Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

 
Closed TopicStart new topicStart Poll

Drzewo · [ Standardowy ] · Linearny+

> Władza <całość>

Yaten
post 22.08.2005 20:52
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 16.04.2003




Władza*

Kłamstwo uderza od tyłu
Kłamstwo uderza z przodu


- Patrz moja mała – powiedziała wysoka kobieta do córeczki siedzącej na jej kolanach. Były niemalże identyczne – obie bladolice, miały proste czarne włosy sięgające łopatek, które lśniły w widmowym blasku świec, które były jedynymi źródłami oświetlenia w tym pomieszczeniu. Duże, niebieskie oczy – zupełnie jak u małych niewinnych dzieci. Ale tego określenia nie można było użyć w stosunku do żadnej z nich. Mała Margot miała pięć lat – a mimo tego nie można było powiedzieć, że była niewinna. Wiele już widziała – jak zabijają, jak torturują... Przed chwilą zdobyła się na to, by zapytać „dlaczego”. Pierwszy raz – serduszko mocniej jej biło, kiedy mama podniosła ją i usadowiła na swoich kolanach. – Przez wiele lat musieliśmy się ukrywać, znosić towarzystwo ludzi i ustępować gorszym. Musieliśmy iść na rękę mugolom, aby ONI żyli spokojnie. To my musieliśmy znosić restrykcje, po to aby nie dowiedzieli się o nas. Czemu? Czemu kazali nam się ukrywać? Nie mam pojęcia. W końcu powinni o nas wiedzieć. Nie patrz tak na mnie! My to robimy dla ciebie! Nie potrafisz zrozumieć? Po to, abyś mogła żyć, jak na to zasługujesz. Bo jeśli ktoś jest lepszy... Czemu ma nie pomagać tym, którzy są słabsi? Mają swoje nieudolne rządy, premierów, królów... A my moglibyśmy sprawić, że żyłoby się nam lepiej. W naszych żyłach płynie błękitna krew. I w końcu pojawił się ktoś... Ktoś, kto może to zmienić. Sprawić, że dostaniemy to na co zasługujemy. Na co ty zasługujesz. Ktoś, kto może pomóc nam wszystko osiągnąć. Po prostu... Trzeba poświęcić parę istnień, trzeba przejść przez ten koszmar, aby wejść do raju. Wiesz... W pewnym języku, którym się dzisiaj już nikt nie posługuje is
tnieje pewne bardzo mądre powiedzenie. „Per aspera ad astra”. Wiesz co to znaczy?
Margot pokręciła energicznie główką.
- Przez cierpienie do gwiazd.

