Tym razem
będzie w częściach, bo mam mało czasu i zanim skończę, to jeszcze trochę
zejdzie. A wywieszenie początku na forum może mnie zmobilizuje do
pracy.
Rzecz dzieje się pomiędzy "Dla każdego gwiazda" a
"Expecto patronum".
„Hapy Niu Jer , albo
pojedynek czarnych charakterów.”
(napisała Toroj
bezczasowa)
Moja
jest tylko racja i to święta racja, bo nawet jeżeli jest i twoja, to
moja jest mojsza niż twojsza, i zaprawdę powiadam wam, że to właśnie
moja
racja jest najmojsza!
Kiedy Severus po raz
pierwszy zobaczył wnętrze domu pod adresem Grimmauld Place 12, widok
przyprawił go o lekki wstrząs estetyczny. Nie żeby miał coś przeciwko
srebrnej farbie (obłażącej), rodzinnym konterfektom (ponuro zezującym ze
wszystkich ścian) albo wężom. Tych ostatnich było jednakże stanowczo zbyt
wiele, nawet jak na gust członka Domu Slytherin. Po wizycie w toalecie,
gdzie był zmuszony pociągnąć za spłuczkę w kształcie kobry, Snape miał już
wrażenie, że wszystko wokół niego pełza. Sacrebleu! Wszyscy Blackowie
byli najwyraźniej szurnięci, nie wyłączając Syriusza Blacka - z tym, że on
był szurnięty jakby w drugą stronę.
Snape ograniczał wizyty na Grimmauld
Place do niezbędnego minimum. Z pewną ulgą zauważył, że wygląd domu
poprawiał się, głównie dzięki wysiłkom Molly Weasley. Kiedy jednakże
obowiązki przygnały go do siedziby Blacków tuż po Bożym Narodzeniu, znów
doznał szoku, który sprawił, że omal nie przewrócił się w progu. Ponury i
zaniedbany dotąd hall został odnowiony. Ściany pokrywała nowa tapeta w
girlandki różyczek, tudzież złote gwiazdki. Ponure gęby portretów zasłonięto
wizerunkami pyzatych Mikołajów oraz wieńcami z choiny i kiściami
różnorodnych bombek. Severus zauważył, że rodowa kolekcja głów domowych
skrzatów została ubrana w krasne czapeczki oraz sztuczne brody, i przeklął w
żywe kamienie swoją spostrzegawczość. Wszystko to jednak bladło w obliczu
clou programu, czyli schodów oplecionych masą migających kolorowych
lampeczek i różowych kul. Na każdym schodku stał już to podświetlony
krasnalek, już to czerwononosy renifer albo bałwanek w cylinderku. Natomiast
w samym środku tego variete bezguścia siedział sam pan domu, jako wielki
czarny pies w czerwonej czapce z reniferowymi rogami.
Snape jeszcze raz
potoczył osłupiałym wzrokiem po świątecznie przyozdobionym hallu, następnie
stwierdził z niesmakiem:
- Black, tym razem przegiąłeś
ostatecznie.
Czarne psisko zrobiło lekceważącą minę, wywieszając język i
ostentacyjnie podrapało się tylną łapą w szyję.
- Gdzie Albus? –
burknął Snape.
- Whuf – odparł Black, wskazując nosem wejście do
kuchni.
Kuchnia na szczęście wyglądała normalnie. Dekoratorskie zapędy
gospodarza nie dotarły tutaj, a w każdym razie nie zdołały się w pełni
rozpanoszyć. Poza kolorowymi skarpetami, wciąż jeszcze wiszącymi na gzymsie
kominka i pękami jemioły na belkach pod sufitem, nie było tu świątecznych
akcesoriów. Chyba że liczyć Albusa Dumbledore’a, który miał na sobie
czerwony szlafrok w białe niedźwiadki, a na tiarze wieniec z ostrokrzewu.
Dyrektor Hogwartu z błogą miną sączył kremowe piwo przez słomkę i rzucał
strzałkami w mugolską fotografię Ministra Magii, zawieszoną na drzwiach
kredensu.
- Witaj Severusie. To prezent od Syriusza – wyjaśnił,
celując starannie. – Znakomita rozrywka.
Lotka utkwiła dokładnie
pośrodku melonika Knota. Severus obrócił w palcach rzutkę, wziętą ze stołu,
po czym cisnął nią błyskawicznie, trafiając ministra w ucho.
-
Rzeczywiście – zgodził się. – Ale byłoby ciekawiej, gdyby się
ruszał.
- Albo gdyby był żywy – dodał z paskudnym
uśmieszkiem.
Dumbledore machnął ręką.
- Już i tak pani Weasley
utyskuje, że demoralizujemy z Syriuszem jej dzieci. Chociaż co do bliźniaków
mam odmienne zdanie. A co u naszego ulubionego wroga, pana Zadziwiającego
Voldiego Zaklinacza Węży? – dyrektor zmienił nagle temat, jednocześnie
robiąc dziurę w drugim uchu Korneliusza Knota.
- Mam wrażenie, że nie
traktuje pan tej wojny szczególnie poważnie – rzekł Snape
chłodno.
- Drogi chłopcze, mam sto pięćdziesiąt lat, czy coś koło tego, i
gdybym usiłował wszystko traktować śmiertelnie poważnie, to zapewne
skończyłbym ze sobą już za czasów Grindelwalda.
Na twarzy Mistrza
Eliksirów pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu odwróconego do góry nogami.
- Och, przepraszam, Severusie! – stropił się Dumbledore.
-
Mam wrażenie, że Bydlak jest jednak gorszy od Grindelwalda –
powiedział Snape, udając, że niczego nie słyszał.
- Owszem –
mruknął Dumbledore. – Stary Grindelwald był, z przeproszeniem,
solidnym Prusakiem, ze wszelkimi konsekwencjami tego faktu. Przejawiał
zdrowe zainteresowanie władzą nad światem i działał logicznie. Natomiast
Voldemort to obłąkany geniusz, a przewidywanie jego posunięć jest równie
proste jak...
- Wróżenie z fusów herbacianych – dopowiedział
Syriusz, pojawiając się w kuchni już w ludzkiej postaci. – Trelawney
ma na to prostą metodę: starczy przepowiedzieć wszelkie możliwe
nieszczęścia, a zawsze na coś się trafi. O jakich tym razem nieszczęściach
przybył donieść nasz ubóstwiany Mistrz Eliksirów?
Snape spojrzał na niego
spode łba, a jedna strona ust zadrgała mu, odsłaniając przez chwilę pożółkłe
zęby. Przypominał chudego psa, który bardzo chce gryźć. Opanował się w
porę.
- Dyrektorze...?
- Mów, Syriusz jest wtajemniczany we wszystko
– rzekł Dumbledore.
Mina Snape’a świadczyła, że ma gruntownie
wyrobioną opinię zarówno o Blacku, jak i beztroskim wtajemniczaniu go w
cokolwiek.
- Tym razem niewiele da się powiedzieć. Bydlak przyczaił się
na okres świąteczny, jakby i on zrobił sobie urlop. Zapewne chodzi o to, że
nawet Śmierciożercy mają rodziny i byłoby podejrzane, gdyby nie spędzali z
nimi Bożego Narodzenia. Wszelkie akcje wymagające udziału większych grup
zostały przełożone na styczeń. Co jednak znaczy, że samotni mogą być
wyciągani z łóżka o drugiej nad ranem i wysyłani na jakieś mini krucjaty
– Snape skrzywił się z rezygnacją. – Bydlak odbył prywatną
konferencję z MacNairem i Malfoyem w polu Silencio. Starałem się czytać z
ust, ale ciągle odwracali głowy.
- To żeś się strasznie dużo dowiedział
– mruknął Black ironicznie, otwierając przedpotopową lodówkę w
drewnianej obudowie i wyjmując z niej jakiś garnuszek.
Snape znów łypnął
na niego wilkiem.
- Zdołałem wyłowić słowo „dementor”.
Cokolwiek planują w najbliższej przyszłości, będzie miało prawdopodobnie
związek z Azkabanem. Dostałem też nowe zlecenie na eliksiry, ale zestaw jest
zupełnie typowy: trucizny, antidota, środki uśmierzające i veritaserum.
Czysta rutyna, mam już takie zapasy, że mógłbym otworzyć sklep...
-
Sklepik „Pod Śmierciożercą” – zamruczał Syriusz pod nosem,
a Severusovi zrobiło się czerwono przed oczami. Z wysiłkiem wziął głębszy
oddech i postanowił jeszcze tym razem nie dać Blackowi po pysku.
-
Żadnych torturujących? – upewnił się Dumbledore.
- Rzadko je
zamawia. Woli rękodzieło – odparł Severus ponuro. – Poza tym
zafundował nam zwykłą przemowę polityczną o pognębieniu wrogów, sukcesach i
świetlanej przyszłości dla wszystkich czarodziejów czystej krwi.
- Bla,
bla, bla... jakbym znów słyszał starego, poczciwego Adolfa –
skomentował Dumbledore, rzucając lotką w nos Knota.
- Kogo? –
zdziwili się obaj młodsi mężczyźni (o dziwo, zgodnie).
- Jakie wy
mieliście stopnie z mugoloznawstwa? – spytał dyrektor z lekkim
niesmakiem.
Snape wzruszył ramionami, zapalając papierosa, a Black
gwałtownie zamieszał łyżką w naczyniu i wpakował sobie do ust kopiastą
porcję specjału, przypominającego zmielony lód. Przez chwilę kontemplował
smak z przymkniętymi oczami, po czym gwałtownie przełknął i chuchnął.
-
Co to jest? – zainteresował się Dumbledore.
- Mrożona wódeczka
– odrzekł Syriusz z wniebowziętą miną, szczerząc się w olśniewającym
uśmiechu.
- Alkoholik! – prychnął Snape pogardliwie.
- A ty
narkoman! – odgryzł się Syriusz natychmiast w dwójnasób. –
Ślizgońska Pyntia! Tyle, że zamiast wizji masz żółte zęby, jak wątroba
Chińczyka.
- Pythia, dyletancie. Chętnie bym porównał kolor twojej
wątroby z chińską – wycedził Severus. – A co do zębów, to
przynajmniej mam tyle godności, żeby nie reklamować tak nachalnie magicznej
protetyki.
Black żachnął się gwałtownie. Po długoletnim pobycie w
Azkabanie musiał poddać się gruntownemu remontowi uzębienia i był na tym
punkcie przeczulony.
- Mnie przynajmniej stać na tę protetykę!
-
Zaiste! Odezwał się świątobliwy sponsor gryfońskiej drużyny quidditcha.
- Bardziej świątobliwy niż sponsor Slytherinu!
- Nas sponsor
przynajmniej ma jakąś prezencję.
Black z hukiem postawił garnek na stole
i zaczął zakasywać rękawy. Snape tylko włożył rękę do kieszeni
płaszcza.
- Zrób krok w moją stronę, a przyprawię ci te rogi do głowy na
stałe – warknął złowrogo.
- Pax! Pax,* chłopcy! –
wmieszał się dyrektor Hogwartu. – Bo odejmę punkty obu Domom.
-
Przydałoby się – powiedziała pani Weasley, pojawiając się w drzwiach.
– Zupełnie jakbym słyszała swoich młodszych synów. – Znaczącym
gestem uniosła trzymaną w ręku ścierkę. – Syriuszu, panie Snape, czy
wy nie możecie przynajmniej udawać, że jesteście dla siebie uprzejmi?
-
Mógłbym, gdyby mnie brutalnie nie atakowano w moim własnym domu –
oznajmił naburmuszony Syriusz.
- Ja też mógłbym, gdyby mnie tu
traktowano jak gościa, a nie pomiatano jak domowym skrzatem – rzekł
ozięble Snape.
- Idę o zakład, że ty byś jeszcze na własnym pogrzebie
wygarnął coś złośliwego żałobnikom. O ile ktoś by przyszedł – prychnął
Syriusz.
- Proponuję zacząć od twojego pogrzebu – warknął
Severus.
Dumbledore i Molly wymienili znaczące spojrzenia. Osobno każdy z
tych panów był całkiem rozsądnym, sympatycznym (Syriusz) oraz inteligentnym
(Sever) człowiekiem, natomiast zetknięcie ich powodowało efekt podobny do
wlewania wody do kwasu – wszystko się gotowało i wybuchało.
-
Właściwie... to całkiem niezły pomysł – rzekł powoli dyrektor.
-
Jaki pomysł? – zainteresował się Black.
- Żebyś się założył z
Severusem, że umiałbyś być dla niego grzeczny.
Syriusz wzruszył
ramionami.
- O co? O forsę? Pensje w Hogwarcie, bez obrazy, nie są
szczególnie wysokie. Biedny Snivellus musiałby oddać buty do
lombardu.
Severus zrobił się lekko siny.
- Są wystarczające dla ludzi,
którym nie uderza do głowy woda sodowa i nie wyrzucają pieniędzy na miotły
wyścigowe! – Miotła Pottera leżała mu na wątrobie od dwóch lat.
- Jeżeli... – głos Albusa Dumbledore’a nagle nabrał
głębokich tonów, a w niebieskich oczach pojawiły się stalowe błyski. –
Jeżeli wytrzymacie ze sobą tydzień, dokładnie od teraz do drugiego
stycznia... wtedy, Severusie, podniosę ci pensję o sto galeonów, a ciebie,
panie Black, zacznę wypuszczać na akcje.
Zapadła głęboka cisza. Molly
Weasley stała wciąż z uniesioną ścierką do kurzu, bojąc się choćby poruszyć,
tylko wodziła oczami między oboma adwersarzami. Powietrze wręcz zdawało się
wibrować od kłębiących się w kuchennej przestrzeni ogromnych namiętności.
- Mam obowiązki w szkole – jęknął Snape. – I mogę być w
każdej chwili wezwany do...
- Stąd będzie ci łatwiej się aportować, niż z
Hogwartu – przerwał mu dyrektor.
- Nnie wiem...
- Zakupimy
nowoczesny sprzęt do pracowni eliksirów. Dużo szklanych rurek i takich
tam... i podciśnieniowy ekstraktor Flamella-Bormana – kusił umiejętnie
Dumbledore.
Snape zamknął oczy, by nie widzieć Blacka, który właśnie
zaczął ciągnąć za sznurek u czapki, co powodowało, że pluszowe rogi klapały
o siebie. Wziął baaardzo głęboki oddech. Pal diabli te sto galeonów, miał
wystarczające oszczędności, ale ten ekstraktor...
- I maszynę co robi
„ping” – mruknął Black cicho.
Severus gwałtownie
otworzył oczy.
- Co..?
- Nic. Mnie tam wsio rawno, ale jak ty się
łamiesz? – powiedział Black lekceważąco. – Stawiam tylko jeden
warunek: nie będziesz tu palił.
- Okej! – wybuchnął Snape.
– W takim razie też stawiam warunek! Ty nie przełkniesz w tym
czasie ani kropli alkoholu.
- W porządku – zgodził się Syriusz i
zamachał wesolutko reniferowymi akcesoriami.
Molly Weasley
odetchnęła.
- To ja obiorę więcej ziemniaków! – zaszczebiotała
sztucznie optymistycznym tonem, porzucając ścierkę na rzecz różdżki. Zza
kredensu wylewitował kosz z kartoflami, po czym obierki zaczęły fruwać po
całej kuchni. Podniecona pani Weasley nieco przesadziła z zaklęciem.
-
Podajcie sobie ręce – polecił Dumbledore, mimochodem usuwając
obierzynę z ucha. Nakreślił nad połączonymi dłońmi obu panów skomplikowany
symbol i wymruczał w siwe wąsy jakieś niezrozumiałe zaklęcie. – Teraz
zakład jest wiążący. Jeśli któryś z was będzie oszukiwał lub użyje
słownictwa obraźliwego, konsekwencje będą wyraźnie
widoczne.
Snape’owi i Blackowi miny zrzedły jednocześnie. Zapewne
obaj już kombinowali, jak w dyskretny sposób ominąć (nagiąć albo złamać)
zasady, zmusić przeciwnika do żałosnej rejterady, a jednocześnie samemu nie
ucierpieć. Black odchrząknął.
- No to ja... znajdę ci jakiś pokój...
Severusie – powiedział słabo.
- A ja wyślę sowę do szkoły, żeby
skrzaty przysłały mi trochę rzeczy. Masz sowę... Syriuszu? – zapytał
Snape posępnie.
- Pożyczymy sowę Harry’ego, Severusie.
-
Dziękuję, Syriuszu. Prowadź.
- Goście przodem... – Black wykonał
zapraszający gest w stronę drzwi i dodał: - ...mój drogi - a w jego głosie
zabrzmiała nuta satysfakcji, że udało mu się wymówić tak trudny zwrot.
-
Dziękuję, stary druhu – wykrztusił Snape, zdobywając w pięknym stylu
punkt dla Slytherinu.
Obaj panowie jeszcze przez moment robili Wersal
przy drzwiach kuchennych (pod ubawionym wzrokiem Dumbledore’a i
zdumionym pani Weasley), po czym wynieśli się do hallu. Stary czarodziej
zakneblował się własną brodą, by nie ryknąć homeryckim śmiechem.
- Czy
pan na pewno wie co robi? – spytała Molly z powątpiewaniem, wyjmując
jednocześnie z lodówki kotlety na obiad. – Przecież oni się
pozabijają.
- Och, może nie będzie aż tak źle. Od incydentu z wierzbą
minęło jednak sporo czasu. Przemówiłem im do ambicji, do chęci posiadania i
co tam jeszcze... Molly, przecież na pewno stosowałaś to samo w wychowaniu
swoich dzieci.
- Ale to nie są dzieci, to jest dwóch dorosłych
facetów.
- Czasem wydaje mi się, że nie. Doskonale ich pamiętam jako
chłopców. Syriusz chyba w ogóle nie chodził normalnie, zawsze biegał i
wiecznie był podrapany. A Severusowi kieszenie się obrywały od książek i był
ciągle głodny – Dumbledore uśmiechnął się z nostalgią do wspomnień.
Molly pokiwała ze zrozumieniem głową i dołożyła do puli jeszcze trzy
kotlety dla Mistrza Eliksirów. A potem zatrzymała rozpędzone zaklęcie, które
naobierało już górę ziemniaków i zaczęło zestrugiwać koszyk.
Z hallu
dobiegł stłumiony łomot i przekleństwo. A potem:
- Przepraszam,
Severusie. Zapomniałem, że ten schodek się zapada.
- Nic... nie...
szkodzi.
- Bardzo się potłukłeś?
- Nie.
- Naprawdę mi przykro.
Pamiętaj, to ten schodek, nad którym stoi sarenka.
- Zapamiętam, że to
jedyny, na którym NIC nie stoi, Syriuszu.
- Jak ci wygodniej,
Severusie.
Molly Weasley i Dumbledore słuchali w milczeniu tej
konwersacji, póki głosy nie oddaliły się. Molly pokręciła głową.
- To
będzie masakra.
*
pax (łac.) - pokój
Mało tego, wiesz ? Nie będę się wypowiadać
jakie to wspaniałe, słaba jestem w tym. Podoba mi się bardzo, nawet bardziej
niż styl pisania Rowling. Ale mał tego... =(
"...migających kolorowych lampeczek i
różowych kul..."
niech no pomyśle....skąd ja to znam
Toroj, dla mnie to tez za mało...chlip chlip...mam
nadzieje, że znajdziesz kiedyś czas na nastepną cz. Heh...najbardziej sie
uśmiałam przy dialogach S vs S ^^.
Chociaż słabo widze to chwilowe
zawieszenie broni ^^ ...zycze im powodzenia.
Pozdrawiam =P
Co z tego, że mało? Ważne, że jest. Podoba
mi się, tak jak wszystkie twoje opowiadania. Najbardziej rozśmieszył mnie
kawałek, kiedy Sever i Syriusz założyli się, o to... Z resztą, każdy wie, o
co (każdy kto czytał).
maszyna, co robi "ping"
rozbawiła mnie do łez =D
w ogóle świetne... nie znam jeszcze takich
słów, którymi mogłabym powiedzieć, jakie to niesamowite... =)
Sirith
pewnie nie będzie...? Szkoda... ale Severus wystarcza =) uwielbiam go (w
Twoich fickach głównie)... =) zapowiada się niezła jazda =P
(to
będzie masakra... ale w pozytywnym znaczeniu)
Toroj, to jest na prawdę cuuuudowne!
Chociaż malutko tego... Napisz więcej, proszę!!! To z maszyną
robiącą "ping" było normalnie świetne Cały ten zakład jest trochę porypany, ale mogę się założyć
(o zestaw do eliksirów) że ani Sev ani Syriusz normalni nie są, jak sama
napisałaś
Czekam na dalszą część,
S.
Miło wiedzieć, że ktoś taki jak Black ogląda
Pythonów :)
pozdrawiam
Veska
QUOTE (Gaja @ 15-01-2004 15:27) |
Miło
wiedzieć, że ktoś taki jak Black ogląda Pythonów |
Następny
fragment, krótki, bo ciągle brak czasu.
*
Pokój gościnny
nie zrobił na Severusie żadnego wrażenia. Sypiał już w znacznie
dziwniejszych miejscach, więc zmatowiałe srebrne obicia w czarne lilie
herbowe, albo kolekcja fajek do haszyszu na etażerce zajmowała bardzo niską
pozycję w Severusowym rankingu osobliwości. Zmumifikowana głowa pod
przykurzonym kloszem na gzymsie kominka zdawała się dumać nad tajemnicami
wszechświata. Snape z umiarkowanym zainteresowaniem odczytał zmatowiałą
tabliczkę na podstawce. „Horatio Secundus Black, 1823-1876. Requiescat
in pace.”* Pod spodem ktoś dopisał żółtą kredką „i reszta niech
też”.
- A gdzie jest reszta? – powiedział Severus w
zamyśleniu i drgnął, kiedy niespodzianie tuż obok odezwał się melancholijny
bas:
- Niestety, to bardzo smutne, ale nie wiadomo.
O złoconą ramę
wiszącą nad kominkiem opierał się dystyngowany dżentelmen w kasku korkowym.
- Oczywiście, nie mogę tego pamiętać, ale podobno zostałem zjedzony
przez krajowców w Nowej Gwinei – ciągnął z ubolewaniem portret.
– Moją głowę ocalił Orion Canis Black. Bardzo obowiązkowy i oddany
rodzinie młodzieniec. Rezyduje w sali muzycznej. Szkoda, że zginął potem w
Egipcie. Rozumie pan, to był duży krokodyl... Ach, co za nietakt z mojej
strony! Nie przedstawiłem się. Horacy Black.
- Severus Snape –
odrzekł Severus dość ozięble. Nie lubił rozmawiać z portretami, a ten w
dodatku robił wrażenie nieznośnie gadatliwego.
- Snape..? –
powtórzył Horacy Black z namysłem.
- Z TYCH Snape’ów –
podkreślił Severus bez drgnienia powieki.
- Oczywiście! Tak, tak...
rzeczywiście, Snape! Co za ulga, że ten nieznośny chłopiec zaczął
przyjmować ludzi z towarzystwa – zakrzyknął portret, obrzucając
skonsternowanym spojrzeniem biały kołnierzyk i czarną marynarkę gościa.
Poprawił swój kask i ukłonił się lekko.
- Proszę wybaczyć, obowiązki
wzywają – po czym zniknął pospiesznie za krawędzią ramy. Można było
założyć, że właśnie wędruje przez inne obrazy, daremnie usiłując zebrać
jakieś informacje o arystokratycznym rodzie Snape’ów.
Snape
zmarszczył brwi i natychmiast odwrócił obraz do ściany. Po sekundzie namysłu
to samo zrobił z wysuszoną głową. Po czym metodycznie zaczął rozpakowywać
walizkę. Ze szczoteczką do zębów w ręku podszedł do drzwi, które według
wszelkich prawideł powinny prowadzić do łazienki. Otworzył je... i zacisnął
gwałtownie powieki. Przez głowę jak błyskawica przemknęła mu myśl, że
właśnie się dowiedział, jakie są doznania człowieka, któremu w twarz wybucha
półmisek budyniu. Bardzo ostrożnie zerknął jednym okiem, a potem drugim...
Łazienka była różowa. Różowa w odcieniu tak koszmarnym, że o wstrząs
przyprawiłaby nawet człowieka o dużo mniejszej wrażliwości kolorystycznej.
Gdyby Severus był lepiej zorientowany w mugoloznawstwie, przyrównałby to
pomieszczenie do piekła Barbie.
Tylko jeden przedmiot w łazience nie był
utrzymany w jakimś odcieniu różu – na mydelniczce siedziała niebieska
gumowa kaczka, mierząc Mistrza Eliksirów beznadziejnie debilnym spojrzeniem
żółtych ślepek. Były Śmierciożerca kurczowo przełknął ślinę.
- A więc
gramy nieczysto, Black? – warknął retorycznie.
Ze skrajnym
obrzydzeniem chwycił kaczkę przez ręcznik i runął z powrotem do sypialni,
gdzie z furią cisnął oba przedmioty do kominka. Z wściekłości nie zauważył
przy tym, że wśród trzaskających wesoło pomarańczowych płomieni kilka jest
charakterystycznie zielonkawych.
Requiescat in pace (łac.) –
niech spoczywa w spokoju
*
Dziesięć sekund później i około stu
kilometrów dalej Alastor Moody wyjrzał ostrożnie zza fotela. Błyskawiczny
refleks już wielokrotnie uratował mu życie i zdrowie. Tym razem zamachowcy
użyli kominka, a narzędzie mordu zostało dla niepoznaki ucharakteryzowane na
dziecięcą zabawkę. Na wielkiego Merlina! Chyba żaden z tych
zamaskowanych idiotów nie myśli, że Alastor „Szalonooki” Moody
nabierze się na niebieską kaczuszkę, okręconą częściowo ręcznikiem koloru
lawendy.
Moody wycelował różdżkę i wygłosił:
- Arrrdent
Magnum!
W jednej chwili z dywersyjnej kaczki i podejrzanego
ręczniczka została dymiąca dziura w podłodze.
- Nie ze mną takie numery,
Malfoy! – rzekł Moody z pogardą, nonszalancko poprawiając sobie
oko.
*
Severus zużył sporo energii i nerwów, by doprowadzić łazienkę
do stanu, w którym mógłby jej używać. Zaklęcia Blacka trzymały się mocno, to
musiał przeklętemu kundlowi przyznać. Cholernik już w szkole miał talent do
tego przedmiotu. Jednak Snape nie dawał za wygraną, w perspektywie mając
totalny brak higieny (do różowej wanny nie wszedłby nawet pod Imperiusem)
albo korzystanie cichcem z cudzych łazienek. Black pękłby ze śmiechu!
Niedoczekanie!
Severus ponawiał próby z antyzaklęciami i w
rezultacie pomieszczenie wyglądało trochę jak wernisaż oszalałego
abstrakcjonisty amatora, któremu skończyła się większość farb, a trochę jak
wojskowa płachta maskująca. Wszystko pokrywały łaty brudnozielone,
pleśniowoszare, zdechłojagodowe albo błotnobrązowe, w każdym razie nie
pozostało NIC różowego, co napełniło Snape’a niejaką satysfakcją.
Zmęczony i głodny postanowił wreszcie zejść na dół, zwłaszcza, że niosły się
stamtąd domowe zapachy smażeniny, a ktoś (chyba Molly Weasley) walił w gong
obiadowy.
*
Buhahahahaha ! Róż w łazience, bomba, nawet mnie by rozwaliło. I ten Moody dobry =D
No... Długo mnie nie było. Wpadam na
forum. Klikam na pierwsze lepsze opowiadanie. A tu taka niespodzinka - nie
porzygałam się po przeczytaniu dwóch partów =) Tematyka dość ciekawa,
wykonanie też. W ogóle dobrze. Szczerze powiedziawszy to biorąc pod uwagę...
hmm... stan forum, nie spodziewałam się, że trafie na coś takiego
Jestem na "TAK"
ps. Piekło Barbi...
hyhy
Taa... "Piekło Barbie"
absolutnie powala :] Wprawdzie jak w progu dostałabym ataku serca i
epilepsji, ale cóż... Toroj, Sirith się pojawi?
<próbuje się podnieść z
ziemi>
Nie no... normalnie miodzio! Różowa łazienka z niebieską
kaczuszką... muahaha , lub też Moody rozwalający bogu winne zawiniątko... to
bardzo prawdopodobne, aczkolwiek bardzo śmieszne. Czekam na następnego
parta. I znajdź troche czasu na napisanie, pliska
Moje zszargane nerwy..znalazły wreszcie
ukojenie. Nie wiem jak ty to robisz ale świetnie budujesz akcję, dialogii i
opisy - po prostu miodzio. A "pojedynek" Syriusza i Seva jest
genialny - taki ironiczny ^^. No cóż mam nadzieję że niedługo doczekam się
następnej części - pozdrowionka od Imperatorka XD
No Toroj jak zwykle super. Biedny Sever
w całej różowej łazience hehe. Kiedy dasz next parta ???????
<----- to na doping XD
Fajny pomysł z tym zakładem. Ciekawa
jestem, czy wytrzymają ze sobą.
Podobała mi się ta niebieska kaczucha
owinięta w różowy ręcznik
A co do różowej łazienki, w moim ficku główna bohaterka
też ma różową łazienkę w domu.
Toroj ja nie wiem jak Ty to robisz ale Ty
to robisz i robisz to bosko [wy zboczuchy bez
skojarzeń!!!!!!!] uwielbiam wszystkie Twoje
opowiadania... Niczego się nie moge doczepić a nawet gdyby było to się nie
doczepię. Czekam na next parta jak zwykle no i to chyba
tyle...
