Nie wiem czy to to jest dobrym pomysłem, ale jakby co to mówie otwarcie i szczerze, że wszelkie konsekwencje powinien ponieść Momo. To jego wina (jakby co)!
________________________________________________________________________________
______
BURSZTYNOWY GRYF
Kiedyś mówiono o nim "milutki chłopaczek". Wszyscy go uwielbiali. Z pobłażliwym uśmiechem spoglądali na psoty jakie wyczyniał. Matka lubiła patrzeć w jego orzechowe oczy, oczywiście póki nie zmarła. Pamiętał jej ciemne włosy powiewające na wietrze, jej zawsze szczere oczy i niezwykle piękny uśmiech. W jego skrawkach dziecięcych wspomnień czarnowłosa kobieta zawsze była przy nim. Potem pojawiła się ta druga, posiadaczka jasnych włosów i niebieskich oczu, wielkiego biustu i równie wielkiego tyłka - Czalka. Śmiała się często, a trzeba przyznać, że śmiech miała niezwykle głośny i irytujący, choć wcale nie złośliwy, a nawet ciepły. Nigdy nie rozumiał jak ojciec mógł pokochać kogoś tak bardzo odbiegającego od wizerunku matki. Wraz z przytyłą blondynką do domu wprowadzili się jej córka i syn. Bardzo chciał ich nienawidzić, albo chociaż przejawiać w stosunku do nich jawną niechęć, jednak skutek był odwrotny. Zawsze wspominał ich z sympatią, roześmianego Sheyda i wzbudzającą instynkt opiekuńczy Leenę. Czuł się z nową rodziną naprawdę szczęśliwy. Nadal był przez wszystkich uwielbiany, nie dano mu zejść na drugi plan. Zawsze wszyscy byli równi. Oczywiście do czasu. Wszystko musi mieć swój koniec. A koniec życiowej sielanki Thanta skończył się w momencie ukończenia 14 lat, kiedy to uwiódł Leenę i pozbawił ją tak zwanego wianuszka. Jeśli ktoś myślał, że koniec jest po prostu końcem to się mylił. Dla Thanta koniec był ostateczny, definitywny i na tyle oczywisty, by rozpoczynał coś nowego. Ojciec był wściekły, Czalka załamana, Leena cały czas płakała, a dorosły już wówczas Szeyd groził mu śmiercią. Jeśli znów ktoś pokusiłby się o przemyślenie sytuacji młodego Thanta, usprawiedliwianie jego postępku i stwierdzenie, że chłopakowi musiało być ciężko pomyliłby się po raz kolejny. Thant wiedział co robi. Wygnanie oznaczało wolność, a dla niej był gotów poświęcić wszystko. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że wolność była dla niego ucieczką. Ucieczką przed niemal idealną przeszłością, harmonią i statecznością.
*
Thant uciekał. Właściwie nie miał innego wybory. Niemal czuł na karku oddech rycerskich koni. Słyszał ich zmęczone chrapanie, które raz za razem były zagłuszane krzykami rycerzy. Mimo, iż cała ta sytuacja zwyczajnie go bawiła dziękował wszystkim Bogom, choć w żadnego nie wierzył, że jego koń był w znacznie lepszej kondycji niż te w pogoni. Gwizdał na szlachtę, rycerzy, wszystkich snobistycznych hrabiów i całą resztę, ale czuł nieprzyjemne mrowienie na plecach, gdy pomyślał co mógłby z nim zrobić najbogatszy kupiec w Dziesiątym Okręgu - Severus de Galdish. Oczami wyobraźni widział kleszcze do wyrywania paznokci, koło do łamania kości i wiele innych zmyślnych urządzeń do zadawania bólu, których nie potrafiłby nawet nazwać. Ale skąd mógł wiedzieć, że Lilith powie wszystko ojcu? Nie chciał krzywdzić dziewczyny, ale potrzebował nieco grosza, a córka bogatego kupca była idealnym materiałem do wyłudzeń. Bez problemów dała się nabrać na tanie słówka pod tytułem "kocham cię". Skąd, do cholery, mógł wiedzieć, że córka Severusa de Galdish powie tatusiowi o swej miłości?! Thant westchnął w duchu. Zdecydowanie wolał, by go nie złapano. Najwyraźniej los wolał inaczej, bo jego koń potknął się nagle i wyrzucił jeźdźca z siodła. Ten wylądował twardo na ziemi. Mógł zginąć, ale szczęście go opuściło, skazując tym samym na powolną śmierć w sali tortur. Thant nie byłby jednak sobą, gdyby nie dobył miecza i nie rzucił się na kilku szlachetnych rycerzy z Dziesiątego Kręgu zamiast uciekać. Nie byłby również sobą, gdyby wykazał choć trochę rozsądku i przewidział nadjechanie kolejnych rycerzy. Młodzieniec stał z obnażonym mieczem naprzeciw dziewięcioosobowej zbrojnej drużyny.
- O kurwa - szepnął do siebie, czując już jak miażdżą mu kości.
Rozeźlone oczy rycerzy łypały na niego gniewnie. Thant był ciekaw czy napawają się już jego przegraną, bo wygrana nie przeszła mu nawet przez myśl. Fakt, że przez siedem lat uczył się władać mieczem nic nie zmieniał. Nawet jego szybkość i zwinność nic by tu nie pomogły. Jedyne o czym marzył to zginąć w walce i to szybko. Los jednak bywa przewrotny, marzenia nie zawsze się spełniają, a pomoc przychodzi, nie dość, że w najmniej oczekiwanym momencie, to jeszcze z najmniej oczekiwanej strony. Dziewięć par rządnych krwi oczu zwęziło się nagle. Będą atakować, przemknęło przez myśl uciekinierowi.
- Przepraszam, ale to chyba niezbyt uczciwa walka?
Wszyscy spojrzeli w stronę nadjeżdżającej kobiety. Niewątpliwie melodyjny głos należał właśnie do niej. Thant jeszcze nigdy nie widział... takiej kobiety. Ubrana była po męsku. Buty do kolan. Spodnie. Lniana koszula. Gruby podróżny płaszcz. Jakby tego było mało jej jasne włosy były ścięte na krótko!
- Proszę się nie wtrącać, panienko - rzekł jeden z rycerzy, a ton jego głosu dobitnie świadczył o tym, że wcale nie uważa jej za panienkę - Mamy tutaj osobiste porachunki.
- Może i osobiste, ale niewątpliwie nieuczciwe - odparła sucho kobieta - Wasz kodeks prawny chyba tego nie dopuszcza. Prawda, panowie rycerze?
Thant miał właśnie teraz okazję, by zabrać swą nienaruszoną cielesność własną i bezpiecznie, acz cicho i bez pożegnania, oddalić się stąd. Pozostał jednak. Fascynacja obcą młodą kobietą, a może nawet jeszcze dziewczyną, skutecznie przytrzymywała go w miejscu. Panowie rycerze nadal milczeli. Najwyraźniej nie w smak im było tłumaczyć się przed kobietą. Masywna dłoń rudawego rymarza, stającego najbliżej młódki zacisnęła się mocniej na klindze miecza. Tym razem oczy niewiasty zwęziły się złowrogo.
- Jak myślisz, panie rycerzu? Ilu Bogów zdołasz wezwać zanim zginiesz? - rzekła powoli, cedząc każde słowo.
Dziewięciu potężnie zbudowanych mężczyzn popatrzyło po sobie. Thant był pewien, że zaraz wybuchną śmiechem. Nie zdążyli. Kobieta wyciągnęła otwartą dłoń w ich stronę. Jej oczy zapłonęły purpurą na krótką chwilę, po czym z jej dłoni wyleciały ogniste strzały. Tańczyły przez chwilę między rycerzami, tak jakby wybierały cel uderzenia. Thant nie wiedział co było dalej. Upadł na ziemię i założył ramiona na głowę. Jedyne co do niego docierało to przeraźliwe krzyki jego prześladowców. "Czy to może być... magia?" myślał gorączkowo. Wokół niego panowała już cisza. Podniósł się pewnie na nogi i otrzepał z pyłu, piasku i liści. Chciał spojrzeć obojętnie i bez wyrazu na trupy rycerzy, ale widok zwęglonych do kości ciał sprawiał tylko, że miał mdłości.
- Nie podziękujesz? - spytała z uśmiechem kobieta.
- Czekaj - warknął, choć nie tak ostro jak zamierzył - Najpierw muszę się otrząsnąć z tego co właśnie zobaczyłem.
Kobieta w odpowiedzi zaśmiała się dźwięcznie, co zirytowało niesamowicie chłopaka. W innej sytuacji odwróciłby się na pięcie, wsiadł na konia i odjechał nie oglądając się na nikogo. Ale to nie była inna sytuacja. Stała przed nim tajemnicza kobieta używająca przerażającej magii, o której słyszał tylko w legendach i nigdy nie przypuszczał, że spotka się z tym diabelstwem. Dziewczyna kaszlnęła i widać było, że chciała ten fakt ukryć. Zaraz jednak rozpromieniła się znowu i podjechała bliżej, a on dopiero teraz zauważył, że jest pół krwi elfką, a może nawet elfką pełnej krwi o nietypowej urodzie.
- Cóżem powiedział, mości panno, żeś taka rozbawiona? - spytał uprzejmie, ale nie udało mu się ukryć nutki ironii w głosie.
- Jestem Shani - odparła ignorując jego pytanie, ani na chwilę nie przestawała się przy tym uśmiechać.
- Dziękuję ci, Shani, za uratowanie mi tyłka - rzekł z udawanym grymasem na twarzy, który miał wyglądać jak uśmiech.
Młoda kobieta imieniem Shani niezwykle go irytowała. Chciał po prostu odjechać, ale fascynacja i ciekawość znów wzięły nad nim górę.
- Ty się boisz - na jej twarzy zagościł uśmiech. Thant nie potrafił określić jego wyrazu, ale widząc go zaczął żałować, że nie odjechał - Boisz się magii.
- A co w tym dziwnego? Od wieków nikt nie posługiwał się magią! A ty...
- Jestem z Zerowego Kręgu - wtrąciła spokojnie.
Chłopak zamilkł. Słyszał o tym obszarze. Podobno tam narodziła się Moc i tam również miała swój koniec, po ty m jak Bogowie ją odebrali. O niektórych istotach jednak zapomnieli i magia przetrwała, choć ludzi, którzy ją praktykują, można liczyć tylko w dziesiątkach. Chłopak nie mógł uwierzyć, że przed kilkoma chwilami miał styczność właśnie z czarami. Była dla niego czymś nieznanym, a człowiek zazwyczaj boi się tego czego nie zna. Nie inaczej było z Tantem. Bał się. Bał się i to bardzo, ale strach sprawiał również, że nienawidził. Nienawidził siebie za swój strach, nienawidził strachu za to, że go opętał, a najbardziej nienawidził magii za to, że w ogóle istnieje. Westchnął i z rezygnacją włożył ręce do kieszeni. Zamarł.
- Coś się stało? - spytała Shani, przyglądając mu się przy tym uważnie.
- Nie ma go - szepnął.
W geście paniki zaczął przeszukiwać wszelkie kieszenie jakie posiadał, a trzeba przyznać, że była ich znaczna ilość. Nic jednak w nich nie znalazł prócz kilkunastu papierowych rureczek z tytoniem w środku i małej buteleczki sake ze wschodu. Rozglądnął się dookoła. Był gotów paść na klęczki w poszukiwaniu bursztynowego wisiorka w kształcie dysku z wygrawerowanym gryfem. Nie żeby tak mu zależało na ostatnim podarunku Lilith, ale był pewien, że dostanie za to sporo złotych monet, w końcu bursztyn był niezwykle wartościowy. Zrozpaczony utratą tak cennego przedmiotu, rozglądnął się bezradnie wokoło. Żaden blask odbitych promieni słonecznych o bursztyn nie przykuł jego wzroku. Shani zsiadła z konia. Nie wiedziała czego szuka ten młody mężczyzna, który nawet się nie przedstawił, ale rozglądnęła się również wypatrując czegoś niezwykłego. Przykucnęła. Może to czego on szuka jest bardzo malutkie, albo coś w tym stylu, pomyślała przelotnie. Thant usiadł zrezygnowany na ziemi krzyżując nogi. Wyciągnął zawinięty w papierek tytoń - niektórzy ze wschodu nazywali to papierosami - i wsadził do ust. Aby oddać się rozkoszy palenia tytoniu potrzebował tylko nieco ognia. Rozejrzał się w poszukiwaniu krzesiwa. Shani uśmiechnęła się tylko i palcem wskazującym zapaliła przy nim niewielkie ognisko. Chłopak aż podskoczył ze zdziwienia. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział. Przecież ta dziewczyna wznieciła ogień jednym palcem!
- Pieprzona magiczka - warknął cicho, ale nie dosyć, by tego nie usłyszała.
- Tylko nie pieprzona - odparła pogodnie, na co Thant uniósł brwi w geście zdziwienia.
Każda inna niewiasta w najlepszym wypadku wymierzyłaby mu policzek za taką obelgę, a Shani nic sobie z tego nie zrobiła, nawet się uśmiechnęła. Ponadto stwierdził, że ta kobieta kryje w sobie wiele tajemnic i zastanawiał się czy to już przejaw nietypowego szaleństwa, czy może Shani po prostu wychowała się w rodzinie, w której chciano mieć syna. Z rozmyślań wyrwał go entuzjastyczny krzyk dziewczyny.
- Znalazłam! - cieszyła się jak dziecko - Nie wiem czy to o to ci chodzi, ale mniemam, że tak. Klucze do Bursztynowego Miasta nie leżą sobie od tak w lesie.
- Klucze? - zdziwił się i odebrał jej dość brutalnie wisiorek, na co Shani fuknęła obrażona.
- Czy was w pozostałych kręgach niczego nie uczą? - oparła się o pień drzewa - Gryf na bursztynowym dysku jest kluczem do starożytnego Bursztynowego Miasta.
- Brawo! - krzyknął Thant ironicznie i bez specjalnego entuzjazmu - Jesteś uczona kobietą, Shani, doprawdy, ale o fakcie, iż wisiorek jest kluczem do miasta wspomniałaś nieco wcześniej.
Dziewczyna łypnęła na niego wściekle spod oka. Z każdą chwilą zaczynała żałować, że uratowała tego ironicznego cymbała, myślącego tylko o pieniądzach i zawiniętym w podłużne papierki tytoniu. Nie miała również wątpliwości, że młodzieniec mógł wpoić w siebie znaczne ilości alkoholu. I ona dla niego złamała jedenastą zasadę Kodeks Używania Zaklęć Magicznych! Fakt faktem, że łamanie zasad było jej specjalnością, ale za złamanie jedenastej można było spłonąć na stosie. Perspektywa takiej przyszłości wcale nie napawała ją optymizmem.
- No więc? - mruknął Thant, a ona spojrzała na niego pytająco - Co z tym kluczem? Ile może być warty?
- Chcesz go sprzedać? - otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia- Sprzedać?! Zamienić na marne grosze Bursztynowego Gryfa, klucz do Magii, Potęgi, Władzy, Bogactwa?!
- Że co? - chłopak nadstawił uszu na dźwięk słowa "bogactwo".
Shani westchnęła i opowiedziała mu legendę o tajemniczym Bursztynowym Mieście - Amber. To starożytne miasto zostało wybudowane przez samych Bogów dla pierwszych istot, które zostały zesłane przez nich na ziemię. Jako budulcu użyli bursztynu, które podarował im morski smok imieniem Seelion. Bogowie wiedzieli jednak, że Seelion podarował im tak cenny dar tylko dlatego, iż sam bał się go. Bursztyn sprawiał, że zatracał swą moc. Dlatego też, już po stworzeniu Amber, widząc jak Moc smoka wzrasta z każdym dniem zamknęli go w jednej z bursztynowych komnat, by nie mógł im nigdy zagrozić. Seelion nie rozpaczał jednak długo nad tym faktem. Pogodził się ze swym losem, a gdy Bogowie zesłali do miasta istoty obdarzył je Mocą i nauczył jak z niej korzystać. Bogowie zawstydzili się wtedy, bo morski smok nauczał też kim są Pierworodni Świata i jak należy im dziękować za wszelkie stworzenia jakich dokonali. Chcieli więc oswobodzić Seeliona, ale on powiedział, iż kocha istoty i chce umrzeć wśród nich, a na znak swego uczucia podarował istotom bursztynowe wisiorki z zamkniętą w środku smoczą łuską. Amulety zwiększały Moc ich właściciela. Odtąd w samym centrum miasta została wybudowana świątynia Smoka Seeliona, w której nie tylko pamiętano o nim, ale także uczono kapłanki Pierworodnych Świata jak mają wypełniać swe obowiązki. Ale istoty zaczęły się buntować. Wciąż pragnęły Władzy, a ponieważ wiedziały, że tylko Moc Magiczna może ich do tego doprowadzić walczyły między sobą o amulety podarowane im przez morskiego smoka. Seeliona ogarnął wtedy gniew. Wygnał z Bursztynowego Miasta istoty przepełnione złą energią i poprosił Górskie Gryfy by strzegły bram. Wygnane istoty zrozumiały wkrótce swój błąd i błagały Seeliona o zezwolenie na powrót. Smok jednak okazał się nieugięty. Niedługo potem Śmierć zabrała Smoka Seeliona do gwiazd na niebie skąd miał obserwować poczynania ukochanych istot. Przez wiele wieków niegdyś zbuntowane istoty modliły się do gwiazdozbioru Wielkiego Smoka o to, by pozwolił im znów wkroczyć do Amber. Ich przodkowie nie pamiętali już dlaczego pragną dotrzeć do legendarnego miasta, a jedynymi pamiątkami po dawnych czasach świetności pozostały im tylko smocze łuski zamknięte w bursztynie. Czuli jednak, iż czegoś im brak. Seeliona wzruszyła bardzo skrucha istot. Podarował więc im Bursztynowe Gryfy na małym dysku. Były to klucze do Przeszłości istot, do zaginionego miasta Bogów.
- Bardzo pięknie - mruknął dość nieprzekonywująco Thant - Ale jak dostać się do Amber?
- Bursztynowy Gryf jest kluczem. Sprawi, że Górskie Gryfy przepuszczą cię przez bramy. Jest on też zapewne swego rodzaju wskazówką - Shani przymknęła swe szare oczy w kształcie migdałów i zamyśliła się przez chwilę - A może by tak podążyć śladami legendy, hę? Interesuje cię ekscytująca wyprawa, przygoda?
- Gwiżdże na to - wzruszył ramionami - Takie przygody to tylko głupie narażanie życia, a co otrzymuje się u celu? Nic prócz kupki bezwartościowych kamyczków i nauczki na przyszłość, by nie brać więcej udziału w takich eskapadach.
- Aleś ty cyniczny - żachnęła się - To byłaby zwykła podróż. Nic nie stracisz wyruszając na nią, a zyskać możesz niewyobrażalnie dużo!
- Sprzedam ci ten wisiorek za... - zawahał się nieco i zamyślił - powiedzmy 1000 złotych monet.
- Zwariowałeś? - prychnęła - Nie jest war nawet stu.
- Sama powiedziałaś, że może zaprowadzić do niewyobrażalnego bogactwa.
- Tak, ale...
- 2000 złotych monet - przerwał jej w obcesowy sposób.
- Zwariowałeś?! - wrzasnęła tak głośno, że Thant zaczął się zastanawiać czy nie lepiej by było zginąć z rąk rycerzy Severusa de Galdish.
- Więc zaproponuj jakąś rozsądną cenę tak, byśmy oboje byli szczęśliwi, a potem rozejdziemy się każde w swoją stronę.
Shani milczała. Zastanawiała się nad zapłaceniem nawet dość wygórowanej ceny za Bursztynowego Gryfa. Była niemal pewna, że znajdzie w Amber źródło potężnej magii, którą oczywiście posiądzie. Zawsze była niezależna i teraz również nie potrzebowała kompana, ale wiedziała, że młody wojownik z mieczem mógłby się znacznie przydać. Szybko przemyślała wszystkie "za" i "przeciw" co do ewentualnego towarzysza i stwierdziła, że mimo wszystko dobrze by było mieć go ze sobą.
- Pojedziesz ze mną - rzekła stanowczo z lekkim uśmiechem, którego chłopak znów nie potrafił określić.
Thant spojrzał na nią, a jego twarz pokrył cyniczny grymas. Bez słowa schował wisiorek do kieszeni i ruszył w kierunku jednego z koni rycerzy. Nie miał najmniejszej ochoty dyskutować z ta dziwaczną kobietą. Tym razem nawet fascynacja nie mogła go zatrzymać.
- Uratowałam ci życie! - krzyknęła.
- Mam to w nosie - obdarzył ją czymś na kształt uśmiechu - Uratowałaś, ale chyba tylko po to, by pociągnąć mnie ku idiotycznej podróży do, nie mniej idiotycznego, miasta.
Nie zastanawiając się długo spiął konia i odjechał galopem w las. Liczył, że już nigdy nie spotka Shani na swej drodze. Miał nieodparte wrażenie, że ta dziewczyna przyciąga do siebie kłopoty jak padlina sępy. Był jednak również nieświadom, iż sam posiada nie mniej tej ciekawej ukrytej umiejętności.
*
Tak, tak... to mnie chwalcie, a nie ją ^^ sama tego chciała
Iskra wie, że mi się to podoba ^^ (ale i tak wolę "zaklinaczy" =P )
Mam tylko jedno zastrzeżenie - ja już czytałem drugie tyle tego opowiadania. A może byś napisała coś nowego? Bo się niecierpliwię ^^
Powiem że calkiem nieźle, opowiadanie ciekawe, tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju... nie okresliaś w jakim wieku jest obecnieThant...
Ale ogolnie oki^^
Tak jak moim poprzednikom mi także opowiadanie się podoba...
Błędów się nie dopatrzyłem, ale możliwe, że jestem ślepy...
Mam nadzieję, że wkrótce napiszesz nowy part...
Pozdroffka i powodzenia...
Czasami coś przekręciłaś Ale większych błędów to raczej nie zauważyłam. Opowiadanie ciekawe, jak z resztą Twoje wszystkie. Będę czekać na następnego parta
Hmm styl masz dobry, nie moge sie czepiac ale to wszystko w calosci.... cholera, no nie wiem czemu ale nie zrobilo na mnei wrazenie, owszem przeczytalam i czytac bede dalej... ale brakuje mi w tym jakiegos polotu... jakiejs takiej niezwyklosci. Nie wiem czemu, ale inne Twoje opowiadania bardziej przypadly mi do gustu... moze z czasem zmienie zdanie, zobaczymy. Pozdrawiam.
*
Syrkońskie karczmy nie były wykwintne, raczej ubogie, ale przynajmniej można było się w nich poczuć jak w domu. Właśnie do jednej z takich karczm trafił Thant i to nie dlatego, że lubił czuć się jak w domu, po prostu na lepszą nie było go stać. Usiadł przy stoliku obok ściany i rozglądnął się. Syrkon nie różnił się niczym szczególnym od innych miast, ale musiał przyznać, że karczmy były nadzwyczaj przyjemne. Przyznał by również, że czuje się tutaj jak w domu, gdyby tylko go miał. Westchnął. To już jedenaście lat minęło odkąd rozstał się z Syrkonem. Obiecał sobie, że nigdy tu nie powróci, ale... Westchnął raz jeszcze. Nigdy też nie chciał przyznać, że tęskni za rodziną i prawdę powiedziawszy tak było w istocie. Czasem tylko odczuwał nikłe ukłucie samotności. Szybko jednak je tłumił, sam nie wiedząc dlaczego. Jedyną osobą, do której tęsknił była jego matka. Nawet nie pamiętał jej imienia. W jego pamięci pozostały tylko obrazy, zamazane sytuacje, słowa, głos... nic więcej.
