Na wstępie piszę, że "Magia Miłości" nie będzie żadnym łzawym romansidłem, ani romansidłem wogóle. Jak napisałam w opisie tematu, jest to mój pierwszy fanfick, więc proszę o wyrozumiałość i wzięcie pod uwagę, że jest to owoc wybujałej wyobraźni dwunastoletniej dziewczynki. A więc:
Rozdział 1
Dzień pełen niespodzianek
W swoim domu w Dolinie Godryka siedzący na łóżku czarnowłosy mężczyzna namiętnie przerabiał na konfetti zapisany pergamin. Dwie godziny temu Harry Potter drżącymi z przejęcia rękoma otwierał kopertę z Ministerstwa pewny, że właśnie przeżywa jedną z najcudowniejszych chwil w swoim życiu. Wyraz jego twarzy zmieniał się stopniowo, od radosnego podniecenia, przez rozczarowanie aż do bezgranicznej furii.
Szanowny panie Potter
Z przykrością zawiadamiam pana, iż nie możemy przyjąć pana na staż, gdyż było kilku odpowiedniejszych od pana kandydatów. Prosimy spróbować ponownie za trzy lata.
Z wyrazami szacunku
Gawain Robards
szef Biura Aurorów
- Tylko ciekaw jestem, czy którykolwiek z tych „odpowiedniejszych kandydatów” wyszedłby cało ze spotkana z Voldemortem!- krzyknął i ze złością kopnął szafkę nocną.
A teraz siedział w sypialni pogrążony w myślach, dając upust swojemu zdenerwowaniu i drąc list na drobniutkie kawałeczki. Dumbledore został zamordowany już osiem lat temu, Tom Marvolo Riddle wciąż chodzi po świecie, zbiera coraz więcej popleczników i zabija mnóstwo ludzi, a on, Wybraniec, Chłopiec, Który Przeżył, czy jak go tam jeszcze nazywali, jeszcze go nie znalazł i nie zabił. Zniszczył już wszystkie poza dwoma horkruksy. Kilka razy dostał cynk o miejscu pobytu Lorda Voldemorta i Nagini, ale za każdym razem zdążyli się zmyć, zanim tam dotarł. „To naprawdę irytujące” pomyślał Harry i usłyszał głuchy odgłos uderzenia. Z pośpiechem wstał i otworzył okno, by brązowa płomykówka mogła wlecieć do pokoju. Sowa rzuciła list na łóżko i usiadła na parapecie. Wziął kopertę do ręki i obejrzał. Zobaczył pieczęć Hogwartu i zaintrygowany przeczytał następującą treść:
Drogi Harry!
Wiem, że starasz się o pracę Aurora, ale proszę, rozpatrz moją propozycję. Hogwart potrzebuje nauczyciela Obrony przed Czarną Magią, a ja nie widzę lepszego od Ciebie kandydata na tę posadę. Gdybyś mógł, odeślij odpowiedź tą sową wraz z listą podręczników, jeśli się zgodzisz. Proszę o jak najszybszą odpowiedź
Minerwa McGonagall
P.S
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Z niedowierzaniem wpatrywał się w dopisek. McGonagall przesyła mu życzenia urodzinowe!? To chyba naprawdę wyjątkowa sytuacja. Nauczyciel Obrony przed Czarną Magią, mm… w wieku piętnastu lat zdołał nauczyć kilku kolegów dość sporo rzeczy, dlaczego teraz miałoby mu się nie udać dokonać tego z większą liczbą osób, ale też z większym wśród nich autorytetem? Spojrzał na swoje dłonie. Na prawej wicia widniał blady zarys zdania „Nie będę opowiadać kłamstw”. Nie był pewny, czy da sobie radę, ale zbyt dobrze pamiętał piekło, które urządziła w Hogwarcie Umbridge. Szybko naskrobał odpowiedź i listę podręczników, a po chwili znów został sam w tym ponurym domu, czekając na życzenia urodzinowe od przyjaciół. Hedwigę wysłał kilka dni temu do Rona i Hermiony, którzy, przynajmniej według jego informacji, byli teraz w Polsce na miesiącu miodowym. Położył się i zaczął przypominać sobie, z czym członkowie GD mieli najwięcej problemów. Taak, na początek trzeba będzie sprawdzić umiejętności rozbrajania przeciwnika, a u starszych również jak im idzie zaklęcie Tarczy. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Powlókł się niechętnie do drzwi, przysięgając sobie w duchu, że wywiesi kartkę z napisem „Akwizytorom dziękujemy” oraz „Nie chcę twoich gazet, nie chcę twoich ulotek, nie chcę twoich śmieci, pod moimi drzwiami”. Otworzył drzwi i nie mógł uwierzyć swoim oczom.
- R-Ron… H-Hermiona… Co wy tu… ale jak… dlaczego mi nic nie powiedzieliście?!
Patrzył właśnie na dwójkę swoich najlepszych przyjaciół, opalonych, uśmiechniętych i z ogromnymi paczkami opakowanymi kolorowym papierem w ramionach.
- Jakbyśmy ci powiedzieli, to nie byłoby żadnej niespodzianki. Ale wpuścisz nas, czy mamy tu tak stać do wieczora, hę?- zapytał Ron szczerząc do niego zęby. Harry cofnął się pod ścianę, a oni weszli z trudem mieszcząc pakunki w drzwiach.
- W Błędnym Rycerzu spotkaliśmy Kingsley’a. – odezwała się Hermiona – Powiedział nam, że…
- Że według szefa Biura Aurorów nie jestem najlepszym kandydatem do tego zawodu? – wpadł jej w słowo.
- Tak, właśnie… Harry, naprawdę mi przykro. Wiesz już, co będziesz robił po wakacjach… czym się zajmiesz… poza szukaniem Voldemorta, rzecz jasna.
- Też się nad tym zastanawiałem, ale mniej-więcej pół godziny temu McGonagall rozwiązała mój problem. Właśnie rozmawiacie z aktualnym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią.
- Obron przed Czarna Magią, no, no, Harry, wracasz do zawodu!! – rzekł Ron klepiąc go po plecach.
- Co masz na myśli mówiąc, że „wracam do zawodu”?? Chyba nie myślisz o Gwardii, co?
- A niby o czym? Jeśli uczniów nauczysz tyle, co nas na spotkaniach GD, to to będzie najlepiej przystosowane do obrony przed czarna magią pokolenie!!
- Może i masz rację, ale dość o mnie. Jak tam wasz miesiąc miodowy? Dobrze się bawiliście? I dlaczego, na Merlina, wróciliście wcześniej?
- Och, było cudownie!! – krzyknęła radośnie Hermiona – Pogoda była boska, dwa tygodnie dwudziestopięciostopniowych upałów, woda miała osiemnaście stopni. Ponoć na Bałtyk to wyjątkowo dużo. Byliśmy na Helu…
- Mówię ci, stary, niezłe miasto, ten Hel! – przerwał jej mąż – Mieszkaliśmy u pani Róży, nad „Laguną”. Do plaży mieliśmy piętnaście minut, do portu pięć, do stacji kolejowej dwadzieścia i do muzeum Rybołówstwa też dwadzieścia. Kiedyś natknęliśmy się na lekko wstawionego gościa, a on zapytał się nas, czy wiemy, jak nazywa się najdłuższa rzeka na Helu.
- Eee… a jak nazywa się najdłuższa rzeka na Helu? – zapytał nieśmiało gospodarz.
-Kałuża! – wrzasnął jego przyjaciel – Z jednaj strony Helu wejdziesz, a z drugiej wyjdziesz!
I cała trójka wybuchła śmiechem.
- Ale nie odpowiedzieliście na moje ostatnie pytanie. – powiedział Harry, gdy się już uspokoili. – Dlaczego wróciliście wcześniej?
- Hel to bardzo małe miasto, nie było tam co robić, a siedzenia na plaży i kąpieli w morzu mam dosyć na najbliższe dwa lata. Poza tym, stęskniliśmy się za tobą, Harry. Za tobą, za Lupinem, za Tonks, za resztą rodziny, za Anglią. – odpowiedziała Hermiona – Harry, a jak idą ci poszukiwania? Masz już jakieś wieści o miejscu pobytu Voldemorta?
- Czy naprawdę musimy o tym teraz mówić, Hermiono? – zapytali przyjaciele jednocześnie.
- Ja osobiście wolałbym się dowiedzieć, co macie w tych paczkach. – wyszczerzył zęby Harry.
- O jej! Całkiem zapomnieliśmy, Ron! Przecież przyszliśmy zrobić ci imprezę, bo ty oczywiście nie raczyłeś nikogo zaprosić. Za kwadrans będzie tu cała rodzina Weasley ’ów i jedna czwarta Zakonu, więc może zamiast wytrzeszczać na mnie oczy i otwierać usta wziąłbyś się za dekorowanie domu, co?
- Ron, powiedz, że ona żartuje.
- Niestety nie, stary, i radzę ci się wziąć do roboty, bo ona potrafi być bardzo nieprzyjemna.
* * *
W obskurnym budynku domu dziecka, wewnątrz małego pokoiku na pierwszym piętrze przebywała z pozoru najzwyczajniejsza pod słońcem, jedenasto-, może dwunastoletnia dziewczynka. Siedziała na łóżku z brodą opartą na kolanach obejmując podkurczone nogi ramionami i wpatrując się w obraz. Pokoik był urządzony skromnie: proste łóżko, sfatygowana szafa i równie zniszczony stolik, na którym stała stara lampka. Ściany kiedyś były zapewne błękitne, ale teraz ich kolor bardziej przypominał szary. W ogóle cały pokój zdawał się być szary: szarawa podłoga ze sklejki, wypłowiała szara pościel, nawet sukienka z lnu, którą miała na sobie dziewczynka była szara. Jedyną rzeczą, która nie pasowała do tego pokoju, był obraz. Przedstawiał on wróżkę siedzącą w kielichu liliowego kwiatka. W tle było widać las i inne postaci, ale były one zbyt zamazane, by można było je rozpoznać. Dziewczyna spędzała całe dnie patrząc w ten obraz i wyobrażając sobie jakby było w takim świecie, pełnym magicznych stworzeń i czarodziejów. „Alicja, zejdź na dół i pobaw się z dziećmi, zamiast wciąż gapić się w ten bohomaz!” ile razy przełożona wymawiała to zdanie, trudno było policzyć. Właściwie wypowiadała je zawsze, kiedy weszła do jej pokoju. Kilka razy zagroziła, że spali obraz i zawsze kiedy Ala poszła na obiad próbowała zdjąć go ze ściany, ale nigdy się jej to nie udało. Wiedziała, ze nie może go spalić, ponieważ jest on własnością dziewczynki, podobnie jak wiecznie zamknięta walizka pełna ubrań stojąca w szafie. Alicja zawsze chodziła w sukience z lnu, którą dostała każda dziewczynka w sierocińcu i od kiedy przybyła tu dwa lata temu ani razu nie otworzyła swojej torby, mówiła mało, na pytania odpowiadała najczęściej „Nie, proszę pani”, „Tak, proszę pani”, „Już idę, proszę pani” lub „Nie wiem, proszę pani”. Ale najczęściej całe dnie spędzała w swoim pokoju, schodząc tylko na posiłki, siedząc tak jak teraz i patrząc w obraz. Nieśmiałe pukanie do drzwi zakłóciło ciszę w pomieszczeniu. Kobieta weszła nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź i powiedziała łagodnym głosem:
- Alicjo, masz gościa. Czy mam wpuścić tę panią?
Dziewczyna kiwnęła głową, nie patrząc ani na opiekunkę ani na wysoką kobietę, która weszła właśnie do pokoju. Zamykane drzwi cicho stuknęły, a pani, która do niej przyszła przysiadła na brzegu łóżka.
- Nazywasz się Alicja? To bardzo ładne imię.- powiedziała. Ton jej głosu zdradzał, że nie za bardzo wie, jak powinna się zachować i że czuje się bardzo niezręcznie.
- Dziękuję.- odpowiedziała cicho dziewczyna nadal wpatrując się w obraz. Zapadła cisza, w czasie której kobieta przyjrzała się dokładnie mieszkance pokoiku. Zza okularów w rogowych oprawkach osadzonych na garbatym nosie wyglądały duże, szare oczy okalane długimi rzęsami. Szarość oczu była łudząco podobna do koloru nieba podczas deszczu, ich kąciki były zaczerwienione, jakby ich właścicielka niedawno płakała, a na całej twarzy było dobrze widoczne piętno bólu i smutku. Na jej plecy spływały niczym złota fala długie blond włosy, w których słońce tańczyło mamiąc wzrok obserwatora. To nie było określony odcień blondu: obok platynowego pasma można było dostrzec tak ciemne, że niemal brązowe.
- Nazywam się Minerwa McGonagall. – dziewczynka zwróciła głowę w jej kierunku, patrząc z niedowierzaniem na kobietę – Jestem dyrektorem Hogwartu, szkoły dla…
- Dla czarownic i czarodziejów. – wpadła jej w słowo Alicja, siadając teraz w klęczki przodem do pani profesor – Wiem, co to jest Hogwart. Mama mi kiedyś opowiadała o szkole w której uczy się magii, o Voldemorcie, o Harrym Potterze i Albusie Dumbledore. Mówiła, że to tylko bajka, legenda, którą powtarza się u nas w rodzinie od kilku pokoleń. Ale ja wolałam w to wierzyć, że ta opowieść jest prawdą. – wyraźnie posmutniała, na wspomnienie o matce. McGonagall myślała przez chwilę, że dziewczyna zacznie płakać, gdyż jej oczy się zaszkliły a głos zaczął drżeć. Jednak Alicja wiedziała, że łzy nie pomogą. Gdy płacze się z powodu rozbitego kolana czy łokcia, ból nie ustępuje, przeciwnie, jest jeszcze gorzej, bo do bólu stłuczonego miejsca dochodzą nudności, zawroty głowy i pieczenie oczu. Kiedy płakała z tęsknoty za rodziną, rosła ona jeszcze bardziej, gdyż za każdym razem nawiedzała ją myśl, że gdyby jej rodzie żyli to zaczęli by ją pocieszać. Więc nauczyła się ukrywać uczucia i dławić w sobie płacz. Nikt nie wiedział, co dzieje się w jej środku, wszyscy mogli oglądać jedynie powłokę, którą ona dowolnie zmieniała.
- Proszę pani… Czy… Czy ja jestem czarownicą? – zapytała niepewnie. McGonagall uśmiechnęła się wyrozumiale. Mogła się tego spodziewać.
- Nie wierzysz w to, prawda? Nie wierzysz, że jesteś niezwykła, taka, jaka zawsze chciałaś być, magiczna.
- Szczerze mówiąc, to tak, nie wierzę w to. To jest za piękne, by mogło być prawdziwe.
Kobieta znów się uśmiechnęła. Wyjęła różdżkę, machnęła nią krótko i zamiast książki leżącej na łóżku znajdował się tam teraz mały, czarny kotek z białymi skarpetami. Dziewczynka zeskoczyła na podłogę, wydając z siebie zduszony okrzyk.
- Za tydzień kogoś po ciebie przyślemy. Zabierze cię na Pokątną, żebyś mogła zrobić zakupy. Spakuj się do tego czasu, resztę wakacji spędzisz w Dziurawym Kotle.
- Pani profesor, ale skąd ja na to wszystko wezmę pieniądze?
- Rodzice przepisali na ciebie wszystko co mieli. Uzbierała się z tego całkiem pokaźna sumka. Poza tym, to dziwne, ale na twoje nazwisko jest skrytka w banku Gringotta. A z tego co mi wiadomo, nosisz kluczyk do niej na szyi. – Ala wyjęła złoty łańcuszek spod sukienki. Wisiał na nim mały złoty kluczyk. Mama zawsze mówiła jej, że dostała to od jej znajomej na chrzcie i że ta znajoma prosiła, by nigdy go nie zdejmowała z szyi. Podobno, gdy ta kobieta wracała do domu, miała wypadek samochodowy, zapadła w śpiączkę i po tygodniu zmarła. Mama uznała, że należy wypełnić ostatnią wolę przyjaciółki, więc jej córka zawsze chodziła z kluczykiem na szyi.
- Jeszcze coś chcesz wiedzieć? Za tydzień spodziewaj się kogoś od nas.
- Hagrida?
- Och, wątpię, czy wypuścili by cię stąd w jego towarzystwie.
- Pani profesor, czy mogę panią o coś prosić? Czy… Czy to mógłby nie być pan Kingsley Shacklebolt?
- Dlaczego nie Kingsley? Przecież to bardzo miły człowiek a na dodatek doskonały Auror.
- Bo, widzi pani, on mnie przesłuchiwał, w moje dziewiąte urodziny. Jest jedyną poza mną osobą, która zna wszystkie szczegóły tego, co się wtedy wydarzyło. Boję się, że zacznie o tym mówić…
- Dobrze, wyślę kogoś innego. – przerwała jej profesor – Do zobaczenia w Hogwarcie.
- Do widzenia, pani profesor.
Proszę o komenty. Rozdziały nie będą pojawiać się zbyt często, a rozdział drugi będzie dopiero po długim weekendzie.
nie przeczytałem całości... jednak z tego co widzę, to czarno przyszłość harry'ego zapowiadasz i faktycznie... wbrew tytułowi romansidło to wcale nie jest.
w każdym razie, styl bardzo ładny i wytrwałości w dalszym pisaniu życzę.
obiecałam drugi rozdział i jest. trochę krótszy, ale wedłóg mnie nie gorszy.
Rozdział 2
Powrót do normalności
Kobieta o bladej, trójkątnej twarzy, czarnych oczach i krótkich włosach o barwie malinowej gumy do żucia szła dziarskim krokiem przez park. Już miała zakręcić w uliczkę przy której znajdował się sierociniec, gdy nagle przystanęła, jakby sobie o czymś przypomniała, i weszła w wysoką trawę. Wyszła z niej po chwili, ale wyglądała zupełnie inaczej. Zmieniła sportową fryzurkę w szalonym kolorze na lśniącą falę kruczoczarnych, kręconych włosów, a jej tęczówki lśniły teraz barwą niezapominajek. Ruszyła dalej pewnym krokiem i zapukała do drzwi ponurego budynku, którego jego mieszkańcy mieli serdecznie dosyć. Otworzyła jej młoda, wyraźnie zmęczona dziewczyna.
- Czym mogę służyć?
- Przysyła mnie Minerwa McGonagall. Czy mogłabym porozmawiać z przełożoną?
- Zaraz ją zawołam. Proszę wejść.
Poczym znikła zostawiając kobietę samej sobie w ponurym holu. Wystarczył jeden rzut oka, aby uznać że wszystko co się w nim znajduje jest mocno nadgryzione zębem czasu. Ściany i wykładzina na podłodze kiedyś zapewne były w wesołych barwach, które z biegiem czasu wyblakły i poszarzały. Wysiedziane kanapy również miały kolor bardziej zbliżony do szarego, niż jakiegokolwiek innego. Z sąsiedniego pokoju dobiegły ją głosy:
- Pani Nicees, czy pamięta pani tę kobietę, która była tu tydzień temu. Tę, która rozmawiała z małą Donnel.
- Oczywiście, że pamiętam, Leslie. Dlaczego pytasz?
- Przyszła jakaś kobieta, chce z panią rozmawiać i mówi, ze przysłała ją ta McGonagall…
- Zaprowadź ją do mojego gabinetu, zaraz tam przyjdę.
* * *
Alicja stała przed lustrem w drzwiach szafy i zaintrygowana przyglądała się swojemu odbiciu. Godzinę temu z rezygnacją otwierała walizkę, pewna, że będzie musiała iść w tym co ma na grzbiecie i kupić sobie nowe ubrania. Pamiętała doskonale, że pani Nicees musiała przedłużać jej sukienkę pięć razy, narzekając przy tym, że z tego materiału, który zużyła mogłaby uszyć dwie nowe sukienki. Wszystko pasowało na nią doskonale, nigdzie nie był zbyt luźne ani zbyt krótkie, a była pewna, że urosła przynajmniej dziesięć centymetrów i znacznie schudła. Podejrzewała, że to za sprawą nieświadomie użytej magii jej ulubione ubrania leżały na niej idealnie. Rozległo się ciche pukanie do drzwi, a po chwili weszła Leslie.
- Mogłabyś zejść na dół z walizką, przyszła po cie…- przerwała w pół słowa
- Co się stało? Dlaczego masz taką dziwną minę?
- Nic, nic się nie stało tyko… twoje ubranie…
- Coś jest nie tak? Jest brudne? Dziurawe?
- Nie, wszystko z nim w porządku. Tylko… ostatnio widziałam cię tak ubraną jak cię tu przywieźli. Ale jak to możliwe, że wszystko jest na ciebie dobre? Przecież sporo urosłaś i schudłaś! Nieważne, spakuj się i zejdź zaraz na dół, czeka na ciebie jakaś kobieta. Chyba z tej samej szkoły co tydzień temu.
Dziewczynka zaczęła gorączkowo zbierać swoje rzeczy. Już zapomniała, że ma niezwykły talent do robienia bałaganu, ale żeby w tak małym pokoiku nie moc znaleźć wszystkich potrzebnych przedmiotów? Koszmar. Po dziesięciu minutach wstała z podłogi, trzymając w ręce dopiero co wyciągniętą spod szafy parę skarpetek. Wrzuciła ją z ulgą do walizki i już miała ją zamknąć, gdy jej wzrok zatrzymał się na obrazie. To był jedyny przedmiot, który zabrała z domu. Resztę rzeczy sprzedano za aukcji, a pieniądze za nie pewnie leżą teraz na jej koncie w banku. Zdjęła malowidło, zawinęła je w polarowy koc i ułożyła na dnie bagażu. Wzięła go do ręki i wyszła z pokoju, nie odwracając głowy ani razu. Zeszła po skrzypiących schodach do holu, gdzie czekała na nią pani Nicees z nieznajomą.
- Dzień dobry. – powiedziała nieśmiało. Pani Nicees podobnie jak Leslie nie kryła zdumienia na widok jej stroju. Po chwili ciszy jednak się otrząsnęła i powiedziała słabym głosem:
- Witaj, Alicjo. To jest pani Nimfadora…
- Mów mi Tonks. – przerwała jej kobieta podchodząc do Alicji z wyciągniętą ręką. Uścisnęła ją, patrząc z zafascynowaniem na Tonks. Mama opowiadała jej też o kobiecie, która mogła dowolnie zmieniać swój wygląd i wolała, by mówiono do niej po nazwisku, gdyż uważała swoje imię za głupie. A nazywała się Nimfadora Tonks. No cóż, gdyby ona miała tak na imię, to chyba też wolałaby, żeby mówiono do niej po nazwisku.
- Wzięłaś wszystko?
- Tak, na pewno mam wszystko. Cześć, Leslie. Do widzenia pani Nicees. – odpowiedziała, wzięła walizkę w dłoń i ruszyła w stronę drzwi.
- O nie, nie. Po pierwsze, musimy jeszcze coś załatwić, a po drugie prędzej pozwolę ci prowadzić pociąg niż dźwigać tą walizkę.
- Ale ona jest bardzo lekka, dam sobie radę.- protestowała dziewczyna, ale Tonks już miała walizkę w dłoni i nie zważając na nią mówiła do przełożonej:
- Będzie musiała wrócić tutaj na wakacje, na święta i ferie będzie mogła zostać w szkole, chyba że nie zechce.
- Na pewno zechcę. – wtrąciła Ala – A czy nie dałby się załatwić, żebym mogła tam zostać także na wakacje. Nie żeby było mi tu źle, ale…
- Pogadamy o tym potem. No więc, to już wszystko. Żegnam panie. – przerwała jej kobieta i pociągnęła za sobą w stronę wyjścia. Alicja delikatnie uwolniła ramię z jej uścisku i ochoczo podeszła do drzwi, przytrzymując je gdy Tonks wychodziła. Znowu była taka, jaką pamiętali ją sąsiedzi: wesoła dziewczynka, zbywająca niepowodzenie byle czym, śmiejąca się w twarz swoim problemom, których miała wiele, chłonąca otaczający ją świat i dostrzegająca nawet jego najmniejsze i najbardziej ulotne piękno; niepowtarzalny kształt chmur, promienie przedzierające się przez obłoki czy liście, tajemniczą poświatę wokół księżyca. Po pewnym czasie dostrzegła, że towarzyszka przygląda się jej twarzy, a w szczególności ustom i oczom.
- Coś nie tak z moją twarzą? Jestem brudna? – zapytała zdezorientowana.
- Nie, tylko coś mi tu nie pasuje. McGonagall mówiła mi, że jak cię zobaczyła chciało się jej płakać: miałaś smutną twarz, smutne, szare oczy i nic cię nie interesowało. A przecież obok mnie idzie dziewczynka, która rozgląda się wokół jakby chciała dostrzec jak najwięcej, zaraża uśmiechem i ma błękitne oczy, w których błyskają iskierki radości.
- Oh, to… Ja też nie potrafię tego wyjaśnić. Może jestem wesoła dlatego, że wreszcie wyszłam z sierocińca. A z moimi oczami już tak od zawsze.
- Jak jest od zawsze?
- No, zmieniają kolor w zależności od mojego nastroju. Kiedy jestem smutna są szare, kiedy wesoła błękitne a jak jestem wściekła, to podobno są granatowe i zdaje się że ciskają błyskawicami.
- Niesamowite. – mruknęła zamyślona Tonks – Czyli że nie da się określić ich koloru.
- Jedna moja nauczycielka mówiła, że mam oczy w kolorze nieba i że jest mi pisane osiągnięcie rzeczy wielkich. Tak wielkich, że usłyszy o nich cały świat i będzie się o tym mówiło jeszcze długo potem, że na zawsze zapiszą się w historii. Ale ja w to szczerze wątpię.
- Wiesz co, kilka lat temu, trzy albo cztery, w całej czarodziejskiej społeczności było głośno o pewnej przepowiedni. Jej treść powtarzano sobie z ust do ust i publikowano w gazetach. To chyba najpopularniejsza przepowiednia na świecie. Brzmi mniej-więcej tak:
„W dniu dziewiątych urodzin wszystko straci
Lecz równie dużo zyska.
Na dwa lata pogrąży się w rozpaczy
Ale potem sens życia odzyska
Bez niej ten, który może zwyciężyć Czarnego Pana go nie pokona
Oczy w kolorze nieba ma ona”
Nikt nie wiedział o co dokładnie chodzi z tymi oczami w kolorze nieba, wszyscy myśleli, że to błękitne. Ale teraz już wiem co to znaczyło. Ta twoja nauczycielka wcale się tak bardzo nie myliła.
- Ale to przecież niemożliwe! W tej przepowiedni musi być mowa o kimś innym, nie o mnie.
- Możliwe, że masz rację, ale przyznaj, że wszystko się zgadza. Straciłaś wszystko w dziewiąte urodziny, lecz wtedy właśnie ujawniła się twoja magia. Przez dwa lata mówiłaś tylko, jeśli musiałaś i chodziłaś smutna, a teraz jesteś znów wesoła. I masz oczy w kolorze nieba.
- No dobrze, zgadza się. Ale to na serio nie mogę być ja. – z rezygnacją przyznała rację kobiecie.
- Myśl jak chcesz, ja tam w ciebie wierzę.
I obie szły dalej w milczeniu, rozmyślając o tym, czego się właśnie dowiedziały. Nagle Alicja zapytała:
- Tonks, czy ty potrafisz zmieniać swój wygląd?
- Ja na to wpadłaś? Przecież nic sobie nie zmieniłam, prawda? – zaniepokojona zaczęła macać swoją twarz. Już raz w zamyśleniu mimowolnie wydłużyła swój nos na dziesięć centymetrów.
- Nie, nic nie zrobiłaś. Po prostu jeszcze nigdy nie widziałam kogoś, kto przegląda się w kałużach. – zachichotała – Wyglądasz nieźle, ale mam wrażenie, że w swojej zwykłej fryzurze jest ci bardziej do twarzy. Mogę się mylić, bo nigdy jej nie widziałam, ale… mam takie dziwne przeczucie.
- Może i masz rację, ale tutaj się nie zmienię. Z dużo mugoli. – dodała napotykając zdziwiony wzrok dziecka.
- Dobra, a długo jeszcze będziemy tak szły?
- Co, jaśnie panią rozbolały nogi? – odpowiedziała pytaniem Tonks z głosem ociekającym ironią.
- Nie ma potrzeby zwracać się do mnie per pani. Pozwalam ci mówić do mnie po imieniu. – Odpowiedziała Alicja tym samym tonem – A poza tym wcale nie rozbolały mnie nogi, tylko nie mogę znieść, że dźwigasz za mnie mój bagaż. Daleko jeszcze?
- Wchodzimy w następną przecznicę, tam złapiemy Błędnego Rycerza. W nim będę mogła się zmienić.
Na wyżej wymienionej uliczce kobieta machnęła ręką, huknęło i pojawił się przed nimi wściekle bordowy, trzypiętrowy autobus. Jego drzwi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna, mówiąc:
- Witam w imieniu załogo Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie mugoli. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc, a zawieziemy panie, dokąd panie sobie życzą. Nazywam się Stan Shunpike i dziś będę waszym przewodnikiem…
- Dobra, dobra, daruj sobie. – przerwała mu Tonks, która przez całą jego kwestię wywracała oczyma. – Prosimy dwa bilety do Dziurawego Kotła.
- Dwadzieścia dwa sykle. Czy mógłbym poznać pani imię?
- Jak wejdę do środka, to może poznasz.
Stan szybko zrobił przejście w drzwiach. Towarzyszka zaprowadziła Alicję na sam koniec autobusu, mając zapewne nadzieję pozbycia się Shunpike’a, lecz on zaraz się tam znalazł i wręczył Alicji bilety.
- No więc? Poznam twoje imię?
- Zamknij oczy i nie otwieraj dopóki nie powiem „już”, to poznasz.
Stan z chęcią wykonał polecenie, a Tonks zacisnęła powieki, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. Po chwili otworzyła oczy, a jej włosy znów były krótkie i malinowo różowe.
- Już.
Ledwo skończyła mówić, rozległ się krzyk zaskoczenia Stana.
- Szefowo, nie rób tak więcej, okej? Kiedyś przez ciebie zawału dostanę.
- Może to cię nauczy, żebyś się nie przystawiał do klientek. A teraz zjeżdżaj na przód autobusu.
Mężczyzna powlókł się na siedzenie obok kierowcy, a Alicja wybuchła tłumionym przez kilka minut śmiechem. Wydyszała przez łzy:
- To… to było… to było boskie!
Teraz Tonks też zaczęła zwijać się ze śmiechu, a po chwili śmiał się już cały autobus, chociaż większość nie wiedziała z czego.
Czemu nikt nie pisze komentów?? Zatkało was bo beznadziejne czy dobre? Błagam o komenty!
Wracając do fanficka: trzeci rozdział również krótki, za co zganiła mnie moja koleżanka. Powstał w połowie podczas długiego weekendu a w polowie w ciągu ostatnich kilku godzin. Życze miłego czytania i jeszcze raz bałagam o komenty.
Rozdział 3
Historia i tajemnice
Harry siedział w Dziurawym Kotle popijając kawę w towarzystwie Ginny. Spotkał ją u Madame Maklin i niezmiernie się z tego cieszył. Ostatni raz widział ją w czerwcu, na ślubie Rona i Hermiony. Oboje jednogłośnie porzucili swoje plany i udali się do Dziurawego Kotła na kawę. Opowiadali sobie wszystko, co się wydarzyło, Harry przyjął kolejne gratulacje z powodu posady a Ginny wytłumaczyła swoją nieobecność na urodzinach ukochanego. Od kilku minut milczeli, każde pogrążone w tych samych myślach. Kiedy oni zaproszą Rona i Hermionę na swój ślub? Kiedy będą mogli być razem? Kiedy to udawanie i ukrywanie się w końcu nie będzie konieczne? Oboje doskonale wiedzieli, że odpowiedź na te wszystkie pytania brzmi: kiedy Lord Voldemort będzie martwy.
- Co będziesz teraz robił? Do pierwszego września zostały jeszcze trzy tygodnie. – Przerwała milczenie kobieta
- Zostanę tu do końca wakacji. Kupię podręczniki, pomoce szkolne, nowe szaty i takie tam rzeczy. A ty? Co teraz będziesz robić?
- Ja…
- Ginny! Hej Ginny! – Przerwał rozmowę kobiecy głos. Rudowłosa utkwiła niedowierzające spojrzenie gdzieś nad ramieniem bruneta.
- Harry! Ty też tutaj?! – teraz mężczyzna także się odwrócił.
- Tonks? – wykrztusili oboje – A- ale… przecież miałaś wykonywać jakąś misję dla Zak… - Harry przerwał w pół słowa, gdyż za Tonks z tłumu wynurzyła się jakaś dziewczyna. Wyraźnie była z nią, bo nieśmiało stanęła za kobietą i starała się zapaść pod ziemię.
- A kto ci powiedział, że nie wykonuję? – wskazała oczyma na dziewczynę – Harry, to jest Alicja Donnel, Alicja, to jest Harry Potter. Harry będzie cię uczył…
- Obrony przed Czarną Magią, tak? – wpadła jej w słowo Alicja. Teraz przyglądała się mu z nieukrywaną ciekawością. Jej wzrok przemknął od różdżki w tylnej kieszeni jeansów przez dłonie złożone na stoliku do twarzy. Przebiegła spojrzeniem po jego rozczochranych jak zwykle włosach, policzkach, ustach, okrągłych okularach i czole, przesmyknął się po jego bliźnie w kształcie błyskawicy. Harry przywykł do tego, że ludzie mu się przyglądają, ale zwykle ich wzrok zawieszał się na jego znamieniu, więc nie krył zdziwienia, kiedy ta mała potraktowała je jak zwykły pieg. I w tym momencie ich wzrok się spotkał. Obojgiem wstrząsnął dziwny dreszcz, oboje poczuli, że już kiedyś patrzyli w te oczy. To wszystko trwało nie dłużej niż sekundę, ale im wydawało się wiecznością.
- Tak, Obrony przed Czarną Magią. Może mi powiesz co jeszcze wiesz, zanim znów się wygłupię tłumacząc ci to? – Tonks nie zauważyła tej całej sceny
- Wcale nie wiem o was tak dużo. – mruknęła Ala spuszczając wzrok. – Właściwie, to znam tylko historię wydarzeń w Hogwarcie. A raczej tylko bardzo ogólny ich zarys. Była tam mowa o tym, że na tej posadzie nikt nie wytrzymał dłużej niż rok. A poza tym, to czego innego Ha… to znaczy pan profesor, mógłby uczyć? – w ostatnim zdaniu była dobrze wyczuwalna drwina.
- Masz rację, z niczego innego nie byłem zbyt dobry. I możesz do mnie mówić Harry, może przynajmniej przy tobie nie będę się czuć jak podstarzały sztywniak… - odpowiedział jej Harry smętnym tonem, a dziewczyna gorączkowo starała się ukryć atak szaleńczego chichotu.
- Alicja, to jest Ginny Weasley, najlepsza przyjaciółka Harry ‘ego. – Ala rzuciła wdzięczne spojrzenie towarzyszce i odwróciła się do Ginny, która uśmiechnęła się do niej.
- Cześć. – powiedziała ciepło – Do mnie też możesz mówić po imieniu.
- Dzięki. – dziewczyna odetchnęła z ulgą, nadal próbując zdusić śmiech. Świeżo poznany profesor dostrzegł to i zaczął robić głupie miny. Efekt był natychmiastowy. Jedenastolatka wybuchła salwą śmiechu, usiadła na wolnym krześle skręcając się i usiłując złapać oddech a z jej oczu pociekły łzy. Jej zachowanie, podobnie jak w Błędnym Rycerzu, udzieliło się najpierw towarzyszom a potem całej reszcie klientów baru, który trząsł się w podstawach.
Alicja uspokajała się powoli, a wraz z nią cały budynek.
- Już dobrze… tylko… Harry, błagam cię nie rób tak więcej!
- Dobra, koniec spotkania. – powiedziała Tonks – Musimy załatwić jeszcze sporo rzeczy. Idź na zaplecze, a ja ci załatwię pokój.
Podchodziła do lady, kiedy Harry ją dogonił i złapał za ramię.
- Mówiłaś że jak ta mała się nazywa?
- Donnel. To Alicja Donnel.
- TA Donnel? O Donnelach było głośno dwa lata temu. Voldemort wymordował wszystkich osobiście, a ich córka przeżyła. A w tej rodzinie od sześćdziesięciu pięciu pokoleń, jeśli nie dłużej, nie było czarodzieja.
- Tak, to ta Donnel. Ale, Harry, naprawdę się spieszę, a poza tym, to nie jest najlepsze miejsce do rozmów na ten temat… – szepnęła Tonks.
- Zostanę tu do końca wakacji, jadę ekspresem Londyn-Hogwart. Mam pokój numer piętnaście, wpadnij, jak będziesz mieć chwilę.
