Fica tego popełniłem w
napadzie debilnego humoru. Z początku miala to byc jednopartuff!ka, ale
zdecydowalem sie go podzielic na kilka czesci, zeby sie lepiej czytalo.
Za wszelkie skutki przeczytania tego fica nie odpowiadam.
W razie
potrzeby dzwonić na 999.
^^^
Wieść o samobójcy szybko rozeszła
się po Brighton i okolicznych wioskach. Policja starała się zapobiec jej
dalszemu rozprzestrzenianiu, jednak mimo bezwzględnych nakazów i zakazów, w
małych pubach i dużych, wytwornych restauracjach dyskutowano tylko i
wyłącznie o „tym”. Jednak nadal nieznana była ofiara i osoba
zabójcy.
W kuluarach krążyła plotka, że był nim młody człowiek, który
mógł mieć co najwyżej szesnaście, siedemnaście lat, pochodzący może nie z
najbogatszej, ale szanowanej i statecznej rodziny.
O zabitym ludzie
milczeli, chociaż byli niemniej ciekawi jego nazwiska.
^^^
Obecnie
rodzina ta przebywała w szpitalu. Jednak nie w prosektorium, spędzając czas
na rozmowach o pogrzebie, a na oddziale, gdzie trzymano osoby po operacji.
Chłopak wyglądał mizernie, wokół niego kłębiły się pielęgniarki, a co pół
godziny jego stan badał lekarz. Na stoliku obok stała niezliczona ilość
flakonów, fiolek i butelek zawierających chyba wszystkie możliwe
medykamenty, jakie można było znaleźć w całym szpitalu. Zastanawiał tylko
brak środków przeczyszczających i muchozolu, tak popularnych przy leczeniu
owsików i innych szkodników szpitalnych.
- Miał dużo szczęścia. Jego stan
nie pozwalał mu na użycie zaklęcia z całą mocą.
- A-ale co z ni-im?
Cz-yy wszyy-stko będ-zzie dobrze? – pytała matka przez łzy. Mąż tylko
mocniej ją uścisnął i ciągle powtarzał „Wszystko będzie
dobrze”.
- Tak, wszystko jest na jak najlepszej drodze. Tydzień,
może trochę dłużej – to wystarczy, żeby wrócił do siebie. Tylko proszę
mu nie mówić, że... z resztą, sami państwo wiecie.
- Dumbledore już wie?
- Tak, wysłaliśmy wiadomość zaraz po tym, jak znaleźliśmy go na ulicy.
Tu mogą państwo przeczytać kopię.
Cały list był utrzymany w nastroju
ciszy, żałoby. A przynajmniej tak starał się zrobić autor.
„Szanowny Panu.
Mamy zaszczyt i przyjemność powiadomić
pana, że w dniu 18 sierpnia roku 1966, o godzinie 17:32:14, w Brighton jeden
z pańskich uczniów został zabity, drugi natomiast próbował popełnić
samobójstwo. Te osoby to (w kolejności): Julius Ceazer i Peter Pettigrew.
Ponadto ucierpiała różdżka, sztuk jedna, oraz pamięć Pettigrew, Petera -
również sztuk jedna.
Życząc wesołych świąt
Całuję,
Symforian Lockhart”
- Nie sądzi pan, że ten list jakby nie
pasuje do okoliczności?
- Nie mogliśmy mu zabronić. Tak dawno do nikogo
nie pisał... Biedaczek. – Lekarz pociągnął nosem – Przepraszam,
wzruszyłem się.
- Tak dawno nikt go nie odwiedzał. – Ton
siostry Gryzeldy był równie wzruszony, co głos ordynusa... ordynatora.
Wkrótce cały oddział lamentował nad nieszczęściem Symforiana.
- Eee...
przepraszam. Dlaczego wszyscy płaczą? – Peter nie mógł pojąć nastroju
sytuacji.
- Wszyscy chlip... wszyscy martwią się o Symforiana Lockharta
– odpowiedziała mu siostra Hermenegilda.
- Fakt, za samo takie
imię powinni przyznawać Krzyż Odwagi.
Znudzony tym
„ynteligentnym” dialogiem, Peter powrócił do swojego
dotychczasowego zajęcia: podszczypywania przechodzących młodych
pielęgniarek.
^^^
Minerva McGonagall siedziała cicho w gabinecie
Dumbledore’a, wsłuchując się w słowa płynące z listu. Kiedy dyrektor
skończył, zapytała:
- Dumbledore, nie sądzisz, że ten list nie pasuje do
okoliczności? Ależ oczywiście, Minervo. Ale należy pamiętać, że
Symforian...
- Minervo, dość! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie
mówiła moich kwestii?
- Przepraszam, dyrektorze... Więc tak przedstawia
się sytuacja. Pettigrew zabił Juliusa, McGonagall. Ale co on robił tak
daleko od domu i kto nim kier...
Dumbledore’a poniosły nerwy. Miał
dosyć niesubordynacji. Wyciągnął tylko różdżkę i wypowiedział pierwsze
lepsze zaklęcie, które kończyło się na soczyste i jakże swojsko brzmiące
„mać”.
^^^
Promienie wrześniowego słońca padały? Nie,
nie promienie słońca. Błąd scenografa. Padał zimny wrześniowy deszcz. Słońca
nikt nie widział od tygodnia. Peron 9 i 3/4 tonął w wodzie i parasolach. Na
jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi.
- Nie tylko ludzi.
Zapomniałeś o Remusie.
Na jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi i
jeden wilkołak. Rozmawiali wesoło, podziwiali piękne dziewczyny i opowiadali
o swoich wakacyjnych dokonaniach. Wkrótce ich rozmowa potoczyła się na
niebezpieczny grunt; polityka, religia, pieniądze i Brighton.
- Wiecie,
że burmistrz (polityka) kazał ogłosić w kościele (religia), że wyznaczył
nagrodę (pieniądze) za schwytanie Chupacabry z Brighton (Brighton, kto by
się spodziewał, prawda?).
- Chupacabry? A skąd oni taki egzotyczny termin
wytrzasnęli? – James Potter nie mógł ukryć zdziwienia, chociaż
uchodził za inteligentnego chłopaczka.
- Doradca burmistrza jest z
zamiłowania kryptozoologiem. – Lupin popisał się znajomością obyczajów
panujących w Anglii południowo-północnej.
- Kryptoczym? – Potter
nadal nie krył zdziwienia.
- Kryptozoologiem, Pot... znaczy się James.
To taki facet, który z braku wykształcenia ugania się po świecie za yeti,
chupacabrą, uczciwymi politykami albo inteligentnymi forami życia wśród
dresów. – Severus Snape nie mógł ukryć zdziwienia, że słynny i mądry
Potter nie wiedział, czym jest kryptozoolog.
ZARAZ, ZARAZ! JAKI
SNAPE?! CO ON ROBI RAZEM Z TYMI LUDŹ... OSOBAMI? CZYŻBYM O CZYMŚ NIE
WIEDZIAŁ?
- Postanowiliśmy, że stworzymy Huncwotów razem z Severusem
– Syriusz po raz kolejny zwrócił się ku niebu, żeby co nieco
wytłumaczyć.
JEŻELI MOGĘ ZAUWAŻYĆ, HUNCWOCI POWSTANĄ W PRZYSZŁOŚCI BEZ
UDZIAŁU SEVERUSA.
- W takim razie nazwijmy się hmm... Pink Fluid?
-
Nie, za długa ta nazwa. Co powiecie na Szaleństwo?
- Nie Remusie,
nauczyciele od razu wiedzieliby, z kim mają przyjemność.
- Ja mam
pomysł, całkiem dobry! Fiolki!
- Eee... Severusie. Jakby to
powiedzieć... – zaczął nieśmiało Peter.
- To brzmi zbytnio jak
Fasolki... – dokończył Syriusz.
- Nie pasuje do naszego charakteru
– James skończył z cichym żalem w głosie.
TO SPRÓBUJCIE CZEGOŚ
TAKIEGO: HUNCWOCI feat. SS.
- To SS... za bardzo kojarzy mi się z tymi
niemieckimi niebieskookimi blondynami.
NIE JESTEŚ ZA STARY NA MISIE?
Remus podjął decyzję, nie konsultując się uprzednio z żadnym z kolegów,
że o psychoanalityku nie wspomniawszy.
- Zostaje Huncwoci i tyle! My
tworzymy teraźniejszość i przyszłość. Jak ktoś chce o nas kiedyś pisać, musi
trzymać się faktów.
Pomruki aprobaty wydobyły się z gardeł Huncwotów.
NAWET MI SIĘ PODOBA. MACIE MOJE BŁOGOSŁAWIEŃSTWO.
Remus, podniesiony
na duchu, kontynuował:
- Obywatele towarzysze! Nie dajmy się
kapitalistycznym poglądom! Stwórzmy świat równy dla wszystkich!
Niech proletariat weźmie władzę w swoje ręce! Niech żyje rewolucja!
– jego przemowę przerwał kalosz rzucony przez Petera. Teraz oklaski
rozległy się z najdalszej części peronu.
- Za długo przebywał w
towarzystwie Dzieł zebranych Lenina.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej
ciszy. Chwila spokoju. Panika.
- Pociąg się spóźnia! Co my biedni
zrobimy? Wyrzucą nas ze szkoły! Nie zdamy! Wszyscy zostaniemy
kryptozozolami! – James biegał jak obłąkany po peronie.
-
Kryptozoologami. I nikt nas nie wyrzuci ze szkoły – Severus starał się
go uspokoić, jednak żadne słowa nie trafiały do głowy jego towarzysza. W
końcu trafił go drugi kalosz.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy.
Chwila spokoju. Ponownie panika.
- Pociąg nie przyjeżdża! Wyrzucą
nas ze szkoły! – Tym razem to Remus spanikował. Czuł, że zbliża
się pełnia księżyca i niesie ze sobą...
ZNOWU SIĘ WTRĄCĘ. JAKA PEŁNIA? O
JEDENASTEJ A.M. W ANGLII?
- Pełnia na półkuli południowej –
sprostował Remus. Kiedy sens jego słów dotarł do jego samego, uspokoił się.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Panika.
Tym
razem najmłodszych poniosły emocje, którym postanowili dać upust. Rozbiegli
się po całej możliwej przestrzeni, tworząc sztuczny tłok. Kilka osób
zauważyło zniknięcie zegarków. Severus spokojnie przypalił skręta.
Jeszcze spokojniej skierował w kierunku dzieciarni różdżkę. Wprost
anemicznie wypowiedział zaklęcie:
- Avada...
- Severusie –
powiedział z lekkim wyrzutem Peter.
- No dobra. Ovada Daj. – Z
różdżki wystrzelił słaby strumień wina. – Oj mały błąd. - Za nim
wyleciał bagnisto zielony promień. Przez chwilę nie było widać żadnego
efektu. I wtedy... wszyscy pierwszoroczni stanęli bez ruchu, żeby po
chwili...
- Severusie, dlaczego oni się tak drapią?
- Och, to bardzo
proste – odparł ze swoim spokojem, podając Syriuszowi butelkę z winem
własnoróżdżkowej roboty. – Zaklęcie, które na nich rzuciłem, powoduje,
że zaczynają ich obłazić różnego rodzaju robaki.
Peter poczuł swoją
okazję. Wyciągnął ze swojego kufra muchozol, który zwędził ze szpitala. Po
chwili paradował między zrozpaczonymi dziećmi, rozpylając na każdego
odrobinę zbawiennego środka. Za drobną opłatą oczywiście. Za nim biegał
James, oferujący odrobinę swoich francuskich perfum, żeby ukryć wstrętny
zapach muchozolu. Także za symbolicznego sykla.
- Panowie, trochę
powagi. Ludzie na was patrzą – Syriusz wypowiedział te słowa w złą
godzinę. W dzikim pędzie Peter i James zaczęli obsługiwać ludzi, jak to się
mówi „jak popadnie i kto podpadnie”. Potter był zajęty
nakłanianiem pewnej Krukonki z jego roku, żeby pozwoliła mu odświeżyć jej
dekolt, natomiast Pettigrew próbował „odświeżyć” babcię
klozetową. Bez skutku – była odporna na działanie wszelkich
chemikaliów.
Wrócili na swoją ławkę wyśmiani, ale z wypchanymi
sakiewkami.
- No co jest chłopaki? Tak się zachowywać. Gonicie tylko za
pieniędzmi. To takie żałosne. – Remus, który obserwował całe
zamieszanie razem z Sevem i Syriuszem, nie krył swojego zawiedzenia. Do tej
pory uważał ich za osoby, które pieniądze stawiają na dalszym miejscu, które
cenią przede wszystkim przyjaźń, miłość, braterstwo.
- Całkowicie
pogrążyliście się w tym... wyścigu szczurów. Bez obrazy Peter.
- Co to
jest „wyścig szczurów”, Syriuszu?
Snape po raz kolejny
zaklną nad głupotą Jamesa. Miast udzielić mu pomocy, odpowiedział pytaniem
na pytanie:
- James, czy w czasie tych wakacji... twoja głowa – nie
chciał urazić Gryfona – nie spotkała się z twardym przedmiotem?
-
Taak... Pamiętam, że jak remontowaliśmy dom, to jedna cegłówka spadła mi na
głowę.
- To wszystko wyjaśnia – rzekł sucho Severus.
- Co
wyjaśnia?
Teraz wszyscy pozostali Huncwoci zaklęli nad jego głupotą.
„To był chyba pustak... albo nawet dwa” pomyślał Syriusz.
-
To, że pociąg się spóźnia. – Uprzedził kolejne pytanie. – Kiedy
cegłówka zderzyła się z twoja głową, mikroskopijne łupiny ruchem
przyśpieszonym wydostały się z ziemskiej atmosfery. W kosmosie, pod wpływem
temperatury i położenia Saturna wobec Merkurego, przerodziły się w kamienie,
zwane meteorytami. Jako, że działała na nie siła grawitacji, kamienie te
wpadły w naszą atmosferę, po drodze rozpadając się na setki mniejszych
kamyków.
- Ale do czego zmierzasz? – James nieśmiało przerwał
monolog Seva.
- Do tego, że jeden z tych kamyków wielkości
nieodżałowanej cegłówki, uderzył w lokomotywę, unieruchamiając ją na kilka
godzin. Dodatkowo, biorąc pod uwagę padający deszcz, parowy silnik
lokomotywy uległ prawdopodobnie zapchaniu lub całkowitemu zniszczeniu. Tak,
Remusie?
- Czyli jednym słowem mówiąc, posiedzimy tu do wieczora.
Nawet Severus, uznawany za jednego z najlepiej wysławiających się ludzi
w Hogwarcie, musiał ulec pod elokwencją, wygadaniem i intelektem Remusa. W
jednym zdaniu zawarł całą mądrość, jaką młody Snape starał się wpoić
Potterowi do głowy.
- Jaki z tego morał, dzieciaczki? – Ślizgon
starał się błysnąć swoimi umiejętnościami, żeby nie pozostawać dłużnym
Remusowi.
- Przez Jamesa jesteśmy unieruchomieni na tym cholernym
peronie – zdanie, które wypowiedział Syriusz, w późniejszych czasach
przeszło do najchętniej cytowanych przez ludzi stojących na wszelkiej maści
przystankach, peronach itp.
Ciszę przerwało pytanie. Dość inteligentne
pytanie, jak na osobę pytającego.
- Mam dziwne wrażenie, że kogoś
brakuje... Nie widzieliście Juliusa Ceazera?
- Ja nie, James. Może
Syriusz?
- Ja też nie. A ty, Remusie?
- Już mówiłem, że nie.
-
Och, wybacz. A ty Severusie? Zapomniałem, ty go przecież nie znasz!
- Dziwne, ale ja też go dzisiaj nie widziałem – zakończył Peter.
Cała piątka wpadła w konsternację i zamyślenie. Starali się jak mogli,
ale na powód nieobecności Juliusa wpaść nie mogli. W końcu odezwał się
Syriusz:
- Pewnie się spóźni.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy.
Chwila spokoju. Euforia.
Zza zakrętu dobiegł ich głos silnika, wysoce
prawdopodobne, że parowego. Nadzieje, że wreszcie się stąd ruszą, rosły z
każdą chwilą, by osiągnąć zenit, kiedy powietrze rozdarł gwizd pokładowego
„klaksonu”. Już widzieli kłęby pary, już tory rozświetlała
lampa. I wtedy...
Oczom wszystkich ukazał się rząd drezyn, połączonych
jedna z drugą. Na pierwszej z nich siedział maszynista, trzymający w jednej
dłoni latarenkę, a w drugiej megafon, przez który wydawał odgłos jadącej
lokomotywy.
- Trzeba przyznać, że całkiem dobrze mu idzie.
- Masz
rację, Peter. Jakby dodał kilka kartonowych wagonów, jakąś lokomotywę...
- To mielibyśmy hogwarcki Orient Ekspres – skończył James.
Ich
nadzwyczaj ciekawe rozważania przerwał maszynista, posturą niewiele
odbiegającą od stereotypowego świętego Mikołaja. Był natomiast zdecydowanie
mniej czerwony. Od przepicia.
(PROWADZENIE DREZYNY PO KIELICHU PROWADZI
DO WIELU WYPADKÓW)
- Ej wy tam trzej i ty, co mówisz dużymi literami,
uspokójcie się! Mam ważną wiadomość.
Niestety, lokomotywa została
uszkodzona przez spadający odłamek skalny. – Gwizdy i jajka poleciały
w kierunku maszynisty. Huncwoci spojrzeli z niedowierzaniem na Seva. -
Zarząd kolei podjął natychmiastową decyzję o powołaniu komisji śledczej,
której zadaniem jest wyjaśnienie pochodzenia tego odłamka – gwizdy i
jajka zastąpiły owacje i róże.
Nieco zdziwiony Severus Snape, znany jako
„Pustynny Wąż” sięgną do kieszeni po mały zeszyt, na którego
okładce widniał napis „Dwadzieścia lat wcześniej –
scenariusz”. Szybko przekartkował go i krzyknął w kierunku
mężczyzny:
- Zapomniał pan dodać o zapchanym silniku! Wszystko jest
na czternastej stronie!
Speszony maszynista sięgnął do największej
kieszeni swoich roboczych ogrodniczek i wyciągnął z niej podobny egzemplarz
i z wytkniętym koniuszkiem języka począł uważnie przeszukiwać tekst.
-
Taak... Rzeczywiście. Dodatkowo zapchaniu z powodu ulewnych deszczy, uległ
silnik. Z tego powodu do Hogwartu zawiozą was te oto drezyny. James już
wyciągnął rękę, żeby zadać pytanie, kiedy uprzedził go jakiś
trzecioklasista.
- Przepraszam, ale jak się to obsługuje?
Wszyscy
pozostali uczniowie, z Jamesem włącznie, zaklęli nad jego głupotą.
-
Nawet ja wiem, jak tego używać – powiedział Potter z dumą.
- Więc
o co chciałeś się spytać?
- Czy któraś drezyna ma wbudowaną ubikację.
Kiedy szmer przekleństw ucichł, maszynista zarządził, że na każdą
drezynę przypadają cztery osoby. Potem miało nastąpić przeliczenie uczniów.
Dla Huncwotów stanowiło to drobne kłopoty, gdyż za żadne skarby nie chcieli
się rozdzielać. Co prawda Syriusz i Snape proponowali, żeby Jamesa umieścić
wśród pierwszorocznych, ale w końcu uznali, że są ze sobą zbytnio związani.
Musieli sięgnąć po drastyczne środki perswazji. Niestety, muchozol się
skończył.
PSST! CHŁOPAKI, BIERZCIE TĄ DREZYNĘ Z TYŁU. BĘDZIE WAM
ŁATWIEJ!
- Dzięki, na pewno tak zrobimy. A ty Peter, zmieniaj się w
szczura i wskakuj do kufra.
- Ale jak powiem, że jestem obecny?
- Już
my się tym zajmiemy – na twarzy Syriusza malował się szatański
uśmieszek.
Zasłonili więc biednego, małego Petera, żeby w spokoju mógł
dokonać przemiany. Cichy pisk oznajmił im, że jest gotowy.
PIP.
-
Nie bój się, nie zamknę całkowicie kufra.
PIP.
- Tak, tak. Dostaniesz
coś do jedzenia.
Do ich drezyny podszedł maszynista, z długą listą w
rękach. Powoli odczytywał ich nazwiska. Kiedy doszedł do Pettigrew, Peter,
Syriusz ukradkiem uderzył Lunatyka pod żebra, tak, że ten ostatni zgiął się
wpół.
- Peter, jesteś, czy nie?
- Jest, jest.
- Nie widzę
go...
- Bo sznuruje sandały, więc musiał się schylić.