- Trzy miedziaki - rzekła gruba karczmarka stawiając przed nim kufel piwa.
Thant otrząsnął się ze wspomnień i zapłacił nawet nie spoglądając na otyłą kobietę. Całą jego uwagę zwróciło piwo. Patrzył na nie beznamiętnym wzrokiem zastanawiając się ile wypije tym razem, zanim zwali się nieprzytomny pod ławę. Wzruszył ramionami, odsunął piwo i wyciągnął tytoń. Zapalił.
- Thanti.
Tylko jedna osoba tak zdrabniała jego imię. Pamiętał jej głos. Taki ciepły i słodki jak miód. Odwrócił się za siebie po to tylko by natrafić na parę zielonych oczu. Przełknął ślinę i przyglądnął się dziewczynie. Włosy nadal miała jasne jak mleko, ale teraz jej warkocz sięgał prawie do kolan. Beżowa suknia miała prosty krój i idealnie na niej leżała. Thant nie mógł wyjść z podziwu jak piękną stała się kobietą przez ostatnie jedenaście lat. Kiedy patrzył w jej oczy pomyślał, że mógłby ją pokochać. Mógłby, ale nie po tym co jej uczynił będąc jeszcze chłopcem.
- Leena - szepnął niemal niedosłyszalnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi. Płynnym ruchem usiadła naprzeciw niego, a każdy jej ruch rozsiewał wokół zapach bzu. Dziwnie mu było patrzeć teraz na nią. Wciąż pamiętał ją kiedy była jeszcze dziewczynką.
- Wróciłeś - zaczęła i zawahała się. Widać było, że chciała jeszcze coś dodać.
- Wróciłem - potwierdził.
- Jak długo zostaniesz? - spuściła oczy - Bo nie liczę, że wróciłeś na stale.
Pierwszy raz nie wiedział jak odpowiedzieć kobiecie. Był przerażony. Przerażony zachowaniem Leeny, jej spokojem, nieśmiałym uśmiechem i pięknymi oczyma, z których lada moment mogły popłynąć łzy. Zrozumiał, że kocha go nie tylko jak brata. Zrozumiał również, że skrzywdził ją straszliwie i nic tego nie usprawiedliwiało nawet jeśli czyn był nieświadomy. Nieco drżącą ręką przeczesał swe krótko ścięte ciemne włosy i wypił piwo niemal jednym łykiem.
- Leena - rzekł stanowczym głosem modląc się przy tym, by nie powiedziała słów, których bał się najbardziej - Ja odjeżdżam...
- Kochałam cię - przerwała mu i zanim się spostrzegł chwyciła jego dłoń.
Przeklął w duchu wszystkich istniejących Bogów za to, że musiał to usłyszeć. Milczał. Milczał i czekał. Miał nadzieje, że zaraz coś się stanie. Było mu całkowicie obojętne co. Do karczmy mógł wbiec smok, karczmarka zamienić w świnie, opat przy barze w wilkołaka, mógł wlecieć rój szarańczy, pszczół, szerszeni, a nawet much końskich, mogły zaatakować skorpiony lub cokolwiek innego. Thantowi naprawdę było to obojętne, byle tylko nie musiał reagować na słowa Leeny. No i stało się. Ktoś szarpnął go nagle i z siłą wołu przygwoździł jego szyję ramieniem do ściany.
- Sheyd - wykrztusił Thant z trudem łapiąc oddech - Jak miło znów cię widzieć.
- Pamiętasz co ci obiecałem, bracie? - syknął mu do ucha.
Tak, Thant pamiętał i to bardzo dobrze. Czuł jak zimny pot spływa mu po skroni. Nie miał nawet cienia wątpliwości, że zaraz nie będzie już stuprocentowym mężczyzną.
- Siostra, podaj nóż - rzekł wolno Sheyd, cedząc każde słowo, a Thant zbladł jeszcze bardziej, gdy Leena bez słowa protestu podała bratu ostre narzędzie.
- Kiedyś cię kochałam, ale teraz... - urwała i zwęziła złowrogo piękne zielone oczęta.
- Sheyd, może porozmawiamy, co? - zaczął z wysiłkiem, łudząc się, iż da to jakikolwiek efekt - Ze względu na daw...
Nie dokończył. Masywne ramię przywarło do jego szyi jeszcze mocniej. Thant zaczął modlić się do wszystkich Bogów jakich znał i wcale mu nie przeszkadzało, że przed kilkoma chwilami wyklął ich od suczych synów. Nie wątpliwie przeżywał najgorsze chwile swego życia, bo przecież miał zaraz stracić swą męskość.
- Proszę, proszę - w karczmie rozbrzmiał nagle kobiecy śmiech - Pan uciekinier znów w tarapatach.
- Shani - zdołał wydusić - Jak dobrze, że...
Znów nie dokończył. Tym razem słowa stłumiło moce uderzenie pięścią.
- Słyszałam, panie uciekinierze, iż masz mi do zaoferowania niezwykle ciekawą transakcję - ciągnęła beztrosko Shani podchodząc do nich - Podobno chcesz mi oddać Bursztynowego Gryfa po niewiarygodnie niskiej cenie, wręcz za darmo, a ponadto chciałbyś wziąć udział w pewnej interesującej wyprawie.
- Pocałuj mnie w dupę - mruknął wrogo i znów dostał po twarzy.
- Mówisz do damy! - ryknął Sheyd, choć przecież nie wiedział kim jest Shani, ale jego rycerska duma nie mogła pozwolić, by ktokolwiek odzywał się w ten sposób do kobiety.
Thant miał nieodpartą pokusę by dodać, że taka z niej dama jak ze świni wierzchowiec. Wstrzymał się jednak, by nie narażać swego ciała na dalsze obrażenia. Obiecał sobie, że policzy się z tą elfią żmiją. Jego dalsze rozmyślania przerwał błyszczący sztylet, który został mu przystawiony do policzka. Najwyraźniej Sheyd chciał, by jego ofiara wiedziała czym zostanie wykonany wyrok.
- Tnij, przyjacielu - rzuciła lekko Shani i z tajemniczym uśmiechem, którego znów nie sposób było odszyfrować, przyglądała się poczynaniom barczystego mężczyzny wymachującym dość ceremonialnie sztyletem.
Młodzieniec z krótko obciętymi czarnymi włosami zaciął usta w wąską linię. Był pewien, że jego niedawna wybawczyni blefuje i tylko chwila dzieli go od wyswobodzenia. W świadomości tej trwał do momentu, gdy Sheyd zaczął ściągać mu spodnie. Potem szczerze w tą świadomość zwątpił.
- Dam ci tego cholernego gryfa! - wrzasnął nagle - Tylko zabierz ode mnie ten pieprzony sztylet!
Ledwo dźwięki jego głosu przestały pobrzmiewać w karczmie jasnowłosa kobieta uśmiechnęła się tryumfalnie. Uniosła lekko otwartą dłoń tak, jakby coś w niej trzymała, a zaraz potem w jej szarych oczach zatańczyły iskierki purpury i na dłoni zaczęła nagle tworzyć się świetlista kula. Reakcja zgromadzonych w karczmie ludzi była do przewidzenia. Pierwsza zareagowała Leena wydając z siebie przeciągły pisk. Sheyd zwalił się na klęczki i przerażonym wzrokiem patrzył na świetlistą kulę. Zaraz potem złapał siostrę za rękę i wybiegł z karczmy. Karczmarka zemdlała, a kilku gości poszło w jej ślady. Reszta z wrzaskiem wybiegła na zewnątrz. Thant siedział na ławie wciąż łapiąc oddech. Pomyślał, że wcale nie potrzebował roju szerszeni, plagi skorpionów, ani nawet smoka. Wystarczyła Shani.
*
No! To też już czytałem! Gdzie nowe części? ^^
Heh, Iskierko, wiedziałem, że się nie zawiodę... Powoli zaczynam żałować, że wyjeżdżam na wakacje i nie będę mógł czytać dalszych części tego ficka... Ale cóż, jeszcze ponad 2 tygodnie (niech żyje sesja:D)...
Fick jest bardzo... Jakby to ująć... Epicki? Straszny rozmach... Czy jesteś pewna, że dasz temu radę? Ja nie podjąłbym się stworzenia całego świata, razem z zamieszkującymi go rasami i krajami... Ale tobie jak na razie idzie całkiem nieźle, nie za bardzo jest się czego czepnąć... Mam nadzieję, że tak pozostanie... Jak już mówiłem - kiedyś zgłoszę się po autograf... A ty mnie nie poznasz i to będzie ostatecznym impulsem który pchnie mnie do tego kroku, którego myślałem, że nigdy nie popełnię - zacznę się starać o publikację moich wypocin
Fajne ^^, ale znalazłem sporo błędów - szczególnie stylistycznych - cosik musisz bardziej uważać na słowa, których używasz...
"W jego skrawkach dziecięcych wspomnień" <- "W skrawkach jego dziecięcych wspomnień"
"śmiech miała niezwykle głośny i irytujący, choć wcale nie złośliwy, a nawet ciepły" <- eee... śmiech ten nawet nie był ciepły? tak z tego zdania wynika - do przeredagowania.
"Wraz z przytyłą blondynką" <- z przytyłą? chyba raczej "z otyłą"...
"Bardzo chciał ich nienawidzić, albo chociaż przejawiać w stosunku do nich jawną niechęć, jednak skutek był odwrotny." <- nie no... przeczytaj sobie zdanie... sensu można się w nim tylko domyślić... lepiej coś w stylu: "jawną niechęć, ale nie był w stanie"
"w momencie ukończenia 14 lat" <- hehe, niezły chojrak - a co do zastrzeżenia - liczebniki pisze się słownie.
"Jeśli ktoś myślał, że koniec jest po prostu końcem to się mylił" <- przecinek, albo budowa zdania - "Jeśli ktoś myślał, że koniec jest po prostu końcem, to się mylił"
"Jeśli znów ktoś pokusiłby się" <- "Jeśli jednak ktoś..."
"stwierdzenie, że chłopakowi musiało być ciężko pomyliłby się po raz kolejny" <- po raz kolejny brak przecinka, albo błąd w budowie zdania - "stwierdzenie, że chłopakowi musiało być ciężko, pomyliłby się po raz kolejny"
"Mimo, iż cała ta sytuacja zwyczajnie go bawiła dziękował wszystkim Bogom" <- to chyba jednak problemy z budowaniem zdań - to są zdania wtrącone, podrzędne, a więc powinny być oddzielone od pozostałych przecinkami i na początku i na końcu zdania: "Mimo, iż cała ta sytuacja zwyczajnie go bawiła, dziękował wszystkim Bogom"
"wiele innych zmyślnych urządzeń" <- lepiej "wiele innych wymyślnych urządzeń"
"- O kurwa - szepnął do siebie" <- Iskra - język bohatera, czy nie - złagadzaj te wyrażenia - "kuźwa" by w zupełności wystarczyła, a opowiadanie napisane byłoby językiem literackim, a nie karczemnym.
"a pomoc przychodzi, nie dość" <- chyba przypadkowy nadmierny przecinek
pozostała część pierwszego parta - bez błędów (nie licząc literówek )
"Całą jego uwagę zwróciło piwo" <- lepiej "skupiło"
"po to tylko by natrafić na parę zielonych" <- przecinek "po to tylko, by natrafić na parę zielonych"
"Wciąż pamiętał ją kiedy była jeszcze dziewczynką" <- raczej "... jako dziewczynkę"
"Nie wątpliwie" <- razem: "niewątpliwie"
"Młodzieniec z krótko obciętymi czarnymi włosami" <- po co to? tylko zamieszanie wprowadza - lepiej po prostu "Thant" - naprawdę nie nadużywajcie omijania powtórzeń - szczególnie, gdy powtórzeń nie ma ^^.
Jak widać - drugi part zdecydowanie poprawniejszy ^^. Fajnie się toto czyta i czuć wyraźnie specyficzną atmosferę ^^ - styl pisania też daje się wyczuć . Są jeszcze niedociągnięcia, ale generalnie jest dobrze ^^
Aha - i jeszcze jedno zastrzeżenie na koniec... PLS przestań robić takie długie oddzielenia - w stylu
_____________________________________________________________
one są za długie! A przynajmniej - bardzo przeszkadzają - przynajmniej mi, oraz wszystkim przeglądającym forum w rozdzielczości 800X600 - rozciągają tak ramki forum, że przy czytaniu linijek trzeba również przesuwać suwakiem na boki - a to bardzo unieprzyjemnia czytanie.
*
Blask ogniska rozpraszał mrok lasu. Nie było wysokie, ale dawało ciepło, a na tym właśnie zależało Thantowi i Shani najbardziej. Siedzieli milcząco naprzeciw siebie piekąc jabłka nad ogniskiem. Niezbyt wytworna kolacja, ale niczego innego nie mieli. Zaraz po incydencie w karczmie zwaliła się na nich cała ludność Syrkonu wymachując widłami i innymi przyrządami gospodarczymi, wrzeszcząc, że muszą wypędzić demony z miasta, a tym samym zmuszając do ucieczki owe "demony". Nadzwyczaj pechowa para chcąc nie chcąc musiała przenocować w lesie.
- Ten czar w karczmie - zaczął Thant - To światło. Przywołałaś samą Światłość Bogów?
Dziewczyna popatrzyła na niego nieco inaczej niż zwykle. Zawsze cyniczny i bezczelny chłopak był teraz spokojny, a nawet sympatyczny. Niestety nie mogła się powstrzymać od głośnego śmiechu.
- To było tylko zwykłe zaklęcie przywołujące jasność - rzekła rozbawiona - Wiedziałam, że to wystarczy do przestraszenia ludzi nie mających nigdy kontaktu z magia.
Thant milczał. Poczuł się naprawdę bardzo głupio, co było dla niego zupełnie nowym doświadczeniem. Niemal przez całe życie był pewny siebie, gruntowne wykształcenie sprawiało, że nic nie mogło go zaskoczyć, nic prócz czegoś tak niesamowitego jak magia. Westchnął w duchu nie wiadomo, który raz z kolei. Dziewczyna kaszlnęła nagle, na co jej towarzysz spojrzał na nią uważnie.
- Twoje imię - rzuciła lekko Shani. Najwyraźniej chciała przerwać krępującą ciszę.
- Co moje imię? - mruknął, a dziewczyna pomyślała, że znów zaczyna być nieprzyjemny.
- Twoje imię - powtórzyła dobitnie - Nie podałeś mi swojego imienia.
- Thant - odparł z wyraźnym znudzeniem w głosie.
- Nie rozumiem cię - założyła ręce na piersi - Już niedługo mamy wyruszyć na wspólną wyprawę, a ty się boczysz bez przerwy. Okaż trochę serca i przynajmniej spróbuj być miłym!
- Jak mi się będzie chciało - rzekł w odpowiedzi.
Zamknął oczy. Zupełnie jakby spadł, ale Shani wiedziała, że to nieprawda. Była niemalże pewna, iż jej towarzysz oddaje się rozmyślaniom, a być może nawet wspomnieniom. Usiadła wygodnie i zaczęła opowiadać o sobie i Zerowym Kręgu, świadoma, że Thant najprawdopodobniej nawet nie słucha. Opowiadała. O swoim stosunkowo krótkim życiu. O tym jak zorientowała się, iż posiada Moc większą niż przeciętną. O wielu latach spędzonych w szkole magicznej. O cierpieniu i bólu jakich doznawała. O szczęściu, które jej towarzyszy odkąd zrozumiała, że jest ono tym, czym chcemy by było. O podróżach i przygodach, które ją spotkały. Opowiedziała mu wszystko. Prawie wszystko.
- Czego oczekujesz? - odezwał się nagle Thant otwierając oczy. Ich orzechowy kolor dziwnie wyglądał w blasku ogniska. Shani pomyślała, że atmosfera może się zrobić bardzo napięta - Że usłyszysz teraz moją opowieść?
- Niczego nie oczekuje - rzekła cicho, ale z nutką wrogości w głosie.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję towarzysza ułożyła się przy ognisku do snu na tyle wygodnie, na ile pozwalała jej twarda ziemia i trawa. Naprawdę niczego nie oczekiwała od tego młodzieńca, prócz przymusowego uczestnictwa w wyprawie do Bursztynowego Miasta.
*
Górski Gryf siedział na murach Amber. Jego niezwykle czarne oczy, wyglądające jakby kryły w sobie całą mądrość istnienia, zwrócone były ku wschodzącemu słońcu. Czuł, że jeden z Kluczy zaczął niebezpiecznie szybko gromadzić energię. Nie wiedział jednak dlaczego tak się dzieje. Czy to oznacza, że istoty powrócą do utraconego raju? Tak długo na nie czekał. Czy to możliwe? Spuścił swój wielki lwi łeb i pokręcił nim przecząco. Tyle lat, tyle wieków... Grzywa znów zatrzęsła się pod wpływem przeczącego kiwania głową. Kim są posiadacze Klucza? Promienie słoneczne padły na podchodzącego do niego gryfa. Zmiana warty. On jednak się nie poruszył, a przybyły towarzysz usiadł przy nim.
- Zmiana - rzekł, jakby chciał przypomnieć przyjacielowi o tym fakcie. Jego głos był melodyjny, brzmiący prawie jak muzyka.
- Xion - szepnął cicho gryf o czarnych oczach - Też to czujesz.
- Też - przyznał - Jeden z Kluczy jest aktywny. Niedługo nadejdą. Wszystko się zmieni. Coś się skończy, coś się zacznie. Taka jest kolej rzeczy, Rayelu.
- On przyniosą chaos i zniszczenie. Czuję to.
- Idź już - niemalże warknął Xion - I nie myśl już o tym. Przeznaczenie i tak się dopełni.
Rayel poszedł, ale nie przestał rozmyślać o Kluczu i jego posiadaczach. Wciąż nurtowało go pytanie dlaczego akurat tych dwoje dostąpiło zaszczytu wędrówki do Amber. To nie mógł być Przypadek. Przypadek nie istnieje. Jest tylko Przeznaczenie. Ale czy oni mogli być wybrańcami Przeznaczenia?
Rayel mylił się. Przypadek istniał tak samo jak istnieje Przeznaczenie. A fakt, że Klucz został przekazany tym dwojgu był kolejnym dowodem nie tylko na obecność Przypadku, ale także na jego bezwzględność i dość perfidne poczucie humoru. Rayel nie mógł się skupić na niczym innym. Klucz i jego posiadacze. Tak bardzo chciał by Seelion był teraz z nimi, by poradził co mają czynić.
*
Shani nie spała tej nocy. Delikatny ból w płucach skutecznie jej to uniemożliwiał. Zasługą tego były też dziwne przeczucia jakie miała, a poza tym Thant głośno chrapał, albo udawał, by zwyczajnie w świecie ją zirytować. Dziewczyna brała raczej pod uwagę tą drugą możliwość. Nagle do jej uszu doszedł dźwięk łamanych gałązek z głębi lasu. Poderwała się i rozglądnęła uważnie. Nic jednak nie ujrzała. Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła przecząco głową. Chyba zaczynam wariować, pomyślała.
- A oni tam zborze sieją... - zabrzmiał gdzieś w z bardzo bliska zapity śpiew.
Dziewczyna zerwała się na równe nogi i chwyciła za łuk wodząc wzrokiem wokoło. Zza drzew wyszedł nagle pijany mężczyzna ubrany na czarno. Ciemne włosy opadały mu na ramiona. W ręku trzymał małą skórzaną buteleczkę. Shani nie miała żadnej wątpliwości jaka jest jej zawartość. Napięła cięciwę i zwęziła złowieszczo oczy. Jeszcze tylko kilka kroków, pomyślała. Tylko kilka i będzie go miała. Dlaczego ten błazen, Thant, wciąż śpi?
- Dziewoja - zaśmiał się odziany na czarno osobnik ukazując wszystkie zęby, w tym i dwa kły- Waleczna dziewoja.
- Wampir? - szepnęła niemal niedosłyszalnie unosząc przy tym brwi ze zdziwienia. Zaraz jednak spojrzała na przybysza ze zgrozą. Jeśli to wampir, to nie mieli szans.
- Ano wampir - odparł, czknął i zaczął się zbliżać niebezpiecznie blisko Thanta - Mów mi Sagittarius, dziewko.
- Jeszcze jeden krok ku mojemu towarzyszowi, Sagittarisie - wysyczała przez zęby - Jeszcze jeden, a będziesz miał bełt w oku. Da nam to wystarczająco czasu do ucieczki.
- Kompan, wampir, mógłby nas już zabić, ale nie zrobił tego - rzekł nagle Thant - Więc widocznie nie ma złych zamiarów, a nie ma co na siłę wszczynać walki.
Czarnowłosy chłopka uśmiechnął się do Sagittariusa i przywitał jak dawnego przyjaciela. Potem zapytał co ma w buteleczce, a dowiedziawszy się, że to tylko wino, podał wampirowi swoją sake. Ten napił się zachłannie i odkaszlnął. Potem zaśmiali się oboje i usiedli przy ognisku oddając się rozmowie. Shani patrzyła na nich z niedowierzaniem, wciąż nie opuszczając łuku z napiętą strzałą.
- Te, dziewoja, zostaw tą broń, bo sobie jeszcze krzywdę wyrządzisz - rzekł z udawaną surowością Sagittarius, na co Thant wybuchnął śmiechem.
- Thant! - oburzyła się dziewczyna - Jesteś wariatem?! To jest wampir!
- Czepiasz się szczegółów - wykrzywił twarz w ironicznym uśmiechu.
- Dziewoja się nie boi - wampir znów zaczął udawać poważnego - Jam porządny wampir. Krwi nie pijam. Tylko wódkę. No, w chwilach porywu wino.
- To jest wampir, na wszystkich Bogów - rzekła jeszcze raz - Jeśli chcesz z nim pozostać, błaźnie, to proszę bardzo. Mi życie cennym jest.
Z ostatnimi słowami na ustach ruszyła do konia zbierając po drodze swoje rzeczy. Thant nawet nie próbował jej zatrzymać i bardzo dobrze wiedziała dlaczego. Jeśli ona odjedzie, on będzie miał problem z głowy. Bursztynowy Klucz. Shani zaklęła w duchu. Spięła jednak konia i pogalopowała w las, by znaleźć się jak najdalej od wampira. Nie pragnęła Magii, aż tak bardzo. Zostając naraziłaby niepotrzebnie swe życie, bo przecież wampir niewątpliwie był zagrożeniem. Zmusiła konia do szybszego biegu. Czuła jak zimny, nocny wiatr smaga ją po twarzy i rozwiewa krótkie jasne włosy. Kaszlnęła mocno i natychmiast zatrzymała konia. Oddychała ciężko. Magia Amber, pomyślała. Musi zdobyć choć część magii Bursztynowego Miasta. Zawróciła konia i już miała wracać do towarzysza, gdy spostrzegła, że nie wie gdzie jest. Rozejrzała się zdezorientowana. Jak to możliwe, że zabłądziła?
*
--------------------------------
Tak dobrze? No więc, Ikar... eee... dzięki za wytknięcie mi błendoof Niektóre popełniam celowo, bo nie mogę sie oprzeć i w ogóle podobają mi się, ale postaram się poprawić A jeśli chodzi o to "kurwa", to... no ja nie wiem... nie traktujcie wulgaryzmów jak wulgaryzmy tylko jak zabieg literacki, a poza tym Thant by mnie zywcem obdarł ze skóry gdybym mu kazała "kuźwa" mówić Więc przepraszam wszystkich z góry, ale tego zmieniać nie będę i ,jeśli chcecie, możecie to cenzurować, albo co tam sobie życzycie
rozdzielczość 600x800 ... ohyda...
