Zamieszczam mojego ficka, narazie fragment
maleńki, mam nadzieję, że później się troszkę rozrośnie
=)
______________________________________________________________
__________
***
Shaga obudziła nieobecność. Przejechał nerwowo ręką
po posłaniu i stwierdził, że jego żony nie ma. Cisza wisiała nad nim jak
szara chmura, przynosząc jedynie gorąco budzącego się dnia i zdziwienie.
Chirara nie często znikała. Czasem zdarzało jej się zrywać na damskie plotki
czy przepadać w chłodnym lesie, ale zwykle uprzedzała go poprzedniego
wieczora lub zostawiała kartkę z krótkim, ciepłym, uspokajającym liścikiem.
Spojrzał na stół – kartki nie było. Ubrał się szybko, po drodze
chwytając porzuconą pajdę czerstwiejącego chleba i wybiegł z domu. Poranek
zaatakował go żarem wylewającym się z nieba, ospałe muchy ciężko brzęczały w
powietrzu, a kurz osiadał lepko na butach i ubraniu. Shag szedł szybko,
kierując się prosto ku domowi Kairy, najlepszej przyjaciółki Chirary.
Kobieta stała w ogrodzie, ręce do połowy zanurzając w spienionej wodzie w
miednicy. Miała mocne ramiona i szerokie biodra, a w pasie obejmowała ją
strachliwie pięcioletnia dziewczynka. Dwuletni chłopiec siedział na
zakurzonej dróżce z rozdziawioną buzią wpatrując się w przybysza. Na widok
Shaga, Kaira podniosła rękę do oczu, osłaniając się przed słońcem i
zmarszczyła czoło.
-Czego cię ty demony niosą, ha? – spytała
niskim, ciepłym głosem – A stało się co?
-Nic, Kairo, nic ważnego.
– uśmiechnął się – Przyszedłem zobaczyć, czy Chirary u was nie
ma, ale widzę, że zajęta jesteś. A nie widziałaś jej może?
Uśmiechnęła
się porozumiewawczo do niego i pogroziła palcem.
-Aj, pilnujesz jej jak
pies owiec. Nie bój się o nią, to mądra kobieta, poradzi sobie. Ty lepiej na
gospodarkę idź, końmi się zajmij, krowy oporządź, bo widzę cni ci się, jak
tylko dziewczyna wypuści się gdzieś, odpocząć trochę. Na targ pewno
pojechała, widziałam ją dzisiaj rano. Z workiem podróżnym i sakwą u boku
szła – musi być, na targ szła.
-Nic mi nie mówiła.
Kaira wydęła
pulchne policzki i wzruszyła ramionami.
-Ja tam nie wiem, jakie tam
między wami układy są. – powiedziała, pochylając się nad miednicą.
– Jedno ci powiem: nie turbuj się teraz, jak do wieczora nie wróci,
tedy będziesz się martwił. A teraz idź, chyba, że chcesz mi prać
pomóc.
Shag uśmiechnął się miło, podziękował i wrócił do domu. Konie
wypuścił na padok, krowy wydoił i wyprowadził na pastwisko, a kurom sypną
ziarno, szczodrzej niż zwykle. Potem porąbał drewna, ogarnął podwórzec,
naprawił wóz, co mu oś w kole się złamała i w końcu wyszedł na pole
sprawdzić, czy zboże się nie pokładło. Słońce zaszło i ciemność z powrotem
okryła ziemię jak chłodnym szalem. Ale Chirara nie wróciła. Ani tego
wieczoru ani następnego.
No więc...... Gdzieś zauważyłam
dodatkowe literki, to było gdzieś na początku. Kolejne opowiadanie z cyklu
fantasy, na co wskazują imiona bohaterów. Ogólnie jest dobrze, chociaż part
mógł być dłuższy. Ja lecę, bo za parę minut muszę wyjść.
Zapowiada się ciekawie. Trudno jest zacząć
tak, aby zainteresować czytelnika, ale Tobie się udało i mi sie
spodobało.
Tylko:
QUOTE |
Cisza wisiała nad nim jak szara chmura, przynosząc jedynie gorąco budzącego się dni i zdziwienie. |
QUOTE |
luba |
Bardzo fajny fick ... Mimo że to dopiero
początek (bardzo krótki początek) trzyma w napięciu ... i przynajmniej ja chcę wiedzieć co wydarzy się później
... Życzę weny i pozdrawiam.
Kolejny part, nie wiem czy taki dobry. No
ale jest jaki jest. I bijcie mnie za literówki, bo nie zawsze wszystko
widzę.
__________________________________________________________
___________
***
Słońce zastało Shaga już na drodze, spalonej i
zakurzonej wijącej się między zeschłymi polami trawy. Błynsnęło mu w oczy,
sperliło czoło i oświetliło krajobraz. Miecz o rękojeści owiniętej skórą,
dawno nieużywany, przyzwyczajał się na powrót do swego miejsca przy pasie, a
ręka mężczyzny drgała przy nim niespokojnie od czasu do czasu. Kiedy ożenił
się z Chirarą, porzucił pracę najemnego wojownika i osiadł wraz z nią w
cichej wiosce, gdzie miecz mógł służyć jedynie jako ozdoba bądź zbędny grat.