Ava===> Chyba od Impotencjatorka XD
*
Wydawało się, że kuchnia jest
zatłoczona, chociaż tymczasowo przebywało w niej tylko siedem osób, czyli
młodszy przychówek Weasley’ów, ich matka, Harry i gospodarz domu. Za
to tyle było rozmów przy jedzeniu, śmiechu i przekomarzania, że
pomieszczenie zdawało się pękać w szwach. Święta spędzone z rudowłosą
gromadą były najprzyjemniejszą rzeczą, jaka przydarzyła się Syriuszowi od
lat. Młodzież, która dopiero co wróciła z forsownego spaceru, wcinała z
apetytem.
Black zastanawiał się, czy Snape odkrył już różową
niespodziankę. Była to decyzja podjęta pod wpływem chwili, w nagłym
natchnieniu - kawałek uczciwej, acz nieskomplikowanej magii. A do tego
całkiem bezpiecznej, gdyż odnowienie łazienki ku wygodzie gościa mieściło
się idealnie w kategorii „uprzejmość”. A że gościem był Severus
Snape – typ, który wydawał się być reinkarnacją nietoperza - to już
jakby inna bajka.
- Smacznego – odezwał się pozbawiony emocji
głos.
Syriusz rzucił okiem w stronę drzwi. Twarz Snape’a była
kamienną maską, za to oczy ziały nienawiścią, co mogło oznaczać, że istotnie
zetknął się był już z kaczuszką.
- Jak ci się podoba pokój, Severusie?
– zapytał Black z niewinną miną.
- Idealny – odparł jego ex
kolega szkolny, uśmiechając się jak hiena. Usiadł na wolnym miejscu i
sięgnął po półmisek z ziemniakami puree. Przy stole zapanowała lekka
konsternacja. Rozmowy przycichły. Mistrz Eliksirów wielokrotnie był
zapraszany na posiłki (grzecznościowo) ale zawsze odmawiał, jakby hołdując
zasadzie „w domu wroga nawet szklanki wody”. Nagła zmiana była
dziwna i niepokojąca.
- Dzień dobry, uczniowie – odezwał się
Snape, kładąc nacisk na słowo „uczniowie”.
Młodzież ocknęła
się.
- Dzień dobry, panie profesorze – ozwał się nieskładny
chórek.
„Biedne dzieciaki” pomyślał Syriusz, a głośno
powiedział:
- Sn... pan Snape przyjął moje zaproszenie i spędzi tutaj
ferie świąteczne.
BUM!
Bliźniakom opadły szczęki, Ginny omal nie
wydłubała sobie oka widelcem, a Ron zbladł między piegami jak trup. Harry
jeszcze przez moment żuł mechanicznie, po czym cały ogrom nieszczęścia
dotarł do niego przez opar pierwszego szoku. Brwi ułożyły mu się w żałośliwy
daszek, a potem popatrzył w oczy swego ojca chrzestnego z takim rozżaleniem
i urazą, że Syriuszowe sumienie podniosło raban. No ale już było za późno...
Trudno, przynajmniej wykorzysta czas trwania zakładu maksymalnie.
-
Jeszcze kotlecika? – spytał kusicielsko i nie czekając na odpowiedź,
ulokował na talerzu Snape’a ociekający tłuszczem kawał
baraniny.
Mistrz Eliksirów miał refleks.
- Syriuszu, podać ci
jarzynkę? – skontrował.
- Ależ dziękuję – odparował Syriusz,
który miał głęboko zakorzeniony wstręt do marchewki. – Nie fatyguj
się.
- Ależ to żadna fatyga! – Snape niebezpiecznie przechylił
nad jego talerzem salaterkę marchewki z groszkiem.
- Nie!!
– wrzasnął Black, po czym wycedził przez zęby, wyszczerzone w
kurczowym uśmiechu: - Już to jadłem. Dziękuję.
- Powinieneś jeść dużo
witamin, drogi Syriuszu. To świetnie robi na zęby.
- I na włosy! I
na cerę! – przyświadczył radośnie Syriusz i brawurowo przeszedł do
ofensywy.
- Sosu? Jeszcze ziemniaków? Serwetkę? O właśnie, nie masz
serwetki, na brodę Merlina, jestem strasznie zopominalski.
Wyczarowana
serwetka spadła Mistrzowi Eliksirów na głowę.
- O, najmocniej
przepraszam.
- Nie szkodzi. Syriuszu, przecież ty nic nie jesz. Chciałbyś
jakiś eliksir na poprawę apetytu? – zatroszczył się Snape.
Punkt
dla Domu Węża. Ale Gryffindor nie powiedział ostatniego słowa.
-
Severusie, nie śmiałbym ci zawracać głowy. Wystarczy, że na ciebie patrzę i
czuję się pokrzepiony na duchu oraz ciele – oświadczył Syriusz
kurtuazyjnie, a na dowód swego pokrzepienia wypchał się ziemniakami.
Kafel w obręczy.
Niestety, ziemniaki miały nieco zbyt suchą
konsystencję i zawodnik Gryfonów zaczął się dławić, co dało przeciwnikowi
okazję do walenia go między łopatki - z wielką satysfakcją i siłą, która
omal nie wytrząsnęła z ratowanego płuc. Rozgrywka nabrała brutalności. Zaraz
potem strona gryfońska odpowiedziała kontratakiem, próbując zdobyć kolejne
punkty za pomocą maselniczki i zestawu przypraw. Jednakże zawodnik Węży
karkołomną robinsonadą zdołał obronić bramkę, opowiadając dowcip
(„Przychodzi Knot do Ollivandera kupić nową różdżkę...)*, co zmusiło
Gryffindor do wycofania się na z góry upatrzone pozycje, z powodu lekkiego
wstrząsu nerwowego.
Młodzież już całkiem przestała jeść, obserwując te
zmagania w niebotycznym zdumieniu. Pani Weasley miała dość.
- Proszę jeść
i nie gapić się! – parsknęła gniewnie. – Myślałby kto, że
nigdy nie widzieliście, jak dwóch ludzi rozmawia ze sobą w cywilizowany
sposób.
Spojrzała przy tym na Snape’a tak, jakby mu jednak
odmawiała przynależności do ludzi cywilizowanych.
- Jak usłyszę, że
któryś z was powtarza ten kawał, to rzucę na was Silencio na tydzień –
syknęła do ucha Fredowi, bo był bliżej. Syn spojrzał na nią boleśnie, gdyż
dowcip był dobry (nie podejrzewał dotąd warzyciela-dręczyciela o takie
umiejętności) i miał zamiar sprzedać go ojcu. Pocieszył się jednak, że zrobi
to na pewno Syriusz. Ginny, która siedziała najbliżej Mistrza Eliksirów,
odsunęła się lekko, przyglądając mu się podejrzliwie.
Tymczasem
szermierka słowna obu panów przeszła na wystrój domu, a następnie na
bibliotekę. Severus Snape z pozorną obojętnością spytał o jej zawartość.
Skoro miał przebywać aż tak długo „w tym uroczym miejscu”,
chciał wiedzieć, czy będzie mógł zaspokoić w nim „potrzeby
intelektualne”.
- Niech pomyślę... – zastanowił się Syriusz.
– O eliksirach raczej niewiele, o Czarnej Magii sporo, ale chyba
niczego odkrywczego dla ciebie, Severusie... – snuł na głos dywagacje.
– Zastanawiam się, czego mogłeś jeszcze nie czytać. A prawda!
– zakrzyknął radośnie. – Po Regulusie zostały jakieś powieści
przygodowe i mnóstwo romansów po mojej nieodżałowanej mamusi. Najbardziej
lubiła „Klątwę Morderczego Lotosu”... Może...
- Dziękuję
– przerwał mu Snape. – Coś sobie wybiorę. Może niekoniecznie z
literatury bulwarowej.
Posiłek skończył się wreszcie, a obecni skrycie
odetchnęli z ulgą.
*
Severus po raz kolejny przewrócił się z boku na
bok. Poszedł spać wyjątkowo wcześnie, już o jedenastej wieczorem, by nie
znosić dłużej towarzystwa Blacka, który jak na złość postanowił go
torturować swoją obecnością i postawą jowialnego gospodarza. Było około
północy, kiedy Snape’a wyrwały z płytkiego snu gniewne protesty
Horacego Secundusa Blacka, który wrócił na swoje miejsce i stwierdził, że
zasłonięto mu okno na świat. A teraz Severus nie mógł sobie znaleźć wygodnej
pozycji, było mu za ciepło, materac był za miękki ( i ogólnie za bardzo
„blackowy”), a do tego biednemu Mistrzowi Eliksirów bardzo
brakowało rytuału w postaci papierosa podczas spaceru po Hogwarcie. Na
dobitkę głód nikotyny poparł beznadziejnie trywialny głód cielesny. Do
przyciszonych, mamrotanych protestów sir Horacego Blacka, skonsumowanego na
Nowej Gwinei, dołączyły protesty Severusowego żołądka, który stwierdził, że
dostał za mało na kolację. Niestety, Snape sam był sobie winien, gdyż
skrócił posiłek do niezbędnego minimum. Z westchnieniem pełnym rezygnacji
Severus wyciągnął różdżkę spod poduszki i wstał z łóżka. Sprężyny materaca
skrzypnęły cicho.
- Czy mógłby mnie pan odwrócić przodem? –
zapytał kwaśno Horacy Black, dając dowód wyostrzonego słuchu.
-
Niestety, nie uważam, że jeden mężczyzna powinien oglądać drugiego w
niewymownej bieliźnie, nawet jeśli obaj są dżentelmenami - odparł Snape z
godnością i nacisnął delikatnie klamkę. „Niewymowna bielizna” w
tym wypadku oznaczała bawełnianą piżamę, ale to stwierdzenie zamknęło
przodkowi Blacków malowane usta.
Korytarz tonął w mroku, portrety
przodków pochrapywały z cicha pod całunem świątecznych dekoracji. Severus na
bosaka sunął bezgłośnie przez Syriuszowe terytorium, oświetlając sobie drogę
wątłym światełkiem na czubku różdżki. Jego żołądek wysyłał do mózgu sygnały,
które po deszyfracji zamieniały się w wyraźny komunikat:
kanapka-z-szynką-i-majonezem. Mistrz Eliksirów nieufnie zmierzył wzrokiem
wystawę plastykowych zwierzątek na głównych schodach, a następnie zjechał po
poręczy, lądując miękko jak kot na dywanie w hallu. W kuchennym kominku
jeszcze tlił się żar, oświetlając najbliższe otoczenie czerwonawym blaskiem.
Ceglana podłoga ziębiła stopy, wszystko wyglądało swojsko i bezpiecznie.
Gdyby jeszcze unosił się tu zapach kwasu solnego, piołunu i lekkiej
stęchlizny, Severus poczułby się jak w domu. W znacznie lepszym nastroju
zabrał się do penetrowania kredensu i lodówki. Ku swemu zadowoleniu, znalazł
nie tylko szynkę, ale także ser pleśniowy, słoik z majonezem i drugi z
czarnymi oliwkami. Nocna przekąska zapowiadała się na ucztę. Kiedy z
produktami w objęciach kierował się do stołu (zamykając za sobą kopniakiem
drzwiczki), raptem usłyszał cichy chrobot. Blackowie, jak każda
arystokratyczna rodzina, miała drzwi główne oraz drzwi dla dostawców,
znajdujące się właśnie w kuchni. I do tychże drzwi właśnie ktoś się
dobierał. Severus, wciąż piastując w objęciach jedzenie, wycofał się do
mrocznego kąta za lodówką i wycelował w drzwi różdżkę. Za późno było na
robienie alarmu, ktokolwiek grzebał w zamku, miał się znaleźć w środku za
kilka sekund. Snape usłyszał przytłumione przez warstwę drewna zaklęcie
Alohomora, po czym drzwi uchyliły się, a w ciemnej szczelinie zamajaczyły
dwa mroczne, złowrogo przygarbione kształty. Severus Snape, nabrał
powietrza, by rzucić zaklęcie rozbrajające, gdy niespodzianie jeden z
włamywaczy potknął cię w progu, zaklął dziwnie cienko, a sekundę później w
kuchni rozszalało się piekło...
*
Syriusza obudził huk. Zerwał się z
łóżka na równe łapy, w pierwszej chwili oszołomiony, z nosem już wietrzącym
czujnie a ogonem jeszcze w krainie marzeń sennych. Kolejna seria trzasków i
łomotów otrzeźwiła go ostatecznie. Dobiegała wyraźnie z parteru. Nie tracąc
czasu, Syriusz skoczył na klamkę i wypadł na korytarz. Przesadził jednym
susem poręcz, nie zawracając sobie głowy schodzeniem po schodach. Wylądował
sprężyście na czterech łapach piętro niżej, obnażając z gniewnym warkotem
ostre kły. Przez otwarte drzwi zobaczył, jak we wnętrzu kuchni fruwają w
powietrzu błyskawice zaklęć i różnobarwne wiry klątw, pozostawiające w
oczach świetliste powidoki. Wrzała tam zażarta walka, slychać było urywki
rozpaczliwie wykrzykiwanych zaklęć. Zawstydzony Syriusz zorientował się, że
przecież przybiegł tu tak jak stał... to znaczy spał, czyli w psiej postaci
i bez różdżki. Czym prędzej zamienił się w człowieka i wyciągnął rękę,
wołając: Accio, różdżka! Za jego plecami właśnie aportowali się,
zbiegali po schodach (lub spadali z nich) wystraszeni i rozmamłani od snu
goście.
- Co się tu dzieje?! – krzyknął Arthur Weasley, który
poprzedniego wieczora dołączył do rodziny. Wycelował różdżkę w otwarte drzwi
kuchenne.
- Dręt..!
Syriusz szybko zatkał mu usta dłonią.
-
Nie! Jeszcze trafisz kogoś z naszych!
- Kogo!? Na Miłość
Boską, kogo?! – wrzasnęła z przerażeniem pani Weasley, licząc
wzrokiem dzieci. – Ron?! Harry...!?
- Jesteśmy –
najmłodszy z synów pokiwał jej uspokajająco ręką. – Harry
też.
Tymczasem w kuchni jeszcze dwa razy coś błysnęło, huknęło, po czym
zaległa głucha cisza i ciemność.
- Różdżki na podłogę, ręce na głowę i
wyłazić! Jesteście otoczeni! – rozkazał stanowczo Syriusz.
- Otoczeni czym? – odezwał się z ciemności sarkastyczny glos
Snape’a.
- Wszystko w porządku? – spytał z niepokojem pan
Weasley.
- Niezupełnie. Upuściłem majonez. LUCIFER!!
Nagle na
pomieszczenie chlusnęła powódź białego światła, jaskrawego niczym blask
lampy łukowej. Oczom zebranych ukazał się obraz nędzy i rozpaczy: wszędzie
walały się jakieś niezidentyfikowane strzępy, skorupy potłuczonych naczyń,
porozrzucane garnki i rozmaite drobiazgi. W kącie za lodówką stał Snape, w
jednej uniesionej ręce trzymał świecącą różdżkę, a w drugiej dzierżył słoik
oliwek, jakby to był odbezpieczony granat. Natomiast spod stołu wyglądały
ostrożnie dwie znajome fizjonomie – bardzo w tej chwili
zakłopotane.
- Remus!??
- Tonks!??
- O kurczę –
jęknęła Tonks, rozglądając się wokoło. – To miała być
niespodzianka...
- I faktycznie była! – prychnął Severus,
opuszczając wreszcie słoik. – Niespodzianka jak wszyscy diabli. Co
wyście robili przy drzwiach kuchennych? Nie mogliście wejść normalnie jak
ludzie? Mały włos, a wysłałbym was do Mungo.
- Sna... Sev, przestań już
nas oślepiać – odezwał się Syriusz. – Incendio – wskazał
różdżką na wielki świecznik, wiszący nad stołem. Świece zapłonęły. Snape
zgasił różdżkę.
- Nie chcieliśmy wchodzić frontem, żeby nikogo nie budzić
- tłumaczyła Tons. – Ta wariatka zawsze się drze... oj, przepraszam,
Siri! – (Syriusz zrobił gest, mający oznaczać „nic nie
szkodzi”) – No i... – Tonks bezradnie rozłożyła ręce.
- No i Ninni potknęła się w progu i upuściła pudełko z ogniami
sztucznymi, które miały być odpalone dopiero na Nowy Rok. W zupełnie innych
warunkach i na pewno nie jednocześnie – dokończył Remus Lupin,
odplątując z szyi szalik.
- Do licha – powiedział Harry,
wyglądając zza ramienia ojca chrzestnego i rozglądając się po zabałaganionej
kuchni. – Gdyby były mugolskie, to nikt by tego chyba nie przeżył.
Mieliście szczęście, Tonks.
- Będzie miała szczęście, jak jej nie uduszę
– mruknął Syriusz. W hallu niosły się przygłuszone pluszowymi kotarami
obraźliwe wrzaski portretu pani Black, a ze schowka pod bojlerem wyglądał
skwaszony Ty, bormocąc pod nosem swoje własne inwektywy. Na piętrze
niespokojnie pokrzykiwał hipogryf.
Tonks popatrzyła uważniej na swego
kuzyna i niespodzianie zaczęła chichotać.
- Co? – spytał Black
nieufnie.
- Co ty masz... na sobie? – wykrztusiła Tonks, rżąc w
ataku totalnej i bardzo zaraźliwej głupawki. Dopiero teraz najbliżej stojący
skonstatowali, że dziedzic fortuny Blacków (czy też tego, co z niej zostało)
ubrany jest wyłącznie w czerwone bokserki w liściasty wzorek, a na szyi ma
psią obrożę.
- Cannabis indica – rzekł Snape, przyglądając się
listkom. – Czyżbyś palił marihuanę, Syriuszu? Ładna biżuteria –
dodał, przenosząc wzrok wyżej.
Black rzucił mu spojrzenie, które mniej
odporną osobę posłałoby na oddział intensywnej terapii.
- Do twarzy ci w
zielonym, Severusie – odbił piłeczkę, zdejmując obrożę. – Jak
zawsze jesteś patriotyczny.
Severus ze skromną miną obciągnął zieloną
piżamę. Mimo wszystko riposta była słaba i czuł się wygrany. No, ale Black
sam się podłożył, durne psisko.
Molly Weasley tymczasem zaczęła biadać
nad zrujnowaną kuchnią. Pełna skruchy i dobrych chęci Tonks zaczęła pomagać
w porządkach, wprowadzając jeszcze więcej zamieszania. Rozweselone
towarzystwo zaklęciami reperowało potłuczoną porcelanę, usuwało resztki
wypalonych fajerwerków i rozdeptywało po podłodze majonez.
Severus
wycofał się dyskretnie, z łupem w postaci oliwek i sera zachomikowanego w
kieszeni piżamy. Obie rzeczy skonsumował we względnym zaciszu swojego
pokoju. Potem położył się z rękami pod głową i wpatrywał w baldachim nad
łóżkiem – pełen drobnych dziurek, wygryzionych przez pracowite
pokolenia moli. Myślał o tym, że Black ma mnóstwo blizn, okropne przejścia
za sobą i niepewną przyszłość przed sobą, a jest nadal kompletnie
niepoważny. Obroża, majtki w liście marihuany i epatowanie owłosionym
torsem... też coś... Tonks taka sama wariatka. I to mają być najlepsi ludzie
Dumbledore’a.
- Dom wariatów – powiedział Severus do
baldachimu.
- Wypraszam sobie – odezwał się Horacy Secundus Black
znad kominka.
* Czytelnicy nie wybaczyliby mi, gdybym nie wyjaśniła,
jaki to był dowcip.
„Przychodzi Knot do Ollivandera kupić nową
różdżkę. Próbuje tej i owej, ale żadna nie pasuje. Zdesperowany Ollivander
przeszukał cały sklep i żadna różdżka nie chciała się przyznać do pana
Ministra. W końcu powiedział, że dla tak wymagającego klienta musi wykonać
specjalną różdżkę i żeby szanowny pan Minister przyszedł jutro. Mile
połechtany Knot zjawił się następnego dnia i faktycznie – tym razem
różdżka zadziałała. Ollivander zamknął za nim drzwi i westchnął z ulgą: -
Trzynaście cali, lipa, rdzeń z papieru toaletowego. Jaki minister, taka
różdżka, jedno i drugie do dupy.”
Oh my God!!! Cudne! Syriusz
w obroży na szyji... muahaha
No i ten kawał... po prostu świetne! To chyba
najlepsza część tego opowiadania. Nie, to jest najlepsze opowiadanie jakie w
życiu czytałam... Pisz dalej... prosim cię bardzo... I daj
szybciutko...
Z wyrazami... choroby zwanej chichotka,
Szinga
Toroj ty chyba wiesz co ja sądze o Twoich
opowiadaniach. To było świetne. Masz super styl. Poza tym jestem sraasznie
chora i to opowiadanie sprawiło że jest mi trochę lepiej. Zgadzam się z
Szingą
o kurza twarz Myślałam że umrę ze śmiechu jak czytałam to o Syriuszu
Kurcze skąd ty czerpiesz takie genialne pomysły? Słownictwo
też nie banalane - ładnie dobrane - świetnie opisuje nastrój ^^ No i ta
wymiana "uprzejmości" na początku XD cudo
Wiesz co, Toroj?
Głowa mnie boli od
Twoich opowiadań, bo nie potrafię wymyśleć żadnego sensownego komenta
^^
A tak chwalić ciągle i ciągle nie ma sensu... ale przy Twoich fickach,
co innego można robić?
Świetne.
Pozdrawiam i weny życzę.
Będzie to z pożytkiem dla Ciebie i dla nas
Toroj mam parę pytań. Po pierwsze czy czytałaś piątą część? Po drugie, czy bierzesz jakieś wątki z HPiZF. No i ostatnie, jaki jest czas akcji twoich ficków. Czy to jest ten sam rok co w piątej częśći czy też może rok później?
Po pierwsze: czytałam piąty tom. W marnym tłumaczeniu ale jednak. Po drugie: biorę nie tyle wątki, co pewne elementy, bo i dlaczego nie? Przy tytule pisze jak byk "Spojlery". Po trzecie: jest to rok 1995/96, piąty rok nauki Harry'ego w Hogwarcie.
Podoba mnie się...
i to
bardzo!!!!!!
Dziękuję za odpowiedzi na moje pytania.
Podobały mi się bokserki Syriusza, dowcip o Knocie też był niezły
Kiedy będzie następna część? Bo nie mam co
czytać!!!
Utarło się, że życie rodzinne w Norze
koncentrowało się w kuchni. Było więc całkiem naturalnym zjawiskiem, że przy
Grimmauld Place działo się tak samo, zwłaszcza, że kuchnia w rezydencji
Blacków była wystarczająco obszerna, by pomieścić wszystkich Weasleyów.
Dwudziestego ósmego grudnia o godzinie wpół do dziewiątej rano Remus Lupin
przebywał w sercu domu i nasiąkał weasleyowską atmosferą. Pił drugi już
kubek herbaty, usiłując nie zakrztusić się ze śmiechu, gdy jego przyjaciel
wyjawiał mu szczegóły zakładu.
- Stary podpuścił nas artystycznie
– podsumował Syriusz. – Teraz ja mam szlaban na piwo, a on na
pety.
- Biedacy... – uśmiechnął się Remus.
Spojrzał na drzwi
kredensu, gdzie wisiały dwa rysunki, wykonane kredkami. Jeden przedstawiał
czarnego psa w czerwonych gatkach, a drugi zielonego krokodyla w oklapłej
peruce. Przychówek Weasleyów pomagał matce przygotowywać typowe angielskie
śniadanie z tostami, marmoladą i kiełbaskami, które tym różniły się od
mugolskich wyrobów, że zrobione były z mięsa.*
- Severus jako krokodyl?
Ciekawe...
- Dokładnie to kajman – wyjaśnił Bill Weasley, który
tego dnia pracował w banku na popołudnie i postanowił rano odwiedzić matkę.
– Kajmanki, kajmanki... – zanucił, a reszta rodzeństwa
podchwyciła ochoczo:
- Kajmanki, kajmanki, zjadają firanki i to co się
tylko da... z doniczek kwiatki, szmatki, krawatki - taki apetyt się ma.
- Gawiale, gawiale, nie martwią się wcale, w gryfońskim salonie polują
na słonie... – zaśpiewał Harry, któremu dobrze znany był weasleyowski
repertuar.
- W gryfońskim salonie polują na słonie, a potem przynoszą je
mnieeee... – dośpiewał Fred, balansując półmiskiem, a jego brat
podchwycił melodię:
- Kajmanki, kajmanki... Niech żyją kajmanki, lecz
jeden tu problem jest – kajmanki nie piją ze szklanki...
- I mają
kłopot barmanki... – podjął Remus.
- I łapią kajmaki w szklanki...
– dodał Ron, pękając ze śmiechu.
- Bo kajmanki wszystkie zamawiają
w misce...
- A gdzie nasz naczelny kajman, czyli Snape? – spytał
Bill, podczas gdy „kajmanki” rozszalały się dokoła na dobre.
- Jeszcze śpi. Albo siedzi i poleruje swoją różdżkę – odpowiedział
Syriusz beztroskim tonem.
Bill zrobił okropny grymas, zerkając szybko na
Molly, pilnującą patelni.
- Syriuszu, tylko nie powtarzaj tego głośno
przy mojej mamie. Obawiam się, że teraz określenie „polerować
różdżkę” znaczy coś zupełnie innego – wyszeptał.
Remus omal
nie udusił się herbatą.
- Tak, Siri, jesteś zapóźniony, jeśli chodzi o
slang.
- Cóż rzec o biednych kajmankaaaach, co siedzą złapane w
szklankaaaach... – wył George z ekspresją. – Siedzą cicho jak
myszkiii i gryzą szkło ciszkieeem...
- Kajmanki, kajmanki nie piją ze
szklanki... a co by zrobił biedny Severus, gdyby nie mógł pijać
porteruuuu..? – zaintonował Syriusz żałobnie.
- Zadzwoniłby na
policję i ogłosił prohibicję – odparł Snape do rymu, wyglądając zza
futryny jak diabeł z pudełka. – Czemu miałbym męczyć się sam? Dzień
dobry.
- Dzień dobry. Omal nie zaspałeś na śniadanie.
- Jestem na
nogach od siódmej – sprostował Snape. – Trenowałem w salonie.
- Salonowca? – zażartował Remus.
- Zaklęcia, Lupin, zaklęcia
obronne... – odparł Snape pobłażliwie, siadając do stołu. – Do
salonowca potrzeba partnerów* – tu spojrzał drapieżnie na Rona i
Harry’ego, którzy sprawiali wrażenie, że usiłują być niewidzialni.
„Kajmanki” odeszły w siną dal, a towarzystwo zajęło się
jedzeniem w grzecznym milczeniu.
- Kiełbaskę, Severusie? –
zaatakował Syriusz. – Musztardy? Sera? Owsianki?
- Owsianki,
proszę.
Wszyscy z zainteresowaniem wlepili oczy w Mistrza Eliksirów.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie reflektował na owsiankę, mając do wyboru
obsmażane kiełbaski, tosty i dżem pomarańczowy. „Z tym, że kwestia
zdrowych zmysłów Snape’a zawsze była sprawą otwartą”, pomyślał
Bill, obserwując rytuał, odprawiany przez Snape’a nad talerzem
nieapetycznej mlecznej brei. Oczy rosły mu coraz bardziej, kiedy widział,
jak lądują w niej kolejno: cukier, cynamon, węgierska papryka, pieprz
cayenne, gałka muszkatołowa, imbir, rodzynki, oraz coś, co wyglądało jak
mielony kardamon (lub proszek z pasikoników). „Jeżeli dorzuci cebulę,
zwymiotuję pod stół” pomyślał Bill z desperacją. Podczas pracy w
Egipcie zetknął się z rozmaitymi niespodziankami kulinarnymi, ale nigdy nie
widział, by ktoś torturował w ten sposób poczciwą, najbardziej angielską z
angielskich owsiankę!
Tymczasem Snape pochmurniał coraz bardziej i
bardziej, aż w końcu wybuchnął z irytacją:
- Na Merlina, jeżeli aż tak
bardzo nie odpowiada obecnym moje towarzystwo, zjem u siebie w pokoju!
– i zrobił ruch, jakby chciał wstawać.
Remus szybko położył mu
rękę na ramieniu.
- Ależ skąd! Po prostu... czy to jest jadalne?
Snape spojrzał w swój talerz.
- Oczywiście. Skoro to jadam i jeszcze
żyję, to chyba jest, nieprawdaż? Trochę logiki, Lupin.
Miny słuchaczy
zdradzały, że ta logika niekoniecznie do nich dociera. Ktoś taki jak Severus
Snape, równie dobrze mógł żywić się tłuczonym szkłem i popijać kwasem
siarkowym bez szkody dla zdrowia. Wciąż pod czujną obserwacją, Snape
zamieszał swoje śniadanie. Pierwsza łyżka uniosła się do góry (Bill, który
podświadomie oczekiwał reakcji chemicznych, syczenia i dymienia, mile się
rozczarował), po czym zniknęła w ustach Mistrza Eliksirów.
- Mógłbym
spróbować? – zapytał Remus nieśmiało, a jednocześnie z ciekawością,
nie dostrzegając tajemniczych znaków, jakie dawała mu Tonks. Snape wzruszył
ramionami i nałożył mu łyżkę swojej owsianki na talerz. Lupin skosztował
ostrożnie. Syriusz gapił się na niego, z miną człowieka, który ogląda czyjeś
samobójstwo.
- I co!? – wyrwało mu się.
