaj po tylu krzywdach jakie mu wyrządził, czuł że rani kogoś bardzo bliskiego. Remis był...i jest dla niego jak młodszy brat....ale brat który wiele przez niego wycierpiał. Co prawda Orfeusz był dla Remisa bratnią duszą...kimś kto go doskonale rozumie, to jednak presja jaką wywierał na niego jego własny ojciec wydawała się być silniejsza. Antares w pore wyplenił z syna zbędne uczucia, znanymi Zakonnikom metodami, jednakże nie zakazał Orfeuszowi przyjaźni w nastoletnim wówczas uczniem Akademii Remisem. Antares pierwszy zorientował się z kim ma doczynienia i tylko on tak naprawdę wie co kryje w sobie Remis. Tajemnica znana tylko jemu i Antaresowi nigdy ma nie wyjść na światło dzienne.....Kto wie? Może jednak kiedyś nadejdzie odpowiedni dzień, a wtedy wszystko się wyjaśni?

Droga dłużyła się niemiłosiernie a czas mijał...i mijał na niekorzyść Remisa. Z wyglądu już niewiele się zmienił - bo jak tu być bardziej białym i sinym? Właściwie Remis przypominał "żywego" trupa...ledwo dyszącą istotę krzuszącą się coraz częściej swoją własną krwią. Wychudł bardzo - powoli widać było większość kości i żył wystające spod cienkiej skóry.
Człowiek, który go niósł nie okazywał jednak że jest mu ciężko...przeciwnie, zajmowanie się konającym Remisem było jego obowiązkiem. Zdawał sobie sprawę, że gdyby Remis był w pełni władz psychicznych napewno nie zgodziłby się na to żeby on się nim opiekował. Diego czuł że Remis od samego początku ich spotkania.....a raczej uaktywienia się wirusa oddalał się....jego umysł powoli umierał. Ich pierwsze rozmowy były jeszcze w miare zrozumiałe dla niego, jednak ostatnio...ostatnio z Remisem było coraz gorzej. Tracił kontakt z rzeczywistością, z samym sobą....nie rozpoznawał już Diega...nieczego już nie wiedział....stawał się "rośliną".
Straszne co może z człowiekiem zrobić to "coś" i Zakon. Diego przystanął na chwilę. Ułożył delikatnie półprzytomnego Remisa obok siebie i wziął głęboki oddech. Nie mógł przestać myśleć o Remisie....o Zakonie. Ostatnio jego myśli nawiedzał także Orfeusz. Przypuszczał że rozkaz pozbycia się Remisa wydał Antares.
- Szuja... - splunął. Jego twarz lekko poczerwieniała ze złości. Z całego serca nienawidził Antaresa. Był to człowiek jeszcze gorszy od Orfeusza. Orfeusz przynajmniej raz okazał jakieś pozytywne uczucia - dla Remisa oczywiście. Antares zaś nigdy nie okazał nikomu swych uczuć - po prostu ich nie miał. Jego syn był dla niego tylko silnym i świetnie wyszkolonym Zakonnikiem....maszyną do zabijania. Żoną też sie nie przejmował, aż w końcu ta umarła zapewne z bólu i nieszczęścia. A teraz jeszcze zapragnął pozbyć się jeszcze jednej osoby.
Jedno było tylko zastanawiające w tym wszystkim. Jak Antaresowi udało się przekonać syna do tego że należy się pozbyć Remisa? "Napewno zrobił mu pranie mózgu i użył tych swoich przeklętych tortur" - pomyślał z obrzydzeniem Diego. Nawet jemu nie mieściło się w głowie, jak można być tak okrutnym dla własnego syna? Zresztą czego można się spodziewać po głównym dowódcy Zakonu? - niczego dobrego - odowiedziałby każdy znający się chociaż trochę na Zakonnikach.
Orfeusz mimo krzywd jakie wyrządził Remisowi nie umiałby go zabić...kiedyś nawet próbował ale zawsze umiał się w porę opanować. Nie mógł zabić kogoś tak mu bliskiego. Ale teraz...Mimo iż spotykali się potajemnie aby robić interesy, Remis nie darzył Orfeusza już takim samym zaufaniem jak kiedyś, choć to może był tylko kamuflaż z jego strony? Jego umiejętność zwodzenia była zapewne jego jedyną tarczą ochronną. Także zdrowy rozsądek mówił mu że zbytnia nadgorliwość w obronie Orfeusza przed Radą, przyjaciółmi i rodziną może go wydać, tak więc musiał przywolić na "łapanki" na Zakonników i działania wymierzone przeciwko Orfeuszowi między innymi.
Burzę myśli przerwały odgłosy krzsztuszenia się własną krwią Remisa. Diego pozwolił mu wykaszleć wszystko. Lepiej żeby nie zadławił się potem wymiocinami i krwią. Tak przynajmniej mógł mu poddać spreparowny przez niego specjalny napój sporządzony z okolicznych ziół oraz wodę przegrzaną przy ognisku....to jedyne czego nie wymiotował...
W miarę gdy Remis pogrążał się w pustce swego umysłu przewracając oczami, Diego miał czas na przejrzenie mapy, jaką udało mu się zdobyć przed "porwaniem" Remisa. Do najbliższej wioski było już niedaleko. Nie wiedział czy się cieszyć wkońcu to nie było zbyt bezpieczne miejsce. Jedyne co przemawiało do zatrzymania sie był mieszkający tam czarnoksiężnik starej daty, który może mógłby zaradzić coś więcej na stan Remisa niż on. Jeżeli nie, zostaje tylko wioska niedaleko Zakonu...przy bagnach....

Tymczasem w posiadłości państwa Smithów panowała grobowa atmosfera. Stefan i Sergiusz powinni już wrócić a ich nadal nie było. Pan Smith krążył wśród korytarzy, wyglądając co chwila przez okno - na próżno.
- Jonathann usiądź chociaż na moment - prosiła go już po raz kolejny jego żona. On jak zwykle spokojnie odpowiadał:
- Nie mogę Julio, tu chodzi o życie moich przyjaciół i chłopców.
Pani Smith ścisnęła mocno dłoń męża i drżącym głose spytała:
- Oni wrócą Jonathann? Powiedz że nic im nie jest..
- Jestem tego pewien - odparł pan Smith i objął ramieniem Julię. Teraz oboje wyczekiwali na powrót bliskich im osób, mając nadzieję że nic im nie jest...

-Przepraszam...- w ciemnej celi słychać było że Wiktor nadal nie mógł sobie wybaczyć tego iż pozwolił Pawłowi odejść - Głupio dałem się ponieść emocjom. Teraz.... czy on go?...
- Nie wiem czy go zabiją... - odpowiedział smutnym głosem Sergiusz - Narazie wiemy jedno, a mianowicie że nadal jest na wolności i że Orfeusz nie zdołał go schwytać.
- Na wszystko co święte...oby żył....

Paweł nadal znajdował się zdala od "szponów Śmierci". Orfeusz wiedząc jednak że chłopiec nadal jest w zamczysku ustawił wartę przy głównych wrotach prowadzoncych na dziedziniec. Nawet Orfeusz nie mógłby się przedostać przez ten gąszcz postaci krążących przy wrotach przed uprzednim sprawdzeniu czy napewno jest tym za kogo się podaje....chyba że....
Przez umysł Pawła przebiegła genialna myśl. Pomysł bardzo ryzykowny i wymagający naprawdę nerwów ze stali i jednego rubionowo-czerwonego płaszcza.....ale....
- Dobra płaszcz jest - powiedział sam do siebie zakładając nieporadnie za duży płaszcz. Została tylko kwestia podwyższenia się. Mogło się to wydawać niewiarygodne ale Paweł znalazł i wyjście z tej sytuacji. Znalazł dość grube pieńki w schowku na parterze - nikogo nie pilnowanym zresztą. Odrobina magii.....troche ognia....miał gotowe odpowiednio wyprofilowane wysokie acz wąskie kawałki drewana. Na każdą nogę po dwa kawałki przewiązane jakimś sznurkiem....chwila by złapać równowagę....
- Idealnie - mruknął do siebie z zadowleniem. Naciągnął na na twarz kaptur i jak nigdy nic ruszył w stronę stajni dość pewnym krokiem. Naszczęście znalazł się odpowiedni koń. Trzeba dodać że ów konie nie były zwyczajne. Była to specjalnie wyhodowana rasa. Otóż w chwili usadowienia się na siodle jeździec wraz z koniem...znikali. Była to specjalność magiczna tych stworzeń. Były bezszelestne i zapewniały kamuflaż nie tylko sobie ale i osobie je prowadzącej. Paweł złapał głęboki oddech.....teraz najgorsze. "Oby wypaliło" - powtarzał sobie gorączkowo w myślach.
Zakonnicy zorientowali się iż ktoś zamierza opuścić teren Zamczyska a ich zadaniem było zrewidowanie każdego wychodzącego.....każdego tylko nie.....
- Z drogi! - rozległ się gruby basowy głos mężczyzny. Głos, który wydobywał się spod czerwonego płaszcza...
- Mistrzu... - odpowiedział jeden z wartowników - My...mamy rozkaz Orfeusza. Nikt nie może wyjść z zamczyska.
- Milcz głupcze! Jak śmiesz mi mówić co muszę robić! - Paweł idealnie podrobił głos Antaresa - dowódcy Zakonu.
- Panie...ale Orfeusz.. - nalegał dalej Zakonnik.
- Zamknij się wreszcie! Masz mnie zaraz przepuścić! Kto jest ważniejszy? Ja, dowódca Zakonnu czy mój syn?
Zakonnicy chwilę się zawahali. Nie mogli jednak wiedzieć iż głos, który zdawał się należeć do Antaresa był małą sztuczką Pawła. Orfeusz rzeczywiście kazał każdego przeszukać, ale jego rozkaz nie był dość precyzyjny. Nikt nie przypuszczał, że sam Antares, człowiek ważniejszy w hierarchii zapragnie nagle wyjść i to w chwili gdy po zamczysku szwęda się zbieg.
- Zejdź mi z drogi! - powtórzył głośniej Paweł. Nie miał wiele czasu a w każdej chwili wszystko może się przecież wydać.
- Zabraniam! - rozległ się zimny głos z tyłu. Paweł delikatnie obrócił się. To było najgorsze co mogło mu się wydarzyć...
Ku nim zbliżał się Orfeusz. Wartownicy zadrżeli.
- Czemu nie przeszukujecie go skoro kazałem wam sprawdzać każdego! - ryknął rozwścieczony.
- Panie...t-t-t-o-o An-n-ntares! - wyjąkał jeden z wartowników.
- Orfeuszu każ im mnie natychmiast przepuścić! - Paweł ponownie przemówił głosem Antaresa.
- Oczywiście panie - wymamrotał wartownik i uruchomił urządzenie podnoszące stalowe kraty i otwierające wrota.
- Zatrzymać go! - krzyknął Orfeusz. Koń wraz z jeźdzcem ruszyli przed siebie. Jednak Orfeusz nie zamierzał dać uciec Pawłowi.
Zaczął wiać niesamowicie silny wiatr...nienaturalnie silny, jakby wspomagany....magią...
Orfeusz wyciągnął przed siebie ręce. jego moc sprawiła że rozpętał się huragan. Paweł jednak nie zamierzał się poddawać. Koń parł przed siebie, jednak widać było że robi to z coraz większym trudem. Paweł jedak też miał w zandrzu małe czary. Tworząc pole siłowe wokół siebie mógł - choć z trudem oczywiście - być przynajmniej spokojny iż wiatrzysko nie podrzuci ich do góry. Jednak mimo to czary Pawła zawiodły. Jego koń został raniony czymś w nogę. Pole siłowe słabło i wtedy to także Paweł poczuł w plecach silny ból. Spadł z konia...
Paweł leżał obolały na zimnej, błotnistej ziemi - obolały po trafieniu w niego silnym promieniem. Słychać było tylko kroki....kroki zbliżającego się Orfeusza.
- Myślałeś, że uda ci się mnie przechytrzyć? Mnie nie można oszukać - powiedział szyderczo. Złapał jednym ruchem ręki leżącego chłopca.
- Skąd?... - wymamrotał Paweł. Ból w plecach stawał się nie do zniesienia.
- Ojciec nigdy nie zwraca się do mnie po imieniu gdy w pobliżu są nasi wspólbracia - wyszeptał i uśmiechnął się złośliwie. Błysk w jwgo oku kazał sądzić że może powoli żegnać się z wolnością....a może i życiem?
- Zabijesz mnie?
- Ku twej uldze -nie...ale ostrzegam że mogę to zrobić - ostrzegł.
- Zabij mnie...wiem że chcesz to zrobić, więc mnie zabij! - oddech Pawła stał się nierówny, gdyż Orfeusz zamyślił się.
- Tak ci spieszno na tamten świat? Wątpię, więc zamknij się - odwarknął. - Zresztą co to za sztuka zabić dziecko?
- Taka sama jak zabić bezbronnego wieśniaka - przypomniał mu Paweł.
- Tamto to jest zabijanie dla przyjemności...
- Nie mów że nie ucieszyłbyś się gdybyś mnie zabił - prychnął.
- A gdybym powiedział że nie? - Orfeusz uśmiechnął się ponownie. Jego wzrok był świdrujący i przenikliwy. Paweł nie wiedział co odpowiedzieć.
- Jak widzisz jestem pełen zagadek. Ale na tym nie koniec... - uśmiechnął się jeszcze bardziej szyderczo niż przedtem. - Będziesz mi towarzyszyć w małej wyprawie...Twój opiekun zapewne bardzo ucieszy się na twój widok...
- Diego?
- A masz innego? Tak...zrobimy małą zamianę.

Napisany przez: avalanche 19.07.2003 21:47

chyba wszyscy powyjeżdzali cry.gif no nic...jak wrócicie to mnie pewnie nie będzie więc daje to na zapas

Part 54

- Panie wzywałeś mnie? - ukłonił się poddańczo Zakonnik.
- Znaleziono chłopca? - rozległ się głos.
- Orfeusz się nim zajął, ale jak dotąd jeszcze nie wrócił - zakomunikował posłusznie mężczyzna. Antares natychmiast zerwał się z fotela.
- Ruszył za nim w pogoń?
- O ile nam wiadomo Orfeusz dopadł chlopca tuż przed zamkniem...
- Głupcze! - ryknął Antares - Macie ich szukać! Natychmiast!
- Tak jest panie! Jakieś specjalne rozkazy?
- Dobrze, że o to spytałeś... - Antares podrapał się po brodzie - Przypuszczam, że mój syn postanowił zrobić małą zamianę...taak...zamierza odnaleźć Diega i zamienić chłopca na Remisa...
- Panie, ale skąd ten niepokój?
- Mój syn ma słabość do Remisa...nie odda nam go... - pięść dowódcy z całej siły uderzyła z pobliski stół, tworząc pęknięcie na całej długości. Zakonnik zorientował się już na czym stoją.
- Co mamy w takim razie zrobić?
- Musicie złapać całą czwórkę, ale tylko w chwili gdy będą razem - w żadnym wypadku pojedyńczo bądź parami - RAZEM. Diego i mój syn mają dostać należytą karę...
- Pobicie do nieprzytomności? Panie to zbyt niebezpieczne....Orfeusz nas zabije...
- Może rzeczywiście -zgodził się Antares - Nie warto tracić bezsensownie ludzi. Ukarzę obu po powrocie. Co do Pawła i Remisa... - zamyślił się - Chłopcu proszę dać należytą nauczkę ale tylko w postaci nie zagrażającej jego życiu natomiast Remis..... - jego twarz wykrzywił grymas. - Możecie zrobić z nim co chcecie. Zapewne wirus jaki mu podaliśmy, zdążył zagnieździć się w jego ciele, więc nie powinniście mieć z nim większych kłopotów. Jeszcze jedno - powiedział widząc że Zakonnik zamierza się oddalić - Chcę aby poczuł ból jakiego jeszcze w życiu nie doznał...ma konać z bólu....zrozumiano?
- Oczywiście, panie. Mamy przynieść ciało?
- Życzyłbym sobie tego. Widok martwego Remisa z pewnością podniesie mnie na duchu - zaśmiał się chwilę po czym gestem wyprosił podwładnego z komnaty.


Twintower może nie należał do ludzi o szczególnej dobroci, jednak nawet i on miewa czasami przebłyski dobroci...no może nie dobroci, co sprawiedliwości. Gdyby się uważniej przyjrzeć, możnaby odnieść wrażenie iż Radek powoli przestawał mieć u niego specjalne względy. Chociaż może nigdy ich nie miał...być może faworyzowanie Radka miało na celu choć w małym stopniu uprzykrzyć życie Wiktorowi. Atutem w potyczce między Wiktorem a Twintowerem było to iż Wiktor nie znosił Radka i z wzajemnością. Fakt iż jakiś profesor popiera tego "kujona" zawsze wprawiało Wiktora w "lekką złość". Radek być może był mądry, ale była to raczej mądrość "wykuta na pamięć" - zero zaradności na nieznanym terenie. Nie to co Wiktor - ten zawsze umiał sobie poradzić w nietuzinkowych sytuacjach i wyciągać trafne wnioski. Wielu nauczycieli zauważyło kiedyś że Wiktor przewyższa inteligencją niejednego ucznia, tylko najzwyczajniej w świecie nie zabiegał o miano geniusza - przeciwnie, zawsze żądał od nauczycieli pośredniej oceny, która jego zdaniem w zupełności mu wystarczała do szczęścia.
Twintowerowi zaczynało brakować tego, jak sam mawiał w myślach - "sprytnego cwaniaka" oraz tego hałasu jaki co rano zbudzał go z łóżka, kiedy to bezczelnie biegał razem z przyjaciółmi po korytarzu malując na ścianach niestosowne hasła pod adresem Radka. Choć zawsze w takich sytacjach Wiktor otrzymywał najgorszą karę i to na niego skupiał swój gniew Twintower to mimo wszystko, ten stary profesor w głębi duszy jakoś lubił tego łobuza, choć nigdy nie miał zamiaru mu tego okazać...
- Panie Karlsen proszę do mnie - Michał posłusznie podążył za starym profesorem do klasy. - Jako opiekun jestem zobowiązany do wyciągania konsekwencji z niestosownego zachowania moich uczniów wobec innych - zaczął, stukając przy tym rytmicznie swoim piórem o blat biurka. - Niesubordynacja a już co gorsza przemoc jest niedopuszczalna w tej szkole...zacnej szkole dodam jeszcze. Zawsze uważałem pana za inteligentnego i posłusznego ucznia...jednak ostatnie pańskie zachowanie zaniepokoiło nauczycieli pana uczących i oczywiście mnie - mówiąc to spojrzał groźnie na Michała. - Czy może mi pan wyjaśnić dlaczego jest pan agresywny w stosunku do pewnej grupy uczniów? Mam tu na myśli oczywiście pana Radosława Szczęsnego...
- Radka????!!! - krzyknął zdumiony Michał - Ja sie na nim wyrzywam? Chyba na odwrót! Zarządził na mnie nagonkę po tym jak zniknęli moi przyjaciele i kiedy to podobno zabiłem tą dziewczynę!
- Cisza! - przerwał mu profesor. Michał aż kipiał ze złości. - Po pierwsze nie toleruję podnoszenia głosu na mnie a po drugie...przerwał mi pan. Tak więc jak mówiłem, oprócz pana Szczęsnego miał pan konfilkt z uczniami należącymi do kólka filozoficznego, a dodam że to wybitni uczniowie... - dodał gniewnie - Chyba nie zamierza pan zostać wyrzucony ze szkoły?...
Michał podniósł głowę - po raz pierwszy zagrożono mu wyrzuceniem z Akademii.
- Panie profesorze...- starał sie wytłumaczyć - pan jest jawnie niesprawiedliwy.
Twintower poczerwieniał na twarzy. Jeszcze nikt - nawet Wiktor - nie rzucił mu prosto w twarz że jest niesprawiedliwy.
- Czy pan zdaje sobie sprawę, że obraził pan właśnie swojego profesora, panie Karslen? - powiedział wściekle profesor.
- Nikogo nie obrażam, tylko stwierdzam jakie są fakty. Pan dobrze wie że to na mnie teraz cała szkoła się wyżywa i to mnie chcą się koniecznie pozbyć, a pan mi zarzuca że to ja jestem agresywny i że to moja wina że się bronię - Twintower wyraźnie uspokoił się. Z trudnością przyznał, że jego uczeń ma rację. Milczenie jakie nastało potem przerwało chrząknięcie Twintowera.
- Dobrze, niech pan już idzie - wymamrotał pod nosem.
- Nie zostanę ukarany?
- Jeżeli zaraz się stąd nie ruszysz mogę się jeszcze zastanowić nad karą - powiedział już znacznie głośniej. Michał uznał że nie należy przeciągać struny i szybko się ulotnił.
Twintower go nie ukarał - ta myśl cały czas huczała mu w głowie. Chyba był pierwszym uczniem, który nie stał się ofiarą jego wiecznie złego humoru i chęci dokuczania uczniom jak to tylko możliwe. To można nazwać tylko jednym mianem - cud.
Uśmiech Michała szybko jednak spełzł mu z twarzy gdy na horyzoncie pokazał się Radek z Laurą. Kiedyś sądził że lubił Laurę, jednak teraz miał ochotę walnąć w nią zaklęciem. Już dawno przestało mu zależeć na jej przyjaźni.
- Jakąż to karę mój kochany profesor wymyślił tym razem dla naszego Michałka? -spytał jadowicie Radek.
- Żadną przymule - odciął się Michał - Zaskoczony?- spytał z uśmiechem. Radek wytrzeszczył oczy.
- Kłamiesz - stwierdził po chwili namysłu.
- Chciałbyś. - teraz Michał uśmiechnął sie szyderczo.
- Radku możemy już iść? - odezwała się Laura. Jej wzrok ani na chwilę nie powędrował na Michała, za to jej ton wypowiedzi wskazywał znużenie.
- Uważaj bo zemdlejesz. Co, powietrze ci nie odpowiada? To nie oddychaj - powiedział kąśliwie Michał. Tym razem Laura popatrzyła na niego z wielkim oburzeniem.
- Bynajmniej nie powietrze, lecz ty - wskazał głową. Michał nie zamierzał się poddać. Postanowił przyjąć postawę najbardziej wkrzającą dla przeciwnika - zastosować metodę Wiktora.
- Wiem że jestem przystojny ale to nie powód żeby od razu uciekać tylko z powodu że jest się brzydszym - uśmiechnął się jadowicie. Trafił prosto w dziesiątkę.
- TY PRZYSTOJNY? Weź mnie nie rozśmieszaj! - roześmiała się sztucznie.
- Nie śmiej sie tak bo ci sztuczna szczęka wyleci - dodał na koniec i z wielkim uśmiechem na twarzy ruszył do klasy. Z daleka słyszał rozłoszczone piski Laury. Żałował tylko że nie mógł zobaczyć jej miny....

Napisany przez: Abaska 21.07.2003 10:48

Ava!! SUPER!! SUPER!! Mialam co nadrabiac biggrin.gif Swietnie!! Az mi sie chlipac chcialo, kiedy opisywalas uczucia Diego... Kurcze, kobieto... Poprawilas sie =) I to znacznie!! Coraz bardziej mnie to wciaga (o ile to jeszcze mozliwe)... Jezusicku, jestem pelna podziwu =) Az ze skory prawie wyszlam, kiedy musialam skonczyc, bo meine mutter wrocila (a potem poojechalam rano i z daniem komenta musialam weekend poczekac dry.gif ale za to byla jeszcze 1 czesc dodatkowa ^^ poprawilas mi humor tym).

Tak wiec koncze ten moj monolog i tradycyjnie (czyt. obsesyjnie) czekam na next parta biggrin.gif

Napisany przez: Tajemnicza 21.07.2003 12:40

Ava, siostro, to jest suuuuuuper!!!!!!!!! Matko, dawno czegos takiego nie czytała. Ten ostatni pat i zdania. Hhehehe... =D Spoko. Trochę humoru nie zaszkodzi. Twój fick czyta się lekko i przyjemnie. Mam nadzieję ,ze ten fick bedzie trwał jeszcze dłuuuuuugo długo. Czekam na kolejnego parta. Pa!

Napisany przez: avalanche 09.09.2003 17:44

yyyyyyy tego......jak to wytłumaczyć.......no odłączona byłam i to PONAD PÓŁTORA MIESIĄCA!!!!!!!!!!!!! 3;!! dopiero dzisiaj dostałam sie do neta.......parcik napisze gdzieś tak może na sobote bo teraz nie mam czasu zbytnio ^^

Napisany przez: avalanche 13.09.2003 20:00

Part 55


Orfeusz miał niezwykłą moc. Dotykiem potrafił obezwładnić przeciwnika a nawet go zabić...
Nigdy nie przejmował się ludźmi za których los był odpowiedzialny. Było mu wszystko jedno czy człowiek który właśnie umiera w jego ramionach ma rodzinę...bliskich...przyjaciół. To takie mało istotne wydaje się w chwili zabijania kogoś. Przecież on jest Zakonnikiem, a Zakonnik nigdy nie okazuje litości. Poza tym....czy ktoś kto chciałby jego zabić, zadawałby sobie te pytania? Zapewne nie, więc czemu on ma się przejmować? Dla głupiego poczucia winy, które by go potem nękało? Czy może dlatego, że jest istotą rozumną a nie barbażyńcą niszczącym i zabijającym dla samej istoty woli walki?
Cóż za górnolotne przemyślenia. Nie warte zaprzątania myśli, kogoś znacznie potężnego niż każda inna istota. W walce nie chodzi o to by komuś współczuć - chodzi o to by zdobyć władzę i zagarnąć łupy - inne sprawy są nieistotne.

Paweł czuł że uścisk Orfeusza na jego ramieniu jest bardzo silny. Tak silny że niedopływała krew. Długie, białe palce wbijały się coraz mocniej w skórę chłopca, popychając go do przodu, wzdłuż gęstwiny lasy w którym znajdowały się.....
- Bagna - zauważył Paweł. Orfeusz nie zareagował. - Tam są bagna - powtórzył tym razem głośniej.
- Zamknij się - odwarknął wkońcu Zakonnik.
Paweł wbił wzrok w rozległe bagniska porośniętymi paprociami i innym zielskiem. Wkraczali na przeklęty teren. Miejsce w którego odchłaniach szlamu i błota spoczywały zwłoki nieostrożnych wędrowców i oprawców wioski na skraju lasu - Zakonników żyjących parę wieków temu.
Opary bagienne uniemożliwiały zaczerpnięcie głębszego oddechu dlatego też trzeba było oddychać szybko i płytko.
Cisza....zupełnie jak na cmentarzu to miejsce było głuche i tajemnicze. I tylko jedna myśl: nie wpaść w bagno.
Widać było że Orfeusz był obeznany w terenie, gdyż za każdym krokiem słychać było tylko cichy tupot jego i Pawła stóp - znak że są na ziemi. Było to na tyle zadziwiające, że Orfeusz nie patrzył wogóle pod nogi, a jego zmrużone oczy zdawały się szukać czegoś w oddali. Pełna czujność i brak jakichkolwiek oznak niepewności co do trasy, którą podążają.
Paweł był prawie pewien tego, że wie za czym tak wodzi Orfeusz - szukał Remisa i Diega. Po chwili jednak zastanowił się nad tym - "przecież Remis i Diego nie mogą być w pobliżu" - uświadomił sobie po chwili. A więc? Czyżby Zakonnicy ruszyli za nimi w pogoń? Ale jeżeli tak, to czemu ich JUŻ niedopadli? Przecież zarówno deski jak i konie poruszają się znacznie szybciej od dwóch idących ludzi. Może szykują zasadzkę......
- Ruszaj się! - rozległ się głos. Paweł spojrzał w górę, jednak Orfeusz odwrócił głowę i zaczął bardziej przyspieszać pchając chłopca coraz mocniej do przodu.
Powoli wychodzili z bagien.....

W oddali iskrzyły się światła migające spokojnie z zawieszonych lampionów, smętnie powiewanych na wietrze. Diego przystanął.
- A więc dotarliśmy - powiedział jakby z niedowierzaniem. Spojrzał z obawą na Remisa, którego trzymał na rękach. Chciał go nawet obudzić by powiedzieć że są na miejscu, jednak powstrzymał się.
Nie była to typowa wioska. Stało tu zaledwie dwadzieścia gosodarstw stojących przy jedynej drodze jaka tu istniała i wszystkie były tak samo mroczne. Obrośnięte bluszczem z mnóstwem grzybów w ogródkach. Mieszkańcy nie wyglądali na zamożnych. Płoty dzielące dom od domu już dawno powyginały się na wszystkie strony i zaczynały obrastać mchem. Spod kłębów powywijanego bluszczu widać było ciemno-ceglane ściany ukruszone zębem czasu. Wszystkie okna były pozasłaniane ciemnymi zasłonami a na ich parapetach stały różne, przedziwaczne rośliny, które sie ruszały i wydawały przedziwne dźwięki. Droga była cała zabłocona po niedawnej ulewie jaka tu musiała przejść. Z wysokich traw wyskakiwały fioletowo-zielone ropuchy skrzeczące głośno a przy niziutkich drzewkach tłoczyły się różnorakie jaszczurki i węże wystające spod kamieni. To była Baggie End - wioska medyków.
Diego rozejrzał się po podupadających domach. W żadnym z tych domów wydawało się nie być ludzi. Nagle poczuł, że ktoś przystawia mu coś ostrego do karku. Dał się słyszeć starczy głos:
- Ręce do góry złodzieju!
Diego uśmiechnął się w duchu. Nie takie teksty już słyszał a ten wydawał mu się bardziej komiczny niż groźny.
- Nie mogę - odpowiedział. Chciał się odwrócić lecz starzec nie pozwolił mu na to.
- Nie odwracaj się! Co tam masz w ręku?
- Człowieka, który potrzebuje twojej pomocy Virvielu - w tym momencie Diego odwrócił się. Starzec stojący przed nim zrobił przerażone oczy. Widać było że się ogromnie przeraził.
- Zakonnik.. - wysapał chwytając się za serce i próbując się wycofać.
- Skąd wiesz że jestem Zakonnikiem?
- Znam twoją twarz - wskazał drżącym palcem na Diega. - Morderca!
- Zamknij się Vivriel!- starzec aż podskoczył z przerażenia. - Widzisz tego człowieka na mych rękach? Potrzebuje pomocy.
Starzec przyjrzał się dopiero teraz postaci, którą niósł ze sobą Zakonnik.
- Remis....nieee....oooo..niieeee - Vivriel pokręcił głową. - Odejdzcie!
- Pomóż mu. Jest umierający, rozumiesz? Musisz mu pomóc!
- Myślisz, że jestem głupi?! - krzyknął wkońcu Vivriel - On miał być sądzony! To zdrajca!
- Jesteś medykiem! Masz go uzdrowić!
- Nie pomagam Zakonnikom. Jest mi wszystko jedno co się z nim stanie. Ja go uzdrowie a on potem przyjdzie do mojej wioski i ją spali a jej mieszkańców każe wymordować.
- Dziadku? - spośród gęstwiny drzew wyłoniła się młoda dziewczyna ubrana w czerwoną suknię z długimi delikatnie pofalowanymi bursztynowymi włosami.
- Pomóż nam a przyrzekam że oszczędzę wioskę, zrozumiano? Wybieraj: albo życie mieszkańców albo ich śmierć - wyszeptał groźnie Diego, widząc że dziewczyna jest coraz bliżej. Vivriel zmrużył oczy.
- Dobrze, ale ani słowa mojej wnuczce - zastrzegł.
- Dziadku co się....
- Szukam pomocy dla mojego przyjaciela, ale jeżeli nie chcecie nam pomóc.....
- Jak to? Dziadku, chyba nie odmówiłeś gościny?
- Ależ nie moje dziecko. Proszę za mną - powiedział sucho Vivriel.
Weszli do jednego z domostw. W środku nie było zbyt dużo miejsca. Pośrodku stał niewielki drewniany stoli na trzech skręconych nogach, na których stało różnego rodzaju słoje oraz fiolki leżące na stosie papirusów, zapisanych dziwnymi formułami. Z sufitu przy oknach zwisały pozawieszane na sznurkach suszone zioła a przy ścianach w prostych regałach stały zniszczone i wypłowiałe księgi. Vivriel uprzątnął szybko stolik nakazał swej wnuczce przygotowanie łóżka dla chorego stojące przy niewielkich schodach które wiodły na górę. On zaś sam postawił na stoliku karafkę z dziwnym płynem w którym pływało jakieś zielsko.
- Proszę, niech pan go kładzie - Diego złożył nieprzytomnego Remisa na łóżku. Vivriel założył na nos swoje okulary i zaczął badać. Po paru minutach podniósł się znad Remisa i usiadł przy stoliku naprzeciw Diega.
- Nie wiem czy zdołam mu pomóc. Niewątpliwie został zarażony jakimś świństem, które kiedyś widziałem u innego mojego pacjenta. Od kiedy ma to w sobie?
- Od dwóch dni.
- Hmm...niedobrze. Choroba powinna powoli następować, jednak u niego zachodzi to wyjątkowo szybko. Określiłbym że to jest w jego wypadku zaawansowane stadium. Prawie niemożliwe do wyleczenia....
- To znaczy, że nie ma dla niego ratunku? - spytał lekko zatrzęsionym głosem Diego.
- Teorytycznie tak....ale praktycznie...Trzeba podjąć to ryzyko. Proszę mi pomóc.
- Co mam zrobić?
- Niech pan go rozbierze i natrze tym olejkiem - podał mu karafkę - Gina, przynieś mi z lasu te zioła, które ci dzisiaj pokazywałem i zmiel je. Ja zajmę się przygotywaniem leku.
Diego zrobił to co mu nakazał starzec. Olejek miał właściwości cieplnicze co sprawiło że ciało Remisa przestało być tak przeraźliwe wyziębione od choroby. Nadal był jednak blady. Diego przykrył Remisa kołdrą. Vivriel mieszał jakieś mikstury w starym kotle zawieszonym nad kominkiem. Po chwili, wyjmując któryś z kolei słoik stwierdził iż zabrakło mu niezbędnego składnika i że będzie się musiał udać do sąsiada po niego. Nieufnie spojrzał na Diega wychodząc z chaty. Wyglądało na to iż nadal miał wątpliwości co do swojej decyzji by leczyć Remisa. Chwilę po jego wyjściu w drzwiach pojawiła się jego wnuczka. W rękach trzymała miedzianą misę w której zdrabniała zioła na papkę. Przysiadła się do stolika i zagaiła:
- Pański przyjaciel jest bardzo chory. Widać, że cierpi bardzo biedak. Wiem jak to jest gdy ktoś nam bliski cierpi - spojrzała smutno na rozmówcę - Moi ojciec bardzo cierpiał przed śmiercią. Nie widziałam jak cierpiał ale czułam to w sercu. Czułam ten ból...
- Pani to znaczy....
- Mów mi Gina - zaproponowała dziewczyna.
- Twój ojciec nie żyje? - dziewczyna spuściła głowę.
- Został zabity przez Zakonników - powiedziała. Jej oczy zaczerwieniły się lekko. Mieszkaliśmy w wiosce niedaleko bagien. Pewnego dnia moja mama bardzo się rozchorowała i tata za namową miejscowej wróżki poszedł na bagna po szlam. I wtedy.....wtedy złapali go ci mordercy i zawlekli do swojego zamku. I tam zabili - rozpłakała się - Jego ciało pożarli Zjadacze Ciał.....rozumiesz? Te bestie zrobiły sobie z niego ofiarę! Musieli go torturować przed śmiercią.....a to wszystko dla zabawy, dla wstrętnej żądzy krwii! A potem..... - wzięła głęboki wdech.....to COŚ pożarło jego ciało!
Diego poczuł jakby go ktoś strzelił piorunem. Jakieś dziwne uczucie zawładnęło nim.
- Te bestie - mówiła dalej - chcieli zabić także mnie. Moja mama umarła, ponieważ nie dostała lekarstwa a ja musiałam uciekać. Pomógł nam pewien człowiek.....nie wiem kto to był gdyż miał zakrytą twarz kapturem. Przywiózł mnie i mojego dziadka tutaj i wskazał dom w którym od tej pory mieliśmy mieszkać.
Nagle Diego sobie przypomniał. To była TA dziewczyna. Ta dziewczyna, której ojca kiedyś zamordował Orfeusz. Ta dziewczyna, którą ON uratował przed Orfeuszem. Oboje - on i Orfeusz byli winni. Orfeusz zabił brutalnie tego człowieka a on nic nie zrobił. Był tak samo winny jak Orfeusz. To przez którego ona straciła ojca oraz matkę......

ps. ajcie jakieś komenty....tak dawno mnie nie było i jestem ich spragniona ^^

Napisany przez: Abaska 13.09.2003 21:01

A...A...Avuś... WRÓCIŁAŚ?!?!?!?!?! A JA NIC CHOLERKA O TYM NIE WIEM cry.gif Hesus, Ava laugh.gif Nie wiem, co powiedzieć biggrin.gif Myslalam, ze umarlas zabita przez Al-Kaide biggrin.gif Bo ostatnio siem cos z bin Sedesem kloce wink.gif Ale cos chyba cie niedocenialam, jesli im nawialas laugh.gif Boze, Ava, super ze jestes!! Szczerze mowiac nie wiem co powiedziec biggrin.gif Moze tylko: Super, ze jestes blink.gif laugh.gif

Co do parta, to byl swietny, jak zawsze biggrin.gif dziwie sie, ze nic a nic nie zapomnialam ze starych partoff... Bo tak jest przy wiekszosci znanych mi fickow... A twoj... Mmiodzio cool.gif Hiehiehie, podoba mi sie postac tej dziewczyny =) Nie wiem czemu, ale sie podoba biggrin.gif Dlatego plizz, jesli mozesz, zrob z jej zyciem cos extra wink.gif

Pees: Naprawde, ciesze sie, ze jestes =) Gdzies ty sie podziewala?!

Napisany przez: avalanche 13.09.2003 22:48

Abaś no więc jak już tłumaczyłam wcześniej to byłam odłączona dry.gif ale znów jestem w necie.....teraz mam mniej czasu więc party jak już będą to chyba raczej w weekend (no chyba że nic nie zadadzą co jest niemożliwe)....ale postaram sie pisać ^^.....jutro next parcik^^

PS> Abaś też się ciesze że jesteś^^ postaram sie ją (Ginę) jakoś rozwinąć ^^

Napisany przez: Yavanna 13.09.2003 22:55

Ava...chociaż jestem dopiero na 4 parcie części drugiej, to jednak strasznie mi się podoba. Wspaniała atmosfera. Czasami kojarzy mi się z pewnymi momentami w Harry`m Potterze, ale ogólnie spoko. Będę czytać dalej. Trochę tego jest ^^

P.S. Abaś, Ty dalej nie możesz wchodzić na Nasze forum? =(

Napisany przez: avalanche 14.09.2003 19:27

Part 56

- Piśnij tylko słowo a pożałujesz - zagroził Orfeusz. Znajdowali się blisko wioski przy bagnach, a raczej stadniny, która znajdowała się na skraju wioski. Orfeusz wyczarował więzy i związał nimi chłopca. Sam zaś zakradł się do stajni. Po chwili wyprowadził z niej karego konia i usadził na wierzchowcu siebie i Pawła. Złapał za lejce i oboje pognali przed siebie.

Tymczasem wśród wysokich rangą Atlantydów rozpowszechniła się wiadomość dla wszystkich bardzo zaskakująca. Zaufani ludzie powiadomili, iż Sergiusz, Stefan są w niewoli. Widać było że nikt się nie spodziewał takiego obrotu spraw i nikt za bardzo nie wiedział co robić. Nikt nie chciał podjąć decyzji o odbiciu uwięzionych. Wydawało się to być zbyt ryzykowne. Akcja uwalniania zakładników i to jeszcze z takiego miejsca jest nie tylko prawie niewykonalna co bardzo niebezpieczna politycznie. Wiadomo było iż Zakon kiedyś zaatakuje, jednak gdyby zrobił to teraz, Atlantydzi nie mieliby żadnych szans. Nieoficjalnie, krążyły pogłoski, że Stefan, Sergiusz oraz chłopcy zostaną "poświęceni" w imię "tymczasowego" spokoju.....

Również wieści z Akademii nie były zbytnio pocieszające. Mimo iż Michał odzyskał spokój i nikt, nawet Radek nie atakował go to pojawił się nowy problem. Pewnej nocy, Michał poczuł iż nie jest zmęczony. Cały czas przekręcał się niespokojnie w łóżku. W końcu postanowił że otworzy okno i przewietrzy pokój. Siedząc na łóżku i czytając książkę usłyszał że do zamczyska zajechał ktoś na koniu. Michał zgasił światło i delikatnie wystawił głowę przez okno. Początkowo myślał że mu się coś przewidziało. Przetarł oczy i spojrzał ponownie. Tym razem jednak nie miał wątpliwości. Jeździec zsiadał z niewidzialnego konia! Chwilę potem dało się słyszeć niespokojnie parskanie i wyrywanie się zwierzęcia. Jeździec jednak natychmiast zadbał aby nie narobił zbyt wiele hałasu i wysłał go na polane aby pożywił się trawą. On sam zaś wkradł się po cichu do Akademii.
Michał miał przeczucie że, jeździec wkradający się w środku nocy do zamczyska i jeżdżący na niewidzialnym koniu nie jest codziennym zjawiskiem i że należy się mu dokładnie przyjrzeć. Założył pospiesznie czarny szlafrok na siebie i cichutko wymknął się z pokoju. W pewnym momencie usłyszał kroki jeźdzca. Podążał za nimi aż znalazł się.....pod gabinetem dyrektora Horovitza. Przystawił ucho do drzwi i przysłuchiwał się rozmowie, która toczyła się w środku miedzy dyrektorem a tajemniczym przybyszem.
- Nareszcie jesteś - to był głos dyrektora. Widać było że z jakiegoś względu cieszył się z wizyty.
- Spełniłeś swoje zadanie a teraz ja spełnie swoje - dało się słyszeć brzęk monet.....bardzo wielu monet, które najprawdopodobniej przybysz rzucił na biurko. Horovitz wydał z siebie zduszony odgłos radości.
- Złoto....najszczersze złote monety - powtarzał dyrektor. W jego głosie wyczuwało się coś dziwnego.
- Antares zawsze nagradza tych, którzy dobrze wykonują swoje zadania, Horovitz.
- Udało się?- spytał po chwili dyrektor.
- Dzięki twoim informacjom o tym, że Sergiusz i Stefan ruszą na ratunek tym dzieciakom udało nam się ich schwytać...
- A więc są w niewoli....cudownie - powiedział szaleńczym tonem Horovitz. Był to ton zupełnie nie podobny to tego jaki Michał słyszał na co dzień.
- Wiedz Horovitz, że Zakon potrzebuje takich ludzi jak ty....lojalnych...bystrych.....Tacy ludzie jak ty są skarbem na miarę złota....A i my wynagradzamy takich ludzi pieczołowicie o czym sam się dziś przekonałeś. Antares ma następne zadanie dla ciebie, Horovitz.......
- Jakie?
- Jako że masz liczne konksje wśród wielu różnych ludzi chcielibyśmy abyś namówił dowódców armii aby wysłali grupę ratowniczą mającą na celu uwolnienie Sergiusza, Stefana i chłopców.
- Co takiego????
- To co słyszałeś. Jednak nie chcielibyśmy żeby to była przypadkowa grupa. W jej skład ma wejść Max Grey....
- On???!!!!!!
- Jeden człowiek wystarczy. Zresztą przekonasz dowódców iż prof. Grey jest najopowiedniejszą osobą i że tylko dzięki niemu może istnieć jakaś nadzieja na spokój...
- A jest? - przybysz zaśmiał się złowieszczo.
- Oczywiście, że nie ma. Jednak dajmy tym kretynom poczucie że mogą ten spokój uratować jeżeli wyślą Greya....
- Ale dlaczego on?
- Ma ogromne zdolności i jest znakomitym wojownikiem o czym można było się przekonać kiedy już zaprzyjaźnił się z Remisem, Sergiuszem i innymi...Łatwo przekonać ich że jedynie on może im pomóc.
- A jakie wy macie z tego korzyści? - spytał podchytliwie Horovitz - Nie wierzę, że chcecie aby wam zniszczył połowę zamku..
- Jak zwykle Horovitz masz znakomite poczucie humoru - zaśmiał się sztucznie przybysz - Oczywiście, że mamy w tym interes, ale jaki to już nasza sprawa - dodał podardliwym tonem.
- Zabijecie go?
- Nie twój zakichany inters, rób co masz robić albo cię zabijemy. Dostaniesz swoją działkę i gęba na kłódkę, zrozumiano?
Słychać było że mężczyzna się zdenerwował i przyparł Horovitza do ściany.
- Tak - wykrzsztusił Horovitz.
- Dobrze, a więc jutro udasz się do dowództwa i przekażesz im swój pomysł. Widzimy się jutro wieczorem - rzucił na pożegnanie. Michał natychmiast ulotnił się do pokoju, A więc Horovitz współpracuje z Zakonem....

Gina wyglądała nie najlepiej. Wynikło z tego nawet małe nieporozumienie, gdyż gdy do domu wrócił Vivriel przeraził się myśląc iż Diego zrobił coś jego ukochanej wnuczce. Gina od razu zaprzeczyła jakoby Diego ją skrzywdził. Nie mogła jednak wiedzieć że Diego tak naprawdę ma coś na sumieniu....
- Przepraszam, że narobiłam ci problemów. Nie powinnam była płakać - przetarła oczy.
- To nic złego płakać - powiedział cicho Diego.
- Może i tak. Ja poprostu....rozumiesz o co mi chodzi. Myśli o moim ojcu są dla mnie bolesne. To takie niesprawiedliwe gdy ginie ktoś kto na to nie zasłużył. - spojrzała na zamyślonego Diega - O czym myślisz?
- O moim życiu. Tyle chciałbym zmienić ale sam wiem że to niemożliwe.
- Może jeszcze nie wszystko stracone? Wielu ludzi błądzi w życiu aż wreszcie odnajdują tę właściwą drogę.
- To mnie nie dotyczy - wytłumaczył Diego.
- Dlaczego tak myślisz? Przecież nie jesteś Zakonnikiem - powiedziała całkiem spokojnie nieświadoma tego kim jest jej rozmówca. Vivriel stojący nieodpodal obdarzył Diega ostrzegawczym wzrokiem.
- Nie... - powiedział wymijająco Diego, urywając rozmowę i podchodząc do Remisa.
- Czyżby tobie też coś zrobili? - zaciekawiła się dziewczyna.
- Można to tak określić - odparł znów wymijająco Diego.
- Gina, może przyniesiesz naszemu gościowi coś do picia? - dziewczyna wyszła z pokoju.
- Proszę się nie bać, niczego się nie dowie - powiedział szeptem Diego wiedząc co zamierza mu powiedzieć Vivriel.
- Mam taką nadzieję - odparł Vivriel. Jego pomarszczona twarz wyrażała więcej niż możnaby było powiedzieć. Diego wyczuwał w tym człowieku zarówno strach jak i nienawiść. W pewnym sensie rozumiał go - gościł pod swym dachem dwóch Zakonników, których współtowarzysze byli odpowiedzialni za jego tragedię rodziną. Gdyby wiedział iż jeden z nich był owego wieczoru w zamku i brał udział w morderstwie, zapewne nie zgodziłby się na postawione mu warunki. Wybrałby walkę. Nawet gdyby dowiedział się że to on ich uratował przed Orfeuszem, nie przekonałoby go to. To co zrobił nie zasługiwało na chwałę. Uznałby to za chęć wybielenia swoich postępków - zabił a potem sumienie nie dawało mu spokoju więc postanowił uratować dziecko tego wieśniaka i mieć świadomość że jednak coś zrobił.
Tak naprawdę nic nie zrobił. Nie pomógł temu konającemu człowiekowi...
- Budzi się - zauważyła Gina, która wróciła ze świeżo zaparzoną herbatą. Vivriel przez chwilę siedział nieruchomo wpatrując się w budzącego Zakonnika.
- Dziadku - dziewczyna położyła dłoń na ramieniu starego człowieka - On potrzebuje twojej pomocy...
- Już idę - powiedział sucho. Po chwili przyłożył dłoń do czoła chorego.
Remis zakaszlał i tępym wzrokiem obdarzył Vivriela.
- Sergiusz nie gniewaj się na mnie....ja nie chciałem..... - wymamrotał.
- Majaczy - wytłumaczył Vivriel widząc zdziwioną twarz Diega - To normalne w jego stanie.
Diego jednak nie tym się martwił. Przez chwilę przebiegła mu przez głowę taka myśl iż zacząłby majaczyć coś o Zakonie.
- Nie można mu podać nic na sen? - spytał lekko poddenerwowany.
- Podam mu miksturę żeby usnął - zaproponował Vivriel, jakby przeczuwając myśli Diega. W pokoju znajdowała się Gina i nie wiadomo co by się stało gdyby niechcący usłyszała coś o Zakonie.
Minęło parę minut zanim Remis usnął. Stało się to dopiero wtedy gdy siedział przy nim Diego i przytrzymywał go za rękę.
- Jest już późno - Vivriel podniósł się z krzesła. - Gina...
- Dziadku nie jestem małą dziewczynką. Zostanę tu z....przepraszam jak się nazywasz?
- Scott - skłamał Diego.
- Zostanę ze Scottem i pomogę przy opiece - uśmiechnęła się życzliwie.
- Może jednak lepiej będzie jeśli się położysz? - nalegał Vivriel. Dziewczyna podbiegła do dziadka i ucałowała go w czoło.
- Nie martw się, poradzę sobie. Zresztą nie wypada aby gość został sam - starała się wytłumaczyć swoją decyzję dziewczyna. - Połóż się i nie martw się o nic. Musisz się wyspać, żeby jutro móc pomóc naszemu pacjentowi.
Vivriel niechętnie zgodził się na to by jego wnuczka została z Zakonnikiem, jednak nie miał wyboru.
- Przepraszam za mojego dziadka. Wiem, że wydaje się trochę chłodny ale to naprawdę wspaniały człowiek. Przykro mi jednak że jest taki wobec ciebie. Zwykle nie jest aż tak zimny...
- Rozumiem go, martwi się się o ciebie. Zostajesz sama z obcym mężczyzną...
- Ufam tobie - odrzekła krótko. Jej oczy migotały w blasku świec. Diego odwrócił wzrok.
- Nie mów tak - rzekł sucho.
- Wyczuwam w tobie wielką gorycz i żal - powiedziała po chwili - Nie chcesz aby ci ufano. Boisz się tego co może przynieść jutro...
- Czytasz w myślach? - spytał podejrzliwie przyglądając się Ginie.
- Nie, ale wierz mi, nie trzeba umieć czytać w ludzkich myślach aby poznać co trapi człowieka.
- Nic nie rozumiesz! - zareagował ostro Diego. Gina zamilkła. Jej piaskowe oczy powędrowały na leżącą postać. Wstała i usiadła przy Remisie robiąc zimne okłady. Do rana żadne z nich nie odezwało się do siebie....
Wczesnym rankiem Vivriel pocichutku zszedł po schodach na dół. Widok jaki zastał uspokoił go. Przy łóżku czuwała Gina, natomiast na stoliku przysnął Diego. Zakonnik podniósł się jednak natychmiast słysząc kroki.
- Zobaczmy czy mikstura coś pomogła - wyszeptał cicho Vivriel nie zauważywszy że Diego się już obudził. - Tak...gorączka spadła....skóra odzyskała nieco kolorytu.....niesamowite, byłem pewien że raczej nic już nie jest w stanie mu pomóc...
- Co z nim? - spytał Diego. Staruszek przysiadł do stolika.
- Jest lepiej......jednak... - zawahał się.
- O co chodzi?
- Ta choroba jest nieuleczalna. Nawet jeśli twój przyjaciel przetrwa ten najgorszy okres....Chcę przez to powiedzieć że przez całe swoje życie będzie musiał zażywać lekarstwa aby móc dalej żyć - to jedyne wyjście.
To brzmiało prawie jak wyrok. Być całe życie uzależnionym od mikstur i innych zielsk...
- Taka jest prawda - dodał jeszcze starzec. Diego złapał go za szatę i podniósł do góry obdarzając wściekłym spojrzeniem.
- Nic mi nie powiedziałeś że będzie całe życie musiał brać te świństwa, żeby żyć!
- Postaw go! - zareagowała natychmiast Gina, próbując uwolnić swego dziadka. Diego puścił starca.
- Lepiej chyba żeby żył niż żeby miał umrzeć! - wykrzyknął Vivriel. Miał rację. Życie - mimo iż uzależnione od leków nie jest łatwe, to jednak nadal pozostaje życiem....
Diego zacisnął wargi i usiadł ponownie na krześle, spoglądając co rusz na Remisa. Jak on na to zareaguje?
Koło południa Diego postanowił zaczerpnąć świerzego powietrza. Kroczył powoli przyglądając się każdemu domostwu z osobna. W pewnej chwili zauważył że z pobliskiego domu wychodzi dziwnie ubrany starszy człowiek z długą siwą brodą splecioną z warkoczyki. Próbował zamknąć swoje drzwi, jednak wyglądało na to iż plik kluczy które trzymał w ręku przysporzył mu nieco kłopotu, gdyż każdy z nich nie pasował do zamka. W końcu udało mu się i z wolna podskakując wesoło opuścił swój ogródek. Na widok Diega uśmiechnął się, wywinął w locie nogami i klaszcząc w ręce wykonał dziwny obrót po czym rzekł:
- Witam szanownego pana.
Diego doznał nie małego szoku. Staruszka jednak nie zraziła mina młodo wyglądającego człowieka. Wypowiedział jakieś słowa, pokłonił się i ruszył przed siebie podskakując i śpiewając.....a raczej fałszując jakąś melodię. Diego jeszcze chwilę stał oniemiały zanim dotarło do niego że spotkał wyjątkowo "wesołego staruszka". Po chwili jednak uświadomił sobie jak bardzo jest nieostrożony - przecież ktoś może w nim rozpoznać Zakonnika. Ten staruszek nie wyglądał na zbyt normalnego ale inni....Lepiej będzie wracać.
- Gina, chciałbym ci coś powiedzieć - dziewczyna przerwała na moment szorowanie kotła.
- Tak?
- Chodzi o naszego gościa....a raczej gości - wyszeptał wskazując na Remisa a później na schody dając znać iż nie mogą w tym miejscu rozmawiać. Weszli na górę a gdy Vivriel przekonał się że drzwi są dobrze zamknięte przemówił:
- Dziadku co się dzieje? Od wczoraj jakoś dziwnie się zachowujesz... - zaniepokoiła się wnuczka.
- Chcę żebyś uważała na Scotta....jeżeli takie jest jego prawdziwe imię...oraz na jego przyjaciela - powiedział srogim tonem. Gina wyglądała na lekko zdziwioną.
- Dziadku co się dzieje?- spytała zaniepokojona.
- Przyrzeknij mi tylko że będziesz ostrożna. Przyrzeknij.... -nalegał.
- Ależ nie martw się dziadku - zaśmiała się dziewczyna - Jestem ostrożna i nie musisz sie o mnie bać.....no dobrze przyrzekam - dodała widząc twarz Vivriela.