Śledził żonę zawzięcie, miał wrażenie, że idzie za nią krok w krok,
ale zawsze o kilka godzin zbyt późno. Mieszkańcy wiosek ułożonych wzdłuż
gościńca zapytani o nią, odpowiadali, że „tak, owszem, była tu kilka
dni temu, ale już pojechała”. I zawsze mówili, że była sama. W
pierwszym odruchu strachu Shag wmówił sobie, że została porwana, siłą
uprowadzona, wywieziona w dalekie krainy. Dlatego też wziął miecz, prowiant
i starą, zakurzony skórzany napierśnik – i wyruszył w drogę. Ale im
więcej pytał tym bardziej był zdziwiony. I tym bardziej przekonywał się, że
wyruszyła z własnej woli.
***
Karczma była przepełniona, ludzie
tłoczyli się i popychali. Maxim odepchnął łokciami jakiegoś grubego
jegomościa, zamówił kufel zimnego piwa i trzymając je w ręku przepchnął się
na jedyne wolne miejsce na pobliskiej ławie. Mężczyzna siedzący naprzeciwko
posępnie sączył mętnawy płyn ze swojego kufla. Jeden przelotny rzut oka
przekonał Maxima, że ma do czynienia z człowiekiem swojego
pokroju.
-Tłoczno tu dzisiaj – zagaił nieznajomego – Chamstwo
się z pola zeszło i ławy zalega. A normalni ludzie nawet napić się nie
mogą.
Mężczyzna rzucił mu nieuważne spojrzenie i ponownie zagłębił się w
rozmyślaniach. Miał potężne dłonie. Musi być dobry na miecze, pomyślał
Maxim.
-Upał taki… Tylko desperaci teraz podróżują. – ciągnął
dalej zupełnie nie przejmując się brakiem reakcji z drugiej strony –
Samemu mi się nie chciało z domu ruszać. No, ale robota czeka… A pan
także do najemki? Ostatnio sporo roboty jest, zawierucha między możnymi, to
i wozy cenne kursują po gościńcach jak szalone, a i zbójców nie braknie.
Nieznajomy kiwną głową, burknął coś do swojego kufla i pociągnął spory
łyk.
-A pan złapał coś dobrego ostatnio?
Patrzył mu w oczy wyczekująco
i nachalnie, a w kącikach jego ust czaiła się drwina. Nie będzie mi cham
udawał, że nie słyszy, pomyślał.
-Nie szukam roboty – odparł w
końcu tamten po długiej chwili milczenia. – Chcę tylko spokojnie
dojechać do Lyess.
-A potem?
-Potem… - uśmiechnął się ponuro
– Potem to już moja sprawa.
Maxim zastanowił się czy nie wrazić mu
z powrotem do gęby bezczelnej odpowiedzi, ale się rozmyślił. Wkońcu nie
zwady szukał tylko rozrywki. A ludzie teraz tacy nieskłonni do rozmowy. Tacy
niemili i burkliwi. Już chciał coś powiedzieć, kiedy nad głową przeleciał mu
sztylet, a dookoła rozległ się wrzask. Dwóch ludzi wzięło się za wszarz i
usiłowało dźgnąć krótkimi nożami, kilku innych rzucało w nich dla zabawy
czym popadnie. Niektóre rzeczy były ostre. Karczmarz i jego pomocnicy w
pośpiechu rzucili się rozsuwać stoły i odsuwać krzesła, zgarniając po drodze
wszystko co mogłoby ucierpieć. Maxim postanowił się nie mieszać w kolejną
pijacką burdę (a miał ich już na swoim koncie sporo) i wyszedł z zajazdu na
podwórzec. Wszedł do stajni, aby osiodłać konia. Miecz tkwił nadal w
pochwie. I to był błąd. Bezszelestnie opadł na niego jakiś ciężar i
mężczyzna poczuł na szyi zimną stal.
-Ruszysz się, a zarżnę jak świnię.
– wychrypiał mu ktoś koło ucha. – A teraz odłóż miecz i oddaj
nam sakwę z pieniędzmi. I poczekaj grzeczne aż odjedziemy.
Zareagował w
sposób instynktowny, łapiąc mężczyznę za rękę z nożem i przerzucając go
przez siebie. Rabuś upadł z jękiem na plecy, ale natychmiast zwinął się i
odskoczył, a potem cofnął odsłaniając ścianę za sobą. Stało tam dwóch
kuszników.
-Cholera – wyrwało się Maximowi.
-O tak. Mówiłem,
żebyś się nie ruszał? Chcieliśmy po dobroci. My też nie lubimy, kiedy się
moneta krwią zbrudzi. A teraz nie ma wyboru.
W tym momencie ktoś wszedł
do stajni.
Maxim dał nurka w dół i wpadł do boksu stojącego obok konia.
Wspiął się szybko na ściankę i zanim łucznicy zdążyli się zorientować runął
na nich z góry. Ciął jednego przez tętnicę na szyi, drugi zdążył dobyć
miecza. Spróbował zaatakować z dołu, przenosząc ciężar na lewą nogę, ale źle
stąpną, zachwiał się i Maxim trafił go prosto w skroń, tworząc na niej jedną
małą, śmiertelną rysę. Odwrócił się szukając trzeciego napastnika, ale ten
już leżał bezwładnie u stóp potężnego mężczyzny, z którym Maxim niedawno
rozmawiał.
-Ładna robota – powiedział nieznajomy – Nie zajęło
ci to nawet trzydziestu sekund.
Najemnik uśmiechnął się
szeroko.