Lupin mlasnął z
namysłem.
- Jadalne. Słodkie i trochę pikantne... – w tym momencie
przerwał i poczerwieniał gwałtownie, dotknięty wtórną reakcją organizmu.
Zerwał się od stołu, rzucił do zlewozmywaka i zaczął zachłannie pić wodę
prosto z kranu. Mistrz Eliksirów nadal konsumował swoje śniadanie z obojętną
miną. Bill upuścił widelec, jego młodsze rodzeństwo zamarło z wrażenia,
natomiast Harry wymamrotał, przysłaniając usta dłonią:
- Mówiłem, że to
nie jest człowiek.
„Buahahahhahahahhah...” roześmiał się
Severus demonicznie, oczywiście w duchu.
* Skład angielskich
parówek jest tajemnicą państwową, lecz na pewno nie ma on nic wspólnego z
żadnym zwierzęciem.
* Salonowiec – wbrew nobliwej nazwie, jest to
barbarzyńska gra, polegająca na tym, że jeden z graczy zasłania oczy i
usiłuje zgadnąć, kto aktualnie trzepnął go w wypięty tyłek. Zasady gry w
salonowca według Snape’a byłyby zapewne bardzo... jednostronne. I
bardzo brutalne.
*
Podczas przymusowego urlopu na Grimmauld
Place, Severus zauważył, że mało kto wchodzi głównym wejściem, zapewne z
powodu powitań, gotowanych wszystkim przez panią Black. Albus Dumbledore
również korzystał z drzwi kuchennych, więc kiedy wreszcie zjawił się w
kwaterze głównej Zakonu, trafił na sielski obrazek Molly Weasley czytającej
„Proroka”, a jednocześnie nadzorującej zaklęcie dziewiarskie,
tworzące kolejne włóczkowe arcydzieło. Było cicho i spokojnie. Na ścianie
tykał zegar, kuchnię wypełniała nieokreślona atmosfera pogody, która zawsze
otaczała Molly Weasley jak rodzaj magicznego pola. Nieopodal Severus
pożywiał się kanapką z szynką (i majonezem).
- Dobrze wyglądasz,
Severusie – zagaił Dumbledore po przywitaniu. – Domowa atmosfera
wyraźnie ci służy.
Snape spojrzał na niego, jakby dyrektor nagle
przemienił się w stepującego gumochłona. Domowa atmosfera, wypełniona
setkami Weasleyów, śpiewający pod prysznicem Black, oraz jego gadatliwy
przodek, składający się wyłącznie z głowy – zaiste, to by każdemu
dobrze zrobiło.
- Mam wrażenie, że nieźle sobie radzicie? –
ciągnął Dumbledore, gładząc brodę z zadowoleniem.
- Świetnie –
mruknął Severus i dyplomatycznie zapchał się resztą kanapki.
Wszystko
szło cudownie, poza mało ważnymi drobiazgami: nie mógł palić, więc zaczął
obgryzać paznokcie – po raz pierwszy od lat szkolnych; nocami miewał
koszmary, w których atakowały go wiewiórki, a w dzień był ciągle głodny,
najprawdopodobniej na tle nerwowym. Poza tym nudził się śmiertelnie.
Poprawka: musiał wynajdywać sobie zajęcia. Od niepamiętnych czasów Severus
przyzwyczajony był do tego, że praca sama go znajduje. Lekcje, nadzorowanie
szlabanów, warzenie eliksirów, sprawdzanie wypracowań... w ostateczności
stosy zaległych lektur. Tak więc Hogwarcki Mistrz Eliksirów, wyrwany ze
swego naturalnego środowiska, czuł się co najmniej nieswojo, nagle zalany
morzem wolnego czasu, z którym nie bardzo wiedział co robić. Mugolski
psycholog rozpoznałby u niego typowe objawy pracoholizmu. Szczęśliwym
zrządzeniem losu Snape jednak nie znał żadnego psychoterapeuty (na szczęście
również dla psychologa) i nie miał pojęcia, że mu coś dolega.
- A co
porabia Syriusz?
Snape przełknął.
- Maluje obrazy – odrzekł
sucho.
Na twarzy Dumbledore’a odmalowało się łagodne zdumienie.
- Nie miałem pojęcia, że Syriusz ma jakiś talent w tym kierunku. A
nawiasem, w jakim stylu tworzy?
Molly, przysłuchująca się rozmowie,
mruknęła coś niewyraźnie, robiąc minę pełną potępienia.
- Można to
określić jako abstrakcje – odpowiedział Snape po krótkim namyśle.
– Zresztą niech pan sam zobaczy.
Skinął różdżką w stronę drzwi,
prowadzących do hallu.
- Finite incantatem.
I wtedy buchnęła stamtąd
lawina dźwięków, jakby ktoś raptownie włączył radio. Słychać było gwar wielu
głosów, krzyki i wybijający się ponad nie wrzask rozwścieczonej kobiety.
Zaintrygowany Dumbledore wyjrzał do hallu i jego oczom ukazała się nader
interesująca scenka rodzajowa. Syriusz Black tkwił na szczycie drabiny
malarskiej, w pozie himalaisty zdobywającego Mount Everest. Dokoła
zgromadziła się cała młodzież, z ciekawością i podnieceniem obserwująca
poczynania Syriusza. Remus Lupin przytrzymywał drabinę. Natomiast Black
właśnie zasmarowywał czarną farbą jeden z rodzinnych konterfektów. Szereg
czarnych prostokątów, ciągnących się od przedsionka, świadczył, że zajmuje
się tym już od pewnego czasu.
Zrozpaczony skrzat domowy podskakiwał u
podnóża drabiny, od czasu do czasu walił głową w dolne szczeble, wprawiając
konstrukcję w dygot i jęczał przeraźliwie, szarpiąc się za uszy.
- Moja
biedna pani! Moja biedna pani!!
Na zamalowywanym aktualnie
obrazie szalała Eleonora Beatrice Black (1942-1985), natomiast reszta
oszołomionych protoplastów tłoczyła się w ramach na zasadzie puszkowanych
sardynek.
- Przeklinam cię! Przeklinam! Żmija wyhodowana na
łonie! Precz z mego domu, hołoto! Mugolski podnóżek! Wyrzekam
się ciebie! Nie jesteś moim synem, nie jesteś Blackiem, ty
parszywy..!
- Nic nowego, mamuśka! – odkrzyknął Syriusz
urągliwie, machając pędzlem i pokrywając najbliższe otoczenie deseniem
czarnych kropek. – Wyrzekasz się mnie co najmniej trzy razy dziennie.
Zmień płytę.
W jego głosie brzmiała wściekłość pokryta cienką politurą
nonszalancji. Twarz miał bladą i ściągniętą. Dumbledore pomyślał, że Syriusz
jest jednak podobny do matki, co uwidaczniało się zwłaszcza teraz, gdy stał
twarzą w twarz z jej wizerunkiem. Mieli takie same czarne włosy, podobny
kształt brwi, czarne oczy w kształcie migdałów, oraz identycznie wybuchowe
temperamenty.
- Jakoś zdołała się wydostać z obrazu w przedsionku
– mruknął Snape za plecami Dumbledore’a. – I to
przedstawienie trwa już dobre dwie godziny. Najpierw ganiali ją po całym
domu, a teraz ten desperat usiłuje ją zlikwidować w ten żał... tą metodą.
- Sama się wydostała? – rzekł Dumbledore półgłosem.
Snape
wzruszył ramionami.
- Pełno dzieciaków się tu kręci. Kto wie, co
nabroili.
- O ile pamiętam, założyłem tam całkiem przyzwoitą blokadę.
Severusie, łżesz tak marnie, że czuję się urażony. Mógłbyś się dla mnie
bardziej postarać – powiedział cicho stary czarodziej, porozumiewawczo
mrużąc oko.
Tymczasem Syriusz zamalował płótno do końca, natomiast jego
matka natychmiast przeprowadziła się na obraz sąsiedni, wypełniając go w
znacznym procencie zwałami czarnego welwetu i swoim wybujałym ego. Ściśnięte
jeszcze bardziej towarzystwo z innych portretów (dalsi przodkowie bronili
zażarcie swoich terytoriów) podniosło znowu chóralny wrzask protestu.
-
Jak wam się nie podoba, to ją zepchnijcie z powrotem na miejsce. Inaczej
zasmaruję wam wszystkie okienka na świat, jak leci. Będziecie siedzieć po
ciemku z tą jędzą. Serio! – zagroził Syriusz.
To wreszcie
zmusiło olejną część rodziny Blacków do energiczniejszego działania.
(„Boże miłosierny! On to zrobi! Panowie, trzeba działać!
Eleonoro, przykro mi ale... Zbzikowany bachor, gdyby był moim synem to...
Razem, na trzy! Raz, dwa... yyyyp!!”) Pani Black została
zepchnięta zjednoczonymi siłami sąsiadów poza obszar widzialny i tylko jej
obelżywe krzyki nadal było słychać przez warstwę świeżej farby. Dumbledore
dałby głowę, że tuż nim zniknęła za krawędzią ramy, jakaś krewna przyłożyła
jej w koafiurę pieczonym kurczakiem, zgarniętym pośpiesznie z pobliskiej
martwej natury. Szybko wyjął różdżkę i odnowił zaklęcie blokujące.
- No,
przynajmniej nie będę musiał jej oglądać – rzekł Syriusz z ogromną
satysfakcją. – Ciekawe, dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do
głowy. Witam szanownego pana dyrektora! – ukłonił się nisko na
drabinie, zachwiał się i omal nie zleciał.
Skrzat przestał wyć, za to
kucnął przed szeregiem czarnych prostokątów w posrebrzanych ramach i
wpatrywał się w nie z taką rozpaczą, jakby był to rząd nagrobków.
-
Szkoda tylko, że Silencio na nią nie działa – powiedział Syriusz.
- Możemy spróbować wygłuszyć ją styropianem – rzekł zachęcająco
Harry.
- Niezły pomysł! – ucieszył się jego ojciec chrzestny.
– To jakiś eliksir? Severusie, potrafiłbyś go zrobić w warunkach
domowych?
Snape rozciągnął wargi w sztucznym uśmiechu.
- Ja wszystko
umiem zrobić – stwierdził bez krztyny skromności.
Harry wpierw
spojrzał na niego ze zdumieniem i rozbawieniem, ale potem zagryzł wargi i
wbił wzrok w podłogę.
- Ekstra! To i owo z wyposażenia zostało
jeszcze po ojcu. W ostateczności możemy kupić „Małego
Warzyciela” – Syriusz tryskał optymizmem.
Severus sklęsł z
lekka jak nakłuty balon, po czym, wciąż z uśmiechem przylepionym do ust,
zwrócił się do Dumbledore’a:
- Cudownie się z Syriuszem rozumiemy.
Naprawdę. Bardzo... ehm... przyjemnie spędzam tu czas, jak pan widzi.
c.d.n.
Dziękuję
"zbzikowanej" za liczne rymowanki oraz inspiracje kajmankowe.
Nie rozumiem czemu tego jeszcze nikt nie
skomentował =)
Właściwie mój komentarz wiele nie wniesie, ale chciałam,
żebyś wiedziała, że nie jest wcale gorzej, trzymasz klasę^^ i w ogóle
świetnie =) nie wiem, czy to normalne, ale każdy nowy part wydaje mi się
śmieszniejszy od poprzednich =) gratuluję talentu i poczucia humoru =) no i
czekam na dalszy ciąg...
QUOTE |
Nie rozumiem czemu tego jeszcze nikt nie
skomentował =) |
Co tu komentować znowu było świetne. I
rzeczywiście każdy następny post jest śmieszniejszy. Podobały mi się
kajmakowe rymowanki, Snape- malarz, no a owsianka Severusa-
bomba!
Liczę, że następny part dasz szybciutko.
*
Severus Snape z ponurym (czyli w
zasadzie normalnym) wyrazem twarzy wpatrywał się w płomienie. Od czasu do
czasu opuszczał wzrok na książkę, którą trzymał na kolanach, odczytywał
jedno zdanie, a następnie wyrywał kartkę, składał z niej gołębia i puszczał
w powietrze. Większość lądowała w ogniu.
- „Cassandra załkała,
kładąc białą dłoń na dziewiczej piersi” – odczytał z
obrzydzeniem. – Na Merlina...
Następny papierowy ptak obleciał
pokój i skończył żywot na stosie całopalnym w kominku Blacków.
- Nudzę
się – poskarżył się Severus melancholijnie, patrząc na pająka w rogu
pod sufitem. Pająk nie miał nic do powiedzenia, a do tego na wszelki wypadek
schował się do dziury w obiciu.
Snape jęknął boleśnie, z niedowierzaniem
patrząc w książkę. W prywatnym zaciszu swej sypialni mógł sobie pozwolić na
jęki.
- „Ukochana, nigdy cię nie opuszczę, póki słonce nie
zagaśnie, a księżyc nie stoczy się z nieba – rzekł z mocą
Rodrygo.”
- Czyli mniej więcej do trzeciej nad ranem –
skomentował, zatrzaskując owo porażające dzieło literackie.
Któraś z
panien Black musiała być obdarzona naprawdę zdumiewającym gustem, a do tego
wielką namiętnością do romansów. Dwie półki w bibliotece ciasno zapchane
były tomami w czerwonych, szafirowych i szmaragdowo zielonych okładkach ze
złoceniami. Tytuły mówiły same za siebie: „W piekle miłości”;
„Saga o ludziach Lawy”; „Okowy namiętności”;
„Na bezdrożach uczucia”... a także zachwalana przez Blacka
„Klątwa Morderczego Lotosu”. Cała reszta literatury (spasione
tomy w czarnej skórze), opatrzona smakowitymi tytułami w rodzaju
„Klątwy, groby i nekromancja” lub „Podręczny leksykon
trucizn” (autorstwa Perdity Aqua Toffany) straszyła pustymi
stronicami. „Musisz zrozumieć, drogi Severusie, musiałem to jakoś
zabezpieczyć, skoro spędzają tu ferie dzieci” – tłumaczył Black
ze zbolałą miną i obrzydliwym samozadowoleniem w orientalnych ślepiach.
Snape nie mógł mu nie przyznać racji. Dopuszczenie bliźniaków do tak
niebezpiecznej wiedzy spowodowałoby zapewne, że aż do drugiego stycznia
musiałby jeść konserwy i pić chyba tylko wyłącznie wodę z kranu. Ale to z
kolei znaczyło, że jego jedyną strawą duchową pozostawały owe nieszczęsne
arcydzieła, gdzie bohaterowie nosili imiona typu: Sebastian, Rodrygo,
Ewelizarda albo Beatrycze, oraz bardzo pouczające broszury o tematyce
„Czego panienka wiedzieć nie powinna” (Severus i tak doskonale
wiedział, czego nie powinny wiedzieć panienki) lub „Przystoyne
prowadzenye skszata w domye przyswoitem” (mieszkańca szafki z bojlerem
najchętniej „przystoynie” umieściłby na deseczce w hallu).
„Prorok”, którego codziennie przynosiły Snape’owi sowy, z
zakamieniałym uporem ignorował sprawy faktycznie ważne, a zajmował się
bzdurami. Natomiast „Zaawansowany Warzyciel” był miesięcznikiem
i nowy numer miał wyjść dopiero na początku przyszłego roku.
Severus ze
wstrętem jeszcze raz spojrzał na okładkę romansu, gdzie dwa złote gołąbki
całowały się w złotym wianuszku, po czym z rozmachem cisnął nim o ścianę w
ataku frustracji. Drewniany panel, obciągnięty spłowiałym obiciem w herbowe
lelije, zadudnił głucho. Masywny obraz, na którym dwa zziajane ogary akurat
zrobiły sobie przerwę w pogoni za zającem (zając tuż obok czyścił sobie
uszy), przechylił się powoli i dostojnie do przodu, przy akompaniamencie
jęku wysuwającego się z drewna haka, po czym runął, zrywając po drodze
baldachim z łóżka.
- Potęga literatury – mruknął Severus, patrząc
na tę ruinę. Wstał, by doprowadzić łóżko do porządku i podczas tej nużącej
czynności zauważył coś, na widok czego serce zabiło mu mocniej. Na podłodze
leżały DWIE książki. Jedna była oczywiście tym ohydnym, czerwonookładkowym
romansidłem, natomiast druga była ciemna, dość cienka i bardzo zakurzona,
ale nie na tyle, by nie dawało się dostrzec na niej wizerunku czaszki.
Severus natychmiast rzucił się na tomik jak sęp. Książczyna musiała być
ukryta gdzieś w fałdach baldachimu, a co pewniejsze – za obrazem.
Cokolwiek jednak zawierała, z pewnością nie były to bombastyczne wyznania
jakiegoś hrabiego de Fingerinarse. Snape z czułością przetarł rękawem
czaszkę na okładce. Otworzył tomik... i zdębiał.
Zamknął książkę.
Otworzył znowu, patrząc z niedowierzaniem.
Jeszcze raz obejrzał
okładkę, po czym znów zerknął do wnętrza, zastanawiając się, czy cała ta
sytuacja nie jest przypadkiem podłą mistyfikacją, mającą na celu ponowne
nadszarpnięcie jego skołatanych nerwów i jakiego tym razem zaklęcia użył
przeklęty kundel. Oszołomione spojrzenie Mistrza Eliksirów bezwiednie
zatrzymało się na jakimś wersie i zanim zdążył się powstrzymać, przeczytał
go.
To było bardzo nieostrożne z jego strony. Przeczytał wers po raz
drugi.
- Hmmm...
- O...
- Coś takiego... Nigdy bym nie uwierzył.
Snape oderwał się od lektury i nadal nieco poruszony, skierował się w
stronę kominka. Zapukał w ramę nadal odwróconego twarzą do ściany portretu.
- Nie ma mnie w domu – rozległ się nadąsany głos Horacego
Secundusa Blacka. Severus odwrócił go. Senior rodu Blacków prezentował sobą
tyle urażonej godności, że starczyłoby jej na całą scenę rodzajową i jeszcze
by zostało trochę na szkic buldoga.
- Czy od dawna pan tu wisi? –
spytał Snape.
- Nie rozmawiam z panem – odparł ostro Horacy Black,
prężąc olejne mięśnie i poprawiając monokl. – Dżentelmeni tak nie
postępują.
- Z daty wnoszę, że długo – ciągnął Severus, nie
zrażony. – Kto zajmował ten pokój jako ostatni?
Obraz milczał.
- Och tak, rozumiem... – mruknął Severus. – Syriusz był
zapewne nieznośnym chłopaczyskiem i nie lubi pan o nim gawędzić.
- Na
szczęście niewiele miałem z nim wspólnego! – wybuchnął posiadacz
monokla i korkowego kasku. – Musiał przejąć te potworne maniery po
kimś z rodziny Eleonory! Regulus jednak... – zamilkł nagle,
zorientowawszy się, że mówi za dużo. Zmierzył Snape’a ostentacyjnie
pogardliwym spojrzeniem i zadarł podbródek.
- A więc ten pokój należał
do świętej pamięci Regulusa... – mruknął Snape w zamyśleniu,
bezwiednie pukając się w brodę krawędzią książki. Teoria była wielce
prawdopodobna. Łoże z baldachimem należało do wąskich mebli kawalerskich, a
wystrój wnętrza sugerował, że zajmował je raczej mężczyzna. Książka więc
prawdopodobnie również należała do niego... chociaż tu pewność Severusa
zaczynała się chwiać w posadach. Pamiętał Regulusa Blacka mgliście ze
szkoły. Chłopak był młodszy o dwa lata, dość spokojny i zamknięty w sobie, a
że Severus miał tę ostatnią cechę rozwiniętą daleko bardziej, więc nawet w
pokoju wspólnym omijali się starannie. Regulus miał niewielu znajomych i ani
jednego bliskiego przyjaciela – tylko tyle Snape był w stanie
stwierdzić.
Usiadł w fotelu z zamiarem powrotu do lektury. Tknięty pewną
myślą, ponownie podniósł wzrok na Horacego Blacka.
- Szanowny panie,
uprzedzam, że jestem wyjątkowo wyczulony na punkcie swej prywatności. Mam
nadzieję więc, że absolutnie nic z tego, co dzieje się w tym pokoju, owego
pokoju nie opuści – rzekł lodowatym tonem. – Czy mogę na to
liczyć?
- No cóż, powiedzmy, że ma pan moje parole d'honneur*
– odparł Black z przekąsem.
- W takim razie przyjmuję. Jeżeli zaś
przekonam się, że postępuje pan au préjudice de sa parole*, to nie tylko
pana odwrócę, ale zapewniam, że nie zawaham się użyć... styropianu!
– oświadczył Snape stanowczo.
Pan Black zagryzł wargę ze złości,
lecz zmilczał. Severus natomiast począł przewracać stronice tajemniczego
znaleziska. Niebawem wyjął z kieszeni ołówek i zaczął podkreślać niektóre
wersy.
* parole d'honneur (franc.) – słowo honoru; au
préjudice de sa parole – wbrew danemu słowu
Brawo, brawo...
To mi się podoba
Toroj. Parcik nie tylko przepełniony humorem, ale jest w nim również
mnóstwo tajemniczości. To wzmaga mój głod na następny kawałek. =)
A
Harlequiny (tak to się pisze ^^?) świetne. Gdyby nie Twoje wysmakowane
poczucie humoru i stylu (oraz genialne pomysły na fabułę oczywiście), to
pomyślałabym, że sie w takich rozczytujesz
Cierpisz na chorobę "nadmiernum
pomysłum" =) No ale widać to ci wychodzi na dobre. Do parta nie mam się
jak przyczepić (pójdę malteretować chyba te o siostrach, szwagrach rodziny
malfoyów XD).
Dobre, owiane tajemnica i zastanawiajace
pisz dalej chce wiedziec o co chodzi
No! A ja wreszcie moglam przeczytać,
bo wkoncu udało mi się dorwać V tom, wiec od razu wzielam się za Hapy Niu
Jer...
I z przykrością musze stwierdzić, że jestem zmuszona napisać post
jakiego nie lubię: po prosty the best, jak najszybciej chce dalej ^^
niestety ale czekam na to o
wiele bardziej niż na "orginalnego" Potera.
Uff dopiero teraz przeczytałam... te dwa
party XD... NO jak zwykle spoko XD Tylko mnie ciekawość zżera co to za
książka [może i było tam opisane ale nie dotarło to do moich oczu które są
na urlopie...ee wychowawczym XD]
Ava - o jakich siostrach matkach i
reszcie??
Toroj rusz..... rączki i napisz nam coś
wreszcie !
*
Kiedy Hermiona weszła do przedsionka
w domu Syriusza, spodziewała się natychmiastowego alarmu w postaci
ochrypłego ze złości dyszkantu pani Black i nowej porcji wyzwisk, wśród
których „szlama” była najłagodniejszym. Tymczasem w przedsionku
panował miły spokój, a z dalszej części domu dobiegały śpiewy. Dziewczyna
pytająco spojrzała na Tonks, która eskortowała ją na Grimmauld Place.
Aurorka wyszczerzyła się w psotnym uśmiechu.
- Ano, bawią się
panowie.
- Mała pirania zwiała ze słoooja... – Hermiona z pewnym
zdziwieniem rozpoznała głos Remusa Lupina.
- ...na spacer poszła, myśląc
o stroooojach – podjął nieco fałszywie Syriusz i ciągnął dalej.
– Do Madam Malkin kieruje... co ona kieruje, Remmy?
- Płetwy
kieruje, Siri – odrzekł Remus.
- Aha. No to od nowa. Mała
piraaania zwiała ze słoja, na spacer poszła, myśląc o strojach... Do Madam
Malkin kieruje płetwy, by kupić modne szaty i swetry!
Teraz już cały
chór śpiewał pieśń o piranii:
- Nie żałuj sweterka piranii, nie
żaaałuuuj... Tylko pocałuj rybeńkę, czule pocaaaaałuuuuj...
Hermiona
zatkała sobie usta obiema rękami, by nie ryknąć śmiechem. Dusiła się przez
chwilę, a potem szepnęła do Tonks:
- Wszystkim im odbiło?
-
Większości. Zobaczysz, cały kredens jest zawieszony różnymi świstkami z
twórczością tego rodzaju.
- A Snape nadal jest?
- Aha. Twardziel,
zawziął się.
- Harry mi napisał o tym zakładzie. Jakoś wydaje mi się
dziwne, że dwaj dorośli ludzie robią coś tak dziecinnego – mruknęła
Hermiona.
- Jeśli chodzi o Syriusza i Snape’a, to trzeba brać na
nich dużą poprawkę – odszepnęła Tonks.
Tymczasem repertuar w hallu
zmienił się.
- Kajmanek uroczy zielone ma oczy, zielone ma łapki, a na
nich ma klapki. Klapki w kolorku żółtym jak dynia, w ciapki całkiem różowe,
a do tego kapelusz ze słomki włożył kajmanek na głowę. Założył kubraczek w
bahamski szlaczek i zrobił sobie fotkę, w nadziei, że poderwie jakąś słodką
idiotkę.
Przyczajone w przedsionku dziewczyny wymieniły znaczące
spojrzenia, śmiejąc się bezgłośnie w półmroku. Wyglądało na to, że ów
recital o dziwnych zwierzątkach może potrwać długo, więc postanowiły jednak
wejść dalej.
- Kajmanek na Kajmaaanaaaach seksowny jest szaaleeenieee. W
czapkach, ciapkach i klapkach straszne ma powodzeeeee...
Hermiona!!! Cześć!! – wrzasnął Ron, który siedział
na kolumience schodów, rozplątując wielki kłąb różnokolorowych wstążek.
Zgromadziło się tu prawie całe młodsze pokolenie Weasleyów, Syriusz, Remus,
pan Weasley oraz Kingsley Shacklebolt, który zapewne przybył na Grimmauld
Place w sprawach Zakonu i został, by pomóc w przystrajaniu domu na powitanie
nadchodzącego Nowego Roku.
- Urwałam się rodzicom z nart. Miałam dość
śniegu, dość wycierania tyłkiem połowy tras w Norwegii, a przede wszystkim
absolutnie dość instruktora, który twierdził, że jazda na nartach jest łatwa
– opowiadała ze śmiechem Hermiona, ściskając wszystkich po kolei na
powitanie. Spod klapy jej plecaka wyjrzał nieco zmiętoszony Krzywołap,
ziewnął, po czym wylazł na zewnątrz w całej swej dziesięciofuntowej, ryżej i
kudłatej postaci. Przeciągnął się i zaraz rzucił w pogoń za jednym z
balonów, których całe hałdy poniewierały się po całym hallu.
- Super!
– Hermiona rozejrzała się dokoła. Bożonarodzeniowe dekoracje zostały
zdjęte, za to wszędzie było pełno złotych gwiazdek, kolorowych kokardek i
serpentyn, a także pluszowych zwierzątek w dość jaskrawych i momentami
niezbyt do siebie dopasowanych kolorach. Trollowa noga, służąca jako stojak
na parasole, miała paznokcie pomalowane brokatowym lakierem, a w niej tkwił
pęk rac na długich kijach (z wywieszką „Nie dotykać pod karą
petryfikacji, Molly”). Natomiast na wyeksponowanym miejscu –
rozpięty między wężoidalnym żyrandolem a ponurą mordą wypchanej mantykory na
ścianie – wisiał gigantycznych rozmiarów tranparent, głoszący
różnobarwnymi literami: HAPY NIU JER !!
- Zgredek mi przysłał
– wyjaśnił Harry, uśmiechając się z zażenowaniem.
Hermiona –
prezeska i jednocześnie jedyna czynna członkini organizacji W.E.S.Z. –
wpierw rozpłynęła się z rozczulenia, a potem natychmiast dodała surowo:
-
No widzisz, biedny Zgredek jest półanalfabetą, bo skrzatom odmawia się
dostępu do edukacji!
Ron i Harry wymienili znaczące spojrzenia i
jednocześnie wywrócili oczami. Tymczasem bliźniacy zaofiarowali się, że
aportują plecak Hermiony do jej dawnego pokoju, który zajmowała w lecie, a
reszta towarzystwa postanowiła zrobić sobie przerwę na herbatę w kuchni.
Hermiona jeszcze raz zerknęła na kuriozalny transparent i dopiero wtedy
dostrzegła u szczytu schodów ciemną postać, niedbale opartą o rzeźbioną
kolumienkę. Snape patrzył w dół, prosto na nią, jak zwykle nieżyczliwie.
Nagle zmrożona nieprzyjemnym uczuciem, nie mogła oderwać wzroku od
człowieka, który był tak bardzo nie na miejscu w tym bałaganiarskim i
ostentacyjnie kiczowatym wnętrzu, że wydawał się wręcz nierealny. Dopiero po
chwili otrząsnęła się na tyle, by zawołać (zbyt głośno i zbyt sztucznym
tonem) „Dzień dobry, panie profesorze!” Snape nie
odpowiedział, tylko skinął jej zdawkowo głową. Dopiero przy zatłoczonym
stole, w cieple, nad kubkiem gorącej herbaty Hermiona zdała sobie sprawę,
czemu widok Snape’a wydał jej się tak zaskakujący i dziwny. Po prostu
Mistrz Eliksirów nie miał na sobie swojej powiewającej peleryny lecz
zwyczajne (mugolskie!) dżinsy i koszulę. Zawsze tonął w swoich strojach,
przypominając przerośniętego nietoperza, owiniętego skrzydłami, natomiast
cywilna odzież tak bardzo zmieniała mu sylwetkę, że wydał się dziewczynie
innym człowiekiem... od szyi w dół, bo w górę nic nie uległo zmianie.
