Manewry, Coś o Lupinie...
Projektowanie stron internetowych General Informatics, oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Manewry, Coś o Lupinie...
Meridien Auris |
10.01.2004 01:15
Post
#76
|
Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 81 Dołączył: 18.11.2003 Skąd: Silence Garden Płeć: Kobieta |
Ostrzegam na poczatku, że to romans w
100%.
Musiałam ostatnio przecztać pewnego Arlekina i mi coś do łba strzeliło! Z tego co strzeliło powstał ten właśnie FF i miam nadzieję, że się wam chyba spodoba. Chyba... Bo słyszałam, że romansów niezabardzo lubicie Manewry Remus był wściekły. Jeszcze nigdy nie czuł się tak znerwicowany, niewyspany, zły i jeszcze nikt nie posłał go na dosłowną śmierć! A o n a to zrobiła, nic mu nie wspominając, że ta akcja może być t a k a niebezpieczna. Jak ona to powiedziała? A tak : „To nic nadzwyczajnego. Dostać się tam, znaleźć, wyjść i przynieść to tu.” Kiedy sobie przypomniał jakim tonem głosu to mówiła, przechodziły go ciarki, a zwierzęca natura żądała krwi tej kobiety. „Dostać się tam…” oznaczało: przebić się przez straże i nie oberwać Avadą, a „…znaleźć, wyjść i przynieść to tu” było już awykonalne. Nie rozumiał jednego; dlaczego (w przybliżeniu) pięćdziesięciu Śmierciożerców pilnowało jakiegoś sztyletu, który już dawno powinien się rozpaść ze starości! Nie potrafił rozsądnie myśleć i nawet nie chciał rozsądnie myśleć. Szedł, nie, maszerował korytarzami Hogwartu w kierunku jej biura, a jak jej tam nie będzie to pójdzie do jej kwater i wywrzeszczy jej wszystko prosto w te śliczne oczka. Nawet nie zauważył, kiedy stanął przed drzwiami do jej atelier. Nie wiedząc dlaczego, nawet nie zawracał sobie głowy pukaniem, tylko wszedł bez pytania. Nikogo nie było. „Czy ta kobieta nigdy nie zamyka drzwi?!” – zirytował się. Z tego, co pamiętał powinna mnieć komnaty, w których kiedyś urzędował stary Morris, więc bez namysłu zwrócił się ku południowemu skrzydłu szkoły. „Jak ja ją dorwę, to nikt jej potem nie pozna!” – warczał, mijając kolejne drzwi i korytarze, aż w końcu stanął przed siedzibą młodej nauczycielki Obrony, która tak bardzo go wnerwiła. Remus Lupin nie był człowiekiem, który łatwo popada w złość, ale czasami nie było innego wyboru jak tylko poddać się jego pierwotnej naturze i wyżyć się na kimś, co zresztą zdarzało się mu wyjątkowo rzadko. Jego przyjaciele widzieli jak się wścieka niewiele razy, a za każdym razem wściekał się na któregoś z nich. I tym razem nie opanował się i szybkim ruchem otworzył drzwi. To, co zobaczył ostudziło jego zapędy. - Remus. – Olivia O’Connell była wysoką szatynką o zniewalającym uśmiechu, ale też o charakterze, który nie pozwalał cieszyć się nią na długo. A teraz, Remus dosłownie oniemiał, widząc ją w samym tylko ręczniku z mokrymi włosami. Wyglądała jak nimfa, która dopiero wyszła z rzeki. – Remus! Bo ci oczy z orbit wyjdą! – te słowa otrzeźwiły go i spowodowały reakcję