-Maxim – powiedział wyciągając rękę. – Najemnik z
Harrod.
-Shag. Mieszkam o dzień drogi stad, w niewielkiej wiosce.
-To
niebezpieczne okolice – odezwał się Maxim. – Jadąc w stronę
Lyess warto mieć towarzystwo.
Shag długo mierzył wzrokiem stojącego przed
nim najemnika.
-Owszem – powiedział w końcu –
Warto.
Trochę ciężko mi się czyta. Bez takiego
polotu, ale mimo wszystko bardzo ciekawe. Gdyby było lżejsze, to nie wiem
czy byłaby taka fajna atmosferka w tym ficku.
I chyba polubię
bohaterów... :)
Ładne opowiadanie (: Fabuły co prada
jeszcze jako takiej nie widać, ale wyknanie mi się podoba. Nawet bardzo
(jeśli pominie się kilka zgrzytów delikatnych). Podobał mi się opis bójki w
drugim parcie. Nu, jestem na tak (:
comment by me (:
No to tera ja.
Nie zauważyłam
błędów ani literówek. Jest coraz ciekawiej, chociaż się trochę gubiłam.
Opisy i dialogi w normie, fantasy rządzi. Czekam na nastepna część.
No i kolejna część =) Mam nadzieję, że nie
najgorsza.
________________________________________________________________
_____
***
Koń okulał pod wieczór. Droga była kamienista i
nieprzyjemna, więc Shag podejrzewał, że po prostu jakiś kamień dostał się do
strzałki. Zatrzymali się na przyległej do gościńca łączce, osłoniętej od
wiatru niewielkim dębowym zagajnikiem. Maxim pochylił się nad chorą nogą
wierzchowca, obejrzał kopyto, po czym wyją szczypce do wyciągania kamieni.
Jego bułana klacz przygryzała nerwowo wędzidło i przestępowała z nogi na
nogę. Co chwila błyskała białkami oczu. Okulały karosz Shaga zachowywał się
spokojniej, ale mięśnie miał napięte, a chrapy wydymały się w dwa miękkie
łuki, gdy wyłapywał zapachy z powietrza. Maxim wyprostował się ściskając w
dłoni niewielki kamień.
-Oto i sprawca problemu. Teraz już będziesz
dobrze szedł, co? – dodał, zwracając się do karosza i klepiąc go
przyjacielsko po szyi.
-Konie się niepokoją – zauważył Shag.
Najemnik wzruszył ramionami i usiadł koło ogniska. Nadziany na patyk,
skwierczał nad płomieniem kawałek mięsa, upolowanego w ciągu dnia królika.
Maxim oblizał się i zatarł ręce. Kąsek pachniał smakowicie po nużącej
całodziennej podróży. Spojrzał na towarzysza. Ten przeżuwał swoje mięso
powoli, zapatrzony w dal i nieobecny duchem. Maxim początkowo miał nadzieję,
że towarzystwo rozwieje nudę podróży, ale szybko przekonał się, że potężny
mężczyzna rzadko odpowiada na pytania, a jeszcze rzadziej mówi coś sam z
siebie. Nie przeszkadzała mu jednak rozmowa z samym sobą, potrzebne mu były
tylko od czasu do czasu potakujące pomruki kompana, które go upewniały, że
tamten jeszcze żyje. Lubił mówić i nie zamierzał przestawać z takiego
błahego powodu, jak brak zainteresowania drugiej strony.
Wiatr był ciepły
i przyjemny, niósł ze sobą zapach lasu, jagód i ziół. Księżyc świecił jasno,
okrywając okolicę na wpół magicznym blaskiem i tworząc fantastyczne cienie w
zagłębieniach terenu i wokół kęp roślinności. Wokół wisiała cisza,
przerywana tylko z rzadka poparskiwaniem koni i ich niespokojnymi
stąpnięciami. Maxim zasnął szybko, ale spał czujnie, przyzwyczajony do
spania na otwartym terenie, gdzie zewsząd może zjawić się zagrożenie. Miecz
leżał pod zwiniętym płaszczem, służącym mu za poduszkę.
Obudził go
szelest.
Nie zdradził się nawet drgnieniem, spod półprzymkniętych powiek
obserwował okolicę. Kątem oka zauważył, że Shag również nie śpi, jego
powieki drgały lekko, kiedy spoglądał w bok. Znowu szelest. Ktoś jest koło
ogniska, pomyślał Maxim, delikatnie przesuwając dłoń ku rękojeści miecza.
Kroki. Intruz minął ich posłania i skierował się w stronę gościńca.
Otworzyli oczy. Był to młody chłopiec o lekkiej budowie, sugerującej
delikatność kości i ciała. Spojrzał pytająco na Shaga. Ten gestem nakazał mu
ciszę, jednocześnie wpatrując się w niego intensywnie. Chłopak lekkim
krokiem wszedł na gościniec i ruszył w stronę Lyess. Przez ramie miał
przerzuconą niewielką torbę. Po chwili zniknął im z oczu.
-Znasz go?
– spytał Maxim, pozornie obojętnym tonem. Nie mógł nie zauważyć
zaskoczonego, niedowierzającego spojrzenia, jakim jego towarzysz obserwował
przed chwilą chłopca. Ty coś ukrywasz, pomyślał. Nieładnie.
Shag
pokręcił głową.
-Nie znam go. Po prostu.… po prostu kogoś mi
przypomina.
