Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

13 Strony « < 6 7 8 9 10 > »  
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> przyjaciele na zawsze [nk]

avalanche
post 06.07.2003 17:53
Post #176 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



kelyy a co ja robie? blink.gif maluje biggrin.gif pisze przecież.....

uprzedzam że końcówa może sie wydać jakaś dziwna ale tak mnie naszło na napisanie takiej a nie innej więc niech tak będzie (jakieś masło maślane wyszło mi z tym tłumaczeniem.....) dobra daje biggrin.gif

Part 52

- NA NICH!!!!!!!! - wszyscy rzucili się na dwie zakapturzone postacie, które weszły do celi. Adam okazał się najdzielniejszy. Udało mu się zdjąc nawet kaptur z twarzy jednego z nich...
- Tata?
- Tak Adam. Jakbyś mógł zejść ze mnie. Byłbym bardzo wdzieczny - uśmiechnął się nieznacznie Sergiusz. - A ten drugi to Stefan, jakbyś komuś przyszło do głowy go zaatakować - wyjaśnił szybko, jakby naprawde się bał że zaraz któryś z nich rzuci się na Stefana.
Sergiusz dopiero teraz spostrzegł Pawła. Chłopiec stał wpatrując się się z jednakowym zainteresowaniem w Sergiusza. Długo jeszcze mierzyliby się wzrokiem gdyby nie....
- Co to było? - nastała cisza. Coś stuknęło w ciemnościach. Wszyscy wpatrywali się teraz w pustą przestrzeń za drzwami.
Stefan natychmiast wyjął spod krwisto-czerwonego płaszcza długi miecz i przyczaił się przy wejściu do celi. To samo zrobił z drugiej strony Sergiusz. Chłopcy stanęli natomiast pod jedną ze ścian wyczekując na to co się stanie za moment.
Ciche postukiwania jakby odgłosy delikatnie stawianych stóp i szlest ubrania wypełniały ciszę ogarniającą pomieszczenie i ciemny korytarz. Nagle kroki ustały. Osoba, która zmierzała w ich kierunku przystanęła. Na parę minut nic nie było słychać, prócz cichych oddechów chłopców. Sergiusz i Stefan popatrzyli po sobie, jakby zdawali się pytać siebie nawzajem co dalej.
Znowu słychać było ten cichy stukot. Tym razem jednak wydawał się on ginąć w bezkresnych czeluściach korytarza, aby po chwili zupełnie zniknąć.
- Kto to był? - spytał przerażonym głosem Wiktor, starając się aby jego głos nie drżał za bardzo.
- Nie wiemy. Wiadomo tylko że z jakiś przyczyn się wycofał - zauważył Sergiusz.
- Lepiej zmywajmy się stąd zanim zmieni zdanie i zechce wrócić - Stefan jak zwykle potrafił trafnie ocenić co należy dalej robić.
- Macie tu płaszcze - Sergiusz wyjął z kieszeni dwie małe serwetki. Po chwili "serwetki" urosły znacznie wracając do swych normalnych rozmiarów.
- Ale ich jest tylko dwa - powiedział Adam.
- Kochany, to nie jest sklep odzieżowy. Po dwóch na każdą szatę. Jeden robi za dolną część drugi za górną. Raz dwa ruszać się! - Sergiusz starał się zmobilizować chłopców do szybszej reakcji. Po chwili z celi wyszło czworo "Zakonników". Dwóch z nich dziwnie chwiało się na boki - Wiktor z Pawłem i Adamz Robertem mieli spore trudności z utrzymaniem równowagi.
- Tato...
- Nie mów tak do mnie - wymamrotał cicho Sergiusz - Nie odzywajcie się do siebie.
Wiktor z Pawłem mieli największe problemy z utrzymaniem równowagii. Paweł, który robił za dolną część "Zakonnika" z ledwością łapał równowagę. Siedzący natomiast na jego ramionach Wiktor miał za to inny problem - prawie nic nie widział przez zaciągnięty na głowę kaptur a musiał przecież kierować Pawłem.
- Cholera nic nie widzę....
- Wiktor!
- Czego?
- Mów jak mam iść bo zaraz wyrżenimy o schody jak nie będziesz mną kierował - wycedził przez zęby Paweł. Jego ton wskazywał na to że nie był zadowolony z tego iż Wiktor nie może sobie poradzić. Szczególnie denerwowało go to, że Wiktor mimo iż był silniejszy siedział na jego ramieniach, zamiast na odwrót.
- Wiktor?....Paweł?.... - Sergiusz obrócił się szybko. Serce zabiło mu mocniej - nigdzie nie było "trzeciego Zakonnika".
- Co się dzieje?- spytał szeptem Stefan. Adam i Robert też przystanęli.
- Cholera, zgubiliśmy ich - wymamrotał zdenerwowany Sergiusz.
- Musimy zawracać
- Nigdzie się nie wrócicie - rozległ się zimny głos za nimi. Sergiusz i Stefan nawet nie zdążyli wyciągnąć mieczy. Otaczała ich spora grupka prawdziwych Zakonników a każdy z nich miał wyciągnięty przed siebie miecz skierowany w nich.
- Co za niespodzianka Sergiuszu. Ty i Stefan złożyliście nam wizytę....wzruszające....
- Orfeusz? - spytał Sergiusz chcąc się upewnić z kim ma do czynienia.
- Zgadza się - odpowiedział mężczyzna. - A kimże jest trzeci z panów? - szybkim ruchem zciągnął kaptur stojącej obok Stefana i Sergiusza osoby.
- Mogłem się spodziewać - wyszeptał rozłoszczony Orfeusz. - Ale coż...pomoc okazała się marna - dodał jadowicie przystawiając do gardła Sergiusza miecz. Sergiusz ani nie drgnął.
- Co byś powiedział Sergiuszu abym cię zarżnął tu i teraz?.....
- Nie krępuj się - odpowiedział z "uprzejmością" Sergiusz.
- Co za odwaga. Pogratulować też dobrego humoru - wysyczał Orfeusz.
- Panie nie możemy znaleźć pozostałych dwóch chłopców - zakomunikował jeden z przybyłych Zakonników.
- Kretyni! Jak to nie możecie ich znaleźć! - wydarł się Orfeusz. - Czy ja wszystko muszę robić sam?!
- Nie ale....
- Milcz! Zabierzcie ich i pilnujcie dobrze zanim nie wrócę. Jeżeli choćby jednego ubyje to przysięgam że porachuję wam wszystkim kości! - jego wypowiedź zmroziła nie jedno (skostniałe już zresztą) serce każdego z obecnych Zakonników. Orfeusz miał w sobie coś co kazało nawet świenie wyszkolonemu Zakonnikowi trzymać się od niego zdala, jeżeli nie chciało się mieć skręconego karku z powodu jego złego humoru.

- Ała!!!
- Co ci?
- Kretynie nie powiedziałeś że tu coś jest! - odwarknął Paweł.
- Bo sam nic nie widziałem!
- To weź trochę odsłoń ten przeklęty kaptur bo zaraz się tu pozabijamy.
- Nie marudź tylko...
- Wiktor?
- O kurde....zgubiliśmy ich... - powiedział przerażonym głosem Wiktor.
- DOŚĆ TEGO! ZŁAŹ ZE MNIE! Teraz ja będę za górze, tak jak to powinniśmy zrobić już na samym początku!
- Dobra, dobra, nie złość się tak - starał sie uspokoić Pawła, Wiktor. Chwile potem zamienili się miejscami.
- No, tak już lepiej. Teraz musimy się wrócić - zarządził Paweł - Ruszaj się.
- Nie kop mnie, nie jestem koniem!
- Nie gadaj tylko rusz się. Musimy ich szybko znaleźć.
Minęło sporo minut ale Sergiusza i reszty ani widu ani słychu. Minęli kolejny korytarz, kolejne drzwi, ale ciągle nic. Nigdzie ich nie było.
- To twoja wina. Gdybyś umiał prowadzić.....
- Zamknij się Paweł! - rozległa się cisza.
- Jak mnie nazwałeś? - spytał wkońcu zdziwiony Paweł. Wiktor przystanął.
- Pomyliłem się - wytłumaczył szybko Wiktor.
- Dobra nieważne. Pamiętasz w którym momencie ich zgubiliśmy?
- Czy tobie trzeba sto razy powtarzać? Nic nie wiedziałem, nic nie słyszałem! Zadowolny do cholery? - warknął Wiktor - Co robisz?
- Nie czujesz? Złaże z ciebie - powiedział niewzruszonym tonem Paweł.
- Powaliło cię? Chcesz żeby nas złapali? - spytał wściekle Wiktor.
- Poprawka, nie mnie tylko ciebie. Idę w swoją stronę i guzik mnie obchodzi czy sie stąd wydostaniesz czy nie! Mam to gdzieś, rozumiesz?
- Świetnie - twarz Wiktora wykrzywil grymas. - Niech ci zabiją, nie obchodzi mnie to! - odwrócił się i ruszył w odwrotną stronę.
- Głupi kretyn, jak ja go nienawidze - mruczał do siebie Wiktor. Ciemny korytarz wił się nie dając nadzieji na wyjście z niego. - Niech go złapią i go... - zaczął wykręcać rękoma w gniewie. Po chwili jednak jakby oprzytomniał.
- Co ja robię? To mój przyjaciel a ja.....
Odwrócił się jednak to co zobaczył o mało nie zwaliło go z nóg. W ciemności świeciły się oczy. Oczy Orfeusza. Wiktor poczuł zimną dłoń zaciskającą się na jego gardle i ściskającą go coraz mocniej. Tak mocno że zaczynało mu brakować tchu.
- Śmierć poprzez uduszenie....jakby to pięknie brzmiało na twoim nagrobku... - rozległ się lodowaty śmiech. - A jakże cudnie byłoby ujrzeć twojego ojca pochylającego się nad twoim grobem. Wiesz co on by zrobił? Zaśmiałby się tak jak ja się teraz śmieję. - uśmiechnął się złowieszczo. Widać było że z jakiś powodów bardzo bawiło go wspomnienie Remisa.
- Dlaczego nie błagasz o litość? Dlaczego nie walczysz? - Orfeusz wyraźnie wydawał się być rozczarowany sytuacją. Wiktor wiedział że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, jeżeli....
Nagle uścik zelżał a zimne palce Orfeusza zsunęły się po jego szyji. Chwila ciszy a potem świst powietrza i uderzenie. Wiktor padł ogłuszony na zimną posadzkę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cię zabić... - wyszeptał do siebie Orfeusz po czym jednym ruchem ręki sprawił że ciało Wiktora uniosło się do góry i zniknęło.
- Teraz pora aby i druga zbłąkana owieczka wróciła do stada... - powiedział Orfeusz i zniknął w ciemnościach.

Stare dęby, wysokie i piękne kardale, moc jaką wydzielał z siebie cały las...zapach ziół i mchów, rosnących tu i ówdzie....ptaki świergoczące nad głową i promyki słońca otulające każdy zakamarek bujnej roślinności, poczynając od kolorowych kapeluszy grzybów po starą korę wybujałych drzew.
Przez lekko niedomknięte oczy można było to wszystko zobaczyć. Leśny świat budzący się ze snu niczym śpiące dzieci, które rano przecierają oczęta tak i one wszystkie zdawały się powolutku rozbudzać.
Szelest liści spod ciężkich stóp człowieka...chrzęst zgniatanych żołędzi i świergot ptaków....a na ścieżce zakapturzona postać niosąca drugą postać....jakby martwą....
Człowiek złożył ciało na małą polankę porośniętą mchami i paprociami. Białe dłonie drgające z zimna...nic poza tym. Postać leżąca na poszyciu leśnym zdawała się być pozbawiona życia....jakby jego dusza już dawno wygasła.....jakby jego serce przestało już dawno bić. Zdany na łaskę drugiego człowieka pochylającego się nad nim i ocierającemu mu czoło z potu.
On jedyny chciał mu pomóc. Chciał aby żył...aby dalej cieszył się życiem...Czy znał jego rodzinę? Sposób w jaki na niego patrzył wskazywał, że znał. Nie osobiście, ale widział ich uśmiechnięte twarze spoglądające na siebie z taką miłością. On napewno chciałby ich jeszcze kiedyś zobaczyć. Dlaczego los bywa taki okrutny? Czemu ludzie, którzy się kochają nie mogą być ze sobą. Dlaczego się ranią? Dlaczego tajemnica jest ważniejsza od najbliższych sercu ludzi?.....
Wspomnienia....Dlaczego nie można się ich pozbyć? Serce mniej by cierpiało na myśl o zmarnowanym czasie....o bólu....o kłamstwie....o tym wszystkim co popełniło się w życiu. Ale w życiu człowieka nie może być sama gorycz. Każdy ma choć moment szczęścia. Czemuż jednak to szczęście bywa tak ulotne? Dlaczego nie może zostać? Dlaczego nas opuszcza?
Wczesne dzieciństwo - delikatny głos matki, jej dotyk i uśmiech....ojciec spoglądający z dumą na syna. Życie mogłoby się wydawać takie piękne, więc dlaczego nie jest? Pytania na które nikt nie odpowie.
Uczucie winy nigdy nie opuszcza udręczoną duszę. Zostaje z nim i panoszy się nie dając spokoju. Męczy za dnia i w nocy. Wina nigdy nie śpi. Ona czeka aby przypomnieć nam to co popełniliśmy złego.
Świat się zmienia. Tamte życie już nigdy nie wróci. Ludzie poznani za młodu - nasi przyjaciele lub wrogowie. Zabawy, kłótnie toczone z nimi - tego się nie zapomina. Beztroskość młodego człowieka, jego pogląd na świat - piękne rzeczy.
Śmierć....tyle zła.....a przecież było tak pięknie. Dlaczego nagle to wszystko runęło? - Przez niego. Wtedy wszystko wydawało się być proste, nieskomplikowane, łatwe....pomylił się. Śmierć przyjaciół i najbliższych to zbyt wysoka cena jaką musiał zapłacić.
Gdyby Simon żył....no właśnie - gdyby.....ale on nie żyje i nic nie wróci mu życia. A przecież był taki zdolny. Zginął młodo i nawet nie zdążył przekazać światu swoich wynalazków - tych genialnych rzeczy, którymi zabawiał niegdyś wielu......tych genialnych rzeczy, które mogłyby zrewolucjonizować świat....nie zdążył. Rana była zbyt głęboka aby go uratować. Nie musiał ginąć....nie musiał.....on chciał tylko odnaleźć przyjaciół. Ale oni też nie żyli. Podzielił ich los. Za co? Za co człowiek musi płacić tak straszliwą cenę? On był przecież niewinny...świetny kumpel jakich niewielu....
Była jeszcze jedna jedna niezabliźniona rana....rana która najbardziej piekła. Ona najbardziej raniła jego serce. I ta pustka....nic już nie było w stanie jej wypełnić.
Remis jest jeszcze młody - tyle życia przed nim. Sytacja zmusiła go jednak do ucieczki....życie w ciągłym ukryciu? Nie...to miało się stać. Ten młody człowiek umiera.... A przecież ma rodzinę - piękną żonę i syna. Los znowu drwi sobie z ludzi - wystawia ich na ciężkie próby. On nie może tak skończyć..
Łzy spłynęły po policzkach Diega.....on też miał kiedyś rodzinę. Ojca i matkę zranił okrutnie. Nie zasłużyli sobie na takiego syna. To są dobrzy ludzie, oni nie powinni cierpieć...Jednak on stracił jeszcze jedną rodzinę....tego bólu żaden lek nie uleczy.
Jego żona i syn zginęli z rąk Zakonu. Dlaczego nie było go tamtej nocy w dworze? Przecież wiedział, że go szukają. Parę miesięcy wcześniej im uciekł, ale oni postanowili że go znajdą za wszelką cenę...i znaleźli. To co zastał wracając do domu...dwoje najbliższych mu osób leżących na podłodze w pokoju na górze. Do dziś ten widok nawiedza go w koszmarach - krew na podłodze...jego ukochana żona, którą tak kochał....jedyna która mu zaufała po wcześniejszej tragedii i ich malutki synek....Miałby teraz jakieś trzydzieści lat - miałby teraz zapewne rodzinę, a on jego ojciec bawiłby się teraz z wnukami. Wspomienia.....
- Diego? - Diego wdrygnął się.
- Tak?
Widział w jego oczach ból, tłumiony delikatnym uśmiechem sinych ust, który zagościł pierwszy raz od paru dni na jego twarzy. Był już tak blady i siny...jedynie skóra wokół oczu była brązowa. Podkrążone oczy zatraciły już swój blask. Ciało powoli stygło, jakby dawało znać że zbliża się koniec....
- Mój syn....Wiktor....jeżeli nie dożyję, powiesz mu że bardzo go kochałem i że bardzo chciałem żeby to inaczej wyszło....- zachrypiał. Duszący kaszel przerwał na chwilę słowa - Wszystko zepsułem - zakrył drżącą dłonią oczy. Diego odruchowo chciał złapać Remisa za rękę, jednak powstrzymał się. Zamiast tego powiedział coś co bardzo chciał aby się stało:
- Sam mu to powiesz. Zobaczysz. - uspokoił mężczyznę. Remis odsunął rękę, którą zakrywał oczy - były lśniące od napłyniętych łez.
- Chciałbym w to wierzyć....bardzo - odpowiedział po czym zamknął oczy.
"Ja także w to wierzę...przyjacielu...." - wyszeptał w myślach Diego.