Minęło niespełna parę dni od pojawienia się Diega i Remisa w Baggie End. Widać było iż Vivriel dbał o to by nikt z sąsiadów nie dowiedział się o jego gościach. Jak się później dowiedział Diego, ten sfiksowany staruszek, którego spotkał, często bywa trochę dziwny....rzeczywiście, miał w sobie coś z wariata.
- Gdzie ja jestem? - to były pierwsze słowa Remisa jakie powiedział będąc w miarę przytomnym i od wielu dni - w pełni władz umysłowych. Jego przebudzenie i zdrowy wygląd wprawił w oniemienie trzech osób jakie wtedy siedziały w pokoju. Była bowiem późna pora i wszyscy powoli odczuwali chęć położenia się do łóżka. Jednkaże to co się stało zupełnie sprawiło iż odechciało im się spać. Pierwszy do łóżka podszedł Vivriel. Przedstawił się i zaczął doglądać Remisa:
- O..oo o co chodzi? - spytał zdziwiony Remis.
- Jesteś w Baggie End - wyjaśnił Vivriel.
- GDZIE? - krzyknął prawie.
- Uspokój się - odezwał się w końcu Diego. Remis dopiero teraz zauważył że w pomieszczeniu znajduje się także Diego.
- Ty? Nie to sen, prawda? Sen?
- Zostawcie nas samych - zażądał Diego. Gdy z pokoju wyszli Vivriel i Gina, Diego pochylił się nad Remisem.
- Musimy pogadać....

ps. przyjmę każdą krytykę...może part troche nie wyszedł ale to dlatego że sie troche źle czuje....(przyżekam poprawę jak trochę dojde do siebie)^^


Napisany przez: Jade^_^ 14.09.2003 21:25

krytyke??!! Ty chcesh krytyke??!!
no ale dobra.. jak chcesh to masz krytyke..
ekhm ekhm



TO JEST BOSKIE!!! ZAJEBISTE!! dawaj next parta, ale jush!! biggrin.gif biggrin.gif

Napisany przez: Jade^_^ 25.10.2003 19:09

no nie no.. wy mnie wqrzacie... ja tu myslalam, ze pojawi sie przez moja nieobecnosc jakis nowy part na tym temacie i na zbiorowce a tu nic... cry.gif dlaczego??!! tongue.gif

Napisany przez: Nadine 02.12.2003 19:01

Wiesz co Avalanche, muszę przyznać, że jest to jeden z najciekawszych fficków, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Urzekła mnie fabuła, zupełnie oryginalna, a przy tym niezwykle bogata i rozbudowana. No i przede wszystkim bardzo wciągająca. Ciągle wprowadzasz nowe watki i nagłe zwroty akcji, coraz lepiej poznajemy bohaterów lub w ogóle poznajemy ich od innej strony albo też poznajemy ich na nowo:) Taka różnorodność bardzo mi się podoba. Stosunki i relacje są skomplikowane i maja swoją głębię. Każda z postaci, które stworzyłaś jest jedyna w swoim rodzaju, ma własną osobowość.
Jeśli chodzi o stylistykę to jest b. dobrze. zdarzają się oczywiście błędy, (wiem, bo pamiętam, że się na nie kilka razy natknęłam:)), ale generalnie wszystko jest w porządku, a partów jest i tak zbyt dużo, żeby przeprowadzać ich szczegółowa analizę:)
Cóż…to by było chyba na tyle. Trzymaj się Ava, życzę weny i jak najwięcej chęci do pisania, bo to naprawdę świetne opowiadanie:)

Napisany przez: Abaska 06.12.2003 20:20

Ava, ja nie wiem, czemu wczaesniej nie zauwazylam, ze cos napisalas, ale wybacz mi <wystapie w tym programie, jesli chcesz XD>, chcialam tyu wejsc i cie zjechac, ze nic nowego nie ma, ale sie powstrzymalam XD

Dziewczyno, piiiisz!! Ja wiem, ze masz jeszcze inne ficki na glowie, ale tego zaniedbac po prstu nie mozesz!! Pamietasz, jak chciaas wiera zamordowac, jesli po ponownym otworzeniu forum nie bedzie dziela twojego zycia... A teraz nie piszesz?? sad.gif Prosze, choc pare akapitow, potem wszystkich pousmiercaj nawet, jesli chcesz [sasasa :> ], ale chociaz cos dopisz!! Nyo.

Ave, Ava XD

Napisany przez: avalanche 10.12.2003 18:02

obiecuje ze postaram sie cos niedlugo dac ^^ strasznie dawno nie myslalam o tym ficku....przyznaje sie troche o nim zapomnialam biggrin.gif ale obiecuje poprawe i juz niedlugo cos napisze ^^

Napisany przez: avalanche 12.12.2003 20:49

a więc wedle obietnicy daje kolejnego parta. Nie wiem czy wam sie spodoba, ale mam nadzieje że ocenicie go pozytywnie.

Part 57

- Musimy stąd zwiewać. Stary wie kim jesteśmy i może nas podkablować w każdej chwili. Najlepiej będzie jeżeli wyruszymy stąd zaraz – wyjaśnił Diego. Chodził tam i z powrotem – widać było że jest zdenerwowany.
- Może mi wyjaśnisz jak ty to sobie wyobrażasz, co? – Remis zrzucił z siebie kołdrę i usiadł za brzegu łóżka, obserwując krążącego Diega.
- Co, jak sobie wyobrażam? – spytał.
- No chyba mi nie powiesz,że jestem zdrowy! – krzyknął Remis, dając do zrozumienia, że pomysł Diega jest ‘trochę niedopracowany’.
- Nie, ale uwierz mi, że musimy stąd zwiewać. I to jak najprędzej. Ubieraj się.
- Moment! – przerwał mu gwałtownie Remis – Nigdzie się stąd nieruszę dopóki mi nie powiesz co mi jest.
- Remis, przysięgam, że wytłumaczę ci to później, teraz…..
- Żadne później! Teraz! Chcę być świadomy tego co może mnie spotkać. Powiedz, ile mi jeszcze zostało?
- Co, ile ci zostało?
- Życia kretynie! – wrzasnął.
Diego obawiał się jak na wieść o tym wszystkim co mu powiedział Vivriel, zareaguje sam zainteresowany. Nie chciał mu mówić w jak poważnym jest stanie…ile będzie musiał się wyrzec aby przeżyć kolejny dzień…oraz tego jak diametralnie zmieni się jego życie. Wszystko jednak zależało od niego, ale czy warto okłamywać chorego? Czy słusznym jest danie mu tej nadzieji i poczucia,że nie jest aż tak źle?
Był w rozterce. Za chwile miał powiedzieć temu młodemu mężczyźnie, że jego życie nie będzie już takie same jak przedtem…że już do końca życia – o ile zostało mu go trochę, będzie uzależniony od jakiś zielsk? Jak mu to powiedzieć aby się nie załamał…to chyba niemożliwe. Kto by pomyślał, że taki smutny los czeka Remisa, człowieka, który wydawało się – był niedopokonania, a jednak…
- Remis, ja….ja nie chcę cię oszukiwać…nie chcę ci stwarzać fałszywego wizerunku sytuacji w jakiej się znalazłeś. Wiem, że jako twój przyjaciel nie powinienem cię pozbawiać nadziei, jednak wierz mi, że nie potrafiłbym patrzeć na ciebie wiedząc, że nie powiedziałem ci prawdy w tak ważnej sprawie…
- Diego powiedz mi wreszcie…co mi jest? – w tym momencie Remis podźwignął się o własnych siłach i stanął pewnie na obu nogach.
- Jesteś ciężko chory. Masz w swoim organizmie wirusa, którego nie da się wyleczyć. Będziesz musiał brać przez całe życie specjalne lekarstwa…Remis?
Remis złapał się za poręcz stojącego przed nim krzesła i całym ciężarem się na nim oparł, jakby powstrzymywał się przed upadkiem.
- Ja wiem, że to brzmi jak wyrok, ale trzeba wierzyć…
- W co do cholery mam wierzyć? – rozległ się smutny głos Remisa – w to, że może uda mi się pożyć jeszcze parę lat? To chcesz mi powiedzieć? Zlituj się. Całe życie będę na prochach i zielsku, rozumiesz to? Z każdym dniem będę coraz słabszy aż w końcu zdechnę, albo zabiją mnie inni bo nie będę w stanie się obronić.
- Przestań! Takim myśleniem rzeczywiście wpędzisz się do grobu. Pomyśl choć raz w życiu o rodzinie. Masz żonę i dziecko, którzy cię potrzebują. Zostawisz ich samych?
- A jak ja im pomogę? Nawet nie będę zdolny, żeby ich obronić! Zresztą ja już dla nich nie istnieje…nie po tym wszystkim. Nie chcę, żeby widzieli mnie w takim stanie. Nie zniósłbym tych ich współczujących spojrzeń…tych wymuszonych aktów miłości wobec mnie. Nie chcę, rozumiesz??!!!
Tak jak przewidywał Diego – Remis się załamał. Kompletny brak chęci do walki o swoje życie,wstręt do współczucia i chęć zakończenia życia w samotności z dala od bliskich. Po części rozumiał, jego zachowanie. On sam pewnie podobnie jak on, zacząłby lamentować nad tym co go niechybnie czeka, odtrącając wszelką pomoc.
- Wiem, że teraz jest ci wszystko jedno, ale nie możesz tak. Tak naprawdę niewiele wiadomo o tej chorobie. Człowiek, który cię leczył, zdumiał się gdy zobaczył, że nie poddałeś się wirusowi. Gdy cię przyniosłem do niego, nie dawał ci najmniejszych szans na przeżycie, ale jednak udało ci się. Wiedz, że tak naprawdę niewiele wiadomo o tym wirusie. Skoro przetrwałeś najgorszy okres, w którym zwykli ludzie już umierali, to dlaczego nie wierzyć to, że ty nie zdołasz go pokonać? Dlaczego przekreślasz całe swoje życie z góry zakładając, że jesteś już wrakiem?
- Daruj sobie. – uciął krótko Remis – Nie bądź śmieszny, myślisz, że Zakonnicy byliby na tyle durni, żeby mi wszczepiać jakiegoś syfa nie będąc pewnymi, że mnie wykończy?
- Ja właśnie tak myśle. Skoro byliby pewni, że umrzesz to czemu wysłali pościg za nami? Nie jesteś typowym gościem do zlikwidowania, który padnie od byle czego.
- W takim razie dzięki za pocieszenie, nie ma to jak wizja szybkiej śmierci. Wiesz prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że tak szybko zejdę z tego świata ukatrupiony przez bandę szaleńców – po prostu od razu poczułem się lepiej wiedząc, że przynajmniej oszczędzę sobie łykania tych świństw potrzymujących mi życie. To rozwiązuje całą sprawę – po prostu zostanę niedługo zabity. A swoją drogą, to po co marnowali na mnie to świństwo skoro i tak dla pewności chcą mnie zabić? Zupełny bezsens.
- Dobra dość tych pogaduszek. Zrobiłem co chciałeś, powiedziałem ci wszystko co chciałeś wiedzieć a teraz zmywamy się stąd.
- A niby dokąd mamy iść? I co ty się tak boisz tego starca, co? – spytał podejrzliwie.
- Lepiej żebyś nie wiedział.
- Znowu coś ukrywasz? – zezłościł się Remis.
- Wychodzimy – wysyczał groźnie Diego i siłą zmusił Remisa do ubrania się.
- Odwal się do cholery! - mężczyzna zaczął się wyrywać. Obaj zaczęli się szarpać, a hałas jaki robili ściągnął właściciela domu oraz jego wnuczkę.
- Co tu się dzieje!
- Wynosimy się stąd! – oznajmił Diego, nadal szarpiąc się z Remisem, który stawiał mu opór.
- Ależ dziadku, powiedz im, że nie można chorego w takim stanie przemęczać – włączyła się Gina.
- Gina nie odzywaj się! – krzyknął zdenerwowany starzec – Oni stąd wyjeżdżają i nie mam zamiaru ich zatrzymywać.
- A teraz ostatnia prośba. Dasz mi starcze recepturę na ten lek, który on ma brać i wszystkie składniki jakie posiadasz. - zażądał Diego.
- Recepturę mogę oddać ale nie składniki – zapierał się Vivriel.
- Powiedziałem WSZYSTKO! Albo dasz mi tego czego żądam albo puszczę z dymem tę chałupę a potem cała wioskę i DO CHOLERY JASNEJ WIERZ MI ŻE ZROBIĘ TO JAK MI SIĘ SPRZECIWISZ!!!
Wyglądało na to, że Diego stracił nad sobą panowanie. Nie był tą samą osobą co jeszcze przed chwilą – stał się prawdziwym Zakonnikiem.
- Liczę do trzech – powiedział już całkiem spokojniej – I albo ruszysz się wkońcu albo spełnię swoją groźbę szybciej niż ci się wydaje. – w jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. Nie było żartów, Diego był gotowy na wszystko.
- Scott co ty robisz? – odezwała się do Diega przerażonym głosem Gina.
- Zamknij się i idź po to co prosiłem jego, albo – wyciągnął ukryty pod płaszczem miecz – pożałujecie oboje.
- Gina zrób to co mówi. Wiesz gdzie są nasze zapasy. Wyciągnij woreczki z ziołami zwiąż je wszystkie grubym sznurkiem. Słoiki też weź ze sobą i nie zapomnij o recepturze – leży na kredensie – powiedział roztrzęsionym głosem Vivriel.
Gina niechętnie wypełniła wolę dziadka. Po chwili przyniosła to o co ją proszono. Nie było tego wiele – woreczki z ziołami były niewielkie a słoiki były małe i było ich niewiele. Diego zażądał jakiejś torby do której można by spakować to wszystko.
- To jest wszystko co mamy – powiedziała trzęsącym się głosem Gina – jak mamy leczyć ludzi skoro wy wszystko zabieracie?
- Guzik mnie to obchodzi, nazbierajcie sobie nowych – zbył ja Diego.
- Kim ty jesteś, że nas terroryzujesz? Ugościliśmy was jak mogliśmy najlepiej, zaopiekowaliśmy się twoim przyjacielem a ty nam się tak odwdzięczasz? – spytała z wyrzutem dziewczyna. W oczach szkliły jej się już łzy.
Diego spojrzał na nią – zadawał jej kolejne rany…znowu krzywdził ją. Złagodził więc nieco swój wizerunek wobez niej.
- Spakuj to i wybacz, że tak to wyszło. Nie mam innego wyboru.
- Jesteś bez serca! – odkrzyknęła mu. Remis zaczął się wyrywać Diegu z jego uścisku, aż wkońcu udało mu się uwolnić.
- Co tak złagodniałeś? – odezwał się szyderczym głosem Remis.
- Nie twoja sprawa. – odwarknął i sam spakował leki do torby, którą założył sobie na ramię.
- Jesteś dupa a nie Zakonnik!!! – zaklął Remis uśmiechając się wrednie. Miał ochotę dopiec Diegowi za to, że tak brutalnie się z nim obszedł. Niespodziewał się jednak jaką to wywoła reakcję u Giny i Diega.
- REMIS!!!! – ryknął wściekle Diego.
- ZAKONNICY??? – krzyknęła Gina. Ciało jej zaczęło drgać jednocześnie i z gniewu jak i strachu.
- Gina! – Vivriel złapał wnuczkę za rękę i przyciągnął do siebie w obawie przed ‘gośćmi’.
- Nieładnie Diego…- zacmokał Remis wykrzywiając twarz w ohydnym uśmiechu. – Nie powiedziałeś jej, że jesteś Zakonnikiem?
- Diego??? – zdziwiła się dziewczyna, kręcąc przecząco głową jakby nie mogła uwierzyć w to co usłyszała – Oszukałeś mnie!!
- Diego tylko nie mów, że przedstawiłeś się jako Scott…chyba nie byłeś aż tak banalny – szydził dalej Remis.
- Zamknij się gnido!!! – Diego cały aż dygotał ze złości.
- Nieładnie – pogroził mu palcem przyjaciel, śmiejąc się przy tym jak nienormalny.
- Choroba rzuca ci się na mózg – zwrócił swój wściekły wzrok na Remisa.
- Nie mój drogi przyjacielu, nie kłam – śmiał się nadal Remis. Wyglądał jakby bardzo bawiła go ta rozmowa.
- Wynoście się stąd!! – Vivriel zdobył się na odwagę. Był bojowo nastawiony.
- Nie prowokuj mnie bo cię zabije – ostrzegł go Diego.
- Czego ty jeszcze chcesz? – spytał starzec. Chociaż cały drżał nie chciał pokazać zbytnio, że się boi.
- Chcemy jej – odparł Zakonnik.
Wszystkich – łącznie z Remisem – zamurowało.
- Nigdy! – Vivriel odsunął wnuczkę za siebie i sprawiał wrażenie gotowego do walki.
- Zejdź mi z drogi głupcze. – wysyczał gniewnie mężczyzna.
- Po co ci ona, morderco?
- Nie znam się na przygotowywaniu leków a Remis musi jej brać. Tylko ona może mu je przyrządzać.
- Nigdy! – odezwała się Gina, wyskakując zza pleców dziadka, stając twarzą w twarz z Diegiem – Wolę umrzeć niż służyć Zakonnikowi.
- Wzruszające doprawdy – udał poruszonego Remis.
- Cicho siedź - uspokoił przyjaciela mężczyzna. – A ty idziesz z nami! – złapał dziewczynę za ręce, przyciągając do siebie i obezwładniając ją.
Nagle rozległ się błysk. Na podłogę upadł Vivriel, trafiony zaklęciem Remisa.
- Przykro mi starcze, ale ktoś musi mnie leczyć – powiedział ściszonym głosem Remis. – Możemy iść? – zwrócił się do Diega?
- Weź ode mnie torbę – powiedział. Remis przełożył przez swoje ramię stary chlebak.
- Dokąd teraz?
- Idziemy przez las. Nie możemy się z nią pokazać na drodze bo wpadniemy – stwierdził Diego po czym popchnął dziewczynę przed siebie i razem z Remisem ruszyli w stronę lasu.

PS. jestem spragniona waszych opinii tongue.gif

Napisany przez: Abaska 12.12.2003 21:50

ohmy.gif Hiehiehieh, Ava, SUPER!! Chociaż i tak podejrzewałam, że wezmą Ginę ze sobą biggrin.gif Teraz to z kolei ja miałam wyczucie wink.gif Tak generalnie to nie wiem, co napisać XD Może tylko: Super, że wróciłaś turned.gif Nie tylko ze względu na ficka XD

Napisany przez: Jade^_^ 12.12.2003 21:54

wiesz co.. po prostu brak mi slow biggrin.gif
bardzo stesknilam sie za Toba i Twoim fickiem i po prostu.. nie wiem co mam napisac.. ale jak obiecalam, ze skomentuje, tak ma obietnica zostaje spelniona smile.gif

Napisany przez: avalanche 13.12.2003 22:41

dzieki za wszystkie komenty ^^ i czekam na nowe =D

Part 58


Było już całkiem ciemno - jedynie księżyc dawał światło w tej zapomnianej puszczy. Trójka idących ścieżką ludzi kroczyła w milczeniu nie rozglądając się nawet na boki. Gina, która miała związane z tyłu ręce trzymana była z tyłu przez Diega. Na początku szedł Remis.
- Nie pchaj mnie tak! - warknęła dziewczyna.
- Zamknij się - odpowiedział jej głos trzymającego ją mężczyzny.
- Ty przeklęty Zakonniku, zobaczysz jeszcze cię złapią a wtedy pożałujesz!
Rozległ się krótki, ironiczny śmiech.
- Naprawdę, strasznie się boję. W szczególności tych idiotów, którzy uważają się za dowódców.
- Zobaczymy, kto tu się będzie śmiał ostatni! - Krzyknęła głośno dziewczyna. Próbowała się wyrwać, jednak była zbyt słaba, aby móc coś zdziałać i uciec.
- Chyba nie chcesz nas opuścić?- spytał Diego obracając Ginę w swoją stronę, tak, że mogli sobie oboje spojrzeć twarzą w twarz. - Ruszaj się! - dodał po chwili i znów obrócił dziewczynę pchając ją naprzód.
- Diego gdzie teraz mamy iść? – rozległo się pytanie Remisa.
Zapanowała cisza.
Remis natychmiast odwrócił się. Za nim stała tylko przerażona Gina i tylko ona. Diego zniknął i nie wiadomo było, co się z nim stało. Delikatny dreszcz przebiegł Remisowi po ciele. Wiedział przecież, że gonią go Zakonnicy, ale jeżeli to mieliby być oni...Nie, to się nie trzyma schematu, przecież wtedy od razu i jego by złapali. Chyba, że dostali inni rozkaz...
W lesie panowała całkowita cisza, przerywana tylko szelestem liści kołyszących się w rytm wiatru. Księżyc schował się dawno za chmurą, pozbawiając świata ostatnich blasków jasności. Gina wydawała się nieco niepokoić, a nawet bać. Remis starał się przeniknąć wzrokiem ciemności, lecz było zbyt ciemno, aby móc coś dojrzeć. Wyciągnął rękę przed siebie i zapalił na niej jasno-żółty płomyk. Nie było to, co prawda mocne światło, jednak w zupełności wystarczało, aby dojrzeć rzeczy znajdujące się wokół nich. Pod ich stopami leżały gnijące już brązowawe liście, zaś drzewa porośnięte były obficie mchem przysłaniającym korę.
Nagle rozległ się dźwięk, który sprawił, że Ginie włosy zjeżyły się na moment na głowie. Spojrzawszy jednak nieco w górę odetchnęła z ulgą. Patrzyła w wielkie, żółte, wyłupiaste oczy starej sowie, która widocznie była sprawczynią tego hałasu.
Remis jednak nadal wydawał się nieco zbity z tropu. Dlaczego nie był czujny? To wszystko wina tej dziewczyny. Gdyby tyle nie gadała to na pewno zdołałby usłyszeć, że Diego nie idzie za nimi w momencie, gdy ktoś lub coś porwało go ze sobą…
- To przez ciebie – wysyczał gniewnie.
Wyglądał strasznie – blask płomieni, jaki padał na jego twarz, potęgował jego przerażającą trupio-bladą cerę i jego zimne szare oczy, podkrążone za sprawą stanu jego zdrowia.
Nozdrza zaczęły mu niebezpiecznie drgać a dłonie zaciskały mu się w pięści. Ginę ogarnął blady strach. Bała się jak jeszcze nigdy dotąd. Była sam na sam z niebezpiecznym mężczyzną, który na dodatek sprawiał wrażenie, jakby chciał jej zrobić zaraz jakąś krzywdę. Powoli zaczęła się cofać – on natomiast zaczął iść ku niej nie spuszczając ani na moment z niej oczu. Było słychać jedynie trzask łamanych korzonków i gałązek, na które delikatnie nadeptywali.
W pewnym momencie Gina poczuła na swoich plecach, że ktoś ją od dotknął, Przeraziła się niezmiernie i odwróciła się spodziewając się jakiegoś napastnika. Jednak to, co ujrzała spowodowało, że wrzasnęła na cały głos.
- AAAAA!
Remis spojrzał przed siebie. Na grubej gałęzi wisiało ciało mężczyzny w długim czarnym płaszczu. Głowę miał opadniętą na mostek tak, że nie było widać jego twarzy. Jego ciało kołysało się pod wpływem wcześniejszego wpadnięcia na niego. Jego skóra nabrała pośmiertnego szarego kolorytu a jego włosy zaczynały już przy końcach bieleć z powodu zanikania barwnika. Remis podszedł bliżej, aby się lepiej przyjrzeć nieboszczykowi. Miał pewne opory wobec dotknięcia jego ciała, jednak odważył się. Złapał wisielca za podbródek i podniósł jego opadniętą głowę – to, co ujrzał wprawiło go w obrzydzenie. Pierwszym odruchem, jaki zrobił, było odsunięcie ręki. Głowa umarlaka opadła tym razem bezwiednie na ramię. Jego twarz była poszarpana, jakby pocięto ją żyletką. Zaschnięta krew tworzyła sieć delikatnych czerwonych niteczek, które oplotły całą powierzchnię poranionej skóry. Najstraszniejsze było jednak to, że nieboszczyk miał otwarte…a raczej wytrzeszczone oczy. To właśnie one tak przeraziły Remisa. Były całkowicie martwe, ale ich nienaturalny wytrzeszcz był przerażający. Zrozumiał, że ten człowiek musiał przeżyć przed śmiercią naprawdę okropne rzeczy. Wokół oczu widniały sine obwódki, co było znakiem, że były podbite a lekko lśniące okolice na skórze wokół skóry oka wskazywały na to, że z ból na jaki został skazany wylewał z niego rzewne łzy.
Remis spojrzał na inne części ciała. Dopiero teraz zauważył, że prawa ręka była nienaturalnie wygięta do tyłu – była złamana. Natomiast palce u obu rąk…zmiażdżone z popękanymi paznokciami. Co do reszty ciała mógł mieć tylko podejrzenie, że także były w jakimś stopniu uszkodzone – przy takich obrażeniach istniało duże prawdopodobieństwo także ran wewnętrznych, które zapewne w dużym stopniu przyczyniły się do męczeńskiej śmierci tego biedaka w bólu i cierpieniu.
Nagle uwagę Remisa przykuł płaszcz, jaki miał na sobie skatowany mężczyzna, a dokładniej zwitek papieru wystający z jego kieszeni. Remis ostrożnie sięgnął po kartkę i rozwinął ją. To, co przeczytał, zjeżyło mu włosy na głowie:
„ Popatrz sobie uważnie Remis, bo tak właśnie z tobą skończymy”
To było ostrzeżenie, aby mieć się na baczności. Zakonnicy byli w pobliżu i widać było, że mają rozkaz od Anteresa aby z nim skończyć. Remis nie raz widział, jak Zakonnicy rozprawiają się ze swoimi ofiarami, zresztą przykład miał przed sobą. Okrucieństwo i brak poszanowania dla ludzkiego życia były ich wizytówkami. Najgorsze było jednak to, że Anteres prawdopodobnie nasłał na niego sporą grupę najdzikszych psychopatów, jakich posiadał. Z jednym, z dwoma a nawet z trzema mógł sobie jeszcze poradzić, ale nie z grupą, a szczególnie w chwili, gdy był bardzo osłabiony.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że spotkania z nimi nie przeżyje. Jeśli go dopadną to już oni wymyślą dla niego specjalny zestaw tortur, w których będzie zdychać jak zarzynane zwierzę. Ale jak im uciec? Był z porwaną dziewczyną zdany wyłącznie na siebie. Ona przerażona, ze łzami w oczach była dla niego tylko niepotrzebnym ciężarem – po cholerę zabrał ją z wioski? Przez nią stawał się bardzo łatwym celem dla ścigających go morderców.
Na chwile jego myśli powędrowały ku Diegu. Co się z nim stało? Jedynym wytłumaczeniem byłoby porwanie go przez Zakonnika, ale było to dość abstrakcyjne wytłumaczenie. Po pierwsze, nasuwało się pytanie: Dlaczego Diego nie poradził sobie z Zakonnikiem? Nawet, jeśli było ich więcej to powinni narobić niezłego rabanu, a przecież Diego zniknął bezszelestnie…chyba, że oni go przenieśli błyskawicznie za pomocą czarów…tak, to mogłoby wyjaśniać te nagle zniknięcie.
Po drugie: czemu nie napadli na niego i Diega naraz zamiast się bawić w podchody? Na to była jedna odpowiedź - ten skurwysyn Antares zapewne wymyślił, że Diego może mu się jeszcze przydać. Zakonnicy zaś wykombinowali, że zabawniej będzie, jeśli się trochę poboi – bardzo ich rajcowało to, iż mają pełną kontrolę nad uczuciami przyszłej ofiary, bo im bardziej sprawiali, że się bała to tym, lepsza była potem ‘zabawa’.
Po trzecie i ostatnie: Do czego jest im potrzebny Diego? Na to pytanie nie znał odpowiedzi, mógł się jedynie domyślać, że mają jakiś genialny plan, by dalej mącić i w końcu wywołać wojnę, na której im zależy.
Z rozmyślań wyrwał go szloch Giny, która nadal była w szoku po tym, co ujrzała. Remis jednak nie czuł żadnego współczucia względem niej. Było mu zupełnie obojętne to, co teraz przeżywała i tak już za dużo znosił z jej strony, najpierw gadała bez opamiętania, aż porwano mu jego jedyną ‘deskę ratunkową’ - Diega a potem narobiła takiego hałasu, że zapewne cała okolica ją słyszała.
Remis poczuł, że coś mu się wywraca w żołądku – kompletnie nie pomyślał!!! Przecież jej krzyk słyszeli pewnie Zakonnicy, którzy już zapewne namierzyli miejsce gdzie się teraz znajduje…a to znaczy, że zaraz tu będą!
- Zamknij się!! – wysyczał przez zęby i podniósł dziewczynę brutalnie do góry zakrywając jej usta dłonią i przytrzymując aby się czasem nie wyrwała.
Wytężył słuch i nasłuchiwał…Przez moment wydawało mu się, że słyszy jakieś przytłumione świsty powietrza.
‘Nie panikuj Remis…to na pewno nie to, o czym myślisz’ – powtarzał sobie w myślach. Miał pietra, ale starał się tego nie okazywać za wszelką cenę. Jednak pomruki i inne podejrzane dźwięki dały mu do myślenia. To już nie były żadne omamy słuchowe wywołane paranoją – to był znak, że zbliżają się Zakonnicy…

Napisany przez: Abaska 13.12.2003 23:30

Boże, Ava, błagam, błagam... Ten truposz to nie był Diego... proszę!! ja tak człeka lubię... Że się pochlastam, jak to będzie on... Nie rób mi tego...

Troszkę to takie jedno przekleństwo jest nie dla dzieci, ale sru z tym, bo klimaciku nadaje =)

Co do Remisa, to szybki on ma tok myślenia, nie ma co =) A, no właśnie... Na początku trochę za szybko przeskoczyłaś z tego "Ruszaj się" do Giny by Diego do "Diego, where are you". Nie wiem, czy mnie tu ktokolwiek zrozumie tongue.gif Chodzi o to, że Diego coś mówi, a nagle nie mówi nic. Remis mógłby chociaż jakiś krzyk usłyszeć... Przecież w ułamku sekundy chopak nie mógł daleko uciec. Ale to tylko tak wiesz... Czepiając się szczegółów =)

Tak generalnie to ne wiem, czego ty ode mnie wymagasz, bo nic głębszego nie jestem w stanie a razie napisać XD Może to za sprawą nocy, pory dnia, w której dostaję schizy XD Mogę tylko powiedzieć, że ten part był naprawdę ważny dla ficka i super, że właśnie jgo akcja dzieje sie w lesie, tak ponuro, strasznie, ssssadysssstycznie XD W innym miejscu nie byłoby to samo turned.gif A tak... No normalnie no mmiodzio XD

Nanic poważniejszego mnie nie stać =) Czekam tradycyjnie na next parta wink.gif

Pozdrawiam!!

Napisany przez: avalanche 20.12.2003 22:08

no jest kolejny part XD sa przeklenstwa - i od razu mowie, ze one musza byc, bo tego wymaga no....fabula XD ale myśle ze jednak nie zniechecicie sie tym i bedziecie dalej czytac PNZ XD zycze milego czytania

Part 59

Gina wyrwała się Remisowi, jednak ten nawet się tym nie zainteresował. Stał jak wryty, wpatrzony w jakiś punkt przed sobą. Nagle – odwrócił się gwałtownie i zaczął biec przed siebie.
- Hej! – dało się słyszeć okrzyk Giny. Remis jednak nie zwalniał, wręcz przeciwnie, biegł coraz szybciej pędząc jak oszalały. Dziewczyna wystraszyła się nie na żarty. Co prawda, była wolna, ale zdała sobie sprawę, że teraz jest zupełnie sama w dzikim lesie. Parę kroków od niej wisi poharatany człowiek na gałęzi a na dodatek czuła, że w lesie czyha na nią jakieś większe niebezpieczeństwo.
Uciec…jak najdalej. Biec przed siebie, ale dokąd?

- Czuję…boi się… - opowiadał nawiedzonym głosem Zakonnik.
- Gdzie teraz jest? Gadaj!! – potrząsnął nim największy i najgrubszy z mężczyzn.
- Nie wie…ma mętlik w głowie…- kontynuował dalej „nawiedzony”
- To nic nie da! Muszę wiedzieć gdzie on jest!
Ognisko zgasło.
- I co żeś zrobił kretynie? Zupełny brak szacunku dla wyższych mocy! – zdenerwował się Zakonnik, który jeszcze przed chwilą siedział przy ognisku, próbując przeszyć umysł Remisa – ich ofiary.
- Nie pieprz. Jesteś zwykłym pętakiem, który nawet czytać nie umie!
- Coś sugerujesz? – podszedł do obrażającego go, chudego niczym tyczka mężczyzny z rozmierzwionymi szarymi włosami i petem w ustach.
- Nie podskakuj gówniarzu – puścił młodemu „dymka” prosto w twarz.
- Ty… - młody już miał się zamachnąć, gdy nagle napadł na niego inny Zakonnik. Napastnik okładał go pięściami po twarzy i po brzuchu – trwało zaledwie osiem minut, zanim młody dostał wstrząsu mózgu i zmarł z pękniętą czaszka.
- Sprzątnijcie to ścierwo sprzed moich oczu – rozkazał mężczyzna z papierosem. Wyglądało na to, że to on przewodził grupie Zakonników. Podczas gdy tłuczono młodego chłopaka na śmierć, on spokojnie sobie palił i zamyślonym wzrokiem rozglądał się po okolicy. Sprawiał wrażenie typowego typa spod ciemnej gwiazdy – był nieogolony, miał zniszczoną skórę od ciągłego palenia i był wyjątkowo okrutny.
- Czemu tu jest tyle krwi? – powiedział z obrzydzeniem, patrząc na miejsce gdzie przed chwilą leżało ciało zatłuczonego człowieka.
- Efekt uboczny – odezwał się ten, który go zabił. Na jego twarzy błąkał się lekki uśmiech. Nazywano go Krukiem. Gdyby spytać obojętnie, jakiego człowieka, kim jest Kruk, bez wahania można by uzyskać odpowiedź: Główny zabójca Zakonu. Bardzo zaszczytny tytuł, jak na Zakonnika. Kruk był największym zabójcą, jaki posiadał Zakon. Nie sposób zliczyć liczby jego ofiar, ale umownie szacuje się, że było ich parę tysięcy. A przecież Kruk był jeszcze stosunkowo młody – całe życie mordercy było jeszcze przed nim.
- Zachowaj lepiej siły na nasze ‘danie główne’ – doradził mu przywódca.
- Rozgrzewałem się przed ‘ucztą’. Muszę być w pełni sił gdyby mój kochany Remis za bardzo skakał - wyjaśnił enigmatycznie, oblizując językiem usta na znak, że już nie może się doczekać.
- Panie! – ku nim biegł któryś z Zakonników.
- Ty nie byłeś z nami – zdziwił się przywódca.
- Przybyłem z zamku - wydyszał – Antares kazał przekazać, że jego syn Orfeusz szuka Remisa.
- Co?
- Cholera – splunął Kruk – Jeszcze tego nam tu do szczęścia brakowało.
- Może nam pokrzyżować plany… musimy szybko działać – powiedział po chwili namysłu przywódca – Powiedz wszystkim – zwrócił się do przybysza - żeby szykowali się do poszukiwań.
Gdy mężczyzna odszedł, Zakonnik, który wydał mu rozkaz zwrócił się do Kruka.
- Co z nim zrobimy? – spytał mając na myśli Orfeusza.
- Trzeba byłoby go złapać i unieszkodliwić. Najlepiej posłać mu strzałkę w kark – powiedział fachowo Kruk.
- Zrobisz to?
- Nie zamierzam się zbliżać do tego gościa. Skurwiel ostatnio złamał mi rękę tylko, dlatego, że się do niego przystawiałem.
- Nie dziwię mu się – rozmówca wykrzywił twarz w grymasie.
- Nieważne, ale na mnie nie licz.
- I to ciebie nazywają pogromcą? –zakpił Zakonnik.
- Uważaj -przytknął mu do ust palec, – bo możesz się „Panie dowódco” stać moją kolejną ofiarą…życzę powodzenia z łapaniu Orfeusza. Mam nadzieje, że nie spotkam go, gdy będę się zajmować Remisem… - posłał mu swój obłąkany uśmiech, Kruk.
Zakonnicy przygotowywali się do poszukiwań Remisa. W pewnym momencie przybyła grupa wysłana wcześniej by przeczesała las. Lecieli ku dowódcy w zwartym szyku, bardzo blisko siebie…nienaturalnie blisko. Wszyscy Zakonnicy wpatrywali się w osobę, która z nimi przyleciała.
- No proszę, kogo my tu mamy – wyszeptał z zadowoleniem przywódca. Zakonnicy wylądowali gładko tuż przed nim.
- Seginusie oto…
- Nie musisz mi go przedstawiać – przerwał mu przywódca – Nasz Scott...Kto by się spodziewał, że tak szybko wpadnie w nasze ręce…Obudźcie go!
- Yhmmm… - wymamrotał nieprzytomnie, Diego.
- Witam Scott – powitał go Seginus.
- Co się dzieje?
- Uciekłeś, żeby pomóc Remisowi…cóż za nierozwaga z twojej strony…nie nauczyłeś się przez te lata, że ludziom przeznaczonym do zabicia się nie pomaga? - ostatnie zdanie wypowiedział bardzo głośno, jakby chciał podkreślić jego wagę.
- Nic mnie nie obchodzą wasze obłąkane prawa.
- Poprawka Scott – nasze obłąkane prawa. Możesz się zapierać, że ciebie to nieobowiązuje, ale wiedz, że nikt tu twoich buntowniczych wybryków nie będzie szanować. Normalnie powinienem cię powiesić za sam pomysł by pomóc Remisowi, ale w tych okolicznościach będę niezwykle łaskawy. Chyba zgodzisz się ze mną, że takich uzdolnionych ludzi nie można wieszać za jedną nieprzemyślaną decyzję, że tak to zgrabnie ujmę. W tych czasach bardzo trudno o wybitnych ludzi…rozejrzyj się Scott…widzisz ich wszystkich? Każdy z nich za taki czyn, który ty zrobiłeś dawno już by miał połamane gnaty. Doceń wreszcie to, że bycie Zakonnikiem z taką pozycją, jak twoja jest nieocenionym darem od losu…
- Nie pozwolę zabić Remisa…
- Za późno Scott – zacmokał z udawanym współczuciem Seginus – Wysłałem za nim naszego Asa, chyba wiesz, o kim mówię?
- Kruk? Ty pieprzony draniu! - starał się wyrwać. Jednak nadaremno były jego wysiłki.
- Nie denerwuj się tak Scott. Remis był jak maskotka, która była potrzebna do zabawy, w której wszyscy braliśmy udział, także i ty. Zabawki jak wiesz po pewnym czasie ulegają znudzeniu a wtedy wyrzuca się je, bo nie są już w stanie nas bawić…są niepotrzebne…
- Przestań chrzanić jak sprzedawca miśków na straganie!
- Jak chcesz – zaśmiał się Seginus. Po czym sięgnął po kolejnego papierosa i zapalił go. – Chcesz? – zaproponował.
- Wsadź to sobie w dupę! – odwarknął Diego.
- Wystarczyłoby powiedzieć, że jesteś niepalący…doprawdy Scott…twoje wyzwiska są na żałośnie niskim poziomie. – odparł kąśliwą ironią, mężczyzna.
- Nie twój zakichany interes, jakie mam słownictwo! Jesteś zwykła gnidą Seginus. Otruć człowieka i poczekać aż nie będzie się w stanie ruszać o własnych siłach – to jest wasza taktyka! Dlaczego nie zabiliście go wtedy, gdy był zdrowy, co? Każda szumowina potrafiłaby zadźgać chorego człowieka i wy reprezentujecie ten sam poziom! Poziom zwykłych szumowin z rynsztoku!
- Tak myślisz?! – rozległ się wściekły głos Seginusa, który o mało nie połknął papierosa, słuchając słów Diega. Był cały wzburzony – krew pulsowała mu wściekle w żyłach a twarz o mało nie posiniała ze złości. Seginus chwycił Diega za szyję i pociągnął do siebie, zmuszając trzymających go Zakonników, aby go puścili – oczywiście Diego nadal miał skrępowane ręce.
- Myślisz, że to tylko szumowina byłaby zdolna do tego? Ty złamany fiucie! Gardzę takim ścierwem jak ty! Rozumiesz? GARDZĘ! Największą szumowiną jesteś ty! Wszyscy ci zawsze w tyłek włazili, żebyś miał jak najwygodniej! A ty się tak nam odwdzięczasz?!
- Jesteś zwykłym pachołkiem Antaresa – zdołał powiedzieć Diego, który był przyduszany przed Seginusa coraz mocniej.
- Jestem jednym z największych z jego wojowników!! Jednym z najpotężniejszych i najbardziej zaufanych mu ludzi! Jak śmiesz mnie tak oczerniać! Ty, który nawet nie potrafiłeś zabić porządnie wieśniaka! Tak, Scott… tego samego, którego za ciebie musiał dobić Orfeusz!
Diego poczuł, że traci grunt pod nogami, znów wszystkie wspomnienia powróciły, jak wtedy, gdy był u Vivriela. Znów widzi przed oczami tego człowieka...
- Czy tak nie było Scott? Powiedz, czy nie stchórzyłeś wtedy? Do cholery przyznaj się, że jesteś zerem! – potrząsnął nim gwałtownie. Diego coraz bardziej czuł się otumaniony –brakowało mu tlenu, a w głowie huczały mu dziwne dźwięki, brzmiące jak krzyki i jęki.
- Coś ci powiem Scott – uścisk na szyi Diega nieco zelżał – Szanowałem cię do pewnego momentu, bo byłeś nieocenionym skarbem dla Zakonu. Gdy przybyłeś tego pamiętnego dnia zaciągnięty przez Orfeusza, byłeś niczym nieoszlifowany diament. Byłeś wielką nadzieją dla Zakonu. Tymczasem ty nigdy do ciężkiej cholery nie chciałeś się nam poddać. Dlaczego? Byłeś torturowany, bity, ale przyznaj się – nigdy nie zamierzałeś zostać prawdziwym Zakonnikiem. Wolałeś zdechnąć? W imię, czego? W imię tych kretynów, co deklarowali przyjaźń do ciebie? Oni cię nienawidzili Scott….A może lepiej będzie jak będę do ciebie mówić Diego? Przecież tak masz naprawdę na imię - jesteś Diego Smith!

PS. Jak ktos nie zrozumial koncowki to.....too......dobra juz wam nie groze ^^

Napisany przez: Jade^_^ 20.12.2003 23:00

Brawo Ava
Gratuluje kunsztu biggrin.gif
ten part bardzo mi sie podobal... nie wiem czemu bym sie miala przez to zgorszyc.. zreszta mnie już się nie da rady zgorszyć tongue.gif

QUOTE
Ty złamany fiucie!

przy tym normalnie smiechem wybuchnelam...geez.. po prostu mojej reakcji sie opisac nie da biggrin.gif

Napisany przez: Abaska 20.12.2003 23:01

"rękę tylko, dlatego, że" <-- przed 'dlatego' niepotrzebny ten przecinek turned.gif
"obłąkany uśmiech, Kruk" ; "wymamrotał nieprzytomnie, Diego" <-- czemu stawiasz przecinki przed imionami?? o_O
"Wystarczyłoby powiedzieć, że jesteś niepalący" genialny text XD
"Przestań chrzanić jak sprzedawca miśków na straganie! " <-- myślałam, że glebę zaliczę XD Jeszcze przed tym, jak nie zajarzylam, że to się tyczyło maskotek, to normalnie popłakana byłam XD
"o mało nie połknął papierosa" ale to musiało wyglądać XDD

Ten part byl po prostu zabojczy XD Uchachana bylam XD Jakbym sie normalnie nacpala XD Super =)

Pozdrawiam!!

Pees: Leeeee... A ja myslalam, ze to Kruk bedzie przywodca XP
Pees II: A ja nie zrozumialam... Co z tym Diego Smithem?? XD <jk>

Napisany przez: avalanche 20.12.2003 23:05

Abas - te przecinki sa potrzebne - zreszta pisalam w Wordzie i mi poprawial tak ^^

no wiecie XD smiac sie z "takich poważnych rzeczy?" biggrin.gif

Abas w takim razie jestes trup XD niezrozumialas XD ale w nastepnym parcie juz na samym poczatku bedzie wyjasnienie - wtedy zajarzysz napewo... wink.gif

Napisany przez: Abaska 21.12.2003 14:05

Przecienki przed imionami?? Lipnego masz tego Worda XD A ja Ci mówię, że to niepoprawnie gramatycznie XDD I przed 'dlatego' też nie powinno przecinkja być tongue.gif A zresztą, nie będę się kłócić... [a może będę? jeszcze nie wiem XD]

Abaś ma zawsze rację, więc mi uwierz XD

Napisany przez: avalanche 21.12.2003 15:44

Abas stawia sie tam przecinki!!!

Przecinek stawia się przed spójnikami przeciwstawnymi (a, ale, lecz), wynikowymi (więc, przeto, dlatego, zatem) i synonimicznymi (czyli, to jest, to znaczy).
No i kurde mi tu nie wciskaj kitu, że przed "dlatego" nie stawia się przecinku. XD




to wszystko z serwisu polonistycznego, ciemniaku XD z tego źrodła: Słownik poprawnej polszczyzny, Warszawa 1998, wyd. XVIII. Aha i nie mam lipnego Worda XD Sama jesteś lipna bo się nie znasz ^^

a przed tymi imionami to mi tak Word poprawił XD

Napisany przez: avalanche 21.12.2003 21:05

Przepraszam że tan part jest krótki nieco, ale tak wyszło. Nie wiem czy kogoś to zaciekawi, ale trzeba mieć nadzieje, no nie? XD Aha no i na samym początku jest wyjaśnienie tyczące się końcówki poprzedniego parta. Życzę jak zwykle miłego czytania.

Part 60

- Syn Jonathana Smitha, niegdyś ambasadora Atlantydy. Pamiętasz swojego ojczulka, Diego? Pamiętasz tego, którego zawiodłeś? Odezwij się!
Diega aż zatkało. Nie był w stanie wykrztusić z siebie choćby słowa.
- Synalek ambasadora okazał się mordercą, jednym z tych, których on tak tępił. Cóż za ironia losu! Własny syn! A przecież był taki zdolny, taki mądry.
- Przestań! – wrzasnął Diego, uwalniając się z uścisku Seginusa. W oczach szkliły mu się łzy, których nawet nie mógł otrzeć, gdyż miał zakute ręce.
- Powiedz mi teraz, kto jest szumowiną? – wyszeptał Seginus mrużąc oczy - Po tym zabójstwie straciłeś wszystko. Ci, którzy jeszcze ci ufali odwrócili się od ciebie. Odtąd byłeś dla nich zwykłym wyrzutkiem, którego należy się pozbyć. Ale kto ci wtedy pomógł? Pamięć czasem zawodzi, co Diego? Ja ci przypomnę – my cię uratowaliśmy przed tymi, którzy cię szanowali i kochali. My wyciągnęliśmy, jako jedyni pomocną dłoń do ciebie.
- Wszystko przekręcasz! Nie masz pojęcia, co żeście ze mną zrobili! Co zrobiliście z życiem moim i mojej rodziny! Straciłem przez was wszystko!
- Przeżyłeś! – przekrzyczał go Seginus – Nie poniosłeś żadnej konsekwencji dzięki nam za swój czyn!
- Nigdy o to nie prosiłem!
- Taaak? – Seginus zrobił zdziwione oczy – Czyżby kolejny zanik pamięci w tym twoim podziurawionym łbie? Błagałeś Orfeusza, aby cię ocalił.
- Nigdy go o nic nie błagałem. Nigdy! To on nie dał mi wyboru! Zaciągnął mnie siłą do Zakonu z rozkazu Antaresa.
- Opierałeś się tylko temu, co było nieuchronne – zmrużył oczy groźnie – Prędzej czy później i tak znalazłbyś się u nas. Tylko my jesteśmy jedyną potęgą, która może wprowadzić swoje wizje w to bagno, jakie wdepnęła cywilizacja wiele dziesiątków lat temu. Zobaczysz Diego, ci wszyscy, którzy kiedyś cię prześladowali, zapłacą za to. Nic ich nie ocali – będą się czołgać u twych stóp…
- Nigdy tak nie będzie! – wysyczał Diego – Nie pozwolę na to, żebyście zniszczyli tym wszystkim ludziom życie tak jak i mnie.
- Oni nie będą mieć zniszczonego życia, Diego. Ci, którzy zechcą dostaną to, co nam wszystkim się marzyło, potężne państwo gloryfikujące tylko najsilniejsze jednostki, zdolne dać z siebie wszystko i te, które będą gotowe poświęcić się w imię idei, która zapoczątkuje nowe życie. Nikogo nie będziemy przymuszać Diego. Buntownicy będą publicznie straceni. Koniec z biedą…koniec z niesprawnym, słabym rządem nie mogącym zapewnić swym obywatelom nawet podstawowych warunków do godnego życia, a samym napychając sobie kieszenie brudną forsą, kradzioną przede wszystkim ludziom, którzy naiwnie wierzyli, że tym razem będzie lepiej…pomyśl perspektywicznie…to wszystko się skończy…
- Chcecie zamknąć ludzi w klatkach, tak, aby byli wam posłuszni? Wam nie chodzi o dobro, stworzycie to samo piekło, które kiedyś chciał stworzyć założyciel Zakonu!! Wiesz, co to było Seginus? To był zwykły wyzysk. Chcieli zbudować państwo na podstawie niewolniczej pracy tysiąca ludzi, którzy nigdy mieli nie zakosztować owoców swej pracy.
- Każde państwo, czy chcesz tego czy nie, opiera nie na niewolnictwie! U nas jednak, ci niewolnicy zginą zaraz po zbudowaniu tego, co należy się tylko wybranym. Nam Zakonnikom.
- Powiedz Seginus, ile ci popaprańcy wciskali ci do łba, te utopijne brednie? Masz mózg zatruty już od najmłodszych lat tym praniem mózgu. Ja żyłem wiele lat jak normalny człowiek i wiem, że to wszystko, co stara się wcisnąć Zakon, doprowadzi tylko do zagłady! Myślisz Seginus, że wiesz wszystko? Nic nie wiesz! Jesteś nic nie wartym, przywódcą niskiego szczebla, który, poprzez wieloletnie obłąkane sesje został zaprzysięgnięty do tego destrukcyjnego procesu, który wyniszczy ludzkość ze wszystkiego, co z takim trudem wywalczyła przez te wieki – wolność i poszanowanie drugiego człowieka. Ten sam syf, który zagnieżdżono ci w tej resztce mózgu, ty sam wkuwasz swoim równie bezmózgim podwładnym i tak błędne koło się zamyka – informacja idzie dalej i kluje się w kolejnych umysłach, ludzi niezdających sobie sprawy, że są wykorzystywani przez dowództwo Zakonu, czubów, którzy tak jak i każdy rząd, dba wyłącznie o swoje interesy. Ich nie obchodzi nic poza własnym tyłkiem! Sądzisz, że Antares jest tak wspaniałomyślny i spełni swoje obietnice o wspaniałym społeczeństwie? Ludzie będą się zarzynać na ulicy, będą walczyć ze sobą o władzę – przykład masz już w strukturach Zakonu. Zakonnicy to zgraja szkolonych od dziecka bandytów, którzy rżną się nawzajem, gdy im przyjdzie na to ochota. Ocknij się wreszcie! To będzie wyglądać tak samo. Naiwnym jest sądzenie, że będzie cudownie!
- Skończyłeś? – spytał lekceważąco Seginus, gniotąc w palcach resztki papierosa. – Jak ktoś, nie będący prawdziwym Zakonnikiem, może podważać słuszność tego, co głosi Zakon o tylu wieków? Państwa i rządy upadały, ale Zakon jako jedyna instytucja założona w czasach wielkich prześladowań przetrwała i zgładziła tych wszystkich kretynów, którzy myśleli tak jak ty. To tylko kwestia czasu, byśmy zrealizowali wreszcie nasz cel, który prześwięcał nam wszystkim od wieków. Już niedługo zostanie usunięta ostatnia przeszkoda w drodze do budowania potęgi Zakonu. Remis zostanie zamordowany i nic już nie będzie w stanie ocalić tych wszystkich, którzy nie wierzyli, że nastanie nowa era. Nareszcie powstanie nowe państwo, będącym spadkiem po potężnej cywilizacji naszych przodków. Zbudujemy nową Atlantydę…

Napisany przez: Abaska 21.12.2003 21:11

"rękę tylko, dlatego, że" TYLKO DLATEGO... To takie wspólne wyrażenie! Czy kiedy mówisz "Tylko dlatego nie poszłam do szkoły" to nie wstawiasz przed 'dlatego' przecinka cool.gif

A przed imionami się na 1000(...)000% nie stawia przecinka, ja Ci to mówię XP Chcesz jeszcze jednego dowodu??
- Mam lipne bryle - powiedział Krzyś.

Czy przed 'Krzyś' wstawiasz przecinek?? NIE!!!

