Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Apokryf, [zak] do LW

Apokryf
 
Dobre - zostawić [ 1 ] ** [100.00%]
Słabe - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 1
Goście nie mogą głosować 
Minerwa
post 14.05.2004 14:22
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




Nie, to nie plagiat. Minerwa jest panieńskim imieniem Dziewczyny Hagrida, do którego to imienia właśnie wróciłam smile.gif


Apokryf

dzień po pełni w czerwcu
5.VI.1994


Wsiadł do powozu i nagle znieruchomiał. Był przekonany, że pojedzie sam, tymczasem z kąta karety wychyliła się ku niemu czarownica w czarnej szacie i zarzuconym na ramiona półprzezroczystym szalu.
- Pan profesor Lupin, prawda? - zapytała wyciągając rękę. - Jestem Andrea Swift.
- Już nie profesor - Lupin odstawił na bok akwarium po druzgotkach i uścisnął jej dłoń.
- Wujek powiedział mi, że będzie pan dzisiaj wyjeżdżał z Hogwartu - wyglądała, jakby była czymś zakłopotana, choć ogólnie nie sprawiała wrażenia osoby bojaźliwej. Była w nieokreślonym wieku gdzieś koło trzydziestki, nieduża i energiczna, a jej czarne, związane z tyłu włosy przypominały Lupinowi profesor McGonagall.
- Wujek? - zapytał dość bezradnie. Poza Minerwą nie była podobna do nikogo, kogo by znał.
- Albus Dumbledore - wyjaśniła, bawiąc się jego zaskoczeniem. - Nie wyglądam na jego siostrzenicę?
- Raczej on nie wygląda - zaczął Lupin i zamilkł. Powóz ruszył i z turkotem potoczył się kamienistą drogą w stronę Hogsmeade.
- Mam dla pana list od niego - z wielkiego, skórzanego sakwojażu kobieta wyjęła pergaminową kopertę. Lupin otworzył ją bez słowa i zaczął czytać.


Kochany Remusie!

Wiem, że chciałeś uniknąć oficjalnych pożegnań, ale nie mogę wypuścić Cię z Hogwartu bez tych kilku słów podziękowania. Byłeś najlepszym nauczycielem obrony przed czarną magią, jakiego mieliśmy od lat. Rozumiem powody Twej decyzji, ale wierz mi, że nigdy nie przestanę jej żałować. Jedzie z Tobą moja siostrzenica Andrea. Na zlecenie Ministerstwa Magii pisze dla nas nowy podręcznik wykładanego przez Ciebie przedmiotu. Jeżeli nie wzywają Cię gdzieś szczególnie pilne sprawy, może dałbyś się namówić na współpracę i napisał ten podręcznik razem z nią? Żal by mi było jeszcze raz nie wykorzystać dla Hogwartu Twojej wiedzy.