QUOTE (iskra @ 26-06-2003 10:54) |
Zaraz po incydencie w karczmie zwaliła się na nich cała ludność Syrkonu wymachując widłami i innymi przyrządami gospodarczymi, wrzeszcząc, że muszą wypędzić demony z miasta, a tym samym zmuszając do ucieczki owe "demony". |
QUOTE |
Zamknął oczy. Zupełnie jakby spadł, |
QUOTE |
A oni tam zborze sieją... |
QUOTE |
Kompan, wampir, mógłby nas już zabić, ale nie zrobił tego |
QUOTE |
Potem zaśmiali się oboje |
QUOTE |
Mi życie cennym jest. |
QUOTE |
Thant by mnie zywcem obdarł ze skóry gdybym mu kazała "kuźwa" mówić |
Musze się oduczyć tych błedów w budowie gramytycznej... Ale nie moge!!! Poprostu nie moge, ja lubie takie błedy, mi się to podoba i w ogole to to jest cute Ale oke, postaram się, specjalnie dla Was I co to miało być za pytanie "to twoj fick, prawda?"
a tak poza tym <iskra wpada w depresje, chowa się pod łózko i zaczyna plakac z powodu tak wielkiej ilosci blendoof w swoim ficku>
ps. matoos, orty to mój znak rozpoznawczy, jak nie wrzuce ficka do worda i nie sprawdze pisowni to idzie się poprostu zachlastać
QUOTE |
to twoj fick, prawda? |
QUOTE |
<iskra wpada w depresje, chowa się pod łózko i zaczyna plakac z powodu tak wielkiej ilosci blendoof w swoim ficku> |
Gdzie wy tam błędy widzicie??? Młotki jesteście i tyle! Toż tu żadnych błędów ni ma ^^ Ale z waz platfusy... doprowadzić iskrę do takiego stanu... ;P
A do iskry - prześlij mi te nowe części mailem, bo tu jakoś nic nowego nie widzę... ^^
Iskra - opowiadanko jest biuti, nu... ^^ serio mi się bardzo podoba ^^. A tak cię chwalą, że myślę, że przydało się poczytanie o błędach, co byś zwracała na nie bardziej uwagę .
Mmm - nowy parcioch - fajniutki. Matoos wypisał chyba wszystkie błędy - te, które i ja zauważyłem przy pierwszym czytaniu, więc nie będę powtarzał, tylko dodam, że jest trochę więcej literówek jeszcze ^^ - czytaj przed dodaniem parta - nawet jeśli wklejasz skądś inąd ^^.
A skoro masz więcej tego... DAWAJ
Mmm - brawo za świat - i atmosferę, bo ona wyszła bardzo dobrze ^^, aha - Amber odmienia się Amberu ^^.
Dobrze jest (i proszę mi tu nie narzekać na 800X600 - jest zdecydowanie wyraźniejsze wszystko , a i mniej się komp buntuje przy tej rozdzielczości, no i w końcu - później będą potrzebne okulary ). Pozdro i pisz dalej ^^
Moje Amber się nie odmienia
________________________________________
*
Rayel nie mógł myśleć o niczym innym jak o Kluczu i jego właścicielach. Pytania... Wciąż pojawiające się nowe pytania nurtowały go, ale i irytowały. Chcąc je od siebie odpędzić próbował sobie przypomnieć niegdysiejsze słowa Seeliona. Z zaskoczeniem doszedł do wniosku, że pamięta niewiele. Zmartwiła go ta świadomość. On, Górski Gryf, opiekun i strażnik Amber zapomniał. Zapomniał o czasach Morskiego Smoka. Zapomniał o istotach. Zapomniał o dziedzictwie... Dziedzictwo! Słowo to sprawiło, że umysł gryfa począł się otwierać na obrazy przeszłość. Dziedzictwo... Potomkowie... Czysta krew... Rayel zamknął oczy, by myśli były bardziej przejrzyste i zrozumiałe. Dziedzictwo... Powtarzał to słowo, jakby było kluczem do zapomnianych, dawnych dni. Dziedzictwo... Ależ tak! Jak mógł o tym zapomnieć!? Jednocześnie zastanawiał się, która z istot może być potomkiem jego Shinovy. Wróciły wspomnienia. Ceremonia otrzymania Podopiecznego. Pamiętał jak bardzo był temu przeciwny. Nie wierzył, iż ceremonia taka zdołałaby zmienić cokolwiek. Istoty zostały wygnane z Amber. Nic nie mogło tego zmienić. Świtało już, gdy nadeszła jego pora, a ogień w bursztynowej czarze prawie dogasał. Był ostatnim, który miał otrzymać Shinovę. Podszedł do ognia i zamknął oczy szukając świadomości podobnej do swojej. Coś jednak się zmieniło. To obca świadomość znalazła jego. Zaakceptował ją i tak stali się jednością. Już wtedy wiedział, że potomek tej istoty wkroczy za kilka wieków do Amber. Gryf otworzył oczy. Czuł się bardzo pełny po powrocie wspomnień. Niedługo przeszłość się dopełni. Myśl ta nie napawała jednak Rayela optymizmem. Wiedział, iż jedna z istot posiadająca aktywny Klucz jest jego Shinovą.
*
Shani błądziła przez kilka godzin po mrocznym lesie lecz dopiero, gdy słońce zaczęło wyłaniać się zza gór była w stanie odnaleźć drogę powrotną. Przeklinała samą siebie i cały świat. Wiedziała, że podróż z Thantem i Sagitariusem, bo nie miała wątpliwości, że wampir zostanie w towarzystwie, nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Nie miała jednak wyboru. Nie miała również pewności. Pewności, że Amber, legendarne Bursztynowe Miasto, istnieje naprawdę. Jeśli tak, to miała jeszcze szansę, ale jeśli nie... Shani pokręciła głową jakby chciała wyrzucić z siebie tę myśl. Poczuła delikatny ból w płucach i kaszlnęła. Zatrzymała konia i pogłaskała go po szyi. Nie wiedzieć czemu gest ten sprawił, że poczuła się nieco lepiej. Wciąż jednak dyszała ciężko. Zsiadła z wierzchowca i usiadła pod drzewem krzyżując nogi. Zwierze popatrzyło na nią, a oczy mu błysnęły.
- Nie patrz tak na mnie, Flekeri - szepnęła z wymuszonym uśmiechem - Jestem zmęczona, ale nic mi nie jest.
Zwierze zarzuciło łbem. Shani zamknęła oczy. Brak snu po całonocnych poszukiwaniach dawał o sobie znać. Była zmęczona. Tak. Ale nie tylko wyczerpaniem fizycznym. Poczuła mokre nozdrza na policzku i skrzywiła się z obrzydzeniem. Dlaczego Flekari wciąż nie może się przyzwyczaić, że nie jest już tym kim był niegdyś? Odepchnęła łeb konia, na co zwierze zatupało nerwowo kopytami. Zawsze musiał dopiąć swego, wiedzieć lepiej. Dziewczyna spojrzała na niego nie bez złości. Kasztanowy rumak wyszczerzył w odpowiedzi zęby.
- Jesteś niemożliwy - syknęła podnosząc się - Nawet jako koń.
Zachwiała się lekko i oparła o pień. Flekari przymknął swe czarne oczy i przyklęknął na przednie kolana, by łatwiej jej było wejść na siodło. Nic nie mówiąc wsiadła na wierzchowca. Była mu jednak bardzo wdzięczna za ten gest. W ramach podziękowania poklepała zwierze po karku. Flekari ruszył z kopyta, a dziewczyna wiedziała już, że znalazł drogę powrotną do obozowiska. Choć sama nie chciała się do tego przyznać, bała się tego co tam zastanie. Nie wierzyła wampirowi. Zresztą kto normalny uwierzyłby krwiożerczej bestii? Słońce było już wysoko, ale nie osiągnęło jeszcze południa. Shani wiedziała, że jest już blisko obozowiska. Czuła nawet zapach spalonego drewna. To co za chwilę zobaczyła przeraziło ją bardziej niż mogła się tego spodziewać. Thant leżał przy ognisku. Nie poruszał się i był nienaturalnie blady. Wampira nie było widać nigdzie w pobliżu. Dziewczyna zeskoczyła z konia i podbiegła do czarnowłosego chłopaka. Natychmiast sprawdziła jego szyję. Zamarła. Poniżej lewego ucha widniały dwie czerwone rany. Odskoczyła od niego jak oparzona i rozglądnęła się panicznym wzrokiem po okolicy. Ledwo zaczęła trzeźwo myśleć jej oczom ukazała się chuda sylwetka wampira. Wychodził z lasu trzymając w dłoniach jakieś zioła. Uśmiechnął się pogodnie na widok jasnowłosej, krótko ściętej dziewczyny.
- Witam waleczną dziewoję
Shani nie odpowiedziała. Wyciągnęła w stronę Sagittariusa otwartą dłoń. Nim wampir zdołał cokolwiek powiedzieć wyrzuciła w jego stronę płonąca kulę. Błyskawicznie zwalił się na trawę.
- Cholera - warknęła gniewnie.
Kula zdołała tylko go drasnąć. Wampir podniósł się z klęczek i popatrzył z dezaprobatą na dziewczynę. Otrzepał nadpalony płaszcz i ruszył w jej stronę. Jego blade oczy nie wyrażały żadnych emocji, a przez to stawał się jeszcze bardziej przerażający. Podszedł do niej i zaglądnął jej w oczy przybliżając znacznie swą twarz. Uśmiechnął się sztucznie ukazując kły. Shani była sparaliżowana strachem. Nie chciała umierać. Nie w ten sposób, nie tak.
- Wiesz co trzymam w ręce? - spytał cicho, a gdy milczenie przeciągało się, dodał - Ratunek dla twojego przyjaciela.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, a wampir rozchylił usta jeszcze bardziej. Przykucnął przy Thancie i wsadził do ust zioła. Po chwili wypluł zmielona roślinną papkę na rękę i smarował w ranę. Czarodziejka była kompletnie zdezorientowana.
- Ratunek? - szepnęła niezbyt przytomnie.
- Tak. Ratunek - przytaknął - Ten idiota miał szczęście położenia się na jadowitym wężu.
Shani uśmiechnęła się odruchowo na myśl, iż nie tylko ona traktuje czarnowłosego młodzieńca jako niezbyt rozgarniętego. Nie wiedzieć czemu przestała się lękać wampira. Z wyraźną śmiałością podeszła do niego i bez strachu przykucnęła przy ciele Thanta. Nadal wpatrywała się w czynności Sagittariusa.
- Teraz możemy tylko czekać - rozsiadł się wygodnie krzyżując nogi - Miejmy nadzieję, że trucizny zneutralizują się nawzajem.
- Co proszę?! - niemal krzyknęła dziewczyna - Dałeś mu truciznę?
Wampir spojrzał na nią, a na jego twarzy wyraźnie malowała się irytacja. Uśmiechnął się jednak tylko i podał jej buteleczkę z trunkiem alkoholowym. Dziewczyna odtrąciła ją i powtórzyła pytanie, nie siląc się nawet by ukryć gniew.
- Żyję na tym parszywym świecie już od ponad czterystu lat. Lecznicze własności ziół nie są mi obce. Byłabyś więc łaskawa, panienko Shani, zamknąć swą śliczną buzię i nie wypowiadać się o rzeczach, o których nie masz najmniejszego pojęcia - rzekł z uśmiechem, a dziewczyna, wbrew swej woli, miała nieodparte wrażenie, że uśmiech ten jest przyjazny.
Zaklęła w duchu, ale zaraz się uspokoiła. Jeśli chciała pomóc Thantowi musiała być skupiona. Zamknęła oczy i wytężyła wszystkie zmysły. Wiedziała, że musi utrzymać równowagę ducha, ale mimo wszystko nie mogła się powstrzymać od przeklinania samej siebie za nieuwagę na lekcjach o uzdrawiającej magii Świętej Ziemi. Otworzyła z wahaniem oczy. Jej dłonie jarzyły się delikatną brunatną barwą. Uśmiechnęła się do siebie promiennie. W końcu odniosła sukces. Zawiesiła dłonie nad raną Thanta przekazując mu energię Ziemi. Czynność ta była o tyle niebezpieczna, że moc Świętej Ziemi musiała najpierw przepłynąć przez jej ducha, a to powodowało znaczne obciążenia. Po twarzy dziewczyny zaczęły spływać stróżki potu. Nagle poczuła zimną dłoń na ramieniu, co wyrwało ją z transu.
- Wystarczy - rzekł stanowczo wampir, a potem dodał z lekkim uśmiechem - Magia uzdrawiania chyba nie bardzo ci wychodzi.
Młoda czarodziejka nie odpowiedziała. Bardzo nie lubiła jak ktoś wytykał jej wady, a tym bardziej jeśli te wady były związane z magią. Sagittarius uśmiechnął się jeszcze szerzej i pociągnął dużego łyka z małej buteleczki. Shani pokręciła z rezygnacją głową. Jak można się tak upijać od samego rana? Nagle poczuła ból w płucach i kaszlnęła przeciągle zasłaniając usta. Wampir spoważniał momentalnie i spojrzał na nią uważnie. Odwróciła wzrok uciekając od spojrzenia jego bladych niebieskich oczu. Sagittarius uznał to za znak, że dziewczyna nie chce rozpoczynać rozmowy na ten temat. Milczał więc dyplomatycznie licząc, że sama zacznie mówić. Mylił się jednak. Cisza przeciągała się, co najwidoczniej przeszkadzało tylko dziewczynie, bo wyraz jej twarzy świadczył, że wyraźnie pragnie tę cisze przerwać tylko nie wie jak. Jej zakłopotanie przerwał budzący się Thant. Shani rozpromieniła się natychmiast. Wiedziała bowiem, że to jej magia sprawiła, iż tak szybko odzyskał przytomność. Czarnowłosy chłopak o orzechowych oczach wstał do pozycji siedzącej i podrapał się leniwie po karku.
- Pieprzone gady - zaklął głośno przypominając sobie ból ukłucia zębów węża, a zaraz potem napotkał parę szarych ładnych oczu. Na jego twarzy pojawił się bliżej nieokreślony grymas - A już myślałem, że nie wrócisz.
Shani uśmiechnęła się sztucznie. Doskonale wiedziała, że chłopak miał nadzieję już jej nigdy więcej nie zobaczyć.
- Dziewoja pomogła mi uratować ci życie, towarzyszu - rzekł wampir już lekko podpitym głosem.
- Znowu? - warknął Thant i spuścił z rezygnacją głowę.
- Tak, znowu - odparła dziewczyna nawet nie próbując ukryć tryumfującego tonu - Jeśli masz choć trochę honoru nie odmówisz mojej propozycji.
Twarz chłopaka wykrzywił cyniczny grymas, a Shani już wiedziała jaka będzie odpowiedź. Westchnęła w duchu żałując, że już za chwilę będzie musiała zapłacić wygórowana cenę za Bursztynowego Gryfa, jeśli tylko chce dotrzeć do Amber.
- To bardzo dobrze się składa - rzucił lekko Thant - Bo ja honoru nie posiadam ni krzty. Żegnam więc miła panią. Musi pani już chyba iść. Pewnie mąż z dziećmi czeka. Pranie, gotowanie, sprzątanie...
Po lesie rozległo się głuche uderzenie. Czarnowłosy popatrzył na dziewczynę wrogo i przyłożył dłoń do policzka. Nigdy nie myślał, że uderzenie kobiety może aż tak zaboleć. Z oczu Shani wręcz sypały się iskry gniewu. Sama nie wiedziała dlaczego jego słowa tak bardzo ją rozeźliły. Wampir wstał nagle i otrzepał z trawy czarny płaszcz. Spojrzał znacząco na dziewczynę, a chłopakowi rzucił buteleczkę z resztka zawartości.
- Myślę, panienko Shani, że powinniśmy oddalić w trybie natychmiastowym - rzekł wolno, po czym zwęził swe niebieskie błyszczące oczy - Oczywiście najpierw nasz przyjaciel podaruje nam Bursztynowego Gryfa.
Thant w odpowiedzi prychnął pogardliwie, a o od daniu Klucza nawet nie myślał. Przynajmniej nie za darmo. Już miał podać cenę, gdy poczuł jak ręce wampira łapią go za kołnierz i pociągają brutalnie do góry. Chłopakowi pociemniało w oczach. Nie doszedł jeszcze do siebie po ukąszeniu węża.
- Co robisz? - spytała dziewczyna podrywając się na proste nogi - Chyba nie zamierzasz go skrzywdzić? Sagittariusie!
- Miło, panienko Shani, że w końcu odezwałaś się do mnie po imieniu - posłał jej uśmiech - ale zmuszony jestem poprosić cię kolejny raz byś się łaskawie uciszyła.
Czarodziejka skrzywiła się, a wampir ciągnął dalej.
- Więc jak będzie, towarzyszu? - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu ukazując dwa kły.
- A miałem cię za kompana - syknął Thant, bez żalu w głosie.
- Miałeś mnie za nierozgarniętego pijaka - poprawił go sucho i uniósł nieco wyżej.
- Postaw mnie na ziemi to porozmawiamy. Kulturalnie - zaproponował czarnowłosy, na co wampir odpowiedział perlistym śmiechem, ale pozwolił mu stanąć na własnych nogach.
- Nie masz nic wspólnego z kulturą - rzucił z nieco kpiącym uśmiechem - A teraz oddaj Klucz.
Thant z wyraźną niechęcią sięgnął do kieszeni po Bursztynowego Gryfa i równie niechętnie podał go wampirowi. Shani była zdezorientowana. Nie wiedziała czy Sagittarius odbiera Klucz dla siebie czy też dla niej. Najbardziej nurtowało ją jednak pytanie skąd wampir wie w ogóle, iż czarnowłosy posiada Klucz do Bursztynowego Miasta. Czyżby Thant wszystko mu opowiedział? Wampir schował wisiorek do kieszeni i ruszył w stronę konia dziewczyny. Ten, o dziwo, nie spłoszył się. Zanim zdołała zadać jakiekolwiek pytanie wampir podprowadził do niej konia i podał cugle.
- Panienko Shani - uśmiechnął się - Czas na nas.
- Na nas? - podniosła ze zdziwienia brwi.
- Na nas - potwierdził i nim zdążyła się zorientować wsadził ją na wierzchowca, na co Frekeri zareagował głośnym rżeniem przypominającym do złudzenia śmiech.
Thant patrzył za nimi póki nie znikli mu z oczu. Podniósł niewielki kamień. Chyba tylko po to by rzucić nim z całej siły o ziemię. Sam nie wiedział dlaczego jest taki wściekły. Ostatecznie wzruszył ramionami, dogasił ognisko i wsiadł na swego wierzchowca. Skierował się w przeciwną stronę niż jego niedawni towarzysze. Rzucił jeszcze przelotne spojrzenie w miejsce, gdzie widział ich po raz ostatni i zmusił konia do szybkiego biegu.
*
Łał, iskierko, co za niesamowity part... Przeczytałem go 3 razy i nie znalazłem niczego, co by mi jakoś przeszkadzało... Profesjonalnie prowadzona akcja, świetne dialogi, zaskakujące zwroty... To najlepszy z dotychczasowych partów. I ta tajemnica... Audiotele: Kto jest shinovą Rayela?
CudnieCudnieCudnie - nic dodać nic ująć
Hi hi hi
Takie generalne odczucie - wprawdzie widzę, że chyba (!) kreujesz Thanta na tą shinovę, ale o ile nikt inny do nich nie przyłączy się - to ja stawiam na Saggitariusa (łeee, wolałem go nieprzyjemnego i ironicznego, albo tajemniczego i małomównego (jak Vincent z FF7 *-* ) ).
Saggitarius na shinowę!
no i dwa błędy, które mi się rzuciły w oczy:
"Wiedziała, że podróż z Thantem i Sagitariusem, bo nie miała wątpliwości, że wampir zostanie w towarzystwie, nie będzie należała do najprzyjemniejszych." <- myląca konstrukcja zdania - chyba lepiej byłoby "Wiedziała, że podróż z Thantem i Sagitariusem nie będzie należała do najprzyjemniejszych, bo nie miała wątpliwości, że wampir zostanie w towarzystwie."
"Ten idiota miał szczęście położenia się na jadowitym wężu." <- to nie jest po polsku ^^, lepiej coś na kształt: "Ten idiota, na swoje nieszczęście, położył się na jadowitym wężu", albo coś takiego ^^.
Pozdro ^^
hehehe iskra - pisz dalej ^^ i przesyłaj mi kolejne części ^^ to naprawdę jest miłe uczucie, gdy jest się dwa party przed innymi ;D
Iskro..bardzo mi się podoba twoje
opowiadanie. Błędy nie rzucają się w oczy i lekko się czyta. Ciekawi mnie to
bardzo. Najfajniejsze jest to ze w tym ficku uzyłas bursztynu który nie
był(chyba)jeszcze w opowiadaniach na fourm (odkąd ja przyszłam) Dziwi mnie
to ze tutaj mówi chłopak"...wać panno..." a tutaj
"......pocałuj mnie w dupe...' Hm....to troche dziwne nie prawdasz.
W w ty m zdaniu:
"...Xion - szepnął cicho gryf o czarnych oczach -
Też to czujesz.
- Też - przyznał - Jeden z Kluczy jest aktywny. Niedługo
nadejdą. Wszystko się zmieni. Coś się skończy, coś się zacznie. Taka jest
kolej rzeczy, Rayelu..." Powiino być chyba tak
"...Xion -
szepnął cicho gryf o czarnych oczach - Też to czujesz.
- Tak - przyznał -
Jeden z Kluczy jest aktywny. Niedługo nadejdą. Wszystko się zmieni. Coś się
skończy, coś się zacznie. Taka jest kolej rzeczy, Rayelu..." Pisz
szybciutko następnego parcika Pozdro!!
Tak wogóle to powinno być
"coś się kończy, coś się zaczyna" ^^
Tajemnicza, jeśli Thant wyraża się z uprzejmością do Shani to jest to ironia (myślałam, że to widać )
Ikar... eee.... jakby Ci to powiedzieć... hmmm.... nic nie powiem, wszystko się okaze
brak mi słów...
no po prostu brak mi słów na to, jaki ten
fick jest................... jaki??
no ten Twój fick jest
joke
dobra żartuję... ona jest po prostu
zawalisty!
świetnie rozwijasz akcję, wprowadzasz
nowe elementy i trzymasz w napięciu...
czasami nie rozumiem niektórych fragmentów, ale to pewnie przez moją
głupotę
w nagrodę dla Ciebie
i
pisz dalej...
no więc... to wszystko Twoja wina
Momo! Słyszysz! Twoja wina, że wypuściłeś tego ficka na Forum, więc
składam Ci pokłon o najwyższy z najwyższych
i dziękuję po stokroć
P.S.: coś mi się wydaje albo ten
cały Thant ma, że tak powiem, troche zbaczając z kursu, chętkę na Shani...
bo niby skąd ta złość i w ogóle.. .. a ja mam zresztą nosa (chyba) do
takich rzeczy
Jednak nie masz do tego nosa
miłości pomiedzy nimi nie będzie
I nie zartuj nigdy ze fick jest do
bani, bo malo co zawal nie dostalam
(kocham swoją samokrytykę, ucze sie od Momo )
pozdrawiam ^^
a czy ja mówię od razu o miłości?
mówiłam, że mi to wygląda na to jakby miał na nią chętkę
ale jak nie to trudno..
chociaz szkoda
pozdro dla Ciebie i wielkiego Momo...
no i ofkors
dla wasz
*
Popołudniowe słońce ogrzewało delikatnie dwoje wędrowców. Jasnowłosą młodą kobietę odzianą w męskie ciuchy jadącą na ciemnym koniu i czarnowłosego mężczyznę idącego obok wierzchowca. Oboje milczeli. Żadne nie miało nic do powiedzenia. Czarnowłosy wampir wyciągnął nagle z kieszeni bursztynowy wisiorek i podał go dziewczynie. Ta przyjęła przedmiot bez słowa. Zaraz jednak przerwała ciszę, która z minuty na minutę stawała się coraz bardziej namacalna.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała nagle Shani.