Za mną plakat
Przede mną wojna, koszmar głodu
Uczą mnie nienawidzić


- Crucio! Crucio! Crucio! Crucio! Crucio! Crucio! Crucio! – mówiła celując w kolejnych to mugoli. Śmiała się pomiędzy kolejnymi słowami patrząc jak oni zwijają się z bólu. Niedbale machała różdżką. Sprawiało jej to satysfakcję... – Czemu, powiedzcie mi czemu?! – krzyknęło pomiędzy jednym, a drugim „Crucio”. – Czemu nie chcecie zaakceptować naszego istnienia? Boli was, że jest ktoś lepszy? Że moglibyśmy wam pomóc? Mamy możliwości! Spotykacie się z nami na co dzień. Patrzycie, ale nie widzicie! CRUCIO! – krzyknęła zdenerwowana widząc małą dziewczynkę, która wpatrywała się w nią przestraszonymi oczkami. – Mogłabyś żyć lepiej... – krzyk, szloch, szloch – gdyby nie zadufanie dorosłych. Teraz cierpisz za nich....A wiesz co się stanie? Zaraz przylecą czarodzieje, którzy twierdzą, że lepiej dla was jak topicie się we własnym gnoju, a potem wasi urzędnicy zatuszują to napadem cholery, wścieklizny, czy co tam was jeszcze trapi. Wam zmodyfikują pamięć... Po co? My bylibyśmy dla was lepsi!
Dziewczynka ta za rok trafi do Hogwartu. Przypomni sobie ten dzień. Odizoluje się od reszty i będzie bała się czarów. Bo będzie pamiętała, jaki ból potrafią wywołać. I wiele czasu minie, nim zda sobie sprawę, jak wiele dobrego potrafią też uczynić. Skończy szkołę z wyróżnieniem, będzie pracować w Świętym Mungu, by stać się jego dyrektorką.
- Margot Meliflua – usłyszała za sobą głęboki głos. Mężczyzna mówił powoli, acz dosadnie, by jeszcze wzmocnić efekt. Do jej uszu dochodziło stukanie drewna o chodnik.
- Alastor... Ministerstwo schodzi na psy, skoro wysyła tylko jednego aurora. – powiedziała obracając się. – I do tego nic mi nie zrobicie. Rzucisz Drętwotę? Impedimento? To da się zablokować.
- Mylisz się moja droga – jego głos nie był złośliwym... raczej jakby ostrzegał niepokorną córkę przed konsekwencjami zakazanego czynu – Barty Crouch nadał nam niezwykłe uprawnienia. Możemy używać zaklęć niewybaczalnych.
Dziewczyna zaśmiała się szyderczo. Miała dopiero szesnaście lat, a już całe Ministerstwo o niej słyszało. Bali się jej. Odgarnęła czarny kosmyk z twarzy, by lepiej przyjrzeć się poznaczonej bliznami twarzy Moody`ego.
- Walczycie z terrorem, z przemocą, ze śmiercią... Tak mówicie. Alastorze, spójrz prawdzie w oczy. On to przewidział. Przewidział, że staniecie się podobni do nas. Że sami teraz zasiejecie ziarno przemocy i śmierci. I gwarantuję ci, że to, co do tej pory nazywałeś wojną, jest niczym, w porównaniu z tym, co rozpęta się po wydaniu tego dekretu.

Kiedy patrzę w ten ekran
Kiedy oczy zamykam
Trafiam znów do piekła


Alicia zamknęła oczy. Po jej policzkach spłynęły dwie zimne łzy. Zdjęcie z hukiem upadło na podłogę. Ramka przełamała się na dwie części, a szkło roztrzaskało się pod nogami na miliony małych kawałeczków. Z obrazka patrzyła na nią zdziwiona obejmująca się para. Wcześniej byli uśmiechnięci – wzajemna miłość wprost od nich biła. Wpatrzeni w siebie wzajemnie... Kobieta zakryła usta dłonią i załkała smutno.
Do pokoju nagle wszedł jej mąż – wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o przyklapniętych czarnych włosach. Spojrzał na Alicię smutno i mocno przytulił. Spojrzał na leżących pod nim McVillainów. A zaraz obok nich dzisiejszy numer Proroka Codziennego. Na okładce znajdowało się wielkie zdjęcie domu ich przyjaciół.
- Czy oni... też?
Jego żona nie odpowiedziała, ale przytuliła się jeszcze mocniej. Poczuł jej łzy na swojej koszulce.
- Czy... czy to się nigdy nie skończy? – wyjąkała, wciąż wpatrzona w podobizny swoich przyjaciół.