-Kogo?
Potężny mężczyzna zacisnął wargi.
-W sumie to
nikogo. – odpowiedział po chwili – Nawet w tym świetle dało się
zauważyć, że miał jasne włosy i jasną karnację, a osoba którą mam na myśli
wygląda zupełnie inaczej. Nie te rysy, nie ta twarz...
-Przecież ciemno
było, mogłeś nie dojrzeć.
-Zapewniam cię, że wiem o czym mówię. Chodzi mi
tylko…o jego wygląd… Taki delikatny, filigranowy. Zupełnie
jak…
-Jak kto? – Maxim wbił w niego wzrok, bezbłędnie
wykorzystując moment roztargnienia towarzysza. Ten wzruszył ramionami i
odwrócił się. – Jak jakaś kobieta, tak? Twoja kobieta?
-Moja
żona.
Tu cię mam, uśmiechnął się w duchu Maxim. Pewnie nawiała z jakimś
młodszym przystojniakiem, a ty rozbijasz się po świecie próbując ją
odnaleźć. Kpiące słowa cisnęły mu się na usta, ale postanowił przemilczeć. Z
tego co się zdążył zorientować, Shag nie tryskał poczuciem humoru. I nic
dziwnego, pomyślał.
-Odchodzą. Coś musiało się stać. – odezwał się
w ciszy jakiś skrzekliwy głos za nimi. Obrócili się jednocześnie, w ich
dłoniach błyszczały miecze. Ale za nimi nikogo nie było.
-Tu, na górze.
Na drzewie – podpowiedział głos. – Ale opuścicie miecze, nie
zamierzam paść łupem jakiś nadgorliwych bohaterów. Przynajmniej nie tej
nocy.
Spojrzeli. Na gałęzi przycupnął dość wysoki mężczyzna o bladej
skórze. Znad warg wystawały mu kły. Ścisnęli mocniej broń, gotowi do
ataku.
-Mówiłem, żebyście to odłożyli. – powtórzył. – Może i
jestem jedynie niższym wampirem, łatwym kąskiem dla takich jak wy, ale
znajdujecie się w pobliżu wampirzego siedliszcza, a tam, zapewniam was, jest
nas sporo.
-Czego chcesz? – zapytał Shag spokojnym głosem. Opuścił
miecz, jednak go nie odkładał. Maxim podążył za jego przykładem.
-Was
mógłbym zapytać o to samo. W końcu to mój teren polowania. Ale –
dodał szybko, obserwując drgnienia broni w potężnych dłoniach – nie
zamierzam was atakować. Samobójcą nie jestem.
Shag wpatrywał się w
wampira intensywnie.
-O czym ty mówiłeś? Kto odchodzi?
Wampir
zeskoczył z drzewa, miękko lądując na nogach podszedł do nich sprężystym
krokiem. Miał na sobie podartą, czarną pelerynę i czarne spodnie z miękkiego
materiału. Poza tym był nagi.
-Wezwani. Zagubieni. Przeznaczeni. Możesz
ich nazywać jak chcesz. Nie mają swojego imienia, poza jednym, którego
ludziom znać nie wolno.
-O czym ty mówisz? – zapytał Maxim
zbliżając się do wampira. Ale Shag był pierwszy, chwycił go za poły
wygniecionej peleryny.
-Dokąd?
-Puść pan! – obruszył się
wampir. Shag zwolnił uchwyt. – Tego nie wiem. Niewielu wie. Od wieków
nie byli wzywani.
Shag cofnął się. Wampir skoczył i zawisł na gałęzi,
poza zasięgiem ramion i mieczy. Uśmiechnął się, prezentując kolekcję ostrych
zębów. Maxim popatrzył zdezorientowany na towarzysza, ale tamten nie zwrócił
na to uwagi.
-Jedźmy – powiedział – Jedźmy jak najszybciej.
Zaciekawiające . Co prawda przy stylistyce nieco tego tamtego nie bardzo (i
przypomnij sobie pisownie "nie" z różnymi częściami mowy ^^), ale
pod względem fabuły - fajne .
A ostatni fragment ostatniego parta - hmm - fajny
haczyk narracyjny , złapałaś mnie .
Taak... Podoba mi sie. Podoba mi sie początek. Taki prosty. Podoba mi sie rozwiniecie. Takie ciekawe. Podoba mi sie ostatni part. Taki wciagajacy.
No, jednym słowem podoba mi sie .
Są błędy, głównie takie wynikające
zapewne z nieuwagi i tempa pisania, więc nieszczególnie ważne.
Akcja jak
narazie ciekawa, rozwinięta, wciągająca, powoli odsłaniaja się karty, tak
jak lubię, z każdym partem wiadomo więcej i za razem mniej. czekam na cd.
Hmmm... robi się ciekawiej. Naprawdę bardzo
ciekawie się robi. To był, że się tak wyrażę, naprawdę "smaczny
kąsek". Czytanie tego parta sprawiło mi dużą przyjemność. Poza tym
bardzo klimatyczny, mocno podziałał mi na wyobraźnię.