* * *
- Więc co chcesz wiedzieć?
- Wszystko.
Harry i Tonks siedzieli w pokoju nad Dziurawym Kotłem. Księżyc wisiał już wysoko na niebie w otoczeniu gwiazd, a odbicie w lustrze chrapało miarowo.
- Dwa lata temu, dwudziestego ósmego lipca na ulicy Holly Angel aportowało się dwudziestu pięciu śmierciorzerców w towarzystwie Voldemorta. Każdy zrobił rozróbę w innym domu, a Voldemort wybrał właśnie dom Donnelów, w którym trwało przyjęcie. Zamordował wszystkich, poza dziesięcioletnią dziewczynką. Taki opis wydarzeń zna każdy czarodziej, który dostał w ręce jakąś gazetę. Ale szczegóły tego zajścia znają tylko trzy osoby.
- Kto? – zapytał Potter nie zważając na umęczoną minę siedzącej obok kobiety.
- Alicja i Kingsley Shacklebolt.
- To tylko dwie osoby. Kim jest trzecia? – pytał nadal mężczyzna
- Właśnie na nią patrzysz. – odpowiedziała smętnie Tonks. – Kiedy McGonagall powiedziała mi, że mam po nią iść, poszłam do Kingsley’a i poprosiłam go, żeby mi powiedział co się tam wtedy wydarzyło. Zrobił to, a ja bardzo żałuję, że go o to prosiłam. To były jej urodziny. Była na nich cała jej żyjąca rodzina, wszyscy przyjaciele i znajomi. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu, a przemienił się w piekło. Tuż przed aportacją Voldemorta zdmuchiwała świeczki. Pomyślała życzenie: żebym spotkała prawdziwego czarodzieja. I to życzenie się spełniło. Pięć minut później do domu wpadł Voldemort, zamordował jej rodziców, przyjaciół, nawet psa. Wszystkich, poza nią. Gdy wszedł, ujawniła się je moc. Mówiła, że nie mogła wydać z siebie żadnego odgłosu, nie mogła odepchnąć z linii zaklęcia cioci, zasłoniła ciałem przyjaciółkę, ale śmiercionośne zaklęcie przeszło przez jej serce, nie czyniąc najmniejszej krzywdy, a jej koleżanka padła martwa. To dla dziewięciolatki musiało być okropne przeżycie. Już nigdy nie zapomni tego prezentu od Voldemorta. Ale najgorsze jest to, że obwinia siebie o te wydarzenia.
- Dlaczego? Obwinia się o to, że przeżyła?
- Czy ty mnie nie słuchałeś? Ona chciała spotkać prawdziwego czarodzieja, pomyślała to życzenie zdmuch..ąc świeczki, a pół godziny później leżała zwinięta w kłębek na środku pokoju pełnego trupów i to z winy czarodzieja! Straciła wszystkich, którzy coś dla niej w życiu znaczyli kosztem spełnienia się jej urodzinowego życzenia. Teraz ją rozumiesz?
- Nawet nie wiesz jak dobrze. Boże… stracić całą rodzinę i wszystkich przyjaciół w pół godziny… życie tej małej musi być dla niej okropną udręką… - powiedział Harry nieobecnym głosem, patrząc gdzieś w dal.
- Słuchaj, Tonks. – powiedział nagle już normalnym głosem – Ona... Jakby to… Ona wydaje mi się trochę… dziwna. Chodzi mi oto, że… Dzisiaj, na dole, spojrzeliśmy sobie w oczy i ja… ja miałem wrażenie, że już kiedyś patrzyłem w te oczy. Mówię ci, Tonks, to nie jest zwykła dziewczyna.
Zapadła cisza, podczas której każde rozmyślało. Harry zastanawiał się nad tym dziwnym uczuciem, które nim wstrząsnęło podczas spotkania z dziewczynką. Był pewien, że już kiedyś widział te oczy, że w nie patrzył, tylko nie mógł sobie przypomnieć gdzie i kiedy.
- Wiesz, masz rację. – przerwała nagle ciszę Tonks zamyślonym głosem – Że ona jest zwykłą dziewczyną. – dodała widząc pytające spojrzenie przyjaciela – Mam wrażenie, że ona wie o nas wszystko. O nas i o całym świecie czarodziejów. A ciebie zna lepiej niż ty sam.
- Co masz na myśli?
- Ona o nic nie pytała. Każde normalne dziecko, które nigdy nie widziało świata czarodziejów i dowiedziało się o wszystkim kiedy dostało list, po dostaniu się na Pokątną zaczyna pytać o wszystko co widzi! A ona nic, kompletnie nic… wiedziała nawet co to jest Quidditch.
- McGonagall mówiła, że matka opowiadała jej o tym wszystkim…
- Wiem, Harry, ale to nie to… - przerwała mu niecierpliwie – To wszystko jest co najmniej dziwne. I na dodatek wie o Zakonie Feniksa.
- Jak to?
- Jak otworzyliśmy jej skrytkę w banku Gringotta, to poza mnóstwem złota znalazłyśmy tam dwa czyste pergaminy i z pięć peleryn niewidek. Wręczyła mi cztery ze słowami „Wam przydadzą się bardziej niż mnie.” Rozumiesz Harry? Nie powiedziała „Tobie” tylko „Wam”, i daję sobie głowę uciąć, że miała na myśli Zakon.
- Może i masz rację… a te pergaminy? Na pewno nic na nich nie ma?
- Jeden to plan Hogwartu. Doskonalszy chyba nawet od mapy Huncwotów. Żeby się ujawnił po prostu go pogładziła w zamyśleniu dłonią mówiąc: „Coś mi to przypomina”. Drugi mam ze sobą, nie da się go w żaden sposób odczytać, ale jest zaczarowany. – powiedziała, wyciągając z kieszeni pożółkły pergamin. Wziął go i od razu wyczuł silną magię. Westchną cicho. Jakie to wszystko skomplikowane. Kim do diabła jest ta dziewczyna, którą zobaczył dzisiaj pierwszy raz i miał wrażenie, jakby znał ją od dawna. Co ona ma z nim wspólnego?
- Co miałaś na myśli mówiąc, że zna mnie lepiej niż ja sam?
- Ja nie wiem… rozmawiałyśmy o tobie podczas zakupów, i ona mówiła o tobie, jakby cię doskonale znała. Każdy zakamarek twojej duszy. Powiedziałam, że Ginny jest twoją najlepszą przyjaciółką. Kiedy mówiła „najlepsza przyjaciółka” miała dziwny głos i miałam wrażenie, że ona dobrze wie, iż Ginny jest dla ciebie kimś więcej.
- Kiedyś się tego na pewno dowiemy, ale równe pewne jest to, że nie dzisiaj. – dodał, gdyż Tonks usiłowała zamaskować potężne ziewnięcie. – Idź już spać. Coś mi się widzi, że nasze życie będzie jeszcze bardziej skomplikowane, chociaż trudno to sobie wyobrazić.
śliczne:) jedyną wadą jest to że fragmenty są krótkie;) mam nadzieje że następny będzie dłuższy. pozdro.
Następne rozdziały będą już dłuższe. W sumie to 2 i 3 mógłby spokojnie robić za jeden... no cóż, ludzie uczą się na błędach. Kolejny rozdział pojawi się 21 maja wieczorem (mam taką nadzieję), gdyż jadę na Zieloną Szkołę, a na tego typu wyjazdach zawsze dopstaję weny (Już trzy miejscowości otrzymałey ode mnie niezbyt pochlebne piosenki) i oświadczam uroczyście, że nigdzie nie ruszę się bez czegoś do pisania i kawałka kartki. Cieszę się, że wam się podoba
P.S
Zapomniałbym! Rozdzial 4 będzie w stu procentach gramatyczny, w stu procentach będzie miał poprawną interpunkcję i na sto procent nie będzie w nim powtórzeń wyrazowych. Powód jest ptosty: będzie go sprawdzała moja wychowawczyni, nauczycielka polskiego
FF jest swietny. Calkiem inny niz poprzednie ktore czytalam. Pojawila sie nowa osoba i dzieki temu nowy ciekawy watek. Gratuluje wyobrazni i zycze duzo zapalu do dalszej tworczosci. Bede z niecierpliwoscia sledzic to opowiadanie.
Ekhem, ekhem... no więc macie dwa rozdziały, i to najdłuższe z dotychczasowych. Miałam wenę. Co do poprawności gramatycznrj, to nie jestem pewna, w końcu nauczyciel też człowiek.
Rozdział 4
Pierwszy dzień w szkole
Alicja obudziła się dwadzieścia minut temu, ale nie otworzyła oczu. Leżała wspominając wszystkie wydarzenia i przekonywała samą siebie, że to nie był sen. Spędziła w Dziurawym Kotle ponad dwa tygodnie a czas mijał jej na włóczeniu się z Tonks i Harrym po Pokątnej i wygłupach, lecz teraz nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. A wszystko co ją otaczało, wcale jej w tym nie pomagało. Łóżko trzeszczało z każdym ruchem a sztywna, szorstka pościel pachniała proszkiem do prania, jak w sierocińcu. Otworzyła oczy. Pokój, w którym się znajdowała był co najmniej dwa razy większy niż ten w domu dziecka. Naprzeciw łoża z kolumienkami znajdowało się duże lustro, obok stała umywalka i rzeźbiona komoda, okno wychodziło na zatłoczoną ulicę.
- Ubierz się i zrób coś z włosami! Wyglądasz jak strach na wróble! – ofuknęło ją lustrzane odbicie. Alicja posłała w jego stronę krótkie spojrzenie.
- Ty też. – powiedziała, ale poszła za jego radą i uczesała się. Zaczynała właśnie się pakować, kiedy jej profesor z głośnym hukiem otworzył drzwi i wrzasnął:
- Pobudka! Do odjazdu naszego pociągu zostało tylko pięć godzin!
Dziewczyna patrzyła na niego ze znudzoną miną. Od kiedy razem z Tonks oblały go wodą o szóstej rano, codziennie próbował zwlec ją z łóżka, gdyż jej uprzejma towarzyszka zwiała, kiedy tylko otworzył oczy.
- Nie śpię od godziny.
- Chciałaś chyba powiedzieć od dwudziestu minut. – poprawiło ją zgryźliwym tonem lustro, które po chwili wrzasnęło coś o braku szacunku do cudzego mienia, gdyż Alicja posłała w jego stronę poduszkę. Harry ze złością kopnął framugę.
- Czy ja kiedykolwiek dam radę cię obudzić?!
- Nawet o tym nie marz, profesorze.
Teraz to ona dostała poduszką.
- Za co to?! – wrzasnęła z wyrzutem.
- Za profesora. – wyszczerzył się mężczyzna.
- Jak w każdego, kto nazwie cię profesorem, będziesz czymś rzucał, to w końcu zaczną przychodzić na twoje lekcje w ochraniaczach. – stwierdziła złośliwie nastolatka – A teraz pójdziesz mi stąd, psujesz wystrój.
- Nie zapominaj, że mówisz do nauczyciela. Więcej szacunku. – powiedział z wyższością.
- Zwracałabym się do ciebie z szacunkiem, ale boję się, że następnym razem dostane czymś twardszym od poduszki. – odpowiedziała, pełnym udawanego szacunku głosem. – A teraz zechciej wyjść, gdyż pragnę się spakować.
Harry powolnym, dumnym krokiem wyszedł z pokoju, lecz zaraz wychylił się zza framugi.
- Wygrałaś bitwę, ale jeszcze nie wojnę! – wykrzywił się do niej.
- Idź!
* * *
Alicja siedziała w przedziale wertując księgę z zaklęciami. W pewnym momencie zamknęła oczy i dźgnęła na oślep kartkę końcem różdżki. Zaklęcie sznurujące. Może się przydać… Z naprzeciwka doszło do niej ciche chrapanie. Podniosła wzrok znad stronic książki i pokiwała ze zrozumieniem głową. Profesor Obrony przed Czarną Magią zasnął na siedząco, broda opadła mu na piersi a okulary zsunęły prawie na czubek nosa. Dziewczyna ściągnęła je i położyła na szafce pod oknem.
- Trzeba było się wyspać zamiast próbować mnie zwlec z łóżka. – szepnęła przy tym i zabrała się za zaklęcie sznurujące. Mniej-więcej pół godziny później do przedziału wszedł prefekt.
- Za dwa… - przerwał w pół słowa kiedy zobaczył śpiącego nauczyciela – O. Eee… trzeba go chyba obudzić. Za dwadzieścia minut wysiadamy.
- Zajmę się tym. – zapewniła Alicja – Coś jeszcze?
- Nie zapomnij przebrać się w czarną szatę, na stacji zgłoś się do odpowiedniego człowieka.
Wyszedł. Jedenastolatka schowała książkę, przebrała się w czarną szatę i spojrzała na Harry’ego. Podeszła do niego powoli, nachyliła się nad jego uchem i powiedziała:
- Pobudka, śpiochu! Prześpisz ucztę powitalną i mój przydział!
Zdezorientowany Potter rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Dlaczego wszystko jest takie zamazane? – zapytał nieprzytomnie
- Bo nie masz okularów, ciemnoto. I ty masz mnie uczyć?! – z udawaną irytacją wzniosła ręce ku niebu w błagalnym geście. – Świat staje na głowie, słowo daję!
- Ej, ej, pani Wiem -Wszystko- Lepiej- Niż- Potter, przypominam pani, że potrafi pani jedynie wyczarować złote iskierki z końca różdżki.
- I tu się mylisz. Potrafię jeszcze zasznurować buty zaklęciem. – wskazała na jego sznurówki, mruknęła niedosłyszalnie jakieś słowo i po kilku sekundach siedział ze wzorowo zasznurowanymi butami.
- Dobra, koniec bitwy. – powiedział Harry z rezygnacją – Ale za tą ciemnotę jeszcze ci się dostanie!
- Nie wątpię. – mruknęła i zaczęła wypatrywać Hogwartu za oknem. Potter przyjrzał się jej i pogrążył w myślach. Kim właściwie jest ta dziewczyna, która zdołała się z nim zaprzyjaźnić w pięć minut? Tak, w pięć minut, może nawet krócej… Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale teraz doszedł do wniosku, że zostali przyjaciółmi od pierwszego wejrzenia. Dosłownie. Ta mała podbiła jego serce zanim zdążył zamienić z nią choćby słowo, po prostu patrząc mu w oczy. Potem traktował ją już jak przyjaciółkę. Nawet Ginny się temu dziwiła.
- Ta dziewczynka powiedziała, że w Hogwarcie z niczego nie byłeś zbyt dobry, poza obroną. Gdyby to było jakieś inne dziecko, ba, nawet gdybym to była ja, Ron lub Hermiona, o bliźniakach nie mówiąc, to byś się natychmiast odgryzł, obraził albo łupnął w tę osobę zaklęciem. A ty po prostu zacząłeś ją rozśmieszać. – powiedziała. Pewnie miała rację. A to dziwne uczucie, ten dreszcz, który go przeszył… pewnie nigdy się nie dowie.
- Harry! Halo! Ziemia do Pottera! Czy mnie słyszysz? – z zamyślenia wyrwała go Alicja, wrzeszcząc mu do ucha i machając ręką przed oczyma.
- Słyszę cię, słyszę! – odgonił ją od siebie – Po co się tak drzesz, nie jestem głuchy!
- Mówiłam normalnie, to nie zwracałeś uwagi! Od minuty próbuję cię uświadomić, że wysiadamy!
- No to wysiadamy. Bo Hagrid ucieknie z pierwszorocznymi łódkami i będziesz musiała iść na nogach.
Na peronie ponad tłumem górowała postać gajowego Hogwartu, a jego głos toczył się po peronie, doskonale słyszalny pomimo hałasu.
- Pirszoroczni, do mnie! Pirszoroczni! Czy są tu jeszcze jacyś pirszoroczni?
Harry pociągną dziewczynę w kierunku mężczyzny.
- Co tam słychać, Hagridzie? – wrzasnął, kiedy znaleźli się w zasięgu wzroku olbrzyma. Popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Harry! Na Merlina, co ty tu robisz?! – zagrzmiał Hagrid i uścisnął go jakby nadal był tym samym uczniem, który pijał z nim herbatki.
- Hagridzie, połamiesz mi żebra! – wydyszał Harry, na co został natychmiast odstawiony na ziemię.
- Odstawiam ci jedną nową, chciała zwiać. – jęknął cicho, gdyż dostał w kostkę od Alicji – A tak w ogóle, to ja tu uczę. Obrony przed Czarną Magią. – odpowiedział na niezadane pytanie. Hagrid zagwizdał z podziwem.
- No, panie psorze, może wpadłby pan na herbatkę do starego kumpla, hę?
- Jeszcze raz mnie nazwiesz profesorem, to…
Reszta jego wypowiedzi utonęła w szaleńczym śmiechu pierwszoklasistki. Mężczyźni spojrzeli na nią jeden z rozbawieniem, a drugi ze zdziwieniem.
- Ja… ja… prze – przepraszam. – wydyszała zwijając się ze śmiechu, poczym mruknęła do Pottera – Ostrzegałam cię…
Harry westchnął z rezygnacją.
- Przyjdę po uczcie. Idźcie już, McGonagall nie będzie czekać w nieskończoność. – powiedział. Na odchodnym zburzył Alicji włosy („Ej! To, że ty jesteś wiecznie rozczochrany nie oznacza, że ja też muszę!”) i mrugnął do Hagrida uskakując przed kuksańcem od niej.
* * *
Harry siedział przy stole nauczycielskim jak na szpilkach. Patrzył, jak McGonagall wprowadza pierwszoklasistów, jak Donnel szuka go przerażonym wzrokiem, jak dziewczynka uspokaja się nieznacznie widząc jego zaciśnięte w pięściach kciuki, a jego zdenerwowanie wciąż rosło. Nie potrafił tego zrozumieć. Kiedy Tiara Przydziału odśpiewała swoją piosenkę, a dyrektorka zaczęła wywoływać poszczególnych uczniów, jego ręce zaczęły drżeć, jakby to on miał zostać za chwilę przydzielony do któregoś domu. Co się z nim dzieje?
- Alone, Madison.
- Hufflepuf!
- Bowling, Sarah.
- Rawenclaw!
- Butter, Klaudia.
- Hufflepuf!
- Donnel, Alicja.
Teraz Harry trząsł się jak galareta. Dlaczego? Przecież to nie ma znaczenia, do jakiego domu trafi dziewczynka. Jaka to różnica, ślizgonka czy gryfonka? I tak będzie ją lubił jak teraz. Ale czy na pewno? Obserwował w napięciu jak dziewczyna siada na stołku. Zanim to zrobiła rzuciła mu przelotne spojrzenie, a on zmusił się do uśmiechu.
- Gryffindor! – wrzasnęła tiara, kiedy tylko dotknęła jej głowy. Zdjęła ją szybko i w salwie oklasków pobiegła do stołu gryfonów. Całe zdenerwowanie odpłynęło z Pottera jak ręką odjął. Dziewczyna odwróciła się od uczniów i pomachała do niego. Uniósł kciuki do góry, a ona, uśmiechając się promiennie, pogrążyła się w rozmowie z Prawie Bezgłowym Nickiem. Świeżo upieczony nauczyciel w pełni się rozluźnił i gdy „Zora, Lucjusz” trafił do Slytherinu Harry uświadomił sobie, że umiera z głodu. Jednym uchem wysłuchał krótkiej przedmowy McGonagall, niecierpliwie czekając na specjały przygotowane przez skrzaty. Jak bardzo te potrawy różniły się od jedzenia w Dziurawym Kotle! Dopiero teraz jego dawni profesorzy, a teraz koledzy po fachu, zaczęli mu gratulować. Znów musiał wysłuchiwać wypowiedzi w stylu: „Można było się tego spodziewać, Harry”, „Na miejscu McGonagall też bym tak zrobił” i „Jak ty nie jesteś idealny do tej posady, to kto jest?”. Wybawił go koniec uczty i, co się z tym wiązało, przemowa McGonagall.
- Proszę o ciszę. – zaczęła, mimo iż kiedy wstała ucichły wszelkie szepty – Na początek pragnę przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony, a także, na prośbę pana Filcha, że posiadanie rzeczy zakupionych w „Magicznych Dowcipach Weasleyów” wiąże się z utratą punktów przez dom i szlabanem. Cała lista przedmiotów zakazanych znajduje się na drzwiach gabinetu pana Filcha, gdyby ktoś chciał się z nią zapoznać. A teraz pozwolę sobie przedstawić nowego nauczyciela Obrony przed Czarną Magią, profesora Harry’ego Pottera. Ponadto pan Potter zgodził się zostać opiekunem Gryffindoru, za co bardzo mu dziękuję.
Harry wstał wśród burzy oklasków i krótko się skłonił.
- A teraz proszę o rozejście się do dormitoriów.
* * *
- Czekaj, bo czegoś tu nie rozumim. Znasz tę małą od siódmego sierpnia, tak?
Księżyc wisiał wysoko na niebie, a Harry siedział z Hagridem w jego chatce i popijał herbatkę. Kieł jak zwykle położył mu łeb na kolanach i zaślinił szatę.
- Tak, widziałem ją wtedy pierwszy raz w życiu. – westchnął ciężko w odpowiedzi – Ja też tego nie rozumiem, Hagridzie. Ona nie została moją przyjaciółką… tak, przyjaciółką – powtórzył na zdziwiony wzrok mężczyzny – w przeciągu tych dwóch tygodni, tylko przeciągu sekundy. W jednej chwili była dziewczyną przyprowadzoną przez Tonks, w drugiej patrzyła mi w oczy, a w trzeciej robiłem głupie miny żeby ją rozśmieszyć, jakby była moją przyjaciółką od zawsze. – ukrył twarz w dłoniach – Czemu to wszystko jest takie skomplikowane?
- A czy ktoś kiedykolwiek ci obiecywał, że będzie inaczej?
- Ja mam po prostu już tego wszystkiego dość! – wrzasnął nagle Potter uderzając pięścią w stół – Mam dość tych tajemnic, zasadzek, zagadek i kłamstw! Dlaczego nie mogę mieć zwykłego, najnudniejszego pod słońcem życia i kochającej rodziny? Dlaczego nie mogę patrzeć na to wszystko z boku, trzęsąc się ze strachu o najbliższych?
- Naprawdę byś tego chciał, Harry? – zapytał cicho Hagrid po chwili milczenia. Zapadła cisza przerywana tylko siorbaniem herbaty przez zastanawiającego się Harry’ego.
- Nie. – powiedział – Dobrze wiesz, Hagridzie, że bezczynność nie jest w moim stylu. Nie wytrzymałbym. Pewnie wtedy zazdrościłbym Wybrańcowi i chciał pomóc ministerstwu.
Obaj uśmiechnęli się ponuro.
- Ja już pójdę. Mam lekcje od rana, a w pierwszym dniu chciałbym być przytomny. Do jutra.
* * *
Alicja weszła do dormitorium na wpół przytomna, przebrała się w piżamę i usiadła na łóżku z kolumienkami. Pogładziła ręką mięciutką pościel. Ostatnio dotykała takiej dwa lata temu, kiedy jeszcze miała dom i rodzinę. Położyła twarz na poduszce chłonąc jej zapach. Lawenda. Włożyła rękę do poszewki i wyjęła z niej malutki woreczek z zasuszonymi kwiatkami. Jej mama też tak zawsze robiła, mówiła, że zapach kwiatuszków pomaga się odprężyć i zasnąć. Wspomnienia osaczyły ją ze wszystkich stron. Skuliła się, zatykając uszy i zamykając oczy, próbowała się odgnić od raniących ją wspomnień, ale one zaczęły atakować ją ze zdwojoną siłą, nasuwały jej obrazy i dźwięki do których tak tęskniła i przez które tak teraz cierpiała. Z jej oczu pociekły łzy i, sama nie wiedząc jakim cudem, zasnęła. Dziesięć minut później pozostałe cztery lokatorki dormitorium weszły, zanosząc się śmiechem. Natychmiast ucichły widząc śpiącą koleżankę. Jedna podeszła do swojego łóżka i wzięła z niego koc.
- Co robisz, Lily?
Dziewczyna nazwana Lily okryła śpiącą kocem i odpowiedziała:
- Noce są chłodne, Roksan. Swoją drogą, musiała być padnięta, weszła tu piętnaście minut temu. Właściwie, to jak ona się nazywa?
- To jest Alicja Donnel. – powiedziała trzecia z dziewcząt.
- TA Donnel? – Roksan spojrzała na nią zdziwiona, kiedy pokiwała głową – Jejku…
- Wiecie co, chodźmy już spać. Jutro trzeba wcześnie wstać. – przerwała konwersację Lily.
– Naprawdę, dziewczyny, dajcie spokój i chodźcie spać.
Rozdział 5
Syriusz
Alicja otworzyła oczy i przeciągnęła się. Założyła okulary i jej spojrzenie padło na kartki złożone na jej szafce nocnej.
Nie chciałam cię budzić. Wzięłam dla ciebie rozkład zajęć. Do zobaczenia na lekcji
Lily.
Lily… to chyba ta szatynka z kręconymi włosami i liliowymi oczami. Musi jej podziękować. Spojrzała na plan a potem na zegarek. Pięknie. Za dziesięć minut ma obronę. Szybko się ubrała (co za szczęście, że nauczyła się akurat zaklęcia sznurującego), wrzuciła do torby podręcznik, pióro, atrament i kilka pergaminów. Zbiegła po schodach rozczesując gorączkowo włosy, w pokoju wspólnym rzuciła szczotkę na stół. Gnała jak pocisk przez korytarze Hogwartu próbując zrobić sobie koński ogon. Zaklęła soczyście słysząc dzwonek i wpadła do tajemnego przejścia. Mignął jej rąbek szaty ostatniego ucznia i sparaliżowana stała patrząc na zamykające się powoli drzwi. Nagle się opamiętała i wrzasnęła:
- Harry! Harry, poczekaj!
Z ulgą patrzyła jak drzwi otwierają się i wygląda zza nich czarna czupryna. Podbiegła w ich stronę.
- Czyżby nasz ranny ptaszek zaspał? – na jego twarzy wykwitł złośliwy uśmiech – Nie widziałem cię na śniadaniu i musiałem prosić twoją koleżankę o zaniesienie ci rozkładu.
- Ty? – zapytała ze zdziwieniem
- Właśnie ujawnia się dokładność twojego słuchania wczorajszego przemówienia. Jestem opiekunem Griffindoru. Ale wróćmy do twojego dość późnego przybycia.
- Można powiedzieć, że zwlekłeś mnie z łóżka. – mruknęła – Wpuść mnie, bo nie będę miała gdzie usiąść! – dodała po chwili niecierpliwie.
- O to bym się nie martwił. – odrzekł smętnym tonem robiąc jej przejście – Dziwnym trafem wszystkie pierwsze ławki zostały wolne.
Wszyscy, którzy nie zdołali usiąść w tylnych ławkach tłoczyła się w kącie. Co odważniejsi usiedli w drugim rzędzie, ale nie wyglądali na najszczęśliwszych. Alicja prychnęła na nich z pogardą, przemaszerowała środkiem klasy i zajęła ławkę naprzeciw biurka. Harry usiadł na swoim miejscu jak gdyby nigdy nic.
- Dobrze, zanim sprawdzę obecność, czy wszyscy siedzą? – podniósł wzrok i zaśmiał się krótko – Słuchajcie, ja naprawdę nie gryzę, możecie usiąść w pierwszych ławkach, nic wam nie zrobię.
Po grupce pod ścianą przeszedł cichy pomruk, ale nikt się nie poruszył. Harry przerzucał wyczekujący wzrok z jednej osoby na drugą, lecz nie przyniosło to żadnego skutku. W końcu Lily zrobiła krok do przodu. Kiedy jedna z jej koleżanek złapała ja za nadgarstek, wyrwała go i gniewnie odrzuciła głowę.
- To żałosne. – powiedziała i usiadła obok Alicji. W jej ślady poszła znaczna część uczniów. Kiedy już wszyscy znaleźli dla siebie miejsce, Potter sprawdził obecność, przeszedł na przód biurka i oparł się o nie.
- Nazywam się Harry Potter, będę uczyć was Obrony przed Czarną Magią i mam nadzieję, że będzie to trwało dłużej niż rok. – po klasie przeszedł szmer znudzenia – Ja doskonale wiem, że to wiecie i równie dobrze pamiętam jak nudziły mnie moje pierwsze lekcje, podczas których profesorowie powtarzali ciągle to samo, ale musicie przez to przebrnąć. Usłyszycie zasady nauki i zwracania się do nauczycieli na każdej dzisiejszej lekcji, dlatego… - rozejrzał się po klasie - … dlatego przejdziemy od razu do ciekawszej części moich obowiązków.
Wszyscy się nieznacznie ożywili i patrzyli na niego z zainteresowaniem.
- Ale zanim się to stanie mam do was małą prośbę. Możecie się do mnie zwracać jak chcecie, lecz szczerze mówiąc wolałbym, aby mówiono do mnie po imieniu. Oczywiście, jeśli wolicie nazywać mnie profesorem nie będę miał wam tego za złe. Możecie nazywać mnie nawet idiotą albo wariatem, ale jeśli to usłyszę dostaniecie szlaban.
Po klasie przebiegł nieśmiały śmiech. Wydawało się, że nikt nie zauważa celu tego przemówienia. Ale Alicja dobrze wiedziała, że profesor próbuje rozładować sytuację i sprawić, by atmosfera na jego lekcjach była luźna.
- Dobrze. – Harry klasnął w dłonie – Na początek nauczycie się rozbrajać przeciwnika. Ktoś może zna to zaklęcie?
Alicja podniosła rękę. Co się z nią dzieje? Przecież ona nie zna nawet formuły.
- Alicja? – Potter nie krył zdziwienia – Potrafisz rzucić to zaklęcie?
- Tak. – dziewczyna szczerze zdziwiona swoją odpowiedzią zaczęła zastanawiać się co nią kieruje.
- Mogłabyś wyjść na środek? – stanęli naprzeciwko siebie – Dobrze, a więc spróbuj mnie rozbroić.
Ala pokiwała krótko głową. Mężczyzna nie przygotował się do rzucenia zaklęcia tarczy ani jakiejkolwiek obrony. Może ta mała przeczytała gdzieś formułę, ale w to, że potrafi rzucić to zaklęcie szczerze wątpił.
- Expelliarmus! – wrzasnęła machając krotko różdżką, złapała broń przyjaciela w locie i zakryła usta dłońmi. Jako że Harry nie był przygotowany na udane rzucenie zaklęcia przez pierwszoklasistkę został jego siłą odrzucony pod ścianę. Alicja wypuściła obie różdżki i opadła przy nim na kolana.
- Harry, nic ci nie jest? Naprawdę cię przepraszam, ja…
- Przepraszasz mnie za co? – przerwał jej Potter wstając – Za to, że rzuciłaś właśnie bardzo silne zaklęcie, a ja nie próbowałem się nawet bronić?
To wszystko mówił tak, żeby tylko dziewczyna go słyszała.
- Właśnie widzieliście przykład bardzo silnego zaklęcia rozbrajającego. Nie wiem, czy którekolwiek z was będzie w stanie rzucić je poprawnie, a co dopiero z taką siłą. Przejdźcie wszyscy na przód klasy.
Uczniowie stłoczyli się pod tablicą, a Harry machnął dwa razy różdżką. Ławki zniknęły a kreda wypisywała na tablicy formułę.
- Dobierzcie się w pary i poćwiczcie . Formuła jest na tablicy. Alicja, ty nie musisz, jeszcze by ktoś wylądował w skrzydle szpitalnym. – powiedział i usiadł ciężko na swoim krześle. Dziewczyna przysiadła na biurku i przez chwilę przyglądali się w milczeniu wysiłkom klas pierwszych. Nauczyciel wyczarował sobie szklankę soku i popijał go ze znudzeniem.
- Pomożesz mi? Jeśli którekolwiek z nich spotka się kiedyś ze śmierciożercą to marny jego los… najlepiej przystosowane do walki z siłami ciemności pokolenie, też mi coś – prychnął po chwili – Ciekawe, co powiedziałby Ron widząc TO. – przy ostatnim słowie wskazał na klasę.
- Powiedziałby, że jesteś strasznie niecierpliwy. – powiedziała Ala – Poza tym, z jakiej racji mam ci pomagać? Nie poradzisz sobie z dziewiętnastoma jedenastolatkami? Przecież nie wszyscy są beznadziejni. Na przykład Alan i Mark… to ci dwaj, którzy stoją za Darkiem i rozbrajają go na przemian dla żartu… musisz przyznać, że potrafią to zrobić. Poznali się wczoraj w pociągu i zaprzyjaźnili. Żeby było ciekawiej, Alan jest w Gryffindorze a Mark w Slytherynie.Co, trudno ci w to uwierzyć? – dodała widząc wyraz twarzy profesora – Ale wróćmy do twojej potrzeby pomocy. Przecież w Gwardii było trochę więcej osób… - Harry zakrztusił się sokiem – Co jest?
- Skąd wiesz o GD? No tak… - uderzył się dłonią w czoło – spędziłaś cały dzień z tą paplą Ton…
- Tonks mi nic nie powiedziała, a jeśli jeszcze raz nazwiesz ją paplą doniosę na ciebie. – przerwała mu dziewczynka – Jak do Dziurawego Kotła przyszedł Lupin, rozmawiał z nią i w pewnym momencie ona zapytała, czy sądzi, że dasz sobie radę. I on powiedział, że w Gwardii Dumbledore’a było 28 osób, w większości starszych od ciebie, i zdołałeś ich nauczyć dość sporo, dlaczego więc nie mógłbyś dokonać tego samego z uczniami.
- I rozmawiali o tym przy tobie?
- No… nie do końca. Akurat tamtędy przechodziłam i niechcący usłyszałam. – spojrzała z rezygnacją na wysiłki kolegów – Wiesz co, chyba jednak ci pomogę.
Zeskoczyła z biurka i zaczęła coś tłumaczyć Alanowi i Markowi. Chyba poskutkowało, bo po chwili dali spokój rudemu chłopcowi rozbrajali siebie nawzajem. Zaraz potem złota burza jej włosów zniknęła w tłumie. Harry westchnął i ruszył w jej ślady. Nie będzie się przecież wyręczał uczennicą.
* * *
Cienki sierp księżyca wisiał na granatowym niebie w otoczeniu wielu gwiazd, oblewając błonia nikłą poświatą. Tafla jeziora była gładka jak stół, nie wiał nawet najlżejszy wiatr a jedynym słyszalnym dźwiękiem było granie świerszczy. Wydawałoby się, że kroczący w kierunku zamku mężczyzna jest jedynym żywym stworzeniem na łące. Harry Potter też był święcie przekonany, że nikt inny nie wpadłby na pomysł spaceru po hogwarckich błoniach o północy, dlatego kiedy dostrzegł ruch nad jeziorem a następnie tam jasną plamę zaniepokojony ruszył w tamtym kierunku. Z pewnej odległości dostrzegł, że to Alicja leży na trawie nogami w stronę wody, wpatrując się w gwiazdy. Podszedł do niej wolnym krokiem i ułożył się obok, w tej samej pozycji lecz nogami w przeciwną stronę. Gdyby położył się bliżej, zetknęliby się uszami.
- Czy to miejsce jest wolne? – zapytał, patrząc w niebo.
- Nie, jest zajęte. Dla przyjaciela. – odpowiedziała, nie odwracając wzroku od gwiazd.
- A kim jest ten przyjaciel? Jak wygląda?
- No cóż… ma czarne, wiecznie rozczochrane włosy, dwadzieścia cztery lata, chudy średniego wzrostu.
- A oczy? Jakie ma oczy?
- Zielone. Jasno zielone. Ma oczy w kolorze Avady**.
Harry zamilkł na chwilę. Oczy w kolorze Avady. Jeszcze nikt nie porównał koloru jego oczu do barwy śmiercionośnego zaklęcia.
- Hm… nic mi to nie mówi. Może powiesz o nim coś jeszcze?
- Uczy w Hogwarcie Obrony przed Czarną Magią i leży teraz obok mnie, udając iż nie wie, że mówię o nim.
- Zastanówmy się. Zaraz… to chyba ja. A teraz powiedz mi, co ty tutaj robisz.
- Szukam. – odpowiedziała tajemniczym głosem, nadal nie odrywając wzroku od niebios.
- Szukasz. A można wiedzieć czego, czy to jakaś tajemnica?
- To nie żadna tajemnica. Szukam Syriusza.
Spojrzał na nią zaintrygowany. Czyżby ona… nie, to nie możliwe. Dziewczyna zauważyła to kątem oka.
- Psiej Gwiazdy. Syriusz znajduje się w szyi Wielkiego Psa i lśni najjaśniej w całej konstelacji, jak medalik z adresem na szyi psa wystawionego na słońce.