Hermiona oglądała kolekcję wierszyków, zgromadzoną na drzwiczkach
kredensu. Na najbardziej wyeksponowanym karteluszku wypisano najświeższe
dzieło zbiorowe.
„Założył Severek czarny sweterek, przylizał oliwą
włoski.
Spakował próbówki, proszki, parówki oraz futrzane
bamboszki.
Potem usiadł na swej walizce, by zamknąć ją należycie,
na
urlop jedzie Mistrz Eliksirów – on też prywatne ma życie.
Marzą mu
się Seszele lub Amazońska głusza,
niestety, nie tym razem - wczasy ma u
Syriusza.
Gospodarz starań dokłada, by mu czas wolny umilić,
Dostarcza mu rozrywek i nieba by mu przychylił.
A Snape
niezadowolony, starania Blacka olewa,
bo biedak nie ma co palić i z
braku lektury – ziewa.”
- No proszę... – mruknęła
Hermiona. – Zdolni jesteście. A co on na to?
- Tymczasem nic
specjalnego – odpowiedział Syriusz wesoło, mieszając herbatę. –
Snuje się po domu, biedaczek, silnie znudzony.
- Och, tymczasowo. Potem
wróci do Hogwartu i da nam popalić za te wierszyki. Po co go drażnicie?
Przecież to obraźliwe. Wiecie jaki on jest wyczulony.
George pochylił się
ku Hermionie i rzekł konfidencjonalnie:
- Ale jest z tego kupa zabawy.
Poza tym, rozumiesz, wciąż mamy nadzieję, że staremu nietoperzowi puszczą
nerwy i nawrzuca Syriuszowi. W ten sposób przegra. Zwyczajna akcja
sabotażowa, jak to na wojnie.
- Wy się bawicie, a potem najbardziej
oberwie Harry, jakbyś o tym nie wiedział – odparła z lekkim
potępieniem. Popatrzyła znowu na mebel wytapetowany „poezją”, a
wtedy jej wzrok przypadkowo zaczepił o małą karteczkę, przyczepioną skromnie
z boku. Pismo było bardzo znajome. Nie dalej jak dwa tygodnie temu widziała
identyczne drobne litery na marginesie eseju z Eliksirów.
„Żaden z
obecnych tu panów
nie pamięta o zjawisku szlabanów.
Podobnie łowców
się nie docenia –
ku rozpaczy i szkodzie
jelenia.”
„Aha...” – pomyślała dziewczyna.
– „Snape już sobie ostrzy zęby. Dlaczego ja zawsze muszę mieć
rację?”
Lecz nie powiedziała tego na głos. Atmosfera przy stole
była tak radosna, jakby nad nikim nie wisiała groźba wojny i śmierci, a po
domu nie włóczyły się obłąkane skrzaty ani złowrodzy truciciele. Nawet
Syriusz, który latem tonął w depresji, teraz wydawał się całkiem innym
człowiekiem – w jaskrawym t-shircie w tropikalne ryby i z długimi
włosami egzotycznie posplatanymi w cienkie warkoczyki.
*
Podobnie jak
hall, również salon prezentował się znacznie korzystniej. Co prawda ściany
nadal pokrywały wypłowiałe i odłażące tapety, ale za to ostatecznie
poznikały wszystkie odrażające przedmioty z oszklonych etażerek. Zasłony, z
których w sierpniu pozbywali się bahanek, zostały wymienione na nowe –
czerwone w złote chryzantemy. Gobelin z drzewem genealogicznym
„szlachetnego i starożytnego rodu Blacków” przykrywała wielka
wełniana makatka z zezowatym żółtym lwem na łące pełnej stokrotek. Wyglądało
na to, że Syriusz urządza dom w całkiem nowym stylu, a chociaż był to styl
psychodeliczny, i tak wszystko wyglądało lepiej niż przedtem.
Ron i
Harry rozgrywali partię szachów, przy czym George i Fred żywiołowo
kibicowali bratu (ku jego niezadowoleniu), a Syriusz i Ginny -
Harry’emu (żeby było sprawiedliwie). Pan Weasley z Remusem zatopił się
w pasjonującej dyskusji na temat mugolskich systemów grzewczych. Lupin przez
jakiś czas wynajmował pokój w mugolskiej części Londynu i nie miał wysokiego
mniemania o kaloryferach.
Tonks pokazała Hermionie, jak działa
żaba-zabawka, wypuszczająca pyszczkiem utrwalone bańki mydlane, a teraz obie
bawiły się, modyfikowanymi zaklęciami zmuszając żabę do produkowania
różnobarwnych fantastycznych kształtów. Wkrótce niemal cały sufit był nimi
pokryty.
Natomiast Snape zajął w salonie strategiczną pozycję na fotelu
– twarzą do drzwi, tyłem do lwa z zezem, stolik z różdżką i filiżanką
kawy w zasięgu ręki – i oddawał się lekturze. Zastali go w tym miejscu
i nie ruszył się z niego od godziny, milcząc, szeleszcząc kartkami oraz
ignorując (z wzajemnością) otoczenie. Hermiona obserwowała go ukradkiem.
Snape czytał jakąś książkę z trupią główką na okładce, bawiąc się
jednocześnie ołówkiem. Od czasu do czasu podkreślał nim coś w tekście lub
notował na marginesie, ale najczęściej gryzł końcówkę – chyba nie
zdając sobie z tego sprawy.
Tymczasem szachowa bitwa zakończyła się
widowiskowo, gdy skoczek Rona zaszachował króla Harry’ego, a ten
salwował się sromotną ucieczką poza granice szachownicy. Harry z pewnym
trudem wydobył go z cukierniczki i otrzepał ze słodkich okruchów.
- Może
teraz ty byś zagrał? – odezwał się zachęcająco do swego ojca
chrzestnego. Syriuszowi błysnęło oko, a następnie zaprezentował reklamę
stomatologiczną.
- Czemu nie? Ale... czy nasz drogi Mistrz Eliksirów nie
czuje się samotny? Severusie, nie chciałbyś zagrać ze mną partyjki?
Snape
podniósł głowę znad książki. Hermiona miała przez chwilę niemiłe wrażenie,
że jego oczy są dwoma czarnymi wylotami luf rewolwerowych, celującymi w
Syriusza.
- Niestety, gram dość słabo – odrzekł Mistrz Eliksirów
łagodnym tonem, a dziewczyna znów doznała drobnego wstrząsu, gdyż
spodziewała się jadowitego syku, ociekającego ironią.
- Ja też. Naprawdę
gram fatalnie, nie będę dla ciebie zbyt trudnym przeciwnikiem – kusił
Syriusz.
- I to ma mnie zachęcić? Lubię wyzwania – odparł
Snape.
- No, może nie jestem aż tak beznadziejny. Nie daj się prosić,
Severusie.
Snape wzruszył lekko ramionami, wstając z fotela.
„Bardzo dobrze wygląda w dżinsach” – pomyślała
Hermiona i natychmiast skarciła się w duchu: - „Co ty bredzisz, Miona
?!”
Snape przez chwilę zdawał się zastanawiać, co zrobić z
książką, wreszcie zatknął ją za pasek. W Hermionie obudziła się nieprzeparta
ciekawość, co też takiego może kryć się w tej niepozornej książczynie, że
profesor strzeże jej tak zazdrośnie, nawet na sekundę nie chcąc wypuścić z
rąk. Złowiła równie zaciekawione spojrzenie Harry’ego i już wiedziała,
że nie spoczną, póki nie zajrzą do tajemniczego tomika.
Syriusz grał
czerwonymi figurami, a Snape białymi. Hermiona nie znała się na szachach
zbyt dobrze, lecz nawet ona widziała, że obaj przeciwnicy prezentują
jednakowy poziom – to znaczy okropny. Popełniali błędy, na widok
których Ron zakrywał sobie oczy, mylili reguły, albo w ogóle je zmieniali
„bo tak wygodniej”. A przy tym zwracali się do siebie z
nieskazitelną uprzejmością, mówiąc rzeczy w rodzaju:
- Pozwól, drogi
Syriuszu, że mój skoczek zbije twojego.
- Drogi Severusie, cała
przyjemność po mojej stronie. Czy mogę wypruć flaki twojemu pionkowi? O temu
tutaj. Chyba nie jest ci potrzebny?
- Ależ oczywiście, nie krępuj się.
Czy ktoś mógłby przynieść nam piwa?
- Jeśli sobie życzysz... Ja na razie
dziękuję. Weź sobie popielniczkę... och, przepraszam!
- Wieża na De
pięć, no ruszże się, leniwe stworzenie...
Hermiona nie wiedziała, czy
śmiać się, czy płakać. Syriusz i Snape ogródkami wsadzali sobie nawzajem
szpile lub podpuszczali na siebie pionki. W końcu sytuacja na szachownicy
nie przypominała już w ogóle gry, lecz bitwę pod Hastings, odgrywaną przez
amatorski teatr ze szkoły podstawowej. Czerwony i biały król ganiali się
dokoła ogłupiałej białej wieży, przy czym bardziej agresywny czerwony walił
białego po koronie szczątkami swego tronu. Grupa białych pionków przewróciła
czerwoną wieżę i pracowicie rozwałkowywała nią Syriuszowego gońca. Hetmani
na samym środku szachownicy rozgrywali między sobą prywatny mecz bokserski,
a czerwone pionki zawzięcie polowały na białego skoczka, bombardując go
landrynkami za pomocą katapulty, zaimprowizowanej z łyżeczki do kawy.
Widzowie, zgromadzeni za plecami Syriusza głośno dopingowali czerwonych.
Snape zagryzł wargi i popychając palcem figury, usiłował zaprowadzić jakiś
ład na polu bitwy. Dopiero wtedy Hermiona zwróciła uwagę na ręce Mistrza
Eliksirów. Jak zawsze szczupłe, blade, lekko zaplamione chemikaliami –
a tym razem dodatkowo pokaleczone. Snape miał paznokcie obgryzione do żywego
mięsa. Hermiona nagle poczuła się tak, jak by ktoś ją zepchnął ze schodów.
Wewnątrz wzdrygnęła się nerwowo. Niespodziewanie dla siebie samej odniosła
wrażenie, że cofa się i cofa (choć naprawdę nie ruszyła się z miejsca),
patrząc z oddali na całą scenę w salonie. Rozpromieniony Syriusz po jednej
stronie stolika, za jego plecami podnieceni chłopcy, komentujący sytuację na
szachownicy, poklepujący go po ramionach. Ginny i Tonks, skandujące;
„Czer-wo-ni! Czer-wo-ni! Gryf-fin-dor!
Gryf-fin-dor!” A po drugiej stronie Snape – chudy,
przygarbiony, brzydki (i znerwicowany) Snape – zupełnie sam.
„Przecież to niesprawiedliwe” – pomyślała. –
„To jest zwyczajnie niesprawiedliwe. Jasne, że on jest podły i
obrzydliwie nas traktuje, ale... przecież my go traktujemy tak samo.
Doprawdy, jakby był domowym skrzatem!”
Otworzyła usta...
-
Dalej, biali! Dalej, Slytherin! Ruszcie się! Sly-the-rin...
Sly-the-rin...
„Chyba zwariowałam” – pomyślała.
– „Bliźniaki mnie zjedzą.”
Udało jej się zaszokować
wszystkich tak, że zamilkli z otwartymi ustami, jak podduszone złote rybki.
Snape również spojrzał na nią tak, jakby zwątpił w jej zdrowe zmysły.
Hermiona poczuła, że oblewa się rumieńcem.
- Panno Granger, nie
potrzebuję dopingu – odezwał się chłodno.
- Ale on potrzebuje
– odparła Hermiona, wskazując białego króla, który przykucnął w cieniu
wieży, nakrył głowę rękami i usiłował zrobić się jak najmniejszy, podczas
gdy czerwony szturchał go mieczem. W następnej chwili biały król zerwał się,
uciekł z pola walki i zagrzebał znowu w cukierniczce.
- Już nie –
podsumował Snape kwaśno. Wstał i sztywno skłonił głowę przed Syriuszem.
– Gratuluję zwycięstwa. Teraz pozwól, że zajmę się czymś
poważniejszym.
I aportował się z salonu.
- Hermiona... –
odezwał się Ron dziwnym głosem.
- Ani słowa – mruknęła. –
Lepiej nic nie mówcie.
*
Dziękuję zbzikowanej i Portilii za seans
kajmankowo-severowy.
No nie! Jak zwykle
cudownie!!! Miona i Sev? O Losie Miłosierny czy tu sie kroi
jakiś romansik?! Mrau... to bedzie ciekawe...
Zawsze wiedziałam, że
piątek 13-go to baardzo szczęśliwy dzień ^^ i poprosze dalej, bo umrę z
ciekawości.
Na początek Miodzio - tak, jak zawsze. I te kajmanki, piranie... MUAHAHA. A i coś poważniejszego się znajdzie - Hermi i jej przemyślenia. Czyżby Sev rozpylił coś w atmosferze?
ROTFL
Ja nie wiem jak to jest, ale czytając twoje
opowiadanie, zawsze mi się poprawia humor ( prawie zapomniałam, że muszę
oddać kotka). Wierszyki i piosenki są świetne, poza tym wszystko inne też.
Czekam na nasępnego parta.
*
- Rozumiesz, Syriusz zszedł na obiad
w czerwonej koszuli, zaczarowanej tak, że latały po niej złote feniksy
opowiadał George. Oświadczył, że to będzie od dzisiaj strój organizacyjny
zak... no wiecie.
Dziewczyny parsknęły śmiechem.
- Cały Syriusz
powiedziała Ginny.
- Szkoda, że tego nie widziałam dodała Hermiona z
żalem.
- No... szkoda zgodził się Fred. Żebyś ty widziała minę
Snapea! Mało go szlag nie trafił...
- ...bo Syriusz... zaraz zaczął
mu wpychać... taki sam ciuch w prezencie! wtrącił Ron, rechocąc jak
obłąkany.
- No i...?
- No i Snape powiedział, że noszenie strojów
organizacyjnych to świetny pomysł. Aportował się od stołu, a za chwilę
wrócił w płaszczu Śmierciojada i w masce dodał Fred.
- I to już było o
wiele mniej zabawne odezwał się Harry bez entuzjazmu.
- Mama o mało nie
zemdlała...
- Ale mama jednak ma klasę ciągnęła Ginny z podziwem.
Powiedziała, że zak... że nie jest organizacją militarną, i że nikt nie
będzie siadał w mundurze do stołu, póki ona gotuje. Czyli jeśli chcą jeść,
to mają się przebrać.
- Aluzju poniali podsumował jeden z bliźniaków.
Swoją drogą, Kajman ma naprawdę cool pelerynę, z czarnej wężowej skóry.
Pomacałem, jak nie patrzył. Zacznę odkładać i kupię sobie coś podobnego. Ale
nie czarne i nie takie długie, długie już niemodne.
Powyższa rozmowa
toczyła się na rojnej londyńskiej ulicy. Po kataklizmie, jaki nawiedził
Syriuszową kuchnię, stało się jasne, że aby godnie celebrować nadejście
Nowego Roku, należało dokupić fajerwerków (a następnie otoczyć je ochronną
strefą antytonksową). Bill domagał się większej ilości szampana i piwa
kremowego. Zapowiadał też dostarczenie polskiego porteru o morderczej mocy
siedmiu volt, ku zgrozie swej matki i przy cichym przyzwoleniu ojca. Molly
w ostatniej chwili odkryła również, że w jakiś niepojęty sposób zapasy
szynki i majonezu zredukowały się do nędznych pozostałości. Było więc jasne,
że trzeba wybrać się na ulicę Pokątną. Bill i Remus zadeklarowali chęć
dokonania zakupów, a przy okazji dopilnowanie młodszego pokolenia.
W ten
sposób całe towarzystwo mogło cieszyć się spacerem. Pogoda była dokładnie
taka, jaka powinna być w dniu ferii zimowych: lekki mrozik i słońce, śnieg,
jak to w mieście, istniał w postaci symbolicznej na dachach i trawnikach,
ale przyjmowany był z zadowoleniem jako znak prawdziwej zimy. Remus otulił
się szczelniej swoją podszytą wiatrem peleryną i poprawił szalik. Jego oczy
czujnie, iście wilczo, przepatrywały tłum przechodniów, szukając oznak
czegoś podejrzanego. Jednym uchem łowił jednocześnie paplaninę idących obok
dzieci.
- Panie profesorze... usłyszał głos Hermiony Granger.
-
Tak..? zerknął na nią przelotnie, by nie wydać się niegrzecznym.
-
Chodził pan do szkoły z profesorem Snapem, prawda? Czy on zawsze był taki
dziki?
Remus bezwiednie parsknął krótkim śmieszkiem. Słowo dziki bardzo
dobrze określało Severusa.
- Słabo go znałem, był przecież w
Slytherinie, ale jeśli chodzi o jego stosunek do ludzi, to... powiedzmy, że
nigdy nie był szczególnie towarzyski.
- Dlaczego?
Remus spojrzał
prosto na Hemionę. Oboje zwolnili, puszczając towarzyszy przodem, pod
dyskretną ochroną Billa Weasleya.
- Tego nie wiem, ale... powiedział
cicho Lupin. - Mam wrażenie, że jego warunki domowe nie różniły się zbytnio
od tego, jak żyje Harry. Jednych to hartuje, a drugich łamie. Snape nie miał
szczęścia być bohaterem narodowym... o ile można nazwać takie coś
szczęściem.
- No tak... mruknęła Hermiona.
Nagle zatrzymała się jak
wryta. Lupin błyskawicznie rozejrzał się, mocniej zaciskając palce na
różdżce w kieszeni. Hermiona patrzyła na reklamę wystawioną w witrynie
apteki.
- Muszę tu wstąpić. Dogonię was za chwilę.
- Ale...
-
Profesorze, nikt mnie przecież nie zaatakuje w biały dzień na ulicy. Zresztą
to nie na mnie polują... Newman może i jest beznadziejnym nauczycielem OPCM,
ale ćwiczymy też poza lekcjami. W razie czego umiem się obronić.
-
Chciałbym w to uwierzyć odparł Remus. Dobrze, idź. Zaczekamy na ciebie w
Dziurawym Kotle.
*
Pukanie do drzwi oderwało Snapea od pisania.
Odczekał dłuższą chwilę, z nadzieją, że pukacz się zniechęci lub uzna, że
nie ma go w pokoju. Niestety, kołatanie powtórzyło się, tym razem wykonane z
energią, niosącą przejrzyste sygnały wiem-że-tam-jesteś-i-zaraz-wejdę.
Severus sapnął z irytacją. Ta Tonks jest po prostu bezczelna. (Severusowi
nie przychodził do głowy nikt inny, kto miałby tyle tupetu.) Czy ona nie
rozumie, że człowiek czasami chciałby być sam? No, może nie czasami, może
ciągle, ale to przecież nie zmienia faktu, że...
Severus otworzył drzwi,
spodziewając się malinowej ofensywy na wysokości oczu, jednak z zaskoczeniem
ujrzał tuż przed nosem chmurę brązowych loków, a niżej czekoladowe oczy o
wejrzeniu inteligentnym i stanowczym.
- Dzień dobry, panie
profesorze.
- Dzień dobry, panno Granger. Słucham.
- Mogę wejść?
W
ciągu trzech sekund mózg Mistrza Eliksirów przyjął i zanalizował dane: tusz
na rzęsach, szminka, figura uwolniona z workowatej szaty szkolnej po czym
wypluł informację zwrotną >kobieta<.
- NIE.
- W takim razie
załatwię to w progu zgodziła się Granger bez oporu, podając Severusowi
jakieś pudełeczko. To dla pana.
- Co to jest? zainteresował się
mimowolnie.
- Mugolskie lekarstwo dla palaczy. W plastrach. Przykleja się
je do skóry, a nikotyna przechodzi do krwiobiegu i...
- Zapewniam, że nie
musisz mi tłumaczyć zjawiska osmozy. A teraz żegnam przerwał jej Snape
brutalnie i zamknął drzwi. A raczej usiłował zamknąć, gdyż przeszkodził temu
czubek damskiego buta, wciśnięty między skrzydło a futrynę.
-
Grangerrrr...
- Proszę, niech pan to weźmie.
- Granger, odczep
się! Skąd ci przyszedł do głowy tak idiotyczny pomysł? Jak chcesz zostać
siostrą miłosierdzia, to ćwicz na kimś innym.
- Świetnie powiedziała z
przekąsem. Tylko ciekawe, co będzie, jak już pan zje ostatni
ołówek.
Snape prychnął pogardliwie, przybierając najbardziej odpychającą
ze swych min.
- Syriusz może się obyć bez whisky, ale panu jest ciężej
ciągnęła dziewczyna. Kiedy mój tata odzwyczajał się od palenia,
powiedział, że wolałby iść do piekła, bo tam przynajmniej by nie twierdzono,
że wszystko to dla naszego dobra.
- Kolaborujesz z obozem wroga?
zadrwił Mistrz Eliksirów. Liczysz na jakieś ulgi na lekcjach? Nie
przyjmuję łapówek.
- Na nic nie liczę! W końcu udało mu się ją
rozzłościć. Ciekawe, że nie odróżnia pan zwykłej życzliwości od próby
przekupstwa. Wyrównuję tylko szanse w tym głupim zakładzie. A tak nawiasem,
to nie jest prezent i jakby co, to liczę na zwrot galeona.
-
Miooonaaa!!! Lunch!! rozległ się na parterze głos
Ginny Weasley. Gdzie jesteś? Mama zrobiła galaretkę!
- Idę!
odkrzyknęła, po czym błyskawicznie przerzuciła pudełko nad głową Severusa,
do wnętrza pokoju. Nim zdążył zareagować, już zbiegała ze schodów.
Mimowolnie odczuł nadzieję, że potknie się na feralnym schodku, ale
przeskoczyła go zręcznie i znikła mu z widoku.
Bezczelność pomyślał
kwaśno, mając jednocześnie na myśli mugolski eliksir i schody. Wycofał się
do zacisza swej sypialni, niczym borsuk, chowający się w norze.
*
-
Dom urządzony, szampan kupiony, fajerwerki są... wyliczał Syriusz,
sięgając po galaretkę. Mamy ostatni dzień roku, możemy niebawem zacząć
świętować. Nawet ten cholerny skrzat gdzieś wsiąkł. Może mam szczęście i nie
wróci.
Hermiona już otwierała usta, by wygłosić krótkie umoralnienie na
temat traktowania skrzatów domowych, kiedy pani Weasley wrzasnęła
przeraźliwie:
- Nie jedz tego!! i złapała Syriusza za rękę.
Wszyscy podskoczyli nerwowo, a Black upuścił deser.
- Syrop do
galaretki zrobiłam na sherry. Nie wiem czym cię Dumbledore obłożył, ale wolę
się o tym nie dowiadywać przed czasem wyjaśniła z zakłopotaniem, wręczając
mu inną miseczkę. Tu masz porcję z syropem karmelowym.
- Dzięki,
Molly. Jestem naprawdę wzruszony twoją troską mruknął Syriusz, oglądając
swoje kolana, pokryte lepką słodyczą.
- Zaraz to załatwimy!
zakrzyknęła ochoczo Tonks, wymachując różdżką, nim Syriusz zdążył
zaprotestować. Chłoszczyść!
- Ekhm... odezwała się górka mydlanej
piany, odkładając na stół salaterkę i łyżkę. Chyba jednak zrezygnuję z
deseru. Ninny, serce moje, jakim cudem udało ci się zostać aurorką?
-
Egzaminator nie kazał mi sprzątać wyjaśniła Tonks z prostotą, otrzepując
kuzyna z mydlanych baniek. Reszta biesiadników, usiłująca dotąd zachować
resztki powagi, nie zdzierżyła. Hermiona omal się nie udusiła, Harryemu
spadły okulary, a rudowłose plemię zanosiło się iście weasleyowskim
rechotem, waląc się nawzajem po plecach z dzikiej radości. Lupin naciągnął
golf na twarz, wyjąc z uciechą przez wełnę. Syriusz zamienił się w psa i
otrzepał się zamaszyście z piany, kłapiąc uszami. Udając śmiertelną urazę,
zaczął obszczekiwać Tonks. Kichał przy tym co chwila, wzmagając jeszcze
bardziej głupawkę przy stole.
- Was po prostu nie można trzymać razem
oświadczyła Molly Weasley, usiłując wytrzeć czarnego kundla ścierką do
naczyń. Zachowujecie się skandalicznie, po prostu skandalicznie... Kocham
was wszystkich wyrwało się jej od serca.
Śmiechy ucichły. Jak
margerytki kierujące się do słońca - tak obróciły się ku niej rude głowy...
i nie tylko rude. Chwilo szczęścia, trwaj... nigdy nie trwa długo, gdyż
przestałaby być chwilą.
- Czy osoba nie objęta tą deklaracją może siąść
do lunchu? odezwał się cierpki głos od drzwi.
- Eeee... oczywiście
powiedziała Molly, lekko zmieszana. Ser, szynka i majonez, jak zwykle?
Ginny, podaj panu pieprz.
- Miło, że pani pamięta powiedział Snape
nieco cieplejszym tonem (około pięciu stopni powyżej zera). Dmuchnął na
tęczową kulę, która próbowała osiąść na jego talerzu. Zachowywał się tak,
jakby jedzenie lunchu w towarzystwie setek fruwających banieczek oraz psa,
który właśnie zabierał się do wylizywania galaretki, należało do jego
stałego rozkładu dnia.
- Syriuszu! skarciła psa pani Weasley.
Syriusz z powrotem przyjął ludzką postać i wytarł galaretkę z nosa.
- Przepraszam, Molly.
- Na UA obniżyli wymagania? zapytał Snape
niby obojętnym tonem, obserwując, jak Tonks usiłuje zlikwidować inwazję
latającego mydła. Dziewczyna o włosach koloru lawendy rzuciła mu złe
spojrzenie, ale natychmiast rozpromieniła się w uśmiechu (nieco
złośliwym).
- Nie, nie obniżyli. I wiesz, jest tu paru młodych ludzi,
którzy również chcą wstąpić na mój stary, poczciwy uniwerek, więc
pomyślałam, że skoro mamy tu w kupie dyplomowanego aurora, dwóch speców od
Czarnej Magii i jednego animaga, to fajnie by było zrobić im podchody.
-
Co..?
- Ćwiczenia ze skradania i klątw. W tej budzie... przepraszam,
Siri... jest od metra zakamarków. Mamy przed sobą cały wieczór, moglibyśmy
się trochę zabawić.
- Świetny pomysł! ożywił się Syriusz.
Dobierzemy się w pary...
- Skradanie się w parach faktycznie jest bardzo
efektywne mruknął Snape z ironią.
- No to pojedynczo. Jakie zasady? Na
full, czy na soft?
- Soft orzekł stanowczo Remus. Stare konie,
chcecie rzucać tormenta na dzieci?
- Nie jestem dzieckiem!
zaprotestował Harry.
- Ale tormentem i tak byś nie chciał dostać, boli
niemal tak samo jak cruciatus.
Harryemu zrzedła mina.
- A więc
wersja soft, rekreacyjny trening na miękko podsumował Snape, patrząc
znacząco w oczy Blacka. Żadnych obrażeń... i żadnego rzucania evanesco* na
odzież.
- Jasne mruknął Syriusz, uśmiechając się drapieżnie. Zbiórka
w salonie o zmierzchu.
*evanesco zaklęcie likwidujące
No co ja mam napisać? Że
świetne (jak zwykle), że rozśmieszyło mnie jak stąd
do Meksyku i z powrotem? Że Severus jest jeszcze bardziej
"severusowaty"?
Zamiast tego kilka uwag natury
ogólnej:
Mózg Seva pracuje w bardzo ciekawy sposób
Podobnie jak Hermiony (Nadal upieram się, że
Sev rozpylił coś w powietrzu)
A i Wielce Szanowany Ród Blacków
jak zwykle szaleje
Kanapki z szynką i majonezem są bardzo smaczne
I gdybym mógł coś doradzić - jak jest
soft, niech będzie hard(core) zamiast full.
Właśnie zastanawiałam
się kiedy nowy part będzie, wchodzę na forum i niespodzianka.
Od razu tak jakoś mi się weselej zrobiło, kiedy go
zobaczyłam, a jak przeczytałam to już wogóle. Jak zwykle
świetnie. Jeszcze napiszę, że w poprzednim parcie bardzo mi
się podobały kajmankowe rymowanki, ta na lodówce i odpowiedź
Snape'a.
QUOTE |
W ciągu trzech sekund mózg Mistrza Eliksirów przyjął i zanalizował dane: tusz na rzęsach, szminka, figura uwolniona z workowatej szaty szkolnej – po czym wypluł informację zwrotną >kobieta<. |
QUOTE |
Kanapki z szynką i majonezem są bardzo smaczne |
Ellie, po twoim zgłoszeniu przejrzałam
bardzo dokładnie ostatni odcinek, ale nie znalazłam ani jednej literówki.
Gdzie ty je widziałaś?
Child, zostanę jednak przy słowie
"full", bardziej mi się podoba niż "hard". Hard kojarzy
mi się, za przeproszeniem, z pornografią. A w ogóle co z "Dwadzieścia
lat wcześniej"? Zostawiłeś rozgrzebany tekst i nic przy nim nie robisz.
"Dwudziestka" sie
pize - powoli ale pisze
Zaraz, zaraz - hard kojarzysz z pornografią? Gdybym
twojego wyjaśnienia nie zobaczył, to nadal kojarzyłoby mi się to z muzyką
hard corem zwaną.