łańcuchową, której nie dało rady zatrzymać. Wściekłość powróciła ze zdwojoną siłą. Wszedł do środka pokoju i zatrzasnąwszy za sobą drzwi. Z ledwością powstrzymywał się od rzucenia na nią jakiegoś zaklęcia. - Coś ty sobie myślała?! – zawarczał, podchodząc do zdezorientowanej, jak się wydawało Olivii. - Coś się stało? – spytała zdawkowo, co doprowadziło go do jeszcze większej wściekłości. - Stało? – wysyczał. – Stało?! - Remus, spokojnie. – wyciągnęła ramię, jakby chciała go przed czymś powstrzymać. – Widzę, że jesteś zdenerwowany… - Zdenerwowany? – zrobił kolejny krok, zbliżając się ku niej. – Nie…Skądże znowu… -pokręcił przecząco głową. – Ja jestem WŚCIEKŁY!!! – zawył, łapiąc ją za ramię. - Ale dlaczego? – otworzyła szerzej oczy. – Akcja się nie udała? - Nie, akcja się nie udała. - Ale dlaczego? – te jej dopytywanie się każdego szczegółu i powtarzanie się denerwowało ludzi chyba najbardziej. - Dlaczego? Pytasz, dlaczego? – zbliżył twarz do jej twarzy. – Może dlatego, że jakaś przemądrzała dziewucha wysłała na tą akcję JEDNEGO tylko człowieka na pięćdziesięciu Śmierciożerców?! - Ilu? - Liv, czy ty głucha jesteś? – spytał sucho. - Wypraszam sobie! – krzyknęła. Remus zrozumiał, że teraz zaczną się krzyki i inne bezeceństwa, na które był przygotowany, ale nie mógł pozwolić żeby ktoś to usłyszał, bo mogło się skończyć bardzo źle dla nich obojga. Wyjął swoją różdżkę, skierował ją na drzwi, zamykając je zaklęciem, a potem nanosząc zaklęcie wyciszenia na całe kwatery nauczyciel Obrony. - Po coś to zrobił? – w jej głosie słychać było przerażenie. - Zdawało mi się, że musimy pogadać… - rzekł twardo. – tak, więc zabezpieczyłem wszystko, żeby nam nikt nie przeszkadzał. - Nie poznaję cię. – stwierdziła, patrząc mu w oczy. - Bo jeszcze nigdy nie widziałaś mnie, zaraz po tym jak jakaś pannica prawie nie doprowadza do mojej śmierci! - Przecież żyjesz. – powiedziała nonszalancko. To wyprowadziło go zupełnie z równowagi. Nie panował nad sobą zupełnie. Przygniótł Liv do ściany i zmusił ją do patrzenia na niego. - Słuchaj. – warknął, nie mogąc się uspokoić. – Jak chcesz być tą, która doprowadzi kiedyś do mojej śmierci to dam ci prawo pierwszeństwa, ale musisz troszeczkę poczekać, bo mi się jeszcze na tamten świat nie śpieszy! - Remus, może powinieneś napić się eliksiru uspokajającego? – to tej dziewczyny nic nie dochodziło. - Liv, ty chyba nie normalna jesteś. – skwitował. – Ja na ciebie wrzeszczę, a ty zachowujesz się jakbyś rozmawiała z kim o manierach godnych króla, odzywając się do niego w nader nie specjalny sposób. - Remus, puść mnie. – poprosiła. Pokręcił głową i puścił ją, odsuwając się. I wtedy musiało się to stać. Ręcznik opadł, odkrywając wszystkie zalety panny O’Connell. Remus wybałuszył oczy, a ona stała jak sparaliżowana niewiadomo czym. Miała doprawdy wspaniałe ciało. Remus z szybkością miotły odrzutowej odwrócił się od tego widoku, czując jak pieką go