- Nie wiedziałem. – powiedział uspokojony mężczyzna – A ty? Interesujesz się astronomią?
- Ja? Astronomią? – zaśmiała się – Gwiazdy są piękne, ale bez przesady. Naprawdę tego nie wiedziałeś? Sinistra musiała o tym wspominać na lekcji.
- Możliwe. – mruknął – Ale skąd ty o tym wiesz?
Dziewczyna oparła się na łokciu twarzą w jego stronę.
- Miałam kiedyś psa. Mieszańca. To znaczy, miał wiele z labradora, właściwie wszystko poza sierścią. Labradory mają gładką, a on był rozczochrany mniej-więcej jak ty. Był czarny i wabił się Syriusz. Kiedyś byłam z nim wieczorem na spacerze w parku i on uciekł. Czarny pies, czarna noc, sam rozumiesz, nie miałam szans na wypatrzenie go, mimo iż był ogromny. Więc zaczęłam go wołać. Obok przechodziła moja nauczycielka, zapytała co się stało. Kiedy usłyszała, że nazwałam psa Syriusz pokazała mi tą gwiazdę i powiedziała to samo co ja tobie.
- Dziwne. – Harry również oparł się na łokciu – Bo widzisz, mój ojciec chrzestny był animagiem. Zamieniał się w wielkiego, czarnego psa ze skudloną sierścią. A nazywał się Syriusz Black.
Alicja znów opadła na plecy i powróciła do szukania gwiazdy.
- Pisze do ciebie? – zapytała nagle.
- Kto?
- Twój ojciec chrzestny.
- Nie, nie pisze. – odrzekł smutnym głosem – Zmarł dziewięć lat temu, 21* czerwca.
- Oh… ja… nie wiedziałam i… - zaczęła się jąkać zakłopotana – Przykro mi.
- A twój pies? Pewnie za nim tęsknisz. Gdzie go zostawiłaś?
- Nawet nie wiesz jak bardzo za nim tęsknię. – szepnęła, ale po chwili dodała pełnym głosem – Został zabity.
- Voldemort?
- Nie. Voldemort go nie widział. Kiedy już chciał wyjść do domu wpadła Bellatriks Lestrange i, nie wiem dlaczego, Syriusz zaczął na nią szczekać. Na niego nie szczekał, ale na nią zaczął. To ona go zabiła, podeszła do niego i przeczytała „Syriusz” na medaliku. Zaśmiała się wtedy i powiedziała „ile jeszcze razy będę cię zabijać, kuzynie?”. Ciekawa jestem o co jej chodziło.
- Ja chyba wiem. To przez nią mój ojciec chrzestny teraz nie żyje. I był jej kuzynem. Słuchaj, strasznie mi głupio że cię o to zapytałem, ale zapomniałem…
- Nie musisz się tłumaczyć. O cudzym cierpieniu bardzo łatwo zapomnieć, podczas gdy o swoim pamięta się bardzo długo, często do śmierci. Poza tym, nie był już młody. 21 czerwca, przed swoją śmiercią, skończył siedem lat, nie pożyłby długo.
Harry spojrzał na zegarek.
- O rzesz ty…! Już wpół do pierwszej. Lepiej cię odprowadzę, bo gdybyś spotkała Filcha zarobiłabyś nielichy szlaban.
- Najpierw musiałby mnie zobaczyć. – mruknęła.
- Co?
- Jestem blondynką, a nie idiotką. Wzięłam ze sobą pelerynę. – żachnęła się Alicja, ale posłusznie wstała i pomaszerowała z nim do zamku. Na schodkach przed wejściem Potter nagle przemówił.
- Mogę cię o coś zapytać? O dwie rzeczy?
- Pytaj.
- Dlaczego nazwałaś go Syriusz, skoro dopiero potem dowiedziałaś się o tej gwieździe?
- Przyśnił mi się wielki, czarny pies leżący na trawie i dochodzące gdzieś z daleka nawoływanie „Syriuszu! Syriuszu!”. Następnego dnia mój tata przyniósł czarnego szczeniaka, powiedział, że na pewno będzie duży bo jego matka jest labradorem. Dlatego nazwałam go Syriusz.
- Drugie pytanie. Twoi rodzice puszczali cię samą na wieczorne spacery z psem kiedy miałaś dziewięć lat, tak? Nie obraź się, ale czy oni mieli dobrze w głowie?
- Z woli ścisłości, miałam siedem lat. A moi rodzice byli jak najbardziej normalni. Syriusz mnie bronił i nie miał za grosz zaufania do obcych. Zawarczał nawet na moją ciotkę kiedy mnie przytuliła. Przy nim byłam bezpieczna.
Doszli już prawie do portretu Grubej Damy.
- Jeszcze jedno. Wierzysz w to, że ludzkie dusze po śmierci powracają na ziemię jako zwierzęta?
- Tak, a dlaczego pytasz?
- Twój pies urodził się w dniu śmierci mojego ojca chrzestnego
- Hasło? – przerwała rozmowę kobieta z portretu - Nie wiem czy macie tę świadomość, że zmieniło się o północy?
- A macie i nawet wiemy na jakie się zmieniło. – wyszczerzył się Harry – Swoją drogą, dawno się nie widzieliśmy.
- Ach, to ty. Widzę, że nadal nie porzuciłeś zwyczaju budzenia mnie w środku nocy.
- Ja się nigdy nie zmienię. A hasło to Pecunia non Olet***.
Weszli do pokoju wspólnego i Alicja zapytała:
- Zmiana hasła po jednym dniu? Nie za szybko?
- Jeden ślizgon znał stare, dzisiaj po południu próbował się dostać do wieży. Siła wyższa. No, dalej chyba trafisz sama. Dobranoc.
- Dobranoc, profesorze. – powiedziała i chichocząc wybiegła na górę. Harry zaśmiał się cicho i westchnął. Ta mała chyba nigdy mu nie odpuści. A on nie będzie jej dłużny.
_____________________________________________________________
* - znalazłam tę datę w „zagadkach”
** - przyznaję się, zgapiłam to określenie od Carmen Black. Carmen, nie bij…
*** - to po łacinie „Pieniądze nie śmierdzą”, jakby ktoś nie wiedział.
Niemoglam sie doczekac dalszego ciagu tego opowiadania i musze przyznac ze sie nie rozczarowalam. Nastepne rozdzialy sa swietne:) trzeba miec wyobraznie zeby pisac, ja jakos juz nie umiem. Zauwazylam pare bledow literowych.... ale ogolnie opowiadanie jest...no swietne po prostu. Czekam cierpliwie na dalsza czesc i jestem strasznie ciekawa co ta malama w sobie takiego ze wzbudzila w HP takie zaufania i przyjazn.
Rzadko spotykam się z opowiadaniem, które mnie zaciekawi po pierwszym akapicie... Twoje takie jest Fajnie to wymyśliłaś... Alicja jest boska po prostu Od dziś masz stałego czytelnika... Czekam na kolejny rozdział i życzę weny, weny i jeszcze raz czasu na pisanie
Szósty rozdział będzie długi. Bardzo długi. Przeleciałam dwa miesiące do przodu, dwa miesiące, w ciągu których trochę się działo, więc pupychałam gdzie niegdzie kursywą wspomniki. No więc zapraszam na:
Rozdział 6
Hallowen
(część pierwsza: Czarna Róża)
Atak. Unik. Tarcza. Zmyłka. Atak. Tarcza. Unik. I tak w kółko. Reszta pierwszorocznych Gryfonów i Ślizgonów dawno zaprzestała walk, woląc przypatrywać się temu widowisku. Harry stał opierając się o ścianę i z podziwem patrzył na zażarty pojedynek. Slovakow był szybki i potrafił dużo, ale Donnel miała zawrotną szybkość, zadziwiający refleks, zniewalającą wiedzę i coś, czego większości czarodziejów było brak. Umiała jednocześnie walczyć i obserwować, wyłapywała mocne i słabe punkty przeciwnika, potrafiła przewidzieć jego reakcje. Im dłużej trwała walka, tym więcej wiedziała o wrogu i z tym większą łatwością wygrywała. Widział, że Dymitr jest już słaby i postanowił wkroczyć do akcji. Podszedł najbliżej jak mógł mając nadzieję, że niczym nie oberwie.
- Chcę wam przypomnieć, że oboje macie przeżyć i nie potrzebować pilnej opieki lekarskiej.
Dziewczyna spojrzała na niego morderczym wzrokiem nie przerywając walki.
- Poradzę sobie z nim. – uchyliła się przed błękitnym promieniem
- O ciebie się nie boję. Wolałbym jednak, żeby Slovakow wyszedł z tej sali bez żadnego poważniejszego uszczerbku na zdrowiu.
- Na początku lekcji mowiłeś, że mamy się na tej lekcji rozerwać. Więc się rozrywamy.
- Na strzępy. – dopowiedział Potter – Właśnie widzę i wolałbym, żebyście dali sobie spokój.
Alicja znów na niego spojrzała, ale tym razem jej oczy nie zabijały. Miał wrażenie, że działają jak rentgen.
- Prawdziwy z ciebie Gryfon, Harry. Były bo były, ale prawdziwy. – powiedziała nie odrywając od przyjaciela wzroku ani nie przestając walczyć – Expelliarmus.
Dymitr usiłował wyczarować prostą tarczę, ale była ona bardzo słaba, więc czerwony promień dziewczyny nic sobie z niej nie robił i po chwili blondynka trzymała w ręku różdżkę Rosjanina. Do sali dobiegł odgłos dzwonu i uczniowie wylali się na korytarz. Ala również miała ten zamiar, ale profesor ją zawrócił.
- Gdzie i kiedy nauczyłaś się rzucać te tarcze? Niektóre są bardzo skomplikowane.
- Szczerze, nie mam zielonego pojęcia. Przed rozpoczęciem walki nie miałam pojęcia o istnieniu zaklęć, których podczas niej użyłam. Tak samo było z Expelliarmusem. Kiedy zgłaszałam się na pierwszej lekcji, nie znałam nawet formułki. To dziwne.
- Bardzo dziwne. – mruknął zamyślony Harry – Idź już, spóźnisz się na zielarstwo.
***
Dwie godziny później Alicja włóczyła się korytarzami szkoły, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Jak to możliwe, że już 30 października? Przecież rozpoczęcie roku szkolnego było dopiero wczoraj, a przynajmniej takie miała wrażenie. I co się z nią dzieje? Coś śmierdzi w tej całej jej wiedzy. Nie żeby jej to przeszkadzało, ale to podejrzane.
- Donnel!
Odwróciła się na pięcie i ujrzała spieszącą w jej kierunku dyrektorkę.
- Dzień dobry, pani profesor. – uśmiechnęła się promiennie ukazując lśniące, białe zęby.
- Masz chody u Pottera, prawda? – zapytała bez żadnego wstępu kobieta
- No… można to tak nazwać. A o co chodzi? Pani dyrektor. – dodała pospiesznie na końcu.
- Powiedz mu, że ma się jak najszybciej stawić w moim gabinecie, nie obchodzi mnie, że ma lekcje.
Alicja pognała do Sali Obrony już po słowach „w gabinecie”, przemknęła przez kilka tajemnych przejść i ledwo wyhamowała pod drzwiami. Zapukała nieśmiało i słysząc „proszę” Pottera włożyła głowę do klasy.
- Harry mogę cię prosić na słówko?
Profesor wiedział, że dziewczyna nie przerywałaby mu lekcji z błahego powodu. Wyraźnie zaniepokojony zapytał:
- O co chodzi?
- McGonagall chce cię widzieć w swoim gabinecie. Natychmiast. Nie martw się, nie wyglądała na zdenerwowaną. – dodała widząc nietęgą minę mężczyzny.
- Nie o to mi chodzi. Zostawienie ze sobą sam na sam czwartego roku Gryffindor – Slytherin jest bezmyślnością równą głupocie. Oni, w przeciwieństwie do pierwszorocznych, niezbyt się lubią. Ktoś musi z nimi zostać… zaraz… ty z nimi zostaniesz!
- Ja? Czyś ty zwariował?!
- Możliwe. Słuchaj, możesz się z którymś pojedynkować, rozmawiać z nimi na temat Hallowen, cokolwiek, byleby mieli zajęcie.
- Chętnie bym wzięła udział w pojedynku, ale szczerze wątpię, czy którekolwiek z nich mnie zaatakuje.
- O to się nie martw. Czyli co, zgadzasz się?
Nie czekając na odpowiedź wciągnął ją do klasy.
- Posłuchajcie. Muszę na chwilkę wyjść, dyrektorka mnie wzywa, więc, wiedząc iż zostawienie was samym sobie byłoby idiotyzmem, zostawiam was z tą oto dziewczyną. Alicja wyraziła chęć pojedynkowania się z jednym z was.
- Mamy się pojedynkować z pierwszoroczną? Przecież ona nic nie umie. – z tylnych rzędów dobiegł kpiący głos.
- Umiem całkiem sporo, Malfoy. I bardo chętnie ci to udowodnię.
Harry uśmiechnął się, gdyż głos dziewczynki był chłodny a w jej oczach pojawiły się mordercze błyski. Chrześniak Dracona nie wie, na co się porywa.
- Panie Malfoy? Wyjdzie pan na środek, czy się boi?
Podszedł do nich niechętnie brązowowłosy chłopak z tego samego koloru oczyma.
- No dobrze. Alicja, postaraj się go nie wysłać do skrzydła szpitalnego, Malfoy, nie masz szans na wygraną, ale przynajmniej przegraj z honorem. Zostawiam was. – powiedział Potter i wyszedł. Przeciwnicy jeszcze przez chwilę piorunowali się wzrokiem, po czym stanęli naprzeciwko siebie i krótko skłonili. Alicja stała z opuszczoną różdżką. Nie miała zamiaru atakować pierwsza. W klasie panowała głucha cisza, oczy wszystkich były utkwione w stojącej parze. Malfoy zdecydował się rozpocząć pojedynek i teraz dopiero było na co patrzeć.
Po dwudziestominutowym pobycie poza klasą Harry wszedł do środka. Zobaczył walczącą zażarcie parę Malfoy – Donnel. Ktoś usunął ławki z klasy, a wszyscy uczniowie stali pod ścianą przypatrując się zafascynowani walczącym. Alicja dostrzegła Pottera stojącego w drzwiach, zrobiła fikołka, stanęła za Malfoyem i rozbroiła go.
- Dziękuję za wspaniałą walkę, panie Malfoy. – powiedziała na odchodnym, odrzucając mu różdżkę.
- I jak, panie Malfoy? Nadal pan uważa, że Alicja nic nie umie? – zapytał Harry, kiedy dziewczyna wyszła. Chłopak burknął coś niezrozumiale.
- Bardzo prosiłbym tego, kto usunął ławki, o ich powrót. – po klasie przeszedł pomruk niezadowolenia – Wolałbym, żebyście siedzieli podczas omawiania tej walki.
Ławki natychmiast się pojawiły a ożywieni uczniowie usiedli w nich, z zainteresowaniem wpatrując się w nauczyciela. Jedynie Daniel był wściekły. Pokonała go jedenastolatka i to w jakim stylu! Jak się to rozejdzie po szkole, a rozejdzie się na pewno, będzie pośmiewiskiem przez wiele tygodni.
***
Alicja przemierzała korytarze szkoły ukryta pod peleryną niewidką. Zatrzymała się przed drzwiami, rozejrzała czujnie i zapukała. Usłyszała ciche „proszę!” i weszła do pomieszczenia. Zamek szczęknął i zdjęła pelerynę. Rzuciła w stronę Harry’ego jedną z butelek i rozsiadła się w fotelu naprzeciw kominka.
- Skąd masz piwo kremowe? – zapytał, siadając w sąsiednim fotelu.
- Zapominasz, że mam mapę Hogwartu ze specjalnym uwzględnieniem tajnych przejść. – odpowiedziała dziewczyna otwierając napój.
- Tylko mi nie mów, że byłaś w Hogsamede!
- Nie powiem. Byłam w kuchni. A właśnie, ktoś chciałby cię widzieć. – pstryknęła palcami wołając:
– Zgredek!
W następnej chwili cały pokój wypełnił się piskiem uradowanego skrzata.
- Zgredek wiedział, że Harry Potter wróci do Hogwartu! Harry Potter sir za bardzo kocha Hogwart, żeby go zostawić. Dlatego Zgredek powiedział pani dyrektor, żeby mianowała nauczycielem Harry’ego Pottera. Zgredek wierzył, że Harry Potter sir się zgodzi!
- Zaraz. To ty powiedziałeś o mnie McGonagall? – powiedział nieco zaskoczony Potter
- Tak, Harry Potter sir. Ale Zgredek nie wiedział, czy Harry Potter się zgodził. Dopiero dzisiaj panienka Donnel przyszła do kuchni, to Zgredek się pyta, czy Harry Potter uczy w Hogwarcie. Jak Zgredek się dowiedział, że tak, to był strasznie szczęśliwy.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, Zgredku. A teraz idź już spać. – dodał widząc, że skrzat ziewa potężnie. Stwór posłuchał i zniknął z cichym pyknięciem.
- No więc? O czym chciałaś pogadać? – zapytał po krótkim milczeniu.
- O balu. O moich umiejętnościach. O wszystkim. – odpowiedziała po chwili namysłu jedenastolatka.
- Ta twoja znajomość zaklęć jest dość niepokojąca. Musimy się dowiedzieć, skąd to wszystko znasz. Dopóki tego nie wiemy, stoimy w martwym punkcie.
- Coś mi mówi, że odpowiedź na to pytanie jest tutaj. – wyciągnęła z kieszeni pożółkły pergamin – Tylko że ta diabelna kartka nie daje się odczytać!
- Ciekaw jestem, czy patronusa też potrafisz rzucić…
- Możemy zobaczyć. – mruknęła Ala – Expecto Patronum!
- Syriusz? – szepnął zaskoczony Harry. Bo rzeczywiście, patronus nastolatki był białą wersją Łapy, jego ojca chrzestnego.
- Mówiłam, że mnie bronił. – uśmiechnęła się Alicja. Jej obrońca wyparował jednak po kilku minutach, zostawiając zamyśloną parę samej sobie.
- Za kogo się przebierasz na bal? – przerwała ciszę dziewczyna. Dyrektorka nieźle wszystkich zaskoczyła oznajmiając po obiedzie, że w Noc Duchów po uczcie odbędzie się bal maskowy.
- Za wampira. – odpowiedział po namyśle – A ty?
- Jutro się dowiesz. – uśmiechnęła się tajemniczo
– A jak tam twoje poszukiwania? – zmieniła niespodziewanie temat
- Lepiej nie mówić. – mruknął niechętnie Potter – Mam nadzieję, że znajdę go przed osiemdziesiątką.
- Czyli ty nie wierzysz w to, że zwyciężysz?
- Ja mam nadzieję, że zwyciężę. Ostatnio uganiałem się za nim aż na Tortugę*, a jak tam dotarłem okazało się, że zwiał kilka minut wcześniej.
- Harry, ale ty musisz wierzyć w zwycięstwo! – krzyknęła Alicja – Jest takie mugolskie powiedzenie: Nadzieja jest matką głupich, a Wiara czyni cuda. I to przysłowie mówi prawdę.
- Niby dlaczego?
- Spójrz. – położyła dłoń na stoliku tak, aby widział jej wierzch – Są dwie armie, czerwona i niebieska. – na jej dłoni pojawiły się dwa prostokąty. – W każdej armii jest dwieście osób, włączając w to dowódcę. – na prostokątami pojawiła się liczba 200.
- W armii czerwonej jedna osoba wierzy w zwycięstwo, dziewięćdziesiąt dziewięć osób ma nadzieję na zwycięstwo, a sto osób wierzy, że ich armia przegra.
W czerwonym kwadracie pojawiały się dyktowane przez nią informacje, jakby pisane niewidzialną ręką.
- Natomiast w niebieskiej armii – kontynuowała – sprawy mają się nieco inaczej. Sto osób wierzy w zwycięstwo, dziewięćdziesiąt dziewięć ma nadzieję na zwycięstwo, a jedna nie wierzy w wygraną. Która armia wygra? Możesz zadawać pytania.
- Wygra armia niebieska, bo w niej więcej osób wierzy w zwycięstwo. – odpowiedział po chwili skupienia.
- Mówiłam, że możesz pytać. Wygra armia czerwona.
- Dlaczego?
- Bo tą jedną osobą w obu armiach był dowódca.
- A co to ma do rzeczy? – żachnął się zdezorientowany nauczyciel
- Bardzo wiele. Dowódca, jak sama nazwa wskazuje, dowodzi armią, prowadzi ją do zwycięstwa. To on podejmuje decyzje o podjęciu jakichkolwiek działań. Jeśli jest przekonany, że armia przegra, to nieświadomie doprowadza ją do przegranej. – mówiła do niego jak do nic nie rozumiejącego dziecka – Tak więc, kto jak kto, ale ty w to zwycięstwo musisz wierzyć.
Przejechała palcami po wierzchu dłoni i starła wszystkie informacje. Przez chwilę oboje milczeli. Potter zastanawiał się, ile jeszcze nauczy go ta pierwszoroczna. Przychodziła do jego gabinetu co kilka dni i za każdym razem wygłaszała wykład na inny temat. Pewnego dnia był wściekły na Śmierciożerców i przeklinał ich na czym świat stoi…
- Nie wolno ci tak o nich mówić! – sprzeciwiła się jego słowom.
- Dziewczyno, my mówimy o ŚMIERCIOŻERCACH!! To potwory!
- To ludzie tacy sami jak ja i ty! Nie ma ludzi bezwzględnie dobrych ani złych, w sercu każdego człowieka jest zarówno zło i dobro. U nich zło przeważa nad dobrem, ale wciąż są ludźmi, a o żadnym człowieku nie wolno tak mówić!
- O Voldemorcie też mam dobrze mówić, żeby się czasami nie obraził?! – jego furia sięgała zenitu.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz, czy tylko udajesz?! – Alicja była, o ile to możliwie, wściekła bardziej niż jej wychowawca – Voldemort nie jest człowiekiem! Już nie jest. Ludzie mają uczucia, potrafią kochać, a on nie jest zdolny do niczego poza nienawiścią!
- Znowu schodzi na tę cholerną miłość! Dumbledore powiedział mi o niej tyle, że mam już tego po dziurki w nosie! Przez miłość tylko cierpię, nic więcej!
- Przecież ty żyjesz dzięki miłości twojej matki! Ona kochała cię tak bardzo, że oddała za ciebie życie!
- Owszem, żyję, ale co to za życie?! Najpierw przez dziesięć lat byłem traktowany jak darmowa pomoc domowa, potem musiałem uciekać przed śmiercią a teraz nie mogę ożenić się, żeby nie narażać mojej ukochanej! Już wolałbym umrzeć!
Dziewczyna wpatrywała się w niego, w jej oczach furia mieszała się z przerażeniem.
- Człowieku, ty się zastanów co mówisz!! – w jej głosie wibrowała raczej rozpacz, a nie wściekłość. – Masz przyjaciół, ukochaną, naprawdę chciałbyś umrzeć? Jeśli tak, to na nich nie zasługujesz. Zastanowiłeś się, co by czuli, gdyby cię stracili?
Innego dnia pokłócił się z Ronem i Hermioną. Był tak wściekły, że nie wpuścił jej do gabinetu. Wsunęła mu wtedy pod drzwi kartkę z trzema zdaniami po łacinie i zapytaniem.
Cave me domine ab amico, ab inimico vero me impse cavebo.**
Sine amicita vita es nulla.***
Amici fures temporum.****
Z którym z tych zdań się nie zgadzasz?
Żeby on chociaż wiedział, co to znaczy. Ale ta mała wiedźma nie chciała mu powiedzieć, więc przesiedział pół dnia w bibliotece zanim w końcu udało mu się to przetłumaczyć. O dziwo, kiedy dostał tę kartkę w ręce cała złość na przyjaciół wyparowała z niego natychmiast. Alicja podkurczyła w fotelu nogi, oplotła je ramionami i oparła czoło na kolanach. Harry wpatrywał się w ogień i bezwiednie obracał tajemniczy pergamin w dłoniach. Emanowała z niego silna magia. Silna, ale nie Czarna. Prawdopodobnie była to magia starożytna. Tylko dlaczego tego pergaminu nie da się odczytać?! Spojrzał na dziewczynę. Zamknęła oczy i uznałby ją pewnie za skupioną, gdyby nie miarowy oddech i lekki uśmiech na ustach. Trzeba ją obudzić i odesłać do dormitorium. Zbliżył się do niej powoli i wyciągnął rękę z zamiarem obudzenia jej. Brakowało my niecałego cala, kiedy był świadkiem najszybszego ruchu, jaki dane mu było zobaczyć. Dziewczyna w ułamku sekundy wydobyła z tylnej kieszeni różdżkę i przytknęła jej koniec do jego jabłka Adama.
- Nigdy więcej tego nie rób. – wycedziła przerażona przez zaciśnięte zęby – Harry! Ja mogłam cię zabić!
Roztrzęsiona cofnęła różdżkę i załamała ręce. Była upiornie blada i ledwo stała na nogach, które trzęsły się jakby właśnie przeżyła najstraszniejszą rzecz w swoim życiu. Potter, równie roztrzęsiony jak uczennica, powiedział słabym głosem:
- Odprowadzę cię, już późno.
I wyszedł z nią z gabinetu.
***
Alicja położyła głowę na ławce i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w ścianę. Duszą, zmysłami i umysłem była zupełnie gdzie indziej, jedynie jej ciało pozostało na lekcji. Harry dostrzegł to i postanowił dać jej nauczkę. Na marzenia ma wiele czasu po lekcjach.
- Kto odpowie? Może Alicja?
- Sądzę, że to bardzo dobry pomysł. – dziewczyna nawet nie spojrzała na nauczyciela.
- A mogłabyś powtórzyć pytanie? – nie dawał za wygraną mężczyzna.
- Pytałeś, co sądzimy o balu z okazji Hallowen.
Nagle usiadła sztywno. Już nie była pogrążona w marzeniach, choć nadal wpatrywała się w ścianę. Na jej twarzy malowało się zdumienie i niezrozumienie, a w oczach oprócz tych dwóch uczuć można było dostrzec maleńkie iskierki przerażenia. Potter poważnie zaniepokoił się zachowaniem dziewczyny i spojrzał pytająco na Lily. Uczennica próbowała przez chwilę wyrwać koleżankę z tego stanu, lecz potem rzuciła nauczycielowi bezradne spojrzenie. Ala nagle wyszeptała:
- Harry, mógłbyś tu podejść?
Podszedł do niej i zapytał:
- O co chodzi?
- Spójrz. – wskazała ręką ścianę.
- Niby co mam widzieć? – usłyszał prychnięcie – Tak, tak, wiem, nie potrafię patrzeć! Ale mogłabyś mi pomóc.
To było mniej-więcej tydzień temu, znów leżała na błoniach i wpatrywała się w niebo.
- Nie możesz szukać Syriusza przez okno?
- Nie, nie mogę.
- Dlaczego?
- Oktaryna mi zasłania.
- Co ci zasłania?
- Oktaryna. – powiedziała cierpliwie – Kolor Magii.
- Przecież magia nie ma koloru…
- Ma, tylko niewiele osób go widzi. Dawniej widzieli go wszyscy czarodzieje, ale teraz są to pojedyncze wyjątki. Ludzie pokroju Slytherina sadzą, że to dlatego, iż za bardzo wymieszaliśmy krew z mugolami. Ale to bzdura. Rody czystej krwi też nie widzą oktaryny.
- Aha. A jaki kolor ma ta oktaryna?
- Dla każdego inny. Dla mnie na przykład jest to złoty wymieszany z niebieskim.
- Ciekawe dlaczego czarodzieje przestali ją widzieć.
- Zapomnieli jak patrzeć. Dawniej od zwykłych ludzi odróżniały nas nie tylko moce, ale także lepiej rozwinięte zmysły. Mugole nie potrafią patrzeć, nie potrafią słuchać. To w większości ciemniaki. Niestety, większość społeczeństwa czarodziei również tego nie potrafi.
- Dobra. – powiedziała – Ale to trudne. Zamknij oczy i otwórz umysł.
Spojrzał na nią nie rozumiejącym wzrokiem.
- No. Chcesz to zobaczyć, czy nie? – pogoniła go zniecierpliwiona – Kiedy znów otworzysz oczy, musisz patrzeć sercem, nie nimi. Rozumiesz?
- Powiedzmy. – mruknął. Przez kilkanaście minut próbował zastosować się do zaleceń przyjaciółki. Kiedy wreszcie otworzył oczy, zrozumiał wyraz jej twarzy. Na ścianie widniał wizerunek płonącego feniksa, w którego wpisana była czarna róża. Jej łodyga zmieniała się w węża.
- Już gdzieś to widziałem.
- Ja też. W jakiejś książce. Ale mniejsza o to. Róża jest symbolem bogini miłości, Afrodyty. Ale czarna róża symbolizuje tajemnice, mroczne sekrety. Feniks to symbol słońca, odrodzenia. A wąż oznacza wewnętrzną przemianę. Widzisz w tym jakąś logiczną całość?
Odgłos dzwonu oznajmił koniec lekcji i wszyscy wysypali się na korytarz. W klasie zostali tylko Harry i Alicja. Najprawdopodobniej w ogóle nie zauważyli rozpoczęcia się przerwy.
- Można to zrozumieć w ten sposób, że miłość sprawia iż się wewnętrznie zmieniamy i jest w stanie pokonać śmierć. – powiedziała dziewczynka powoli – Ale co oznacza czarny kolor róży?? Że miłość jest tajemnicą?
Potter milczał usiłując przypomnieć sobie gdzie widział ten obraz. Bo widział go na pewno, i to w dodatku nie tak dawno…
- Mam!! – krzyknął nagle – Rycerze Czarnej Róży!!
- Kto?
- Tak nazywa się członków Bractwa Płonącego Feniksa, zwanego też Zakonem Czarnej Róży. Najgłośniej było o nim w średniowieczu, w jego zastępach znajdowali się jedynie rycerze. A raczej tylko rycerze się ujawniali. Można się było do niego dostać tylko w wieku od dziesięciu do dwudziestu lat, a przynależało się do śmierci. Słuch o nim zaginął w drugiej połowie XIV wieku. Pięćdziesiąt lat przed końcem średniowiecza. Potem co prawda widywano jeszcze rycerzy, ale w półwiecznych odstępach. Od dwustu lat na pewno nie funkcjonuje. W każdym bądź razie nie legalnie.
- Wiesz o tym Bractwie cos jeszcze?
- Ponoć każdy jego członek ma maleńki tatuaż w kształcie róży z łodygą zmieniającą się w węża we wnętrzu lewej dłoni. Może go dostrzec tylko inny członek Zakonu. A ich znak potrafi wyczarować tylko ktoś posiadający taki tatuaż. Było jeszcze coś, że przynależą do niego wszyscy Madzy Żywiołów i empaci. O dwóch ostatnich nie wiem nic.
- Ale ja wiem. Madzy Żywołów to ludzie… - do jej uszu dobiegł odgłos dzwonu na lekcje.
- Eliksiry… - jęknęła – Muszę lecieć, Slughorn się wnerwi.
Cudo Zakochałam się w tym opowiadaniu. Kurczę nie mogę się doczekać kolejnej części! Życzę duuużo weny :* Pozdrawiam
Kochana Twoje opowiadanie robi sie coraz lepsze i coraz bardziej wciagajace ta Mała ma jakas tajemnice i to jest intrygujace i wciagajace, ciekawe tylko jaka. Czuje ze bedzie potezna czarownica, juz jako 11-latka duzo umie a co dopiero pozniej.
Uuu widzę, że jestem póki co jedyną osobą, która ma temu opowiadaniu coś do zarzucenia.
Do autorki: przez chwilę myślałam, że Twój pseudonim - "zakohana w książkach" to jakiś żart. Wybacz, ale rzadko spotykam się, by ktoś pisał słowo "zakochana" przez "h". Szczerze mówiąc ... nigdy jeszcze z nikim podobnym nie miałam do czynienia. Postanowiłam jednak przeczytać chociaż część Twojego ficka - nie wiem dlaczego, możliwe że mam dziś po prostu dobry dzień i nie chciałam Cię skreślić od początku.
Pierwszy akapit to zapowiedź tego, co może znaleźć się w dalszej części fanficka. To taka jakby wizytówka, po przeczytaniu wstępu odbiorca decyduje, czy warto zagłębiać się dalej, czy opowieść go ciekawi. U mnie nie zdałaś egzaminu. Kilka błędów, które wyłapałam - na resztę nie starczyło mi cierpliwości.
"Zniszczył już wszystkie poza dwoma horkruksy." < zmień to, taki błąd stylistyczny aż kłuje w oczy!
"Kilka razy dostał cynk o miejscu pobytu Lorda Voldemorta i Nagini, ale za każdym razem zdążyli się zmyć, zanim tam dotarł." < piszesz poważne opowiadanie, czy rozmawiasz z przyjaciółką? "zmyć"?
"„To naprawdę irytujące” pomyślał Harry i usłyszał głuchy odgłos uderzenia" <stawiając "i" po zdarzeniu od razu sugerujesz, że jedno z drugim miało coś wspólnego. Nie widzę żadnych korelacji między myśleniem Harry'ego i odgłosem...
"Na prawej wicia widniał blady zarys zdania" < co to "wicia"?
"Taak, na początek trzeba będzie sprawdzić umiejętności rozbrajania przeciwnika, a u starszych również jak im idzie zaklęcie Tarczy" < "jak im idzie"... zdecydowanie ładniej mogłaś to ująć.
"Wiesz już, co będziesz robił po wakacjach… czym się zajmiesz… poza szukaniem Voldemorta, rzecz jasna." <czemu to jest zdanie twierdzące?!
"wedłóg mnie nie gorszy" no to już akurat wyciągnęłam z Twojego bodajże drugiego postu. Zniechęciłaś mnie do końca.
Podsumowując nie jest to w żaden sposób wymagająca lektura, błędy rażą oczy, tak jak reklama "Laguny" u pani Róży, czy coś takiego. Sugeruję, byś swoje posty wklejała do Worda i sprawdzała ortografię, a co najważniejsze trochę poćwiczyła. Z tego względu, że sprawiasz wrażenie totalnej nowicjuszki, jeżeli chodzi o styl pisania nie chcę Cię za bardzo zniechęcać i dodam - pomysł jest niezły. Niestety pomysł to nie wszystko - musisz jeszcze swoje opowiadanie jakoś sprzedać.
I proszę, nie odbieraj mojego postu jako krytyki tego, co robisz. Pisać - pisz, to Twój wybór. Ale apeluję jeszcze raz - dbaj o język! Może powinnaś przeczytać kilka opowiadań w Labiryncie Wyobraźni i samej zdefiniować, co robisz źle.
Powodzenia.
PS. Na Twoim miejscu zmieniłabym też pseudonim. Z błędem ortograficznym mało kto weźmie Cię na poważnie, co widać na załączonym obrazku.
Na wstępie chciałam podziękować pewnej użytkowniczce tego forum, za sprowadzenie mnie na ziemię. Abaska, dzięki tobie moje życie jest piękniejsze. A teraz czas na małą ripostę:
1.
Okay, rozpisałaś swą ripostę w punktach, więc spróbuję równie zgrabnie odpowiedzieć na niektóre z nich.
2.
kiedy bedzie nowy rozdzial? nie moge sie doczekac
Na kolejny rozdział trochę sobie jeszcze poczekacie. Mam dopiero 1/2 stronę A4 i wcale nie zanosi się na to, żeby ta liczba szybko przeistoczyła się w 2 bądź 3. Ten tydzień był dla mnie ciężki. Skończyłam szóstą klasę podstawówki i najprawdopodobniej już nie zobaczę większoście koleżanek i kolegów (których miałam serdecznie dość przez całe sześć lat, a teraz za nimi ryczę...), więc, nie do końca wiem czemu, przez cały 23 i 24 miałam niekontrolowane wybuchy płaczu. Potem, 25-26, była moja impreza imieninowa na wsi, gdzie zostałam do wczoraj. Udało mi się z tamtąd wyrwać, niestety tylko do czwartku. "Niestety", bo to jest prawdziwa wieś (według mnie lepiej pasuje określenie "dziura zabita dechami", ale zostańmy przy "wsi"). Będąc tam ledwo można marzyć o zasięgu w komórce, o internecie już nie wspominając. Jedyny kontakt ze światem gwarantuje mi telewizor, choć to co odbiera pozostawia wiele do życzenia (tylko TVP1, TVP2 i TVP3. Warto też wspomnieć że mój dziadek z programów telewizyjnych preferuje jedynie sejm ). Tak więc mam dwie rzeczy na swoje usprawiedliwienie:
- Brak weny
- brak internetu
Bardzo mi przykro, ale jeśli kolejny rozdział będzie pod koniec lipca możecie skakć ze szczęścia.