Maszynista
odszedł dalej, mrucząc pod nosem „Ech, te dzieciaki”. Po chwili
również odszedł ból Remusa, który nadal jednak ściskał kurczowo swoje żebra.
- Syriuszu, musiałeś tak brutalnie?
- Daj spokój, musiało wyglądać
autentycznie.
- Nie mogłeś walnąć kogoś innego?
- James już się
dzisiaj wystarczająco wycierpiał.
Ponownie rozbrzmiał głos
maszynisty:
- A teraz niespodzianka! Musicie pomachać trochę tym
drążkiem, bo nie zdążyliśmy zaczarować tego sprzętu. Przykro mi.
Wszyscy
zaklęli nad jego głupotą. Nie po raz pierwszy dzisiaj.
- Dobra
chłopaki! Ja z Remusem odpoczywamy, a wy pracujecie. Potem się zmienimy:
wy popracujecie, my poodpoczywamy.
- A nie wystarczy, że raz na godzinę
pomachamy tym tylko dla picu?
- James! To naprawdę świetny
pomysł! Długo nad nim myślałeś?
Nie dane było im usłyszeć
odpowiedzi, bowiem maszynista dał znak do odjazdu i (prawie) wszyscy musieli
zająć się pracą fizyczną.
Koejny odcinek tej pociętej jednopartuff!ki
Nadal proszę utrzymywać stały kontakt z 999
Mroźny wieczór spowił całą okolicę całunem ciemności, ptaki przestały odzywać się, żebracy wracali do melin a policja postanowiła pilnować posterunku, żeby nikt go nie okradł. Martwy ciąg drezyn sunął powoli. Ciszę nieustannie przerywały odgłosy wysiłku, sapania i okazjonalne przekleństwa nad czyjąś głupotą. Tylko na ostatniej drezynie można było usłyszeć również „normalny” dialog.
- Syriuszu, moglibyśmy się wreszcie zamienić miejscami?
- No... dobra. Teraz wy popracujecie a my poodpoczywamy.
- Już to słyszałem! I nie mam zamiaru więcej się męczyć! – nerw niebezpiecznie zaczął drgać na skroni Severusa, jego dłoń powędrowała po różdżkę, a sam Sev zaczął mruczeć pod nosem „Ovada Daj”.
- Severusie! Po co te nerwy? Oczywiście już się zmieniamy...
Ten jednak nie zrezygnował z wyszkodzenia Syriuszowi krzywdy. Drobnymi krokami zmierzał w jego kierunku, z różdżką skierowaną w syriuszowy nos. W tej chwili pełnej grozy, sytuację postanowił ratować James.
- Przyjaciele, po co te kłótnie? Sam mówiłem, żebyście pomachali tym drążkiem dla picu raz na jakiś czas.
- Tak, ale ja już czwartą godzinę marznę na tym (PRZYKRO MI MŁODZIEŻY, CENZURA) mrozie, że aż mnie w jajach ściska – Sev niechętnie przyznał Potterowi rację. – Tylko mnie zastanawia, czemu ty ciągle się pocisz z tym drążkiem przez całą drogę?
- No bo przecież ten grubas tak kazał, nie?
Drezyna zatrzęsła się od czasownikowej formy słowa ‘pierdoła”. Nawet Peter musiał się zgodzić.
PIP. PIP. PIP!!!
- Czego on chce?
- Poza tym, że się z nami zgadza, chce czegoś do jedzenia.
Chwila konsternacji.
- Powiedz mu, że wszystko przemokło.
Chwila zastanowienia.
- Peter, muszę ci oznajmić przykrą nowinę. Składam najszczersze kondolencje. Nasze jedzenie przemokło. Będziemy głodowali aż do samego Hogwartu.
Ponownie nawet Severus, uznawany za jednego z najlepiej wysławiających się ludzi w Hogwarcie, jak już wspominałem, musiał ulec pod elokwencją, wygadaniem i intelektem Remusa.
PIP?!
- Niestety tak.
Przygnębienie spadło na nich jak grom z jasnego nieba. Remus co chwila wypłakiwał się w rękaw (niekoniecznie swój), Syriusz pociągał tylko nosem, Severus z zdesperowaną miną skierował swoją różdżkę na siebie. Tylko James nadal harował, chociaż teraz jakby ubyło mu sił.
- Czekajcie. Mógłbyś powtórzyć ten fragment z gromem?
Jasne, ekhem... JASNE. PRZYGNĘBIENIE SPADŁO NA NICH JAK GROM Z JASNEGO NIEBA.
- Dzięki. Panowie, pani – spojrzał na Jamesa. – Co byście powiedzieli na smażonego człowieka?
- Remusie? Ty wiesz co mówisz? Kanibalizm jest zabroniony!
- No to może... – Remus rozejrzał się – smażonego kota? Słyszałem, że kuchnia wietnamska jest naprawdę dobra.
- A skąd ty kota weźmiesz? – zauważył jasno Syriusz.
- Pożyczę od tej dziewczyny – wskazał na drezynę przed nimi, gdzie na kufrze stał koszyk ze smakowitym kotem w środku.
Chwila zastanowienia.
- Czekajcie, kogo by tu z poselstwem wysłać? Ja osobiście do kotów mam uraz, Syriusz? Nie obraź się, ale nie wyglądasz zachęcająco. Sev? Dobra, nie patrz się tak na mnie! I po co ta różdżka!? James...
- Tak?
- Masz zaszczyt poprowadzić kampanię wrześniową. Twoim pierwszym celem jest zdobycie tego oto kota - tu Remus wskazał na drezynę obok.
- Ajaj, ser! – James zasalutował.
- A jaj też możesz przynieść, gdyby były.
Po chwili Potter już bezpiecznie niósł biednego kota. Bez jaj. (Znaczy się kot miał jaja, James też.)
Chwila konsternacji. Chwila zadumy. Chwila zastanowienia.
W końcu pierwszy odezwał się Syriusz, który mimo swego psiego alter-ego nie wzbudzał u kota żadnych podejrzeń.
- Może jakieś ostatnie życzenie – powiedział w kierunku zamkniętego koszyka.
MIAU?
- Niestety, nie mamy papierosów. Wszystkie przemokły.
MIAU?
- Kieliszka cherry również.
MIAU!
- Dostaniesz pięć galeonów.
MIAU...
- Trzy i szczura gratis.
- Syriuszu, zapomniałeś, kim jest ten szczur?
- A tak, James ma rację. Niebywałe – mruknął. – Dobra, moja ostatnia propozycja: cztery galeony i puszkę Kitekat.
MIAU!!!
Kiedy Syriusz wyciągnął kota, okazało się, że to Pers. Wszyscy zaklęli nad jego futrem.
(JAK DOWODZĄ NAUKOWCY, STOSUNEK MIĘSA DO FUTRA U PERSÓW WYNOSI 1:5)
- A teraz słuchaj. Weźmiesz ten drut w ogon i staniesz o tam – pokazał na metalowe okucie drezyny. – I nie wyrywaj się na widok wody!!!
Futrzak okazał się najwyraźniej wodowstrętem, gdyż niemiłosiernie wył i drapał, kiedy tylko pierwsza kropla deszczu spadła na jego wspaniałe, acz mało odżywcze futro.
Zaczęło grzmieć. Z początku słabo, później rozwinęło się w prawdziwy sztorm. Syriuszowi udało się wreszcie pochwycić przyszły obiad/lunch/podwieczorek (niepotrzebne skreślić).
Kiedy już miał przywiązać do ogona kawałek druta, z nieba spadł pierwszy grom.
- Syriuszu, kiedy zdążyłeś się opalić na taki ładny, ciemny kolor?
- Zamknij się, Sev. Nie widzisz, że potrzebuję chwili spokoju.
- Dobra, dobra. Tylko radzę się oddalić od tych okuć, za chwilę uderzy...
- Następny piorun... – dokończył James.
- Moja głowa...
Kondukt drezyn zatrzymał się. W oddali majaczyły światła jakiejś mugolskiej wioski. Wzdłuż drezyn maszerował niski cień, wiozący przed sobą jakiś wózek. Kiedy zatrzymał się przed ostatnia drezyną, okazało się, że jest to stara czarownica, która jak co roku sprzedawała dzieciom słodycze niewiadomego pochodzenia (chodzą plotki, że przemyca w nich dobra doczesne, a pomaga jej w tym dziwny osobnik, znany jako „Świstak”, który wszystko ładnie zawija w „sreberka”). Dziwiło ich tylko, że siedziała na wózku inwalidzkim, z którego podawała „stuff”.
- Coś z wózeczka, kochani?
- A co można dostać?
- Kok... czekoladowe żaby, paszteciki, to co zwykle.
- Co to jest kok...?
- Eee... kokakola, kokosy – odparła chrypliwym głosem.
Chwila zastanowienia.
- Bierzemy dwa duże kokosy i dwulitrową kokakolę.
- Razem będzie sto galeonów.
Chwila konsternacji. Panika.
- ILE?! – wydarł się Syriusz.
- Osiemdziesiąt? – spytała cicho.
- Pani chyba żartuje! Okradać dzieci bez stałego źródła dochodu?!
- Pięćdziesiąt... proszę!
Severus zaczął powtarzać dosyć głośno „Ovada Daj”. Pozostała trójka również zaczęła mruczeć najgroźniejsze zaklęcie, jakie mogli wymyślić na poczekaniu, np.: „Kontrola Sanepid”, „Komornikus” czy „Członkostvo Eselde”.
- Chłopcy, ja muszę się z czegoś utrzymywać! Dwadzieścia...
- W kufrze mamy jeszcze szczura z Bora Bora. Bardzo agresywny gatunek, wyhodowany w Czernobylu.
- Przecież Bora Bora jest zupełnie gdzie indziej, niż Czernobyl – zauważył Lupin.
- Dobra, bierzcie to za darmo! Nie chcę was widzieć!
Kiedy babcia oddalała się pośpiesznie w kierunku pierwszej drezyny, nasi bohaterowie zastanawiali się, na jak długo wystarczy im kokosów i kokakoli.
- Patrzcie, dobrymi manierami można wszystko.
- Co to za wioska? – spytał się James, wskazując na światła w oddali.
- To... czekaj. Newcastle – mała mieścina. Bezrobocie niemal trzydzieści procent, główny surowiec eksportowy to statki z papieru i metale. Chodzą plotki, że są plastikowe – Remus po raz kolejny wykazał się znajomością kraju.
- Panowie, myślę, że powinniśmy spróbować tych kokosów. Kto pierwszy?
- James – szepnął cicho Sev w kierunku Pottera.
- Ja?! – odpowiedział chłopak, rozglądając się po zebranych.
- Skoro mamy już ochotnika, możemy sprawdzić, jak te kokosy smakują.
James wziął odrobinę kok... osów. Przeżuł uważnie, popił kokakolą, zamyślił się i wydał werdykt.
- Czu-ję się trochę dziwnie. Tak jakoś duszno mi, i mam drgawki, pocę się!
Syriusz długo się nie zastanawiał. Nie miał zamiaru pozwolić, żeby jego przyjaciele poumierali od przeterminowanych kokosów. Wypatrzył w ciemności babcię, która im to sprzedała. Wymierzył bardzo dokładnie i rzucił. Usłyszeli ciche stuknięcie, jakby kokosy trafiły w pustą drewnianą skrzynkę. Wszyscy pogratulowali mu celnego oka, Remus nawet chciał od niego autograf.
Kiedy euforia opadła, postanowili zająć się Jamesem, który źle wyglądał. Nie mieli pojęcia, co z nim zrobić. Padały różne propozycje, od muchozolu, którego nie mieli po operacyjne usunięcie wyrostka robaczkowego. Kiedy byli już zdecydowani na pierwsze cięcie („Siostro Snape, skalpel.” „Ja ci dam skalpel, siostro!”), z kufra Petera dobiegło ich ciche chrobotanie. Otworzyli skrzynię, w której Peter pokazywał im krople na przeczyszczenie.
- Można spróbować i tego.
Kilka kropel spłynęło do gardła Pottera. Usłyszeli, jak przełyka krople. Po chwili James usiadł. Spojrzał trzeźwo na resztę Huncwotów. Wyglądali, jakby widzieli zmartwychwstanie. Nagle poczuł dziwny skurcz w żołądku i mdlenie w gardle.
- Odsuńcie się, będzie haftował!
James wystawił głowę za pokład. W międzyczasie „pociąg” ruszył. Po pięciu minutach ciężkiej roboty James szczęśliwy wrócił do żywych i normalnych. Jak się później okazało, światła, które Remus wziął za Newcastle, okazały się być światłami Hogsmeade.
I tak to bywa w zyciu...
jednopartuff!ka przerodzila sie w pelnorozmiarowego fica.
Nadal
polecam kontakt z 999
Psychoanalityk rowniez jest
wskazany
Wrzesień minął. Październik ciągnął się niemiłosiernie.
Zimne wiatry, nieustające deszcze, cotygodniowe burze – to wszystko
nie zachwycało. Uczniowie snuli się po szkolnych korytarzach lub
przesiadywali przed kominkami, grali w gargułki lub zajmowali się podobnymi,
faaa (ZIEWNIĘCIE) scynującymi robótkami ręcznymi. Prym wśród robótek wiodły
szydełkowanie ekstremalne i orzigami – japońska sztuka puszczania
pawi. Jednak jak to zwykle bywa, wśród monotematycznego społeczeństwa, kilku
wybranków losu i mojej woli spędzało czas na „działaniach zabronionych
w regulaminie szkoły”. Spotykamy ich właśnie pod gabinetem Filcha.
- Jeszcze raz, Syriuszu. Po co włamujemy się do gabinety Filcha?
-
Powtarzam po raz ostatni, że jeżeli tego nie zrobimy, nie dowiemy się, czy
Filch jest charłakiem. Jeżeli tak, to będzie to sensacja roku, a samo
włamanie do jego gabinetu to sensacja miesiąca!
Syriusz zaciekle
próbował sforsować zamek w drzwiach scyzorykiem, model
„MakGajwer”, który kupił w czasie wakacji z oferty sklepu
wysyłkowego „Tele-SzopPracz”. Jak zapewniał miły prezenter
(swoją drogą, prawdziwa z niego szuja), scyzoryk ten nadawał się do:
otwierania konserw i drzwi, dłubania w nosie i między zębami, czyszczenia i
patroszenia ryb, cięcia wszystkich materiałów od papieru po marmur.
Dodatkowo dostał podręczny zestaw pucybuta, za jedyne 5,99 funta. Jednak
niezastąpiony w mugolskim świecie, w pełnym magii Hogwarcie był tylko
bezużytecznym złomem. Drzwi nadal stawiały opór czynny, nie wpuszczając
Huncwotów do gabinetu derektora.
PRZEPRASZAM, ŻE PRZASZKADZAM, ALE CZY
NIE ŁATWIEJ JEST PO PROSTU NACISNĄĆ KLAMKĘ?
- Co ty tu robisz? W
Hogwarcie nie można się aportować.
JESTEM PONAD WSZELKIMI PODZIAŁAMI.
MOGĘ WSZYSTKO: SPROWADZIĆ TU DUMBLEDORE’A, FILCHA, VOLDEMORTA. MOGĘ
NAWET ZDRADZIĆ WAM FABUŁĘ V TOMU HARRY’EGO POTTERA!
- To mój
syn napisał książkę?
NAPISALI KSIĄŻKĘ O NIM. Z RESZTĄ, TY TEŻ TAM SIĘ
POJAWIASZ. WY WSZYSCY SIĘ TAM POJAWIACIE, zamilkłem na chwilę. RADZĘ WAM SIĘ
POŚPIESZYĆ, FILCH WRÓCI TU ZA DZIESIĘĆ MINUT. ŻEGNAM PANÓW.
- Będziemy
sławni, będziemy sławni! – Peter nie mógł ukryć radości. Biedak
nie wiedział, że przyszłość przed nim nie rysuje się w różowym kolorze.
- Jak się nie zamkniesz, wszyscy będziemy wisieli pod sssufitem –
syknął Sev, zaciągając się mentolowym papierosem, które to przepisał mu
dentysta, żeby zwalczyć nieprzyjemny zapach, którego młody Snape nabawił
się, paląc ruskie fajki z przemytu.
- Syriuszu, słyszałeś chyba, że
wystarczy nacisnąć klamkę.
Łapa bez słowa zrobił, jak mu powiedziano.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wkroczyli do jaskini lwa. Tak im
się przynajmniej zdawało, dopóki nie spojrzeli na wystrój wnętrza. Wszystkie
wolne miejsca na ścianach pokrywały zdjęcia jego ukochanej kocicy, oprawione
w różowe ramki, na półkach stała karma Kitekat we wszystkich dostępnych
smakach, na każdy dzień tygodnia. Na biurku piętrzyły się książki typu
„Jak sprawić, by futro twojego kota lśniło niczym nowe”,
„Podręcznik zaawansowanego hodowcy kotów” czy bestseller
ostatnich czasów „Kocia psychologia a człowiek”. Pod nim leżał
koszyk. Jednak nie był to zwykły koszyk dla kotów, jaki można dostać na
bazarze u Gruzinów. Ten był wykonany z najlepszej, anty alergicznej wikliny,
wyściełany był aksamitem a poduszki wykonane z bawełny pierwszej klasy,
wypchane były cisowymi trocinami. Natomiast fotel, czy choćby łóżko Filcha
przypominały sprzęty używane w Przymusowych Obozach Pracy na Nizinie
Syberyjskiej. Stare, nadgryzione przez czas i korniki, z widocznymi
złamaniami i złuszczoną farbą. Remus podszedł do łóżka. Kiedy dotknął
kołdry, początkowo myślał, że Filch sypia pod tekturowym kartonem. Dopiero
rzut oka na naszywkę producenta (T.K.P.I.I. Brudshwick&Córka spółka z
zoo, czyli Tanie Kołdry Poduszki I Inne Brudshwick&Córka spółka z zoo),
uświadomił mu, że Filch nie sypia pod kartonem po bananach Exotico. Mimo
wszystko, woźny dbał o higienę. Niekoniecznie własną.
Huncwoci długo nie
mogli otrząsnąć się z szoku. Severus, znany z zamiłowania do ciemnych,
posępnych, ale wykończonych z polotem miejsc oparł się o drzwi, które
prowadziły do schowka na wszelkie skonfiskowane przedmioty. Wrota uległy pod
naciskiem Seva. Jego oczom ukazał się magazynek. Gdyby użyć porównania,
można by powiedzieć, że był to magazynek Kałashnikova. Od podłogi aż po
sufit piętrzyły się pudła pełne fajerwerków, sztucznych ogni. Huncwoci po
raz kolejny w ciągu pięciu minut nie mogli otrząsnąć się z szoku.
Pierwszy zdolność logicznego mówienia odzyskał Syriusz.
- To... to
Eldorado! Z takimi zapasami możemy urządzać Sylwestra w Hogwarcie przez
najbliższe dziesięć lat. Co najmniej!
- Więc... – zaczął
Remus, a na jego twarzy pojawił się szatański uśmieszek.
-
Zabieramy! – krzyknęli pozostali.
- Momencik. Musimy wszystko
rozplanować w czasie. Mamy pięć minut i trzy ważne zadania: wynieść stąd jak
najwięcej pudeł, zrobić kilka zdjęć gabinetu Filcha i znaleźć dowody na to,
że jest charłakiem. Ja z Remusem wynosimy fajerwerki, Syriusz i Peter
szukają dowodów, a James robi zdjęcia.
James zawahał się. Wprawdzie już
nie raz łamał regulamin, ale zawsze był na to przygotowany. Tym razem los
zgotował mu niespodziankę: nikt nie miał aparatu.
POSZUKAJ W TRZECIEJ
SZUFLADZIE OD GÓRY.
- Dzięki – odparł Potter, zabierając się do
poszukiwań.
OD GÓRY, JAMES. OD GÓRY.
Ciszę przerywały teraz tylko
odgłosy sapania, flesza i szperania po szufladach.
PANOWIE, NIE CHCĘ
PONAGLAĆ, ALE ZOSTAŁY WAM DWIE MINUTY...
Severus i Remus podwoili tępo
– na korytarzu nowe pudło pojawiało się co sześć sekund. Syriusz i
Peter przestali dbać o pozory – wyrzucali z szuflad i półek wszystko
po kolei, przeszukując wszystkie papiery, które mogły powiedzieć coś o
pochodzeniu Filcha. James wymieniał już drugą kliszę – poczuł, że ma
talent do fotografowania.
- James, przestań! Pomógłbyś lepiej
Syriuszowi szukać tych cholernych papierów. Wmigurok czy coś takiego.
-
Wmigurok? – zastanowił się James. – Tutaj wisi, oprawiony w
złotą ramkę!
Severus powstrzymał się od zgryźliwych komentarzy.