--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kelyy
post 07.07.2003 17:31
Post #177 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 202
Dołączył: 23.04.2003
Skąd: Jelenia Góra




Wiesz co Megan, dobijasz mnie z tymi swoimi konkretnymi postami, ja osobiscie jeszcze nie widzialam, zebys napisala, chociaz 2 zdania.

A co do tego parta Ava, to jak zawsze piekniasto, po prostu pisz, bo mi juz braknie slów.


--------------------
Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujmy zdefiniować kształt gruszki.
Jaskier, "Czas Pogardy"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Kasandra
post 08.07.2003 11:55
Post #178 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 27.06.2003
Skąd: -




Z zimną krwią cie ukatrupie jeśli nie dasz nastempnego parta mad.gif chcę wiedzieć czy zwieją i kiedy paweł dowie się prawdy draco.gif


--------------------
"Wielu żywych zasługuje na śmierć. I wielu ginących zasługuje na dalsze życie. Czy potrafisz im je wrócić? Więc nie szafuj tak wyrokami śmierci, albowiem nawet najmędrsi nie potrafią dojrzeć wszystkich konsekwencji."

Fragment Ksi&#261;&#380;ki
J.R.R. Tolkiena
"Wladca Pier&#347;cieni"


------------------------------------------------------------------------
Pokochaj deszcz
bo tylko on na ciebie leci.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 10.07.2003 22:35
Post #179 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



SPOKÓJ DO CHOLERY JASNEJ! nie mam weny dry.gif i nic na to nie poradze

no to się wyżyłam ale naprawde ja nie jestem jakiś robot do robienia ficków....ja też mam uczucia cry.gif ....a wy mnie traktujecie przedmiotowo sad.gif

postaram sie jak najszybciej....naprawde ja siem bardzo staram....


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kelyy
post 10.07.2003 22:50
Post #180 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 202
Dołączył: 23.04.2003
Skąd: Jelenia Góra




dobra, Ava wybaczamy tobie, a ty wybacz nam (tu znak pokoju =P)

Ale na temat mojego ficka, siem nie wypowiesz, co cry.gif cry.gif cry.gif


--------------------
Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujmy zdefiniować kształt gruszki.
Jaskier, "Czas Pogardy"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 12.07.2003 18:09
Post #181 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



dobra daje parta po długiej nieobecności wink.gif jestem straaaaaasznie spragniona komentów więc prosze sei wypowiadać - najlepiej długie komenty rolleyes.gif

Part 52

Paweł na chwilę przystnął - miał złe przeczucia. Coś mu mówiło że nie powinien zostawiać Wiktora samego. Teraz to do niego doszło.....popełnił błąd.
Chciał zawrócić jednak coś go zatrzymało. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to że jest niedaleko drzwi...niezwykłych drzwi...
Piękne likrustrowane meble...zwiewne firanki - to zupełnie nie pasowało do normalnego wystroju Zakonu....ale może jednak się myli? Jakby na życzenie wszystko zaczęło znikać...po pięknych meblach zostały tylko kurz i brud gołych ścian. I jeden stół - prosty, drewniany a na nim dziennik... Paweł pchnięty jakby niewidzialną mocą podszedł i wahając się na chwilę wyciągnął rękę przed siebie. Dziennik spowiła mgiełka, które zaraz potem momentalnie znkinęła. Miał go już w rękach...otworzyć czy nie otworzyć? A jeżeli to coś złego? Zresztą....nie ma teraz czasu - goni go człowiek, który napewno nie zawaha się zabić....
- Muszę uciekać - powiedział sam do siebie jakby dopiero teraz otrząsnął się z " dziwnego snu". Spojrzał jeszcze raz na dziennik. A może jednak? Schwytał zeszyt i wybiegł z pokoju.
Czuł się jakby ktoś, albo coś zapanowało wtedy na nim w tym dziwnym pomieszczeniu. Jakby.....jakby ktoś przejął nad nim kontrolę....wcisnął mu ręce ten przedmiot jakim był dziennik. Trzymał go przed sobą. Umysł zaczął znowu normalnie funkcjonować.
- Nie potrzebny mi żaden zeszyt! - rzucił nim w kąt. Nie usłyszał jednak żeby ciśnięty przez niego przedmiot wydał odgłos upadania. Odwrócił się - zeszyt wisiał w powietrzu. Trzymał go duch......duch uśmiechniętej kobiety o bardzo długich blond włosach przepasanych pięknymi wstążkami.
" Zabierz go" - usłyszał w myślach Paweł. Duch najwyraźniej porozumiewał się telepatycznie...ale dlaczego?
- Nie chce tego. - odpowiedział Paweł.
" Proszę cię....zabierz go" - nalegała kobieta. Po jej policzkach slynęły łzy...twarz jej posmutniała ale mimo tego nie było słychać żadnego szlochu. Nic - zupełna cisza.
" On nie może tu dłużej zostać...zabierz go" - ponowiła prośbę. Jednak tym razem nie czekała na kolejną odmowę Pawła. Przeciwnie - podleciała bliżej i wcisnęła mu przedmiot w jego ręce żegnając słowami " Aby świat poznał część prawdy" i zniknęła.