Władza tak jak narkotyk
Władza to wielka siła
Rodzi miłość i lęk


- Poślijcie Traversa dziś w nocy MacKinnosów. Niech się nimi zajmie.
- Panie! – powiedział Rookwood unosząc głowę. Klęczał teraz naprzeciw niego, wpatrzony w jego zimne, czerwone oczy... Z każdym dniem stawał się coraz mniej ludzki. – Oni są potężnymi czarodziejami! Nie możemy sobie na to pozwolić.
- Rookwood, głupcze. Wolę stracić jednego marnego sługę, niż noc na nic. Jutro znów MUSI ukazać się wzmianka o morderstwie. Ludzie znów mają rozglądać się na ulicy. Ludzie znów mają patrzeć nieufnie na swoich krewnych!
- Panie... Ale kim są MacKinnosi? Nie zajmują nawet stanowisk w Ministerstwie!
- Rookwood – warknął Czarny Pan. Nie był to krzyk, a mimo wszystko jego podwładnego ogarnęła gęsia skórka – w tej wojnie dawno przestało się liczyć kto gdzie pracuje i jaka krew płynie w jego żyłach. To jest jedynie bajeczka, bez której utracilibyśmy wielu popleczników. Liczni Śmierciożercy gotowi oddać ze mnie życie przyłączyli się do mnie, bo wierzyli właśnie w lepszy, czarodziejski świat. Nikt, nikt dzisiaj już nie żyje tą ułudą.
- I dlatego ... wystawiasz ich na śmierć? By bali się ciebie jeszcze bardziej? By pisali o tobie?
- Jesteś bezczelny. I radzę ci szybko się zrekompensować. – oznajmił sięgając po różdżkę.
- Nie róbmy tego tej nocy! Podobno... Zakon Feniksa wie, że tu przebywasz. Chcą cię zabić. Ukryj się.
- Głupcze. W takim razie... Rosier zaatakuje Tubasów, ty rzucisz Imperiusa na jakiegoś niewymownego, który zaatakuje któregoś z aurorów. Niech Zakon ratuje te nic nie znaczące ludzkie istnienia. Ja sobie dam radę. Mnie się nie da zabić. Odejdź.
Rookwood podniósł się i opuścił komnatę.
Czarny Pan jeszcze chwilę siedział na krześle. Zastanawiał się, czy aby na pewno nic nie będzie mogło mu zagrozić. Bo jeśli zginie... Wszystko upadnie wraz z nim. Nie wierzył w tę bandę tchórzy. Przeproszą, wmówią, że działali pod Imperiusem, ukryją się gdzieś... Zresztą jemu nie było to potrzebne. Nie było ważne, co będzie później – liczyła się jego władza i jego potęga.

Spijali mu słowa z ust
Gdy nad nimi stał
Na transparentach
I w oczach mieli jego twarz


Małe pomieszczenie z trudem mieszczące dwadzieścia osób. Stały one naprzeciw podwyższenia, z zadartymi głowami i wzrokiem wlepionym w wysokiego, postawnego mężczyznę. Panowała tu cisza, której nie przerywał nawet najlższejszy szmer.
- Śmierciożercy! – zagrzmiał Czarny Pan. Sala natychmiast wypełniła się oklaskami. – Śmierciożercy! – powtórzył jeszcze dobitniej swoje wezwanie – Już niedługo nastąpi koniec! Koniec tej wyniszczającej wojny! Nasi przeciwnicy polegną lub skapitulują! Czysta krew znów zatryumfuje!
A oni znów uwierzyli. Mimo, że w chwilach zwątpienia stwierdzali, że tak naprawdę w tej wojnie nie ma idei, że chodzi jedynie o pieniądze, wpływy i przelewanie krwi, teraz szybko odganiali te myśli. On nie mógłby tak mówić o czymś, co nie istnieje.
- Przez wieki mieliśmy to, co nam się należy! Dopóki ludzie nie stwierdzili, że są potężniejsi! Dopóki nie zapłonęły ognie Inkwizycji! Dopóki nie zostaliśmy szykanowani i zabijani! I co im z tego przyszło? Slumsy, biedota, nieudolne rządy! Jeśli ktoś rodzi się lepszy, musi to wykorzystać! Jego obowiązkiem jest wpływać na życie słabszych, pomagać im! A jeśli ktoś stoi im na przeszkodzie... Robimy to dla lepszego świata, prawda?
Odpowiedział mu głośny entuzjazm.