Z literówek,
zwróciłam uwagę (czyt. kiedy skończyłam czytać udało mi się ten błąd z
powrotem odnaleźć =) na:
QUOTE |
(...)przerywana tylko z rzadka poparskiwaniem koni i ich niespokojnymi stąpnięciami. Maxim zasną szybko, ale spał czujnie(...) |
Pisane póóóóźno wieczorem, więc
podejrzewam, że literówek będzie sporo
=)
__________________________________________________________________
__
***
Świt dopadł ich na drodze, rozlał się słonecznym blaskiem i
wyssał krople rosy nieśmiało trzymające się kamieni i traw. Maxim siedział
cicho, zmęczony i zły. Zwolnili trochę tempa, więc korzystał z okazji i
dosypiał w siodle, kołysząc się bezwładnie od czasu do czasu. Shag, nawet
gdyby chciał, nie mógłby zasnąć.Od czasu rozmowy z wampirem czuł jakieś
nierozpoznawalne niebezpieczeństwo wiszące nad jego dotychczasowym życiem.
Oczy z braku snu nabiegły mu krwią, ale nie czuł tego, wpatrywał się uparcie
w horyzont szukając wzrokiem niezgrabnej bryły miasta. Popędzał zmęczone
wierzchowce, ale te wyciągały jedynie szyje, sapały głośno i robiły bokami.
Z ich spoconej skóry unosiła się para. Maxim pomrukiwał coś gniewnie za
każdym szybszym stąpnięciem. Widocznie godzina snu nie wystarczyła ani jemu
ani koniom aby mogli spokojnie nabrać sił. Shag po raz kolejny przeklął w
duchu, że nie zdecydował się jechać sam. Koło południa Maxim porządnie
chrapnął, wstrząsnął się i obudził. Przez chwilę wodził sennym wzrokiem po
okolicy i skrzywił się z niesmakiem.
- Wiem, że ci się spieszy -
ziewnął ostentacyjnie - ale przesadzasz. Upał taki, że ledwo myśleć można,
konie zmęczone... Nie można dopuścić, żeby nam padły. Miejże trochę litości,
człowieku.
Shag patrzył na niego przez chwilę
z niesmakiem, potem westchnął i skinął głową. Rzeczywiście, niebo wydawało
się być rozpalone do białości, wylewało na ziemię potoki żaru. Wszystko co
żywe ucichło i schowało się w cieniu; nawet ptaki umilkły kryjąc się w
gęstwinie. Sprowadzili konie na bok, na ścieżkę do lasu, a potem na
niewielką, ocienioną łączkę przeciętą w połowie strumykiem. Rozkulbaczyli i
rozkiełznali konie, puszczając je wolno na trawę. Wierzchowce najpierw
zaspokoiły pragnienie, potem wytarzały się w trawie, po to, aby brudne, lec
w cieniu sporego dębu. Maxim podłożył sobie siodło pod głowę i przymknął
oczy. Powietrze było gęste od gorąca. Zasnęli szybciej niż się spodziewali.
Z lasu wyszła biało odziana południca, lekko trącając bosymi stopami trawę.
Miała złote włosy puszczone luźno na plecy, zdawać by się mogło, że
przyciągają promienie słoneczne. Pochyliła się delikatnie nad śpiącymi,
wsłuchała w ich westchnienia, ale tknięta jakąś nagłą litością, nie podeszła
bliżej. Odwróciła się na pięcie i pobiegła na pobliskie pole, nękać śpiącego
tam rolnika.
***
- Właściwie kogo tu szukamy, Shag? - spytał Maxim
przeciskając się przez tłum. - Gdybyś mi powiedział, łatwiej byłoby mi
szukać. Naprawdę. Jasnowidzem nie jestem.
Do
miasta dotarli jeszcze tego samego dnia, pod wieczór. Po południowej
przerwie podróżowało im się szybciej i rażniej. Shag odwrócił się z
niechętnie do towarzysza i wydął usta. Nie był w nastroju do rozmowy ani do
tłumaczeń. Burknął coś na temat wygladu Chirary. Maxim gwizdnął przez zęby.
- No tak. Mogłem się domyślić - uśmiechnął się ponuro -Ale w nocy za
wiele nie zdziałamy. Ja proponuję gospodę i kufel zimnego, mocnego piwa. Na
dobry sen.
Shag, chcąc nie chcąc, musiał mu przyznać rację. Weszli
do pierwszej, lepszej gospody, w której akurat nie panowała bójka i zamówili
pokój. Był ciemny i brudny, ale co najważniejsze, miał dwa dość szerokie
łóżka ze względnie czystą pościelą. Zresztą, po dwudniowej podróży i spaniu
na trawie, czystość pościeli miała niewielkie znaczenie.
Maxim zasnął niemal odrazu i
spał głębokim i mocnym snem sprawiedliwego. Shag nie mógł zasnąć, a kiedy
już zapadał w pólsen, pojawiały się przed nim niestworzone majaki i ciężkie,
niepokojące sny. Widział swoją żonę, zupełnie samą, leżącą bezsennie przy
ognisku. Cienie padały na jej twarz, a gdzieś poza nią, gdzieś w powietrzu
unosiła się groza - niemal dotykalna, namacalna. Chirara rzucała się w
dręczącym ją strachu, szeptała słowa, których nie mógł zrozumieć. W końcu
miotnęła się silnie na trawie i usiadła, spoglądając mu prosto w oczy.
"Czego ty ode mnie chcesz?" spytała agresywnie, wypluwając mu
słowa w twarz. Obudził się z ustami otwartymi do krzyku.Usta same ułożyły
się w słowa "Kim są Zagubieni?" Kiedy opadł spowrotem na poduszkę,
zasnął niemal natychmiast. Tej nocy nie śniło mu się już nic więcej.