- Należało ci się - odparł z prostotą i wyciągnął spod płaszcza małą buteleczkę. Czarodziejka pomyślała z niesmakiem, że wampir znów zacznie pić - Uratowałaś go trzy razy, a poza tym... Powiedzmy, że znam powód, dla którego chcesz odnaleźć Amber
- Ale co cię to obchodzi? Co cię obchodzi czarodziejka z Zerowego Kręgu? Dlaczego mi pomagasz?
- Czy twoje życie składa się z pasm nieustających pytań? - rzekł z szerokim uśmiechem - Shani, jesteś najgłupszą kobietą jaką kiedykolwiek w życiu spotkałem.
Czarodziejka spięła cugle i zatrzymała gwałtownie konia. Jej oczy zrobiły się bardzo blade i chłodne. Sagittarius odwrócił się i spojrzał na nią rozbawionym wzrokiem. W odpowiedzi rysy twarzy dziewczyny napięły się jeszcze bardziej. Nie miała ochoty wysłuchiwać obelg od jakiegoś wampira. Na wszystkich bogów, myślała. Czy wszyscy mężczyźni w pozostałych kręgach są aż tak bezczelni? Bez słowa pożegnania uderzyła konia piętami zmuszając go do galopu. Czarnowłosy patrzył w ślad za nią wciąż się uśmiechając.
- Ja też pójdę lepiej w swoją stronę - krzyknął za nią i pociągnął łyk wódki. Spoważniał nagle, a oczy zwęziły mu się lekko - Uważaj na siebie, Shani.
Ale dziewczyna już tego nie słyszała. Gnała przed siebie pozwalając by wiatr rozwiewał jej krótkie włosy. Czuła, że jest wola. Wolna, ale samotna. Myślała, że znalazła towarzyszy do podróży. Prawdą było, że nie wyszukanych, ale zawsze był to ktoś kto pomoże w potrzebie. Nie mogła wręcz uwierzyć, że tak bardzo się pomyliła. Nie myślała, że na świecie mogą żyć tak cyniczni ludzie jak ci dwaj. Nagle poczuła w powietrzu coś dziwnego. Zatrzymała się i rozglądnęła. Dopiero teraz zauważyła, iż w lesie jest niezwykle cicho. Żadnego śpiewu ptaków, szelestu liści czy trawy, brzęczenia owadów. Cisza zdawała się być niemal namacalna. Dziewczyna poczuła delikatne drgania magii. Odwróciła się błyskawicznie i wyciągnęła przed siebie otwarte dłonie splecione kciukami przyzywając moc Wiecznego Wiatru. Czar niewidzialnego przeciwnika był silny tak bardzo, że dziewczynę prawie wyrzuciło z siodła. Odetchnęła z ulgą. Ledwo to uczyniła zza drzew wyszło dwóch mężczyzn i kobieta. Nie przyglądała im się, ale w oczy rzuciła jej się blizna na twarzy kobiety, która biegła od lewego oka, przez policzek aż po żuchwę.
- Trafił swój na swego - zaśmiał się jeden z napastników. Miał włosy białe niczym mleko, a oczy błękitne - Nie spodziewałem się czarodziejki w Dziesiątym Kręgu. I do tego czarodziejki elfiej krwi.
Shani widziała jak oczy pozostałych zwęziły się złowrogo. Nie chciała walki i to nie tylko z tego powodu, że najprawdopodobniej przegrałaby. Jej Moc była wielka, ale nieoszlifowana i nieokiełznana, a tym samym również niebezpieczna. Każde rzucone zaklęcie mogło się w każdej chwili obrócić przeciwko niej.
- Nie zamierzam walczyć - rzekła chłodno.
- Ach tak? - rzucił ironicznie białogłowy - Czyli mam przez to rozumieć, że oddasz wszystkie cenne przedmioty bez mrugnięcia okiem?
- To, że nie chcę walczyć wcale nie oznacza, że tego nie zrobię - syknęła.
Nim zdążyła się zorientować mężczyzna o białych włosach błyskawicznie wyciągnął w jej stronę otwartą dłoń. Zaraz potem poczuła silne uderzenie w klatkę piersiową i upadła z wierzchowca na ziemię. Dławiąc się bólem zadawała sobie pytanie co to za czar. Frekeri zarżał i zaczął tłuc kopytami. Shani modliła się w duchu do wszystkich Bogów, by tym razem zwierzęca natura jej przyjaciela wygrała. Bogowie najwyraźniej posłuchali, gdyż koń zerwał się nagle i ruszył galopem w las. Dziewczyna odetchnęła w duchu z ulgą. Nie chciała by cokolwiek się stało Frekeriemu. Zaraz potem poczuła silne uderzenie w brzuch. Zwinęła się w kłębek i kaszlnęła przeciągle plując krwią. Nawet bała się myśleć co zaraz nastąpi.
- Aislin, daj spokój - warknęła nagle kobieta i odrzuciła z czoła rude loki - Mieliśmy zabrać tylko drogocenne przedmioty, a nie pastwić się nad dziewczyną.
- Mieliśmy ją od razu zabić, ale wybroniła się - poprawił ją równie nieprzyjemnym głosem i zaczął zbliżać się do Shani.
Zatrzymał się nagle. Młoda czarodziejka podniosła się lekko i zobaczyła, że rudowłosa kobieta zagrodziła mu drogę.
- Moja droga Navis - uśmiechnął się cynicznie - Chyba zapominasz kto jest tutaj panem. Nie muszę ci chyba tego przypominać, co?
Shani spostrzegła kątem oka jak kobieta zwana Navis dotyka swej twarzy. Domyśliła się, iż ruda bada opuszkami palców przebieg blizny. Po chwili usłyszała głośny śmiech mężczyzn. Wyraźnie bawiła ich cała ta sytuacja. Dziewczyna nadal czuła przenikliwy ból, ale mimo to zdołała się podnieść na klęczki. Zobaczyła jak białowłosy unosi pięść by ją uderzyć. Jednak rudowłosa o zielonych oczach była szybsza. Ze zwinnością kota chwyciła przypięty do pasa bat i strzeliła nim. Rzemień obwinął nadgarstek Aislina. Ten pociągnął ręką tak mocno, że Navis aż szarpnęło, ale broń trzymała silnie. Drugi mężczyzna wyciągnął miecz i ruszył w stronę kobiety z wyrazem nienawiści na twarzy. Spojrzała w jego stronę oceniając sytuację i zaklęła w duchu. Niespodziewanie zza drzew wyjechał jeździec z obnażonym mieczem na siwym koniu. Mężczyzna, który chciała zaatakować rudowłosą kobietę nigdy już się nie dowie kim był owy jeździec. Srebrny miecz przejechał mu w poprzek twarzy raniąc oczy. Następnie wbił mu się w kark i przekręcił miażdżąc kości. Aislin korzystając z zamieszania wyrwał rękę z rzemienia i złożył dłonie do czaru ofensywnego. Nie uszło to uwadze Shani.
- Thant! - krzyknęła tak głośno na ile pozwalały jej resztki sił i wskazała na białowłosego.
Czarnowłosy młody chłopak ruszył na czarodzieja, a dziewczyna zmieliła w ustach przekleństwo. Niemożliwością jest by miecz pokonał magię. Chłopka zaskoczył ją jednak, jak i również pozostałych. W chwili gdy ognista kula wyleciała z dłoni przeciwnika zeskoczył z konia i przeturlał nieco w stronę Aislina. Wstał błyskawicznie i rzucił miecz w stronę napastnika. Srebrne ostrze wbiło się w bark czarodzieja, a ten wrzasnął przeciągle z bólu. Wyszarpnął jednak miecz, po czym rzucił na wszystkich czar oślepiający. Kiedy pozostała trójka odzyskała wzrok Aislina nie było już w pobliżu. Thant bez zastanowienia chwycił miecz i podbiegł do rudowłosej. Chciał ciąć ją w brzuch, ale Navis odskoczyła, a miecz drasnął ją tylko nieznacznie. Upadła na kolano.
- Co to za idiota?! - rzuciła gniewnie w stronę Shani - Nie widzi, że jestem po twojej stronie?
Dziewczyna usiadła z trudem krzyżując nogi. Ból w dole brzucha nie minął, a z jej płucami też nie było najlepiej. Thant zarzucił miecz na ramię i uśmiechnął cynicznie.
- Aż dziw mnie bierze, że nie narobiłeś w spodnie na widok magii - mruknęła zgryźliwie jasnowłosa.
- Trzy jeden dla ciebie - rzekł do młodej czarodziejki wcale nie przejmując się jej uszczypliwością - Niedługo wyrównam dług.
W odpowiedzi kiwnęła tylko głową i podeszłą do rudowłosej.
- Dziękuję - szepnęła starając się skupić. Zawiesiła nad raną kobiety jaśniejące brązem dłonie. Przecięcie zabliźniło się momentalnie.
- To ja dziękuję - odparła z życzliwym uśmiechem.
- A ja przepraszam za tą ranę - wtrącił nagle czarnowłosy chłopak i uśmiechnął się niezbyt przyjaźnie - Myślałem, że jesteś ze zbójami, bo, prawdę mówiąc, na taką wyglądasz.
- Ty wyglądasz jeszcze gorzej - wlepiła w niego zielone oczy.
Thant zaśmiał się perliście, po czym wytarł zakrwawiony miecz o spodnie martwego mężczyzny i wsadził go do pochwy. Shani nie wiedziała dlaczego wrócił i wcale ją to nie obchodziło, ale teraz przynajmniej miała zagwarantowane towarzystwo czarnowłosego. Jedynym problemem było niedopuszczenie do kolejnych sposobności uratowania jej przed niebezpieczeństwem. Jak długo będzie jego wierzycielką, tak długo będzie przy niej. Nie miała wątpliwości, iż Navia pozostanie w ich drużynie. Wcale jej to jednak nie przeszkadzało. Oczywiście dopóki rudowłosa nie będzie próbowała jej przeszkodzić.
*
Górski Gryf o przenikliwych czarnych oczach odbywał swoją wartę. W jego ciemnych oczach odbijało się rozgwieżdżone niebo. Stworzenie całą swą uwagę skupiło na gwiazdozbiorze Wielkiego Smoka. Zastanawiał się co przyniesie Przyszłość. Rozsądek podpowiadał mu, iż nie będą to czasy dobre, ale serce przemawiało inaczej. W końcu tym który przybędzie będzie potomek jego Shinovy, potomek Kimahriego. Rayel próbował sobie wyobrazić jak będzie wyglądał. Zamknął oczy by przywołać obraz przyjaciela i podopiecznego z dawnych lat. Niewiele pamiętał. Ciemne włosy powiewające na wietrze i piwne oczy, zawsze ciepłe i tak bardzo radośnie nastawione do świata. Gryf nie mógł, bądź nie chciał zrozumieć dlaczego ma takie niepewne uczucia co do posiadaczy Klucza. Czuł, że wokół Bursztynowego Gryfa zebrały się cztery odmienne energie, ale nie potrafił określić, która należy do przodka jego Shinovy.
- Motyl - szepnął nagle, choć nie wiedział dlaczego.
W jego umyśle pojawił się obraz tego owada. Małego z pomarańczowymi skrzydłami. Rayel nie mógł sobie przypomnieć tego symbolu. Wiedział jednak, że jest on dla niego bardzo ważny.
*
________________________________
To tyle tego co posiadam Reszte będe pisac na bierzaco, mam nadzieje, ze bedzie dobrze ^^ A jakbym się przypadkiem spozniala, a wy nie moglibyscie wytrzymac to rzuce "zaklinaczy" na uspokojenie Ale jak tam sobie chcecie
Droga Iskierko=) Bardzo spodobała mi się dynamika w tym poście. Opisujesz barwnie i ma się wrażenie, że stoisz gdzieś obok i obserwujesz zajścia dotyczące bohaterów z jakiejś odległości. Co tu jeszcze...aha!
To z gryfrm..mmm miodzio=) Posiada swój nastrój, który rzuca się w oczy, nawet jeśli chciałoby się go nie zauważyć. Takie hm...nopo prostu, jasno i zrozumiale, świetne! Jak by Cie tu jeszcze zachęcić...chyba juz nic nie wyprodukuje, także skończe juz moje wywody Pozdro =)
"Jasnowłosą młodą kobietę odzianą w męskie ciuchy jadącą na ciemnym koniu i czarnowłosego mężczyznę idącego obok wierzchowca. Oboje milczeli. Żadne nie miało nic do powiedzenia. Czarnowłosy wampir" <- Ile można? Skończcie wszyscy przesadzać z tym jasnowłosy, czarnowłosy, rudy, pstrokaty!!! Nic tylko jasno-ciemnowłosy! Czy oni nie mają imion? Albo czy nie ma czegoś takiego jak ZAIMKI? Albo nazwy? To nie buduje tu atmosfery, tylko niepotrzebnie wydłuża opisy - wcale nie muszę przeczytać "młodą kobietę odzianą w męskie ciuchy jadącą na ciemnym koniu", żeby wiedzieć, że chodzi o Shani! Sorki Iskra, że to się na tobie skupiło, ale serio jak zobaczyłem "jasnowłosą, ciemnym, czarnowłosego, czarnowłosy", to mnie trochę trafiło. Wymyślcie chociaż coś innego różnicującego postacie, a nie we wszystkim odwołujecie się do kolorów i to właściwie kolorów włosów. Poza tym - nawet jeśli chciałaś się ustrzedz od powtórzeń, to gdzie tam masz inne wyrazy, które mogłabyś powtarzać?
"Na wszystkich bogów, myślała. Czy wszyscy mężczyźni" <- interpunkcja. Lepiej chyba coś w rodzaju - ""Na wszystkich bogów" - myślała - "czy wszyscy mężczyźni..."", a w każdym razie tam zdanie nie powinno się zakończyć po "myślała".
"kto pomoże w potrzebie" <- może raczej "kto mógłby pomóc w potrzebie" - ot taki tryb przypuszczający
"Czar niewidzialnego przeciwnika był silny tak bardzo" <- lepiej "był silny na tyle"
"nigdy już się nie dowie kim był owy jeździec." <- umm, w konwencji takie dokończenia pisze się "nigdy już się nie dowiedział..."
"Stworzenie całą swą uwagę skupiło na gwiazdozbiorze Wielkiego Smoka. Zastanawiał się co przyniesie Przyszłość. Rozsądek podpowiadał" <- sprawa jest trochę powikłana, ale to jest kwestia techniki. Pamiętaj, aby dbać o kontynuowanie i czasu, i miejsca, i trybu, rodzaju i tak dalej, u ciebie w pierwszym zdaniu jest "gryf" - rodzaj męski, w drugim "stworzenie" - nijaki, w trzecim i następnym, skoro kontynuujesz opis gryfa, dobrze jest użyty rodzaj męski. ALE - na zasadzie kontynuacji - w zdaniu drugim jest użyty rodzaj nijaki, a potem w trzecim i następnych zdaniach powinien być więc opis w rodzaju nijakim, a "ten stworzenie" nie jest po polsku. Nie wiem, czy zrozumiałaś... mam nadzieję, że tak ^^. Jak toto naprawić? Albo zmienić rodzaj w zdaniach od trzeciego, albo - lepszy - słowo "stworzenie" wyrzucić i zrobić:
"Stworzenie całą swą uwagę skupiło" <- "Całą swą uwagę skupił"
A poza tym historia, narracja i budowanie atmosfery - bardzo dobrze - no nic, czekam na więcej ^^.
iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii (<--------- nieokreślony pisk, jakby ktoś miał wątpliwości ), ile uwag, ale fajno... Zaczne chodzić z nożami może ktoś się nawinie i się wyżyje
A poważnie mówiąc to co to ze mną jest, że im więcej pisze tym więcej robie błendoof? Może to jakaś choroba? Pasowałoby się leczyć może?
ps. Co to znaczy "sorki Iskra", bo nie bardzo wiem za co te "sorki"
QUOTE |
Sorki Iskra, że to się na tobie skupiło |
QUOTE (iskra @ 28-06-2003 09:50) |
iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii (<--------- nieokreślony pisk, jakby ktoś miał
wątpliwości ), ile uwag, ale fajno... Zaczne chodzić z
nożami może ktoś się nawinie i się wyżyje A poważnie mówiąc to co to ze mną jest, że im więcej pisze tym więcej robie błendoof? Może to jakaś choroba? Pasowałoby się leczyć może? |
Wpadłem, myślałem sobie - "powytykam
błędy, podobijam iskrę, a na koniec pochwalę coby się kobieta nie zdołowała
za bardzo, bo jeszcze następnego parta nie napisze " a tu co? Wszystkie błędy wytknięte,
opowiadanie pochwalone... Grr... Jedyne co moge powiedzieć, to tyle że od
technicznej strony ten part był najlepszy jak dotąd.
Pozdrawiam!
UWAGA, tylko tego nie przegapcie. Oto mój
komentarz:
. To był zaś jego koniec. Tak na
serio to mi nie wypada komentować takich wspaniałości
( pytania o to ile mi Iskra zapłaciła kierujcie do niej ). Co z tego, że
zdarzają się jej błędy ortograficzne czy stylistyczne? Normalna powieść
przechodzi korektę przed wydaniem, a i tak często można się w niej dopatrzyć
różnorakich potknięć. Autor nie komputer, dajcie mu żyć. Liczy sie treść,
fabuła, pomysł. Podejście do własnego tekstu. I coś co siedzi w autorze,
bliżej niezdefiniowanego, lecz co nadaje sens. Tworzeniu, pisaniu, czytaniu.
Radość z tworzenia, pisania, czytania.
Jak już mówiłam nie czuję sie
upoważniona do oceniania wybitnych dzieł. Co ja mała, szara myszka ( lub
wielki, spasiony szczur jak wolisz ) może o tym wiedzieć? Dlatego zauważę
jedynie, że chyba wszystkie dzieła Iskry są wybitne. To tylko moje
spostrzeżenia, gwoli jasności. Ponieważ z tego co wiem ona lubi pisać a ja
lubię czytać to co ona stworzy. Pozwólcie mi teraz na puentę w trzech
słowach:
Podoba mi się
Mintir... czy ty nie przesadzasz? Jasne,
zgadzam sie ze Iskra pisze bardzo dobrze... ale nie wybitnie. Nikt z tego
forum nei pisze wybitnie.. malo z profesionalnych pisarzy pisze wybitnie...
\wiec moze nie z taka euforia... Ale zgodze sie z tym ze to fabula i
caloksztalt sa najwazniejsze... mi nie przeszkadzaja pojedyncze bledny
interpunkcyjne czy ortograficzne, stylistycznych nie lubie... ale Iskra nie
popelnia jakichs okropnistych =)
Psycho, przecież pisała, że jej za to
zapłaciłam
łeeee, a ja jush byłam taka
dowartościowana... esz, cholera, nawet człowiekowi na chwile nie dadzą
zapomnieć, że popełnia błędy... co za pech
Ale mam teraz motywacje żeby
napisać dalszą częśc
Iskra zez w mordę przyprawiasz biednego
matoosa o drżenie serducha na myśl, że nowego parta dałaś, ja wchodzę, a tu
nie ma... Jesteś okrutna... buuuuu....
Ja się zgadzam, że mało jest
wybitnych opowiadań, ale zgadzam się też że Iskra jest na dobrej drodze do
napisania takowego. Poćwiczy, wyrobi się, doszlifuje... Zresztą ja i tak mam
już obiecany autograf - co nie iskierko? To był jeden z twoich pierwszych
postów <nostalgia>
Przeciez napisalam ze te bledy nie sa
najwazniejsze... i ja ogolnie je olewam, opowiadanei jest na TAk albo na
Nie... twoje jest na Tak =-) Ale co bede Ci slodzic? Pisz lepiej dalsza
czesc.
W sumie - to my tu załatwiamy kwestię
korekty - i przy okazji krytyki i motywacji i
deprawacji (ups, zapędziłem się ), więc przyjąć krytykę trzeba, a zaraz
potem pisać ^^ - i to pisać z parta na part lepiej
Oto kolejna część Bursztynowego Gryfa
Wybaczcie ludu, że to dość niedługi part, ale jakoś tak wyszło. Znikam na 3
dni więc chciałam Wam cosik zostawić
Fragmencik ten bazuje na wspomnieniach Shani, a dotyczy Flekeriego (robie to
dla wszystkich miłośnikoof koni ). Kończy się w dość "chamskim"
momencie, ale stwierdziłam, że dobrze Wam to zrobi (a tak naprawdę nie miałam czasu na
dopisanie więcej
) Ciąg dalszy wspomnień czarodziejki z Zerowego Kręgu w następnym odcinku
___________________________
*
Delikatne promienie wschodzącego słońca przedzierały się przez
gęste chmury. Ranek był ponury, ale w pewien sposób przyjemny. Troje
wędrowców siedziało przy dogasającym ognisku i dyskutowało ze sobą.
Jasnowłosa młoda kobieta z łukiem wydawała się być wzburzona, ruda z batem u
boku znudzona, a chłopak opierający się o wbity w ziemię miecz uśmiechał się
tylko cynicznie.
- Nazwij jeszcze raz Flekeriego, zapchlonym
wierzchowcem, Thant - po lesie rozległ się nagle piskliwy krzyk - To
porozmawiamy inaczej, ty...
- Spokojnie, Shani. Odnajdziemy twojego konia
- przerwała jej Navia, a potem uśmiechnęła się nieznacznie z ironią - Chyba,
że już dawno został rozszarpany przez dzikie zwierzęta.
Thant roześmiał
się głośno, a po chwili zawtórowała mu również starsza z kobiet.
Czarodziejka zmarszczyła ze złości brwi. Jednak zaraz uspokoiła się szybko.
Nie mogła mieć im przecież za złe, że nie wiedzą kim, a raczej czym, jest
Flekeri. Zamknęła oczy przypominając sobie tamten pamiętny dzień. Niemal
miała przed oczyma samą siebie patrzącą z zaskoczeniem na przybyłego do
świątyni mężczyznę. Mógł mieć nie więcej niż 35 lat i naprawdę prezentował
się wspaniale, mimo zniszczonego i brudnego ubrania, które zapewne znalazło
się w takim stanie podczas długiej podróży z Szóstego Kręgu. Niewątpliwie
był wojownikiem Hatterio. Kiedy tylko przybył zażądał od kapłanek Wiecznego
Ognia daniny dla nowego mistrza Hatterio - Nemetoda. Najwyższa Kapłanka
oczywiście odmówiła, a nawet zaśmiała się przybyszowi prosto w twarz. Shani
była wtedy niemalże pewna, iż wojownik wybuch nie gniewem. Myliła się
jednak.
- Wiedz, pani, że nie jestem przychylny rozkazom Nemetoda -
mówił cicho i spokojnie, acz stanowczo - Nie tego uczył mnie stary mistrz
Amnis, ale muszę być posłuszny...
- Lepiej być niegrzecznym niż
nieposłusznym - przerwała mu nagle Najwyższa Kapłanka z lekkim uśmiechem -
Znam prawa Hatterio.
- Miłe zaskoczenie - wojownik odwzajemnił uśmiech -
Zdajesz więc sobie sprawę, pani, iż dane mi rozkazy muszą zostać wykonane. A
jeśli odmówisz...