Udało mi się wyrwać wcześniej. Proszę:
Rozdział 7
Pięć Żywiołów
- Jedno tylko mnie nurtuje. – Harry w cichym sapnięciem wylądował obok niej i ruszyli w kierunku szkoły – Dlaczego tak zareagowałaś na nazwanie cię szlamą? Zawsze, kiedy ktoś usiłuje ci dogryźć znajdujesz na to niezwykle uprzejmą odpowiedź, która doprowadza go do szału. Wiem z autopsji. – dodał na końcu w odpowiedzi na jej zaciekawione spojrzenie.
- Szlamą mogą mnie nazywać ile wlezie, bo nią jestem. To bardzo obraźliwe określenie, – uciszyła już otwierającego usta Pottera ruchem dłoni - ale nazwanie kogoś bezmyślnego gamoniem, durniem czy imbecylem też nie jest zbyt miłe. Tak więc, szlamę puszczę mimo uszu. Ale że cuchnę nie ma prawa stwierdzić nikt poza mną.
- I to cię oburzyło do tego stopnia, że go spoliczkowałaś?
- Nie, nie tylko to. Sprowokowała mnie do tego jego postawa. Z niego aż emanuje… jakby to… - przez kilka sekund szła w milczeniu szukając odpowiedniego określenia - …poczucie wyższości. On każdym ruchem zdaje się pokazywać światu że jest z rodu czystej krwi, co, w jego mniemaniu, czyni go lepszym od innych. Już za samo takie myślenie należał mu się policzek. Z miłą chęcią dałabym chłopakom z bidula obić mu tę jego arystokratyczną buźkę… - przymrużyła oczy wyobrażając sobie wyraz twarzy Malfoya.
- Czasem twoje pomysły mnie przerażają. – stwierdził Potter. Doszli już do kamiennych schodków przed wejściem.
- Miałaś mi powiedzieć kim są Madzy Żywiołów i empaci. – powiedział Harry otwierając drzwi wejściowe i przepuszczając ją przodem. W Wielkiej Sali grano jakąś powolną melodię, przez jej drzwi wychodzili pojedynczy uczniowie, poprzebierani w najwymyślniejsze stroje ( na schodach można było dostrzec ogromną dynię, karton mleka 1,5% a nawet gigantyczny odświeżacz powietrza w aerozolu).
- Madzy Żywiołów – ruszyła w kierunku schodów – to ludzie… konkretniej czworo ludzi, którzy… - przerwała nagle śledząc wzrokiem kogoś wychodzącego z balu.
- Którzy co? – dopytywał się Potter. Nie otrzymawszy odpowiedzi podążył za jej wzrokiem. Tuż przy drzwiach stała grupka chłopców, jeden z nich, przebrany za Zorro, rzucał w stronę Alicji nieufne spojrzenia.
- Nie teraz. – odciągnęła go od balustrady
– Może jutro? – ruszyli w stronę wieży Gryfonów
- Jutro nie mogę. A w piątek?
- W piątek ja nie mogę. Co powiesz na sobotę?
- Przecież w sobotę jest Hogsamede… - stanęła w miejscu.
- I? – Harry również stanął i odwrócił się w jej stronę.
- Harry, wiem, że chcesz iść!
- A w czym to przeszkadza?
- Halo! – zamachała dłońmi przed jego oczyma - Jeszcze nie mogę chodzić do Hogsamede, jestem w pierwszej klasie!
- Sama iść nie możesz, ale ze mną jak najbardziej.
- Wziąłbyś mnie? Naprawdę? – nie czkając na odpowiedź zarzuciła mu ręce na szyję – Kochany jesteś!
Zupełnie nieprzygotowany na taką reakcję za strony dziewczyny Potter, zachwiał się pod jej ciężarem. Kiedy dotarły do niego słowa Alicji uścisnął ją z całej siły, po czym postawił na ziemi i powiedział:
- Po pierwsze, chcę się dowiedzieć kim są ci Madzy i empaci, po drugie, mam prawo się zrewanżować ze te wszystkie godziny, które spędziłaś w moim gabinecie tłumacząc mi różne rzeczy, a po trzecie, chcę wiedzieć kim był Zorro. – przy ostatnim zdaniu wyszczerzył zęby.
- To był Dymitr. Dymitr Slovakow.
* * *
Kiedy w sobotni ranek profesor obrony przed czarną magią przestąpił próg Wielkiej Sali, przywitał go gwar podnieconych rozmów. Nic dziwnego, było to pierwsze wyjście do Hogsamede w tym roku. Od dwóch lat wszystko zaczęło wracać do normy. Na powrót otwierano sklepy, zarówno w Hogsamede jak i na Pokątnej. Sklep Zonka znów sprzedawał uczniom śmieszne gadżety, Olivander zaopatrywał ich w różdżki, a lody Floriana Fortescue umilały gorące letnie dni. Dopiero teraz Harry uświadomił sobie, że od ponad roku śmierciożercy nie dawali znaku życia. Żadnych morderstw, żadnych zaginięć. Nic. Spojrzał na swoje miejsce między McGonnagal i Filtwikiem. Nie specjalnie uśmiechała mu się rozmowa na temat nieznajomej z balu, z którą spędził tak wiele czasu. Cała szkoła szukała dziewczyny w czarnej sukni, a on i owa dziewczyna jednogłośnie postanowili, że nikomu nic nie powiedzą. Ruszył między stołami Gryffindoru i Slytherinu szukając wzrokiem Alicji. Usiadł między nią a Lily, budząc niemałe kontrowersje wśród profesorów i studentów.
- Co słychać? – rzucił nakładając sobie owsiankę na talerz.
- Harry, jedzenie posiłków przy stole dla uczniów nie odejmie ci lat, uwierz mi. – wymruczała w odpowiedzi dziewczyna. Wyglądała nie najlepiej: była blada, a pod oczami miała ciemne sińce.
- Wyglądasz jakbyś w ogóle nie spała. Co się stało?
- Koszmar. – mruknęła niechętnie, smarując sobie tost dżemem. Harry nie był pewien, czy ma zrozumieć to dosłownie, postanowił jednak zadać pytanie:
- Co ci się śniło?
- Brzydka morda Voldemorta.* – odpowiedziała półgłosem, zabierając się za kanapkę.
- Myślałem, że tylko ja miewam tak cudowne sny…
- Bo to chyba miało się śnić tobie. – zakrztusił się owsianką i spojrzał na nią pytająco –Nie teraz.
- A, właśnie. – powiedział – Czekaj na mnie przy bramie o jedenastej. Weź pelerynkę, na wszelki wypadek.
- Dobra. – powróciła do tosta, lecz zatrzymała rękę w połowie drogi do ust.
- Zapomniałabym. Odpowiem ci na wszystkie pytania, jeśli obiecasz, że zapłacisz za moje zakupy w Miodowym Królestwie.
- Mała naciągaczka. - mruknął pod nosem, na co Alicja zatrzepotała niewinnie rzęsami. Zachichotał cicho.
- Nie rób z siebie takiego niewiniątka, bo jeszcze ktoś ci uwierzy. A poza tym, doskonale wiesz, że gdybyś poprosiła kupiłbym ci całe Miodowe Królestwo. – dźgnął ją oskarżycielsko palcem.
- Jak będziesz tak rozpieszczał swoje dzieci, nie poradzą sobie w życiu.
- Mogę się założyć, że nie będą potrafiły tak na mnie spojrzeć.
- O to się nie martw, przejdą fachowe szkolenie. – wyszczerzyła do niego zęby. Nagle spojrzała na swoją dłoń i wstała od stołu.
– Do zobaczenia o jedenastej.
- A ty dokąd? – obrócił się za nią.
- Ja… Muszę coś załatwić. – wybiegła z Sali. Potter ze zdziwieniem zauważył, że kilka sekund później Dymitr poszedł w jej ślady.
* * *
Za pięć jedenasta Harry stał pod szkolną bramą rozglądając się ze zdenerwowaniem dookoła i potupując niecierpliwie nogą. Co chwila zerkał na zegarek. Odetchnął z ulgą widząc sylwetkę przyjaciółki biegnącą ku niemu przez szkolne błonia. Wysoko upięty kucyk kołysał się w rytmie jej kroków. Kiedy znalazła się w zasięgu jego głosu, krzyknął:
- No jesteś wreszcie! Już myślałem, że nie przyjdziesz.
- Ale z ciebie panikarz. – powiedziała zatrzymując się przed nim – Do przybycia punktualnie pozostały mi jeszcze… - spojrzała na zegarek – cztery minuty.
Miała na sobie jeansy, błękitny T-shirt i granatową bluzę. Włosy upięła bladobłękitną gumką a z jej lewego ramienia zwieszał się plecaczek w barwie indygo**. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do braku okularów („Skoro już wydałam kasę na te soczewki, to chyba mogę ich używać, prawda?”) i wyprostowanego nosa („Nie mogłam nigdzie znaleźć Tonks. Poza tym, ten podoba mi się o wiele bardziej.”).
- Wyglądasz jak smerf. – stwierdził złośliwie, zmieniając temat.
- Kto wie, może nim jestem? – uśmiechnęła się tajemniczo – To co, idziemy, czy wstydzisz się pokazać ze smerfem?
Ruszył w kierunku wioski udając, że nie dosłyszał jej wypowiedzi. Szli w milczeniu, jednak w połowie drogi dziewczyna je przerwała:
-Ale tu pięknie… - westchnęła. Harry rozejrzał się wokół. Otaczały ich zwyczajne, niezbyt strome wzgórza porośnięte trawą, gdzieniegdzie wyrastało pojedyncze drzewko, a w niewielkim zagłębieniu przycupnęły domki, tworząc wioskę Hogsamede.
- Nie widzę tu nic nadzwyczajnego… - mruknął, nie do końca przekonany, czy dobrze zrobił.
- Nic dziwnego, masz umysł zamknięty na cztery spusty. – odpowiedziała krytycznym tonem.
-A co, mam chodzić z szeroko otwartą głową, żeby Voldemort mógł mnie opętać? Może jeszcze wysłać mu specjalne zaproszenie??
Ala prychnęła cicho, wyrażając w ten sposób swoją irytację jego słowami. Widać w tym momencie nie miała specjalnej ochoty zdzierać sobie na nim gardła.
- Kiedy ty zrozumiesz, że umysł jest jak spadochron?- spojrzał na nią z niezbyt rozumną miną – Najlepiej działa otwarty!! – stuknęła go palcem w czoło – Poza tym, są inne sposoby obrony przed penetracją z zewnątrz, nie tylko odgradzanie się od świata murem nie do przebicia.
- Na przykład??
- Spróbuj wedrzeć się do mojego umysłu, to zobaczysz.
Udał, że nie ma specjalnej ochoty przeglądać jej wspomnień i powrócił na temat piękna otaczającej ich przyrody.
- To co mam zrobić, żeby zobaczyć co w tym otoczeniu jest takie cudowne?
- Wysilić się, i otworzyć umysł.
Zamknął na chwilę oczy, stosując się do rad Alicji. Kiedy znów je otworzył, stwierdził, że wcale nie przesadzała. Dopiero teraz dostrzegł, jak wzgórza rozmywają się na horyzoncie, jak wysoka trawa faluje muskana ledwo wyczuwalnymi podmuchami wiatru, jak kontury drzew ostro odcinają się od błękitu nieba. Jeśli dodało się do tego delikatnie wkomponowane w krajobraz zabudowania Hogsamede, można było stwierdzić, że jest się na jednej z ilustracji książek w których spisano baśnie. Znów szli w milczeniu. Potter pozwolił, by dziewczyna go wyprzedziła i szepnął, wskazując na nią różdżką:
-Legilimens.
Jego umysł zalały migawki najróżniejszych wspomnień dziewczyny: ogromne lody, obskurny pokoik w sierocińcu, twarze ludzi, których nigdy nie widział, i prawdopodobnie nie zobaczy. Nagle to wszystko zniknęło, ustępując miejsca ciemności. Harry czuł się, jakby wpadł do czarnej dziury, wydawało mu się, że topi się w aksamitnej czerni. Gwałtownie zerwał więź łączącą jego umysł z umysłem jedenastolatki. Kiedy powoli otwierał oczy, uderzyła go potworna myśl. A jeśli ta czerń była skutkiem utraty przytomności przez dziewczynę? Jeśli nieświadomie jej coś zrobił? Rozejrzał się szybko dookoła. Alicja nadal szła przed nim, jakby nic nie zauważyła. Nie zwolniła nawet kroku. Rozejrzała się na boki. Zdawała się dopiero teraz dostrzec, że nie idzie obok niej.
- Stało się coś? – zapytała, odwracając się do niego.
- But mi się rozwiązał. – skłamał szybko i ruszył w jej kierunku. Znów szli w milczeniu, lecz teraz myśli mężczyzny nie obijały się bezcelowo w jego mózgu. Jeśli tak wyglądała obrona Alicji, miała rację, była niesamowicie skuteczna. Ktoś grzebiący w jej wspomnieniach miał tylko dwa wyjścia: natychmiast się wycofać, albo… właśnie, albo co? Nie był do końca pewien, ale miał przeczucie, że gdyby został w jej umyśle chwile dłużej, miałby poważne kłopoty z wycofaniem się z niego.
- Bo byś je miał. – uśmiechnęła się pod nosem jego towarzyszka.
- Co? Ale… skąd… jak…- zaczął się jąkać w odpowiedzi.
- Jak nie potrafisz wyczuć, czy ktoś ci się dobiera do wspomnień, to lepiej buduj ten swój mur.
- Czytałaś moje myśli?! – wytrzeszczył na nią oczy.
- Ty usiłowałeś czytać moje, więc miałam prawo się zrewanżować.
- Twoja obrona… To niesamowite! Tylko… gdybym się nie wycofał… co by się stało?
- W twoim przypadku, zostałbyś przeze mnie natychmiast wypchnięty. – odpowiedziała, dokładnie ważąc słowa, jakby zastanawiała się, ile może mu powiedzieć.
- A gdybym to nie był ja, tylko jakiś śmierciożerca?
- To dość skomplikowane. – zamilkła na chwilę – On na pewien czas… straciłby świadomość. Byłby jak roślina.
- A gdyby to był ktoś niewinny? Ktoś, kto jest po naszej stronie i cię sprawdza? – zapytał, wstrząśnięty nowymi wiadomościami.
- Dlaczego się wycofałeś? – odpowiedziała mu pytaniem.
- A co to ma do rzeczy?
- Dlaczego się wycofałeś? – powtórzyła z naciskiem.
- Ja… - skupił się mocno – miałem dziwne przeczucie. Jakby ktoś wykrzyknął ostrzeżenie.
- Każdy dostanie takie ostrzeżenie. Jeśli będzie miał wystarczająco dużo rozumu, by go posłuchać, nic mu nie będzie.
Zdążyli już dojść do pierwszych zabudowań.
- To gdzie teraz? – zapytała Alicja.
- Do Trzech Mioteł. Chcę wreszcie otrzymać odpowiedzi na te pytania.
Poprowadził ją do pubu. Ledwo przecisnęli się przez drzwi, z powodu natłoku uczniów, dziewczyna znalazła jednak wolny stolik.
- Pytaj. – powiedziała, kiedy usiedli.
- Co takiego musiałaś załatwić dzisiaj rano?
- Byłam w bibliotece, musiałam coś sprawdzić.
- Co?
- Pytaj dalej, to będę musiała powiedzieć przy okazji.
- Więc, kim są ci Madzy Żywiołów?
- Madzy Żywiołów są czymś w rodzaju opiekunów żywiołów. Każdy żywioł ma swojego opiekuna…No, prawie każdy. Tylko powietrze go nie ma. A raczej ma tylko wtedy, kiedy ma ochotę.
- Chwila. – przerwał jej – Mówiłaś wczoraj, że jest ich czworo.
- No, taak. – powiedziała wolno.
- Jeśli powietrze nie ma opiekuna, to jest ich troje.
- Daj mi skończyć! Nie mamy czasu do jutra. Od tej pory nie zadajesz pytań, dopóki nie skończę, dobra?
- Niech ci będzie. - mruknął
- Pytałeś, jakim cudem czworo, skoro powietrze nie ma opiekuna, a raczej ma go bardzo rzadko. Czworo dlatego, że żywiołów jest pięć. Tyle, ile ramion ma pentagram. Wymienię kolejno, zaczynając od prawego górnego ramiona, a kończąc na szczycie. Ogień, ziemia, powietrze, woda i piąty żywioł. Nazywa się go różnie: sercem, duchem, światłem, energią kosmiczną, ale najczęściej piątym elementem. I nie bez powodu jest na szczycie pentagramu. Cztery podstawowe żywioły łączą się ze sobą dokładnie w środku, w punkcie, który leży w takiej samej odległości od wszystkich pięciu ramion. Nazywa się go miejscem ducha. Jest to strategiczne miejsce, może być zarówno źródłem zła jak i dobra. Wszystko zależy od tego, czy pentagram jest czarny czy biały. Tak więc, żywioły łączą się ze sobą. Żebyś mógł lepiej to zrozumieć, wyobraź sobie coś takiego. Patrzysz z góry na pentagram, biały lub czarny, sam zdecyduj. W pewnym momencie z czterech bocznych ramion w kierunku środka zaczynają pędzić promienie: czerwony dla ognia, zielony dla ziemi, niebieski dla powietrza i turkusowy dla wody. Spotykają się dokładnie w środku, w tym miejscu tworzy się kula. Najpierw jest we wszystkich pięciu kolorach, potem jednak staje się biała. Kiedy już uzyska ten kolor, w kierunku szczytu pentagramu pędzi piąty, biały promień. Gdy już dotrze do najwyższego punktu, rozświetla się niezwykle mocno, wszystko tonie w jego blasku. W miejscu ducha żywioły się ze sobą łączą, ale dopiero na szczycie pentagramu, w punkcie symbolizującym światło, ich energia się kumuluje i staje się zdolna do użytku. To tak jakbyś chciał na stałe złączyć cztery deseczki, by zrobić ramę obrazu. Jeśli będziesz miał tylko deski, nic nie zdziałasz, potrzebujesz też kleju, gwoździ bądź śrub. Tylko że to nie jest najlepsze porównanie. Woda, ogień, ziemia i powietrze mogą zdziałać wiele również kiedy są same, niezłączone. Serce natomiast, bez ich wsparcia, jest niczym. Czarodziej który jest jego opiekunem dysponuje tylko swoimi własnymi zdolnościami, wliczając w to dary dawane przez żywioł. I tym sposobem powróciliśmy na temat Magów. Żywioły mają dwadzieścia cztery godziny od śmierci opiekuna na wybranie nowego. Zazwyczaj są to nastolatki, jeszcze przyswajają wiedzę z łatwością, ale już nie są tak nieodpowiedzialni by wykrzyczeć o swoim żywiole i darach całemu światu. Wybierają ich kierując się cechami charakteru. Opiekun ognia jest ciągle w ruchu, nie można przewidzieć jego następnego posunięcia, albo cię kocha, albo nienawidzi, innych opcji nie ma. Jednak jego zapał łatwo zgasić, należy tylko użyć odpowiednich argumentów.
- Ty na pewno nie miałabyś z tym problemów…
- Miałeś nie przerywać! Wracając do opiekuna ognia i argumentów. Trzeba jednak mieć w tym gaszeniu wyczucie. To tak jak z pożarem lasu i ilością wody której należy użyć do jego ugaszenia: jeśli będzie jej zbyt wiele, rośliny zgniją, jeśli zbyt mało, ogień wciąż będzie szalał. Ponadto Magiem Ognia zawsze jest mężczyzna. Opiekunkę wody trudno scharakteryzować, wielu jednak próbowało i można z tego ułożyć spójny opis. Jest niezwykle uparta, ale jednocześnie zmienna. Woda w rzece wciąż płynie, tak samo jej opiekunka wciąż coś robi. Nie rzuca jednak czegoś, co zaczęła niedokończonego. Jeśli zacznie grać w szachy, skończy partię, nawet kosztem snu. W jednej sekundzie promieniuje z niej spokój, w następnej może stać się uosobieniem wściekłości. Niesamowicie ciekawska, czasem jednak się poddaje i idzie na łatwiznę. Zawsze jest to kobieta, więc omówiliśmy właśnie charakter Czarodziejki Wody. Czas na ziemię. Jej Magiem także zawsze jest kobieta. Pewnie kroczy przez życie, nie zdarzają się jej nigdy chwile rozproszenia. Dokładnie analizuje przeszłość, co do sekundy planuje przyszłość, stara się nie popełniać dwa razy tego samego błędu. Stała w uczuciach. Kocha tylko raz i do śmierci, to samo odnosi się do przyjaciół i wrogów. Chwila w której zaczyna z tobą rozmowę o wszystkim przesądza, potem bez względu na twoje czyny bądź słowa nie zmienią się jej uczucia względem ciebie. Nie zakocha się w przyjacielu, nie znienawidzi ukochanego, nie zaprzyjaźni się z wrogiem. Do raz obranego celu dąży jak roślina ku słońcu, w jego osiągnięciu może jej przeszkodzić jedynie śmierć. Czarodziejka Wody jest uparta jak osioł, jest to jednak nic w porównaniu do Czarodziejki Ziemi. Powietrze bardzo rzadko wybiera sobie opiekuna, z niezwykle prostego powodu. Musi on posiadać nieczęsto spotykane u mężczyzn cechy. Wolny jak ptak, nic nie musi. W jednej sekundzie robi jedno, w następnej drugie. Nie ukrywa uczuć, ale z głębokiej rozpaczy do pełni szczęścia przechodzi w mgnieniu oka. Wszędzie go pełno. To zestawienie prościej znaleźć u kobiet, ale te cztery żywioły są zobowiązane do wybierania opiekunów z góry ustalonej płci. Została już tylko Energia. Ona nie jest niczym ograniczona. Jej opiekunem może być zarówno mężczyzna jak i kobieta, często jest już dorosły. Oto jakie musi posiadać cechy: łatwość w nawiązywaniu kontaktów, zdolność szybkiego zdobywania zaufania, chęć do przewodzenia ludźmi. Dodatkowo opiekun lub opiekunka serca automatycznie staje się Mistrzem Bractwa Płonącego Feniksa. To właśnie musiałam sprawdzić w bibliotece. Poza Magami żywioły wybierają też Strażniczki. Te zawsze są mugolkami i zostają wysyłane do prostszych zadań, a raczej zadań, które można wykonać za pomocą kilku średnio trudnych zaklęć. Nie mają pojęcia o istnieniu Magów i Bractwa, ale zostają w dużym stopniu „wtajemniczane” w nasz świat. Często podróżują do innych wymiarów i teoretycznie rzecz biorąc ich najważniejszym zadaniem jest zamykanie portali do tych światów. Następne pytanie?
Czarnowłosy mężczyzna wpatrywał się w nią z rozdziawioną buzią, nie mogąc wykrztusić słowa.
- S-skąd ty to wszystko wiesz?
- W każdej bajce jest ziarnko prawdy. W tych, które mi opowiadano, wszystko było prawdą. Sprawdzałam w bibliotece i, jeśli wierzyć książkom, nie skłamałam w ani jednym słowie. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Emapci. Co ich odróżnia od zwykłych ludzi?
- Tego nie da się dokładnie wytłumaczyć, więc to co powiem będzie jedynie ogólnym opisem empaty. – znów mówiła powoli, jakby nie chciała wyjawić mu zbyt wiele. Zawsze ma moce magiczne, ale od zwykłego czarodzieja odróżnia go zdolność do wyczuwania uczuć innych. Dla początkującego empaty przebywanie w tłumie ludzi, na przykład w Wielkiej Sali, byłoby niezwykle męczące. Odbierałby tysiące różnych uczuć. Prócz tego, taki niedoświadczony człowieczek obdarzony takimi zdolnościami w obecności kogoś, kto odczuwa silny ból, albo bardzo się czegoś boi, może nieświadomie przejąć cały jego ból, czy strach na siebie. Empatia często jest darem dawanym przez żywioły. Więcej nie wiem. Jakieś pytania?
- Czego się napijesz?
- Obedrę cię ze skóry w Miodowym Królestwie, tu zapłacę sama.
- Nie obrażaj mnie! Prędzej umrę, niż pozwolę, by dziewczyna którą gdzieś zaprosiłem sama za siebie zapłaciła!
- Nie bądź śmieszny! Mam u Gringotta skrytkę wielkości mojego dormitorium wypełnioną po sufit złotem i równie pojemne konto w mugolskim banku, od zapłacenia za szklankę soku pomarańczowego nie zbiednieję!
O ile wcześniej mówili teatralnym szeptem, teraz wrzeszczeli na siebie zapominając o bożym świecie. W knajpce zapadła cisza. Nie było cienia szansy, by którykolwiek z przebywających w budynku uczniów pamiętał Pottera ze szkoły, każdy jednak usłyszał choćby wzmiankę o tym, że niełatwo mu zajść za skórę (i że jest tak butny, że wszystkie uwagi krytyczne odbijają się od niego, jak groch od ściany, jak to mawiał Snape).
- Czyli szklanka soku pomarańczowego. – powiedział w głuchej ciszy Harry, wstał od stolika i ruszył w stronę baru.
- Ani mi się waż. – syknęła Alicja, zwężając oczy. Mężczyzna zdawał się tego nie słyszeć i dalej przepychał do lady, odprowadzany zaciekawionym wzrokiem studenckiej braci Hogwartu. Udawał, że tego nie dostrzega, lecz w końcu nie wytrzymał.
- Mam wrażenie, że widzicie mnie pierwszy raz w życiu. – starał się mówić spokojnym tonem, jednak przed czujnym słuchem pierwszoklasistki nie uciekły delikatne nutki poirytowania – Spotykamy się kilka razy w tygodniu, wtedy jednak wcale nie jesteście mną tak zainteresowani, powiedziałbym nawet, że wręcz was nudzę. Nie wiem, może to ze względu na otoczenie? Następną lekcję możemy odbyć tutaj, jeśli tylko madame Rosmerta się zgodzi.- rozległy się rozentuzjazmowane głosy uczniów. Dojście do Hogsamede zajęłoby znaczną część lekcji, a jeśli po drodze wywinęłoby się jakiś numer mogłoby zająć nawet całą. Profesor podrapał się po brodzie – No, nie wiem. Musielibyście poświęcić przerwę i iść bardzo szybko, żeby nie pozbawić domu punktów spóźniając się na lekcję. Jesteście pewni, że chcecie?
Cały entuzjazm wyparował niczym kropla wody na pustyni, zastąpiony pomrukiem rozczarowania. Zadowolony z siebie Potter usiadł przy stoliku i podał towarzyszce szklankę.
- Jeszcze pożałujesz, że wydałeś na mnie te kilka sykli. – Harry uznałby to za żart, gdyby nie śmiertelnie poważny pogłos w naburmuszonym tonie jej głosu.
- Jednak coś wyniosłeś z naszych codziennych sprzeczek. – powiedziała po wysączeniu kilku łyków soku. Ze zdziwieniem stwierdził, że w jej głosie drga teraz nieukrywana nutka dumy – Załatwiłeś tych uczniaków po mistrzowsku.
* * *
- Kiedy ty zjesz tyle czekolady? – wysapał Potter poprawiając w rękach siatki. Byli w połowie drogi do Hogwartu, mimo iż szli już pół godziny. Ich marsz spowalniał ogromny zapas czekolady: tabliczki wypełniały do granic możliwości plecak Ali oraz trzy siatki niesione przez nią. To samo tyczyło się kolejnych czterech dźwiganych przez Harry’ego.
- A kto powiedział, że chcę je zjeść?
- To co, otwierasz sklep? Nie, żebym narzekał, ale dwadzieścia pięć tabliczek czekolady w każdym dostępnym w Miodowym Królestwie smaku to lekka przesada.
- Miały być w tylko jednym, ale musiałam ci dać nauczkę. Zapamiętaj sobie: kiedy Alicja Donnel mówi, że za siebie zapłaci, nigdy się jej nie sprzeciwiaj, bo gorzko pożałujesz.
- Dobrze zapamiętam. Ale, na Merlina, po co ci tyle czekolady?
- Jest po jednej w każdym smaku dla ucznia. Gdyby pierwszo- i drugoroczni Gryfoni dowiedzieli się, że byłam w Miodowym Królestwie i nic dla nich nie mam, ukamienowaliby mnie!
* * *
Ledwo weszli do zamku, a przywitał ich okrzyk ulgi:
-Alicja! Już myślałem, że coś ci się stało!
Potter rozejrzał się w poszukiwaniu chłopaka, który tak się niepokoił o jego przyjaciółkę, mając w głowie gotową docinkę z luką na jego imię. Kiedy go ujrzał, poczuł że opada mu szczęka. Po marmurowych schodach zbiegał najmniej oczekiwany przez niego osobnik: Dymitr Slovakow.
- Gdzie cię wywiało? Wiesz, jak Louis się wnerwił, kiedy nie przybyłaś na zebranie?
Dziewczyna jęknęła cicho, na jej twarzy zagościł dziwny grymas.
- Bardzo się wściekł?
- Bardzo to za mało powiedziane. Miałem wrażenie, że rozniesie wszystko dookoła, łącznie z nami i Windiem. - Alicja znów cicho jęknęła – Koleżanko, masz co najmniej przechlapane. Chociaż… - zawahał się – zając twoją elokwencję można stwierdzić, że wyjdziesz z tego cało, i że to Lu ma przechlapane.
- Dzięki za próbę pocieszenia. – mruknęła cicho, po chwili jednak w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk – Swoją drogą, co on sobie myśli, robić zebrania z taką częstotliwością.
- Oho. Zadaję się z tobą od trzech dni, ale znam to spojrzenie i stwierdzam, że dla Mistrza nie wróży ono nic dobrego.
Harry przysłuchiwał się rozmowie nastolatków, a bruzda między jego brwiami pogłębiała się z każdą sekundą. Co tu jest grane? Zobaczenie tej dwójki rozmawiającej ze sobą jak dobrzy koledzy z jednego roku jeszcze przed godziną uznałby za równie prawdopodobne, jak wiadomość, że Snape odjął punkty Ślizgonom. Przez chwilę myślał że to sen, i uszczypnął się w rękę. Zabolało. Kim byli Louis i Windie? Co to za Mistrz? O zebraniach czego mówią? „ A już myślałem, że tajemnice wybyły z mojego najbliższego otoczenia…”
- Harry, zanieś to do wieży Gryffindoru i rozdaj wszystkim, którzy nie mogą jeszcze chodzić do Hogsamede, po jednej tabliczce z każdego rodzaju. – powiedziała, składając u jego stóp siatki i plecak.
- Dla mnie też masz? – wyszczerzył się Dymitr.
- Zapomnij. Musisz sobie zapracować na prezent. A teraz choć, chyba, że wolisz bym wyładowała się na tobie.
- Dokąd… - krzyknął za wychodzącą parą Potter -… idziecie… - dokończył, zagłuszony przez trzaśnięcie drzwi. Westchnął cicho, podniósł z ziemi siaty i ruszył do wieży domu, którego był opiekunem. Poczuł się oszukany przez dziewczynę. Teraz był pewien, że rano nie była w bibliotece, tylko na zebraniu. Podejrzewał też, że większość informacji, które mu dzisiaj wyjawiła, wcale nie była zawarta w bajkach. Tylko dlaczego skłamała? Znał ją dość dobrze, gdyby powiedziała, że nie może o tym mówić, albo że on tego nie zrozumie, nie naciskałby. Nagle ogarnęło go poczucie bezradności, miał wrażenie, że to co wie nie stanowi nawet jednej tysięcznej tego, o czym nie wie. „Będę musiał ją o to delikatnie wypytać” pomyślał, przechodząc przez dziurę pod portretem.
- Wszyscy pierwszo- i drugoroczni do mnie! Mam dla was przesyłkę specjalną od panny Donnel.
________________________________________________________________
* - jest to tekst autorstwa mojego kolegi ze starej klasy, niejakiego Łukasza B., któremu dedykuje cały rozdział. I pamiętaj, jakbyś coś jeszcze wymyślił, SMS-y od ciebie są mile widziane.
** - bardzo ciemny odcień niebieskiego
Wszyscy, którzy czytali mojego ficka wyjechali na wakacje? Na to wygląda...
Rozdział 8
Zmora
Harry próbował porozmawiać z Alicją od kilku dni, bez większego rezultatu. Widywał ją rzadko, właściwie tylko na swoich lekcjach, które nie nadawały się do rozmowy, z powodu licznych par uszu. Niejednokrotnie usiłował znaleźć ją na przerwie, nikt jednak nie wiedział, gdzie dziewczyna może być. Tego wieczoru postanowił wypróbować najlepszy z możliwych sposobów: wyciągnął z kufra mapę Huncwotów.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. – mruknął, wskazując końcem różdżki pergamin. Obejrzał dokładnie plan szkoły. Na jej terenie nie było Alicji. Po chwili namysłu sprawdził jeszcze raz. Nie ona jedyna zniknęła. Na pergaminie nie było również kropki opatrzonej nazwą „Dymitr Slovakow”. Ze zrezygnowaniem stwierdził, że tajemnice, które wcześniej go otaczały, nie zniknęły, tylko wyjechały na urlop. Urlop, który najwyraźniej się już skończył. Z cichym westchnięciem wziął jeden z leżących przed nim zwojów. Jego ostatnią myślą niedotyczącą Czerwonych Kapturków było to, iż ostatnio często wzdycha.
* * *
Nadeszła sobota. „Tydzień temu wszystko się zaczęło.” Pomyślał Harry, wchodząc do wielkiej Sali „A raczej postanowiło, że w końcu rzuci mi się w oczy”. Miał cichą nadzieję, że spotka Alicję przy śniadaniu i w jakiś sposób wymusi rozmowę. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na stół Gryfonów, by jej nikły płomyk zgasł. Gdy usiadł usłyszał szept Lily w okolicy swojego lewego ucha:
- Profesorze Harry… - rozwiązanie stosowne przez uczniów, którzy jednocześnie chcieli wypełnić jego prośbę i nie mogli przemóc nawyku zwracania się per „profesorze” do nauczycieli (czyli wszystkich poza Donnelówną) z początku niezmiernie go drażniło. Po kilku dniach stwierdził jednak, że jeśli ma wypierać między „profesorem Harrym” a „panem profesorem”, woli tę pierwszą opcję. - …nie wiesz gdzie jest Alicja?
- Miałem nadzieje, że ty mi to powiesz…
- Ostatnio często znika. Nie mam pojęcia, kiedy odrabia lekcje. Wychodzi gdzieś zaraz po ostatnich zajęciach i wraca prawie w środku nocy… Czy ty mnie w ogóle słuchasz?? – przerwała, gdyż Potter przeczesywał wzrokiem stół Ślizgonów. Nieco zaskoczona śmiałością swojej wypowiedzi, kontynuowała – Na pewno tam nie siedzi. Jakieś dwadzieścia minut temu wyszła, kiedy zapytałam, dokąd, odpowiedziała, że nie muszę wiedzieć. A raczej, że nie chcę.
- Hę?
- Powiedziała dokładnie tak: „Nie musisz wiedzieć. Właściwie, to nawet nie chcesz…”
- Dymitr z nią wychodził? – zapytał błyskawicznie.
- Dymitr?
- Ten chłopak, z którym walczyła dzień przed Halloween.
- Ten, który właśnie wchodzi? – Harry odwrócił się i kiwną głową. Slovakow właśnie wchodził do Sali, i wyglądał na bardzo czymś zdenerwowanego. – To tak. Przynajmniej tak to wyglądało. Na kilka kroków przed drzwiami zrównali się, i dalej szli ramię w ramię.
- Dzieje się coś dziwnego. – powiedział, nakładając sobie jajecznicę – A Alicja ma z tym bezpośredni związek. I, nie wiem dlaczego, nie chce nam nic powiedzieć.
* * *
Po obiedzie, na którym Ala w ogóle się nie zjawiła, Potter skierował kroki do chatki na skraju Zakazanego Lasu. Miał lekkie wyrzuty sumienia, że od pierwszego dnia właściwie nie rozmawiał z przyjacielem. W ogródku dostrzegł ciemne sylwetki Hardodzioba i Hagrida, który podlewał rośliny gigantyczną konewką. Kiedy przyjrzał się dokładniej, dostrzegł przy hipogryfie trzecią osobę. Nie mógł jej rozpoznać. Po części dlatego, że był za daleko. W większej mierze przyczynił się do tego jednak fakt, iż ta osoba opierała się o bok zwierzęcia tak, że było ją widać jedynie wtedy, kiedy opuściło ono łeb. Zaintrygowany szedł dalej, zastanawiając się, z kim mógłby rozmawiać gajowy Hogwartu i, co więcej, kogo dopuściłby do Hardodzioba. Znalazł się już w zasięgu ich głosu, nie rozróżniał jednak słów, a ciało hipogryfa pozostawiało na widoku jedynie nogi rozmówcy Hagrida. Nagle zrobił on coś, co zapewne jeszcze bardziej zastanowiłoby Harry’ego. Wskoczył… a raczej wskoczyła na mu na grzbiet. Zastanowiłby to Pottera, gdyby i teraz nie rozpoznał tajemniczej osoby. Wzrok Alicji spoczął na nim i już miał ją zawołać, kiedy uradowane zwierze ruszyło galopem, rozłożyło skrzydła i uniosło się z dziewczyną w przestworza.