W Akademii mimo tylu spraw jakie działy się na zewnątrz, wszystko w środku zdawało się normalnie funkcjonować. Uczniowie uczęszczali na lekcje jak w każdy zwyczajny dzień. A jednak....jeden uczeń zdawał się być przygnębiony.
Michała od wielu dni dręczyły koszmary. Za każdym razem śniło mu się jedno - śmierć. Okrutna, bolesna śmierć bliskich mu ludzi. Każdego wieczoru była to inna osoba. Widział jak umierają jednak nie potrafił im pomóc. Wszyscy umierali...
Jakby tego było jeszcze mało to Laura od bardzo dawna nie zwracała na niego uwagii. Cały czas widywał ją w towarzystwie Radka. Co gorsza, coraz więcej ludzi zaczynało lubić tego "brzydala". Koleżanki Laury od czasu do czasu pod byle pretekstem starały się choć na moment nawiązać z nim rozmowę.
Paranoja - powiedziałby zapewne Wiktor. Tak też myślał Michał. Po tym co zobaczył w lesie zupełnie mu wystarczyło aby z pewnością stwierdzić, że Wiktor jak nikt inny potrafi wyczuwać ludzi. W tym wypadku też się nie mylił. Radek był już nie tylko odpychającym typem ale także trzeba było dodać że był wyjątkowo przebiegły i cwany jak na siebie - nawet zbytnio jak na niego. Nagle ze zdurniałego i znienawidzonego przez większość lizusa stał się jedną z lubianych osób w szkole. Nawet jego lizustwo i kablowanie zostało jakby przebaczone przez większość gdyż Radek zdawał się nie nadużywać swoich zwyczajowych cech do szkodzenia innym.......oczywiście nie licząc jego przeciwników, na których zwyczajnie donosił za byle błahe sprawy. "Nagonka" nie ominęła także Michała, który mimo iż nie oświadczał wszem i wobec że nie przepada za Radkiem to stał się jedną z z tak zwanych "napiętnowanych" osób. Mało kto już z nim rozmawiał. Wszyscy zdawali się tak jak Laura, traktować go niczym powietrze. No może nie wszyscy...byli i tacy, którzy chcieli mu zaszkodzić za wszelką cenę - kumple z kółka filozoficznego gdzie należał Radek szczególnie wykorzystywali fakt iż Michał jest "sam". Nie lubili Michała, gdyż ten był jednym z przyjaciół Wiktora - wroga numer jeden ich przywódcy Radka. To prawda, że Wiktor często robił sobie przysłowiowe "jaja" z " bandy skretyniałych kujonów" ( w skrócie BSK jak to miał w zwyczaju mówić Wiktor), ale zwykle były to niewinne i raczej niegroźne zgrywy z jego strony.
- Patrzcie idzie Michał - powiedział przeciągłym tonem jeden z chłopców. Jak reszta jego kolegów nosił okulary i miał ( jak reszta zresztą) kamizelkę-sweter oraz spodnie na szelkach.
Michał jak zwykle udwał, że nie słyszy tego co się mówi za jego plecami na głos.
- Nawet nie raczy się odezwać, paniuś jeden - dodał drugi. Rozległ się śmiech przypominający trochę krztuszenie się kota.
- No co wy, nie wiecie że to straszny ważniak? Przyjaciel świętej pamięci Wiktora?
Michał poczuł że cały sie gotuje - tym razem nie przepuści.
- Coś ty powiedział? - spytał groźnie mrużąc oczy i zaciskając pięście. Chłopcy popadli w lekki popłoch - jak dotąd Michał nigdy nie odpowiadał na ich zaczepki, więc czuli się bezpiecznie i pewnie. Jednak teraz poczuli lekki niepokój.
- To co słyszałeś! - krzyknął wkońcu jeden z nich, który notabene był niższy od Michała o ponad głowę...prawdę mówiąc sięgał mu ledwo do ramienia.
- Dla waszej zakichanej wiadomości Wiktor żyje - powiedział spokojnie acz bardzo groźnie. Niższy chłopiec jednak nie ustępował.
- Guzik wiesz! Pewnie zabili go Zakonnicy, wkońcu nikt nie ma z nimi szans a tym bardziej ten...
Nie zdążył dokończyć gdyż Michał złapał go za ubranie i podniósł chłopca niczym lalkę go góry.
- Ostrzegam. Macie się odczepić od Wiktora...a ze mną - dodał - radzę już nie zaczynać bo się mogę "lekko zdenerwować"
Chłopiec upadł z łoskotem na ziemię, ocierając sobie obolałą część ciała, która najbardziej ucierpiała na wskutek upadku.
Michał rzucił jeszcze ostatnie ostrzegawcze spojrzenie po czym poszedł w swoją stronę, zadowolony że wreszcie postąpił jak należy. Od tej pory nie da sobą pomiatać jakimś tam wapniakom.
Pawłowi udało się jakoś dotrzeć niezawuważonym do głównego korytarza skąd rozpościerał się widok na główny dziedziniec wzdłuż którego ciągnął się krużganek wsparty pięknie zdobionymi arkadami. W samym środku dziedzińca stała niewielka studnia - chyba jako jedyna wydawała się być oazą spokoju w ponurym zamczysku. Miała nawet wbudowany daszek, aby woda kapiąca z góry nie dostawała się do środka. Jednkaże na tym kończył się ten miły widok. Jako że dziedziniec był niezwykle ogromny mógł służyć do różnych celów. Na prawo od studni znajdowało się coś co wzbudziło w Pawle dawne wspomnienia.
Szubienica - zwykła drewniana z podestem oraz zapadnią. Paweł nie raz pamiętał jak swój przeklęty żywot kończyło tu sporo Zakonników - nie tylko tych niepokornych ale także tych zwykłych...dlaczego? Otóż Zakonnicy nie przejmowali innymi współtowarzyszami. Często chcąc zabić nudę zakładali się. Przegrany zawsze wisiał potem na sznurze. Oczywiście nie robiono tego nagminnie gdyż w taki sposób można by było zabić wszystkich Zakonników - to była po prostu rozrywka dla spragionych makabrycznych widoków psychopatów. Obok szubienicy stał także drugi podest - też drewniany ale znacznie niższy z dość dużym pniem ściętego drzewa. Pniem zabryzganym krwią, gdzie skazani Zakonnicy ginęli od ostrza topora kata.
Paweł przypomniał sobie kiedy to kiedyś został przyprowadzony przez swojego opiekuna na tą "uroczystość". On jedyny nie gwizdał ani nie rzucał obelg do człowieka, którego miano tego dnia stracić. Prawdę mówiąc on nie był Zakonnikiem - to był niewinny człowiek schwytany przez strażników. Było to bardzo dziwne gdyż zazwyczaj strażnicy mordowali z zimną krwią każdego zabłąkanego wędrowca, który odważył się wkroczyć na tę przeklętą ziemię. Tym razem było inaczej. Nie był to żaden niezwykły człowiek - ot zwykły wieśniak, który zapewne przybył na bagna po szlam - składnik magicznej mikstury jakie serwowała im wiedźma z ich wioski. Warunek był jeden - jeżeli pacjent którego jej przyniesiono miał żyć, musiał zarzyć magicznego napoju, ale żeby sporządzić ów zaczarowane lekarstwo, potrzebny był szlam - proste. Tyle że w większości wypadków, taki oto wieśniak stawał się celem krążącym wśród bagien - strażników.
Tamtego dnia panowała dziwna atmosfera. Powietrze było niezwykle gorące i duszne. Zakonnicy byli niezwykle podnieceni gdyż za moment miało się odbyć ich ulubione widowisko - tym razem z udziałem nędznego człowieka z którym mogli robić co zechcą. To był najstraszniejszy widok jaki Paweł w życiu oglądał. Zrozpaczonego wieśniaka obdarto najpierw z szat jakie miał na sobie - co wywołało wśród publiczność gwizdy i okrutny śmiech. Następnie każdy chętny mógł zbić wieśniaka jak i gdzie mu się podobało - warunek był jeden - wieśniak musiał przeżyć te katusze aby później można go było dalej męczyć. Tak więc, dwóch Zakonników robiącym zwykle za katów, przytrzymywało nieszczęśnika i napawało się jego krzykami. Katowano go aż stracił przytomność. Ciało miał pocięte licznymi ranami z którym spływała gęsto krew. Najobrzydliwsze było to, trafiło się paru Zakonników, którzy uwielbiali spijać krew z katowanych ludzi. Tłum szalał na widok liżących ciało z krwi pozbawionych wstydu psychopatów. Gdy skończyli postanowiono założyć wieśniakowi żelazną obroże na szyję - znak zniewolenia. Ledwo żywy ale przytomny człowiek stał się teraz obiektem zboczeńców, którzy również jak ich poprzednicy zlizujący krew nie mieli skrupułów ani wstydu przed tak liczną publicznością. Przeciwnie - nakręcało ich to że tak wielu ich towarzyszy patrzy na ich "wyczyny".
Banda zdeprawowanych, nienormalnych Zakonników....Wieśniak został pozbawiony tamtego dnia wszystkiego - swojej dumy, moralności, godności....wszystko za sprawą niewyżytych psychopatów.
Jednak najgorsze miało dopiero nadejść, gdyż na scenę wkroczył Orfeusz. Widać było że był pijany - jego ruchy były chwiejne a na twarzy gościł szyderczy uśmiech. Pot spływający po rozgrzanym od ciepłoty ciele młodego acz jednego z najbardziej niebezpiecznych Zakonników wskazywał że był na tyle rozgrzany poprzednimi "zabawami" iż będzie gotów dostarczyć publiczności czegoś na co większość czekała już od samego początku - na krwawy finał ich orgii. Orfeusz dla zabawy wymalował na swym rozgrzanym ciele barwy wojenne - wokół oczu widniała czarna smuga, przypominająca czarną maskę na oczy. Za namową Zakonników ubrany był tylko w przepaskę osłaniającą jego intymne partie ciała - nie było to przypadkowe, gdyż w podobny sposób ubierali się okrutni wojownicy z wierzeń mieszkańców wioski z której pochodził wieśniak. Według legendy obrońcom wioski udało się pokonać najeźdzców. Od tamtej pory raz do roku odbywał się huczny festiwal na cześć tego mitycznego zwycięstwa. Jednakże legenda mówiła o tym że obrońcom nie udało się zabic wszystkich wojowników. Nieliczna ich garstka skryła się w lesie. Podania z tamtych czasów mówiły że ujmą na honorze było dać się zabić potomkom tych niedobitków. Taki człowiek jeżeli przeżył nie miał życia potem w rodzinnej wiosce - mieszkańcy wytykali jego a jeżeli nie przeżył - to jego rodzinę.
Orfeusz musiał zapewne wiedzieć że takie wzmianki nadal są aktualne wśród miejscowej ludności. Zapewne domyślał się iż każdy szanujący się mieszkaniec wioski znał tę legendę i przestrogę dla tych którzy dadzą się zniewolić bądź zabić tym niedobitkom. Legenda mówiła że podczas tamtej historycznej bitwy wystąpili wszyscy mieszkańcy wioski - tak więc rozumując logicznie, dzisiejsi mieszkańcy wioski byli potomkami zacnych obrońców. A wszyscy wiedzieli że garść tych niedobitków zaczęła odprawiać mroczne rytuały - wśród nich był Jan Krwawy - założyciel Krwiożerczego Zakonu.
Starożytni okrutni wojownicy stali się po części pierwszymi Zakonnikami - ich potomek stał wymalowany barwami wojennymi w różne dziwne znaki, ubrany jedynie w przepaskę i trzymający w ręku, długi, ostry miecz.
Paweł pamiętał to przerażenie w oczach wieśniaka - przed nim stał jeden z potomków legendarnych wojowników. Orfeusz jak zwykle w takich sytacjach popisywał się swoim cynizmem i arogancją w stosunku do jak to sam określał "nędznego robaka". Z jego ust leciały najgorsze obelgi jakie mógł usłyszeć człowiek. Orfeusz był na tyle jeszcze okrutny że obiecał wieśniakowi zająć się w przyszłości jego jedyną córką. Ileż łez wylał ten biedny człowiek. ileż bólu przeżył....wiedział iż zbliażał się jego czas i jedyne o co wtedy błagał to nie litość dla siebie lecz dla swej córki. Jak nietrudno było przypuszczać Orfeusz bardzo rozkoszował się w tych słowach litości, bawiło go to że taki nędznik czołga się przed nim nagi na kolanach a jeszcze bardziej że chciał uratować swoją córkę przed niechybnym losem jaki spotka go po jego śmierci. Zakonnicy zaczęli obrzucać wieśniaka na koniec kamieniami. Gdy skończyli, Orfeusz wyciągnął swój miecz i zacząl zadawać najpierw krótkie szybkie ciosy a następnie z miną maniaka powoli wbijał zakrwawiony już miecz pomiędzy żebra konającego już wieśniaka. Nie mógł sie oprzeć także pokusie głośnejszych krzyków jakie wydawała z siebie ofiara....wiedział ze największy bół i zarazem najwiekszy krzyk jest przy łamaniu kości. Jakież rozdzierające krzyki rozległy się potem. Chrupot łamanych kości nóg - muzyka dla tych morderców żądnych krwii. Ostatni moment życia, agonia zmaltretowanego człowieka zdawały chylić sie ku końcowi. Orfeusz uśmiechnął się jadowicie i wymierzył cios mieczem prosto w serce wieśniaka. Jego cierpienia dobiegły końca. Tłum jeszcze chwile rozkoszował się martwym ciałem. Psychiczny śmiech Orfeusza wskazywały że tego wieczora jego pragnienie mordu zostały zaspokojone, czuł się spełniony.
Całą noc trwały jeszcze libacje i szydercze śmiechy na dziedzińcu, na którym niedawno zakatrupiono niewinnego człowieka. Ostatnimi jacy doznali rozkoszy tej nocy byli tzw. zjadacze ciał. Wchłonęli pogruchotane mięso pozostawiając po sobie niestrawione kości, kótre i tak chwilę potem uległy dziwnemu zjawisku - wyparowały. Po wieśniaku została tylko garstka popiołu. Apetyt żądzy krwi został zaspokojony.
Od tamtego czasu Zakonnicy znaleźli sobie nową rozrywkę - chwytali zabłąkanych wieśniaków i poddawli ich szeregom tortur aby na końcu dokonać krwawego mordu. Mimo iż Orfeusz szukał córki zabitego przez niego wieśniaka - nie znalazł jej. Wyglądało na to że ktoś ostrzegł osierocone dziewczę i ukrył przed zakusami nieobliczalnego Orfeusza. Jak się dowiedział później Paweł, dziewczynę uratował jego opiekun - Diego. Ten sam który razem z Orfeuszem wiedli prym w krwawych mordach wieśniaków...

ps. i jak? rolleyes.gif tongue.gif


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
kelyy
post 13.07.2003 14:58
Post #182 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 202
Dołączył: 23.04.2003
Skąd: Jelenia Góra




Piękne Ava i bardzo długie. Ten partr był wyjątkowo ciekawy, zakończony zagadkami. Koffam takie ficki.Jeszcze lepsze niż poprzednie, pisz tak dalej, a bedzie można wydać książke =D


--------------------
Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujmy zdefiniować kształt gruszki.
Jaskier, "Czas Pogardy"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 18.07.2003 14:27
Post #183 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



kurcze nareszcie dostałam się na forum dry.gif no ale nie narzekam bo narazie mi sie otwiera smile.gif

Part 53

Orfeusz od zawsze zadziwiał nawet samych Zakonników swoją brutalnością. Ale właśnie dzięki temu stał się poważany wśród swych współbraci i dzięki temu bali się go zwykli ludzie. Nawet pogromcy Zakonu - Stefan, Sergiusz i Otto czuli że to naprawde groźny i nieobliczlny przeciwnik, gotowy na wszystko....gotowy bez mrugnięcia wyrżnąć pół armii...zniszyć człowieka.
Były jednak osoby przed którymi Orfeusz czuł respekt - jego ojcem, przywódcą Zakonu Antaresem i co może się wydawać niektórym dziwne...Remisem.
Historia z Remisem zaczęła się wiele lat temu. Orfeusz spotkał wówczas pewnego dnia małego chłopca na swej drodze - był sam a jego smutne oczy wodziły ku innym dzieciom i ich rodzicami. Wtedy to właśnie z niewiadomych przyczyn zainteresował się nim. Dlaczego? - on sam zadawał sobie to pytanie wiele razy. Dlaczego ten mały jasnowłosy chłopczyk wzbudził w nim zainteresowanie? To było dziwne uczucie. Coś nakazało wtedy przystanął i przyjrzeć się tej niepozornej postaci. Obserwował go kilka dni - chłopiec zawsze chodził sam...często na jego twarzy gościł smutek. Orfeusz pomyślał jednak że dzieciak nie jest wart jego uwagi i w przypływie zmęczenia zasnął pod drzewem. Gdy się obudził ujrzał przed sobą zaciekawione oczy dziecka schylającego się nad nim. Chłopczyk wówczas po raz pierwszy od kiedy go zobaczył - uśmiechnął się. Po raz pierwszy Orfeusz czuł lekki niepokój.....zdziwienie? Nigdy wcześniej żadne stworzenie nie uśmiechnęło się na jego widok - zdrowo myśląc, pewnie mieli racje bo któż uśmiecha się w stronę Śmierci gdy wie że zaraz zginie?
Ale chłopiec nie miał się czego bać. Przecież nikt nie celował w niego mieczem ani też nic nie wskazywało na to iż może być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Patrzył w lekko zdziwione oczy wyglądającego na szesnastolatka Orfeusza. Wyglądającego - bo w rzeczywistości Orfeusz liczył sobie więcej lat niż na to wyglądał....ale to całkie normalne u Atlantydów, tyle że.....właśnie. Otóż Atlantydzi bardzo wolno się starzeją, jedynie ich umysły wskazują na to ile naprawde mają lat. Przeciętny Atlantyd starzeje się wolniej od zwykłego człowieka pięc razy. Są jednak wyjątki - do jakich należy Orfeusz - którzy starzeją się wolniej nawet dwudziestokrotnie. W zasadzie okres dojrzewania przebiega normalnie, czyli strzenie przebiega tak jak u zwykłych ludzi...przystopowanie tego procesu następuje tuż po ukończeniu przez Atlantyda 20 roku życia.
Wyjaśnienie tego faktu wydaje się mało znaczące....a jednak. Wielu badaczy uważa że nie należy ignorować tego procesu. Otóż tempo w jakim starzeje się Orfeusz stale...maleje. Przypuszczalnie wiedza na ten temat każe mówić że przy takim tempie, w przyszłości może dojść do czegoś w rodzaju zaprzestania starzenia. Efektem tego może być zachowanie na całe długie życie młodego wyglądu...
Sprawa jest o tyle poważna gdyż proces ten dotyczy nie byle jakiej osoby bo przecież samego Orfeusza. Z niewyczerpalną mocą i siłą młodego człowieka i wieloletnim doświadczeniem stałby się on jeszcze bardziej niebezpieczny niż był dotychczas.
Podobny proces dotyczy także wielu wojowników w tym Sergiusza i Stefana. Jednakże nawet oni nie mają tak zaskakujących wyników co ich wróg. Jedynym który zaczyna mu dorównywać jest Remis.
Orfeusz od tamtego czasu zaprzyjaźnił się z małym chłopczykiem o imieniu Remigiusz. Dość poważne jak na takiego brzdząca więc ukrócił je do "Remis" - tak jak dzisiaj wszyscy zwracają się do niego. Ale czy taki psychopata mógł tak po prostu nagle okazać serce małemu dziecku? Nie do końca. Orfeusz nigdy nie zapomniał kim jest i jaką drogą w życiu zmierza. Jednak Remis coś zmienił w jego życiu. Poznał kogoś kto bardzo przypominał jego samego z czasów jego dzieciństwa....tak...Remis był bardzo podobny do niego. Oboje nigdy nie odczuli uczucia jakie winni ich darzyć ojcowie - miłości. Remisowi jednak w pewnym stopniu te braki rekompesowała matka, ale Orfeuszowi....nie te wspomnienie było zbyt bolesne nawet dla niego. Kamienne serce kruszyło się tylko dla dwóch osób - nie żyjącej od wielu lat matki i dla Remisa.
Nawet dzisiaj po tylu krzywdach jakie mu wyrządził, czuł że rani kogoś bardzo bliskiego. Remis był...i jest dla niego jak młodszy brat....ale brat który wiele przez niego wycierpiał. Co prawda Orfeusz był dla Remisa bratnią duszą...kimś kto go doskonale rozumie, to jednak presja jaką wywierał na niego jego własny ojciec wydawała się być silniejsza. Antares w pore wyplenił z syna zbędne uczucia, znanymi Zakonnikom metodami, jednakże nie zakazał Orfeuszowi przyjaźni w nastoletnim wówczas uczniem Akademii Remisem. Antares pierwszy zorientował się z kim ma doczynienia i tylko on tak naprawdę wie co kryje w sobie Remis. Tajemnica znana tylko jemu i Antaresowi nigdy ma nie wyjść na światło dzienne.....Kto wie? Może jednak kiedyś nadejdzie odpowiedni dzień, a wtedy wszystko się wyjaśni?