Powiedział tylko:
- Zabieraj to i pomóż nam wynosić kartony.
Syriusz
i Peter rzucili swoją dotychczasową robotę w diabły. Tylko ten pierwszy
przywrócił na półkach jako taki porządek. Ostatnia partia pudeł wylądowała
na korytarzu.
Szybki rzut oka pozwolił Severusowi na oszacowanie ich
ilości.
- Panowie, mamy około stu dziesięciu kartonów, wypchanych po
brzegi fajerwerkami.
- Dobra. Teraz spokojnie zaniesiemy do... właśnie
gdzie?
- Mamy czas na zastanowienie.
- Tak, tak James. A te szuranie
butami to pewnie Binns idzie do wychodka?
- A kto wie, gdzie on chodzi.
- Wątpię, żeby ten sam profesor podcierał się kotem – zauważył
Remus, który usłyszał ciche miauknięcie.
- Panowie, (CENZURA) bo nam
Filch z nóg precelki zrobi!
- Wingardium Leviosa! – pudła
uniosły się kilka cali nad ziemią i podążały za Huncwotami, którzy
postanowili ukryć się w jednej z pustych klas po prawej stronie korytarza.
Szuranie butami nabrało na sile, ciągłe miauknięcia rozchodziły się po
korytarzy. Co chwila przerywał je zachrypły kaszel i przekleństwa –
był to niechybny znak, że nadciąga postrach uczniów, miłośnik kotów, groźny
woźny i Argus Filch w jednej osobie, oraz jego pożalsięboże kotka, Pani
Norris. Kiedy tylko podeszli do drzwi, Filch poczuł, że niedawno ktoś tu
był. Ktoś bardzo nie proszony. Pięciu bardzo nieproszonych ktosi.
-
Śmierdzi tu, jakby pies tędy przechodził. Nieprawdaż, moja droga? –
zwrócił się do swojej kotki. Ta odpowiedziała mu tylko krótkim, donośnym
prychnięciem.
- Syriuszu, myłeś się dziś rano?
- Zostaw sobie te
komentarz na później – syknął Łapa.
Filch powoli i uważnie
rozglądał się po korytarzu. Chciwie łowił wzrokiem, słuchem i węchem
wszelkie anomalia w otoczeniu.
- Teraz cuchnie szczurem...
- To nie
ja! – zaprotestował Peter.
MIAUUU!
- Wilki? Nie, ten
zespół dopiero powstanie... Trzeba przeszukać wszystkie pomieszczenia po
kolei. Zaczniemy od prawej – i skierował swoje kroki na lewo. Chciał
podejść ich psychologicznie, choć zazwyczaj wystarczyło wymienić tylko jego
nazwisko – efekt był podobny.
- On tu idzie, jeżeli nas zobaczy...
- Wiemy, James – „nogi w precelki”.
Przywarli do
ściany przeciwległej do drzwi. Remus poczuł pod swoją dłonią jakiś posążek,
może świecznik. Doświadczenie, które wyniósł z czytania książek przygodowych
(„Bolek i Lolek odkrywają seks” itp.), mówiło mu, żeby spróbować
przekręcić to w którąkolwiek stronę.
- Chyba mam pomysł, jak się stąd
wydostać. Trzeba przekrzywić ten przedmiot w odpowiednią stronę.
- No to
na co czekasz?
- Jeżeli zrobię to w złą stronę, prawdopodobnie spadniemy
do jakiejś piwnicy, gdzie składuje się wołowinę na następny obiad.
-
Przynajmniej nie będziemy głodowali.
- Może tak, może nie, ale słyszałem
że jutro mają robić mielonkę na obiad. Chyba nie chciałbyś być jednym ze
składników.
Wśród ogólnej paniki umysł Severusa nad wyjściem z tej jakże
stresującej i trudnej sytuacji. W końcu znalazł rozwiązanie.
- Remusie,
co to przedmiot?
- Figurka jakiegoś aniołka czy czegoś takiego.
-
Taa... Uderz tego aniołka w lewe ucho prawą ręką pod kątem trzydziestu
stopni i przy nacisku 80g/cm2.
- Zadziała?
- Pewności nie mam.
Usłyszeli, że Filch bada wnętrze klasy obok. W czasie, kiedy oni
rozmawiali o jutrzejszym obiedzie, Argus przetrząsał szafy. Kiedy Sev
przekazywał porady Remusowi, Filch sprawdził dokładnie pod dywanem i we
wszystkich wazonach. Zostało mu przejrzeć tylko kilka kufrów.
- A jak
spadniemy? – Remus nadal nie był pewien, czy powinien słuchać
nieprzemyślanych rad Severusa.
- Jak ty nie chcesz, to daj zrobić to
innym – Sev wziął zamach i trafił aniołka prosto w ucho. Jednak nacisk
był większy, niż się spodziewał i głowa aniołka przeleciała przez całą
klasę, robiąc niemały hałas. Z pewnością ściągnie tu za chwilę Filcha.
Naparli całym ciężarem na ścianę, ale ta nie ustępowała. Postanowili
podejść ją psychologicznie.
- Trzeba do niej mówić. Dobra ściana, rozsuń
się. Dobra ściana – powtarzał Syriusz, delikatnie gładząc po
kamieniach. Prawdę mówiąc, wątpił, czy to pomoże, ale na pewno czuł się jak
jakiś obłąkany idiota. Ściana nadal stała niewzruszona. Usłyszeli, że Filch
wychodzi z klasy obok.
- Otwieraj się krzywa*!!! – o
dziwo, ściana ustąpiła. Wpadli do korytarza, który znajdował się za nią.
Peter i James ostatkiem sił pociągnęli za sobą pudła.
- A teraz zamknij
się!!! – ściana zasklepiła się w tym samym momencie, gdy
Filch przekraczał próg. Wyglądał na zdenerwowanego, a jego kolejna wypowiedź
nie mogła przejść przez cenzurę, nawet przy największej dozie tolerancji i
przy użyciu eufemizmów.
- (CENZURA)!!!
Kilka metrów i
jedna ściana dalej.
- Mieliśmy niemałe szczęście.
Huncwoci złapali
oddech. Gdyby Filch teraz podszedł do ściany, z pewnością usłyszeliby
„Cuchnie tu całym zwierzyńcem”. Pozostało już tylko ukryć w
bezpiecznym miejscu fajerwerki i ogłosić Hogwartowi, że Argus Filch,
magister dręczygologii stosowanej, jest charłakiem. Nie używającym środków
czystości.
- Gdzie kończy się ten korytarz?
- Żebym to ja wiedział.
Ruszyli w górę. Zdawało im się, że korytarz ciągnie się w
nieskończoność, ewentualnie nieco krócej. Rzadko oświetlony pochodniami,
zdawał się idealnym miejscem na nieoficjalne spotkania w późnych godzinach
wieczornych. Gdzieniegdzie napotykali na małe wnęki, idealne do ukrycia
części pakunków. W końcu trafili na zwięczenie swojej wędrówki. Syriusz
ostrożnie nakazał ścianie otwarcie się. Spodziewał się oślepiającego
światła, ale zamiast niego trafił na gobelin zawieszony tak, aby maskować
wyjście.
Ostrożnie wyjrzał zza niego na korytarz. Był pusty. Powoli
zaczęli wychodzić. Sami, bez paczek. Rozejrzeli się po korytarzu. Byli na
drugim piętrze, obok wejścia do biblioteki.
- Oficjalnie ogłaszam, że
biblioteka od teraz staje się miejscem naszych spotkań, a ten oto wspaniały
korytarz naszą kryjówką. Poproszę szampana, za chwilę odbędzie się chrzest.
- Nie mamy szampana.
Chwila zamyślenia. Przeciągająca się chwila
spokoju.
Spojrzeli na zegar wiszący nad biblioteką; pokazywał kilka
minut po piątej.
- Musimy omówić kilka spraw – wchodzimy –
zarządził Syriusz.
W środku było pusto, nie licząc kilku uczniów
zakuwających na jakiś wyjątkowo trudny egzamin. Sądząc po tytułach książek,
czekała ich ciężka przeprawa z czarną magią.
- Jeden zaciszny stolik dla
pięciu osób – powiedział James do bibliotekarki.
- Zapominasz się
chłopcze, że nie jesteś w restauracji.
- W takim razie weźmiemy ten przy
ścianie – odparł zakłopotany.
Usiedli w ciasnym kręgu, tak, żeby
żadne zbędne słowo nie wydostało się poza ich krąg wtajemniczenia. Głos
zabrał Syriusz (ale żeby oddać, nie pomyślał).
- Mam doskonały pomysł.
Stwórzmy mapę Hogwartu, pokazującą wszystkie pomieszczenia, tajne przejścia
i osoby.
Huncwoci wydali z gardeł pomruk aprobaty. Tylko James jak
zwykle widział wszędzie problemy.
- Skąd weźmiemy dokładną mapę
Hogwartu?
- James, skocz po Historię Hogwartu, myślenie zostaw nam.
- Jak chcesz, Syriuszu.
Po chwili James wrócił, niosąc ze sobą
opasłe tomisko, które w obecnej chwili okazało się kopalnią wiedzy dla
Huncwotów. Zawierał wszystko; od dokładnego planu po niezrozumiałe dla
przeciętnych ludzi opisy położenia ukrytych przejść. To nie stanowiło dla
Huncwotów żadnego problemu – byli cudownymi dziećmi magii.
-
Dobra. Czyli wszystko mamy omówione – my zajmiemy się planem i
przeniesieniem nań wszelkich pomieszczeń, przejść. Severus znajdzie sposób,
jak nanieść na mapę postacie wybranych ludzi: dyrektor, nauczyciele, Filch i
kilka dziewczyn.
Rozeszli się po kolei, w pełnej konspiracji. Tak
narodziła się Mapa Huncwotów. Oraz zwyczaj hucznego świętowania Sylwestra.
Ale o tym później.
*krzywa - z laciny curva, w Polsce slowo czesciej
uzywane w formie przez k i w.
Call najn najn najn. Fenk ju.
Cicha, spokojna listopadowa noc. Uczniowie zmęczeni po wysiłkach
związanych z uczeniem się, odrabianiem prac domowych, podrywaniem osób płci
przeciwnej (choć zdarzają się wyjątki), przestrzeganiem regulaminu (również
są wyjątki) czy wykradaniem sekretów Filcha udają się do swoich łóżek, żeby
zregenerować swoje nadwątlone siły.
Wszędzie spokój, żadnych problemów,
nie licząc przeciekającego kranu na czwartym piętrze, kilku zabronionych
pojedynków w lochach, Severusa Snape’a wędrującego korytarzem,
bazyliszka pod łóżkiem jakiegoś Puchona... Severusa Snape’a
wędrującego korytarzem?! Szedł w swój charakterystyczny sposób: najpierw
widać było cień, potem można było usłyszeć ciche kroki, a na koniec dojrzeć
jego oddalające się plecy. Opanował sztukę chow0ania się niemal do
mistrzowskiego stopnia. Zostało mu tylko nauczyć się przechodzenia pod
tapetą czy między szczelinami murów.
Tym razem młody Snape trafił na
godnego siebie przeciwnika; profesor Hermenegildę Quirrell (matkę tego
samego Quirrella, który w przyszłości będzie „uczył” w
Hogwarcie), która obawiała się tylko tego, że dostanie jajecznicę na
śniadanie. Nie straszny był jej sztorm, fiskus, Voldemort czy cieknący kran
na czwartym piętrze.
- Jeeeeszczee tylko jedna dziewczyna, tylko jedna
dziewczyna. Ale jaka – rozmarzył się Sev. Odpłynął do krainy marzeń.
Widział siebie razem z Lily Evans, prowadziła go do swojego domu. Widział
jakieś sylwetki w drzwiach...
- Kogo my tu mamy? Imię, nazwisko i
dom!
- Chrrrrr...
- Obudź się! – profesor Quirrell
zaczęła szarpać Severusem. Z kieszeni wypadł mu zeszyt.
Sev otrząsnął się
z rozmarzeń, choć nadal gadał głupoty.
- Miałem sen, wspaniały sen. A w
tym śnie byłem razem z...
- SEVERUS SNAPE!!! OBUDŹ
SIĘ!!!
Skierował oczy na twarz nauczycielki, chociaż lepszym
określeniem byłoby nazwanie tego „miejscem, gdzie powinna się
znajdować twarz”. Mikroskopijne oczka, wystające zza zwałów tłuszczu
świdrowały umysł Seva, który nadal bredził.
- I wtedy miała mi
przedstawić rodziców... – uświadomił sobie, że nie jest w domu Lily
Evans, tylko na korytarzu w Hogwarcie i rozmawia z drugim w kolejności
postrachem szkoły. – Mamusia?
- Tak - mamusia, synku. A teraz
grzeczny chłopczyk pójdzie do łóżeczka i poczyta sobie bajeczkę na dobranoc,
wypije kakao i zaśnie – profesor Quirrell mówiła przesłodzonym głosem.
Kiedy sens tych słów dotarł do Severusa, wstąpił w niego demon. Mógł znieść
to, że ktoś każe mu iść do łóżka, lubił czasem poczytać sobie jakąś bajkę
(„Mały zbłąkany morderca”), przepadał za kakao, chociaż nie
stronił od mocniejszych trunków, ale NIENAWIDZIŁ, KIEDY KTOŚ NAZYWA GO
SYNKIEM, A CO DOPIERO GRZECZNYM CHŁOPCZYKIEM!!! Adrenalina
wypełniła jego żyły, umysł reagował na poziome rdzenia kręgowego. Sev wyją
różdżkę i z obłędem w oczach zaczął zbliżać się do nauczycielki. Z każdą
chwilą obłęd ten rósł, aż w końcu Severus wywołał pandemonium. Hogwart
zatrząsł się w posadach, ptaki z Zakazanego Lasu odleciały. Korytarz
wypełniło czerwone światło i głos Seva.
- Synek?! Chłopczyk,
grzeczny chłopczyk?! Ja ci dam chłopczyka! Ovada daj!
Członkostvo Eselde! Komornikus! Szlagus Trafus!
(Z POWODU
WYSOKIEJ ZAWARTOŚCI PRZEMOCY, KOLEJNA SCENA ZOSTAŁA OCENZUROWANA)
-
Pamiętaj, ani słowa.
- Eaeaha – profesor przytaknęła.
Severus
zrobił kilka kroków. Zamyślił się, jak miał w zwyczaju, kiedy ktoś wyrwał go
z jego dotychczasowych zajęć.
- Na czym to ja skończyłem? A tak...
Lily... Miło państwa poznać...
Ten sam czas, zgoła odmienne miejsce
– dormitorium siódmej klasy Gryffindoru. Zaciszne miejsce, oaza
spokoju, kultury i święte miejsce dla ludzi przestrzegających zasad.
(OSTATNIO JAKBY MNIEJ) Wśród nocnej ciszy głos Syriusza się rozchodzi:
-
Nooo... – ziewnął – to mamy pełną mapę. Trzeba tylko nanieść te
przejścia. – Zauważył, że mówi do śpiących ludzi. – Jak zwykle
– Syriusz niech myśli, Syriusz niech zrobiiiii... Co to za wstrząs?
- Hę, co? Wstrząs? Pewnie Peter znowu zjadł za dużo fasoli – James
obudził się.
- To nie ja. Dzisiaj przecież nie było fasoli na obiad.
- REMUSIE! Jak mogłeś?
- Zauważcie, że nie rozchodzi się żaden
zapach – bronił się Lunatyk. Musieli przyznać mu rację.
Dormitorium
ponownie nawiedził wstrząs, razem z nim po całym pomieszczeniu rozniosło się
czerwone światło i echo znanego im głosu, krzyczącego coś w brzmieniu
podobnego do „Ovada Dajeszlagus”. Już wiedzieli: kto i co, ale
nie wiedzieli komu i gdzie.
Pierwszy odezwał się Remus:
- Sądząc po
natężeniu dźwięku, szybkością z jaką tu dotarł i osobie Severusa, wnioskuję,
że obecnie przebywa on na czwartym piętrze... piąte okno od lewej, przy
posągu Alfonsa Bimbułki.
Trzej pozostali Gryfoni spojrzeli na Remusa ze
zdziwieniem i jednoczesnym podziwem dla jego umiejętności dedukcji. Remus
zauważył te dziwne spojrzenia.
- Eee... To wszystko jest w scenariuszu.
- A skąd go masz?
- Severus dał mi kopię.
- Więc co powinniśmy
teraz zrobić?
- Chwileczkę – Remus przeszukiwał tekst. –
Proszę bardzo – strona sześćdziesiąta. „Huncwoci, po krótkiej
naradzie postanawiają sprawdzić, czy z Severusem wszystko jest dobrze, oraz
czy ktoś przy tym nie ucierpiał.”
- Dobra, poudawajmy, że
naradzamy się nad czymś... Już? Idziemy!
- A jak ktoś nas nakryje?
- James, przecież mamy twoją pelerynę-niewidkę. Schowamy się pod nią
i...
- We czterech się nie zmieścimy – zauważył trzeźwo James.
- Peter czyń swoją powinność...
- To i tak za mało –
powiedział z rezygnacją James.
- Co masz na myśli?
- Syriuszu, jeśli
nawet Peter zmieni się w szczura, to na jego miejsce pojawi się Severus.
Chyba, że chcecie zostawić go samego na czwartym piętrze, daleko od lochów,
gdzie byłby bezpieczny.
Rzucili się do scenariusza. Jednak po zdaniu
„Huncwoci, po krótkiej naradzie postanawiają sprawdzić, czy z
Severusem wszystko jest dobrze, oraz czy ktoś przy tym nie ucierpiał”
nie znaleźli żadnych konkretnych wskazówek tylko enigmatyczne „Wpadają
w niezwykłe ciemności”. To było dla nich ostrzeżenie.
- Musimy
iść, tak każe przeznaczenie. Ale musimy się zabezpieczyć...
- Takie
rzeczy mówi się do dziewczyny, Syriuszu.
- Wiem to, James.
Spojrzeli
na niego z niedowierzaniem. Co prawda wiedzieli, że co druga dziewczyna
odwraca się za Syriuszem, kiedy ten przechodzi korytarzem. Wiedzieli, że on
wie.
- Czy powiedziałem za dużo? Nie? To do dzieła! Trzeba nam
większej peleryny-niewidki! Potrzebuję nici, kawałka prześcieradła,
jakiejś farby, odrobiny lakieru i pięciu minut.
- Co ty chcesz zrobić z
moją pelerynką? – w głosie Jamesa wyczuwalna była panika.
-
Poszerzyć. Myślę, że rozmiar XXL będzie w sam raz.
- Ale jak?
- Tu
się doszyje kawałek prześcieradła, jeszcze tu i tam, pomaluje na podobny
kolor, polakieruje, żeby był ten połysk i rzucę na to jakieś zaklęcie, żeby
się całości trzymało. Proste.
- Syriuszu, jesteś pewien, że to podziała?
- Oczywiście, jestem doktorem habilitowanym szydełkologii
stosowanej! Bierzmy się do roboty, siostro Potter, nici!
Czwórka Huncwotów cicho przemykała się po opustoszałych korytarzach
Hogwartu. Ciszę rozdarł odgłos przewróconej zbroi, na którą wpadli.
-
Czemu przez tą szmatę nic nie widać? – spytał się Remus, rozcierając
obolałe kolano.
- Bo Syriusz zapomniał nadać prześcieradłu nieco
przezroczystości – odparł Peter, łapiąc się za głowę.
- Czy ktoś
spisał numery tego samochodu? – zapytał James.
- Zamknijcie
się! Miałem kilka minut i nie było kiedy dopracowywać szczegółów...
Filch! – syknął.
Miał rację. Z drugiego końca korytarza
dobiegły ich bluzgi i sprośne teksty – niewątpliwa oznaka obecności
Filcha. Pijanego Filcha. A jak wiadomo Filch + alkohol + Huncwoci +
zagubiony Sev + duża dawka humoru = duża dawka emocji.
- Ja im ręce z
rzyci* powyrywam! Niech tylko znajdę! Hik! – Filchowi
odbiła się popołudniowa wódeczka ze znajomymi. Z jego ust wyleciało kilka
kłaków. Notabene kocich. – Już nigdy nie ruszę wietnamskiego żarcia,
hik!
- Nie uważacie, że powinniśmy zejść mu z drogi?
- My się
Filcha nie boimy, uhaha uhaha! – odpowiedział śpiewająco
Remus.
- A pijanego Filcha?
- Teraz się boimy, o krzywa, o
krzywa!
Filch skierował w ich kierunku swój kostropaty pysk. Zrobił
kilka kroków i splunął z obrzydzeniem. Znowu wypluł kocią sierść.