Południca tańczyła boso w swej wieży.
Naprawdę podziwiam cię. Nie wiem jak robisz, że te słowa:
Świt dopadł ich na drodze, rozlał się słonecznym blaskiem i wyssał krople rosy nieśmiało trzymające się kamieni i traw.
wcale nie ocierają się o patetycznośc, a są poprostu czymś naturalnym. Chciałabym tak pisać .
Mam jedną uwagę: jak piszesz zdanie wypowiadane przez kogoś, to gdy jest koniec, następne zdanie zacznij od nowej linijki - będzie bardzej czytelne.
Pozatym moim zdaniem tutaj:
W końcu miotnęła się silnie na trawie i usiadła,
lepiej słowo miotnęła zastapić rzuciła, czy czymś w tym rodzaju. Tak mi się przynajmniej wydaje
No, ogólnie jest bardzo fajnie. Jestem ciekawa kim są Zagubieni, a to już duuży plus.
***
Ogarnęła izbę, poustawiała gliniane
naczynia na miejscu, ułożyła suknie w zgrabny stosik. Srebrny, delikatny
wisiorek na jej szyi jarzył się błękitnawym blaskiem i lekko rozgrzewał
skórę, dotykając jej. Chwyciła go w dłonie i znowu poczuła tą naglącą,
nieodpartą potrzebę, żeby wyjść, zostawić to wszystko i odpowiedzieć na
wezwanie. Jeszcze tylko kilka minut, uspokajała się w myślach.
Zdążę.
Godzinę później czarny kruk przysiadł na oknie i nastroszył pióra,
zdziwiony, że nikogo nie ma.
***
Shag nie bardzo wiedział gdzie ma
iść. Rozglądał się nerwowo po bazarze, jakby szukając wzrokiem punktu
zaczepienia. Ludzie tłoczyli się i cisnęli ze wszystkich stron. Jakaś
przekupka piskliwym głosem zachwalała owoce, omdlałe i zeschnięte od upału.
Miasto było gwarne i ruchliwe jak zawsze, jak zawsze przyciągało masy kupców
i drobnych handlarzy, którzy krążyli dookoła, niby rój pszczół wokół ula. To
szczególne, nieustające brzęczenie czaiło się gdzieś na skraju świadomości i
doprowadzało Shaga do szewskiej pasji. Chciał się przejść, odetchnąć świeżym
powietrzem, a tym czasem wpadł w sam środek rozwrzeszczanego mrowiska. Po
drugiej stronie placu targowego harmider nagle przybrał na sile, tłum
zafalował i zabrzęczał jeszcze głośniej.
-Straże! Straże! Zawołać
straże! – przebijał się jakiś mocny, kobiecy głos –
Wiedźma! Wiedźma!
Najchętniej uniknąłby wpadania w sam środek
awantury, ale im bardziej starał się wydostać, tym był bliżej środka
zamieszania. Mnąc w ustach przekleństwa i niemal cudem unikając
przypadkowych ciosów łokciami i ramionami, znalazł się prawie na brzegu.
Jednak tłum znowu zafalował i nagle Shag znalazł się w samym centrum, na
ciasnym poletku wolnej przestrzeni. Na jego środku leżała kobieta. Z jej
piersi wypływał delikatny, błękitnawy blask i otaczał ją półkulą, broniąc
przed rozwścieczonym tłumie. Była drobnej budowy, a jej brązowe włosy
rozsypały się wokół głowy...
Shag krzyknął i zakrył sobą ciało kobiety,
bezbłędnie rozpoznając nieprzytomną. Porwał ją na ręce i runął w tłum, który
rozstąpił się z obrzydzeniem.
-Wiedźma! Wiedźma! Czarownica!
– padało zewsząd, ale nikt nie śmiał podejść bliżej, zarówno ze
strachu przed potężnymi barkami mężczyzny jak i przed nieznaną siłą omdlałej
kobiety.
Shag biegł na oślep, mijając po drodze uliczki i domy,
uciekając, byle dalej od wzburzonego tłumu. Osoba spoczywająca w jego
ramionach była tak lekka, że w ogóle nie czuł jej ciężaru. Błękitny blask
wydobywający się, jak teraz zauważył, z naszyjnika kobiety słabł, aż w końcu
zniknął zupełnie. Shag wpadł do gospody, wbiegł na piętro i do swojego
pokoju. Położył delikatnie kobietę na łóżku a sam usiadł obok na krześle.
Siedział tak przez chwilę, oddychając ciężko i wpatrując się w nieprzytomną
postać. Maximus wpadł do pokoju, niemal wyważając drzwi.
-Zamieszanie
jakieś straszne w mieście, wszyscy krzyczą o jakiejś...
Spojrzał na łóżko
potem na Shaga.
-Kto to jest?
Przez chwilę panowało milczenie, ciężkie
jak ołów.
-Ona – odpowiedział po dłuższej chwili Shag.
-Jaka
ona?
-Moja żona.
Na schodach rozległy się kroki, potem gwałtowne
stukanie do drzwi. Kobieta wstrząsnęła się i przebudziła. Wodziła przez
chwilę oczyma po suficie. Pukanie powtórzyło się, ponaglające i
obcesowe.
-Wejść
Do środka wszedł oberżysta. Minę miał ponurą i
wściekłą, na skroni pulsowała mu żyłka. Obrzucił okiem izbę, potem zatrzymał
wzrok na kobiecie.