Droga dłużyła się niemiłosiernie a czas mijał...i mijał na niekorzyść Remisa. Z wyglądu już niewiele się zmienił - bo jak tu być bardziej białym i sinym? Właściwie Remis przypominał "żywego" trupa...ledwo dyszącą istotę krzuszącą się coraz częściej swoją własną krwią. Wychudł bardzo - powoli widać było większość kości i żył wystające spod cienkiej skóry.
Człowiek, który go niósł nie okazywał jednak że jest mu ciężko...przeciwnie, zajmowanie się konającym Remisem było jego obowiązkiem. Zdawał sobie sprawę, że gdyby Remis był w pełni władz psychicznych napewno nie zgodziłby się na to żeby on się nim opiekował. Diego czuł że Remis od samego początku ich spotkania.....a raczej uaktywienia się wirusa oddalał się....jego umysł powoli umierał. Ich pierwsze rozmowy były jeszcze w miare zrozumiałe dla niego, jednak ostatnio...ostatnio z Remisem było coraz gorzej. Tracił kontakt z rzeczywistością, z samym sobą....nie rozpoznawał już Diega...nieczego już nie wiedział....stawał się "rośliną".
Straszne co może z człowiekiem zrobić to "coś" i Zakon. Diego przystanął na chwilę. Ułożył delikatnie półprzytomnego Remisa obok siebie i wziął głęboki oddech. Nie mógł przestać myśleć o Remisie....o Zakonie. Ostatnio jego myśli nawiedzał także Orfeusz. Przypuszczał że rozkaz pozbycia się Remisa wydał Antares.
- Szuja... - splunął. Jego twarz lekko poczerwieniała ze złości. Z całego serca nienawidził Antaresa. Był to człowiek jeszcze gorszy od Orfeusza. Orfeusz przynajmniej raz okazał jakieś pozytywne uczucia - dla Remisa oczywiście. Antares zaś nigdy nie okazał nikomu swych uczuć - po prostu ich nie miał. Jego syn był dla niego tylko silnym i świetnie wyszkolonym Zakonnikiem....maszyną do zabijania. Żoną też sie nie przejmował, aż w końcu ta umarła zapewne z bólu i nieszczęścia. A teraz jeszcze zapragnął pozbyć się jeszcze jednej osoby.
Jedno było tylko zastanawiające w tym wszystkim. Jak Antaresowi udało się przekonać syna do tego że należy się pozbyć Remisa? "Napewno zrobił mu pranie mózgu i użył tych swoich przeklętych tortur" - pomyślał z obrzydzeniem Diego. Nawet jemu nie mieściło się w głowie, jak można być tak okrutnym dla własnego syna? Zresztą czego można się spodziewać po głównym dowódcy Zakonu? - niczego dobrego - odowiedziałby każdy znający się chociaż trochę na Zakonnikach.
Orfeusz mimo krzywd jakie wyrządził Remisowi nie umiałby go zabić...kiedyś nawet próbował ale zawsze umiał się w porę opanować. Nie mógł zabić kogoś tak mu bliskiego. Ale teraz...Mimo iż spotykali się potajemnie aby robić interesy, Remis nie darzył Orfeusza już takim samym zaufaniem jak kiedyś, choć to może był tylko kamuflaż z jego strony? Jego umiejętność zwodzenia była zapewne jego jedyną tarczą ochronną. Także zdrowy rozsądek mówił mu że zbytnia nadgorliwość w obronie Orfeusza przed Radą, przyjaciółmi i rodziną może go wydać, tak więc musiał przywolić na "łapanki" na Zakonników i działania wymierzone przeciwko Orfeuszowi między innymi.
Burzę myśli przerwały odgłosy krzsztuszenia się własną krwią Remisa. Diego pozwolił mu wykaszleć wszystko. Lepiej żeby nie zadławił się potem wymiocinami i krwią. Tak przynajmniej mógł mu poddać spreparowny przez niego specjalny napój sporządzony z okolicznych ziół oraz wodę przegrzaną przy ognisku....to jedyne czego nie wymiotował...
W miarę gdy Remis pogrążał się w pustce swego umysłu przewracając oczami, Diego miał czas na przejrzenie mapy, jaką udało mu się zdobyć przed "porwaniem" Remisa. Do najbliższej wioski było już niedaleko. Nie wiedział czy się cieszyć wkońcu to nie było zbyt bezpieczne miejsce. Jedyne co przemawiało do zatrzymania sie był mieszkający tam czarnoksiężnik starej daty, który może mógłby zaradzić coś więcej na stan Remisa niż on. Jeżeli nie, zostaje tylko wioska niedaleko Zakonu...przy bagnach....

Tymczasem w posiadłości państwa Smithów panowała grobowa atmosfera. Stefan i Sergiusz powinni już wrócić a ich nadal nie było. Pan Smith krążył wśród korytarzy, wyglądając co chwila przez okno - na próżno.
- Jonathann usiądź chociaż na moment - prosiła go już po raz kolejny jego żona. On jak zwykle spokojnie odpowiadał:
- Nie mogę Julio, tu chodzi o życie moich przyjaciół i chłopców.
Pani Smith ścisnęła mocno dłoń męża i drżącym głose spytała:
- Oni wrócą Jonathann? Powiedz że nic im nie jest..
- Jestem tego pewien - odparł pan Smith i objął ramieniem Julię. Teraz oboje wyczekiwali na powrót bliskich im osób, mając nadzieję że nic im nie jest...

-Przepraszam...- w ciemnej celi słychać było że Wiktor nadal nie mógł sobie wybaczyć tego iż pozwolił Pawłowi odejść - Głupio dałem się ponieść emocjom. Teraz.... czy on go?...
- Nie wiem czy go zabiją... - odpowiedział smutnym głosem Sergiusz - Narazie wiemy jedno, a mianowicie że nadal jest na wolności i że Orfeusz nie zdołał go schwytać.
- Na wszystko co święte...oby żył....

Paweł nadal znajdował się zdala od "szponów Śmierci". Orfeusz wiedząc jednak że chłopiec nadal jest w zamczysku ustawił wartę przy głównych wrotach prowadzoncych na dziedziniec. Nawet Orfeusz nie mógłby się przedostać przez ten gąszcz postaci krążących przy wrotach przed uprzednim sprawdzeniu czy napewno jest tym za kogo się podaje....chyba że....
Przez umysł Pawła przebiegła genialna myśl. Pomysł bardzo ryzykowny i wymagający naprawdę nerwów ze stali i jednego rubionowo-czerwonego płaszcza.....ale....
- Dobra płaszcz jest - powiedział sam do siebie zakładając nieporadnie za duży płaszcz. Została tylko kwestia podwyższenia się. Mogło się to wydawać niewiarygodne ale Paweł znalazł i wyjście z tej sytuacji. Znalazł dość grube pieńki w schowku na parterze - nikogo nie pilnowanym zresztą. Odrobina magii.....troche ognia....miał gotowe odpowiednio wyprofilowane wysokie acz wąskie kawałki drewana. Na każdą nogę po dwa kawałki przewiązane jakimś sznurkiem....chwila by złapać równowagę....
- Idealnie - mruknął do siebie z zadowleniem. Naciągnął na na twarz kaptur i jak nigdy nic ruszył w stronę stajni dość pewnym krokiem. Naszczęście znalazł się odpowiedni koń. Trzeba dodać że ów konie nie były zwyczajne. Była to specjalnie wyhodowana rasa. Otóż w chwili usadowienia się na siodle jeździec wraz z koniem...znikali. Była to specjalność magiczna tych stworzeń. Były bezszelestne i zapewniały kamuflaż nie tylko sobie ale i osobie je prowadzącej. Paweł złapał głęboki oddech.....teraz najgorsze. "Oby wypaliło" - powtarzał sobie gorączkowo w myślach.
Zakonnicy zorientowali się iż ktoś zamierza opuścić teren Zamczyska a ich zadaniem było zrewidowanie każdego wychodzącego.....każdego tylko nie.....
- Z drogi! - rozległ się gruby basowy głos mężczyzny. Głos, który wydobywał się spod czerwonego płaszcza...
- Mistrzu... - odpowiedział jeden z wartowników - My...mamy rozkaz Orfeusza. Nikt nie może wyjść z zamczyska.
- Milcz głupcze! Jak śmiesz mi mówić co muszę robić! - Paweł idealnie podrobił głos Antaresa - dowódcy Zakonu.
- Panie...ale Orfeusz.. - nalegał dalej Zakonnik.
- Zamknij się wreszcie! Masz mnie zaraz przepuścić! Kto jest ważniejszy? Ja, dowódca Zakonnu czy mój syn?
Zakonnicy chwilę się zawahali. Nie mogli jednak wiedzieć iż głos, który zdawał się należeć do Antaresa był małą sztuczką Pawła. Orfeusz rzeczywiście kazał każdego przeszukać, ale jego rozkaz nie był dość precyzyjny. Nikt nie przypuszczał, że sam Antares, człowiek ważniejszy w hierarchii zapragnie nagle wyjść i to w chwili gdy po zamczysku szwęda się zbieg.
- Zejdź mi z drogi! - powtórzył głośniej Paweł. Nie miał wiele czasu a w każdej chwili wszystko może się przecież wydać.
- Zabraniam! - rozległ się zimny głos z tyłu. Paweł delikatnie obrócił się. To było najgorsze co mogło mu się wydarzyć...
Ku nim zbliżał się Orfeusz. Wartownicy zadrżeli.
- Czemu nie przeszukujecie go skoro kazałem wam sprawdzać każdego! - ryknął rozwścieczony.
- Panie...t-t-t-o-o An-n-ntares! - wyjąkał jeden z wartowników.
- Orfeuszu każ im mnie natychmiast przepuścić! - Paweł ponownie przemówił głosem Antaresa.
- Oczywiście panie - wymamrotał wartownik i uruchomił urządzenie podnoszące stalowe kraty i otwierające wrota.
- Zatrzymać go! - krzyknął Orfeusz. Koń wraz z jeźdzcem ruszyli przed siebie. Jednak Orfeusz nie zamierzał dać uciec Pawłowi.
Zaczął wiać niesamowicie silny wiatr...nienaturalnie silny, jakby wspomagany....magią...
Orfeusz wyciągnął przed siebie ręce. jego moc sprawiła że rozpętał się huragan. Paweł jednak nie zamierzał się poddawać. Koń parł przed siebie, jednak widać było że robi to z coraz większym trudem. Paweł jedak też miał w zandrzu małe czary. Tworząc pole siłowe wokół siebie mógł - choć z trudem oczywiście - być przynajmniej spokojny iż wiatrzysko nie podrzuci ich do góry. Jednak mimo to czary Pawła zawiodły. Jego koń został raniony czymś w nogę. Pole siłowe słabło i wtedy to także Paweł poczuł w plecach silny ból. Spadł z konia...
Paweł leżał obolały na zimnej, błotnistej ziemi - obolały po trafieniu w niego silnym promieniem. Słychać było tylko kroki....kroki zbliżającego się Orfeusza.
- Myślałeś, że uda ci się mnie przechytrzyć? Mnie nie można oszukać - powiedział szyderczo. Złapał jednym ruchem ręki leżącego chłopca.
- Skąd?... - wymamrotał Paweł. Ból w plecach stawał się nie do zniesienia.
- Ojciec nigdy nie zwraca się do mnie po imieniu gdy w pobliżu są nasi wspólbracia - wyszeptał i uśmiechnął się złośliwie. Błysk w jwgo oku kazał sądzić że może powoli żegnać się z wolnością....a może i życiem?
- Zabijesz mnie?
- Ku twej uldze -nie...ale ostrzegam że mogę to zrobić - ostrzegł.
- Zabij mnie...wiem że chcesz to zrobić, więc mnie zabij! - oddech Pawła stał się nierówny, gdyż Orfeusz zamyślił się.
- Tak ci spieszno na tamten świat? Wątpię, więc zamknij się - odwarknął. - Zresztą co to za sztuka zabić dziecko?
- Taka sama jak zabić bezbronnego wieśniaka - przypomniał mu Paweł.
- Tamto to jest zabijanie dla przyjemności...
- Nie mów że nie ucieszyłbyś się gdybyś mnie zabił - prychnął.
- A gdybym powiedział że nie? - Orfeusz uśmiechnął się ponownie. Jego wzrok był świdrujący i przenikliwy. Paweł nie wiedział co odpowiedzieć.
- Jak widzisz jestem pełen zagadek. Ale na tym nie koniec... - uśmiechnął się jeszcze bardziej szyderczo niż przedtem. - Będziesz mi towarzyszyć w małej wyprawie...Twój opiekun zapewne bardzo ucieszy się na twój widok...
- Diego?
- A masz innego? Tak...zrobimy małą zamianę.


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 19.07.2003 21:47
Post #184 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



chyba wszyscy powyjeżdzali cry.gif no nic...jak wrócicie to mnie pewnie nie będzie więc daje to na zapas

Part 54

- Panie wzywałeś mnie? - ukłonił się poddańczo Zakonnik.
- Znaleziono chłopca? - rozległ się głos.
- Orfeusz się nim zajął, ale jak dotąd jeszcze nie wrócił - zakomunikował posłusznie mężczyzna. Antares natychmiast zerwał się z fotela.
- Ruszył za nim w pogoń?
- O ile nam wiadomo Orfeusz dopadł chlopca tuż przed zamkniem...
- Głupcze! - ryknął Antares - Macie ich szukać! Natychmiast!
- Tak jest panie! Jakieś specjalne rozkazy?
- Dobrze, że o to spytałeś... - Antares podrapał się po brodzie - Przypuszczam, że mój syn postanowił zrobić małą zamianę...taak...zamierza odnaleźć Diega i zamienić chłopca na Remisa...
- Panie, ale skąd ten niepokój?
- Mój syn ma słabość do Remisa...nie odda nam go... - pięść dowódcy z całej siły uderzyła z pobliski stół, tworząc pęknięcie na całej długości. Zakonnik zorientował się już na czym stoją.
- Co mamy w takim razie zrobić?
- Musicie złapać całą czwórkę, ale tylko w chwili gdy będą razem - w żadnym wypadku pojedyńczo bądź parami - RAZEM. Diego i mój syn mają dostać należytą karę...
- Pobicie do nieprzytomności? Panie to zbyt niebezpieczne....Orfeusz nas zabije...
- Może rzeczywiście -zgodził się Antares - Nie warto tracić bezsensownie ludzi. Ukarzę obu po powrocie. Co do Pawła i Remisa... - zamyślił się - Chłopcu proszę dać należytą nauczkę ale tylko w postaci nie zagrażającej jego życiu natomiast Remis..... - jego twarz wykrzywił grymas. - Możecie zrobić z nim co chcecie. Zapewne wirus jaki mu podaliśmy, zdążył zagnieździć się w jego ciele, więc nie powinniście mieć z nim większych kłopotów. Jeszcze jedno - powiedział widząc że Zakonnik zamierza się oddalić - Chcę aby poczuł ból jakiego jeszcze w życiu nie doznał...ma konać z bólu....zrozumiano?
- Oczywiście, panie. Mamy przynieść ciało?
- Życzyłbym sobie tego. Widok martwego Remisa z pewnością podniesie mnie na duchu - zaśmiał się chwilę po czym gestem wyprosił podwładnego z komnaty.