Szczerze oddany
Albus Dumbledore


- Kochany, stary Dumbledore - Lupin złożył list, który sam wsunął się z powrotem do koperty. - Proszę mu powiedzieć, że zachowam to jak najcenniejszą pamiątkę.
- To znaczy, że ma pan już inne plany? - Andrea spojrzała na niego z żalem.
- Nie mam innych planów. Nie mam też zdrowia, pieniędzy ani domu, krótko mówiąc niczego, co jest potrzebne, by zająć się pracą naukową - wyjaśnił zwięźle Lupin.
- Mamy grant z ministerstwa, Hogwart też coś dorzuci - Lupin zauważył, że Andrea sprawia wrażenie, jakby nie umiała zliczyć do trzech, a w rzeczywistości zmierza prosto do celu. - Jest też miejsce, gdzie moglibyśmy zająć się pracą. Mam do dyspozycji dom w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie.
- Widzę, że lubi pani studia z natury - Lupin uśmiechnął się. - Ma tam pani wszystko pod ręką.
- Owszem. Strzygi, zombie, dusioły, dziwożony i trochę hołoty z bagien. Mieszkałam tam przez ostatnie dwa lata.
- Odważna z pani dziewczyna.
- Więc jak, zgadza się pan? To naprawdę dobre miejsce. Także i ze względu na pana chorobę - dodała, i jakby przestraszyła się własnych słów. - Proszę mi wybaczyć.
- Nie szkodzi, to nam oszczędziło trochę wyjaśnień - Lupin wzruszył ramionami. - Niestety, na eliksir profesora Snape'a nie mogę już liczyć.
- Damy sobie radę, zawsze można skoczyć na miotle do Hogwartu - uśmiechnęła się niewinnie, Lupin wiedział jednak, że liczby mnogiej użyła tu z całą premedytacją.
- Nie będziesz się bała? - on również z premedytacją przeszedł na bardziej poufałą formę - Wiesz, czym ryzykujesz.
- A czym ryzykowali twoi koledzy w Hogwarcie?
- Nic nie wiedzieli. A ci którzy wiedzieli, byli animagami - Lupin machnął ręką na znak, że szkoda dyskusji.
- To się nawet nieźle składa - powiedziała, jakby trochę nie na temat. - Zgódź się, Remusie. Potrzebuję twojej pomocy. Wujek Albus mówił, że jesteś naprawdę dobry. A poza tym... - urwała, tym razem chyba naprawdę zawstydzona.
- Poza tym co?
- Może ta książka pomogłaby przełamać uprzedzenia, jakie ludzie mają do wilkołaków. Choćby dlatego warto spróbować.
- Warto spróbować - nie wiadomo było, czy Lupin potwierdził, czy tylko powtórzył jej słowa. Sięgnął do wyświechtanej walizki i wyjął tabliczkę czekolady z Hogsmeade. - Poczęstuj się. Mam nadzieję, że w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie nie ma dementorów.
- Nie - Andrea miała taką minę, jakby chciała go uściskać. - Tylko sysuny, szyszymory i czarnobogi. Nie licząc oczywiście tej hołoty z bagien.
- A wampiry? - zaśmiał się Lupin, a Andrea mu zawtórowała i przez chwilę oboje pokładali się ze śmiechu.
- Tak, wampiry też. To znaczy, zaglądał jeden, ale jak się dowiedział, że piszę książkę o czarnej magii, od razu się obraził.
- Widocznie nie zależało mu na sławie - Lupin uspokoił się trochę, ale jak tylko spojrzeli na siebie, od razu zaczynali chichotać. - O Boże, dziewczyno. Ktoś nam chyba zaczarował tę czekoladę, dawno się tak nie bawiłem. Słuchaj, my się chyba musimy znać. Kiedy skończyłaś Hogwart?
- W siedemdziesiątym dziewiątym.
- Ja trzy lata wcześniej. W jakim byłaś domu?
- Hufflepuff.
- Gryffindor. Grałaś w quidditcha?
- Nie.
- Ja też nie, ale mój przyjaciel James grał. Nie opuściłem żadnego meczu. Gdybyś grała, na pewno bym cię pamiętał.
- Ja oczywiście o was słyszałam, cała szkoła huczała od waszych psot. Severus Snape też był z twojego roku, prawda?
- Niestety.
- Jego pamiętam aż za dobrze. Aczkolwiek, o ile wiem, nie był specjalnie popularny.
- A jednak twoje nazwisko nie jest mi obce - Lupin spoważniał. - Może dlatego, że jesteś siostrzenicą Dumbledore'a?
- Raczej nie. Wujek prosił, żebym o tym nikomu nie mówiła. Wiedziała tylko moja przyjaciółka.
- No to nie wiem, skąd cię znam. Zrobiłaś potem coś spektakularnego? Byłaś ministrem magii albo kimś w tym rodzaju?
- Studiowałam zaawansowaną transmutację. Jako jedna z dziesięciu albo jedenastu osób jestem po imieniu z Minerwą McGonagall, ale to najwyżej wiadomość do kroniki towarzyskiej "Proroka".
- Zaawansowaną transmutację, powiadasz? - zastanowił się Lupin. - To już wiem.
- Naprawdę? - Andrea znów się zmieszała. - No?
- Foulois Sophie, Diggle Icarus, Griffin Gale, McGonagall Minerwa, Swift Andrea, Tarkiz Chino, Zapata Willard - Lupin wyrzucił z siebie tę litanię jednym tchem. - Siedem nazwisk, które zna każdy, kto interesował się animagią.
- Masz nadzwyczajną pamięć.
- Wcale nie, bo na przykład nie pamiętam, w co się zmieniasz. Minerwa jest kotem, Sophie panterą... a ty?
- Wstyd się przyznać. Ale ponieważ zawsze uwielbiałam uganiać się po lesie, wybrałam postać, w której byłabym bezpieczna.
- To znaczy? - zapytał, spodziewając się wiewiórki albo lisa.
- Niedźwiedź. Nie śmiej się - spojrzała na niego karcąco, widząc, że przygryza wargi. - Nie chciałbyś spotkać takiego misia, nawet podczas pełni.
- Zwłaszcza podczas pełni - zgodził się Lupin. - Ale ja się wcale nie śmieję, to świetny pomysł.
- Niestety, tylko do lasu. Między ludzi się nie nadaje.
- Czego nie można powiedzieć na przykład o panterze - zauważył z powagą Lupin i znowu zaczęli się śmiać.