Syriusz wskazał reszcie ręką kierunek, w który mieli się udać. Jednak
pech prześladował go tego dnia. Peleryna spadła na ziemię, odsłaniając
skulonych Huncwotów. Peter zauważył, że...
- Syriuszu, przyszyłeś
pelerynę do swojego rękawa...
Lecz nie to było najgorsze. Najgorsze
się dopiero zbliżało i cuchnęło wódką. Na domiar złego rozmawiało z
nieistniejącym stworzeniem.
- Wreszcie ich mamy, moja droga! –
spodziewał się odpowiedzi pani Norris, ale nie doczekał się. W jego głowie
zrodziła się dość intrygująca konkluzja: „Co było w tej
wietnamszczyźnie? Jakieś warzywa, kocie mięso... Kocie mięso?! Moja
kotka!”. Swoją frustracje i gniew postanowił wyładować na
Huncwotach.
- Kim jesteście? – upewnił się, że postacie które
widzi istnieją w rzeczywistości.
- My...? Fatamorgany! Tak naprawdę
nie istniejemy.
- Aha – odparł inteligentnie Filch. – Zaraz,
zaraz! Przecież w Hogwarcie nie ma żadnych grubych Morgan!** Ja wam
pokażę! – Filch zaczął szarżować w ich kierunku.
Huncwoci
podjęli jedyną słuszną decyzję w tym momencie – nie, nie zasiedli do
Okrągłego Stołu i nie zaczęli negocjacji. Po prostu uciekli. A uciekali
jeszcze długo i daleko.
Tymczasem niczego nieświadom Severus
„Pustynny Wąż” Snape spokojnie układał się w swoim łóżku do snu.
* rzyć - po ślasku (_!_) lub slownie dupa.
** FATaMORGANA
- fat to gruby (i tak wszyscy to wiedzą)
TAK! TAK! TAK! TAK! I
słowo słowem pisanym się stało! Mój setny post i kolejna część
nienajgorszego, jak widze po komentarzach, opowiadanka! Z tej okazji
dla wszystkich czytających! Chlip... sniff... wzruszyłem
się...
Let's the show begin!
Spadł pierwszy śnieg.
Puchowa pierzyna okryła stare, hogwarckie mury. Zimny, przenikliwy wiatr
wpadał przez nieszczelne okna. Pochodnie na korytarzach co rusz gasły.
Groźny Woźny z niemniej odstraszającą i groźną miną przechadzał się
korytarzem i rozpalał na nowo ledwo tlące się łuczywa, sprzątał kamienne
płyty, które uczniowie gęsto pokryli błotem oraz jednocześnie szukał czegoś
w „Magicznych Anonsach” – przewodniku po magicznych
lumpeksach, bazarach, targowiskach itp.
Kiedy przechadzał się powolnym
krokiem obok wejścia, drzwi stanęły otworem. A w nich pojawiły się sylwetki
nikogo innego, jak Huncwotów. Ośnieżeni od stóp do głów, z zabłoconymi
butami. Pierwszy, w glorii chwały, przez próg przestąpił James, Największy
Ścigający Hogwartu. Duma biła od niego i rozświetlała ciemny korytarz.
Na widok Argusa Filcha zamarł w bezruchu. Jego towarzysze nie zaważyli
tego i wpadli na biednego Pottera. Z plątaniny nóg, rąk, głów i innych
członków (bez skojarzeń, zboczuchy ^^) wydobywał się niecenzuralny
dialog:
- Zabierzcie, ku... ze mnie swoje łapy!
- Syriuszu, to
było do ciebie... Ku...! Kto mnie kopnął?!
- Niech się tylko
pozbieram, to taki wpier... wam spuszczę, że... – głos urwał się.
- Tak, tak... Niech no wyjmę różdżkę!
- Nie! Sev, tylko nie
to!
- Au! Kto mi zaj... w brzuch!?
- Wybacz, Remusie...
Remusie, co ty robisz?
- Ja ci dam po brzuchu! Masz, kur... –
Peter dostał w podbrzusze „z partyzanta”.
Do akcji wkroczył
Filch, którego obowiązkiem, poza wyżywaniem się na uczniach, utrzymywaniem
porządku na korytarzach, doglądaniem grobu swojej kotki i braniem udziału w
kursie „Wmigurok”, było niedopuszczanie do bójek wśród uczniów.
Włożył swoje umięśnione, od odgarniania śniegu i dorzucania węgla do pieca,
ręce w sam środek plątaniny, z której wyciągnął najbardziej krewkiego
– Remusa, i najbardziej poturbowanego – Jamesa, który tylko w
powietrzu był nietykalny.
- Co tu się dzieje? – spytał swoim
ochrypłym głosem.
- No podejdź tu... O, pan woźny?
- Tak, pan woźny
– warknął Filch – który chciałby się dowiedzieć, co wy tu
wyrabiacie?!
- My... – Remus zaczął mówić głosem niewiniątka
(wariant „pierwszoklasista”, rodzaj „grzeczna
dziewczynka”) – ...tylko tłumaczyliśmy sobie kwestię dobrego
wychowania.
- Właśnie widzę – całkowita kultura.
- I kto to
mówi? – mruknął Severus.
- Który to powiedział?! –
wrzasnął Filch, urażony tym, że ktoś przerywa jego pedagogiczną pogadankę i
poddaje wątpliwości jego urok i maniery.
Huncwoci spojrzeli po sobie, a
na twarzy każdego malowało się „Ależ gdzież byśmy śmieli panu
przerywać”.
- Lepiej niech ten, który to powiedział, się przyzna
albo...
Lochy Hogwartu grudniem. Nie było to marzeniem Huncwotów, którzy
obecnie zwisali spod sufitu głową w dół. Jedynie James, który nadal wyglądał
tragicznie, spoczywał sobie w spokoju na krześle, które można było określić
jako skrzyżowanie fotela dentystycznego z żelazną dziewicą.
- Panowie,
nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru dłużej ćwiczyć jogi ku uciesze
Filcha – powiedział Peter, jednocześnie zmieniając się w szczura.
- Ma rację – Syriusz pochwalił Glizdogona i sam zamienił się w
wielkiego czarnego psa.
- A teraz uwolnijcie nas, skoro już poczuliście
twardy, przyjemny grunt pod nogami – Severus mówił rozmarzonym ale
stanowczym tonem.
Peter i Syriusz rozejrzeli się po lochu. Był ciemny,
wstrętny, wilgotny i zapleśniały, niczym francuskie sery. Pod ścianami stały
najprzemyślniejsze narzędzia tortur, przy suficie wiły się kilometry
łańcuchów a na środku komnaty stał owy nieszczęsny przedmiot, do którego
przykuty leżał równie nieszczęsny James. Nigdzie nie było śladu różdżek,
które zarekwirował im Filch.
- No i co tak stoicie? Zróbcie coś
wreszcie!
- Sev, trochę kultury i cierpliwości. Filch gwizdnął nam
różdżki i...
- Ja mam swoją różdżkę przy sobie – powiedział James.
Spojrzeli na niego jak na wybawiciela, Mesjasza, swojego Dobrego Ducha.
Ich poważanie dla niego momentalnie poszło w górę. Peter podbiegł do niego i
zaczął przeszukiwać kieszenie. Kiedy znalazł już upragnioną różdżkę, James
odezwał się:
- Uważałbym z nią, jest...
Ale Peter go nie słuchał.
Wycelował w łańcuch wiążący Remusa. Wypowiedział zaklęcie i wtedy poczuł, że
coś dzieje się tak, jak nie powinno. Różdżka wpadła w wibracje, z każdą
chwilą silniejsze. W końcu eksplodował obłok iskier i czerwonego światła.
Peter stał teraz cały osmalony. Loch zatrząsł się od śmiechów.
-
Chciałem powiedzieć, że ma założony immobilizer. Nikt poza mną jej nie użyje
– dokończył James.
- Nie mogłeś powiedzieć od razu? –
szepnął słabo Peter.
- Nie dałeś mi skończyć...
- Dobra, co teraz
macie zamiar zrobić?
- Ponownie włamiemy się do gabinetu Filcha i
zabierzemy co nasze! Idziemy, Peter – Syriusz złapał za klamkę i
wtedy odrzuciło go od drzwi. Loch był strzeżony zaklęciem.
Huncwoci
stali jak wryci. Przecież Filch, jako stuprocentowy charłak nie miał prawa
znać się na tak skomplikowanym zaklęciu. Ponownie w ruch poszedł scyzoryk
Syriusza.
- Ej! Przestań zajmować się tymi drzwiami i zdejmij ze
mnie ten łańcuch!
- Jak mam go przepiłować? Te łańcuchy nie mają
zamków – najwyraźniej są zaczarowane – Syriusz nie odwracając
się od drzwi rozmawiał z Severusem. W końcu usłyszał ciche kliknięcie
oznaczające, że drzwi stanęły otworem. Z niepewną minął Łapa sięgnął w
kierunku klamki. Kiedy poczuł chłodny metal pod swoją dłonią, spodziewał się
uderzenia. Te jednak nie nastąpiło.
Do lochu wpadło nikłe światło
pochodni, wypełniające do tej pory korytarz.
- Dobra, idziemy do
gabinetu Filcha i za chwilę wracamy z różdżkami.
Syriusz i Peter wyszli
z lochu i skierowali się w stronę, gdzie znajdowała się siedziba derektora.
Kiedy wpadli na pierwsze piętro, usłyszeli ciężkie kroki i sapanie –
Filch kręcił się w pobliżu swojego siedliska.
- Nie mamy wyboru –
trzeba krwi!
- A nie wystarczy zwykłe zamieszanie, Syriuszu?
-
Czemu nie? – powiedział Syriusz, podchodząc z jedną z pochodni do
jakiegoś wyjątkowo brzydkiego i starego gobelinu. Już po chwili zapach
palonej tkaniny roznosił się po całym piętrze. Wkrótce dotarł również do
Filcha. Jego człapanie narastało, aż po chwili wyskoczył zza winkla.
-
Nieee!!! To niemożliwe! Kto ośmielił się podpalić mój
ukochany gobelin?!
Kilkanaście metrów dalej:
- Facet ma fatalny
gust – Syriusz pokręcił głową.
- A co było na tym dywanie?
-
Arrasie, Peter. A był... – Łapa zaniósł się śmiechem – na nim...
hehe... ogród pełen... buahaha... kotów!
Kilkanaście metrów
bliżej:
- To na pewno oni! Niech któregoś nie będzie... Wylecą ze
szkoły – wszyscy! – roześmiał się szatańsko.
Pod
siedliskiem derektora:
- Czy ten palant musi wszystko za sobą zamykać?
– powiedział zdenerwowany Syriusz, po raz kolejny grzebiąc swoim
nieśmiertelnym scyzorykiem w tysięcznym już zamku.
- Lepiej się
pośpiesz... Mam złe przeczucia.
- Spokojnie Peter, jeszcze tylko parę
sekund...
Ciszę rozerwał ryk wściekłego, do granic możliwości, Filcha,
Argusa.
- WYPATROSZĘ WAS I ZAMARYNUJĘ!!! SKOŃCZYCIE JAKO
POKARM DLA RYBEK!!! – ostatnia osoba, która słyszała te
słowa, przeżyła piętnaście minut - niegdyś Filch był skutecznym egzekutorem.
OSTATNIO JAKBY SFLACZAŁ I POPADŁ W MELANCHOLIĘ...
- ZAMKNIJ SIĘ,
(EH... CENZURA)!!!
ZDENERWOWAŁEŚ MNIE...
- I DOBRZE CI
TAK!!!
Zmiana scenerii. Ponownie „U
Filcha”.
- Gdzie ten cieć mógł schować nasze różdżki?
Brygada
RR (Ratujący Różdżki, gdyby ktoś miał wątpliwości) pozbyła się wszelkich
skrupułów, świętości, zahamowań i innych popularnych zwyczajów przyjętych w
cywilizowanym świecie: szuflady zaczęły latać po pomieszczeniu, książki,
teczki, kartoteki i inne papiery zostały dokładnie przetrzepane, ale nigdzie
nie było śladu po kawałkach drewna, popularnie zwanymi różdżkami. Wtem drzwi
gabinetu stanęły otworem. W progu stał nie kto inny jak...
JA? NO TAK.
PRYWATNA ZEMSTA NA FILCHU. (Dalsza część z moim skromnym udziałem
opowiedziana będzie w trzeciej osobie.)
Przybysz wyglądał groteskowo.
Miał na sobie długi, czarny płaszcz z kapturem zarzuconym na głowę. Był
strasznie chudy i wysoki. Twarz miał bladą, ręce przypominały pająki. Jedna
z nich dzierżyła klepsydrę, natomiast druga... kosę.
- Syriuszu! Już
po nas! Widzę Śmierć. Przyszła po nas.
- Co ty bre... – urwał
w połowie zdania. Widok Śmierci zmroził mu krew w żyłach.
- Khem, khem
– odchrząknął przybysz – jak już, to przyszedł, nie przyszła,
ale nie po was. Wbrew pozorom i gramatyce jestem... byłem kiedyś mężczyzną.
Miałem na imię... Alexi? Tak, właśnie tak...
- Więc co tu robisz?
- Raz na rok mam pięć minut dla siebie: mogę robić co chcę. Tym razem
postanowiłem poingerować w życiu śmiertelników.
- W takim razie... może
pomógłbyś nam szukać różdżek? Ten idiota, woźny, zabrał nam je kiedy
przykuwał nas pod sufitem.
Alexi pogrzebał (nie, nie dwójkę dzielnych
Huncwotów) w swoim przepastnym płaszczu. Po chwili wyciągnął jedną
różdżkę.
- O to chodzi? Ten Filc, Filcz czy jak mu tam, miał przy sobie
jedną.
- Ale chyba nic mu nie zrobiłeś?
- Nie. Resztę schował
– wziął mocniejszy zamach swoją kosą na koszyk dla kotów, stojący pod
nogami Syriusza – tutaj. – Ostrze przeszło kilka cali obok
Syriusza i rozpruło materiał, spod którego wypadły jeszcze trzy różdżki.
– Wybacz, że tak brutalnie... Lata nawyków.
- Dz-ięki-ii –
wystękał Syriusz, biorąc od Alexiego własność Huncwotów.
- A co z
Filchem?
- Wisi przybity pod sufitem kawałek stąd – spojrzał na
klepsydrę. – Mam jeszcze kilkanaście sekund. I podarek dla was –
jedną z moich peleryn. Działa podobnie jak ta, którą ma James... –
jego głos urwał się, kiedy ostatnie ziarenko piasku spadło przez szyjkę
klepsydry.
(KONIEC NARRACJI TRZECIOOSOBOWEJ)
- Porządny z niego...
hmm... człowiek? – Syriusz ubrał nowy nabytek, który otrzymał w
prezencie. Na oczach Petera rozpłynął się w ciemnościach. Po chwili ukazała
się jego dłoń, a Glizdogon usłyszał głos. Jednak inny, niż zwykł mówić
Syriusz. Ten pochodził jakby zza warstwy kilku grubych dywanów.
-
Glizdogonie, pozwól... – Peter przemienił się w szczura i zniknął w
jednej z kieszeni syriuszowego płaszcza...
- Wreszcie jesteście!
Co tak długo?
- Mieliśmy spotkanie...
- Dobra, wystarczy
wyjaśnień! Rozwalaj łańcuchy i spadamy stąd!
Syriusz i Peter
wycelowali w łańcuch wiążący Severusa. Jednak i tym razem stal nie puściła.
Syriusz wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Zaraz wracam!
Po kilku chwilach wrócił, niosąc w ręku kosę, którą Filch był
przyszpilony do ściany.
- Pierwsze cięcie...
Tjaa... powracam z - mam
nadzieje - lepsza czescia ^^ Choc niezaprzeczalnie krotsza.
Nadal uprasza
sie szanownych klientow odwiedzajacych temat o staly kontakt z 999.
Dla
wszystkich Stiopa przygotował z likierem wlasnej produkcji
Spasiba.
Okres świąteczno-noworoczny zbliżał się
wielkimi krokami. W Hogwarcie wyraźnie dało się wyczuć to podenerwowanie,
ten dreszczyk związany z prezentami.
MATERIALIŚCI...
Również sam
budynek przybrał na „urodzie” wnętrz: wszelkie kolumny pokryte
były różnokolorowymi łańcuchami, które wiły się niczym ogromne, pstre węże.
Powoli z ukrycia wyłaniały się gałązki jemioły, na każdym korytarzu mieniły
się choinki pełne ozdób. Z kuchennych zakamarków wydobywały się zapachy,
których nawet najstarsze duchy nie pamiętały, o ile cokolwiek mogły poczuć.
Tak – nastrój udzielał się wszystkim – nawet (nie)sławnym
Huncwotom, którzy zorientowali się w całym zamieszaniu dopiero dwudziestego
grudnia. Wbrew wszelkim pozorom byli bardzo zajętymi personami.
- Panie
Snape, czy mógłby pan uważać?!
Sev rzucił nauczycielce tylko
krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. Profesor Quirrell już wiedziała, że
została naznaczona.
Ślizgon zrezygnował ze swojego dotychczasowego
sposobu poruszania; zamiast cicho przemykać po korytarzach, Severus szedł z
siłą całej Armii Czerwonej. Nie zastanawiał się którędy idzie, po kim idzie,
czy kto za chwilę spotka się z jego złością. Ważne było tylko żeby dostać
się do sowiarni. Nie miał zamiaru bawić się w uprzejmość wobec innych; do
drugiej w nocy siedział w pokoju wspólnym i zastanawiał się co podarować
Huncwotom. Miał prawo być niewyspanym i zdenerwowanym.
- Niech to szlag,
czarna ospa i inne plugastwo! Dlaczego wszyscy musieli wziąć się za
kupno prezentów akurat wtedy, kiedy ja jestem w takiej potrzebie?!
– zaklną cicho pod nosem i stanął w ogonku, który prowadził do
sowiarni.
Z jego zamyślenia wyrwał go głos, który już nie raz słyszał w
swoich snach:
- Wesołych Świąt, Sev! – poczuł na swoim
policzku delikatny pocałunek. Jego humor momentalnie się poprawił.
-
Wesołych, Lily! – powiedział tak wesołym głosem, jakby odkrył
wreszcie skuteczny szampon do włosów przetłuszczających się. –
Rozumiem, że ty też w sprawie prezentów?
- Wstyd się przyznać, ale tak.
Pierwszy raz w życiu zapomniałam o bożym świecie i całym tym świątecznym
zamieszaniu... przez Ciebie – uśmiechnęła się tajemniczo, a na licu
Severusa momentalnie pojawił się ten sam uśmieszek.
- A właśnie. Co
najbardziej chciałabyś zobaczyć pod choinką?
- Ciebie...
- Myślę,
że to się da załatwić. Chociaż w magazynie mogą już nie mieć takich
wspaniałych Severusów, jak ja.
James w skupieniu pisał list do firmy
wysyłkowej PRL/PGR (Prezenty, Rocznice, Libacje – szybko i tanio.
Pelagia Grubba-Rhezus). Z grubego katalogu wybrał już prezent dla Syriusza,
Petera i Tajemniczej Dziewczyny, o której niechętnie mówił.
„Eliksir Tojadowy? Nie, Remus mógłby wziąć to sobie zbytnio do
serca... Srebrną sprzączkę do paska z głową Lenina? Strzeż Boże! Jeszcze
bym go zabił! Jednak Remus to zagadkowa istota...”
Nieopodal,
przy biurku siedział Syriusz. On łamał sobie głowę nad prezentem dla
Severusa. „Może to – „Księga tysiąca i jednego eliksiru
– wydanie dziewiąte, poszerzone”? Albo zwykły szampon...”
Remus... Remus odsypiał ostatnią noc, kiedy to razem z Peterm głowili
się nad prezentami. Nie mógł się tylko zdecydować, co podarować Peterowi:
Najnowsza karma dla gryzoni z dodatkiem prowitamin, fluoru, alkoholu i
tuńczyka wydawał mu się zbytnio chamski w stosunku do Glizdogona. W końcu
zdecydował się na...
A NIE POWIEM WAM, MUSICIE POCZEKAĆ...
Tymczasem
przed kominkiem swoje zmarznięte dłonie grzał Peter, który już dawno zadbał
o podarki.
Puchacz Jamesa, Kleovas odleciał w kierunku Londynu.
Potter wypatrywał za nim dopóki ten nie zniknął za horyzontem. Do sypialni
wszedł Peter. Wyglądał na niezwykle podnieconego.
- Chłopaki, co
powiecie na małą prapremierę? Taki pokaz siły ognia, żeby wszyscy wiedzieli,
z kim mają przyjemność!
- Nie, nie możemy odkrywać wszystkich swoich
kart. Niech ten joker pozostanie w naszej talii.