- Domyślam się - przerwała mu, a oczy zwęziły jej się
lekko - Ale odpocznij, mój drogi wojowniku Hatterio. Wykąp się, doprowadź do
ogólnego ładu. Wieczorem zjesz kolację w naszym towarzystwie. Później
udzielę ci odpowiedzi.
Najwyższa Kapłanka skinęła głową na Shani, a ona
zrozumiała, że ma zaopiekować się gościem. Milczeli, gdy prowadziła go do
komnaty gościnnej. Czuła jednak na sobie baczne spojrzenie mężczyzny.
Zastanawiała się wtedy czy ocenia właśnie jej moc. Nie miała oczywiście
wątpliwości, że sam posiada umiejętności magiczne. W prawdzie magia
rozwinęła się najsilniej w Kręgu Zerowym, ale i w Szóstym stała na
zadziwiająco wysokim poziomie. Czarodziejka pamiętała jego wzrok, gdy
wychodziła bez słowa z komnaty zostawiając go samego. Ciemne jak smoła oczy
wlepione były w jej dekolt, ale nie wyrażały pożądania. Shani dopiero
później zrozumiała, że nie chodziło o jej ciało, ale o zawieszony na szyi
medalion. Nawet teraz, gdy tamte dni już dawno minęły, Shani zacisnęła
odruchowo pięść na swym medalionie. Wróciła do wspomnień. Kolacja przebiegła
spokojnie i w miłej atmosferze. Flekeri okazał się być sympatycznym i
inteligentnym człowiekiem. Jednak młoda jasnowłosa czarodziejka nie była do
tego przekonana. Uniemożliwiały jej to zagadkowe oczy wojownika, z których
nie dało się nic wyczytać. Podejrzewała, że to jakieś zmyślne zaklęcie
praktykowane w Szóstym Kręgu. Nie myliła się. Po kolacji Najwyższa Kapłanka
poprosiła o opuszczenie sali wszystkie dziewczęta z wyjątkiem Shani. Młoda
czarodziejka podejrzewała, że to z powodu jej nienaturalnie dużej Mocy.
Nigdy jednak nie dane jej było poznać prawdy. Wojownik Hatterio naturalnie
też pozostał.
- Jak zadecydowałaś, pani? - spytał, gdy milczenie
przedłużało się.
- Nie zgadzam się - odparła stanowczo kapłanka.
Flekeri milczał. Wiedział, że nie zdoła zmienić jej zdania. Próby
dokonania tego byłyby tylko stratą czasu. Wojownik wyciągnął w stronę
kapłanki otwartą dłoń i przymknął lekko oczy. W jednej chwili jego ciało
spowił delikatny płomień. Po wewnętrznej stronie jego wyciągniętej dłoni
skóra zaczęła nagle kipieć. Nagle wystrzeliło z niej ostrze koloru skóry
mężczyzny. Po chwili uformował się z niego miecz lśniący metalicznym, zimnym
blaskiem. Rozjarzył się ogniście, na co młoda czarodziejka uśmiechnęła się
do siebie cynicznie. Nie mogła uwierzyć, że wojownik Hatterio jest na tyle
głupi, by używać ofensywnych czarów Wiecznego Ognia w jego świątyni. Myliła
się jednak. Miecz w krótkiej chwili rozpylił wokół tajemniczą magię. Magię,
która nie mogła należeć do człowieka. Shani dopiero teraz zrozumiała, że
ciemnooki mężczyzna nie jest zwykłym Hatterio. Nie jest nawet zwykłym
człowiekiem. Wybraniec. Jeden z Wybrańców legendarnych broni, zostawionych
niegdyś na ziemiach Amnisu przez samych Bogów. Dziewczyna zastanawiała się,
którą z broni posiada Flekeri. Posługiwał się mieczem, więc musiał to być
potężny Hagal lub harmonijny Raido. Legendarne bronie Hatterio. Wiedziała,
że są ulepione z tajemniczego tworzywa przepełnionego pierwotną mocą,
zwanego resegium. Nikt nie miał nawet najmniejszego pojęcia kim byli
pierwsi, którzy związali swą krew z jedenastoma broniami. Nikt nie wiedział
jak... Nie dokończyła własnych myśli. Ze strachem w oczach spostrzegła jak
Flekeri zbliża się do Najwyższej Kapłanki. Bez zastanowienia skorzystała z
Płonącej Kuli celując w wojownika. To była chyba najgłupsza rzecz jaką
kiedykolwiek zrobiła, dzięki której ucierpiała i ona i przybysz z Szóstego
Kręgu.
_____________________________________
Dokonałam
"małych zmian", a zaraz zaczynam pisać dalszą część
Matoos, zmieniłam opis miecza,
specjalnie dla Ciebie
tak jak na gg... napisalam Ci ze piszesz
fajnie, bo naturalnie, bez jakichs wymyslnosci i przesadnego akcentowania (
noktorzy chac by ich fick mial glebie... ale nie potrafia niestety pisac
na tyle dobrze by ta glebie stworzyc i powstaje bagno =) U Ciebie jest
napisane jezykiem przyswajalnym i milym dla oka. Kilka literowek bylo ale ja
na nie leje. Pisz dalej moaj Iskro. Pisz albowiem psycho czyta Twoj fick.. a
to jest zaszczyt =)
pozdrawiam.
No ja akurat nie wiem, czy to,
że ja czytam jest też zaszczytem (raczej zresztą wątpię), ale czytam, i
czekam na jeszcze
A mi się strasznie nie spodobał ten opis miecza. Miecz był magią, magia mieczem... Masło maślane masłem nakrapiane... Może znalazłabyś sposób, żeby to lepiej opisać? Ale ja się nie czepiam
A tak w ogóle od tej magii i miecza aż mi się dawne czasy przypomniały... Pamiętacie to? Kraina goblinów rulez...
Niech żyje Mania i Mlecz!
Zmieniłam końcówkę ostatniego posta
(<--- zawiadomienie, tak na wszelki wypadek )
Ten part tesh nie grzeszy
długością, ale jakoś tak dziwnie wychodzi. To nie moja wina, że są wakacje
Życzę miłego czytania
_________________________________
Wszystko trwało niemal ułamek sekundy. Wojownik zamachnął się
mieczem i chciał odbić zaklęcie, ale kiedy ostrze zetknęło się z czarem
stało się coś niespodziewanego. Miecz rozpłynął się mężczyźnie w dłoniach, a
Płonąca Kula zgasła pozostawiając po sobie tylko nikły dymek. Shani i
Flekeri spojrzeli sobie w oczy z dezorientacją. Każde szukało odpowiedzi w
przeciwniku. Nagle niewidzialna moc szarpnęła ich ciałami i odrzuciła w
przeciwne strony niczym szmaciane kukiełki. Oboje uderzyli z niewyobrażalną
siłą w przeciwległe ściany. Dziewczyna jeszcze teraz czuła ból przeszywający
jej ciało. Pamiętała jak bezwładnie upadła na kamienną posadzkę. Mimo
całkowitego braku sił spojrzała w stronę wojownika Hatterio. Ten również
leżał pod ścianą. Jego klatka piersiowa poruszała się wolno, acz
systematycznie. Był nieprzytomny, ale żył. Shani odetchnęła z ulgą , a zaraz
potem poczuła ciepłą dłoń kapłanki na ramieniu. Spojrzała jej w oczy i
uśmiechnęła się, mimo, iż kobieta miała srogi wyraz twarzy. Srogi i równie
zaskoczony. Ona również nie rozumiała wydarzeń sprzed kilku chwil. Usłyszały
szum wiatru. Odruchowo spojrzały w stronę nieprzytomnego wojownika. Wyglądał
normalnie. Zaraz jednak jego ciało stało się jakby płynną ciemną masą.
Kobiety ze strachem patrzyły jak formuje się z niej sylwetka wilka. Shani
przełknęła z trudem ślinę. Nim jednak zdołała zdać sobie sprawę, że lęk
jakiego właśnie doświadcza zapamięta do końca życia, szarpnęła się w
konwulsjach. Kapłanka przytrzymała ją stanowczo, a dziewczyna po chwili
uspokoiła się, po czym kaszlnęła przeciągle i splunęła krwią. Z przerażeniem
spojrzała na starszą kobietę, a ona zrozumiała czego boi się młoda
czarodziejka. Wilk leżący pod przeciwległą ścianą poruszył się lekko wydając
przy tym cichy skowyt. Zwróciły ku niemu swe oczy. Zwierze warknęło pod
nosem coś co brzmiało zupełnie jak: "Pieprzony Hagal", a potem
wstało niezdarnie i oglądnęło siebie same w miarę możliwości dokładnie.
Wściekłe, a zarazem przerażone ciemne oczy spojrzały na Shani.
- Co się
stało? - warknął niewyraźnie, siląc się by odzyskać dawny głos.
Żadna
jednak nie była wstanie odpowiedzieć mu na to pytanie. Ani wtedy ani w
przyszłości.
Choroba Shani znacznie przyspieszyła tępo, a leki,
nawet te magiczne, nie odnosiły już żadnych skutków. Flekeri natomiast
został uwięziony z ciele wilka. Być może dlatego, iż Hagalowi patronował
właśnie ten drapieżnik. Wojownik Hatterio otrzymał zdolność do zmiany
postaci w każde inne zwierze. Czarodziejka postanowiła opuścić Zerowy Krąg.
Nie widziała żadnej potrzeby w pozostaniu w Świątyni Wiecznego Ognia.
Medycy byli bezradni, a ona chciała jeszcze zobaczyć nieco świata.
Wyruszyłaby sama, gdyby Flekeri nie zaoferował swej pomocy przyjmując formę
kasztanowego wierzchowca. Przystała na tę propozycję. Cóż za ironia losu.
Walczyli ze sobą jeszcze poprzedniego dnia, a teraz udadzą się we wspólną
podróż. Oboje wiedzieli, że to najlepsza z dopuszczalnych możliwości.
Podczas wędrówki stało się jednak coś, co było niezrozumiałe dla nich
obojga. Flekeri nie mógł przybrać żadnej innej postaci. Zaraz potem zaczął
powoli tracić własną świadomość. Shani zastanawiała się jak długo jej
towarzysz będzie się opierał mocy, która wyzwoliła się podczas ich wrogiego
wówczas starcia. Jak długo ona będzie zdolna do oporu? Dziewczyna poczuła
nagle na ramieniu ciepłą dłoń. Odepchnęła od siebie wspomnienia i odwróciła
się, by spojrzeć w parę zielonych oczu. Ujrzała w nich troskę i dopiero
wtedy zorientowała się, że nadal kurczowo ściska medalion schowany pod
koszulą. Otworzyła już usta by coś powiedzieć, ale Navis uprzedziła ją.
- Mamy przed sobą cały dzień. Bez obaw. Odnajdziemy twego
wierzchowca.
Nie odpowiedziała. Thant skwitował wszystko pogardliwym
parsknięciem. Najwyraźniej nie miał ochoty na jakiekolwiek poszukiwania.
Dziewczyna stanowczo, choć delikatnie, wyzwoliła ramię od dłoni rudowłosej
kobiety.
- Ruszajmy więc - rzekła by przerwać przeciągającą się ciszę.
*
Górski Gryf o ciemnych oczach, niczym czarne węgle,
wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w bursztynową figurkę przedstawiającą
Seeliona. W czarze obok trzaskał ogień. Rayel próbował odnaleźć w pamięci
znaczenie małego motyla koloru pomarańczy. Był zły na siebie samego, iż
zapomniał o tak wielu znaczących rzeczach. Motyl... Gryf ze wściekłością
uderzył łapą w marmurową posadzkę.
- Nigdy nie myślałam, że potrafisz
okazywać choć cień złości, a tu proszę, taka niespodzianka - usłyszał za
sobą ciepły, melodyjny głos.
- Ihya - rzekł cicho nie spoglądając w jej
stronę.
Cisza przedłużała się. Z minuty na minutę stawała się bardziej
cięższa i nieprzyjemna. Nie wytrzymał. Zwrócił lwi łeb w jej stronę. Jej
jasnobrązowe oczy były roześmiane jak zawsze. Wiedział, że całkowicie
pogodziła się ze swoim Przeznaczenie. Czasem zazdrościł jej tego. Wciąż na
nią patrzył, gdy płynnym ruchem podeszła i usiadła przy nim.
- To twoja
Shinova wkroczy do Amber - rzekła Ihya i zwróciła swe oczy na bursztynowego
Seeliona.
- Nie wiem czy tego chcę - odparł bardzo cicho. Ciszej niż
zamierzał.
- Nie przejmuj się chaosem jaki panuje wokół Klucza.
-
Ale jeśli moja Shinova... - podniósł nieco głos.
- Twoja Shinova postąpi
prawidłowo - przerwała mu stanowczo - Nie ma innego Przeznaczenia.
*
_____________________________________
Jeśli ktoś byłby
ciekawy to może sobie sprawdzić, co oznaczają nazwy "nematoda"
(hie hie, z tym to chamska jestem
) "hatteria", "flekeri"
Fick jest super nie mogłam się oderwać od
monitora, Przeczytałam wszystko jednym tchem. Naprawdę SUPER. Błędów jest
kilka ale przy takim tekście(przyp. zarąbistym) sie o nim zapomina. Życzę
Weny i czekam na następne Party.
*
Czarodziejka z Zerowego Kręgu była zła. Nawet bardzo. Do stanu tego skutecznie doprowadziły ją poszukiwania w towarzystwie Navis i Thanta. Chłopak wciąż marudził i kłócił się z rudowłosą kobietą. Jej towarzysze bardziej skupiali się na sprzeczkach niż na poszukiwaniach. Wręcz nie mogła tego znieść. Zaproponowała rozdzielenie się. Zgodzili się ochoczo, a ona wiedziała dlaczego. Thant zapewne uśnie pod drzewem nie przejmując się nikim ani niczym, a Navis... Nie wiedziała co uczyni kobieta. Shani przygryzła lekko dolną wargę. A jeśli pomoc ze strony rudej była pułapką? Może teraz szuka Aislina, by ponownie zaatakować? Może... Nie dokończyła własnych myśli. Przystanęła na chwilę przysłuchując się otoczeniu. Niepewna tego, czy przypadkiem się nie przesłyszała. Cichy szelest powtórzył się. Rozglądnęła się wokoło składając przy tym palce w gotowości do rzucenia zaklęcia. Cisza. Dziewczyna westchnęła cicho. Nie miała ochoty na walkę. Zawsze bała się otwartego starcia. Zaklęła w duchu. Mimo, że posiadała tak wielką moc nie mogła jej wykorzystać nawet w dziesiętnej części. Skazana była na podrzędne, marne zaklęcia. Gdyby spróbowała czegoś silnego zaklęcie mogło się obrócić przeciwko niej. Znów westchnęła. Tym razem z rezygnacją. Zastanawiała się jak długo taki stan rzeczy będzie trwał. Kaszlnęła niespodziewanie dostając ataku. Już niedługo, pomyślała z goryczą. Szelest suchych gałązek. Znieruchomiała. Znów rozglądnęła się po lesie.
- Thant! Jeśli to twoje głupie żarty, to daj sobie lepiej spokój! - krzyknęła wściekle.
Cisza. Tak gęsta, że sprawiająca wrażenie namacalności. Shani wcale się to nie podobało. Walka. Po jej ciele przeszedł zimny dreszcz. Nagle drgnęła. Poczuła jak jakaś obca moc wdziera jej się do umysłu. Zablokowała ją najsilniejszym zaklęciem, na które mogła sobie pozwolić.
- Shani - usłyszała cichy, niemal niedosłyszalny, szept.
Instynktownie ruszyła w jego kierunku. Odgarnęła wysokie krzewy i weszła na małą polankę. Ogarnęła wzrokiem całą przestrzeń. Zamarła. Jej wzrok spoczął na przeźroczystej postaci siedzącej na kamieniu. Obok leżał kasztanowy koń. Wydawał się spać.
- Flekeri? - zaskoczenie niemal dławiło jej krtań.
- Nie nazwałbym tak siebie. Już nie - uśmiechnął się nieco krzywo, a widząc jej pytające spojrzenie dodał - Jestem duchem. Chociaż nie. Nie jestem nawet tym.
Wojownik przechylił się do przodu tak jakby opadł na chwilę z sił. Dopiero teraz spostrzegła krople potu na jego nienaturalnie bladej twarzy. Chciała do niego podbiec. Pomóc mu. Powstrzymał ją jednak gestem ręki.
- Jestem słaby - mówił dalej z wyraźnym wysiłkiem - Słaby i zmęczony ciągłą walką o własną świadomość. Hogal jest potężny, ale nic nie może zrobić przeciw mocy, która się wyzwoliła podczas naszego starcia.
Chciała do niego podejść. Poczuła nagle nieodpartą chęć przytulenia go, pocieszenia. Znów jednak powstrzymał ją ruchem dłoni.
- Ja umieram, moja mała czarodziejko - szepnął cicho z trudem - Ty... Ty masz jeszcze czas. Jeszcze wszystko możesz odmienić. Oszukać Przeznaczenie. Postaraj się tylko jak najszybciej dotrzeć do Amber. Proszę...
- Jeśli tam dotrę, dotrzesz i ty - przerwała mu - Oboje zdołamy się uratować.
- Zawsze tak optymistyczna - uśmiechnął się lekko lecz zaraz spoważniał - Nie tylko ty podążasz do legendarnego Bursztynowego Miasta. Nemetod też tego pragnie. Nie wie jednak, iż posiadasz Klucz. Nie wie o twoim medalionie - odruchowo zacisnęła dłoń na wisiorku schowanym pod koszulą, a wojownik Hatterio ciągnął dalej - Ale dowie się. To nieuniknione. A wtedy...
- Dlaczego mistrz Hatterio miałby pragnąć Mocy zgromadzonej w Amber? - przerwała mu ostro, na co Flekeri zmroził ją lodowatym spojrzeniem. Umilkła.
- Zaiste Nemetod jest mistrzem Hatterio. W walce. Ale nie w charakterze. Pozostali wojownicy będą mu posłuszni.
- Lepiej być niegrzecznym niż nieposłusznym - powiedziała zamyślona przypominając sobie słowa Najwyższej Kapłanki.
Spojrzała na Flekeriego. Zaczął się powoli zamieniać w mgłę. Oczy miał pełne świadomości o nadchodzącej śmierci. Czarodziejka pobiegła w jego stronę, ale nim dotarła do głazu wojownik stał się już tylko lekko widoczną mgiełką. Po jej policzku spłynęła jedna pojedyncza i nieświadoma łza.
"Będę ci pomagał. Dopóki będę miał siły" rozbrzmiało jej w umyśle. Odruchowo zerknęła na konia. Ten otworzył oczy i zerwał się na równe nogi. Shani cofnęła się do tyłu. Kasztanowy koń rozchylił wargi w geście dziwacznego uśmiechu.
- A więc jesteś jeszcze wśród nas, przyjacielu - pogłaskała z uczuciem pysk zwierzęcia.
_______________________________________
Małe audiotele (nieco inaczej)!!!
Jakie znaczenie ma medalion Shani?
Nagrodą jestem ja (Wystarczająco zniechęcające? )
Uuuch^^ Świetne!! Zaraz się
rozpłacze
Dawaj troszq częsciej party, bo to hm...w pewnien sposób stresujące tak
długo czekać
przynajmniej dla mnie długo. To co uważam mówiłam Ci już na gg. Jak podoba
mi się pomysł to hm...raczej nie doszukuje się blędów, no że chyba jest
jakiś rażący, który od razu widać po zerknięciu na text. Nie widziałam nic
takiego^^ Pozdrawiam i namawiam do szybszego dawania części^^
Iskroooooo!!! To jest zajbiste!!! Aż mi coś się robi (miłego coczywiście) Nie jestes profesjonalistką, ale jak na forum to jest świetnie. Nie przyglądam się błędom, ale na pewno kilka jest =D Hhehe. Pisz następneg parta jak naj naj szybciej!!! Nie moge sie doczekać. Twój fick budzi we mnie energię!!!
Najpierw audiotele
odpowiedź: Dużą
a teraz, skoro już jesteś moja, to co do szczegółów umówimy się na gg
Opowiadanko:
Nio - dajesz iskierki nadziei Początek ostatniego parta troszkę jakby coś w nim było nie tak (pewnie z powodu zbytniego unikania powtórzeń ), ale poza tym - bardzo fajne ^^. Błędy - jakieś tam są, ale mam wakacje .
Pamiętasz jak mówiłem, że będę ostrzej się wypowiadał? - na razie nie miałem okazji... ale już niedługo zabiorę się do innych opowiadań...
Może jeszcze co do fabuły - takie party retrospektywne przedzielaj partami aktualnej akcji - bo wprawdzie fajne i wogóle, ale tak na serio, to w aktualnym czasie powieści niewiele się stało .
Pozdrowienia i mniamuśnej weny
Zgodnie z rozkazem daje komenta Ten fick jest boski!! Masz bardzo przyjemny styl pisania, prawie tak dobry jak ja (skromnosc rulezz!!). Zartowalam. Ja sie z toba rownac nie moge. Tak mnie to wciagnelo, ze sie oderwac po nutellke nawet nie moglam =) Dlatego pisz!! PISZ!! PPPPPIIIISSSSSSZZZZZ!!!!
Nio, Iskra Daj parta bo sie doczekac nie moge. Idziesz "na dwa fronty" a idzie ci bardzo dobrze. Oby dwa ficki są bardzo dobre. Dalej pisiaj pisiaj, nie koniecznie dzisiaj, bez humorku, ale jutro musi cosik być!!! Czekam!!
Ikar, zostajesz zdyskwalifikowany za zbyt
ogólną odpowiedz
____________________________________
__
*
Shani miała racje. Thant rozsiadł się wygodnie pod
drzewem. Nie usnął jednak. Wyciągnął miecz i położył go w poprzek
skrzyżowanych nóg. Patrzył na niego długą chwilę, po czym założył leniwie
ręce za głowę. Po raz kolejny zastanawiał się dlaczego go otrzymał. Nie
zasługiwał przecież na ten miecz nawet w dziesiątej części tak jak
pozostali. A jednak... Przywołał w pamięci matowe oczy Haia. Dlaczego...
Trzepotanie kilkunastu par skrzydeł. Spojrzał w koronę drzewa.
- Kruki -
powiedział beznamiętnie - To zły znak.
Zamknął oczy i oczyścił umysł ze
zbędnych myśli. Chciał odpocząć. Odpocząć, choć przez kilka marnych chwil.
Od świata. Od siebie. Od Przeznaczenia i Przyszłości. Od czasu. Mimo
wszystko zaklął w duchu przeklinając swoje pochodzenie. To dlatego uciekł,
odciął się od rodziny. Przeszłość. Tak bardzo żałował, że nie mógł się od
niej uwolnić. Choć wciąż uciekał...
- Nawet nie szukasz - usłyszał nagle
głos rudowłosej wojowniczki.
- Nawet to - odparł krzywiąc usta.
Nie
odpowiedziała. Przeczesała włosy i usiadła obok niego. Uśmiechnął się mimo
woli, co nie uszło uwadze Navis. Milczała. Uznała, że najwyraźniej przerwała
mu wspomnienia. Albo sen. Również oparła głowę o pień drzewa. Była nieco
znużona poszukiwaniami kasztanka czarodziejki.
- Panienka Shani nie
będzie zachwycona, gdy zobaczy was śpiących. A zobaczy już niedługo. Właśnie
tu zmierza.
Oboje otworzyli oczy. Oboje spojrzeli w stronę, z której
dochodził głos. Oboje się skrzywili. Thant na widok Sagittariusa. Navis na
widok podejrzanego osobnika w czerni. Wampir stał oparty o pień dębu z
założonymi na piersi rękoma. Czarne kosmyki włosów opadały mu lekko na oczy.