~~@~~

Dom był niewielki, Lupin wiedział jednak, że te czarodziejskie domy są w środku o wiele obszerniejsze, niż mogłoby to się wydawać z zewnątrz. Stał na szczycie małego wzgórza, przytulony bokiem do trawiastej skarpy. Przed nim rozciągała się łąka, która w zależności od swych upodobań mogła znajdować się przed domem, albo poza nim, kurcząc się albo rozszerzając aż do przeciwległej ściany lasu. Lupin przystanął na chwilę i patrzył, jak okiennice trzech okien dolnego piętra otwierają się z lekkim zgrzytem - taki sam ruch zauważył na znajdującym się z boku domu ganku, gdzie właśnie otwierały się wejściowe drzwi. Spojrzał na Andreę myśląc, że otwarła je zaklęciem, ona jednak nie miała w ręce różdżki.
- Chodź - powiedziała.
Po kilku ułożonych w stopnie kamiennych blokach weszli na ganek. Lupin obejrzał się za siebie. Łąka skurczyła się jeszcze bardziej, jakby zaciekawiony las chciał zajrzeć za nimi do środka. Ponad drzewami widać było szczyty odległych gór.
- Jak tu pięknie - powiedział odruchowo.
- To dobre miejsce - usłyszał za sobą cichy głos Andrei. Ostrożnie spojrzał w jej stronę i bez zdziwienia zauważył, ze jest tak samo poruszona jak on.
- Lubię tu przyjeżdżać - powiedziała. - Popatrz, dookoła Jeszcze Bardziej Zakazany Las, przekonasz się, że zasługuje na tę nazwę, a tutaj taki spokój. Wejdźmy do środka.
Przez niewielką sień weszli do ogromnej, zajmującej chyba połowę domu kuchni. Pierwszym, co rzucało się w oczy był wielki, staroświecki piec, a właściwie skrzyżowanie pieca z kominem, taki sam, jaki Lupin widział w chatce Hagrida. Pod oknem stał dębowy, oparty na krzyżakach stół, a na półkach wzdłuż ścian stała cała kolekcja miedzianych i żelaznych garnków, rondli, tygli i kociołków. Było tu jasno i przytulnie - Lupin pomyślał, że ten dom przypomina mu niektóre miejsca Hogwartu.
- Siadaj, zaraz zrobię herbatę - Andrea skinęła różdżką w stronę komina, drugą ręką wskazując stojące pod ścianami ławy. - Za tymi drzwiami jest pracownia, na górze coś w rodzaju oranżerii - Lupin dopiero teraz zauważył, że ściana przeciwległa do wejścia kryje w sobie niewielkie, solidne drzwi, a tuż obok nich wznoszą się strome jak drabina schody, prowadzące do włazu w suficie.
Wszystko tutaj tchnęło spokojem i dostatkiem, Lupin pomyślał, że mogło by to być drugie po Hogwarcie miejsce, w którym czułby się bezpieczny. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że atmosfera zamku może być - jak wiele innych rzeczy - zasługą Dumbledore'a.
- Coś się tak zamyślił? - Andrea podała mu kubek z herbatą. - Zaraz przygotuję coś do jedzenia. Jak chcesz, możesz w tym czasie obejrzeć dom.
- Chętnie - Lupin otworzył małe, solidne drzwi i znalazł się w najdziwniejszym wnętrzu, jakie kiedykolwiek widział. Był to wielki kwadratowy pokój, który wyglądał tak, jakby miało w nim pracować jednocześnie pięciu czarodziejów różnych specjalności, począwszy od eliksirów a skończywszy na astronomii. Ściany pokryte były dziesiątkami półek z mnóstwem najrozmaitszych słojów, pudełek, puszek, koszyków i flakonów. Całą jedną ścianę pokrywały książki, w kącie stał wyprowadzony przez sufit w niebo teleskop. Najdziwniejsze było jednak oświetlenie tego pokoju. Ściany nie miały ani jednego okna - oszklona była za to duża część sufitu, przez który widać było niebo i kładące się na szybach rośliny.
- U góry jest oranżeria - powiedziała Andrea, która przyszła tu za nim. - A w ogóle jak chcesz, możesz tu zamieszkać - wskazała na stojące pod ścianą złożone polowe łóżko. - Ja mam mały pokoik na górze.
- Doskonale - Lupin z zadowoleniem pomyślał o solidnych drzwiach i znajdującym się wysoko nad jego głową oknie. - Podoba mi się tutaj.
- Po luksusach Hogwartu warunki są raczej skromne - uśmiechnęła się przekornie Andrea.
- Przeciwnie - Lupin nie chciał jej opowiadać o szczegółach swego życia przed przyjazdem do Hogwartu, więc uśmiechnął się tylko. Wyglądało na to, że jeszcze raz miał szczęście.