- No proszę, kto to postanowił w końcu zajrzeć do starego kumpla?
- Hagridzie, wybacz ja…
- … miałeś na łbie młodą? – dokończył za niego gajowy.
- Właśnie. A przynajmniej do zeszłej soboty. Od tamtego czasu…
- … unika cię. – Hagrid znów dokończył za niego.
- Ta… Skąd wiesz? – przerwał odpowiedź w pół słowa.
- Napijesz się herbatki? – olbrzym otworzył drzwi zapraszającym gestem. Potter wszedł do izby i usiadł przy stole. Chwilę potem to samo zrobił Hagrid, stawiając przed nim parujący kubek.
- Alka przyszła tu pierwszy raz jakiś tydzień po rozpoczęciu. Wyprowadzałem psidawki, powiedziała, że chętnie mi pomoże. Zamykałem je w zagrodzie, jak się odwróciłem, zobaczyłem, że podchodzi do Dziobka. Cholibka, niezłego miałem wtedy pietra. Ale Dziobek normalnie się ucieszył na jej widok. Poklepała go trochę po grzbiecie i się mie pyta, czy się może przelecieć. Dziobkowi potrzeba ruchu, a sam nie odlatuje na długo, to się zgodziłem. Nie było ich trzy godziny. Potem już jakoś sama przychodziła. Witała się, leciała z Hrdodziobem, czasem trochę pogadaliśmy i wracała do zamku. Ostatnio siedziała tu dłużej. Boi się, że pomyślisz że cię już nie lubi, Mówiła, że unika cię, bo nie może ci powiedzieć tego, co chcesz wiedzieć. Że nie powinna, a przy tobie często się jej „wyrywa” dość sporo i ostatnim razem powiedziała ci o wiele za dużo.
Za oknem rozległ się trzepot olbrzymich skrzydeł, zaraz po nim stukot końskich kopyt. Harry wybiegł z chaty w momencie, a którym Alicja wylądowała na ziemi.
- Musimy… - przerwał mu gest dziewczyny. Przyciskała palec do ust, drugą ręką wskazując coś w lesie za sobą. Spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł ruch między drzewami. Ukrytej w listowiu istoty nie dało się rozpoznać, można było jednak stwierdzić, że jest niewiele niższa od gajowego.
- Idź po Hagrida. – usłyszał szept dziewczyny przy swoim uchu. Kiwnął głową i powoli cofnął się do drzwi. Kiedy odwrócił się w drzwiach, z niepokojem dostrzegł, że dziewczyna zbliża się do „czegoś” ukrytego w lesie. Zaklął pod nosem i wszedł do pomieszczenia.
- Hagridzie – syknął – coś jest na skraju lasu.
- Co?
- Nie wiem, jest za drzewami, ale sprawia wrażenie ogromnego. I na dodatek Alicja zaczęła do niego podchodzić.
Półolbrzym chwycił kuszę i prawie wybiegł z chatki. Rozejrzał się dookoła i opuścił broń.
- To tylko Zmora. – uspokoił Pottera, który stał jak wryty wpatrując się w zwierzę, które głaskała. Był to olbrzymich rozmiarów jednorożec, w kłębie równy wzrostem dziewczynie, która była pół głowy niższa od Harry’ego. Ale to nie rozmiary zwierzęcia go zdziwiły, tylko jego wygląd. Miał on sierść tak czarną, że oczy nie wytrzymywały patrzenia na nią dłużej niż kilka sekund. W połączeniu ze złotem grzywy, ogona, kopyt i rogu wyglądała przepięknie, podkreślana dodatkowo błękitem oczu zwierzęcia. Potter patrzył na jedno z najrzadziej spotykanych zwierząt.
- Mroczny jednorożec… - wyszeptał.
- Tylko w pewnym sensie. – poprawiła go równie zafascynowana jedenastolatka – Mroczne jednorożce są całe czarne i mają ciemne oczy. Ten miał być mroczny, ale widocznie w trakcie wychowywania przez osobę o czarnym sercu został zwrócony dobru. To najrzadziej spotykany z jednorożców, który jest dokładnie taki jak człowiek: ani dobry, ani zły, tylko zawieszony gdzieś pośrodku. Zdarzają się tak rzadko, iż nawet nie nadano im nazwy.
- Cholibka, to dlatego inne jej nie chciały… - powiedział Hagrid – Znalazłem bidulkę całą skopaną, to wziąłem ją do siebie i jakoś wyratowałem.
Alicja przesunęła ręką po boku klaczy, natrafiając co chwilę na cienkie blizny.
- Dlaczego nazwałeś ją Zmora?
- Niezłe z niej ziółko… - przerwało mu oburzone „Ej!” dziewczyny, której jednorożec wyciągał zębami różdżkę z tylnej kieszenie dżinsów – Właśnie dlatego nazywa się Zmora.
- Zmora! – powiedziała gniewnie – Oddaj mi różdżkę! – wystawiła dłoń, na której, ku zdziwieniu obu mężczyzn, zwierze posłusznie położyło przedmiot.
- Dobra Zmorka. – poklepała klacz po szyi i podeszła do profesorów.
- Ja już pójdę – ruszyła w stronę zamku.
- Cześć, Hagridzie. - pożegnał się Potter i spróbował dogonić przyjaciółkę.
- Musimy pogadać. – powiedział, zrównując się z nią – Coś się dzieje. Chcę wiedzieć co. Dlaczego tak nagle zaczęłaś kumplować się z Dymitrem? Gdzie ciągle znikasz? Co to za Louis i Windie?
- Ty nie mówisz mi o wszystkim. – odpowiedziała – Dlaczego wymagasz tego ode mnie?
To pytanie zatrzymało Pottera. Dziewczyna szła nadal, nie zwalniając nawet kroku.
- Tyle, że ty wiesz o mnie wszystko, a ja o tobie niemal nic.
Teraz i ona się zatrzymała.
- Dlaczego sądzisz, że wiem o tobie wszystko?
- Po prostu przebywając z tobą odnoszę takie wrażenie. Wiesz o wszystkim: o Zakonie, o Gwardii, o Ginny. Wydajesz się znać każdy najdrobniejszy szczegół mojej przeszłości. A twoja niewiedza o Syriuszu… teraz wydaje mi się, że była blefem.
Dziewczyna, stojąca dotąd tyłem do niego, odwróciła się i stanęła kilka cali od mężczyzny.
- Harry, nie mogę odpowiedzieć ci na te pytania. – powiedziała z żalem w głosie. W jej spojrzeniu widać było, że bardzo chciałaby to zrobić. – Nie tutaj. Nie teraz. Mogłabym mieć kłopoty, a nawet bez nich mi ciężko. Spróbuj mnie zrozumieć, proszę. Jesteś moim przyjacielem i masz prawo być zaniepokojony moimi zniknięciami, ale na nie mogę ci powiedzieć gdzie i po co znikam. Jeszcze nie. A co do mojej przyjaźni z Dymitrem… okazało się, że mamy więcej wspólnych tematów, niż mi się zdawało.
Jakby na zawołanie, u jej boku zatrzymał się Slovakow.
- Dzień dobry. – zwrócił się do Harry’ego
– Louis zaczyna mnie coraz bardziej wnerwiać. – powiedział do Alicji.
- Znowu? – zapytała z niedowierzaniem i spojrzała na wnętrze swojej lewej dłoni, jak gdyby ktoś napisał tam odpowiedź – Tym razem dam mu do zrozumienia, że cztery godziny dziennie wystarczą. I mam nadzieję, że się na ciebie wydrze. Jak mogłeś się urwać i mnie zostawić?!
- Ciszej, Harry…
- Mam to w nosie! Jeszcze raz Lu wykręci taki numer i powiem wszystko każdemu, kto o to zapyta! Chodź. – pociągnęła go za sobą w kierunku lasu. Po drodze dyskutowali półgłosem. Harry’emu wydawało się, że usłyszał coś podobnego do „potrzebujemy kogoś, kto będzie nas krył”, a także pytanie „dlaczego on?” i odpowiedź, „bo tylko jemu w tej szkole ufam”.
___________________________________________________
No cóż, krótkie, wiem. Tj., krótkie, jeśli spojrzeć na inne rozdziały (np. siódmy). I mam nadzieję, że nikt nie przyczepi się do „Hagridowej” gramatyki wypowiedzi gajowego Hogwartu.
Eee... przyznam się bez bicia, że musiałam się zmusić by przeczytać to do końca i móc skomentować to opowiadanie. Co tu dużo mówić, nie podoba mi się...
Pomysł może i byłby dobry gdybyś nie zrobiła z Alicji, Mery Sue. Mam 12letnią siostrę i gdyby zaczęła do mnie mówić tak, jak Alicja mówi do Harry'ego to stwierdziłabym, że zamieniła się umysłami z naszym 22letnim bratem... Ona nie gada jak normalne dziecko w jej wieku, w dodatku przy tym zrobiłaś z Pottera kompletnego idiotę. Nie kupuję wspaniałej, pięknej, niepokonanej, wszystkowiedzącej, uroczej "Xeny". Bleh... przepraszam, ale to jest straszne... Ona ma 11 lat na stado galopujących sklątek... a zachowuje się jak damska wersja Dumbledore'a i jeszcze ta znajomość zaklęć nie wiadomo skąd, jeszcze się okaże, że te sześćdziesiąt czy ileś pokoleń, było niemagiczne, bo Alicja musiała zgarnąć wszystko dla siebie i teraz posiada moc wszystkich jej przodków.
Przepraszam, ale ja naprawdę nie mogę, do tego błędy, błędy... naprawdę wystarczy tekst wkleić do Worda, w ostatnim czy przedostatni rozdziale a może i w obu brak znaków diakrytycznych aż razi w oczy...
Nie zrażaj się i pisz dalej, tylko ja już raczej tu nie wrócę, chyba, że Alicja stanie się normalnym dzieckiem, a Harry normalnym dorosłym.
Rozdział 9
Rąbek tajemnicy
Mijał dzień po dniu. Wszystko zdawało się być takie jak „przedtem”; znów rozmawiali wieczorami, znów można było usłyszeć jej śmiech na korytarzu. A jednak coś się zmieniło. Ich rozmowy nie były już do końca szczere. Mimo iż zgodnie unikali tematu tabu, którym były jej zniknięcia, Harry czuł, że w niektórych odpowiedziach dziewczyna nie mówi mu prawdy. Teraz razem chodzili do Hagrida, z którym Potter rozmawiał gdy ona leciała z Hrdodziobem. Wzięła się nawet za „oswajanie” Zmory, co się jej udało tylko w pewnym sensie. Klacz pozwalała Alicji zrobić ze sobą wszystko, nawet zapleść warkoczyki na grzywie, kiedy jednak jeden z profesorów próbował zbliżyć się do niej, prychała i rżała ostrzegawczo. Tego dnia również odwiedzili olbrzyma. Dziewczyna wsiadła na hipogryfa i właśnie mieli wystartować, gdy do jej uszu dobiegł krzyk:
- Złaź z tej krzyżówki orła z koniem! Musimy się zbierać!
Dymitr bieg przez błonia ubrany w jeansy i bluzkę z krótkim rękawem. Harry’emu zrobiło się zimno od samego patrzenia. Może to nie były jeszcze mrozy, ale nikt nie śmiał twierdzić, że jest ciepło.
- Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek to ty zauważysz pierwsza wezwanie. – nastolatek wyhamował i oparł się o bok zwierzęcia – A teraz zejdź już z tego ptaszyska z końskim zadem, nie mamy czasu.
Alicja ani myślała tego zrobić. Odwróciła się w stronę mężczyzn i zapytała:
- Hagridzie, czy on uniesie dwie osoby?
- Co ma nie unieść? – olbrzym oparł się na szpadlu.
- Jeśli sądzisz że na to wsiądę…-zaczął chłopak
- Ja nie sądzę, ja to wiem. No, na co czekasz? Przecież nie mamy czasu.
Pomogła Slovakowowi wgramolić się na grzbiet za nią.
- Trzymaj się mocno, można spaść.
- Czego mam się trzymać? – wydawał się niezbyt zachwycony perspektywą ujrzenia ziemi z wysokości.
- A masz jakiś wybór?
Objął ją w pasie, mamrotając coś co brzmiało jak „nienawidzę latać” i wystartowali.
* * *
Po kilku godzinach wrócili. Dymitr był lekko zielonkawy na twarzy, a cała trójka, łącznie z hipogryfem, zdawała się być okropnie zmęczona. Chłopak szybko zeskoczył z Hardodzioba i podał Alicji rękę, pomagając zjeść. Wyglądała na wykończoną najbardziej z całej trójki, a także w równym stopniu wściekłą.
- Pewnie myślał, że jak mnie zmęczy to nie będę miała ochoty na niego krzyczeć. Jest to przejaw optymizmu przechodzącego w idiotyzm.
Zachichotał cicho.
- Co cię tak śmieszy? – warknęła
- Alicja, uspokój się. Pamiętasz: grunt, to zachowanie równowagi. Co kazał ci robić Richard w takich sytuacjach? A już mam: wdech… i wydech… wdech…
- Bardzo śmieszne, naprawdę.
- I śpiewamy – kontynuował, nie dosłyszawszy jej wypowiedzi. Zaintonował jakąś pieśń w nieznanym Potterowi języku (chociaż przypuszczał, że był to chiński), wywołując tym szaleńczy chichot koleżanki.
- Dy-Dymitr… - wydyszała, zwijając się ze śmiechu pod ścianą – Dymitr, bądź tak uprzejmy i daruj nam tę piosenkę, dobrze? Za znęcanie się psychiczne nad ludźmi można trafić do sądu.
- Znęcanie się psychiczne? Mój śpiew nazywasz znęcaniem się?
- Twój śpiew jeszcze da się znieść, ale ten utwór sam w sobie jest torturą. – mruknęła, podchodząc do ogrodzenia. Powietrze rozciął przenikliwy gwizd. Po chwili można było usłyszeć tętent kopyt uderzających o ziemię i z lasu wyłoniła się Zmora.
- A-Alicja, mogłabyś mi powiedzieć, czy to co widzę istnieje, czy może mam omamy wzrokowe? – wyjąkał jedenastoletni brunet, wpatrując się w łeb klaczy.
- Jeśli widzisz ogromnego jednorożca z czarną sierścią i złotym rogiem to z twoimi oczyma wszystko w porządku. Jeśli jednak coś innego, powinieneś odpocząć.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że mamy w Hogwarcie TAKIEGO jednorożca? – stanął obok niej. Zwierze zaszarżowało na niego.
- Lepiej się cofnij. – Alicja pociągnęła go kilka kroków w tył – A nie powiedziałam ci dlatego, że Louis wyczytałby to z twoich wspomnień i chciałby ją zobaczyć.
- I co z tego?
- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zbyt wielkiej ochoty na zabieranie Zmory ze sobą przy każdym wezwaniu. Widziałeś co się działo, jak zobaczył Hardodzioba.
- Zmory?
- Tak, Zmory. Ona nazywa się Zmora.
Potter zaczął przyzwyczajać się, że ta dwójka podczas rozmów najczęściej nie zwraca na niego uwagi. Dlatego, gdy Slovakow zwrócił się do niego, zareagował z pewnym opóźnieniem.
- Panie pro… Harry, chcielibyśmy z tobą porozmawiać. Dziś wieczorem w pokoju życzeń. Będziesz?
Zwrócił się do niego po imieniu. „Pewnie Alka go o to prosiła” przemknęło mu przez głowę, ale odpowiedział:
- Tylko pod warunkiem, że teraz odpoczniecie. Nie chce was potem transportować do dormitoriów.
- Od razu transportować. To już nie łaska obudzić? – mruknął Dymitr do blondynki, myśląc że Potter nie usłyszy.
- Już raz ją budziłem, więcej nie zamierzam. – odpowiedział, sprawiając, że policzki chłopaka delikatnie się zaczerwieniły.
- Będziemy na ciebie czekać około… powiedzmy, że dwudziestej pierwszej. Pasuje? –Alicja przejęła inicjatywę i spojrzała na Harry’ego pytająco, ale zaraz kontynuowała – Pasuje. No to jesteśmy umówieni.
Podeszła do jednorożca i zaczęła gładzić go po szyi.
- Hej, mieliście iść odpocząć!
- Przecież idziemy. Nie widzisz? – dziewczyna nawet na niego nie spojrzała.
- Pragnę ci przypomnieć, panno Donnel, że jestem w tej szkole profesorem. I jeśli natychmiast nie udasz się do swojej wieży, odejmę punkty Gryffindorowi. – przemówił tonem, który nawet jego zdziwił. Nie wiedział, że potrafi mówić tak…
Tak jak Snape… przemknęło mu przez myśl, ale szybko to od siebie odrzucił. Nie chciał mieć nic wspólnego z tym… z tym przerośniętym nietoperzem.
Alicja nie przerwała głaskania klaczy, ba, zdawała się nawet nie słyszeć wypowiedzi nauczyciela.
- Nie słyszałaś?? – odezwał się po kilku sekundach Dymitr – Masz iść do wieży.
- Pana również się to tyczy, panie Slovakow. Slytherin też może stracić kilka punktów.
Jedenastolatek spiorunował go wzrokiem, poczym z cichym „chodź” skierowanym do Ali ruszył w stronę zamku.
- Mogę wiedzieć, co ty robisz?
- Nie chcę żeby mój dom punkty.
- Nie bądź śmieszny… - prychnęła dziewczyna – On i odejmowanie punktów? To tak jak byś ty zaczął pływać w jeziorze i wyszedł z niego. Suchy.
- Albo mówi prawdę, albo bardzo przekonująco blefuje. Wolę nie ryzykować. A, i masz stanowczo zły wpływ na jego słownictwo. Jak się tak odezwie do piątoklasistów, nikt go nie zrozumie. Idziesz? – dwa zdania przed „idziesz” wypowiedział szeptem, żeby czarnowłosy przypadkiem go nie usłyszał.
- Niech ci będzie. Harry, dwudziesta pierwsza, pokój życzeń. Masz być. Chyba, że nie chcesz już nic wiedzieć…
I odeszli, zostawiając nauczyciela Obrony przed Czarną Magią zaintrygowanego bardziej niż przez ostatnie trzy tygodnie razem wzięte.
* * *
- Dlaczego upierasz się, że Richie wcisnął mi kit z tą piosenką?
- A czy ciebie uspokoiłaby piosenka o różowych hipopotamach w zielone plamy, które uciekają przed ogromnym, czerwonym smokiem?
Harry czekał pod gobelinem na siódmym piętrze od kilku minut. Dwójka pierwszorocznych wyszła zza zakrętu i dostrzegł zdziwienie na twarzy chłopaka.
- Nie wiedziałem, że to jest o hipopotamach. Myślałem po prostu, że to ten smok jest różowo – zielony a treść opisuje sposób, w jaki się porusza… – dziewczyna prychnęła cicho – No co? Z chińskim mam problemy…
Dotarli pod ścianę, w której ukryte były drzwi pokoju życzeń. Alicja przeszła pod nią trzy razy i wejście do pomieszczenia ukazało się.
- Po co to zrobiłaś? Jeszcze go nie ma, a musimy czekać na niego tutaj. Mógłby mieć małe kłopoty z wejściem.
- To, że czegoś nie widzisz, nie oznacza, że tego nie ma. – odpowiedziała spokojnie.
- Co masz na myśli?
- To. – jednym ruchem ściągnęła z Pottera zaczarowany płaszcz. – Dobry wieczór. Wchodź.
- Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – mężczyzna był zaskoczony. Przypomniał sobie o mapie, ale niemożliwe było, żeby zapamiętała miejsce w którym stał tak dokładnie.
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zaraz się dowiesz. Właź już!
Wnętrze pokoju życzeń przypominało salon domu należącego do średnio zamożnych ludzi. Trzy fotele obite brązowym pluszem stały na zielonym, miękkim dywanie. W ścianie naprzeciw drzwi znajdował się kominek w którym wesoło trzaskał ogień. Pod pozostałymi ścianami stały półki z mnóstwem bibelotów i książek. Dymitr zagwizdał z podziwem.
- Ale zaszalałaś… O co prosiłaś?
- Ty się lepiej zajmij zabezpieczaniem drzwi. – odpowiedziała, siadając w jednym z foteli i wskazując Potterowi drugi - Podejrzewam, że Louisowi nie spodoba się wiedza Harry’ego, a jeśli okazałby się, że ktoś nas podsłuchał… marny nasz los.
Siedziała w milczeniu, podziwiając pomieszczenie. Sufitowi poświęciła już dobre kilka sekund, a nie zanosiło się na to, by szybko się od niego oderwała. Potter powędrował za jej wzrokiem. Zachłysnął się z wrażenia. Strop był ogromną mapą nieba, każda z konstelacji została dokładnie zaznaczona i podpisana. Nawet sufit Wielkiej Sali nie wydawał mu się tak niezwykły.
- Już. – ciszę przerwał chłopak.
- No, to co chcesz wiedzieć, Harry? – dziewczyna uśmiechnęła się krzywo. W jej oczach widać było ogromne uczucie ulgi, że wreszcie będzie mogła przestać ukrywać przed nim wiele rzeczy. Jednak można było zobaczyć coś jeszcze, jakby poczucie winy.
- Dlaczego chcecie mi powiedzieć?
- Możesz to potraktować jako przedwczesny prezent gwiazdkowy. To od czego mam zacząć?
- Najlepiej od początku. – odpowiedział po chwili zastanowienia. W jego głowie było tyle różnych pytań! A ona każe mu wybrać jedno… to przecież niewykonalne!
- Od początku… - powtórzyła nieobecnym głosem. Na ułamek sekundy jej oczy zaszły mgłą –To może zacznę od samego początku… od moich dziewiątych urodzin.
Dźwięk tłuczonego szkła sprawił, że skrzywiła się lekko.
- Przepraszam… - powiedział cicho Dymitr stojący przy jednej z półek, machając krótko różdżką i odkładając szklaną figurkę na miejsce. Podszedł do drzwi i oparł się o nie plecami, patrząc na nią z zaciekawieniem.
- Wiem, że Tonks powtórzyła ci to, co ja opowiedziałam Kingsley’owi. Ale… chciałeś wiedzieć wszystko od początku. Moje dziewiąte urodziny. Senne marzenie brutalnie przerwane przez koszmar. Przygotowywałam wszystko sama, tylko z tortem pomagała mi mama. Przez cały lipiec myślałam, jak będzie cudownie, jak wszyscy będą szczęśliwi, jak potem długo będę to wspominać. Było cudownie… do czasu. Wszyscy byli szczęśliwi… również do czasu. Wspominam to i jeszcze długo nie zapomnę. Co ja mówię?! Ja tego nigdy nie zapomnę… A to wszystko z winy jednej osoby. – zmysł słuchu Harry’ego był w pełni skupiony na głosie dziewczyny. Wzrok jednak lustrował stojącego pod drzwiami chłopca. Wcześniej jego umysł zarejestrował niewiele a temat Dymitra Slovakowa. Wiedział, że ma jedenaście lat i jest Ślizgonem. Nic więcej nie mógł o nim powiedzieć. Na jakiej podstawie on go właściwie rozpoznawał? Nie miał pojęcia. Dopiero teraz zauważył, że chłopak ma śniadą cerę, włosy w dziwnym, brązowo-rudym odcieniu, i że jest wzrostu Alicji, może nawet wyższy. Najbardziej zastanawiający był kolor oczu jedenastolatka: kasztanowe tęczówki miały gdzieniegdzie plamki ciemnej czerwieni. A może to tylko odbłysk ognia w kominku? – Zdmuchiwałam świeczki. Na kilka chwil przed zgaśnięciem ich płomyków pomyślałam życzenie: żebym choć raz w życiu spotkała prawdziwego czarodzieja. Nikt nie zdążył się ruszyć, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. To miłe ze strony Toma, nie sądzisz? Pukać w drzwi i czekać, aż niczego nie świadoma ofiara je otworzy. Przynajmniej nie jest pozbawiony manier. – sarkazm w jej ostatnich zdaniach został zignorowany przez mężczyznę. A raczej przygłuszony zastanawiającym faktem. Dziewczyna nazywała Czarnego Pana Tomem, co było spotykane dość rzadko. Właściwie, to znał tylko jedną osobę, która to robiła. I była martwa od ośmiu lat.
– Usłyszałam krzyk mojej matki z przedpokoju i zobaczyłam błysk światła w kolorze twoich oczu, Harry. Tata pobiegł zobaczyć, co się stało. Kiedy otworzył drzwi znów błysnęło… a on padł na podłogę. I wtedy ON wszedł do pokoju. Rozpoznałam go od razu, choć w mojej wyobraźni wyglądał całkiem inaczej. Wypowiedział dwa zdania: „Wygląda na to, że byli rodziną. A to nieładnie rozdzielać rodzinę, prawda?”. Nigdy nie zapomnę tego zimnego, nienaturalnie wysokiego głosu. Pewnie by mnie rozśmieszył, gdybym nie wiedziała do kogo należy. I te oczy… spojrzał na mnie i poczułam że coś mnie paraliżuje. Nie wiem co, ale nie mogłam się ruszyć. Strach? Nie, to nie był on. Nie bałam się. Czego miałabym się bać? Śmierci? Bólu? To nie takie straszne. – Potter był trochę zdziwiony. Po co dziewczyna wypowiada swoje myśli? Zauważył, że jej wypowiedzi mają dwa warianty: albo są niesamowicie krótkie, albo niemożliwie długie. Sam nie wiedział, którą wersję woli. Z pierwszą wiązała się irytująca tajemniczość i niewiedza, z drugą – walka z samym sobą by jej nie przerwać.
- Potem poczułam dziwne szarpnięcie, jakbym była przyklejona do podłogi i ktoś próbował mnie odkleić poprzez ciągnięcie w górę. W moim kierunku pomknął zielony promień, ale… mnie już tam nie było. Zniknęłam. Stałam się niewidzialna, niewyczuwalna… jakbym była z bardzo rzadkiej mgły. Ja… próbowałam ich ratować. Zasłaniałam sobą, usiłowałam spychać z toru zaklęcia. Nic to nie dawało. Avada przechodziła przeze mnie jakbym nie istniała. W końcu poddałam się i schowałam pod stołem. Był tam Syriusz. Myślałam, że uciekł, albo już był martwy, ale okazał się mądrzejszy niż przypuszczałam. I on mnie widział, może tylko wyczuwał… w każdym bądź razie, wiedział, że tam jestem. Siedział cicho, ale kiedy do domu weszła Lestrange, rzucił się na nią. Nie wiem dlaczego, choć zastanawiałam się nad tym wiele razy. Zabiła go. Zaśmiała się cicho, kiedy przeczytała jego imię na medaliku. Wyszli. Nie zauważyli mnie. Nie wiem ile czasu minęło do przyjścia policji. Byłam jedyną osobą, która to przeżyła. Zaczęli mnie przesłuchiwać. Skłamałam. Powiedziałam, że nie mam pojęcia, co to było, że straciłam przytomność zanim się zaczęło. Bo co miałam powiedzieć? Że potężny czarodziej wszedł do mojego domu i za pomocą kawałka drewna z piórem feniksa w środku wymordował moją rodzinę i znajomych, a ja stałam się czymś w rodzaju ducha, więc udało mi się przeżyć? Zamknęliby mnie w ośrodku dla chorych psychicznie. Potem Kingsley poinformował innych, że odwiezie mnie do sierocińca. Po drodze poprosił mnie, żebym powiedziała prawdę. Powiedział, że jest aurorem i że istnieją podejrzenia, że był to atak Śmierciożerców. Opowiedziałam mu to bardzo ogólnie i zostawił mnie w sierocińcu. To wszystko.
- Dlaczego to opowiedziałaś? – głos Harry’ego był słaby i niepewny.
- Właśnie, - poparł go chłopak – dlaczego? Lu prosił cię o to już ze sto razy, a ty odmawiałaś. Dlaczego powiedziałaś to teraz?
Mężczyzna spojrzał na niego. Oczy chłopaka były wilgotne.
- Bo wszyscy zareagowaliby tak jak ty. – odpowiedziała – Byłoby im mnie żal. A ja nie chcę tych współczujących spojrzeń na każdym kroku. Zadaj następne pytanie, Harry.
- Co tu jest grane? Gdzie razem znikacie?
Chwilę wpatrywała się w jeden punkt.
- My, ja i Dymitr… my… - na zewnątrz rozległ się cichy huk – Co to było?
- Ktoś chyba próbuje dostać się do pokoju.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni stary pergamin i rozłożyła go na podłodze. Mapa Hogwartu.
- Nie ukrywasz jej? Jest widoczna przez cały czas?
- Kiedy jej nie dotykam, nikt poza mną jej nie widzi. – odsunęła ręce od pergaminu i mapa zniknęła. Zaraz jednak oparła się na niej ponownie i zaczęła szukać sprawcy zamieszania.
- Malfoy z jakąś dziewczyną. – mruknęła – Dobra. W końcu się tu dostaną. Nie możemy teraz wyjść, bo nas zobaczą. Nie możemy zostać, bo też nas zobaczą.
- To co robimy?
Wciągnęła z drugiej kieszeni zwitek delikatnego materiału. Potter natychmiast rozpoznał pelerynę niewidkę.
- Harry, ty schowaj się pod swoją, Dymitr, schowamy się pod jedną.
Złożyła mapę, podeszła do chłopaka, i narzuciła na oboje pelerynę.
- Ściągnij zabezpieczenia. Spróbujemy wyjść jak będą wchodzić. Harry, gdzie jesteś?
- Za tobą.
Zaklęcia opadły z cichym trzaskiem. Drzwi otwarły się zaraz potem i do pomieszczenia wszedł Daniel z jakąś chichoczącą szatynką. Potter został pociągnięty na zewnątrz i po chwili został sam na korytarzu. Westchnął cicho, i ruszył do swoich komnat. Znów nie dowiedział się tego, na czym najbardziej mu zależało.
Chyba już nigdy się tego nie dowiem.
Ściągnął pelerynę i położył się spać. Nie miał pojęcia czym, ale był niesamowicie zmęczony.
Podoba mi się twoje opowiadanie... Jak mało które... Ale mogłabyś pisać dłuższe odcinki.
no dobra wróciłam... ale dlaczego w tekście brakuje ostrzeżenia, że jest to parodia, komedia itp. Bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie kupi bajki o dziewięcioletnim dziecku, które nie boi się śmierci. Nie przemyślałaś chyba za bardzo opowiadania, sama trochę piszę i wiem jak łatwo nam przychodzi wyidealizowanie naszych bohaterów... nie sztuką jest jednak stworzyć kolejnego "Batmana", ale kogoś normalnego i realistycznego. Dzieci to dzieci i to jest normalne, że boją się nieznanego, że boją się śmierci. Idź do szkoły podstawowej i popytaj się tych maluchów, czego boją się najbardziej... najprawdopodobniej większość odpowiedzi będzie w pewien sposób powiązana ze śmiercią. Nawet starzy ludzi, mimo iż są zmęczeni życiem to noszą w sobie obawę, jak będzie wyglądał ich koniec...
Jak na razie nie kupuje nowej żeńskiej super-wersji Harry'ego Pottera.
Tarjei, dzieciom najczęściej wapja się, że ludzie którzy umierają idą do nieba i po śmierci mozna ich spotkać, a także że w niebie wszyscy są szczęśliwi, nie chorują, nic ich nie boli itd., co jest zgodne z wiarą chrześcijańską. Ale masz rację, dziewięciolatki najczęściej boją się śmierci, tyle że w większości nie własnej, ale rodzica/dziadka/czy kogoś tam jeszcze innego. Nie tak dawno miałam dziewięć lat, więc pamiętam Dzieci po prostu nie pojmują, że wystarczy kilka sekund i mogą już nigdy nie zobaczyć nikogo znajomego, dlatego cechuje je (w większości) nieodpowiedzialność, niefrasobliwość, beztroska, itp..
A co do starszych ludzi... oni, w przeciwieństwie do dzieciaków, wiedzą, że po śmierci może nie być już nic i to ich przeraża.
A Alicja... zginęła jej matka, zaraz potem ten sam los spotkał ojca, dziadków nie miała wcześniej, ciotki prawie nie znała (a i ona umarła), więc, wierząc w zapewnienia dorosłych, że uamrłych spotyka się w niebie po wlasnej śmierci nie miała się czego bać. I należy zauważyć, że mówiła to w wieku jedenastu lat. Jak sobie tak teraz myślę, to przecież wtedy mógł paraliżować ją strach, ale prez dwa lata spędzone w sierocińcu mogła odciąć się od tej świadomości i wmówić sobie, że było to coś innego, prawda?
(O matko, ale mi się na wywody zebrało... czy ktoś w ogóle cokolwiek zrozumiał?)
A co do zarzuconego jej MarySueizmu... przeczytałam cały artykuł wyjaśniający dokładnie, czym cechuje się ta "bohaterka idealna" (http://naszeopowiadania.fora.pl/viewtopic.php?t=56/), żeby zadnej peszącej gafy nie popełnić, i dochodzę do wniosku, że poza niezwykłymi zdolnościami (których pochodzenie zostanie dokładznie wytłumaczone w ficku), blond włosami (to już nie można być blondynką?!) i niebieskimi oczami ma z tą osóbką nie tak znowu wiele wspólnego.
P.S
Kolejny rozdział dam najszybciej jak się da, czyli najpóźniej za tydzień.
(to oczywiście do tych, którzy czytają)
błagam. gdzie jak gdzie, ale autorce w ff nie wypada.
Widzisz chyba mamy inne doświadczenia... Ja jak dzisiaj pamiętam jak siedziałam z moim starszym bratem i jego kolegą na klatce schodowej i jak oni rozmawiali o śmierci, do dzisiaj pamiętam strach jaki mnie ogarniał, jak bałam się, że mogę umrzeć,albo co będzie jak wszyscy będą myśleć, że nie żyje, a ja będę tylko w śpiączce. Niestety tak, jak i Twoją bohaterkę od najmłodszych lat otacza mnie śmierć... wiem co to strata... im więcej osób jednak umiera, ja tym bardziej pragnę żyć i chociaż jestem osobą wierzącą i wierzę w istnienie nieba, mimo swoich strat swojej siostrze gdy w wieku sześciu lat straciła ojca powiedziałam, to co i mnie mówiono, że jej Tatuś jest w niebie i , że się tam spotkają i mimo, że w to wierzyła, że kochała swojego Tatę całym sercem panicznie obawiała się śmierci, owszem bliskich, ale i swojej... wiele nocy spędziłam tłumacząc jej, że nie ma żadnych powodów by mogła umrzeć w wieku sześciu lat i powtarzam to do dzisiaj a dzisiaj ma już 12 lat.
O śmierci jak na swój wiek wiem chyba za wiele, więc Twoje argumenty ani, ani do mnie nie przemawiają.
Otacza mnie wiele jedenesto i dwunastolatków i chociaż niejedno z tych dzieciaków jest bardzo inteligentne to żadne nie zachowuje się jak Twoja bohaterka.
Język jakim się posługuje... tak nie mówi żadne dziecko...
Jest mądrzejsza od wszystkich, poucza nawet Harry'ego, który jest od niej starszy i bogatszy w doświadczenia... a tutaj wydaje się taki głupiutki
Cała postać tej dziewczynki jest naciągana, jest nierealistyczna, sztuczna...
Tyle, że to jest dziewczynka FIKCYJNA, a nie realna. Jeśli autorka chce, żeby nie bała się śmierci, to nie musi.
Zresztą, od kiedy realizm sytuacji w opowiadaniach ocenia się przez pryzmat własnych doświadczeń?
Droga Zakohana,
przyznam, że jestem dopiero po 3 rozdziałach, ale podobają mi się na tyle, że jak znajdę chwilę czasu to przeczytam resztę.
Ogólnie opowiadanie bardzo mi się podoba, ale dokładną ocenę podam po przeczytaniu całości
slove, muszę przynać ci rację co do tego, że wiele postaci w światowej sławy książkach jest naciągana. Harry Potter też, ale nie aż tak jak Eragon. Może sobie taki smoczy jeździec pokrzyczeć na Murtagha, wymyślić genialny plan będąc padającym z głodu, by następnie dać się wykiwać łatwą do przewidzenia sztuczką Urghali (nie jestem pewna, czy to się tak pisze...).
Alicja rownież jest nieco naciągana, przyznaję. Jak wielu mi wypomina, normalna jedenastolatka tak nie mówi. Ale czy ktoś może mi pokazać fragment, w którym napisałam, że Donnel jest normalna??