Chłopak pomyślał, że kruki i tym razem się nie myliły. Zaklął w duchu. Nie
miał najmniejszej ochoty na ponowne spotkanie z wampirem. Wiedział, że jest
nieprzewidywalny, a to bardzo mu nie odpowiadało. Sagittarius ruszył w ich
stronę. Wiatr rozwiewał mu włosy i płaszcz. Niebieskie oczy wydawały się
bardziej blade niż z zwykle. Usta rozchyliły się w nieco cynicznym uśmiechu
odkrywając kły. Navis skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Wampir - rzekła z
obrzydzeniem.
- Mi też miło ciebie poznać - zwrócił twarz w jej stronę
zaszczycając spojrzeniem bladych oczu.
- Żadna w tym przyjemność -
wzdrygnęła się nawet tego nie kryjąc.
- Widzę, że strach jest ci obcy,
wojowniczko - uniósł nieco podbródek patrząc na nią z góry. Wiedział, że
wampirów nie boją się tylko głupcy i ci, którym jest całkowicie obojętne
kiedy i z czyjej ręki zginą. Wojowniczka bynajmniej na głupią nie
wygladała.
- Wątpię - odparła obojętnie - Gdybyś chciał nas zabić już byś
to zrobił, a skoro nadal żyjemy znaczy, iż nie masz morderczych
zamiarów.
- Doprawdy? - rozchylił usta w ironicznym uśmiechu.
- Czego
chcesz? - wtrącił się Thant mrużąc oczy.
- Towarzystwa.
Wojownik
prychnął pogardliwie i wstał. Wciąż miał w pamięci ich ostatnie spotkanie.
Chwycił mocno rękojeść oburęcznego miecza. Wykonał kilka zgrabnych i
szybkich ruchów wywijając ostrzem. Nawis odwróciła głowę. Już zdążyła poznać
brawurę młodego wojownika. Nie chciała patrzeć na to, co miało zaraz
nastąpić. Thant zwęził oczy i wykonał jeszcze jeden obrót, po czym przyłożył
ostrze do gardła wampira. Ten nie okazał zaskoczenia. Nie drgnęła mu nawet
powieka. Kobieta zastanawiała się czy Thant przeżyje starcie z krwiopijcą.
- Srebro - rzekł bez emocji Sagittarius.
- Srebro - przyznał
czarnowłosy wojownik.
- Nie zabijesz mnie.
- Ale uszkodzę.
-
Nieznacznie.
- Rany od srebra pokrytego runami powoli się goją.
Rysy
twarzy wampira drgnęły, a Thant uśmiechnął się tryumfująco. Przeczytał
wystarczająco dużo ksiąg, by wiedzieć jak walczyć z różnorakimi istotami.
Tak. Nie zabije go. Nawet nie miał powodu. Ale zrani. I to boleśnie.
Uśmiechnął się raz jeszcze. Widział po twarzy Sagittariusa, jak ten
analizuje sytuację. Jego oczy zbladły.
- Nie podnoś na mnie ręki,
człowieku - rzucił metalicznym głosem.
- Podnoszę miecz, nie rękę -
zakpił wojownik.
Wampir zwęził oczy w niewielkie szparki. Nim chłopak
zdążył się obejrzeć Sagittarius był już za nim. Podciął mu kolana powalając
tym samym na ziemię. Thant zerwał się równie szybko na nogi i zamachnął
mieczem. Przeciwnik nie spodziewał się tak szybkiej reakcji, ale uniknął
ciosu bez najmniejszego wysiłku. Chłopak zmielił w ustach przekleństwo i
splunął. Analizował błyskawicznie wszystkie ataki, które mogłyby dać
rezultat. Wampir uśmiechnął się paskudnie. Dłonie zajarzyły mu się
czerwienią. W jednej sekundzie wyrzucił ręce do przodu, odbił się od ziemi i
w nienaturalny, dziki sposób skoczył do ataku. Wyglądał jak drapieżny ptak
wyciągający pazury ku swej zdobyczy. Młody wojownik bez słowa zastanowienia
wykonał ten sam ruch. Nie zamierzał jednak dopuścić do bezpośredniego
starcia. Kiedy ręce wampira prawie go dosięgły rzucił mu się pod nogi robiąc
w powietrzu obrót. Boleśnie upadł na bark, ale ciął zaskoczonego wampira po
brzuchu. Usłyszał cichy syk bólu. Domyślał się jednak, iż zdołał go tylko
drasnąć. Sagittarius padł na ręce, odbił się robiąc salto. Wykonał szybki
zwrot i wykręcił boleśnie prawą rękę Thanta. Lewa z trudem wywinęła ostrzem
przystawiając je do boku wampira.
- Przeszyje cię - warknął chłopak
dysząc.
- A ja złamię ci rękę - odparł Sagittarius z wyraźnym
rozbawieniem.
- Może byście tak przestali łaskawie, co? - usłyszeli
znudzony głos kobiety - Zaiste, widowiskowa walka, ale nie mająca ni celu,
ni sensu.
Nie zmienili jednak pozycji. Spojrzeli tylko ukradkiem na rudą.
Stała przy drzewie opierając się o nie barkiem. Jej mina dobitnie wyrażała
dezaprobatę. Wampir spoważniał nieco, a jego oczy nabrały bardziej
błękitnego koloru. Wyswobodził z uścisku Thanta i cofnął o kilka kroków tak,
jakby się bał, że ten znów zaatakuję. Chłopak wstał, mając cały czas na oku
wampira, otrzepał płaszcz z kurzu i włożył ostrze do pochwy ozdobionej
jedenastoma runami. Jeszcze przez chwilę mierzyli się wrogimi spojrzeniami.
Wampir pierwszy odwrócił wzrok patrząc za plecy Thanta. Po chwili i
pozostała dwójka usłyszała delikatny stukot końskich kopyt o ziemię. Shani
wyjechała zza drzew na kasztanowym koniu. Skrzywiła się na widok wampira.
Natomiast czarne oczy Flekeriego błysnęły głęboką czernią.
______________________
Znoof niezbyt długo, ale zawsze coś,
prawda? =)
Prawda, zawsze coś., ale i tak ja i nie
tylko chcialabym wiecej =D Nie wiem po co ta walka była im ale to szczegolik
Wazne, ze Shani znalazła konika. Jego
prawdziwe oblicze zdziwiło mnie =D Nio czekam na następnego patcika,
myślicielko =P
iskiereczko kolejny raz pokazałaś klasę widzę kolejne świetne opowiadanie bardzi ciekawe i zajmujące:) gratuluję pomysłowości i talentu oczywiście tylko pisz szybko bo chę jak najszybciej poznać dalszy ciąg pozdrawiam
Eff... Iskra ja mam tylko jedno pytanie...
Czy ty lubisz czytać książki Dicka? Qrna tam zawsze mialem wrażenie, że
największymi wrogami prowadzącej drużyny są oni sami... Tutaj jest to
samo... Znajomość socjologii mówi mi że taka drużyna rozpadłaby się po około
15 minutach, ale coż... Opowiadania fantasy rządzą się własnymi prawami
Pozdrawiam, jak już wpadłem na chwilkę to wszystkich
Heh... po tej całej przerwie bałem się
wziąść znowu za ff... no i będę się za to brał powoli i raczej od góry
Tak sobie postanowiłem na pierwszy ogień poczytać trochę
tylko i to znane mi osoby - i tak będę tak bardziej na serio dopiero we wrześniu...
ale na razie jakiś czas będę miał dostęp do netu i w miarę czasu i sił...
.
Dobra - parcik fajny - z ładnym opisem walki - choć
nieco statyczny, to jednak w miarę łatwy do wyobrażenia sobie
.
Matoos - w sumie jeszcze i ta drużyna może się zgrać
Pamiętasz Vincenta, albo raczej i innych z FF-sy różnych?
Też lekko nie mieli .
Iskra - czepił bym się czegoś w doborze niektórych słów
i przesadnego unikania powtórzeń, ale nie chce mi się Wakacje Sama się domyśl .
Wiesz co iskra? Masz talent
Podziwiam cię (a to mi się rzadko zdarza ) za ten nawał pomysłów. Skąd ty je wszystkie bierzesz? Oddaj
mi trochę Piszesz jeden fick za drugim, a każdy z nich wciąga jak mało
co
Rzecz, która mi się najbardziej podoba to konstrukcja
bohaterów. Każdy jest wyrazisty i jedyny w swoim rodzaju.
Nie będę tu
wytykała błędów, bo ikar robi to zdecydowanie najlepiej Widzi błędy, których ja nie dostrzegam
Trzymaj się. Czekam na next parta.
Matoos: Nie, nie czytałam ani jednej
książki Dicka =) A drużyna...? Nie zmierzone są ntencje i motywacje
bohaterów
Ikar: Czepiaj się. Pomyśl, że robisz mi tym
przyjemność A od robienia przyjemności nie ma (chyba) wakacji
__________________________________
*
Thant patrzył podejrzliwie na Shani. Świadomość, że jej kasztanek
jest bezpieczny wyraźnie ją uspokajał. Znów się uśmiechała, choć trzeba
przyznać, że nadal była pyskata i zbyt pewna siebie. Na widok wampira
skrzywiła się w prawdzie, ale mimo wszystko bez większych problemów
przyzwoliła na jego towarzystwo. Patrzył chwilę jak w jej szarych oczach
odbijają się płomienie ogniska, po czym przeniósł wzrok na Navis. Ta kobieta
niezwykle go pociągała. Nie była delikatna jak czarodziejka z Zerowego
Kręgu. Wręcz przeciwnie. Reprezentowała siłę i zdecydowanie. Pomyślał, że
mógłby spędzić z nią całkiem przyjemną noc. Zaklął w duchu. Zdawał sobie
sprawę, że upojna noc we dwoje skończyła by się zanim jeszcze zdarzyłaby się
rozpocząć, a on zmuszony byłby kurować złamany nos lub inną część ciała.
Jego wzrok skupił się na bliźnie rudej wojowniczki.
- Skąd ta pamiątka?
- spytał niezbyt świadomie.
Navis wlepiła w niego zieleń swych oczu. Już
wtedy wiedział, że nie uzyska odpowiedzi. Kobieta odwróciła twarz w druga
stronę, a Thant wzruszył ramionami. W końcu ile mogła go obchodzić
odpowiedź?
- Czy ktoś potrafi to przeczytać? - spytała nagle Shani i
wszyscy zwrócili głowy w jej kierunku.
Czarodziejka trzymała w dłoniach
niewielki bursztynowy amulet w kształcie dysku. Gryf na nim wygrawerowany
był niezwykle dokładny. Wyglądał jak miniatura oryginału. W skrzydłach można
było odróżnić nawet najmniejsze piórko. Po bokach był wyryty ciągły napis.
Shani przejechała po nim opuszkami palców.
- To pierwsze runy - odezwał
się w końcu Sagittarius - Niewielu potrafi je odczytać w dzisiejszych
czasach.
- A ty? - czarodziejka spojrzała mu w oczy.
- Ja nie -
odpowiedział po długim milczeniu również zaglądając w głębie jej oczu.
Wiedziała, że kłamie, a on zdawał sobie sprawę z jej świadomości.
Uśmiechnął się lekko, ale w geście tym nie było nic szczerego. Twarz Shani
wykrzywił grymas pogardy dla wampira.
- Myślę, że to jest wskazówka -
zaczęła wolno przenosząc wzrok na bursztynowy wisiorek - Jeśli zdołamy
odszyfrować napis będziemy wiedzieć, w którą stronę mamy iść.
Cisza.
Każdy analizował sytuację. Navis prychnęła i położyła się plecami do
pozostałych. Wyprawa do tajemniczego miasta, o którym wszyscy rozprawiali
nie interesowało ją zbytnio. Wiedziała też, że w każdej chwili może od nich
odejść. Ale po co? Dokąd. Nie miała domu. Nie miała rodziny. Nie miała
przyjaciół. Nie miała do czego wracać. Westchnęła w duchu i zamknęła oczy.
Chciała zasnąć. Choć na chwilę zapomnieć o przeszłości. Thant rozsiadł się
wygodnie i uśmiechnął się cynicznie.
- Tak - przeciągnął - Niezwykle
wyszukany plan. Odczytać napis. A jak chcesz to zrobić? Wampir przed chwilą
powiedział, że nie wielu zna te runy. Mamy się pałętać po wszystkich
dziesięciu kręgach i wypytywać wszystkich czy przypadkiem nie znają jakichś
tam pierwszych run? Daj spokój, kobieto. Równie dobrze możemy iść na
ślepo.
- Wydaje mi się... - zaczął wolno Sagittarius - Wydaje mi się, że
Thant ma rację. Nie możemy iść tam gdzie nas oczy poniosą. Nie mamy czasu.
Ty nie masz czasu.
- Co ty możesz wiedzieć? - warknęła.
- Masz rację -
uśmiechnął się osobliwie wampir - Nic nie wiem. Pozwólcie więc, że pójdę
poszukać pewnego interesującego ziela.
- Jest noc - zauważyła zimno, a
słowa Sagittariusa wydały jej się co najmniej dziwne.
- Jestem wampirem -
uśmiechnął się ukazując kły tak, jakby chciał udowodnić swoją natrę.
-
Każdy pretekst oddalenia się od tej przeklętej magiczki jest dobry - mruknął
Thant i wzorem Navis ułożył się do snu.
Shani patrzyła za wampirem póki
ten nie zniknął w mroku między drzewami. Nie wierzyła, że nie pije krwi.
Była niemal pewna, że właśnie teraz wyruszył na polowanie. Zastanawiała się,
co też powodowało, że pragnął się do niej przyłączyć. Co miał na myśli
mówiąc, że zna jej motywy? Czyżby wiedział... Pokręciła przecząco głową. Nie
mógł wiedzieć. Przyłożyła dłoń do ust, by stłumić kaszlnięcie. Miała
nadzieję, że nie dostanie ataku. Wlepiła wzrok w płomienie ogniska. Tak. Nie
miała czasu.
*
Rayel rozłożył skrzydła, by rozprostować je
nieco po drzemce. Pierwszy sen od wielu dni... Dlaczego tak bardzo bał się o
swoją Shinovę? Wiedział przecież, że jest bezpieczna. Na razie. Ale... Coś
nie dawało mu spokoju. Czyżby... Gwałtownie pokręcił przecząco łbem. Kilka
piór padło na bursztynową posadzkę. Martwił się. Martwił się o swą Shinovę.
Wyczuwał w jej pobliżu śmierć. Tak bardzo chciał wiedzieć kim jest...
*
Parcik krótki, ale interesujący.
Jakie
błędy?
QUOTE |
Świadomość, że jej kasztanek jest bezpieczny wyraźnie ją uspokajał. |
QUOTE |
Navis wlepiła w niego zieleń swych oczu. |
QUOTE |
odpowiedział po długim milczeniu również zaglądając w głębie jej oczu. |
QUOTE |
Wyprawa do tajemniczego miasta, o którym wszyscy rozprawiali nie interesowało ją zbytnio |
Nio wreszcie jest! Tylko o wile za krótkie I jakos taki nie specjaly ten part ci wyszedł. Taki spokojny A tymi znakiami mnie zaciekailaś. Ta Navia czy jak ona tam ma raczej wie co to znaczy. Czkeam nie cierpliwie
hm cóż... nie
ma czego komentować... przydał by się nowy part... chyba że już skończyłaś z
tym opowiadaniem... a to by była wielka szkoda bo ciekawe jest... to narazie
wszystko co mogę powiedzieć... pozdrawiam
No cóż... Nie powiem żeby jakoś mnie
zachwycił straśnie ten part... Jest dobry technicznie i w ogóle ale brakuje
mu takiego... polotu, jakim zazwyczaj charakteryzują się Twoje opowiadania
Iskierko... Chociaż bardzo mi się podoba takie budowanie napięcia poprzez
niepewność i przepowiednie. Ale to tyle.
Matoos - Magiczna Cegła
Mistrza Gry
Efff... No dobra, wydało się schodze na psy
Msze sę przyłożyć takie tam bzdety, ale ostatnio czas m na
to nie pozwala... Historia Bursztynowego Miasta stała się w mojej głowie
bardzo zagmatwana... Nie wem jak to odkręcić teraz... Ale ja jush coś
wykombinuje I mam nadzieje, że kolejny part który (mam nadzeje) uda mi
sie napisac sprosta oczekiwaniom moim i waszym
pozdraffiam
życzcie mi szczęścia... Przyda sie
Znów tego tyle co kocak napłakał, ale mam
nadzieję, że to wystarczy Jak będę miała lepszty humor to dopisze więcej
________________________________
*
Wrota do przeszłości, o której chciał zapomnieć zostały wyważone przez
nieświadomość snu. Znów tam był. Hai wlepiał w niego czerń swego oka. Na
drugim widniała w pionie podłużna blizna. Wojownik opowiadał mu kiedyś jak
to się stało... Teraz wręczył mu broń. Miecz emanował wielką siłą. Wydawało
mu się, że ostrze żyje własnym życiem. Było w nim coś czego nie potrafił
wyjaśnić. Kiedy dotknął rękojeści poczuł przenikliwy ból. Wypuścił miecz i
spojrzał na dłoń. Była na niej wypalona runa - Raido - symbolizująca siłę,
rytm, drogę i taniec, a także zmianę życia. Nim jednak zdążył jej się
dokładnie przyjrzeć znikła bezboleśnie wtapiając się w skórę. Od tamtej pory
wiedział, że nie zdoła uciec przed przeznaczeniem, choć ucieczka ta targała
nim od najmłodszych lat. Przypomniał sobie trening. Przypomniał sobie słowa
pozostałych wojowników. Przypomniał sobie jak im odmawia... Ich wyraz
twarzy... Ucieczkę... Padał wtedy deszcz. Krople zimnej wody smagały go po
twarzy. Ból. Wypuścił broń upadając w błoto. Ziemia pochłonęła miecz.
Zapomnienie ogarnęło jego umysł. Thant otworzył gwałtownie oczy. Nie
poruszył się jednak. Starał się przypomnieć sobie sen. Jednak wysiłki jakie
czynił sprawiły tylko, że poczuł tępy ból w czaszce. Podniósł się wolno
siadając po turecku. Shani nadal siedziała w tej samej pozycji wpatrując się
w ogień. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Wrócił pamięcią do pierwszej
nocy jaką spędził w jej towarzystwie. Opowiedziała mu wtedy wiele o sobie.
Teraz czuł, że powinien się zrewanżować. Mimo, że starał się stłumić to
uczucie zaczął mówić nieco przyciszonym głosem.
- Już kiedy byłem małym
chłopcem czułem, że moje przeznaczenie silnie wiąże się z przeszłością, z
bardzo dawną przeszłością. Nie potrafiłem tego wyjaśnić, ale bardzo mi się
to nie podobało.
Shani spojrzała na niego spod zmęczonych powiek. Nie
spodziewała się, że wojownik kiedykolwiek zacznie opowiadać o sobie z
własnej woli. Jednak teraz było jej to obojętne. Milczała siląc się by jej
mózg skupił się na wypowiadanych przez Thanta słowa.
- Uciekłem więc.
Sprawiłem, że rodzina mnie znienawidziła. W ogóle chciałem żeby świat mnie
nienawidził. Nie chciałem być od kogokolwiek zależny, nie chciałem by
ktokolwiek wpływał na moje decyzje, emocje, humor. W wieku 17 lat
zawędrowałem do Szóstego Kręgu. Tam trafiłem do Zakonu Wojowników
Hatterio...
- Hatterio? - zdziwiła się wyraźnie się ożywiając - Tak po
prostu tam trafiłeś?
- Ujął bym to raczej inaczej. To oni mnie odnaleźli.
Wiem, że mieli w tym jakiś cel, ale... - zawahał się na chwilę - ale nie
pamiętam. Prawdę mówiąc w ogóle nie pamiętam tych 7 lat, które tam
spędziłem. Wiem tylko, że trenowałem wytrwale, by opanować broń, którą mi
podarował Hai. Hatterio...
Po lesie rozległ się przerażony skowyt
jakiegoś zwierzęcia. Thant już miał kontynuować kiedy Shani zerwała się na
równe nogi. Miała nieodparte wrażenie, że wie dlaczego zwierze tak
przeraźliwie kwiczy. Chwyciła za łuk i bez słowa wyjaśnienia pobiegła w las.
Młody wojownik zmarszczył w gniewie brwi i ze złością ułożył się na
posłaniu. Zaczął poważnie żałować, że chciał się zrewanżować czarodziejce.
Shani pędziła jak oszalała w stronę, z której dobiegł odgłos. Kiedy straciła
orientację zatrzymała się i rozglądnęła wokoło. Skupiła się i wzmocniła
zaklęciem swe zmysły. Dopiero wtedy do jej uszu doszedł dźwięk zduszonego
kwilenia, jak jej się wydawało jelenia, i coś jakby... ssanie? Ostrożnie
ruszyła w tamtym kierunku. Wiedziała, że jej przypuszczenia co do wampira są
słuszne. W raz z kolejnymi krokami jej wzmocniony węch wychwytywał w
powietrzu zapach krwi. Po kilku następnych zobaczyła sylwetkę martwego
jelenia. Podeszła bliżej. Tak myślałam, że zdąży uciec, pomyślała krzywiąc
usta. Przykucnęła przy zwierzęciu. Zanim jednak zdążyła się przyjrzeć szyi
usłyszała za sobą znajomy głos.
- Nie powinnaś się włóczyć sama po lesie,
panienko Shani.
Odwróciła się gwałtownie. Kilka metrów za nią stał
wampir. Na jego obliczu malowało się nieme zdziwienie. Przez umysł Shani
przemknęły wątpliwości. Szybko jednak je zlikwidowała.
- Ty również -
mruknęła wrogo.
Sagittarius sięgnął do torby i wyciągnął z niej ziele w
kolorze ciemnozielonym z czarnymi owocami. Przyjrzał się mu jakby upewniał
się czy to na pewno to. Uśmiechnął się nieznacznie i podszedł do
czarodziejki.
- Owoce piskusji nie są zbyt smaczne, ale powinny ci
pomóc.
- W czym?
- Choroba nie będzie postępować tak szybko jak
dotychczas.
Shani zmrużyła złowrogo oczy. Bardzo jej się nie podobała
przenikliwość wampira. Cofnęła się o krok. Gniew sprawił, że zaczęła
oddychać szybciej. Nagle kaszlnęła i upadła na jedno kolano. Przysłoniła
dłonią usta, jakby to miało przerwać napad. Wampir przykucnął przy niej i
spojrzał jej głęboko w oczy. Nie mogła się oprzeć zaufaniu jakie wywoływały
u niej bladoniebieskie tęczówki Sagittariusa.
- Nie powinnaś się
denerwować - rzekł spokojnie i podniósł ją do pozycji stojącej - Chodź.
Zaparzę ci ziółka. Ciepło powinno ci dobrze zrobić.
Młoda kobieta poddała
się naciskowi ramienia wampira i ruszyła w stronę obozowiska. Miała wyrzuty
sumienia, że podejrzewała Sagittariusa o kłamstwo. Gdyby pragnął jej śmierci
nie pomagałby jej przecież. Ból w płucach powoli mijał.