Pełnia w lipcu
2.VII.1994


- Nie, już nie mogę – Andrea Swift przyciskając dłonie do skroni wyszła przed dom. Pierwszym, co zobaczyła była ogromna tarcza księżyca, powoli wyłaniająca się zza lasu. Pomyślała, że trzeba było posłuchać Lupina, kiedy prosił, by na czas jego przemiany wyszła z domu jak najdalej i wróciła dopiero kiedy księżyc wzejdzie na dobre. Nie zrobiła tego. Zamknąwszy za nim na klucz drzwi pracowni usiadła w kuchni, czekając, co się będzie działo. Najpierw cisza. Jęk. Potem krzyk, coraz głośniejszy. Nieartykułowane dźwięki, z których czasem można było wyłowić pojedyncze, przerażające słowa. Krew. Coś o krwi, o pościgu i skoku, o zębach, szarpiących ludzkie gardło, o tryskającej krwi... Potem znowu jęk, coraz mniej ludzki, coraz bardziej przechodzący w wycie. I warkot, ohydny warkot uwięzionej bestii. Półzwierzęcy-półludzki jęk bólu. Wreszcie skok, uderzenie, od którego zadrżały dębowe drzwi – Andrea zerwała się, celując w nie różdżką, w każdej chwili gotowa się przemienić. Zawsze myślała, że chciałaby zobaczyć przemianę wilkołaka. Teraz dzięki oknu w suficie pracowni było to nawet możliwe, mimo to jednak po tym, co słyszała nie była pewna, czy kiedykolwiek się odważy.
Postała chwilę na ganku, wróciła do kuchni. Przerażające dźwięki, które napełniały cały dom od półgodziny ucichły – zza dębowych wrót nie dobiegał żaden odgłos. Wzięła głęboki oddech. Wiedziała sporo o wilkołakach. Oczywiście, ich ulubioną zdobyczą nie były zwierzęta, tylko człowiek. Naturalnie, wilk i niedźwiedź w lesie schodzą sobie z drogi. Jasne, w swojej animagicznej formie była bezpieczna, a jej towarzystwo miało sprawiać uwięzionemu wilkołakowi przyjemność. Mimo to jednak kiedy szła na górę, uginały się pod nią nogi.
Weszła do oranżerii, otworzyła okno w suficie i zajrzała do środka. Zanim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zdążyła poczuć, że pokój pełen jest jakiejś dziwnej, niedobrej tajemnicy. Przemieniła się i prawie bez hałasu, jak na tak wielkie zwierzę, zeskoczyła na dół. Dopiero wtedy zobaczyła go. Leżał na podłodze obok łóżka, ciemny, kudłaty kształt, zdumiewająco wielki. Podeszła bliżej. Niedźwiedzie oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, mogła teraz zauważyć, że jego sierść jest jasnobrązowa, przetykana na bokach pojedynczymi, białymi nitkami. Spał, zwinięty w ogromny, puszysty kłąb, jego ogon rozciągnięty na podłodze nie poruszał się. Był piękny, stwierdziła to z lekkim rozbawieniem. Jako człowiek był raczej niepozorny - wysoki, chudy facet o sympatycznej twarzy i siwiejących włosach, a teraz pożałowała, iż nie potrafi zmienić się w wilczycę. Dotknęła nosem spiczastego, pokrytego miękkim futrem ucha, wciągnęła jego zapach. Pachniał jak domowy pies, trochę zwierzęciem, trochę człowiekiem. Liznęła go w ucho i wtedy obudził się. Podniósł powieki, i gdyby w obecnym stanie była zdolna krzyknąć, zrobiłaby to na pewno. Miał ludzkie oczy, oczy Remusa Lupina, ciepłe i brązowe, teraz trochę szalone, zmętniałe od bólu. Zrobiło się jej żal, że go obudziła. Usiadła obok niego, jak dotąd przyjmował jej obecność zupełnie spokojnie, więc odważyła się polizać go jeszcze raz. Przymknął oczy, najwyraźniej zadowolony, więc położyła się obok i chowając nos w jego puszyste futro zasnęła.

dzień po pełni w lipcu
3.VII.1994


Lupin wyszedł przed dom. Wciąż kręciło mu się w głowie, czuł się jakby miał zemdleć. Jaskrawe słońce zmuszało go do zamknięcia oczu, ale wtedy wzmagały się zawroty głowy. Usiadł na trawie. Dopiero teraz poczuł, jak jest gorąco. Rozpiął szatę, wysunął ręce z rękawów i położył się na wznak, zasłaniając oczy przedramieniem. Wir w jego głowie powoli zaczynał się uspokajać, powoli wyciszało się to wewnętrzne drganie, które męczyło go od wczorajszego wieczora. Leżał bezwładnie i czuł, jak słońce łagodnie przenika każdą komórkę jego ciała - to było tak, jakby dotykała go wielka, ciepła dłoń. Podczas swych comiesięcznych przemian nieraz żałował, kiedy się kończyły, teraz jak nigdy ogarnęła go radość z faktu, że znowu jest człowiekiem. Resztką świadomości pomyślał, że w słońcu pozbywa się resztek swojej wilczej natury i zasnął.
Obudziło go coś dziwnego. Czuł wyraźnie przy sobie czyjąś obecność, koło prawego ramienia miał coś twardego, co wyglądało jak czyjaś noga. Poczuł na twarzy leki, ciepły oddech. Otworzył oczy. Nad nim pochylał się jednorożec. Był piękny. Miał śnieżnobiałą grzywę, cały był biały w drobniutkie srebrne kropki, a krótki róg pośrodku czoła błyszczał, jakby był z masy perłowej. Wielkie, czarne oczy patrzyły na Lupina uważnie, ale bez lęku. Ten leżał jak skamieniały, starając się nawet wstrzymać oddech. Wiedział doskonale, jak płochliwe są jednorożce i zastanawiał się, czy komukolwiek w tym stuleciu udało się popatrzeć na któregoś z nich z tak bliska. Jednorożce należały do najrzadszych, a zarazem najbardziej magicznych stworzeń. Wierzono, że pokazują się tylko ludziom niewinnym - nikt, kto zrobił coś złego nie mógł liczyć na to, że dobrowolnie zbliżą się do niego choćby na odległość wzroku. Uświadomił to sobie i zrobiło mu się dziwnie - wciąż czuł się winny z powodu Dumbledore’a, Syriusza i ucieczki Petera Pettigrew. Jednorożec jakby wyczuł to wahanie, bo znów pochylił się nad nim. Starannie obwąchał mu ręce i ubranie, przyjaźnie skubnął wargami jego włosy i powoli odszedł w stronę lasu. Lupin oczarowany patrzył za nim, aż znikł w gęstwinie drzew. Przetarł oczy wierzchem dłoni, jakby niepewny, czy to co widział nie jest tylko halucynacją. Wreszcie wstał, włożył z powrotem szatę. Czuł się o wiele lepiej niż rano, sądząc po słońcu było już południe - z przyjemnością stwierdził, że stoi pewnie na nogach, a zawroty głowy, które rano powaliły go na trawę, ustały zupełnie. W dodatku widział jednorożca. Pomyślał, że może Andrea będzie mogła mu wyjaśnić, skąd wziął się ten niezwykły gość - o ile oczywiście nie był tylko złudzeniem.
Wszedł do kuchni. Andrea siedziała przy otwartym oknie kartkując ogromną księgę o piętrowym, łacińskim tytule wytłoczonym na skórzanej okładce. Na jego widok podniosła głowę.
- Wyspałeś się? Jak się czujesz?
- Widziałem jednorożca - Lupin nalał sobie herbaty ze stojącego na piecu dzbanka. - O ile oczywiście mi się nie zdawało.
- Raczej nie - Andrea uśmiechnęła się. - Z tym, że prawdopodobnie była to ona. Ma na imię Agnieszka.
- Ona? - zapytał dość niemądrze Lupin.
- Oczywiście. Nie istnieje słowo „jednorożyca”, ale Agnieszka jest z pewnością rodzaju żeńskiego. Czasem tu przychodzi. Zapomniałam ci powiedzieć, ale to chyba dobrze, miałeś niespodziankę.
- Jeszcze jaką. Od dawna się tu pokazuje?
- Nie. Pierwszy raz zobaczyłam ją najwyżej miesiąc temu. Też myślałam, że mam zwidy. Przecież jednorożce się nie oswajają.
- Skąd wiesz, że nazywa się Agnieszka? - Lupin uśmiechnął się.
- No, a jak by się miała nazywać? - Andrea wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste. - Jest list do ciebie - ruchem głowy wskazała mu kopertę, leżącą na okapie komina. - Przyszedł przedwczoraj, przyniosło go jakieś zabiedzone sowiątko.
Lupin rzucił okiem i omal nie krzyknął. Na kopercie było pismo Syriusza. Rozerwał ją niecierpliwie i zaczął czytać.