Twintower może nie należał do ludzi o szczególnej dobroci, jednak nawet i on miewa czasami przebłyski dobroci...no może nie dobroci, co sprawiedliwości. Gdyby się uważniej przyjrzeć, możnaby odnieść wrażenie iż Radek powoli przestawał mieć u niego specjalne względy. Chociaż może nigdy ich nie miał...być może faworyzowanie Radka miało na celu choć w małym stopniu uprzykrzyć życie Wiktorowi. Atutem w potyczce między Wiktorem a Twintowerem było to iż Wiktor nie znosił Radka i z wzajemnością. Fakt iż jakiś profesor popiera tego "kujona" zawsze wprawiało Wiktora w "lekką złość". Radek być może był mądry, ale była to raczej mądrość "wykuta na pamięć" - zero zaradności na nieznanym terenie. Nie to co Wiktor - ten zawsze umiał sobie poradzić w nietuzinkowych sytuacjach i wyciągać trafne wnioski. Wielu nauczycieli zauważyło kiedyś że Wiktor przewyższa inteligencją niejednego ucznia, tylko najzwyczajniej w świecie nie zabiegał o miano geniusza - przeciwnie, zawsze żądał od nauczycieli pośredniej oceny, która jego zdaniem w zupełności mu wystarczała do szczęścia.
Twintowerowi zaczynało brakować tego, jak sam mawiał w myślach - "sprytnego cwaniaka" oraz tego hałasu jaki co rano zbudzał go z łóżka, kiedy to bezczelnie biegał razem z przyjaciółmi po korytarzu malując na ścianach niestosowne hasła pod adresem Radka. Choć zawsze w takich sytacjach Wiktor otrzymywał najgorszą karę i to na niego skupiał swój gniew Twintower to mimo wszystko, ten stary profesor w głębi duszy jakoś lubił tego łobuza, choć nigdy nie miał zamiaru mu tego okazać...
- Panie Karlsen proszę do mnie - Michał posłusznie podążył za starym profesorem do klasy. - Jako opiekun jestem zobowiązany do wyciągania konsekwencji z niestosownego zachowania moich uczniów wobec innych - zaczął, stukając przy tym rytmicznie swoim piórem o blat biurka. - Niesubordynacja a już co gorsza przemoc jest niedopuszczalna w tej szkole...zacnej szkole dodam jeszcze. Zawsze uważałem pana za inteligentnego i posłusznego ucznia...jednak ostatnie pańskie zachowanie zaniepokoiło nauczycieli pana uczących i oczywiście mnie - mówiąc to spojrzał groźnie na Michała. - Czy może mi pan wyjaśnić dlaczego jest pan agresywny w stosunku do pewnej grupy uczniów? Mam tu na myśli oczywiście pana Radosława Szczęsnego...
- Radka????!!! - krzyknął zdumiony Michał - Ja sie na nim wyrzywam? Chyba na odwrót! Zarządził na mnie nagonkę po tym jak zniknęli moi przyjaciele i kiedy to podobno zabiłem tą dziewczynę!
- Cisza! - przerwał mu profesor. Michał aż kipiał ze złości. - Po pierwsze nie toleruję podnoszenia głosu na mnie a po drugie...przerwał mi pan. Tak więc jak mówiłem, oprócz pana Szczęsnego miał pan konfilkt z uczniami należącymi do kólka filozoficznego, a dodam że to wybitni uczniowie... - dodał gniewnie - Chyba nie zamierza pan zostać wyrzucony ze szkoły?...
Michał podniósł głowę - po raz pierwszy zagrożono mu wyrzuceniem z Akademii.
- Panie profesorze...- starał sie wytłumaczyć - pan jest jawnie niesprawiedliwy.
Twintower poczerwieniał na twarzy. Jeszcze nikt - nawet Wiktor - nie rzucił mu prosto w twarz że jest niesprawiedliwy.
- Czy pan zdaje sobie sprawę, że obraził pan właśnie swojego profesora, panie Karslen? - powiedział wściekle profesor.
- Nikogo nie obrażam, tylko stwierdzam jakie są fakty. Pan dobrze wie że to na mnie teraz cała szkoła się wyżywa i to mnie chcą się koniecznie pozbyć, a pan mi zarzuca że to ja jestem agresywny i że to moja wina że się bronię - Twintower wyraźnie uspokoił się. Z trudnością przyznał, że jego uczeń ma rację. Milczenie jakie nastało potem przerwało chrząknięcie Twintowera.
- Dobrze, niech pan już idzie - wymamrotał pod nosem.
- Nie zostanę ukarany?
- Jeżeli zaraz się stąd nie ruszysz mogę się jeszcze zastanowić nad karą - powiedział już znacznie głośniej. Michał uznał że nie należy przeciągać struny i szybko się ulotnił.
Twintower go nie ukarał - ta myśl cały czas huczała mu w głowie. Chyba był pierwszym uczniem, który nie stał się ofiarą jego wiecznie złego humoru i chęci dokuczania uczniom jak to tylko możliwe. To można nazwać tylko jednym mianem - cud.
Uśmiech Michała szybko jednak spełzł mu z twarzy gdy na horyzoncie pokazał się Radek z Laurą. Kiedyś sądził że lubił Laurę, jednak teraz miał ochotę walnąć w nią zaklęciem. Już dawno przestało mu zależeć na jej przyjaźni.
- Jakąż to karę mój kochany profesor wymyślił tym razem dla naszego Michałka? -spytał jadowicie Radek.
- Żadną przymule - odciął się Michał - Zaskoczony?- spytał z uśmiechem. Radek wytrzeszczył oczy.
- Kłamiesz - stwierdził po chwili namysłu.
- Chciałbyś. - teraz Michał uśmiechnął sie szyderczo.
- Radku możemy już iść? - odezwała się Laura. Jej wzrok ani na chwilę nie powędrował na Michała, za to jej ton wypowiedzi wskazywał znużenie.
- Uważaj bo zemdlejesz. Co, powietrze ci nie odpowiada? To nie oddychaj - powiedział kąśliwie Michał. Tym razem Laura popatrzyła na niego z wielkim oburzeniem.
- Bynajmniej nie powietrze, lecz ty - wskazał głową. Michał nie zamierzał się poddać. Postanowił przyjąć postawę najbardziej wkrzającą dla przeciwnika - zastosować metodę Wiktora.
- Wiem że jestem przystojny ale to nie powód żeby od razu uciekać tylko z powodu że jest się brzydszym - uśmiechnął się jadowicie. Trafił prosto w dziesiątkę.
- TY PRZYSTOJNY? Weź mnie nie rozśmieszaj! - roześmiała się sztucznie.
- Nie śmiej sie tak bo ci sztuczna szczęka wyleci - dodał na koniec i z wielkim uśmiechem na twarzy ruszył do klasy. Z daleka słyszał rozłoszczone piski Laury. Żałował tylko że nie mógł zobaczyć jej miny....


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Abaska
post 21.07.2003 10:48
Post #185 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: a nie wiem, tak z powietrza.

Płeć: Kobieta



Ava!! SUPER!! SUPER!! Mialam co nadrabiac biggrin.gif Swietnie!! Az mi sie chlipac chcialo, kiedy opisywalas uczucia Diego... Kurcze, kobieto... Poprawilas sie =) I to znacznie!! Coraz bardziej mnie to wciaga (o ile to jeszcze mozliwe)... Jezusicku, jestem pelna podziwu =) Az ze skory prawie wyszlam, kiedy musialam skonczyc, bo meine mutter wrocila (a potem poojechalam rano i z daniem komenta musialam weekend poczekac dry.gif ale za to byla jeszcze 1 czesc dodatkowa ^^ poprawilas mi humor tym).

Tak wiec koncze ten moj monolog i tradycyjnie (czyt. obsesyjnie) czekam na next parta biggrin.gif


--------------------
uhm.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tajemnicza
post 21.07.2003 12:40
Post #186 

Prefekt


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 385
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Tureeeek/Poznań

Płeć: Kobieta



Ava, siostro, to jest suuuuuuper!!!!!!!!! Matko, dawno czegos takiego nie czytała. Ten ostatni pat i zdania. Hhehehe... =D Spoko. Trochę humoru nie zaszkodzi. Twój fick czyta się lekko i przyjemnie. Mam nadzieję ,ze ten fick bedzie trwał jeszcze dłuuuuuugo długo. Czekam na kolejnego parta. Pa!


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 09.09.2003 17:44
Post #187 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



yyyyyyy tego......jak to wytłumaczyć.......no odłączona byłam i to PONAD PÓŁTORA MIESIĄCA!!!!!!!!!!!!! 3;!! dopiero dzisiaj dostałam sie do neta.......parcik napisze gdzieś tak może na sobote bo teraz nie mam czasu zbytnio ^^


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 13.09.2003 20:00
Post #188 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Part 55


Orfeusz miał niezwykłą moc. Dotykiem potrafił obezwładnić przeciwnika a nawet go zabić...
Nigdy nie przejmował się ludźmi za których los był odpowiedzialny. Było mu wszystko jedno czy człowiek który właśnie umiera w jego ramionach ma rodzinę...bliskich...przyjaciół. To takie mało istotne wydaje się w chwili zabijania kogoś. Przecież on jest Zakonnikiem, a Zakonnik nigdy nie okazuje litości. Poza tym....czy ktoś kto chciałby jego zabić, zadawałby sobie te pytania? Zapewne nie, więc czemu on ma się przejmować? Dla głupiego poczucia winy, które by go potem nękało? Czy może dlatego, że jest istotą rozumną a nie barbażyńcą niszczącym i zabijającym dla samej istoty woli walki?
Cóż za górnolotne przemyślenia. Nie warte zaprzątania myśli, kogoś znacznie potężnego niż każda inna istota. W walce nie chodzi o to by komuś współczuć - chodzi o to by zdobyć władzę i zagarnąć łupy - inne sprawy są nieistotne.

Paweł czuł że uścisk Orfeusza na jego ramieniu jest bardzo silny. Tak silny że niedopływała krew. Długie, białe palce wbijały się coraz mocniej w skórę chłopca, popychając go do przodu, wzdłuż gęstwiny lasy w którym znajdowały się.....
- Bagna - zauważył Paweł. Orfeusz nie zareagował. - Tam są bagna - powtórzył tym razem głośniej.
- Zamknij się - odwarknął wkońcu Zakonnik.
Paweł wbił wzrok w rozległe bagniska porośniętymi paprociami i innym zielskiem. Wkraczali na przeklęty teren. Miejsce w którego odchłaniach szlamu i błota spoczywały zwłoki nieostrożnych wędrowców i oprawców wioski na skraju lasu - Zakonników żyjących parę wieków temu.
Opary bagienne uniemożliwiały zaczerpnięcie głębszego oddechu dlatego też trzeba było oddychać szybko i płytko.
Cisza....zupełnie jak na cmentarzu to miejsce było głuche i tajemnicze. I tylko jedna myśl: nie wpaść w bagno.
Widać było że Orfeusz był obeznany w terenie, gdyż za każdym krokiem słychać było tylko cichy tupot jego i Pawła stóp - znak że są na ziemi. Było to na tyle zadziwiające, że Orfeusz nie patrzył wogóle pod nogi, a jego zmrużone oczy zdawały się szukać czegoś w oddali. Pełna czujność i brak jakichkolwiek oznak niepewności co do trasy, którą podążają.
Paweł był prawie pewien tego, że wie za czym tak wodzi Orfeusz - szukał Remisa i Diega. Po chwili jednak zastanowił się nad tym - "przecież Remis i Diego nie mogą być w pobliżu" - uświadomił sobie po chwili. A więc? Czyżby Zakonnicy ruszyli za nimi w pogoń? Ale jeżeli tak, to czemu ich JUŻ niedopadli? Przecież zarówno deski jak i konie poruszają się znacznie szybciej od dwóch idących ludzi. Może szykują zasadzkę......
- Ruszaj się! - rozległ się głos. Paweł spojrzał w górę, jednak Orfeusz odwrócił głowę i zaczął bardziej przyspieszać pchając chłopca coraz mocniej do przodu.
Powoli wychodzili z bagien.....