Mówiłam, że Abaś ma zawsze rację!! XD

Napisany przez: Abaska 22.12.2003 00:12

Ależ monolog XD Weź Ty, mówiłaś, że nie jest tego tak wiele... Kobieto, mało co mi oczęta nie wyleciały, a Ty mnie tu zmuszasz wredna ty istoto XP

Hieh... Serginus ma coś w sobie ze mnie wiesz? XD Też czasem już taka wredna i "sarkastyczna" jestem, że szok... Jak się utwierdzę w przekonaniu, to normalnie gołymi łapami uduszę, ale nie odpuszczę, bo ma być tak, jak ja chcę XD Chore to, ale prawdziwe XP Whatever. Ten part mi niczego do życia nowego nie wniósł, więc proszę o więcej XD


Napisany przez: Jade^_^ 22.12.2003 11:34

mnie tesh właściwie żadnych nowych informacji do mojego "rejestru" ten part nie wniósł... oczywiście czekam na więcej biggrin.gif
Abasko ja też jestem cholernie uparta i jak się do czegoś przyczepię, to już nie da rady mnie od tego odciągnąć smile.gif
pozdrawiam i życzę weny, a także zdrowia naszej chorowitej avalanche... wiesz Twój nick mi się z czymś kojarzy.. czy może stamtąd go nie wzięłaś? szybkiego powrotu do pełnego zdrowia!! biggrin.gif

Napisany przez: Nadine 23.12.2003 14:16

Kurcze, Ava, jakie ty masz tępo. Skąd ty bierzesz wenę;)?
Przyznam sie bez bicia, że czytając te ostatnie party,w ogole nie zwracałam uwagi na stylistyke, więc w tym poście nie ma co liczyć na wytykanie błędów:)
Ten ostatni part był rzeczywiscie króciuki i tak w sumie, to nic nowego nie wnosił, ale jezli chodzi o sama fabułę to wydaje mi sie, że rozwija sie bardzo dobrze. Nie za szybko, nie za wolno, w sam raz. Tylko cos mi sie wydaje,że bedę musiała zrobic sobie krótką powtórkę,bo niektóre rzeczy juz mi wyleciały z głowy;)
A tak w ogole to wesołych świąt laugh.gif

Napisany przez: avalanche 23.12.2003 22:26

dzieki za uswiadomieniemi nudnosci poprzedniego parta laugh.gif nie serio...zgaadzam sie z wami XD tak dla picu go dałam bo nie chciałam go dać do poprzedniego jeszcze ^^ Ale mam nadzieje ze nastepny "nudny i nic nie wnoszący part" bedzie ciut lepszy XD < i tak wiem na co czekacie ^^ale to później =D>

Part 61


Diego z przerażeniem patrzył na Seginusa, głoszącego te obłąkańcze formułki, jakie mu wbito to tego zakutego łba. Już niedługo to wszystko runie. Runie świat, w którym on się wychowywał, w którym żyli jego bliscy i przyjaciele. A jedyny człowiek, który może coś zdziałać zostanie niedługo bestialsko zabity, przez największą szuję Zakonu – Kruka.
- Dokąd to? – rozległ się spokojny głos Seginusa, który w porę zorientował się co zamierza zrobić Diego – Nie ma sensu uciekać i ratować tego, który w głębi serca gardzi tobą…
- Co?... – Diego poczuł, że Seginus wyciąga z jego skóry igłę. Kolory zaczęły się zamazywać, a wszystko dokoła zdawało się wirować…
- Będziesz mi jeszcze dziękować, za to, iż zabiliśmy Remisa. On nigdy nie poświęciłby się dla ciebie….zapamiętaj sobie…dla Remisa byłeś zawsze nikim, on cię tylko wykorzystał, abyś go ochraniał w razie czego…powtarzaj za mna: Pragnę śmierci Remisa…
- Nie….nie powiem – dyszał ciężko Diego. Domyślił się, że wstrzyknięto mu coś, co miało mu zatruć umysł. Opętać jego zmysły. Nie może dopuścić do tego, aby ten świr dopiął swego.
- Pragnę śmierci Remisa… - oddalający się coraz bardziej głos Seginusa, odbijał się echem po jego mózgu. Diego powoli tracił panowanie nad swym ciałem i umysłem.
- Diego powtórz za mna: Pragnę śmierci Remisa….
To wszystko zaczynało przerastać Diega. Nie był stanie opanować tego, co się z nim zaczynało dziać. Każda komórka ciała wypełniała się tym diabelskim środkiem, jaki mu wstrzyknięto.
- Diego, przecież nienawidzisz Remisa, mów za mną: Pragnę śmierci Remisa…
- Pragnę śmierci.. – jego głowa latała z boku na bok, a oczy przewracały się na wszystkie strony. Stawał się bezwolnym stworzeniem, nad którym władzę sprawował teraz Seginus.
- Dokończ Diego…. – namawiał go głos Seginusa.
„ Ten facet ma rację….Remis to szuja….niech zdycha…zabawne będzie jak mu oderwą głowę…niech go zabiją”
- Pragnę śmierci Remisa – usta Diega wykrzywił obłąkańczy uśmiech.
- Bardzo dobrze Diego – pochwalił go Seginus. – Pamiętaj, od dzisiaj chcesz zniszczyć tych wszystkich, którzy nie będą chcieli przyłączyć się do nas.
- Remis głupi palant, zarżną go żywcem i nafaszerują zgniłymi flakami zwierząt….
- Chyba, troszkę za dużo wstrzyknąłem ci tego specyfiku. Nieszkodzi – pogłaskał Diega po głowie, która latała mu na prawo i lewo i uśmiechnął się zjadliwie. – Jeszcze pare takich „sesji” i staniesz się bezwolną roślinką Diego…
- Roślinki są różowe…. – bredził dalej Diego. Chwilę później złapanego w trawie żuczka, zgniótł na miazgę, śmiejąc się przy tym okrutnie.
- Już niedługo Diego, twój umysł będzie oczyszczony ze zbędnych wspomnień. Przejdziesz jako jeden z nielicznych, cały proces prania mózgu… - mówiąc to na jego twarzy Seginusa gościł szeroki uśmiech. Bardzo bawił go widok szalonego Diega. Seginus wiedział już od dawna, co zamierza Zakon, wobec Diega. Będzie on jedną z pierwszych spośród milionów ofiar Zakonu…będzie jednym z pierwszych niewolników, którzy w zbudują nową Atlantydę…
- Los bywa bardzo zmienny, Diego…kto by pomyślał, że zostaniesz poświęcony, jako jeden z milionów niewolników do zbudowania państwa tym, których tak nienawidziłeś…

- Kruk!
- Czego się drzesz palancie?- wysyczał gniewnie Kruk, do podlatującego Zakonnika.
- Spójrz przed siebie – wskazał palcem na ciemny zarys postaci, będącej niedaleko. Kruk podniósł rękę do góry na znak, aby wszyscy lecący się zatrzymali.
- Za drzewa! - syknął jak najciszej się dało. Zakonnicy pochowali się zza ogromne pnie wiekowych kardali.
Kruk zawisł na swej desce, blisko korony drzewa, kryjąc się wśród liści – chciał znaleźć dogodny punkt obserwacyjny, aby sprawdzić, co lub, kto szwęda się o tej porze po lesie.
„Remis, czyżby to ty?” – pomyślał z nadzieją Kruk.
Jednak to nie był Remis. To było zwierzę, przypuszczalnie koń – wywnioskował Kruk po odgłosach stąpania zwierzęcia. Pozostawało jeszcze pytanie – kto był jeźdźcem?
„Kurna nic stąd nie widać” – zezłościł się w myślach Kruk. Może było to bardzo ryzykowne posunięcie, jednak nie bacząc na niebezpieczeństwo, postanowił nieco bliżej przyjrzeć się tajemniczemu jeźdźcy - nie chciał mieć przecież świadków, gdy będzie zabijał Remisa.
Ukucnął na desce i złapał rękoma mocno jej brzegi, po czym delikatnie skierował ją w dół. Na jego szczęście lot deski nie był głośny – można wręcz rzec, że idealnie bezszelestny. Leciał nisko nad ziemią, starając się być jak najmniej widocznym, dla potencjalnej ofiary.
Będąc już dostatecznie blisko, stwierdził, że słychać tylko konia, ale jego samego nie widać…jeźdźca też nie widać…
„ O kurwa! Orfeusz!” – zaklął w myślach. Przez kark przebiegł mu dreszcz – jeden nieuważny ruch, a zostanie zdemaskowany przez tego wcielonego diabła.
Orfeusz miał tą przewagę nad niedostrzegalnym Krukiem, że był niezauważalny dla ludzkich oczu – zabrał konia ze stajni Zakonu – zwierzę, które nie tylko same było niewidzialne, ale i jadącego na nim człowieka również czynił niewidocznym. Jego nikt nie mógł zauważyć, natomiast on sam mógł spokojnie obserwować okolicę…
Jeden nieuważny ruch…jeden błąd...a wszystko runie niczym domek z kart…Kruk nie zamierzał jednak dopuścić do błędu – zbyt blisko jest już swego celu, by dać się zdemaskować Orfeuszowi. Ostrożnie zaczął się wycofywać do czekających na niego Zakonników. Deska niemal dotykała ziemi, muskając delikatnie trawę, tak, że źbła uginały się delikatnie, gdy przelatywał nad nimi.
Udało się. Kruk jednak nadal był niespokojny. W lesie grasował Orfeusz, który przybył tylko w jednym celu – chciał nie dopuścić do morderstwa.
- Kruk, co się dzieje?- spytał konspiracyjnie jeden z Zakonników, gdy Kruk doleciał na miejsce.
- Orfeusz – odpowiedział krótko Kruk. To wystarczyło, aby zrozumieć, że sytuacja nieco się skomplikowała.
- Co robimy?
- Nie wiem…kurna…wziął to piekielne zwierzę i nie widać go.
- No a strzałka? Nie można mu jej posłać w kark?
- Ty durny kretynie! –wysyczał groźnie Kruk – Chcesz strzelać do powietrza?! Nie dotarło do ciebie, że jest niewidzialny?!
- Ale musimy coś zrobić. Nie możne nam się tu szwędać, gdy będziesz się zajmować Remisem – stwierdził najgrubszy z Zakonników, posyłając Krukowi ponaglające spojrzenie, aby coś szybko wymyślił w związku z tą sprawą.
- Nie mam zielonego pojęcia, jak go unieszkodliwić – rzekł po chwili Kruk. Wszyscy popatrzyli z niedowierzaniem na niego, jakby nie wierzyli, że geniusz zbrodni może nie mieć pomysłu na to jak unieszkodliwić Orfeusza.
- Kruk a może zasadą iluzji? – powiedział nagle grubas. Kruk ożywił się, słysząc tak niespodziewaną propozycję.
- To może nawet zadziałać – stwierdził, układając sobie już plan w głowie. – Że też o tym nie pomyślałem...TY – wskazał na jednego z Zakonników – Zmienisz się w Remisa.
- Co? – spytał tępo wskazany.
- Nie denerwuj mnie – Kruk złapał Zakonnika za szaty – Widziałem, jak dobrze potrafisz przyjmować postacie innych ludzi, a więc zamieniaj się w Remisa albo przerobię cię na mięso armatnie – zagroził.
Zakonnik nie zamierzał się przeciwstawiać woli swego obecnego przełożonego. Co prawda zamiana w innego człowieka nie była rzeczą łatwą i tylko naprawdę zdolni potrafili tego dokonać to jednak Zakonnik perfekcyjnie wykonał polecenie.
- Musisz być bledszy i bardziej zmarnowany. Remis jest chory, a więc nie może wyglądać jakby był okazem zdrowia – skarcił go Kruk. Trochę trwało zanim Zakonnik zrozumiał, o co dokładnie chodzi Krukowi.
- No teraz lepiej - wyszeptał z zadowoleniem – Teraz tylko odrobina gry aktorskiej i nasz Orfeusz nie powinien się połapać w czym rzecz.
- Kruk a co z głosem? – spytał Zakonnik, który zmienił się w Remisa.
- Zmień go głupcze.
- Nie potrafię.
- Słucham?!
- Nie potrafię zmieniać głosu – powiedział lekko przerażonym tonem. Wiedział, że ten ‘szczegół’ bardzo zdenerwuje Kruka. Rzeczywiście, Kruk wyglądał jakby chciał go zaraz zamordować gołymi rękami.
- W takim razie nie będziesz nic mówił. Masz udawać, że straciłeś głos, zrozumiano?
- Tak panie.
- Zamknij się! Ani słowa więcej! – zatkał mu usta ręką – Żeby ci czasem nie przyszło do głowy, by pisnąć choćby słowo, bo wtedy będziesz mieć ze mną doczynienia, jasne?
Zakonnik potrząsnął głową na znak, że rozumie.
- A teraz słuchaj. Na razie nic nie robisz. Dasz nam trochę czasu na oddalenie się. Musisz uważnie słuchać dźwięku kopyt, żeby wiedzieć mniej więcej gdzie jest Orfeusz. Następnie zrobisz trochę hałasu, słaniając się niby to z przemęczenia na podłoże. Orfeusz powinien się zainteresować tym nagłym odgłosem i gdy utwierdzi się w przekonaniu, że to ty, rzuci ci się na pomoc. Pamiętaj, musisz wyglądać na wyczerpanego. Gdy cię o coś spyta wyjaśnisz mu na migi, że straciłeś głos.
- Kruk, ale przecież on się wkońcu zorientuje, że nie jestem Remisem.
- Zamknij się, tylko wykonuj rozkazy. Masz go odciągnąć od nas jak najdalej. A teraz ruszaj.
Zakonnik pełen obaw ruszył na spotkanie z Orfeuszem.
- Przecież on go zabije, jak się zorientuje, że to nie Remis – stwierdził grubas.
- No i o to chodzi. Dla nas najważniejsze jest tylko to, aby nie zabił go zbyt szybko…

Tymczasem główny bohater wieczoru nadal pozostawał nieuchwytny. Od chwili, gdy zdał sobie sprawę, że w pobliżu grasują już Zakonnicy, gnał niczym piorun nie oglądając się za siebie i zostawiając Ginę samej sobie. Remis zdawał sobie sprawę, że ma małe szanse, aby umknąć Zakonnikom, jednak pozostawała w nim iskierka nadziei, że może się uda. Ale co wtedy? Przecież zostawił tą, która jedyna mogła mu przyrządzić napar by móc dalej żyć na tym odludziu. Samą w lesie na pewno ją dopadną…

Gina była śmiertelnie przerażona – była sama w środku lasu gdzie grasowali jacyś mordercy a ponad to nie wiedziała jak się stąd wydostać. Starała się nie myśleć o trupie wiszącym nieopodal na gałęzi a także o tym, że ci, którzy zabili tego wisielca mogą dopaść także ją.
„Gina myśl pozytywnie. Na pewno da się wybrnąć jakoś z tej beznadziejnej sytuacji”

Wiatr coraz bardziej się wzmagał, targając liście na drzewach a niekiedy sprawiając, że z pobliskiego drzewa spadał „deszcz” zeschniętych liści. Czubki drzew pochylały się na wszystkie strony, tak, że wyglądały jak gdyby tańczyły. Można było odnieść takie wrażenie, że nawet natura zdawała się przeczuwać nadchodzące zdarzenie. Wśród mroków nocy, pomiędzy drzewami krążyły czarcie istoty wysłane na żer przez samego Szatana. Uzbrojeni w miecze i kosy, przemierzali niespokojną puszczę, niekiedy raniąc wiekowe kardale, długim, ostrym sprzętem pozostawiając głębokie rysy na korze. Z nadszarpniętego drewna lała się złocista żywica, spływając gęstą mazią po korze. Nawet zwierzęta, które wyszły na nocne polowanie, unikały spojrzeń zakapturzonych postaci, usuwając się na ich widok głęboko w cień.

Wysłannik Kruka uznał, że czas by działać. Wiedział, że w pobliżu jest gdzieś Orfeusz na swym wierzchowcu, więc teraz wystarczyło działać tylko według wcześniej założonego planu.
Tak też się stało – Zakonnik upadł na ziemię, starając się zrobić przy tym jak najwięcej hałasu. I tak jak przewidział Kruk – Orfeusz natychmiast zainteresował się źródłem owego zamieszania. Jego koń zarżał głośno, tupiąc głośno kopytami. W pewnym momencie zdawało się nawet, że zwierzę stanęło dęba, gdyż uderzyło mocniej tylko dwoma nogami. Koń ruszył kłusem w kierunku podstawionej ofiary.
- Remis? – spytał Orfeusz, zsiadając pospiesznie z wierzchowca, który parskał, niespokojnie przy tym tupiąc. „Remis” jednak ani drgnął – czekał aż Orfeusz odwróci go by upewnić się, że leżący mężczyzna to rzeczywiście poszukiwany przez niego Remis.
- O matko, to ty. Remis odezwij się. Słyszysz mnie? To ja Orfeusz. Remis! – potrząsnął delikatnie Zakonnikiem. Ten jednak przygotowany na taką sytuację udając wyczerpanego, wytłumaczył na migi, że nie może mówić.
- Nie martw się – uspokoił go Orfeusz – Zabiorę cię stąd.
Koń coraz bardziej się niepokoił, jednak tym razem Orfeusz nie pozostawał bierny wobec dziwnego zachowania zwierzęcia.
- Przestań się wiercić! – krzyknął do niewidocznego konia. Przynajmniej tak to wyglądało. W rzeczywistości jednak to nie koń był tym na którego wrzasnął Orfeusz.
- Puść mnie!!! – odezwał się niespodziewanie czyjś głos. „Remis” wyglądał jakby to nim nieźle wstrząsnęło – czyżby Orfeusz nie był sam? A jeżeli nie, to, kto z nim był?
- Zamknij się! – rzucił Orfeusz patrząc się gdzieś przed siebie. Fałszywy Remis był bardzo ciekaw kim jest właściciel owego tajemniczego głosu, z którym rozmawiał Orfeusz. Aby się tego dowiedzieć chwycił Orfeusza za ramię i wskazał w miejsce gdzie przed chwilą dochodził odgłos człowieka.
- Nie przejmuj się to tylko chłopak Otta, Paweł. Miałem go na ciebie wymienić w razie gdybym spotkał Diega. Wiesz, jaki on jest, nie oddałby cię mnie. Ale skoro go nie ma to sprawa z głowy. Swoją drogą, co się z nim stało? – spytał podejrzliwie, jednak natychmiast dodał, ku uldze Zakonnika, że nie musi mu tłumaczyć na razie ze względu na swój stan zdrowia.
- Muszę cię stąd zabrać. Mogę się założyć, że mój ojciec wysłał już za tobą i mną mały pościg – uśmiechnął się, w sposób jakby go to bawiło. – Dlatego mój drogi nie widzę powodu, aby dawać tym kretynom satysfakcję z szybkiego wytropienia nas. Swoją drogą Remis, musimy ci znaleźć kogoś, kto by się tobą zajął. Mizernie wyglądasz – Zakonnik bardzo się starał, aby nie wyglądać na zbyt zdziwionego. Pierwszy raz w życiu widział Orfeusza, który nie wrzeszczał, nie groził, nie wyżywał się na innych. To był zupełnie inny Orfeusz – miły, lekko uśmiechnięty – zupełnie jakby obecność Remisa wywierała na niego szczególny wpływ.
- Przestań się tak na mnie patrzeć jak wystraszone cielę. Wyzdrowiejesz brachu nim się obejrzysz. Nie pozwolę, aby mój porąbany ojciec miał cię na sumieniu. Nie wiem, co ci wstrzyknął, ale obojętnie, co to by nie było nie masz mojego pozwolenia na zejście z tego świata – zaśmiał się. Zakonnik nadal tępo wpatrywał się w śmiejącego się Orfeusza.
- Stary otrząśnij się. Widzę, że tobie dali chyba w tyłek coś na wytrzeszcz oczu, bo cały czas gapisz się na mnie jakbyś zobaczył ducha. – powiedział już całkiem spokojniej. Jednak jego mina spoważniała nieznacznie, jakby nagle jakaś myśl przeszła mu przez głowę.
Zakonnik uznał, że za zdrowo wygląda i postanowił ten stan rzeczy szybko zmienić zanim Orfeusz zacznie się czegoś niepotrzebnie domyślać. Następnym posunięciem było zaciągniecie go daleko od miejsca wydarzeń i tego należało się teraz trzymać, by nie zostać zdemaskowanym.
„Remis” postanowił bardziej wczuć się w rolę, udając jeszcze bardziej wycieńczonego, tak, by Orfeusz domyślił się, że jest z nim coraz gorzej i należy go szybko zabrać z lasu. Orfeusz postanowił nie zwlekać widząc pogarszającą się sytuację przyjaciela i czym prędzej wziął go na ręce i „zapakował” na rumaka. Sam wyczarował sobie inny środek transportu – a mianowicie deskę.
- Przytrzymaj go, żeby nie spadł – zwrócił się do Pawła.
- Ciekawe jak? Mam sobie zębami zdjąć kajdany? – rzucił ironicznie Paweł.
- Nie bądź taki zabawny - odpowiedział mu Orfeusz i rozwiązał go.
- Nie boisz się, że ucieknę? – spytał nagle Paweł z błyskiem oku.
- Nawet nie próbuj. Wiesz jak się u mnie kończą takie próby – uśmiechnął się jadowicie Orfeusz. Paweł dostał dość jednoznaczną odpowiedź: Nie ma szans się urwać.
Nie przeczuwając spisku ruszyli pod osłoną nocy nieświadomi, że ten, którego szukali jest teraz w śmiertelnym niebezpieczeństwie…

PS. Życzę Wesołych Świat, dużo prezentów, mnóstwo szczęscia na nadchodzący rok i udanego Sylwka XD

Napisany przez: avalanche 26.12.2003 23:58

dobra...z ciężkim bólem serca (oho zaczyna sie XD) publikuje tego parta. Dzieci proszone sa o sciemnienie monitorow XD Matko...co ja najlepszego robię, no ale dobra.
Aha i jeszcze jedna sprawa...niedlugo dam cos o "stronie dobra" XD - czy o Wiktorze i tak dalej XD

Part 62

Zostało niewiele czasu. Każda ze stron zdawała sobie sprawę, że za chwilę może dojść do „spotkania” a wtedy już nie będzie ratunku dla osoby, która była głównym celem tego całego zamieszania, jaki się wokół jej poszukiwań wytworzył. Jak okrutni okażą się jego oprawcy? Do czego mogą posunąć w zadawaniu bólu konającemu? Niewiadomo.

Remis przeczuwał nadchodzące niebezpieczeństwo i wiedział, że za chwilę ujrzy karminowe peleryny postaci wyposażonych w długie miecze bądź kosy specjalnie naostrzone na tę okazję. Zdawał sobie sprawę, że jeśli go dopadną, nie zabiją go od razu – będą go męczyć aż sam umrze z wycieńczenia. On sam nie miał na tyle siły, aby odeprzeć ich atak. Był bardzo osłabiony swoją chorobą i na dodatek czuł niezmierne przemęczenie z powodu biegu i jego szaleńczego tempa. Serce waliło mu jak oszalałe a pot spływał mu strumieniami z czoła. Ciężko oddychał a oczy zaczynały powoli odmawiać posłuszeństwa ze zmęczenia i chcąc nie chcąc przymykały się mimo jego woli.
Nie wytrzymał. Musiał przystanąć. Chociaż na chwilę – ale musiał. Nie zniósłby dalszego włóczenia nogami bez odrobiny wytchnienia. Chciało mu się niezmiernie pić a pragnienie, jakie go ogarnęło sprawiało, że nie mógł o niczym innym myśleć. Jednak, gdy uświadomił sobie, w jakiej sytuacji się znajduje, zaczął powoli o tym zapominać. Oparł się o drzewo i po chwili zjechał plecami aż na sam dół by usiąść. Jego ciało znowu poddawało się chorobie – zaczął mieć drgawki a jego skóra zaczynała blednąć.
„Tylko nie teraz…błagam nie teraz...muszę uciekać…muszę…”
Ostatkiem sił podciągnął się do góry i niepewnie stanął na nogach. Starał się biec, ale doszło do tego, że po przebiegnięciu paru metrów dostał zadyszki.
„ Co się ze mną dzieje?” – spytał sam siebie w myślach. Przerażało go, że tracił kontrolę nad własnym ciałem. Jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli stanie się łatwym celem, którego namierzenie stanie się kwestią paru minut.

Kruk czuł, że zaczyna go ogarniać podniecenie. Czuł się jak łowca, który myśli wyłącznie o swojej ofierze. On także nie mógł, a nawet nie chciał się wyzbyć myśli o Remisie. W głowie układał sobie precyzyjny plan morderstwa – jak i czym będzie go torturować, ile będzie trwać egzekucja. Najbardziej jednak starał sobie wyobrazić samego Remisa – przede wszystkim jego przerażony, aczkolwiek pełen nienawiści wzrok. Zastanawiało go także jak Remis zareaguje na wieść, że to właśnie on ma go zlikwidować. Zapewne do tej pory myśli, że rzuci się na niego horda wściekłych bestii z kosami. Nic z tych rzeczy. Co prawda Kruk miał ze sobą małą armię, jednak jest ona przeznaczona wyłącznie w celach obronnych, przed niespodziewanymi gośćmi z zewnątrz. Jednakże miała także pomóc Krukowi w razie jakiś komplikacji – nie można przecież było przewidzieć czy Kruk nie zostanie ciężko ranny i nawet, jeśli wydawało się to niemożliwe to okoliczności takiej nie można było pominąć. W takim wypadku dokończyć musieliby Zakonnicy – bądź, co bądź, ale robota musiała zostać wykonana.

W pewnym momencie Kruk poczuł, że żołądek skoczył mu do gardła. Spojrzał jeszcze raz, aby się upewnić. Tak, to był on. Niespełna parę metrów od niego stał Remis, wsparty o drzewo.
„Nareszcie” – ucieszył się w myślach Kruk. Nakazał Zakonnikom zająć pozycję, a sam niczym drapieżnik ruszył bezszelestnie ku Remisowi. Aby nie narobić nawet najmniejszego hałasu, postanowił, że będzie się do niego skradać unosząc swoje ciało delikatnie parę centymetrów nad ziemią, aby odgłosy jego stóp nie spłoszyły jego ofiary zbyt szybko.
To był trafny wybór. Remis stał twarzą do drzewa, chowając twarz za rękoma nieprzewidując niczego, podczas gdy Kruk zbliżał się powoli do niego, trzymając w ręku długi, ostry miecz.
Jeszcze tylko kilka sekund…kilka malutkich sekund i Remis przepadnie na zawsze.
- Muszę wytrzymać… - szepnął Remis, chcąc się podtrzymać na duchu i powoli odwrócił się za siebie.
Trwało to ułamek sekundy. Kruk z całej siły przyłożył Remisowi pięścią w twarz tak, że ten o mało nie zrobił dziury w drzewie, na którym wylądował.
- Witam cię Remisie. Zaskoczony? – zabrzmiał szyderczy głos Kruka. Remis nie wierzył w to co widział…nie chciał w to wierzyć…to był najgorszy koszmar jaki go mógł spotkać…
- Ty? – wykrztusił ledwo czując okropny, przeszywający ból w plecach.
- Nie mów, że się nie cieszysz – powiedział obnażając swoje równe, białe zęby. – Czyżbyś spodziewał się grupy szaleńców, którzy rycząc rzuciliby się na ciebie i wypruli flaki w ciągu paru minut? Doprawdy Remis, myślałeś, że pozwolono by na taki bestialski mord wobec twojej osoby?
- Niech zgadnę – wydyszał Remis – to ty masz być tym „humanitarnym katem” dla mnie?
- Cóż za poczucie humoru. Nigdy nie mogłeś się obejść bez tych twoich dowcipnych docinków. Podziwiam cię, że nawet w takiej chwili chce ci się żartować – podszedł do wbitego w drzewo Remisa – Jesteś zaskakujący – zaśmiał się głośno, jak gdyby bardzo go to rozśmieszyło.
- Czemu rżysz jak tępak? Po co te ceregiele? Nie potrafisz mnie zabić?- zakpił Remis.
- Remis..Remis..Remis…jak zwykle niecierpliwy. – zacmokał Kruk, nadal z wielkim uśmiechem na twarzy – Mnie się nigdzie nie spieszy. Dostałem duży limit czasowy a zanim przejdę do finału pomyślałem sobie, że porozmawiam sobie z tobą, mój drogi przyjacielu – poklepał Remisa po ramieniu.
- Tracisz tylko czas – zmrużył groźnie oczy Remis.
- Bo co? Chyba nie powiesz mi, że boisz się, że mogę nie dopełnić swojego zadania? Nie musisz się o to martwić. Wszelkie przeszkody zostały usunięte.
- Czyżbyś kazał usunąć wszystkie kłody w lesie w obawie przed potknięciem się? Wzruszające jak ty potrafisz dbać o szczegóły.
- Jesteś nader sarkastyczny– udawał zdumionego Kruk, po czym odgryzł się swemu rozmówcy - Gdybym miał odrobinę serca to pozwoliłbym ci uciec i zostać zawodowym komikiem.
- Nie popadajmy w skrajności – posłał mu ironiczny uśmiech Remis.
- Wracając jednak do sedna, pozwól, że uświadomię cię, że nie masz, co liczyć na pomoc. Pomijając Diega, którego schwytaliśmy, kogo byś obstawiał na swego wybawcę?
- Tylko mi nie mów, że słynny Antares rzucił mi się na ratunek! – zakpił. Kruka nieco zirytowała taka odpowiedź. Złapał Remisa za podbródek a do szyi przystawił mu swój miecz.
- Nie zgadłeś – wyszeptał Kruk.
- Mam dalej zgadywać?
- Nie musisz. Zaskoczy cię pewnie wieść, iż twój przyjaciel Orfeusz także wyruszył ci na ratunek…
Remis spojrzał oniemiały na ciągle uśmiechniętą twarz Kruka. Czyżby rzeczywiście Orfeusz był tutaj? Szukał go?
- Biedny Orfeusz – zasmucił się sztucznie Kruk – padł ofiarą naszej wyrachinowanej gry. Nawet nie wyobrażasz sobie jak łatwo udało nam się go zmylić.
- Co ta twoja odmóżdżona czaszka znowu wymyśliła? – starał się dowiedzieć Remis.
- Orfeusz właśnie opiekuje się rannym Zakonnikiem, który wyobraź sobie, łudząco przypomina ciebie Remis…
- Co? – wargi Remisa zaczęły drgać w sposób wyrażający przerażenie ich właściciela.
- To, co słyszałeś. Podsunąłem mu prosto pod nos, człowieka, który idealnie przemienił się w ciebie. Teraz zapewne obaj są daleko stąd, gdyż Orfeusz na pewno uznał, że potrzebna „ci” jest natychmiastowa pomoc.
Remis zaczął dyszeć z powodu wściekłości, jaka go ogarnęła. Nie potrafił znieść widoku triumfu na twarzy jego przyszłego zabójcy. Gdyby miał, choć odrobinę więcej siły by uwolnić swe przytwierdzone do drzewa ciało…
- Nie denerwuj się tak. Nie zawsze się wygrywa Remis. Czasem trzeba uznać geniusz osoby, która swym, sprytem potrafi wyprowadzić w pole nawet takiego „lisa” jak Orfeusz…
- Nie masz się, czym szczycić cwaniaku. Myślisz, że Orfeusz nie zorientuje się, że podstawiłeś mu jakiegoś nieudacznika na moje miejsce? Wierzysz w to? – wysyczał gniewnie.
- Ależ nie wykluczam takiej możliwości. Jednakże nie sądze, aby Orfeusz zdołał cię uratować zanim ja się z tobą nie rozprawię. Przykro mi… - udał zasmuconego.
- Ty i ten twój cynizm. Zawsze byłeś pewny wszystkiego…może czas przygotować się na porażkę, geniuszu? – spytał kładąc szczególny akcent na dwa ostatnie słowa.
- Wiesz Remis, nie dziwię ci się, że masz nadzieje. Ale u diabła, nie bądź naiwny jak dziecko. Zdążyłeś mnie już dobrze poznać i wiesz, że przy moim profesjonalizmie nie pozwalam sobie na żadne nieprzewidziane niespodzianki czy wpadki. Zresztą przekonasz się ze mam rację.
- Nie bądź taki pewny siebie. - prychnął ostentacyjnie Remis.
- Wiesz Remis, tak sobie myślę, że to okrutne stracić bliską osobę, jak sądzisz? – zmienił szybko temat Kruk.
- O czym ty chrzanisz?
- Chciałbyś żeby twój syn był z nami czy żebyśmy go przemaglowali tak jak dziecko Otta?
- Ty szujo zostaw mojego syna w spokoju! – wrzasnął wściekle Remis, próbując się wyrwać z drzewa.
- Nie denerwuj się tak, bo ci ciśnienie skoczy, a wierz mi, że nie chciałbym abyś mi tu wykorkował na serce.
- Nie waż się do niego zbliżyć!
- Spóźnione życzenie. I wiesz, co ci powiem? Chyba się nim zaopiekujemy…ktoś musi się przecież nim zająć po twojej śmierci…
- Ani mi się śni – warknął Remis.
- Nie groź mi – przytknął mu palec do ust, aby zatrzymać potok słów, jaki zaraz miał z nich wypłynąć. – Myślę, że chyba już trochę spraw ci wyjaśniłem, a więc jeśli pozwolisz…zajmę się tobą.
Kruk najwyraźniej postanowił przejść do działania. Jednym sprawnym ruchem ręki wyciągnął Remisa, który wcześniej był wbity za sprawą uderzenia w drzewo.
- Mam ochotę się trochę zabawić – Kruk wpatrywał się w Remisa jakby go…pożądał. Remis znał ten dziki wzrok stojącego przed nim mężczyzny – wiele razy widział jak napadał na słabszych Zakoników i zaciągał ich w ustronne miejsce, aby zaspokoić swe żądze. Był to częsty, praktykowany przez wielu Zakonników precedens mający na celu ujarzmienie ich niepohamowanego popędu seksualnego, spowodowanego brakiem kobiet w Zakonie. Nieliczne wypady za mury twierdzy nie były w stanie zaspokoić ich chęci „wyżycia się”.
Zaczęła się szarpanina – Remis nie miał ochoty paść ofiarą zboczeństwa Kruka. Sam Kruk jednak był niesamowicie silny i nie zamierzał łatwo odpuścić – czekał na tę okazję wiele lat, a przez miesiąc nawet udało mu się żyć w całkowitym celibacie „od tych spraw” tylko, dlatego, aby przyjemność i podniecenie było większe.
- Nie podskakuj tak – wysapał Kruk próbując utrzymać Remisa – Zrobię tylko to, na co mam ochotę a potem cię zabiję…
Kruk przycisnął swoim ciałem Remisa do drzewa, z którego go wcześniej wyciągnął. Trzymał już jego ręcę, jednak nadal opór Remisa był niesamowicie silny, jak na człowieka będącego w ciężkim stanie. Po paru minutach walki, Krukowi udało się jeszcze bardziej przyszpilić Remisa – widać było, że Remis zaczął powoli opadać z sił, jednak nie poddawał się.
W pewnym momencie Kruk zdołał się wbić w szyję swej ofiary. Początkowo było to mocne ugryzienie, które sprawiło, że Remis aż zawył z bólu, jednak potem przerodziło się w czułe pieszczoty tej części ciała. Pomimo starań Remisa, aby nie pozwolić Krukowi na więcej nie udało mu się go powstrzymać, przed …pocałunkiem. A raczej wstrętnym wepchnięciu mu języka do gardła i przygryzaniu mu później jego warg. Kruk najwyraźniej bardzo się nakręcił faktem „bliskiego kontaktu” z Remisem. Całując go, wręcz jęczał z zachwytu, co wprowadzało go w stan wstępnego podniecenia, a natomiast u Remisa wywoływało wstręt i obrzydzenie.
Nagle Remis poczuł okropny ból w boku i wrzasnął przeraźliwie. Sprawcą owego bólu okazał się oczywiście Kruk, który jakimś cudem zdołał na chwilę wyciągnąć miecz i wbić go w bok Remisa.
- Ty skurwielu! – wrzasnął ponownie Remis, jednak tym razem dużo cieńszym głosem. Twarz miał skierowaną ku niebu.
- Podobało ci się? – spytał cynicznie Kruk, nie odrywając się od swoich „obowiązków” – Poczekaj na więcej..
Remis z przerażeniem stwierdził, że Kruk zaczyna mu się dobierać do spodni. Tym razem miarka się przebrała…
Tym razem to Kruk zawył z bólu, z powodu kopniaka, jaki wymierzył mu w krocze Remis. Ten niespodziewany atak sprawił, że Remis nareszcie uwolnił się z uścisku Kruka, którego drugim kopniakiem odepchnął od siebie.
Kruk jednak nie zamierzał rezygnować. Sięgnął ponownie po swój zakrwawiony miecz i rzucił się z nim od tyłu, powalając go na ziemię i wbijając mu ostrze w plecy. Remisa aż „zgięło” z bólu. Jeszcze parę takich, szarpiących jego ciało uderzeń aż zacznie się wykrwawiać na śmierć…

PS. tylko mnie nie zlinczujcie XD tego wymagał...ten no.....scenariusz....ADWOKAT!!! XD

Napisany przez: Jade^_^ 27.12.2003 00:14

potrzebujesz adwokata??
zglaszam sie biggrin.gif
qrcze... ja ogolnie moglabym zostac adwokatem na tym forum.. tyle odpowiedzialnosci za ficki, to ja na siebie chyba w zyciu za nic nie wzielam na siebie tongue.gif
no ale coz
parta czytalam wczesniej, wiec autorka zna jush moje zdanie na jego temat biggrin.gif
mam nadzieje, ze o "stronie dobra" bedzie duzo.. szczegolnie o jego jednostce biggrin.gif chyba wiesz o kim mowie :>

Napisany przez: Abaska 27.12.2003 14:41

EKHEM... XD No... tego... FAJNY byl ten part XDDMialas racje, ze deczko zboczony XD Ale nic bulwersujacego tam nie bylo. Tylko ten "pocalunek"... Bleee... Oblecha, wez ty sie Ava czasem powstrzymj, bo mi sie oczy zaszklily przed ekranem z obrzydzenia.


Nie znalazlam ZADNEGO bledu (choc czytalam DWA razy) cry.gif Wiesz, ty mnie dziewczyno chyba chcesz z pracy wykurzyc... Jak to przeciez wplywa na moje kompetencje... Uh, eh... Zaraz sie rozbeeecze XD Be-e-e-e-e

No, ale z drugiej str. part zaczal cos wnosic XD Nie byl taki jak poprzedni, w tym sie wreszcie cos dzieje =) Czekam tradycyjnie na next parta.

Pees: Wiesz, az sie smutno na serduchu ronbi, ze sie nie ma do czego przyczepic XD
PeesII: Ano i sorry, ze tamtego parta wtedy nie skomentowalam, bo sie do kompiutera dostac nie moglam XP

Ave!

Napisany przez: avalanche 03.01.2004 15:06

o jaka zemsta....zaraz normalnie się popłaczę..nie podoba ci się? laugh.gif

wiesz to jeszcze bardziej mnie utwierdziło o twojej żałosności laugh.gif w życiu nie widziałam takiej osoby, która jest równie beznadziejna co ty laugh.gif


Napisany przez: Cho Chang 03.01.2004 16:43

czytam czytam, dajcie mi chwilkę.... ej na razie nic strasznego się nie dzieje(khemmm, khemmm) tongue.gif Jak sądzę jest to tylko cisza przed burzą więc lepiej doczytam do końca biggrin.gif

Napisany przez: Jade^_^ 03.01.2004 17:45

Cho mogę Cię zapewnić, że będzie burza... i to niezła, biorąc pod uwagę fakt, że nie będę mieć niespodzianki, bo wiem co będzie.. ale cóż, poświęcę się dla dobra sprawy...
ava.. mam nadzieję, że nie puścisz płazem tej zniewagi...

Napisany przez: Cho Chang 03.01.2004 17:56

khem, khem, doszłam do pewnego momentu i chyba zrozumiałam o co wam chodziło biggrin.gif Przeczytałam na razie jeden (khem,khem 3/4)part (nr 62)Wyrażę się tak :TO JEST GENIALNE! laugh.gif wink.gif Postanowiłam przeczytać pozostałe 61( i ćwierć) biggrin.gif Pozdrowionka!

Napisany przez: Cho Chang 03.01.2004 18:00

Niom good good! (Licze na pochwałę doczytałam do końca tongue.gif )

Napisany przez: avalanche 03.01.2004 20:02

ojj dzisiaj jestem krytyk XD

Cho nie nabijaj mi tu postów - jak już komentujesz to w jednym poście - a nie: O uwaga jestem w tej linijce....następny post: proszę państwa to już połowa!.....następny post: tak doczytałam!!!

proszę więc o umiarkowanie w takich postach. Chce mieć przjrzysty topic a nie śmietnik. Ciesze się że ci się podoba ale to taka rada na przyszłość.

Jade ty nic nie kumasz, kobieto XD ja tę dziewczynę zjechałam za jej beznadziejny fick to mi tu przyszła i "zemściła" się laugh.gif

Napisany przez: Cho Chang 03.01.2004 20:25

khemm, khemmm
postów nie nabijam, bo (jak sądzę) kafelkiem zostanę do końca mego żywota tongue.gif
Jak ma być przejrzyste to proszę

QUOTE

Trwało to ułamek sekundy. Kruk z całej siły przyłożył Remisowi pięścią w twarz tak, że ten o mało nie zrobił dziury w drzewie, na którym wylądował


Uwielbiam jak coś się dzieję głównemu bohaterowi tongue.gif

QUOTE
- Ty? – wykrztusił ledwo czując okropny, przeszywający ból w plecach.


To samo XD

QUOTE
- Niech zgadnę – wydyszał Remis – to ty masz być tym „humanitarnym katem” dla mnie?
- Cóż za poczucie humoru. Nigdy nie mogłeś się obejść bez tych twoich dowcipnych docinków. Podziwiam cię, że nawet w takiej chwili chce ci się żartować – podszedł do wbitego w drzewo Remisa – Jesteś zaskakujący – zaśmiał się głośno, jak gdyby bardzo go to rozśmieszyło.


poczucie humoru dopisuje cool.gif

QUOTE
podszedł do wbitego w drzewo Remisa


ałłłłć wink.gif

QUOTE
- Tylko mi nie mów, że słynny Antares rzucił mi się na ratunek! – zakpił. Kruka nieco zirytowała taka odpowiedź. Złapał Remisa za podbródek a do szyi przystawił mu swój miecz.
- Nie zgadłeś – wyszeptał Kruk.
- Mam dalej zgadywać?
- Nie musisz. Zaskoczy cię pewnie wieść, iż twój przyjaciel Orfeusz także wyruszył ci na ratunek…
Remis spojrzał oniemiały na ciągle uśmiechniętą twarz Kruka. Czyżby rzeczywiście Orfeusz był tutaj? Szukał go?


Bardzo ładne... Do tego Orfeusz kojarzy mi się z czyś między Morfeuszem a Neo, ale to zupełnie inna bajka biggrin.gif

QUOTE
- Mam ochotę się trochę zabawić – Kruk wpatrywał się w Remisa jakby go…pożądał. Remis znał ten dziki wzrok stojącego przed nim mężczyzny – wiele razy widział jak napadał na słabszych Zakoników i zaciągał ich w ustronne miejsce, aby zaspokoić swe żądze. Był to częsty, praktykowany przez wielu Zakonników precedens mający na celu ujarzmienie ich niepohamowanego popędu seksualnego, spowodowanego brakiem kobiet w Zakonie. Nieliczne wypady za mury twierdzy nie były w stanie zaspokoić ich chęci „wyżycia się”.


hmmmm, bez komentarza wink.gif

nio na dzisiaj skończ wink.gif ylam





Napisany przez: Child 03.01.2004 22:03

QUOTE (Krzywołap @ 03-01-2004 20:36)
poprostu kompletne dno.... juz dawno nie czytalam takiego gowna, ze tak sie wyslowie, same literowki i bledy juz nie wspomne o bezsensownych zdaniach.... ktore wystepuja na kazdym kroku...

^ Tak powiedzial Jedyny Nieomylny Twórca Przewspaniałych Ficków. :ironia:

A ja mowie: zal (_!_) sciska, jak ktos sie msci, bo mu jego Przecudowna Ubostwiana Piekna Epopeje (PUPE w skrocie) skrytykuje.

Co do samego opowiadanka. Pardon, opowiesci:
Genialne, zaparlem sie i przeczytalem. I mam tylko jedno pytanie:
JAK TWORZY SIE TAKIE DZIELA?
Wspaniale utrzymujes akcje, potrafisz blysnac humorem. Bledow nie widac, podobnie jak roznorakich zgrzytow w calej historii. Po prostu czapki z glow. Moja kosa jes na twoje uslugi. Powiedz tylko slowo, a skosze kogo tylko chcesz :lekka przesada:

pes: Nie dajmy sie JNTPF!

Napisany przez: avalanche 03.01.2004 22:06

Child...tylko mi nie mów takich komplementów XD wiesz przecież kto tu jest guru fickowym XD tamto to jest DZIEŁO!!!! laugh.gif

ps. dość nabijania postów nieszcześni XD

A tak apropos XD naszła mnie dzisiaj taka diabelna myśl - zostanę KRYTYKIEM XD

Napisany przez: Child 03.01.2004 22:37

Oj Ava... bede mowil, co mysle. biggrin.gif
Nadal utrzymuje, ze to jest DZIELO, natomiast "tamto" jes ARCYDZIELEM biggrin.gif

pes: dobra koncze - mialo nie byc nabijania postow tongue.gif
pes2: Pokrytykujmy wszyscy razem biggrin.gif

Napisany przez: Jade^_^ 03.01.2004 23:41

QUOTE (avalanche @ 03-01-2004 20:02)
ojj dzisiaj jestem krytyk XD

Cho nie nabijaj mi tu postów - jak już komentujesz to w jednym poście - a nie: O uwaga jestem w tej linijce....następny post: proszę państwa to już połowa!.....następny post: tak doczytałam!!!

proszę więc o umiarkowanie w takich postach. Chce mieć przjrzysty topic a nie śmietnik. Ciesze się że ci się podoba ale to taka rada na przyszłość.

Jade ty nic nie kumasz, kobieto XD ja tę dziewczynę zjechałam za jej beznadziejny fick to mi tu przyszła i "zemściła" się laugh.gif

blink.gif to ma być zemsta? dry.gif
BUAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!!!
trzymajcie mnie!! hahaha tak beznadziejnej zemsty w zyciu nie widzialam! hahaha
o matko, co za dno! HAHAHAHA
parodia!!!
2natka popisalas sie.. haha.. i pokazalas nam w koncu.. hahaha.. ze jednak mozgu Ci brak laugh.gif

Napisany przez: Yavanna 04.01.2004 22:53

Ava, dlaczego nic mi nie powiedziałaś, że kontynuujesz tego ficka? ;P Poczytałam te nowe party i świetne - jak zawsze. Robisz niemało błędów interpunkcyjnych (a ja jestem na tym punkcie strasznie wyczulona i aż mnie skręca, jak kropka czy przecinek jest w nieodpowiednim miejscu lub nie ma gdzieś odstępu ^^). Ale poza tym - akcja jest szybka, porywa. Fabuła też dobra. Postacie - wyraziste. Oby tak dalej =) I mam nadzieję, że będziesz jeszcze długo kontynuuować tego ficka =)

Napisany przez: Amelia_hwdp 06.01.2004 22:37

Czekam na next parta, tylko ma być ciekawszy i fajnieszy... zgoda?? tongue.gif
A ten to mi się słabo podoba, ale spoko majonez

Napisany przez: avalanche 06.01.2004 22:45

właśnie czekałam aż skomentujesz mojego ficka droga Amelio....jak ty w zaskakująco szybko czytasz..inne ficki w mig skomentowałaś...(ironia..ależ skąd)

Nie wiem po co komentowałaś tego ostatniego parta, skoro nawet nie wiesz o co chodzi - jakbyś niezauważyła tu jest ponad 70 partów (licze z pierwszą częścia). Wątpie nawet czy doczytałaś tn ostatni part - wleciałaś tu, dałaś nic nie znaczącego komenta i dalej lecisz nabijać. Weź tu mi nie gadaj "fajniejszy, ciekawy" - bo tak można mówić jak się zna reszte - wtedy porównuje się, że np. ten ostatni part był mniej interesujący od poprzedniego.

Takie komenty są dla mnie czystym nabijactwem...

Napisany przez: avalanche 10.01.2004 17:17

znalazłam trochę czasu, więc postanowiłam coś napisać - nie wiem czy dożyję następnego tygodnia (klasówy ==')....a tu jeszcze trzeba się przyznać rodzicom że się dostało 2- z chemii XD Wiem, że part taki sobie....ale siem postaram jak mi będzie lepiej. A..i ci dobrzy już będą naprawdę niedługo ^^

Part 63


Fałszywy Remis bardzo dobrze grał swoją rolę. Nie trudno było udawać wyczerpanego – trudniejszą sztuką, było granie przed Orfeuszem. Istniało jednak minimalne ryzyko wpadki Zakonnika. Mimo to, trzeba było się mieć na baczności. Nieostrożny gest i Orfeusz może wyczuć spisek.
Paweł nie wydawał się być zachwycony trzymaniem „Remisa” by ten nie spadł z wierzchowca. Nie dość, że go bezczelnie porwał ten psychol Orfeusz to jeszcze miał robić u niego za pomagacza. Sam był silny jak stado smoków a dziecku kazał trzymać osobę, którą mógłby bez problemu wziąć na swoje barki.
- Dlaczego ja mam go trzymać? – zaczął marudzić Paweł. Orfeusz zmierzył nastolatka groźnym spojrzeniem.
- Bo ja tak ci kazałem i nie jęcz, bo zaraz zejdziesz i będziesz sobie kopać grób!
- Palant… - wymamrotał cicho Paweł.
- Co tam mamroczesz pod nosem?
- Nic – odpowiedział szybko Paweł szybko odwracając wzrok.
- Nie kłam.
- Nic nie mówiłem!! – wrzasnął Paweł odruchowo uderzając trzymanego przez siebie mężczyznę prosto w plecy. Rozległ się głośny krzyk i potok słów uderzonego.
- Ty pieprzony szczeniaku! Porachuje ci kości!
Nagle „Remis” zdał sobie sprawę, co zrobił. Zakrył usta dłońmi i z przerażeniem patrzył na oniemiałego Orfeusza. Paweł również wyglądał jakby trafił go piorun. Przeczuwając, co się święci powoli zsunął się z niewidzialnego konia.
- Zakonnik…- wyszeptał z mściwością Orfeusz.
- Orfeuszu to nie tak jak myślisz…to ja Remis – zaczął się tłumaczyć mężczyzna – To przez tą chorobę.
Uwierz mi Orfeuszu…
- Masz mnie za kretyna?! – rozległ się donośny wrzask wściekłego Orfeusza, niosący się echem po okolicy.
- Nie Orfeuszu…Posłuchaj mnie…
- Słucham cię ty przeklęta gnido i już zaczynam rozumieć. Nie martw się…Najpierw mi wyśpiewasz gdzie jest Remis a potem cię zabiję.
Zakonnik próbował ratować życie, jednak nie było szans by uciekł.
- GADAJ!
- Nie powiem…- powiedział trzęsącym się głosem. Wyglądało, że mężczyzna mówił te słowa będąc świadom, jakie niosą one konsekwencje.
Orfeusz rzadko miewał w zwyczaju długo wyciągać z ofiary zeznania. Tym razem także nie zamierzał wyłamywać się ze swojego „rytualnego” zachowania. Wystarczyła sekunda, aby fałszywy Remis poznał jak to jest mieć skręcony kark.
- Popatrz sobie –zwrócił się do przerażonego Pawła – Skończysz tak samo jak mi wykręcisz jakiś numer. A teraz wsiadaj – pospieszył chłopaka.

Tymczasem sytuacja z prawdziwym Remisem nie wyglądała najlepiej. Kruk był zdeterminowany do tego by popełnić najgorsze, plugawe czyny. Nie leżało w jego naturze, pozwolić ofierze by uszła z życiem z jego „gry”.
Lubił się droczyć z przeciwnikiem – wyciągać na światło dzienne sprawy najbardziej drażliwe i wywołujące na ich twarzy wściekłość i nienawiść. Uwielbiał jak patrzono na niego z pogardą – wiedział, że ofiara jest bezsilna wobec jego nadludzkich mocy, a jej nienawiść do niego wywoływała ironiczne wybuchy śmiechu i cyniczne uśmiechy, bo wiedział, że jest ponad nią…Jest jej panem i wyrocznią…Jakże słodko jest rzucać upodlające i poniżające słowa, które wypruwają z duszy człowieka te resztki godności, jakie w niej pozostały.
Remis był dostatecznie poraniony, aby uznać go za osobę niezdolną już przynajmniej do ucieczki, jeśli nie do obrony. Z pociętymi nogami trudno było wykonać jakieś ruchy…
- Nic z tego – wysapał Kruk, widząc jak Remis rozpaczliwie wyrwać się z objęć Kruka, który prawie, co leżał na nim by nie dać mu uciec.
Ręce Kruka mocno przyciskały nadgarstki jego przeciwnika do ziemi. Remisowi zdawało się jakby leżał na nim ważący tonę smok, który swym ciężarem powodował, że brakowało mu powietrza – rzeczywiście trudno było mu złapać powietrze będąc zgniatanym przez dobrze zbudowanego mężczyznę. Na dodatek czuł na swoim ciele to gorąco wywołane ich, wielominutową szarpaniną – obaj byli spoceni i dyszeli ciężko z wysiłku.
Nagle Remis poczuł, że Kruk przyciąga jego jedną rękę do drugiej i mocnym chwytem przytrzymuje je obie. Ręka Kruka, która w tym momencie została na „wolności” powędrowała znów w strefę zakazaną. Jego bezwstydność zdawała się nie mieć granic – dłoń mocno przylgnęła do pośladka Remisa powoli schodząc niżej i niżej. Chwilę potem Kruk postanowił odwrócił Remisa tak by miał widok na jego twarz…Szczególnie jednak chciał zapamiętać ten moment, gdy na jego twarzy pojawi się nienawistny wzrok a potem mina upodlonego człowieka, któremu siłą odebrano godność.
- Możesz zaczniesz wreszcie współpracować – wyszeptał rozbudzony Kruk – Nie martw się…to wszystko zostanie między nami…nikt się nie dowie, że oddałeś się mi po heroicznej walce…
- Mam nadzieje, że zdechniesz w męczarniach bydlaku – wysyczał ledwo Remis, nadal czując przeraźliwy ból w plecach i nogach. Kruk zlekceważył tę obelgę – wiedział, że Remis zaczyna się łamać...Każdy w końcu zaczynał ulegać…

Gina nadal błądziła wśród mroków ciemnego lasu, próbując znaleźć, choć jedną wskazówkę na to by iść we właściwym kierunku. Coraz bardziej jednak plątała się w tym wszystkim – drzewa, które mijała wydawała się wcześniej widzieć…Czuła się zupełnie tak jakby kręciła się w kółko. Była już bardzo zmęczona i pragnęła jedynie tego by znaleźć się w końcu w domu i zapomnieć o tym wszystkim, co ją spotkało.

Jeden z Zakonników, który stał na straży zobaczył coś niepokojącego. Niedaleko błądziła jakaś osoba…prawdopodobnie kobieta. Zakonnicy mieli rozkaz zgładzić każdego, kto włóczył się w okolicy – nigdy nie wiadomo, co taka osoba mogłaby usłyszeć…a mogła dużo – Kruk z Remisem nie zachowywali się raczej cicho.
Zakonnik pokazał swym towarzyszom znak, że jest robota do wykonania – ci bardzo ochoczo zareagowali na wieść o tym, że ofiara ma być kobietą…

Sekundę potem Gina zorientowała się, że jest w opałach – leciało na nią około dwadzieścia postaci w karminowych płaszczach z kosami w rękach. Krzyknęła jak tylko głośno potrafiła i zaczęła uciekać.
Zakonnicy odcięli jednak dziewczynie drogę ucieczki – okrążyli ją, stając w kręgu. Była sama…kompletnie sama, osaczona przez bandę psychopatów, których zamiary łatwo dało się przewidzieć. Tylko cud mógł ją ocalić…
Jeden z mężczyzn zdjął w głowy kaptur spoglądając na dziewczynę.
- Ładna jesteś…- wyszeptał z zadowoleniem, podwijając rękawy. Następnie dłonią przejechał po swoim policzku – Jestem nieogolony…ale chyba nie będzie ci to zbytnio przeszkadzać…
- Ccooo chcesz zzze mną zrrrooobić? – wyjąkała przerażona Gina.
- Jak to, co…mało domyślna jesteś…
Zakonnik zapewne zaraz wziąłby się za „robotę”, jednak stało się coś, co wprawiło jego i innych o dreszcze – echo uderzenia kopyt stawał się coraz bardziej głośny…
Chwilę potem Zakonnik, który tak beztrosko rozmawiał z Giną padł na ziemię martwy – miał wbity nóż prosto w serce.
- Orfeusz!!!! – podniesiono alarm. Moment później ukazała się wysoka postać mężczyzny w białych włosach, wściekłego niczym rozjuszone zwierzę.

Wieść o przybyciu Orfeusza szybko dotarła także do walczących ze sobą mężczyzn. Kruk wyglądał jakby go poraziło. Plan się nie powiódł. W takim wypadku należało przyspieszyć działania – musiał natychmiast zabić Remisa. Nie ociągał się z podjęciem tej decyzji – trzeba będzie przecież mieć jeszcze czas na ucieczkę, gdyż samemu można było zginąć. Szybkim ruchem sięgnął po miecz i starał się nim podciąć gardło Remisa – znowu jednak napotkał na jego opór. Kruk jednak ani myślał się poddać, z całej siły przyciskał ostrze coraz bliżej szyi ofiary.
Nie dane mu było jednak wykonać zadania. W pewnym momencie Kruk „wyfrunął” w powietrze i z głośnym łoskotem uderzał w kolejne drzewa, które pod wpływem niewyobrażalnej siły, w jaką w nie uderzało jego ciało, zostały ścięte. Remis odetchnął w ulgą, kątem oka dostrzegł znajomą twarz Orfeusza…
Orfeusz nie często miewał ataki szaleństwa, jednak tym razem wyglądał jakby go opętał diabeł. Rzucał Krukiem siłą woli niczym szmacianą lalką, starając się, aby jak najbardziej został poturbowany. Minę miał zaciętą, co znaczyło, że to dopiero początek zemsty, jaką szykował dla Kruka – nigdy mu nie wybaczy, że chciał skrzywdzić, Remisa i to w tak perfidny sposób, jaki miał w zwyczaju zabijać ludzi.
Drzewa padały na ziemię jeden za drugim. Kruk rozpaczliwie próbował się uwolnić ze szponów mocy Orfeusza, jednak niewiele mógł zrobić, gdyż Orfeusz posiadał potężną moc psychiczną, której pokonać było nie sposób.
Chwilę potem Kruk wykonał w powietrzu fikołka odbijając się od kolejnego drzewa – tym razem jednak jego ciało nie leciało ku kolejnemu drzewu, lecz ku sprawcy całego zdarzenia.
Orfeusz chwycił posiniaczonego i poranionego Kruka za szaty.
- Ty kanalio! – potrząsnął nim z całej siły – Pożałujesz tego!
Przyszedł czas na najgorszy rodzaj tortur, jakie mógł uczynić ten człowiek. Ciało Kruka wypełniało się bólem i cierpieniem, a jego moc uciekała poprzez skórę do ciała Orfeusza, który czerpał z tego siłę, która jeszcze bardziej sprawiała, że stawał się potężny.
Dotyk Orfeusza był najgorszym cierpieniem, jakie mogło spotkać jego ofiarę, gdyż Orfeusz był niczym trucizna sącząca się w duszy i niszcząca umysł. Skutki takiej tortury wykonywane w czasie dłuższym niż parę sekund – jeśli się przeżyło – na długi czas paraliżowało ofiarę, bądź pozbawiało ją kompletnie mocy lub zdrowia.
Ktoś jednak zamierzał ocalić Kruka - Orfeusz wyczuł w nim obcą moc, którą bardzo dobrze znał. Osoba ta nie znajdowała się w pobliżu. Przeciwnie wręcz, była w zamku Zakonu i podobnie jak Orfeusz…działała siłą woli…

PS. dobra wiem poleciałam trochę z akcją....ale co tam XD

Napisany przez: Abaska 10.01.2004 19:19

No, jest nowy part biggrin.gif Jeden błąd, który mi się w oczęta rzucił:

QUOTE
Lubił się droczyć z przeciwnikiem – wyciągać na światło dzienne sprawy najbardziej drażliwe i wywołujące na ich twarzy, wściekłość i nienawiść.