policzki. - Starczy tego… -wysapał. – Idź do sypialni, przebierz się i tu wróć, bo jeszcze z tobą nie skończyłem! – rozkazał i w następnej chwili słyszał już bieg dziewczyny. Oddychał ciężko, mając ciągle przed oczyma obraz Liv jak ją Pan Bóg stworzył. - Emmm…Remus? – obrócił głowę w stronę drzwi do sypialni. - Czego? – warknął niczym Snape. - Mam prośbę. - przełknęła ślinę. – Zostawiłam coś w łazience. - A co to takiego? – skrzyżował ręce. - Stanik. - Że co, proszę? – zakrztusił się. - Stanik. Jedyny jaki mam, bo inne są w praniu. – uśmiechnęła się rozbrajająco. - Stanik? - Tak. – pokiwała głową. – Taki koronkowy. - Stanik. Koronkowy. – powtórzył tępo, idąc do łazienki. – I gdzie on jest? – rozejrzał się po pomieszczeniu. Łazienka była ładnie urządzona. Widać było, że Liv robiła to sama, bo wszędzie były jakieś bibeloty z kolorowych tworzyw, a i był słynny stanik; zawieszony na umywalce. Remus zmarszczył czoło i szybkim ruchem zabrał go stamtąd. - Proszę. – powiedział, wpychając rękę do szpary miedzy futryną a drzwiami i opierając się na nich. - Dzięki. – powiedziała rześko, odbierając własność. Remus westchnął. Znał tą dziewczynę od niespełna roku, a już potrafiła doprowadzić go do czterdziestostopniowej gorączki, próbować wysłać go na druga stronę, wyśmiać Syriusza, gdy proponował jej randkę i zabrać serce wszystkim facetom, których uznawała za swoich dziadków. A było ich sporo; dajmy na to Dumbledora, który rzeczywiście opiekował się nią jak dziadek i kilku innych profesorów z Hogwartu. - Słuchaj… - zaczęła, a Remus wytężył słuch. – Przepraszam cię za tamto… - wiedział jak trudno jest się jej przyznać do porażki i, nie zgadnąć czemu, bawiło go to. – Najwidoczniej sromotnie się pomyliłam… Sądziłam, że nie będzie tam więcej jak dziesięciu… - Dziesięciu?! – oburzył się, a w sekundę potem usłyszał cichy śmiech. - To też dla ciebie za dużo? – spytała nieśmiało. – W każdym razie; pomyślałam, że jeden człowiek przejdzie niezauważony. - O, tak… - rzekł z sarkazmem, przypominając sobie mur Śmierciożerców, który szedł ku niemu. - Ale nic ci nie jest? - Nie… Tylko doznałem lekkiego szoku na widok małej armii. - Pięćdziesiąt osób to nie armia. – zauważyła i Remus mógł przysiądz, że uśmiecha się teraz. - Faktycznie… - przyznał jej rację. – Długo jeszcze?! – starał się żeby jego głos wypadł jak najbardziej szorstko, ale biedak nie zauważył, że jego cała złość na tą dziewczynę odpłynęła. - Już. - To dobrze. – stwierdził, nawet na nią nie parząc. - Jak ci się podobam? – zapytała ze śmiechem. Teraz musiał się odwrócić, a miał świadomość, że nic dobrego z tego nie wyniknie. - Ładnie. – rzekł, patrząc na jej koszulkę nocną w kolorze wrzosu. „Czy ona mnie podrywa?” – zapytał sam siebie. - Dziękuję. - Przejdźmy, więc do ochrzanienia ciebie. – oparł się rękoma o blat jej biurka. – Posłuchaj mnie, bo już nie będzie mi się chciało tego powtarzać drugi raz. Mam 20 lat i