Cześć, stary Lunatyku!

Jestem wolny i bezpieczny. Na wszelki wypadek nie napiszę, gdzie się ukryłem - wiem, że stanąłbyś na głowie, żeby mi pomóc, ale tę możliwość wolę zachować na czarną godzinę. Azkaban to dość głupie miejsce, i wierz mi, niespecjalnie bym się ucieszył, gdybyś trafił tam z mojego powodu. W dodatku ta sowa (jedyna, jaką mogłem dostać) nie wygląda zbyt pewnie. Muszę ją zresztą oszczędzać, bo jest jeszcze ktoś, kto - wierzę w to - czeka na wiadomość ode mnie tak samo jak Ty. Niebawem napiszę więcej, myślę też, że wkrótce uda nam się zobaczyć - nasze ostatnie spotkanie było stanowczo za krótkie. Mam nadzieję, że Knot nie obwinia Ciebie o moją ucieczkę, chociaż jestem też w stu procentach pewny, że Snape jak najbardziej. Muszę kończyć, sowa szaleje z niecierpliwości, a Hardodziob przygląda się jej, jakby nagle zgłodniał. Miej oko na naszego małego, napisz mi czasem, co u niego słychać. Kiedy na niego patrzyłem, czułem się jakbym na jesieni miał znowu wrócić do Hogwartu i już tęsknił za naszymi szaleństwami - za Jamesem, Peterem, takim, jaki wtedy był, i Tobą, na zawsze trzynastoletnim.

Łapa


- Oho, oberwała się chmura z listami – Andrea wychyliła się przez okno i wyciągnęła rękę, na której wylądowała ogromna, śnieżna sowa. – Zobacz, jaka piękna!
- To sowa Harry’ego – Lupin sprawnie odwiązał list, Hedwiga zatoczyła koło po kuchni i usiadła mu na ramieniu, jakby też chciała przeczytać wiadomość.

Szanowny Panie Profesorze,

dostałem sowę od Syriusza, wiem, że Pan też czeka na wiadomość od niego, więc wysyłam Hedwigę najpierw do Pana. Syriusz pisze, że ukrywa się z Hardodziobem, nie podaje gdzie, w razie gdyby list wpadł w niepowołane ręce. Pisze też, że dementorzy nie mają żadnych szans go odnaleźć, z czego bardzo się cieszę. Przy okazji dowiedziałem się, że to on przysłał mi na Gwiazdkę Błyskawicę i jestem bardzo szczęśliwy, że to od niego. Martwię się za to, i moi koledzy też, że nie będzie Pana z nami w przyszłym roku. Cała nasza klasa strasznie żałuje, że Pan odszedł, mam nadzieję, ze szybko znalazł Pan inną pracę. Ja jestem teraz u wuja Vernona i ciotki Petunii, ale jak dobrze pójdzie, będę mógł pojechać na mistrzostwa świata w quidditchu, na które zaprosili mnie rodzice Rona. Muszę kończyć, bo Hedwiga już chce lecieć.

Z wyrazami szacunku
Harry Potter


- Poczekaj, Hedwigo - Lupin końcem palca zwichrzył pióra na głowie sowy, która przyjęła tę pieszczotę z pobłażliwą aprobatą. - Dam ci jeszcze jeden list do Syriusza. Kwadrans, i będzie gotowe.
Hedwiga frunęła na stół, gdzie zajęła się resztkami śniadania. Lupin wyjął z szuflady pergamin i pióro i podłożywszy sobie stary numer „Proroka” zaczął pisać.

Kochany Łapo!