Ten przecinek tu ci z księżyca zleciał, nie wiem, po co go wsadziłaś, bo nie ma tu podziału na 2różne zdania


Aachh... Super był ten part XD A ja wiem, któż to będzie XD Chyba... Antares? Błagam, powiedz, że taaakk XD Nic a nic się nie pospieszylaś, part był suuper XDD Aż mi się banan na twarzy pojawił, jak zobaczyłam, że jest parcik nowy =) A że Gina jest ładna... Hmm... Fajnie by było, jakbyś ją z kimś zeswatała XD Nawet by było lepiej niż fajnie XDD

No i na razie nie dawaj tych dobrych, bo tu jest fajna akcja...Dobrzy tam sobie mogą paszoł won. Nyo ^^ Pisz pisz, bo się już doczekać znów nie mogę... [no i wszystkie moje postanowienia, że nie będę już jak taka głupia i nienormalna wypatrywać new partow legły w gruzach biggrin.gif].


Napisany przez: Jade^_^ 11.01.2004 21:03

part bardzo fajny.. to co, ze polecialas z akcja.. mnie sie bardzo podoba.... zreszta jak zawsze biggrin.gif

Napisany przez: Cinija Nicija 16.01.2004 20:03

Wreszcie to przeczytałam. Brawa dla mnie smile.gif
Dobra, chcesz krytykę? Po prostu nie mogłam usiedzieć, jak bezlitośnie kaleczyłaś w pierwszych partiach interpunkcję. Ortografia ( bój się, bo kocham ortografię ) pozostawia wiele do życzenia. Fabuła ciekawa, abaska już zauważyła, że nie potrafisz stawiać przecinków, te ostatnie party( mówię o Kruku + Remisie) były deczko ohydne. Fabuła baaaardzo ciekawa! W ogóle nie można ci zarzucić, że zgapiasz z Harry'ego pottera albo coś ( no dobra, Orfeusz = Morfeusz, a poza tym ten zakon... Krzyżaków czytałaś? Motyw Atlantydy... )no i jest wiele wątków, opisy w równowadze z dialogami, refleksjami, pod tym względem CUDO! T0o dawaj party, jeśli cię znowu nie odłączyli smile.gif

Napisany przez: avalanche 16.01.2004 23:18

To że kaleczyłam interpunkcje w pierwszych partach i ortografię było spowodowane moim niedbalstwem XD ale także tym że nie posiadałam Worda. Ostatnio jednak zaczęłam poprawiać te pierwsze party i myślę że błędów raczej nie powinno już być (doszłam bodajże do 18 parta w częsci drugiej)
Co do przecinków - przyznam bez bicia, najchętniej w ogóle bym ich nie stawiała - jednak Word co nieco mi rehabilituje to moją wadę. (czasami XD)
Co do treścii - Orfeusz=Morfeusz? Dwie różnie bajki moim zdaniem - jedna z postaci jest z mitologii a druga z matrixa. Poza tym ja tylko wzięłam imię dla bohatera bo urzekła mnie historia o Orfeuszu i Eurydyce - jednak jak pewnie zauważyłaś Orfeusz z moim opowiadaniu nie przypomina w ogóle tego mitologicznego, więc można uznać że zapożyczyłam sobie tylko jego imię..bo mi się podobało.
Co do Zakonu - "Krzyżaków" nie czytałam bo przyznam się bez bicia - nie mogłam strawić tej książki. Nie wiem skąd to skojarzenie z Krzyżakami - mi się zakonnicy zawsze kojarzyli z panami w habitach siedzących w klasztorach, których atmosfera była owiana taką lekką nutką tajemnicy.
Atlantyda natomiast...no cóż...od bardzo dawna mnie ciekawiła więc postanowiłam ją uczynić taką swoistą "krainą utraconą" - bo jak wiesz mimo iż wielu bohaterów nazywa się Atlantydami to jednak nie mają oni swojej ojczyzny, czyli żyją tak jakby na przymusowym wygnaniu że tak to ujmę.
Napisałaś że Kruk + Orfeusz i te scene były ohydne...no cóż prawidłowo to odbierasz bo takie było moje założenie. Myślę że czasem mam niemoralne odchyły, ale to moim zdaniem dobrze, że wyrzywam się tutaj niźli miałabym wyrosnąć na psychiczną maniaczkę, która by potem mordowała ludzi bo zamykała się w swoim chorym świecie - mi pisanie w jakimś pomaga wyzbyć się negatywnych emocji, które we mnie drzemią...z zasady więc opisywane potem sceny bardzo dobrze myślę przedstawiają to co miałam zamiar przekazać.


Co do odłączenia...ta sprawa mnie raczej nie dotyczy bo mam już od dawna stałe łącze...jedyne więc co mnie może odłączyć to elektrownia za nie płacenie przez moich rodziców rachunków...albo sami rodzice w akcie złości na mnie XD

dziękuje za uwagę - musiałam się wygadać - na szczęscie na temat. A tak nie na temat to byłam w teatrze Narodowym na sztuce "Sen Nocy Letniej" iii...ale to już dłuższa historia ^^

PS> a parta może dam jutro..nie wiem..jestem nieobliczalna. Co do błędów - myślę że wiele się od początku pisania nauczyłam i nadal się uczę - dzięki wam.

Napisany przez: avalanche 17.01.2004 18:48

Part 64

Nie było wątpliwości, że tą osobą był Antares. Tylko on miał na tyle mocy i interes w tym by ratować Kruka z objęć swego syna. Bez Kruka, który był niejako fundamentem Zakonu mogły lec wszystkie marzenia Antaresa, gdyż tylko ten człowiek mógł mu pomóc w realizacji jego zamierzeń.
Starcie dwóch potęg w ciele jednego człowieka było bardzo wyczerpujące zarówno dla Orfeusza i Antaresa, jak i dla samego Kruka, który praktycznie nie miał już wpływu na to, co dzieje się w jego ciele. Mógł się jedynie modlić, aby dowódca Zakonu szybko zakończył ten „pojedynek myśli” i uwolnił go od swej „pociechy”.
Nie było to jednak takie proste. Orfeusz nadal miał tę przewagę, że to on był najbliżej Kruka i mógł go wykończyć dotykiem, gdyż wystarczyło tylko zmorzyć siłę dotyku by ofiara szybciej się wykończyła.
Orfeusz jednak nie wziął pod uwagę sprytu swego ojca. Antares zdawał sobie sprawę, że mocą w tym momencie niewiele zdziała – mógł jedynie regularnie ogłuszać Orfeusza myślami, jednak wiedział, że takie działanie było skuteczne tylko na krótką metę. Orfeusz był w stanie przeczekać ten napór niszczycielskich głosów…bolesnych wspomnień…przykrych doznań…męczących rozmyślań…To wszystko było marną garstką, która tylko na moment mogła go zamroczyć.
Trzeba było zacząć myśleć jak taktyk. Co mogło odciągnąć Orfeusza od Kruka? Odpowiedź wydawała się nazbyt oczywista – Remis. Należało, zatem zakraść się do umysłu ledwie zipiącego Remisa i męczyć go tak by zwrócił uwagę Orfeusza.
„ Remis…” zahuczał głos Antaresa „Przygotuj się na niespodziankę prosto z piekła rodem”
To, co chwilę potem poczuł Remis można by porównać do zgniatania czaszki przy muzyce gwoździ posuwanych jeden za drugim po tablicy. Był to ból nie do zniesienia. Symfonia zgrzytów, pisków niesionych echem w najgłębszych zakamarkach umysłu.
Tak jak przewidział Antares, Remis szybko dał znać, że cierpi. Chwycił się za głowę potrząsając nią na wszystkie strony i wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie.
Orfeusz natychmiast zorientował się, jaka taktykę przyjął Antares. Odrzucił Kruka i popędził na pomoc Remisowi, który aż zwijał się z bólu.
Antares nie zamierzał długo czekać – przekierował swą moc na Kruka przejmując nad nim kontrolę. Nie zwlekając ani sekundy dłużej sprawił, że Kruk, którego rządził ciałem wyczarował deskę i czym prędzej wsiadł na nią uciekając jak najdalej od Orfeusza.
Orfeusz zdołał zauważyć jedynie pochyloną postać nieprzytomnego Kruka, która przeleciała mu nad głową. Gdyby Remis nie był w tak fatalnym stanie zapewne ruszyłby za nim w pogoń. Teraz było to jednak nie możliwe. Każda chwila bez pomocy lekarskiej była dla Remisa niczym tykający mechanizm na bombie – im dłużej nie dostawał leku tym bardziej się męczył i cierpiał.
Orfeusz nie wiedział, co robić – nie umiał pomóc sam Remisowi. Wziął go na ręce i skierował się ku miejscu gdzie czekał na niego Paweł i koń. Trzeba będzie natychmiast ruszać.

- To na pewno on? – spytał niedowierzającym głosem Paweł.
- Zamknij się! – wrzasnął wściekle Orfeusz. Paweł zamilkł.
Orfeusz przerzucił półprzytomnego przez grzbiet wierzchowca, po czym zwrócił się do Pawła:
- Nie jesteś mi już potrzebny. Byłbyś tylko ciężarem – powiedział srogo, szykując się na usuniecie nastolatka.
W tym momencie rozległ się odgłos kasłania gdzieś z pomiędzy krzaków. Orfeusz zwęził oczy i skierował swój wzrok na drgający liśćmi krzak olbrzymiej paproci. Ruszył pewnie i szybko w tamtym kierunku podnosząc z ziemi…dziewczynę.
Remis spojrzał w tamtą stronę mętnym wzrokiem i na chwilę odzyskał jasność umysłu.
- Nie zabijaj jej – powiedział na tyle głośno na ile mógł, widząc, że Orfeusz właśnie się do tego szykuje – Ona jest córką medyka…zna przepis na lekarstwo, które mam brać…
Orfeusz podniósł brwi w zdziwieniu. Sądził, że Remis bredzi.
- Porwaliśmy ją z Diegiem…- dodał Remis próbując wytłumaczyć sprawę – Ja nie bredzę. Jeśli ją zabijesz stracę szansę na natychmiastową pomoc.
Gina, która była cała umorusana w popiele sprawiała wrażenie jakby nie za bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Możliwe, że była oszołomiona po tym jak Orfeusz natarł na Zakonników. Pamiętała jedynie, że wielu z nich uciekło a ci, którym się to nie udało leżało u jej stóp martwi. Ona sama dostała w plecy od jakiegoś zabłąkanego zaklęcia i upadła nieprzytomna na ziemię.
Paweł z niepokojem przyglądał się całej sytuacji. Teraz tylko on pozostał do odstrzału. On nie był do niczego przydatny.
- Chłopca też zostaw przy życiu – wysapał Remis. Paweł aż wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu – Chcę mieć posłańca…
- On cię zdradzi Remis – zaprotestował Orfeusz.
- Zobaczymy. Nic nam nie zaszkodzi zaryzykować. A ty…Paweł…pamiętaj, że zostałeś ocalony…masz dług wdzięczności wobec mnie i niech cię to zobowiązuje do tego abyś odpłacił mi się za tę przysługę…
Paweł spojrzał na zmizerniałego człowieka, który właśnie ocalił mu życie. Nie wiedział jak zareagować. Życie ocalił mu niegdysiejszy przyjaciel jego ojca…Zakonnik, którego umysł pod wpływem choroby zdawał się odbierać mu rozsądek.
Orfeusz niechętnie przystał na tę propozycję abym darować życie Pawłowi, jednak nie miał wyboru – musiał się zgodzić na żądania Remisa. Nie było sensu w takim momencie się z nim kłócić.
- Ocućcie ją…I do jasnej cholery zdejmijcie mnie z tego konia. Rzygać mi się zachciewa jak tak na nim wiszę.
- Zajmij się nią – Paweł przytrzymał za Orfeusza dziewczynę by ten mógł zdjąć Remisa z wierzchowca.
Gina mrużyła oczy i przetarła je rękawem. Nadal jeszcze nie orientowała się zbytnio, co się z nią dzieje. Czuła tylko, że ktoś ją trzymał z tyłu, aby nie upadła. Powoli dochodziły do niej impulsy rzeczywistości – niebo robiło się coraz jaśniejsze a przyroda powoli zaczynała się budzić do życia, po mrokach nocy.
- Orfeusz... – zwrócił się do towarzysza Remis – Obiecaj mi że jej nie zabijesz teraz…
- Obiecałem ci, że…
- Ale ja się obawiam, że możesz złamać tę przysięgę jak się dowiesz kim ona jest… a wiem, że lada moment przypomnisz sobie kim jest ta dziewczyna jak się jej uważnie przyjrzysz…
- O czym ty mówisz? – spytał zaniepokojony Orfeusz – Chcesz mi powiedzieć, że to jest ktoś…kogo znam?
- Nie myśl sobie, że ona się będzie cieszyć z tego spotkania po latach – ostrzegł go Remis. Orfeusz uśmiechnął się cynicznie.
- Moja niedoszła ofiara? – spytał rozbudzony.
- Tak, ale ani mi się waż jej tknąć. Musi mi zrobić to świństwo, które mam brać, bo inaczej umrę. Słuchasz mnie?
Orfeusz nie słuchał. Spojrzał na trzymaną przez Pawła dziewczynę. Rzeczywiście...Jej rysy zdawały się być mu znajome. Nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd…

Antares był wściekły. Plan tak szczegółowo przez niego dopracowany spłonął na panewce. Wszystko poszło nie tak jak się spodziewał. Nawet jego As zawiódł – Kruk nie poniósł chyba jeszcze nigdy tak sromotnej porażki.
Wszystkiemu winni byli jego syn i ten przeklęty Diego – obrońca uciśnionych w czerwonym habicie. Miał ochotę rozszarpać tych dwóch na drobne kawałeczki. Na jednym będzie się mógł zemścić – dostał wiadomość, że Zakonnicy schwytali go w lesie. Przynajmniej jedna dobra wiadomość tego dnia. Buntownik poniesie odpowiednią karę a z synem rozliczy się, kiedy indziej. Dopadnie go prędzej czy później a wtedy zabije i jego i Remisa…
Niedługo potem na zewnątrz tego zapuszczonego bagniska zaczęły się powoli ukazywać postacie w karminowych habitach zmierzające ku zamczysku. Antares podszedł bliżej okna spoglądając z pogardę na tę bandę nieudaczników, którzy zawiedli. Większość z powracających miała opuszczone głowy i poranione ciała, z których spływająca krew zlewała się z czerwonym kolorem ich szat.
Antares usiadł na fotelu przytykając opuszki palców obu rąk do siebie. Czekał na chwilę, kiedy do jego gabinetu zostanie wleczony ten zdrajca Diego.
Na korytarzach zaczęły się rozlegać hałasy krzyczących na siebie Zakonników. To jeszcze bardziej wytrącało Antaresa z równowagi. Przy takim harmiderze nie mógł spokojnie myśleć. Na dodatek więźniowie się obudzili…Zakonnicy musieli być rzeczywiście wściekli skoro musieli się aż wyżywać fizycznie na więźniach.
Drzwi komnaty się otworzyły a do środka wkroczyła spora grupka Zakonników trzymająca osobę, której obłąkańczy śmiech wypełnił pomieszczenie.
Antares podniósł się z fotela i podszedł cicho to szarpiącego się buntownika.
- Witaj Diego – uśmiechnął się pogardliwie.
- Panie – ukłonił się jeden z Zakonników.
- Seginusie…ty jedyny mnie nie zawiodłeś – pochwalił go dowódca. Seginus był niezwykle łasy na takie akty podnoszące jego morale i dumę.
- Działałem z myślą o tobie panie…Wiesz przecież, że nigdy cię nie zawiodłem – uśmiechnął się nieznacznie robiąc jeszcze jeden krótki pokłon, ku postawnemu dowódcy.
- Czemu jeszcze nie odzyskał świadomości?
- Dostał za dużą dawkę ogłupiacza…
- W takim razie skoro nie mogę z niego wyciągnąć zeznań nie jest mi w tym momencie potrzebny. Zabierzcie go i wrzućcie do celi. Powiedźcie strażnikom, żeby dali znać, kiedy odzyska świadomość. Czasami trzeba być wyjątkowym głupcem żeby nie mieć umiaru w swoim poczynaniu – zwrócił swój wzrok na Seginusa. Ten nieco spokorniał i cofnął się w cień, po czym razem z innymi Zakonnikami wyszedł w milczeniu, trzymając drącego się w niebogłosy Diega.

- Cele są zapełnione – oświadczył jeden ze strażników na wieść o więźniu.
- Ma się znaleźć! – wrzasnął Seginus, który musiał odreagować porażkę jaką poniósł u swego pana.
- Można go wsadzić jedynie do cel specjalnych – zaproponował strażnik.
- Tam gdzie są Stefan i Sergiusz z tymi szczeniakami? Wykluczone!
- Jest jeszcze jedna cela obok..
- W takim razie tam go zamknijcie. Jak odzyska świadomość macie mnie natychmiast zawiadomić, zrozumiano?

Hałasy towarzyszące eskorcie więźnia prowadzonego do celi zbudziło ze snu więźniów znajdujących się naprzeciw tej, do której go miano zamknąć.
- Co to za wrzaski? – spytał zaniepokojony Adam. Jego przyjaciele będący w celi popatrzyli po sobie z ciekawością mieszaną ze strachem.
- Chyba nowy więzień – powiedział Wiktor.
Stefan i Sergiusz mieli zamyślone miny. Patrzyli na siebie spode łba – parę dni wcześniej wynikła między nimi nieprzyjemna kłótnia i do dzisiaj mieli do siebie żal o to.
- Czemu on się tak śmieje? – wzdrygnął się Robert.
- Chyba jakiś psychopata – odparł Wiktor.
Stefan i Sergiusz w milczeniu wstali niemal w tym samym momencie. Sergiusz stanął pod kamienną ścianą spoglądając na wyglądającego przez kraty Stefana.
Chwilę potem stare zardzewiałe drzwi celi z naprzeciwka otworzyły się a do środka został wrzucony człowiek, którego śmiech aż mroził żyły.
- Diego… – powiedział z niedowierzaniem Stefan. Chłopcy i Sergiusz zrobili najbardziej zdziwione miny, na jakie ich było stać.
Sergiusz odepchnął Stefana spod drzwi jakby nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Spojrzał przed siebie w kierunku gdzie przed chwilą zamknięto więźnia. Jego oczom ukazała się twarz obłąkańczo uśmiechniętego Diega, który stał przy drzwiach trzymając rękoma krat swej celi…

PS> Jade ty niecierpliwcze ja ci dam mnie tu popedzać XD

Napisany przez: Jade^_^ 17.01.2004 19:07

ava nie nerwuj się...
w końcu ktoś musi Cię mobilizować do pisania nie?
przyznam, było o stronie dobra, jak obiecałaś, ale maaaało biggrin.gif
no jak zwykle fick baaardzo mnie się podobał.. zresztą jak cała Twoja twórczość
no nie wiem co tu mogę jeszcze napisać chyba nic...
tylko to, że ja chcę next parta jak najszybciej.. ferie się zaczynają, więc bedziesz miała duuużo czasu biggrin.gif

Napisany przez: Cinija Nicija 19.01.2004 15:33

Orfeusz-szepnał Remis - obiecaj,,, ,,,,, że mi jej nie zabijesz teraz
brak przecinka Większych usterek brak. Dobry part smile.gif

Napisany przez: Yavanna 19.01.2004 22:44

Ava, wspaniałe. To pierwszy fick, który czytam z zapartym tchem. Akcja jest naprawdę wartka i ciekawa. Losy bohaterów rozwinęły się bardzo głęboko. Teraz pobyt chłopców w tym domu w środku lasu, na początku ficka (nie pamiętam czyj był to dom XD) wydaje mi się teraz odległą przeszłością. Mam wrażenie jakbym czytała kolejny tom jakiejś sagi. Oby tak dalej.
Pod względem ortograficznym i interpunkcyjnym - nie mam zastrzeżeń. Czytając nie zauważyłam jakichś większych usterek.
Czekam na następny part i życzę weny =)

Napisany przez: Cinija Nicija 23.01.2004 17:01

Jeszcze jeden błąd - tam, pisze, że Gina jest oszołomiona, bo ci zakonnicy, którzy nie uciekli, leżało u jejm stóp. A kiedy następny part? smile.gif smile.gif smile.gif

Napisany przez: avalanche 24.01.2004 19:15

postanowiłam dać tego parta choć nie uważam go za najlepszy -no ale taka jest moja decyzja. Part kończy się dziwnie - prawdę mówiąc jest to specjalne niedomówienie z mojej strony, które będę się starać potem powoli wyjaśniać.

Part 65

- Cześć Remis…Dlaczego nie zdechłeś? – powiedział zmienionym głosem Diego zwracając się do Sergiusza.
Mężczyzna odwrócił się plecami do drzwi potrząsając współczująco głową.
- Zadałem pytanie! – wrzasnął Diego sądząc, że Remis…a raczej Sergiusz odmawia mu odpowiedzi.
Sergiusz jednak nie reagował na te zaczepki. Chodził po celi trzymając rękę na karku jakby go bolał.
Diego natomiast wyraźnie miał za dużo energii. Walił w drzwi jak oszalały chcąc je najwyraźniej wyważyć. Było to bardzo niebezpieczne gdyż drzwi, za którymi był zamknięty Diego wyglądały na bardzo stare i miały pordzewiałe zawiasy. Na moment walenie ucichło, jednakże nie na długo. Więzień zaczął kopać drzwi tak, że z pod zawiasów ulatywał pył. Głuche odgłosy niosły się echem po pustym korytarzu.
Stefan obserwował ze spokojem poczynania Diega śledząc jego ruchy poprzez niewielki otwór z kratami ze własnej celi. Sprawiał wrażenie człowieka, który przywykł do takich zachowań.
Będąc zamkniętym w więzieniu Zakonu wiele rzeczy się widziało – szczególnie wtedy, gdy razem ze strażnikiem mijało się kolejne drzwi cel z pozamykanymi w środku ludźmi. Taka sama banda potępieńców i szaleńców, co pilnujący ich strażnicy. Niektórzy z nich nie mieli nawet okienek w celach a zamiast tego – podwójne drzwi. Mniej agresywni więźniowie często byli drobnymi przemytnikami, którzy wpadli poprzez konflikt interesów – przeszkadzali Zakonowi. Tacy przeważnie należeli do grupy, która najlepiej sobie radziła w warunkach więziennych – mieli często w miarę czyste ubrania, paczki papierosów i obowiązkowo zapalniczkę, którą regularnie podpalali swoich współwięźniów
Do następnej grupy należeli ludzie, którzy wykonywali niegdyś zadania dla Zakonu, ale z pobudek natury egoistycznej, towary, które miały trafić do zleceniodawcy, często trafiały do ich własnej kieszeni w całości bądź części. Byli to przeważnie złodzieje dóbr materialnych, którzy dla Zakonu mieli kraść cenne przedmioty. Wielu z nich często paradowało po korytarzach naśmiewając się ze strażników, że po raz kolejny otworzyli celę. Istniał taki zwyczaj, że jeśli udało się takiemu delikwentowi wydostać z celi trzy razy to dostawał on szansę na współpracę, albo, gdy strażnik miał zły dzień – po prostu zabijany. Mimo tego ryzyka zostania zabitym zamiast zaproponowania nowej formy współpracy chętnych do ucieczek nie brakowało. Panowała opinia, że zawsze warto zaryzykować niż gnić w celi bez życia z wiadomym wyrokiem, jakim było zabicie, gdy się zajmowało celę następnym a samemu nie było się na tyle przydatnym żeby móc potem wykorzystać swoje zdolności w służbie Zakonowi.
Zupełnie inny problem stanowili zamykani Zakonnicy. Wśród nich zaobserwować można było nałogowych piromanów - ludzi, którzy uznawali wyższość wiedzy praktycznej nad teoretyczną (nie było by to tak złe gdyby nie stosowali tej zasady także w murach zakonnych, narażając Zakon na poważne straty ludności), nawiedzonych mentorów buntujących Zakonników przeciwko ich przywódcy oraz najbardziej pobudliwe cioty, które non stop potrzebowały kontaktów „między cielesnych” nie wywiązując się należycie ze swych obowiązków Zakonnika.
Najgorszą sytuację mieli ludzie, którzy w żaden sposób nie narazili się Zakonowi poprzez swoje czyny, ale zostali schwytani jako ofiary ich przyszłych „zabaw na pochmurne dni”. Wśród tej grupy panowała zaskakująco duża śmiertelność – albo się wieszali albo odbierali sobie życie w inny sposób – byle nie dostać się później w łapy tych bestii.
Zakonnicy nie przejmowali się losem więźniów. Spokojnie można było na ich oczach zabić swojego współwięźnia. Zdarzały się przypadki, że najbardziej zwyrodniały dostawał w nagrodę paczkę papierosów – sposób ten podchwycili wszyscy więźniowie węsząc w tym okazję do zajarania w chwilach tzw. „prohibicji nikotynowej”. Życie ludzkie nie było to zbytnio cenione, co oddawały wyryte przez „więziennych poetów” na ścianach napisy przypominające regułki z podręcznika „Jak zarżnąć sąsiada?”.
Częstym i ostatnio modnym sposobem na zabijanie czasu było samookaleczenie się poprzez robienie sobie blizn na rękach przedstawiających jakieś motywy np. symbol płonącej czaszki. Za mało oryginalne było „rycie” swojego imienia, natomiast szczytem odwagi było „wypisanie” sobie nazwisk ofiar, które miało się zaszczyt wysłać na tamten świat. Przeważnie, bowiem każdy z więzionych miał na sumieniu dużą liczbę ofiar tak, więc tak rozległe „tatuaże” a’la tablica ku czci pomordowanym była czymś zakrawającym na wielki szacunek i poważanie w więziennym półświatku.

- Wejdź – rozległ się głos Antaresa. Drzwi powoli się uchyliły jakby osoba za nimi stojąca była niepewna tego czy na pewno chce wejść do środka.
Mężczyzna ciężkim krokiem przekroczył próg zamykając za sobą drzwi.
- Do czego to doszło…żeby dowódca musiał nadwerężać swoją moc i nerwy żeby ratować człowieka, który powinien sprawiać najmniej kłopotów z całej tej zgrai przygłupów – Antares zwrócił się do swego rozmówcy. Ten natomiast szybko odwrócił wzrok od jego wściekłego spojrzenia.
- Panie…
- Zamknij się! Teraz ja mówię! – wrzasnął Antares na pobladłego Kruka, który ledwo trzymał się na nogach po tym jak jego ciało zostało poddane ciężkiej próbie na jaką wystawił go Orfeusz – Zawiodłem się na tobie. Myślałem, że kto, jak kto ale ty nie spartolisz powierzonego ci zadania. Tak trudno było zabić, Remisa? Powiedz mi…coś ty u diabła robił, że tak długo się z nim szarpałeś, że nawet Orfeusz zdążył cię dorwać?
Zapanowała cisza. Kruk czuł, że znalazł się w niezłych tarapatach. Antares przypatrywał się z ogromną ciekawością zachowaniu mężczyzny – rzadko, kiedy można było zobaczyć wystraszonego zabójcę.
- Chyba zaczynam rozumieć… - rzekł dowódca.
- Panie ja nie chciałem zrobić niczego, co mogłoby w jakiś sposób przeszkodzić w jego zamordowaniu…Ja po prostu nie spodziewałem się, że on…że on będzie się tak stawiał…
- Widać myślenie nie jest twoją najmocniejszą stroną! – podsumował gniewnie Antares – Uważaj…bo możesz skończyć jak twoi towarzysze, którym podobnie jak tobie wyżarło szare komórki za to doskonale dbają o to by inne sprawy brały górę nad obowiązkami – rzekł z pogardą posyłając swemu poddanemu krótkie surowe spojrzenie.
- Beze mnie nic nie zdziałasz – powiedział już odważniej Kruk pozbawiając swojej wypowiedzi zwyczajowej tytułowości wobec swego dowódcy.
- Jesteś zuchwały. Jak śmiesz mówić do mnie takim tonem! – wysyczał Antares, będąc wyraźnie urażonym tym brakiem szacunku.
- Chyba nie powie mi pan „szanowny dowódco”, że chce mieć za swojego wroga niźli sojusznika – ciągnął dalej Kruk nie zważając uwagi na to, że twarz Antaresa coraz bardziej zaczynała przybierać barwy purpury – Proszę nie zapominać, że ja też liczę się w tej grze. Zlekceważenie mnie może być poważnym błędem.
- Poważny błąd to ty zrobiłeś – przerwał mu wywód Antares – To ja jestem głównym graczem w tej grze i jeśli tylko zechcę mogę strącić każdy pionek, który będzie mi stawał na drodze.
- Orfeusza też?
- On w tym momencie jest już na przegranej pozycji – skwitował Antares.
- Wzruszające jak kruche bywają więzi rodzinne. Powiedz mi…Antares…
Rozległo się ciche stuknięcie – jakby mechanizm nakręconego zegarka nagle przestał działać, a jego trybiki i sprężynki „wyzionęły ducha”.
Antares wyciągnął z kieszeni…zegarek…Staroświecki wyrób w postaci medalionika ze zdobieniem na nasadzie, które przedstawiało inicjały I. S. Odchylił uważnie wierzch zegarka podnosząc do góry małą klapkę i spojrzawszy wewnątrz stwierdził krótko:
- Już czas…

Napisany przez: Abaska 25.01.2004 23:22

Łii, tam, to nic prawie nie wnosi XD Tylko nie czaję, o co chodziło z tym dźwiękiem i "czasem" Antaresa, ale I hope, że nie chodziło o ukatrupienie Orfeusza ;D Bo za bardzo gościa lubię...

No i mojego Diega od rozumu odprowadzać? W co kurczę pogrywasz?! XDD Ale cicho, to nie jest to, co myślisz, ja tego wogóle nie czytałam, nie będę przecież czasu marnowała XDD


Pees: I pamiętaj o błędach XD
PeesII: I się nie obrażaj XP
PeesIII: Jest jeszcze coś, co chcicłam powiedzieć? huh.gif

Napisany przez: Paf.cio 27.01.2004 12:48

Nom, niezłe, nie robsz takich błędów, które rzucają się w oczy. Mam tylko jedno do powiedzenia: Niech następny Part będzie o tym co sie dzieje z Michałem w Zamku smile.gif

Napisany przez: Abaska 27.01.2004 15:06

Cicho, następny fan tych dobrych XDD

NIE, ma być o Diego XP A o Michale jedno zdanie wystarczy XDD [zbytek łaski XP]

Nie no, na razie tylko niech Avencja skończy z tymi złymi, to przejdzie do dobrych, bo ak to ni z księżyca ni z wiatraka urwą się dobrzy i wszystko się pomiesza XP

Finisz XD

Napisany przez: Idusia 27.01.2004 23:53

Dzis jakos mnie skusilo i przeczytalam cale Twoje opowiadanie. Jestem pod wrazeniem, kilka bledow jakie zauwazylam na takie ilosci tekstu to baaardzo niewiele.
Jestem za dalszym opisywaniem Tych Zlych ( a w szczegulnosci Orfeusza, Remis'a i Diega tongue.gif)
Musze przyznac, ze kilka zwrotow akcji mnie zdziwilo, co nie zdaza sie az tak czesto jesli pochlania sie ksiazki niczym mol smile.gif

Napisany przez: Mordoklejka 28.01.2004 18:48

Dobra... jestem na 4 z 10 (?!) stron (nie partów), ale nawet nieźle mi idzie zauważająć, że czytam trzy dni (no nie całe ale zawsze).
Obiecuję, że jak to przeczytam w całości to kupie szampana!!! Albo chociaż krowki.gif i nutella.gif !!!
A tak ogólnie to Ava myślałaś o tym aby wydrukować to jako książkę?? huh.gif
Jeśli tak to się zgłaszam na kupca, a jeśli nie to radzę to zrobić.
To byłby bestseller!!! biggrin.gif
Dobra, idę czytać dalej... tongue.gif

Napisany przez: Mordoklejka 01.02.2004 21:30

No dobra, przeczytałam juz wczoraj ale komp siem zawiesił i nie skomentowałam!!!
A dziś sklepy zamknięte i musiałam sie zadowolic paczka ciastek i sokiem wink.gif

Ava, jak opisywałas tego trupa to myślałam, że schawtuje, a akurat obiad jadłam i musiałam przerwac czytanie!!!! dry.gif

Poza tym chyba jestem nienormalna bo trzy noce z rzędu sniło mi sie, ze lecę sobie na desce z Atlantydami!!! To chyba ptrzez ta chorobe.. wink.gif

Poza tym Ava, ja napisałam rok temu ficka w ogóle nie znając twojego i tam był wątek, że praprapraprapra babcia jednej bohaterki pochodziła z Atlantydy i dlatego ta bohaterka jest taka a nie inna. Chyba się nie obrazisz jak go umieszczę na Forum, co? Ja wtedy nawet nie znałam twojego opowiadania, to tak przez przypadek sie złozyło... sad.gif

Napisany przez: avalanche 01.02.2004 23:24

QUOTE
Ava, jak opisywałas tego trupa to myślałam, że schawtuje, a akurat obiad jadłam i musiałam przerwac czytanie!!!! 

chodzi ci o tego wisielca? =) Nigdy nie twierdziłam że trupy mają być piękne i milusie, tak więc wiesz. Poza tym dam ci jedną radę - nie jedz kiedy czytasz moje chore ff. Nigdy nie wiadomo co może się pojawić..(za rogiem XD)

QUOTE
Poza tym chyba jestem nienormalna bo trzy noce z rzędu sniło mi sie, ze lecę sobie na desce z Atlantydami!!! To chyba ptrzez ta chorobe..

serio? wiesz zazdroszczę snu XD mi się śni noc w noc moja rodzina a dokładnie - dwóch jej członków - wujek i mój brat cioteczny...wierz mi mam już tego dosyć...

QUOTE
Poza tym Ava, ja napisałam rok temu ficka w ogóle nie znając twojego i tam był wątek, że praprapraprapra babcia jednej bohaterki pochodziła z Atlantydy i dlatego ta bohaterka jest taka a nie inna. Chyba się nie obrazisz jak go umieszczę na Forum, co? Ja wtedy nawet nie znałam twojego opowiadania, to tak przez przypadek sie złozyło...

Nie mam ci prawa zabraniać =) Motyw Atlantydy nie jest objęty jakimś prawem autorskim że musisz mi się tłumaczyć. Mam tylko nadzieję że treść twojego ff nie będzie odbiciem mojego - chodzi o to żeby mój ff nie wywierał wpływu na twój a wszystko będzie w porządalu.

Napisany przez: Mordoklejka 02.02.2004 19:50

QUOTE
QUOTE
Ava, jak opisywałas tego trupa to myślałam, że schawtuje, a akurat obiad jadłam i musiałam przerwac czytanie!!!! 



chodzi ci o tego wisielca? =) Nigdy nie twierdziłam że trupy mają być piękne i milusie, tak więc wiesz. Poza tym dam ci jedną radę - nie jedz kiedy czytasz moje chore ff. Nigdy nie wiadomo co może się pojawić..(za rogiem XD)


Heh, chyba cie posłucham... laugh.gif

Napisany przez: Jade^_^ 02.02.2004 20:35

ava... Twoje opowiadanie zbiera wielbicieli biggrin.gif
nice.. really nice biggrin.gif
nie powiem dzisiaj nic konstruktywnego, bo nie mam do tego weny smile.gif

Napisany przez: avalanche 03.02.2004 18:54

no dobra...po przeczytaniu HP5 postanowiłam zająć się trochę moim ff.

Part 66

Co miał na myśli Antares? Można było domniemać, że coś najwyraźniej miało się od tego momentu zmienić. W każdym bądź razie rozmowa, jaka się później pomiędzy nimi nawiązała była bardzo gorąca – nie brakowało epitetów posyłanych sobie nawzajem ani też gniewu popartego wrzaskiem Kruka.
Było w tym coś bardzo dziwnego. Kruk wyszedł z komnaty Antaresa niezwykle roztrzęsiony – sprawiał nawet wrażenie, że coś nim wstrząsnęło do tego stopnia, że nie był w stanie wydobyć z siebie dźwięku. Szedł poprzez mroczne korytarze zamczyska napotykając wzrok innych Zakonników, dla których stan „naczelnego zabójcy” wydawał się być więcej niż niejasny – był po prostu…nienormalny. Kruk ani razu nie wrzasnął na żadnego z nich, co miał w zwyczaju robić, gdy coś mu się nie udawało. Mijał ich bez słowa pogrążony w myślach, od których aż krew pulsowała mu wściekle w żyłach. Jednocześnie gnębiły go straszne wizje, jakich jeszcze nigdy nie doświadczył – było to coś w rodzaju urwanego filmu, który powoli na nowo zaczął się układać w jednolitą całość. Przerażające było to, że działo się to bardzo szybko.
Miał wspomnienia. A przecież...nigdy nie pamiętał jak wyglądała jego daleka przeszłość. Przez wiele lat tłumiono w nim oznaki doznawania chwilowego olśnienia na temat swojej przeszłości. Raz czy dwa zdawało mu się, że widział oczami wielkie alabastrowe budynki wysokie niczym najwyższe drzewa podpartymi kolumnami…u stóp owych budowli widział schody…a na nich widział siebie i jakieś osoby, których tożsamości nigdy nie był w stanie określić, gdyż wizja w tym momencie się urywała. Kiedyś, gdy jako młody dzieciak miewał owe napady przebłysku zdawało mu się, że to po prostu jego nadpobudliwa wyobraźnia płata mu figle. Zawsze zresztą słono płacił za takie wybieganie umysłem wstecz. Zakonnikom nie wolno było mieć zbędnych wspomnień, marzeń ani innych rzeczy, które w jakikolwiek sposób mogłyby wywoływać współczucie czy inne pozytywne emocje. Wiedząc o tym, Kruk usilnie wyzbywał się tych „momentów” uznając je za oznakę słabości, gdyż nie potrafił nad nimi zapanować.
A teraz…teraz wszystko się wyjaśniło. Nie czuł wcale ulgi z tego powodu. To, co wyjawił mu Antares było straszną prawdą o nim…i nie tylko o nim. W to wszystko było zamieszanych wielu ludzi – co gorsza ludzi których kojarzył bądź kiedyś miał tę wątpliwą przyjemność poznać. Nagle wszystko znalazło swoje wyjaśnienie. Wreszcie ujrzał dokładnie te osoby, których twarze zawsze były zamazane. Teraz jednak wolał, aby na zawsze były zamglone...żeby nigdy nie musiał ich oglądać. Co gorsza czuł się w jakimś sensie…przygnębiony i nieporadny niczym błądzące w ciemnościach dziecko.
- NIE! – wrzasnął na tyle głośno na ile pozwalały mu płuca. Szamotał się sam ze sobą nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Miał ochotę zabić…zniszczyć…Odpłacić się tym, z którymi jego los był blisko związany. Chciał się od nich odciąć…chciał żeby się nigdy nie pojawili…chciał żeby nie żyły…
- Prawda bywa bolesna…teraz rozumiesz, czemu nigdy nie uważaliśmy by Zakonnicy miewali wspomnienia…one czasami bywają zgubne…
- To, po co mi o niej powiedziałeś! – ryknął wściekle Kruk obracając się za siebie i stając twarzą w twarz z Antaresem z którym przed chwilą rozmawiał.
- Bo musiałeś ją poznać. Ci wszyscy, którzy cię otaczają…oni nie zdają sobie sprawy z tego jak głębokie potrafią być rany…Ta rana nigdy się w tobie nie zabliźni, jeśli nie zemścisz się…
- Ty tak samo masz powód – odparł już nieco spokojniej Kruk
- Zgadza się. Widzisz…ja się już nauczyłem, że wybuchy złości mi już nie pomogą. Pielęgnowałem jednak w sobie tą siłę, która już niedługo ugodzi w tych wszystkich, którzy niegdyś i mnie dotkliwie pozbawili tego wszystkiego, co uważałem za najważniejsze w moim życiu. Wiesz, po co powstał Krwiożerczy Zakon? Jaki był powód jego powstania? – Kruk pokręcił głową na znak, że nie wie – Dla zemsty. To wszystko zbudowali ludzie, których chciano zniszczyć, ale oni przeżyli i postanowili, że się odpłacą tym, którzy zamienili ich życie w piekło.
- Mnie zdradziła rodzina – wysyczał gniewnie Kruk – Nie ci cholerni neandertale tylko rodzina!
- Wiedz, że będę ci zawsze przychylny w twoich dążeniach o to byś mógł się kiedyś zemścić na swoich rodzicach…
- Nigdy mi o nich nic nie powiedziałeś…żyłem nieświadomy przez ten cały czas, że te gnidy jeszcze chodzą po tej ziemi!
- Nie mogłem ci tego powiedzieć. Sądzisz, że ja nie mam swoich planów? Ale nie gorączkuj się tak – dodał na widok czerwonej twarzy Kruka – uwzględniłem ciebie w mym planie. Wierz mi…twoi rodzice zapłacą także mnie za pewne sprawy…
- To chyba oczywiste – prychnął Kruk – po tym, co usłyszałem mam tylko nadzieję, że ten twój plan wypali a ja w końcu pokażę moim „kochanym” rodzicielom, co o nich myśli ich jedyny syn, którego się wyrzekli…
- Dodaj…wyrzekli na rzecz innego…
- Nie przypominaj mi o nim! – krzyknął ponownie Kruk zakrywając sobie uszy jakby obawiając się wypowiedzenia przez Antaresa jego imienia.
- Oni woleli jego, bo był silniejszy…muszę przyznać, że byli bardzo interesowni pod tym względem…nigdy nie chcieli mieć słabego dziecka…
Antares umyślnie drążył kwestię porzucenia Kruka przez jego rodziców. Wiedział, że odpowiednio uwydatniając jego ból i żal może jeszcze bardziej przyczynić się o wzrostu nienawiści do nich, co oczywiście było mu na rękę. Wierzył w słuszność swojej postawy, która wzmacniała w Kruku poczucie, że zemsta uwolni go od tych cierpień. Miał poczucie, że nareszcie nie będzie osamotniony w kwestii pozbycia się „koszmarów przeszłości”.
Zegarek, którego kopię wykonał wiele lat temu bardzo się przydał – był świadkiem, kiedy to zaklęcia chroniące pamięć Kruka rzucone jeszcze przez jego rodziców, przestały działać. No cóż…on też w końcu miał jakieś prawo by przejąć opiekę nad nim.
Był w końcu jego dziadkiem…

Napisany przez: Mordoklejka 04.02.2004 15:10

Hmmm... jakos nie bardzo kapuje o co tu chodzi... Antares jest dziadkiem Kruka czy jak?!
Trudno, chyba muszę przeczytać to jeszcze raz!
A tak ogółem: Kiedy bedzie cos długiego o "stronie dobra", bo ciagle jest o tych złych, a o dobrych małooo!!!

Napisany przez: avalanche 04.02.2004 15:46

tak jest jego dziadkiem XDDD (głupio to brzmi, ale inaczej przecież nieokreślę ich wzajemnego powiązania rodzinnego)

Co wy się tak uwiesiliście tych dobrych? Powoli...będą, ale narazie jeszcze muszę tych złych poprowadzić. Może zauważyliście, że ja się strasznie nad nimi rozwodzę, ale to dlatego że tak naprawdę to oni grają pierwsze skrzypce w tym całym przedsięwzięciu i muszę naprawdę parę spraw zacząć wyjaśniać i w ogóle, żebym miała jakiś punkt zaczepienia przy dalszej akcji. Wszystko jest bowiem oparte na pewnych zdarzeniach, których bohaterami są ci źli. Dlatego proszę o wyrozumiałość - jest tu parę długich przemyśleń, opisy ich uczuć - ale tak musi być, bo nareszcie zaczynają rozumieć powoli kim są, skąd są, jaki jest ich cel oraz dlaczego są tacy a nie inni.
Nie chcę oczywiście skreślać tych dobrych, bo oni też mają coś do powiedzenia i na pewno wiele przyszłych wydarzeń będzie się rozgrywać, że się wyraże "na ich polu" - poniekąd będą świadkami tego co im szykują ci źli. Ale do tego muszę dojść powoli. Ja wiem że może za długo czasem ciągnę jedną scenę, ale ja nie potrafię inaczej, bo mam taki styl.

No to się rozgadałam - widzicie do czego mnie doprowadzacie?

Macie następny part - jest w całości poświęcony złym więc jak nie chcecie to nie czytajcie.

Part 67

- A więc…jak się naprawdę nazywam? – spytał ostrożnie Kruk, jakby bał się że jego nazwisko może się bezpośrednio wiązać z tymi które zna – w końcu jego „rodzinka” mogła nadal je nosić.
- Igor Sargandensis – oznajmił mu Antares podając zegarek z wyrytymi inicjałami I.S.
- Igor…- powtórzył na głos Kruk, jakby fakt z posiadania imienia był dla niego czymś niezwykłym. W końcu przez tyle lat ludzie zwracali się do niego „Kruk” z powodu jego kruczoczarnych włosów oraz tego, że trzymał kiedyś w Zakonie właśnie takie czarne ptaszysko tej rasy.
- Które z nich…- starał się zapytać Kruk, jednak słowo „matka” i „ojciec” nie mogły mu przejść jakoś w tym momencie przez gardło.
- Które z nich było moim dzieckiem? Twój ojciec – powiedział z nieukrywaną nienawiścią Antares.
- Zaraz..zaraz – mówił z przerażeniem Kruk, jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę – To znaczy że Orfeusz jest moim…wujkiem?
- To chyba oczywiste – odrzekł chłodno Antares. W duchu jednak bardzo go bawił zwrot „wujek” odnoszący się do Orfeusza, jaki usłyszał z ust Kruka.
Kruk wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Wszystko mógł znieść, ale nie myśl, że może być spokrewniony z Orfeuszem. To było gorsze niż najgorszy koszmar. Na dodatek na samą myśl, że parę miesięcy wcześniej o mało nie doszło do „czegoś poważniejszego” między nim a Orfeuszem robiło mu się słabo. Mógł jedynie dziękować opatrzności, że ten diabeł złamał mu wtedy rękę i nie ugiął się pod jego żądaniem. Odetchnął z ulgą, że do niczego nie doszło.
- Coś ci ulżyło wyraźnie na duszy - zauważył Antares spoglądając podejrzliwie na Kruka.
- Nic, nic – zaprzeczył szybko Kruk biorąc głębszy oddech i opanowując swoje myśli, które krążyły wokół kwestii „Co by było gdyby to on, a nie Orfeusz okazał się wtedy silniejszy?”
- Na pewno? – nie dawał za wygraną Antares.
- Tak! – krzyknął szybko Kruk, chcąc wreszcie zakończyć tę próbę zlustrowania jego myśli. – Aaa..A właściwie to nie… - dodał szybko po chwili namysłu. Musiał się czegoś dowiedzieć, żeby się móc, choć trochę uspokoić.
- A jednak – uśmiechnął się kącikiem ust Antares.
- Orfeusz wie, że jesteśmy spokrewnieni?
- Nie. Ma podobną dziurę w pamięci w tym względzie, co ty. – Kruk odetchnął z ulgą - Co nie znaczy, że jego nie wykończysz tylko, dlatego, że łączą was więzy rodzinne.
- Nie ma obaw – zapewnił go Kruk, czując się już pewniej na tym gruncie. Może i Orfeusz to dzika bestia, ale mając po stronie Antaresa na pewno da się jego problem rozwiązać. Zresztą…jakoś nie czuł po wyjawieniu prawdy, by Orfeusz stał mu się jakoś bliższy. Szczerze mówiąc, wolałby już mieć pewnie smoczycę za ciotkę, niż Orfeusza za wujka.
- Mam nadzieję, że nie będziemy mieć już z nim tylu kłopotów, co teraz. Zaczyna mi grać na nerwach te jego oddanie dla Remisa - wykrzywił się w grymasie Antares, przypominając tym samym Krukowi, że dopóki Orfeusz żyje nie ma jak się dobrać do tyłka Remisowi.
- A właściwie to bardzo dziwne, że twój plan nie może zostać wykonany dopóki Remis żyje...przecież to mięczak. Co takie „nic” może nam zrobić? Chyba Orfeusz jest bardziej realnym problemem niż on – zauważył Kruk.
- Chcę ci przypomnieć, że mam lepsze rozeznanie w tych sprawach i wiem, kto mi może później zaszkodzić. Pozostawienie Remisa przy życiu może się okazać groźniejsze w skutkach niż to sobie możesz wyobrazić.
- Banialuki – zaśmiał się Kruk.
- Muszę cię nauczyć wielu rzeczy mój wnuku…przede wszystkim tego, aby nigdy nie lekceważyć przeciwnika, nawet – dodał – gdy wydaje się niegroźny. Pamiętaj o tym, a może dożyjesz dnia, w którym się przekonasz, że miałem rację.
- Powiedz mi Antares…to, co wiem jest nędzną garstką tego, co powinienem wiedzieć, czyż nie?
- Czemu tak sądzisz?
- Mam niejasne przeczucie, że nie powiedziałeś mi całej prawdy – Kruk mimo lekkiej irytacji nie dawał się ponieść emocjom.
- Dowiesz się wszystkiego we właściwym czasie – zbył go Antares.
- Jasne – wyraził swe przeczucia Kruk.
- Cała prawda mogłaby cię zabić…- powiedział tajemniczym tonem Antares.
- Bzdura – odpowiedział mu opryskliwie wnuk.
- Nie podskakuj – złapał go za gardło – Może i jestem twoim dziadkiem, ale wiedz, że jeśli od Orfeusza wymagałem szacunku to i od ciebie także. Możesz sobie zanotować w twojej głowie, że w rodzinie, z której pochodziłeś panowała zasada szacunku dla starszych członków rodziny, rozumiemy się?
- Tak - wykrzsztusił Kruk, gdy żylasta dłoń usunęła mu się z szyi. – Rodzina z tradycjami…- dodał po chwili z ironią w głosie.
- Nie dorosłeś jeszcze do zaszczytu nazywania się członkiem rodziny Sargandensis.
- Doprawdy? – Kruk uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia – Może mi wyjaśnisz, kim w takim razie jestem?
- Jesteś synem tego plugawego robaka – mojego syna – i to ci powinno wystarczyć – warknął Antares – Musisz go zabić, żeby na nowo odzyskać możliwość powrotu do rodziny. Na razie jesteś tak samo przeklęty jak on, jego czyny przeszły na ciebie czy tego chcesz czy nie. Jego plugastwo płynie w twoich żyłach, a jedynym sposobem zmycia z siebie tej hańby bycia jego synem jest pozbycie się go raz na zawsze.
- Zalazł ci za skórę ten mój ojczulek. Pewnie Orfeusz był zawsze wzorem…
- Orfeusz w przeciwieństwie do swojego brata był bardziej pokorniejszy w paru sprawach. Ale i z nim miałem problemy…ale teraz moja cierpliwość wobec niego też się wyczerpała. Każde z moich dzieci zawiodło mnie – powiedział trochę zmęczonym głosem – Ty jesteś moją jedyną nadzieją…
- Jeszcze jedno małe pytanko. Orfeusz miał dzieci?
- To cię nie powinno obchodzić.
- Miał? – spytał jeszcze raz Kruk.
- Miał. Oboje – razem z matką – utopili się.
- Smutne – udał zatroskanego Kruk, jednakże w myślach, zaliczył na plus wiadomość, że najbliższa rodzina Orfeusza „pływa” sobie jako garstka kości po jakimś oceanie.
- Znów masz tę rozmarzoną minę – zauważył Antares, wyraźnie poirytowany nagłą poprawą humoru swego wnuka.
- Mam ku temu powody – odparł po chwili namysłu Kruk. Taak…teraz ma już świetny materiał na dopieczenie Orfeuszowi, gdy będzie się nad nim pochylać by wbić mu miecz prosto w serce. Spyta się go „jak tam rodzinka?”.
„Jesteś niepoprawnie wredny Kruk” – pochwalił siebie w myślach.

Napisany przez: Mordoklejka 04.02.2004 16:55

QUOTE
Co wy się tak uwiesiliście tych dobrych? Powoli...będą, ale narazie jeszcze muszę tych złych poprowadzić. Może zauważyliście, że ja się strasznie nad nimi rozwodzę, ale to dlatego że tak naprawdę to oni grają pierwsze skrzypce w tym całym przedsięwzięciu i muszę naprawdę parę spraw zacząć wyjaśniać i w ogóle, żebym miała jakiś punkt zaczepienia przy dalszej akcji. Wszystko jest bowiem oparte na pewnych zdarzeniach, których bohaterami są ci źli. Dlatego proszę o wyrozumiałość - jest tu parę długich przemyśleń, opisy ich uczuć - ale tak musi być, bo nareszcie zaczynają rozumieć powoli kim są, skąd są, jaki jest ich cel oraz dlaczego są tacy a nie inni.
Nie chcę oczywiście skreślać tych dobrych, bo oni też mają coś do powiedzenia i na pewno wiele przyszłych wydarzeń będzie się rozgrywać, że się wyraże "na ich polu" - poniekąd będą świadkami tego co im szykują ci źli. Ale do tego muszę dojść powoli. Ja wiem że może za długo czasem ciągnę jedną scenę, ale ja nie potrafię inaczej, bo mam taki styl.

No to się rozgadałam - widzicie do czego mnie doprowadzacie?

Macie następny part - jest w całości poświęcony złym więc jak nie chcecie to nie czytajcie.

rezcywiście się rozgadałaś!!!
Spokojnie, nie denerwuj się, to było tylko niewinne pytanie
Poza tym, jak moglibyśmy nie przeczytac tego parta!!?? ohmy.gif Za kogo ty nas masz??!! tongue.gif
Przeczytałam i zaintrygował mnie.
Nasuwa mnóstwo pytań (przynajmniej mnie). Taki mroczny!!! SUPER!!! Błedów jakio takich nie zauważyłam.

Napisany przez: Alisia 04.02.2004 22:47

Ava, niezmiernie cie przepraszam, ale nie dałam rady przeczytać całego. Może jest to u nas rodzinne. W każdym razie, bardzo mnie zaciekawiły ostatnie party i z chęcią kontynuowałabym czytanie dalszych. Wysuwa sie wiec prośba, o napisanie streszczenia poprzednich stron, a jeśli możesz, to umieszczenie ich tutaj. Z góry dzięki.
Tak poza tym to Word nie ma zawsze racji. W formułkach typu dlatego, ponieważ
nie stawiaj przecinku przed dlatego i po ponieważ. Word jest zawodny, bo ma pierwowzzory inne, i radziłabym korzystac tylko w sprawie ortografii. Gratuluję gorącego tematu, smile.gif
Życzę weny... i Niech moc bedzie z tobą!