szmat życia przed sobą i chcę je p r z e ż y ć! Zrozumiałaś? – podniósł brwi do góry, a Liv kiwnęła głową, siadając na swoim fotelu. – No, więc, nie zrozum mnie źle, ale już nigdy nie przyjmę jakiejkolwiek akcji, której przewodzisz T Y, jasne? - Jasne. – mruknęła. - No! I jeszcze coś… Czy ty nigdy nie zamykasz drzwi do swojego gabinetu? – wykrzywił twarz w czymś, co miało przypominać powagę. - Słucham? - Drzwi. Gabinet. Zamykać. Trzeba. Bo ktoś się wkradnie. – mówił do niej, jak do małego dziecka. - Przestań! – walnęła pięścią o blat. – Przekraczasz granice. – teraz to ona była wściekła. - Ty ją przekroczyłaś, wysyłając mnie po ten głupi sztylet! Do czego on właściwie służy? - Do pewnej ceremonii. – odpowiedziała, nie podnosząc na niego wzroku, a kiedy to zrobiła Remusowi przeszedł dreszcz po plecach. - Fajnie. – mruknął. – Chyba sobie wszystko wyjaśniliśmy? - Nie. – szepnęła prawie niedosłyszalnie. - Słucham? – był już w drodze do wyjścia, ale zatrzymał się. - Jeszcze nie wyjdziesz. – wstała powoli, robiąc z tego prawie rytuał. - Dlaczego? – zdziwił się. - Ja mam jeszcze ci coś do powiedzenia. – oznajmiła chłodno. - A co to takiego? - Lepiej usiądź, bo ci się jeszcze w głowie za kołuje. – rzekła cynicznie. - Dzięki, postoje. - Jak chcesz. – wzruszyła ramionami i podeszła do niego. Stali teraz twarzą w twarz. Jej zapach odurzał Remusa, a dziwaczne spojrzenie, którym go obrzuciła nie rokowało dobrego zakończenia tej konwersacji. - Muszę ci coś powiedzieć. - Co? - Zaciekawiło cię to? – posłała mu rozczulający uśmiech. - Liv, przejdź do rzeczy. - Wiesz, że tylko ty nazywasz mnie Liv? - Serio? Nie zdawałem sobie sprawy. - Dumbledore mówi do mnie Livvy, a reszta Olivio. – zaśmiała się. – Ty mówisz Liv. Podoba mi się to. - Cieszę się, ale czy mogę już iść? Jestem trochę niewyspany. – powiedział, ziewając. - Niewyspany? – rzuciła, spoglądając na niego spod oka. Czort wie co siedzi w głowie Olivii O’Connell, więc Remus naprawdę wolał się wycofać na bezpieczne pozycje. - Tak…Właśnie…Dobranoc. – Alachamora to szybkie zaklęcie, jak ktoś chce się uwolnić spod wpływów pięknej kobiety, a Remus właśnie chciał się uwolnić. Syriusz nazwałby go idiotą, że nie wykorzystał okazji, ale Lupin miał jeszcze swoją godność. Wychodząc z kwater Liv, odetchnął głęboko, by po nie długim czasie usłyszeć głuchy odgłos rzucanego w jego kierunku buta, który jednak natrafił na drzwi. _____________________ Dobra a teraz prosiłabym o komentarze, bo jak się wam spodobało, to będę dawać dalej następne części. Tylko piszcie trochę więcej niż „Pisz dalej” albo „ Co dalej”, OK.? -------------------- ||Grafiki|| <= moje prace na DeviantArt
||Muggle|| <= wiadomo :) ||Forum Antrim|| <= zaglądać, mam nadzieję, że się spodoba :D |
Meridien Auris |
17.01.2004 21:38
Post
#77
|
Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 81 Dołączył: 18.11.2003 Skąd: Silence Garden Płeć: Kobieta |
I Vłala!