QUOTE |
(Severusowi nie przychodził go głowy nikt inny, kto miałby tyle tupetu.) |
QUOTE |
- Ale mama jednak na klasę... |
QUOTE |
Ale dziwię ci się, że nie znalazłaś, bo mi
też drugi raz ciężko było znaleźć Pozdrawiam i życzę weny, żebyś szybciutko dała nowego parta. |
W takim razie zdrówka życzę.
Odcinek zawiera treści nieodpowiednie
dla dzieci poniżej lat jedenastu.
*
Gdyby Harry Potter miał kiedykolwiek opisać dom
Dracona Malfoya, zapewne jego wyobrażenia byłyby bardzo zbliżone do tego, co
prezentowała sobą siedziba Blacków, nim zajęły się nią błogosławione ręce
Molly Weasley – no, może pomijając pajęczyny, grzyb w łazienkach,
bahanki w zasłonach i martwe pufki pod kanapą. Zdziwiłby się, stwierdziwszy,
że rezydencja Malfoyów przypomina dom ciotki Petunii (z tym, że pani Dursley
nie było stać na meble w stylu Ludwika XVI) – podobnie jasny,
wypucowany i sterylny.
Ostatniego dnia roku 1995, w godzinach
popołudniowych, Lucjusz Malfoy stał przed lustrem (późne empire) i
wypróbowywał zaklęcia zawiązujące krawat. Jednak kolejne warianty drapowania
śliskiego jedwabiu nie zadowalały go. Lucjusz w skrytości ducha nie lubił
krawatów, ale cóż... noblesse oblige*, zwłaszcza w tych zamugolonych
czasach.
Obok jego syn, który już zdążył uporać się ze sztywnym
kołnierzykiem, krawatem i wszelkimi odświętnymi akcesoriami młodego
dżentelmena, przeglądał katalog ze sprzętem sportowym. Czekali na Narcyzę,
wciąż jeszcze roztrząsającą w swym buduarze ważki dylemat, czy na bal
Noworoczny ma włożyć perły, czy diamenty.
Malfoya seniora ogarnęło
niejasne uczucie dyskomfortu. W pierwszym momencie nie potrafił określić
jego źródła, potem jednak wrażenie skoncentrowało się w okolicach lewego
przedramienia.
„No nie...” – pomyślał Lucjusz z
irytacją. – „Nie powinien się narzucać akurat teraz. To takie...
nieeleganckie.”
Westchnął. Lord był – oczywiście –
wielki, potężny, wspaniały, budzący respekt... i szalenie prowincjonalny.
Żadnego wyczucia norm towarzyskich.
Przez następne pół minuty Lucjusz
wczuwał się we własny organizm, oczekując znajomego szczypania, rwania i
palenia tuż pod skórą (nigdy nie był to ból, lecz irytujące wrażenie tuż na
jego granicy, niemożliwe do zignorowania). Jednak nic nie uległo zmianie,
dziwne mrowienie w miejscu Mrocznego Znaku nadal trwało, nie zmieniając
natężenia. Lucjusz z namysłem potarł ramię.
- Draco!
- Tak,
ojcze?
- Idź do mojego gabinetu i przynieś mi notes z prawej szuflady
biurka. Ten czarny.
Draco rzucił ojcu buntownicze spojrzenie znad
katalogu.
- Nie jestem skrzatem. To są ich obowiązki. Wezwij
któregoś.
Lucjusz utkwił lodowate, szare oczy w krnąbrnym potomku.
-
Synu... czy kiedykolwiek wspominałem ci o kajdanach, łańcuchach oraz
chłostaniu biczem do krwi?
Draco potrząsnął głową, szeroko otwierając
oczy ze zdumienia.
- Mamy coś takiego w domu?! – zapytał ze
źle skrywanym entuzjazmem.
Malfoy senior uniósł brwi i zmierzył swego
syna spojrzeniem pełnym zastanowienia.
- Tak więc, jeśli za pięć minut
nie będę miał tego notesu w ręku, to NIE będziesz miał okazji się zapoznać z
takimi akcesoriami jak pejcze i kolczatki, jasne?!
Draco nadąsał się
i bez pośpiechu wyszedł z pokoju, w drzwiach mijając się z matką. Lucjusz
mógł jednak bardzo dobrze usłyszeć, jak na schodach nabiera pędu, dudniąc
obcasami po stopniach. Tak, chłopców pokroju Dracona należało trzymać
krótko.
- Lucjuszu...! – jęknęła dramatycznie Narcyza. –
Jak mogłeś!?
- Co jak mogłem? – spytał Malfoy z roztargnieniem,
wracając do walki z krawatem.
- Obiecywałeś, że zanim zaczniesz
uświadamiać Dracona, najpierw to wspólnie omówimy! On jest taki
delikatny! A ty zaczynasz tak... obcesowo!
Lucjusz
westchnął.
- Narcyzo, na Merlina, chłopak ma szesnaście lat. Koledzy w
szkole uświadomili go już dawno i gruntownie. Może z wyjątkiem zajęć
praktycznych z zakładania więzów niezaciskowych.
Narcyza wzniosła oczy
ku neoklasycystycznemu sufitowi, markując łkanie i dystyngowane pociąganie
nosem, gdyż nie chciała sobie zniszczyć kunsztownego makijażu.
W cztery
minuty później Lucjusz kartkował czarny notatnik i wodził palcem po
terminarzu. 31 grudnia i 1 stycznia – bal u Averych, 2 stycznia
– odwieźć Draco na King Cross, 3 stycznia – zebranie...
Sacrebleu! Trzy dni przed terminem? Co się dzieje, otchłanie piekielne?
Mroczny Znak nadal mrowił.
*
Walden MacNair, kat ministerialny,
oderwał się od konsumowania świątecznego haggisa* i podrapał po lewym
przedramieniu. Z pewnym zdziwieniem podciągnął rękaw, przyglądając się
podejrzliwie emblematowi organizacyjnemu.
- Waldi...? – bąknęła
niepewnie jego żona. – Tylko nie mów, że on cię wzywa akurat
teraz! Przecież są święta! – załamała ręce.
- Nie wiem
– mruknął, drapiąc się ponownie. – Nie wiem, co on kombinuje,
jest inaczej niż zwykle.
*
Gdzieś w niedostępnym zakątku Wielkiej
Brytanii Czarny Pan z roztargnieniem podrapał się po Mrocznym Znaku, po czym
energicznie odstawił puchar z winem i nerwowo podciągnął rękaw szlafroka.
Blada jak kość słoniowa skóra wokół Znaku była lekko zaogniona.
-
Glizdogon!!! – ryknął Lord Voldemort, drapiąc się po
tatuażu, gdyż swędział coraz bardziej.
„Szlag by trafił! Znów
jakiś idiota usiłuje pozbyć się Znaku. Nigdy się nie nauczą...”
-
Glizdogon!!! Przynieś mi ubranie!
- Mała zmiana planów
– mruknął Voldemort, sięgając znów po wino i przyglądając się
wizerunkowi czaszki na swej ręce. – Ciekawe który to. A myślałem, że
to będzie nudny Nowy Rok.
*
Na pierwszym piętrze domu Blacków, w
sypialni zaryglowanej na trzy spusty Severus Snape skończył powtórnie czytać
ulotkę dołączoną do zestawu plastrów nikotynowych. Była bardzo... mugolska.
Co nie znaczyło, że nie umiałby zrobić identycznej substancji u siebie w
pracowni.
- Trywialne – mruknął do siebie.
- Głupie –
dodał.
- To tylko eksperyment – warknął w stronę portretu świętej
pamięci Horacego Blacka.
- Czy ja coś mówiłem? – odwarknął portret
pogardliwie. – Przecież grozi mi się tu styropianem za każde słowo.
Snape rozpakował drugi plaster i przykleił go na cienkiej skórze
przedramienia. W ataku przewrotnego poczucia humoru zalepił oba oczodoły
Mrocznego Znaku, więc wypalona na jego ręku czaszka wyglądała jakby nosiła
okulary. Snape zatrząsł się od tłumionego ironicznego śmiechu.
*
Dwustu sześćdziesięciu czterech Śmierciożerców jednocześnie
podrapało się po tatuażu.
noblesse oblige (franc.) –
szlachectwo obowiązuje
haggis – szkocka potrawa narodowa z
podrobów baranich lub cielęcych, siekanych z sadłem, cebulą, mąką owsianą i
przyprawami, gotowanych w owczym żołądku.
Treści nie dla dzieci poniżej 11 lat?
Toroj, gdybyś wiedziała co takim :dzieciom: siedzi w głowach to byś nie
dawała takiego uprzedzenia
Co do parta..czuję pewnien niedosyt - mam wrażenie,
że został tak nagle...urwany.
Jestem przeziębiona, cieszcie się, że
dostaliście cokolwiek
Ava - pejcze, kolczatki, uświadamianie.
Nic Ci to nie mówi?
QUOTE |
Dwustu sześćdziesięciu czterech Śmierciożerców jednocześnie podrapało się po tatuażu. |
No pewnie, że się cieszymy. Tym bardziej,
iż myślałam, że następny part będzie gdzieś dopiero za tydzień.
Krótkie,
aczkolwiek jak zwykle "torojowate", czyli po prostu bardzo dobre.
Niby nic takiego tylko maly plasterek a
tyle szumu narobil
Mroczny znak na buźkowo
Hej Toroj, jak zdrówko, mam nadzieję, że
nie rozłożyło cię na dobre i już ci przeszło przeziębienie. Pozdrawiam i
niecierpliwie czekam na next parta, bo nudno i nie ma się z czego pośmiać na
forum- ty nic nie dajesz, Child też jakoś się nie kwapi.
Weny życzę!
Chceta-to-mata,
ale to naprawdę tylko kawałeczek.
*
- Kajmany, kajmany,
dziś pójdą w tany! Wersję soooft urządzą podchoodów! Ciekawe kto,
ciekawe kto... dziś zleci tutaj ze schodów. Sarenka...
- Sarenka..?
-
Renifer...
- Renifer...?
- Aaaalbo, aaalbo Mikołaj. Cokolwiek,
ktokolwiek – aurorów nie wołaj!
Tonks, Ginny i bliźniaki
siedzieli rządkiem na sofie, śpiewając ten oryginalny kanon na głosy, przy
czym Fred i George służyli za podkład muzyczny, mrucząc basowo i wybijając
rytm na udach. Towarzystwo zbierało się w salonie – wszyscy ubrani w
czarne rzeczy, głównie swetry. Tylko Remus pojawił się w wyświechtanym
niebieskim kardiganie. (Tonks pomyślała ze smutną czułością, że jest to
chyba jedyny sweter, jaki Remus w ogóle posiada.) Syriusz dla wygody związał
swe długie włosy na karku. Żartował, że rude czupryny Weasleyów będą świecić
w mroku jak żarówki i trafienie ich zaklęciem zapowiada się na zadanie wręcz
dziecinnie łatwe.
- Niekoniecznie – wyszczerzył zęby Bill. –
Po ciemku nawet rude koty są szare.
- A czarne? – zapytała z
głupia frant Tonks, zerkając niby przypadkiem na długą, ciemną sylwetkę
Mistrza Eliksirów.
- Czarne robią się niewidzialne – odrzekł Snape,
tonem jak zwykle wypranym z emocji. – Trzeba ustalić sposób
rozpoznawania kto i ile zebrał punktów. Proponuję zaklęcie znakujące.
Silberfarb korrektur – powiedział, przesuwając palcami po swej
różdżce, a potem wykonał nią znak dość podobny do odwróconej litery T,
kierując ją w stronę makatki z zezowatym lwem. Na stokrotkowej łączce
wykwitła srebrna plama wielkości herbatnika.
- Odpowiednio do koloru
należy modyfikować zaklęcie – ciągnął. – I oczywiście należy je
powiedzieć z odpowiednim akcentem – dodał z nutą złośliwości.
-
Twój akcent jest oczywiście nienaganny. Przepiękna, twarda, szwabska wymowa
z doskonałym przedniojęzykowym „er” – rzekł z galanterią
Syriusz. Brzmienie jego głosu było z lekka przytłumione, jakby usiłował
przełknąć wybuch śmiechu. – To ja biorę czerwony. Jak jest
„czerwony” po niemiecku?
- Röte.
- A jest jakiś kolor
łatwiejszy do wymówienia?
- Rosiger – różowy. Zdaje się, że to twój
ulubiony? Chociaż może niekoniecznie...
Syriusz zmrużył oczy, wyobrażając
sobie czarny sweter Snape’a i jego tłustawe włosy poznaczone różowymi
kleksami po trafieniach.
- Tak! Różowy to mój najnajulubieńszy
kolor! – oświadczył radośnie. – Rosigerfarb?
- Yhy
– mruknął Snape bez entuzjazmu.
Kiedy już każdy wybrał sobie kolor
i opanował wymowę zaklęcia (niektórym przyszło to z trudem), wszyscy
rozeszli się, szukając sobie tymczasowych kryjówek. W salonie został tylko
Remus.
- Za pięć minut start!! – krzyknął jeszcze przez
otwarte drzwi. – Uwaga, gaszę światła!!
- Noxis
omnisaedificium – wypowiedział starannie zaklęcie, zataczając wokół
siebie krąg różdżką. W jednej chwili zgasły wszystkie świece, a płomienie
gazowych lamp pełgały ledwo ledwo i w cały dom pogrążył się w mroku.
*
Harry usiłował przemknąć się na palcach przez mroczny hall –
nieco światła padało z dwóch wąskich okien, gdyż jacyś niecierpliwi mugole
odpalali pierwsze petardy na placu, co zamieniało pomieszczenie w akwarium
pełne migotliwych, drżących cieni. U stóp schodów Harry pośliznął się i padł
jak długi w coś kleistego. Z trudem powstrzymał okrzyk obrzydzenia.
Powęszył, zaskoczony.
„Owsianka???” – zdumiał się, ale
nie zdążył nic zrobić, gdyż w kark wbiła mu się czyjaś różdżka.
- Tam
gdzie nie sięga regulamin szkolny... jestem ja! Goldenerfarb!
– wyszeptał mu do ucha napastnik, po czym zaniósł się znajomym
weasleyowskim rechocikiem.
Harry sapnął ze złością, ale nim zdążył wziąć
odwet, George (albo Fred) już się zdążył aportować. Chłopiec czym prędzej
ukrył się za trollowym stojakiem na parasole, zgarniając z siebie owsiankową
breję. Wyszeptał cichutko zaklęcie czyszczące. Żałował gorzko, że nie jest o
rok starszy – licenja aportacyjna dawała bliźniakom sporą przewagę. W
minutę później był świadkiem, jak w tę samą pułapkę wpadła Tonks.
-
Petrificus totalus! – padł okrzyk z galerii, ale Tonks jednym
ruchem odtoczyła się z zasięgu zaklęcia, wycelowała różdżkę i
krzyknęła:
- Tarantallegra!
- Aj! Aj! Aj! –
rozległo się z góry, wraz z rytmicznym tupaniem. – Toooonks!
Litości! Tylko nie breakdance!
- Breakdance jest modny –
odparła Tonks, parskając złośliwym śmieszkiem.
Harry zauważył jakiś cień,
majaczący koło zejścia do kuchni i bez namysłu cisnął w tamtym kierunku
zaklęciem transmutującym.
- Ueeeee!!!! – wrzask
był znajomy (wystarczająco często Harry słyszał go w pokoju wspólnym
Gryfonów, wydobywający się z Ginny), za to trafiona klątwą osoba
przypominała teraz szarego ślimaka w ryżej peruce, co okazało się w świetle
lumos. W dodatku był to bardzo zły ślimak.
- No no... – rzekła
Tonks uspokajająco, zdejmując zaklęcie z dziewczyny.
- Świnia!
– wybuchnęła Ginny. – Żeby takie coś na mnie rzucać!
Na
jej bluzie pozostała plama niebieskiego koloru, tam gdzie trafiło ją
zaklęcie chłopaka.
- Przepraszam... – bąknął Harry. –
Wydawało mi się, że to eeee... Snape...
- Czy ja wyglądam jak ten oślizły
dupek?!
- No... eee...
- Geisselung! Pusteln angesicht!
Harry syknął, gdy nagły ból smagnął go po ramieniu, a Ginny pomacała się
niepewnie po twarzy, na której wykwitały właśnie okazałe pryszcze i jęknęła
ze zgrozy.
- Trochę szacunku, panno Weasley – warknął Snape,
wyłaniając się zza rzeźbionej w węże balustrady. Na sekundę przed tym, jak
się aportował, Harry ryknął „octopussy!!!” wskazując
na niego różdżką.
Chwilę później gdzieś z wyższych pięter dobiegł głuchy
łomot i przekleństwa.
*
Snape stracił wzrok. Coś ściśle owinęło jego
głowę, boleśnie wpijając się w skórę. Wylądował niepewnie. Poderwał ręce do
góry, instynktownie chcąc chronić oczy. Robiąc krok w tył, potknął się o
coś, zatoczył, rąbnął łokciem w jakiś mebel, który przewrócił się z hukiem.
Oślepiony mężczyzna przewrócił się następnie przez niego, z gracją pijanego
słonia. Pod palcami czuł coś śliskiego, wilgotnego i obrzydliwie
gąbczastego, a także – na wszystkich bogów – chyba żywego!
Klnąc ze wstrętem, Snape w końcu zdołał zerwać to obrzydlistwo z czaszki
(przez chwilę mając wrażenie, że dokonuje autoskalpowania). Z paskudnym,
mokrym „klap” na podłogę spadła sporych rozmiarów ośmiornica.
Snape zawarczał z frustracji. Ośmiornica nadęła się i strzyknęła sepią.
- Potter, nie daruję ci tego.
- Rosigerfarb! – zawołał
wesolutko Syriusz, wychylając się zza stojącej opodal japońskiej zbroi.
Snape zwinął się błyskawicznie, wyciągając różdżkę.
- Lego!
Syriusz przemienił się w psa, wyślizgując ze sznurów. Skoczył
przeciwnikowi na pierś wielkimi łapami, co posłało tamtego „na
deski”. Z podziwu godnym refleksem Snape wsadził Syriuszowi koniec
różdżki w ucho. Przed dłuższą chwilę trwali nieruchomo, jak rzeźba pod
tytułem „Najlepszy przyjaciel człowieka” (w dużym cudzysłowiu),
po czym Snape zagaił przyciszonym głosem:
- Nie wiem jak działa zaklęcie
wewnątrz czyjejś głowy. Efekt może być interesujący...
Syriusz
natychmiast wrócił do własnej postaci, ale to nie zmieniało bynajmniej
faktu, że nadal miał różdżkę w uchu. Za to przyciskał Snape’a do
podłoża niemal całym swym osiemdziesięciokilowym ciężarem. Sytuacja była
patowa.
- Wiesz, z tej perspektywy i w tym oświetleniu jesteś nawet dość
przystojny – odezwał się Syriusz konfidencjonalnym tonem, stykając się
ze Snapem niemal nos w nos.
- ZŁAŹ—ZE—MNIE! Bo zrobię ci
budyń z mózgu! – wysyczał Snape zduszonym głosem. Nawet w półmroku
było widać, że twarz oblewa mu szkarłatny rumieniec.
- Och, już już...
tylko bądź łaskaw cofnąć ten patyk.
Snape był łaskaw, więc Black zszedł
mu z brzucha.
- Kto zaliczył punkt?
- Uznajmy to za remis.
- Okej.
Fajne zwierzątko – rzucił beztrosko Syriusz, patrząc na pełzającą po
dywanie ośmiornicę. – Zahodujesz?
- Raczej usmażę. A tak poza
tym... Avis fwooper – przy ostatnich słowach Snape aportował się z
cichym trzaskiem, pozostawiając lekko zdezorientowanego Syriusza Blacka w
chmurze małych, jasno upierzonych ptaszków.
- Coś takiego! –
parsknął rozbawiony Black, oganiając się przed skrzydlatymi natrętami. Po
chwili jednak stwierdził, że przenikliwe ćwierkanie ptasząt zaczyna działać
mu na nerwy. Ich kląskanie przeszywało uszy jak setki niewidzialnych
igiełek. Zaczynał je czuć nie tylko w uszach, ale też wewnątrz głowy, w
gardle, zębach... Zasłonił uszy rękami, ale to nie pomagało. Syriusz
stwierdził, że jeszcze trochę, a oszaleje. Oszołomiony, rzucił się do
ucieczki, ścigany przez pierzaste komando. Nie wiadomo, jak to by się
skończyło, gdyby nie pojawił się anioł miłosierdzia w postaci Lupina.
-
Evanesco avis! – zawołał Remus, a ptaszyska natychmiast wsiąkły
bez śladu.
- Ufff... na Merlina! – sapnął jego przyjaciel.
– Dzięki. To było okropne.
- Kto?
- Snape, a któż by. Dowcipniś.
- Siri, przecież to były świergotniki.* Powinieneś pozbyć się ich
natychmiast, nie czekając, aż ci się dobiorą do rozumu – rzekł Remus
ze zgorszeniem. – Jeżeli nie umiesz sobie poradzić z tak dziecinnym
zaklęciem, to może Dumbledore słusznie cię trzyma z dala od służby
czynnej?
- No wiesz?! – oburzył się Black. – Żaden
Śmierciojad przecież nie zaatakuje mnie ptaszkami! Oni używają
Niewybaczalnych!
- Akurat jeden właśnie cię zaatakował – odparł
przytomnie Lupin.
Syriusz stropił się.
- No
tak...
*
*świergotnik - mały ptaszek afrykański, bardzo jaskrawo
ubarwiony, jego śpiew po pewnym czasie doprowadza słuchacza do
szaleństwa
QUOTE |
Skoczył na przeciwnikowi na pierś wielkimi łapami, co posłało tamtego „na deski”. |
QUOTE |
- No wiesz?! – oburzył się Black.
– Żaden Śmierciojad przecież nie zaatakuje mnie ptaszkami! Oni
używają Niewybaczalnych! - Akurat jeden właśnie cię zaatakował – odparł przytomnie Lupin. Syriusz stropił się. - No tak... |
Jak zwykle dobre, "torojowate"
i <tu sobie wstawcie kilka epitetów odnośnie
genialności>
QUOTE |
-Twój akcent jest oczywiście nienaganny. Przepiękna, twarda, szwabska wymowa z doskonałym przedniojęzykowym „er” |
QUOTE |
Jak zwykle dobre, "torojowate" i <tu sobie wstawcie kilka epitetów odnośnie genialności> |
I tak nic nie pobije plasterkow
antynikotynowych i tresci mojego podpisu sa swietne, ale fr z finezyjnym upadkiem Snape'a tez byl
super.
wow...
nie no, Toroj, co Twoje
opowiadanko jest świetne!
wspaniale napisane, z chumorem...
doprowadziło mnie do śmiechu, co jest trudną sztuką. oczekuję kolejnej
części (taj zwanego 'next parta ^^)
pozdrawiam^^
chumorem... heheehe....
chumorem... nie ma co, piszesz z chumorem
Jestem PRZEKONANA że chodzi raczej o
muCHUMORA, tudzież innego grzybka halucynogennego... ja czuję się trochę
psychodelicznie, gdy czytam HNJ
Od dzisiaj czytam to na
podłodze!!!
Kajmanki, tatuaże, rudowłose plemie, gra w szachy,
plasterki antynikotynowe... ja nie mogę po prostu!!!
Na błędy ani nie patrzyłam, bo jak coś fajnego
czytam to ich nie widzę!
Orginalny pomysł, lekko się czyta, nutka
tajemniczośći, "rowlingowe" i "nierowlingowe" zachowanie
postaci równocześnie umiejętnie przeplatane humorem!
Idealny deser dla miłośnika literatury (zaliczam się
)!!!!
Tylko, ze ja ciagle jestem
głodna... a to oznacza że niecierpliwie czekam na next
parta!!!!
Morda, "apetyt rośnie w miarę
jedzenia"
QUOTE |
Na błędy ani nie patrzyłam, bo jak coś fajnego czytam to ich nie widzę! |
QUOTE |
"apetyt rośnie w miarę jedzenia" |
Teraz pozwulcie że ja sie wypowiem.
Pomysl: Widzialam dużo tego typu ficków nie jest on najlepszy
Zabawa:
Tak trohe sie posmialam ale nie bylo to cos takiego ze bym sie turlala ze
smiechu^^
Błędy
Ortograficzne: lepiej nie wyieniam^^ jest ich
duzo
Gramatyczne : tego tez nie wymieniam
Jednym slowem DO
KITU
Ej fox, ja nie chcę nic mówić, ale to było
z deka żałosne. Wskaż może jakiś bład ortograficzny, com? Chyba, że uważasz
za poprawne formy takie jak "pozwulcie" na początku swojego
komentarza.
Toroj, świetne jak zwykle. I przede wszystkim śmieszne --
a nieraz ciężko mnie rozśmieszyć. Podobał mi się ten part z Malfoy'ami.
I... oczywiście nie mogę się dlaszej części doczekać. Byle jak najwięcej
kajmankowych rymowanek^^ bo mnie rozwalają =)
Jaasne Lisku... jaaaasne... masz racje
widziałaś "dużo" błędów...
Taaak zwłaszcza z tym twoim
QUOTE |
pozwulcie |
Nie ma się czym przejmować. Panienka
zarejestrowała się zaledwie dzisiaj i od razu wyskoczyła do mnie z buzią.
Prawdopodobnie jest to jakaś "marysue", wyznawczyni swobodnej
ortografii, której gdzieś skrytykowałam jakiś tekst i postanowiła się
zemścić w ten żałosny sposób, wyobrażając sobie zapewne, że mnie to w ogóle
obejdzie. Panowie i panie, szkoda klawiatury na tego rodzaju posty. <Smok
ziewa i zajmuje się dalej własnymi sprawami.>
Patrze Hapy Niu Jer ostatni post -
Toroj. Myślę - kolejny part. Wchodzę... a tam co?
Nie ma parta
QUOTE (Toroj @ 14-03-2004 20:20) |
<Smok ziewa i zajmuje się dalej własnymi sprawami.> |
QUOTE (Child of Bodom @ 14-03-2004 21:38) | ||
Smok niech nie ziewa, tylko pisze kolejne części... albo poszczuję Bardem |
Chciałam dać większy kawałek, ale przecież
wy jesteście nie do wytrzymania.
*
George Weasley czołgał się
akurat wzdłuż balustrady na drugim piętrze, kiedy z przeciwka mignęła mu
czyjaś postać, identycznie przyczajona za rzeźbionymi tralkami. Przygotował
różdżkę, z zamiarem rzucenia bardzo widowiskowej „klątwy
rododendronowych uszu”, kiedy rozpoznał swego najstarszego brata.
- Bill! – zawołał szeptem, by zwrócić na siebie uwagę. Bill
pokiwał do niego i podpełzł bliżej na czworakach. Długie włosy wymknęły mu
się z kitki, spadając na twarz luźnymi pasmami.
- Ile zaliczyłeś punktów?
– spytał z ciekawością George.
- Osiem – Bill uśmiechnął się
chytrze. – A właściwie... Gumolleum! Carbonaura! Pinna! To
już jedenaście.
George, trafiony trzema zaklęciami w dwusekundowych
odstępach czasu, stracił dech na długą chwilę. Pierwsze sprawiło, że
wszystkie jego stawy zachowały się, jakby zrobiono je ze słabo ściętej
żelatyny, a następne obdarowały go atramentowo czarną skórą i kępkami pierza
na głowie.
- Świnia. Własną rodzinę?? – odezwał się na pół na pół
z goryczą i rozbawieniem z poziomu podłogi. – Niech no cię dorwę... Ej
– nagle coś rzuciło mu się w oczy. – Gdzie masz kamizelkę?
-
Zdjąłem – odparł Bill.
- Czemu masz taką koszulkę??
- Dlaczego
masz takie duże oczy, babciu? – przedrzeźniał George’a brat.
– Jakieś jeszcze pytania?
- Gdzie masz kolczyk?!
Bill
zacisnął powieki, robiąc minę, jakby przełykał coś kwaśnego i jego twarz w
jednej chwili przemieniła się w łobuzerską fizjonomię Nymphadory Tonks.
- Ożesz ty...!
Tonks zachichotała diabelsko, dając nura w
najbliższe uchylone drzwi. George zdołał jednak posłać za nią zaklęcie
Rododendronum, a piskliwe „aj!” zaświadczyło, że trafił.
*
Wilkołacze zmysły Remusa powiadamiały go z dużym wyprzedzeniem,
kiedy ktoś się zbliżał. Świetnie słyszał, węch miał zaiste wilczy, a do tego
w mroku widział znacznie lepiej od innych ludzi. Jeszcze w szkole
przyjaciele podziwiali te jego zdolności, a James, który cierpiał na
astygmatyzm, zazdrościł mu. Biedny Jim...
Remus mógłby wykorzystać teraz
tę przewagę, by wyłapywać po kolei wszystkich uczestników podchodów w całym
domu. Jednak wolał się usuwać, gdy tylko wyczuł, że ktoś kieruje się w jego
stronę. Dołączył do gry ze względów towarzyskich, lecz tak naprawdę nie
widział nic zabawnego w skradaniu się po zaciemnionych pokojach. Zbytnio
przypominało to prawdziwe polowanie – polowanie na ludzi, kiedy to on
był zwierzyną, a jego życie zależało często od zwykłego fartu, lub decyzji
„zabić — albo zostać zabitym”. I wcale nie umniejszały
tego wrażenia dowcipne zaklęcia ani kolorowe kleksy na ubraniach.