Dzięki za wiadomość, pełnia spowodowała dwudniowy poślizg. Stale myślę, co robisz, gdzie jesteś, i w jakie kłopoty pakujesz swój zuchwały, ryzykancki łeb. W Hogwarcie ucichło, Knot odwołał dementorów. Harry zdał nieźle. Chętnie zaprosiłbym go na wakacje, ale wiem, jak zareagowałaby na to mugolska rodzina Lilki, więc wolę nie ryzykować. Ale Ty przyjedź. Mamy do dyspozycji dom Dumbledore’a w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie, idealna kryjówka. Gdybyś czegoś potrzebował, sowa Harry’ego zawsze mnie znajdzie, i można być pewnym, że list nie trafi na biurko Knota. Ściskam Cię i czekam

Twój
Lunatyk


dzień po pełni w sierpniu
2.VIII.1994


Wyszedł przed dom i znieruchomiał. Łąka rozciągnęła się niemal po horyzont, Jeszcze Bardziej Zakazany Las wydawał się prawie nierzeczywisty, ściana drzew ginęła w rannej mgle. Padał deszcz. Nie to jednak sprawiło, że zamarł bez ruchu. Pośrodku łąki, jakieś sto pięćdziesiąt kroków od domu znajdowało się coś, czego jeszcze wczoraj z pewnością tutaj nie było. Szopa. Drewniana, prowizoryczna buda na siano, pokryta sypiącymi się gontami, poczerniała ze starości. Przez chwilę przyglądał się jej, zastanawiając się, czy to kurcząca się łąka chowała ją dotąd w swoim wnętrzu, czy też działał tu urok częściowej niewidzialności - postanowił zapytać o to Andrei, kiedy wróci z Ministerstwa Magii, gdzie teleportowała się o świcie.
Na razie postanowił po prostu obejrzeć to dziwne zjawisko - zszedł z ganku i ... natychmiast zawrócił po pelerynę. Deszcz był zimny, przywodził na myśl raczej listopad niż początek sierpnia. Szopa była pusta. Na podłodze walała się odrobina słomy, wygnieciona jakby ktoś na niej leżał, ale poza odrobiną śmieci w kątach nie było tam zupełnie nic. Przez szpary pomiędzy belkami zaglądało światło - Lupin schylił się i zobaczył wyraźnie ganek domu, przybliżony jak przez lornetkę. Gdyby mieszkaniec szopy chciał obserwować dom, miałby tu idealne miejsce. Rozejrzał się jeszcze raz i zobaczył coś, co przedtem umknęło jego uwadze. Trzy szerokie deski oparte o ścianę, które zdawały się coś zasłaniać. Odstawił jedną z nich i zobaczył prymitywne palenisko z kamieni, poczerniałe od ognia. Kominek. Wszystko razem przypominało przenośną kryjówkę, w dodatku - musiał to przyznać - nieźle zaopatrzoną.
Postanowił spytać Andrei o przeznaczenie tego dziwnego budynku, na razie jednak czekał na niego zaczęty rozdział o demonach powietrza, w którym należało szybko dokonać jeszcze kilkunastu poprawek.
Naciągając kaptur wrócił do domu. Wchodząc na ganek zauważył na kamiennych stopniach mokre ślady, które sprawiły, że jego serce zaczęło bić szybciej. Wpadł do kuchni, i w tym samym momencie coś wielkiego i czarnego śmignęło w jego stronę. Wyrżnął plecami i tyłem głowy w drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem i przycisnął twarz do mokrego psiego łba.
- Łapa! - nie zważając na to, że pies ocieka wodą, uściskał go serdecznie. - Tak się martwiłem. Możesz się przemienić, nikogo tu nie ma. Andrea pojechała do Londynu.
- No i dobrze - Syriusz Black, niedawny więzień Azkabanu, wyciągnął do niego rękę. - Nie masz pojęcia, jak dobrze cię znowu zobaczyć.
- Ciebie też - Lupin klepnął go w ramię. - Nieźle wyglądasz.
Było w tym może nieco przesady, faktem było jednak, że od ostatniego spotkania Syriusz zmienił się bardzo. Jego twarz straciła dawną chorobliwą bladość, wypełniła się trochę, a czarne, spadające aż do pasa włosy były teraz umyte i przycięte na wysokości ramion. Nawet wyraz czarnych, jakby chorych oczu zmienił się i nie był już tak szalony jak wtedy, gdy spotkali się przed dwoma miesiącami we Wrzeszczącej Chacie.
- Ba, myślę - Syriusz wyprostował się w nowej, perfekcyjnie skrojonej szacie. - Pani Pomfrey poświęciła aż tydzień wakacji, żeby postawić mnie na nogi.
- Wróciłeś do Hogwartu! - ucieszył się Lupin. - A co z Pettigrew?