- Chcesz powiedzieć, że
spędzimy tu kolejne nudne święta?
- Taa... Ale pomyśl o trzydziestym
pierwszym... popuść wodze fantazji... Piękne kobiece ciała, szampan lejący
się strumieniami, głośna muzyka i nasz szoł. Potem zdarzenia potoczą się już
prosto: tłumy wielbicielek, kawior, bankiety, spotkania z dziećmi, wizyty w
zakładach pracy... – rozmarzyli się James i Syriusz.
- Co? Wizyty
w zakładach pracy?! Spotkania z przodownikami pracy, zjazdy partii,
czerwone sztandary... – Remus znalazł się w swoim żywiole.
-
Uciszcie go. Nie mogę patrzeć jak się męczy...
- Remusie! W Szkocji
nie ma komunizmu! Proletariat nie zdobędzie władzy! Przyszłość tkwi
w kapitalizmie, demokracji... – zaczął Syriusz.
- Nie!
-
Tak! Matuszka Rosyja ma się źle. Nic jej nie pomoże!
- Nie,
to niemożliwe!
- Niestety tak. Przyjmij moje najszczersze
kondolencje...
Remus zapłakał w poduszkę. Nigdy nawet przez myśl mu nie
przeszło, że Związek Radziecki może upaść pod jarzmem kapitalistów. Ten kraj
wielki, jego step potężny. Nie poznasz go, choćbyś myślał wieki... A teraz
po prostu upadał.
James wyciągnął Syriusza na korytarz, zostawiając
Remusa z Peterem.
- Jak mogłeś go okłamać?! – powiedział
James z wyrzutem. – Przez ciebie popadnie w depresję maniakalną!
- Spokojnie, tylko spokojnie. Niech popłacze, pochodzi jak struty. W
końcu mu przejdzie... szczególnie kiedy zobaczy to – Syriusz wyjął
spod szaty książkę o czerwonej okładce, na której napisane było złotymi
literami „Komunizm a nieszczęścia na świecie: pióra Engela i
Marsa".
- ... – pytające spojrzenie Jamesa.
- To proste.
Cały ten komunizm – splunął – wyjdzie mu z głowy niczym chłopi
na ulice w czasie wiosny ludów.
James pokiwał z uznaniem dla pomysłu
Łapy. Obaj weszli do dormitorium. Ku ich uciesze, Remus przestał rozpaczać i
słuchał bajki, którą opowiadał mu Glizdogon („Czerwony
kapturek”).
Severus Snape kroczył z powrotem do swojego
przytulnego lochu. Z tą tylko różnicą, że był lżejszy o kopertę i złe
fluidy, a bardziej zasobny w pozytywną energię. Cóż, nie każdemu zdarzyło
się spędzić kilka upojnych chwil sam na sam z Lily Evans. Był tak
rozanielony, że nie patrzył jak idzie. (Co z resztą zdarzało mu się również
od święta i w dni powszednie.)
- Severusie Snape! Ile razy mam
powtarzać, żebyś uważał, jak chodzisz?!
Sev spojrzał gwałtownie na
profesor Quirrell. Ta ze strachem w oczach oczekiwała na najgorsze...
-
Wesołych Świąt, pani profesor!
QUOTE |
Masz wielki talent Child (mogę się tak do ciebie zwracać??) |
Wybaczcie to zamieszanie z pora umieszczenia kolejnej czesci.
Mimo usilnych prob, nie moglem w tym parcie nic wiecej napisac.
Czy ja kiedys prosilem o kontakt z 999?
Remus przemykał w ciemnościach po pustych korytarzach. Pod ręką trzymał plik pergaminów. Na każdej ścianie, na wszystkich drzwiach i wszelkiej maści dzbanach, wazach, kolumnach wisiał przynajmniej jeden z nich. Nikt poza Huncwotami nie wiedział, czy jest to jakaś reklama, propaganda nawołująca proletariat do buntu lub zwykły dowcip.
Dopiero nad rankiem cała sprawa wyjaśniła się.
- Mam złe przeczucie co do tego, dyrektorze. Ostatnimi czasy... uczniowie coraz częściej wykraczają poza regulamin. Dyrektor wie, o kim mówię? – mimo, że było to pytanie, w ustach McGonagall brzmiało to jak stwierdzenie.
- Chyba jednak Argus nieco przesadził. Każdemu zdarza się przekląć...
- Ależ Albusie! Chyba nie bronisz tych... tych... – McGonagall zabrakło słów, żeby określić, co myśli o kwintecie SSRPJ – Tych ordynusów!
- Minervo, za przeproszeniem –nie obrażaj, kur... moich najlepszych uczniów.
- Albusie! Jak ty się wyrażasz! Bądź pewien, że wspomnę o tym profesorowi Honey! * Proszę, bardzo McGonagall, ale pamiętaj, że to ja...
- Prosiłem, groziłem, ale widzę, że nie oduczysz się mówienia za innych.
Gabinetem Dumbledore’a ponownie wstrząsnęło soczyste „mać”.
Po chwili dyrektor wpadł w zadumę. Ponownie przeczytał jedno z ogłoszeń:
„Uprasza się szanownych uczniów o pozostanie w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart na okres świąteczno-noworoczny, pod byle pretekstem (choroba, nadmiar obowiązków, pochód pierwszomajowy, bunt w fabryce) gdyż... Mam cholerny zaszczyt i przyjemność zaprosić szanowne ciało pedagogizowane na „Decemberfest”, który trwać będzie od dwudziestego czwartego grudnia do pierwszego stycznia. Sssserdecznie zapraszam
Symforian Kalasanty Fox Scully-Flintstone”
- Hmm... może być ciekawie – powiedział sam do siebie. (Dyrektor, nie Symforian Kalasanty Fox Scully-Flintstone.)
Od samego rana w szkole huczało od plotek dotyczących Decemberfestu: od tego, że ma zagrać na nim kapela Led Balon, Led Zeppelin czy jakoś tak, poprzez tygodniowy maraton w bibliotece nad dziełami Adolfa H.(Hopmana), czy dwuetapową libację (najpierw przez trzy dni, potem cztery), po Pierwsze Hogwarckie Wybory Miss Mokrej Szaty. Jednak jak to bywa w wypadku takich przypuszczeń, połowa z nich miała okazać się błędna, druga połowa przekręcona, a trzecia, najmniejsza część, prawdziwa...
LAST CHRISTMAS I GAVE YOU MY HEART...**
- PREZENTY!!! – okrzyk radości Jamesa rozniósł się po całym Hogwarcie.
- Aleś ty szybki... – odparł anemicznie Remus.
- Od kilkunastu minut próbujemy cię obudzić... – dokończył Peter.
James nieco zmieszany mruknął tylko „aha” i zaczął się przebierać. Dość niestosownie jak na tę okazję. Założył na siebie swoją ulubioną czarną, jedwabną koszulę, najbardziej seksowną „skórę” i...
- Różowe spodnie? James, czy ty przed nami coś ukrywasz?
- Nie, no co wy sobie myślicie?
Chwila zamyślenia. Chwila konsternacji.
- Jesteś pedałem? – walną prosto z wiaduktu Syriusz.
SYRIUSZU, MÓWI SIĘ: KOCHAJĄCYM INACZEJ...
- Nie! Nie jestem! Po prostu... to jest...
- Wykrztuś to wreszcie!
- Prezent od...
- Rodziców? Dumbla? Seva? McGonagall? Cichego wielbiciela? – dopytywali się jeden przez drugiego.
- Nie... od mojej... – James znowu się zaciął.
- Cioci? Babci? Kuzynki? Sąsiadki? Psychoterapeutki?
- Nie, to niemożliwe! Twoi rodzice cię molestują psychicznie!
- To nie tak. Dostałemjeodmojejdziewczyny! Bardzochciałabyżebymjedzisiajzałożył!
Chwila zdumienia. Oto James Potter, ten, który nigdy nie mógł wytrzymać przy dziewczynie dwóch godzin bez zimnego prysznica, znalazł sobie dziewczynę.
- To, że masz lubą, przemilczymy. Ale zakładać to ty możesz partię, nie te... no spodnie!
- Ale jej bardzo na tym zależy...
- Powiedz, że szczury je pogryzły – rzucił Syriusz.
- Albo, że jakiś dziki pies je rozerwał – podsunął pomysł Peter.
STARCZY TYCH ALUZJI. SKOŃCZCIE Z TYM, I PODAJCIE SOBIE ŁAPY... RĘCE ZNACZY SIĘ.
- Dobra... – nikt nie miał zamiaru dyskutować ze Śmiercią. Woleli pożyć trochę dłużej.
- Co teraz?
- Jak to, co?! Pochwalmy się czytelnikom prezentami!
MATERIALIŚCI...
Dormitorium zadrżało pod tematem przewodnim TeleSzopu, po oczach zaczęły razić ich światła, które eksplodowały orgią barw. Spod podłogi wyjechała platforma (nie obywatelska), na której stał prezenter, kubaturą przypominający niedźwiedzia syberyjskiego. Spod sufitu zjechał mikrofon. Muzyka ucichła, światła przygasły. Na scenę wpadły hostessy, niosące hermetycznie zapakowane prezenty. Szpiker zaczął wyczytywać listę z godnym TeleSzopowi patosem.
- Witamy państwa w dzisiejszym TeleSzopie. W naszej ofercie znalazły się dziś:
- Różowe dżynsy marki Preseved. Wykonane z najwyższej klasy konopi i lnu, wytrzymają nawet najcięższe warunki. Prosimy na scenę strażaka z Nju Jorku, Boba Bobba. Witaj Bob, co dzisiaj nam przygotowałeś?
- Witam państwa. Chciałbym zaprezentować odporność tych spodni na działanie wysokich temperatur i ognia – Bob zaczął przypalać portki Jamesa podręcznym miotaczem ognia. Po chwili z puszystych, różowych, spodnie stały się czarne i twarde niczym zad hipopotama z zatwardzeniem. Szpiker podał je z zadowoleniem Jamesowi, który dopiero teraz zorientował się, że siedzi w samych bokserkach.
- Dziękujemy Bob. A teraz – w tle poleciały werble (nie wiadomo gdzie wylądowały) – Podręczny zestaw chusteczek do nosa firmy Welwet! Wykonane z najdelikatniejszego jedwabiu, wyszywane złotymi, dwudziesto cztero karatowymi nićmi. Dla zwiększenia odporności na kwasy i inne wydzieliny, zostały poddane formowaniu w formalinie. Zapewnią wam niezapomniane wrażenia związane ze smarkaniem. Dodatkowo istnieje możliwość dodania nutki zapachu lub dekadencji.
Przywitajmy kolejnego gościa – rumuńskiego pisarza-dokumentalistę, Vlada Tepesa! Vlad, co nam przyniosłeś?
- Witam państwa. Przyniosłem ze sobą tę oto książkę „Najsłynniejsze i najtragiczniejsze wypadki angielskich ścigających, których nazwiska zaczynały się na P”. – Vlad pociągnął nosem, jakby węszył. Zwrócił się w kierunku hostess – Czuję krew!
- Tak! Książka ta jest wspaniałym źródłem wiedzy o najobrzydliwszych wypadkach, takich jak: złamaniem się miotły na pół z jednoczesną penetracją odbytu ścigającego, wybiciem łokcia w kolanie przez dwa tłuczki, czy wybiciem wszystkich zębów przez pijanego pałkarza. Wszystko oczywiście opisane z chirurgiczną dokładnością – Szpiker podał książkę Jamesowi, który przybrał na twarzy barwy pokojowe, przechodzące w wojenne (od zieleni do ciemnego fioletu). Zza kulis dobiegł ich odgłos wgryzania się w dziewiczą szyję.
SKĄD WY WZIĘLIŚCIE DZIEWICĘ?
Po chwili zaczął Szpiker zaczął prezentować kolejny produkt: azerbejdżański kombajn do agrestu włochatego, z nasadką do podłączenia Frani i Amigii 500.
- Wykonany z rdzoodpornej blachy, pokryty ekologicznym plastikiem, napędzany na najnowsze biopaliwa. Piętnaście długości strzyżenia, efekt 3D. Dodatkowo kupujący otrzymają książkę „Życie po utracie kończyn” oraz przetrwalnik amerykańskich komandosów. Wszystko to za jedyne...
- Cicho! – syknął Remus. – Takich rzeczy się nie mówi.
- A teraz ostatni prezent dla Jamesa Pottera! Coś naprawdę niesamowitego. Coś, czego człowiek jeszcze nie widział! Najnowszy model okularów: w najmodniejszej oprawce, wykonanej w technologii kosmicznej. Wyposażone w szkła odporne na stłuczenia, zarysowania i ptasie odchody. Ale nie to jest najważniejsze! Największą zaletą naszych okularów jest wbudowany tryb „Kurwików”! Prosimy Pana Jamesa na scenę!
Wśród oklasków, fanfar i feerii świateł James wkroczył na podest. Minę miał nieco podenerwowaną.
- Co chciałby Pan nam powiedzieć?
- No... ja... krzywa! Normalnie... ten no...
- Dziękujemy, to była naprawdę wyczerpująca wypowiedź! A teeeraaaaz... czas na reklamy! Że co? My nadajemy reklamy? W takim razie przerwa na ficka część dalszą! Wracamy w kolejnym odcinku!
Huncwoci w liczbie 80% wydali okrzyki radości. Kiedy trwał szoł, wszyscy pozostali uczniowie, ludzie, nauczyciele i inne boże stworzenia udały się na śniadanie.
- Hmm... Skoro jesteśmy już spóźnieni, możemy sprawdzić, czy plan jest dopracowany w najmniejszych szczegółach.
- Robiliśmy to już pięć razy... – rzucił Remus.
- A macie lepszy pomysł?
- Może coś zjeść?
- No dobra... Najpierw wtajemniczymy czytelników w plan, potem zajmiemy się swoimi problemami... Majorze Lupin! Proszę przynieść mapę sytuacyjną i zestaw szkieł powiększających. Poruczniku Pettigrew! Proszę ze mną. Szeregowy Potter... posprzątajcie sztab główny.
- Tak jest, generale Black!
Po chwili dormitorium lśniło czystością i pachniało lawendą, różami i parafiną, którą James stosował przeciw molom, zżerającym naMOLNIE jego bieliznę.
Na stole Remus rozłożył mapę, z wyraźnie zaznaczonymi „punktami o wysokim znaczeniu strategicznym”.
- Panowie żołnierze... – zaczął Syriusz.
- Czerwonoarmiści – wpadł mu w słowo Remus.
- Zebraliśmy się tu, aby omówić plan działań taktycznych, zaplanowanych na okres „Decemberfestu”. Poruczniku, jak wygląda sytuacja?
- Wszystkie cele znajdują się obecnie w zamku, nie wykazują żadnych podejrzeń. Przewidywany procent wykonania planu: 100%.
- Dziękuję. A teraz kolejność. Uderzamy w cele BBL i WS - w kolejności. Kiedy oddział DDvD dokonuje analizy zdarzeń uderzamy w punkcie GD. Finał następuje na K. A teraz: azymut WS i śniadanie.
Drzwi Wielkiej Sali były zamknięte. Z wnętrza dobiegały Huncwotów odgłosy rozmowy, zabawy. Tylko oni nie siedzieli w środku, nie brali udziału w tym przyjemnym, bożonarodzeniowym śniadanku. Syriusz spróbował otworzyć drzwi, jednak te nie ustępowały. Remus zdecydował się na bardziej drastyczny krok...
Wielka Sala na chwilę zamarła, kiedy zza drzwi dobiegło jakieś stukanie. Pomny na fakt, że wśród uczniów nie widzi wszystkich Huncwotów, Dumbledore nakazał zachować spokój. W ciągu kilku przeciągających się sekund, nasłuchiwali. I wtedy...
Drzwi stanęły otworem, wypadając przy okazji z zawiasów. Kiedy tumany pyłu i kurzu opadły, wszyscy dostrzegli Lunatyka. Stał nad drzwiami, jak łowca nad upolowaną zwierzyną. Za nim stali James w swoich niby-różowych spodniach, Syriusz z wyrazem mieszanego podziwu i strachu na twarzy oraz Peter, rzucający tęskne spojrzenia w kierunku gór jedzenia, piętrzących się na stołach. Kiedy Remus zorientował się, że lekko przesadził, rzucił tylko w kierunku dyrektora:
- Eee... Pardon! – Po chwili powiedział cicho do reszty Huncwotów – Te buty... glony, glany... dobre są! Kto je kupił, przyznać się!
- Ja! – krzyknął radośnie James.
Huncwoci zupełnie nie zwracali uwagi na wyraźnie zdenerwowanego dyrektora.
- Proszę zostać po śniadaniu. Porozmawiamy o waszym szlabanie!
80% Huncwotów głośno przełknęło ślinę. Syriusz wysilił się na krótkie:
- Wcielamy plan...
- A teraz, skoro już sobie wyjaśniliśmy kilka z kilkunastu spraw, możecie usiąść do stołu – powiedział Dumbledore, jednocześnie przywracając drzwi na swoje miejsce.
Kiedy 4/5 Pięknych, Mądrych i Dzielnych Herosów skończyło jeść śniadanie, Syriusz podjął męską decyzję:
- Zaczynamy – jednocześnie wykonał nieznaczny ruch różdżką i wypowiedział „Incendio”.
Trzecim piętrem wstrząsnęła eksplozja. Tak, jak przewidział Łapa, Dumbledore, McGonagall i Filch ruszyli pędem w kierunku biblioteki. Dyrektor krzyknął tylko:
- Niech nikt nie waży się ruszać!
- Peter, biegnij za nimi – powiedział Syriusz, podając Glizdogonowi płaszcz, który otrzymali od Śmierci. – Kiedy wejdą do biblioteki, ty odpalisz ładunki w Wielkiej Sali. Give’em Hell!
*Honey=miód Prof. Honey=Prof. Miodek
** Wybaczcie, jesli przekrecilem slowa...
„Decemberfest”
Prologium - krótki (nie bijcie, TO GROZI ŚMIERCIĄ ) odcinek pilotazowy do ostatniego rozdziału mojego
psychodeliku (nie płaczcie, to grozi załamaniem i nerwicą). Odliczanie się
zaczęło: Jeszcze sześć części i FINITO!
Kol nojn nojn nojn danke
szyn.
- Co wy robicie?! – syknął Sev.
- Kto? My?
-
Nie! Te cztery dziewczyny obok!
- A, one. Jak widzisz jedzą
– odparł zgodnie z prawdą Syriusz.
Prawda* była taka: Generał
Generałów, Capo di Tutti Frutti Snape zabronił wyraźnie używania środków
wybuchowych przed finałem Wielkiej Kapeli Noworocznego Świętowania, zwanego
„Decemberfestem”. Regulamin zezwalał na użycie maksymalnie
jednego pudła.
- Tak? A my słyszeliśmy coś innego. Bla bla bla
fajerwerków bla bla bla używać tylko bla bla bla wcześniej –
powiedział James.
- Pozwólcie, że zacytuję sam siebie: Zabraniam wam
używania fajerwerków przed trzydziestym pierwszym, chyba, że tylko w
sytuacjach ekstremalnych, ale nie wcześniej! - na twarzy Seva zaczęły
się pojawiać czerwone plamy, nerw na skroni zaczął mu niebezpiecznie drgać a
żyły rozpaczliwie wyrywały się spod skóry.
Widmo spotkania się ze
wściekłym Severusem spadło na kwartet, niczym Little Boy na Hiroszimę.
Talerze na pobliskim stole zaczęły się niespokojnie poruszać, choinkowe
ozdoby poczuły potęgę grawitacji i nawet najwięksi znieczulicy poczuli, że
święci się coś niedobrego.
ŚWIĘCI SIĘ KOSZYCZKI NA
WIELKANOC...
Szybki rzut oka na Severusa pozwalał sądzić, że to nie on
jest sprawcą zamieszania.
- Cholera! Zabierajcie mi stąd swoje
oczy! - krzyknął, kiedy oberwał pierwszą salwą gałek ocznych.
-
Widział ktoś takie zielone, małe?
- A czerwone?
- Niebieskie?
-
Piwne?
- Brązowe?
- Blond?
- BLOND?! – krzyknęła cała
sala.
TO BYŁ BŁĄD...
- A może przekrwione?
- Ani słowa o
krwi! W naszym dormitorium zalęgł się Vlad Tepes! – syknął
Potter.
- KTO?!
- Pierwszy udokumentowany wampir.
-
Widzieliście gdzieś szklane oko? – tu sprawa pozostaje nierozwiązana -
Czy był to przodek Moody’ego, czy pana/i Manson? (Decyzja należy do
was)
W czasie, gdy poszukiwania oczu rozwijały się w najlepsze, wstrząsy
wzmagały się. Z każdą chwilą narastały, żeby po chwili osiągnąć zenit.