Napisany przez: avalanche 05.02.2004 17:57

Alisia..wiesz nie chce mi się...pisanie streszczenia TEGO to ponad moje siły umysłowe...
Co do tego dupiastego Worda...aaa tamm..wiszą mi te przecinki...bo jak myślę żeby nie słuchać się i dać po swojemu to wychodzi, że źle myslałam...może i masz rację że w niektórych przypadkach nie stawia się przecinków ale ja nie mam takiego wyczucia żeby wiedzieć kiedy, bo interpunkcja mnie wnerwia, ot co.

Part 68

- A więc co proponujesz na początek…dziadku? – parsknął śmiechem Kruk. Wypowiedzenie słowa „dziadek” do osoby, którą zawsze uważał za niedostępną, zimną bestię wywoływały u niego niekontrolowany śmiech, który z trudem tłumił w sobie, aby nie wkurzyć Antaresa.
- Mam ci przypomnieć lekcję o szacunku? – zmrużył groźnie oczy jego rozmówca, wyglądając na śmiertelnie urażonego.
- Nie trzeba – opanował się Kruk. Na jego twarzy wciąż błąkał się niewinny uśmiech, jednak starał się, aby Antares nie odebrał jego ironicznych wypowiedzi jako obrazę majestatu, jaką jest niewątpliwie jego szanowna osoba.
- Przyhamuj w takim razie. Twój ojciec dostawał ode mnie po pysku za mniejsze przewinienia.
- Czuję się osobiście zagrożony. Biłeś własne dzieci? Nie wierzę…
To, co odgrywał Kruk można było określić jedynie jako komedię w tragicznym wydaniu. Antares domyślał się, że jego wnuk próbuje zobaczyć na jak daleko może się posunąć w swoich wypowiedziach, jednak nie zamierzał wprowadzać biedaka w błąd, że możne się czuć bezkarny. Nie trzeba było czekać na pierwsze uderzenie wymierzone w Kruka.
- Wstań – rozkazał lodowatym głosem mężczyzna. Kruk zdołał jedynie stwierdzić językiem, że chyba jego dziadek za bardzo dał się ponieść w przypływie gniewu – górna czwórka wydawała się być „lekko” naruszona.
- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie naraziłeś mnie na koszty związane z leczeniem uzębienia? – ciągnął dalej Kruk. Antares był lekko zaskoczony – Orfeusz po takich uderzeniach miał szybko dość wdawania się w dalsze dywagacje z Antaresem…najwidoczniej Kruk jeszcze nie poznał jak to jest mieć złamaną szczękę, skoro tak bardzo prosił się o następne przyłożenie mu.
- Na twoim miejscu uważałbym.
Ostrzeżenie nie wywarło na Kruku takiego wrażenia, jakiego się spodziewał. Ten chłopak najwyraźniej prosił się o więcej! Cóż za niebywały tupet…
Tym razem uderzenie było silniejsze. Jednak…Antares nie trafił w Kruka – przeciwnie tamten stał sobie z boku zamierzając już chyba do końca życia przykleić sobie do tej swojej parszywej gęby ten wnerwiający uśmieszek.
Głuchy łoskot rozległ się w komnacie, gdy ręka Antaresa doznała spotkania pierwszego stopnia z kamienną ścianą. Nie było jednak słychać żadnego krzyku wskazującego na ból czy wściekłość. Kruk poczuł nawet lekki zawód pod tym względem – miał zamiar przecież podrażnić się ze swoim dowódcą. Ten jednak z uporem maniaka zdawał się być odporny na takie zaczepki. Spojrzał spokojnym wzrokiem na stojącego obok Kruka, któremu mina lekko zrzedła, gdy Antares powoli wycofał swą dłoń z punktu przyłożenia. Roztarłszy sobie obolałą, kościstą dłoń ponownie zmierzył młodego mężczyznę wzrokiem od stóp do głów niczym maszyna prześwietlająca ciała.
- Nie brak ci szybkości – pochwalił Kruka, gdy ten nadal wydawał się być niepewny czy Antares jeszcze raz nie spróbuje mu przyłożyć.
- To chyba rodzinne – znów wyszczerzył zęby. Antaresowi aż trudno było uwierzyć, że chciało mu się żartować. Przed chwilą jeszcze spokojnie rozmawiał z tym chłystkiem o tym, że ma zabić parę „niewygodnych” im osób oraz dokonać aktu zemsty a tu taka nagła zmiana. Zaczął mieć poważne obawy, co do tak…nieśmiałej na razie zmiany wizerunku. Przecież Kruk to największa kanalia, jaką znał! Czyżby…Nie to niemożliwe. A może…Antares pomimo sędziwego wieku (o który zresztą nikt go nie podejrzewał, bo wyglądał na całkiem młodego…choć wyraźnie starszego od Kruka, co prawda) był w stanie sobie przypomnieć, że Kruk już się tak kiedyś zachowywał. Ale..nie…to nie on się tak zachowywał…to bezczelne zachowanie przywodziło na myśl tylko jedną osobę, która zdawała się być bardziej wnerwiająca od stojącego tu wnuka. Co prawda dawno już zeszła z tego świata, jednak jej duch jakby odżył w Kruku…to ten bezczelny smarkacz – syn Orfeusza. To on go tak denerwował, kiedy jeszcze żył. Ten mały bezczelny szczyl, który zanim nauczył się szczać do pieluch miał wkurzający sposób załatwiania się zawsze w jego obecności przy bogatym akompaniamencie pryków i „grzmotów z czeluści pieklenych” (oficjalna wersja bąków – tekst by Orfeusz). A to było tylko w okresie niemowlęctwa tego szatana. Później było znacznie gorzej. Kruk tego nie pamiętał, jednak Antares na długo zapamiętał ten wredny sposób obycia synalka Orfeusza – zawsze doprowadzał go do szewskiej pasji, gdy co chwila pytał się „ a dlaczego?”. Najwidoczniej Kruk w jakiś sposób musiał się od niego zarazić…nim. Szczeniak niedługo potem się utopił razem ze swoją matką…cóż to była za ulga dla świata…o jednego kretyna mniej na tym przeklętym świecie.
- Coś ty taki czerwony dziaduniu? Ciśnienie skacze?
Znowu się zaczyna. Ten sposób mówienia…zawsze chamski a zarazem śmieszny niczym żart klowna, którego chce się złapać za czerwony nochal i rzucić gdzieś daleko (byleby się przy tym potłukł). To się zaczyna robić nieznośne. Kruk zaczyna stosować taktykę swego nieżyjącego kuzyna… Ale zaraz, jak to było? No tak..przecież te gnojki się przyjaźniły. Cóż za ironia losu. Ten szczyl najwidoczniej zza grobu postanowił go dręczyć – można by nawet wysnuć tak nieprawdopodobną teorię, że się gówniarz zagnieździł w ciele Kruka.
„Antares zaczynasz bredzić…ten gówniarz już dawno nie żyje…”
- Ten gówniarz już dawno nie żyje… - powtarzał cichutko Antares.
- Słucham?
- Nic – warknął Antares – Przestań być taki jak on…
- Taki, jak kto?
- Wiesz, o kim mówię! – krzyknął wściekle. Kruk aż się cofnął do tyłu z obawy przed jakimś niekontrolowanym ruchem ręki Antaresa w jego stronę.
- Taaa…spokojnie Antares – zaczął go uspakajać Kruk – starość nie radość, zaczynasz miewać przywidzenia.
- Chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa tak jak ON to umiał robić! – tym razem wyglądało na to że Antares ciuteńkę…oszalał. No cóż…ten stół, który właśnie poszybował w powietrzu chyba nada się do fabryki wykałaczek.
- O czym ty gadasz? Odbiło ci?
- Nie udawaj! Byliście zawsze w zmowie przede mną! To on cię nastawiał przeciwko mnie! Słyszysz?! ON! Chcecie mi zrobić kolejny kawał, tak?! Co tym razem?! Wybuchające krzesło?! Nie?! – dodał na widok przeczącego ruchu głową Kruka, który zdjął ze ściany mosiężną tacę, której zamierzał użyć jako tarczę w razie czego – Wiem! Chcecie żebym wszedł na ten dywan, żebym wpadł w ukrytą tam pułapkę?!
To było czyste szaleństwo. Antares wyglądał jakby postradał zmysły. Zaczął skakać w miejscu, gdzie leżał niewielki dywanik. Robił to tak głośno, że aż nieprawdopodobnym było, aby nikt nie usłyszał tych hałasów.
- Opanuj się do ciężkiej cholery ty stary emerycie! – tym razem to Kruk nie wytrzymał. Rzucił tym, co akurat miał w ręku (na nieszczęście stara mosiężna taca, pomimo, iż była ciężkim narzędziem to jednak z gracją wyfrunęła w powietrze) i przyłożył Antaresowi w klatkę piersiową. Skutek był tego taki, że Antares stracił na moment oddech, ale za to przestał skakać jak wariat.
- Lepiej?- spytał ostrożnie Kruk biorąc do ręki stojący na dębowej komodzie mały srebrny lichtarzyk ( nie ma to jak ostre krawędzie)
- Po co ci ten lichtarz kretynie?
- Ten? – spytał z niewinną miną Kruk – Tak sobie pomyślałem że lepiej by wyglądał na parapecie – odstawił go w miejscu gdzie wskazał za właściwe na stawianie lichtarzy.
- Ty coś masz z głową, czy ja mam tylko takie wrażenie jakbyś się upił?
- Pomińmy fakt, że bredziłeś o kimś i wmawiałeś mi, że z tym kimś zastawiliśmy na ciebie jakieś pułapki – odgryzł się Kruk.
- Pułapki?...A tak…Ten piekielny szczeniak do tej pory nie daje mi spokoju…
- O kim ty gadasz, co?
- Twój świętej pamięci kuzyn! Myśl o tym sukinsynie nie daje mi spokoju. Męczył mnie za życia, ale pewnie mu było za mało… - zaczął gderać Antares – Z czego się śmiejesz! – wrzasnął na widok chichoczącego Kruka – Razem działaliście mi na nerwy, tyle że ty nigdy nie byłeś na tyle odważny żeby…a zresztą nie ważne – machnął ręką.
- Czego ja tu się dowiaduję – zagwizdał Kruk – Miałem bardzo przyjemnego kuzynka. Dawał ci nieźle w kość, no nie?
- Pamiętasz go? – wycelował palcem w Kruka.
- Przykro mi…zanik pamięci – uśmiechnął się idiotycznie w odpowiedzi na to pytanie.
- Byliście bardzo do siebie podobni z charakteru, natomiast z wyglądu…taaak żywa kopia Orfeusza…
- Biały i czarny się gryzą…
- Nie w tym przypadku – odpowiedział Antares. Przez chwilę wydawało mu się, że przed oczami mignął mu zarys postaci tego szczeniaka. Chociaż, był już zmęczony, więc mogło mu się to tylko zdawać.
- Zrzuciłeś go w przepaść do wody? – zaczął swe obłąkańcze pytania Kruk. Najwyraźniej znowu stawał się mściwym zabójcą – Razem z jego matką prawda? Powiedz, jakie to uczucie…Śmierć…Roztrzaskali się o skały? A może ich los był ci na tyle obojętny, że nawet nie raczyłeś spojrzeć, co? Opowiedz mi o tym. Uwielbiam wysłuchiwać opowieści o zabójstwach
Gdy już się wydawało, że Kruk zmusił Antaresa do zwierzenia się, ten nachylił się nad jego uchem i cicho wyszeptał:
- Nie twój zakichany interes.
- Nie gzecnie odmawiać jak wnucek plosi o bajeczkę – odparł z zawiedzioną miną Kruk udając pokrzywdzone dziecko, którego pozbawiono największej frajdy.
- Zamknij się. A teraz idź sprawdź co z Diegiem. Może w końcu przestał się zachowywać jak obłąkaniec i będzie można sobie uciąć z nim małą pogawędkę – podrapał się po brodzie wskazując Krukowi drzwi. Ten bez słowa opuścił gabinet, jednak nie omieszkał na koniec – gdy spojrzał na niego Antares – pokazać mu… język.
- Wredny szczeniak – dało się usłyszeć odpowiedź.

Napisany przez: Mordoklejka 06.02.2004 20:56

Podobają mi się teksty Kruka!
Takie złośliwe, ironiczne... fajne.
Jednak nadal utrzymuje to co mówiłam/pisałam (niepotrzebne skreślić), i to co cie denerwuję, że obecnie brakuje mi "jasnej strony"...
Ale i tak przeczytam next parta nawet jak bedzie o Kruku!!!

Napisany przez: Alisia 07.02.2004 16:25

Ava.... napisałam ogólna wersje tego, co do mnie dociera, i chciałam się spytac, czy dotarłio dobrze, ale wszystko szlag jasny z nieba trafił. Dlatego teraz kieruję się tylko z jednym zapytaniem, mam nadzieję, ze prostym: Diego, Remis i Orfeusz są tymi dobrymi, tyle że Diego i Orfeusz byli kiedyś tymi złymi, a ojciec Orfeusza jest tym złym, choć kiedyś był tym dobrym, tak?
Za odpowiedź z góry dzięki.
Co do parta, humor jest, ortografia ok, stylistyka ok, co do gramatyki to tylko te głupie przecinki. Daj to komuś do sprawdzenia, dobra?
Ocena: biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 07.02.2004 17:08

Alisia..że co? Nie kobieto pomieszałaś dokładnie =)

Orfeusz, Antares i Kruk - są źli
Remis i Diego - też są źli XD ale na inny sposób (obaj byli kiedyś..dobrzy..też na swój sposób) Ale teraz Remis jest po prostu wredny a Diego jako że został zwerbowany przez Orfeusza też miał byc zły i był trochę. Ale teraz przejrzał na oczy i się będzie chciał odczepić od Zakonu. No XD

Może dlatego wyciągnęłaś złe wnioski bo Orfeusz obronił Remisa i w ogóle. Ale to nic prosze ciebie nie znaczy. Tu chodzi o coś innego, ale tego zdradzic nie mogę narazie =)

Dobra wiem nagmatwałam ale co tam.

Dawać do sprawdzenia? No bez przesady, to że przecinek raz źle postawię to nie znaczy, że od razu mam kogoś angażować do pomocy. Nie bądźmy aż tak małostkowi.

Napisany przez: Abaska 08.02.2004 00:01

Noo, ile partów... XD To mi się podoba tongue.gif Nawet najeżdżać na ciebie nie musiałam XPP Szkoda, że tak mało się dzieje, ale nic. Alisia, I'm with you: wypowiedzi Kruka są super XD I wogóle wiadomość o Anteresie jako dziedku trochę mnie... Khem khem XD Zdziwiła XD

Nie lubię się powtarzać, ale JA CHCĘ ZŁYCH!! XD I Ginę XD

Napisany przez: avalanche 21.02.2004 20:57

Part 69

Zmierzając do najmniej lubianej części zamku, Kruk zastanawiał się nad jeszcze jedną kwestią – kim u licha byli jego rodzice? Antares, co prawda wytłumaczył mu to i owo, ale dziwnym trafem nie wymienił ich danych personalnych. Czemu tak się obawiał, gdy Antares chciał mu podać imię tego, którego przygarnęli na swego nowego syna? To wszystko zdawało się rzeczywiście przerastać jego możliwości pojmowania – czyżby mogło dojść do tak absurdalnej sytuacji, przed jaką ostrzegał go Antares...że prawda mogłaby go..zabić?
„To przecież śmieszne” – żachnął się w myślach Kruk – „Miałaby mnie zabić - prawda? Antares chyba do końca postradał zmysły”.
Inną sprawą, jakiej Kruk poświęcił swe rozmyślania w drodze do celi Diega było to, że nareszcie przestał być bezimiennym. Miał imię i nazwisko – nareszcie był przynależny do jakiejś rodziny a sądząc z tego, co mu przedstawił Antares – do nie byle, jakiej rodziny.
Jednak myśl, że to nazwisko dali mu ludzie, którzy go porzucili napawało go odrazą. Czym sobie zasłużył na ich pogardę i niedorzeczne twierdzenie, że był słaby? A może…może rzeczywiście był…słaby? Może być cherlawym niemowlęciem, które byle katar mógł zabić. Wychodząc z takiego założenia można by przypuszczać, że jego przeklęci rodzice mieli jakiś ciemny interes skoro nie pragnęli słabeusza. Czyżby mieli jakieś plany wobec nienarodzonego jeszcze dziecka? Czy po jego narodzeniu ich marzenia się rozwiały? Prysły niczym bańka? Ale skoro go porzucili…to jak on zdołał przeżyć? Czy ktoś go przygarnął? Ktoś się przejął jego losem? Skoro tak, to, dlaczego ich nie pamięta? Dlaczego nie pamięta ludzi, którzy dali mu dom i opiekę? I czemu do jasnej cholery jest tak tyle pytań, na które on nie zna odpowiedzi? Dlaczego ma niejasne wrażenie jakby to wszystko działo się bardzo dawno temu?
- Proszę za mną mój panie – ukłonił się nisko strażnik na wieść, że ma zaprowadzić Kruka do celi Diega. Podążając za mężczyzną zdołał ujrzeć kątem oka jak inni strażnicy przyglądają mu się z zaciekawieniem.
„ Co się cholera dzieje? Czemu oni się tak na mnie gapią?
- Czego się gapicie! –wrzasnął nie mogąc znieść dłużej ich natarczywych spojrzeń. Zrobiło się lekkie zamieszanie, gdyż wszyscy udawali, że tak naprawdę patrzyli w inną stronę.

- Czy nie wydaje ci się, że nasz czołowy zabójca stracił nieco na animuszu? – spytał jeden strażnik drugiego.
- To jest niemal pewne. Ma przerażone oczy…coś czuję, że trzeba zawiadomić resztę, że niedługo może się zwolnić posada „naczelnego”…

- Oto on – wskazał oprowadzający go strażnik – Otworzyć drzwi?
Kruk skinął lekko głową na znak, że zamierza osobiście sprawdzić stan, w jakim znajduje się więzień.
- Będę stał niedaleko w razie gdyby szanowny pan miał problemy…
- Zejdź mi z oczu! Myślisz, że nie umiem sobie poradzić z byle więźniem?! Dawaj klucze i zjeżdżaj stąd zanim się nie wścieknę naprawdę! – strażnik w podskokach ulotnił się spod celi wypuszczając z rąk pęk kluczy.
W kącie obskurnej celi majaczył się obraz skulonej postaci, której głowa ukryta była między kolanami. W powietrzu zalatywało stęchlizną, której odór wydawał się Krukowi nie do wytrzymania. Diego nawet się nie poruszył, chociaż słyszał jak ciężkie metalowe drzwi zamykają się powoli a do środka ktoś wchodzi. Kruk zwykle nie kazał długo czekać by dać znak więźniowi, że to on przyszedł go odwiedzić. Jednakże tym razem było inaczej. Stał niedaleko Diega i obserwował uważnie każdy jego najdrobniejszy ruch – poczynając od poruszającego się ubrania, które wznosiło się i opadało w miarę, gdy jego właściciel nabierał oddechu i kończąc na cichym szuraniu, które wydobywało się spod jego butów, sprawiając przy tym wrażenie jakby toczył delikatnie mały kamyczek pod podeszwą. Niedługo potem ku zaskoczeniu Kruka, Diego zaczął nucić pod nosem jakąś melodię, stukając przy tym knykciami o swe kolana jakby wystukiwał rytm.
- Die..Scott – przerwał mu Kruk
- Nie jestem ślepy wiem, że przyszedłeś – odparł mu Diego – Daruj sobie te zakonne „Scott” i mów do mnie Diego.
- Powrót do przeszłości? – spytał zainteresowanym tonem Kruk – Ciekawe, że też wcześniej mi nie wspomniałeś o tym, że twoim ojcem był sam ambasador Atlantydy – Jonathan Smith…
- Kto ci powiedział?
- Ta żmija Seginus zawsze ma coś do powiedzenia…
- Doprawdy? – prychnął rozdrażniony Diego – No cóż, jak się nie jest poważanym to zawsze pozostaje szansa zdobycia popularności roznosząc plotki…normalnie baba się z niego robi – Kruk o mały włos nie parsknął śmiechem. – Do rzeczy, Kruk. Ty też sądzisz, że zbudujesz nową Atlantydę? – uniósł głowę znad kolan by móc mu spojrzeć prosto w oczy.
- Nie będę ukrywał, że taka propozycja nie była mi złożona…
- Wierzysz w to? Naiwny jesteś, jak małe dziecko.
„Małe dziecko? Co on sobie wyobraża?”
- Jesteś głupcem Diego. – wysyczał gniewnie Kruk - Jesteśmy potęgą, a takie nędzne gnidy jak ty nie przeszkodzą nam w planach.
- Chcesz się założyć? – zaśmiał się Diego, podnosząc się z kamiennej posadzki – Spójrz za siebie, mój ty Kruczku…
Chcąc nie chcąc Kruk odwrócił się za siebie. To, co ujrzał wywołało w nim zimną furię. Cela naprzeciwko…była otwarta. Właśnie w tej celi zamknięci byli…
- Stefan, Sergiusz, Wiktor, Adam i Robert. Razem pięciu więźniów. Dwoje dorosłych i troje dzieciaków – wyliczył na palcach Diego.
- POMOGŁEŚ IM ZWIAĆ! ZABIJĘ CIĘ! – Diego w porę umknął przed wściekłym Krukiem. Zgrabnie wyminął go i chwilę potem już był za drzwiami celi. Zanim Kruk zdążył się zorientować, co jest grane, Diego chwycił klucze, które leżały nadal na podłodze i zamknął mężczyznę w celi.
- Przyrzeknij, że nie narobisz hałasu – powiedział Diego, przytykając palec do ust – Chyba nie zaczniesz wołać pomocy, co Kruk? Chcesz, żeby wszyscy się dowiedzieli jak wielki Pan został wykiwany? – uśmiechnął się.
- Ty podstępny…
- Cichutko…Kruczku.
Drzwi celi zatrzęsły się.
- Pogadałbym dłużej, ale wiesz może innym razem. Trochę się spieszę.
Nagle ręka stojącego tuż przy drzwiach Kruka, wystrzeliła w kierunku Diega. Ten jednak szybko ją uchwycił i pociągnął z całej siły do siebie. Efekt był tego taki, że Kruk doznał lekkiego wstrząsu mózgu uderzając głową w kraty. Zachwiał się pod wpływem chwilowego braku równowagi i chwycił się za głowę próbując przerwać to dzwonienie, jakie słyszał w głowie.
Parę minut później, Kruk zorientował się, że Diego najwyraźniej zaraz po tym incydencie ulotnił się.
- Nie pozwolę, żebyś ze mnie kpił Diego – wysyczał wyrywając drzwi z zawiasów. Szybkim krokiem podążał mrocznym korytarzem, zerkając na mijane cele, czy lokatorzy, jacy powinni się w nich znajdować nie dali „dyla”. Kruk był pod tym względem bardzo uczulony – nie znosił ucieczek. Zawsze było wtedy najwięcej roboty w chwili, gdy się miało najmniejszą ochotę na uganianie za psychicznymi maniakami i podrzynanie im gardeł. Nie było w tym żadnej finezji, za jaką uważał Kruk polowanie na bezbronne ofiary – to była zwykła, sucha robota, przy której można było się nabawić tylko paru dodatkowych blizn. Zero satysfakcji.
- Wstawać wy gnidy zawszone! – ryknął wściekle Kruk, gdy dotarł do miejsca, gdzie gromadzili się strażnicy. Z krzeseł poderwało się natychmiast parę postaci, które nerwowo zaczęły udawać, że nic złego nie robiły. Kruk jednak zauważył, jak pospiesznie upychali do kieszeni karty, którymi przed chwilą grali.
- Obijacie się i nie zauważyliście nawet, że więźniowie uciekli!
- Kto? Znaczy…my nic nie zauważyliśmy – odezwał się drżącym głosem jeden ze strażników.
- A jak mieliście ich zauważyć grając w karty?! – złapał swego przedmówcę za szaty – Opróżniać kieszenie! Wszyscy!
Mężczyźni ze spuszczonymi głowami, nie mając odwagi by spojrzeć swemu panu prosto w twarz, zaczęli wyciągać pomięte karty na stół.
- Banda kretynów! – krzyknął Kruk chwytając stół i rzucając nim o ścianę – Szukać mi zaraz Sergiusza, Stefana i tych dzieciaków, ale migiem!
Kruk celowo zapomniał wspomnieć o tym, że także Diego uciekł. Nie zamierzał się kompromitować mówiąc, że został wykiwany przez niego – już i tak miał dość tego, że wcześniej uciekł mu Remis i ledwo uszedł z życiem przed wściekłym Orfeuszem. Nie zamierzał pozwolić na to, by i Diego dołączył do tej grupki osób, które ostatnio zakpiły sobie z niego.
- Sprytne posunięcie – rozległ się głos dobywający się gdzieś z głębi zaciemnionego korytarza Z cienia powoli wychylił się Seginus. – Szkoda jednak, ze nie pochwaliłeś im się, jakiego to sprytnego mają dowódcę. Dać się zamknąć w celi…no proszę, a już myślałem, że Diego stracił swoje poczucie humoru…
- Pomińmy fakt, że go nigdy nie posiadał. Czego chcesz ty wredna kreaturo? Pobiegniesz się podlizać Antaresowi, mówiąc mu, że właśnie przyłapałeś mnie na tym jak mnie wykiwał Diego?
-Kusząca propozycja, nie powiem, ale chyba byś tego nie chciał? Jak by to wyglądało – ty, nasz naczelny zabójca w ciągu jednego dnia dałeś uciec słabemu Remisowi, potem o mało nie zostałeś zabity przez Orfeusza a teraz ta historia z Diegiem…taki wstyd…
- Trzymaj język za zębami a obiecuję ci, że nie skręcę ci karku – zmrużył oczy.
- Strasznie się boję – udawał przerażenie Seginus – Wiesz Kruk, nie chciałbym cię doszczętnie już pozbawiać twojego morderczego wizerunku, ale nie mogę się wręcz powstrzymać. Do twarzy ci z tymi pręgami…są takie seksowne…to chyba od tego spotkania z kratami, czyż nie? – zaśmiał się ignorancko.
Początkowo Kruk nie załapał żartu, jednak analizując to, co powiedział ten pachołek wywnioskował, że gdy uderzył o kraty musiał mieć teraz na twarzy odciski po nich, a więc długie, czerwone pręgi z których tak beztrosko nabijał się teraz Seginus.
Tego było już za wiele – nie zamierzał pozwolić, aby kolejno drwiono sobie z niego. Seginus będzie miał to „szczęście”, że oberwie mu się poczwórnie – za Remisa, Orfeusza, Diega i niego samego.
- Chcesz to załatwię ci takie same – zaproponował Kruk i nie czekając na odpowiedź, chwycił prześmiewcę za głowę i uderzył nią o kraty celi, która była niedaleko. Nie poprzestał jednak na jednym razie – był tak wściekły, że głowa Seginusa uderzała teraz o metalowe pręty z taką siłą, że niedługo można się było spodziewać szybkiej śmierci z powodu obrażeń czaszki.
- Prymitywne barażyństwo…próba uśmiercenia nam naszego drogiego Seginusa…nie masz ważniejszych spraw na głowie, Kruk?
Głowa ledwie przytomnego Seginusa przestała uderzać o kraty.
- Zdenerwował mnie – odrzekł sucho Kruk, widząc stojącego tuż nieopodal Antaresa.
- Ciekawy powód. Nie żebym się czepiał, ale to takie rozrywki są zarezerwowane dla bezmózgich kretynów, którym, gdy tylko zdarzy się niepowodzenie, od razu szukają zaczepki, by dać następnie upust swym emocjom. To takie nieprofesjonalne Kruk…Nie zabraniam ci się znęcać, ale chyba sam powinieneś jasno ocenić, kto zamiast Seginusa, powinien być na jego miejscu…
- Sugerujesz, że ja, czyż nie? Jakie to urocze, ale pozwól, że termin „bezmózgi kretyn” zostawię do twojej dyspozycji – warknął Kruk, wyzbywając się wszelkich zahamowań, co do sposobu wypowiedzi wobec najważniejszej osoby w Zakonie.
Rozległ się świst powietrza i chwilę potem Kruk miał złamaną szczękę. Niewiele by brakowało, a zawyłby z bólu, gdyby nie obecność Seginusa, który gdyby tylko usłyszał jego jęki, miałby kolejny powód na wyśmiewanie go w przyszłości.
- Najwyraźniej nie zrozumiałeś mojej lekcji o szacunku. Widać potrzebny był ci przykład tego, co się może stać, gdy się nie przestrzega pewnych reguł.
Seginus uśmiechnął się tępo – nadal był lekko oszołomiony po zaserwowanych mu wcześniej uderzeniach. Po twarzy spływały mu strużki krwi, a na policzkach i czole wyraźnie zaczynały się zaznaczać pręgi. Gdyby Kruk miał jak się odezwać, zapewne oznajmiłby złośliwie Seginusowi, ze i on wreszcie może się pochwalić paskami na gębie.
- A teraz chciałbym, żeby Diego razem z tamtymi trafił do naszych klatek. Nie chciałbym, aby ponownie powtórzyła się sytuacja, jaka miała miejsce parę godzin wcześniej. Czy to jasne Kruk? Tym razem chcę widzieć całą szóstkę, a jeśli nie to pomyślę nad tym, któremu z was wypalić dziury na czole.
Mężczyźni pokiwali głowami i zniknęli w ciemnościach. Potem było już tylko słychać jęki Seginusa staczającego się po schodach, z których najwyraźniej zepchnął go Kruk…

Napisany przez: Jade^_^ 21.02.2004 22:52

Postarałaś się avuś... na prawdę się postarałaś
part jest zaczepisty... trochę się w nim dzieje, jest się z czego pośmiać.. biggrin.gif
po prostu świetne biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 22.02.2004 16:33

Ten part jest trochę dziwny i w dużej częsci opisowy - tak musi być. Pojawia się tu nowa postać, której jeszcze nie do końca dopracowałam, no ale myślę, że będzie nastepną ciekawą postacią Zakonu =) Jej charakter może się wydawać później trochę skomplikowany, ale to z powodu pewnej odmienności charakteru. Ta postać będzie takim jednym z pierwszych przykładów na to, że Zakon składa się nie tylko z samych zabójców i innych maniaków, ale także z ludzi, których moc wcale nie musi polegać na sile mięśni i umiejętności władania mieczem czy kosą - ale na sile umysłu i tego co można nazwać niezdrowym dążeniem do celu za wszelką cenę.

Postanowiłam dać taki wstęp, bo potem mi wylatujecie, że jest nudny part, że nie rozumiecie czegoś. Macie już jako taki zaczątek na czym będzie polegać rola tej postaci i myślę, że może nie zaśniecie. Nie zawsze bowiem trzeba na siłe wplatać akcję - ten part akcji nie wymaga i ma zadanie informujące =)

Part 70

- Tracę cierpliwość do tego wszystkiego, rozumiesz?
Po nieprzyjemnym spotkaniu z Krukiem i Seginusem, Antares pomyślał, że sprawy zaczynają biec nie po tym torze, co powinny. Plan zabicia Remisa nie powiódł się, mimo iż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wszystko pójdzie gładko. Był przekonany, że już prostszej roboty dla Kruka nie mógł wymyślić. Mylił się.
- Pan Horovitz jest całkowicie pod naszą kontrolą. Jest tak zachłanny na złoto, że nawet nie zauważył, że monety, jakie mu dajemy są fałszywe. Wzięliśmy metalowe krążki, wybiliśmy na nich odpowiednie nominały i podkolorowaliśmy je odpowiednio.
- Wiedziałem, że z nim będę mieć najmniejsze problemy. Jednakże niepokoją mnie sprawy, które skończyły się porażką, chociaż – zaakcentował Antares – powierzyłem je osobom, których zawsze ceniłem za profesjonalizm. Teraz jednak wiem, że nawet najlepsi ludzie nie są w stanie zagwarantować mi pełnego sukcesu.
- Panie, sądzę, że jeszcze nie wszystko stracone. Mamy nadal parę asów w rękawie. – zapewnił go rozmówca.
- Teraz mój plan muszę oprzeć na tym, co do tej pory uznawałem za mało istotny, Taurynie. Będzie to wielce ryzykowne, ale nie mam nic do stracenia. Choć po ostatnich niepowodzeniach moich ludzi, nie powinienem tego mówić, jednak chcę ci pogratulować tego, jak gładko sobie poradziłeś z Horovitzem.
Tauryn miał zamiar zaprotestować, gdyż nie czuł się szczególnie dumny z wykiwania osoby tak durnej, za jaką uważał niewątpliwie dyrektora Akademii. Antares powstrzymał go jednak, unosząc do góry rękę na znak, aby powstrzymał się od ewentualnych sugestii na temat tego, co dowódca Zakonu powinien uznawać za powód do dumy czy też hańby.
- W związku ze zmianą planów, chciałbym ci powierzyć zadanie. Od razu zaznaczam, że od jego wykonania zależy cała nasza przyszłość – położył swemu podwładnemu rękę na ramieniu – Jesteś gotów przyjąć wyzwanie?
Tauryn bez wahania przyjął propozycję, której zakończenie sukcesem, na pewno przyczyniłoby się do prestiżu jego osoby i zapewne rychłego awansu na wyższe stanowisko. Był osobą ambitną, dlatego nigdy nie zastanawiał się nad trudnością powierzanych mu zadań – zawsze lubował się w tych najtrudniejszych, ponieważ nigdy nie zawodził w ich rozwiązaniu.
Antares nie przypadkowo powierzył Turynowi zadanie pozyskania sobie poparcia Horovitza. Wydawało się to bardzo banalne, jednakże Turyn posiadał umiejętność, której żaden z jego pobratymców nie miał tak doskonale rozwiniętej jak on – był, bowiem znawcą ludzkiej natury. Jego działania zawsze, bowiem opierały się na psychologicznym rozpracowaniu przeciwnika. Dodatkowo potrafił zawsze bezbłędnie wyczuć zamierzenia ofiary, świetnie potrafił przewidywać jej następne ruchy, co zawsze stawiało go ponad nią i dzięki czemu nigdy nie przegrywał. Nikt tak dobrze nie znał się na ludziach jak on – znał zasady działania umysłu poszczególnych osób na podstawie krótkiej rozmowy z nimi. Nawet w tej chwili, gdy rozmawiał ze swym dowódcą, analizował każde jego wypowiedziane słowo, każdy jego ruch i spojrzenie – tak budował informacje o człowieku - na podstawie wnikliwych obserwacji.
Było jednak coś, co stępiło jego zmysł oceniania ludzi – nie chodziło o to, że się mylił, jednak o to, że jego umiejętności zubożały z porównaniu, gdy był u szczytu swej „mocy”. Kiedyś bardzo szybko analizował dane, jakie podświadomie przesyłali mu jego rozmówcy – obecnie bazował na wynikach swych wcześniejszych obserwacji, próbując skutecznie dopasować przypadek nowo poznanego człowieka z przypadkiem, z którym miał wcześniej do czynienia. Często, bowiem kazano mu „badać” osoby o bardzo charakterystycznych cechach – zazwyczaj chodziło o łgarzy, chciwców, morderców itd. Tauryn zwykł mawiać, że są to klasyczne przypadki, więc nigdy długo nad nimi nie musiał się rozwodzić i zazwyczaj trafnie przepowiadał, co siedzi w umyśle danego delikwenta. Takie zadania doprowadziły, że nie rozwijał swych umiejętności poprzez poznawanie innych, ciekawych osobowości. Początkowo bardzo ubolewał nad tym, jednakże później stało mu się to zupełnie obojętne – stracił zamiłowanie. Nie potrafił już się cieszyć z nowo odkrytego działania zaskakującego umysłu. Do dziś pozostał mu jednak ten mechaniczny zmysł oceniania ludzi. Nigdy nie odwracał oczu od swego rozmówcy i zawsze mimo woli kodował sobie, jaki dana osoba ma sposób wypowiadania się, jak duży zasób słów posiada, jakich słów używa najczęściej, w jakich sytuacjach się denerwuje czy też raduje i tym podobne. Dla normalnego człowieka takie myślenie podczas zwyczajnej rozmowy mogłoby doprowadzić do rozdwojenia jaźni, z powodu nadmiaru informacji i skupianiu swej uwagi na wielu rzeczach naraz, lecz dla Tauryna było to całkiem normalne.
Tym, co zahamowało rozwój umiejętności Tauryna był posłanie go na nauki do ludzi, których codzienna praca polegała na fałszerstwie, podrabianiu pieniędzy, obrazów i innych wartościowych rzeczy. Jedyne, co go ciekawiło w swej nowej pracy, był fakt, że poszerzył horyzonty swej wiedzy o sztuce – co prawda w kierunku jaki nie wydawał się chwalebny, ale zawsze było to coś. Parę lat praktyki zrobiło z niego najlepszego fałszerza, ale także faceta, który zaczął myśleć jak jego mistrzowie, czyli Zakonnicy. Jedyne szczęście, jakie go spotkało polegało na tym, że nigdy nie musiał mieć styczności z ludźmi pokroju Orfeusza czy Kruka – a więc tymi, którzy zajmowali się w Zakonie tym, co najważniejsze, a więc zabijaniem i mordowaniem. Jego pozycja w Zakonie klasyfikowała się jako „wielce użyteczna praca umysłowa”, dlatego też zwolniony był z masowych akcji pościgów za ofiarą i zarzynaniem jej ku ogólnej uciesze współbraci.
Pomimo wielu lat spędzonych w Zakonie, nie figurował on nigdy na kartach ludzi zajmujących się ściganiem Zakonników. Uważano go za osobę stwarzającą małe zagrożenie społeczne. Bardziej, bowiem interesowano się psychopatami mordujących niewinnych obywateli, niż fałszerzem. Wydawało się to nawet logiczne – facet przecież nie zabijał ludzi, a więc można go było skreślić. Było to nie do końca słuszne założenie. Nikt, bowiem nie pofatygował się nigdy by pogrzebać w dokumentach Tauryna i wnikliwiej przyjrzeć się jego historii. Gdyby, choć jedna osoba w rządzie zadałaby sobie ten trud, na pewno inaczej patrzono by na tego człowieka. Nie należy, bowiem ignorować kogoś, kto kiedyś rozpracował plan działania tajnej organizacji Navaget, doprowadził do ujawnienia tajnych informacji, które w przyszłości pomogły wymordować jej członków. Wszystko przez chorobliwą ambicję…
- Co mógłbym uczynić dla ciebie, mój panie?
- Musisz doprowadzić Horovitza, by opuścił razem ze wszystkimi Akademię…żeby ją zniszczył…- wyszeptał podnieconym głosem Antares - Chcę, żeby zamczysko opustoszało…wiało pustkami…żeby mróz przeszywał każdego, kto odważy się powrócić w jego mury…chcę go mieć na własność…
- Doskonale rozumiem – odpowiedział spokojnym tonem Tauryn – Ma zamknąć ją?
- Nie. Życzyłbym sobie, żeby doprowadził do morderstw. Skłoń go to tego Taurynie, a obiecuję ci sowitą zapłatę za twój trud.
- Mam go podżegać do tego by zamordował paru uczniów? – spytał zaniepokojonym głosem.
- On ma oszaleć Taurynie. Chyba potrafisz nim tak zmanipulować, aby był ci posłuszny? – podpytał sprytnie dowódca.
- Ależ oczywiście, ze potrafię. To dla mnie żaden problem. Chciałbym się jednak wymienić pewnymi uwagami, jeśli można. Otóż, zastanawia mnie, czy ma sens nakłanianie tego kretyna, aby mordował uczniów? Władze uznają, bowiem go za niepoczytalnego i każą usunąć, a na jego miejsce wstawią nowego.
- Nie wstawią. Bo to nie jego będą podejrzewać.
- A więc kogo?
- Ducha, Taurynie. Naszego drogiego, Simona. Wyniosą się stamtąd szybciej niż się tego spodziewasz. Nikt nie będzie walczył z niematerialnym geniuszem zbrodni, na jakiego go wykreujemy – zatarł ręce z zadowoleniu.



Napisany przez: Jade^_^ 22.02.2004 17:55

nooo widzę, że zaczynasz inaczej podchodzić do ficka
jak się już psycholog pojawił, to będzie niezła jazda biggrin.gif
znam z własnego doświadczenia życiowego (nie fickcyjnego)
jak się grę psychologiczną wprowadza, to mniej wtajemniczony umysł (czyt. poryty mózg z jeszcze bardziej zrytą psychą) się w tym gubi
ale nie ma to jak my, nie ava? laugh.gif
takie pytanie... skąd Antares i reszta wiedzą o Simonie?

Napisany przez: avalanche 22.02.2004 18:08

już ci wytłumaczyłam ^^ ale wyjaśnię jakby ktoś inny miał wątpliwości

Antares - ma parę lat na karku, zdążył poznać taką osobę jak Simon (nie wiem czy osobiście, ale na pewno o nim słyszał - zalazł mu za skórę swoimi pomysłami XD)

Tauryn - tak jak wspomniałam w ff, rozpracował Navaget, więc tez miał styczność z Simonem (to samo co w nawiasie wyżej)

Psychologiczne gierki nie ma co XD ale ja pomysłu nie mam =) trzeba będzie nad tym pogłówkować.

Napisany przez: avalanche 23.02.2004 20:46

Dobra wy szczupaki macie tą zakichaną Akademię XD i tych świętoszków (pełny skład pewnie w następnym parcie albo za dwa). Jestem przybita i strasznie mi łeb nawala. Part jest krótki i można w nim wyczuć wpływ mojego humorku.

Tak poza tym pojawia się kolejna nowa postać - na razie tylko wspomniana, ale w następnym parcie będzie coś więcej. Mogę powiedzieć, że co do "tej" postaci mam bardzo pozytywne emocje i wydaje mi się, że będzie jedną z ciekawszych (może najciekawszych) z ramienia jak to określacie - tych dobrych. Poza tym powiem tylko tyle, że jak ktoś będzie mieć skojarzenia z brzmieniem jego imienia i nazwiska to to nie będzie przypadek XD Zresztą potem wam powiem - nawet jego ksywa będzie się z tym skojarzeniem bezpośrednio łączyć.

Miłego melancholijnego czytania życzę albo jak tam sobie chcecie. jutro mam zawalnony dzień (klasówka z fizy i odpowiadanie z chemii + 2 angielskie + PO + biologia + polski + niemiecki. Pomódlcie sie za mnie ludzie dobrej troski) W czwartek natomiast poprawa z matmy a za tydzień w środę "mała matura" - tez z matmy. Od razu uprzedzam, że nie chodzę do klasy maturalnej jakby kto miał skojarzenia. Mój matmatyk ma własny tajny system...

Part 71

Jakkolwiek niedorzecznie brzmiałoby stwierdzenie, aby zrobić z dobrotliwego ducha sprawcę morderstw, Tauryn podjął się zadania. Niespodziewanie pojawiła się szansa na to, by sprawdzić jak kretyn pokroju Horovitza, da się szybko omamić i zwariuje. Jeszcze nigdy Tauryn nie musiał nikogo doprowadzać do szaleństwa, jednak, czego nie robi się dla dowódcy i dla zaspokojenia własnych ambicji, by udowodnić, że jest się najlepszym...
Antares szczegółowo wytłumaczył, na czym ma polegać plan, jaki przygotował. Tauryn z rosnącym napięciem słuchał jego wypowiedzi, w której aż roiło się od makabrycznych opisów morderstw, jakich w przyszłości miał dokonać Horovitz. Co prawda mało obchodziło go jaką satysfakcję można czerpać z zabijania, ale z wrodzonej uprzejmości nie pokazywał jak nużą go te wizje dzieciaków z pokiereszowanymi ciałami. Interesowało go natomiast to, w jaki sposób będzie oddziaływać na swą ofiarę. Antares zgodził się na pewną swobodę działania ze strony Tauryna, jednak zastrzegł, aby nie przedłużał niepotrzebnie akcji, gdyż nie ma czasu na jego wyrachowane gierki psychologiczne.
Po skończonej rozmowie Antares podał mu rękę na pożegnanie i zatopił się ponownie w rozmyślaniach na temat tego, co ma się zdarzyć w niedalekiej przyszłości.

Podczas, gdy Zakon knuł szatańskie plany zagłady, w oddalonym o wiele kilometrów innym zamczysku, toczyło się zwykłe, można rzec monotonne życie uczniów Akademii. Wszystko zdawało się tu wyglądać po staremu – zwyczajni uczniowie wstający zwyczajnie o tej samej porze i zwyczajnie udający się na niezwyczajne lekcje, swych niezwyczajnych nauczycieli, pośród których prym niezwyczajności wiódł nie, kto inny, jak profesor Twintower.
- Kolejne spóźnienie Karlsen – skrytykował ucznia, który właśnie wpadł po klasy – Trzeba ci załatwić specjalne budzenie, czy może łaskawie ruszysz tyłek i nie będziesz się wylegiwał w łóżku do późna?
- Przepraszam panie profesorze, to się więcej nie powtórzy – wyrecytował z pamięci. Codziennie wciskał tę samą bajeczkę. Twintower rzadko miewał odruchy dobroci, jednak tym razem powstrzymał się od wywalenia Michała za drzwi, co robił codziennie, od kiedy Michał zaczął się spóźniać na jego lekcje. Tym razem wyglądało na to, że ulitował się nad nim i pozwolił zająć miejsce w klasie, aby wysłuchał wykładu, jaki dziś przygotował.
Michał sprawiał wrażenie nieobecnego. Machinalnym ruchem otworzył stronę książki, o jaką prosił ich profesor a później udawał, że robi notatki. Rysował nic nieznaczące bazgroły, zamalowując całą kartkę zeszytu czarnymi liniami, niechlujnie ze sobą połączonymi w napis: Anarchia – droga ku wolności uciśnionych obywateli.
Twintower, który zazwyczaj lubił się przechadzać po klasie w czasie swych wywodów, kątem oka zauważył napis widniejący w zeszycie Karlsena. Od razu przypomniał sobie, kto wygłasza takie hasła na korytarzu i zamalowuje nimi szkolne klatki schodowe i poprzysiągł sobie, że przy najbliższej okazji utnie sobie małą pogawędkę z pewnym uczniem ze starszej klasy – czołowym anarchistą Akademii.

Michał od dłuższego czasu wykazywał oznaki depresji, która nękała go od momentu porwania jego przyjaciół przez Zakonników. Początkowo trzymał się dzielnie, jednak po krótkim czasie zaczął się podłamywać. Gnębiły go różne myśli, miewał ataki melancholii, żył w ciągłym stresie i na dodatek musiał się użerać z Radkiem, Laurą i tym klubem kretynów z kółka filozoficznego. Stanowczo dla jednego człowieka to było za dużo. Czuł się bardzo samotny i zraniony, gdyż paru uczniów chciało sobie zrobić z niego kozła ofiarnego do dręczenia. Pomimo, iż zawsze udało mu się wyjść obronną ręką z tych nieprzyjemnych sytuacji, to zawsze potem miał „skopany” dzień.
Kiedyś na korytarzu natknął się na dziwnego chłopaka, który spray’em wypisywał na kamiennych ścianach napisy, w których pojawiły się słowa wolność i wyzwolenie, a wśród nich – anarchia. Obok widniał rysunek litery A zamkniętej w kółku.
Bardzo zaintrygowało go to, co robił ten chłopak – na takie wyskoki malowania ścian zawsze pozwalał sobie Wiktor, ale Michał nigdy nie widział, aby ktoś oprócz jego przyjaciela ktoś inny zajmował się tym nielegalnym precedensem. Widać musiała tu działać tak zwana siła wyższa – Twintower.
Wtedy rzeczywiście na schodach pojawił się Twintower. Wymienił kilka słów z owym uczniem i ku niezadowoleniu młodego grafficiarza, napis wtopił się z mur nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Twintower jednak nie wiedział, że tuż po jego odejściu właściciel farby z puszki ponownie przyczynił się do zabrudzenia ścian nowym napisem.
Po tamtym „spotkaniu”, Michał jeszcze wiele razy był świadkiem produkowania się młodego artysty na ścianach. Parę razy o mało nie doszło do podobnej sytuacji, kiedy to po raz pierwszy spotkał tego dziwnego chłopaka, a więc do pojawienie się znienacka zza rogu Twintower’a. Widać było jednak, że od tamtej pory ten wycwanił się i jak dotąd profesor mimo usilnych starań wykrycia choćby kropelki farby nie zauważył niczego podejrzanego.
Kim był ten chłopiec? Michał wiedział, że chodził do starszej klasy i miał osiemnaście lat. Był wysokim brunetem z rozwichrzonymi włosami z ciemną karnacją skóry i ubierał się na czarno. Jego ubrania zawsze pokrywały jakieś naszywki a na ręku nosił czarną, skórzaną pieszczochę. Poza tym sprawiał wrażenie całkiem miłego, ale z całą pewnością nie do końca normalnego.
Nazywał się Arthanius Aniel i był anarchistą.

Napisany przez: Mordoklejka 29.02.2004 20:22

Świetny part! cool.gif
Jak zwykle zresztą! biggrin.gif
Cos mi sie ta nowa postać z Aniołkami kojarzy, ale czy tak bedzie to nie wiem!

Napisany przez: avalanche 06.03.2004 22:20

pisałam to w WordPadzie bo nie mam jeszcze zainstaowanego Office'a ( więc i Worda) po przeczyszczeniu dysku.

Part 72

W Akademii wyczuwało się niezdrową atmosferę. Odnosiło się wrażenie, że coś jest nie tak jak być powinno. Szczególną uwagę zwracało zachowanie niektórych z profesorów.
Profesor Grey, od chwili porwania uczniów przez Zakonników stał się rozdrażniony i zasępiony. Doszło nawet do sytuacji, gdy publicznie zarzucił swemu koledze po fachu - profesorowi Shepardowi - że to on ponosi odpowiedzialność za to, co się stało z uczniami. Sytuacja była na tyle nieprzyjemna, że z trudem odsunięto obu panów do siebie, gdy skakali sobie do gardeł.
Często dochodziło do sprzeczek na tle wydarzeń z przed paru tygodni i zawsze kończyło się to tym, że obie strony konfliktu nie odzywały się do siebie, a na wspólnych posiłkach nie widywano ich na stołówce - wszyscy bowiem jadali w swoich pokojach i zamykali swoje gabinety na czas sjesty, by nikt im nie mącił spokoju.
Nawet lekcje z nauczycielami, którzy popadli wcześniej w awanturę, były nie do zniesienia. Lekcje bowiem były sztywne i niekiedy prowadzone z dyktatorskim zapałem doprowadzenia do ślepego posłuszeństwa i nie dyskutowania z wykładowcą. Luźne dyskusje, jakie często odbywały się na lekcjach prof. Grey'a zdawały się być już tylko mglistym wspomnieniem dawnych czasów. Z twarzy młodego profesora znikł uśmiech ustępując miejsca twardemu spojrzeniu i obojętnej postawie wobec wszystkich, którzy odważyli się do niego odezwać bez pozwolenia.
Profesor Grey nadal miał w pamięci epitet jaki padł z ust Sheparda i od tamtej pory jego zły humor szerzył się niczym zaraza. Co prawda, sprawiał wrażenie jakby chciał stać się trochę milszy, chociaż wobec swych podopiecznych, ale mimo tego nie potrafił tego zmienić.
Jedynym, który wydał się odporny na to wszystko, był Twintower. Jego wiecznie skwaszona mina i niechęć do przejawów dobroci z jego strony, wydawała sie nareszcie znaleźć tło do swych działań. Uczniowie jednak chodzili przygnębieni nawet bez jego wrednych docinków, co w pewnym sensie nieco deprymowało starego profesora. Na jego lekcjach panowała senna atmosfera, ale bynajmniej nie z powodu wywodów jakie miał nieraz w zwyczaju wygłaszać, ale dlatego, że żaden z uczniów nie przeszkadzał mu gadaniem, chichraniem, rzucaniem w niego samolocikami z papieru czy nawet niewinnym bazgraniem po ławkach. Wszyscy siedzieli grzecznie, wyprostowani na twardych krzesłach i nie okazywali żadnej ochoty do psocenia.
Początkowo Twintowerowi odpowiadał ten stan rzeczy - wreszcie mógł się spokojnie realizować na lekcjach, bez obawy na bezczelne przerwanie mu jego wykładu. Uczniowie z anemicznym wyrazem twarzy notowali ważniejsze rzeczy i tępym wzrokiem wpatrywali się na swego nauczyciela, wyglądając przy tym jak bezmózgie zombie. Nie wybuchały już głosy oburzenia, gdy Twintower celowo stawiał niższy stopień, za brak najmniejszego, aczkolwiek jego zdaniem - naistotniejszego szczegółu będącym kluczem całej teorii. Uczniowie bez żadnego rozżalenia przyjmowali do wiadomości, że nie mogli otrzymać lepszej oceny. Sprawiali wrażenie jakby im w ogóle nie zależało na ocenach, co oczywiście Twintower wytknął im kiedyś podczas jednej z jego lekcji. Usłyszał wtedy w odpowiedzi, że nie obchodzą ich oceny bo ich kryteria przyznawania są niejasne a wystawiający je nauczyciel daje je według własnego widzimisie, oraz że "władza" ma zawsze fałszywy pogląd na stan wiedzy ucznia.
Po raz pierwszy w jego karierze zaniepokoił go taki stosunek do nauki. Patrzył z niedowierzaniem po twarzach uczniów, którzy bez emocji zaaprobowali wypowiedź ich kolegi, nie sprzeciwiając się jej. Oni rzeczywiście tak myślą - podpowiedział mu wtedy głosik w jego głowie. I ten sam głos, dodał potem - "to nie jest normalne Howardzie"...