-Więc to prawda – powiedział, a w jego głosie
pobrzmiewał ledwie hamowany gniew. – To prawda co mówią ludzie tam na
dole. Żeście przywlekli tu czarownicę. Wiedźmę.
Splunął, wykrzywiając
się przy tym obelżywie. Shag chwycił za sztylet, który wcześniej położył na
stole.
-Precz. – powiedział oberżysta. – Precz. Bo wezwę
straże.
Maxim zacisnął pięści i nabrał powietrza, ale kobieta przemówiła
pierwsza.
-Dobrze więc.
Odjedziemy.
-Natychmiast!
-Natychmiast.
Uniosła się lekko na
łokciach i po raz pierwszy spojrzała prosto na Shaga.
-Jedźmy stąd,
błagam. Dam radę. Jedźmy natychmiast.
Naszyjnik na jej piersiach
zabłysnął na chwilę błękitnym blaskiem.
Ciekawe i wciągające . Podoba mi się sposób narracji, jest naruralny, chociaż
przyznać trzeba, że trochę chaotyczny. Często nie stawiasz przecinków tam,
gdzie bardzo by się przydały i niepotrzebnie wydłużasz zdania. Czasem
przydałoby się z czegoś zrezygnować. Jednak mimo wszystko zaciekawiło mnie
Twoje opowiadanie. Klimat fantasy to już plus sam w sobie, ale ciekawie
prowadzisz fabułę, tak jak lubię, po kolei . Może tylko bohaterowie trochę nie są w moim stylu, ale
nadrabia to intryga. Tak dalej
Ciekawe, podoba mi się Twój styl, chociaż
w pewnych momentach troche toporny, pomysł wydaje sie być niezły więc pisz,
napewno będę czytać dalej =)
Po dłuuuugiej przerwie
_____________________________________________________
______
***
Zmrok zapadał szybciej niż się spodziewali. Za dnia
niegroźne i przyjazne cienie wydłużały się, malując na drodze widmowe
kształty. Las był co raz ciemniejszy i bardziej ponury, promienie słońca,
odchodząc, zabierały spośród liści bezpieczeństwo i wrażenie opieki. Chirara
wyraźnie przyspieszyła. Jej drobna, skarogniada klacz przechodziła
delikatnie z kłusa do galopu, czasem zwalniając, ale nigdy się nie
zatrzymując. Shag nie zadawał żadnych pytań. Nie chciał. Zaciskał tylko zęby
i wpatrywał się uporczywie w plecy żony, starając się nie myśleć o tym, co
mogło dziać się z nią przez ten długi czas. Nie wyglądała dobrze –
zapadnięte policzki, siniaki i zadrapania na całym ciele, blask jej oczu
chorobliwie rozniecony. Zawsze była filigranowa, ale teraz zapadła się w
sobie jeszcze bardziej, jakby dręczył ją nieustanny głód i poczucie
zagrożenia. Zacisnął pięści. Obronię cię, pomyślał, obronię przed wszystkim,
przed całym światem. Już cię nie zostawię. Odwróciła się do niego, jakby
usłyszała jego myśli. Na jej policzku kwitła cienka linia skaleczenia. Nie
uśmiechnęła się, ani nie zrobiła żadnego gestu w jego stronę, żadnego z tych
których tak bardzo pragnął. Koń Maxima parskał i boczył się na czarną ścianę
lasu, błyskając co chwilę białkami w stronę drzew.
-Przyspieszmy –
powiedział Maxim – To niebezpieczna okolica. Zwłaszcza w
nocy.
Przeszli do galopu, dzikiego i nerwowego w ciszy zmierzchu. Piach
sypał się spod kopyt, gałęzie smagały po twarzy. Noc nadchodziła co raz
szybciej, gasząc różowy poblask na zachodzie i rozniecając pochodnie gwiazd.
Nagle Chirara zwolniła, rozejrzała się niespokojnie i skręciła w boczną
ścieżynę.
-Co się stało? – spytał Shag, kierując konia tuż za nią.
Z tyłu słyszał chrapanie klaczy Maxima.
-Uroczysko – rzuciła cicho
– prawie na nie wjechaliśmy.
Od cienkim lnem jej koszuli rozjarzył
się lekki, błękitnawy blask. Shag odruchowo sięgnął ręką do pasa, chwytając
za rękojeść. Maxim zaklął szpetnie.
-Pędźmy, pędźmy, póki konie mogą
– zawołał – I miejmy nadzieję, że dzisiaj nie ma nowiu. Ani
pełni.
Odruchowo unieśli głowy spoglądając ponad konary drzew. Księżyca
nie było widać na szybko ciemniejącym niebie.
-Może jeszcze nie wzeszedł.
– wysapał Maxim sponad grzywy bułanki. W tym samym momencie gdzieś z
prawej rozległo się wycie, które zmroziło im krew w żyłach. Blask dobywający
się spod koszuli Chirary zamigotał, a potem zapłonął jaśniej.
-Miejmy
nadzieję, że to tylko jakiś zbłąkany pies.
***
Fakt, że siedziała
akurat tam, był zupełnie przypadkowy. Zmrużonymi oczyma obserwowała
niezwykły obrazek: trzech jeźdźców pędzących skrajem uroczyska. Głupcy.