Pierwsza eksplozja rozerwała w strzępy stół Puchonów. Kolejna rozsadziła
stół nauczycielski w drobne trociny.
- Miłośnicy chomików będą
zadowoleni – zauważył, jak zwykle opanowany, Remus.
- Wy się lepiej
zastanówcie, skąd się wzięły te wyładowania na tle zubożonego prochu
palnego.
Chwila zastanowienia. Chwila głębszego zastanowienia.
- To
Peter! Zaczął rozsadzać Wielką Salę. – Syriusz zwrócił się w
stronę panikujących uczniów – SPOKOJNIE, BEZ PANIKI!!!
SYTUACJA SIĘ WYJAŚNIŁA! WSZYSCY SĄ TERAZ PROSZENI O SPOKOJNE UDANIE SIĘ
SOICH DORMITORIÓW – jednak to nie podziałało. Postanowił więc podejść
ich psychologicznie.
– Mam ogłoszenie duszpasterskie. Prosiłbym o
uwagę... Dziękuję. A teraz wszyscy niech spokojnie udadzą się do Torunia...
dormitoriów. Niedostosowanie się do ogłoszenia grozi spotkaniem się z Karą
Boską lub Aniołem Śmierci**. Mówił Ksiądz Ojciec Dyrektor Jedynego
Prawdziwego Radia, Najświętszy Po Bogu Tadeusz Rydzyk.
Pomogło. Dzika
panika uspokoiła się, przeradzając się w panikę. Tłumy tratowały się,
zamiast rozsmarowywać słabsze osobniki na pasztet. Siniaki, złamania,
potłuczenia, rozwolnienia i konwulsje – to wszystko było na porządku
porannym.
- Trzeba ich uspokoić, zanim się pozabijają.
NIE NO...
- Może jakaś pieśń? Muzyka łagodzi obyczaje! – zasugerował
Sev.
Syriusz podbiegł do jakiegoś chłopaka, który klęczał w kącie i
modlił się o wywabienie... wybawienie.
- Synu! – zaczął, ale
ponieważ kojarzyło się to słowo z pewnym bluzgiem, spróbował inaczej –
Boży Synu! Poprowadź te zbłąkane owieczki w imieniu Pana na bezpieczne,
wiecznie zielone niwy. Albo chociaż do ich domów. Z pieśnią na ustach.
Z
CHLEBEM, CHŁOPIE!
Chłopiec przez chwilę przybrał wyraz twarzy,
który wskazywał na intensywne użytkowanie kory mózgowej. Potem, powoli
zaczął nucić coś pod nosem, żeby po chwili krzyczeć na całą salę:
- Nie
boje się, gdy ciemno jest! Ojciec za rękę prowadzi mnie... ***
Po
chwili cała sala (z wyjątkami, wyznającymi dzieła La Veya****) podchwyciła
radosne słowa piosenki. Trzymając się za ręce, ludzie poczęli wychodzić z
pola rażenia. Najpierw powoli, potem coraz śmielej. Ostatnia eksplozja
rozsadzała północną ścianę Wielkiej Sali.
Przed rozśpiewanym tłumem
stanął Albus „Ten, Którego Będzie Się Bał Ten, Którego Imienia Nie
Będzie Można Wypowiadać” Dumbledore.
Na jego widok Huncwotom w
wyobraźni ukazał się wściekły, sapiący ze złości nosorożec, szarżujący na
malutkie, biedne myszki.
- Co to ma znaczyć?! Wyraźnie mówiłem, żeby
nikt się nie ruszał! – dyrektor tak się spienił, że opluł śliną
najbliższe rzędy.
- No bo my musieliśmy u...
- Cicho siedź, jeśli ci
życie miłe. Postanowiliśmy pójść do szkolnej kaplicy pomodlić się o zdrowie
i opiekę bożą dla waszej dyrektorskiej wysokości, jego mać!
- O, jak
miło z waszej stro... Przecież w Hogwarcie nie ma żadnej kaplicy, nawet
marnego ołtarzyka! Już, wszyscy z powrotem do Wielkiej Sali!
-
Dyrektor przodem – powiedział Remus, wskazując Dumbledore’owi
dłonią drzwi.
Ten pchnął drzwi niczym kałboj wchodzący do salunu. Blask
i huk eksplozji ogłuszyły go bez ostrzeżenia. Staną jak wryty i nie mógł
wykonać żadnego ruchu. Remus zatrzasnął drzwi. W tym samym momencie wnętrzem
wstrząsnęła ostateczna salwa i głuchy jęk dyrektora.
- Może powinniśmy
go stamtąd wynieść?
- Duże ryzyko, naprawdę duże ryzyko...
-
Co masz na myśli, Severusie? Przecież wszystko już się wystrzelało...
- A
pomyśleliście o wściekłym Dumbledore’u?
- Ja myślałem o
dziewczynach – powiedział James.
- Przestań myśleć, zostaw to
innym. Zgodnie z moimi obliczeniami grawitacji, Dumbel powinien leżeć
oszołomiony i ogłuszony tuż pod drzwiami.
- Głęboki oddech i... raz
kozie śmierć – powiedział Remus i zniknął za drzwiami.
DZIWNE.
KOZA MIAŁA KIPNĄĆ DOPIERO ZA DWA DNI...
Po chwili Lunatyk wrócił,
ciągnąc po ziemi uszkodzonego dyrektora. Wyglądał źle i jeszcze trochę
gorzej. Łuk brwiowy miał roztrzaskany, nos stłuczony na zgniłe jabłko
(ewentualnie przypominał jabcok), piękne sińce pod oczami. Ogólnie
przypominał pandę po przejściach.
BO ZUPA BYŁA ZA SŁONA? BO SĄSIADKA MA
NOWE FUTRO?
- Argusie, szybciej! To na pewno coś poważniejszego!
- ... – tu miał być komentarz Snape’a, ale ten już dawno
zniknął z miejsca akcji, podobnie jak reszta Huncwotów.
Zdecydowanie
później.
- I co my teraz zrobimy? Jak nas wyrzucą ze szkoły? Wsadzą do
Azkabanu? Dadzą honorowe członkostwo Eselde?
- Uspokój się. Jesteśmy
umówieni z Severusem w pewnej ważnej sprawie. Jutro się wszystko wyjaśni.
Kolejnego dnia, kiedy tylko dyrektor
wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego...
ŻE SIĘ WTRĄCE. DLACZEGO ON WYGLĄDA JAK
DWUDNIOWA MUMIA?
... na wszystkich ścianach, drzwiach, kolumnach i
obrazach rozwieszono ogłoszenia następującej treści:
„Wszyscy
uczniowie, każde stworzenie i duchy, które wiedzą coś na temat wczorajszych
zamachów terrorystycznych, mają zasrany (to słowo było trochę zamazane)
obywatelski obowiązek zgłosić się do Albusa Dumbledore’a w sprawie
złożenia donosu... wyjaśnień.
Na każdego wzorowego obywatela czeka
nagroda.
Podpisano, Minerva McGonagall, komendant główny SORMO
(Szkolnych Ochotniczych Rezerw Milicji Obywatelskiej).”
Poniżej tego znajdował się dopisek „Połurzmy kres tej
mafji”, autorstwa Syriusza, który zgodnie z planem wprowadzał podstawy
sabotażu i zamieszania w szeregach wroga. Czyli...
WTÓRNY ANALFABETYZM W
SŁUŻBIE CHAOSU?
Godzina 11:32 w nocy, czasu Zulu. Miejsce nieznane.
- Skoro już nazwaliśmy się „mafją”, to może rzeczywiście
załóżmy coś takiego?
- I co? Będziesz wymuszał lizaki od dzieci?
Prowadził nielegalny przybytek uciech? A może naślesz kogoś na Filcha?
-
Nie, Peter. Jeśli Derektorstwo chce za nami wojny, to będzie ja miało. Kto
jest za?
Pięć rąk wystrzeliło w powietrze. Remus pokiwał głową na znak
zrozumienia, rozwinął kawałek pergaminu i zaczął czytać:
- POMOC DLA
JAKIEGOKOLWIEK PRZYJACIELA MAFII I ŻADNYCH PYTAŃ.
- POMŚCIĆ KAŻDY ATAK NA
CZŁONKÓW RODZINY, PONIEWAŻ ATAK NA JEDNEGO CZŁONKA JEST ATAKIEM NA CAŁĄ
RODZINĘ.
- UNIKANIE JAKIEGOKOLWIEK KONATKU Z WŁADZAMI.
- KTO HANDLUJE
KOKSEM NA ULICY BĄDŹ MA JAKIEŚ ZYSKI Z TEGO PRECEDENSU ZGINIE, A WRAZ Z NIM
CAŁA JEGO ZAŁOGA.
- NIE JESTEŚMY OGRANIZACJĄ PUBLICZNĄ. NIKT
NIEUPOWAŻNIONY NIE MA PRAWA WEJŚĆ, ANI STĄD WYJŚĆ.
- ZAJMUJEMY SIĘ TYLKO
SPRAWAMI NAS DOTYCZĄCYMI.
- NAJLEPSZYM SŁOWEM WYPOWIEDZIANYM JEST
MILCZENIE.
- TEN KTO CHCE SPRZĄTNĄĆ BOSSA, MUSI NAJPIERW SPYTAĆ O ZGODĘ
GŁÓWNEJ KOMISJI.
- NAJWAŻNIEJSZY JEST SZACUNEK. MUSIMY SZANOWAĆ ZARÓWNO
SIEBIE JAK I CZŁONKÓW MAFII.
- KTO ZDRADZA – GINIE. A WRAZ Z NIM
WSZYSTKO, CO PO SOBIE POZOSTAWIŁ.
- NIE WOLNO MIEĆ DOCHODÓW Z
PROSTYTUCJI, WSZELKI JEJ ZNAKI BĘDĄ NISZCZONE, A WRAZ Z NIĄ CAPO, KTÓRY
PODJĄŁ SIĘ TEGO PRECENDENSU.
- MOŻNA CZERPAĆ DOCHODY W KAŻDY ZNANY
SPOSÓB, PRZY CZYM NIE MUSI PATRZEĆ NA SKUTKI.
- NIE MOŻNA LIKWIDOWAĆ
WTAJEMNICZONEGO CZŁOWIEKA Z CUDZEJ RODZINY NA WŁASNĄ RĘKĘ.
- A teraz
wszyscy powtórzcie. Ja ... przyjmuję zasady działania mafii i zobowiązuje
się do ich bezwzględnego przestrzegania. Nawet pod karą śmierci.
SŁUŻĘ
UPRZEJMIE...
Zbiorowy, niechętny bełkot rozniósł się po pokoju. Kiedy
wszyscy złożyli już śluby milczenia, celibatu i innych zasad
moralno-obyczajowych, Remus przeszedł do dalszej części spotkania.
-
Skoro już zawiązaliśmy naszą rodzinę...
- Jaką rodzinę? Przecież nie
jesteśmy spokrewnieni.
- Tak się ogólnie nazywa grupę tworzącą mafię,
James. A teraz musimy wybrać dla siebie jakąś nazwę, i przywódcę, i radę i
jakieś nowe pseudonimy.
Cisza spowiła Jeszcze Huncwotów. Żaden, nawet
Remus, nie miał najmniejszego pomysłu na nazwanie Pierwszej Hogwarckiej
Mafii.
- A właśnie! Może Pierwsza Hogwarcka Mafia?
- Za długie i
jakieś takie... nie pasuje.
Chwila ciszy. Chwila konsternacji.
Przeciągająca się chwila cichej konsternacji.
- Mam, ludzie! Wiem
– wejdźmy do Cosa Nostra!
- James, ty imbecylu! Chcesz,
żeby rozsmarowali nas na ścianie?! Ale sama nazwa nie jest taka zła.
Gdyby ją trochę przerobić...
MOŻE KOSA OSTRA?
- Tak! To jest
to! Od tej chwili Huncwoci odchodzą do niebytu, a ich miejsce zajmuje
Kosa Ostra! Przynajmniej na tydzień.
– A co z przywódcą? Ja
proponuję siebie – wzrok Syriusza spotkał się ze wzrokiem Severusa
– albo może lepiej będzie, jak Severus nim zostanie?
- Dziękuję,
Syriuszu. Myślę, że będzie to najlepsze wyjście.
- A zatem, kto jest za?
Nieśmiało, powoli cztery dłonie poszybowały w górę. Severus tylko
przyglądał się, jak właśnie zostaje bossem. Remus kontynuował:
-
Severusie Snape. Zostałeś wybrany naszym capo di tutti cappi. Czy możemy
dowiedzieć się, jakie imię przyjmiesz?
- Jeśli muszę... Przywitajcie
Capo di Tutti Frutti! W skrócie Tutti Frutti lub Tutti.
Oklaski.
- Skoro mamy już szefa wszystkich szefów, wybierzmy teraz
radę. Obok Sev... Capo di Tutti Frutti zasiądą jeszcze dwie osoby. Proponuję
siebie i... – Remus musiał podjąć męską decyzję. Musiał wybrać między
interesem grupy a przyjaźnią. Mógł wybrać między Syriuszem, Peterem i
Jamesem. W końcu wybrał – Syriusza.
- Dobrze! Poznajcie Don
Korniszone! – krzyknął Do Niedawna Syriusz.
- I Ala Kapiszona
– dorzucił Remus. – Wam chłopaki zostaje przyjąć jakieś imię i
funkcję soldati. Stworzycie regim, nad którym pieczę będzie sprawował
caporegime.
Nieco cichsze oklaski.
- Ja wezmę Tom Fortepiano,
soldati Tom Fortepiano? Brzmi nieźle, prawda? – spytał się niepewnie
Jeszcze Niedawno Peter.
- A ja? Co ze mną?
- O Boże... –
westchnął Kapiszon – zostaniesz Chrzestnym Ojca albo Cycem Chrzestnym.
Wybieraj.
- No skoro nie mam innego wyboru... Fanfary proszę! Cycu
Chrzestny!
Po pokoju rozeszło się ciche bzykanie muchy. Pierwszy
zreflektował się, jak na szefa przystało, Sev... Tutti Frutti. Klasnął cicho
kilka razy, ale przestał po chwili.
Remus... Al Kapiszon przekartkował
szybko swój notes w poszukiwaniu jakiejś informacji.
- Pozostało jeszcze
tylko kilka spraw natury ogólnej. Consiglieri nie musimy wybierać, księgowi
nie są nam potrzebni, w przeciwieństwie do caporegime. Kto nim zostanie?
– zwrócił się do Capo di Tutti Frutti.
- Za zasługi na polu bitwy,
kapocośtam zostanie Korniszone.
- Dziękuje, capo. To dla mnie prawdziwy
zaszczyt.
- A teraz rozejdźmy się. Kolejny pracowity dzień przed
nami.
Dość wczesne godziny nocne lub też późne godziny wieczorne.
Gabinet obecnego dyrektora lub też gabinet przyszłej dyrektor.
-
Minervo. Musimy porozmawiać poważnie o ortografii.
- Czyżby uczniowie
popełniali aż tyle błędów w swoich wypracowaniach?
- Nie – Albus
zawiesił dramatycznie głos – tu chodzi o ciebie... Spójrz –
podał jej ogłoszenie z wyraźnie zaznaczonym „Połurzmy kres tej
mafji”. McGonagall kilkakrotnie przeczytała te zdanie, poczym zaczęła
poruszać bezgłośnie ustami jak ryba wyjęta z wody. Po chwili
wykrztusiła:
- A-ale to nie ja! Albusie, przecież wiesz, że ja... że
to ktoś inny!
Dumbledore wpadł w zamyślenie. Z jednej strony miał
kobietę starą, dobrą nauczycielkę i pedagoga i jednocześnie konkurenta do
stołka dyrektora Hogwartu, z drugiej strony miał na głowie młodocianych
„wykroczeniowców”, ludzi z przyszłością, kogoś, kto roztaczał
przed sobą szerokie horyzonty. Dumbledore rzadko miewał dylematy. Kiedy
jednak musiał stawić im czoła, decydował się na najskuteczniejszą metodę...
Wyciągnął z kieszeni sykla.
„Awers stara kro... Minerva, rewers ci
młodzi, piękni chłopcy”. Moneta ruchem spowolnionym, niczym w Matrycy,
poszybowała w powietrze. Obracała się dostatecznie wolno, żeby Dumbledore
mógł ewentualnie zmienić wynik. Zatrzymała się w szczytowym punkcie,
zakręciła raz i zaczęła opadać. Dyrektor wyciągnął dłoń – wypadł
rewers.
- Tak, to jest dowód! Minervo McGonagall – Dumbledore
przybrał ton głosu niczym Sędzia z Meksyku, grany przez Chucka Norrisa.
CZYŻBY REINKARNACJA PANI NORRIS? NO TO SIĘ FILCH UCIESZY...
-
Zostajesz uznana winną zarzucanego Ci czynu, szerzenia dysortografii wśród
uczniów zgodnie z paragrafem 9 kodeksu cywilnego, ustęp miejski, piąty.
Wyrok jest prawomocny.
- Ale ja jestem niewinna! Przecież kilka
linijek wyżej sam myślałeś, że rewers to ONI!
- Tak, ale zaraz pod
tym jest zastrzeżenie o możliwej zmianie zdania - Dumbledore rzucił jej
ostrzegawcze spojrzenie zza okularów a’la Arni Szwarceneger, jego ręka
powędrowała do kieszeni.
- To ja sama wyjdę...
Dyrektor przeszedł
obok biurka, rzucił krótkie spojrzenie w kierunku księżyca i wrócił do
lektury pisemka dla dorosłych „Dogs”.
Tymczasem w
kanciapie McGonagall.
- Ja im dam „Połurzmy kres tej
mafji”! Ja dam temu staremu dropsowi ustęp publiczny!
Stworzę... stworzę potwora! – McGonagall krzyknęła niczym
nadmiernie podniecony Lord Zed. Albo... albo triadę! TAK! Zdominuję
czarny rynek w Hogwarcie! – McGonagall roześmiała się niczym
psychopatka, której zabrano leki psychotropowe.
TO NIE JEST ALUZJA DO
PSYCHOPATKI...
- Minervo, ucisz się! Jest po jedenastej! –
zza ściany dobiegł ją głos Flitwicka.
- Zafajdany karzeł –
mruknęła, połykając kilka tabletek nasennych.
Rajz end szajn!
– krzyknął mechaniczny budzik Capo di Tutti Frutti.
Wyżej
wymieniony właściciel wyżej wymienionego budzika leniwie podniósł lewą
powiekę. Wskazówki na tarczy zegara wskazywały wpół do szóstej.
- Nie
dość, że analfabeta, to jeszcze podaje czas w Panamie – mruknął do
siebie Cap.
Du ju wejk up or nat, ju lejzi?!
- Kiss my ass...
ewentualnie kiss my rzyć! – Tutti Frutti zaczął niebezpiecznie
zbliżać do budzika młotek, którego jeszcze przed chwilą nie było.
- Niht
szisen!
- Don’t cease fire, boys! – Szef wszystkich
szefów zaczął wczuwać się w swoją rolę. Wziął zamach w sensie wymach i
uderzył. Smar popłynął po trzonku, z kupki metalu wystawały sprężyny,
połamana trybiki. W uszach CdTF wciąż brzmiały ostatnie słowa budzika.
Poczuł się dziwnie... Poczuł się winny. Poczuł się jak młody chłopak (którym
był), który właśnie zabił. Odrzucił narzędzie zbrodni.
(„Arrrghhh!” zza sceny). Przez głowę przebiegła mu jedna
myśl – „Rozwiązać całą tą mafię, odłączyć się od Dawnych
Huncwotów, znów poświęcić się eliksirom i czarnej magii”. Ale po
chwili nawiedziła go kolejna myśl – „Po co? Lepiej korzystać z
życia, póki jest się młodym, nie ma się większych zmartwień niż wtorkowy
sprawdzian z transmutacji, czy to, że w przyszłości zostanie się profesorem
eliksirów w Hogwarcie”.
Jego arcyważne rozważania nad sprawami
bytu i postrzegania przerwało pojawienie się sowy Jamesa, Kleovasa. List był
rozwiązły i napisany dość „specyficznym”
językiem:
„Szanowny Panie Gnojku!
Nie będę mówiła, kim
jestem. Powiem natomiast, czego kur** żądam! Po pierwsze, primo:
Rozwiązania tej twojej mafji, jego mać! Po drugie, primo: Nie
zastosowanie się do punktu pierwszego grozi spotkaniem z napakowanymi opium
dresami. Po trzecie, primo: Do jutra rana rządam („Eee... rządam?
– Capo) stawienia się wszystkich członków mafji przed gabinetem
dyrektora w celu dokonania egzekucji.