Drugą osobą po Twintowerze, która bynajmniej nie zaliczała się do grona rozłoszczonych ani do grona przygnębionych, był Arthanius - jedyny uczeń, który nie popadł z masową depresję. Twintower nie wiedział, czy cieszyć się z tego powodu, jednak w ostatecznym rozrachunku, łamiąc zasady swojego kodeksu bycia niemiłym dla każdego ucznia, "normalność" Arthaniusa w pewnym sensie podniosła go na duchu. Pomimo tego, że oficjalnie nie znosił każdego, którego miał przyjemność kiedykolwiek uczyć, to jednak chłopak ten zaliczał się do wąskiego grona tych uczniów, których w głębi serca stary profesor lubił, ale nigdy im tego nie okazywał. Sądził bowiem, że taka informacja mogłaby zaszkodzić i wywołać u jego "ulubieńców" niezdrową pewność siebie i jeszcze większe rozhulanie z powodu takiego zaszczytu. Nie ulegało wątpliwości, że Twintower darzył wewnętrzną sympatią największych łobuzów i dziwaków, z jakimi miał styczność i nawet pomimo najsroższych kar dla nich, istaniała między nimi niewidzialna więź i ukrywany wzajemny szacunek.
Arthanius był dość specyficznym uczniem. Cechował go niesamowity upór i przeświadczenie, że zawsze ma rację, nawet gdy jej nie ma. Jednakże, tym co go wyróżniało spośród innych było jego zamiłowanie do anarchizmu. Buntował się przeciwko każdej formie wywierania na nim presji czy próbie podporządkowania go sobie poprzez inną osobę. Nie znosił ograniczeń i bynajmniej posiadał inny system wartości - dla niego najważniejsza była wolność...świadomość bycia wolnym człowiekiem, któremu nie narzuca się z góry ustalonych zasad i reguł ustalających jakość, formę i styl, w jaki ma żyć.
Twintower był osobą, z którą Arthanius najczęściej wdawał się w dyskusje. Obaj zawzięcie bronili swoich stanowisk i nigdy nie dawali się przekonać do racji drugiego.
- Arthanius zostań - wzrok profesora padł na pakującego się właśnie chłopaka w ostatniej ławce. Profesor odczekał, aż cała klasa zmizerniałych osiemnastolatków wywlecze się sali i dopiero wtedy przystąpił do rozmowy. Podszedł wolnym krokiem do siedzącego w ławce Arthaniusa, trzymającego przed sobą napakowany plecak. Twintower był pewny, że znajdują się tam nie tylko książki ale także coś nielegalnego - o co zresztą narazie nie miał zamiaru go oskarżać, bowiem nie o tym chciał z nim rozmawiać. Na rewizję rzeczy osobistych przyjdzie jeszcze pora...
- Pamiętasz jak rozmawialiśmy o malowaniu na ścianach, Arthanius? - zapytał spokojnie, siadając na ławkę, naprzeciw siedzącego ucznia.
- Pamiętam - odparł chłopak.
- Pamiętasz może co wtedy powiedziałem?
- Pan profesor był łaskaw zwrócić mi uwagę, że to jest miejsce publiczne i nie życzy sobie, abym obnosił się ze swoją ideologią - powiedział z pamięci i po chwili dodał - To było niesprawiedliwe panie profesorze i pan o tym dobrze wie. Mam prawo wyrażać swoje poglądy.
- Powiedz mi Arthanius. Myślałeś kiedyś o tym, żeby inni się do ciebie przyłączyli? - zapytał profesor, ignorując wcześniejszą uwagę o jego wielkiej niesprawiedliwości.
- Nie jestem tanim nawoływaczem, który sądzi, że aby osiągnąć swój cel musi do tego zwołać grupę ludzi i nakłaniać ich do narzucania innym swoich poglądów. - żachnął się Arthanius.
- To ty tak myślisz. Fakty są inne.
- Pan profesor będzie mi łaskaw przedstawić te 'fakty' - poprosił znudzonym tonem.
Twintower podał mu zeszyt, który do tej pory leżał za nim i podał go Arthaniusowi.
- Przejrzyj go - zachęcił.
Arthanius przewertował szybko kartki, ziewając ostentacyjne.
- Zaistne ciekawe. Czyżby to był zeszyt jakiegoś pierwszaka? - spojrzał na pierwszą stronę zeszytu - No tak, miałem rację. Michał Karlsen, klasa pierwsza - przeczytał.
- Bądź łaskawy spojrzeć na ostatnią lekcję.
Kartki zeszytu ponownie zostały wprawione w ruch, zatrzymując się tam, gdzie nakazał mu spojrzeć Twintower. Na całej stronie widniał napis " Anarchia – droga ku wolności uciśnionych obywateli".
- Przekraczasz pewne granice Arthanius - powiedział srogim tonem Twintower.
- Co mnie obchodzi co ten dzieciak pisze w zeszycie? Panie profesorze, bądźmy poważni, bo to co mi chce pan wmówić to jest jakaś paranoja.
- A co ja chcę ci wmówić Arthanius?
- Pan profesor myśli, że kładę jemu do głowy regułki anarchistyczne, uczę jak zorganizować manifestację i pewnie jeszcze tego co to jest czarny blok. A ja panu odpowiem: bujda. Nikogo nigdy nie namawiałem. Jak chce sobie szczeniak zostać anarchistą to jego wola i mi nic do tego.
- Robisz to poprzez swoje działania. Oni nie mają na tyle zdrowego rozsądku, aby podchodzić do sprawy tak jak ty.
- Miło mi to słyszeć panie profesorze. Niech pomyślę...tak, to chyba pierwsze uznanie pod moim adresem z pana ust. Nie chcę nic sugerować, ale pan się chyba źle czuje. - uśmiechnął się nieznacznie, odwracając głowę lekko w bok.
- Uświadamiam cię tylko, że możesz wyrządzić szkody takim postępowaniem - parł dalej Twintower ze śmiertelnie poważną miną.
- Czym? Malowaniem na ścianach symbolu anarchii? - parsknął śmiechem.
- Tobie wydaje się to niewinne. Oni jednak zaczynają to odbierać, jako nawoływanie do buntu.
- Chwila moment! Pan profesor myli...
- Nie mów mi co mylę Arthanius! - wrzasnął Twintower, usadzając z powrotem na miejsce podnoszącego się już z miejsca oburzonego osiemnastolatka.
- Jest pan śmieszny - wysyczał przez zęby Arthanius.
- Nie pozwalaj sobie. Nie rozumiesz, że te dzieciaki odbierają wszystko tak jak chcą to widzieć? Myślisz, że z czym kojarzy się anarchia u człowieka, który nie miał z nią nigdy styczności?
- Szczerze? Z wolnością - odparł uczeń.
- Mylisz się. Anarchia kojarzy się powszechnie z chaosem, nieporządkiem i brakiem władzy.
- To pana osobiste zdanie, które nie reprezentuje głosów innych. Pan ma jedynie przeświadczenie, że oni tak myślą.
Arthanius wydawał sie być powoli znudzony tłumaczeniem upartemu profesorowi, że się myli i tym kompletny brak porozumienia.
- Nie bronię ci, żebyś ty był anarchistą, ale uprzedzam - szkoła to nie miejsce do propagowania haseł wolnościowych i jeśli zobaczę u jeszcze jednego ucznia podobne napisy - pomachał mu przed nosem zeszytem - to ostrzegam, że wyciągnę z tego daleko idące konsekwencje, których ostatnim punktem będzie wydalenie z Akademii.
- Nie ma pan prawa do tego - zerwał się z ławki - Pan się trzyma swojego bezmyślnego systemu, gdzie jedna wyróżniająca się jenostka jest gnojona za to, że myśli inaczej!
- Arthanius uprzedzam...
- Mam w nosie pana uprzedzenia! Nie obchodzi mnie to co sobie pan myśli! Nie ma pan zielonego pojęcia o sprawach, które mi pan tu mówi i śmie mi pan jeszcze grozić! Do jasnej cholery mam już tego dosyć! - wykrzyczał prosto w twarz staremu człowiekowi. Ten jednak ani drgnął.
- Coś jeszcze panu powiem - uspokoił nieco swój ton - Ja nigdy nie działałem przeciwko panu. Nie popieram skrajności, jakie mi pan tu przedstawił - nigdy nie nawoływałem ludzi, żeby przeprowadzili szturm na rząd i obalili ich siłą. Pan mi natomiast wmawia, że malując na ścianach, podrzegam ich wszystkich, żeby z dnia na dzień zbuntowali się najpierw przeciwko nauczycielom, a potem żeby wywołali zamieszki na ulicach.
- Jesteś za młody na pouczanie mnie! - wrzasnął pryskając śliną - Za dużo sobie pozwalasz! Nie masz pojęcia do czego możesz doprowadzić! To zaszło już za daleko! Myślisz, że nie widziałem tego ostatniego napisu? - wysapał.
- A więc to o to chodzi... - zmrużył oczy Arthanius - Nic panu do tego.
- Będzie mi "do tego" dopóki to się będzie pojawiało publicznie. Ale dość! - walnął pięścią w blat - Od dzisiaj będziesz miał codzienne rewizje w pokoju. Rozumiesz?! Przetrząsnę cały pokój i jeśli znajdę w nim coś co mi się nie spodoba to możesz się spodziewać zawieszenia w prawach ucznia oraz pisemnego zaproszenia rodziców do szkoły!
- Odrażająca próba ograniczenia wolności - warknął Arthanius.
- Wyjdź - profesor złapał za zeszyt, wbijając w nie swoje żylaste palce i pokazując drugą ręką drzwi uczniowi. Arthanius chwycił za swój nienaturalnie wypchany plecak i opuścił salę, pozostawiając Twintowera samemu sobie.
Profesor skierował się w stronę katedry, gdy nagle poczuł ból. Złapał się w miejscu, gdzie było serce, krzywiąc się się przy tym bardzo.
- Cholerny szczeniak.. - wyspał, łapiąc się za oparcie najbliższego krzesła. Czuł, że zaczyna mu drętwieć ręka i że kłujący ból w okolicach mostka zaczyna promieniować w okolice pleców. Nie mógł złapać oddechu a pot spływał mu strużkami po twarzy. Twintower starał opanować swój strach, ale nie potrafił - lęk wraz z bólem przepełniały jego ciało, narastając coraz bardziej i bardziej.
Nagle krzesło przewróciło się, a trzymający się za nie profesor, osunął się na ziemię...

Napisany przez: avalanche 07.03.2004 20:50

mam nadzieję, że nie zostawicie mnie zupełnie bez komentarzy...

Part 73

- Panie profesorze...panie profesorze, czy pan mnie słyszy? - nawoływał ciepły kobiecy głos.
- Tak - odrzekł słabo profesor.
- Proszę odpoczywać - powiedziała uspokajającym tonem, nakrywając go bardziej kołdrą.
- Co mi się stało? Pamiętam tylko, że mnie zabolało..oo tu - wskazał dłonią - i nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Taki straszny ból...
- Miał pan zawał - powiedziała cicho doktor Grajewska.
- Co? - skrzywił się w niedowierzaniu.
- Musi pan na siebie uważać. Takie zawały spowodowane są najczęściej silnymi przeżyciami emocjonlanymi, bądź...
Twintower jakby się wyłączył - "silne przeżycia emocjonalne" - przypomniały mu co tak bardzo go zdenerwowało. Wydawało mu się prędzej zawału dostałby przy Wiktorze niż przy Arthaniusie.
- Proszę mnie zostawić samego - spojrzał na kobietę zmęczonym wzrokiem - Chcę być sam...
Doktor Grajewska z pewnym oporem wypełniła wolę profesora. Sprawiała wrażenie zatroskanej i przejętej, której trudno było zostawić pacjenta po tak ciężkim zawale. Profesor jednak nie życzył sobie w tym momencie żadnego towarzystwa. Gdy drzwi zamknęły się cicho, a smuga światła wydobywająca się z korytarza zniknęła zupełnie, Twintower obrócił się na bok i zaczął rozmyślać.
Natrętne obrazy przelatywały przez jego głowę w towarzystwie odbijającego się głosu Arthaniusa. Zapamiętał każdy szczegół z tej rozmowy, każde skrzywienie na twarzy tego młodzieńca i ten niezdrowy błysk w oczach.
Dlaczego ten chłopak jest taki trudny do zrozumienia...Dlaczego on, stary i doświadczony profesor, który na swoim koncie miał gorsze przypadki, nie może rozgryźć co siedzi w głowie tego dziwnego osiemnastolatka...
Nigdy...ale to nigdy nie wybaczy sobie, jeśli popełni ten sam błąd co kiedyś. Wtedy zbagatelizował problem...nie potrafił pomóc na czas. Chłopak był tak samo uparty i zacięty, a jego problem...jakże podobny do tego teraz. Zaczęło się niewinnie a skończyło się tak jak przypuszczał, że się może skończyć. Niczym raczkujące dziecko, które zabłądziło we mgle i doszło tam dokąd dojść nie powinno. Bagno z którego nie ma odwrotu...które wciąga...które dusi i zamyka w swej toni...
Wspomnienie Remisa niczym drzazga wbijała mu się głęboko w podświadomość i nie dawała o sobie zapomnieć. Zawsze tak było - w najtrudniejszych chwilach jego umysł przywoływał wspomnienie tego biało-włosego chłopaka odnoszącego się do wszystkiego z pogardą i nienawiścią. On także myślał, że to co oferuje Zakon jest jedynym rozwiązaniem na nowe, lepsze życie.Ta sama myśl kiełkowała w umyśle następnego buntownika...

- Słyszałeś? - zapytał wchodzący do pokoju Rosenthal z przejęciem.
- Co miałem słyszeć? - warknął Arthanius odwracając się gwałtownie.
Cały pokój wyglądał jak po przejściu tornada. Ubrania i inne rzeczy, porozrzucane leżały w każdym widocznym miejscu - poczynając od krzeseł po łóżka, wyścielając także całą podłogę. Drzwi szaf pootwierane były na oścież, a w jednej z nich, w której znajdowało się lustro, deski służące na półki pozlatywały na sam dół.
- Coś ty tu zrobił - złapał się za głowę współlokator, mając już w głowie wizję nalotu ekipy nauczycieli sprawdzającej czystość w pokojach.
- Szukałem czegoś - zbył go Arthanius - Lepiej wyjdź stąd.
- To mój pokój i nie mam zamiaru..- Rosenthal już nabierał powietrza, by wygarnąć Arthaniusowi co myśli o tym wszystkim, gdy wtem coś za zaszurało pod łóżkiem.
- Tu się schowałaś malutka - wyszeptał z zadowoleniem chłopak, podbiegając łóżka i wyciągając z pod niego jaszczurkę.
- Ten gad się schował pod moim łóżkiem! - krzyknął lekko przerażony Rosenthal - Przecież ta gadzina ma w zębach najgorszą truciznę! Wiesz co by się stało, gdyby mnie ugryzła?
- Najprawdopodobniej miałbyś dwadzieścia sekund na spisanie testamentu - powiedział nawiedzonym głosem Arthanius.
- To nie jest zabawne - cofnął się do tyłu Rosenthal widząc, że Arthanius zbliża się do niego ze sporej wielkości gadem.
- Nie cykaj się, przecież cię nie ugryzie - w tym momencie wydarzyło się coś, czego Rosenthal nie zapomniał do końca życia. Arthanius rzucił mu do rąk swoją jaszczurkę, którą przyjaciel złapał odruchowo. Przez moment trzymał ją w rękach, a gdy wreszcie zorientował się, że trzyma w ręku najjadowidszą jaszczurkę jaka istnieje, odrzucił ją od siebie z krzykiem przerażenia, brzmiącym niczym pisk spłoszonej panienki. Gadzina miała to szczęście, że wylądowała miękko na łóżku - na nieszczęście Rosenthala - na łóżku, w którym on zazwyczaj sypiał.
- Ty nienormlany psychopato! - spuścił z siebie powietrze niczym nakłuty balonik - Mogła mnie dziabnąć!
- Strasznie płochliwy jesteś - powiedział bez emocji przyjaciel, przeciągając leniwie słowa.
- Przestań! Znowu zaczynasz. Co cię znowu ugryzło? - spytał rozłoszczony.
- Zupełnie nic. Uciąłem sobie małą pogawędkę z Twintowerem. Jak zwykle gada od rzeczy, ale pewnie on się już nigdy nie zmieni.
- Pewnie jak zwykle się pokłóciliście, zgadłem? - spytał chłopak, znając już odpowiedź na to pytanie.
- Strzał w dziesiątkę - Arthanius wycelował do niego palcem i udawał, że wystrzelił z niego pocisk, wydając z siebie odpowiedni dźwięk świstu powietrza.
- Możesz sobie w takim razie pogratulować, mój Maestro...posłałeś starego na przymusowe leżakowanie u Grajewskiej - powiedział ponurym głosem. Arthanius na chwilę zastygł nieruchomo - Miał zawał tuż po tym, jak od niego wyszedłeś.
- Smutne - skomentował sucho.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? Nie uważasz, że to była twoja wina?
- Może i moja, a może i nie... Sam sprowokował dyskusję i uzyskał na swoje pytania, moje odpowiedzi. Nic poza tym.
Jego mina była mieszanką zdziwnienia, na co wskazywały szeroko otworzone oczy, jak i obojętności, którą wyraził póżniej wzruszeniem ramion. Arthanius rzadko wprost wyrażał swą mimiką radość lub przygnębienie. Przeważnie sprawiał wrażenie wiecznie zamyślonego i obojętnego na wszystko co się dzieje wokół niego. Jedynie w sytuacjach wyjątkowy potrafił zmieniać ten stan rzeczy.
- Ja cię znam. On musiał mieć powód, żeby się tak zdenerwować - naciskał dalej Rosenthal.
- Czepia się i tyle, jak zwykle zresztą.
- Bagatelizujesz jego ostrzeżenia i rady, ale może on ma rację - zauważył rozmówca. Arthanius nie zamierzał, jednak zwierzać się z tego o co tak naprawdę przyczepił się Twintower.
- Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? I daj mi spokój. Inwigilujesz mnie jakbym był podejrzany o morderstwo - zmrużył gniewnie oczy i opuścił pokój, trzaskając drzwiami.
- Twój pan coś kręci malutka - szeptnął Rosenthal patrząc się na jaszczurkę, która właśnie badała teren łóżka swoim rozdwojonym językiem.

- Jonathan! Jonathan!
Drzwi domu uchyliły się nieznacznie. Właściciel przetarł oczy w niedowierzaniu. Myślał, że to sen, gdyż było już grubo po północy, a on przed chwilą został gwałtownie zerwany z łóżka waleniem o drzwi.
- Możemy wejśc? - spytał rozdygotanym głosem przybysz. Był cały przemoknięty, tak jak i reszta, którzy z nim przybyli.
- Sergiusz? - pan Smith doznał nie małego szoku - O matko... - przepuścił w drzwiach kordon postaci, wlewajacych się do holu gęsiego. Wszyscy wyglądali jakby właśnie wrócili z przymusowych robót w kamieniołomach i na dodatek byli przemoczeni do suchej nitki.
- Jak wam się udało uciec? - zapytał szybko pan Smith, kierując swe pytanie do Sergiusza.
- Jonathan...proszę nie teraz. Jesteśmy od paru dni w drodze i naprawdę...
- Dobrze już nic nie mów - powiedział przepraszającym tonem pan Smith - Rozgoście się. Na górze są wolne pokoje, możecie się przespać.
- Dzięki - odparł zmęczonym głosem Sergiusz i tak jak reszta, ciężkim krokiem wspiął się po schodach, by za chwilę zniknąć w mrokach korytarza.

Ciemne niebo powoli zaczynało różowieć przy horyzoncie. Na tarasie domu stał pan Smith, pykając dymki swoją fajką. Było zimno, a on stał jedynie w grubym granatowym szlafroku, obserwując okolicę, która o tej porze pogrążona była w błogim spokoju. Nareszcie wyzbył się trosk i lęku o to, czy uda się uwolnić chłopców i ich ojców.
- Jonathan... - rozległ się głos Sergiusza, wchodzącego właśnie na taras - Musimy porozmawiać.
- To może wejdźmy do środka? - zaproponował pan Smith.
- Jeśli nie sprawi ci to różnicy, to wolałbym tutaj.
- Nie skądże. - odparł pan Smith.
- Jonathan sprawa jest bardzo poważna - zaczął ponurym głosem Sergiusz - Te gnidy są gotowe niedługo uderzyć. Nie wiem dokładnie co knuje Antares, ale widać, że już niebawem będziemy mieć na karku całą zgraję tych psychopatów.
- Czyli możemy spodziewać się wojny. Niech to szlag! - zaklął starzec. Rzadko bywał zmuszony tak odreagować swoje zdenerwowanie.
- Co z Remisem? - spytał po chwili Sergiusz.
- Nie było go w Zakonie?
- Słucham? Myślałem, że siedzi w więzieniu. - zdziwił się mężczyzna.
- Diego go uwolnił. Była rozprawa, Remis zemdlał, zjawili się medycy i tyle go widzieliśmy. Antares go nasłał, żeby Remis nie mógł zeznawać, choć wątpię, żeby Remis puścił parę z ust. Tu chodzi o coś innego...
- Masz coś konkretnie na myśli?
- Podejrzewam, że go zabili... - powiedział grobowym tonem pan Smith. - Nic innego nie przychodzi mi w tym momencie do głowy. Skoro nie było go w Zakonie, to by wskazywało, że nie był im do niczego potrzebny...
- Nie wiemy tego dokładnie. Diego pomógł nam uciec... - westchnął ciężko Sergiusz.
- Słucham?
- Zamknęli go w celi naprzeciwko nas. Wyglądał, jakby oszalał. Uwolnił nas później - normalnie otworzył sobie drzwi celi i wywarzył drzwi do naszej i kazał nam wiać.
- A on?
- Nie wiem. Nie biegł za nami.
Pan Smith przytknął do ust swoją fajkę. Sprawiał wrażenie wielce zdziwionego tym co właśnie usłyszał. O co chodziło jego synowi? Dlaczego zamknęli go Zakonnicy i dlaczego pomógł on uciec Sergiuszowi i reszcie. Wszystko to wydawało się być bardzo pogmatwane i nielogiczne. Nie wiadomo co stało się z Remisem, jaki los spotkał Diega po ich ucieczce i wreszcie - co knuł Anatres.
- Musimy zawiadomić odpowiednich ludzi, że trzeba się mieć na baczności - stwierdził pan Smith - Pojadę jeszcze dziś do przewodniczącego Rady i przedstawię mu sytuację.
- Ja zawiadomię Horovitza. Akademia to łatwy cel do napaści. Słuchaj, mogę zostawić ci Adama na parę godzin?
- Tak, spokojnie. Julia się nimi zaopiekuje.
Panowie pożegnali się, a Sergiusz chwilę potem już był w drodze do Akademii.

Napisany przez: Longina 07.03.2004 20:56

Czy piszesz z dużym wyprzedxeniem tzn, czy masz już napisane jakieś teksty, a potem po trochu zamieszczasz?

Napisany przez: avalanche 07.03.2004 20:59

Piszę na bieżąco =) Ale może się zdarzyć i tak, że jeśli mnie najdzie wena to napiszę jeden czy dwa party do przodu. A czemu pytasz?

Napisany przez: Longina 07.03.2004 21:01

A tak z czystej ciekawości.
Bo ja robię na odwrót.

Napisany przez: Psychopatka 07.03.2004 22:03

komentarz do 72 parta, 73 tak jak mówiłam poczytam potem =) bedzeisz miec wiecej komentarzy. Nie wyglada jakby było pisane "na odwal"... były tamjakies potkniecia
( nie pisze się chyba -wydał z sienbie ziew... ? ) ale nie przeszkadzały mi specjalnie.
O Anarchistach Ci mówiłam co myśle.. i stwieredziłam ze to opowiadanie powinni czytac tylko ludzie wzglednie inteliegentni, o dobrej pamieci... nawaliłas tyle bohaterów ze nietrudno sie zgubić... to dobrze =)

Napisany przez: Jade^_^ 07.03.2004 22:20

no ava nareszcie strona dobra biggrin.gif... tylko, że mojego Wikusia było mało :/
ale przeżyję jakoś... mam nadzieję, że w następnym parcie będzie coś więcej :>
napisany jak zwykle świetnie tylko jeden błąd taki rażący wyłapałam..

QUOTE
To jest zabawne - cofnął


chyba tu miało być "To nie jest zabawne".. przynajmniej ja tak mysle smile.gif
pozdro i żeczę weny biggrin.gif

Napisany przez: Mordoklejka 10.03.2004 15:41

Oklaski... Reflektory... Kamera na Oscara a potem oddalenie na Avę...

O to chodzi...
SUPER (jak zwykle zresztą). biggrin.gif

Zauważyłam drobne literówki, ale wypiszę tylko dwie "pomyłki":

QUOTE
mój Maestro...posłałeś starego do przymusowe leżakowanie u Grajewskiej

Albo powinno być na przymusowe leżakowanie albo do przymusowego leżakawonia czy jakos tak

QUOTE
Niech to szlag! - zaklął starzec.

Nie jestem pewna, ale chyba powinno sie pisać zaklnął

Napisany przez: Cinija Nicija 14.03.2004 17:26

Oj, modrdoklekja, ty weż słownik niczym będziesz komentować:)
Dpbrze napiane, "zaklął" - to chyba każdy nastolatek powinien wiedzieć - przecież tyle przekleństw się sypie z ich ust sad.gif

Napisany przez: Mordoklejka 17.03.2004 17:50

Przecież pisałam "Nie jestem pewna". Poza tym nie ma tego w moim słowniku ("Kieszonkowy Słownik Ortograficzny", Wydawnictwo Zielona Sowa, Arkadiusz Latusek i Dariusz Latoń, strona 417, kolumna druga: zakichany; -ni , zakleszczać: -am; -aj . zakleśnięcie , zakład; -adu; -adów; -adzie nie ma zkląć bądź zaklnąć)!
No i tobie też by się przydał "niczym będziesz komentować", powinno być "zanim" biggrin.gif , ale to tak na marginesie jakbyco (pisane razem wink.gif ) !!! biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 31.03.2004 19:17

Nieszczęśni...powróciłam. Parta pisałam chyba z tydzień temu i o ile dobrze pamiętam byłam wtedy nieco przygnębiona. Potraktowałam postacie w dziwny sposób - jakby były marionetkami. Nie wiem czemu ale sprawiło mi to pewną przyjemność.

Part 74

- Zamierza cię odwiedzić...Jesteś gotów Horovitz?
W ciemnym pokoju dyrektora rozbrzmiewały od pewnego czasu dziwne szepty. Wszystko w tym pomieszczeniu wydawało się zmienić. Wyposażenie stało się...bogatsze. Ściany zostały pokryte drogimi tkaninami, stare meble doszczętnie wypalone w pobliskich lasach zastąpione zostały nowymi, hebanowymi ze srebrnymi rączkami. Z sufitu zwieszał się okazały kandelabr a podłoga wyścielona została dywanem o najwyższej jakości materiale.
Niewiele osób z otoczenia Horovitza odwiedziło ostatnio jego gabinet. On sam nie życzył sobie tego. Prawda była jednak inna. W gabinecie bowiem materializowała się od czasu o czasu pewna osoba, która powoli zaczynała przejmować kontrolę nad Horovitzem. Właściwie wydawać by się mogło, że to ona rządzi teraz Akademią...chociaż...na to potrzeba było trochę więcej czasu. Całkowita kontrola nie była jeszcze w zasięgu jej możliwości, ale niewątpliwie...osoba ta miała duży wpływ na to, co działo się w zamczysku.
- Co mam mu powiedzieć? - spytał drążym głosem dyrektor.
- Nie obawiaj się - odpowiedział mu gładko głos - On nic nie wie. Zdaje mu się, ale ty przecież jesteś od niego sprytniejszy, prawda?
- Zorientuje się - odrzekł nerwowo Horovitz - Zorientuje się choćby po wyposażeniu...Matko...On się zorientuje...Zorientuje się!
- Uspokój się - przemówił cierpliwie rozmówca - Zaufaj mi. Sergiusza trzeba podejść z odpowiedniej strony. Potrafisz to zrobić...uczyłem cię tego...Nie zmarnuj tego, co ci przekazałem. Pamiętaj, że przyjdzie ci rozmawiać z osobami bardziej podejrzliwymi niż on. Musisz pokazać, że zasługujesz na łaskę Zakonu...
- Boję się. Boję się go. On jest dawnym przyjacielem Remisa...nie wiesz co to za człowiek...
- Sam powiedziałeś: był...ale już nie jest...
- I to mnie ma uspokoić? - mężczyzna zerwał się na równe nogi. Widać było, że trzęsą mu się dłonie.
- Dramatyzujesz - odparł mu szorstko głos. - Mógłbyś go nawet zabić a wina i tak nie leżała by po twojej stronie...Mógłbyś stać nad nim z wbitym w niego nożem...Mógłbyś być poplamiony jego krwią...Wszystko mógłbyś mu zrobić i nie poniósłbyś tego żadnej konsekwencji.
- Jak...jak to? - zadrżał głos Horovitza - Co to znaczy?
- To znaczy, że jesteś bezpieczny. Znajdujesz się pod moją opieką i włos z głowy ci nie spadnie. Dostałem zadanie od mojego mistrza i wiedz, że choćbym miał zrobić najbardziej plugawe rzeczy to nie zawaham się ani na moment...wypełnię swoje zadanie.
Pośród tumanu dymu jaki wypełniał komnatę wyłoniła się postać, która do tej pory kryła się za tą mgłą wytworzoną poprzez nadmierne wypalanie papierosów. Była znacznie wyższa od Horovitza a z konturów jej postaci można było jasno wywnioskować, że cechowało ją potężnie zbudowane ciało. Wyglądem bardzo przypominała kolejnego z dawnych przyjaciół Remisa...Stefana.
- Dlaczego każesz mi z nim rozmawiać? Zabij go - wydyszał z przejęciem Horovitz. Po raz pierwszy dane mu było ujrzeć z bliska osobę, która od wielu tygodni przesiadywała w jego gabinecie, ukryta w niezdrowych oparach dymu papierosowego. W jego umyśle robłysła nadzieja na to, że może jednak nie będzie musiał łgać przed Sergiuszem, skoro taki "moloch" mógłby go w sekundę zabić.
- Jesteś strasznie naiwny Horovitz - zaśmiał się ponuro mężczyzna. - Po co bym siedział tutaj tyle tygodni...dla towarzystwa? Doprawdy chyba nie sądzisz, że zawracałbym sobie tobą głowy, gdybym nie miał powodów. Wiem co myślisz Horovitz, ale zapomnij o tym.
- Dlaczego nie? Dlaczego by...
- Dość tego.
Gość bez problemu uciszył nadpobudliwą wyobraźnię dyrektora.
- Bez pośpiechu panie Horovitz - dodał po minucie ciszy - Proszę mi zaufać a przyrzekam, że wszystko pójdzie jak po maśle. Pan otrzyma należną nagrodę za tę małą przysługę a ja satysfakcję z dobrze wykonanego zadania. Możemy się tak umówić?
- Chyba tak - odparł niepewnie dyrektor.
- Doskonale - uśmiechnął się rozmówca - W takim razie proszę zaczynać. Pański gość właśnie stoi za drzwiami...

***
Rozległo się pukanie. Horovitz wiedząc już z kim ma do czynienia, wygodnie usadowił się na swym fotelu, przytykając do ust tlący się jeszcze dymem papieros, który leżał na popielniczce.
- Proszę - odpowiedział. Jego ręka nieświadomie wprowadziła papieros do ust. Chwila amoku o mało nie doprowadziła do dekonspiracji.
Rozległo się potworne kasłanie i głośne przekleństwo padło z ust Horovitza. Papieros został wręcz zmiażdżony w popielniczce.
- Sergiusz? - wydusił z siebie mężczyzna. Oczy zaszły mu mgłą i zanosiło się na niekontrolowane łzawienie i zaczerwnienie. Na domiar tego gabinet wypełnił się duszącym kaszlem, który produkował z siebie dyrektor.
Sergiusz wyglądał na nieco oszołomionego i trzeba przyznać, że miał ku temu najwyższe powody. Gabinet, który jeszcze parę tygodni temu wyglądał normalnie, przeszedł zadziwiającą transformację a dyrektor stroniący od wszelkiego rodzaju używek, siedział w zadymionym pokoju i na dodatek wyglądało na to, że o mało nie udusił się, gdy przytknął papierosa chcąc się zaciągnąć.
- Witam - wyciągnął niepewnie rękę ku ciągle duszącemu się dyrektorowi. Ten słabo odwzajemnił uścisk.
- Ty...żyjesz - oświadczył niezbyt przytomnie Horovitz, starając się robić jak najbardziej zdziwioną minę, co nie za bardzo mu wychodziło.
- Najwyraźniej ktoś na górze czuwa nade mną - oświadczył spokojnie Sergiusz - Pan pali?
To pytanie o mało nie wywołało upadku Horozitza ze swego fotela, który próbował odchylić w pozie wskazującą na jego pełne wyluzowanie.
- To...to z nerwów - wyjaśnił, opadając z powrotem na podłogę i łapiąc się rękoma blatu biurka.
- Czy coś jest nie tak? - spytał z podejrzliwością Sergiusz. Dyrektor szybko zaprzeczył, jednak nerwowe luzowanie sobie kołnierzyka wskazywało na zupełnie inną odpowiedź.
- Gorąco jest...ufff, chyba zbliża się ochło....znaczy ocieplenie - zaśmiał się krótko, wachlując się chusteczką, którą wyjął pospiesznie z kieszeni.
- Niewątpliwie - zgodził się uprzejmie Sergiusz, patrząc na widok za oknem, gdzie właśnie ostro zacinał deszcz a drzewa pochylały się pod wpływem silnego wiatru - Zaistne zmierza do nas ciepły prąd powietrza - dodał uszczypliwie, widząc że dyrektor jeszcze bardziej się zmieszał, gdy ujrzał jaka naprawdę panuje pogoda.
- No tak...Widać, że pogoda lubi płatać figle. Ale może....może siądziesz?- zaproponował dyrektor wskazując na wolne miejsce. Sergiusz skorzystał z zaproszenia i ostrożnie usiadł na fotelu naprzeciw dziwnie zachowującego się dyrektora.
- A więc...udało ci się - zaśmiał się po raz kolejny mężczyzna - Wiedziałem..wiedziałem, że dacie sobie radę. Ty i Stefan...naprawdę...- potrząsnął głową w podziwie - To niesamowite...taka odwaga...męstwo...no i przeciez dzieci były....naprawdę...medal..
- Panie dyrektorze, pan coś pił?
- Słucham? - spytał piskliwie rozmówca.
- Spytałem czy pan coś pił - powtórzył uprzejmie Sergiusz.
- Ja? Nie, nie, nie - zaprzeczył szybko Horovitz machając dłońmi.
- Proszę się nie wstydzić - mrugnął do niego porozumiewawczo Sergiusz - Przede mną nie musi pan ukrywać. Praca dyrektora bywa naprawdę stresująca...
- Doprawdy? - Horovitz wpatrywał się z wybałuszonymi oczami w kiwającego głową Sergiusza.
- Naprawdę.
- Ale ja...
- Proszę nic nie mówić. Rozumiem doskonale.
- Rozumiesz?
- Ależ tak...Pan ma tyle na głowie. Sprawy urzędowe, problemy uczniów...- westchnął - To może człowieka wykończyć. Należy się panu chwila wytchnienia...relaksu..w samotności.
Horovitz wyglądał jakby pogrążył się w transie. Wpatrywał się w Sergiusza niczym w obrazek i powtarzał za nim niektóre słowa, jakby ich znaczenie było niezmiernie ważne.
- Tak...samotność...Proszę zaczekać - dyrektor podszedł do kredensu i wyjął z niego zieloną butelkę i dwa kieliszki, po czym postawił je na stole i zaczął mocować się z korkiem wetkniętym z otwór butli. Kiedy wreszcie udało mu się ją otworzyć nalał do obu kieliszków zawartość wskazującą na jakiś rodzaj alkoholu.
- Proszę - podsunął Sergiuszowi kieliszek.
- Dziękuję - odpowiedział uprzejmie, jednak nie tknął trunku.
Horovitz wykazywał skłonność do upicia się, gdyż nalewał sobie już drugą kolejkę.
- Nawet nie wiesz - zaczął dramtycznym głosem - Jak mi ciężko - przerwał na moment i jednym chaustem opróżnił kieliszek, sięgając znów po butelkę.
- Domyślam się panie dyrektorze. Proszę sobie nie żałować - zachęcał dyrektora do kolejnego napicia się.
- Tak mi ciężko! - Sergiusz aż podskoczył na krześle. Horovitz wydał z siebie tak żałosne zawodzenie, jakby mu wbijano nóż w plecy.
- Proszę, może jeszcze jeden? - zapytał Sergiusz, ale nawet nie zaczekał na odpowiedź, gdy napełniał kieliszek dyrektora.
- Ach...wyobrażasz sobie Sergiuszu, co ja tu przeżywam? - spojrzał na niego swymi mętnymi oczami rozmówca.
- Ale pan się nie podda - mówił dalej Sergiusz.
- Nie?
- Pan jest przecież uczciwy...Pan nie jest z tych, którzy sprzedają się Zakonowi za te worki złota...- oczy Sergiusza zmrużyły się nieznacznie, oczekując reakcji.
Dyrektor kompletnie się załamał. Ukrył twarz z dłoniach i począł zalewać się łzami. Oczywistym się zdawało, że na scenę musi wkroczyć ktoś, kto pozbędzie się Sergiusza.
Nagle z pobliskiej biblioteczki spadła książka. Dyrektor zupełnie zdawał sobie nie zawracać głowy tą sprawą, jednak Sergiuszowi dało to pewną wskazówkę. Podszedł wolnym krokiem do regału z książkami i podniósł z ziemi to co chwilę temu z niego wyleciało. Spojrzał na puste miejsce na półce znajdującej się na wysokości jego oczu, chcąc odłożyć książkę na miejsce. Z triumfem przyjął do wiadmości fakt, że książka z ledwością dała się wcisnąć z powrotem na swoje miejsce. Miał nareszcie pewność, że nie jest z dyrektorem sam w gabinecie. Ktoś się czaił w ciemnych kątach i obserwował go. Nie podobało mu się to, co sie stało z Horovitzem, a książka, która wyfrunęła była ostrzeżeniem...ostrzeżeniem, który wyraźnie mówiło, że ma opuścić natychmiast gabinet.
Sergiusz był niemal całkowicie pewnien, że w środku znajdował się Zakonnik. Opuścił bez słowa gabinet, a z chwilą gdy drzwi zamknęły się, mógł przysiąc, że słyszał głos.
To czego był świadkiem, całkowicie utwierdziło go w przekonaniu, że Akademia znajdowała się już w szponach Antaresa...


Napisany przez: Abaska 31.03.2004 20:54

Po tym, jak napisałaś, że marionetki itede to myślałam, że part będzie gorszy. Tak mnie w niepewność wprowadzać, no wiesz

Chociaż był to part, w którym nie było Diega i moich faworytów, to jednak bardzo mi do gustu przypadł =) Interesujący jest ten Zakonnik siedzący w dymie papierosowym =P Tajemniczy jest i to dodaje takiego hmm... no wiesz XD Uroku? Nie bo to nie brzmi tak, jak chciałabym to ująć. I kit, wiadomo o co chodzi XP

Nie będę się znów powtarzać, że super fick itede, a że nie działo się super hiper dużo akcji, nad którymi możnaby się porozwodzić to nie wiem szczerze mówiąc, co napisać. Z interpunkcją jest na pewno lepiej, bo podczas czytania się nie zacinałam nad jakimś przecinkiem. Błędów ort też nie wyłapałam. No, po prostu mmiód =)

Napisany przez: Mordoklejka 02.04.2004 14:20

Abaś, ja znalazłam drobną literówkę! biggrin.gif

QUOTE
- Co mam mu powiedzieć? - spytał drążym głosem dyrektor.

Powinno być drżącym, literki się przestawiały i "c" brakuje...

A co do parta:
Dobrze przeczytałam, że ten człowiek to Stefan - kolejny zdrajca? huh.gif
Abaśka, może dodaje mroku? Albo tajemniczości? Klimatu? huh.gif
W każdym razie - popieram. biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 02.04.2004 17:08

Literówka, poprawię.
Nie Stefan - z wyglądu podobny do niego - czytać uważniej.

Napisany przez: Mordoklejka 03.04.2004 19:37

Czyli, ze źle przeczytałam. laugh.gif
Aha, teraz widzę.
Wtedy czytałam na szybko bo "braciszek kochany" musiał robić lekcje (taaaa, akurat zadają jako zadania domowe granie w "Need for speed underground") i przeoczyłam.

Pees:
Czy ktoś wyjaśnił w końcu sprawe przekleństw? Z "n" czy bez? biggrin.gif

Napisany przez: avalanche 03.04.2004 21:21

Pisze się bez "n".

Co do tego parta - typowa rozmowa, zero akcji. Muszę trochę pomarudzić.

Part 75


- Sergiusz?
Mężczyzna odwrócił się za siebie błyskawicznie, rozpoznając wołający go głos.
- Max...
- Udało ci się - uśmiechnął się młody profesor, natychmiast podchodząc i ściskając rękę przyjaciela - Myślałem...Nie, nie chcę o tym mówić...Może tylko to, że...- wziął głęboki oddech i drżącym głosem dokończył - cieszę się, że jesteś.
- Znalazłbyś trochę czasu dla mnie? Musimy pogadać.

***
- Nie wiem od czego zacząć - zwierzył się zmęczonym głosem Sergiusz. Na moment zapanowała cisza. Max ze zrozumieniem patrzył na podpierającego głowę przyjaciela, który zbierał w sobie myśli. Wiedział, że jest mu ciężko i nie chciał go popędzać, aby zaczął wreszcie mówić co się z nim działo przez te wszystkie tygodnie w siedzibie Zakonu.
- Przed chwilą widziałem się z Horovitzem - zmarszczył nos wykrzywiając usta w niekrywanej złości - Plugawa szuja, która aż trzęsie się do kasy. Można się było spodziewać, że ten stary sklerotyk da się złapać na haczyk, pod postacią złota.
- Od dłuższego czasu nie widziałem się z nim. Siedzi całymi dniami zamknięty w swoim gabinecie - podzielił się uwagą Max.
- I nie wzudziło to twojej czujności? - spytał nieprzyjemnym tonem Sergiusz.
- Nie - uciął krótko rozmówca, po czym dodał - Wiem moja wina. Byłem zbytnio pochłonięty waszym zniknięciem, niż zajmowaniem się tym co działo się w szkole.
- Wiesz kto u niego jest? - spytał spokojnie Sergiusz.
- Nie jest sam? - mężczyzna uniósł w zdziwieniu brwi.
- Bynajmniej. Odkryłem, że ktoś przesiaduje u naszego dyrektorka i mąci mu bez problemu w tej starej głowie.
- No, ale kto to jest? Widziałeś go?
Sergiusz ponownie ucichł i zamknął oczy przebiegając po twarzy palcami. Po chwili przemówił:
- Jestem pewny, że to Zakonnik.
- Ale...
- Posłuchaj mnie. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, ale poczułem się dziwnie, gdy zobaczyłem, że ujawnił swoją obecność, strącając umyślnie książkę z półki. To zupełnie nie ten styl, rozumiesz?
- Może to nie jest Zakonnik...
- Nie...jestem pewien, że Antares już wysłał tu któregoś z nich. Ale to zachowanie...Sądziłem, że będzie się starał ukryć a stało się inaczej. Sprowokowałem go. Horovitz to marny aktor. Tamten musiał stracić cierpliwość, jak zobaczył, że ten kretyn zupełnie poddał się mojej kontroli. Mogłem go wtedy wypytać o wszystko i wierzę, że uzyskałbym prawdziwą odpowiedź. Wiesz dlaczego? Horovitz bał się go, ale z jakiegoś powodu wiedział, że tamten nie rzuci się na mnie, gdy zacznie mi paplać. Swoim głupim zachowaniem dał mi cenny dowód na to, że nie jest sam.
- Co z tym zrobimy? - spytał cicho Max.
- Nie wiem co zrobi mu ten Zakonnik. Może wyświadczy nam przysługę i sam się go pozbędzie... - spojrzał mimowolnie w stronę okna.
- Sergiuszu o czym ty mówisz? - potrząsnął nim przyjaciel - Gadasz jak oni! Odbiło ci?
- Puść mnie - wyszarpnął się - Mam już dość tych podstępnych sługusów, którzy ułatwiają życie tym bydlakom!
- A więc sądzisz, że trzeba ich zabić? - zmrużył gniewnie oczy Max.
- Sami sobie zgotują ten los. Zakonnik nigdy nie wybacza niesubordynacji.
- A skąd ty możesz o tym wiedzieć! - prychnął.
- Nie udawaj. Obaj znamy jednego z nich. Chyba nie powiesz mi Max, że Remis nie jest Zakonnikiem.
Zapanowała niezręczna cisza.
- Powiedz mi...masz żal do mnie prawda? Gryzie cię to, że nigdy ci tego nie powiedziałem.
- Pozwoliłeś mi wierzyć, że jest godzien zaufania - wysyczał - Kryłeś go, bo wierzyłeś tak jak Jonathan, że się zmieni. Nawrócenie chyba się nie udało, prawda Max?
- Ależ ty go nienawidzisz - potrząsnął głową w niedowierzaniu - Chyba niewiele cię kosztowała zmiana nastawienia do niego.
- O czym ty mówisz? - warknął Sergiusz.
- Nie udawaj Serg. Lubiłeś go najbardziej z nas wszystkich. Pamiętasz, jak to ty zawsze byłeś mediatorem pomiędzy nim a Ottem?
- Przeszłość nie ma wpływu na to co sądzę o nim teraz.
- Przykre, że tak myślisz. Łatwo ci przyszło znienawidzenie go, ale chyba nigdy nie zadałeś sobie trudu, żeby zainteresować się nim, gdy zachowywał się dziwnie. Zawsze prościej było usprawiedliwić jego wredne zachowanie wobec Stefana tym, że on się poprostu zgrywa. Udawałeś jego najlepszego przyjaciela a teraz co?
- Zarzucasz mi, że się nim...nie zainteresowałem...bo..bo mówiłem, że gdy rzucał się na Stefana to się zgrywał? - rozległ się śmiech - Ty chyba masz coś z głową!
- Skończyłeś rżyć? - spytał opryskliwie Max.
- Jesteś skończonym idiotą Max. Okazujesz serce i współczucie każdemu mordercy usprawiedliwiając jego zachowanie, niesprawiedliwością świata i obojętnością najbliższego otoczenia.
- Tak jest najłatwiej myśleć, prawda? - wrzasnął profesor, cały dygocząc ze złości - Po co do cholery zadawać sobie trud zrozumienia ich i chęci pomocy, skoro można zabić! I przestań mi do cholery jasnej, wmawiać, że jestem jakimś czubem, który stara się wmówić wszystkim, że mordercy są cacy i należy im współczuć, bo świat jest niesprawiedliwy!
Młody profesor jeszcze nigdy nie czuł, żeby go ktoś tak wyprowadził z równowagi, poza Shepardem. Miał ochotę rzucić się na lekceważąco uśmiechnietego Sergiusza i przemodelować mu twarz w sposób jeszcze bardziej perfidny niż mają to w zwyczaju robić niektórzy niezrównoważeni.
- Proszę Max, zabij mnie - wskazał na siebie Sergiusz, nadal bezczelnie obdarowując ironicznym uśmiechem dyszącego ze złości profesora.
- Naigrywaj się ze mnie dalej..No proszę!
- Przestań zachowywać się jak dziecko, Max - powiedział już mniej ozięble Sergiusz - On naprawdę nie zasługuje na to, żeby mieć adwokata.
- Może ja się mylę..nie wiem...Napewno miał wiele na sumieniu, ale ja nie potrafię go znienawidzić, rozumiesz? Po prostu nie potrafię... - wytłumaczył mu spokojniej Max. - Może ja jestem jakiś nienormalny, ale sądzę, on nie jest zły bo to mu się podoba...ale dlatego, że ma jakiś powód...
- Mamy jak widać odmienne teorie na to, w co nasz 'przyjaciel' pogrywa. Przykro mi, ale nie zamierzam się zamartwiać tym, co mu dolega na psychice.
- Przepraszam...Masz rację, nie powinien cię był obwiniać. Ty masz rodzinę, którą musisz chronić. Ja z tej samotności szukam winnych, którzy odebrali mi dawnego kumpla i próbuję mu pomóc, bo wierzę, że nigdy nie jest za późno na to, by zrozumieć błędy i zawrócić ze złej drogi. A właśnie, jak tam chłopcy? Nie mówiłeś mi - jak to wszystko przeżyli? - zapytał.
- Trudno mi ocenić - westchnął Sergiusz - Siedząc w więzieniu, zdażały mi się momenty, gdy kompletnie się wyłaczałem i zupełnie zapominałem, że są razem z nami w celi. Nie interesowałem nawet tym, jak czuje się mój syn - spuścił wzrok na podłogę - Cały czas myślałem o Remisie i Diegu...
- Diegu?
- Uwolnił nas.. - podniósł z powrotem wzrok i umieścił swoje spojrzenie w przyjacielu.
- Słucham? - oczy Max'a natychmiast rozszerzyły się znacznie.
- Nie wiem czemu to zrobił. Zamknęli go w celi naprzeciwko nas. Wyglądał jak obłakany. Cały czas patrzył się na mnie i wołał do mnie "Remis". Zupełnie nie pojmowałem, czemu to robił. W końcu, niespełna parę godzin po zamknięciu go w celi, otworzył sobie drzwi i wyrwał z zawiasów nasze, mówiąc żebyśmy się zmywali, jeśli nam życie miłe. Kompletnie nas zamurowało - myśleliśmy, że to podstęp, ale on nie zamierzał nas najwyraźniej wrobić. Wyrzucił nas z celi i kazał biec, podając nam przy tym, którędy można uciec z zamku, bez obawy że nas złapią. I tyle go widzieliśmy.
- Z tego co mówisz, rzeczywiście może wynikać, że oszalał. Ciekawe, co się z nim stało... - zamyślił się Max.
- Wiesz, może to zabrzmi wyjątkowo wrednie, ale nie obchodzi mnie to. Uwolnił nas, ale dla mnie jego los jest mi obojętny. Morderca jakich mało...Kunsztem przewyższają go jedynie Orfeusz i Kruk. A tak apropos. Tego pierwszego miałem okazję też zobaczyć. Diabeł wcielony...
Sergiusz zawsze z rezerwą odnosił się do tego typu, nazywania psychopatycznych morderców, ale w wypadku Orfeusza było to według niego celne stwierdzenie faktu. Orfeusz wbudzał strach u najmężniejszych ludzi i nierozwagą byłoby niezauważanie problemu jaki stwarzał swoją osobą. Człowiek, przed którym drżał Zakon i który miał jeden...jedyny słaby punkt - przywiązanie do Remisa. Skrzywdzenie tego drugiego, oznaczało natychmiastowy wyrok na nieszczęśnika, który odważył się coś zrobić protegowanemu Orfeusza. Wielu ludzi łamało sobie głowy, nad znalezieniem powodu dla takiego oddania tego najgorszego ze wszystkich Zakonników wobec Remisa...
- Mówił coś? - wypytywał dalej Max.
- Niewiele w sumie. Dorwał Pawła i Wiktora, gdy za pierwszym razem próbowaliśmy ucieczki. Wiktor wrócił, ale Pawła już nie widzieliśmy...
- Myślisz, że go zabił? - pytanie Maxa wydawało się mieć jedną odpowiedź. Sergiusz przełknął głośno ślinę i kiwnął twierdząco głową.
- Tylko to mógł z nim zrobić...bydlę...
Głos Maxa zadrżał, gdy zadał kolejne pytanie.
- Skąd ta pewność?
- Nie wiem co siedzi w umyśle tego psychopaty. Wiktor opowiadał mi, że go porządnie nastraszył, że skończy jak ojciec. To się zupełnie zdaje nietrzymać kupy - stwierdził ze zdumieniem Sergiusz.
- Orfeusz najwidoczniej nie trawi syna Remisa. Lubi z jakiegoś powodu ojca, ale odnoszę wrażenie, że syna by się pozbył, gdyby nie wiedział, że naraziłby się tym nieuchronnie Remisowi - starał się jakoś wytłumaczyć nietypowe zachowanie Orfeusza, Max.
- On musi mieć jakiegoś haka na tego diabła. Długo się nad tym zastanawiałem, ale doprawdy nie widzę innego wytłumaczenia dla ich przyjaźni, jak to, że Remis musi coś mieć na Orfeusza. Pytanie tylko - co?
- Tego nie wiemy.
- I to mnie właśnie irytuje najbardziej - wyjawił Sergiusz - Muszę już iść. Miej oko na Horovitza, ja postaram się coś szybko wymyślić w związku z tym, razem z Jonathanem. Trzeba starego usunąć ze stanowiska zanim będzie na późno.
- Będę czekał. Stefan wpadnie jeszcze dzisiaj?
- Co? - spytał niezbyt przytomnie Sergiusz - A tak...Michał. Myślę, że tak - kiwnął głową.
- Dobrze, chłopak miał ostatnio problemy. Miejmy nadzieję, że wizyta podniesie go nieco na duchu - powiedział optymistycznie młody profesor.
- Chociaż on jedyny, doczeka się dziś dobrej wiadomości.

Napisany przez: Psychopatka 03.04.2004 21:45

Ty mnie wprowadzasz w podziw... jak mozesz w tak krotkim czasie pisac takei dlugie party? ... ja sie wloke z pisaniem jak slimol.

Faktycznie dluugasni dialog, ale dialog dobrze napisany - lekko sie czyta. Duza ilosc postaci to chyba plus- za wyobraznie =)

mam tylko jedno pytanie

"-Skończyłeś rżyć? - spytał opryskliwie Max." - co to jets rżyć? moze miało być rżeć... ale tez mi nie pasuje...

Napisany przez: avalanche 01.05.2004 21:14

Forum działa więc kontynuuję. Parta napisałam już dawno temu.

Part 76

"Zmuszenie ofiary do wyciągnięcia właściwych wniosków źródłem doskonałej współpracy bez przemocy (Tauryn)"

Michał po raz pierwszy od wielu tygodni dostał szansę na wyrwanie się z tej monotonii, która ostatnimi czasy tak bardzo mu dokuczała. Choć sam nie przeczuwał, jakie wspaniałe wiadomości miał przynieść ten dzień, to zdradzał to nastrój, jaki dawało się wyczuć na niektórych lekcjach, a w szczególności tych, które prowadzili Shepard i Max. Panowie sprawiali wrażenie wyraźnie z czegoś zadowolonych. Ogólny szok wywołał ich uścisk dłoni na powitaniu przy śniadaniu. Do tej pory uczniowie przyzwyczajeni byli do pojedynku morderczych spojrzeń obu profesorów podczas wszystkich posiłków, w których obaj brali udział. Był to niewątpliwie dobry znak.

Twintower nadal leżał na przymusowym zwolnieniu w łóżku i tylko on zdawał się nie odczuwać weselszej atmosfery, która tak śmiało wypełniała każde pomieszczenie z zamczysku. Najwidoczniej podły nastrój starego profesora miał silne działanie odpychające dla wszelkich oznak dobroci, które tak bardzo starały się wedrzeć do jego duszy. Nawet doktor Grajewska, która śmiało mogłaby kandydować na miano najbardziej uśmiechniętego człowieka roku, nie zdołała zarazić swym optymizmem wiecznie niezadowolonego Twintower'a.
- Słyszał pan, panie profesorze, że profesor Sheprad i Grey, pogodzili się? - zagaiła wesoło kobieta, podrygując w takt melodii lecącej właśnie ze starego gramofonu. Twintower, który nie podzielał tej radości, zakrył sobie głowę poduszką, powarkując, że nic go to nie obchodzi.
- Ależ profesorze - poduszka momentalnie znalazła się w dłoniach Grajewskiej a następnie z powrotem pod głową mężczyzny - Więcej optymizmu. - usiadła bokiem na łóżku - Na pewno ucieszy się pan, gdy coś panu powiem.
- Wątpię - powiedział, przeżuwając właśnie tosta z masłem.
- Dowiedziałam się, że wczesnym rankiem widziano w szkole pana Borqueza - wyszeptała z przejęciem - Podobno rozmawiał z dyrektorem i profesorem Grey'em.
Twintower o mało nie wypluł jedzenia, które jeszcze parę sekund wcześniej spokojnie przegryzał.
- Niech pani wezwie natychmiast Grey'a - wykrztusił.
- Proszę się uspokoić. Profesor Grey ma właśnie lekcje - wytłumaczyła spokojnie kobieta, zabierając się w tym samym momencie za przewiązywanie pod szyją starego profesora dziecięcego śliniaczka
- Co pani wyprawia! - zaprotestował.
- Proszę nie krzyczeć. Zabrudził pan sobie piżamę.
- Nie chcę tego! Wyglądam jak zdziecinniały emeryt! - starał się uwolnić. Na próżno, gdyż doktor Grajewska nie dała się przekonać, że nie do twarzy poważnemu człowiekowi ze śliniakiem dla opluwającego się dziecka.

Po skończonym śniadaniu i uwolnieniu się od nieszczęsnego śliniaka, profesor starał się poukładać myśli. Nie spodziewał się, że uda się uciec Borquezowi i reszcie z tego piekła. Nurtowało go wiele pytań, dotyczących ich pobytu w siedzibie Zakonu i sposobu ucieczki, na których tak bardzo chciał znać odpowiedzi. Będąc jednak uwięzionym w skrzydle szpitalnym zdany był na czekanie na kogoś kto wyjaśni mu tę całą historię.

***
- Nie sądziłem, że to kiedyś powiem, ale stęskniłem się za tym starym zrzędą - westchnął teatralnie Wiktor, zawiązując sobie krawat przed lustrem - Myślicie, że mój powalający wygląd nie spowoduje fali omdleń wśród przedstawicielek płci pięknej? - spytał szelmowsko, przeczesując włosy i strosząc grzywkę palcami namoczonymi w żelu.
- Zamknij się choć raz w życiu - odezwał się głos z tyłu. Wiktor zobaczył w odbiciu postać Adama, stojącego tuż za nim.
- Ależ z ciebie nudziarz - wystawił język.
- Uspokój się głupi pawianie - zbliżył głowę do ucha Wiktora - Robert...
Wiktor natychmiast zrozumiał. Na łóżku siedział Robert, który zakładał sobie właśnie skarpetki. Wyglądał na bardzo przygnębionego i nie trudno było zgadnąć z jakiego powodu.