- Wiedziałem, że o to zapytasz - Syriusz położył rękę na jego ramieniu i zmusił go, żeby usiadł. - Lunatyk, to się musiało stać. Niezależnie od ciebie. Dumbledore opowiedział mi... - Black zawahał się na moment - co się działo przez tę ostatnią noc.
- To wszystko przeze mnie - Lupin machnął ręką na znak że nie chce, by Syriusz go pocieszał. - Pettigrew połączył się z Voldemortem, tak?
- Tak. Ale wierz mi, wszyscy ilu nas tam było, zachowaliśmy się jak banda idiotów. Przykuwanie Glizdogona do ciebie i rannego chłopca było szczytem głupoty. Miałem oczy i widziałem, że jest pełnia, nie ja jeden zresztą. A Snape? Trzeba go było bodaj zakneblować, ale ocucić, mielibyśmy świadka bardziej wiarygodnego, niż my obaj razem wzięci. Nie, Lunatyk. Order Morgany tym razem należy się nam zbiorowo.
- Biedny Severus - wspomnienie o orderze sprawiło, że Lupin uśmiechnął się. - Ale masz rację, lepiej by było, gdyby słyszał naszą rozmowę.
- Daj spokój - Syriusz rozejrzał się po kuchni, znalazł na piecu dzbanek do herbaty. - Siedź, ja to zrobię. A jak jeszcze raz powiesz, że wszystko przez ciebie, to... to słowo daję, że cię stłukę.
- Chyba bym ci jeszcze dał radę - Lupin przyglądał się, jak Syriusz robi herbatę, dokładnie tak, jak robił to w Hogwarcie, bez użycia magii. - Gdzie zostawiłeś Hardodzioba?
- W rezerwacie smoków, w północnej Szkocji. Potem ukradłem trochę proszku Fiuu i przeniosłem się do chałupy Hagrida, dobrze, że Dumbledore wcześniej powiedział mu, co i jak, bałem się, że zabije mnie gołymi rękami, zanim zdążę cokolwiek wyjaśnić. Od niego wiem, że musiałeś odejść, i wierz mi, gdybym dorwał Snape’a w swoje ręce...
- Nie warto - Lupin wziął od niego kubek z herbatą. - I tak bym zrezygnował. A Severus był, jak się domyślasz, bardzo rozczarowany...
- Nie bardziej niż ja wtedy, co James... a, mniejsza z tym - Syriusz zrozumiał, że powiedział za dużo. - Za to teraz pomógł mi wcale o tym nie wiedząc.
- Jak?
- A jak myślisz, co mam na sobie? - Syriusz wzruszył ramionami, odzianymi w piękny, czarny materiał. - Zostawił taką furę szat, że chyba nie zauważy, że mu jedna zginęła. A wszystkie czarne jak jego dusza.
- Wyglądasz w niej lepiej, niż on - zaśmiał się Lupin.
- Ty za to nierewelacyjnie - Syriusz przyjrzał się z troską bladej twarzy przyjaciela. - Kiedy była pełnia, wczoraj? O Boże. A ja przyszedłem cię o coś prosić.
- Pełnia tu nie ma nic do rzeczy - uciął kategorycznie Lupin. - Mów, czego potrzebujesz.
- Różdżki. Bez niej nie mogę się teleportować, że nie wspomnę o takich drobiazgach, jak światło i ogień. Niestety, w całym Hogwarcie nie znalazłem ani jednej. Dumbledore zrobił dla mnie już tyle, że nie mogłem jeszcze prosić go, żeby jechał do Ollivandera. Zresztą i tak już wyjechał. Został tylko Filch, który ze zrozumiałych względów odpada, i Hagrid, który kupował różdżkę zaledwie rok temu. Wiesz, jaki jest Ollivander. Zresztą, różdżka Hagrida nie pasowałaby mi znacznie bardziej niż twoja. Pamiętasz, twojej kiedyś używałem.
- Bierz - Lupin natychmiast podał mu swoją różdżkę. - Ja zawsze mogę sobie kupić nową.
- Masz pieniądze? - Syriusz machnął różdżką w powietrzu - Saltus. No dobrze - ocenił, kiedy dzbanek z herbatą wywinął w powietrzu regularnego koziołka i stanął na piecu nie uroniwszy ani jednej kropli. - Dumbledore pożyczył mi parę galeonów...
- Schowaj, przydadzą ci się. Powinienem coś mieć u Gringotta, zaraz tam pojadę. Żebym tylko nie spotkał Andrei. Miała być dzisiaj w Ministerstwie Magii...
- Andrea Swift, mój Boże - Syriusz uśmiechnął się z nostalgią. - I kto by pomyślał, że będziesz z nią pracował.
- To piekielnie zdolna dziewczyna - zaprotestował Lupin. - I też animag.
- Przecież nie mówię, że nie - Syriusz roześmiał się dawnym, tak dobrze znanym Lupinowi śmiechem. - Prefekt Puchonów Andrea Swift. Jakie to wszystko zabawne.