Ginęli jeden po drugim
Tylko by jemu służyć
Piekło było na ziemi
On stał na górze


- Moody.
- Rosier.
- Wiesz, że nie weźmiesz mnie żywcem?
- Evan. Tak długo żyjesz w ułudzie, a jednak zachowałeś czysty umysł. Wiesz, że ja nigdy nie zabijam. Biorę żywcem. A to, co czeka cię potem przeraża cię. Jesteś tchórzem, zwykłym glonem na nieskazitelnym jeziorem. – auror splunął pod nigo. – Byłeś naprawdę obiecujący. Miałeś umiejętności. Mogłeś być kimś wielkim.
- JA JESTEM KIMŚ WIELKIM! U JEGO BOKU MOGĘ BYĆ NIEZWYCIĘŻONY!
- Nie jesteś nikim wielkim – odpowiedział spokojnie Alastor. – Jesteś kimś kto wiedziony wizją zwycięstwa dał się okłamać. Oplątać kłamstwem. Po to, by zginąć.
- Nawet jeśli... Zrobię to z jego imieniem na ustach. Dla niego.
- Powiedz mi... Co jest w nim takiego? Cóż on wam obiecał, że dajecie się mu porwać, tylko po to, by on udowadniał sobie, że ma siłę, że jest kimś? Czemu służycie zakompleksionemu nastolatkowi, który chce tego wszystkiego tylko dlatego, że porzucił go ojciec i nigdy, nigdy nie potrafił uwierzyć w siebie, który zawsze czuł się gorszy z tego powodu? Czemu podążacie w szeregu za człowiekiem, którzy wierzy, że jest lepszy od innych tylko dlatego, że pochodzi od Salazara Slytherina? Przecież on nie walczy o swoją ideę! On będzie zabijał tylko po to, aby udowodnić sobie, że jest KIMŚ?! On bez nas nie istnieje, Evan. Jeśli nas wszystkich zabije, będzie niczym. Bo udowodni sobie, że ma potęgę. Ale nie będzie miał komu tego udowadniać.
- On taki nie jest. Wy... przyjaciele mugoli. Oni kiedyś zepchnęli nas na dno, sprawili że się ukrywamy. Oni rozpalili stosy...
- A my rzucaliśmy na płomienie zaklęcia łaskotek. – dodał auror z pewną przekorą uśmiechając się pod nosem.
- Niech cię diabli, Moody!
- Widzisz, ja przynajmniej mam zapewnione miejsce. Ty trafisz jeszcze niżej. Dante nie opisał kręgu, do którego ty powinieneś trafić, plugawcze.
- ZAMKNIJ SIĘ!
- Czemu? Czyżby docierało do ciebie, że mówię prawdę?
- ZAMKNIJ SIĘ!
- Czyżbyś naprawdę chciał umrzeć, bo rozumiesz, że to czemu poświęciłeś życiem jest jednym wielkim łajnem?
- ZAMKNIJ SIĘ! DIFFINDO!
To było zupełnie niespodziewane. Alastor nie miał nawet szans, aby uchylić się przed zaklęciem. Jego twarz wykrzywiła się w okropnym grymasie bólu, a z nosa trysnęła krew. U jego stóp leżał kawałek nosa.
- Czemu nie użyłeś Avady, Rosier? Przecież mógłbyś mnie zabić... Ale ty tego tak naprawdę nie chcesz. Bo już nie wierzysz Voldemortowi.
- ZAMKNIJ SIĘ, MOODY! ŻYJĘ DLA NIEGO I DLA NIEGO TEŻ UMRĘ! CRUCIO!
- Protego!
Patrzył na zwijającego się nieopodal młodego mężczyznę. Nie potrafił znieść bólu. „Nie czyń bliźniemu swego tego, co tobie niemiłe.” Zwykłe zaklęcie odbicia.
- Chcesz dalej umrzeć z jego imieniem na ustach, Rosier?
Odpowiedział mu przeraźliwy krzyk. Krzyk, który sparaliżował na chwilę aurora. Krzyk zarzynanego zwierzęcia.
- Wiesz, że ja nie jestem podobny do was. Nigdy nie będę. Wezmę cię żywcem.
- Nie weźmiesz... – wycedził zwinięty w kłębek Rosier.
Moody pamiętał ten blask w jego oczach, kiedy po raz pierwszy zjawił się w Ministerstwie.
- Nowy auror? – zapytał wtedy nieco sceptycznie – Powiedz mi chłopaczku, czemu podjąłeś właśnie tę robotę?
- Bo chcę pomagać ludziom i czarodziejom. Bo chcę niszczyć zło.
Był wtedy w jego słowach zapał. Zapał i entuzjazm, który tak wtedy wpłynął na Moody`ego. To właśnie sprawiło, że tak polubił Evana.
Evana Rosiera, który został śmierciożercom.
- Niech cię diabli, Rosier. Nie byłeś aż tak złym człowiekiem.
To był jedyny raz, kiedy Moody zabił swojego przeciwnika.