Remus
usłyszał czyjeś ciche kroki w sąsiednim pomieszczeniu. Miał nadzieję, że
intruz odejdzie, ale wyostrzony słuch zawiadomił wilkołaka, że ten ktoś
zatrzymał się przy drzwiach, a potem doszedł go cichuteńki, prawie
niedosłyszalny odgłos przekręcania gałki. Lupin jednym miękkim skokiem skrył
się w kącie, koło jakiegoś wysokiego mebla. Intruz chyłkiem wsunął się do
pokoju. Nozdrza Remusa drgnęły. Kwaskowaty zapach miedzi, gorzkawy piołunu,
męskie feromony i przytłumiona nuta nikotyny – jednym słowem: Snape.
Lupin skrzywił się lekko. Tego mu jeszcze tu brakowało – podwójnego
agenta, znerwicowanego jak kot, który mieszka drzwi w drzwi z bullterierem.
Wstrzymał oddech. Miał nadzieję, że Snape przejdzie tylko przez
pomieszczenie, nie rozglądając się zbyt uważnie, ale ta nadzieja okazała się
płonna. Treningi Śmierciożerców były równie solidne jak aurorów, a Snape nie
stracił nabytych przed laty odruchów. Instynktownie zginając się wpół i
wykonując nieprzewidywalne ruchy, by stanowić jak najtrudniejszy cel, omiótł
końcem różdżki „pole rażenia”, a w końcu zatrzymał ją,
skierowana prosto w stojącego nieruchomo Remusa. Z gardła Snape’a
wyrwał się osobliwy dźwięk – ni to spazmatyczne zaczerpnięcie tchu, ni
to zduszony skowyt uderzonego psa. Remus sapnął, wypuszczając gwałtownie
powietrze.
- No to mnie złapałeś – rzekł z rezygnacją.
Snape
przełknął ślinę.
- Oczy ci świecą w ciemności – jego głos
zabrzmiał jak zwykle oschle.
- Tak, świecą – zgodził się Remus, nie
ruszając się z miejsca. – To normalne u wilkołaka.
- Przechwalasz
się swoim statusem półczłowieka? – zadrwił Snape.
- Nie, tylko
potwierdzam fakt. To, że moje oczy odbijają światło, jest tak samo
oczywiste, Severusie, jak to, że się zaczynasz pocić. O tym z kolei
powiadamia mnie mój nos.
- Nienawidzę cię! – warknął Snape z
wściekłością, mocniej zaciskając palce na różdżce.
- Błąd, drogi kolego,
nie nienawidzisz mnie, tylko swojego lęku.
- Idź do diabła! Nie będę
z tobą o tym dyskutował. Ani to ciekawe, ani zabawne.
- Tak samo mało
zabawne, jak to, że Syriusz wykorzystał mnie jako narzędzie zemsty. Ale ja
umiałem mu przebaczyć. Chociaż według Ministerstwa podobno jestem
zwierzęciem.
- Lupin, do cholery, wiesz, że...
- Idź już. Rzuć na
mnie jakieś zaklęcie, zalicz punkt i idź polować na substytut Jima, jeżeli
to daje ci jakąś satysfakcję. Podłożę się jeszcze parę razy
dzieciakom...
- To najbardziej idiot... – Snape raptownie urwał
wpół słowa. Syknął i odruchowo złapał się za przedramię. Zanim Remus zdążył
się odezwać, w pokoju prócz niego nie było już nikogo, a od gołych ścian
odbijało się nikłe echo trzasku aportacji.
QUOTE (Toroj @ 16-03-2004 00:26) |
Chciałam dać większy kawałek, ale przecież wy jesteście nie do wytrzymania. |
Ty się nie sugeruj tymi co moczu nie mogą
przytrzymać jak im nie dasz następnego parta. Rób swoje.
Och... Czuję się zbyt mała na to, żeby
opisywać takie opowiadanie. Jest poprostu przepełnione niesamowitym humorem,
ktory bardzo lubie i świetnie zakreślonymi charakterami (szczególnie
Severusa Snape'a) Jest to najlepsze opowiadanie dziejące się w świecie
Harry'ego, jakie czytałam (serio )
Ps. Wiem że mój post niczego nie zmieni, ale nie
mogłam się powstrzymać .
*
Koło dziesiątej wieczorem rozbawione
towarzystwo zaczęło zbierać się na powrót w salonie – łaciate w
różnych stopniach natężenia i noszące na sobie rozmaite ślady wymyślnych
zaklęć. Ron połowę włosów miał w kolorze zjadliwej zieleni, natomiast Ginny
(trafiona pryszczastą klątwą Snape’a) zakrywała twarz zdobycznym
kawałkiem firanki i wyglądała jak irlandzka terrorystka przebrana za
odaliskę. George wciąż był trochę czarniawy i opierzony, a Tonks słaniała
się na nogach ze śmiechu i gdy ktoś ją zagadywał, odkrzykiwała przesadnie
głośno:
- Coooo??! Cooo!? Głośniej proszę, chachacha...!
Z
uszu jej bowiem zwisały bardzo dekoracyjne girlandy liści i wielkich
różowych kwiatów rododendrona.
Fred podskakiwał z lekka pod wpływem
profesjonalnie rzuconego Trantallegra, które odzywało się jeszcze lekkim
echem. Natomiast Syriusza ktoś musiał trafić dość mocnym zaklęciem
Poetico.
- Bardzo dobrze, moi mili, żeście tutaj pospieszyli. Plamek
liczba jak na dłoni tu zwycięzcę nam wyłoni – wygłosił podkolorowany
Syriusz, zacierając ręce. – Ginny, pokaż boskie ciało, by policzyć się
udało, ile masz na sobie śladów udanych magią napadów.
Ginny pod firanką
oblała się szkarłatnym rumieńcem a Hermiona parsknęła śmiechem, za plecami
Blacka pokazując gest OK i dając do zrozumienia, że owo rymowanie jest jej
dziełem.
- Panno Granger, chylę czoła cudowną tą robotą, ale przyznam się
z ochotą, że gdy otwieram usta i poezja z nich tak chlusta, czuję się dość
głupawo i chcę skończyć z tą sprawą – rzekł Black z szerokim uśmiechem
ale też lekką urazą w głosie.
- Ależ... Syyy-riuuuszuuuu... to jest
takie... romantyyy-czne – wykrztusiła Tonks, skręcając się z
tłumionego śmiechu. – Napisz sooo-neeet... do Hardodziooobka...
Reszta gości jawnie dawała wyraz radości, rechocąc, piejąc i kwicząc jak
stadko rozbawionych prosiąt. Było to tak zaraźliwe, że i Syriusz dołączył do
chóru ze swoim charakterystycznym „kheh-kheh-kheh...”
przypominającym poszczekiwanie.
- A gdzie od godzin tylu przebywa nasz
Mistrz Eliksirów? Czyżby uciekł w poczuciu klęski a ja na placu zostaję
zwycięski? – zainteresował się Syriusz po chwili.
- Obawiam się, że
jednak wróci i to w kiepskim nastroju – rzekł Remus oględnie.
-
Kiedy? Remusie druhu, szepnął ci to na ucho?
- Nie szepnął – w
głosie Lupina pojawiła się wyraźna nuta irytacji. – Panno Granger,
litości. Ucisz tego Yeatsa dla ubogich, to jest nieznośne.
- Poezja serca
kruszy, ty nie masz wrażliwej duszy – drażnił Syriusz.
- Ma dusza
oddaje ducha kiedy ciebie słucha – odparł Lupin. – Tfu! To
jest zaraźliwe?!
Rodzący się spór w zarodku zlikwidowało nadejście
ostatniego uczestnika podchodów, rozbawionego i nieco zirytowanego Billa
Weasleya, który ciągnął za sobą włosy – metr za metrem.
- A nie
mówiłam, że są za długie? – skwitowała pani Weasley z niekłamaną
satysfakcją.
Po likwidacji ostatnich skutków zaklęć i skrupulatnym
podliczeniu kolorowych plamek na odzieży okazało się, że zwycięzczynią
została Tonks (z wynikiem czterdziestu dwóch pomarańczowych punktów).
Uhonorowano ją wielkim pucharem kremowego piwa oraz wieńcem z kwiatów
rododendrona (samorzutna inicjatywa bliźniaków). Z okazji święta do kolacji
nakryto w salonie, a nie jak zwykle w kuchni. Pani Weasley wspięła się na
szczyty kulinarnych umiejętności, serwując pieczeń cielęcą w sosie
ślimakowym, sałatkę z jeżanek, całe góry złocistych, chrupiących frytek, a
na koniec lody cytrynowo-malinowe, które, ku zdumieniu Harry’ego i
Hermiony, okazały się ciepłe, choć nadspodziewanie smaczne.
- Na
początku zimy Fortesque wprowadził do oferty lody podgrzewane –
wyjaśniła Molly. – Podobno spadały mu obroty z powodu notorycznych
przeziębień klientów.
Po obfitej kolacji, poprzedzonej długimi zawodami
magicznymi, nikt nie miał ochoty na tańce. Zamiast tego bawiono się w
zagadki, rozmaite gry towarzyskie i opowiadano historyjki. Na Privet Drive 4
wieczory noworoczne raczej się spędzało niż świętowało. Czasami wuj i ciotka
Harry’ego bywali zapraszani na jakieś przyjęcia, ale najczęściej
rodzina Dursleyów przesiadywała przed telewizorem (Harry’ego wysyłano
spać do schowka). W Hogwarcie święta były przyjemne lecz jednak dość
oficjalne, więc chłopcu w głowie nie postało, że można świętować nadejście
Nowego roku właśnie tak: wesoło, na luzie, grając w skaczące pestki i
garkulki, lub w „kocią kołyskę”; bez bełkotania telewizora,
tylko przy muzyce starego patefonu na korbkę, który Remus i Syriusz katowali
naprzemiennie rzewnymi śpiewami z lat dwudziestych, ragtime’ami oraz
rockandrollem.
Krótko przed północą Bill i Syriusz wspólnymi siłami
zamaskowali Hardodzioba paroma zaklęciami, upodabniając go do zwykłego orła
i wypuścili przez balkon, by trochę polatał.
- Orły nad Londynem rzadko
się zdarzają – skomentował Bill – ale zawsze to lepsze niż widok
orła z końskim tyłkiem.
- Albo latającego samochodu – dodała jego
matka, mrugając do Rona i Harry’ego.
Niebawem londyński Big Ben
wolno i z powagą wybił dwanaście uderzeń, oznajmiając oficjalnie, że
nadszedł rok 1996. Nad miastem z hukiem rozkwitły różnobarwne fajerwerki.
Złociste wachlarze, purpurowe kule, żarzące się fontanny iskier... ogniste
węże... A kiedy Remus zaczął odpalać magiczne sztuczne ognie, do feerii barw
na niebie dołączyły latające ryby, smoki, podskakujące diabełki i wirujące
galaktyki.
- Szczęśliwego Nowego Roku!
- Wszystkiego
najlepszego!
- Pomyślności i następnych świąt bez
Sami-Wiecie-Kogo!
Takie i podobne życzenia wymieniano, trącając się
kieliszkami szampana (biedny Syriusz Black musiał zadowolić się musującym
napojem imbirowym). Zaczęły padać wielkie puchate płatki śniegu, nadając
otoczeniu charakter jeszcze bardziej świąteczny, jakby natura chciała tej
pięknej nocy ukryć wszystko co złe i brzydkie pod czystą, białą szatą.
I
nikt już nie zastanawiał się, co porabia Mistrz Eliksirów.
*
Severus
Snape stał w padającym śniegu i marzł, patrząc pustym wzrokiem na dwa
nieruchome ciała. Jego twarz była jak zwykle obojętna, ale nawet gdyby
szalały na niej emocje, to i tak przykrywała ją maska. Człowiek stojący obok
- spowity w mroczne czernie, z twarzą ukrytą pod maską lśniącą złowieszczo
niczym naga kość - robił równie imponujące wrażenie jak Mistrz Eliksirów, a
raczej robiłby, gdyby nie głos, który pasował do drobnego sklepikarza a nie
do Śmierciożercy.
- No i niestety, Miriam, to moja żona, powiedziała:
Porozmawiaj przy najbliższej okazji z jej Opiekunem – paplał sąsiad
Snape’a. – Z Małą dzieje się coś niedobrego. Niewiele słała
listów do domu. W święta mało co się odzywała. Profesorze, kupiłem jej na
Gwiazdkę sztangę, a ona tylko „dziękuję, tato”! Zupełnie
jakby mnie nie nudziła o nią przez całe poprzednie wakacje! I stopnie ma
gorsze. Więc gdyby pan mógł na Małą zwrócić trochę więcej uwagi...
Severus poczuł, że ma absolutnie, kompletnie dość i jeśli tamten się nie
zamknie, to oszaleje, zacznie wyć i zrobi coś niewybaczalnego... lub
Niewybaczalnego.
- Panie Bulstrode, mym obowiązkiem jako nauczyciela jest
wiedzieć, co się dzieje z moimi uczniami – przerwał lodowatym tonem.
– Jeżeli Millicent faktycznie ma problemy, zajmę się nimi lub poproszę
o pomoc którąś z profesorek, jeżeli są to problemy natury...hm... kobiecej.
Proszę mi zaufać.
- Serdeczne dzięki! – ucieszył się pan
Bulstrode i zatarł ręce. – Pieska pogoda – mruknął, zacierając
zziębnięte ręce.
- Niech się pan aportuje do domu – rzekł Snape.
– Ja... posprzątam.
- Dziękuję. Miriam była zła, że zgromadzenie
akurat dziś. Kobiety nie rozumieją pewnych spraw... obowiązek przede
wszystkim.
- Tak, obowiązek przede wszystkim – powtórzył martwo
Snape. – Żegnam, panie Bulstrode.
- Szczęśliwego Nowego Roku
– odrzekł uprzejmie mężczyzna, uchylając lekko tiary, po czym
aportował się z nikłym trzaskiem.
Severus odetchnął głęboko, ramiona
opadły mu nieznacznie. Podszedł do zwłok. Voldemort polecił jemu i temu
nieszczęsnemu pajacowi „sprzątanie” po egzekucji, no cóż... w
pewnym sensie były to porządki.
W śniegu leżało skulone dziecko -
wyglądało jakby spało. Mały ulicznik, żebrak zwabiony obietnicą jedzenia,
oszołomiony eliksirem, do końca nie bardzo wiedział co się z nim dzieje.
Obok leżała na wznak szczupła postać w czarnej pelerynie. Severus
delikatnie, jakby bał się sprawić martwemu człowiekowi ból, zdjął mu maskę.
Półotwarte oczy, łzy zamarzające na skroniach, usta uchylone w ostatnim
krzyku protestu.
- Głupi chłopak – szepnął Severus. – Głupi,
głupi chłopak... I po co ci to było?
Równie ostrożnie ściągnął z chłopca
płaszcz, zwinął go w kłąb razem z maską i unicestwił zaklęciem. Dla pewności
podwinął martwemu rękaw – Mroczny Znak ulotnił się wraz ze śmiercią
chłopaka, tak jak Snape przewidywał. Śnieg sypał coraz gęściej, przykrywając
z równą sprawiedliwością bezdomnego dzieciaka i jego niedoszłego kata.
-
Głupi chłopak – mruknął jeszcze raz smutno Mistrz
Eliksirów.
*
Do Lupina dotarł stłumiony hałas. Natychmiast czujnie
otworzył oczy i nastawił uszu. Łomot nie powtórzył się, lecz Remus
postanowił sprawdzić, co się dzieje w domu. Ostrożnie wysunął się z łóżka,
by nie obudzić Tonks. Dziewczyna poruszyła się lekko, zamruczała i
natychmiast znów osunęła w twardy sen.
Korytarz oświetlała tylko jedna,
jedyna lampa gazowa, skręcona zresztą do połowy, ale dla wilkołaczych oczu
światła było aż nadto. Na schodach siedziała szczupła, przygarbiona postać z
butelką w ręku. Przez moment Remus myślał, że widzi Syriusza lecz zaraz
potem stwierdził swą pomyłkę.
- Pieprzone schody – wymamrotał
Snape, unosząc butelkę do ust. Zakrztusił się lekko i otarł wargi wierzchem
dłoni.
Remus zszedł na dół i usiadł obok Mistrza Eliksirów, który nawet
nie odwrócił głowy.
- Byłeś na zborze? – odezwał się cicho, czując,
że jest to dość idiotyczne pytanie.
Niespodziewanie ramiona Snape’a
zaczęły dygotać.
- Nie... – wykrztusił. – Byłem na...
wywiadówce – i zaniósł się histerycznym śmiechem. – Na
wy-wia-dów-ce...
- Co się stało?
Snape obrócił twarz w stronę Remusa.
Oczy miał nabiegłe krwią, ciemne i szalone jak dziury do piekła. Uniósł rękę
i pomachał nią Lupinowi przed nosem.
- Ciągle odór krwi; namaścić tę
drobną dłoń wszystkimi wonnościami Arabii, a wciąż będzie ją czuć.
-
Snape... ty jesteś pijany.
- Nie, jeszcze nie. Do tego błogosławionego
stanu jeszcze mi trochę brakuje. Spadłem z tych pie... pieprzonych schodów.
Black... zastawia na mnie... pułapki.
- Zdecydowanie potrzebujesz snu
– zawyrokował Remus, zastanawiając się jednocześnie, czy uda mu się
zawlec zalanego Snape’a do jego sypialni. Snape z pewnością będzie
stawiał opór i na pewno skończy się to dla nich obu obrażeniami.
-
Potrzebuję alkoholu – odparł Snape i wysączył resztę wódki. –
Whisky, seksu i kuli w łeb.
- Z tych trzech rzeczy mogę zapewnić ci tylko
whisky – odparł Remus. Zaczynał się nieco denerwować. – Chodź do
łóżka.
- Nie pójdę z tobą do łóżka – Snape pokręcił energicznie
głową i wstał, unosząc znacząco palec, jakby stał przy tablicy i za chwilę
miał zacząć wykład. – Nie jestem gejem – chuchnął Remusowi w nos
zapachem Ballantinesa. – Ani wampirem. Nie wierz plotkom.
Lupin
wzniósł oczy ku sufitowi i westchnął. Snape pogroził mu palcem.
- Dość
tego, mężu, dość tego! Wszystko popsujesz tym obłąkanym wzrokiem.
Zszedł chwiejnie ze schodów i poszedł do kuchni. Remus, rad nie rad,
podążył za nim, zapalając po drodze światło.
- Cóż to? Czyliż te ręce
nigdy obmyć się nie dadzą? Umyj ręce, weź szlafrok; nie wyglądaj tak blado.
Powtarzam ci. Banko pogrzebany, nie powstanie więcej – mamrotał Snape,
buszując w Syriuszowej lodówce. Wynurzył się z niej, tym razem piastując w
objęciach z butelkę whisky White Label i dwie puszki piwa.
- Sever, to
nie jest dobra pora na picie – powiedział Lupin.
- Każda pora jest
dobra. Zapytaj swego ukochanego przyjaciela, Siriego – odgryzł się
Snape, zamykając lodówkę kopniakiem. Zatoczył się i siadł ciężko na ławie
przy stole.
- Odczekaj może raczej do rana – zaproponował Remus.
- Y-y... – mruknął Snape przecząco. – Mam zamiar się
powiesić. Primo – nie mam odwagi zrobić tego na trzeźwo. Secundo
– do rana mogę się rozmyślić. Tertio – pieprz się.
- Quarto
– ja też nie jestem gejem – warknął Remus, zdecydowanie
odbierając Snape’owi whisky. – Raptem pomyślałeś sobie
„powieszę się”? Jakieś postanowienie na Nowy Rok?
- A co? W
Nowy Rok nie wypada popłe.. popełniać samobójsfa?
- Stanowczo nie.
-
Szkoda – stwierdził ponuro Severus, otwierając z sykiem puszkę piwa.
– W takim rasie bendę chamem, trrrrudno. Lupin... tylko szadnych
kwiatów na pochrzebie. Nie cierpie wiechci. Możesz sobie wziąć mój
księgos... księ... moje ksiąszki.
- Sever... – odezwał się Remus
łagodnie. – Ile właściwie ty wypiłeś?
- Nwm... – odparł
Snape, zamykając oczy i robiąc nieokreślony gest gdzieś w stronę
zlewozmywaka.
Remus zerknął na zegar: była trzecia nad ranem. W zlewie
natomiast spoczywały „zwłoki” osuszonej butelki Johnny Walkera.
Snape wypił duszkiem pół puszki piwa, czknął i wygłosił w przestrzeń
zaskakująco trzeźwym głosem:
- Życie jest do dupy.
- Odkrycie stulecia
– mruknął Lupin, wydzierając mu przemocą puszkę. - Nie pijesz
więcej!
- Czyżby? – Snape uniósł brwi.
- Masz w żołądku litr
whisky. Nie chuchaj na świece, bo coś podpalisz.
- Czuję, że
trzeźwieję.
- Złudzenie. Organizm bierze fałszywy drugi oddech. Jeszcze
jeden kieliszek i pójdziesz do piachu.
- To niezły pomysł na
śmierć.
- Snape, co jest? Trochę cię jednak znam. Jesteś twardzielem,
który może gołym tyłkiem siadać na patelni. Co-się-stało?
Snape wciąż
patrzył gdzieś przed siebie niewidzącym wzrokiem.
- Ktoś powinien
zawiadomić jutro posterunek w okolicach Stratford. Wiesz, tam gdzie się
urodził ten bałwan Szekspir. Znajdą pod śniegiem dwa ciała. Jedno to jakiś
dzieciak, nie wiem skąd ani jak się nazywał. Drugi nazywa się... nazywał
Bolder. Tymoteusz Bolder. Dopiero co skończył szkołę. Był niezły z
eliksirów... Dostał Przewyższającą Oczekiwania na Owutemach.
- Czemu
jest martwy? – zapytał Remus bardzo ostrożnie.
- Próba lojalności.
Wystraszył się. Bydlak kazał mu zabić dziecko. Nie chciał. Głupi chłopak...
Ukarano go. Cruciatus. Opierał się. Zaczął uciekać. Głupi dzieciak. Nic...
Egzekucja. Avada. Koniec. A to był niezły chłopak... Lupin... dlaczego
dzieciaki są takie głupie? No, dlaczego?
Severus wstał i powoli poszedł
do drzwi.
- Kto...? – zaczął Remus, ale Snape machnął ręką.
-
Nie pytaj – rzekł cicho.
*
(cytaty z „Makbeta” w
przekładzie Józefa Paszkowskiego)
"kocia kołyska" -
zabawa polegająca na przeplataniu palcami pętli ze sznurka, każdy na pewno
kiedyś się w to bawił
Nigdy nie sądziłabym, że Snape może się znaleźć w takim stanie. Ale kto by się nie schlał na jego miejscu, widząc to co on zobaczył i to jeszcze w Nowy Rok. Very sad.
Składam wyrazy wdzięczności w
podziękowaniu za parta
Cudowny jak zwykle
I oto tworzyć poezję zaczyna -
Toroj
twórczości fanka nie jedyna,
Hermą Lestrange ona się zwie.
"O,
kolejna osoba rymuje, hłe, hłe."
"Psychozo, personifikacjo
złota,
Cóż poradzisz, gdy na rymy ochota?"
- Rzecze tak
Herma,
Werwy pełna.
Tutaj Toroj o trumnę krzyczy,
Tutaj Herma
ze śmiechu ryczy,
Tutaj Sev Szekspira w pijaństwie cytuje,
Tutaj
Syriusz Remusa rymami irytuje...
Cóż za chaos! Ile
śmiechu!
Czytelnik już nie ma dechu!
Lecz nie przeszkadza to
nikomu,
Gdy śmiechy rodziny W. dochodzą aż do Bostonu.
W końcu pereł w
"Hapy Niu Jer" tyle,
Naszyjnika by było trzy razy trzy
mile,
A czytelnicy ciągle wołają o jeszcze.
(Jacy wymagający, jakie
leszcze!)
W podchodach soft zwycięzcą jest
Tonks Nymphadora -
aurorka, że fest.
Plamkami czterdziestoma dziewięcioma w
sumie
poznaczyła innych - ona to umie!
Nad Grimmauld Place
Hardodziób jako orzeł leci.
(Żeby tylko nie wystraszył
dzieci!)
Syriusz niestety, nie napisze do niego ody.
Niestety na
ody do hipogryfów nie ma mody.
I dlatego my tak bardzo Toroj
kochamy,
Że zawsze od niej tyle pereł mamy.
Koniec na dziś rymów,
terrorystka Ginny
Zaraz za rymy podłoży mi miny...
a ja przeczytałam w necie i wiem jak się
skończy.
"Są pewne różnice. Kły wilkołaka i wilka są co prawda
bardzo podobne do siebie, ale zęby przednie u wilka są trójkątne i
przypominają piłę do drewna. U wilkołaka mają postać w miarę normalnych
ludzkich siekaczy, chociaż niezwykle ostrych – wyjaśniał cierpliwie
Lupin. – Zębów przedtrzonowych praktycznie nie można odróżnić od
wilczych, za to trzonowe wyglądają bardzo po ludzku, tylko są po prostu
bardzo duże.
- Mogę potwierdzić – wtrącił Black. – Twój
uśmiech w świetle księżyca zawsze chwytał mnie za serce,
Remmy"
Ten fragment powalił mnie na kolana, Droga Autorko.
Długo czekałam, żeby ten fragment
przeczytać, bo nie zdążyłam przed tą długą przerwą, gdy forum nie działało.
I nie zawiodłam się. Dzięki Toroj za tak wspaniałego ficka. No i biedny Sev,
nie miał ciekawego Nowego Roku
*
Hermiona kuliła się w cieniu pod
schodami, ledwo ośmielając się oddychać. W objęciach ściskała pelerynę
Snape’a, którą odruchowo podniosła z podłogi w hallu. Tkanina w
nieprzyjemny sposób przypominała w dotyku wężową skórę – choć z
pewnością nie istniał na świecie gatunek węża tak ogromnego, by można było z
niego zrobić płaszcz. Dziewczyna podsłuchiwała rozmowę, której fragmenty
dolatywały do niej z kuchni. Boże, Snape był naprawdę straszliwie pijany.
Powinna mu oddać płaszcz, ale kto wie jak by zareagował w takim stanie. W
końcu Hermiona usłyszała nad głową niepewne kroki Mistrza Eliksirów,
wspinającego się po schodach, a potem cichy trzask drzwi do jego sypialni.
Remus Lupin wyszedł z kuchni chwilę później, wzdychając ciężko i mamrocąc
pod nosem coś, co brzmiało jak „niedobrze, oj
niedobrze”.
Dopiero gdy dom na powrót pogrążył się w ciszy,
Hermiona wyszła z kryjówki. Na ostatnim stopniu leżała porzucona maska
Śmierciożercy – gładka biała skorupa bez wyrazu, z trzema poziomymi
szczelinami w miejscu oczu i ust. Brzydziła się jej dotknąć. Powiesiła
wężowy płaszcz na rzeźbionym słupku przy balustradzie, a wtedy jej wzrok
padł na kolejny zgubiony przedmiot. W cieniu rzucanym przez poręcz leżała na
posadzce niewielka książka w czarnej oprawie. Nawet w tak nędznym świetle
można było rozpoznać na okładce wytłoczoną czaszkę z resztkami srebrzenia.
„Nie powinnam” – pomyślała Hermiona, ale jej ręce same
się wyciągnęły po niespodziewany łup. – „O Boże, nie powinnam...
to na pewno jego pamiętnik...”
Książeczka tak zazdrośnie strzeżona
i noszona wszędzie – nawet na spotkanie z Voldemortem! – nie
mogła być niczym innym jak diariuszem Mistrza Eliksirów. Powinna zostawić go
tam gdzie leżał. Lecz nagle w głowie Hermiony pojawiły się wstrząsające
wizje bliźniaków zaśmiewających się nad osobistymi przemyśleniami Severusa
Snape’a albo, co gorsza, traktujących pamiętnik jakimiś
„dowcipnymi” zaklęciami; ewentualnie rozprowadzający kopie w
szkole. Dziewczyna aż się wstrząsnęła. Nikt nie zasługiwał na coś takiego,
nawet Snape! Czym prędzej porwała wyświechtany tomik, przyciskając go do
panieńskiej piersi, obleczonej w pikowany szlafroczek.
Pięć minut
później leżała już w łóżku, a feralny przedmiot parzył ją przez poduszkę. Po
kwadransie przewracania się z boku na bok i wypróbowaniu wszelkich możliwych
(oraz niemożliwych) pozycji, panna Hermiona Jane Granger stwierdziła, że nie
jest w stanie dłużej walczyć z ciekawością. Nakryła głowę kołdrą, zapaliła
na czubku różdżki małe światełko i z mocno bijącym sercem wyciągnęła
intrygujący wolumin spod poduszki.
Rzut oka na pierwszą stronę...
niedowierzanie... parsknęła śmiechem i zaraz zasłoniła usta dłonią,
nasłuchując w napięciu. Jednak Ginny, śpiąca na sąsiednim łóżku, nawet się
nie poruszyła. Długi dzień pełen wrażeń i dwa kieliszki szampana zrobiły
swoje. Hermiona powróciła do lektury. Wpierw ze zdumieniem, a potem z coraz
większym zainteresowaniem, ba! nawet czymś w rodzaju fascynacji
odwracała kolejne strony, czytając notatki oraz celne, ironiczne komentarze
wpisane drobnym, aż nazbyt znajomym pismem. Oglądała rysunki na marginesach
– oszczędne, surowe ale mające swoisty charakter - podobnie jak ich
autor. Od czasu do czasu chichotała pod nosem.
„To jest
najokropniejszy, najbardziej dziwaczny i chyba najinteligentniejszy facet
jakiego znam” – pomyślała Hermiona z niejakim zdumieniem.
– „I kompletnie szurnięty.”