No dobra, załórzmy, że jest WZGLĘDNIE normalna...
A co do tego rzekomego braku strachu... mogę tylko obiecać, że wszystko się wcześniej czy póżniej wyjaśni.
P.S
Co do tej "autoreklamy", to jest to raczej powszechne zjawisko. W prawie każdym ficku jest teraz choćby wspomnienie o Polsce.
EDIT:
Miałam na myśli te które ja czytałam. Nawet w HPiZF jest wspomnienie o Mińsku, a w której z wcześniejszych części o polskim szukającym, więc...
Rozdział 10
Odwiedziny
Nie mógł namówić dwojga jedenastolatków na rozmowę. Po prostu przekraczało to jego umiejętności. Pokonać setkę dementorów? Proszę bardzo. Nauczać Obrony przed Czarną Magią w Hogwarcie? Nie ma sprawy. Złapać złoty znicz? Choćby zaraz. Skopać śmierciożercom tyłki w pojedynku? Z miłą chęcią. Ale nakłonić do rozmowy Alicję Donnel i Dymitra Slovakowa? Tu pojawia się problem. Nawet sprawdzenie esejów piątoklasistów na temat różnych rodzajów tarcz i ich działania nie było takie wymagające. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę. – powiedział z nadzieją. Czyżby w końcu się zdecydowali?
- Co u ciebie słychać, stary?
- Właśnie. Nie łaska już napisać kilka słów do kumpli ze szkoły?
- Fred? George? Co wy tu robicie? – wstał i usunął z biurka stos zwoi.
- Sprawdzamy czy jeszcze żyjesz. – odpowiedział Fred.
- Ginny znalazła dwadzieścia pięć powodów, dla których mogłoby ci się coś stać…
- …a każdy z nich równie prawdopodobny. Dlatego wzięliśmy sprawy w swoje ręce…
- … i oto jesteśmy.
Odpowiedzieli swoim sposobem, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Siadajcie. – Potter wskazał im fotele.
– Coś do picia… i jakieś ciastka. – mruczał sam do siebie, miotając się po pokoju – Zgredek!
Rozległ się cichy trzask.
- Pan wzywał Zgredka, Harry Potter sir?
- Tak. Zgredku, mógłbyś przynieść nam trzy kawy? I duży talerz ciasteczek?
- Oczywiście, Harry Potter sir.
Skrzat skłonił się i zniknął. Harry odwrócił się do mężczyzn i dostrzegł, że przywołali pergaminy z powrotem. Fred sięgnął po jeden z nich i przeczytał tytuł.
- Biedni piątoklasiści. Niedobry profesor Potter każe im pisać eseje o tarczach.
- Profesor Harry. – poprawił go machinalnie. George spojrzał na niego znad innej pracy, ukazując zęby w uśmiechu.
- Czyli jednak nie udało ci się zwalczyć „profesora”?
- Nies… Skąd wiecie? – przerwał w pół słowa. Był kilka razy w ich sklepie podczas pobytu na Pokątnej, ale nic nie wspominał o swojej niechęci do tego „tytułu”.
- Wieści szybko się rozchodzą,… – wyszczerzył się Fred.
-…zwłaszcza wewnątrz Zakonu. – dokończył jego bliźniak.
- Tonks! – jak mógł o niej zapomnieć?
- Pudło! – odpowiedzieli jednocześnie. Potter zmarszczył brwi. Poza Tonks Zakonowi mogła powiedzieć jeszcze tylko…
- Ginny, inteligencie. – powiedział George. – Pomyśleć, że zostałeś nauczycielem Obrony… No, w sumie to każdy jest lepszy od Lockharta.
Już miał na końcu języka ciętą odpowiedź, kiedy rozległo się pukanie.
- Otwarte. – rzucił. Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wpadł gwar hogwarckich korytarzy, wraz z roześmianą dziewczyną. Zaraz za nią niczym cień wsunął się chłopak, zamykając cicho drzwi.
- Harry, McGonnagal cię woła. – głos Alicji drżał z rozbawienia - Ma świetny humor, chyba znów coś wymyśliła.
Dymitr stojący za jej plecami nie wyglądał na szczęśliwego. Harry mógłby się założyć, że to on był przyczyną wesołości dziewczyny.
- Co cię tak bawi?
- Irytek właśnie uświadomił mi, co oznacza powiedzenie „złośliwość rzeczy martwych”.
- Co masz na myśli? – dopytywał się dalej.
- Irytek jest martwy, ale równającego się z nim złośliwca wśród żywych ze świeczką szukać.
Niewiele zrozumiał, w każdym bądź razie poltergeist znów coś zmalował.
- Dobra, możesz powiedzieć McGonnagal że przyjdę później? Mam gości.
- Okay. – odwróciła się na pięcie i wyszła, ciągnąc za sobą chłopaka. Po kilku chwilach odezwał się jeden z bliźniaków:
- Harry, czy to była ta dziewczyna z którą ty i Tonks włóczyliście się w wakacje po Pokątnej?
- Tak, to ona. – usiadł w fotelu, wzywając Freda i George’a by zrobili to samo. Dopiero teraz zauważył trzy filiżanki kawy i ogromy talerz ciasteczek na stoliku. – Co ze sklepem? Kto się nim teraz zajmuje?
- Pozwoliliśmy sobie zamknąć nasz sklepik na kilka dni. – powiedział Fred, siadając.
- A klienci?
- I tak teraz nie ma ruchu. – wzruszył ramionami George – A poza tym, przed świętami musimy zrobić inwentaryzację. Lepiej teraz niż za tydzień, kiedy ludzie zaczną wypatrywać prezentów.
- Aha. A… eee… co słychać w Zakonie? – nie miał pojęcia o czym rozmawiać. Było mu trochę głupio, że zaaferowany nowymi tajemnicami w jego życiu zupełnie zapomniał o przyjaciołach.
- Nic nowego. – wzruszył ramionami George – Wszyscy próbują zlokalizować śmierciożerców. Głównie Neville dostał jakiejś chorej ambicji. Sypia tylko kilka godzin dziennie, resztę czasu przeznacza na szukanie tego parszywego drania. Nie zwraca uwagi na inne pieski Czarnego Pana, interesuje go jedynie Snape. – głos rudzielca był beznamiętny, jakby niewiele go to interesowało.
- Ale trzeba przyznać, że ma najlepsze wyniki. – dodał do wypowiedzi brata Fred – Zapełnił co najmniej jedną czwartą cel w Azkabanie. Mimo, iż w ręce ministerstwa oddawali ich inni aurorzy, to Longbottom unieszkodliwił tych wszystkich śmerciojadów. A potem szedł dalej, szukając tego jednego.
Drugi bliźniak mówił tym samym, bezbarwnym tonem. Jakby w ogóle go to nie interesowało. Potter nie pojmował zachowania Weasleyów. Przecież mówili o Neville’u Longbottomie, który był – z własnej winy zresztą – kompletnym nieudacznikiem, który nigdy nie uwierzył w siebie! Jak tak wielka zmiana w postrzeganiu własnej osoby przez tego chłopaka, a raczej mężczyznę, mogła nie być interesująca? George najwyraźniej domyślił się, o czym myśli czarnowłosy.
- Harry, Neville jest w takim stanie od…
- W jakim stanie?
- On jest… jak w amoku. Ma manię na punkcie Snape’a! – zamilkł na chwilę, wpatrując się w czarny płyn wypełniający jego filiżankę - Ja… Prawie cały Zakon uważa, że Neville po prostu chce udowodnić, że dostał tę robotę bo jest naprawdę dobry, a nie dlatego, że jego babcia ma dobre kontakty ze Scrimegourem.
Harry skupił się przez chwilkę na sączeniu kawy. Jeśli Neville chce udowodnić, że zasługuję na posadę Aurora, ktoś musiał stwierdzić, że tak nie jest.
- Ale kto… - kiedy tylko podniósł wzrok na twarze braci poznał odpowiedź – Draco.
Kiedy ten idiota zrozumie, że nie może obrażać wszystkich wokoło?! Złość wypełniła Pottera w ułamku sekundy.
Kiedy znów się spotkacie nie czekaj, aż sprowokuje Alicję. - odezwał się cichy głosik, który ostatnio zamieszkiwał jego głowę w szóstej klasie – Po prostu daj mu w twarz na dzień dobry.
- Wiesz jaki jest Malfoy. Twierdzisz, że go znasz. – Fred przyjrzał się mu badawczo – Ale równie dobrze wiesz, że dla niektórych zakonników jest on po prostu synem śmierciożercy, Lucjusza Malfoya, i takim samym jak on przestępcą.
- A także, że dla niego wielu członków zakonu jest śmieciami i, jego zdaniem, należy ich tak traktować. – dodał chłodno George.
- Ja… - Harry silił się na spokój – Porozmawiam z Draconem. I z Neville’em też. Wsz…
Przerwało mu ponowne pukanie do drzwi. Nie czekając na odpowiedź Alicja otworzyła je i wyrzuciła z siebie jednym tchem:
- Harry, którą wersję wypowiedzi McGonnagal wolisz usłyszeć, lekką czy pełną?
Profesor myślał przez chwilę, nieco zaskoczony. Otrząsną się i odpowiedział:
- Lekką.
- Dobra… eee… - zwróciła oczy do góry, usiłując przypomnieć sobie co miała powiedzieć – Masz przeprosić Weasleyów i natychmiast udać się do jej gabinetu, gdyż pozostali wychowawcy bardzo się niecierpliwią.
- A jak brzmi pełna wersja? – wyszczerzył się Fred zza fotela.
- Uwaga, cytuję, więc żebyś potem nie składał czczych gróźb, że odejmiesz mi punkty. – spojrzała znad okularów na Harry’ego – „Powiedz Potterowi, żeby ruszył swoje cztery litery i zostawił gabinet na pastwę tego szatańskiego pomiotu Weasleyów, bo z każdym pięć minut traci część pensji!”
- Jak długo tu szłaś? – zaniepokoił się.
- Szłam?! Harry, śmiem twierdzić, że przemieszczałam się szybciej niż ty na błyskawicy, kiedy nurkujesz po znicza!
- To może moją pensję uda się uratować. – odetchnął i już miał wyjść, kiedy przypomniał sobie o żartobliwej naturze bliźniaków - Fred, George, postaram się wyrwać jak najszybciej. Chciałbym, aby mój gabinet był w stanie używalności. I nic nie majstrujcie przy pracach domowych! – przemawiał do ich jakby byli zwyczajnymi uczniakami.
- Tak jest, panie profesorze Harry! – zasalutowali rudzielcy, wywołując chichot dziewczyny. Prychnął cicho i wyszedł, ciągnąc za sobą blondynkę, która zareagowała oburzonym „Ej!”. Kiedy pod schodami jej nie puścił zrównała się z nim. Potter przyjrzał się jej kątem oka; miał dziwne wrażenie, że coś w jej wyglądzie się zmieniło.
- Nie rozumiem. – odwróciła twarz w jego kierunku, lawirując jednocześnie między uczniami – Po jakie licho ciągniesz mnie ze sobą. McGonnagal nic nie wspominała, o przyprowadzeniu ulubionej uczennicy z pierwszego roku!
No tak. Wróciła do okularów. A akurat zdążył przyzwyczaić się do ich braku…
- Wiem, ale już wolę narazić się na gniew dyrektorki, niż zostawić bliźniaków i ciebie w jednym pomieszczeniu bez nadzoru. I to jeszcze w moim gabinecie!
* * *
- Harry, wolałabym, żeby panna Donnel nie słuchała tej rozmowy. – powiedziała McGonnagal, przerywając po raz dziesiąty w ciągu kilku minut.
- Mogę wyjść, pani dyrektor. – odpowiedziała dziewczyna z uprzejmym uśmiechem.
- Nie możesz. – warknął Harry.
- Potter, co się dzieje. – wycedziła dyrektorka – Przypominam, że to mój gabinet i to ja decyduje kto może z niego wyjść a kto nie.
- Profesor McGonnagal, dobrze pani wie, że darzę panią szacunkiem od naszego pierwszego spotkania. Zostawienie bliźniaków sam na sam z esejami piątoklasistów jest niezwykle ryzykowne, i pewnie zdaje sobie pani z tego sprawę. – kobieta skinęła głową - Więc niech nie zmusza mnie pani, żebym pozwolił tej diablicy do nich dołączyć.
Czarownica spojrzała na niego ze zdziwieniem, po czym powoli przeniosła wzrok na siedzącą na szerokim parapecie dziewczynkę.
- Panie Potter. – rzekła wolno – Czy jesteś pewien, że mówisz o pannie Donnel?
No tak. Przecież wszyscy nauczyciele są przekonani, że to anioł nie dziewczyna. Zawsze miła, uśmiechnięta, chętnie pomagająca… Potter wziął głęboki oddech.
- Pani dyrektor, mogę śmiało stwierdzić, że znam Alicję lepiej od pani. Proszę mi zaufać, ona w połączeniu z Weasley’ami tworzy mieszankę wybuchową, zdolną zmieść z powierzchni ziemi cały Hogwart.
- Przeceniasz mnie. – mruknęła blondynka, opierając czoło o szybę.
- No dobrze. – McGonnagal zignorowała wypowiedź dziewczyny – Może zostać.
Alicja westchnęła cicho i powróciła do obserwowania nieba. Ciemne chmury zasnuwały je od kilku dni, nie spadł z nich jednak ani płatek śniegu. Mało kto miał jeszcze nadzieję na białe święta, choć do Gwiazdki pozostało nieco ponad tydzień. Donnel uśmiechnęła się delikatnie, poruszyła bezgłośnie ustami i zastukała palcami w szybę. Harry skoncentrował całą swą uwagę na jedenastolatce, marszcząc brwi, kiedy uśmiechnęła się szerzej. Dopiero, kiedy jego umysł zarejestrował biały puch lecący ku ziemi, zdziwienie na jego twarzy ustąpiło szczeremu uśmiechowi. Odwrócił głowę w stronę dyrektorki, starając się skupić na jej słowach. Jego myśli krążyły jednak wokół śniegu, prac domowych piątoklasistów i tego, co mogą z nimi zrobić Fred i George.
* * *
W drzwiach do swojego gabinetu niemal zderzył się z jednym z bliźniaków.
- My już musimy lecieć, Harry.
- Ale może ktoś do ciebie wpadnie za kilka dni. Ron, Ginny, może nawet Hermiona, chociaż to mało prawdopodobne. – dopowiedział George.
- Tak… - mruknął Fred – Jest strasznie zapracowana. Spędza w Mungu trzy czwarte doby. Gdyby nie zdjęcie, zapomnielibyśmy jak wygląda.
- Cała Hermiona. – westchnął Potter – Kiedy uczyła się do OWUTEM-ów, spędzała cały czas wolny w bibliotece. W wieży Gryffindoru była jedynie w nocy, ukryta za dwumetrowym murem z książek… - zamilkł na chwilę – Jakbyście ją spotkali, przekażcie jej pozdrowienia. Może wpadnę do sklepu kilka dni przed świętami…
- Właśnie Harry, byłbym zapomniał. – przerwał mu George – Mama kazała cię zapytać, czy przyjedziesz na święta do Nory.
Harry zamilkł na chwilkę. Wiedział, że pani Weasley kocha go jak syna i gdyby odmówił byłaby bardzo zawiedziona. Ale z drugiej strony…
- Chłopaki, mam pomysł. Moglibyście zapytać swojej matki, czy…
* * *
Tydzień minął jak z bicza trzasnął. Cała uczniowska brać Hogwartu kipiała ze szczęścia na samą myśl o tym, co miało zacząć się już za dwa dni: wyczekiwanej z utęsknieniem przerwy świątecznej. Śnieg jak zaczął padać, tak najwyraźniej nie miał zamiaru przestać. Z zamku można było dostać się jedynie do cieplarni i chatki Hagrida, i to jedynie dzięki wysiłkom profesorów, regularnie odśnieżających te trasy. Śnieg do pasa nie przeszkadzał jednak uczniom w spędzaniu na błoniach całego wolnego czasu… Zresztą, nie tylko uczniom.
- Ej, to było nie czyste zagranie! – wrzasnął czarnowłosy mężczyzna, otrzepując czapkę ze śniegu – Stałem do ciebie tyłem!
- Ja tylko ci przypominam, że nie wolno odwracać się tyłem do przeciwnika… - blond włosa dziewczyna posłała w jego kierunku kolejną śniegową kulkę - … i stale zachowywać czujność!
Uśmiechnęła się tryumfalnie, kiedy Harry rozmasowywał trafione ramię.
- Oddam ci, zobaczysz!
- Czyli zdecydowałeś się w końcu we mnie trafić?
Przez chwilę stali mierząc się wzrokiem, po czym Potter rzucił śnieżkę w kierunku dziewczyny. Kulka trafiła ją w pierś. Alicja nie ruszała się przez kilka sekund, po których upadła bezwładnie w tył. Profesor stanął obok niej i, uśmiechając się, zapytał:
- Poddajesz się?
Donnel nadal leżała nieruchomo, z szeroko otwartymi oczyma wpatrującymi się w niebo.
- Alicja? – zaniepokoił się lekko mężczyzna - Przestań się wygłupiać.
Na twarzy Alicji zagościł złośliwy uśmiech i już po chwili nieco zdezorientowany nauczyciel leżał na ziemi obok niej.
- To było wredne. – stwierdził, uświadamiając sobie w jaki sposób wylądował na śniegu.
- Nie, to było podstępne.
Oboje wybuchli śmiechem.
- Wiesz, że chyba jako jedyna z całego Gryffindoru zostaję na święta w zamku? – dziewczyna przekręciła się na brzuch – Ciekawe, czy w innych domach też prawie wszyscy wyjeżdżają. Jakoś nie wyobrażam sobie pustego Hogwartu.
- Przypomniałaś mi o czymś. Chyba powinienem zacząć się pakować…
- To ty też wyjeżdżasz? – spojrzała na niego smutno – Co ja tu będę robić sama przez dwa tygodnie?
- Tak wyjeżdżam. – Harry wstał - A ty jedziesz ze mną. Już to ze wszystkimi uzgodniłem, nie masz wyjścia.
- Co… ale… gdzie?! – Alicja jednym ruchem znalazła się na nogach.
- Pani Weasley zgodziła się zrobić świąteczną kolację dla całego Zakonu Feniksa. Jedziesz ze mną na Grimmauld Place.
- Serio? – wpatrywała się w niego błyszczącymi ze szczęścia oczyma.
- Jasne. – wyszczerzył się Potter.
- Mówiłam ci już, że kochany jesteś? – spytała, przytulając się do niego.
- Tak, w Halloween. Tyle że wtedy niemal mnie przewróciłaś.
- Dzisiaj już mi się to udało, więc nie widzę potrzeby ponownego zwalania cię z nóg. – uśmiechnęła się – Idę pozbierać rzeczy. Wyobrażasz sobie, że są one w stanie rozłazić się po całej wieży Gryffindoru bez mojej wiedzy?
Ruszyła w kierunku zamku, chowając ręce do kieszeni. Po kilku krokach zatrzymała się jednak i rzuciła profesorowi groźne spojrzenie.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli mnie nabierasz, twoja śmierć będzie niezwykle powolna i w równym stopniu bolesna?
- Już się boję. – roześmiał się i ruszył w jej ślady. To będą niezwykłe święta…
Naszła mnie ochota na skomentowanie tego opowiadania. Nie będę się czepiała błędów, bo inni przede mną juz to zrobili. Poza tym dla mnie, o ile błędy nie są rażące i nie utrudniają zrozumienia tekstu, nie są najważniejsze.
Zajmijmy się fabułą.
1. Co mi się podobało:
- Harry jako nauczyciel OPCMu, bo z taką wersją się jeszcze nie spotkałam. Przemawia ona do mnie i ogólnie jest całkiem sympatyczna.
- przedstawienie postaci drugoplanowych, a wśród nich wątek "nie do końca nawróconego" Dracona
- pomysł z wprowadzeniem nowej postaci, która byłaby dzieckiem, a nie "połówką" kogoś z kanonu np. Pottera
2. Co mi się nie podobało:
- opis McGonagall, kiedy przyszła do Alicji, bo był niekanoniczny i tak jakoś nie pasował do mojej wizji profesorki
- pomysł ze strażnikami zamykającymi portale, bo (moze niesłusznie) skojarzyło mi się z Witch. Ogólnie ten wątek z tajnym bractwem jest ciekawy i te portale to właściwie jedyne co mnie w nim raziło
- Harry podejrzewany o wampiryzm, bo jakoś nie mogłam w to uwierzyć
Teraz rzecz najistotniejsza, czyli omówienie postaci Alicji.
O ile jestem w stanie uwierzyć w te wszystkie zdolności Ali (bo w końcu to jest opowiadanie fantasy, wiec magia musi być), o tyle nie mogę zaakceptować tych jej wywodów, które są strasznie dojrzałe i mnie osobiscie rażą w ustach małej dziewczynki. Powołujesz się na to, że Potter stworzony przez Rowling sam jest niezwykłym dzieckiem. Ja to rozumiem, ale uważam, że ma w sobie więcej z dziecka np. w "Kamieniu filozoficznym", niż Twoja Ala. Brakuje mi u Ali humorów, obrażania, zabaw, kłótni z koleżankami o zabawki, wszystkiego co się wiąże z dzieciństwem. Mam wrazenie, jakbyś nie mogła sie chwilami zdecydować, czy Ala ma być dorosłą, czy dzieckiem. Dlatego też, nie podobał mi się ten pomysł z postarzeniem Ali na balu maskowym. Już zaczęłam się bać, ze jej tak zostanie i relacje z Harry'm przerodzą się w jakieś... głębsze uczucie.
To tyle. Ojoj... ale sie rozpisałam Ogólnie, jestem na tak, gdyz nie wszystkie fanficki muszą być, jak powieści obyczajowe, o normalnych ludziach. JA bajki, o ideałach też sobie czasem lubie poczytać
Powodzenia i weny życzę.
Dobra... Po pierwsze, dziękuję sareczce za bardzo konstruktywny komentaż.
Po drugie:
Uroczyście przysięgam, że cała "idealność" Alicji Donnel zostanie usunięta (no, może nie cała...). Mam nadzieję, że po rozdziale jedenastym przestanie być postrzegana jako super pewna siebie, nie bojąca się niczego super bohaterka. A co do jej wywodów i wiedzy... To też wyjaśnię. Ale później
Rozdzialik się pisze. Baaardzo powoli. Spowolniany dodatkowo przez "Krzyżaków", którzy moim skromnym zdaniem odbierają energię życiową. Powwini to dać do działu Ksiąg Zakazanych!
P.S
Przed chwilą usunęłąm całe cztery strony, które powstały pod wpływem tak zwanej "fazochy". Był to opis śmierci wszystkich bohaterów przez zgniecenie wagonami expresu Hogwart-Londyn, który przewrócił się po ataku Śmierciożerców...
Coś takiego nie będzie miało miejsca.
Ala jest bardzo fajna dla mnie. dla Ciebie.
Dobra... Zajęłam się idealnością... I brakiem strachu też... mam nadzieję, że mi wyszło
Rozdział 11
„Nie znam tego słowa”
Powozy ruszyły z cichym klekotem, wyładowane studencką bracią i jej bagażem. Radosny gwar rozmów mieszał się z odgłosami wydawanym przez koła, które raz po raz uderzały w kamienie. Nikt nawet nie pomyślał o tym, by rzucić szkole pożegnalne spojrzenie, nikt nie miał zamiaru za nią tęsknić. A raczej prawie nikt…
- Ali… - chłopięcy głos przerwał ciszę panującą w ostatnim powozie – Przeżyjesz. To tylko dwa tygodnie… No nie! – porzucił nagle łagodny ton – Prof… Powiedz jej coś! Wiesz, co ona robi? Płacze! Za szkołą!
Harry uśmiechnął się delikatnie. Dymitrowi prawie udało się zwalczyć nawyk nazywania go profesorem. A jemu prawie udało się zwalczyć nawyk mówienia do niego „Slovakow”.
- To jest naprawdę nienormalne! Nawet jak na ciebie! – chłopak zwrócił się do dziewczyny – Mówię serio. Nawet zauważając to, że używasz języka ze średniowiecza i wiesz wszystko o wszystkim, że potrafisz oswoić najbardziej dzikie zwierzątko, które wszystkich poza tobą próbuje zabić, i że nawet wykwalifikowany Auror przegrałby z tobą pojedynek, płakanie za szkołą w pierwszy dzień ferii świątecznych jest dziwne. – wyrzucił z siebie jednym tchem kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Nie zrozumiesz… - odpowiedziała, po czym opadła na kanapę z cichym westchnięciem. Otarła łzy rękawem i wykrzywiła usta w wymuszonym uśmiechu – Hogwart to mój dom. Dymitra, jeszcze raz to zrobisz, to nie ręczę za siebie!
- Co ja znowu robię? – oburzył się jedenastolatek – I nie mów do mnie Dymitra. Moje imię to Dymitr, i staraj się dobrze je odmieniać.
- Dymitra, czepiasz się. A chodziło mi o wywracanie oczami.
- Wywracanie oczami?! Ja nie wywracam oczami! Chyba nawet nie potrafię wywracać oczami…
- Dobra, dobra. Po pierwsze, mistrzu gramatyki, powtarzasz się. Po drugie, każdy potrafi.
- Nie każdy. Ja nie potrafię… Przestań to robić! – zmienił nagle temat, kiedy dziewczyna uniosła jedną brew - Wiesz, że tego nie lubię!
- Bo tak nie potrafisz. – wyszczerzyła się Alicja.
- Niepra…
- Możecie przestać? – nie wytrzymał Potter – Wasze kłótnie robią się denerwujące.
- Kłótnie? – Dymitr spojrzał na niego zdziwiony – Myślisz, że te nasze… rozmowy… to kłótnie? Człowieku, chyba naprawdę nigdy nie widziałeś tej blondi w akcji.
- Nie mów do mnie blondi! – warknęła Donnel.
- Dobrze,… - Rosjanin zrobił krótką pauzę – Aniołku.
- DYMITR! – Harry był pewien, że ten krzyk usłyszeli zarówno w Hogwarcie, jak i w Hogsamede – Ile razy już ci mówiłam, żebyś nie nazywał mnie Aniołkiem?!
- A dlaczego w ogóle cię tak nazywa? – wtrącił zaciekawiony profesor.
- Ten dymiący płomyczek jakimś znanym tylko sobie sposobem dowiedział się, że mam na drugie Angelika. Żeby chociaż nazywał mnie Angel, jakoś bym to zniosła. Ale on uparł się na Aniołka!
- A ona ciągle się o to czepia! – wpadł jej w słowo Dymitr – A jak ona mnie nazywa „Dymitra” to jest wszystko okay. Gryfoni…
- Masz cos do Gryfonów? – wzrok Alicji zdawał się zbijać.
- Kto? Ja? – rozejrzał się wokół, jakby szukał osoby do której mówiła.
- Nie prosiłam o dwa zaimki, tylko pytałam, co ci nie pasuje w Gryfonach?
- Mnie? A skąd pomysł, że w ogóle mi coś nie pasuje?
Dziewczyna uśmiechnęła się i kręcąc głową zmierzwiła rówieśnikowi włosy. Sprzeczali się przez całą drogę na stację, ale Potter już tego nie słuchał, zatopiwszy się we własnych myślach. I pomyśleć, że porównywał relacje tej dwójki do stosunków między Snape’em i Jamesem… Teraz śmiało nadał im miano najlepszych przyjaciół. Często znajdował ich walczących w pustych salach, kiedy przemierzał w nocy korytarze szkoły. Prawie zawsze ukrywał się wtedy pod peleryną niewidką i obserwował. Dochodził do wniosku, że oboje znają takie zaklęcia, których nawet nie uczy się w Hogwarcie. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Donnel próbuje douczyć Dymitra. Podziwiał dziewczynę za doskonały styl walki: zdawała się mieć każdy ruch przemyślany dziesięć razy, robiła tylko to co niezbędne; zdarzało się, że promień zaklęcia mijał ją o minimetry. Kiedy walczyła jej ruchy były tak różne od tych wykonywanych na co dzień. Harry, sam nie wiedząc czemu, zaczął ją obserwować i musiał stwierdzić, że dziewczyna zdawała się być roztrzepana, jej ruchy były chaotyczne, schodząc po schodach niemal potykała się o własne nogi… Zero z tej kociej gracji prezentowanej w pojedynku. Pierwszoklasistka intrygowała go coraz bardziej.
Może dowiem się czegoś w ferie…
Pomijając tę różnorodność w poruszaniu się, zachowanie Alicji było zadziwiające. Zwłaszcza na lekcjach…
Blady ze zdenerwowania chłopak stojący naprzeciw biurka Pottera rzucał rozpaczliwe spojrzenia na ściany, jakby w nadziei, że ktoś wypisał na nich odpowiedzi. Do uszu profesora dobiegł syk:
- Dymitr!
Ale Rosjanin zdawał się go nie słyszeć. Blondynka siedząca w pierwszej ławce zmięła kartkę w kulkę i cisnęła nią w chłopaka.
- Wsłuchaj się, idioto! Chcę ci pomóc!
Od tego momentu odpowiadał bez zająknięcia…
Nadal miał przed oczyma kartkę od profesor Harrow:
Uczennica Donnel poproszona o zamianę szpilki w zapałkę sprawiła, że z jej ławki wyrósł klon bonsai o srebrnych listkach. Zyskała tym samym dwadzieścia punktów dla Gryffindoru, gdyż po dmuchnięciu przez wyżej wymienioną uczennicę drzewko rozsypało się, tworząc stosik zapałek.
Mniemam, iż profesor chciałby wiedzieć o tak niesamowitych poczynaniach podopiecznej
Z poważaniem
Prof. Caroline Harrow.
Jeśli chodzi o transmutację, był to jedyny przypadek poprawnego wykonania przez Alicję zadania. Na historię magii reagowała tak samo jak większość uczniów, potrafiła jednak zwrócić na siebie uwagę Binnsa. Duch zapamiętał nawet jej imię. W eliksirach była kompletną nogą… chociaż Slughorn do dziś wychwalał ją za udoskonalenie formuły Eliksiru Starości. Sinistra chwaliła ją przy każdej możliwej okazji (Harry miał już po dziurki w nosie wysłuchiwania o kolosalnej wiedzy dziewczyny na temat kosmosu), Sprout narzekała, że Alicję rośliny albo atakują, albo zaczynają się do niej łasić, pani Pomfrey zaczęła żartować, iż „ta absolwentka pierwszego roku Gryffindoru ma już większą statystykę wizyt w skrzydle szpitalnym niż jej wychowawca w ciągu całego cyklu nauczania”, a Flitwick po prostu poinformował go o przejściu z panną Donnel do stopnia trzeciego podręcznika. Mówiąc krócej: była świetna z Obrony, Zaklęć i Astronomii, przeciętna z Zielarstwa, koszmarna z Historii Magii i Eliksirów, a także dość dobrze zaznajomiona ze szkolną pielęgniarką (głównie przez roślinki ze szklarni, ale do częstych wizyt w skrzydle szpitalnym przyczyniło się także kilka „pieszczoszków” Hagrida, niejeden eliksir oraz niektóre z zaklęć Dymitra). Wysiadając Potter niemal się przewrócił (niektórzy nie mieli tego szczęścia i stłukli sobie pewną część ciała), gdyż cały dworzec pokryty był cienką warstwą gładkiego lodu. Dokładniej mówiąc, przed upadkiem uratowała go wysiadająca tuż za nim dziewczyna.
- Dzięki – mruknął.
- Nie ma za co – uśmiechnęła się, łapiąc za ramię Slovakowa.
- Aniołku, życie mi ratujesz – powiedział chłopak.
- Uważaj, bo jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz będziesz miał spotkanie pierwszego stopnia z podłożem. A teraz już chodźcie, bo nam wszystkie przedziały pozajmują.
To wydało się Harry’emu raczej mało możliwe, bo wszyscy byli zajęci wstawaniem i przewracaniem się. Mimo wszystko ruszył za dziewczyną posuwistym krokiem.
- Mam jedno pytanie – powiedział, kiedy już udało mu się wejść do wagonu – Dlaczego nie chcesz usiąść w przedziale z koleżankami? Sam słyszałem – nie pozwolił jej dojść do słowa – jak Lily, Roksan i Mary próbowały cię do tego namówić. Nie zapominaj, że siedzę przy tym samym stole, co ty.
Przy ostatnim zdaniu wyszczerzył zęby. Już nikogo nie dziwiło, że siadał przy stole Gryfonów; podejrzewał wręcz, że wzbudziłby niemałe kontrowersje siadając na miejscu nauczyciela Obrony.
- Wiesz, zdążyłam zauważyć. – odpowiedziała z przekąsem – A wracając do twojego pytania: o czym miałabym z nimi gadać?
Profesor spojrzał na nią zdziwiony. Nie miał pojęcia, o czym rozmawiają jedenastolatki w dwudziestym pierwszym wieku. Nie wiedział nawet, co było tematem ich rozmów kiedy sam miał jedenaście lat.
- Spójrz tylko na nie. – wskazała głową na okno przedziału, do którego weszła – One gadają tylko o ciuchach, makijażu, aferach wokół gwiazd i „tym ciachu z trzeciego roku Revenclawu”. Przynajmniej wczoraj to on był tematem wieczoru. Krócej sprawę ujmując: rozmawiają o rzeczach, które mnie nie interesują.
Profesor uznał to za satysfakcjonującą odpowiedź.
- A ty? – zwrócił się do Dymitra – O ile w jej przypadku nikogo to nie zdziwi, ciebie wezmą za kujona.
- Z mojego roku wyjeżdża jeszcze tylko Mark Twain, ale on siada w przedziale z Alanem i resztą Gryfonów. Już wolę wyjść na kujona, niż siedzieć sam.
Potter skinął głową. Usiadł przy oknie i zaczął obserwować uczniów zmierzających powoli do pociągu. Naprzeciwko niego dziewczyna grzebała w swoim kufrze, stojąc na kanapie aby dalej dosięgnąć. Na usta cisnęło mu się pytanie, ale chłopak, który usiadł i właśnie otwierał książkę wymamrotał:
- Skrzaty domowe.
No tak, to było możliwe. Harry nigdy wcześniej nie wyjeżdżał na święta pociągiem; w piątej klasie musiał „uciekać” z Hogwartu dzień wcześniej, za pomocą nielegalnego świstoklika. Na szóstym i siódmym roku wysłanie uczniów powozami na stację Hogsamede było zbyt ryzykowne, skorzystano więc z sieci Fiuu. Z tej prostej przyczyny nie wiedział, co dzieje się z bagażami i w jaki sposób trafiają do przedziałów właścicieli. A wcześniej się nad tym nie zastanawiał: po prostu zostawił kufer w holu, jak wszyscy.
- Mama was! – tryumfalny okrzyk dziewczyny wyrwał go z zamyślenia. Jej stopy wisiały kilkanaście centymetrów nad siedzeniem kanapy, a ona sama do połowy znikła w kufrze. Wyłoniła się z niego jedna ręka trzymająca gruby zeszyt kołowy formatu A4, który po chwili wylądował obok Dymitra. Zaraz po nim na ziemię opadła Alicja. Była rozczochrana i czerwona na twarzy; trzymała kilka ołówków o różnej twardości.
- Będziesz rysować?
- Raczej wyżywać się artystycznie na papierze – mruknęła siadając po turecku obok chłopaka powtarzającego zawzięcie formułki – Chociaż: Świat pokochał Picassa, może i mnie pokochają… Znowu kujesz na Zaklęcia?
- Nie jestem tobą, nie znam wszystkich uroków, które wynaleziono. – wymamrotał Dymitr.
- Już wiesz, dlaczego usiadł w tym przedziale. – wyszczerzyła się do Pottera – Jest kujonem.
- Ja przynajmniej nie wysadzam lochów robiąc najprostszy eliksir.
- Ja też ich nie wysadzam. To dzieje się tylko z moim kociołkiem.
- Nie wiedzieliście mojego „Proroka”? – wtrącił Harry.
- Leży obok ciebie, na siedzeniu. – mruknęła blondynka, po czym zaczęła sunąć po papierze końcem ołówka.
* * *
Padający śnieg był tak gęsty, że świat za oknem zdawał się nie istnieć. Migające szybko białe płatki stanowiły idealne tło do zamyślenia się. I Harry to wykorzystał. Oparł czoło o zimną szybę i pogrążył się w myślach. Błądził już chwilę od wspomnienia do wspomnienia, gdy jego umysł zaatakował niepokój. Voldemort coś przygotowywał, coś naprawdę wielkiego. Przez ostatnie dwa lata ataki były sporadyczne, najczęściej pojawiał się jeden lub dwóch Śmierciożerców. Zawsze pijanych i zdesperowanych… Wyglądało na to, że Riddle wyniósł się z kraju, a oni zostali w Brytanii i nie wiedzieli, co ze sobą począć. Snape, Crabbe, Goyle, stary Malfoy… te nazwiska Harry zapamiętał, ale było ich znacznie więcej. Czyżby Czarny Pan postawił na „nowe” pokolenie? Czy po prostu się spóźnili na świstoklik lub nie stawili zebranie, na którym podano miejsce aportacji? Głuche uderzenie wyrwało go z zamyślenia. Podniósł wzrok na dwójkę siedzącą przed nim; dokładnie w tym momencie głowa Alicji opadła na ramię chłopaka, który momentalnie zesztywniał i zerknął na nią kątem oka. Rozluźnił się nieznacznie, a Potter podniósł z ziemi zeszyt dziewczyny.