Po raz kolejny los rozdzielił go z bratem, ale tym razem istniała pewna obawa, że być może będzie to rozłąka na zawsze. Nikt nie wiedział co się stało z Pawłem po spotkaniu z Orfeuszem. Wrócił jedynie Wiktor, który rozdzielił się z Pawłem podczas pierwszej próby ucieczki. Od tamtej pory los brata Roberta był nieznany.
Robert nie chciał dopuścić do siebie myśli, że Pawła zabito. Tyle lat wychowywał się w Zakonie...może jednak jakoś udało mu się przeżyć. Musi mieć nadzieję, że on żyje...

***

- Zechcesz mi wytłumaczyć Horovitz pewną malutką rzecz?...- spytał mglistym głosem Tauryn, obserwując wystraszonego dyrektora spod regału na księgi.
- Prze.. przepraszam - wydusił trzęsącym się głosem dyrektor Akademii.
- Twoje przeprosiny nie są mi do niczego potrzebne - odpowiedział wrogo Tauryn. Oparł się o półki i z wyniosłością spoglądał na wijącego się ze strachu człowieka. Domyślał się, czego się bał stary dyrektor. Zapewne spodziewał się, że Tauryn to typowy Zakonnik-morderca, bezlitosne bydlę pastwiące się nad ofiarą. Dobrym posunięciem wydawało się utwierdzić starego, że tak rzeczywiście jest.
- Wiesz czego się uczy Zakonników? - spytał tubalnie, by brzmieć bardziej przekonująco w swojej roli.
- Nie, panie...- odpowiedział mu zgodnie z prawdą Horovitz.
- Pierwsza zasada: Zero litości - wyjaśnił bez cienia uczuć.

"Podziałało" pomyślał z zadowoleniem Tauryn. Wiedział, że dyrektor zaraz zacznie się gęsto tłumaczyć i błagać o przebaczenie.

- Proszę...Panie, on mnie zahipnotyzował...Ja naprawdę się starałem...Robiłem wszystko co w mojej mocy, żeby się nie zorientował, ale on...
- On sobie omotał ciebie wokół palca - skrytykował zachowanie mężczyzny, zataczając kółka w powietrzu wskazującym palcem.
- Sergiusz ma potężną moc - tłumaczył się dalej Horovitz.
- Nie rozśmieszaj mnie - odpowiedział powoli i dobitnie Tauryn. Sprawiał wrażenie wielce zdegustowanego taką opinią. Sięgnął ręką za siebie i błądząc palcami po nagłówkach starych ksiąg, chwycił za jedną z nich, czytając na głos tytuł:
" Oracja mistrza Antonusa - tom IV"
- Widzę, że interesują cię takie szmatławce - zakpił, unosząc delikatnie kąciki ust.
- Naprawdę, nie sądziłem, że to takie słabe dzieło - starał się szybko wytłumaczyć Horovitz.
- Dzieło? - uniósł brew w zdziwieniu - To się nadaje jedynie na podpałkę.
- Tak...znaczy...
- Rozdział pierwszy: Panoptikum ludzkich postaw i zachowań - wyrecytował, spoglądając z politowaniem na Horovitz'a. - Cóż za górnolotne treści - dodał spoglądając z pogardą na trzymaną przez siebie księgę.
- Nie warto dalej czytać.. naprawdę - starał się powstrzymać Tauryna, przed odwróceniem następnej kartki. Ręka mężczyzny zatrzymała się.
- Taka słaba? No cóż...- rozległ się odgłos darcia papieru. Horovitz aż się zatrząsł, widząc, że Tauryn zamiast przewrócić kartkę, po prostu ją wydarł, a teraz spoglądał na tę stronę, na którą dyrektor nie chciał, żeby patrzył.
- A to co?... - wyszeptał z ciekawością - Dedykacja?
" Drogiemu przyjacielowi Bernardowi Horovitz'owi w podzięce za natchnienie i wkład w wydanie mej książki"
- No proszę...ależ, ty potrafisz natchnąć ludzi, Horovitz - powiedział z przekąsem, wydzierając kolejną kartkę.
- Przyznaję, nie pomyślałem, że...
- Bo ty, Horovitz, w ogóle nie myślisz - podpalił księgę. Okno otworzyło się z hukiem i dzieło, do którego natchnął dyrektor swojego przyjaciela, wyfrunęło przez okno płonąc.
- Jeśli mnie zdenerwujesz, skończysz tak jak ta nędzna książeczka - wysyczał. Wiedział, że taki "przykład" podziała na wyobraźnię dyrektora. W końcu o to chodziło - o kontrolę jego zachowań i wywoływanie w nim strachu przed groźbą zrobienia mu krzywdy przez Tauryna.
"Mam cię Horovitz. Nie wykręcisz mi już takiego numeru. Będziesz posłuszny jak baranek"

Nie ma to jak wpływanie na ludzi poprzez tak prymitywne sposoby zastraszania. Antares by się uśmiał, gdyby tylko to zobaczył.

Napisany przez: Eden_ka 01.05.2004 22:38

hehe, weszlam na forum przez przypadek i mysle "o jakis fick Avy, poczytam sobie" Czytam czytam - "kurcze ile tego jest?" 12 stron?!?! Chyba bede musiala sobie wydrukowac ta opowiesc i czytac do poduszki, bo od kompa mi oczy wysiadaja totalnie...

Napisany przez: avalanche 02.05.2004 19:27

Part 77

" Mamucia skłonność do irytacji"

Pewne kroki odbijające się echem po kamiennej posadzce wypełniły ogromny hol Akademii. Do środka weszło trzech wysokich młodzieńców z poważnymi minami na twarzach. Rozejrzeli się dookoła, lecz nikt prócz nich nie przebywał w miejscu gdzie się teraz znajdowali - były lekcje.
- Panowie, niepokojąjąco cicho tutaj jest - zauważył Wiktor, sprawdzając jednocześnie, czy krawat, który z taką dumą nosił aby się nie przekrzywił czy zabrudził. Najważniejsze było wywołać odpowiednie wrażenie na damach.
- Bo są lekcje - powiedział leniwym, przeciągłym głosem Adam - Nie widzę powodu, żeby tu stać. Może gdzieś się przejdziemy?
- Możemy pójść na szóste piętro.

Adam i Wiktor spojrzeli na dotychczas cicho zachowującego się Roberta.

- Doskonały pomysł - pochwalił go Wiktor - Moglibyśmy odwiedzić Simona, co wy na to?
- Właśnie na to liczyłem - powiedział Robert i szybkim krokiem wyminął przyjaciół, idąc ku schodom. Chłopcy spojrzeli po sobie z lekkim zdumieniem i podążyli chwilę później za nim.

***

- Panie profesorze, w pana stanie zalecane jest leżenie - protestowała doktor Grajewska. Profesor Twintower był jednak typem człowieka, który rzadko przejmował się zaleceniami. Usiadł na łóżku, założył kapcie i nałożył na siebie pelerynę zasłaniającą jego kraciastą piżamę.
- Muszę się przejść - rzucił na odchodnym.

Nareszcie uwolnił się od tego przymusowego więzienia z tą tragiczną kobietą. Ile można tak tryskać humorem. Nie dość, że nienaturalnie sztucznie to wygląda to jeszcze denerwująco. I te tosty - spalone prawie na węgiel i posmarowane jakąś imitacją masła. Zapamiętać - nigdy nie mieć zawału, gdy w pobliżu nie ma innego lekarza od niej. Trzeba też zrobić coś z tym żarciem...najlepiej nasłać na stołówkę jakąś kontrolę sanitarną. Zakład że znajdą w niej nielegalną hodowlę szczurów, spleśniały chleb i skwaśniałe mleko.

***
- Myślicie, że nadal tam jest? - zagaił Wiktor.
- No pewnie, że jest. A gdzie niby miałby być? - prychnął niecierpliwie Adam.
- No...Mógł zniknąć, tak wiecie...na zawsze. W końcu to duch.
Adam nie mógł się powstrzymać, żeby nie postukać się w czoło.
- Pewnie poleciał na wakacje - powiedział złośliwie, szczerząc zęby - Aleś ty głupi, jak matkę kocham. Gdyby mógł zniknąć w sensie, żeby przejść na 'tamtą stronę', to nie uważasz, że już dawno by to zrobił? On nie może zniknąć, bo coś go tu trzyma.
- Zastanawialiście się nad tym, dlaczego on tam tkwi? - spytał nagle Robert. Przystanęli na chwilę.
- Słyszałem, że duchy, które zostają na ziemi a nie przechodzą dalej, mogły zostawić jakąś niedokończoną sprawę, która uniemożliwia im dalszą wędrówkę...
- To mogłoby się wiązać z tym, że go zamordowali wtedy - zgodził się z Wiktorem Adam - Może przerwano mu w dokończeniu zadania, które miał wówczas wykonać.
- I nadal nie może go wykonać - Robert zmrużył oczy, patrząc się prosto na Adama - Duchy nie mają takiej siły. Muszą im pomóc żyjący. Pośrednicy pomiędzy światem w którym duch został zawieszony, a światem żywych.
- Sądzisz, że musiałby poprosić.. powiedzmy nas?
- Dokładnie. Wiecie.. przez ten czas, gdy byliśmy w Zakonie, myślałem nad czymś - zwierzył się. W jego oczach zamigotały iskry - Skąd Simon tyle o nas wie? Skąd on w ogóle tyle wie skoro siedzi zamknięty w tej jaskini? Pamiętacie, pokazał nam, gdy byliśmy u niego po raz pierwszy taką kulę. Powiedział, że to dzięki niej tyle wie. Ale to nie może być jego jedyne źródło wiedzy.
- Do czego zmierzasz? - spytał dociekliwie Wiktor. Robert starał się, aby to co miał zaraz powiedzieć, nie brzmiało jak fantastyka, którą on przyjął sobie jako możliwy punkt zaczepienia w jego teorii.
- A więc...Myślę, że to jest tak jak z moimi rodzicami - chwila ciszy i głęboki oddech przed dalszym tłumaczeniem - Oni też są w jakimś sensie uwięzieni. Znajdują się w próżni - miejscu, którego nie ma na ziemi, a które istnieje w sferze międzywymiarowej...albo rozumując inaczej: duchowej. To jest jak bycie żywym w świecie, gdzie nie ma życia. Są jak duchy, które...
- Nie mogą przejść na drugą stronę - dokończył Adam - Tyle, że oni mają szansę powrotu.
- Właśnie, ale sami nie mogą wrócić. Muszą mieć pomoc z zewnątrz. Wykombinowałem sobie, że może Simon, który ma podobną sytuację wie jak się dostać i wydostać z próżni. Może nawet jest jej strażnikiem, który nie może w pełni wykonywać swoich obowiązków, bo jest w pewnym sensie martwy. Może nawet...rozmawia z ludźmi, którzy się tam znajdują...
Adam poklepał przyjaciela po ramieniu. Wiedział, że jest mu bardzo ciężko. Za wszelką cenę chciał znów mieć rodzinę...chciał znowu mieć ich przy sobie...szukał sposobu, aby ich odzyskać. Ale teoria brzmiała całkiem sensownie. Być może Robert wreszcie znalazł kogoś, kto wytłumaczy mu tą zagadkę związaną z próżnią...
- Chodźmy - zachęcił ich Wiktor - Jeśli mamy się dowiedzieć, jak to naprawdę jest, to musimy odwiedzić go.
Chłopak uśmiechnął się i szybkim, skocznym krokiem zaczął wspinał się do schodach. Tuż za nim szli Adam i Robert. Pełni nadziei i wiary przemierzali kolejne piętra i klatki, dochodząc właśnie do czwartego piętra. Ale właśnie tu napotkali na nieprzewidywalną przeszkodę.

Wiktor właśnie zamierzał minąć kolejny róg, gdy nagle wpadł na osobę, która również zamierzała skręcić. Okazało się, że tą osobą był...
- Profesor Twintower... - Adam i Robert stanęli jak wryci, w tym samym momencie wypowiadając nazwisko i tytuł naukowy starego człowieka, którego tak dawno nie widzieli.
- Applegate, patrz jak chodzisz! - wrzasnął. Zabrzmiało to dosyć.. dziwnie. Twintower zachował się tak, jak się zwykle miał w zwyczaju zachowywać, gdy Wiktor wchodził mu w drogę...dosłownie i w przenośni. Zupełnie nie zdziwił się na widok Wiktora... zupełnie jakby wiedział, że się zjawi...
- Pan wybaczy - Wiktor otrząsnął się i ukłonił nisko, przez rozdrażnionym Twintowerem - Właśnie wracaliśmy z wielotygodniowej wycieczki, jaką zafundowała nam pewna grupa ludzi w czerwonych habitach. Ma pan może pojęcia, co to było za biuro podróży? Fatalne warunki. Muszę chyba napisać pismo na nich. Pan sobie nawet nie wyobraża...
- Dość! - krzyknął ponownie Twintower unosząc dłoń do góry. Gdyby w pobliżu znajdował się stół, na pewno uderzył by o niego wściekle.
- A więc cieszy się pan, że wróciłem? - zamrugał rzęsami, robiąc przy tym kretyński uśmiech.
- Milcz wreszcie!
Zapanowała cisza. Wiktor zatrzymał się w pozie z uniesioną jedną nogę w powietrzu. Wyglądał niczym baletnica z pozytywki.
- Przestań się wydurniać, chociaż raz w życiu - wysapał. Wiktor powrócił do normalnego stanu.
- Skąd pan profesor wiedział, że...że wróciliśmy? - spytał ostrożnie Adam.
- Krasnoludek pod postacią twojego ojca skradł się dzisiaj rano z koszykiem jabłek i obdarował nimi dyrektora i profesora Grey'a, przy okazji opowiadając im waszą fascynującą historię. Wystarczy, czy nie rozumiesz aluzji?
- Rozumiem - odpowiedział urażony Adam. Jeszcze nigdy, nikt nie przyrównał jego ojca do krasnoludka.
- Czemu nie jesteście na lekcjach, tylko szwędacie się po szkole? Za mało wam było wycieczek?
- O to samo możemy pana spytać - odpowiedział zgryźliwie Adam.
Chłopcy, jak jeden mąż w jednej chwili spojrzeli na kapcie Twintower'a. Wiktor wyglądał jakby zaraz miał się udusić ze śmiechu. Twintower nigdy... ale to nigdy nie paradował po szkole w żółtych bamboszach.
- Nie twoja sprawa, Borquez. Zmiatajcie stąd, ale już! - przepędził ich. Adam powstrzymywał się, żeby nie zakląć głośno. Przez tego starego mamuta, nie mogli ruszyć na spotkanie z Simonem. Los naprawdę bywa czasem okrutny...

***

- Wredny stary mamut. Jeszcze nie zdążyliśmy się obeznać w sytuacji, a on już nas wyśledził. Stary, przebrzydły...
- Idiota - dokończył za Adama, Robert.
- No proszę - zacmokał Wiktor - Mamy żal do profesorka...
- Nie...Ja po prostu...Zdenerwował mnie. Przez niego musimy odłożyć na później nasze spotkanie - wymruczał pod nosem.
- Nie przejmuj się - pocieszył go Wiktor - Mamut z niego, ale to normalne.

Wiktor nie mógł ukryć tego, że ucieszył się na widok Twintower'a. Bardzo brakowało mu tego przekomarzania się i wnerwiania starego profesora. Są takie osoby, które pomimo swojego odpychającego charakteru, mają krztynę tego czegoś co przyciąga do nich ludzi, nawet jeśli sobie tego wyraźnie nie życzą. Tacy ludzie, po prostu są skazani na lubienie ich, pomimo całej gamy wad, jakie pokazują światu. Twintower niewątpliwie był taką osobą.

Napisany przez: avalanche 08.05.2004 13:21

Part 78

"Nawet największe przyjaźnie bywają wystawiane na ciężkie próby..."

- Wredny, przebrzydły, stary, mamut!
- No proszę, a tak wychwalał naszego drogiego profesorka - uśmiechnął się ironicznie Adam, spoglądając na chodzącego tam i z powrotem Wiktora, który aż dyszał ze złości.
- Wstręty, obrzydliwy...
- Czasami, przyjaźnie przeżywają głębokie kryzysy - odpowiedział Adamowi, Robert. Zachowanie Wiktora w sytuacjach "kryzysowych" mogłoby być świetnym materiałem na sztukę komediową. Coś w stylu..." Perypetie Mamuta i Mrówki".
- Wścibski stary zgred! Zemszczę się!
- A tak właściwie to co on ci zrobił? - spytał z rozbawieniem Adam, opierając się o framugę drzwi.
- Moja kolekcja.. skonfiskowana!
Pokazał im kartkę, którą z taką mściwością miął i gniótł w ręku.
" Szanowny panie Applegate. Niniejszym oświadczam panu, że w dniu dzisiejszym (data jakaś tam - przyp. aut) konfiskuję pańską bogatą kolekcję magazynów dla dorosłych. Życzę miłego dnia. Z poważaniem - profesor Twintower"
- Krótko i treściwie. Klasa - uśmiechnął się z udawanym podziwem Adam.
- Niech się udławi - syknął Wiktor, wyrywając Adamowi, staranie wypisane oświadczenie informacyjne Twintower'a, bezczeszcząc je w nieludzki sposób polegającym na całkowitym unicestwieniu, czyli zdeptaniu.
- Ten kabel musiał maczać w tym swoje paluchy. Obaj przekonają się, co to znaczy, pozbawić mnie moich edukacyjnych pisemek.
- Edukacyjnych? - zaśmiał się Robert.
- Doskonałe podręczniki anatomii kobiety - mrugnął porozumiewawczo Wiktor - Moja duma nakazuje mi odzyskać skonfiskowaną rzecz. Na tym mogą ucierpieć całe legiony prawdziwych mężczyzn spragnionych mocnych wrażeń. Don Twintowerro przygotuj się na odwet Macho Wiktorro.
To było do przewidzenia. Wiktor zawsze miał szalone pomysły, a jego gorący temperament często dawał o sobie znać. Jak teraz, gdy wykonywał nieskoordynowane ruchy, przypominające walkę szermierczą z wyimaginowanym przeciwnikiem. Nietrudno było się domyśleć kogo miał na myśli Wiktor, gdy zadawał swój śmiertelny cios...

***

Pogłoska o powrocie chłopców obiegła szkołę po tym, jak jeden z uczniów z trudem opanowując strach i zdenerwowanie, wyskoczył niczym oparzony ze swojego pokoju, chwytając się kurczowo za serce. Gdy spytano się go, o co chodzi, ten nie mógł wykrztusić słowa ruszając ustami niczym ryba pozbawiona tlenu. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Wiktor, sprawa stała się jasna.
Przez resztę dnia można było zaobserwować różne reakcję wśród uczniów. Jedni cieszyli się i okazywali swoje poparcie chłopcom, którzy umknęli ze szponów Zakonników, inni zaś preferujący towarzystwo Radka, z nieukrywaną niechęcią odnosili się do takiego przejawu ogólnej euforii. W całym zamieszaniu brakowało jednak jednej osoby...Osoby, która tyle czasu znosiła obelgi pod swoim adresem oraz gnębiącą samotność.
Michał wyraźnie odetchnął, gdy okazało się, że tymi, którzy zaatakowali go nie byli jacyś rąbnięci towarzysze Radka, lecz jego zaginieni przyjaciele. Nie obeszło się bez głośno wyrażanej radości oraz wypytywaniem się przez Michała o okoliczności ucieczki z Zakonu. Przyjaciele cierpliwie opowiedzieli i wyjaśnili całą historię jaka się im przytrafiła, nie zapominając o dodaniu odpowiednich efektów dźwiękowych, które także w pewien sposób oddawały nastrój, jaki towarzyszył im podczas pobytu w Zakonie. Wiktor doskonale udawał wycie opętanych więźniów, oraz minę Diega, który napastował swoimi niedorzecznymi pytaniami Sergiusza. Nie zabrakło także i smutnej części ich histori, mówiącej o zniknięciu Pawła oraz tego, kogo podejrzewają o jego zaginięcie.
- Ten Orfeusz...Mówię ci, gdybyś go widział to błagałbyś, żeby cię od niego szybko zabrali - powiedział już znacznie poważniejszym tonem Wiktor.
- I to on mógł Pawła...no wiecie - spytał ostrożnie spoglądając ukradkiem na Roberta.
- Nie wiemy - odparł mu spokojnie Robert, widząc że innym jeszcze bardziej niezręcznie było o tym mówić.
- A jeszcze, jakby tego było mało, to widzieliśmy dowódcę Zakonu. I zgadnij kim jest ten facet dla Orfeusza.
- Doprawdy Wiktor zadajesz takie jednoznaczne pytania - spostrzegł Adam.
- No wiesz. Tylko ty masz skrzywioną psychikę i niemoralne skojarzenia - odciął się Wiktor.
- No to kim on jest? - spytał niecierpliwie Michał.
- Gość nazywa się Antares i jest ojcem Orfeusza. Widać, jaki ojciec taki syn. Ale mówię ci, ten Orfeusz był strasznie podobny do mojego starego. Można by powiedzieć, że to jego ojciec - wzdrygnął się na samą myśl.
- Rzeczywiście niebywałe podobieństwo - zauważył Adam - Ten sam kolor włosów i rysy twarzy...
- Przestań. Po prostu są podobni i tyle. Mój ojciec w życiu nie mógłby mieć takiego przerażającego starego. Zupełny koszmar, mieć w rodzinie takiego psychopatę. Zresztą nie ma o czym gadać, do mojego dziadka jest bardziej podobny.
- Może masz rację - kiwnął głową Adam, przystając na argumenty Wiktora - W każdym razie, nie chciałbym być w twojej skórze, gdyby okazało się inaczej.
- Przestań - szturchnął go Wiktor, uśmiechając się przy tym.
- Wiki...- zaczął się z nim drażnić Adam.
- Odwal się - uderzył go mocniej, czując że mimowolnie spłonął rumieńcem. Tylko mama tak się do niego zwracała.
- Hej, a właściwie, czemu ten facet wołał "Remis" do twojego ojca?
Robert przypomniał bardzo dziwne zachowanie innego mężczyzny, którego "poznali" siedząc w celi. Człowiek ten wyglądał na obłąkanego i wyraźnie pokazywał to swoim zachowaniem. Nie widzieli go, ponieważ Stefan zabronił im podchodzić bliżej do drzwi, ale jego wrzasków i nawoływań trudno było niesłyszeć. Właściwie cała ta sprawa wyglądała na bardzo zagadkową. Ojciec Adama zdawał się znać tego człowieka, podobnie zresztą jak Stefan, zaś ten obłąkaniec wyraźnie znał ich przyjaciela - Remisa.
- Ciekawe o co w tym wszystkim chodzi...Facet, który woła mojego ojca i jego przyjaciół...Podejrzana sprawa.
- Eeee Wiktor?
- Tak? - przerwał, spoglądając na wahającego się Michała.
- Chyba muszę ci o czymś powiedzieć...

***

- Arthanius...
Ochrypły głos niósł się echem po mrocznych zakamarkach szóstego piętra. Profesor Twintower nigdy nie lubił patroli na tym piętrze. Pomimo, że lubował się w zimnych, tajemniczych pomieszczeniach i zakamarkach, miejsce to wywoływało w nim dziwne uczucia. Nie potrafił sprecyzować co za myśli targają nim, gdy zawsze wkracza w ten cichy korytarz. Coraz częściej jednak wydawało mu się, że było to spowodowane jakimś lękiem, nieznaną obawą przed czymś co niewątpliwie czaiło się w tych kamiennych murach.
- Wzywał mnie pan profesorze? - zza rogu wychyliła się postać nieznacznie przygarbionego, wysokiego młodzieńca. Głowę spuszczoną miał na wysokość wystających kości obojczykowych co nadawało mu postury czającego się, wygłodniałego sępa. Ręce włożone miał w głebokie kieszenie, a jego palce niespokojnie bładziły w nich, ściskając od wewnętrz raz po raz materiał czarnych spodni.
- Można wiedzieć co znowu kombinujesz? - rzucił nieprzyjemnym tonem profesor.
- Naprawdę interesuje to pana? - spytał pokpiewającym głosem uczeń. Twarz niespodziewanie wykrzywiła się w wyrazie głębokiej niechęci wobec osoby rozmówcy. Wyglądało to tak, jakby nagle coś wstąpiło w tego dziwnego chłopaka.
- Uważaj Arthanius - ostrzegł go natychmiast Twintower widząc, że coś się święci - Rozmawiasz z profesorem.
- Doprawdy?
Arthanius cały czas wpatrywał się swoim zimnym spojrzeniem w człowieka, który tak wyraźnie dawał po sobie zauważyć, że nie czuje się pewnie na tym gruncie. Niecierpliwe wywracanie palcami skończyło się i Arthanius powoli wyjął z kieszeni swe blade ręce opatrzone wystającymi gdzieniegdzie w okolicach poniżej łokci, błękitnymi żyłami. Dopiero teraz dało się zauważyć, że coś jest nie tak. Arthanius był rozdrażniony choć starał się tłumić swe zdenerwowanie za maską bezwględnej obojętności w rozmowie ze swym profesorem. Jednak dopiero teraz Twintower dostrzegł to, co było niewątpliwie objawem tego dziwnego zachowania ucznia. Ręce Arthaniusa swobodnie zwisały wzdłuż całej tali a jego dłonie...dłonie wraz z nadgarstkami miał całe pokiereszowane i oblane strużkami krwi.
- Widzi pan? Pociąłem się - zaśmiał się obłąkańczo, trzęsąc się tak, jakby miał gorączkę.
- Na litość boską, oszalałeś? - krzyknął przerażony Twintower. Pomimo, iż wahał się czy podejść do niego, zrobił to.
- Nie zbliżaj się! - odsunął się o parę kroków, chwytając się pokrwawionymi dłońmi za głowę, wtapiając w swoje ciemne, rozwichrzone włosy pobielałe palce, dygoczące jak reszta ciała.
- Uspokój się - starał się przemówić spokojniej Twintower.
- Niech pan odejdzie - zacisnął powieki, krzywiąc się na twarzy - Jeżeli pan tu zostanie to i pana dopadnie - wydyszał.
- O kim ty mówisz?...Arthanius do jasnej cholery przestań się mazać! - ryknął niespodziewanie, widząc że chłopak zaczyna nie panować nad własnymi uczuciami.
- Wynoś się!
Nastąpił nieoczekiwany atak ze strony Arthaniusa, targanego sprzecznymi myślami na temat tego, co powinniem zrobić by ustrzec nauczyciela przed niebezpieczeństwem, a tym czego uczeń kategorycznie nie powinien robić wobec swojego profesora. Z dwojga złego wybrał to pierwsze, nawet jeśli wiązało się to z zastosowaniem drastycznych środków.
Profesor, który przeżył niedawno zawał i jeszcze nie zdążył dokońca wyzdrowieć, wyleciał z hukiem z powietrze spadając na schody, z których przeturlał się pod wpływem siły jaka zadziałała przed chwilą na jego ciało, na dół.
Arthanius nie był pewny czy Twintower przeżył, bowiem w chwili, gdy swoją mocą próbował odepchnąć starego człowieka do tyłu, niespodziewanie uderzyła moc kogoś, przed kim starał się go ostrzec. W rezultacie wyglądało to tak, jakby Arthanius podjął próbę zamordowania swojego nauczyciela...

Napisany przez: avalanche 09.05.2004 15:26

wszyscy mają mnie w dupie...

Part 79

"Nić zgody skazana jest na pęknięcie"

- Przejście! Mówię PRZEJŚCIE!
- Widzieliście kto to zrobił?
- A mówiłem że na tym szóstym piętrze czają się jakieś złe moce...

Korytarzem niesiono właśnie obezwładnione ciało Twintower'a, co rzecz jasna wzbudziło natychmiastowe zainteresowanie wychodzących na przerwę uczniów. Z tłumu wychylały się głowy ciekawskich, chcących choć przez moment spojrzeć na nieprzytomnego i lekko rannego profesora. Niczym echo niosły się plotki, jakoby Twintower'a zaatakował jakiś obłąkaniec kryjący się na słynnym szóstym piętrze.
W całym tym zamieszaniu pełno było spiskowych teorii, a wśród nich mnóstwo nieprawdopodobnych sugestii tyczących się osoby, która zaatakowała starego profesora. Mówiono o tajemniczym zabójcy, który napewno zechce wyciąć w pień wszystkich, którzy odważą się wejść na jego terytorium, a może nawet wyruszy by tym razem zabić. Cała sprawa wywołała masową histerię wśród bardziej bojaźliwych uczniów, którzy w swoim gronie już zaczęli omawiać metody zabezpieczenia się przed niespodziewanym atakiem. Reszta, która także była wstrząśnięta tym co się stało, ale nie na tyle by zastanawiać się gdzie można kupić dobry rygiel do drzwi, wolała wymyślać coraz to bardziej nieprawdopodobne teorie, w których wymyślaniu prym wiódł Radek.
- Sądzę, że to mógł być któryś z uczniów - powiedział po raz kolejny - Nawet wiem kto.
- Mów! Mów! - rozległy się głosy nalegania.
- A kto dzisiaj przybył do zamku? - powiedział ściszonym głosem - To chyba jasne, że dokonali tego te patałachy. W Zakonie już ich przeszkolono do tego typu działań. Zwerbowali ich, mówię wam.
- Co tym razem wymyślił ten twój kapuściany łeb?
Radek odwrócił się za siebie, poruszony do głębi tą obelgą. Stał twarzą twarz ze swoim największym wrogiem i jego przyjaciółmi.
- Kogóż my tu mamy? Gdzie twój czerwony habit? - wykrzywił się w wrednym uśmieszku Radek.
- Radziłbym uważać tępaku, na to co mówisz.
- Bo co? Utniesz mi głowę swoją kosą?
- On cię prowokuje Wiktor. Bądź mądrzejszy, chodź - proponował Adam, chwytając swego kolegę za rękę by odciągnąć go od tego centrum fanów Radka.
- Puść mnie! - wyrwał się.
- Porywczy jesteś - zagwizdał od niechcenia Radek, unoszcząc znacząco brwi - Ale się boję - powiedział bardzo cicho, lecz prowokująco.
- Zaraz oberwiesz - zagroził mu Wiktor, który ponownie został przytrzymany przez Adama.
- Zabawne. Ty mi grozisz? - zakpił chłopiec przy akompaniamencie śmiechu reszty - Czy to u ciebie rodzinne? Wiesz twój stary to wkońcu też Zakonnik. Chyba musiał cię sporo nauczyć w trakcie tego pobytu u nich.
Zapanowała cisza. Oczy wszystkich będących w tym momencie na korytarzu zwróciły się w stronę oniemiałego Wiktora i triumfującego Radka, który jak paw napiął się w dumie z tak genialnego podsumowania ich "rozmowy".
- Nic lepszego nie zdążyłeś wymyśleś, pętaku?
Uczniowie nadal tępo wpatrywali się w rozłoszczonego Wiktora, który nie mógł dojść o co im chodzi. Radek najwyraźniej wyczuł, że Wiktor ma pewne braki dotyczące informacji o jego ojcu i zamierzał jak najszybciej uświadomić swego wroga by nie tkwił dalej w swej niewiedzy.
- Ty nic nie wiesz? - zachichotał uradowany - Nawet Michał ci nie powiedział - spojrzał rozbawiony na przestraszonego chłopca, który aż wił się i skręcał by nie dopuścić do publicznego ujawnienia prawdy na temat tego co miało miejsce parę tygodni temu. Wiktor nie wybaczyłby mu tego, że nie powiedział by mu wcześniej o czymś takim. Ale teraz było na to za późno...
- Pozwol, że cię oświecę Wiktor - wyszczerzył zęby, wiedząc że taka "bomba" wywoła niemały szok u jego rozmówcy - Twój kochany ojczulek jest Zakonnikiem. Dowiedziono mu to publicznie - w sądzie. Doprawdy, nie wiedziałeś? - dodał na koniec, udając że martwi go taki stan niewiedzy Wiktora.
- Stul pysk! - wrzasnął niespodziewanie, uderzając z całej siły w twarz Radka, który niczym bezwładna lalka wyleciał parę metrów w tył.
- Wiktor! - tym razem ręce Adama, oplątły się wokół talii przyjaciela, powstrzymując go przed następnym atakiem. Radek z pomocą swych wiernych towarzyszy stanął na nogach i mimo iż krew buchała mu gęsto z nosa a oczy łzawiły z bólu jaki doznał, zwrócił się po raz ostatni do wściekłego Wiktora.
- Masz czego chciałeś Wiktor. Teraz zobaczysz jak to jest, gdy jego stary przystaje z Zakonnikami.
- Pożałujesz tego gnido - wydyszał Wiktor, wciąż przytrzymywany przez Adama od tyłu.
- Nie bardziej niż ty tego, że jesteś synalkiem Zakonnika. Wywleką cię martwego, zobaczysz. Nikt tu nie będzie tolerował takich jak ty!
Z ust Wiktora wyrwały się najgorsze obelgi, jakie przyszły mu w tym momencie do głowy, tak samo zresztą jak Radkowi. Obrzucanie siebie wyzwyskami pewnie trwałoby i dłużej, lecz na scenę wkroczyło grono nauczycielskie, które rozproszyło tłum samą swoją obecnością lub w innych przypadkach, słownymi argumentami przemawiającymi za rozejściem się.
Adam czym prędzej wywlekł Wiktora z tego epicentrum nienawiści, by nie naciąć się jakiemuś belfrowi za nienaganne zachowanie. Nie potrzeba im było teraz dodatkowych godzin koronkowej roboty w stylu oczyszczania łazienek z lepkiego brudu, nad którym trzeba było siedzieć godzinami żeby usunąć.
- Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś! - wyrzucił z siebie wreszcie Wiktor - Jak mogłeś mi coś takiego zrobić! Pozwoliłeś, żeby ten śmieć naigrywał się ze mnie!
- Wiktor ja chciałem ci powiedzieć, naprawdę - zarzekał się Michał, widząc rozgoryczenie na twarzy swego przyjaciela. Ten jednak nie mógł przeboleć tego, że został wystawiony na pośmiewisko przez swego największego wroga. Miał żal do Michała....miał żal do niego za wszystko co musiał parę minut temu przejść i to na oczach wszystkich. To wszystko była jego wyłączna wina.
- Odchrzań się - rzucił - Myślałem, że jesteś moim przyjacielem, ale ty najwidoczniej skumałeś się z nim. Nie masz czego już szukać u nas. Od tej chwili nie istniejesz, rozumiesz? Spakuj swoje rzeczy i wynoś się z pokoju. Nie chcę cię więcej widzieć - odwrócił się i ruszył w nieznanym kierunku.
Wiktor jeszcze nigdy nie czuł takiego bólu i żalu do kogokolwiek innego. Nie mógł znieść, że jego kumpel pozwolił na takie pomiatanie nim wobec wszystkich i to w tak bolesnej sprawie. Tego nie można przebaczyć.
- Lepiej będzie jeśli na jakiś czas zamieszkasz u kogoś innego - potwierdził słowa Wiktora, Adam - On musi sobie to wszystko poukładać...
- Rozumiem - odparł ze smutkiem Michał, czując że serce mu zaraz pęknie - Nie będę mu już zawadzał więcej, jeśli sobie tego nie życzy.

Napisany przez: Child 09.05.2004 15:53

żeby tak od razu w dupie, to nie...

od razu zaznaczam - przeczytałem dwa ostatnie rozdziały i do nich się będę odnosił.
Bardzo ciekawa rozmowa na początku, szczególnie ten fragment z podręcznikami anatomii smile.gif potem juz robi się ciekawiej, zeby urwać na koniec parta [bardzo irytujące] ostatnia część już powiewa powagą i - jak na mój gust - miesza trochę w akcji, ale to pluszsz.

i jeden błąd Twój kochany ojczulek jest Zakonikiem
a jak konik się nazywa? ;P

Napisany przez: avalanche 10.05.2004 21:47

MOP usunął mi mojego posta z konikiem sad.gif ...zastanowię się nad aktem łaski wobec niej

Part 80

" Figlarskie rozmowy uskrzydlonych godnością"

Uczniowie byli tak przejęci i zaaprobowani historią Twintower'a, że nie byli w stanie usiedzieć w miejscu nawet w swoich pokojach. Co rusz małe grupki przemieszczały się między pokojami, aby zdobyć bądź podzielić się nowinką zasłyszaną w innych pokojach. Recz jasna wędrówki ludów były praktykowane prawie wyłącznie przez pierwszorocznych, którzy aż rwali się do tego, by wedrzeć się do pokoi starszych roczników. Niestety ci znając natręctwo młodych skutecznie się od nich odcinali, zamykając drzwi bardzo mocnymi zaklęciami. Preferowali spokojne rozmyślanie nad tym co się wydarzyło niż w grupie podniecać się nową teorią spiskową, w której wytwarzaniu przodował oczywiście Radek. Starsi woleli się od tego wszystkiego dystansować, gdyż w obliczu zaistniałej sytuacji, bezmyślne produkowanie bzdetnych wniosków było w ich mniemaniu dziecinne i niedojrzałe. Należało się głęboko zastanowić, wymieniając co najwyżej spostrzeżenia ze swymi sąsiadami nad tym kto mógł przeprowadzić taką zuchwałą napaść.
Ktoś jednak podejrzewał, kto za tym wszystkim stoi. Ta myśl bardzo go martwiła a jednocześnie wywoływała obawy przed tym, że osobę tę mogą szybko nakryć i być może bezpodstawnie osądzić. Aż dziwnym wydawało się Rosenthalowi, że nikt nie zauważył nieobecności Arthaniusa. Co prawda może myśleli, że siedzi on teraz z nim w pokoju. Takie przekonanie działało na korzyść jeo przyjaciela, który mógł coś wiedzieć o zamachu na Twintower'a...albo wiedzieć w sensie dokonać...
- Rosenthal? - rozległ się odgłos pukania o drzwi. Był to głos jednej z nauczycielek - Jesteście tam z Anielem?
- Komplet pani profesor. Arthanius jest w łazience - otworzył drzwi uśmiechając się niewinnie w stronę nauczycielki.
- Dobrze - przy nazwiskach Aniel i Rosenthal pojawiły się znaczki, mające oznaczać obecność - Przekaż mu jak wyjdzie, że profesor Grey oczekuje na niego w swoim gabinecie.
- Dobrze pani profesor, przekażę.
Poczuł że kamień spadł mu z serca. Odetchnął z ulgą, że nauczycielka nie zaczekała do wyjścia jego kolegi z łazienki. Musiała by sobie długo poczekać...
Gdy komisja sprawdzająca obecność opuściła korytarz, Rosenthal postanowił poszukać swego kumpla, szczególnie jeśli ten miał umówione spotkanie z Grey'em. Dłuższe oczekiwanie na niego mogłoby spowodować kolejny nalot nauczycieli, a wtedy nie tylko Arthanius, ale i on miałby kłopoty. Intuicja kazała mu skierować się na szóste piętro, gdzie przed południem doszło do napaści. Być może spotka tam..niechcący..Arthaniusa.
- Arthanius...Arthanius..psst jesteś tam? - starał się jak najciszej zawołać swego przyjaciela. Nikt jednak nie odpowiadał. Mróz niesiony przez nieznany wiatr przeszywał ciało, a mrok zdawał się zaczynać tuż przed oczami. Targany wątpliwościami, co do dalszego zgłębiania się w czeluście korytarza, postanowił zrobić parę kroków naprzód. Niepewny tego co znajduje się dalej wyciągnął przed siebie dłoń i zapalił na niej mglisty płomyk. Czerń jaka oplotła to miejsce była nadzwyczaj dziwna. Było przecież dopiero południe, a za oknami było jasno. Dopiero po chwili Rosenthal zdał sobie sprawę, że to co go otacza to nie jest mrok, lecz jakaś dziwna czarna mgła, która umykała pod palcami niczym wijący się bluszcz dymu papierosowego. Nie miała zapachu, ale mimo to gryzła i szczypała w oczy ograniczając skutecznie widoczność. Odkąd zaszczycał swoją obecnością razem z Arthaniusem ten korytarz, nigdy nie miało miejsca tak niespotykane zjawisko.
Ciężkie odgłosy kroków Rosenthala niosły się w promieniu paru metrów, gdyż właściciel obkutych metalem butów, nie pomyślał że narobią one takiego hałasu na kamiennej posadzce. Tak to zresztą bywa, gdy się zamartwia o bardziej nieodpowiedzialnego od siebie kumpla, że dbanie o takie "błahostki" zupełnie nie przychodzi do głowy. Istniała realna możliwość, że Arthanius siedzi sobie na jakimś innym piętrze i maluje po ścianach, podczas gdy on szuka go w miejscu, gdzie może się kryć jakiś niezrównoważony człowiek, który dybie na życie każdego, który tu wkroczy. Jeśli ta opcja okaże się prawdziwa będzie miał powody mieć za złe Arthaniusowi, że naraża go na takie niebezpieczeństwo, włócząc się samemu gdzie indziej podczas próby morderstwa na Twintower'a. O ile rzecz jasna przeżyje...
Zatrzymał się. Coś wydało odgłos przypominający szuranie butami. Płomienie tańczące na jego rozdygotanej dłoni oświetliły cień osobnika stojącego tuż za nim. Chciał się odwrócić, lecz napastnik skutecznie zatkał mu usta dłonią, przemawiając do niego:
- Słuchaj mnie uważnie Rafo - przybliżył swą twarz bliżej prawego ucha chłopaka - Musisz mi pomóc, rozumiesz? - Rosenthal kiwnął głową na znak, że rozumie. Był spokojny. Za nim stał Arthanius.
- Puszczę cię, jeśli mi obiecasz że nie narobisz hałasu. Obiecujesz? - Rosenthal ponownie kiwnał głową na znak, że rozumie. Ręka Arthaniusa oderwała się od ust oniemiałego przyjaciela.
- W coś ty się wpakował? - spytał zdenerwowany, odwracając się w stronę przyjaciela.
- Ty mi lepiej mów co z nim jest - spytał rozdrażniony Arthanius.
- A skąd mam do cholery wiedzieć? Nieśli go nieprzytomnego, całego poobijanego i pokrwawionego na noszach, a ty sie pytasz jeszcze. Sam powinieneś lepiej wiedzieć gdzie mu przywaliłeś i jakie mogą być tego konsekwencje. Arthanius tobie już do reszty rozum odjęło? Chciałeś go zabić?!
- Zamknij się! - wysyczał rozjuszony, cały się trzęsąc - Mam już dość tego natrętnego emeryta, rozumiesz? Łazi za mną bez przerwy, śledzi dzień i noc, oskarża bezpodstawnie, grozi mi...
- Masz rację przesadza, ale to nie powód by go od razu mordować. O matko, co ty masz na rękach!? - chwycił Arthaniusa za dłonie i pociągnął do góry, by przyjrzeć się uważniej. Przeląkł się widząc, że to co spływa mu po dłoni to krew.
- Ja go nie chciałem zabić - wystękał niczym marudne dziecko - Siedziałem tu sobie i się pociąłem, a wtedy on przyszedł i się pokłóciliśmy. No i wtedy ja go chciałem odepchnąć, ale ten duch dołożył mu jeszcze od siebie i stary wylądował na dole...
- Jaki duch? Zaczynasz majaczyć, spokojnie Arthanius zaprowadzę cię zaraz do doktor...
- Szczypie mnie...Mi się nie chce...Nic mi się nie chce...
- Chcesz się wykrwawić?! Kiedy się pociąłeś?
- Dawno, dawno temu...nie pamiętam...Rafo, nudzi mi się.
- Bedzie ci się nudzić jak wylądujesz na cmentarzu. A teraz bądź łaskw nie stawiać się i pozwolić dać się uratować, bo przysięgam że oberwiesz jak staniesz się martwy.
Arthanius zatoczył się ze śmiechu lądując na pobliskiej ścianie.
- Te sznyty się zrobiły trochę za głębokie - pokazał ponownie ręce swojemu przyjacielowi - Ty myślałeś, że ja chcę się zabić? - zaśmiał się głośniej - Taką bajeczkę to ja wstawiłem staremu, żeby się pomartwił skoro tak mu leży na sercu mój stan zdrowia.
- Ty podły egoisto! - wrzasnął doniośle Rafo - Najpierw spowodowałeś, że dostał przez ciebie zawału, a teraz to. Zachowujesz się jak rozwydrzone dziecko.
- Wal się - pstryknął palcami, pokazując mu język.
- Sam się wal! Mało ci jeszcze? Chcesz żeby cię stąd wykopali? Co ty wtedy zrobisz? Będziesz się włóczył po ulicach niosąc transparenty na zjazdach takich popieprzeńców jak ty? Co to za przyszłość, no powiedz mi do cholery!
- Mam już dosyć takich przytępiastych morlizatorów, co ty, którzy uważają że trzeba nawracać takich odmieńców społecznych jak ja, bo niewygodne jest przecież mieć w swoim towarzystwie kogoś o innych poglądach, skoro można go zrównać do normy jednostki zgadzającej się we wszystkim ze wszystkimi.
- Uhhh..Ale ty pieprzysz Arthanius! Normalnie słuchać już się ciebie nie da - zagryzł wargi, próbując opanować swoją złość.
- To się wynoś! Droga wolna, nikt ci tu nie kazał przyłazić - wskazał ręką wyjście w geście wskazującym, że nic nie stoi na przeszkodzie, by odszedł i zostawił go w spokoju.
- Chciałem ci pomóc, ale ty sobie nie chcesz dać pomóc. Jesteś uparty jak osioł - zmrużył gniewnie oczy Rafo - W takim razie radź sobie sam. Grey cię oczekuje w swoim gabinecie, więc bądź łaskaw ruszyć tyłek, bo jeśli nie to z miłą przyjemnością powiem im, gdzie jesteś.
- Wredny kabel - mruknął pod nosem Arthanius.
- Zastanów się - wział głęboki oddech, chcąc ponownie przemówić do rozsądku przyjacielowi - Mogę ci pomóc.
- Już to słyszałem - uśmiechnął się sztucznie Arthanius, wyginając swoje usta w nienaturalnie uprzejmy sposób.
- Musisz się przyznać.
- O-sza-la-łeś - wysylabizował z nadmierną artykulacją - Ile razy mam ci powtarzać. To nie ja go tak urządziłem, tylko ten duch.
- Do cholery jaki duch? Jak chcesz wcisnąć kolejną bajeczkę to gratuluję. Grey napewno w nią uwierzy. O ludzie, Arthanius ty się naprawdę zaczynasz robić naiwny jak dziecko.
- Skończyłeś? - uśmiechnął się ekspresowo, powracając momentalnie do swego obojętnego wyrazu twarzy.
- Nie. Arthanius ty idioto, ja nie wiem czy tobie rurką wyssano mózg, czy zgłupiałeś bo w coś przywaliłeś, ale zaczynasz się robić irytujący z tymi twoimi debilnymi uśmieszkami.
- Mam taki tik nerwowy, zadowolony? - rzucił od niechcenia, aby tylko Rafo przestał nawijać o jego głupocie.
- Dobra ty ptasi móżdzku, powiedz jak ty to sobie wyobrażasz.
- Powiem że to nie moja wina.
- Jasne. Wparadujesz zakrwawiony i powiesz z tym kretyńskim uśmieszkiem na twarzy "Pani profesorze, profesor Twintower został zaatakowany przez złe moce, nic nie mogłem poradzić, przykro mi". Zaklep sobie jeszcze stanowisko naocznego świadka wydarzenia i porusz go swoją fascynującą historią ubarwioną o elementy potwierdzające twoje trudne dzieciństwo. Jeśli nie uwierzy to na pewno się zlituje nad takim pajacem.
- Aleś ty głupi Rafo. Jak możesz mnie posądzać o łgarstwo. Wstyd - pomachał karcąco palcem.
- Idę, bo nie zaraz wyprowadzisz z równowagi. Specjalnie udajesz kretyna.
- Powiedz mi jak to odkryłeś...Zaskakujące, nieprawdaż? Uwielbiam cię denerwować to moja jedyna rozrywka na tym ziemskim padole...
- Dobra chodź już. Musimy ci opatrzeć ręce u Grajewskiej.
- Oszalałeś? - pisnął Arthanius - Ta baba od razu się skapnie, że sobie sznyty robiłem i mnie podkabluje.
- A co ty sobie myślałeś, że nie obejdzie ją to jak sobie to zrobiłeś?
- Miałem taką nadzieję - powiedział ponuro - Sprzątniemy jej bandaże i...
- Tępolu to trzeba zszyć. Spójrz na swoją lewą rękę.
- No rzeczywiście tu troche mi nożyk pojechał - zarechotał - O matko...szyć? Ale to boli...
Rosenthal najwyraźniej nie mogąc się opanować począł walić głową o ścianę. Gdy przestał, spojrzał na swego przyjaciela morderczym wzrokiem i rzekł:
- I bardzo dobrze.
- Kogucik ci stanął.
- Przysięgam, że kiedyś cię zabiję w afekcie...

Napisany przez: kelyy 14.05.2004 18:32

Dawno mnie tutaj nie było Ava i musiałam cały fick powtórzyć sobie od początku co zajęło mi trzy dni, ale jak widać przetrwałam, no i muszę ci powiedzieć, że jak się to wszystko czyta jako jedną całość, to trochę widać (przynajmniej z mojego punktu widzenia), że zmieniłaś styl. Nie powiem, żeby wyszło to do końca na dobra, ale opowiadanie jest wciąż dobre, żeby nie powiedzieć świetne, ale to już nie to co pierwsze party. Ava, ty wiesz, że ja bardzo lubię twoje opowiadania, bo piszesz je tak, że zawierają i pewną lekkość, dowcipność i pewien wątek psychologiczny. Z początku myślałam, że ten fick, choć teraz można już to nazwać powieścią z pododu ilości wątków, inaczej to sobie wyobrażałam. Wprowadziłaś mnóstwo wątków, ciekawych owszem, ale osobiście nie rozumiem po co ci w tym opowiadaniu anarchista, zupełnie tego wątku nie rozumiem, chyba, że wiążesz z nim jakieś plany na przyszłaść, ale zechciej mi wytłumaczyc o co z nim chodzi, bo ja jestem taka tępa, że nie łapie. W ficku jest bardzo dużo niewyjąsnionych zagadek, m.in. rodzice kruka, remis zakonnikiem i jego powiąznie z Orfeuszem, dlatego mam nadzieję, że się to wyjaśni w niedalekiej przyszłości....
Fick jest świetny, ale myślałam, że bedzie zmierzał w innym kierunku...

pozdrooffka
kelyy

Napisany przez: avalanche 15.05.2004 12:25

Ciebie kelyy też dawno nie widziałam =) Ale miło że jest jeszcze jakaś osoba co to czyta (i daje jeszcze długi komentarz co ja uwielbiam wprost ^^).
No więc tak. Opowiadanie zmieniło swój 'tor' ale tak musiało po części być - niektóre wątki wymyślałam na bieżąco i może niektóre nie wiążą się trochę z początkiem. Parę rzeczy zmieniłam, lub zamierzę zmienić bo mi się nie podoba ich pierwotna wersja, ponieważ moje myślenie często zmienia kierunek i czasami nie umiem się przystosować do tego co wcześniej wymyśliłam i mi się nie podoba po prostu, ponieważ już mam nowy pomysł. Nie wiem czy początek był dobry - z pewnego punktu widzenia pewnie tak, bo miało to swój jakiś logiczny ciąg, no i akcja była raczej 'pogodna' w stosunku do tego co jest teraz i co będzie może później.
Co do anarchisty - wiążę z nim przyszłość, a jego tak zwana 'ideologia' (którą powiem szczerze nie za bardzo umiem pokazać - może mi pójdzie później lepiej) potrzebna mi była aby coś pokazać. Poza tym ta postać była mi też potrzebna do pewnego mojego planu i także po to by pokazać konflikt z Twintowerem, ponieważ jest on w pewnym sensie powtórką z przeszłości i może się okazać że i tym razem stary profesor zawiedzie (chyba nie zdradziłam zbyt dużo? ^^ zresztą to może się zmienić nieco)
Co do rodziców Kruka i do związku pomiędzy Orfeuszem i Remisem...myślę że to jednak tak szybko nie nastąpi =) ale powoli będzie się wyjaśniać. W sumie te trzy osoby zostawiam sobie na później bo ich tak zwane tajemnice są trochę skomplikowane i wymagają dłuższego wyjaśnienia. Mogę powiedzieć że w bliższym czasie pewnie zajmę się może Diegiem, który też ma pewną tajemnicę - powiązaną z Orfeuszem i pewnym jeszcze człowiekiem.
Tak poza tym to ja wiem..trochę zdarza mi się namieszać, ale trudno czasem ogarnąć to wszystko i o czymś nie zapomnieć, czegoś nie pominąć.

Ciekawi, mnie...może mi zdradzisz ^^ a jakim kierunku się spodziewałaś, że będzie zmierzał fick - pytam tak z czystej ciekawości.

Myślę, że tym którym nie chciało się czytać powyższego wywodu, przeczytają sobie parta =)

Part 81

"Małe dziecko zgubiło zabawkę"

Nic w życiu nie jest proste, a już najmniej przekazywanie złych wiadomości. Zawsze jest tak, że obarczają cię sprawami ludzie, którzy sami powinni coś zrobić - ale kto powiedział, że na świecie nie ma nieuzasadnionej obawy? W takim razie, gdzie się podziała ta sławna dorosła odpowiedzialność? Z wiekiem nabieramy jej, a gdy już myślimy że ją mamy - ulatuje z nas szybciej niż nam by się mogło wydawać.
Arthanius był odpowiedzialny na swój młodzieńczy sposób, choć obecnie sprawiał zupełnie inne wrażenie.

"Masz poważne kłopoty młody człowieku"

Grey rzadko brzmiał groźnie, bo nigdy nie pracował sobie na miano poważnego, ostrego w słowach profesora z tego względu, że istniały na ziemi lepsze metody przekonywania do swojej racji i uświadamiania innym o niestosowności ich zachowania w niektórych sytuacjach.
Ale to był właśnie klucz do całej sprawy - sytuacja. To ona w dużej mierze decydowała o nastroju młodego profesora. Do pewnych wybryków można było się przyzwyczaić, gdyż trzeba by je uznać w pewnych przypadkach za normalne. Niedopuszczalnym było natomiast przekraczanie pewnej granicy - granicy pomiędzy zabawą dziecka a niebezpieczną grą dorosłych.

" To nie moja wina"

Klasyczne tłumaczenie przestępcy, typowe dla przestraszonego dziecka, którym obecnie był Arthanius. Wydawało się mimo wszystko mało oczywiste, ze względu na 'okoliczności' - kolejne ważne słowo po 'sytuacji'.

" Kto więc zaatakował profesora Twintower'a?"

Pytanie, które zada każdy prokurator. Pytanie na które oskarżony zna odpowiedź. Pytaniem jednak jest to, czy powie prawdę, a jeśli tak - to czy ktoś mu uwierzy?

" To nie ja!"

Ile razy można słuchać zapewnień nieletnich o ich domniemanej niewinności? Tysiące. Dlaczego oni wszyscy tak silnie się opierają szczerej rozmowie, dusząc się we własnych, splątanych zeznaniach?