*
__________________________
ps. Strzezcie się, bo nawet
nie wiecie jaka prawda tkwi w Sagittariusie, jak daleko siega przeszlosc
Thanta, i co w tym bałaganie bedzie robić Wyrocznia-Demon To wszystko w kolejnych odcinkach
jak miło zastac dzialajace forum i do
tego parcik Iskry. =)
QUOTE |
ps. Strzezcie się, bo nawet nie wiecie jaka prawda tkwi w Sagittariusie, jak daleko siega przeszlosc Thanta, i co w tym bałaganie bedzie robić Wyrocznia-Demon To wszystko w kolejnych odcinkach |
Karzesz nam tu "spieprzac" a tu
ani widu ani słychu niczego nowego, oj Iskra, Iskra Błehehehe, napisz cos a pozniej karz nam
"spieprzac" =DD Nio ffienc pisz i dawaj party ty, ty, ty, ty...
szantarzystko
została mi jeszcze 3-cia strona.
Ale
Iskierko- jestem zaciekawiona, tylko czasu u mnie brak...
Ogolnie
opowiadanie wciaga.
Wiecej powiem, jak skoncze ^^
Oo! i
jeszcze jedno, zebym nie zapomniala!
Strasznie nie podoba mi sie
'rozglądnął' 'oglądnął' itd. Znacznie ładniej brzmi
rozejrzał, obejrzał...
/edit/
Skonczylam
=))
Cudo!
Masz... wielki potencjał ^^
Podziwaiem Cie.
I
ponawiam pytanie: zostaniesz moim guru?! XD
ymm... zaczynam to czytać już chyba drugi raz od początku, ale musze przyznac że podoba mi się. Jest mi zimno i mam zdrętiwłe palce więc nie będe się ropisywać: czekam na next part
ide sobie zrobić herbatkę
Hehe, Iskra jest wspaniała i w ogóle super
!!!
Ekhm... A teraz na serio
Nowy part jest całkiem dobry i wcale nie uważam żeby
był za krótki... Gdybym to ja pisał rozciągnąłbym trochę bardziej opowieść
Thanta, ale wcześniej bym go zakończył, mianowicie na zdaniu "Tuż za
nią stał wampir" Trzeba wprowadzić element niepewności, dzięki temu czytelnik
nie będzie mógł doczekac się następnego parta
Ale ponieważ to ty piszesz nie ja, to napiszę tylko
że part jest dobry i czekam na więcej. A i jeszcze jedno.
DziemkiDziemkiDziemki - ty wiesz za co
Ten part jest bezczelnie krotki, ale...
co mi zrobicie?
Matoos, a oczywscie ze wiem, oczywiscie
____________
*
Wiatr rozwiał liście
opadłe na leśną ściółkę. Kilka gałęzi poruszyło się niespokojnie, jakby
chciały nadać nieco grozy otoczeniu. Muchy zaczęły się zbierać nad padliną
jelenia, kuszone zapachem krwi. Niedługo po nich zjawiły się kruki. Dużo
kruków. Niemalże ze wściekłością zaczęły rozrywać mięso na strzępy. Z mroku
wyłoniła się postać w hebanowoczarnym płaszczu z kapturem zarzuconym na
głowę. Podeszła do martwego jelenia i poszukała opuszkami palców dwóch
małych ran kłutych. Gdy palce zatrzymały się na małych zakrzepłych kroplach
krwi postać odjęła rękę od zwierzęcia i wstała wolno. Ptaki na nic nie
zwracały uwagi. Postać odrzuciła kaptur do tyłu. Miał ciemne, krótkie włosy
i przystojną twarz. Nie można było jednak określić jego wielu. Wydawał się
starcem, a jednocześnie miał w sobie coś młodzieńczego. Odszedł parę kroków
od martwego jelenia i zatrzymał się nagle. Wiatr znów zawył swą nocną pieśń,
a liście zatańczyły w jej rytm. Mężczyzna odwrócił się i ujrzał wysoką
kobietę ubraną w zwiewną białą sukienkę. Jasne włosy spływały jej po
ramionach do samej ziemi. Obok siedział ryś.
- Zdradzasz się - mruknął
mężczyzna.
- Zbyt grube odzienie krępuje moje ruchy - wyjaśniła, a on
wiedział, że zmarzłaby gdyby była człowiekiem.
- Jesteś niepoprawna -
uśmiechnął się nieznacznie, po czym rozkazał - Wracaj. Wezwę cię jeśli będę
potrzebował pomocy.
Kobieta stała jednak w miejscu. Rozchyliła wargi w
uśmiechu, który mógł wyrażać wszystko i nic. Wpatrywała się przez dłuższy
czas w mężczyznę. Przez chwilę wyglądała jak blada zjawa, która krąży po
lesie wyjąc i szukając ukojenia w niespełnionej śmierci. Tylko przez
chwilę. Wiedział, że to błysk jej przeznaczenia i to co czuje. Kobieta
zwróciła oczy na zeżartego już w połowie jelenia i uniosła brew dziwiąc się,
że kruki tak szybko wypełniają swe zadanie.
- Jak długo twoi pobratymcy
będą... - rzuciła mu ulotne spojrzenie - ... sprzątać.
- Wystarczająco
krótko - odparł krzywiąc się.
- Nigdy ich nie lubiłeś - roześmiała się -
A przecież zrobią dla ciebie wszystko. Zresztą... Jesteś taki jak one.
-
Czyli? - zmarszczył brwi - Śmierdzę, szukam padliny i zwiastuje
nieszczęście?
- Nie - kobieta spoważniała.
Wyglądała jakby chciała
coś dodać, ale nie zrobiła tego z przyczyn znanych tylko sobie. Mężczyzna
patrzył jak jej ciało rozpływa się w bladą mgłę.
*
Shani
trzymała w dłoniach ciepły kubek z zaparzonymi przez wampira ziołami. On sam
siedział przy niej, ale nie na tyle blisko, by dotykali się chociażby
płaszczami. Wiatr zawiał przeciągle. Milczenie przedłużało się, ale nikt nie
chciał go przerwać. Właściwie tylko dlatego żeby nie zbudzić Navis czy
Thanta. Ich wysiłki zdały się jednak próżne, bo Thant zaczął się nagle
powoli podnosić do pozycji siedzącej. Oczy miał zaspane, a włosy w
nieładzie. Pasy przekrzywiły mu się nieznacznie. Przetarł twarz dłońmi i
rozejrzał się nieprzytomnie wokoło.
- Widzę, że dobrze spałeś -
Sagittarius rozchylił usta w uśmiechu odsłaniającym kły.
- Wyśmienicie -
rzucił z ironią w głosie chłopak.
Wyrzucił ręce w górę i rozciągnął się
tak, że słychać było chrupnięcie kości. Wampir spojrzał na niego z kpiący
uśmiechem wyrażającym tyle samo co słowa: "I co? Lepiej?". Thant
skrzywił się nieco, ale nie zripostował miny Sagittariusa. Położył się na
plecach i splótł dłonie za głową. Mimo że nie był w najlepszym nastroju
stwierdził, że niebo tej nocy jest wyjątkowo przejrzyste. Jego uwagę
zwróciły najjaśniejsze gwiazdy spośród pozostałych. Było ich sześć i patrząc
na nie miał dziwne uczucie, że ktoś go obserwuje.
- To Seelion - rzekł w
zadumie wampir patrząc na gwiazdy. Tak jakby czytał w myślach chłopaka -
Dawno nie widziałem by świecił tak jasno.
- Może tak zwykł wyrażać swoje
zbulwersowanie kiedy banda podróżnych zamierza napastować jego miasto -
mruknął Thant.
- Może i tak - rzekła beznamiętnie Shani i upiła łyk
naparu przygotowanego przez Sagittariusa. Zgrabnie ukrywała radość z faktu,
że czuje się po nim lepiej.
Wiatr znów się wzmógł, a drzewa poruszyły
się łagodnie próbując dotrzymać mu tępa. Ognisko paliło się leniwie
oświetlając czterech podróżnych, którzy nie wyróżniali się niczym
szczególnym, a jednak każdy z nich był wyjątkowy w swej roli, którą musi
wypełnić. Thant odetchnął głośno.
- Mam złe przeczucia - szepnął niemal
niedosłyszalnie i zamknął oczy.
Ja też, pomyślał wampir, spoglądając
obojętnie na wschód.
*
widze, ze i Ty w koncu postanowilas cos
dodac Iskro
jestem z tego bardzo rada
niestety nie wypowiem sie
glebiej, bo ostatnio z powodow chorobowych nie mysle zbytnio racjonalnie..
pozdrawiam
miodzio, ale malo.
Mam wrazenie, ze
troche mniej sie przykladasz to tresci...
ale ja nie lubie wylapywac
bledow... ^^"
Iskruś, a może byś wprowadziła jakichś bohaterów o których coś byśmy wiedzieli? Hę? Bez obrazy, ale coraz to nowe postacie o których nic nie wiadomo... Przecież to już zaczyna być nudne... Nie lepiej wykorzystać je w innym opowie?
Poza tym jednym uchybieniem, jak zwykle stylowo nie mam zarzutów Ale:
QUOTE |
Z mroku wyłoniła się postać w hebanowoczarnym płaszczu z kapturem zarzuconym na głowę. Podeszła do martwego jelenia i poszukała opuszkami palców dwóch małych ran kłutych. Gdy palce zatrzymały się na małych zakrzepłych kroplach krwi postać odjęła rękę od zwierzęcia i wstała wolno. Ptaki na nic nie zwracały uwagi. Postać odrzuciła kaptur do tyłu. |
QUOTE |
Wiedział, że to błysk jej przeznaczenia i to co czuje |
hy hy hy hy ]:->
te dwie
"nowe" postacie wcale nie są nowe co za suprise, no nie?
*
Rano niespiesznie zbierali się z
obozowiska i to nie tylko dlatego, że nie bardzo wiedzieli dokąd mają
zmierzać. Poza tym jedyną wyspaną osobowością z towarzystwa była Navis.
Kobieta przeciągnęła się jak kotka i omiotła wzrokiem pozostałych. Jej zimne
spojrzenie wyrażało dezaprobatę. Nikt jednak zbytnio się tym nie przejmował.
Powoli zbierali się do drogi, kiedy w krzakach rozdarł się kruk. Thant
pomyślał, że to zły znak, a po usłyszeniu kolejnego krakania stwierdził, że
zdarzy się naprawdę coś niemiłego. Wzruszył jednak obojętnie ramionami.
- Poczekajcie na mnie - mruknął i oddalił się w las. Nikt nie miał
wątpliwości w jakim celu.
Wszyscy starali się ignorować narastające
wrzaski kruków, ale nie sposób było nie zauważyć tak dużej ilości tych
ptaków.
- To mi się nie podoba - szepnęła Navis opierając dłoń na
rękojeści.
- Mi też - odparła Shani i wczepiła nogę w strzemię siodła-
Odjedźmy stąd jak najszybciej.
Zanim jednak zdołała wsiąść na grzbiet
Flekeriego zawył silny wiatr. Dość nietypowy jak na tę porę roku. Młoda
czarodziejka spostrzegła kątem oka Sagittariusa stojącego jak posąg i
patrzącego przed siebie. Powiodła za jego wzrokiem, ale minęła dobra chwila
zanim dostrzegła wyłaniającą się zza drzew sylwetkę. Wiatr rozwiewał jego
płaszcz i włosy. Nawet z tak dużej odległości mogła dostrzec niezwykłość
jego oczu - były kompletnie czarne.
- Navi - szepnęła - Bądź w
gotowości.
Kobieta skrzywił się lekko, jakby mówiła "W jakiej znowu
gotowości?". Nie widziała nawet małego zagrożenia w nadchodzącym
mężczyźnie. Wzbudzał szacunek, to prawda, ale strach? Ruda kobieta na samą
myśl pokręciła przecząco głową. Tymczasem nadchodząca postać zbliżała się z
każdym krokiem. Zatrzymała się dopiero przez samym Sagittariusem. Był nieco
niższy od wampira, ale poza tym wydawał się być... bardzo do niego podobny.
Nim pozostali zdołali się przyjrzeć nowoprzybyłemu, ten ominął wampira i
zbliżył się do Shani. Czarodziejka odruchowo chwyciła za schowany pod
koszulą medalion, a nieznajomy zmrużył oczy na ten widok. Nagle Shani
poczuła jak pamiątka po matce rozpala się i parzy ją w ciało. Krzyknęła z
cicha, wydarła ją spod koszuli i rzuciła na ziemię. Jej szare oczy spojrzały
pytająco, ale i z przerażeniem, na przybyłego mężczyznę. Ten tylko
przykucnął i podniósł ozdobny wisiorek - owalny bursztyn z zamkniętą w
środku ćmą.
- No proszę - mruknął dziwnie ciepłym głosem, nie pasującym
do jego wyglądu - Marichoza Arabaza zamknięta w żywicy.
- Kim
jesteś?
Mężczyzna nie odpowiedział. Wyciągnął tylko dłoń w grubej
rękawicy na wysokości klatki piersiowej tak, jak zwykli czynić sokolnicy,
gdy ich ptak miał przysiąść na ich ręce. Ale na jego rękawicy nie przysiadł
żaden sokół. Tylko kruk.
- Przewodnikiem - odparł z tajemniczym uśmiechem
- Zwą mnie Rayel.
Shani skrzywiła lekko usta. Wcale jej się to nie
podobało. Pomyślała, że kruki jednak wieszczą nieszczęście. Jeszcze raz
przyjrzała się uważnie mężczyźnie. Rzeczywiście był podobny do Sagittariusa.
Czarne dziwne oczy nadawały mu nieco upiorności, ale nie widziała w ich
błysku zła. Wręcz przeciwnie. I to również jej się nie podobało. Bardzo jej
się nie podobało. Wyciągnęła otwartą dłoń w jego kierunku.
- Proszę o
zwrot mojej własności - zażądała.
- Twojej? - jego brwi uniosły się
lekceważąco - Jesteś pewna, młoda panno, że to należy do ciebie?
Twarz
dziewczyny przybrała pytający wyraz twarzy. Rayel nie odpowiedział jednak,
tylko bez słowa oddał jej medalion. Przyjęła go również w milczeniu, ale
nie miała zamiaru rezygnować z pytań. Zanim jednak zdołała cokolwiek
powiedzieć zza drzew wyszedł Thant. Od razu zwrócił swą uwagę na
czarnowłosego.
- Coś ty za jeden? - spytał niezbyt uprzejmie.
Rayel
westchnął ostentacyjnie i wykonał ruch ręką zmuszający kruka do odlotu.
- Jestem przewodnikiem - powtórzył - Przewodnikiem po bursztynowych
ścieżkach.
Shani drgnęła wyraźnie, nie zauważając nawet tryumfalnego
uśmiechu wampira. Thant westchnął z rezygnacją. Miał jednak świadomość, że
teraz nie będą zmuszeni do podróżowania po omacku. Oczywiście jeśli przybyły
mężczyzna mówił prawdę. Navis wydawała się w ogóle tym nie przejmować. Kiedy
młoda czarodziejka otrząsnęła się z zaskoczenia podeszła do Rayela i
gwałtownie go popchnęła. Ten spojrzał na nią dziwnie.
- Co ty sobie
wyobrażasz? - warknęła - Myślisz, że tak po prostu uwierzymy jakiemuś
przybłędzie z lasu?
- Uważaj na słowa, młoda damo - rzekł cicho
Rayel.
- Nie wiem jakich sztuczek używasz, ale wcale mi się to nie
podoba, więc zabieraj się razem ze swoimi krukami.
- Brawo - mruknął
Thant. Nie sądził, że ta czarodziejka z Zerowego Kręgu, może wybuchnąć z
byle powodu.
Shani nie potrafiła właściwie określić powodu jej złości.
Inni tym bardziej. Bez słowa odwróciła się na pięcie z zamiarem odjechania.
Nagle poczuła dłoń przybysza na ramieniu. Chciała się wyrwać, ale jego
dotyk dziwnie ją uspokajał. Odwróciła się do niego niechętnie.
- Pokaż mi
Bursztynowego Gryfa - poprosił łagodnie, a ona podała mu wisiorek niczym
zahipnotyzowana.
Thant zamierzał zaprotestować, ale wampir powstrzymał go
ruchem ręki. W milczeniu przyglądali się ruchom Rayela. Ten przejechał
opuszkami palców po krawędzi medaliku niemalże z nabożną czcią. Przymknął na
chwilę oczy. Stał tak w milczeniu przez kilka chwil, pieszcząc w dłoniach
dysk z wizerunkiem małego gryfa.
- Kierujecie się w stronę Bezkresnego
Morza - rzekł w końcu - A nie tam powinniście szukać Bursztynowych
Bram.
Wszyscy popatrzyli na niego pytająco. Rayel otworzył oczy i zwrócił
wzrok ku Shani.
- Poprowadzę cię. Jeśli tylko mi na to pozwolisz.
*
___________________
Mam nadzieję, że teraz party
będą pojawiać się częściej, bo m-u-s-z-ę się postarać skończyć to do połowy
marca...
ps. Jestem chora i pokazuje się, że wielu rzeczy nie
pamiętam przez gorączkę więc wybaczcie mi ewentualny chaos w parcie...
<iskra dostaje ataku kaszlu>
No cóż. Szczerze mówiąc widać że part był
pisany w chorobie...
QUOTE |
Powoli zbierali się do drogi, kiedy w krzakach zadarł się kruk |
QUOTE |
Thant pomyślał, że to kolejny zły znak, a po usłyszeniu kolejnego krakania stwierdził, że zdarzy się naprawdę coś niemiłego |
QUOTE |
Czarodziejka odruchowo chwyciła za schowany pod koszulą medalion, a nieznajomy zmrużył oczy na ten widok. Nagle Shani poczuła jak medalion rozpala się i parzy ją w ciało. Krzyknęła z cicha, wydarła go spod koszuli i rzuciła na ziemię. Jej szare oczy spojrzały pytająco, ale i z przerażeniem, na przybyłego mężczyznę. Ten tylko przykucnął i podniósł medalion - owalny bursztyn z zamkniętą w środku ćmą. |
QUOTE |
Thant westchnął z rezygnacją, ale przynajmniej teraz nie będą podróżować po omacku. |
Matoos, dzięki za wypunktowanie błędów.
doceniam. i zapewne to mi się przyda... co za piękne zdanie, ale nie chodzi
w nim o docenianie A wątek miłosny? Nie będzie, a przynajmniej nie pomiędzy
Shani a Thantem... zresztą, po cholerę Ci wątek miłosny? przyjaźń już Ci nie wystarcza?
i to wcale nie jest zjechanie - nawet nie poczułam
a tak poza tym to zdradze Ci małą tjemnicę... Aislin
żyje (co prawda nie długo pożyje, ale zawsze coś) i zgadnij dla kogo
pracuje?
... a do zakończenia jeszcze daleko
Thant poszedl i nie wrocil, a potem sie
nagle pojawil...
nieee... musze to przeczytac jeszcze raz jak bede
przytomniejsza. Wszystko.
Ogolnie to nie jest zle, tylko jakies takie...
nudnawo-mdle sie robi... za malo sie dzieje
a gdzie kreff? jestem zadna krfffi... i milosci. W
kazdej ksiazce przewija sie gdzies milosc. w kazdej...
(nie no,
zartuje przeciez ^^" i tak kupuje to =D)
*
Wysoka kobieta ukryta między
konarami drzew obserwowała czarodziejkę z Zerowego Kręgu, wokół której
krążyła śmierć, wojownika będącego w posiadaniu Raido, wojowniczkę o
zmiennym sercu, wampira, którego obecność nie była nawet w najmniejszym
stopniu przypadkowa i Górskiego Gryfa w masce człowieczeństwa. Uśmiechnęła
się pod nosem i oparła o buk. Teraz wszystko przyspieszy kroku. Jej
przeznaczenie także.
*
Umieszczone na ścianach świece rzucały
stłumione światło na kamienne mury. Sala była niewielka ,a źródłem ciepła
były dwa kominki umieszczone po przeciwnych stronach. Ściany były pokryte
gobelinami przedstawiającymi jedenaście broni wytworzonych z resegium wraz
z ich obecnymi właścicielami. Płomienie świec oświetlało je w nieznacznym
stopniu. Przy jednym z kominków stał obszerny fotel obijany miękkim
materiałem. Siedział w nim barczysty mężczyzna o zimnych oczach, w których
odbijały się płomienie. Jego posępny wyraz twarzy jeszcze przybrał na sile,
gdy w sali rozległo się pukanie do wielkich drewnianych drzwi, a zaraz potem
kroki. Przybyły mężczyzna stanął za fotelem. Blask świec sprawiał, że jego
białe włosy wydawały się złote.
- Mistrzu Nemetodzie... - zaczął.
-
Po tonie twojego głosu, Aislinie, mniemam, że nie przyniosłeś mi tego czego
pragnę - mruknął leniwie Mistrz Hatterio, przerywając przybyszowi.
-
Proszę mi wybaczyć - tłumaczył się - To przez atak jej towarzysza, a w
dodatku Navis zdradziła.
- Zdradziła?
Nemetod nieznacznie poruszył
się na fotelu. Jego oczy zabłysnęły niebezpiecznie. Nie wykonał jednak
żadnego gwałtownego ruchu, który mógł świadczyć o jego irytacji. Aislin
pomyślał, że Mistrz Hatterio imponuje mu swoim opanowaniem. Ten wstał bez
słowa i podszedł do gobelinów. W milczeniu przyglądał się każdemu z nich.
Jego wzrok zatrzymał się dłużej na Flekerim - wojowniku, który okazał się
za słaby by sprostać mocy drzemiącej w Hegalu. Oficjalnie wieści o nim
zaginęły od kiedy wyruszył do Zerowego Kręgu, ale Nemetod bardzo dobrze
wiedział co się z nim stało. Mimo iż sam nie był posiadaczem broni z
resegium jego moc była wystarczająca by wysyłać swą świadomość do
najważniejszych wojowników Hatterio. Był to jednak zabieg wysysający spore
zapasy energii więc wykorzystywał go tylko gdy zachodziła taka potrzeba.
Jeszcze raz omiótł wzrokiem wszystkie gobeliny. Większość legendarnych
wojowników opuściła bractwo. Pozostali tylko Vivid, Res, Rutan i Hai. Ale
tego ostatniego powinien skazać na banicje za nieposłuszeństwo, a tym czasem
skazał go na życie w zamkniętej komnacie jak więzień. Właściwie to żałował,
że nie zabił go wtedy, gdy osiem lat temu obdarował jakiegoś przybłędę
mieczem Raido. Hai twierdził uparcie, że Akain przed swoją śmiercią wybrał
właśnie tego chłopca jako spadkobiercę swej broni. Jednak to wszystko nie
trzymało się logicznej całości. Fakt faktem, że Akain przejawiał
umiejętności jasnowidzenia, ale... Nemetod westchnął w duchu i skierował
wzrok na gobelin z Raido przedstawiający młodego chłopca trzymającego
niepewnie miecz w dłoniach. Po tym jak mały Thant uciekł zabierając ze sobą
broń nie mógł go odnaleźć. Zaklął w duchu. Dobrze, że chociaż zdołał
zamazać mu pamięć. Nie miał jednak pewności jak długo wytrzyma zaklęcie pod
naporem mocy Raido. Świadomość, że chłopak może się zorientować jak bardzo
potężną broń posiada wcale nie napawała go dobrym humorem.
- Myślałem, że
wojownikami Hatterio mogą zostać wyłącznie mężczyźni - odezwał się nagle
Aislin wpatrując się w jeden z gobelinów, znajdujących się na przeciwnej
ścianie, a tym samym zakłócając rozmyślania Nemetoda.
- Źle myślałeś
-odpowiedział podchodząc do niego wolno - To Dea. Jedyna kobieta w zastępach
Hatterio. Pierworodna legendarnego wojownika posiadającego Berkannana.
-
Ładna - skomentował krótko Aislin.
Rzeczywiście miał rację. Dziewczyna na
gobelinie miała pełne usta i duże oczy. Długie włosy, przewiązane na czole
czarnym rzemykiem, padały jej na ramiona. Ubrana była w skromną szatę tak by
nie uwidaczniać kobiecych kształtów, co jednak niezbyt odniosło skutek.