- Musiała być strasznie zmęczona. – powiedział, wertując kartki.
- Tak, ten ostatni pojedynek trochę się… - urwał nagle – Otto znaczy… ja…
- Wiem o tych pojedynkach. – odrzekł spokojnie profesor – Ale ty jakoś nie zasypiasz? Dlaczego?
- Bo ja nie spędzam drugiej połowy nocy nad książkami. – mruknął.
- Alicja się uczy do świtu?
- Nie. Podręczniki to ona wyciąga chyba tylko na lekcjach… Siedzi do rana z nosem w mugolskiej fantastyce.
- Hę?
- Mówi, że „to jest jej ucieczka od codziennych problemów. Kiedy wszystko zaczyna ją przerastać po prostu otwiera jedną z tych książek, a cały realny świat znika”. Ale ja myślę, że to bzdura… Widziałem jedną z tych powieści: grubsze toto niż podręczniki do eliksirów i zaklęć razem wzięte, a nudne, że ja nie mogę… Przy odrobinie pecha można by mieć o wiele ciekawsze przygody w realu, zwłaszcza gdyby zaangażować do tego niektóre zwierzaki Hagrida.
- Ona ładnie rysuje. – zmienił nagle temat i podniósł zeszyt do poziomu oczu, porównując portret Dymitra z jego twarzą. Co prawda był ledwo zaczęty; dziewczyna zrobiła same kontury i wycieniowała jedynie oczy… ale Harry mógł przysiąc że w tych oczach, rysowanych zwykłym ołówkiem, dostrzega bordowe błyski z tęczówek chłopaka.
- Wiem, dorwałem się do tego zeszytu tydzień temu. Ale spróbuj jej to tylko powiedzieć! Mówię szczerze: jeśli zrobisz to nie tworząc przed sobą najsilniejszej tarczy jaką znasz, grozi ci stałe kalectwo lub oszpecenie.
- Tobie jakoś nic nie jest…
- Zdążyłem się uchylić, ale i tak mało brakowało… Kiedy spytałem, za co to, odpowiedziała, że się z niej naśmiewam. Z niej i z jej rysunków. Przysięgałem, że naprawdę uważam, że pięknie rysuje, ale ona uparła się, że bazgrze. Gryfoni… - znów rzucił na dziewczynę krótkie spojrzenie – Pomożesz mi ją położyć? Trochę mi niewygodnie…
Potter wstał szybko i przytrzymał blondynkę, aby Dymitr mógł wstać. Ten zrobił to natychmiast i sięgnął do swojego kufra. Po chwili szukania na oślep wyjął z niego pluszową poduszkę.
- Prezent od mamy…- zaczął, czerwieniąc się jak burak.
- Rozumiem. – przerwał mu mężczyzna z przerażeniem stwierdzając, że czoło Ślizgona znajduje się na poziomie jego wzroku.
No tak… powiedział sam do siebie Jak się ma metr sześćdziesiąt pięć może się tak zdarzyć… Co nie oznacza, że jest stanowczo za wysoki jak na jedenastolatka. Reszta jego klasy sięga ci najwyżej do nosa.
Harry położył dziewczynę na siedzeniu, a Slovakow zajął się zaklęciami.
* * *
- Do zobaczenia za dwa tygodnie!
Odpowiedziało jej zgodne „pa” czterech głosów. Z szerokim uśmiechem podążyła za profesorem. Kiedy stacja Kings Cross została nieco w tyle, zapytała”
- Jedziemy Błędnym Rycerzem?
- Nie – odpowiedział, skręcając w boczną uliczkę – Teleportujemy się.
Twarz dziewczyny rozjaśniła się jeszcze bardziej.
- Jeszcze nigdy się nie teleportowałam… Jakie to uczucie?
- Niezbyt przyjemne – po chwili wahania dopowiedział jeszcze – Jakby ktoś przeciskał cię przez gumową rurę. Dobra, złap się mnie mocno. I za nic nie puszczaj kufra. Więc, na moje trzy. Raz… dwa… trzy!
Zniknęli z charakterystycznym pyknięciem, a sekundę później pojawili się z tym samym dźwiękiem przy Grimmauld Place. Potter wyjął z kieszeni kawałek pergaminu i podał go pocierającej sobie uszy Alicji.
- Przeczytaj to i zapamiętaj. Kiedy ci powiem, powtórz w myśl… no co? – przerwał, widząc że uczennica patrzy na niego znad okularów.
- Harry, ja naprawdę wiem jak działa zaklęcie Fideliusa. Ignis! – karteczka zajęła się ogniem
- Ej, nie wolno ci używać magii poza szkołą!
- Odezwał się ten, który przestrzegał zakazu.. – burknęła cicho, poczym dodała pełnym głosem – Mogę?
Skinął nieznacznie głową i patrzył, jak spomiędzy numeru jedenastego i dwunastego wyrasta mroczna rezydencja niegdyś należąca do rodziny Blacków.
- Tylko bądź cicho w przedpokoju. – mruknął, otwierając drzwi. Mimo intensywnych wysiłków całego Zakonu, portret pani Black wciąż zajmował miejsce za zasłoną. Dziewczyna postawiła kufer we wskazanym przez mężczyznę miejscu i podążyła za nim w stronę drzwi, zza których wydobywał się przytłumiony gwar. Profesor otworzył je i wepchnął ją przed sobą do ciepłego, cudownie ustrojonego pomieszczenia. W tłumku znajdującym się w kuchni przeważali rudowłosi, jedynie Hermiona i Lupin wyróżniali się jasnobrązowymi czuprynami, nie wspominając o platynowych lokach Fleur.
- Harry, kochaneczku! – pulchna kobieta pospieszyła w jego stronę – Jak cię dawno nie widziałam!
- Dzień dobry, pani Weasley. Dziękuję, że zgodziła się pani zrobić Wigilię tutaj.
- To nic takiego, chociaż nie rozumiem, dlaczego chciałeś urządzić to tu. Przecież mogłabym zaprosić Remusa, Nimfadora i Neville’a do Nory…
- Jest jeszcze Draco. – mruknął Potter – To też mój przyjaciel a nie chciałbym, żeby wygłaszał… nieprzyjemne uwagi na temat waszego domu.
Kobieta skrzywiła się lekko na wspomnienie o młodym Malfoyu, lecz po chwili przywołała z powrotem uśmiech.
- Najważniejsze, że w końcu jesteś. Zaczynaliśmy się niepokoić. Kontaktowaliśmy się nawet z McGonnagal, ale powiedziała, że jedziesz ekspresem z jakąś uczennicą. – ostatnie słowo wypowiedziała bardzo powoli, dostrzegając w końcu stojącą nieco za czarnowłosym dziewczynę. Całe pomieszczenie natychmiast wypełniła cisza, a jedenastka Weasley’ów i wilkołak utkwili wzrok w czerwieniącej się i uśmiechającej z zakłopotaniem blondynce.
- Harry, mogę cię prosić na słówko? – zapytała półgębkiem. Potter rzucił wszystkim przepraszające spojrzenie i wypuścił ją na korytarz. Kiedy drzwi się zamknęły, bliźniacy natychmiast rzucili się do drzwi. W ich ślady poszła Ginny.
- Nic nie słychać… Fred, masz?
- Uszy?
- Nie, puszki pigmejskie. Oczywiście, że uszy!
- Jeszcze się pytasz! Oczywiście, że mam.
- A dla mnie też się znajdą? – wtrąciła Ginny.
- Jasne, siostra. Dla ciebie wszystko!
- Dobra, mniej gadania, więcej dawania sprzętu. Bo skończą rozmawiać, a my nic nie usłyszymy!
Cieliste sznurki popełzły w stronę szpary pod drzwiami, a cała trójka usłyszała szept dziewczyny:
-„Ze wszystkimi to uzgodniłem”! Jasne! Trzeba mi było powiedzieć, że nazywasz „wszystkimi” siebie!
- No dobra, może trochę przesadziłem.
- Trochę? Trochę?! Spójrz na to z mojej perspektywy: jestem w wielkim, obcym domu, pełnym ludzi, którzy mnie nie znają i których ja nie znam! – nieświadomie podniosła głos.
- Alicja, uspokój się…
- Ja jestem spokojna! – wykrzyknęła. Rozległ się szelest rozsuwanych z impetem zasłon i cichy jęk Harry’ego.
- Szlamy i plugawi mieszańcy! Brudzą mój dom, zabrali mojego skrzata i nie dają mi spokoju!
- Oh, cicho bądź! – krzyknęła znów dziewczyna.
- Ty… - oczy portretu rozszerzyły się – Może i mój wyrodny syn miał do czynienia z twoim przodkiem, ale to nie upoważnia cię do przebywania w moim domu! Wynoś się, natychmiast! Wszyscy się wynoście!
- Niby dlaczego miałabym słuchać zakurzonego portretu jakiejś starej świruski!? To już nie jest Pani dom, pani Black! A teraz nich pani będzie tak uprzejma i pozwoli normalnie żyć osobom, do których teraz należy.
Znów rozległ się szelest materiału.
- Ale jej przygadała… - mruknęła Ginny.
- No. I wygląda na to, że „mamuśka” sama się zasłoniła.
- Zaraz wejdą – mruknął George – Jakby coś, to cały czas siedzieliśmy na swoich miejscach.
Po kilku sekundach wrócili do kuchni. Potter wyglądał na lekko przestraszonego, lecz cały strach niwelowała zmarszczka między jego brwiami, a Alicja uśmiechała się już bez zakłopotania.
- Nazywam się Alicja Donnel, mam jedenaście lat, uczęszczam do Hogwartu, zostałam przydzielona do Gryffindoru. Mam ten zaszczyt – słowo ociekało sarkazmem – bycia ulubioną wychowanką obecnego tutaj Harry’ego Pottera. Jakieś pytania?
W pomieszczeniu zapadła cisza. Wszystkich zdziwiła nagła zmiana w zachowaniu dziewczyny. Pierwszy oprzytomniał Lupin:
- Kogo miała na myśli matka Syriusza, mówiąc o twoim przodku?
- Nie mam pojęcia. – wzruszyła ramionami – Może mnie z kimś pomyliła? Nie znał nikogo podobnego do mnie?
- Nie, raczej nie. – zamyślił się – Chociaż… tylko ona miała czarne włosy… i garbaty nos.
Skrzywiła się lekko, jakby właśnie zobaczyła coś obrzydliwego.
- Też mam garbaty nos. Tylko Tonks mi go zmieniła. Właśnie, kiedy ona przyjdzie?
- Jest w pracy, zaraz powinni być z Neville’em. – odpowiedział Charlie.
- Dzięki,… Charlie?
- Skąd wiedziałaś.
- Ha, ja wiem wszystko! – mrugnęła, siadając na krześle – Dorwałam się do albumu profesorka… Upss.
- Co?! Czyli to ty grzebałaś mi w rzeczach! A ja myślałem że to Fred i George!
- Czemu zawsze wszystko jest na nas?! – zaprotestowali jednocześnie bliźniacy, na co wszyscy wybuchli śmiechem. Nikt nie zauważył wychodzącej z kominka kobiety o różowych włosach. Zaraz za nią z płomieni wyłonił się smętny, „dobrze zbudowany” mężczyzna. Kiedy ruszył w stronę drzwi Alicja w momencie zamilkła. Odprowadziła go kawałek spojrzeniem, po czym skoczyła ku kobiecie z głośnym okrzykiem „Tonks!”
- Czyżby jaśnie pani postanowiła opuścić zamek i zaszczycić nędznych Zakonników swą obecnością?
Zaczęła droczyć się z dziewczynką.
- Owszem, stwierdziłam bowiem, iż nie przystoi w zamczysku ostawać gdy oddany giermek do ludu się udaje. – odpowiedziała z uśmiechem.
- Kogo nazywasz „oddanym giermkiem”? – spytał Potter przewidując odpowiedź.
- A kto bez żadnego sprzeciwu przeniósł moją czekoladę przez pół Hogwartu?
Pomieszczenie znów wypełnił śmiech, Alicja jednak, jakby tyko na to czekając, zapytała:
- Co stało się Neville’owi?
- To dłuższa historia… zresztą, nie pozwolił mi mówić.
- Mhm. – utkwiła wzrok w bliżej nieokreślonym punkcie – A nie wiesz, gdzie mógł teraz iść?
- Pewnie do tego pustego pokoju na drugim piętrze…
- Dopilnuj, żeby nikt stąd nie wyszedł, dobrze?
I zanim aurorka zdążyła cokolwiek powiedzieć zniknęła za drzwiami.
* * *
Zapukała do trzecich z kolei drzwi. Znów nie otrzymała odpowiedzi, lecz tym razem coś ją tknęło i weszła do pokoju. Nie było w nim żadnych mebli, przez niewielkie, wysoko osadzone okienko wpadała wąska wiązka promieni bladego, zimowego słońca. Pod ścianą siedział czarnowłosy mężczyzna, jego włosy były jednak (w przeciwieństwie do czupryny Pottera) porządnie rozczesane i ułożone.
- Cześć. – zaczęła cicho – My się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Alicja Donnel, a ty?
- Neville Longbottom. – odpowiedział bezbarwnym tonem. Blondynka odetchnęła mimo woli. Wyglądało na to, że nie płakał. Nie wiedziała czemu, ale wydawało jej się, że nie ma nic trudniejszego do opanowania niż płaczący facet.
- No więc, Neville… Powiesz mi co się stało?
- Nic.
Zaśmiała się sztucznie.
- Słuchaj, może i jestem tylko dzieckiem, ale wiem, że z powodu „niczego” nie ucieka się od przyjaciół do pustego, zakurzonego pomieszczenia.
- I tak nie zrozumiesz…
- Jeśli nie dasz mi szansy na pewno nie zrozumiem. – przerwała mu – Więc?
Uparcie milczał. Dziewczyna usiadła obok niego i zniżyła głowę, usiłując zajrzeć mężczyźnie w oczy.
- Więc? – powtórzyła.
- Snape. W końcu udało mi się go namierzyć i złapać. Doprowadziłem go do Azkabanu, zamknąłem go w celi. Kazali mi chwilę tam zostać. Przez dwie minuty byłem pewien, że pierwszy raz w życiu zrobiłem coś dobrze od początku do końca. A on oczywiście musiał to zepsuć… Jakoś wydostał się z celi i mnie ogłuszył. Najnormalniej w świecie zdzielił mnie cegłą po głowie. I znowu dowiódł, że jestem tylko marną karykaturą czarodzieja.
- Nieprawda! – zaprzeczyła ostro – Zastanawiałeś się, dlaczego dostałeś cegłą a nie jakimś zaklęciem? Snape po prostu wiedział, że gdybyś zareagował mógłby mieć poważne kłopoty z wydostaniem się z więzienia.
- Mówisz tak, żeby mnie pocieszyć.
- Tak, oczywiście. Wyrwałam się z roześmianego tłumu tylko po to, żeby jakiś facet którego nie znam przestał chodzić z nosem na kwintę. Logiczne? Nie wydaje mi się. Słuchaj, Neville: kiedy tu szłam kierowała mną tylko i wyłącznie ciekawość. A to, że robisz z siebie ofiarę losu na pewno nie pomoże ci w ponownym złapaniu Snape’a. Jak będziesz miał wolną chwilę, to się zastanów, komu chcesz udowodnić że zasługujesz na bycie aurorem; Malfoyowi, czy sobie? A teraz chodź już na dół, bo Tonks może sobie nie poradzić z utrzymaniem ich w kuchni.
* * *
Członkom Zakonu Feniksa, którzy ten dzień postanowili spędzić w Kwaterze Głównej, czas płynął bardzo szybko. Całe popołudnie minęło im na śmianiu się to z Alicji, to z Harry’ego. Swoje pięć minut miał również czteroletni synek Billa i Fleur, Nick, który podbił serce Donnelówny jednym zdaniem:
- Mamusiu, czy to jest córeczka Harry’ego?
Francuzka nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż dziewczyna porwała małego na kolana.
- Nie, Harry nie jest moim tatą. Jestem już za stara, wiesz?
- Aha… A dlaczemu przyjechałaś tutaj na święta? Mikołaj może cię nie znaleźć. – dodał szkrab tonem znawcy.
- Mikołaj na pewno mnie znajdzie. Ma specjalny radar, którym wykrywa gdzie są osoby, dla których ma prezent. A przyjechałam tutaj, bo… - zawahała się chwilkę - bo moich rodziców nie ma, a Harry jest dla mnie jak brat.
Oczy chłopczyka rozszerzyły się.
- Gdzie są twoi rodzice?
- Daleko.
- Nicholas, nie męć już Alicji. Chodź, ciocia Tonks robi sztućki. – Fleur odciągnęła od niej synka. Ala rzuciła jej pełne wdzięczności spojrzenie; pytania chłopca dryfowały w niebezpiecznym kierunku. Podążyła za nim do kobiety zmieniającej swój wygląd. Uśmiechnęła się do niej szeroko i zaczęła zmieniać kolor oczu na fioletowy. Nagle zachłysnęła się:
- Twój nos! Zostawiliście go w spokoju! Harry, czy ty naprawdę nic nie wiesz z transmutacji?
- No… ee… - zaczął się jąkać.
- A co się stało? – wybawiła go jedenastolatka.
- Trzeba jak najszybciej zdjąć zaklęcie z twojej twarzy. – uciszyła ruchem dłoni nabierającą powietrza blondynkę – To nie jest trwale zaklęcie, w końcu i tak minie, ale wtedy twój nos może mieć naprawdę oryginalny kształt.
Alicja wypuściła powietrze ze świstem.
- No dobra. – mruknęła smętnie. Aurorka machnęła krótko różdżką, mrucząc przy tym przeciwzaklęcie. Następnie odwróciła się do ciągnącego ją za rękaw Nicka, a blondynka podeszła do lustra. Obejrzała dokładnie swoje odbicie, westchnęła głośno i stwierdziła:
- Jestem beznadziejna.
- Hę? – mruknął Potter.
- Be-zna-dziej-na. Spójrz tylko na mnie! – odwróciła się do niego przodem – Mam nos jak zła czarownica z ilustracji do mugolskich bajek, ogromne oczyska, powiększane dodatkowo przez okulary, które mogłyby się w końcu zdecydować, jaki mają kolor, żółte zęby… no dobra, na to jest dobre zaklęcie… ale o moich włosach lepiej nie wspominać. Co to w ogóle jest!? – wzięła w dwa palce pasemko zbyt krótkie, by złapała je gumka – Bo mnie najbardziej przypomina siano. Najbardziej, kiedy poziom wilgoci jest choć troszeczkę wyższy, niż powinien być… czasem stwierdzam, że to nie włosy tylko barometr.
Znów westchnęła, oparła wierzch dłoni o czoło w teatralnym geście i opadła bezwładnie na kanapę. Jej głowa wylądowała na kolankach Harry’ego.
- Wiesz, jak to się nazywa? – zapytał, nachylając się nad nią lekko.
- Eee… realizm?
- Nie. – dziewczyna otworzyła jedno oko – Kompleksy!
- Dobra, niech ci będzie… - mruknęła i ziewnęła potężnie.
- Idziesz spać. – rzucił czarnowłosy rozkazującym tonem.
- Nie wiem gdzie.
- Zaprowadzę cię.
- Jest jeszcze wcześnie! – zaprotestowała natychmiast siadając – Dopiero dziewiąta! Zazwyczaj o tej porze jestem w jakiejś pustej z… - ugryzła się w język – chciałam powiedzieć… jestem w pokoju wspólnym Gryfonów i robię zadanie.
- No cóż, nie wydaje mi się, żebyś dotarła do wieży Gryffindoru przed ciszą nocną. I chyba nie masz nic zadane. Do spania.
- Nie pójdę! – skrzyżowała ręce na piersi i przyjęła wyraz twarzy pięciolatka, który nie dostał lizaka. Zaraz jednak zmienił się on radykalnie, gdyż profesor przewiesił ją sobie przez ramię.
- Puść mnie! Harry! Po to mam nogi, żeby na nich stać! I naprawdę umiem chodzić! Postaw mnie! – zaczęła wrzeszczeć i walić go w plecy. Zdawał się tego nie słyszeć. W drzwiach złapała się mocno framugi.
- Może byście mu coś powiedzieli, zamiast tak stać i się śmiać. O! Pani dyrektor! – krzyknęła, gdyż z płomieni wyłoniła się McGonagall – Może pani mu powie, żeby mnie puścił!
- Dyrektorka? – mruknął Harry, po czym odwrócił się tak nagle, że dziewczyna nie zdołała utrzymać framugi – Dobry wieczór, profesor McGonagall! Proszę dać mi chwilkę, muszę coś zanieść na górę.
- Panie Potter, oczekuję wyjaśnień! Co panna Donnel robi w Kwaterze Głównej? I dlaczego, na Merlina, nie chcesz postawić jej na ziemi?
- Tylko ją odniosę. Zaraz wracam.
* * *
McGonagall zorganizowała, przynajmniej zdaniem Pottera, nieważne zebranie, po którym większość udała się do domów. Przy Grimmauld Place zostali jedynie państwo Weasley, Ron, Hermiona, Lupin, a także Bill i Fleur, gdyż mały Nicholas zasnął kiedy trwało zgromadzenie. Harry otworzył cicho drzwi do pokoju Alicji. Dziewczyna spała wtulona w kołdrę, wszystkie świece znajdujące się w pomieszczeniu paliły się.
Czy ona zwariowała? Chce podpalić dom? - pomyślał, mamrotając zaklęcie gaszące. Zaraz dostrzegł jednak, że na podłodze obok lóżka leży książka. Podniósł ją i przeczytał tytuł. „Atramentowe Serce”… Ustawił się tak, by na strony padało światło jedynej niezgaszonej świecy i zaczął czytać…
„Tamtej nocy padał deszcz - drobny, szemrzący deszcz…”*
Chwila, jak to „niezgaszonej świecy”? Szybko zamknął książkę. Rzeczywiście, świeczka stojąca na szafce nocnej dziewczyny nadal się paliła. Nachylił się, aby ją zdmuchnąć, jednak smukła dłoń zasłoniła wysoki płomyk przed podmuchem.
- Tę zostaw – szepnęła jedenastolatka – Proszę… Nic się nie stanie, obiecuję!
- Boisz się ciemności? – zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Jej twarz natychmiast stężała, a w oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.
- Nie boję się niczego. – odpowiedziała bezbarwnym tonem.
- Słuchaj, strach to naprawdę nic złego…
- Nie znam tego słowa! – przerwała mu – Możesz wziąć tę książkę, tylko wyjdź, proszę. Chcę się wyspać, jeśli mam do tego okazję.
Skinął głową i wyszedł. Jedno ze zdań wypowiedzianych przez dziewczynę obijało mu się echem po mózgu.„Nie znam tego słowa”… Mógłby się o to kłócić. Byłby nawet skłonny dać sobie głowę uciąć, że boi się ona wielu rzeczy, tylko nie chce się do tego przyznać.
Ale dlaczego?
I wtedy nasunęła mu się odpowiedź. Echo całkiem innych słów, całkiem innej osoby… „Strach jest słabością, a ja nie jestem słaby”… tylko kto to powiedział?
Harry uświadomił sobie, że zabrał ze sobą książkę.
Mugolska fantastyka? Czemu nie…
Położył się i zaczął czytać.
* fragment książki „Atramentowe serce” autorstwa Cornelii Funke, rozdział pierwszy, linijka pierwsza.
Udało się! Przebrnęłam przeż "Krzyżaków"! Rozdział... właściwie, to pisałam go tak długo bo miałam okropny dylemat. Pytałam o to dwie koleżanki, powiedziały, że mogę coś takiego zrobić a ja postanowiłam im zaufać... tutaj jeszcze nie jest to wspomniane wprost, ale ci bardziej "obcykani" pewnie sie zoriontują o co chodzi... i dlategu już się boję.
Rozdział 12
„Właśnie dlatego”
- Pobudka! Śniadanie stygnie! – otworzył drzwi z radosnym okrzykiem. Blondynka podniosła się na łokciu i spojrzała na niego nieprzytomnie. Przeniosła spojrzenie na zegarek, po czym opadła bezwładnie na poduszki.
- Ja tu zostaję. – odpowiedziała, chowając się pod kołdrę. Mężczyzna skrzyżował ramiona na piersi.
- Przysłali mnie po ciebie. Jeśli cię nie przyprowadzę, zatłuką mnie łyżkami.
- Mogłeś wymyślić coś bardziej przekonującego… - dobiegł go stłumiony głos spod kołdry.
- Nick zagroził, że nie zje, dopóki nie zejdzie moja siostra.
- Nie masz siostry. – dziewczyna odkryła twarz.
- Fleur twierdzi, że chodzi o ciebie.
- Dobra, poddaję się. Zaraz zejdę.
- Zaraz? A co takiego musisz zrobić?
- Ubrać się?
- W tym domu jest pewna tradycja. – wyszczerzył zęby – Śniadania jada się w piżamie. Jedyne ustępstwa to szlafroki.
Usiadła na łóżku i włożyła puszyste, jasnoniebieskie kapcie.
- Czy masz jakąkolwiek rzecz, która nie jest w tym kolorze? – zapytał, wskazując na jej stopy.
- Owszem. Mundurek szkolny. – odparła.
* * *
- Chciałeś mnie zrzucić ze schodów i zmusiłeś do pokazania się ludziom w kompromitującym stroju, a teraz myślisz, że się zgodzę? – zapytała rozdrażniona wieszając na dorodnym świerku szklaną baletnicę.
- Jakim kompromitującym stroju? Twoja piżamka w rozgwiazdy i koniki morskie jest śliczna! – wyszczerzył się Potter.
- Tak, zwłaszcza to wielkie, uśmiechnięte słoneczko w ciemnych okularach na plecach. – zdanie ociekało ironią - Poza tym, dobrze wiesz, że tego nie lubię! – sięgnęła po kolejną bombkę.
- Nie lubisz grać w Quidditcha? – brunet zrobił wielkie oczy.
- Tak. Uważam, że to bezsensowna gra, która nic ludziom nie daje. Chyba, że zaliczyć siniaki i połamane kończyny.
- No wiesz! – oburzył się – Przecież to… a zresztą! Błagam cię, zagraj z nami! Brakuje nam jednego gracza, a ty jesteś jedyną osobą, która umie dobrze latać na miotle!
- A Hermiona?
- Po pierwsze: nie ma jej. Po drugie: powiedziałem „dobrze”, a nie tylko „latać”.
- Okay, dawaj miotłę. – westchnęła zrezygnowana – Ale potem odstawiasz mnie na Pokątną i dajesz godzinę czasu, jasne?
- Jakże oddany giermek mógłby się nie zgodzić. – uśmiechnął się, podając jej starą miotłę Charlie’ego.
* * *
- Nigdy więcej! – burknęła, usiłując zdjąć zabłocone buty.
- Nigdy, rozumiesz? – rzuciła je w kąt, zwracając się do niewiele czystszego Harry’ego.
- Dobra: doprowadzam się do porządku i zabierasz mnie na Pokątną.
- Co?! – wydyszał – Ale… miało być dopiero za dwie godziny!
- Kiedy trzeci raz próbowałeś zrzucić mnie z miotły, zmieniłam zdanie. – odpowiedziała ze sztucznym uśmiechem.
- Zrzucić cię z miotły? Ja? Przecież jestem twoim wychowawcą!
- Nie przeszkadzało ci to w natarciu mnie śniegiem. Co prawda pomagali ci bliźniacy, ale… - zrobiła sugestywną pauzę.
- No i co? Nie zapominaj, że było to po tym, jak to ty zrzuciłaś mnie z miotły. I to w największą zaspę!
- Ciesz się że nie w to błoto na „boisku”. – wyciągnęła mu różdżkę z kieszeni – co wam przyszło do głowy, żeby roztapiać śnieg! Jakby komuś przeszkadzał…
- Po co ci moja różdżka? – zapytał nieco zdezorientowany.
- Chcę się wyczyścić, a swoją tego zrobić nie mogę. – odpowiedziała, usuwając błoto z ubrania – Nie chcę wylecieć z Hogwartu.
- Właśnie! Nie wolno ci używać czarów!
- I nie używam… ty to robisz. – uśmiechnęła się, rozpuszczając włosy.
- Naprawdę mnie przerażasz…
* * *
Tak pięknej Wigilii Harry nie widział chyba nawet w Hogwarcie… Dekoracje wyrosły jak spod ziemi, a w dodatku były tak realistyczne, że był prawie pewien, iż do salonu naniesiono śniegu z podwórza. Prezenty pod choinką ledwo się mieściły. Alicja postanowiła kupić coś każdemu członkowi Zakonu spędzającemu święta w Kwaterze.
- Co to jest? – zapytał Harry, wyjmując z maleńkiego pudełeczka srebrny wisiorek w kształcie łezki.
- To? N… A, już wiem! – oczy jej rozbłysły – Błyskawiczny świstoklik. Pomyślałam, że może ci się przydać. Wystarczy powiedzieć „Zabierz mnie…” i podać nazwę miejsca ściskając go w dłoni, żeby się aktywował.
- No, stary, ale ci się prezent trafił… - powiedział Fred, wyciągając mu wisiorek z dłoni.
- Racja. Też nad nimi pracowaliśmy, ale kiedy poszliśmy je opatentować okazało się, że dzień wcześniej zrobił to jeden z dostawców Zonka. – dodał George, krzywiąc się lekko – Tylko że my robiliśmy pierścionki, nie wisiorki…
- Ala, nie otworzyłaś jeszcze żadnego ze swoich prezentów. – Potter zwrócił się do dziewczyny, zostawiając rudzielców samych sobie.
- C-co… to jest coś dla mnie? – czarnowłosy miał ochotę się zaśmiać, pewien, że dziewczyna go nabiera. Wystarczył jednak rzut oka aby upewnił się, że mówi w stu procentach serio.
- Jasne. Tylko mi nie mów, że myślałaś inaczej.
- No… szczerze mówiąc to… po prostu odzwyczaiłam się już od prezentów. Nie tylko na święta, w ogóle. To tylko dwa lata, ale… zapomniałam już.
- Najwyższy czas sobie przypomnieć. – uśmiechnął się ciepło. Natychmiast jednak zmienił minę, kiedy dziewczyna znów zabrała mu różdżkę.
- Accio prezenty dla mnie! – wykrzyknęła, i stosik spod drzewka wylądował zgrabnie u jej nóg. Podniosła maleńkie pudełeczko leżące na samym szczycie. Harry miał wrażenie, że kiedy je otwierała wyleciało z niego kilka złotych iskierek…
- Dymitr, wariacie… - mruknęła do siebie, wyciągając z niego pierścionek. Nie miał oczka, ale w pewnym miejscu rozszerzał się, tworząc owal, w którym został wyryty płomyk z wpisaną w niego kropelką wody. Wsunęła go szybko na palec. Zaczerwieniła się lekko zauważając zaintrygowane spojrzenie profesora i wszechwiedzące spojrzenie zerkającej mu znad ramienia Ginny.
- No co? – zaczerwieniła się jeszcze bardziej – To nie moja wina, że jego mózg nie rozumie zdania: „Nie chcę od ciebie żadnego prezentu”!
Szybko pochyliła się nad prezentami, pozwalając rozpuszczonym włosom zakryć jej twarz. Wszystkie prezenty były trafione, co mocno ją zdziwiło. W końcu nikt jej nie znał, a podarki były rodem z jej snu. Fałoszoskop, zestaw gadżetów z „Magicznych dowcipów Weasley’ów”, wielka paczka wszelkiej maści słodyczy („Merlinie, kiedy ja to zjem?!”) i gruba, stara, ale napisana bardzo prostym językiem książka „Transmutacja od podstaw” wchodziły w skład tych, przy których niemal skakała ze szczęścia. Rozpakowując opasłe tomisko rzuciła pytające spojrzenie dyrektorce. „To dzięki niej zrozumiałam”, otrzymała odpowiedź.
- Harry, tego nie mogę przyjąć. – powiedziała, kładąc mu pudełko na kolanach – Ty mi już dałeś prezent.
- Nie żartuj! – odparł natychmiast, oddając jej pudło – Wiesz, ile się za tym nachodziłem?
- No dobra… - mruknęła niepewnie, rozcinając papier.
- Wow! – wyrwało się jej, kiedy otwarła pudełko – Harry, to przecież…
- Lusterka dwukierunkowe. – uśmiechnął się – Dokładnie trzy. Przeszedłem chyba połowę korytarzy w Ministerstwie, zanim dostałem na nie pozwolenie. Na początku miałem w planach zakup dla całego Zakonu, ale wydają tylko trzy rocznie na osobę…
- Ale Harry, to przecież najnowszy model! Mugole mylą je z telefonami komórkowymi… I można dowolnie zmieniać ich wygląd! – wydyszała, kiedy lusterko trzymane przez nią w dłoni zmieniło kolor na ciemny błękit – Masz! - wcisnęła mu w dłoń drugie – Ee… Harry? Mogłabym pożyczyć Hedwigę?
* * *
Ciche buczenie i odgłosy szybkich kroków na schodach wyrwały dziewczynę ze snu. Usiadła gwałtownie i spojrzała na zegarek. Za kilka minut miała wybić północ. Wsunęła się spod kołdry i wybiegła na korytarz z zamiarem ruszenia do kuchni.
- Idź spać, proszę. – usłyszała znajomy głos.
- Harry, co się dzieje?
- Voldemort. Służby aurorskie zdołały namierzyć Śmierciożerców.
- Gdzie? I jak?
- Nie wiem dokładnie, Kingsley zaraz się zjawi. Ale proszę, idź spać. Nie mieszaj się w to…
- Nie! – zaprotestowała natychmiast – Chcę się dowiedzieć, jak go namierzono.
Ruszyła do kuchni, a zrezygnowany nauczyciel za nią.
- Sam wysłał nam wiadomość, albo zrobił to któryś z jego ludzi. Sprawdziliśmy podane współrzędne geograficzne, rzeczywiście, jest tam spory obszar objęty silnym zaklęciem ochronnym i paroma antymugolskimi.
- Jakie to współrzędne? – zapytała cicho Alicja.
- Trzy stopnie szerokości północnej i dziewięćdziesiąt pięć stopni długości wschodniej.
- Przecież to blisko Sumatry! – wykrzyknęła po chwili skupienia – Jest tu jakaś mapa?
Shacklebolt wyrecytował skomplikowaną inkantację i wskazał różdżką na stół.
- Sumatra jest tu… - mruczała do siebie, dotykając palcem rysunku wyspy. Obraz natychmiast się przybliżył, dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. – A to podane Ministerstwu współrzędne! Jej palec zawisł nad Oceanem Indyjskim.
- To przecież niecałe… - zerknęła na skalę mapy – 178km! A całkiem blisko tego miejsca jest jakaś maleńka wysepka!
- Zdążyliśmy to ustalić w ministerstwie. – mruknął ciemnoskóry mężczyzna.
- Oh, nie o to mi chodzi! Przecież ktoś musiał to wcześniej zauważyć! Chyba, że ta baza jest pod wodą, w co nie chce mi się wierzyć. Wtedy zaklęcia antymugolskie nie miałyby sensu…
- Masz rację, to sztuczna wyspa. – odezwał się chrapliwy głos, który sprawił, że dziewczyna drgnęła.
- Na Merlina, Moody! – krzyknęła McGonagall – Chcesz, żeby panna Donnel dostała zawału?
- Donnel, tak? – wymruczał i pokuśtykał do stołu – Znałem kiedyś jedną Donnel…
- Jeśli była czarownicą, to na pewno nie jest ze mną spokrewniona. – odpowiedziała słabym głosem. Potter zauważył, że zesztywniała i jakby nie chce spojrzeć na eks-aurora.
- Była. – poprawił ją – Zmarła cztery lata temu na jakieś mugolskie paskudztwo. Pokaż no się.
Dość brutalnie odwrócił ją przodem do siebie i spojrzał jej w twarz. Zagwizdał cicho…
- Kropka w kropkę jak Patsy… - blondynka znów drgnęła – Jeśli twój ojciec nazywał David a matka Susan, to już się kiedyś widzieliśmy, panno Donnel.
-Wiem. – burknęła patrząc na mężczyznę spode łba – Jak miałam sześć lat i rodzicom udało się mnie zaciągnąć na imieniny babci. Przerażał mnie pan tą swoją drewnianą nogą i sztucznym okiem… i czymś jeszcze.