Długo oczekiwany drugi rozdzialik. Mam nadzieję, że się spodoba. Manewry - 2 Liv miotała się po sypialni, mając nadzieję, że przyjdzie jej do głowy jakikolwiek pomysł na usidlenie tego chłopaka, który przed chwilą wyszedł z jej komnat. Po woli domyślała się, że stał się poniekąd jej obsesją, ale ta obsesja sprawiała, że była szczęśliwa. Remus doprowadzał ją powoli, z rozmysłem czy bez, do czystej furii, a na to nie mogła sobie pozwolić. Przystanęła na chwilę i przyjrzała się sobie w lustrze. - No, Olivio, będziesz musiała się natrudzić nad tych chłopakiem. – westchnęła, splatając jeszcze mokre włosy w warkocz. – To jeszcze nie koniec, Remusie Lupin. To dopiero początek. Olivia nigdy nie mała kłopotów z facetami, którzy sami za nią latali. Tylko, że żaden z nich nie przypadł jej do gustu na tyle, żeby zostać z nim na dłużej. A Remus? Remus przypadł jej do gustu w chwili, gdy uścisnął jej dłoń na powitanie i nie mógł wyjść jej z głowy. Przez prawie rok powodował u niej drgawki, a ona starała się zwrócić na siebie jego uwagę na przeróżne sposoby, ale nigdy nie chciała, by zginął. Schrzaniła. Schrzaniła wszystko na prostej linii. - Możesz być z siebie dumna. – mruknęła, przewracając się na drugi bok i zapadając w sen. W Hogwarcie pracowała od początku roku szkolnego, czyli jakieś cztery miesiące. Była w podobnym wieku, jak najstarsi uczniowie i to z nimi najlepiej jej szło. Liv nie uczyła się w Hogwarcie. Jej szkoła mieściła się w wielkim, starym zamczysku, które zawsze sprawiało, że chciała z niego uciec. I było daleko od Hogwartu gdzie był jej opiekun, który był również dyrektorem brytyjskiej placówki oświaty. Dużo by dała za jedynie rok spędzony jako uczennica jednego z domów angielskiej szkoły. - Livvy! – wyrwana z zamyślenia, uniosła głowę do góry, stając twarzą w twarz z Albusem Dumbledorem. - Cześć, dziadku – uśmiechnęła się i pocałowała staruszka w policzek. Dumbledore bynajmniej nie był jej dziadkiem, ale zawsze wolała go tak nazywać. Opiekował się nią od czasu, gdy jej rodzice zginęli w wypadku, o którym nawet nie chciała nic wiedzieć. Wiedziała jedynie, że miała wtedy osiem lat i że przez kilka miesięcy była w szoku. To jej wystarczyło. - Jak się czujesz? – siadł w fotelu obok. – Wszystko dobrze? - Pewnie – poklepała go po ramieniu. – Ale ty wyglądasz okropnie. – stwierdziła, marszcząc nos. - Nie spałem – rzekł i głęboko ziewnął. – Trochę się bałem o Remusa. - Nie potrzebnie – skwitowała i zajęła się przeglądaniem jakiegoś czasopisma o eliksirach. - Słucham? - Nie potrzebnie się bałeś o Remusa. Był u mnie wczoraj – wiedziała, że już powiedziała za dużo, lecz cofnąć tego się nie dało. - Był wczoraj u ciebie? Kiedy? – zaciekawił się. - No, wczoraj – odpowiedziała zdawkowo. - To już wiem, Livvy – oznajmił cichym głosem, który nigdy się Liv nie podobał. – Kiedy dokładnie? - Emmm…w nocy… - W nocy? - Ale do niczego nie doszło – dodała od razu, widząc jak jej dziadek marszczy czoło. - Wierze. - Olivio? – usłyszała szorstki głos nad sobą. - Cześć, Severus – uśmiechnęła się. – Czy coś się stało? - Tak – stwierdził, wkładając ręce do kieszeni. – Chciałbym przeczytać swoją gazetę. Liv stwierdziła, że Severus Snape ma wyjątkowo dobre poczucie czasu. Zawsze