Po czwarte, ultimo: Hepi Nju
Jer!
Bez poważania, z wyrazami obrzydzenia, Yazuka”
Poniżej listu widniały dwa dopiski:
„Ktoś pomylił adresata.
Na kopercie było „Do szefa mafji”, więc wysłaliśmy to do
ciebie.”
„Kapiszon mówi, że ta Yazuka to japońska
mafia.” Don Korniszone
- A więc ktoś ośmielił się nam
wypowiedzieć wojnę? Załatwmy najpierw sprawę tej Yazuki... – Capo
wyciągnął pióro i napisał: „Zrozumiałem. Dziękuje za życzenia, Albus
Dumbledore”. Fragment z dopiskami Korniszona oderwał i wyrzucił do
śmietnika. - A ty zanieś to tej Yazuce – rzucił do Kleovasa. –
Ogłaszam stan wyjątkowy!
STAN WYJĄTKOWY, ZAWSZE SMACZNY I
ZDROWY!
Tjaa... mówię od razu - cudów nie
oczekujcie
Kilkanaście minut później w bibliotece zebrały się Siły
Nieporządkowe - jak tam weszli, niech pozostanie ich słodką tajemnicą.
Wszyscy byli rześcy, sprawni i gotowi. Ożywioną rozmowę co rusz przerywało
uderzenie głowy o blat stolika i donośne ziewnięcia.
TA, RZECZYWIŚCIE -
BARDZO RZEŚCY... NIE TO CO JA! <DŁUGIE ZIEWNIĘCIE I UDERZENIE GŁOWY O
BLAT STOŁU>
Rozmowa, która do tej pory mogła śmiało kandydować do
miana "o dupie Maryny", przybrała na tempie, kiedy Capo rozpoczął
temat Yazuki i jej "niecnych, wręcz haniebnych zamiarów w stosunku
(Jaki stosunek masz na myśli? -James) do naszej jakże cudownej i godnej
podziwu organizacji".
- Powiadasz więc, że Yazuka może mieć coś
wspólnego z Dalekim Wschodem? - spytał cicho, acz podniośle Capo.
- Tak -
to dość stara organizacja, a tu mamy najwyraźniej doczynienia z rodzajem
czegoś na wzór... "new wave".
- Mógłbyś mówić jaśniej,
Kapiszonie? Bo ja nic z tego nie rozumiem, a wypiłem już dwie butelki
avidiolu.
Biblioteka zatrzęsła się pod czasownikową formą pierdoły -
oczywiście nad głupotą Cyca. Kapiszon wziął głęboki oddech, policzył do
dziesięciu, łyknął tabletki na uspokojenie i zaczął tłumaczyć niemalże
łopatologicznie:
- Yazuka pochodzi z Japonii czy jakoś tak. Narodziła
się około czterystu lat temu i początkowo była to organizacja sprzeciwiająca
się podatkom nakładanym przez cesa...
- Przejdź do konkretów - przerwał
mu Capo.
- Tak, już. Mówiąc prosto i bez ogródek: musimy znaleźć
wszystkich ludzi, wszystkie duchy i zwierzęta, które mogą mieć jakikolwiek
związek z Dalekim Wschodem... Dokonałem już pewnych obserwacji i mam kilku
podejrzanych: Gruby Mnich - niby taki Europejczyk, ale dowiedziałem się od
Irytka, że ostatnio przemycił do zamku kilka figurek Buddy - to stwierdzenie
zaskoczyło całą Mafję, bowiem dotąd uważali Mnicha za jedyną postać, która
na pewno nie miała z tym nic wspólnego. Kapiszon kontynuował - Kolejne dwie
osoby wzbudzały moje podejrzenie już od dłuższego czasu, być może pracowały
w ukryciu - Cing Ciang Chong i...
- Ale to już trzy osoby - zauważył
Cyc.
- Grrr... To jest jedna osoba, tyle że jej tatuś na chrzcie była
najwyraźniej pijany i przesadził z imionami... - odparł Kapiszon z
ironicznym naciskiem w głosie. - Wracając do sedna. Kolejna osoba to jej
przyjaciółka - Cin Cin. Obie wyraźnie mają korzenie w Japonii i stanowią
najważniejszy trop w tej sprawie. I ktoś jeszcze, ktoś, kto może rozbić nas
od środka. Ktoś, Kto Zna Nas Bardzo Dobrze I Od Dawna Podejrzewa, Kim
Jesteśmy... - Al zrobił efektowną pauzę, zawieszając głos niczym plebejusz,
wiszący na suchym drzewie z pętlą na szyi. Siedzieli tak w ciszy, kiedy w
końcu wymówił cicho i powoli nazwisko...
- McGonagall...
-
Nie!
- Tak, niestety tak.
(NIE RÓBMY KRYPTOREKLAMY SIECI
KOMÓRKOWEJ) TAK TAK?
- Ale jak?
- W czasie wakacji McGonagall
wyjechała do Japonii... Chyba z biurem podróży Sadistic Travel...* Tam
poddała się ceremonii Zjapończenia Angola - dostała herbatki opiumowej,
walczyła z trzystukilowym sumem... sumoką, odbyła pielgrzymkę do cesarskiego
pałacu i wydała pięć tysięcy jenów na sake - to wszystko na początek. Potem
jeszcze była wizyta w Przybytku Rozkoszy i Rozpusty. Tam...
- Oszczędź
nam szczegółów - zatrzymała go reszta mafijozów, których głosy były wyraźnie
pełne obrzydzenia.
NA SAMĄ MYŚL O PÓŁNAGIEJ McGONAGALL, OBSŁUGUJĄCEJ
TŁUSTYCH, ŚMIERDZĄCYCH OPIUM I SAKE SKOŚNOOKICH JAPOŃCÓW, DOSTAJĘ
KONWULSJI... PODOBNIE, JAK PÓŁ HOGWARTU I 5/7 MOICH ZNAJOMYCH... <ODGŁOSY
HAFTOWANIA WZORÓW ŁOWICKICH>
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytał
z niedowierzaniem Fortepiano.
- Mój znajomy... Aarin Gend**... był winien
mi przysługę. A że dobry z niego szpieg... - urwał Kapiszon, uznając, że już
i tak powiedział za dużo.
- Dobra, ale co dalej? Co nam dają twoje
domysły?
- To bardzo proste, szefie. Potrzebujemy kogoś, żeby uwiódł i
wydobył z Chong lub Cin informacje, kogoś do pilnowania Mnicha i kilku
"kogosi" do wybadania McGonagall.
- Ja, ja! - wyrywał się
Chrzestny.
- Do skośnookich. Następny...
- Ja mogę coś wycisnąć z
Grubcia - powiedział Korniszon.
- Tylko żeby po tym wyciskaniu pozostał
Grubym Mnichem - ostrzegł go Kapiszon, kładąc nacisk na słowo
"gruby". - Pozostali... Minerva - zanotował w swoim kajeciku.
Wtem usłyszeli pośpieszne kroki na korytarzu i strzępki rozmowy między
dwoma kobietami dość starej daty. Pierwsza miała głos mocny i ostry, druga
natomiast ograniczała się do odpowiadania półsłówkami.
- Muszę! -
mieć! - tą! - książkę!
- Ale po co Ci ona, Minervo?
-
Muszę znaleźć pewne eee... formuły dotyczące transmutacji... Tak - formuły
na lekcje! - odparła z lekkim zakłopotaniem.
Mafijozi bez chwili
zastanowienia rozpierzchli się między regałami, chowając się za wszystkim co
dało - od firanek po miniaturowe sekwoje. Drzwi do biblioteki otworzyły się
z cichym zgrzytnięciem a do środka dosłownie wpadła domniemana Yazuka,
depcząc biedną bibliotekarkę. Minęła regały z książkami niczym Alberto Tomba
tyczki w latach świetności, przeskoczyła barierkę odgradzającą Dział Ksiąg
Zakazanych i porwała najstarszą, najbardziej zapleśniałą księgę. Szybko
przerzucała kartki, aż wreszcie trafiła na coś, co ją najwyraźniej
interesowało. Szczelnie zakryła tytuł książki i wybiegła z biblioteki, z
obłędnym uśmieszkiem na twarzy. W jej myślach wciąż kotłowała się jedna
konkluzja - "Wreszcie, wreszcie się wszystkiego dowiem" - i raczej
nie była ona związana z zamianą ołowiu w złoto.
Szukała ochrony, tak
potrzebnej pracującej, prześladowanej kobiecie...
* Pozdrawiam
wszystkich Sadystów
** Kto nie grał w Neverwinter Nights nie pojmie aluzji
A dzisiaj bez przypisów
=D
McGonagall pędziła korytarzami ślepo wpatrzona w jeden punkt,
który znajdował się sześć cali przed nią. Księga, którą ściskała pod pachą
zrobiła się dziwnie śliska i pokryła się słoną substancją. W końcu stanęła
przed celem jej podróży. Na piątym piętrze, między dwoma statuami
przedstawiającymi Obłąkańczego Boryska i Iwana Rogacza, na ścianie wisiał
gobelin z wyjątkowo ohydnym motywem, przedstawiającym oślizłe i grube
ropuchy. Stuknęła weń różdżką, wypowiadając jednocześnie Mostovoj. Tkanina
zwinęła się i odsłoniła stare, drewniane drzwi, z którymi czas nie obchodził
się delikatnie. Pchnęła je mocno i wtedy uderzył ją nieprzyjemny zapach,
przynoszący jej na myśl zgniłe jajka i amoniak. Jednocześnie w pomieszczeniu
było niezwykle ciemno i duszno.
KOSĘ MOŻNABY POWIESIĆ W POWIETZRU...
McGonagall z lekkim niepokojem zauważyła, że ktoś musiał odkryć ten
pokój przed nią - na stole leżały bezładnie porozrzucane pergaminy, posadzka
kleiła się od dziwnej substancji, żar pod kociołkiem ostygł, ale emanował
wyczuwalnym ciepłem - jeszcze wczoraj wieczorem ktoś sporządzał tu zakazane
eliksiry. Nie zdawała sobie sprawy, że trafiła do laboratorium Dexte...
Severusa Snape'a .
Szybkim, wprawnym ruchem odgarnęła zwoje i w ich
miejsce położyła księgę, na której grzbiecie złotymi literami
wykaligrafowany był tytuł: "Metaloplastyka dla zdesperowanych starych
panien".
TYTUŁ BARDZO ADEKWATNY...
- A kto cię pytał o zdanie?
Yazuka pogrążyła się w lekturze, mrucząc co chwilę jakieś formułki pod
nosem, pisząc notatki i obgryzając pióro. Znudzona niekończącym się
rozdziałem, wstała i tak jak było napisane w książce, położyła na stoliku
kawałek metalu. Jeszcze raz rzuciła okiem na notatki i szybkim ruchem
zamieniła bezkształtną bryłkę żelaza w...
- Rura kanalizacyjna?! Co
za debil pisał tą książkę?! - rzuciła się ku tomowi i odczytała z
grzbietu "Metaloplastyka dla zdesperowanych starych panien - pióra
Marii McGonagall". - Mamusia?
- TAK - MAMUSIA! - rozległ się
zduszony głos.
- Jakby tak z drugiej strony spojrzeć... to jest całkiem
mądra i tego... pożyteczna książka - powiedziała zakłopotana Minerva.
Poczuła pot, który obficie spływał z jej skroni. Wzięła głęboki oddech i
spróbowała raz jeszcze. Tym razem otrzymała rurę z uchwytem i czymś, co
przypominało celownik.
- Cierpienie uszlachetnia, pamiętaj cierpienie
uszlachetnia - powtarzała znerwicowanym głosem. - Ale ja już nalezę do
szlachetnej rodziny!
Po kilku kolejnych próbach otrzymała narzędzie
anihilacji, obiekt kultu terrorystów i przekleństwo wojsk pancernych. Był
długi i rozkosznie twardy, świetnie leżał w ręku, skórzana powłoka, która
przybrała barwę dojrzalej serdelki, powodowała, że Yazuka musiała mocno się
wstrzymywać, żeby nie eksplodować z ekstazy. A obiekt tylko czekał, aż ktoś
go wykorzysta.
- Wreszcie! She's alive! Alive! -
krzyknęła głosem Frankensteina. - Bazuuuuka* gotowa! Zniszczę teraz tą
(CENZURA) Mafję! Muahahahahahaha!!! - przestała się śmiać,
gdyż złapał ją potężny napad kaszlu. - No tak nie te lata... gdzie mój
inhalator?
Tymczasem w Wielkiej Sali nic nie spodziewający się Mafijozi
kulturalnie spożywali śniadanie.
CZY ABY NA PEWNO KULTURALNIE?
Chwila... błąd! Gdzie jest scenograf?! Powiedzcie mu, że w tej
chwili Wielka Sala ma przypominać pobojowisko!
PRZERWA NA
REKLAMY...
- W dzisiejszym TeleSzopie prezentujemy państwu zestaw do
elektrycznej stymulacji mięśni. Czy myśleliście kiedykolwiek drodzy państwo,
że wyglądacie jak Umbridge po obfitej kolacji? Czy chcielibyście wyglądać
jak Syriusz w wieku dwudziestu lat? Jeżeli tak, ta oferta jest dla was!
Za jedyne...
WRACAMY Z PROGRAMEM - PSYCHODELIKU CZĘŚĆ DALSZA.
- Ja nie
skończyłem prezentacji!
(ODGLOSY PANICZNEJ UCIECZKI)
Półmiski z
jedzeniem latały wszerz i wzdłuż całej sali, ignorując to, czy ich celem
jest Dumbledore czy tylko jakiś gamoń. Sałatka z kukurydzy i buraków trafiła
Anonimowego Puchona prosto w twarz, obryzgując jego i kilka osób w okolicy
majonezem, który dyrektor sprowadzał z Tadżykistanu. Grono pedagogizujące
nie mogąc utrzymać spokoju, ukryło się za stołem i co chwila odpierało
nadlatujące potrawy zaklęciami. Tymczasem, w najciemniejszym rogu Wielkiego
Burdelu... Bałaganu stali Mafijozi i pokładali się ze śmiechu, patrząc jak
kolejne osoby padają znokautowane pod gradem talerzy. Pod nogi Capo zatoczył
się słoik majonezu. Wiedząc, co może być w środku, Capo wziął zamach, żeby
kopnąć słoik jak najdalej od siebie, jednak powstrzymał go Fortepiano.
-
Nie rób tego! To polski majonez - bardzo dobry.
- Polski
powiadasz? - Capo podrapał się po brodzie, a w tym czasie jego mózg
wywnioskował: majonez + szynka + chleb = cHWDP**. - W takim razie nie może
się zmarnować... I gdybyś mógł mi podać tą szynkę, która tam leży... i ten
bochenek...
- A po co to wszystko?
- Eee... no... robię nowy eliksir
na porost tkanki tłuszczowej - tak dokładnie - wykrztusił z siebie na
poczekaniu Capo. - Patrz! Tam się schował ten przykurcz, który tydzień
temu wyzywał cię od szczurzych wymiocin!
- Ja go wypatroszę! -
krzyknął Fortepiano i z pieśnią na ustach ruszył nieść zniszczenie i strach
wśród wrogów partii. Chwilę później wrócił - poobijany, ale szczęśliwy.
- Bardzo gustowny hełm - rzucił Korniszon, kiedy ujrzał na głowie
Mafijoza półmisek z siekaną wątróbką i cebulą.
I właśnie wtedy, gdy
mieli pogratulować sobie udanej dywersji, Capo syknął, pełen niepokoju. Na
jego lewym ramieniu rozjarzył się czerwienią, a potem przybrał kolor smoły,
napis The Doors.
- Szlag by to wszystko! Ktoś się włamał do mojego
laboratorium!
- No to co? Pewnie pomyśli, że trafił do starego
gabinetu nauczyciela eliksirów... - zbagatelizował sprawę Cyc.
- Tak,
wiem! Ale jeżeli znajdzie butelkę z czerwoną substancją...
McGonagall
tymczasem siedziała w laboratorium i czytała książkę, tym razem jednak
"Dwadzieścia lat wcześniej - Live in Hogwart". Uśmiechnęła się pod
nosem, kiedy przeczytała "Ale jeżeli znajdzie butelkę z czerwoną
substancją...". Jej ręka sięgnęła po mały flakonik, który stał pomiędzy
innymi na gzymsie kominka. Bez zastanowienia wypiła całą zawartość i
spojrzała w książkę, aby sprawdzić, jakie nadnaturalne zdolności właśnie w
siebie wlała. Jednak zamiast okrzyku tryumfu, z jej ust padły słowa
przerażenia.
"W najlepszym przypadku straci małą część wspomnień i
padnie ofiarą Tępoty!"
- Nie możemy ryzykować czyjegoś
życia! - krzyknął boss i zerwał się z miejsca, kiedy zauważył, że
jedynej osoby, której nie widzi na Wielkiej Sali jest McGonagall. - Albo
spokojnie, powoli. Nic się nie stanie.
Schylił się po ciasto, które
upadło tuż obok niego i odrzucił je w tłum. Poprawił szatę, sprawdził czy ma
zawiązane buty, czy wszyscy Mafijozi wyglądają schludnie i niemrawo ruszył
ku drzwiom.
Po korytarzu szli spokojnym krokiem, rozglądając się, czy
Filch utrzymuje w szkole należyty poziom czystości, oglądając obrazy i
pomniki. Severus doprowadził ich w końcu do swojego laboratorium, choć obrał
jak najdłuższą drogę. W końcu stanęli przed drzwiami prowadzącymi do, jak
pisało na tabliczce, Laboratorium Dextera.
- Chyba pomyliłeś drogę... Tu
pisze, że to laboratorium kogoś innego - rzekł niepewnie Cyc.
- To tylko
dla zmyłki.
Pchnął drzwi, a w środku czekała ich niespodzianka... i lufa
Bazuuuuki! wycelowanej prosto w nich. Wszyscy głośno przełknęli ślinę.
Severus dał po kryjomu znak reszcie, żeby się cofnęli. Sam zaczął
"negocjacje".
- Czy mogłaby/mógłby pani/pan wyjść? Chcielibyśmy
zginąć (Jasne - reszta), wiedząc, kto ma zaszczyt nas odesłać do lepszego
świata.
- Czemu nie - odwarknęła McGonagall.
- A, to pani! Cóż za
spotkanie!
- Zamknij się... eee... jak ty tam masz?
- Symforian
Symf. Do usług - Sev pokłonił się głęboko. - A to mała
niespodzianka!
Na głowę McGonagall spadli Korniszon i Kapiszon.
Zdezorientowana McGonagall wystrzeliła. Gruz i wielkie odłamy stropu spadły
na nią, niszcząc jej Bazuuuukę! Kiedy pył opadł, Minerva została
postawiona przed Wielkie I Światłe Oblicze Capo.
- Słuchaj uważnie - albo
zrobisz, co ci każemy, albo dyrektor dowie się, że nielegalnie produkujesz
broń...
- Ha! Nie macie dowodów. Bazuuuuka! leży zniszczona pod
gruzami!
- To żaden problem - w najnowszym numerze "Magicznej
techniki dla początkujacych" będzie atrapa normalnej bazuki, która
wygląda tak samo... - odparł spokojnie Cyc.
- Wracając do tematu -
zaczął Capo. - Zaczniesz od...
* Bazuuuuka! - all copyrights to
Ava vel IMP (ja to tylko na użytek fica)
** cHolernie Wyborna, Delikatna
Potrawa. Kanapka z szynką i majonezem + Severus - all copyrights to Toroj
(ja to tylko na użytek fica)
No to powoli dobijam do
końca...
Odgłosy eksplozji, zapach najlepszej mieszanki chińskiego
prochu palnego, kolory magii i szampan mocno wyskokowy mieszały się w
marzeniach całego Hogwartu. Jedni znosili to z uśmiechem na twarzy, inni
ignorowali
SZTYWNIAKI... WYŚLĘ ICH DO PARKU SZTYWNYCH!
Inni
ignorowali a reszta, mniej doświadczona, popadała we wczesne stany psychozy.
Dodawszy do tego jeszcze niecne plany Mafijozów można było wydedukować, że
nadszedł najważniejszy dzień w roku - trzydziesty pierwszy grudnia rano lub
też "szysiesty pierszfy" kolejnego dnia rano.
James obudził
się dość wcześnie jak na okoliczności - była dopiero jedenasta. W głowie mu
szumiało, oczy w niekontrolowany sposób błądziły po pomieszczeniu, a gardło
miał suche niczym żołnierze Korpusu Afrykańskiego Rommela. Przez jego głowę
przemknęła myśl "Szyszby jusz po?", lecz po chwili przypomniał
sobie więcej szczegółów - kilka butelek i przemówienie Seva:
"Żołnierze! Najważniejsza kur*a jest zaprawa!". No i
zaprawiali - ogórkami, śledzikiem albo cebulką.