- Powinieneś już iść - rzekł nagle Nemetod siadając w fotelu.
Aislin
spojrzał na niego nieco zaskoczonym wzrokiem po czym wycofał się tyłem tak,
jakby nie ufał Mistrzowi Hatterio. Ten z kolei nie spuszczał z niego swych
przenikliwych, szarych oczu. Kiedy Aislin odwrócił się by otworzyć drzwi
Nemetod błyskawicznie sięgnął po opartą o fotel kuszę i wymierzył bełt w
plecy wojownika.
- Jeszcze raz przepraszam za popełniony błąd - wojownik
odwrócił się do Mistrza twarzą i wtedy zobaczył kuszę, a jego oczy
rozszerzyły się w niemym zdziwieniu.
Zaraz potem bełt tkwił już w jego
sercu. Aislin charknął i upadł twarzą na kamienną posadzkę. Nemetod patrzył
na jego martwe ciało jeszcze przez chwile, po czym wstał i wolnym krokiem
podszedł do trupa. Oparł stopę o jego klatkę piersiową.
- Zapewniam cię,
że już nigdy go nie popełnisz - rzekł spokojnie Nemetod. Pochylił się i
wyszarpnął bełt - Wybacz, przyjacielu, ale nie mogę pozwolić by ktokolwiek
dowiedział się o układach Bractwa Hatterio ze zwykłymi rzezimieszkami. Dobre
imię zakonu nie może zostać splamione.
*
_____________________
poprzedni part nieco
poprawiony, zgodnie ze wskazówkami, chyba
trupa leżącego na kamiennej posadzce dedykuje
Egwadien XD
a miłość jest... np. miłość Thanta do sake (; (choć jakby
zanika... ale to nic, w kolejnym parcie zaleje go w cztery dupy
)
QUOTE (iskra @ 30-01-2004 20:06) |
Ale tego ostatniego powinien skazać na banicje za nieposłuszeństwo, a tym czasem skazał go na życie w zamkniętej komnacie jak więzień. |
Mniamuś ^^ - faktycznie pewnie niedoróbki są
^^ - ale bardziej literówki i interpunkcja (+ troszkę stylistyki), niż
cokolwiek innego - miło się czyta, a ostatni part - ciekawy
- oby tak dalej - czekam na przyspieszenie prac nad
następnym
Shani zerknęła na Rayela. Wędrowali już
pół dnia, a tajemniczy mężczyzna nawet nie okazał cienia zmęczenia. Podobnie
Sagittarius. Obaj szli z przodu, zaś kobiety i wojownik jechali za nimi na
wierzchowcach. Młoda czarodziejka długo wpatrywał się w plecy nowonabytego
towarzysza. Starała się ułożyć wszystkie części łamigłówki. Bursztynowy Gryf
był kluczem do Amber, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Rayel
najwyraźniej potrafił odczytać znaki na bursztynowym dysku, ale co do tego,
że prowadzi ich w dobrą stronę już nie miała takiej pewności. Intrygujące
wydawało się również jego zainteresowanie medalionem, który zawsze nosiła
pod koszula. Był to prezent od jej matki. Ta z kolei otrzymała go od swojego
pradziadka. Shani zakaszlała nagle mocno i wszystkie pary oczu zwróciły się
w jej stronę.
- To nic – odparła stanowczo.
Jej towarzysze
odwrócili wzrok. Czarodziejka skrzywiła się. Jej stan pogarszał się i coraz
trudniej będzie jej ukrywać chorobę, a nie chciała by inni troszczyli się o
nią jak o małe zwierzątko ze złamaną kończyną, które czeka śmierć, jeśli nie
będzie mieć opieki. Jednocześnie miała świadomość, że jej towarzysze czegoś
się domyślają. Nie sposób było się nie domyśleć. Zastanawiała się czy jeśli
ujarzmiłaby swoją moc to mogłaby pokonać chorobę i w jednej chwili naszła ją
ochota by spróbować bez względu na skutek. Strach jednak zaraz ostudził jej
zapał. Kto wie co mogłoby się zdarzyć.
- Jest chora? – spytał
Rayel szeptem wampira, a gdy ten nieznacznie przytaknął zadał kolejne
pytanie – Jak długo... ?
- Boisz się, że Twoja Shinova nie zdąży
naprawić błędu pierworodnych? – spytał kpiąco Sagittarius.
Rayel
zignorował pytanie wampira i pogrążył się w rozmyślaniach. Czuł, że to Shani
jest jego Shinovą, ale to Thant był spadkobiercą mocy i przeznaczenia. Dusze
czarodziejki i wojownika jakby przenikały się, uzupełniały. Ale przecież to
niemożliwe. Shinovą zostawał przecież pierworodny potomek Kimahriego. W
takim „systemie” nie ma miejsca na... Chyba, że w jednym z
pokoleń narodziły się bliźnięta...
- Nie martw się – rzekł
poważnie wampir, myśląc najwyraźniej, że milczenie Rayela jest wyrazem
martwienia się o Shani – Zdąży... Jeśli tylko się pospieszymy.
Rayel słyszał jego słowa jak przez mgłę. Swą uwagę skupił na wibracjach
potężnej magii, którą wyczuwał. Pojawiła się nagle, ale z każdą chwilą
rosła. Miał niejasne wrażenie, że lada chwila czeka ich coś niebezpiecznego.
Zerknął na wampira i spostrzegł, że i on to czuje, może nie w tak dużym
stopniu, ale jednak. Rayel z każdym kolejnym krokiem zaczął umacniać się w
przekonaniu, że prowadzi wszystkich na pewną śmierć. Tak wrogiej energii nie
czuł już od dawna kiedy to... Kiedy co? Jego pamięć znów odmówiła mu
posłuszeństwa, a on kolejny raz zapragnął by Seelion jeszcze żył.
-
Flekeri! – syknęła Shani – Rusz się, ty głupi ośle.
Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli za siebie. Czarny koń stanął w miejscu
nie chcąc postąpić nawet jednego kroku, nie zważając przy tym na słowa swego
jeźdźca. Czarodziejka zeskoczyła z niego wściekle (postępująca choroba
sprawiła, że była bardziej rozdrażniona niż zwykle) i złapała za wodze.
Pociągnęła go w swoją stronę lecz zwierze nadal stało w miejscu, a jego
przenikliwe czarne oczy wyrażały troskę, a zarazem niewzruszenie.
- O
co chodzi? – Thant przewrócił oczami.
- On też to czuje. –
szepnął zdziwiony Rayel i zmarszczył brwi.
- Powinniśmy przeczekać
tutaj noc - rzekł stanowczo Sagittarius. Droga stawała się niepewna i
niebezpieczna. Przeczekać. Tak, to jedyne co mogą teraz zrobić nie ryzykując
uszczerbku na zdrowiu.
Shani zdrętwiała. Każde poczynania spowalniające
wyprawę wprawiały ją w złość. Wiedziała, że ona nie może czekać. Tym razem
do jej oczu zaczęły napływać łzy. Cała świadomość zbliżającej się śmierci
spłynęła na nią nagle i oplątała swoimi mackami. Pomyślała o przyszłości,
której przecież nie ma i w jednej chwili ogarnęła ją furia nienawiści, że
coś takiego przytrafiło się właśnie jej, choć tak bardzo pragnęła żyć.
Ścisnęła wodze Flekeriego tak mocno, że aż zbielały jej kostki palców, a
zaraz potem je rozluźniła próbując się uspokoić, co zaowocowało tylko
większym napięciem. Trwająca kilka sekund burza w jej głowie wydawała jej
się wiecznością, aż w końcu wydarła się na zewnątrz. Shani szybkim,
zdecydowanym krokiem podeszła do wampira i podniosła na niego roziskrzony
wzrok.
- Nie możemy czekać! – warknęła – Ja nie mogę
czekać!
Jej dłonie uniosły się. Nie bardzo wiedziała co chce
zrobić, uderzyć go czy tylko bezradnie położyć dłonie na jego piersi. Nie
musiała się jednak długo nad tym zastanawiać. Sagittarius chwycił ją mocno
za nadgarstki, zbyt mocno, ale nie był do końca pewien jej reakcji. Shani
przez chwilę się wyrywała, ale zaraz potem spuściła głowę, a jej ciałem
wstrząsnął spazmatyczny szloch. Wampir bez słowa przytulił ją myśląc, że
mają naprawdę mało czasu skoro zaczęła reagować w taki sposób.
- No
dobra. – rzucił lekko Thant starając się by jego głos brzmiał
lekceważąco, ale w jego oczach tańczył niepokój o czarodziejkę z Zerowego
Kręgu. – Czy ktoś może mi w końcu wyjaśnić o co tu tak naprawdę
chodzi?
- Nie – rzekł głucho wampir.
Oczy Navis
zabłysnęły.
*
Ogień tańczył nad rozjarzonym drewnem.
Jego nikły blask rzucał cienie na otoczenie. Gdzieś w oddali sowa wydała
złowrogi okrzyk. Shani wzdrygnęła się i jeszcze bardziej skuliła w sobie.
Zaczynam tracić nad sobą panowanie, pomyślała z goryczą. Patrzyła w
płomienie beznamiętnym wzrokiem. Wyglądała tak, jakby nie była świadoma
obecności towarzyszy, a jednak myślała właśnie o nich i o tym jak powinna
się teraz zachować. Nie potrafiła spojrzeć im w oczy, bała się tego co w
nich zobaczy, a mimo to obrzuciła ich nieco znudzonym spojrzeniem. Rayel
siedział tyłem do ogniska z kolanami podciągniętymi pod brodę. Mała drzemka,
co? Czarodziejka uśmiechnęła się nieznacznie. Navis czyściła broń, choć
robiła to zaraz po rozpaleniu ogniska. Shani przerzuciła wzrok na Thanta i
drgnęła nieco zaskoczona. Młodzieniec patrzył na nią czujnymi orzechowymi
oczami. Nie potrafiła tego znieść i odwróciła głowę. Thant patrzył na nią
jeszcze przez chwilę, po czym podszedł i usiadł obok niej, ale w takiej
odległości by nie dotknąć jej ciała tak, jakby chciał zademonstrować swój
dystans w stosunku do dziewczyny.
- Co się dzieje, Shani? – rzekł
łagodnie, a ton jego głosy był tak bardzo odmienny od tego, którym
posługiwał się na co dzień.
Shani milczała długą chwilę zastanawiając
się co odpowiedzieć. W końcu pokręciła tylko przecząco głową ze smutnym
uśmiechem. Bo też co mogła mu odpowiedzieć? Prawdę, przemknęło jej przez
myśl. Bardzo chciała tę opcję odrzucić, ale czuła też nieodpartą chęć
powiedzenia tego na głos. Umierała i nic już nie można było zrobić. Nic
prócz darzenia do Amber.
- Shani... – westchnął Thant i poruszył
się niespokojnie zaskoczony własnymi słowami.
- Umieram –
szepnęła cicho.
Chłopak powtórzył w myślach jej słowa kilkakrotnie
jakby nie rozumiał ich znaczenia. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i
umilkł na kilka długich chwil. Czarodziejka była mu za to wdzięczna. Nie
chciała słyszeć, że wszystko będzie dobrze. Gdyby to powiedział chyba by
gorzko się roześmiała.
- Żałuję, że nie mogę ci pomóc – rzekł w
końcu Thant i wstał. Popatrzył na nią i odszedł na przeciwną stronę. Usiadł
w takiej pozycji jak Rayel.
Shani była mu wdzięczna za to, że nie
zadawał zbędnych pytań, nie starał się niczego zrozumieć tylko przyjął
realny fakt. Przez chwilę zastanawiała się co zobaczyła w jego oczach.
Współczucie, troskę, smutek? Chyba wszystko na raz, pomyślała z lekkim
rozbawieniem, bo takie uczucia kompletnie nie pasowały do tego chłopaka.
Jednocześnie poczuła coś w rodzaju tęsknoty. Za czym, zadała sobie w duchu
pytanie i szybko wyrzuciła je z umysłu. Teraz nie miała czasu na nostalgię.
Kaszlnęła zatykając usta. Robi się dramatycznie. Uśmiechnęła się do swoich
własnych myśli, jak ktoś kto już nie ma siły płakać i pozostaje mu tylko
śmiać się ze swojego własnego losu. Czuła drapanie w płucach.
-
Sagittariusie – szepnęła, a gdy jej nie odpowiedział rozejrzała się
nieco zdezorientowana.
- Zaraz po tym jak rozbiliśmy się tutaj zniknął
między drzewami. Mówił, że idzie nazbierać dla ciebie ziół – rzuciła
beznamiętnie Navia – Obok ciebie jest czarka z tym jego ziołowym
gównem. Radził byś to wypiła.
Shani zamrugała oczami. Wzięła naczynie
do rąk i powąchała. Piskusja. Wypiła chętnie prawie całą zawartości.
Wierzyła... Chciała wierzyć, że to pomoże przedłużyć jej życie i zmniejszyć
ból w płucach. Nagle przeszyło ją dziwne przeczucie, złe przeczucie. Zerwała
się na proste nogi. Navia spojrzała na nią nieco cynicznie dając wyraz
swojej dezaprobaty, a może czegoś innego.
- W którą stronę poszedł?
– spytała wojowniczka czując suchość w ustach. Miała wrażenie, że coś
musi się stać.
- Tam – wojowniczka wskazała na lewą stronę, a
potem patrzyła jak Shani znika w mroku lasu. Uśmiechnęła się przy tym, a
uśmiech ten mógł znaczyć wszystko i nic.
- Mam złe przeczucia –
mruknął Thant patrząc w tą samą stronę co wojowniczka.
I masz rację,
pomyślała Navis. Nigdy nie wątpiłam w twoją intuicję.
*
Shani rozglądnęła się nieco zdezorientowana po lesie. Zastanawiała się co
wzbudziło w niej taką reakcję. Przecież zaczęła już wierzyć wampirowi, więc
dlaczego...? Urwała w połowie myśl i zaczęła nasłuchiwać. Wiatr zatargał
koronami drzew. Stała nieco drętwiała wytężając słuch niemalże aż do bólu.
Trwała tak przez kilka minut tracąc poczucie czasu. W końcu rozluźniła
mięśnie. Przez to widmo śmierci zaczynam wariować, pomyślała chcąc przekonać
samą siebie o tym fakcie. Bo przecież nie mogła słyszeć ssania, prawda? Bo
to oznaczałoby... Oznaczałoby, że ten krwiopijca wszystkich nas oszukuje .
Nie myśląc o tym co robi rzuciła się biegiem w stronę odgłosów. Gałązki
krzewów drapały ją po twarzy, ale nie zwracała na to uwagi. Las zaczął się
nieco przerzedzać, a odgłosy nasilać. Przystanęła tak nagle jak zaczęła biec
i oparła się plecami o najbliższe drzewo. Bała się tego co mogła zobaczyć.
Wzięła kilka głębokich oddechów i zaczęła iść spokojnie, właściwie to się
skradała. Czuła jak jej serce próbuje się wyrwać z piersi. Z każdym kolejnym
krokiem uczucie obecnego zła stawało się silniejsze. Pierwsze co zobaczyła
to kopyta białego jelenia. Shani stanęła i jeszcze raz wzięła sześć
głębokich oddechów. Postąpiła kilka kolejnych kroków i zamarła. Do białej
szyi jelenia przylgnęły usta wampira. Czarodziejka wydała zduszony krzyk.
Wampir zwrócił w jej stronę twarz. Jego oczy wyrażały bezwzględność. W
kącikach ust sączyła się krew. Dziewczyna poczuła nagle gniew.
-
Oszukiwałeś mnie – szepnęła wrogo – Przez cały czas.
Nie
mogła nad sobą zapanować. Starała się wywołać najpotężniejsze zaklęcie na
jakie było ją stać, ale z niewiadomych jej przyczyn nie mogła przywołać
nawet światła. Wykrzywiła usta w zaskoczonym, a zarazem wściekłym grymasie.
Wampir wstał, otarł rękawem usta i podszedł w jej stronę kilka kroków.
- Piskusja neutralizuje magię, moja droga – uśmiechnął się zimno -
To właśnie sprawia, że twoja choroba nie postępuje.
Shani nie mogła
patrzeć na jego tryumfujący wyraz twarzy. Gniew narastał w niej z każdą
chwilą. W przypływie siły ułamała suchą gałąź drzewa stojącego obok niej i
skupiła wzrok na klatce piersiowej wampira.
- Jeśli trzeba zniszczę cię
gołymi rękoma – warknęła i ruszyła w jego stronę.
Sagittarius
uśmiechnął się jeszcze szerzej ukazując zakrwawione zęby i gdy dziewczyna
była już przy nim unosząc prowizoryczny kołek chwycił jej nadgarstki i
odepchnął z taką siłą, że upadła. Patrzył na nią z góry z lekkim uśmiechem.
Przez chwilę zdawało się Shani, że jest on smutny. I to jeszcze bardziej ją
rozwścieczyło. Zerwała się i ponownie zaatakowała wampira. Tym razem gołymi
rękami. Sagittarius bez zbędnej zabawy przewrócił ją na trawę i usiadł na
niej okrakiem przyciskając jej nadgarstki do ziemi. Przez chwilę wyrywała
się gwałtownie.
- Puszczaj! Puść mnie natychmiast!
-
Najpierw wysłuchasz – powiedział bez emocji.
Spojrzała na niego z
obrzydzeniem i zaczęła krzyczeć. Wampir przewrócił oczami w geście
znudzenia. Przygryzł sobie wargę tak, że po brodzie zaczęła mu spływać
strużka krwi. Shani zdrętwiała. Korzystając z tego, że jej twarz była
nieruchoma Sagittarius nachylił się nad nią tak by krople krwi spadły na jej
policzek. Dziewczyna poczuła na skórze zimny dotyk wampirzej krwi i wydała z
siebie zduszony jęk.
- Wydaj z siebie jeszcze choć jeden dźwięk, a
gwarantuje ci, że poczujesz smak mojej krwi – zagroził wampir, a Shani
pokiwała twierdząco głową.
- Nigdy nie chciałem być wampirem, wiesz?
– zaczął, a krew kapała jej tym razem na dekolt – Mniejsza o to
w jakich okolicznościach stałem się krwiopijcą, ale nie stałem się nim z
zamiłowania. Pijałem ludzką krew, to prawda, i czułem do siebie obrzydzenie,
bo niezmiernie mi smakowała, zwłaszcza młodych kobiet. – skupił wzrok
na szyi Shani, a ta przełknęła ślinę – Ale nie chodziło mi tylko o
smak. W tym, że wampiry żyją krwią ludzi jest trochę przesady, ale bez niej
nasze ciała gniją od środka i czujemy... cóż, ogromny dyskomfort, choć to
mało powiedziane. Starałem się więc znaleźć sposób. Udało mi się zaledwie
kilkanaście lat temu. Widzisz, w przeciągu blisko czterystu lat człowiek...
– urwał i zaśmiał się cicho, strasznie - ... wampir może przeczytać
wiele książek. Z jednej z nich dowiedziałem się, że połączenie zioła
orisanto z owadożerną rośliną hvar daje napój, który sprawia, że mogę się
zadowolić chociażby krwią szczura – skrzywił się – Choć ta jest
wybitnie obrzydliwa. W każdym bądź razie smak zwierzęcej juchy zwyczajnie
zapijałem.
Shani otworzyła już usta by coś powiedzieć, ale zamknęła je
szybko.
- Mądra dziewczynka – pochwalił ją cynicznie Sagittarius.
Patrzył na nią przez chwilę, po czym podjął monolog – Opuściliśmy
jakiś czas temu tereny, na których rosła hvar, a mając tylko orisanto mogę
się zadowolić krwią białego jelenia, oczywiście wyłączając ludzką. Nie pytaj
jak to działa, bo sam nie wiem, ale najważniejsze jest to, że nie napadam
niewinnych wieśniaków. Tak więc aż tak bardzo nie skłamałem. –
uśmiechnął się jakby z tryumfem.
Shani nie wytrzymała. Otworzyła usta
by powiedzieć, że gówno ją to obchodzi, ale zanim z jej ust wydobył się głos
wampir złożył na nich pocałunek. Czarodziejka poczuła nie tylko zimny i
nieprzyjemny język Sagittariusa, ale i obrzydliwy, szorstki i wręcz cuchnący
smak jego krwi. Otworzyła szeroko oczy w geście niewypowiedzianego
przerażenia. Chwila ta trwała dla niej całą wieczność. W końcu wampir zszedł
z niej niespiesznie, niemal leniwie. Shani próbowała wstać, ale wylądowała
na czworakach patrząc niewidzącymi oczami w ziemie. Wampir rzucił jej pod
nogi swą skórzaną torbę.
- Masz tam zapas piskusji. Jeśli będziesz pić
regularnie to powinnaś dożyć do Amber – mówił z lekkim usmiechem.
Shani słyszała go jak przez mgłę. W ustach czuła smak zgnilizny.
Zwymiotowała. Właśnie na to czekał Sagittarius.
- Skoro dokonałaś już
formalności to prosiłbym cię o powrót do twoich towarzyszy. Chyba że chcesz
dołączyć do mojej niedokończonej uczty – spojrzał na martwego
jelenia.
Czarodziejka wzdrygnęła się. Chwyciła torbę i przycisnęła
mocno do piersi. Czuła do siebie obrzydzenie. Wstała i chwiejnym krokiem
ruszyła w stronę ogniska, starając się nie oglądać za siebie. Kiedy znikła
wampir wbił zęby w szyję zwierzęcia. Zimna, pomyślał z odrazą, ale zaczął
ssać.
*
____________________
Ostatnio
zapuściłam ten wątek (mało powiedziane...), wiem i błagam o wybaczenie. Moje
plane dokończenia tego opowiadania w szybkim tępie legły w gruzach i wątpie,
że przyspieszy (choć jak drgnęło to kto wie ). Sami
rozumiecie - matura i te sprawy.
Pozdrawiam wytrwałych w czytaniu
tego wątku (:
jummy!
Smacznego
Cieszę
się, że Ci się przypomniało o opowiadanku. =)
Cały czas razi mnie
sformuowanie "rozglądneła" itp. Lepiej brzmi
"Rozejrzała" .
I w poprzednim parcie na początku powyarza się
"była"
To tyle czepiania.
Dziękuję za
dedykacje =)) Czuje się usatysfakcjonowana. Następnym razem chce jelenia =[
=P
Iskierka a ty jeszcze na forum ? =) Hhehe =)
Egwadien, nie znasz mnie, ale ja ciebie ze :słyszenia" =) tesh nadal tu
jestes. Mnie dawno stąd wywialo =) efff...Ten fick ledwo pamietam wiec
zaczne czytac go one more time =P =***
zaraz po przeczytaniu Wilczej Krwi dorwałam
się do tego. Pochłonęłam równie szybko, jak poprzedni ffick, ale czuję się
nienasycona. Czemu tego tak mało?
dobra, przejdźmy do
konkretów.
jest praktycznie tylko jeden błąd, który mnie
najbardziej razi. "tępo". Nie uważasz, że powinno być chyba przez
"em"?
co do stylistyki to jakieś tam może i są, ale szczerze
mówiąc - nawet nie pamiętam gdzie. Ortów (poza tępem) raczej nie widzę,
częściej literówki, ale one nie przeszkadzają tak strasznie.
i
co, nie ma żadnego audiotele?
czuję się zawiedzona
ps. Shaini cholernie kojarzy mi się z Holly z Fowla. Ale raczej wątpię,
żebyś się na niej wzorowała. A ta jej choroba...Coś na kształt naszej
gruźlicy?
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)