zjawiał się w chwili, gdy ona miała kłopoty i zawsze przydawał się aby się z nich wyplątać. - Severus, szczerze mówiąc, musimy pogadać – wstała i chwyciła mężczyznę pod ramię. - Koło ratunkowe? – spytał, kiedy wychodzili z pokoju nauczycielskiego. - Dokładnie – podała mu gazetę. – Muszę ci kiedyś za to podziękować. - Może teraz? Liv wyjątkowo lubiła Mistrza Eliksirów, bo potrafił się z nią dogadać i nigdy nie dawał jej sposobności do szydzenia z własnej osoby. No, prawie zawsze; pozostawała sprawa jego włosów. - Zanim ci podziękuję, to musisz umyć włosy. Severus wykrzywił twarz w wyrazie urazy. - Oj! No już! – pogłaskała go po ramieniu. – Nie gniewaj się na mnie. - Jesteś szalona – powiedział, krzywiąc twarz w miłym(?) uśmiechu. – O co chodziło? - A takie tam – zrobiła ręką ruch, który miał uzmysłowić jej towarzyszowi, żeby lepiej nie zadawał pytań. - Za pięć minut mam lekcje – oznajmił i przyspieszył kroku. – Ty zresztą też. - Pamiętam. Sklerozy jeszcze nie mam. - A z którą klasą masz? Zdębiała, nie wiedząc, co powiedzieć. Zwyczajnie zapomniała. Odwróciła się na pięcie i z szybkością mugolskiej rakiety popędziła do pokoju nauczycielskiego. Znów się spóźni na lekcję. Zresztą nigdy nie była punktualna, nawet gdy chodziła do szkoły jako uczennica. Liv miała w głowie totalną pustkę. Powieki zamykały się jej samoczynnie, a nieznośne mrowienie w karku nie pozwalało jej na jakikolwiek ruch głową. Siedziała w swoim gabinecie nad stertą wypracowań klas czwartych i chciało się jej ryczeć, kiedy czytała niektóre fragmenty. Czy ona była tak złą nauczycielką, czy te dzieciaki tak słabo kojarzyły? Szczyt nastąpił, gdy przeczytała wypracowanie jednego z Puchonów. Odłożyła je ze zgrozą i poszła się czegoś napić; tylko że niczego nie mogła znaleźć. Nie pozostawało nic innego, jak tylko iść na nocny spacerek do kuchni. Wychodząc z pokoju, wróciła się i zamknęła je zaklęciem. Nie mogła pozwolić żeby wydarzenie z poprzedniego wieczora się powtórzyło. Korytarze zdawały się żyć w nocy własnym życiem, duchowym życiem można by było rzec. Co jakiś czas Liv słała pozdrowienia do ducha, który akurat przelatywał przez ścianę, by po chwili wtopić się w inną. Nuciła pod nosem melodię wymyśloną przez siebie i w którymś momencie zaczęła podskakiwać, robić obroty, po prostu tańczyć do tej melodii. Jej szata powiewała przy tych piruetach, a w którejś sekundzie zdjęła ją, zaczynając tańczyć coś w rodzaju baletu nowoczesnego. Przerwała, gdy usłyszała klaskanie. - Brawo, Liv – powoli odwróciła się z zażenowaniem i popatrzyła na osobnika, który wciąż klaskał. – Naprawdę ładnie tańczysz. - Dzięki, Remus – prawie jęknęła. – Skąd ty tu? Nawet nie zauważyła, że jej bluzka odsłania dużą część jej stanika. Tego p a m i ę t n e g o stanika. Ciężko dyszała ze zmęczenia. Było jej zimno. Wiadomo, przecież grudzień, a ona stała w samej bluzce, w dodatku rozpiętej, bez szaty wierzchniej i w spodnich, których nie odważyłby się założyć żaden szanujący się Eskimos, bez uprzedniego przerobienia ich na szalik, choć i na szalik się nie nadawały. Remus przez kilka chwil mrugał tylko oczami i przyglądał się jej dziwnym wzrokiem chłopaka, któremu z niewiadomych przyczyn coś przysłoniło cały świat. W