W oddali iskrzyły się światła migające spokojnie z zawieszonych lampionów, smętnie powiewanych na wietrze. Diego przystanął.
- A więc dotarliśmy - powiedział jakby z niedowierzaniem. Spojrzał z obawą na Remisa, którego trzymał na rękach. Chciał go nawet obudzić by powiedzieć że są na miejscu, jednak powstrzymał się.
Nie była to typowa wioska. Stało tu zaledwie dwadzieścia gosodarstw stojących przy jedynej drodze jaka tu istniała i wszystkie były tak samo mroczne. Obrośnięte bluszczem z mnóstwem grzybów w ogródkach. Mieszkańcy nie wyglądali na zamożnych. Płoty dzielące dom od domu już dawno powyginały się na wszystkie strony i zaczynały obrastać mchem. Spod kłębów powywijanego bluszczu widać było ciemno-ceglane ściany ukruszone zębem czasu. Wszystkie okna były pozasłaniane ciemnymi zasłonami a na ich parapetach stały różne, przedziwaczne rośliny, które sie ruszały i wydawały przedziwne dźwięki. Droga była cała zabłocona po niedawnej ulewie jaka tu musiała przejść. Z wysokich traw wyskakiwały fioletowo-zielone ropuchy skrzeczące głośno a przy niziutkich drzewkach tłoczyły się różnorakie jaszczurki i węże wystające spod kamieni. To była Baggie End - wioska medyków.
Diego rozejrzał się po podupadających domach. W żadnym z tych domów wydawało się nie być ludzi. Nagle poczuł, że ktoś przystawia mu coś ostrego do karku. Dał się słyszeć starczy głos:
- Ręce do góry złodzieju!
Diego uśmiechnął się w duchu. Nie takie teksty już słyszał a ten wydawał mu się bardziej komiczny niż groźny.
- Nie mogę - odpowiedział. Chciał się odwrócić lecz starzec nie pozwolił mu na to.
- Nie odwracaj się! Co tam masz w ręku?
- Człowieka, który potrzebuje twojej pomocy Virvielu - w tym momencie Diego odwrócił się. Starzec stojący przed nim zrobił przerażone oczy. Widać było że się ogromnie przeraził.
- Zakonnik.. - wysapał chwytając się za serce i próbując się wycofać.
- Skąd wiesz że jestem Zakonnikiem?
- Znam twoją twarz - wskazał drżącym palcem na Diega. - Morderca!
- Zamknij się Vivriel!- starzec aż podskoczył z przerażenia. - Widzisz tego człowieka na mych rękach? Potrzebuje pomocy.
Starzec przyjrzał się dopiero teraz postaci, którą niósł ze sobą Zakonnik.
- Remis....nieee....oooo..niieeee - Vivriel pokręcił głową. - Odejdzcie!
- Pomóż mu. Jest umierający, rozumiesz? Musisz mu pomóc!
- Myślisz, że jestem głupi?! - krzyknął wkońcu Vivriel - On miał być sądzony! To zdrajca!
- Jesteś medykiem! Masz go uzdrowić!
- Nie pomagam Zakonnikom. Jest mi wszystko jedno co się z nim stanie. Ja go uzdrowie a on potem przyjdzie do mojej wioski i ją spali a jej mieszkańców każe wymordować.
- Dziadku? - spośród gęstwiny drzew wyłoniła się młoda dziewczyna ubrana w czerwoną suknię z długimi delikatnie pofalowanymi bursztynowymi włosami.
- Pomóż nam a przyrzekam że oszczędzę wioskę, zrozumiano? Wybieraj: albo życie mieszkańców albo ich śmierć - wyszeptał groźnie Diego, widząc że dziewczyna jest coraz bliżej. Vivriel zmrużył oczy.
- Dobrze, ale ani słowa mojej wnuczce - zastrzegł.
- Dziadku co się....
- Szukam pomocy dla mojego przyjaciela, ale jeżeli nie chcecie nam pomóc.....
- Jak to? Dziadku, chyba nie odmówiłeś gościny?
- Ależ nie moje dziecko. Proszę za mną - powiedział sucho Vivriel.
Weszli do jednego z domostw. W środku nie było zbyt dużo miejsca. Pośrodku stał niewielki drewniany stoli na trzech skręconych nogach, na których stało różnego rodzaju słoje oraz fiolki leżące na stosie papirusów, zapisanych dziwnymi formułami. Z sufitu przy oknach zwisały pozawieszane na sznurkach suszone zioła a przy ścianach w prostych regałach stały zniszczone i wypłowiałe księgi. Vivriel uprzątnął szybko stolik nakazał swej wnuczce przygotowanie łóżka dla chorego stojące przy niewielkich schodach które wiodły na górę. On zaś sam postawił na stoliku karafkę z dziwnym płynem w którym pływało jakieś zielsko.
- Proszę, niech pan go kładzie - Diego złożył nieprzytomnego Remisa na łóżku. Vivriel założył na nos swoje okulary i zaczął badać. Po paru minutach podniósł się znad Remisa i usiadł przy stoliku naprzeciw Diega.
- Nie wiem czy zdołam mu pomóc. Niewątpliwie został zarażony jakimś świństem, które kiedyś widziałem u innego mojego pacjenta. Od kiedy ma to w sobie?
- Od dwóch dni.
- Hmm...niedobrze. Choroba powinna powoli następować, jednak u niego zachodzi to wyjątkowo szybko. Określiłbym że to jest w jego wypadku zaawansowane stadium. Prawie niemożliwe do wyleczenia....
- To znaczy, że nie ma dla niego ratunku? - spytał lekko zatrzęsionym głosem Diego.
- Teorytycznie tak....ale praktycznie...Trzeba podjąć to ryzyko. Proszę mi pomóc.
- Co mam zrobić?
- Niech pan go rozbierze i natrze tym olejkiem - podał mu karafkę - Gina, przynieś mi z lasu te zioła, które ci dzisiaj pokazywałem i zmiel je. Ja zajmę się przygotywaniem leku.
Diego zrobił to co mu nakazał starzec. Olejek miał właściwości cieplnicze co sprawiło że ciało Remisa przestało być tak przeraźliwe wyziębione od choroby. Nadal był jednak blady. Diego przykrył Remisa kołdrą. Vivriel mieszał jakieś mikstury w starym kotle zawieszonym nad kominkiem. Po chwili, wyjmując któryś z kolei słoik stwierdził iż zabrakło mu niezbędnego składnika i że będzie się musiał udać do sąsiada po niego. Nieufnie spojrzał na Diega wychodząc z chaty. Wyglądało na to iż nadal miał wątpliwości co do swojej decyzji by leczyć Remisa. Chwilę po jego wyjściu w drzwiach pojawiła się jego wnuczka. W rękach trzymała miedzianą misę w której zdrabniała zioła na papkę. Przysiadła się do stolika i zagaiła:
- Pański przyjaciel jest bardzo chory. Widać, że cierpi bardzo biedak. Wiem jak to jest gdy ktoś nam bliski cierpi - spojrzała smutno na rozmówcę - Moi ojciec bardzo cierpiał przed śmiercią. Nie widziałam jak cierpiał ale czułam to w sercu. Czułam ten ból...
- Pani to znaczy....
- Mów mi Gina - zaproponowała dziewczyna.
- Twój ojciec nie żyje? - dziewczyna spuściła głowę.
- Został zabity przez Zakonników - powiedziała. Jej oczy zaczerwieniły się lekko. Mieszkaliśmy w wiosce niedaleko bagien. Pewnego dnia moja mama bardzo się rozchorowała i tata za namową miejscowej wróżki poszedł na bagna po szlam. I wtedy.....wtedy złapali go ci mordercy i zawlekli do swojego zamku. I tam zabili - rozpłakała się - Jego ciało pożarli Zjadacze Ciał.....rozumiesz? Te bestie zrobiły sobie z niego ofiarę! Musieli go torturować przed śmiercią.....a to wszystko dla zabawy, dla wstrętnej żądzy krwii! A potem..... - wzięła głęboki wdech.....to COŚ pożarło jego ciało!
Diego poczuł jakby go ktoś strzelił piorunem. Jakieś dziwne uczucie zawładnęło nim.
- Te bestie - mówiła dalej - chcieli zabić także mnie. Moja mama umarła, ponieważ nie dostała lekarstwa a ja musiałam uciekać. Pomógł nam pewien człowiek.....nie wiem kto to był gdyż miał zakrytą twarz kapturem. Przywiózł mnie i mojego dziadka tutaj i wskazał dom w którym od tej pory mieliśmy mieszkać.
Nagle Diego sobie przypomniał. To była TA dziewczyna. Ta dziewczyna, której ojca kiedyś zamordował Orfeusz. Ta dziewczyna, którą ON uratował przed Orfeuszem. Oboje - on i Orfeusz byli winni. Orfeusz zabił brutalnie tego człowieka a on nic nie zrobił. Był tak samo winny jak Orfeusz. To przez którego ona straciła ojca oraz matkę......

ps. ajcie jakieś komenty....tak dawno mnie nie było i jestem ich spragniona ^^


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Abaska
post 13.09.2003 21:01
Post #189 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: a nie wiem, tak z powietrza.

Płeć: Kobieta



A...A...Avuś... WRÓCIŁAŚ?!?!?!?!?! A JA NIC CHOLERKA O TYM NIE WIEM cry.gif Hesus, Ava laugh.gif Nie wiem, co powiedzieć biggrin.gif Myslalam, ze umarlas zabita przez Al-Kaide biggrin.gif Bo ostatnio siem cos z bin Sedesem kloce wink.gif Ale cos chyba cie niedocenialam, jesli im nawialas laugh.gif Boze, Ava, super ze jestes!! Szczerze mowiac nie wiem co powiedziec biggrin.gif Moze tylko: Super, ze jestes blink.gif laugh.gif

Co do parta, to byl swietny, jak zawsze biggrin.gif dziwie sie, ze nic a nic nie zapomnialam ze starych partoff... Bo tak jest przy wiekszosci znanych mi fickow... A twoj... Mmiodzio cool.gif Hiehiehie, podoba mi sie postac tej dziewczyny =) Nie wiem czemu, ale sie podoba biggrin.gif Dlatego plizz, jesli mozesz, zrob z jej zyciem cos extra wink.gif

Pees: Naprawde, ciesze sie, ze jestes =) Gdzies ty sie podziewala?!


--------------------
uhm.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 13.09.2003 22:48
Post #190 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Abaś no więc jak już tłumaczyłam wcześniej to byłam odłączona dry.gif ale znów jestem w necie.....teraz mam mniej czasu więc party jak już będą to chyba raczej w weekend (no chyba że nic nie zadadzą co jest niemożliwe)....ale postaram sie pisać ^^.....jutro next parcik^^

PS> Abaś też się ciesze że jesteś^^ postaram sie ją (Ginę) jakoś rozwinąć ^^


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Yavanna
post 13.09.2003 22:55
Post #191 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 95
Dołączył: 10.04.2003
Skąd: Lubaczów/Kraków

Płeć: Kobieta



Ava...chociaż jestem dopiero na 4 parcie części drugiej, to jednak strasznie mi się podoba. Wspaniała atmosfera. Czasami kojarzy mi się z pewnymi momentami w Harry`m Potterze, ale ogólnie spoko. Będę czytać dalej. Trochę tego jest ^^

P.S. Abaś, Ty dalej nie możesz wchodzić na Nasze forum? =(


--------------------
"(...) Proszę tylko, żebyście raczyli uważnie przeczytać to, co piszę, zamiast, jak to jest w Polsce we zwyczaju, wydawać opinię nie skażoną znajomością rzeczy".
Rafał A. Ziemkiewicz - "Polactwo"

Ot co.

'What this country really needs... right now... is a Doctor' (;
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 14.09.2003 19:27
Post #192 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Part 56

- Piśnij tylko słowo a pożałujesz - zagroził Orfeusz. Znajdowali się blisko wioski przy bagnach, a raczej stadniny, która znajdowała się na skraju wioski. Orfeusz wyczarował więzy i związał nimi chłopca. Sam zaś zakradł się do stajni. Po chwili wyprowadził z niej karego konia i usadził na wierzchowcu siebie i Pawła. Złapał za lejce i oboje pognali przed siebie.

Tymczasem wśród wysokich rangą Atlantydów rozpowszechniła się wiadomość dla wszystkich bardzo zaskakująca. Zaufani ludzie powiadomili, iż Sergiusz, Stefan są w niewoli. Widać było że nikt się nie spodziewał takiego obrotu spraw i nikt za bardzo nie wiedział co robić. Nikt nie chciał podjąć decyzji o odbiciu uwięzionych. Wydawało się to być zbyt ryzykowne. Akcja uwalniania zakładników i to jeszcze z takiego miejsca jest nie tylko prawie niewykonalna co bardzo niebezpieczna politycznie. Wiadomo było iż Zakon kiedyś zaatakuje, jednak gdyby zrobił to teraz, Atlantydzi nie mieliby żadnych szans. Nieoficjalnie, krążyły pogłoski, że Stefan, Sergiusz oraz chłopcy zostaną "poświęceni" w imię "tymczasowego" spokoju.....

Również wieści z Akademii nie były zbytnio pocieszające. Mimo iż Michał odzyskał spokój i nikt, nawet Radek nie atakował go to pojawił się nowy problem. Pewnej nocy, Michał poczuł iż nie jest zmęczony. Cały czas przekręcał się niespokojnie w łóżku. W końcu postanowił że otworzy okno i przewietrzy pokój. Siedząc na łóżku i czytając książkę usłyszał że do zamczyska zajechał ktoś na koniu. Michał zgasił światło i delikatnie wystawił głowę przez okno. Początkowo myślał że mu się coś przewidziało. Przetarł oczy i spojrzał ponownie. Tym razem jednak nie miał wątpliwości. Jeździec zsiadał z niewidzialnego konia! Chwilę potem dało się słyszeć niespokojnie parskanie i wyrywanie się zwierzęcia. Jeździec jednak natychmiast zadbał aby nie narobił zbyt wiele hałasu i wysłał go na polane aby pożywił się trawą. On sam zaś wkradł się po cichu do Akademii.
Michał miał przeczucie że, jeździec wkradający się w środku nocy do zamczyska i jeżdżący na niewidzialnym koniu nie jest codziennym zjawiskiem i że należy się mu dokładnie przyjrzeć. Założył pospiesznie czarny szlafrok na siebie i cichutko wymknął się z pokoju. W pewnym momencie usłyszał kroki jeźdzca. Podążał za nimi aż znalazł się.....pod gabinetem dyrektora Horovitza. Przystawił ucho do drzwi i przysłuchiwał się rozmowie, która toczyła się w środku miedzy dyrektorem a tajemniczym przybyszem.
- Nareszcie jesteś - to był głos dyrektora. Widać było że z jakiegoś względu cieszył się z wizyty.
- Spełniłeś swoje zadanie a teraz ja spełnie swoje - dało się słyszeć brzęk monet.....bardzo wielu monet, które najprawdopodobniej przybysz rzucił na biurko. Horovitz wydał z siebie zduszony odgłos radości.
- Złoto....najszczersze złote monety - powtarzał dyrektor. W jego głosie wyczuwało się coś dziwnego.
- Antares zawsze nagradza tych, którzy dobrze wykonują swoje zadania, Horovitz.
- Udało się?- spytał po chwili dyrektor.
- Dzięki twoim informacjom o tym, że Sergiusz i Stefan ruszą na ratunek tym dzieciakom udało nam się ich schwytać...
- A więc są w niewoli....cudownie - powiedział szaleńczym tonem Horovitz. Był to ton zupełnie nie podobny to tego jaki Michał słyszał na co dzień.
- Wiedz Horovitz, że Zakon potrzebuje takich ludzi jak ty....lojalnych...bystrych.....Tacy ludzie jak ty są skarbem na miarę złota....A i my wynagradzamy takich ludzi pieczołowicie o czym sam się dziś przekonałeś. Antares ma następne zadanie dla ciebie, Horovitz.......
- Jakie?
- Jako że masz liczne konksje wśród wielu różnych ludzi chcielibyśmy abyś namówił dowódców armii aby wysłali grupę ratowniczą mającą na celu uwolnienie Sergiusza, Stefana i chłopców.
- Co takiego????
- To co słyszałeś. Jednak nie chcielibyśmy żeby to była przypadkowa grupa. W jej skład ma wejść Max Grey....
- On???!!!!!!
- Jeden człowiek wystarczy. Zresztą przekonasz dowódców iż prof. Grey jest najopowiedniejszą osobą i że tylko dzięki niemu może istnieć jakaś nadzieja na spokój...
- A jest? - przybysz zaśmiał się złowieszczo.
- Oczywiście, że nie ma. Jednak dajmy tym kretynom poczucie że mogą ten spokój uratować jeżeli wyślą Greya....
- Ale dlaczego on?
- Ma ogromne zdolności i jest znakomitym wojownikiem o czym można było się przekonać kiedy już zaprzyjaźnił się z Remisem, Sergiuszem i innymi...Łatwo przekonać ich że jedynie on może im pomóc.
- A jakie wy macie z tego korzyści? - spytał podchytliwie Horovitz - Nie wierzę, że chcecie aby wam zniszczył połowę zamku..
- Jak zwykle Horovitz masz znakomite poczucie humoru - zaśmiał się sztucznie przybysz - Oczywiście, że mamy w tym interes, ale jaki to już nasza sprawa - dodał podardliwym tonem.
- Zabijecie go?
- Nie twój zakichany inters, rób co masz robić albo cię zabijemy. Dostaniesz swoją działkę i gęba na kłódkę, zrozumiano?
Słychać było że mężczyzna się zdenerwował i przyparł Horovitza do ściany.
- Tak - wykrzsztusił Horovitz.
- Dobrze, a więc jutro udasz się do dowództwa i przekażesz im swój pomysł. Widzimy się jutro wieczorem - rzucił na pożegnanie. Michał natychmiast ulotnił się do pokoju, A więc Horovitz współpracuje z Zakonem....

