Lily Evans, Gryffindor, szósta klasa.
TEMAT: Rodzina.
Zawsze, kiedy wyobrażam sobie moje dorosłe życie, widzę siebie mieszkającą w domu w jakiejś małej miejscowości, gdzie byłoby cicho i spokojnie.
Dom ten jest duży, bez problemu mieści całą moją rodzinę. Mnie, męża i dzieci. Często rozmyślam "co by było, gdyby...", a wtedy wychodzi mi najczęściej to samo:
Ja, moje dzieci i ich ojciec siedzimy przy stole w niedzielny poranek, zawzięcie o czymś dyskutując z szerokimi uśmiechami na twarzach. Mąż i ja po przeciwnych stronach stołu, patrząc sobie w oczy.
Po mojej lewej stronie, jedząc chleb z truskawkowym dżemem domowej roboty, siedzą chłopiec i dziewczynka. Bliźniaki, na oko siedmioletnie, bardziej podobne do taty niż do mnie.
Po prawej stronie siedzi dziesięciolatek. Wyjada czekoladę ze słoika, nawet nie racząc rozsmarować jej na pieczywie, za co właśnie został upomniany przez "mężczyznę mojego życia". Uśmiecham się z rozbawieniem, widząc minę syna. A potem zwracam wzrok ku niemu.
Wysoki, o oczach burzliwego nieba. Na nosie widnieją okulary w delikatnej oprawce. Włosy jak zwykle w nieładzie, nigdy nie dające się uczesać. Kruczoczarne i jedwabne w dotyku.
Nagle scena się zmienia.
Otwieram oczy i widzę tylko czerwień. Odsuwam się lekko, pragnąc przyjrzeć się lepiej temu zjawisku. Przede mną stoi mój mąż z ręką wyciągniętą w mą stronę, trzymając różę zerwaną z ogrodu za domem. Na jego twarzy widnieje zadziorny uśmieszek, bo dobrze wie, że nie lubię dostawać kwiatów. Dzieci zaczynają się słodko śmiać z głupoty swojego taty, a ja tylko kręcę głową i pociągam go na dół, by usiadł obok mnie na kocu.
Łączka, na której odbywa się nasz cosobotni piknik, znajduje się blisko domu i zawsze oblana jest ciepłym słonecznym światłem. Podwieczorki na świeżym powietrzu to taka nasza tradycja.
Pod powiekami znów zaległ inny obraz.
Siedzę zagłębiona w fotelu z książką na kolanach podczas kolejnego zimowego wieczoru we ferie świąteczne. Przede mną na dywanie usadowiły się dzieci, a pomiędzy nimi mąż. Zaczynam czytać, gładząc delikatnie znów lekko zaokrąglony brzuch, a mój głos roznosi się po własnej, prywatnej bibliotece.
Potem mam już tylko przebłyski.
Ja pracująca w moim gabinecie nad kolejnym "dziełem".
Mąż uczący synów zasad savoir-vivre.
Córka zgłębiająca tajniki magii z wielkich ksiąg w moim zbiorze.
Wszystkie dzieci śpiące w naszym łożu, bo ich ojciec opowiadał im straszne historie na dobranoc i teraz bały się zostać same.
Pierwszy wrzesień spędzony na peronie, żegnając dzieci, wychylające się z czerwonego pociągu.
W mojej głowie pojawiają się sceny ze szczęśliwych dni, choć wiem, że na pewno będą też ciężkie chwile. Nawet lubię rozmyślać o przyszłości. Uspokaja mnie to, motywuje do tego, bym podążała za wyznaczonym celem. I wiem, że mi się to uda, jestem tego pewna.
Jak wspomniałam w opisie, jest to seria miniaturek. Każda z nich jest pisana jakby w formie pracy pisemnej z przewodnim tematem "Najważniejsze wartości".
hmm... całkiem niezła stylistyka, widać, że masz raczej lekkie pióro, a to wcale nie za często się zdarza, także za to brawo
ale...
niestety, też jest ALE ... bo piszesz, że chcesz opisywać wartości w swoich miniaturach, a jednocześnie jednak tak naprawdę nie wskazujesz, jakiej to wartości miałby dotyczyć taki Twój tekst? i powinnaś trochę rozwinąć Twoją myśl przewodnią.
Podoba mi się! Lubię fanfiki opisujące Lily Evans, bo pani JKR nie opisała jej zbyt dokładnie (przedstawiła subiektywne opinie, np. Slughorna, Harry' ego). Podoba mi się. Wartości? Cóż, zależy, jak zdefiniować wartość. Coś dałoby się wygrzebać z tej miniaturki i ogłosić wartością.
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)