przypadku Remusa Lupin tym „czymś” była bluzka Liv O’Connell. Remus poczuł nagły skurcz w żołądku i zaraz oprzytomniał. - Dumbledore mnie wezwał – odpowiedział, podchodząc do zdenerwowanej Liv. Uśmiechał się lekko, a skurcz nie puszczał. Czuł się trochę zmieszany, ale przecież wczoraj widział ją nagą („ Remus, chyba się czymś od Blacka zaraziłeś – stwierdził w myślach), myślach nic takiego się nie stało, a teraz… - Dlaczego? – rzuciła Liv, próbując odwzajemnić uśmiech chłopaka. Wzrokiem wodziła po korytarzu w nadziei, że zlokalizuje swoją własność. Nic. Następnym razem będzie pamiętała, żeby nie zakładać czarnych rzeczy. Ten kolor wyjątkowo pasuje do Snapea, ale jej jak widać sprawia same kłopoty. - Pewnie chodzi o wczorajszą akcję – stwierdził, wzruszając ramionami. „Tak. Jeszcze dołoży ci żebyś się do mnie nie zbliżał” – pomyślała z goryczą. Jej dziadek był wyjątkowo miłym człowiekiem, ale też wyjątkowo nie lubił, kiedy ktoś przystawia się do jego podopiecznej. Kochany Albus. - A ty gdzie wędrujesz o tej porze? – wydusił z siebie. - Do kuchni – rzekła kurtuazyjnie. Pragnęła się teraz zapaść pod ziemię. Pragnęła, by w tej chwili zjawił się Severus, ale tego jak na złość nigdzie nie było. Pragnęła, by mnieć pod ręką swoją różdżkę i zmienić strój. Chociaż te spojrzenia Remusa dodawały jej wiary, że tego faceta coś do niej ciągnie. Punkt dla niej. - Jesteś głodna? – uniósł brwi do góry. - Nie – uśmiechnęła się do niego. Tym razem przyszło jej to zaskakująco łatwo.– Nie mam nic do picia. - Acha… - zagryzł wargę. – To ja idę. „Remus, ty nie idź, ty uciekaj, bo zrobisz coś czego nie powinieneś” – powtarzał sobie czarodziej. Odwrócił się do niej plecami i wolnym krokiem, który zdawał się być jednak rejteradą dla niego i zachęceniem do dalszych poczynań dla Liv, odchodził od dziewczyny, która w głowie miała już ułożony odpowiedni plan działania. - Do zobaczenia – pomachała mu nieznacznie dłonią. „Powinnam się napić czegoś mocniejszego niż woda.” – pomyślała, zdając sobie sprawę, że to będzie długa noc. – „ Remus, słodziutki, zaczynamy zabawę.” $@$@$ Remus wchodząc do dyrektorskiego gabinetu był uśmiechnięty, ale mina mu zrzędła, kiedy Dumbledore wniósł oczy ku niemu. Albus Dumbledore był człowiekiem o wielkim autorytecie nie tylko u zwykłych szaraczków, ale też czarodzieji należących do najznakomitszych rodzin. Tych z czystą krwią też. Remus uważał go za osobnika, któremu się ten autorytet należał w zupełności i nadal miał w pamięci, co dyrektor zrobił dla niego. Tylko ten jego wzrok mu się teraz nie podobał. - Dzień dobry, dyrektorze – przywitał się jak na dobrze wychowanego młodego mężczyznę przystało. - Miło mi cię widzieć, Remusie – wskazał mu fotel. - Czy coś się stało, profesorze? – spytał, siadając i jednocześnie lustrując wzrokiem twarz profesora. - Tak – Dumbledore odłożył pióro, którym uprzednio pisał na jakiś pergaminie i wyprostował się w swoim fotelu. – W jakich okolicznościach spotkałeś się wczoraj z Livvy? - Że co, proszę? – wybałuszył oczy na psora. Zaskoczyło go to pytanie. Czy on kochał tą dziewczynę i bardziej interesował się nią, niż akcjami? Remus czasami podejrzewał, że właśnie tak jest. Tylko pokażcie mu człowieka, który nie