Zasnęła dopiero nad ranem,
z głową na otwartej stronicy, uśmiechając się przez sen.
*
Severus
zarejestrował drobną częścią świadomości, że leży na czymś twardym, w ustach
ma smak starej ścierki Filcha (aczkolwiek jego doświadczenia w lizaniu
ścierek były nikłe), światło razi go nieznośnie w oczy i ktoś mówi do niego
stanowczo za głośno. Wszystkie te elementy bardzo źle działały na jego
migrenę.
- Severusie, jest dwunasta w południe. Pierwszy dzień Nowego
Roku. Lepiej wstań.
Z pewnym trudem Severus przypisał ów znajomy głos do
twarzy z adnotacją „Remus Lupin”.
- Mm..? – odparł,
nie otwierając oczu.
- Wstaniesz?
- M-m...
- Czy mam rozumieć, że
lubisz spać na dywanie?
- Uhm...
- Konwersacja z tobą jest nadzwyczaj
budująca.
Severus poczuł, że Lupin bezceremonialnie łapie go za klapy i
sadza, opierając o jakiś mebel. Ruch ten natychmiast spowodował u niego coś
w rodzaju miniaturowego Cruciatusa z ośrodkiem tuż za oczami.
-
Przyniosłem coś, co cię ustawi w pionie – rzekł Lupin. Sądząc z
dodatkowych efektów dźwiękowych, nalewał coś do szklanki. Chłodne szkło
dotknęło ust Snape’a, który zacisnął zęby w odruchu obronnym.
-
Snape, wypij to. Poczujesz się lepiej.
Snape trwał w stuporze
migrenowym.
- Sever, otwórz buzię - namawiał słodko Lupin.
Sever nie
chciał. Miał wrażenie, że przełknięcie czegokolwiek spowoduje, że wywróci
się na lewą stronę jak skarpetka.
Raptem kciuk Lupina nacisnął jego
krtań. Zabolało. Severus odruchowo na moment otworzył usta i to wystarczyło,
by Lupin wlał do nich porcję eliksiru, a silne ręce wilkołaka unieruchomiły
szczęki rozbitego mężczyzny.
- Połknij to!
W tej sytuacji Severus
nie miał już żadnego wyboru.
- Aurorska sztuczka. W najśmielszych snach
nie przypuszczałem, że będę cię musiał kiedyś niańczyć – usłyszał.
Eliksir był paskudny w smaku, jak większość tego rodzaju specyfików, ale
błyskawicznie rozlał się po całym ciele falą energii, likwidując ból głowy i
mdłości.
- Zabierz łapy – warknął słabo Mistrz Eliksirów,
otwierając na próbę jedno oko. Powoli pozbierał się z podłogi.
-
Nareszcie zaczynasz przypominać siebie, a nie rozdeptaną meduzę –
powiedział Lupin. – Wyglądasz jakbyś przeszedł przez piekło w obie
strony. Co pamiętasz ostatnie?
- Butelki – mruknął Severus
zgryźliwie. Rzeczywiście miał niepokojącą przerwę w życiorysie. Pamiętał
powrót na Grimmauld Place i rządek butelek whisky w Blackowej lodówce,
natomiast reszta była mętnym chaosem nie do rozplątania. Ostatni raz w
podobnej sytuacji Snape był tuż po zaliczeniu owutemów, kiedy to obudził się
z kacem, dziurą w pamięci i damską pończochą zaciśniętą na szyi. Nadal nie
miał pewności, czy był to żart współlokatorów, pamiątka upojnej nocy czy
może ktoś usiłował go udusić.
- Dzięki za pomoc, a teraz spływaj,
Lupin. Mam zamiar się wykąpać.
- Mnie też było miło – odpowiedział
Remus uprzejmie. – Zawiadomiłem posterunek. Dumbledore wpadnie
wieczorem, będziesz mógł mu złożyć szczegółowy raport. Przy okazji
rozstrzygnie ten śmieszny zakład.
Na twarzy Snape’a odbiło się
lekkie zaskoczenie.
- Prawda, to już pierwszy stycznia. Zapomniałem o tym
cholernym zakładzie.
- Nie dziwię się – mruknął Remus z nutą
współczucia i skierował się do drzwi. – Poproszę Molly, żeby zrobiła
ci kawy.
*
Przed południem nikt nie zetknął się ze Snape’m, gdyż
Hermiona wyciągnęła przyjaciół (pod kuratelą Tonks i Billa) do Ogrodów
Kensington, gdzie obrzucali się śniegiem i obejrzeli pomnik „Chłopca,
który opanował perfekcyjnie zaklęcie lewitacji i miał oswojoną
bahankę”. Spacer zakończył się wizytą w palmiarni, gdzie na krótko
zapomnieli o zimie, pijąc kakao w kawiarence pod baldachimem egzotycznej
roślinności. Kiedy jednak towarzystwo wróciło pod gościnny dach Syriusza, a
Mistrza Eliksirów nadal nie było widać, Hermiona odczuła pewien niepokój.
Zagadnięty Remus Lupin wyraził opinię, że widać profesor źle się czuje.
Wywiad wśród portretów, które zazwyczaj wiedziały o wszystkim, co się działo
w domu, przyniósł tylko suchą informację: „Pan Snape odpoczywa”.
Tak więc Hermiona nie miała okazji oddać zgubionej książki. Zapukała nawet
do drzwi, lecz w środku panowała głucha cisza, a na przekręcenie klamki się
nie odważyła.
Absencja Snape’a zaniepokoiła również Syriusza, choć
jego motywy były zdecydowanie mniej szlachetne. Oto do zakończenia rozgrywki
zostało marnych dziesięć godzin, a jego przeciwnik usunął się z pola walki.
Czas kurczył się alarmująco i należało podjąć radykalne działania. Troskliwy
gospodarz zaczął więc mniej więcej co pół godziny pukać do Severusowej
„pustelni”, a to proponując kawę, to znów kanapki, namawiając na
partię szachów albo wręcz grę w „kulawego liska”, ewentualnie
dopytując się o samopoczucie „drogiego kolegi”. Za drzwiami
nadal było cicho jak w grobowcu, aż zaczęto wysuwać przypuszczenia, że
Mistrz Eliksirów utopił się w wannie albo na dobre opuścił Grimmauld Place,
chociaż oba jego płaszcze (ten zwykły i ten wężowaty) nadal wisiały w
przedsionku.
Na schodach w hallu zebrał się chór męski (w znakomitej
większości rudy), by odśpiewać fałszywie ale za to głośno wszystkie utwory o
kajmankach, finiszując najnowszym przebojem pod tytułem „Daj mi
szlaban”. Jednak i to nie wywołało żadnej reakcji ze strony profesora
Eliksirów.
- Zastosujemy broń chemiczną – zadecydował Fred,
wyciągając z kieszeni okazałą łajnobombę. – To powinno go wykurzyć.
Wrzucimy ją do przewodu wentylacyjnego.
Syriusz w pierwszej chwili był
zachwycony pomysłem, ale już w następnej miał poważne wątpliwości.
- To
będzie nieuprzejme. Nawet bardzo nieuprzejme, psiakość. Klątwa
Dumbledore’a może zadziałać.
- Ale to ja zrobię, a nie ty!
– zaoponował Fred, a George natychmiast go poprawił:
- MY
zrobimy.
- Ale za moim przyzwoleniem i w mojej obecności. Diabli wiedzą,
co Stary wymyślił, może mi ośle uszy wyrosną? – oponował Syriusz.
-
Ciotka Petunia, kiedy koty jej sikały na wycieraczkę... – zaczął
Harry.
- Snape nie sika mi na wycieraczkę – przerwał mu Syriusz z
pewnym roztargnieniem. – Chyba...
- Ciotka Petunia odstraszała je
wodą kolońską – dokończył Harry, obdarzając ojca chrzestnego urażonym
spojrzeniem. – Snape jest jak kot. Mogę się założyć, że perfumy mu
śmierdzą. Przecież on chyba w ogóle nie myje głowy. Perfumy są UPRZEJME.
Uskrzydleni nową ideą bliźniacy ulotnili się na parę minut, by powrócić
tryumfalnie z należącą do ich matki butelką wody kolońskiej, która została
komisyjnie obwąchana.
- Chyba za mało śmierdzi – wyraził
wątpliwość Syriusz.
- To perfumy mojej matki, w ogóle nie śmierdzą!
– oburzył się Ron.
- Rozpatruję je pod kątem Snape’a. Pewnie
byłby zachwycony wodą po goleniu o zapachu żaby.
- Albo
czyrakobulwy...
Tak więc za ozdobną kratkę wywietrznika przy pokoju
Snape’a została wlana cichaczem połowa wody kolońskiej Molly, a dla
pewności broń chemiczną wzmocniono pachnidłem Tonks, które Syriusz podwędził
kuzynce z toaletki – z narażeniem życia, jak sam podkreślił. W efekcie
po całym domu niebawem zaczął roznosić się dość przeraźliwy zapach lawendy
wymieszany z wonią sandałowca, gdyż bojowe wonności rozpoczęły ekspansję
poprzez system wentylacyjny. Partyzantka natomiast rozsiadła się rządkiem na
stopniu, wpatrując się w drzwi atakowanego właśnie pokoju gościnnego. I tam
też zastała ich Tonks, która, zaalarmowana podejrzanym – boleśnie
znajomym! – aromatem, odkryła na stoliku brak ulubionego
pachnidła.
- Kto gwizdnął mi perfumy?!! – wycharczała przez
zęby.
Pięć palców natychmiast zgodnie wskazało Syriusza.
- Zdrajcy
– mruknął.
Furia Tonks jeszcze wzrosła, o ile to możliwe.
- TY
ŚWINIO!!! TY BEZNADZIEJNY... MĘŻCZYZNO!! – ryknęła
Tonks, dając piękny pokaz feministycznego gniewu i wyciągając różdżkę.
-
Ninny... odkupię ci przecież – wystękał Syriusz niepewnie, macając
jednocześnie kieszeń w poszukiwaniu swojej różdżki.
- Moje Hexen Numer
Sześć!! – zawyła Tonks. – Nie odkupisz, bo ci wcześniej
łeb urwę!!
W tej chwili młodzi Weasleyowie i Harry pojęli różnicę
między kobietą zirytowaną a naprawdę wściekłą (Ginny i Hermiona w swych
najgorszych stanach okazały się zaledwie trochę rozdrażnione), oraz jak
naprawdę wygląda walka dyplomowanego aurora. Zaklęcie Tonks wyrwało dziurę w
balustradzie i gdyby Syriusz nie teleportował się sekundę wcześniej, miałby
pewnie tę dziurę w żołądku. Tonks natychmiast aportowała się za nim, dążąc
za jego echem poaportacyjnym. W domu zaczęły rozlegać się bojowe wrzaski,
odgłosy druzgotania mebli i męskie okrzyki: „Ratunku!
Ratunku!” wznoszone jednak tonem coraz bardziej niespokojnym, aż
wreszcie zaczęły brzmieć bardzo serio.
- Dobrze mu tak –
powiedziała Ginny.
- Dobrze – zgodziła się Hermiona.
Obie
dziewczyny awantura wywabiła z salonu i zażądały wyjaśnień, a teraz
wykazywały kobiecą solidarność.
- Kto wziął moją wodę kolońską? –
spytała Molly Weasley, węsząc podejrzliwie.
Bliźniacy wymienili
porozumiewawcze spojrzenia.
- Syriusz! – skłamali zgodnym
chórem. Ostatecznie chyba mu już nie robiło różnicy, ile kobiet go
goni.
*
Awantura dotycząca ekskluzywnych (i kosztownych) perfum z
serii Hexen przetoczyła się jak wiosenna burza – bardzo głośno,
gwałtownie i prędko się skończyła. Zziajana Tonks patrzyła wilkiem na swego
zziajanego kuzyna, który przykładał sobie do podbitego oka schłodzoną puszkę
piwa. Molly Weasley szukała maści na stłuczenia. Ryża awangarda natomiast
znów wyśpiewywała w hallu:
- Daj mi szlaban, proszę daj mi szlaban!
Bo poskarżę mamie i podniosę raban! Daj mi z eliksirów szlaban
tygodniowy, daj mi karę jaka przyjdzie ci do głowy! Zbij mnie paskiem
albo przywiąż do parkana, bo ja kocham jak mnie karzesz, proszę pana!
Remus pokręcił głową z zadumie. Spędzał już święta w rozmaitych dziwnych
okolicznościach, ale ta sytuacja biła swą oryginalnością wszystkie
poprzednie na głowę. Bez zbędnych ceremonii otworzył drzwi pokoju
Snape’a. Przechodząc przez próg, odniósł wrażenie, że przerywa
niewidzialną pajęczynę, która przyklejała się do jego ciała ulotnymi
niteczkami, trzeszcząc cichuteńko na samej granicy słyszalności. Okno było
uchylone, a pomieszczenie wyziębione jak stodoła. Snape leżał na łóżku,
okręcony kocami i wyglądał bardziej mizernie niż zwykle. Chyba spał. Remus
postawił talerz z kanapkami na nocnym stoliku i zamknął okno.
- Lupin,
czy ty nigdy nie pukasz? – rozległ się głos Mistrza Eliksirów.
-
Tylko wtedy, gdy ma to sens. Przez barierę Silencio raczej byś nic nie
usłyszał – odparł Lupin.
- I o to chodziło. Kiedy Black po raz
trzeci wyrwał mnie z drzemki pytaniem o samopoczucie, uznałem, że należy
podjąć jakieś kroki w celu ochrony prywatności.
- Ominęło cię w ten
sposób parę ciekawych wydarzeń. Bliźniaki lansują nowy przebój. Tytuł
„Daj mi szlaban”.
- Mogę im to załatwić. Niestety, bariera
zatrzymuje dźwięki ale przepuszcza zapachy. Black jest zwolennikiem
radykalnej aromaterapii?
- Coś w tym rodzaju. Jak długo masz zamiar tu
siedzieć, głodować i pogrążać się w depresji?
- Raz na dziesięć lat chyba
mogę? Do północy. Potem się spakuję i wrócę do siebie, by pogrążać się w
depresji we własnym łóżku, nareszcie.
- Dobrze, ale najpierw coś zjedz.
Biały chleb, szynka, ser, majonez i zielony pieprz. Zdaje się, że dobrze
odgadłem twoje preferencje?
- Lupin, na Merlina, odwal się. Nie życzę
sobie, żeby ktoś się nade mną litował. Najpierw Granger, a teraz ty.
„Miłujcie nieprzyjacioły swoje.” Mam być waszą odskocznią do
nieba?
Lupin uśmiechnął się lekko.
- Tak się składa, że czasem
współczujemy ludziom nieszczęśliwym. Nawet jeśli są kompletnymi
łajdakami.
- Nie jestem nieszczęśliwy, tylko skacowany – sprostował
Snape. – A teraz zamknij łaskawie drzwi z drugiej strony.
- W
porządku. Kanapki zostawiam.
Remus już miał wyjść, ale zatrzymało go
pytanie, zadane opryskliwym tonem, pod którym jednak kryło się
zakłopotanie.
- Lupin... co ja ci właściwie nagadałem w nocy?
-
Właściwie to głównie cytowałeś Szekspira. Usłyszałem też w telegraficznym
skrócie opis świętowania Nowego Roku przez Śmierciożerców. A pomiędzy
wierszami wyczytałem, że Severus Snape cierpi z powodu wyrzutów sumienia
– odpowiedział Remus.
- Scheisse... Lupin, byłem w drobiazgi
pijany, ja nie mam sumienia. Zdechło, wyprowadziło się, w każdym razie nie
istnieje. Nie przypisuj mi czegoś, czego nie posiadam! – pod
koniec tej tyrady Snape walił pięścią w wezgłowie łóżka i krzyczał. –
W piekle już mają naszykowany kocioł z moim nazwiskiem, więc nie pieprz mi
tu o wyrzutach sumienia! Sumienie jest głupim luksusem w świecie, gdzie
umierają dzieci, a żyją takie potwory jak ja albo ty!!
W
końcu Mistrzowi Eliksirów zabrakło tchu. Lupin patrzył na niego w milczeniu
i z uwagą, przekręciwszy lekko głowę na bok, jakby nad czymś się głęboko
zastanawiał. W końcu ściągnął przez głowę sweter. Pod spodem nosił
niebieską, spraną koszulę, pocerowaną przy kołnierzyku. Metodycznie rozpiął
guziki.
- Lupin, co ty wypra... – wykrztusił Snape z
osłupieniem.
Remus odwrócił się do niego plecami. W okolicach prawej
nerki miał wyrwany kawałek ciała – blizna była jasnoczerwona i
nierówna.
- Tu mnie dziabnął – wyjaśnił beznamiętnie. – I
tutaj – jego palce dotknęły szram na bicepsie.
- Teraz ślady są
dużo mniejsze, bo wyrosłem. Ale wtedy miałem sześć lat i szczęki tamtego
omal mnie nie przecięły na pół. Ledwo mnie odratowano. Pewnie właśnie
myślisz, że niepotrzebnie – kontynuował, wciskając pięści w kieszenie.
Cisza.
- Pierwszy atak nie był najgorszy, ale drugiego już bałem się
śmiertelnie. Rodzice jakoś zdołali mi uświadomić, że nie jestem potworem,
tylko jego ofiarą. Musiały minąć lata, zanim doszedłem do tego, że ten,
który mnie ugryzł też był ofiarą.
Remus odwrócił się twarzą do Severusa.
Bursztynowe oczy poszukały czarnych.
- Pod pewnymi względami jesteś
gorszy od Blacka – powiedział Snape z ironią. – Po jaką cholerę
mi to opowiadasz?
- Bo i ty nią jesteś.
- Czym?
- Ofiarą, Sever.
Cokolwiek byś o sobie sądził i o cokolwiek się obwiniał.
Severus zbladł
jeszcze bardziej, co wydawało się do tej pory niemożliwe. Zaczerpnął głęboko
powietrza i wybuchnął.
- Święty Gryfon! Rzygać mi się chce od tej
twojej moralności!! Spadaj, odpieprz się, won mi z
oczu!!
Ciśnięta celnie poduszka uderzyła Remusa w twarz.
-
Wilkołak robi psychoanalizę Śmierciożercy! – pienił się Mistrz
Eliksirów. – Rzeczywistość jest głupsza od najgłupszego
romansidła!
Lupin zgarnął swoje rzeczy i ruszył do drzwi.
-
NIE!! – ryknął Snape z furią. – Najpierw się
ubierz!! Na miecz Slytherina, pomyślą, że się do ciebie
dobierałem!
Remus wkładał koszulę, a Severus tymczasem wykopał się z
koców i stanął przed nim w agresywnej postawie.
- Przestań się nade mną
rozpływać. Przestań się mnie czepiać i zbawiać mnie, kurwa, na siłę. Nie
jestem miły. Jestem wredny i podły, i paranoidalny... I jestem MOR-DER-CĄ.
Dotarło to do ciebie, Lupin? Dotarło to do twego miękkiego wilkołaczego
serduszka? Mogłem powiedzieć „nie” ale tego nie zrobiłem.
Powiedziałem „tak Panie”, jak zwykle. Koniec, finis, gruba
krecha.
- Nie mogłeś się sprzeciwić, bo mielibyśmy trzy pogrzeby zamiast
dwóch – odparł Remus, wciągając sweter.
- Ale ten nieszczęsny
Bolder to zrobił i święty Potter też powiedziałby „nie” –
sarknął Severus. – I umarłby godnie, z honorem i kompletnie bez
sensu.
- Możliwe – westchnął Remus. – Zupełnie możliwe.
Chwilami Harry jest tak podobny do Jima, że to mnie wręcz przeraża. Ale
ja...
Zatrzymał się jeszcze na chwilę, z ręką na klamce.
- Ja nie
wiem, co bym zrobił na twoim miejscu. Możliwe, że to samo co ty –
powiedział bardzo cicho.
Po wyjściu Lupina Snape przewrócił się na wznak
na łóżko, przyciskając skronie palcami. Znów zaczynała go boleć
głowa.
*
- Jak ci poszło? – spytała Tonks, obejmując Remusa za
szyję.
- Obrzucił mnie słownictwem i poduszką – Remus nie mógł się
powstrzymać i szybko pocałował chętne usta dziewczyny.
- Tylko poduszką?
– zdziwiła się.
- Tylko.
- Żadnych bolesnych klątw, rzucania
krzesłami?
- Żadnych krzeseł, talerzem też nie próbował rzucić. Może
jednak zje te kanapki.
- Zdumiewające, ale on chyba cię lubi –
stwierdziła Tonks.
*
„Prawo pełzania” mówi o tym, że jeśli
gdzieś przebywamy choćby jedną dobę, nasza własność zaczyna w naturalny
sposób „rozpełzać się” po zajmowanym terytorium, przy czym
zasięg rozpełźnięcia jest wprost proporcjonalny do długości urlopu, a
szybkość powtórnego pakowania odwrotnie proporcjonalna do ilości
przedmiotów, których objętość rośnie o 1/2 procenta każdego dnia. (Zawartość
kufra nigdy nie mieści się w nim po raz drugi.)
Ron Weasley eksplorował
(podobnie jak jego rodzeństwo i przyjaciele) dom od strychu do piwnic w
poszukiwaniu swoich rzeczy. Prawo pełzania sprawdzało się w stu procentach,
chociaż, zdaniem Rona, wcale nie wyjaśniało, dlaczego jego praca domowa z
Transmutacji leżała w łazience na parterze, a pojedyncze skarpetki odszukał
w pokoju Hardodzioba.
- ...zbij mnie paskiem albo przywiąż do parkana,
lub łańcuchem przykuj w lochach aż do rana... – nucił Ron pod nosem z
lekkim roztargnieniem, zaglądając pod wszystkie meble w korytarzu na
pierwszym piętrze. Te piekielne skarpetki do pary gdzieś musiały być...
-
Paskiem? Łańcuchem w lochach?? – rozległ się za nim zniesmaczony, a
nader znajomy głos. – Czy rodzice wiedzą o twoich... hmm...
preferencjach, Weasley?
Ron spłonął szkarłatnym rumieńcem. Snape tym
razem występował w pełnej gali. Żadnych mugolskich ciuchów. Spowity w swe
tradycyjne, powiewające czernie, znów przypominał przerośniętego nietoperza
w sztywnym kołnierzyku. Już samo to mogło być sygnałem, że ferie dobiegają
końca i jutro nastanie zwykły rygor szkolny – tym gorszy, że Mistrz
Eliksirów z pewnością zechce się odegrać za wszystkie dowcipy.
Snape
zszedł na dół, jeszcze na odchodnym rzucając chłopcu zbrzydzone spojrzenie,
a Ron czym prędzej pobiegł do swego pokoju, by zawiadomić Harry’ego,
że przeciwnik w końcu wyszedł z ukrycia. Chłopcy byle jak upchnęli swoje
rzeczy w kufrach, a pięć minut później już knuli wraz z Syriuszem,
bliźniakami i Ginny, jak owocnie wykorzystać ostatnie godziny przed północą.
Widać było, że Snape nie może sobie znaleźć miejsca. Krążył po domu,
jakby i on walczył ze swoim „rozpełźniętym” bagażem. Ścigały go
przy tym zarówno lawendowe aromaty, jak i upiorna życzliwość Syriusza
Blacka, poparta dodatkowo równie nachalną uprzejmością jego młodocianych
popleczników. Kiedy po raz czwarty jeden z bliźniaków życzył Snape’owi
„szczęśliwego Nowego Roku”, ten nie zdzierżył.
- Poprzedni
był fatalny, a ten nie zapowiada się lepiej – burknął. – Ile
jeszcze razy będziesz mi serwował te bzdury?!
- To na pewno nie byłem
ja – oświadczył bezczelnie Fred, mrugając niebieskimi ślepkami, w
których usiłował zawrzeć całą niewinność świata. – To na pewno był mój
brat.
- Pomyślności w Nowym Roku, panie profesorze – rzuciła Ginny,
przechodząc obok z naręczem pomiętych prześcieradeł.
- To też nie byłem
ja! To była moja sios... – zastrzegł szybko Fred, ale nie
dokończył, gdyż szczupła i blada dłoń Snape’a z niespodziewaną siłą
zacisnęła się na jego gardle.
- Posłuchaj mnie, ty ryże irlandzkie
nasienie. Po pierwsze, jestem ostatnio odrobinę nerwowy. Po drugie, mam
obowiązek być miły dla Blacka, ale nie dla was – sączył chłopcu do
ucha aksamitnym szeptem Mistrz Eliksirów. – Weź to więc pod uwagę,
panie Weasley, jeśli nie chcesz obejrzeć en naturelle własnej nerki.
-
Ygh... – powiedział Fred, przełykając z trudem ślinę.
- I powtórz
to braciom – dodał Snape, zwalniając chwyt.
- Jasne... –
wykrztusił podduszony młodzian, odruchowo masując szyję.
- Nieprawidłowa
formuła, panie Weasley – mruknął Snape.
Fred odchrząknął.
-
Dobrze, proszę... panie profesorze – rzekł ponuro.
- Dziękuję za
zrozumienie, panie Weasley. Miłego dnia.
Po tej demonstracji Mistrz
Eliksirów zyskał nieco spokoju. Najwidoczniej młodzieńcy uświadomili sobie
kilka istotnych kwestii: Snape nie został Śmierciożercą li i jedynie z
powodu pięknych oczu; i że faktycznie jego uprzejmość obejmuje swym
zasięgiem tylko Syriusza, a jedyne co chłopcy mogą zyskać, to uduszenie w
afekcie, ewentualnie długotrwała, wyrafinowana zemsta profesorska po
powrocie do Hogwartu.
Zapał Syriusza jednakże nie stygł. Kiedy Severus
już miał nadzieję, że znalazł przynajmniej chwilowy azyl w salonie, gdzie
mógłby w spokoju oddać się lekturze Proroka przy filiżance kawy, natychmiast
wpakował się tam Black ze swoją świtą i wielkim półmiskiem domowych wypieków
Molly! Gdyby teraz Snape wyszedł, miałoby to wszelkie znamiona ucieczki,
więc został, udając obojętność, lecz w środku kipiąc i grożąc wybuchem,
niczym rozregulowany ekstraktor podciśnieniowy. Wbijał wzrok wciąż w to samo
zdanie artykułu, nie bardzo rozumiejąc, o co w nim chodzi.
Eksport tak
ważnego artykułu, jak sierść demimoza został... co został? Eksport
tak...
- A wtedy ten gość usiłował sprzedać Remusowi bransoletę z zębów
wilkołaka – opowiadał Black jakąś historyjkę z zamierzchłej
przeszłości. – Twierdził, że uchroni właściciela przed ukąszeniem. A
Remus na to: Już za późno, proszę pana. Facet spakował towar w ciągu
dziesięciu sekund i już go nie było.
Lupin uśmiechnął się melancholijnie.
Słuchacze parsknęli śmiechem. Snape usiłował pokonać zdanie o sierści
demimoza.
- I tak bym jej nie kupił – powiedział Remus. – To
były zęby zwykłego wilka.
- A skąd pan wiedział? – spytał ciekawie
Potter.
Eksport tak ważnego artykułu... Na miłosierną Helgę, kogo
właściwie obchodzi handel jakimiś kłakami?
- Są pewne różnice. Kły
wilkołaka i wilka są co prawda bardzo podobne do siebie, ale zęby przednie u
wilka są trójkątne i przypominają piłę do drewna. U wilkołaka mają postać w
miarę normalnych ludzkich siekaczy, chociaż niezwykle ostrych –
wyjaśniał cierpliwie Lupin. – Zębów przedtrzonowych praktycznie nie
można odróżnić od wilczych, za to trzonowe wyglądają bardzo po ludzku, tylko
są po prostu bardzo duże.
- Mogę potwierdzić – wtrącił Black.
– Twój uśmiech w świetle księżyca zawsze chwytał mnie za serce,
Remmy.
Hermiona chrząknęła znacząco.
- Cała ta rozmowa jest dość
nietaktowna, Syriuszu. Lepiej już skończ.
„Racja. Skończ, zanim
wtłoczę ci do gardła ten brukowiec i zadławisz się śmiertelnie kroniką
towarzyską” – pomyślał Snape ze złością. Wyobraźnia podsunęła
mu wspomnienie zapienionej wilkołaczej paszczy i poczuł zimny dreszcz wzdłuż
krzyża.
Black przeszedł więc na tematy bardziej „taktowne”
czyli wspomnienia rozgrywek quidditcha (był ścigającym w drużynie), dowcipów
robionych Filchowi i odwiecznej rywalizacji pomiędzy Gryffindorem a
Slytherinem.
„Opowiedz też, jak w drugiej klasie złamałeś mi
nos” – pomyślał Snape kwaśno, szeleszcząc gniewnie gazetą.
W
Exeter zwołano konferencję hodowców trzminorków, na której poruszono ważną
kwestię...
Kawa Severusa dawno wystygła. Słuchając z przymusem wspominków
Blacka, nie był w stanie nic przełknąć.
- ...a wtedy... mm... wtedy
Filch zupełnie stracił głowę – opowiadał Syriusz, pożerając ze smakiem
ciastko. – Złapał jakiegoś Bogu ducha winnego Ślizgona i zaczął nim
potrząsać jak shakerem do drinków. Slytherin wtedy stracił dziesięć punktów,
piękna akcja. Nie pamiętam, co to był za chłopak...
„Za mało tranu
w diecie, Black? Skleroza w tak młodym wieku. Ja za to doskonale pamiętam,
że Filch oberwał mi wtedy kołnierz. I pamiętam, jak potem wyciąłem kilka
witek z miotły Pottera. Złamał wtedy nadgarstek... też mam miłe
wspomnienia” – rzekł w duchu Snape, spoglądając na Blacka i
wyginając połowę ust w ironicznym uśmieszku.