" Jesteś zawieszony"

Wyrok zapadł. Próżne są dalsze dyskusje, jeśli nie miało się odwagi porozmawiać szczerze - bez naiwnego wstawiania bajek. Grey doskonale rozumiał rozżalenie swojego ucznia, ale nigdy nie wybaczyłby sobie gdyby nie zadziałał zapobiegawczo. Zawsze bowiem lepiej przyznać mniejszą karę i dać lekcję pokory, niż pozwolić później na niekontrolowany przebieg wydarzeń. Na to stanowczo nie mógł sobie pozwolić w sytuacji, gdy dyrektor szkoły powoli tracił kontakt z rzeczywistością, nękany przez kamuflujących się wrogów. Sprawę Arthaniusa należało traktować delikatnie, z pewnym dystansem. Dystans polegał na tym, by oddzielić w to co profesor Grey chciał bardzo uwierzyć, a tym co z trudem przepuszczało się przez tryby pracującego mózgu. Jeśli naprawdę chciał pomóc Arthaniusowi, musiał odstawić na bok sympatię jaką go darzył w zakresie jakim mógł obdarzyć go nauczyciel, na rzecz uczciwości wobec niego. Trudno będzie zrozumieć nastolatkowi, dlaczego traktuje się go jako przestępcę przed udowodnieniem winy, ale z drugiej strony, znaczniej trudniej byłoby przekonać się na własnej skórze co to znaczy, jeśli nie przestrzega się zasady ograniczonego zaufania.

***

- Orfeusz...
- Tak? - spytał zaniepokojony głos.
- Wody...

Życzenie zostało natychmiast spełnione. Słychać było tylko przyspieszony oddech przerywany łapczywym piciem. Trwało to zaledwie parę sekund, póki pragnienie nie zostało ugaszone i Remis z ulgą na twarzy nie zmrużył oczu w podzięce.

- Chcesz coś zjeść? - zaproponował mężczyzna, uważnie przyglądając się reakcji słabego człowieka. Ten skinął nieznacznie głową, na znak, że chętnie przekąsił by coś przed dalszą podróżą, szczególnie, jeśli miałoby się okazać, że w przyszłości nie będzie czasu na spokojne konsumowanie czegokolwiek.
- A my? - rozległ się nieśmiały głos z tyłu. Orfeusz z niechęcią przypomniał sobie, że ma na karku jeszcze innych, których należało by wykarmić.
- Zamknij się. Będziecie jedli, jeśli uznam, że na to zasługujecie - warknął.
- Musimy coś jeść Zakonniku, jeśli chcesz mieć z nas jakiś pożytek - stwierdziła z naciskiem dziewczyna, patrząc buntowniczo prosto w jego oczy.
- Można być przydatnym nawet po tygodniowym, przymusowym poście - szeptnął cicho w odpowiedzi, mrużąc groźnie oczy. Paweł dyskretnie dał znać Ginie, żeby nie odzywała się. Chłopak doskonale wiedział co to znaczy pracować o pustym żołądku, gdy za karę kazano pościć siedem dni. Zbyt dobrze pamiętał, jak to było w Zakonie.

Nozdrza mężczyzny pracowały niczym u psa, węsząc za zwierzyną, którą można by przyrządzić na kolację. Całą siłą woli starał się wytropić węchem coś nadającego się do jedzenia, a gdy już udało mu się namierzyć przyszłe danie, nieoczekiwanie westchnął zrezygnowany.
- Zające i kachajki
Starał się nie brzmieć zbyt wymagająco, ale prawda była taka, że perspektywa łapania tych małych zwierzątek nie była różowa. Kachajki może były łatwe do złapania, ale jeśli chciało się nimi najeść cztery osoby, należało złapać ich z conajmniej dwa lub trzy tuziny, a biorąc pod uwagę apetyt Orfeusza, nawet cztery. Niestety w lesie było tego ptactwa znaczniej mniej. W tej sytuacji zostały tylko zające, których - co wyczuł niezwykle wrażliwy nos Orfeusza - zdążyło się już tu namnożyć. Problemem było tylko złapać to szybkie draństwo, nie płosząc zbytnio reszty. Doprawdy trudna sztuka - nawet dla tak wytrawnego mordercy jakim był Orfeusz.
Minęło sporo czasu zanim Orfeusz zdołał złapać wystarczającą ilość zajęcy. Gina z bólem serca patrzyła na martwe zajączki, którym przetrącono kręgosłupy i które tak smętnie wyglądały niesione na uszy.
- Dwanaście sztuk. Powinno wystarczyć - zakomunikował mężczyzna otrzepując ręce z sierści. Po chwili schylił się nad martwymi zającami, chwytając po dwa w każdej ręce i rzucił do stóp zdezorientowanym zakładnikom. Gina pisnęła wystraszona na widok poprzekrzywianych dwóch szaraków, które uderzyły swymi ciałkami tuż pod jej stopami.
- Chcecie jeść to sobie sami oporządźcie, i tak wykonałem za was najtrudniejszą robotę - oświadczył, po czym uniósł jedną brew widząc, że żadne z nich nie kwapi się do zrobienia sobie kolacji.
- Mamy je obedrzeć ze skóry? - spytał z grymasem na twarzy Paweł. Czuł, że zaraz zrobi mu się niedobrze, zanim jeszcze zdąży wziąć cokolwiek do ust.
- Rób co ci się podoba - rzucił obojętnym tonem mężczyzna - Nic mnie to nie obchodzi. A jeśli chodzi o ciebie... - spojrzał z głodem w oczach na Ginę - Ciekaw jestem, czy do twarzy ci z krwią na rękach - zaśmiał się okrutnie widząc, że twarz Giny przybrała lekko zielonego koloru z powodu nagłych mdłości.
- Jesteś wstrętny - powiedziała słabo z drżeniem ust. Spojrzała w stronę dwóch zajęcy leżących u jej stóp, szybko jednak odwracając głowę, próbując ukryć obrzydzenie na samą myśl co musi zrobić by przestać odczuwać ssanie żołądka. Była taka głodna...
- Zrobię to za ciebie - odezwał się nieśmiało Paweł, gdy Orfeusz przestał ich nękać swoimi obłąkańczymi wizjami z powodu nawoływań Remisa.
- Dziękuję - odparła trzęsącym się głosem Gina, powstrzymując łzy.
- Pamiętaj, nie daj się mu - szeptnął widząc, że Orfeusz nie patrzy - On się delektuje w sprawianiu ludziom bólu.
- Zauważyłam - spojrzała z pogardą na rozpalającego ogień pod prymitywnym rusztem w gałęzi Orfeusza.
Tak bardzo go nienawidziła...tak bardzo...tak bardzo...
Nienawidziła tej perfidii...tej chęci zadawania ludziom bólu...tego nawiedzonego głosu...tych wiecznie głodnych oczu...tego lodowatego spojrzenia...tego strachu, jaki zawsze przed nim czuła...
- Remis, spróbuj jest świeży. Mam więcej, jeśli...
- Wystarczy - uśmiechnął się nieznacznie kącikiem ust, sięgając po świerzo upieczone mięso. Chwycił słabo zębami i począł jeść, dziękując w duchu, że ma jeszcze siłę przeżuwać.
Orfeusz chwycił także swoją pieczeń, wbijając w nią drapieżnie swoje zęby. Oderwał kawałek mięsa spod którego natychmiast ulotniła się para, świadcząca o gorącu, jakie wypełniało od wewnątrz jego jedzenie. Żar tlił się w oczach mężczyzny, gdy smakował wyśmienitego zająca, którego tak doskonale upiekł. Szarpał i miażdzył białe mięso, trzaskając siekaczami drobne kosteczki.
Odmowa Remisa w sprawie dokładki, pozwoliła całkowicie zaspokoić apetyt mężczyzny, który w zaskakująco szybkim tempie jadł pozostałe cztery zające.
W końcu spojrzał w stronę Giny i Pawła. Oboje jakoś poradzili sobie z przyrządzeniem ich racji żywnościowej. Paweł zajął się oporządzeniem zajęcy, zaś Gina dbała by ładnie przypiekły się na ogniu. Gina właśnie kończyła ostatniego zająca, gdy napotkała na dziki wzrok Orfeusza, który właśnie skubał zębami mięso pozostałe na żeberkach zwierzęcia. Wydawało jej się, że mężczyzna umyślnie drażni się z nią, patrząc porządliwie na jej ręce w poszukiwaniu śladu krwi. Przestał jednak chwilę później, zwracając tym razem swój wzrok prosto w jej oczy. Jej uwagę zwrócił fakt, że nie przeszkadzało mu w tym jednoczesne dyskretne oblizywanie swoich ust po zjedzeniu ostatniego zająca.
- Orfeusz...Lekarstwo - wysapał słabo Remis, odwracając uwagę mężczyzny od Giny.
- Dostaniesz. Zaraz ci zrobimy - uspokoił go Orfeusz, przykładając jednocześnie dłoń do jego czoła. Było rozpalone.
Ponownie zwrócił swój wzrok na dziewczynę. Gina, która już skończyła jeść wiedziała czego teraz zażąda od niej Orfeusz. Przyrzekła sobie, że nigdy nie pomoże Zakonnikowi...
- Zrobisz to, albo sprawię, że twój współtowarzysz będzie się wić z bólu tak długo aż wróci ci rozum.
Orfeusz nie żartował. W każdej chwili był gotów zadać bolesny ból, trzymanemu przez siebie młodzieńcowi, któremu już zdążył przy tej okazji zakneblować usta w razie gdyby został zmuszony działać - hałas w takich okolicznościach nie był wskazany, zwłaszcza, że mogliby go usłyszeć błąkający się w okolicy Zakonnicy.
- No więc jak? Mam zaczynać, czy będziesz współpracować? - zagroził, przytykając nóż do policzka Pawła.
- Zostaw go! Zgadzam się - krzyknęła trzęsącym się głosem. Była przerażona. Jeszcze chwila a ten psychopata zaczął by swoje nieludzkie tortury.
- Słuszny wybór - zmrużył oczy, posyłając Pawła pod drzewo i tam przywiązując świetlistymi więzami - Tylko nie próbuj mnie oszukać - zagroził - bo on tego pożałuje.
- Jesteś potworem - wdusiła z ledwością, zupełnie tracąc już panowanie nad swoim drżeniem. Na twarzy Orfeusza ponownie zagościł kpiący usmiech.
- Tracisz nad sobą panowanie - wyszczerzył zęby, które jako jedyne przewyższały bielością resztę ciała - Pochlebia mi taki brak kontroli w mojej obecności...
Gina czuła się kompletnie oszołomiona takim zuchwałym zachowaniem, że nie udało jej się wymyślić jakiejś sensownej odpowiedzi. Czuła, że ten człowiek przejmuje nad nią kontrolę. Jego dominująca rola zaczynała coraz bardziej dawać o sobie znać a on sam wydawał się być coraz bardziej zadowolony, iż potrafi doprowadzić dziewczynę do stanu zupełnego osłupienia.
- Nie ekscytuj się tak - zdobyła się wreszcie na odwagę, gasząc dobry humor Orfeusza. Tym razem to on wydawał się być zbity z tropu. Najwyraźniej rzadko kto nawiązywał z nim w takich momentach rozmowę.
- Orfeusz...Masz już? - mierzenie wzrokiem dziewczyny, przerwał po raz kolejny Remis.
- Już idę. Poczekaj - przykucnął przy Remisie, któremu zaczynały sinieć już usta, co znaczyło, że choroba znowu atakuje - Muszę cię teraz zostawić. Jesteś w stanie wezwać pomoc?
Remis kiwnął nieznacznie głową.
- Mimo wszystko muszę ci dać ochronę - machnął ręką. Wszyscy, którzy w tym momencie patrzyli sądzili, że zaklęcie nie podziałało, gdyż nic świetlistego nie buchnęło z jego dłoni. Orfeusz wstał i uniósł dłoń w sposób jakby chciał zapukać w drzwi.
Rozległ się głuchy łoskot. Nad Remisem roztaczało się coś w rodzaju niewidzialnej kopuły.
- Nie ma na co czekać. Ruszaj się! - odwrócił się do Giny, łapiąc ją mocno za łokieć i popychając do przodu.

- Orfii...Orfii, gdzie moja zabawka? - zaśmiał się obłąkańczo Remis, tarzając się ze śmiechu w obrębie kopuły, w której zamknął go dla jego własnej ochrony Orfeusz.
Orfeusz nie mógł mu jednak odpowiedzieć na to dość osobliwe pytanie.

Napisany przez: kelyy 17.05.2004 16:53

Dobra Ava, jeśli chcesz komentów to masz....

Początek mi się bardzo podobał, chociaż jeszcze nigdy nie pisałaś w ten sposób (w tym ficku) to jednak wyszło ładnie i zgrabnie, ale jeśli chodzi o pozostałą część, no to się zdecydowanie za bardzo rozpisałaś, bo nie obraź się, ale dalsza częś tego partu jest po prostu nudna...mogłaś opisać to trochę szybiej, bo to nie znaczy, że skoro długo to super ciekawie, chociaż ten końcowy tekst (Orfi, daj zabawkę) rekompensuje tą niepotrzebnie rozpisaną scenę....

pozdrooffka
kelyy

Napisany przez: avalanche 22.05.2004 17:46

Mam taki styl pisania (chodzi o długość) i nie piszę tekstu przy linijce. A z akcją idę wolno bo tak mi się podoba i lubię rozwlekać niektóre sceny =) Akurat w tamtej nudnej częsci parta chciało mi się tak napisać i nic na to nie poradzę.

Part 82

" O jednego Zakonnika za dużo"

Ojciec Wiktora w młodości często postrzegany był jako bezczelny, pozbawiony krztyny uczucia człowiek, który wykazywał duże skłonności do samodestrukcji poprzez uczestnictwo w wielu niejasnych i niewyjaśnionych dotąd sprawach związanych z Zakonem niszczących mu powoli psychikę.
Taki był punkt postrzegania go przez otoczenie, które nieufnie patrzyło na syna państwa Applegate. Szerokim echem odbiło się traktowanie Remisa w domu, nienależące do kanonu bezstresowego wychowania. Poniekąd dużą odpowiedzialność za zachowanie Remisa starano się zrzucić na jego ojca - Wilhelma Applegate - niezwykle surowego człowieka. Wielu ludzi przyznało jednak póżniej, że najwidoczniej nie było innego sposobu na ujarzmienie tego niepokornego młodzieńca. Przekonał ich do tego fakt, iż Remis coraz bardziej pogłębiał swoją demoniczną naturę, niszcząc psychicznie każdego kto stanął mu na drodze. Nikt nie potrafił wyjaśnić, jak tak dobrze usytuowany dzieciak, któremu nic nigdy nie brakowało i przed którym rysowała się kariera wojskowa mógł tak zniszczyć swój wizerunek wiążąc się z Zakonem. Było to niepojętne i niezrozumiałe w opini uczniów, którzy znali Remisa i wiedzieli, że gdyby tylko zerwał z tym wszystkim, mógłby osiągnąć bardzo wiele i zajść bardzo wysoko.
Dlaczego, więc nie wykorzystał szansy jaki dawała mu jego pozycja społeczna?
Istniało wiele hipotez na ten temat, ale wszystkie brzmiały równie niewiarygodnie. Przede wszystkim, aby móc ocenić Remisa, trzeba było go naprawdę dobrze znać, a ten przywilej był dany niewielu osobom. Jedną z nich był jego nauczyciel profesor Twintower.
Twintower zawsze alergicznie reagował na wszelkie oznaki wprowadzenia w szkole nieporządku przez uczniów. Opowiadał się za zaostrzeniem przepisów szkolnych oraz kar dla nieposłusznych jednostek wprowadzających zamęt swoim zachowaniem. Wszyscy wiedzieli, że z Twintowerem nie należy zadzierać, jeśli chciało się dotrwać do końca szkoły. Tylko jedna osoba postanowiła zburzyć porządek, jaki tak staranie przez lata budował 'postrach szkoły'. Tym, który nie zawahał się nadepnąć Twintowerowi na odcisk był Remis.
Zaczęło się niewinne, później konflikt przerodził się w regularną wojnę. Każdy kto przebywał w tamtym czasie w Akademii doskonale znał schemat przebiegu ich działań przeciwko sobie, poczynając od prób wykurzenia drugiej strony ze szkoły po ostrzejsze metody.
Twintower nigdy nie zapomniał Remisowi, tego iż pewien Zakonnik o mało nie doprowadził do trwałej bezwładności jego prawej ręki, gdy tamten napadł na niego niespodziewanie, zapewne działając na zlecenie Remisa. Cudem było to, że wogóle przeżył, choć wiedział, że szczęście to zawdzięcza tylko temu, że Zakonnik był młody, mniej więcej w wieku Remisa i jeszcze nie opanował perfekcji w sztuce zabijania w stopniu, jaki bez wątpliwości reprezentowali jego starsi kompani. Chociaż nie było dowodu, aby to właśnie Remis nasłał na swego znienawidzonego profesora Zakonnika to jego zachowanie kazało wierzyć, że to za jego sprawą odbył się napad, którego głównym celem była likwidacja Twintowera.
Twintower uświadomił sobie wtedy bardzo ważną rzecz - miał szansę zapobiegnąć temu wszystkiemu, jeszcze parę lat temu, kiedy znał Remisa z lat, gdy ten jeszcze nie chodził do szkoły. Znajomość z jego ojcem Wilhelmem pozwoliła mu głębiej zapoznać się z jego buntowniczym synem, który już wtedy sprawiał problemy wychowawcze. Parę razy zdarzyło mu się porozmawiać z nim sam na sam, ale rozmowy te niewiele wniosły wtedy w zrozumienie jego postępowania. To co utwierdziło go w przekonaniu, że Remis zaplątał się w znacznie poważniejszą sprawę było zobaczenie go w towarzystwie osoby, którą znało się z wielu zdjęć wiszących w gabinetach prokuratorów, sędziów, ludzi z Rady i tych, którzy zawodowo zajmowali się ściganiem Zakonników. Człowiek z którym wtedy rozmawiał Remis, mając mniej więcej czternaście lat był syn dowódcy Zakonu - Orfeusz.
Wstrząs - pierwsze co odczuł Twintower widząc jak swobodnie rozmawiają ze sobą obaj. Sprawiali wrażenie, jakby znali się od dawna i być może...przyjaźnili się ze sobą.
Jak to było jednak możliwe, aby ten morderca, który słynął z niebywałego okrucieństwa rozmawiał sobie zwyczajnie z jakimś czternastolatkiem i do tego nie groził mu i nie próbował go zabić? - tego stary profesor do dziś nie potrafi zrozumieć i rozgryźć co łączyło wówczas i teraz ich obu. Co mogło tak zmienić Orfeusza, że w obecności Remisa zmieniał się w całkiem innego człowieka, zupełnie nie podobnego do tego, który potrafił wyciąć z pień mały oddział? Nic, ale to kompletnie nic nie przychodziło do głowy, by móc wyjaśnić ich przyjaźń. Na jakiej zasadzie ona działała?
Profesor nie raz zastanawiał się nad tym co widział wtedy, pewnego popołudniowego dnia wychodząc na mały spacer po rezydencji Applegate'ów. Później w czasie, gdy Remis porządnie zalazł mu za skórę przypomniał sobie owo wydarzenie i zrozumiał, że już wtedy Remis został wciągnięty w maszynę Zakonu. Przypomniał sobie także, jak Wilhelm po jego powrocie przekonywał go, że Remis nie mógł być wtedy na dworzu, bo przecież on sam przypilnował, aby nie wyszedł z pokoju w czasie sjesty. Na nic zdały się także tłumaczenia, że należy natychmiast zająć się Remisem, by nie było za późno. Najwyraźniej, jednak pan Applegate miał swoje poglądy i nie zamierzał dopuścić do siebie myśli, że jego syn mógłby jeszcze kolegować się z Zakonnikiem i to jeszcze synem dowódcy - toż to nieprawdopodobne i najzupełniej nierealne. Mimo to Twintower wiedział swoje, ale mimo przeprowadzonej rozmowy z Remisem, przekonywań, tłumaczeń, nie udało mu się odciągnąć go od tamtej znajomości. Może gdyby bardziej przycisnął go, przyszpilił, zagroził, że zadawanie się z Zakonnikami to najgorszy pomysł, jaki może wpaść młodemu człowiekowi do głowy... Za łatwo odpuścił. Chłopak zniszczył sobie życie...

***

Twintower odchylił nieznacznie powieki, na dźwięk odgłosu kroków zmierzających w jego kierunku. Było już późno, a doktor Grajewska nie miała w zwyczaju robić nocnego obchodu bez wyraźnej potrzeby.
- Applegate? - wychrypiał mężczyzna, przyglądając się uważniej osoby, która stała przed jego łóżkiem. Już miał go wyrzucić, za bezczelne nachodzenie go o tak późnej porze, jednak powstrzymał się widząc zdenerwowanie na twarzy swojego ucznia - Czego chcesz? - spytał mimo wszystko w dość opryskliwy sposób.
- Panie profesorze...ja wiem, że to może nie odpowiednia pora na wizytę...
- Nawet bardzo - wpadł mu w słowo profesor, obrzucając swojego ucznia wściekłym spojrzeniem. Nadal powstrzymywał się by nie wybuchnąć. Czego ten smarkacz chce u licha?
- Ja się właśnie dowiedziałem, że mój ojciec...że mój ojciec jest Zakonnikiem - zatrząsł mu się głos. Mężczyzna poczuł niemiłe ukłucie w boku, spodziewając się, że zostanie zmuszony do opowiadania o tym wszystkim co musiał przejść on sam przez ojca tego chłopca.
- Nie mam ci nic na ten temat do powiedzenia, Applegate - warknął, prawie krzycząc - Twoje zachowanie jest impertynenckie. Nachodzisz mnie tu i chcesz, żebym ci opowiadział o twoim wspaniałomyślnym ojczulku? Trafiłeś pod zły adres. Wynoś się!
- Pan go znał - ciągnął dalej, uparcie Wiktor - Niech mi pan powie, czy to prawda?
Twintower zacisnął mocniej dłonie na swej kołdrze, wbijając wzrok w biały, gnieciony materiał. Jeszcze chwila a go rozerwie...
- To dlatego pan go tak nienawidził i teraz nienawidzi mnie...Za to, że mój ojciec był Zakonnikiem, tak?
- Nie twój interes! Powiedziałem ci, żebyś się stąd wynosił!
Wiktor zrozumiał, że nic nie wskóra stercząc tu dalej i jeszcze bardziej wyprowadzając z równowagi Twintowera. Najwidoczniej nie jest człowiekiem, skłonnym do zwierzeń. Chłopiec wyszedł bez słowa, zamykając za sobą ostrożnie drzwi, pozostawiając Twintowera pogrążonego w mieszance wściekłosci i bezradności. Paskudnie potraktował smarkacza, przyznał sam sobie. Ale tak trzeba. Chłopak musi wreszcie zrozumieć, że nie może rządać od kogoś natychmiastowych wyjaśnień. Niech wie, że niektóre osoby mają swoje powody by milczeć...

***

Orfeusz wyprowadził Ginę wgłąb lasu w poszukiwaniu ziół mających posłużyć jako składniki mikstury, którą miała przyrządzić. Dziewczyna, cały czas czuła mocny uścisk w okolicy łokcia i szarpnięcia, które gwałtownie kazały jej zmienić kierunek chodu. Była brutalnie popychana, przez co upadła raz na trawiaste podłoże, z którego jednak natychmiast została podciągnięta, by nie opóźniać marszu.
- Robisz to specjalnie - wysyczał przez zęby Orfeusz, ciągnąc ją za łokieć tak silnie, że natychmiast podźwignęła się na nogi.
- Nie popychaj mnie to się nie będę wywracać - rzuciła zdenerwowana. Na nieco podniszczonej sukience, którą nosiła widać było ślady ziemi, a jej długie włosy opadły splątane na twarz.
- Nie będziesz mi rozkazywać - warknął w odpowiedzi Zakonnik, znów popychając dziewczynę i widać było, że robił to jeszcze mniej delikatnie niż przedtem.
Gdy wreszcie dotarli na niewielką polanę, Orfeusz zatrzymał Ginę.
- Nie próbuj tylko żadnych numerów, bo jeśli Remisowi coś się stanie to przysięgam, że najpierw zabiję tamtego - powiedział mając na myśli Pawła - a potem ciebie. I nie myśl sobie, że będę się spieszył.
Gina nie odpowiedziała nic, zabierając się za zbieranie odpowiednich ziół. Była w ogromnej rozterce, ponieważ od tego jak przyrządzi lekarstwo zależało już nie tylko jej życie, ale życie tego chłopca, którego razem z nią porwali. Co prawda, znała zioła, które były potrzebne do sporządzenia leku, ale obawiała się czy nie pomyli czegoś, o co w takich złożonych miksturach nie było trudno. Wszystko bowiem było oparte na wielkiej precyzji.
Gina czuła na sobie wzrok stojącego nieopodal niej Zakonnika, który ani drgnął od czasu, gdy zabrała się ona za swoją powinność. Do tej pory nie odezwał się, ale dziewczyna wiedziała, że to może długo nie potrwać. Ten morderca sprawiał wrażenie zainteresowanego nią, o czym dał już znać wtedy, gdy ten drugi, chory Zakonnik zakazał się do niej zbliżać, przestrzegając, że inaczej nie uleczy go. To co jednak wprawiło Ginę w prawdziwy niepokój był fakt, iż kiedy odzyskiwała ona przytomność będąc już w ich rękach, usłyszała, że jest ona niedoszłą ofiarą Orfeusza...
Obróciła się, klęcząc w celu zerwania ziół rosnących nieopodal niej i spostrzegła przed sobą karminowy materiał, lekko powiewający w jej kierunku. Zerwała się szybko na nogi i spojrzała w te zimne oczy, które patrzyły na nią maniakalnie, jakby była jednym z tych zajęcy, którym wcześniej Orfeusz przetrącił karki.
- Kazałem ci przerwać? - spytał cicho Orfeusz - Wystraszyłaś się mnie? - uśmiechnął się ironicznie.
- Zostaw mnie w spokoju...
- Nie mogę - powiedział mgliście - Próbuję odczytać tajemnicę naszego ostatniego spotkania - wyszeptał - Jak ja mogłem cię zapomnieć...Taka młoda...Musiałaś być pewnie jeszcze dzieckiem...
Gina próbowała się uspokoić. Ten głos sprawiał, że dreszcz przebiegał po ciele i wywoływał gęsią skórkę. Był taki głęboki, że wręcz potrafił hipnotyzować. U dziewczyny wywoływał raczej straszne wspomnienia z dzieciństwa. Jej ojca zabili Zakonnicy, a teraz ona stała przed jednym z nich i trzęsła się mimowolnie, choć nie chciała okazywać w jego obecności słabości. Wiedziała, że to wywołuje u niego niepohamowaną chęć zawładnięcia nią, by bała się jeszcze bardziej i dostarczała mu przyjemności widokiem jej przerażenia.
- Niecierpisz Zakonników, a ja domyślam się dlaczego...Zabito ci kogoś bliskiego, czyż nie? Powiedz mi kogo...
- Nie dowiesz się - odpowiedziała stanowczo Gina, biorąc się w garść.
- Nie? - zaśmiał się mrocznie - Niech zgadnę...Remis mówił, że mieszkasz z dziadkiem...Czyżby twoi rodzice...nieżyli? - wydedukował, patrząc śmiało w osłupiałą dziewczynę.
- A więc rodzice - upewnił się - Jednak...nie pamiętam dziecka, które przeżyło morderstwo swych rodziców - powiedział sucho, zastanawiając się - Chyba musiałaś stracić tylko jednego z nich. Pytanie tylko: ojciec czy matka?
- Przestań - po jej oczach spłynęły łzy. Czuła się jakby rozmawiała z katem, który doskonale pamiętał każdą swoją ofiarę.
- To było bolesne, prawda? - spytał z udawanym współczuciem - Ale ja już przypomniałem sobie...tylko jedno dziecko ścigałem, po egzekucji jego rodziciela.
Gina stała jak wryta oczekując na wyznanie Orfeusza, które obawiała się, iż bezbłędnie określi kogo straciła będąc mała.
- Straciłaś ojca... - zmrużył oczy - Pamiętam...Długo się nad nim męczyłem, zanim zdechł - powiedział z pogardą.
- Ty morderco! - wrzasnęła Gina, chwytając się za włosy jakby chciała je sobie wyrwać. Widząc, że Orfeusz się do niej zbliża, zmusiła swe nogi, by zacząć uciekać. Nie miała jednak szans w porównaniu ze świetnie przeszkolonym Zakonnikiem, który chwilę później dopadł ją i przygwoździł do pobliskiego drzewa.
- Porozmawiamy sobie kochana - wyszeptał jej prosto do ucha - Nie skończyłem opowiadać...

Napisany przez: Mordoklejka 22.05.2004 19:12

sorki, że sie długo nie odzywałam, ale musiałam nadrobić to czego nie przeczytałam!!!

Dlaczego ja tak mam, że jak piszesz o "tych dobrych" to chcę czytac o złych, a jak jest o złych to chcę o dobrych???!!!!

Jeny, nie moge sie doczekać następnego parta!!!!

Napisany przez: avalanche 23.05.2004 16:00

Mam to gdzieś, ten part nie ma akcji, jest całkowicie oparty opisach i dialogach pomiędzy Orfeuszem a Giną. Napadła mnie wena na takie coś i kropa. Nad resztą (min.akcją) będę się zastanawiać kiedy indziej, bo teraz czasu na myślenie nie mam.

EDIT: o ludzie..dopiero teraz się skapnęłam, że tak podliczając to mój jubileuszowy 100 part! biggrin.gif Otóż wyjaśniam, że fick składa się z dwóch części: pierwsza liczy sobie 17 partów, drugą część liczyłam od początku dochodząc aż do dzisiaj do 83 parta. Tak więc prosta matematyka 17+83 = 100.

Part 83 (oficjalnie 100 ^^)

"Malarz niechcianych obrazów"

- Zostaw mnie!
Ręka Orfeusza natychmiast uciszyła krzyk przerażonej dziewczyny, miotającej się i szarpiącej byle tylko uwolnić się od tego wcielonego diabła. Zdawała sobie sprawę, że jej siła jest niczym wobec potęgi napastnika. Była jednak na tyle zdeterminowana by nie poddać się mu i walczyć z nim, mimo wiadomej porażki.
- Przestań się rzucać wreszcie! - głowa Giny wraz z resztą ciała oderwana na moment od drzewa uderzyła ponownie ze zdwojoną siłą..i ponownie..i ponownie...
Siła uderzeń była tak wielka, że o mało nie doprowadziła do wstrząsu mózgu młodej dziewczyny, która zdawała się ledwie stać na nogach i przewracać oczami na bok z ogłuszenia.
- Nie stawiaj się, bo gorzko tego pożałujesz - ostrzegł mrużąc niebezpiecznie oczy. Przez moment wydawało się, że jego źrenice zwęziły się nienaturalnie i uderzyły krótkim, jasnym blaskiem. Można to było przyrównać tylko do metalicznego błysku ostrza miecza odbijającego promienie Słońca.
- Napewno chcesz posłuchać o swoim - zaczerpnął powietrza, jakby nie mógł powstrzymać emocji - ojcu...
Gina zamknęła szybko oczy nie chcąc oglądać jego zadowolonej miny, a chętnie także zatkałaby czymś uszy, by nie słuchać jego obłąkanych zwierzeń na temat zabijania bezbronnych ludzi
- Cudownie, piekielne widowisko zorganizowaliśmy z udziałem twojego ojczulka. Twój stary wzbudził wielkie zainteresowanie wśród widowni, muszę przyznać - złapał za gardło Ginę, przyduszając ją, by otworzyła oczy i zaczęła gorączkowo chwytać ustami powietrze w poszukiwaniu tlenu.
- A jednak umiesz patrzeć na mnie jak chcesz - skwitował jej zachowanie. Twarz Giny raptownie zaczęła nabierać czerwonego kolorytu...
Wreszcie ręka Orfeusza zelżyła swój uścisk.
- Udręka...wielkie żale...stracenie...wstręt...Nawet nie wiesz jak to potrafi męczyć - rzekł zmęczonym głosem Zakonnik, wpatrując się jakby wgłąb swoich myśli - Ale nie ma poczucia winy - dodał bardziej ożywionym tonem, zwracając ponownie swój wzrok w stronę dziewczyny - Nie ma kary, nie ma łańcuchów skruchy...Bez zahamowań i zbędnych pytań...Mogę zrobić wszystko czego zapragnę, a co rekompensuje mi mój własny ból.
Gina nie rozumiała zachowania Orfeusza. Jeszcze parę minut wcześniej zdawał się być bardziej obłąkany niż ten nieszczęśnik, którego tak zacięcie bronił i o którego tak się troszczył. Minę miał obojętną, a oczy migoczące niekiedy dziwnym blaskiem, zdawały się zgasnąć na moment. Przez chwilę wyglądał tak nieszkodliwie, że mógłby nawet wzbudzić współczucie...
" On jest mordercą...najgorszym z możliwych..przeklęty Zakonnik...niech on wreszcie...umrze" - na twarzy Giny wymalował się dziwny wyraz ulgi. Było tak jasno..a ona taka szczęśliwa...
- Manipulacja myślami jest zabawna...- zbudził ją z letargu szorstki głos mężczyzny - Czułaś to co chciałem, żebyś czuła..i udało mi się...
- Co czułam?
- Współczucie - uśmiechnął się szeroko - Było ci mnie żal...
- Nie! Przestań wreszcie! - szarpnęła się.
- Skoro było współczucie, to może popracujemy nad przebaczeniem? - spytał z miną niewiniątka - Nie zależy mi na tym...ale powiem szczerze...bawi mnie twoja podatność na moje sugestie.
Poczuła jego dłoń na swej szyji, delikatnie badającej dotykiem pulsujące miejsce. Czuła, jakby fascynowało go to zajęcie, od którego ona dostawała na skórze gęsiej skórki. Bała się tego co może zrobić, albowiem chwilę później poczuła dreszcz związany z lekkim uszczypnięciem jej skóry w tym miejscu. Lęk zmieszał się z drżeniem, gdy zobaczyła kątem oka, jak jego dłoń wędruje ku gardłu, zatrzymując się niespełna milimetr od niego, by po chwili cofnąć się nieznacznie. Spojrzała na stojącego przed nią Zakonnika, jakby chcąc wyczytać z jego twarzy zamierzenia wobec niej. Wzrok miał wbity w jej szyję, a jego powieki nawet nie mrugnęły, choć powinny. Sprawiał wrażenie, jakby był w transie i nic inne nie było w stanie zakłócić w nim tego stanu.
Palce ponownie zaczęły muskać jej cerę, sprawiając, że mimo wszystko odczuwała miłe wrażenie rozluźnienia. Nie mogła wyjaśnić dlaczego pozwala mu na to, by dotykał jej w taki sposób...ale to było takie przyjemne, że nie chciała, aby przestał. Nic złego jej przecież nie robił...
" Gina, to przecież Zakonnik, napewno coś knuje...obudź się....Gina" - nawet wewnętrzy głos rozsądku zdawał się w tej chwili nie docierać do niej, skoro czuła się tak wspaniale i lekko. Przymknęła oczy, oddając się rozkoszy tego przyjemnego uczucia, jakim obdarzał ją Orfeusz. Dłoń spoczęła na chwilę na jej obojczyku, a ona czuła cudowne ciepło i mrowienie, jakby pod jej skórą szalały łaskoczące bąbelki. Uśmiechnęła się, odprężając się jeszcze bardziej, że aż prawie rozpływała się pod napływem tego wszystkiego. Palce mężczyzny delikatnie odstąpiły od miejsca, gdzie przed chwilą spoczywały, wędrując ku górze robiąc przy tym kroczki. Efektem tego, było niesamowicie śmieszne uczucie, jak gdyby po szyji Giny spacerował mały ludzik. Było to swój sposób na tyle zabawne, że z ust Giny dobył się cichy śmiech. Nie chciała, jednak przerwać tej zabawy, tak więc dzielnie poddawała się 'torturom' łaskotek, nadal mając zamknięte oczy. Coś podpowiadało jej, aby nie otwierała ich teraz, przestrzegając, że jeśli to zrobi to nie będzie niespodzianki.
Głaskanie policzka wywołało spodziewaną reakcję uspokojenia się dziewczyny, tak że jej oddech stał się powolniejszy i bardziej równomierny w porównaniu z niepokojem, jaki czuła przy dotykaniu jej szyji. Opuszki palców niczym nóżki pająka, oplatały jej policzki, ślizgając się po nich, jak krople deszczu na szybie. Figlarne 'tańce' przeniosły się bliżej ust dziewczyny, obrysowując ich kontur, a następnie sprawiając, by rozchyliły się nieznacznie. Poczuła, jak jeden z palców zaczął masować jej wargi, zataczając małe kółka i kręcąc nimi najpierw po dolnej części jej ust, a następnie po górnej.
Do gry wkroczyła, także druga ręka, która dotąd spoczywała w bezruchu. Gina poczuła, jak odgarnia ona pasemka włosów z jej czoła a następnie zaczyna głaskać ją po głowie. Pamiętała, że zawsze w ten sposób głaskał ją ojciec, gdy płakała. Ta czułość z jego strony zawsze powodowała, że uspokajała się, aż smutek zupełnie odchodził.
Nagle, Gina poczuła niezmierną chęć przytulenia się, tak jak to zawsze robiła, gdy tata próbował ją pocieszyć. Jej głowa pochyliła się do przodu i spoczęła na ramieniu osobnika, który sprawił, że czuła się tak dobrze i bezpiecznie. Oplotła rękoma jego szyję i wtuliła się w jego tors.
Głaskanie ustało. Czuła tylko poruszającą się w dół i górę klatkę piersiową mężczyzny, do którego była przytulona, a chwilę później także jego podbródek, który oparł na czubku jej głowy.
- Tato...czemu przestałeś? - spytała Gina lekko śpiącym głosem. Mężczyzna nieznacznie odsunął od siebie dziewczynę a następnie przytknął do jej skroni swe dłonie. Gina otworzyła powoli oczy.
Nie zdziwiła się, gdy przed sobą ujrzała swego ojca...
- Tato, miała być niespodzianka...- wyszeptała z żalem w głosie.
- I będzie...czy ja cię kiedykolwiek okłamałem? - spytał mężczyzna. Gina potrząsneła przecząco głową - Ja zawsze dotrzymuję obietnicy, córeczko...
Palce mężczyzny zaczęły gwałtownie stygnąć i po chwili stały się zupełnie lodowate. Gina otworzyła ponownie oczy, lecz tym razem nie ujrzała przed sobą swego ojca, lecz Zakonnika, którego włosy z brązowych zmieniły swą barwę na białą. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak podstępnie została oszukana.
- Chciałaś mieć niespodziankę, to będziesz ją miała - wykrzywił się w grymasie bezwzględności oprawca. Chwilę potem, Gina poczuła, jak uderza w nią tak straszliwy ból, że z jej gardła dobył się wrzask mogący postawić na nogi nawet umarłego. Potem zaczęło się...przez jej głowę zaczęły przemykać obrazy...obrazy będącymi wspomnieniami Orfeusza. Początkowo niewyraźnie, jednakże szybko zyskały na ostrości ukazując okropną prawdę o ostatnich momentach życia jej ojca. Widziała podest, na którym stał jej ojciec i tych barbażyńców, którzy przyszli, by oglądać sobie jego powolną śmierć. Zmarnowany i wypruty z wszelkich nadziei czekał na swój tragiczny koniec.
Orfeusz w towarzystwie nieznanego jej człowieka..obaj podobnie ubrani...obaj jednakowo bezwzględni.
Ciosy...jeden...za drugim...
Inni Zakonnicy zabawiający się kosztem poniewieranego człowieka...obelgi...bestialskie czyny wobec bezbronnego, godzące w jego godność...
Śmiech i zabawa...krzyczący z upicia tłum, pragnący mocnych wrażeń...
Uderzenie...szarpnięcie...powalenie...trzaskana kość i wrzask...
Szyderczy uśmiech Orfeusza, czerwonego z wysiłku...
Błaganie o litość dla rodziny, łzy płynące rzewnie...skatowane ciało...
Ostatni moment...błysk miecza i wbijanie i wbijanie...
Agoni krzyk...
Twarz chłopca, który widział to wszystko...
Zaspokojona żądza krwi...
Wszystko ustało. Obrazy zostały wyryte na pustych ścianach świadomości dziewczyny i będą tam już na zawsze - ich malarz postarał się, aby jego dzieła przetrwały, niewzruszone na niszczący wszystko czas...niezmywalną farbą utrwalając wspomnienia, których pejzaże i portrety znalazły nową właścicielkę...

Napisany przez: kelyy 23.05.2004 16:05

ten part był świetny, Ava, a co do poprzedniego to twój fick, ja jestem tylko oddaną czytelniczką i za drobną krytykę, nie musiasz sie denerwować, ta część ci naprawde wyszła

Napisany przez: avalanche 11.06.2004 18:25

Part 84

"Uśmiech Zakonnika"

Sergiusz spoglądał na swoje odbicie w kryształowym lustrze wiszącym w jednym z holów posiadłości państwa Smith. Na twarzy mężczyzny malowało się skupienie i zaduma. Czoło miał zmarszczone i tylko oczy zdawały się migotać szklanym blaskiem. Był dojrzałym mężczyzną, lecz wyglądem nadal przypominał tego młodzieńca jakim był przed laty. Ciemne włosy z płomiennymi końcówkami przypominały o szalonej naturze ich właściciela, który nigdy nie bał się robić eksperymentów ze swoimi włosami. Uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie, próby ufarbowania włosów Remisowi...Pamiętał, że do twarzy było mu w szkarłacie..
.
Widać jednak, że przypasował mu ten kolor skoro teraz tak chętnie ubierał się szaty Zakonnika...

- Wstrętny zdrajca - wymamrotał do swojego odbicia w lustrze. Nieskazitelna biel włosów Remisa nigdy jakoś nie odzwierciedlała czystości jego sumienia.
Dwulicowy...podstępny...
Nienawidził Stefana. A on, Sergiusz starał się bagatelizować mimo wszystko ich wzajemne relacje. Remis wydawał się być równie pokręcony co on. Może dlatego go tak polubił. Odpowiadała mu ta swoboda, jaka cechowała tego bladego chłopca, ten niewyparzony język i pewność siebie.
- Skontaktowałem się z Radą - głos, który wyrwał Sergiusza z rozważań na temat przeszłości okazał się należeć do właściciela domu, pana Smitha - Nie zgodzili się na zawieszenie Horovitz'a w pełnieniu obowiązków dyrektora Akademii.
- Typowe - mruknął Sergiusz - Chowają głowę w piasek, byle tylko nie widzieć problemu.
- Mogę liczyć na to, że...
- Zajmę się nim, Jonathan - zwrócił swe błyszczące oczy w stronę swego rozmówcy.
- Nie, nie chcę żebyś się w to mieszał - zaprotestował natychmiast pan Smith - Już i tak mamy sporo problemów. Ten Zakonnik, który u niego przesiaduje, chętnie zrzuciłby winę za morderstwo Horovitz'a na ciebie. Nikt z Rady nie uwierzyłby nam, gdybyśmy im opowiedzieli o prawdziwym sprawcy.
- A więc co mam robić?
- Nic. Proszę cię właśnie, abyś nie wtrącał się w sprawy Akademii - odrzekł mężczyzna.
Sergiuszowi nie podobał się taki obrót sprawy. Miał siedzieć z założonymi rękoma i pozwolić, by Zakonnicy puścili z dymem taki strategiczny budynek, jakim była Akademia, bo komuś z Rady przestały działać szare komórki?
- Zakonnicy chcą ten zamek bo...
- Wiem, dlaczego im na nim zależy, wierz mi - uciął krótko pan Smith - Ale nie pozwolę, aby cię zamknęli. Jesteś mi potrzebny na wolności, rozumiesz?
- To co mamy zrobić? - spytał już całkiem zdezorientowany.
- Nic. Bez Horovitz'a czy z Horovitz'em to już bez znaczenia. Osiągną swój cel nawet bez niego, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Potrzeba nam armii...Ale jak my u licha przekonamy dowództwo, że należy jak najszybciej się mobilizować? Wszyscy dookoła wiedzą co się święci, tylko nie oni - prychnął zezłoszczony - Masz może jakieś dane na temat ostatnich zaginięć, coś w tym stylu? - spytał, jakby szukał powodu dla którego można by oprzeć swe argumenty o jak najszybszym powstrzymaniu Zakonu.
- To co zwykle. Parę osób zniknęło bez śladu, ale sam wiesz jakie są procedury - westchnął lekko zasmucony pan Smith.

Mężczyzna stojący naprzeciw niego, doskonale wiedział co ma na myśli jego rozmówca. Wszyscy wiedzieli, kto przeważnie stoi na porwaniami, ale żadna ofiara nie mogła liczyć w tym momencie na pomoc z urzędu. Jeśli chciało się koniecznie odzyskać porwanego, można było płatnie znaleźć frajera, który za ileś sztuk złota gotów był podjąć się próby odbicia poszukiwanej osoby. Często jednak zrozpaczone rodziny ofiar, padały ofiarami oszutów, którzy nigdy po wypłaceniu im zaliczki nie stawiali się z powrotem. Najczęściej przepuszczali pieniądze z jakiś okolicznym tawernach, lub na jeszcze inne przyjemności.
Oczywiście, jeśli miało się szczęście trafić na uczciwego człowieka, to i tak nie miało się gwarancji, że wróci cały, nie mówiąc już o przywleczeniu porwanego. Takich fachowców, którym udawało się wystrychnąć straż Zakonną na dudka było niewielu na rynku. Sergiusz znał jednego z nich - pracował kiedyś w elitarnej jednostce na wzór dawnej jednostki Navaget. Rozwiązano ją jednak po roku istnienia z braku funduszy na żołd, sprzęt i szkolenie. Ludzie, którzy pełnili służbę w niej, zostali z dnia na dzień bezrobotni. Jedni znaleźli sobie jakąś zastępczą robotę, a inni pracowali jako wolni strzelcy zatrudniając się nielegalnie przy sprawach związanych z odzyskiwaniem porwanych. Ciężka i niebezpieczna robota. Co prawda rząd zostawił sobie na usługach dwóch dawnych członków owej jednostki, lecz pełnili oni funkcję czysto wywiadowczą. Trzeba było mieć zdrowie, żeby pełnić taką służbę.

- Proszę, tu są dane osób ostatnio zaginionych - podał Sergiuszowi do rąk kartkę, którą wyjął z biurka, gdy wchodzili do jego gabinetu.
- Poufne, czyż nie? - powiedział z sarkazmem młody mężczyzna, widząc, iż kartka jest czysta.
- Ah racja. Zapomniałem.
Sergiusz spoglądał na kartkę zza ramienia niskiego wzrostem pana Smitha. Rada swoje dokumenty okrywała tzn. mgiełką - zwykłym zabezpieczeniem, które sprawiało, że zawartość dokumentu była widoczna tylko w przypadku, jeśli członek Rady miał ją akurat w ręku.
- Spójrz na ostatnią osobę - zwrócił uwagę pan Smith, nakładając na nos okulary - Kojarzysz może niejakiego Vivriela?
- Niezbyt - odparł zgodnie z prawdą Sergiusz.
- Piętnaście lat temu, Zakonnicy dokonali jednego z najbardziej przerażających rytualnych mordów. Ich ofiarą padł jeden z wieśniaków mieszkających w wiosce niedaleko ich siedziby. Na domiar tego, rodzina tego biednego człowieka również została wymordowana. Ale nie cała. Przeżyły dwie osoby. Jedną z nich był Vivriel, a drugą jego wnuczka, która właśnie ostatnio zaginęła.
- Może Zakon przypomniał sobie o swoich niedoszłych ofiarach...Ale, jeśli tak to czemu jego też nie porwali, albo nie zabili?
- To właśnie mnie zastanawia. Sądzę, że to wszystko ma związek z Remisem i ...moim synem - rzekł poważnym tonem.

Sergiusz widział, że przy wymawianiu słowa "syn" przez pana Smitha ani na moment nie zawahał mu się głos. Był nadzwyczaj opanowany, co rzadko mu się zdarzało. Ta rana wciąż bolała, ale tym razem widać było, że na bok odeszły dawne uczucia i sentymenty.

- Remis został uwolniony przez...przez Diega - wydusił - w czasie procesu. Najprawdopodobnie przetransportował go w jakieś ustronne miejsce, a następnie..no cóż mogę podejrzewać, że w jakiś sposób dostali do wioski, w której mieszka Vivriel.
- Ale po co? Czemu akurat do niego?
- Vivriel znakomicie zna się na ziołach i przyrządzaniu lekarstw - powiedział cicho pan Smith, jakby zastanawiał się nad czymś. Sergiusz, jednak szybciej wydedukował czemu skorzystali z "gościny" tego człowieka.
- Mówiłeś, że Remis zasłabł podczas procesu. Nie sądzisz, że właśnie dlatego Diego zabrał go do tego człowieka? Potrzebowali pomocy lekarza, albo osoby, która zna się na leczeniu.
- Musieli go zastraszyć. Vivriel nigdy nie pomógłby Zakonnikowi, zwłaszcza po tym co spotkało jego rodzinę.
- To proste. Wzięli jego wnuczkę jako gwarancję na to, że im pomoże - Sergiusz uważnie przyglądał się reakcji Jonathana. On także wiedział dokładnie, że to Diego stał za porwaniem tej dziewczyny i zachowaniu się w czysto zakonny sposób.
- Zastanawia mnie...czemu w takim razie nie poczekali, aż Vivriel wyleczy Remisa i dlaczego porwali ją mimo wszystko?
- Być może Remisowi dolega coś jeszcze - wysunął swą hipotezę Sergiusz - być może...nie mogli czekać, bo ścigali ich współbracia. Dziewczyna na pewno w jakiś sposób było obznajomiona z metodami leczenia i dlatego postanowili wziąć ją ze sobą.
- Spotkaliście później Diega w Zakonie. Musieli, więc ich dopaść. Nasuwa mi się jednak pytanie...Czemu mój syn ucieka przed Zakonnikami? I czemu odbił Remisa z sądu?
- Właściwie należałoby się też zastanowić, jaką rolę mógł tu odegrać Orfeusz - zauważył Sergiusz.

Pan Smith z niechęcią mówił o tym człowieku. Celowo starał się ominąć jego kwestię, ale od kiedy sięgał pamięcią, jeżeli coś dotyczyło Diega to równocześnie i Orfeusza. Niemal nierozłączni, nawet po tylu latach...
Skinął ledwo głową, pozwalając Sergiuszowi na powiedzenie własnych spostrzeżeń na temat Orfeusza.

- Orfeusz jest silnie związany z Remisem i wątpię, aby nie dowiedział się, że Diego krąży z nim po jakiś wioskach. Nie mogło umknąć jego uwadze też to, iż Remisa zamierzają sądzić.
- Do czego zmierzasz? - spytał niecierpliwie pan Smith. Widać, że słuchanie o Orfeuszu nie sprawia mi najmniejszej przyjemności i najchętniej zakończyłby rozmowę o nim jak najprędzej. Szczególnie, jeśli miałby się dowiedzieć tego co wiedział od bardzo dawna. Diego współpracował z Orfeuszem. Stał się takim samym człowiekiem, jak on - mordercą.
- Orfeusz nie pozwoliłby, aby wogóle doszło do procesu. A nawet, jeśli nie zdążyłby temu przeciwdziałać to jak nic wparadowałby na salę sądową i wytłukłby przy tym wszystkich, którzy by się tam znajdowali. On jest nieobliczalny, jeżeli chodzi o Remisa. Zdolny do wszystkiego, byle go ratować. Podesłanie Diega, by ten go uwolnił w tym wypadku jest zupełnie niespodziewanym krokiem. Obyło się bez ofiar. U Vivriela podejrzewam, że też nie było Orfeusza, inaczej...
- Puściłby wioskę z dymem - westchnął zmęczonym tonem pan Smith. Przez te lata, nawet zwykły szary obywatel mógł potrafić przewidzieć co w takich wypadkach robi ten diabeł wcielony.
- Vivriel żyje, a więc mamy dowód że w wiosce przebywali tylko Diego i Remis. I znowu, czy Orfeusz miał nad wszystkim pieczę będąc w Zakonie, czy też Diego umyślnie podprowadził mu Remisa spod nosa i zamierzał zaszantażować Orfeusza. Pytaniem jest, w jakim celu miałby to robić, narażając się najbardziej nieobliczalnemu Zakonnikowi? Czy to właśnie nie Orfeusz stoi za późniejszym uwięzieniem Diega w celi, kiedy to my siedzieliśmy zamknięci? Chyba tylko ze względu na dawną przyjaźń jeszcze nie rozprawił się nim.

- Dość! - prawie krzyknął starszy mężczyzna. Widać, że cała ta dywagacja na temat Orfeusza i Diega nie służyła uszom Jonathana, wyczulonego na punkcie ich obojga. Szczególnie bolesne, było samo wspomnienie dawnych lat...lat, w którym obaj byli młodzi i darzyli się szczególną sympatią.

Pan Smith sięgnął trzęsącą się ręką do kieszeni, z której po chwili wyjął mały pęk kluczy. Wybrał jeden z nich, lekko razdzewiały na zdobionej końcówce, który wyglądał na staroświecki klucz pasujący jedynie do równie starych mebli. Klucz posłużył do otwarcia jednej z wielu szuflad ogromnego biura, za którym zwykle zasiadał pan Smith. Pisk, jaki wydała z siebie otwierana wnęka mebla, wskazywał na to, iż dawno nikt do niej nie zaglądał. Na blacie wylądował duży, czarny, stary album, na którego okładce widniały małe, przypominające wijący się bluszcz zdobienia. Pan Smith podsunął Sergiuszowi album i nakazał, mężczyzna obeznał się z nim. Sergiusz podejrzewał, iż jest to album ze starymi, pamiątkowymi zdjęciami.
Na pierwszej stronie nie było żadnego zdjęcia, lecz stara pożółkła kartka głosiła kto jest właścicielem owego albumu. Ku zaskoczeniu Sergiusza, na papierze widniały dwa imiona - Diego i Orfeusz.
Spojrzał niepewnie w stronę swego rozmówcy, ale ten milczał i tylko ręką pokazał, aby przewrócił dalej kartkę. Na drugiej stronie pojawiło się to, co zwykle człowiek ogląda w albumach - zdjęcie. Było duże i przedstawiało dwóch, roześmianych młodych mężczyzn. Sergiusz, nie mógł uwierzyć, że Orfeusz przez tyle lat nie zmienił się zbytnio. Obecnie wyglądał tak samo młodo, jak wtedy. Ale była jedna zasadnicza zmiana. Orfeusz wyglądał na zwykłego młodego człowieka...uśmiechnięty...Sergiusz nigdy nie widział uśmiechniętego Orfeusza. Podejrzewał, że niewiele osób miało okazję zobaczenia tego unikatowego widoku.
Następne strony też zawierały zdjęcia Orfeusza i Diega, na niektórych pojawiały się także inne osoby, a wśród nich szczególnie jeden jasnowłosy chłopiec.
- Czemu...
- Ilekroć wspominam mojego syna, widzę jego - zaakcentował wściekle ostatnie słowo, pokazując jak bardzo gardzi Orfeuszem - Przypominam sobie wszystko...śmierć tego chłopca...ucieczka Diega...A on? - jego pomarszczone policzki zaczęły drgać, a oczy wyraźnie posmutniały - Skończył szkołę jako prymus a potem co się okazało? Jego ojciec był dowódcą Zakonu, a Orfeusz od początku należał do nich. Po paru miesiącach czego się dowiaduję? Znaleziono Diega...Zgadnij kto go odnalazł?
Sergiusz domyślał się, jednak mimo wszystko zachował milczenie. Głos Jonathana zadrżał.
- On. Jego najlepszy przyjaciel. Znalazł go i zaciągnął do Zakonu. Gdyby tylko...
- Nie wrócisz tego co było. Jonathan musisz się wziąść w garść. Nie możesz patrzeć na Diega, jak na ofiarę. Teraz jest już zupełnie innym człowiekiem. Człowiekiem, który nie zawahałby się zabić. Pamiętaj o tym.

***

Pan Smith jeszcze przez parę minut dochodził do siebie. Wspomnienie Diega zawsze tak działało na niego - potrafiło wyssać całą energię i doprowadzić do załamania.
Jego syn także cierpi. Czy słusznie? Tylko on może o tym wiedzieć. W tym momencie zrobiło mu się żal ojca. Widział go przez moment.
Diego stał na latającej desce, blisko okna gabinetu ojca. Chwilę potem odleciał beszelestnie w nieznanym kierunku...

Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)