lubi tej pannicy! Nawet Severusa Snapea przekabaciła na swoją stronę, co, według Remusa i jego przyjaciół, było niemożliwe. - W jakich okolicznościach spotkałeś się wczoraj z Livvy? – powtórzył uprzejmie starszy mężczyzna. - Pan profesor, wybaczy, ale to były sprawy natury prywatnej – w sekundę później pożałował, że wypowiedział to zdanie. - A czy ja mogę wiedzieć, co to za „sprawy natury prywatnej”? – Dumbledore zatrzepotał rzęsami, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, który szczerze Remusa zaciekawił. - Miałem po prostu do niej sprawę – kolejny błąd. „Liv O’Connell, ty mnie kiedyś do grobu wpędzisz, skoro teraz zaczynam wykręcać się przed własnym dobroczyńcą” – na jego czole pojawiła się maleńka kropelka potu. Remus Lupin nigdy nie lubił, kiedy dyrektor zachowuje się tak jak teraz. To było gorsze niż tortury Hiszpańskiej Inkwizycji. - Sprawę? – dyrektor uniósł do góry brwi i wykrzywił twarz w grymasie zainteresowania. I znowu zatrzepotał rzęsami! - Tak. – odparł tępo. Za grosz nie chciał, żeby Dumbledore dowiedział się, że jego ukochana podopieczna prawie nie zabiłaby mu jednego z członków Zakonu Feniksa. Przecież nie był skończonym draniem i nie zrobiłby Liv takiego świństwa. Tylko, że psorowi chodziło o coś zupełnie innego i dopiero po dłuższej chwili Remusowi przyszło do głowy, o co. – Proszę się uspokoić – powiedział szybko. – Do niczego nie doszło, przysięgam! Po kilku sekundach chciał walnąć się w głowę za swoją własną głupotę. Teraz się zacznie. - Remus, uważaj – rzekł ostrzegawczym tonem Dumbledore. – Może i jestem staromodny, ale wolałbym żeby pozostała dziewicą do dnia ślubu. Inaczej mówiąc: Nie przeleć jej przed nocą poślubną, proszę – błysnął zębami. Remus teraz potrzebował dodatkowej ilości czasu, by przyswoić słowa profesora. Nie przypuszczał, że ten ułożony, miły, uwielbiany i… ekchem… staromodny, ale chyba bynajmniej nie słowach jak było widać, dyrektor Hogwartu potrafi doprowadzić drugiego człowieka do takiego stanu w jakim był młody Lupin. Albus Dumbledore miał jeszcze kilka asów w rękawie. - Może pan spać spokojnie – zapewnił słabym głosem. – Ja się do niej nie dotknę. - Remus, ja się o ciebie boję – stwierdził z rozbawieniem Dumbledore. - O mnie? – oczy Remusa rozszerzyły się jeszcze bardziej. - Tak. Livvy jak sobie coś wbije do głowy, to trudno jej jest to wyciągnąć. Lepiej na siebie uważaj. - Dziękuję za radę, profesorze – powiedział głosem o pół oktawy wyższym niż zazwyczaj. - To byłoby wszystko. Dziękuję ci, że przyszedłeś pomimo tak późnej pory. - Dobranoc. Podniósł się z fotela. Serce biło mu trochę wolniej niż zazwyczaj, czyli krew nie dochodziła do mózgu w zwykłym tempie, co mogło być przyczyną jego demencji. - A akcja się naturalnie n i e u d a ł a? – spytał dyrektor, znów pisząc coś na pergaminie. - Dokładnie – odpowiedział, wychodząc już z pokoju. Wciąż czuł się trochę rozkojarzony słowami Dumbledora i jak cień snuł się przez korytarze do wyjścia. Miał tylko nadzieję, że nie spotka teraz Liv O’Connell. Ta dziewczyna naprawdę kiedyś wpędzi go do grobu. -------------------- ||Grafiki|| <= moje prace na DeviantArt
||Muggle|| <= wiadomo :) ||Forum Antrim|| <= zaglądać, mam nadzieję, że się spodoba :D |