Od dalszych tortur
psychicznych wybawiło go przybycie dyrektora i zwołane naprędce zebranie
tych członków Zakonu, którzy aktualnie byli na Grimmauld Place.
demimoz
- małpokształtne zwierzę, z którego sierści wykonuje się peleryny-niewidki
trzminorek - kudłaty owad, wytwarzający syrop, powodujący melancholię,
wykorzystywany w eliksirach uspokajających
*
Wskazówki zegara,
wiszącego w kuchni Blacków, pełzły z wolna ku pozycji zenitalnej. Wszyscy,
którzy czekali cierpliwie na finał zakładu Black contra Snape, popatrywali
na niego z napięciem, prowadząc między sobą ściszone rozmowy. Syriusz wyjął
z lodówki dużą puszkę Pilznera i demonstracyjnie postawił ją na stole. W
końcu zegar z wysiłkiem, zgrzytając nieco, wybił północ. Na cyferblacie
poniżej wskazówek uformowały się blade usta i wygłosiły:
- Rozpoczął się
drugi dzień stycznia 1996 roku. Tempora labuntur tacitisque senescimus
annis.* Mój mechanizm wymaga konserwacji.
Wśród obecnych podniósł się
wesoły gwar. Zaczęto składać gratulacje Syriuszowi, który otworzył z sykiem
puszkę.
- No to koniec. Dotrwaliśmy do finału – powiedział z
głęboką satysfakcją, stawiając przed Snapem ozdobną popielniczkę. –
Sztachnij się, stary – zachęcił życzliwie.
Snape jednak zmrużył
sceptycznie oczy. Cała jego postawa wyrażała podejrzliwość.
- A ty się
nie napijesz?
- Gość pierwszy – rzekł Syriusz kurtuazyjnie,
uśmiechając się półgębkiem.
Snape ostentacyjnie popatrzył na wyciągnięty
z kieszeni zegarek, po czym pokazał go innym. Duża wskazówka stała na
„za trzy”.
- Syriuszu, oszukiwałeś?! – Hermiona
była wstrząśnięta.
- Ja? Ależ skąd – zaprzeczył Syriusz, mimowolnie
zerkając na bliźniaków.
- Zachowujecie się jak... Ślizgoni –
rzekła dziewczyna z pogardą.
Snape nadal obserwował swój zegarek,
podobnie jak Dumbledore, który nucił coś pod nosem, w doskonałym
humorze.
- Nie, panno Granger, Ślizgoni by tego nie spaprali, zapominając
o przestawieniu zegara w hallu – skomentował Opiekun
Slytherinu.
Wówczas wszyscy usłyszeli, jak zdezelowany zegar szafkowy
dławi się i charczy na korytarzu, plując śrubami, po czym oznajmia grobowym
głosem:
- Pół-nocz gr-gr... khk...
Sekundę później rozćwiergotał się
przyjemnym kurancikiem srebrny kieszonkowy zegarek Dumbledore’a.
-
Koniec – powiedział uśmiechnięty dyrektor, zamykając z cichym
„pyk” srebrzystą kopertę zegarka. – Gratulacje, panowie.
Przeżyliście ze sobą całe siedem dni i nadal obaj jesteście w jednym
kawałku. Brawo.
- Czyżbyśmy mieli się rozpaść, jakby coś nie tego?
– spytał podejrzliwie Syriusz.
Dumbledore machnął ręką.
- Ależ
skąd, chłopcze. Ależ skąd...
- Czy możemy się jednak dowiedzieć, jaką
klątwą nas obłożyłeś, dyrektorze? – indagował dalej
Syriusz.
Dumbledore pogładził się po brodzie z miną kota objedzonego
śmietaną i śledziem.
- Żadną, moi drodzy. Nie jesteście dziećmi, żeby was
pilnować zaklęciem.
- CO?! – wrzasnął Syriusz. Dalsze
„co?! co?!” zdumionych widzów zabrzmiały jak echo jego
okrzyku. Mina Snape’a wskazywała, że też chciał krzyknąć
„co?!” ale go zatkało.
- A-ale w takim razie co pan wtedy
powiedział, tamtego dnia? – zająknęła się pani Weasley.
- Och, nic
takiego. Zwykłe zaklęcie do pielęgnacji suchej cery.
Teraz już wszystkim
odebrało mowę, a Black i Snape z osłupieniem jednocześnie spojrzeli na swoje
ręce.
- To znaczy, że przez cały ten czas mogłem rzucić na niego dowolną
klątwę?! – rozzłościł się Syriusz.
- Nie mogłeś. Na tym polegał
zakład – odparł Dumbledore cierpliwie.
- Ale teraz mogę!
– burknął niepoprawny pan Black.
Jednak zanim zrobił cokolwiek,
końcówka Snape’owej różdżki niemal dziabnęła go w nos.
- Nie waż
się! – warknął Syriusz, zezując na nią.
- Severusie... –
to był Dumbledore.
Snape przesunął różdżkę i ponad ramieniem Syriusza
wycelował ją w półeczkę z naczyniami.
- Accio kubki!
Dwa kubki
nadleciały posłusznie i Mistrz Eliksirów chwycił je zręcznie jedną ręką, a
potem rozlał do nich Syriuszowe piwo.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Black
– powiedział z kpiną, pukając jednym kubkiem o drugi i unosząc go do
ust. – Cheers!
- Cheers... – powtórzył niechętnie Syriusz
i łyknął z drugiego. W pierwszej chwili po jego nadąsanej twarzy bez udziału
woli rozlał się wyraz absolutnej rozkoszy, ale już w następnej skośne oczy
łypnęły podejrzliwie do wnętrza naczynia.
- Jakiś dziw... oj... aj...
Syriusz upuścił kubek, macając się z niepokojem po twarzy. Jego rysy
rozpływały się dziwacznie, jakby raptem zamieniły się w galaretkę.
Niespodziewanie zrobił się jakby nieco niższy, szczuplejszy... nos się
wydłużył i zaostrzył... W ciągu pół minuty naprzeciwko Snape’a, po
drugiej stronie stołu stał drugi Snape – w jaskrawej koszuli w złote
feniksy, z włosami posplatanymi w warkoczyki – i przyglądał się
podejrzliwie swoim rękom.
- O rany...! – stęknął Ron.
- O
kurczę... – mruknął Harry.
Dumbledore zachichotał, za to reszta
trwała w milczeniu, stropiona i nie wiedząca jak zareagować.
- Co było w
tym piwie?
- Eliksir wielosokowy – wyjaśnił Snape, wielce z siebie
zadowolony.
- Zamorduję!! – ryknął Snape numer dwa,
rzucając się przez stół na swój pierwowzór. Nie wiadomo czy nie doszłoby do
gorszących scen, gdyby Remus Lupin nie założył mu nelsona.
- Remmmy!
Do cholery, facet gra mi na nerwach, wychlał mi najlepszą irlandzką whisky,
w domu nie uświadczysz majonezu i teraz jeszcze zamienił mnie w SIEBIE!
– sapał z oburzeniem Black, wijąc się w uścisku przyjaciela. –
Puść mnie, muszę mu nastukać!!
- Dobrze, dobrze... – rzekł
Remus ugodowo. – Ale może za godzinę, jak już odzyskasz własne ciało i
znów będziesz miał dwa centymetry przewagi.
- Skąd właściwie w
zapieczętowanej puszce eliksir? – zdziwiła się Tonks.
- Moja słodka
tajemnica, Nymphadoro – odparł Snape, kładąc palec na wargach i
uśmiechając się tajemniczo oraz z satysfakcją. – Dobrze, skoro to
wszystko, to pójdę już spać. Dobranoc.
- Poczekaj chwilę –
zatrzymał go Dumbledore, który do tej pory ze sporym rozbawieniem przyglądał
się odmienionemu Syriuszowi. – Ekstraktor, tak jak obiecałem,
sprowadzę w ciągu najbliższych trzech dni, a dzisiaj, jako że od paru minut
mamy drugi stycznia...
Dyrektor wygrzebał z kieszeni jakąś paczuszkę i
wręczył ją Mistrzowi Eliksirów ze słowami:
- Wszystkiego najlepszego z
okazji urodzin, Severusie.
Zdecydowanie była to noc
niespodzianek.
Snape patrzył na podsunięte mu pudełko jakby zawierało
truciznę lub bombę.
- Doprawdy, dyrektorze, musiałeś mi to robić? –
mruknął, odbierając podarunek z rąk Dumbledore’a. – Dziękuję.
- Och... Panie Snape, trzeba było powiedzieć, upiekłabym tort –
odezwała się z zakłopotaniem Molly.
- Nie jestem zwolennikiem świętowania
wydarzeń niefortunnych – odparł Snape sztywno.
- Nie otworzysz?
– spytał Dumbledore.
Snape westchnął i otworzył. W środku,
pieczołowicie zabezpieczona wiórkami, spoczywała szczelnie zakorkowana
buteleczka, w której przelewało się nieco purpurowego płynu. Snape uniósł ją
do światła.
- Wygląda jak krew – szepnęła Ginny. – Czy to
krew jednorożca?
- Krew jednorożca jest srebrna – mruknął
Harry.
- To krew reema* - wyjaśnił Dumbledore.
- To... – Snape
przełknął ślinę. – To bardzo rzadkie...
- Dlatego pomyślałem, że
będzie to idealny prezent dla Mistrza Eliksirów.
- Fanatycznego Mistrza
Eliksirów – uzupełnił Syriusz kwaśno. – Nie będę walił w zęby
solenizanta, niech tam. Wszystkiego dobrego.
- Dziękuję, dyrektorze. To
miło z pana strony – powtórzył Snape, chowając delikatnie naczyńko z
cenną zawartością z powrotem do pudełka. – Dobranoc.
I zanim
ktokolwiek zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć, wyszedł pospiesznie z
kuchni. Słychać było, jak wbiega po schodach, tradycyjnie potykając się na
feralnym stopniu.
- Biedny Severus ma kłopoty zarówno z dawaniem, jak i z
braniem czegokolwiek – mruknął Dumbledore.
- Przydałby mu się
psychoanalityk – powiedziała Hermiona.
- A kto pomógłby potem
psychoanalitykowi? – zapytał Harry.
Tempora labuntur tacitisque
senescimus annis (łac.) – czas upływa a my starzejemy się wraz z cicho
biegnącymi latami
Reem – wół o złotej sierści, bardzo rzadko
spotykany, żyje w Ameryce Północnej i na Dalekim Wschodzie, wypicie krwi
reema daje wielką siłę
*
Wczesnym rankiem wszyscy byli już na nogach,
ponieważ chcieli jak najszybciej złapać transport do Hogsmeade. Wydawało
się, że Snape ma nieco lepszy humor niż zwykle. Sowa pocztowa przy śniadaniu
dostarczyła mu jakiś gruby periodyk, w którym Hermiona rozpoznała
miesięcznik „Zaawansowany Warzyciel”. Profesor czytał, pił swoją
zwyczajową kawę z kardamonem i w roztargnieniu pochłaniał tosty, które
ociekały majonezem oraz obłąkaną ilością pikantnych przypraw. Na stole,
prócz zwyczajowych produktów śniadaniowych, pojawił się także wielki placek
z jabłkami. Choć nikt nie powiedział tego głośno, wiadomo było, że jest to
drobna uprzejmość Molly Weasley wobec Snape’a, który zdobył się na
uprzejme zjedzenie kawałka ciasta. Również Syriusz nie silił się na
złośliwości w stosunku do Mistrza Eliksirów. Może z powodu tych
urodzin-nieurodzin, a może dlatego, że straciło to posmak zakazanego owocu.
Dopiero kiedy goście zaczęli wychodzić na zaniedbany placyk przed domem,
dźwigając swoje kufry, torby i plecaki, Syriusz Black zbliżył się do
Snape’a i rzekł półgłosem, tonem konwersacji o pogodzie:
- Masz
bardzo interesujące ciało, Sev. Muszę przyznać, że była to BARDZO pouczająca
godzina. Miłej podróży.
Powiało Grenlandią. Gdyby między nim a Snapem
akurat przelatywała mucha, zapewne spadłaby zamarznięta. Severus Snape nie
przewidział takiego obrotu sprawy.
- Jesteś o-brzy-dli-wy, Black –
wycedził posiadacz „interesującego ciała”. – Trzymaj się
ode mnie z daleka.
- Może zajrzysz podczas przerwy Wielkanocnej? –
spytał niewinnie Syriusz.
Temperatura spadła w okolice zera absolutnego,
a następnie błyskawicznie podniosła się poziomu spotykanego w
wulkanach.
- NIE!
Mistrz Eliksirów opuścił gościnne progi
Grimmauld Place 12, kopiąc po drodze z furią drzwi. Za jego plecami
gospodarz śmiał się w kułak.
*
Z racji tego, że na razie tylko Fred i
George uzyskali licencje aportacyjne, całe towarzystwo wracało do szkoły
zwariowanym autobusem Błędny Rycerz. Jak zawsze, wszystkie przedmioty
ożywione i nieożywione przemieszczały się w środku niczym w tornistrze
podskakującego pierwszaka. Każdy trzymał się kurczowo czegokolwiek, co
wyglądało na trwale umocowane. Hermiona Granger wsadziła kota za kurtkę, by
uchronić go przed obijaniem się po wnętrzu autobusu. Krzesła z pasażerami
jeździły ze zgrzytem po podłodze przy każdym hamowaniu i gwałtownych
zrywach. Jedynie Mistrz Eliksirów wyglądał jak zawsze godnie. Natychmiast po
wejściu przymocował jedno z krzeseł zaklęciem do podłogi, a teraz siedział
na nim jak przyklejony, czytając „Warzyciela” i ignorując rzeczy
przelatujące mu koło uszu. Otaczały go kłęby dymu papierosowego.
- Kto by
pomyślał, że Snape ma urodziny – odezwał się Ron w pewnej chwili.
-
Pewnie, że kiedyś musi mieć. Uważasz, że go wyprodukowano? –
powiedziała Hermiona.
Mina Rona Weasleya dawała do zrozumienia, że
właśnie coś takiego miał na myśli.
- Zresztą mogłam się domyślić, że to
będzie właśnie w okresie ferii – ciągnęła dziewczyna. – On ma na
imię Severus, a w zodiaku animagicznym miesiąc severian przypada właśnie na
okres między dwudziestym szóstym grudnia a piątym stycznia.
- To jaki on
ma znak zodiaku? – zainteresował się Ron.
- Eeee... nietoperz
– powiedziała Hermiona, zniżając głos.
Jej rozmówcy omal nie
pospadali z krzeseł, zwłaszcza, że Rycerz znowu zahamował.
- Zaczynam
wierzyć w astrologię – wykrztusił Ron, ocierając łzy śmiechu.
- Za
to ty jesteś chomikiem, mój drogi – rzuciła Hermiona wesoło. –
Według horoskopu jesteś energiczny i kochasz jeść. Według mnie się zgadza.
To skojarzyło się wszystkim z jedzeniem i postanowiono zaryzykować
zamówienie u biletera po kubku czekolady.
Hermiona, korzystając z
chwilowego zamieszania, podeszła do Mistrza Eliksirów.
- Zamawiamy
czekoladę. Czy pan też ma ochotę? – spytała grzecznie.
- Dzień
dobroci dla zwierząt, Granger? – burknął Snape.
- Dla zwierząt
zawsze jestem dobra – odcięła się. – A dla pana mogę być
czasami, jeżeli wytrzymam nerwowo.
Mistrz Eliksirów podniósł wzrok znad
czasopisma i Hermiona spostrzegła z zaskoczeniem, że przez surową twarz
mężczyzny przemknął cień uśmiechu.
- Zapomniałem oddać ci galeona
– sięgnął do kieszeni.
- Nie trzeba. Proszę to traktować jak
prezent urodzinowy.
- Nie przyjmuję podarunków od uczniów – odparł
Snape.
W tym momencie autobus znów zarzucił i dziewczyna omal nie
wylądowała profesorowi na kolanach. W ostatniej chwili złapała za oparcie
przytwierdzonego krzesła.
- Skoro nie Nicorette, to może to? –
Hermiona wyciągnęła z kieszeni czarny tomik z czaszką na okładce, stając
tak, by zasłaniać go ciałem przed kolegami.
Snape zbladł i wyrwał jej
książeczkę z ręki.
- Czytałaś? – syknął.
- Czytałam –
uśmiechnęła się. – Jest cudowne. Szkoda, że nie można tego
opublikować.
Wzrok Snape’a podążył w stronę grupy uczniów
walczących z siłą bezwładności i gorącą czekoladą.
- Nikomu nie
pokazałam. Nikt nie wie, prócz nas dwojga – zapewniła dziewczyna.
-
No i co teraz? – rzekł Snape zgryźliwie. – Jakiś mały szantażyk?
- Nic z tych rzeczy. Jestem z Gryffindoru, a Gryfoni nie stosują
„szantażyków”.
- Ta uczciwość kiedyś cię zgubi, panno
Granger.
- Lepiej, niż gdyby zgubiła mnie nieuczciwość.
Snape
przesunął palcami po sfatygowanej okładce, jakby w zamyśleniu.
- Jestem
złym, smętnym facetem. Nie próbuj się ze mną zaprzyjaźniać. To nie jest dla
ciebie ani dobre, ani bezpieczne, panno Granger. Idź już.
Dziewczyna już
miała odejść ale jeszcze odwróciła się.
- Eliksiru wielosokowego nie było
w puszce, prawda? Był w jednym z kubków.
- Rozumowanie prawidłowe,
Granger. Jak to zrobiłem?
- Iluzja. Dlatego Syriusz niczego nie zauważył.
Musiał pan przygotować to wcześniej.
- Punkt dla Gryffindoru. Zakładałem,
że pierwsze, co Black zrobi, to rzuci się na piwo. A teraz
zmiataj.
Wreszcie odeszła. Snape otworzył tajemniczy rękopis na swoim
ulubionym fragmencie.
Kłapouchy zbliżył się do Puchatka i rzekł
głośnym szeptem: - Czy nie mógłbyś poprosić twego przyjaciela, żeby
gimnastykował się gdzie indziej ? Za chwilę będę jadł śniadanie i nie chcę,
żeby mi ktokolwiek skakał po nim. To taki drobiazg, po prostu mój kaprys,
ale każdy z nas ma swoje małe przyzwyczajenia.Na marginesie dopisany był
komentarz: „Każdy ma swoje małe przyzwyczajenia. Nawet osły. Czy można
odmawiać komuś prawa bycia osłem? Zapewniam, że są osoby, które mają
kłapouche maniery i uwielbiają żreć oset. Z Kłapouchym czuję powinowactwo
dusz. Ma tak samo pesymistyczne poglądy na świat, jak
moje.”
Severus wyciągnął z wewnętrznej kieszonki ołówek. Na wolnym
miejscu zaczął szkicować ponurego osiołka z grzywką melancholijnie opadającą
na smętny pysk. Zwierzak miał na sobie czarną szatę, spod której wlókł się
oklapnięty ogon. Przyjrzał się z uznaniem własnemu dziełu, po czym
przewrócił kilka stronic, szukając ilustracji z Kangurzycą, wpychającą
Maleństwu tran.
„Kto jest ojcem Maleństwa? Czy Kangurzyca jest
wdową? Rozwódką? A może źle się prowadziła?” – przeczytał.
Po
namyśle uzupełnił notatkę: „Ojcostwo Kłapouchego wykluczone. Puchatek
jest za głupi i zbyt łakomy. Prędzej przeleciałby ul, biorąc pod uwagę jego
gusta. Podejrzany - Królik. Aktywiści zawsze mają jakieś brzydkie
tajemnice.”
Błędny Rycerz dalej zataczał się po magicznych
zakątkach Anglii, nieuchronnie wioząc swych pasażerów ku przystankowi
„Szkolna Rzeczywistość”.
KONIEC
Rzadko szastam pochwałami, ale w Twoim
przypadku moja zwyczajowa obojętność i częć przypieczenia komuś tyłka nie
wchodzi w rachubę. Zastanawiałam się zawsze - jak ty to robisz, że twoje
opowiadania są takie świetne. Widać, że jesteś utalentowana na tym gruncie
=) Masz wiele niepowtarzalnych pomysłów, które wspaniale wkomponowałaś w
cały ten 'zgiełk' HP. Z całego serca życzę Ci powodzenia w dalszym
pisaniu i jak najwięcej pomysłów =)
PS.
QUOTE |
Po namyśle uzupełnił notatkę: „Ojcostwo Kłapouchego wykluczone. Puchatek jest za głupi i zbyt łakomy. Prędzej przeleciałby ul, biorąc pod uwagę jego gusta. Podejrzany - Królik. Aktywiści zawsze mają jakieś brzydkie tajemnice.” |
Pisanie o tym opowiadaniu kolejnych
pochwalnych epitetów nie ma sensu, gdyż możecie je znależć w prawie każdym
poprzednim poscie. Podobnie rzecz się ma z genialnością autorki. W związku
ze związkiem, jedyne co zrobie to błaganie o kolejnego ficka:
BŁAGAM!!! Nie musi być nawet o HP, byle był. Prosze wysłuchaj
mych pokornych próśb i napisz go jak najszybciej.
PS: Dołączam
wyrazy najgłębszego szacunku i podziwu dla literackiego warsztatu
autorki.
PS2: Myślałaś kiedyś nad wydaniem książki? W końcu o Harrym
Potterze nierowlingowskich książek wyszło już całe mnóstwo, a żadna nawet
nie umywała się do twoich opowiadań.
Zgadzam się z Elvlandenem. Jaka szkodas,
że już koniec (i nie ma nic, jesteśmy wolni, możemy
iść)...
PS.
MÓJ SETNY POST!!!
Tak mi się
przypomniało to forum. Przejrzałam. Posprawdzałam... I zauważyłm, że nie ma
tu mojj trumienki literackiej! Mała trumienka, skromniutka, a jeśli
cieszy, to dobrze. Więc niech nikt mi nie mówi, że krytycy nie umieją
pisac!
Wszystkie zegary w Hogwarcie wskazywały czwartą w
nocy.
Zamek wyglądał na absolutnie uśpiony. Po korytarzach rozlegały się
tylko typowe hałasy: marudzenie Filcha, sprzątającego po hucznych obchodach
nadejścia Nowego Roku, skrzypienie zbroi, śmiechy Irytka.
Poza tym cisza.
Tak samo, jak i w lochach Slytherinu. W każdym łóżku - pusto. W każdym.
Tylko w dormitorium pierwszorocznych dziewczynek, na łóżku Sirith Lestrange
spał smacznie zwinięty w kłębek czarny kot z białym krawatem i w skarpetkach
tego samego koloru.
Właścicielka łóżka i kota jednak nie spała.
Kiedy
profesor Minerwa McGonagall o tym usłyszała od domowego skrzata, stwierdziła
w duchu, że Severus jednak z małą Ślizgonką nie będzie miał przez najbliższe
siedem lat łatwego życia i przybrała formę
animagiczną.
***
Siri stała na szczycie Wieży Astronomicznej i
patrzyła w niebo, gdzie jeszcze trzy godziny temu widniały wielobarwne
smoki, hipogryfy, centaury. Podobały jej się sztuczne ognie, które profesor
Flitwick wysyłał w niebo raz po raz.
- Panno Lestrange, nie jest ci
zimno? - usłyszała głos nauczycielki Transmutacji. Przebrzmiewał lekko
zdumieniem. - Już dawno powinnaś spać, cisza nocna obowiązuje nawet w Nowy
Rok. - Sirith odwróciła i ledwo powstrzymała śmiech. Poważna Opiekunka
Gryffindoru w koszuli nocej z koronkami, i to zielonej!
- Nie mogę
zasnąć, pani psor.
- Zupełnie jak Severus... Ech, Ślizgoni, kiedy wy
śpicie?
- Pani nazywa Severa...to znaczy, profesora Snape'a, po
imieniu? Nikt tego nie robi.
Kobieta nie odpowiedziała. Zamiast tego
poprowadziła tylko pierwszoroczną do lochów. Nie wiedziała, gdzie się
znajduje pokój wspólny Slytherinu, domyslała się tylko, że blisko klasy
Eliksirów i gabinetu Severusa.
- Pani psor, gdzie jest psor
Snape?
Minerwę zaskoczyło pytanie, lecz nie dała tego po sobie
poznać.
- Obchodzi Nowy Rok w Londynie.
- Aha... Szkoda, że go nie ma.
Wszyscy powyjeżdżali, nawet Alexa, Janus i tamci Gryfoni. Pusto i w
ogóle...
- Pusto - przytaknęła profesorka. Skojarzyła imiona z parą
pałkarzy ze Slytherinu. Faktycznie wyjechali do rodzin.
Doszły wreszcie
do wejścia do lochów.
- Idź spać. Twój Opiekun niedługo wróci. Z
pewnością dobrze się bawi - ostatnie zdanie dodała po krótkiej chwili
namysłu. Nie sądziła, żeby to była prawda, ale ta mała najwyraźniej
uwielbiała swojego profesora. - Idź spać - powtórzyła tylko i zostawiła
dziewczynkę w lochach.
***
Sirith, już w swoim łóżku,
przemyślała rozmowę.
- Sever, wierzymy McGonagall? - spojrzała na kota,
jakby naprawdę spodziewała sie od niego odpowiedzi. Nie odpowiedział.
-
Ma imidża. Mniejszego niż Sever, ale ma - również brak
odpowiedzi.
Poczuła, że jednak jest zmęczona.
-
Wierzymy...
Zasnęła.
czy tobie się coś nie pomyliło?
=='
Zdecydowanie nie. To jest odpowiednia trumna literacka do odpowiedniego opowiadania. Pamiętam nawet, jak Toroj mnie męczyła o tę trumnę po moim stwierdzeniu, że trumny nie napiszę, bo opowiadanie za cudowne. Jak nie przeczytałaś trumny, to twój problem. Trumna po prostu jest zaginiona. Wykorzystałam postać Sirith Lestrange, która się w opowiadaniu nie pojawiła, a przecież nie ma gdzie pojechać na ferie. Dla tych, którzy najwyraźniej nie umieją czytać - w trumnie wszystko się dzieje przed świtem w Nowy Rok, miejsce - Hogwart.
to trzeba było od razu napisać, że to
taka swiecka tradycja, a nie ludziuf w bambuko robić
[i że masz
pozwolenie od Toroj {chyba, ze coffinki tego nie wymagają}]
haha czyżbym była tą osobą, która
"najwyraźniej nie umieją czytać" , dobrze niech ci będzie =)
pozwolę ci się dowartościować tym faktem
Zaświadczam, że obywatelka Lestrange
otrzymała pozwolenie na wykorzystanie postaci Sirith w trumnie literackiej,
napisanej w celu uczczenia zakończenia ff Hapy Niu Jer. Podpisano: Toroj
Masz cholernie oryginalny styl pisania oraz
bardzo specyficzny humor, co nie oznacza, że nie śmieszy. W wielu miejscach
widać, że masz sporą wiedzę ogólną, która wykorzystujesz jak tylko się da -
i dobrze!! No i oczywiście niespotykany pomysł -- Snape vs. Black w
tak nietypowej sytuacji =) jestem zachwycony :)
Powiem jedno po tym jak przeczytałam to opowiadanie brechtajac się jak głupia rodzice uznali mnie za psychiczną a mój stopień uchachania nie mieści się w skali. Toroj RLZ!
Jeszcze kilka ficków Toroj, a świat stanie
sie w miare do zniesienia
Toroj ja ci napisz tylko jedno: wiem ze jestes teraz bardziej skupiona na "Dalii Slytherinu" (ktora notabene tez jest swietna) ale BŁAGAM CIE -- KONTYNUUJ SERIE TYCH OPOWIADAN -- PLISSS
Nie chcę powtarzać, więc powiem tylko
Masz TALENT(którego Ci zazdroszcze notabene.. )<--- choc to pewnie wiesz ..to chyba najlepsze opowiadanko jakie czytałam ...
Ktoś napisał, że masz specyficzny humor...racja..własnie taki jaki lubie, nie UWIELBIAM
Życzę weny i pragnę więcej takich ficków..
P.s: I tak się powtórzyłam...
Bede sie powtarzac jak wszyscy ale coz moge zrobic nieszczesna, styl jest naprawde wspanialy, humor ,bezblednie trafiasz do serc a do tego moj favourite temat czyli S&S z dodatkiem R. Moze jestem glupia ale najlepsze sa ficki humorzaste.................................................................Pozdrawiam
Padfoot - spoko , jesteś jak najbardziej normalna
Toroj twoje opowiadania sa the best!Caly czas przy czytaniu ogarnial mnie dziki smiech szczegolnie gdy biedny sever sie upil ,a ten jego pamietniczek byl po prostu slodki kto by pomyslal ze mozna zastanawiac sie nad ojcostwem malenstwa i kangurzyca ktora moze sie prowadzila Podobaly mi sie tez pioseneczki weasleyów no i oczywiscie potem ta Severusa skromnie przywieszona na boku.Jestem po prostu zachwycona twoja pomyslowoscia i talentem i przesylam ci male conieco ktorym pewnie nie pogardzil by puchatek
Toroj, uwielbiam twoje opowiadanka. To jest po prostu cudne! Miodzio!
Uwielbiam wszystkie opowiadania Toroj. To jest szczególnie śmieszne, ale zarazem słodko-gorzkie. Też chciałabym umiec tak pisać
Powered by Invision Power Board (Trial)(http://www.invisionboard.com)
© Invision Power Services (http://www.invisionpower.com)