Obiecuje tak wiele
W słowa prawdę owija
Gdy uklękniesz dłoń poda
Lecz umie też zabijać


To miało być przypieczętowanie jego potęgi. Byli jednymi z jego największych przeciwników. Kiedy jutro w Proroku ukaże się komunikat o śmierci Potterów, kiedy nic już nie zagrozi jego władzy... Przed jego oczyma rozciągała się wizja świata rządzonego tylko przez niego. Przez wielkiego pana szachownicy rozstawiającego swoje figury...

*Cytaty pochodzą z utworu zespołu Closterkeller "Władza"


--------------------
Glod, Zaraza, Wojna i ... Smierc.

Czterej jezdzcy podlegli mi...Tylko mi...I wiesz, ze Cie kocham
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Katarn90
post 25.08.2005 10:20
Post #2 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



Świetne opowiadanie. Co prawda takie "nie w stylu Pottera" ale to chyba dobrze. Mógłbyś to trochę rozwinąć. Mam nadzieje, że to nie koniec bo chciałbym poczytać dalej jak moody poluje na śmierciożerców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Vanillivi d'Azurro
post 01.10.2005 23:13
Post #3 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 17
Dołączył: 11.09.2005
Skąd: Kraków




Bardzo mi się podoba. Zupełnie nie przypomina ksiązek Rowling, ale to chyba dobrze. Fajne i oryginalne.


--------------------
Rachegedanken von Demut gepeitscht
Du siehst und hörst nichts mehr
Deine kranken Gefühle
geben ihm keine Chance
Deine Wut will nicht sterben
nur dafür lebst Du noch


Rammstein, Meine Wutt will nicht sterben

Czarno - Biały Kot
Blog Vanillivi d'Azurro
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nati
post 15.10.2005 18:18
Post #4 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 108
Dołączył: 09.08.2004
Skąd: Pszów (woj.śląskie)




Mnie tweż się podobało, chociaż było trochę dziwne

Co do błędów - raczej nie widziałam
Masz fajny styl


--------------------
Harry Potter wywrócił moje życie do góry nogami ale w takiej pozycji jest ono o wiele cikawsze :P
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Tajemnicza
post 16.10.2005 14:42
Post #5 

Prefekt


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 385
Dołączył: 06.04.2003
Skąd: Tureeeek/Poznań

Płeć: Kobieta



Jedyne co mnie zastanowilo to to pytanie : "A kim są McKinnosi?" Według mnie ono powinno brzmieć "A kim byli McKinnosowie?" =) Nie wiem czemu, ale to ylko moje zdanie =) Opowiadanie ceikawe...chociaz troche sie polapać nie mogłam =P Wieszkszych bęłdów nie ma, styl ładny i ciewy. Fajny pomysł, tamt, opowiadania =) Milo sie czytalo =) Pozdrawiam


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.05.2024 12:26