Gina wyglądała nie najlepiej. Wynikło z tego nawet małe nieporozumienie, gdyż gdy do domu wrócił Vivriel przeraził się myśląc iż Diego zrobił coś jego ukochanej wnuczce. Gina od razu zaprzeczyła jakoby Diego ją skrzywdził. Nie mogła jednak wiedzieć że Diego tak naprawdę ma coś na sumieniu....
- Przepraszam, że narobiłam ci problemów. Nie powinnam była płakać - przetarła oczy.
- To nic złego płakać - powiedział cicho Diego.
- Może i tak. Ja poprostu....rozumiesz o co mi chodzi. Myśli o moim ojcu są dla mnie bolesne. To takie niesprawiedliwe gdy ginie ktoś kto na to nie zasłużył. - spojrzała na zamyślonego Diega - O czym myślisz?
- O moim życiu. Tyle chciałbym zmienić ale sam wiem że to niemożliwe.
- Może jeszcze nie wszystko stracone? Wielu ludzi błądzi w życiu aż wreszcie odnajdują tę właściwą drogę.
- To mnie nie dotyczy - wytłumaczył Diego.
- Dlaczego tak myślisz? Przecież nie jesteś Zakonnikiem - powiedziała całkiem spokojnie nieświadoma tego kim jest jej rozmówca. Vivriel stojący nieodpodal obdarzył Diega ostrzegawczym wzrokiem.
- Nie... - powiedział wymijająco Diego, urywając rozmowę i podchodząc do Remisa.
- Czyżby tobie też coś zrobili? - zaciekawiła się dziewczyna.
- Można to tak określić - odparł znów wymijająco Diego.
- Gina, może przyniesiesz naszemu gościowi coś do picia? - dziewczyna wyszła z pokoju.
- Proszę się nie bać, niczego się nie dowie - powiedział szeptem Diego wiedząc co zamierza mu powiedzieć Vivriel.
- Mam taką nadzieję - odparł Vivriel. Jego pomarszczona twarz wyrażała więcej niż możnaby było powiedzieć. Diego wyczuwał w tym człowieku zarówno strach jak i nienawiść. W pewnym sensie rozumiał go - gościł pod swym dachem dwóch Zakonników, których współtowarzysze byli odpowiedzialni za jego tragedię rodziną. Gdyby wiedział iż jeden z nich był owego wieczoru w zamku i brał udział w morderstwie, zapewne nie zgodziłby się na postawione mu warunki. Wybrałby walkę. Nawet gdyby dowiedział się że to on ich uratował przed Orfeuszem, nie przekonałoby go to. To co zrobił nie zasługiwało na chwałę. Uznałby to za chęć wybielenia swoich postępków - zabił a potem sumienie nie dawało mu spokoju więc postanowił uratować dziecko tego wieśniaka i mieć świadomość że jednak coś zrobił.
Tak naprawdę nic nie zrobił. Nie pomógł temu konającemu człowiekowi...
- Budzi się - zauważyła Gina, która wróciła ze świeżo zaparzoną herbatą. Vivriel przez chwilę siedział nieruchomo wpatrując się w budzącego Zakonnika.
- Dziadku - dziewczyna położyła dłoń na ramieniu starego człowieka - On potrzebuje twojej pomocy...
- Już idę - powiedział sucho. Po chwili przyłożył dłoń do czoła chorego.
Remis zakaszlał i tępym wzrokiem obdarzył Vivriela.
- Sergiusz nie gniewaj się na mnie....ja nie chciałem..... - wymamrotał.
- Majaczy - wytłumaczył Vivriel widząc zdziwioną twarz Diega - To normalne w jego stanie.
Diego jednak nie tym się martwił. Przez chwilę przebiegła mu przez głowę taka myśl iż zacząłby majaczyć coś o Zakonie.
- Nie można mu podać nic na sen? - spytał lekko poddenerwowany.
- Podam mu miksturę żeby usnął - zaproponował Vivriel, jakby przeczuwając myśli Diega. W pokoju znajdowała się Gina i nie wiadomo co by się stało gdyby niechcący usłyszała coś o Zakonie.
Minęło parę minut zanim Remis usnął. Stało się to dopiero wtedy gdy siedział przy nim Diego i przytrzymywał go za rękę.
- Jest już późno - Vivriel podniósł się z krzesła. - Gina...
- Dziadku nie jestem małą dziewczynką. Zostanę tu z....przepraszam jak się nazywasz?
- Scott - skłamał Diego.
- Zostanę ze Scottem i pomogę przy opiece - uśmiechnęła się życzliwie.
- Może jednak lepiej będzie jeśli się położysz? - nalegał Vivriel. Dziewczyna podbiegła do dziadka i ucałowała go w czoło.
- Nie martw się, poradzę sobie. Zresztą nie wypada aby gość został sam - starała się wytłumaczyć swoją decyzję dziewczyna. - Połóż się i nie martw się o nic. Musisz się wyspać, żeby jutro móc pomóc naszemu pacjentowi.
Vivriel niechętnie zgodził się na to by jego wnuczka została z Zakonnikiem, jednak nie miał wyboru.
- Przepraszam za mojego dziadka. Wiem, że wydaje się trochę chłodny ale to naprawdę wspaniały człowiek. Przykro mi jednak że jest taki wobec ciebie. Zwykle nie jest aż tak zimny...
- Rozumiem go, martwi się się o ciebie. Zostajesz sama z obcym mężczyzną...
- Ufam tobie - odrzekła krótko. Jej oczy migotały w blasku świec. Diego odwrócił wzrok.
- Nie mów tak - rzekł sucho.
- Wyczuwam w tobie wielką gorycz i żal - powiedziała po chwili - Nie chcesz aby ci ufano. Boisz się tego co może przynieść jutro...
- Czytasz w myślach? - spytał podejrzliwie przyglądając się Ginie.
- Nie, ale wierz mi, nie trzeba umieć czytać w ludzkich myślach aby poznać co trapi człowieka.
- Nic nie rozumiesz! - zareagował ostro Diego. Gina zamilkła. Jej piaskowe oczy powędrowały na leżącą postać. Wstała i usiadła przy Remisie robiąc zimne okłady. Do rana żadne z nich nie odezwało się do siebie....
Wczesnym rankiem Vivriel pocichutku zszedł po schodach na dół. Widok jaki zastał uspokoił go. Przy łóżku czuwała Gina, natomiast na stoliku przysnął Diego. Zakonnik podniósł się jednak natychmiast słysząc kroki.
- Zobaczmy czy mikstura coś pomogła - wyszeptał cicho Vivriel nie zauważywszy że Diego się już obudził. - Tak...gorączka spadła....skóra odzyskała nieco kolorytu.....niesamowite, byłem pewien że raczej nic już nie jest w stanie mu pomóc...
- Co z nim? - spytał Diego. Staruszek przysiadł do stolika.
- Jest lepiej......jednak... - zawahał się.
- O co chodzi?
- Ta choroba jest nieuleczalna. Nawet jeśli twój przyjaciel przetrwa ten najgorszy okres....Chcę przez to powiedzieć że przez całe swoje życie będzie musiał zażywać lekarstwa aby móc dalej żyć - to jedyne wyjście.
To brzmiało prawie jak wyrok. Być całe życie uzależnionym od mikstur i innych zielsk...
- Taka jest prawda - dodał jeszcze starzec. Diego złapał go za szatę i podniósł do góry obdarzając wściekłym spojrzeniem.
- Nic mi nie powiedziałeś że będzie całe życie musiał brać te świństwa, żeby żyć!
- Postaw go! - zareagowała natychmiast Gina, próbując uwolnić swego dziadka. Diego puścił starca.
- Lepiej chyba żeby żył niż żeby miał umrzeć! - wykrzyknął Vivriel. Miał rację. Życie - mimo iż uzależnione od leków nie jest łatwe, to jednak nadal pozostaje życiem....
Diego zacisnął wargi i usiadł ponownie na krześle, spoglądając co rusz na Remisa. Jak on na to zareaguje?
Koło południa Diego postanowił zaczerpnąć świerzego powietrza. Kroczył powoli przyglądając się każdemu domostwu z osobna. W pewnej chwili zauważył że z pobliskiego domu wychodzi dziwnie ubrany starszy człowiek z długą siwą brodą splecioną z warkoczyki. Próbował zamknąć swoje drzwi, jednak wyglądało na to iż plik kluczy które trzymał w ręku przysporzył mu nieco kłopotu, gdyż każdy z nich nie pasował do zamka. W końcu udało mu się i z wolna podskakując wesoło opuścił swój ogródek. Na widok Diega uśmiechnął się, wywinął w locie nogami i klaszcząc w ręce wykonał dziwny obrót po czym rzekł:
- Witam szanownego pana.
Diego doznał nie małego szoku. Staruszka jednak nie zraziła mina młodo wyglądającego człowieka. Wypowiedział jakieś słowa, pokłonił się i ruszył przed siebie podskakując i śpiewając.....a raczej fałszując jakąś melodię. Diego jeszcze chwilę stał oniemiały zanim dotarło do niego że spotkał wyjątkowo "wesołego staruszka". Po chwili jednak uświadomił sobie jak bardzo jest nieostrożony - przecież ktoś może w nim rozpoznać Zakonnika. Ten staruszek nie wyglądał na zbyt normalnego ale inni....Lepiej będzie wracać.
- Gina, chciałbym ci coś powiedzieć - dziewczyna przerwała na moment szorowanie kotła.
- Tak?
- Chodzi o naszego gościa....a raczej gości - wyszeptał wskazując na Remisa a później na schody dając znać iż nie mogą w tym miejscu rozmawiać. Weszli na górę a gdy Vivriel przekonał się że drzwi są dobrze zamknięte przemówił:
- Dziadku co się dzieje? Od wczoraj jakoś dziwnie się zachowujesz... - zaniepokoiła się wnuczka.
- Chcę żebyś uważała na Scotta....jeżeli takie jest jego prawdziwe imię...oraz na jego przyjaciela - powiedział srogim tonem. Gina wyglądała na lekko zdziwioną.
- Dziadku co się dzieje?- spytała zaniepokojona.
- Przyrzeknij mi tylko że będziesz ostrożna. Przyrzeknij.... -nalegał.
- Ależ nie martw się dziadku - zaśmiała się dziewczyna - Jestem ostrożna i nie musisz sie o mnie bać.....no dobrze przyrzekam - dodała widząc twarz Vivriela.

Minęło niespełna parę dni od pojawienia się Diega i Remisa w Baggie End. Widać było iż Vivriel dbał o to by nikt z sąsiadów nie dowiedział się o jego gościach. Jak się później dowiedział Diego, ten sfiksowany staruszek, którego spotkał, często bywa trochę dziwny....rzeczywiście, miał w sobie coś z wariata.
- Gdzie ja jestem? - to były pierwsze słowa Remisa jakie powiedział będąc w miarę przytomnym i od wielu dni - w pełni władz umysłowych. Jego przebudzenie i zdrowy wygląd wprawił w oniemienie trzech osób jakie wtedy siedziały w pokoju. Była bowiem późna pora i wszyscy powoli odczuwali chęć położenia się do łóżka. Jednkaże to co się stało zupełnie sprawiło iż odechciało im się spać. Pierwszy do łóżka podszedł Vivriel. Przedstawił się i zaczął doglądać Remisa:
- O..oo o co chodzi? - spytał zdziwiony Remis.
- Jesteś w Baggie End - wyjaśnił Vivriel.
- GDZIE? - krzyknął prawie.
- Uspokój się - odezwał się w końcu Diego. Remis dopiero teraz zauważył że w pomieszczeniu znajduje się także Diego.
- Ty? Nie to sen, prawda? Sen?
- Zostawcie nas samych - zażądał Diego. Gdy z pokoju wyszli Vivriel i Gina, Diego pochylił się nad Remisem.
- Musimy pogadać....

ps. przyjmę każdą krytykę...może part troche nie wyszedł ale to dlatego że sie troche źle czuje....(przyżekam poprawę jak trochę dojde do siebie)^^



--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Jade^_^
post 14.09.2003 21:25
Post #193 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 124
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z dużej wsi

Płeć: Kobieta



krytyke??!! Ty chcesh krytyke??!!
no ale dobra.. jak chcesh to masz krytyke..
ekhm ekhm



TO JEST BOSKIE!!! ZAJEBISTE!! dawaj next parta, ale jush!! biggrin.gif biggrin.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Jade^_^
post 25.10.2003 19:09
Post #194 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 124
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z dużej wsi

Płeć: Kobieta



no nie no.. wy mnie wqrzacie... ja tu myslalam, ze pojawi sie przez moja nieobecnosc jakis nowy part na tym temacie i na zbiorowce a tu nic... cry.gif dlaczego??!! tongue.gif

Ten post był edytowany przez Jade^_^: 25.10.2003 19:10


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nadine
post 02.12.2003 19:01
Post #195 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 24
Dołączył: 10.04.2003
Skąd: Lublin

Płeć: Kobieta



Wiesz co Avalanche, muszę przyznać, że jest to jeden z najciekawszych fficków, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Urzekła mnie fabuła, zupełnie oryginalna, a przy tym niezwykle bogata i rozbudowana. No i przede wszystkim bardzo wciągająca. Ciągle wprowadzasz nowe watki i nagłe zwroty akcji, coraz lepiej poznajemy bohaterów lub w ogóle poznajemy ich od innej strony albo też poznajemy ich na nowo:) Taka różnorodność bardzo mi się podoba. Stosunki i relacje są skomplikowane i maja swoją głębię. Każda z postaci, które stworzyłaś jest jedyna w swoim rodzaju, ma własną osobowość.
Jeśli chodzi o stylistykę to jest b. dobrze. zdarzają się oczywiście błędy, (wiem, bo pamiętam, że się na nie kilka razy natknęłam:)), ale generalnie wszystko jest w porządku, a partów jest i tak zbyt dużo, żeby przeprowadzać ich szczegółowa analizę:)
Cóż…to by było chyba na tyle. Trzymaj się Ava, życzę weny i jak najwięcej chęci do pisania, bo to naprawdę świetne opowiadanie:)


--------------------
Carry me back to Old Virginny
There's where the cotton and the corn and tatoes grow
There's where the birds warble sweet in the spring time
Carry me back where my heart longs to go
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Abaska
post 06.12.2003 20:20
Post #196 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: a nie wiem, tak z powietrza.

Płeć: Kobieta



Ava, ja nie wiem, czemu wczaesniej nie zauwazylam, ze cos napisalas, ale wybacz mi <wystapie w tym programie, jesli chcesz XD>, chcialam tyu wejsc i cie zjechac, ze nic nowego nie ma, ale sie powstrzymalam XD

Dziewczyno, piiiisz!! Ja wiem, ze masz jeszcze inne ficki na glowie, ale tego zaniedbac po prstu nie mozesz!! Pamietasz, jak chciaas wiera zamordowac, jesli po ponownym otworzeniu forum nie bedzie dziela twojego zycia... A teraz nie piszesz?? sad.gif Prosze, choc pare akapitow, potem wszystkich pousmiercaj nawet, jesli chcesz [sasasa :> ], ale chociaz cos dopisz!! Nyo.