- Nie czas na wspominki! – warknął Kingsley – Moody, zbieraj się! Zaraz się tam deportujemy.
- Idę z wami! – ożywiła się natychmiast dziewczyna.
- O nie! – złapał ją za ramiona Potter – Ty zostajesz!
- A-ale… Harry! – wyrwała mu się natychmiast – Mogę się przydać, wiesz przecież, że potrafię dobrze wal…
- Potrafisz się dobrze pojedynkować, a to pewna różnica. W potyczce z kilkoma Śmierciożercami na raz… masz spore umiejętności, ale nie aż tak…
- A co ty wiesz o moich umiejętnościach?! – przerwała mu gniewnie. Ktoś spieszący do drzwi potrącił ją ramieniem.
- Nie wiem! Ale teraz zachowujesz się jak dziecko, a…
- Harry, ja jestem dzieckiem!
- I właśnie dlatego tu zostaniesz! – odpowiedział tonem kończącym dyskusję – Do pokoju, już!
* * *
Siedziała po turecku na łóżku patrząc na zegarek w napięciu. W pół do pierwszej… dopiero dwadzieścia minut. Aż podskoczyła, kiedy coś uderzyło w szybę. Spostrzegła za oknem biały kształt i szybko je otworzyła, wpuszczając do pomieszczenia z lekka ogłuszoną sowę śnieżną.
- Trafiłaś? – pogłaskała ją delikatnie po łebku. Potem jakby się opamiętała, zatrzasnęła gwałtownym ruchem okno i szarpnęła mocno uchwyt szuflady. Wydobyła z niej lusterko dwukierunkowe, włączyła je i prawie wrzasnęła imię kolegi.
- Dymitr, nie obudziłam cię? – wypaliła kiedy tylko pojawił się na wyświetlaczu.
- Nie, od pół godziny nie śpię… tata musiał iść na akcję, zawsze mnie wtedy budzi. Słyszałaś o tym coś więcej? Bo ja wiem tylko, że udało im się namierzyć Śmierciożerców…
- Wiem wszystko to, co Ministerstwo wiedziało dwadzieścia minut temu. Kingsley obudził całą kwaterę… - opowiedziała szybko całą rozmowę – A najgorsze jest to, że tu jest Moody…
- Moody? – zainteresował się – Szalonooki Moody?
- Aha…
- Dlaczego „najgorsze”? Tata mi o nim opowiadał, to świetny Auror…
- On znał moją babcię… - przerwała mu – Gorzej, widział już wcześniej mnie! Miałam wtedy sześć lat i byłam przerażona jego obecnością… jak usłyszałam jego głos, myślałam, że serce mi wyskoczy… co to było? – do jej uszu dobiegł brzęk tłuczonego szkła i prychnięcie kota.
– Dymitr, ktoś chyba jest na dole. – szepnęła – Wezmę ze sobą lusterko i nie zerwę połączenia. Jak tylko zobaczysz, kto to jest, dzwoń do Harry’ego. Dobra?
Nie czekając na odpowiedź włączyła tryb „silencio”* i cicho wyszła z pokoju. Wyciągnęła z kieszeni szlafroka różdżkę i zaczęła schodzić po schodach. Przez uchylone drzwi kuchni sączyło się pomarańczowe światło. Wsunęła się bezgłośnie do pomieszczenia i, sama nie wiedząc czemu, zamknęła za sobą drzwi. Nie mogła dostrzec twarzy intruza, który stał spokojnie opierając się o gzyms kominka. Zacisnęła palce na różdżce, jakby to od kawałka drewna zależało jej życie i zrobiła krok w przód. Deska pod jej stopą zaskrzypiała cicho, na co niechciany gość zareagował natychmiast. Ich spojrzenia skrzyżowały się, dziewczyna wciągnęła ze świstem powietrze, a jej oczy rozszerzyły się trochę ze strachu, a trochę ze zdziwienia. Stukot uświadomił jej, że wypuściła z dłoni różdżkę, zaraz potem poczuła ścianę za plecami. Cały czas wpatrywała się w oczy intruza, wyrażające te same uczucia co jej własne.
- Dymitr, pomóż…
_______________________________________
* od zaklęcia wyciszającego.
Czemu to takie krótkie?
Ehh... pechowy numerek. Mam nadzieję, że nie wyszedł mi z tego zupełny "nonkanon"...
__________________________
Rozdział 13
”Czas już odkryć jedną z kart”
Wyszedł zza jednego z domów i rozejrzał się czujnie. Ledwo zdążył schować się, kiedy Zakonnicy wybiegli z Kwatery Głównej.
I bardzo dobrze. Nie będę musiał rzucać zaklęcia kameleona.
Stanął na środku niewielkiego placu. Wciąż nie był pewien, czy to zadziała.
Granger pewnie o tym wiedziała… Cóż, warto spróbować.
Wyrecytował w myślach słowa, które kilka lat temu powierzył mu były dyrektor Hogwartu. Wraz ze wspomnieniem staruszka zalała go fala poczucia winy. Otrząsnął się szybko i uśmiechnął z satysfakcją, kiedy mroczny dom wyrósł pomiędzy numerem jedenastym i trzynastym. Wszedł pospiesznie do środka, rozglądając się po raz ostatni zanim nacisnął klamkę. Na placu leżał świeży, prawie nienaruszony śnieg, zabarwiony na pomarańczowo światłem z latarni. Były na nim jedynie ślady stóp członków Zakonu, urywające się w pewnym momencie bez śladu i jego własne, przecinające chodnik i ulicę po skosie. Wsunął się szybko do budynku. Rozejrzał się po holu i westchnął cicho. Zza czarnej zasłony wydobywało się ciche pochrapywanie.
Czyli nie pozbyli się jeszcze tej jędzy…
Przeszedł przez korytarz najciszej jak potrafił, otworzył drzwi kuchni i zapalił zaklęciem świece w żyrandolu. Rudy kocur śpiący na stole prychnął głośno, strącił samotną szklankę skacząc na podłogę i wybiegł z pomieszczenia. Machnął krótko różdżką naprawiając naczynie. Odstawił ją na stół i wtedy wspomnienia zalały go niszczycielską falą, jednak pourywane obrazy były niczym w porównaniu do pary przenikliwych oczu. Niepewnym krokiem podszedł do kominka i oparł się o jego gzyms, urywając twarz w dłoniach.
Co się ze mną dzieje? Niepotrzebnie tu przyszedłem. Tak, powinienem już stąd iść.
Jednak nie wyszedł. Nawet nie drgnął. Wsłuchiwał się w ciszę piszczącą mu w uszach i pozwalał wspomnieniom powracać.
Merlinie, co ja zrobiłem…
Gdzieś za nim skrzypnęła deska. Odwrócił się natychmiast wydobywając z kieszeni różdżkę. Jego wzrok padł na parę przerażonych i zdziwionych oczu.
Błękitne… przemknęło mu przez głowę. Poczuł ogarniający go strach i zdziwienie. To przecież niemożliwe, to nie może być… jego słuch zarejestrował stukot drewna o drewno, potem cichy, błagający o pomoc jęk. Dziecięcy głos sprawił, że się opamiętał. Wciąż nie spuszczając wzroku z jasnoniebieskich tęczówek zrobił krok do przodu i schylił się po różdżkę dziewczynki. Zmusił się do przeniesienia wzroku na kawałek drewna trzymany w dłoni. Przeturlał go kilkakrotnie w palcach, z jego końca wytrysnęły srebrzyste iskierki. Przyjrzał się dokładnie rzeźbieniu, które pokrywało różdżkę. Przedstawiało samotną gałązkę bluszczu owijającą się wokół przedmiotu. Olivander musiał ją lubić, wzory na różdżkach są uznawane za zbędne. Kolor iskierek, które wydobyły się z różdżki świadczył, że jest w niej włos jednorożca*. W bardzo ciemnym, niemal czarnym drewnie rozpoznał rzadko używany do produkcji różdżek heban. Na oko jej długość wynosiła dziewięć cali, była sztywna.
Dobra do rzucania potężnych zaklęć… przypomniał sobie mimo woli.
Nie pamiętał już, dlaczego nauczył się rozpoznawać różdżki… To była dla niego pewna forma rozrywki, sposób na poznanie drugiej osoby, przejrzenie jej na wskroś. Wszystko zaczęło się od informacji, że ten mały, niepozorny przedmiot przez mugoli uważany za zwykły patyk jest odzwierciedleniem duszy czarodzieja. Na początku obserwował różdżki uczniów, pałętające w czasie lekcji na ławkach i świszczące w powietrzu, kiedy rzucali zaklęcia. Potem przerzucił się na młodych Śmierciożerców. Szybko odkrył, że nieprawdopodobna informacja była faktem. Weźmy na przykład tę Pottera, ostrokrzew z piórem feniksa. Ostrokrzew zapowiada nieoczekiwany, szczęśliwy zbieg okoliczności. Gdyby nie one, prawdopodobnie zginąłby już na pierwszym roku. Feniks, symbol ognia, który z kolei symbolizuje porywczość, jest za razem dobroczynny i niebezpieczny.
Dlaczego w takim razie Voldemort ma identyczną?
Cóż, wyjątek potwierdzający regułę.
Cały czas czuł na sobie palące spojrzenie dziewczynki. Próbował przywołać do siebie symbolikę hebanu… odwaga, wytrwałość, ochrona od zła.
Czyli Gryffindor. stwierdził natychmiast. Jednorożec był oczywisty, nie musiał się nawet skupiać. Czysty rozum, mądrość, inteligencja, szybkość, siła, nieustraszoność, dzikość, samotność, agresja, a jednocześnie łagodność.
Podniósł wzrok na dziecko, starając nie dać się przyciągnąć hipnotyzującemu, wciąż przerażonemu, ale coraz bardziej zaciekawionemu spojrzeniu. Zdążył zarejestrować jedynie złotą burzę włosów, jego oczy natychmiast popędziły do pytających, już nie bezgranicznie przerażonych, błękitnych tęczówek. Brak strachu w dziewczynie jakby go otrzeźwił, z powrotem uniósł swoją różdżkę i skierował jej koniec na blondynkę.
- Przykro mi…
* * *
Na środku posypanego świeżym śniegiem placu z głośnym trzaskiem pojawił się ociekający wodą mężczyzna. Oparł ręce o kolana, próbując złapać oddech. Chwilę potem zjawiła się kilkunastoosobowa grupka, równie, jeśli nie bardziej, mokra.
- To… To było okropne – wydyszała Hermiona, zerkając z niepokojem na zakrwawiony rękaw Ginny, pobladłego Rona trzymającego się za nogę i Fleur, która mimo sprzeciwów Charlie’ego wybiegła z domu każąc mu pilnować Nicka, a teraz badała swoje ciało poszukując źródła krwi, którą miała na rękach. Harry, który pojawił się jako pierwszy, zaczął nerwowo grzebać w kieszeniach.
- Stary, co jest? – sapnął Ron – Oberwałeś czymś?
- Nie… To lusterko… Ktoś dzwoni.
-No w końcu! Prof.… Coś ty wyrabiał?! Wiem, wiem – rozległ się zdenerwowany głos z lusterka – byłeś na tej akcji, przez którą nie śpię od północy… Właśnie! Gdzie jesteście? Natychmiast wracajcie tam, gdzie spędziliście święta, Al.…
- Co się stało? Alicja coś majstruje? – zaniepokoił się.
- Nie, to bym zostawił w spokoju… Ktoś tam jest. Nie mam pojęcia kto to, ale Ala wydawała się naprawdę przerażona.
- Kto to? Widziałeś go? – zapytał szybko. Wszyscy, mimo że drżący z zimna, wsłuchali się w słowa chłopaka.
- Ziemista cera, czarna szata, tłuste, czarne włosy… - zaczął wyliczać.
- Snape… - przerwał mu pobladły ze strachu Potter. Snape jest w Kwaterze, Alicja jest w Kwaterze, widział ją, pewnie ją… Poczuł, że żołądek skręca mu się na somą myśl o tym, co mógł zrobić z dziewczyną Snape.
- Szybko! – wrzasnął nagle, sprawiając, że wszyscy podskoczyli. W roztargnieniu powtórzył ukrywające dom zdanie i wbiegł do środka. Dopadł drzwi kuchni, szarpnął je mocno i znieruchomiał. Jak na zwolnionym filmie widział będący już w połowie drogi promień śmiercionośnego zaklęcia, odwracającą głowę dziewczynę, która wyciągnęła przed siebie lewą rękę, jakby chciała zatrzymać klątwę. Rozpaczliwie chciał jej pomóc, odepchnąć z toru zaklęcia czy nawet zasłonić sobą, ale po prostu nie mógł się ruszyć. Jakby wszystkie jego mięśnie zamrożono, zostawiając w spokoju jedynie mózg i oczy. Nagle poczuł się dziwnie, jakby coś wysysało z niego energię. Chwilę potem wziął gwałtowny oddech, gdyż powietrze przed dłonią dziewczynki zafalowało gwałtownie, a cały zielony promień został przez nie wciągnięty. Alicja opuściła bezwładnie rękę i oparła się o ścianę, z trudem łapiąc oddech. Harry podszedł do niej i zauważył że drży.
- Już dobrze – wyszeptał – Jesteśmy…
W międzyczasie reszta członków zakonu wparowała do pomieszczenia, z dyszącym ciężko Moody’m na czele. Profesor nie zwracał na to uwagi.
- Dobrze się czujesz? – zapytał z troską. Ledwo zarejestrował chrapliwy głos wykrzykujący coś z wściekłością.
- NIE! – wrzasnęła twardo dziewczyna, znów wyciągając przed siebie dłoń. Potter odwrócił się i zobaczył zdziwionego Snape’a zezującego na „coś”, co wchłaniało w siebie rzucone przez dyszącego ex-aurora zaklęcie dwa cale przed jego twarzą. Wszyscy spojrzeli zdezorientowani na blondynkę, która zachwiała się gwałtownie i gdyby nie Harry, upadłaby na podłogę.
- Co ty wyrabiasz? Alicja, ten facet chciał cię ZABIĆ!! – wrzasnął, kiedy posadził ją już na najbliższym krześle.
- Ciszej… - jęknęła – Masz rację. Chciał, nie zabił.
Przeniosła wzrok na śmierciożercę. Patrzył na nią z niemym pytaniem w oczach… to nie było logiczne; ratować swojego niedoszłego zabójcę, ryzykując przy tym własne zdrowie.
- Siadaj – mruknęła, wskazując przeciwległy koniec stołu. Ruszył niepewnie, nie wiedząc dlaczego to robi. Przecież… to dziecko, które nawet nie użyło rozkazującego tonu. Czego oczekuje? Co zrobi? Szaleństwa i zdolności do głupich decyzji nie wyczytał z… - Różdżka. Chciałabym ją odzyskać.
Zmęczony, słaby glos sprawił, że coś w nim drgnęło. Skinął powoli głową i przeturlał przedmiot po stole.
- Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytała cicho dziewczynka, chowając kawałek drewna do kieszeni. W kuchni znów zapadła cisza, taka sama, jak kiedy przyszedł. Chociaż… nie, właściwie inna. Ta cisza nie była przepełniona spokojem, tylko otwartą wrogością i wściekłością.
- Z polecenia Czarnego Pana – odpowiedział, przybierając swoją codzienną maskę – kazał mi tu przyjść i zabić każdego, kogo zobaczę.
Skwitowała to delikatnym uśmiechem, zaczął się już mar…
Snape, co z tobą! To dziecko nie powinno cię w ogóle obchodzić!
Mimo wszystko zamglone spojrzenie utkwione w bliżej nieokreślonym miejscu blatu było niepokojące…
- Tu nie musisz kłamać. Mów prawdę, Severusie Snape’ie. – znów spojrzała mu w oczy. Zaklął w duchu… zupełnie jak Albus. To wrażenie, że zna cię lepiej, niż ty sam, że wie, jaki będzie twój następny ruch i co myślisz.
- Jak się tu dostałaś, karaluchu? – wypalił w końcu Moody.
- Mankament zaklęcia Fideliusa – odpowiedziała za niego dziewczyna – Nawet przy zmianie Strażnika, jeśli nie zmieni się szyfrującego zdania, wszyscy, którym było ono powierzone wcześniej, będą mogli dostać się do domu. Więc? Dlaczego tu przyszedłeś?
Przez chwilę milczał, wpatrując się uparcie w jej twarz. Co to za jedna? Dlaczego wywiera wpływ na cały Zakon? Dlaczego mu ufa?
- Mówiłem już.
- Snape, ja naprawdę jestem zmęczona. Spałam dziś ledwo godzinę. Jedyne, o czym teraz marzę, to ciepłe łóżko czekające na mnie piętro wyżej i mogę tam iść, zostawiając cię tutaj z nimi. Ale nie chcę, by za moim przyzwoleniem zabito niewinnego człowieka.
- Niewinnego? – krzyknął Potter, opierający się dotąd o oparcie krzesła dziewczyny – Czy ty wiesz, co on zrobił? To zabójca, zdrajca! Jeden człowiek już mu zaufał i przypłacił to życiem! On mu je odebrał!
- Mimo wszystko ufam temu człowiekowi! – odwrzasnęła, wstając szybko. Musiała złapać się stołu, by nie stracić równowagi, całkiem ignorując szybki ruch czarnowłosego. – Wszedł do tego domu zaraz po waszej deportacji, podejrzewam, że widział jak znikacie. Cokolwiek miał na celu, nie było to zabicie was.
- Naprawdę, nie rozumiem, co tobą kieruje!
- Po części to, co mam w czaszce, po części serce a po jeszcze innej części intuicja! Uważam, że Severus Snape jest po naszej stronie…
- Czy ty wiesz, co sugerujesz? Twoim zdaniem ten człowiek zdołał oszukać Voldemorta, potężnego legilimentę i czarnoksiężnika, który piętnaście minut temu posłał pod wodę stworzoną przez siebie wyspę o powierzchni dwudziestu hektarów, wywołując ogromne fale, które zmiotły z powierzchni ziemi pobliskie wysepki!
- A ty sugerujesz, że oszukał najpotężniejszego białego czarodzieja na ziemi, równie dobrego legilimentę, więcej, jedynego, którego wspomniany przez ciebie się bał!
Miotający się od ściany do ściany Potter stanął nagle i spojrzał na dziewczynę. Oboje prowadzili teraz bitwę na wściekłe spojrzenia, dysząc przy tym ciężko. Zakonnicy wciąż ociekali wodą, z prawej ręki Ginny kapała krew, Ron oparł się o ścianę, by nie upaść, a wila przyciskała dłoń do boku. Jej jasna szata miała w tym miejscu ciemno bordowy odcień..
- Snape – warknęła w końcu dziewczyna – Gadaj, po co tu przyszedłeś, bo nie ręczę za siebie.
- Nie mam pojęcia, po co tu przyszedłem!! – wrzasnął czując, że już więcej nie wytrzyma. Dziewczyna uratowała mu życie zaraz po tym, jak chciał ją ukatrupić. Ma teraz wobec niej jakiś durny dług, który coś nakazuje mu spłacić.
- Wszystko zaczęło mi się walić na głowę! Najpierw Czarny Pan nie dający znaku życia, potem uwzięty na mnie Longbottom, teraz się dowiedziałem, gdzie są Śmierciożercy, ale jak ostatni dureń nie aportowałem się tam, tylko wysłałem współrzędne Ministerstwu! No i przylazłem do tego przeklętego domu jak jakiś sentymentalny głupiec!
- Świetnie – powiedziała, patrząc z determinacją na Pottera – Widzisz, miałam rację. Kłamał.
- Ale dlaczego, na Merlina, mu ufasz? – zapytał Harry, już spokojny – Przecież to śmierciożerca. Pamiętam, jak zareagowałaś na Draco…
- Malfoy jeszcze nie dowiódł, że zasługuje na zaufanie. – przerwała mu sucho.
- A on niby tak? – zapytał profesor z irytacją w głosie.
- Owszem. Kilka razu uratował ci życie.
- To jeszcze nic nie znaczy! Dlaczego mu ufasz? Dlaczego wierzysz w to co mówi? Alicja, ja mam już dość tych tajemnic, tego wiecznego ukrywania ważnych faktów! Na jakiej podstawie mu ufasz? Wiesz więcej niż my?
Dziewczyna przygryzła dolną wargę i potoczyła po wszystkich zdeterminowanym spojrzeniem. Ułamek sekundy dłużej zatrzymała się na Mistrzu Eliksirów, poczym spojrzała w zielone oczy Harry’ego.
- M-Myślę, że czas już odsłonić jedną z kart… - powiedziała powoli i niepewnie, zaciskając lewą dłoń w pięść.
- Uważam, że mógł oszukać dwóch wymienionych przez nas czarodziejów, gdyż żaden z nich nie był tym, kim jestem ja. Nie był i nigdy nie będzie…
_________________________________
* nie było powiedziane, w jak sposób można rozpoznać rdzeń różdżki. Wymysliłam sobie, że świadczy o tym barwa iskierek wytryskujących przy jej potarciu.
Twoje opowiadanie jest super! Czytałam wszystko! Ekstra! Brawo i pzdr!
Z lekkim poślizgiem, ale jakoś mi z głowy wyleciało
Rozdział 14
Rewanż
Ciszę w pomieszczeniu zakłócał jedynie trzask ognia w kominku, który był jednocześnie jedynym źródłem światła. Płomienie odbijały się w ozdobach na choince i w szkłach okularów dziewczynki, która siedziała na prawo od drzewka. Lekko zamglone, błękitne oczy były utkwione w jakimś punkcie na ścianie, a na jej twarzy co jakiś czas pojawiał się delikatny uśmiech. Mężczyzna siedzący w fotelu naprzeciwko obserwował w zamyśleniu jej twarz. Blondynka intrygowała go jak nikt inny. Wydawała się być jedyną osobą, która umiała zgasić gniew Pottera. Zbawca Świata jest furiatem, tego nikt nie zaprzeczy. A w takim razie ta dziewczyna jest uosobieniem wściekłości... przynajmniej podczas wybuchów tego pierwszego.
Kiedy w końcu wydusiła z siebie to proste słowo, używane czasem nawet przez Mugoli, Potter zaczął się na nią wydzierać. Pytał, dlaczego mu nic nie powiedziała, jak mogła to przed nim ukrywać i ile testów napisała korzystając z umiejętności. Ostatnie pytanie sprawiło, że jej oczy zapłonęły gniewnym ogniem. Wywrzeszczała wściekłym głosem wykład o poczuciu moralności, uczciwości i dotrzymywaniu danego słowa, a Snape ze zdumieniem obserwował ulatujący z zielonookiego gniew, zastępowany powoli zażenowaniem. Zakonnicy, po krótkiej naradzie, poprosili o czas. A ona wyszła, rzucając, jakby od niechcenia, „chodź" do Mistrza Eliksirów. Wstał i poszedł, jakby dziewczynka użyła imperiusa, a nie czteroliterowego słowa.
Tak tego zwą,
kto szept słyszy głośniej niż krzyk,
A myśli wyraźniej niż słowo.
Kto potrafi zrozumieć wszystko,
co niezrozumiałe…
- Skąd to znasz? – cichy, dziwnie czysty głos zmusił go do otwarcia oczu, które musiał w pewnej chwili zamknąć.
- Dlaczego to robisz? – wyrwało mu się zamiast odpowiedzi. Głupia dziewczyna, zdarła jego maskę i nie chce jej oddać…
- Co robię?
- Siedzisz tu ze mną, sama. Zamiast wziąć ze sobą Pottera, który i tak stanie za tobą murem, czy Lupina, który zajmie pozycję wyśrodkowaną. Albo całkiem to na nich zwalić i położyć się spać. – dodał, widząc jak maskuje potężne ziewnięcie.
- Dobrze wiesz, że gdybym zamknęła cię tu z Harrym ci w kuchni nie mieliby już o czym dyskutować. Gdybym wzięła go ze sobą, miałabym już migrenę trzeciego stopnia od waszych kłótni.
- A Lupin?
- Zostałby przez ciebie ogłuszony, a ty byś zwiał.
- Nie uciekłbym… - warknął – Zac…
-Zaciągnąłeś tu dług, wiem, Severusie. – przerwała mu. Skrzywił się lekko na dźwięk swego imienia. Nienawidził go od kiedy tylko pamiętał… Albus specjalnie go używał, uwielbiał się z nim drażnić. Jednak w ustach blondynki zabrzmiało… inaczej, to musiał przyznać – Życie za życie, prawda? Twoja stara zasada… ale wiesz, czas spłacania długu może być… -zatrzymała się, szukając odpowiedniego słowa - długi. W niektórych wypadkach to przechodzi na… kolejne pokolenie, czyż nie tak?
- Jesteś pewna, że masz jedenaście lat? – zapytał zamykając oczy i posierając skronie – I że nie jesteś renomowanym psychologiem z wieloletnim stażem wielosokowanym w uroczą i irytująco pewną siebie dziewczynkę?
- Jak tego, że grozi mi O z eliksirów… - mruknęła w odpowiedzi, spuszczając wzrok. Snape wygiął usta w ironicznym uśmieszku.
- Moje bazgroły na marginesach zdołały nauczyć czegoś Pottera, więc sądzę, że…
- Och, to nie o to chodzi! – przerwała mu – Harry co do eliksirów nie wie NIC. A ja mogę ci odpowiedzieć na każde pytanie z tej dziedziny… teoria to pikuś, gorzej z praktyką…
- Na każde pytanie mówisz? – uniósł jedną brew – Dobrze, panno Donnel, proszę powiedzieć mi, jaki eliksir mogę przygotować, mając sok z pijawek, dwadzieścia kolców jeżozwierza, oko żaby i suszoną pokrzywę?
- Eliksir Słodkiego Snu – wzruszyła ramionami – Swoją drogą, przydałby mi się…
- Do wywaru z elewanu i huraganka złośliwego potrzebny jest jeszcze jeden składnik. Jaki?
- Wertinem… - powiedziała machinalnie, poczym potrząsnęła głową - Mówiłam, że nie o to chodzi! Żeby dobrze przyrządzać eliksiry trzeba mieć do nich serce… muszą być pasją… moją nie są. Niestety – skrzywiła się.
- Chciałabyś umieć dobrze przyrządzać eliksiry? – że też akurat musiał odejść z Hogwartu… Za taką studentkę oddałby wszystko! Granger miała potencjał, ale… serca i pasji jej zdecydowanie brakowało, więcej, nie chciała tego przyjąć do wiadomości.
- Są przydatne – mruknęła – Lepsze niż zaklęcia. Uroki przydają się, kiedy trzeba działać szybko… Ale za pomocą eliksirów można... Czekaj, jak to szło… „uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć”.
Jego tradycyjna, coroczna przemowa dla pierwszaków.
- Skąd… - zaczął, ale kobieta, która otworzyła właśnie drzwi przerwała mu rzeczowym tonem:
- Przepraszam, Severusie, ale będziesz musiał zadać to pytanie później. Myślę… myślę, że już wszystko uzgodniliśmy.
- Pani Dyrektor…? – dziewczynka wstała powoli z fotela i spojrzała na McGonagall niepewnie – Dlaczego tylko pani myśli, że wszystko uzgodnione?
* * *
- Nie wstyd ci, Snape? – prychnął Malfoy, kiedy Alicja stanęła pół kroku przed Mistrzem Eliksirów, niczym żywa tarcza – Ochrania cię mała, zmęczona dziewczynka...
- Nie wstyd ci, Malfoy? – odpowiedziała jadowitym głosem, spoglądając na blondyna spode łba – Szydzisz z człowieka, dzięki któremu masz pracę i przyjaciela.
- O czym ty… wiesz, Donnel, wszystkie dzieci w Anglii już śpią. Proponuję się nie wybijać, zaczynasz bredzić ze zmęczenia.
- Myślisz, że gdyby nie on, stałbyś tu teraz, Malfoy? – dziewczyna zignorowała jego wypowiedź. W jej oczach pojawił się dziwny, nieco przerażający błysk – Myślisz, że gdyby nie wszedł wtedy na wieżę i nie wykonał twojego zadania, Harry Potter byłby zdolny ci zaufać? Wyobraź sobie, że znów tam jesteś i zaczynasz opuszczać różdżkę. Śmierciożercy wchodzą i zaczynają z ciebie kpić. Mówią, że jesteś za słaby, by to zrobić, że nie jesteś godzien służyć Czarnemu Panu, że nie zdołasz nawet rzucić poprawnie prostego zaklęcia,… Że jesteś nikim w porównaniu do nich, nędznym robakiem… że jesteś od nich gorszy.
W czasie, gdy mówiła, Draco bezwiednie się cofał, aż napotkał ścianę. Przy ostatnim słowie uderzył w nią pięścią i warknął:
- Milcz!
- Widzisz, Malfoy. – uśmiechnęła się, ale ten uśmiech bardziej przerażał niż dodawał otuchy – Zabiłbyś Go. A nawet jeśli nie, to sam zostałbyś zakatowany Cruciatusami.
- Teraz naprawdę nie wiem, o czym mówisz – mężczyzna dyszał ciężko, drżąc ze złości. Dziewczyna uniosła jedną brew.
- Nie powiedzieli ci? – rzuciła spojrzenie na Pottera, który pokiwał przecząco głową – Jestem Empatką, Malfoy. Dokładnie przeglądnęłam wspomnienia faceta stojącego za mną. Wiem, że cierpiał zamiast ciebie. Naraził się na śmierć ratując twój, pół knuta nie wart, tyłek.
- Dość kłótni! – chrapliwy głos Moody’ego nie pozwolił odciąć się Malfoyowi – Mamy do omówienia ważniejsze sprawy, prawda, Shacklebolt?
- Tak, Alastorze. – czarnoskóry podparł się na stole i zaczął – Ja i Tonks wróciliśmy przed chwilą z Ministerstwa. Wygląda na to, że służby aurorskie nie miały takiego szczęścia jak nasz oddział. Hermiono… - kobieta odwróciła się od Fleur, która nie chciała pokazać swojej rany („Nić mi ni będzi, naprawdi.”) – sądzę, że bardziej przydasz się teraz w świętym Mungu. Wiem, że masz urlop, ale…
- Rozumiem – przerwała mu i ruszyła w stronę kominka. Przystanęła chwilę przy Ronie i wyszeptała mu coś do ucha, na co on skinął krótko głową i mruknął „jasne”. Alicja zaczęła nerwowo grzebać w kieszeni szlafroka, wyciągając szybko lusterko dwukierunkowe.
- Co jest, nie mogę rozmawiać – szepnęła, poczym spojrzała na lustrzaną taflę – Dymitr, wszystko w porządku? Wyglądasz strasznie…
- W-właśnie dostałem list z ministerstwa… Piszą, że mój tata jest w szpitalu, i że przyślą tutaj kogoś jutro rano i on mnie tam weźmie… Boję się o niego…
- Czekaj, Hermiono! – krzyknęła w ostatnim momencie – Harry, daj jej swoje lusterko, proszę… Dobra, więc, spróbuj się dowiedzieć w jakim stanie jest…
- Andriej, Andriej Slovakow. – podpowiedział jej głos z lusterka.
- Dobrze, spróbuję… Będziecie pierwszymi osobami spoza personelu, które poznają jego stan, obiecuję. – kobieta uśmiechnęła się blado i weszła w turkusowe płomienie.
- A my musimy zająć się czymś innym. Naszym zadaniem jest wybadać, czy mugole spoza wysp dotkniętych falami już coś wiedzą. I jaka jest ich wersja wydarzeń. – Kingsley obrzucił spojrzeniem wszystkich zgromadzonych, a Alicja szepnęła „zadzwonię do ciebie później” i schowała lusterko z powrotem do kieszeni.
- Może wreszcie się przyda ten mugolski wynalazek, który musiałem zostawić na strychu! – zawołał rozradowany pan Weasley.
- Arturze! – żona spojrzała na niego ostro – Już raz mieliśmy problemy przez mugolskie urządzenia, przy których postanowiłeś pomajstrować!
- Molly, ale ten telewizor jest zupełnie bezpieczny. – mężczyzna zdawał się lekko skulić – Sprawiłem jedynie, że pobiera energię z pola magicznego… takie same zaklęcia rzuca się na radia…
- Mamo, myślę, że to dobry pomysł – Ron położył dłonie na ramionach kobiety, po czym udał się z ojcem na strych.
- Ja… nie chcę nic mówić, ale… - zaczęła niepewnie Alicja – Jest druga w nocy, większa część mugolskich stacji nie działa…
- Racja – mruknął Harry – Zazwyczaj startują o piątej. Proponuję, żebyśmy położyli się spać. Nie wiem jak wy, ale ja mam dość.
Dziewczynka rzuciła na niego pytające spojrzenie.
- A Snape?
- Myślę, że mamy jeden wolny pokój – sprawiała wrażenie, jakby miała rzucić mu się na szyję – To nie moja zasługa! Decydujący głos należał do pani Weasley. Stwierdziła, że jest Boże Narodzenie i nie możemy nikogo wyrzucić…
- A ja wciąż się zastanawiam, Donnel – wychrypiał z drugiego końca kuchni Moody – dlaczego chcesz go puścić wolno. Ministerstwo i tak uważa go za winnego. W końcu go złapią…
- Ja nie chcę go puścić wolno – w jej oczach pojawił się dziwny błysk, jakby była szalonym naukowcem, który wpadł właśnie na „genialny” pomysł – Po prostu nie chcę, by siedział w Azkabanie.
- Co masz na… - zaczął Potter - Merlinie, Ala! Chcesz go zamknąć tutaj? Tak, jak kiedyś… - przerwał nagle.
- Tak, Harry, dokładnie tak jak kiedyś. To będzie swego rodzaju… rewanż.
W tym momencie do kuchni weszli Ron i pan Weasley.
- No, gotowe. Postawiliśmy go w salonie, już nie…
- Harry… - wyszeptał Ron podchodząc do Pottera – Hermiona prosiła, żebyśmy zajęli się Fleur. Nie pozwala się opatrzyć, mówi, że to nic takiego. Ale nie chciałbym spotkać się z Billem, jeśli puścimy ją do domu w takim stanie…
- Ja z nią pogadam. – powiedziała szybko dziewczynka – Przydałyby się gazy, eliksir dezynfekujący albo woda utleniona i eliksir bezkrwawy. Woda i gazy powinny być w apteczce, ale bezkrw… - przerwała, gdyż przed jej oczami pojawiła się mała fiolka z czerwonawym płynem w środku. Uśmiechnęła się i wyjęła naczynie z długich, bladych palców – No, to mamy wszystko.
Odwróciła się i dała fiolkę Ginny, mówiąc coś do niej. Rudowłosa skinęła głową i podeszła do jednej z szafek, a blondynka ruszyła dalej, do Fleur.
- Posłuchaj, wiem, że to nic takiego… - przerwała kobiecie, która zaczynała protestować – Ale Bill i Nick na pewno się przestraszą, kiedy zobaczą krew. Ginny to przemyje i poleje eliksirem bezkrwawym, nie zostanie nawet ślad.
Harry rozejrzał się po kuchni. Kilka osób już wyszło, inni słuchali Artura, który rozprawiał o telewizji.
- Chodź, Snape – mruknął – Pokażę ci twój pokój.
Zarąbisty fanfick muszę Ci powiedzieć Bardzo mi sie spodobał będe czekał na kolejne części z niecierpliwością bo mnie bardzo wciągnął
Nikt nie komentuje i nie ma następnego rozdziału, więc może teraz się pojawi?
Opowiadanko ciekawe, mnustwo orginalnych pomysłów, trzynaj tak dalej.
<= ma wene
Pozdrawiam K
Czytam twoje opowiadanie i bardzo mi się ono podoba!Kiedy będzie następny rozdział???Pozdrawiam
klakla999
Ja tam uważam że to opowiadanie jest całkiem ciekawe, ot taka lekka przerwa od lekcji i poważniejszych utworów. Rzeczywiście Alicja jest trochę za bardzo dorosła, a Harry jakby dużo głupszy niż ten Rowling, ale to jest Twoje opowiadanie, więc Ty decydujesz o charakterze postaci.
Po za tym fajnie jest czasem przeczytać o kimś kto wszystko potrafi, a Voldemorta może rzucić na ścianę zgięciem małego paluszka (wiem że w tym opowiadaniu nie jest tak, ale to tylko taki przykład). Taka ucieczka od szarej codzienności i od strasznie sensownej fabuły innych książek (nie sugeruję bynajmniej że Twoje opowiadanie jest bezsensowne!).
Z niecierpliwością i ciekawością czekam na następny rozdział.
Jestem bardzo zdziwiona, ale pozytywnie!!Bardzo mi się podobało i to szczerze!!Czekam na następną część!!Nie będę nic komentować, bo nie ma po co!!Nie mam żadnych zastrzeżeń!!Szczególnie fajny początek Harry profesorem nie ma co!!
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)