Mętnym wzrokiem ponownie
ogarnął "poligon". Spostrzegł, że inni jeszcze odsypiają
"manewry" i nie miał zamiaru im przeszkadzać. Zmienił mundur na
coś bardziej cywilnego, odsunął "armaty" zagradzające wyjście i
poszedł do kuchni po kawę-siekierę. Kierował się ruchem niezrównoważonym w
dół, ku Mekce wszystkich strudzonych żołnierzy, kiedy dostrzegł w oddali
smukłą postać. Przetarł okulary, które zaparowały od nadmiaru myślenia,
poprawił fryzurę i ruszył wprost na tajemniczą osobę. Z każdym przebytym
metrem dostrzegał w niej coś znajomego, aż w końcu zderzył się z myślą
"O, Lily idzie".
BYSTRZAK, CO NIE?
- Uszanowanie, Lily.
Gdzie tak pędzisz?
- Witaj, James. Wiesz, aktualnie tak sobie chodzę po
zamku - wszędzie chłodno i nudno.
- Chło... znaczy nudno? Obiecuję ci
niezapomniane przeżycia - powiedział mocno podekscytowany.
- Z chęcią - w
głosie Lily można było usłyszeć trochę zakłamaną radość. - Ale nie powinnam
cię zamęczać - dokończyła, patrząc na "nieświeżego" Jamesa. -
Wyglądasz na mocno... zmęczonego.
- To dlatego bo trenowałem wczoraj do
upadłego. Najpierw karate - uderzył się bokiem dłoni w szyję. - Potem trochę
powyciskałem - uniósł w charakterystycznym geście rękę, jakby trzymał w niej
butelkę. - A na koniec jeszcze slalom gigant - pokazał ręką w powietrzu
sinusoidę. - To był ciężki wieczór - zakończył dramatycznie.
-
Przemęczasz się, James. Powinieneś dziś odpocząć - czeka dzisiaj nas
wszystkich męczący wieczór - powiedziała z nieukrywaną troską w głosie. -
Chodź, zaprowadzę cię do łóżka.
- Nie będę protestował!
MA
CHŁOPAK WYCZUCIE KONIUNKTURY.
Kilka godzin później, w jednym z
lochów.
- Wszystko ustalone - doprowadzamy do rewolty na scenie i
przejmujemy pokład. Emce już się postara, żeby Dumbledore nie zgrzytał
zębami.
- Mam tylko jedno pytanie, Sev - czy Emce na pewno nie odstawi
żadnego numeru?
- Spokojnie, Remusie. Nie piśnie ani słówka, albo ja
wyjawię kilka niechcianych faktów - Capo spojrzał na zegarek. Wskazywał
kilka minut po dziewiątej. Severus oparł się na wielkiej skrzyni i wstał. -
Czas zaczynać.
Wielka Sala powoli zapełniała się rozbawionymi
ludźmi. Wszyscy poubierani byli w najnowsze kreacje od Gucia, Wersalki lub
Arkadiusza. W powietrzu unosił się zapach najlepszych francuskich perfum
marki No. 69. Podłoga i ściany mieniły się od kolorowych świateł. Całe dobre
wrażenie psuła jednak muzyka - smętna, powolna i bez iskry. Wychudzony,
wymalowany na kredowo-biało wokalista The Rhezus wył niemiłosiernie o
"Pierwszym Dniu w Krainie Cieni". Chyba tylko dobra wola uczniów i
groźna mina Dumbledore'a nie dopuszczały do linczu na
zespole.
Anonimowy Puchon rozlał kolejne piwo, usypiany raz po raz przez
coraz to smętniejsze kawałki.
Ciszę przerwał damski głos:
- Werble
proszę! - perkusista zaczął podgrzewać atmosferę. - Światła na
scenę! Wokalista ze sceny! Panie... panowie... Przed wami jedyni,
niepowtarzalni...
- I boscy - dorzucił ktoś zza kulis.
- I boscy -
powtórzyła kobieta - In Glans!
Na scenę wpadła piątka mężczyzn w
średnim wieku. Wszyscy mieli długie włosy, koszulki z nazwami tru-metalowych
zespołów. Ale uwagę wszystkich przykuwały glany - czarne, napastowane na
błysk i nieziemsko wyglądające. Kiedy wkraczali na scenę, ta zatrzęsła się
od ogłuszającej eksplozji, spowiła w milionach iskier i kłębach dymu.
Światła reflektorów padły na okryte do tej pory twarze - po Wielkiej
Sali rozniósł się okrzyk zdziwienia. Tak - to byli oni. Huncwoci. James, z
obowiązkowo gołą klatą, usiadł za garami. Peter chwycił za bas. Severus i
Remus - odpowiednio za klawisze i gitarę. Syriuszowi, jako posiadaczowi
najdłuższych włosów i najlepszego głosu, przypadła rola frontmana i solisty.
Szepnął cicho tylko do reszty:
- Ale to zaklęcie na pewno zadziała?
-
Spokojnie - dwa tygodnie męczyłem się, żeby je opanować.
Kolejna
eksplozja iskier i kolejna osoba pojawiła się na scenie. Tym razem była
to...
- Witaj, Hogwarcie! Dzisiejszego wieczora imprezę poprowadzi MC
Gonagall, znana jako Emce! Oklaski dla niej - to również jej debiut!
Wielka Sala przyjęła tą zmianę z entuzjazmem i ulgą. Syriusz ponownie
przemówił:
- Dobra, to nasz pierwszy kawałek.
Szarpnął za struny i
zaczęło się. Basy wprowadzały w rezonans plomby w zębach, riffy rozbijały
mózg o czaszkę, a wysokie, niespokojne klawisze przyprawiały o ciarki na
placach. Syriusz odwrócił się, żeby spojrzeć, czy wszystko idzie zgodnie z
planem. Tak jak przewidzieli - żadnych problemów. "Nawet scenę dobrze
wypoziomowali - James pluje śliną po równo na obie strony".
Struny
jęknęły po raz ostatni. Muzyka zamarła, podobnie jak cała Wielka Sala.
Huncwoci przez chwilę myśleli, że cały ich misterny plan poszedł w pizdu,
cały wysiłek na marne... Aż powoli, nieśmiale po sali zaczęły rozchodzić się
oklaski. Najpierw powolne i pojedyncze, potem głośniejsze, aż w końcu
rozległa się burza wiwatów.
Huncwoci stali oniemiali. Światła błądziły
po ich zdziwionych twarzach, a oni tylko wpatrywali się tępo w pustkę przed
ich oczami. Zreflektowali się dopiero, kiedy na twarzy Remusa wylądowały
damskie figi, a przed nogami Syriusza legły męskie stringi.
- Wielkie
dzięki, Hogwarcie! Mamy nadzieję, że kolejny kawałek również przypadnie
wam do gustu...
I poleciały kolejne hity: Margaryna, Kaine Szajse, Laf
Sok, Nocnik, rockowa wersja P.O.M.P.O.N.A...
W końcu zmęczony Syriusz
dał znak Emce, żeby dalej poprowadziła show.
Here ya go =)
Zakurzona sterta
firan, dywanów i innych przedmiotów, których celem było upiększanie
otoczenia, poruszyła się niespokojnie i zamarła na chwilę. Ponownie uniosła
się w niespokojnym skurczu i opadła. Sytuacja ta choć dziwna, powtórzyła się
kilka razy. Jedynie kardiolog, który operował na otwartym sercu, mógł
powiedzieć, że widział wcześniej coś podobnego. Ale nawet on mógłby dostać
palpitacji rzeczonego serca na widok kościstej ręki, wynurzającej się z
plątaniny tkanin. Szmery wydobywające się spod nich również nie wróżyły nic
dobrego. Z każdą chwilą ich natężenie rosło, pasmo przenoszenia dawno
przekroczyło czterdzieści cztery kiloherce, a nieartykułowane z początku
monosylaby zaczęły układać się w spójne zdania.
OŻESZWY... MOJA GŁOWA...
JAK TO SIĘ NAZYWAŁO? ANTY-KOC? ANTY-ŚMOC? ANTY-KAC! TJAAA... KILKA ŁYKÓW
I OD RAZU LEPIEJ. A TERAZ MUSZĘ SIĘ ZASTANOWIĆ - SKORO JEST LEPIEJ, MUSIAŁO
BYĆ GORZEJ. SKORO BYŁO GORZEJ, KTOŚ MUSI ZA TO ODPOWIADAĆ!
Sterta
zakurzonych tekstyliów, dywaniliów i im podobnych, powodowana impetem
Osobnika Na Śmierć Zalanego, rozpierzchła się na boki, układając się na
swoich miejscach, co w efekcie dawało wrażenie miłej komnaty. Jedynym
minusem mógłby być nie zapalony kominek.
PROSZĘ BARDZO - GRATIS, NA KOSZT
FIRMY.
Po pomieszczeniu rozniosło się przyjemne ciepło i zapach płynów
mocno wyskokowych.
Tymczasem, w Wielkiej Sali, chwilowo
przeinaczonej na 'Ye Old English Ale Stadium", Emce zaczęła swoją
Nieśmiertelną Nawijkę Zipiąco-Składaną.
- Jeee! To był mega kul
wypasiony kawałek czadowej roboty! Prawda?!
Sala odpowiedziała
jej zgodnym pomrukiem aprobaty.
- A o co ona się pytała, bo ja nie czaję
językowej zajawki - spytał się Anonimowy Puchon, którego znajomość języków
obcych ograniczała się do opowiadania słynnej w całej Anglii serii
"Irish Jokes".
- Powiedzieć wam, jak pracuje dwóch
Irlandczyków zatrudnionych do kopania rowów?* - spytał się Anonim głosem,
który wskazywał na częste popijanie przekąsek, których to sobie nie
odmawiał.
- Znowu?
- Nie to nie. - Obrażony i urażony Puchon wstał
ciężko, zachwiał się na nogach i pląsającym krokiem ruszył w stronę
wyjścia.
- Ależ wodzu! Co wódz?
Kiedy poruszeni poruszeniem
poruszonego sumienia Puchoni zaciągnęli swojego kompana z powrotem do
stolika, Emce rozgrzewała damską część publiczności, proponując jej wyścigi
króliczków rasy Playing Girls.
- A teraz zaczynajcie obstawiać
wyniki - Emce machnęła różdżką i za klatkami z królikami pojawiła się
ogromna sakiewka, do której wpadały kolejne zakłady. Największym powodzeniem
cieszył się królik nazwany imieniem Syriusza, oraz, co dziwnie, Petera.
Chociaż w tym przypadku decydującą rolę odgrywała wielkość jego organu
rozpoznawania dźwięków.
Klatki stanęły otworem, króliki
ruszyły...
NIE! ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ, ŻE NIE SPEŁNIAM
ŻYCZEŃ?!
- Ale ja chcę ten dom! - mała postać biegnąca za
niemałym widmem zanosiła się histerycznym płaczem.
NIE!
- Ale...
ale... - ton głosu stawał się coraz bardziej rozpaczliwy.
NO DOBRZE... ZA
GOTÓWKĘ, CZY NA RATY?
Postać wzniosła jeszcze większy lament i larum.
JAK JA MAM PRACOWAĆ W TAKICH WARUNKACH?! NIE - PISZĘ PODANIE O
PRZYZNANIE MI WIĘKSZYCH MOŻLIWOŚCI INGEROWANIA W MATERIALNĄ EGZYSTENCJĘ
LUDZKOŚCI... CZY MOŻESZ SIĘ UCISZYĆ?!
Odpowiedziało mu jeszcze
bardziej przenikliwe lamentowanie.
I O WCZESNIEJSZE PRZEJŚCIE NA
EMERYTURĘ, ZA PRACĘ W WARUNKACH GROŹNYCH DLA... ŻYCIA? EGZYSTENCJI. WŁAŚNIE
- EGZYSTENCJI.
Postać wciąż słaniała się teatralnie, płacząc rzewnymi
łzami, bynajmniej nie będącymi wynikiem długoletnich praktyk
błagalno-szantażujących.
CO JA Z WAMI MAM... PRZYNAJMNIEJ PŁACZESZ Z
JAKIEGOŚ SENSOWNEGO POWODU - MI TEŻ BĘDZIE WAS BRAKOWAŁO. I WASZEJ
NAIWNOŚCI, GŁUPOTY, FOCHÓW, ZACHCIANEK.
Szczęka poruszyła się
niespokojnie.
NO DOBRZE - UPARTOŚCI TEŻ.
Histeryczny płacz, mieszający
się z chaotycznym waleniem przysłowiową głową w mniej przysłowiowy mur,
wypełnił ciszę panującą na spokojnym dotychczas korytarzu.
IDŹŻE DO
WSZYSTKICH DIABŁÓW!
Drzwi do Wielkiej Sali z hukiem stanęły
otworem...
- James niespodziewanie wysuwa się na prowadzenie! Tuż
za nim Syriusz i Severus! Zbliża się do nawrotu... Minął drzwi... - głos
Emce zdradzał, że bardzo przeżywała to, co działo się na torze. - Drzwi
trafiają Jamesa... - jej głos nieco stracił na tonie, a czas zdawał się
płynąć wolniej... - Ten przelatuje kilka jardów - głos stał się jeszcze
spokojniejszy... - Uderza ze sporym impetem w ścianę... - teraz dynamiką
przypominał znudzoną kelnerkę, która po raz dwudziesty przekazuje do kuchni
zamówienie na hamburgera i frytki. - Osuwa się po niej i upada na ziemię -
stał się wręcz nienaturalnie spokojny. - Nie daje oznak życia - skończyła
Emce głosem lekarza, który w prosektorium widział dosłownie wszystko.
Wszyscy stanęli jak wryci, muzyka ucichła, światła się zatrzymały, prawie
wszystkie głosy umilkły.
- Cholera! - po sali rozniósł się okrzyk
niezadowolenia grupy trzymającej transparenty zachęcające Jamesa do boju.
NAJPIERW ON, PÓŹNIEJ TY!
Kościsty palec skierował się w stronę
Biednej Płaczki. Ta momentalnie zamarła z wrażenia i znikła w tłumie.
SKORO JUŻ SOBIE TO WYTŁUMACZYLIŚMY... BAWCIE SIĘ DALEJ.
Wszystko
wróciło do normy, czas płynął normalnie, ludzie dalej się bawili i
świętowali, muzyka wypełniała uszy, światła atakowały wszystko feerią barw,
nawet grupa trzymająca kciuki za Jamesa sprawiała mimowolne wrażenie
zadowolenia.
AHA - JESZCZE JEDNO.
Ponownie wszystko stanęło w
miejscu, jak za przyciśnięciem guzika STOP.
IRYTUJĄCY EFEKT - JA
NAPRAWDĘ NIE JESTEM TAKI STRASZNY... ALE - TEN, KTO ZROBIŁ MNIE NA SZARO...
DLA WŁASNEGO DOBRA NIECH NIE PIJE NICZEGO DO RANA.
Zniknął równie
szybko, jak piwo, które do tej pory pieniło się w ustach Filcha.
-
Lily, wyglądasz tragicznie. Usiądź sobie wygodnie. Może chcesz coś do picia?
- gdyby ktoś postronny zobaczył i usłyszał teraz Severusa, doznałby
niemałego szoku. Wiecznie chłodny i opanowany do granic przyzwoitości,
opluwający wszystko ironią, suto zakrapianą sarkazmem, patrzący na
wszystkich z pogardą w oczach - malował się jako idealny charakter do
obsadzenia głównej roli w książce "Stu i jeden kandydat dla następcy
Kuby Rozpruwacza". A w chwili obecnej... Cóż - to trudne do
zdefiniowania. Bardzo starzy i niekoniecznie bardzo mądrzy ludzie twierdzą,
że z miłości człowiek robi różne dziwne rzeczy. I w tym momencie mogłoby to
uchodzić za dobre wytłumaczenie, gdyby nie powszechnie znany fakt - Severus
nigdy nie okazywał uczuć cieplejszych niż obojętność. Można nawet się
pokusić o stwierdzenie, że jeżeli Sev uznawał kogoś za obojętnego, człowiek
taki mógł śmiało rozpowiadać na zjazdach rodzinnych, że przez chwilę trzymał
Boga za nogi. Lily bez obaw mogłaby powiedzieć, że w tej chwili Bóg niesie
jej śniadanie do łóżka.
- Nie, naprawdę nie potrzebuje niczego więcej,
jak spokojnej rozmowy.
Severus ujął Lily delikatnie za dłoń i
poprowadził ku wyjściu.
- Ej! A wy dokąd?! - krzyknął za nimi
James, ale nie usłyszał odpowiedzi ani od Lily, ani tym bardziej od
Severusa.
- Bierze ją na wieżę i tam ja rozbierze - powiedział Syriusz
tonem znawcy w sprawach damsko-męskich.
- Nawet tak nie żartuj!
-
Ojej, Jimmy jest zazdrosny - zaskrzeczał piskliwie Syriusz.
-
Nie...
- Ależ oczywiście, że tak. To widać na pierwszy rzut oka.
-
Nie...!
- Oczywiście, naturalnie. Nam możesz mówić, co chcesz. Ale
nie oszukasz jednej osoby - siebie - Syriusz wypowiedział te słowa
całkowicie poważnie, wskazując jednocześnie na serce Jamesa.
Kiedy
padały te słowa, Lily i Severus siedzieli nad jeziorem, skąpani w świetle
księżyca i okryci wieczorną mgłą. Oboje wpatrywali się w siebie tak, jakby
za chwilę miało rozdzielić ich coś straszliwego. Gorszego niż choroba czy
śmierć. Jeszcze nigdy nie byli tak blisko, a jednocześnie daleko.
"Jej oczy, twarz, włosy, ciało...". Ogrom niespokojnych myśli
kłębił się w małej głowie Severusa. Czuł rozkosz płynącą z bliskości Lily.
Czul błogość ogarniającą jego umysł... Czuł dziwne napięcie w okolicach
podbrzusza.
"Przecież dużo nie wypiłem... Ożeszty...! Nie w
takim momencie!"
Starał się odpędzić te jakże kosmate, acz
naturalne w takiej chwili, myśli. Znów skoncentrował się na wdziękach
dziewczyny, szukając jednocześnie barwnego epitetu dla jej wdzięków.
"Ach te usta... Pełne, zmysłowe..."
Lily - zaczął - twa
uroda mnie olśniła... A usta twe... - w tym momencie znów pojawiło się to
napięcie.
"Nie teraz! Błagam...!"
- Tak?
-
Stworzone są, by mogły...
Kilka minut później, posępny cień wsunął
się do Wielkiej Sali. Szybkim krokiem zmierzał ku wolnemu stolikowi, jednak
na jego drodze stanęli Huncwoci.
- Sev, co to za ślad na twoim policzku?
- spytał z nieukrywaną ciekawością James, wskazując na zaczerwienienie
układające się w kształt otwartej dłoni
- Reklama Huyah.
-
Czego?
Cisza.
- A gdzie Lily?
Odpowiedziało im spojrzenie, którym
już nieraz Severus kruszył mury, a które mówiło "Giń marnie".
- Uuu... Lily była niezadowolona ze starań Severusika - Syriusz znów
piał wysokim głosem. - Za szybko skończyłeś, co?
- Zamknij się...
-
Nie mów... nie! Stchórzyłeś?
- Zamknij się - Severus wymawiał
kolejne sylaby przez zaciśnięte zęby.
Syriusz dalej katował Seva
niedyskretnymi pytaniami: a czy to Lily było miło, czy może stawiał na
branie, nie dawanie. Ten w końcu pękł, dał się ponieść. Odepchnął Syriusza,
rzucając go prosto na stół. Nim Black zdążył zorientować się, że to nie
żarty, znów upadł. Severus wpadł w ślepą furię, miotając Łapą jak
marionetką. Nikt nie reagował. Wszystkich zdumiało, że ten cherlawy i
anemiczny Snape potrafił wykrzesać z siebie tyle sił, złości i agresji.
Pobity niemal do nieprzytomności Syriusz po raz ostatni opadł na podłogę.
- Ty.. ty... - plując krwią zaczął mówić w kierunku Severusa. Jednak ten
nie usłyszał, kim dokładnie jest. Szybkim krokiem zmierzał ku lochom,
roztrącając wszelkie zbroje i pomniki stojące na jego drodze.
*
Jeden kopie rów, a drugi zasypuje. Jeden kopie, drugi zasypuje.
primo - jak to teraz czytam, to niektorych momentow sie wstydze
secundo - glupio byloby publikowac, kiedy nie mam zakonczenia i pomyslu na nie.
a teraz pozwolmy tematowi odejsc smiercia naturalna [;
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)