Ave, Ava XD


--------------------
uhm.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 10.12.2003 18:02
Post #197 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



obiecuje ze postaram sie cos niedlugo dac ^^ strasznie dawno nie myslalam o tym ficku....przyznaje sie troche o nim zapomnialam biggrin.gif ale obiecuje poprawe i juz niedlugo cos napisze ^^


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
avalanche
post 12.12.2003 20:49
Post #198 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



a więc wedle obietnicy daje kolejnego parta. Nie wiem czy wam sie spodoba, ale mam nadzieje że ocenicie go pozytywnie.

Part 57

- Musimy stąd zwiewać. Stary wie kim jesteśmy i może nas podkablować w każdej chwili. Najlepiej będzie jeżeli wyruszymy stąd zaraz – wyjaśnił Diego. Chodził tam i z powrotem – widać było że jest zdenerwowany.
- Może mi wyjaśnisz jak ty to sobie wyobrażasz, co? – Remis zrzucił z siebie kołdrę i usiadł za brzegu łóżka, obserwując krążącego Diega.
- Co, jak sobie wyobrażam? – spytał.
- No chyba mi nie powiesz,że jestem zdrowy! – krzyknął Remis, dając do zrozumienia, że pomysł Diega jest ‘trochę niedopracowany’.
- Nie, ale uwierz mi, że musimy stąd zwiewać. I to jak najprędzej. Ubieraj się.
- Moment! – przerwał mu gwałtownie Remis – Nigdzie się stąd nieruszę dopóki mi nie powiesz co mi jest.
- Remis, przysięgam, że wytłumaczę ci to później, teraz…..
- Żadne później! Teraz! Chcę być świadomy tego co może mnie spotkać. Powiedz, ile mi jeszcze zostało?
- Co, ile ci zostało?
- Życia kretynie! – wrzasnął.
Diego obawiał się jak na wieść o tym wszystkim co mu powiedział Vivriel, zareaguje sam zainteresowany. Nie chciał mu mówić w jak poważnym jest stanie…ile będzie musiał się wyrzec aby przeżyć kolejny dzień…oraz tego jak diametralnie zmieni się jego życie. Wszystko jednak zależało od niego, ale czy warto okłamywać chorego? Czy słusznym jest danie mu tej nadzieji i poczucia,że nie jest aż tak źle?
Był w rozterce. Za chwile miał powiedzieć temu młodemu mężczyźnie, że jego życie nie będzie już takie same jak przedtem…że już do końca życia – o ile zostało mu go trochę, będzie uzależniony od jakiś zielsk? Jak mu to powiedzieć aby się nie załamał…to chyba niemożliwe. Kto by pomyślał, że taki smutny los czeka Remisa, człowieka, który wydawało się – był niedopokonania, a jednak…
- Remis, ja….ja nie chcę cię oszukiwać…nie chcę ci stwarzać fałszywego wizerunku sytuacji w jakiej się znalazłeś. Wiem, że jako twój przyjaciel nie powinienem cię pozbawiać nadziei, jednak wierz mi, że nie potrafiłbym patrzeć na ciebie wiedząc, że nie powiedziałem ci prawdy w tak ważnej sprawie…
- Diego powiedz mi wreszcie…co mi jest? – w tym momencie Remis podźwignął się o własnych siłach i stanął pewnie na obu nogach.
- Jesteś ciężko chory. Masz w swoim organizmie wirusa, którego nie da się wyleczyć. Będziesz musiał brać przez całe życie specjalne lekarstwa…Remis?
Remis złapał się za poręcz stojącego przed nim krzesła i całym ciężarem się na nim oparł, jakby powstrzymywał się przed upadkiem.
- Ja wiem, że to brzmi jak wyrok, ale trzeba wierzyć…
- W co do cholery mam wierzyć? – rozległ się smutny głos Remisa – w to, że może uda mi się pożyć jeszcze parę lat? To chcesz mi powiedzieć? Zlituj się. Całe życie będę na prochach i zielsku, rozumiesz to? Z każdym dniem będę coraz słabszy aż w końcu zdechnę, albo zabiją mnie inni bo nie będę w stanie się obronić.
- Przestań! Takim myśleniem rzeczywiście wpędzisz się do grobu. Pomyśl choć raz w życiu o rodzinie. Masz żonę i dziecko, którzy cię potrzebują. Zostawisz ich samych?
- A jak ja im pomogę? Nawet nie będę zdolny, żeby ich obronić! Zresztą ja już dla nich nie istnieje…nie po tym wszystkim. Nie chcę, żeby widzieli mnie w takim stanie. Nie zniósłbym tych ich współczujących spojrzeń…tych wymuszonych aktów miłości wobec mnie. Nie chcę, rozumiesz??!!!
Tak jak przewidywał Diego – Remis się załamał. Kompletny brak chęci do walki o swoje życie,wstręt do współczucia i chęć zakończenia życia w samotności z dala od bliskich. Po części rozumiał, jego zachowanie. On sam pewnie podobnie jak on, zacząłby lamentować nad tym co go niechybnie czeka, odtrącając wszelką pomoc.
- Wiem, że teraz jest ci wszystko jedno, ale nie możesz tak. Tak naprawdę niewiele wiadomo o tej chorobie. Człowiek, który cię leczył, zdumiał się gdy zobaczył, że nie poddałeś się wirusowi. Gdy cię przyniosłem do niego, nie dawał ci najmniejszych szans na przeżycie, ale jednak udało ci się. Wiedz, że tak naprawdę niewiele wiadomo o tym wirusie. Skoro przetrwałeś najgorszy okres, w którym zwykli ludzie już umierali, to dlaczego nie wierzyć to, że ty nie zdołasz go pokonać? Dlaczego przekreślasz całe swoje życie z góry zakładając, że jesteś już wrakiem?
- Daruj sobie. – uciął krótko Remis – Nie bądź śmieszny, myślisz, że Zakonnicy byliby na tyle durni, żeby mi wszczepiać jakiegoś syfa nie będąc pewnymi, że mnie wykończy?
- Ja właśnie tak myśle. Skoro byliby pewni, że umrzesz to czemu wysłali pościg za nami? Nie jesteś typowym gościem do zlikwidowania, który padnie od byle czego.
- W takim razie dzięki za pocieszenie, nie ma to jak wizja szybkiej śmierci. Wiesz prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że tak szybko zejdę z tego świata ukatrupiony przez bandę szaleńców – po prostu od razu poczułem się lepiej wiedząc, że przynajmniej oszczędzę sobie łykania tych świństw potrzymujących mi życie. To rozwiązuje całą sprawę – po prostu zostanę niedługo zabity. A swoją drogą, to po co marnowali na mnie to świństwo skoro i tak dla pewności chcą mnie zabić? Zupełny bezsens.
- Dobra dość tych pogaduszek. Zrobiłem co chciałeś, powiedziałem ci wszystko co chciałeś wiedzieć a teraz zmywamy się stąd.
- A niby dokąd mamy iść? I co ty się tak boisz tego starca, co? – spytał podejrzliwie.
- Lepiej żebyś nie wiedział.
- Znowu coś ukrywasz? – zezłościł się Remis.
- Wychodzimy – wysyczał groźnie Diego i siłą zmusił Remisa do ubrania się.
- Odwal się do cholery! - mężczyzna zaczął się wyrywać. Obaj zaczęli się szarpać, a hałas jaki robili ściągnął właściciela domu oraz jego wnuczkę.
- Co tu się dzieje!
- Wynosimy się stąd! – oznajmił Diego, nadal szarpiąc się z Remisem, który stawiał mu opór.
- Ależ dziadku, powiedz im, że nie można chorego w takim stanie przemęczać – włączyła się Gina.
- Gina nie odzywaj się! – krzyknął zdenerwowany starzec – Oni stąd wyjeżdżają i nie mam zamiaru ich zatrzymywać.
- A teraz ostatnia prośba. Dasz mi starcze recepturę na ten lek, który on ma brać i wszystkie składniki jakie posiadasz. - zażądał Diego.
- Recepturę mogę oddać ale nie składniki – zapierał się Vivriel.
- Powiedziałem WSZYSTKO! Albo dasz mi tego czego żądam albo puszczę z dymem tę chałupę a potem cała wioskę i DO CHOLERY JASNEJ WIERZ MI ŻE ZROBIĘ TO JAK MI SIĘ SPRZECIWISZ!!!
Wyglądało na to, że Diego stracił nad sobą panowanie. Nie był tą samą osobą co jeszcze przed chwilą – stał się prawdziwym Zakonnikiem.
- Liczę do trzech – powiedział już całkiem spokojniej – I albo ruszysz się wkońcu albo spełnię swoją groźbę szybciej niż ci się wydaje. – w jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. Nie było żartów, Diego był gotowy na wszystko.
- Scott co ty robisz? – odezwała się do Diega przerażonym głosem Gina.
- Zamknij się i idź po to co prosiłem jego, albo – wyciągnął ukryty pod płaszczem miecz – pożałujecie oboje.
- Gina zrób to co mówi. Wiesz gdzie są nasze zapasy. Wyciągnij woreczki z ziołami zwiąż je wszystkie grubym sznurkiem. Słoiki też weź ze sobą i nie zapomnij o recepturze – leży na kredensie – powiedział roztrzęsionym głosem Vivriel.
Gina niechętnie wypełniła wolę dziadka. Po chwili przyniosła to o co ją proszono. Nie było tego wiele – woreczki z ziołami były niewielkie a słoiki były małe i było ich niewiele. Diego zażądał jakiejś torby do której można by spakować to wszystko.
- To jest wszystko co mamy – powiedziała trzęsącym się głosem Gina – jak mamy leczyć ludzi skoro wy wszystko zabieracie?
- Guzik mnie to obchodzi, nazbierajcie sobie nowych – zbył ja Diego.
- Kim ty jesteś, że nas terroryzujesz? Ugościliśmy was jak mogliśmy najlepiej, zaopiekowaliśmy się twoim przyjacielem a ty nam się tak odwdzięczasz? – spytała z wyrzutem dziewczyna. W oczach szkliły jej się już łzy.
Diego spojrzał na nią – zadawał jej kolejne rany…znowu krzywdził ją. Złagodził więc nieco swój wizerunek wobez niej.
- Spakuj to i wybacz, że tak to wyszło. Nie mam innego wyboru.
- Jesteś bez serca! – odkrzyknęła mu. Remis zaczął się wyrywać Diegu z jego uścisku, aż wkońcu udało mu się uwolnić.
- Co tak złagodniałeś? – odezwał się szyderczym głosem Remis.
- Nie twoja sprawa. – odwarknął i sam spakował leki do torby, którą założył sobie na ramię.
- Jesteś dupa a nie Zakonnik!!! – zaklął Remis uśmiechając się wrednie. Miał ochotę dopiec Diegowi za to, że tak brutalnie się z nim obszedł. Niespodziewał się jednak jaką to wywoła reakcję u Giny i Diega.
- REMIS!!!! – ryknął wściekle Diego.
- ZAKONNICY??? – krzyknęła Gina. Ciało jej zaczęło drgać jednocześnie i z gniewu jak i strachu.
- Gina! – Vivriel złapał wnuczkę za rękę i przyciągnął do siebie w obawie przed ‘gośćmi’.
- Nieładnie Diego…- zacmokał Remis wykrzywiając twarz w ohydnym uśmiechu. – Nie powiedziałeś jej, że jesteś Zakonnikiem?
- Diego??? – zdziwiła się dziewczyna, kręcąc przecząco głową jakby nie mogła uwierzyć w to co usłyszała – Oszukałeś mnie!!
- Diego tylko nie mów, że przedstawiłeś się jako Scott…chyba nie byłeś aż tak banalny – szydził dalej Remis.
- Zamknij się gnido!!! – Diego cały aż dygotał ze złości.
- Nieładnie – pogroził mu palcem przyjaciel, śmiejąc się przy tym jak nienormalny.
- Choroba rzuca ci się na mózg – zwrócił swój wściekły wzrok na Remisa.
- Nie mój drogi przyjacielu, nie kłam – śmiał się nadal Remis. Wyglądał jakby bardzo bawiła go ta rozmowa.
- Wynoście się stąd!! – Vivriel zdobył się na odwagę. Był bojowo nastawiony.
- Nie prowokuj mnie bo cię zabije – ostrzegł go Diego.
- Czego ty jeszcze chcesz? – spytał starzec. Chociaż cały drżał nie chciał pokazać zbytnio, że się boi.
- Chcemy jej – odparł Zakonnik.
Wszystkich – łącznie z Remisem – zamurowało.
- Nigdy! – Vivriel odsunął wnuczkę za siebie i sprawiał wrażenie gotowego do walki.
- Zejdź mi z drogi głupcze. – wysyczał gniewnie mężczyzna.
- Po co ci ona, morderco?
- Nie znam się na przygotowywaniu leków a Remis musi jej brać. Tylko ona może mu je przyrządzać.
- Nigdy! – odezwała się Gina, wyskakując zza pleców dziadka, stając twarzą w twarz z Diegiem – Wolę umrzeć niż służyć Zakonnikowi.
- Wzruszające doprawdy – udał poruszonego Remis.
- Cicho siedź - uspokoił przyjaciela mężczyzna. – A ty idziesz z nami! – złapał dziewczynę za ręce, przyciągając do siebie i obezwładniając ją.
Nagle rozległ się błysk. Na podłogę upadł Vivriel, trafiony zaklęciem Remisa.
- Przykro mi starcze, ale ktoś musi mnie leczyć – powiedział ściszonym głosem Remis. – Możemy iść? – zwrócił się do Diega?
- Weź ode mnie torbę – powiedział. Remis przełożył przez swoje ramię stary chlebak.
- Dokąd teraz?
- Idziemy przez las. Nie możemy się z nią pokazać na drodze bo wpadniemy – stwierdził Diego po czym popchnął dziewczynę przed siebie i razem z Remisem ruszyli w stronę lasu.

PS. jestem spragniona waszych opinii tongue.gif

Ten post był edytowany przez avalanche: 12.12.2003 21:10


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Abaska
post 12.12.2003 21:50
Post #199 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 240
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: a nie wiem, tak z powietrza.

Płeć: Kobieta



ohmy.gif Hiehiehieh, Ava, SUPER!! Chociaż i tak podejrzewałam, że wezmą Ginę ze sobą biggrin.gif Teraz to z kolei ja miałam wyczucie wink.gif Tak generalnie to nie wiem, co napisać XD Może tylko: Super, że wróciłaś turned.gif Nie tylko ze względu na ficka XD


--------------------
uhm.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Jade^_^
post 12.12.2003 21:54
Post #200 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 124
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: z dużej wsi

Płeć: Kobieta



wiesz co.. po prostu brak mi slow biggrin.gif
bardzo stesknilam sie za Toba i Twoim fickiem i po prostu.. nie wiem co mam napisac.. ale jak obiecalam, ze skomentuje, tak ma obietnica zostaje spelniona smile.gif


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

13 Strony « < 6 7 8 9 10 > » 
Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 24.05.2024 03:29