Samobójcy. Idioci. Oblizała zeschnięte wargi i wbiła wzrok w figurę na
przedzie, w błękitne światło uczepione jej szyi. A więc
jednak.
***
Konie zaczęły się potykać. Najpierw klacz Chirary,
potem ciężki karosz Shaga. Musieli zwolnić. Wierzchowce miały spienione boki
i chrapy rozdęte szybkim oddechem, rwały się jednak do biegu, wyczuwając
niebezpieczeństwo. Maxim jeszcze raz spojrzał w górę, ale księżyca nadal nie
było widać. Może schowany jest za koronami drzew, pocieszał się. Może
przesłoniła go zbłąkana chmura. Popatrzył uważnie na parę przed nim, na ich
pełne napięcia sylwetki. Dziewczyno, gdzież ty nas wyprowadziłaś. Chirara
rozglądała się nerwowo na boki. Wrzask powtórzył się, nieco bliżej. Gonią
nas, przemknęło Maximowi przez myśl. Naszyjnik kobiety pulsował. Nie było
nawet czasu na ucieczkę, czarny cień wyrósł przed nimi na drodze. Potem
drugi i trzeci. Potem cała chmara. Nocne stworzenia wychodziły, spodziewając
się łatwego łupu. Ich kły i pazury połyskiwały, smrodliwy oddech szybko
wypełnił powietrze. Mężczyźni chwycili za broń. Stworzeń było dużo, ich
wielkie oczy zdawały się rozświetlać ciemność lasu. Były głodne i wściekłe,
a kolacja sama wmaszerowała im do garnka. Nie zamierzały z niej rezygnować.
Podchodziły powoli, sycząc, piszcząc i pochrząkując, wystawiając długie
języki – pół gady, pół ssaki o podwójnym rzędzie zębów. Konie kwiczały
przerażone obecnością drapieżników. Shag spojrzał na Maxima.
-Na trzy
– powiedział. – Raz... dwa...
Spadło niemalże bezszelestnie,
ktoś spłynął na ziemię z pobliskiej gałęzi, wskakując dokładnie w przestrzeń
pomiędzy końmi a stworami.
-Szerek zweij! Naaa’pte!
Naaa’pte!
Stwory zafalowały i gniewnie zasyczały, ale cofnęły
się. Maxim kontem oka zobaczył, że te, które czaiły się dotychczas z tyłu i
odcinały im drogę ucieczki, także się wycofały i dołączyły do
grupy.
-Naaa’pte! Narane? A? Szerek tapt, ne mosz, ssakrt.
Naaa’pte!
Postać wyciągnęła białą dłoń przed siebie, nie w
geście obronnym, ale demonstracyjnym. Maxim dopiero teraz zdał sobie sprawę,
że to była kobieta. Stwory zasyczały, zapiszczały, ale cofnęły się i
zniknęły w głębi lasu.
Kobieta odwróciła się. Była niewysoka i szczupła,
odziana w białą sukienkę. Włosy koloru pszenicy, miała luźno rozpuszczone.
Patrzyła na nich twardo miodowymi oczami, założywszy ręce na
piersiach.
-Głupcy. Pewna śmierć was by tu czekała, gdyby nie ja. –
powiedziała srebrzystym głosem. – Nawet ta błyskotka by cię tym razem
nie uratowała.
Wyciągnęła białą rękę i wskazała na gasnący błękit
naszyjnika Chirary. Shag najszybciej odzyskał głos.
-Dziękujemy ci, pani.
– powiedział zsiadając z konia – Ale twoja pomoc nie była
konieczna. Poradzilibyśmy sobie.
Kobieta prychnęła, a potem roześmiała
się srebrzystym głosem.
-I dziesięciu takich jak wy nie poradziłaby
przeciwko im trzem.
Maxim zsunął się z siodła, Chirara poszła w jego
ślady.
-Śmiem twierdzić, pani, że nie doceniasz naszych możliwości
– powiedział uśmiechając się miło.
-Śmiem twierdzić, że nigdy nie
spotkałeś demona na uroczysku.
Nie uśmiechała się, stała wyprostowana,
wpijając spojrzenie w twarz każdego z nich. Chirara uśmiechnęła się
ciepło.
-Jestem Chirara. To mój mąż Shag i jego przyjaciel, Maxim.
Bylibyśmy wdzięczni, gdybyś się, pani, przyłączyła do nas i chroniła od
takich... wydarzeń.
Mżeżczyźni spojrzeli po sobie, potem zacisnęli zęby i
zmierzyli kobietę od stóp do głów. Widocznie nie wyglądała na najsilniejszą,
bo skrzywili się nieładnie i przewrócili oczyma. Chirara nie zwróciła na to
uwagi. Jej ciemne oczy długo wpatrywały się w dziwne oczy drobnej
kobiety.
-Tego też i ja pragnę. – powiedziała w końcu nieznajoma,
podchodząc kocim ruchem do karosza Shaga. Koń parsknął gniewnie i błysnął
białkami – Mówcie do mnie Fei, tak będzie najłatwiej.
-To twoje
imię? – spytał Shag podejrzliwie
-Nie, ale wśród moich pobratymców
nie ma zwyczaju wyjawiać swojego imienia. Mawiają, że przez to można stracić
duszę.
Popatrzyła się na nich oczami koloru miodu. A potem uśmiechnęła
się, ukazując ostre jak u wilka zęby.
- Więc? Ruszajmy w drogę –
powiedziała.
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)