5.XII.1978

- Może mi pani łaskawie powie, jaka jest przyczyna tej nagłej utraty pamięci? - Snape wpatrywał się w nią tak uporczywie, że gdyby od początku nie stała przed nim ze wzrokiem wbitym w podłogę, teraz zrobiłaby to na pewno. - Przecież, u licha, nie jest pani taką kompletną idiotką! Chociaż, prawdę mówiąc, po dzisiejszej lekcji zaczynam w to wątpić. Świeże skórki boomslanga do stężonej wody królewskiej, Boże! Czy pani naprawdę nie ma w głowie ani łuta mózgu?
- Przepraszam - powiedziała Andrea takim tonem, że Snape zawahał się na moment i kontynuował już zupełnie oficjalnie:
- Ponieważ pani oceny z innych przedmiotów nie wskazują na nagłe zaćmienie umysłowe, z eliksirami do pewnego czasu też radziła sobie pani całkiem nieźle, zaczynam podejrzewać, że powodem tych problemów jest zmiana nauczyciela. Domyślam się, że profesor Holz faworyzował panią, być może nawet znam powód, ale uprzedziłem panią, że ja nie zamierzam tego robić, i to, że jest pani siostrzenicą dyrektora nie sprawia na mnie wrażenia...
- Kłamstwo! - wrzasnęła nagle Andrea. Spojrzał na nią zdumiony, jej poza pokornej uczennicy znikła bez śladu. - Holz wcale mnie nie faworyzował i guzik go obchodziło, że Dumbledore to mój wujek! Lubił mnie, bo byłam dobra! Nie mnie jedną, Astondy’ego też! Jonesa też! I pana, nie wymawiając, też!
- Więc uważa pani, że kłamię? - czarne oczy Snape’a zwęziły się jak u atakującego węża. - Jak na prefekta, ma pani dość oryginalny stosunek do nauczycieli, panno Swift. Ostrzegam, że jeżeli jeszcze raz odezwie się pani do mnie tym tonem, postaram się, żeby pani tego pożałowała. I to skutecznie. Nie oczekuję przeprosin - dodał szybko, bo mina i cała postawa Andrei mówiły mu aż nadto wyraźnie, że ich nie będzie - ponieważ jednak widzę, że porozumienie się z panią jest niemożliwe, pozostaje mi tylko zapowiedzieć, że obecny stan pani wiedzy uniemożliwia mi dopuszczenie pani do OWuTeeMów. Zrozumiano?
- Tak jest, panie profesorze.
Było w jej głosie coś takiego, że Snape spojrzał na nią i z najwyższym zdumieniem stwierdził, że Andrea... płacze.
- No nie - powiedział dość bezradnie. - Jeszcze tego tu brakowało, rozmazanego dziecka. Przecież, u licha, mogła się pani tego spodziewać! Zawołam panią Pomfrey, niech pani da coś na uspokojenie, bo to co pani wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie...
- Nie! - zawołała przez łzy, widząc, że podchodzi do kominka. - Proszę... Ja wszystko panu wytłumaczę.
- Masz pięć minut czasu - Snape podsunął jej krzesło. - Ale jeśli w ciągu pięciu minut nie dowiem się, o co chodzi, zabieram cię do dyrektora.
- Dobrze - Andrea posłusznie usiadła, jej ręce, schowane w rękawach szaty zaciskały się tak, że widział jak drżą. - Powiem krótko. Zakochałam się.
- Jeszcze tylko te... - zaczął Snape, ale po raz wtóry zelektryzował go ton jej głosu. Nie myśląc, co robi, podszedł do niej. Łagodnym ruchem uniósł jej głowę, tak, że musiała na niego spojrzeć.
- W kim? - zapytał stłumionym głosem, mimo, iż wiedział już, jaka będzie odpowiedź.
- A jak pan sądzi? - Andrea wstała, cały czas patrząc mu w oczy. - W kogo wpatruję się na lekcjach, aż mi wszystko z rąk leci? Może pan teraz... - nie dokończyła, bo Snape pocałował ją.
- Gdybyś wiedziała, jaka jesteś piękna, kiedy płaczesz - powiedział po chwili, dotykając delikatnie jej mokrej od łez twarzy. - I co ja mam z tobą zrobić?
- Nic - wzięła go za rękę, przywarła policzkiem do jego ramienia. - Powiedz o tym Dumbledore’owi. Albo lepiej McGonagall. Wyleją mnie ze szkoły i będziesz miał z głowy.
- Jeszcze z tym poczekamy - przytulił ją do siebie, z drżeniem serca poczuł, jak jej ręce obejmują go. - Co powiesz na niewielką, ale realną szansę poprawienia ostatniej dwói?
- Dobrze - ku swemu zdziwieniu zadrżał, gdy poczuł na policzku jej usta. - Co mam zrobić?
- Na przyszłą lekcję - łagodnie odsunął ją od siebie. - Cała teoria z ostatniej i z dzisiejszej. Z recepturami. Przepytam cię przy całej klasie.


~~@~~

- Ekscentryk z pana, profesorze - Ollivander przymrużył w uśmiechu swe wielkie, srebrnoszare oczy. - Przecież pańska różdżka powinna być jeszcze w znakomitym stanie.
- Straciłem ją - wyjaśnił krótko Lupin.
- A, to rzeczywiście przykre - zgodził się Ollivander. - A wolno wiedzieć, co się z nią stało? Bo jeżeli miała jakieś wady, wymiana następuje na koszt firmy.
- Ależ skąd, była doskonała. Miałem ją przez dwadzieścia lat.
- Osiemnaście - poprawił mimochodem Ollivander. Jego przenikliwe spojrzenie stało się jeszcze bardziej badawcze.
- Tak, osiemnaście. I jak mówię, spisywała się doskonale.
- Zapewne próbował ją pan odzyskać. I co, nie udało się?
- Nie - uciął Lupin, trochę zaniepokojony tą indagacją. - Potrzebuję nowej.
- Ależ oczywiście - Ollivander już zdejmował z półek zakurzone pudełka. - Nie mam dokładnie takiej, jak pańska poprzednia, to była poinsecja i włos jednorożca, prawda? Dwanaście cali, doskonała do samoobrony... Ale proszę spróbować innej, z biegiem czasu ręka też się zmienia.
- Wiem - Lupin sprawdzał jedną różdżkę po drugiej. - Ta jest niezła. Wierzba i pióro feniksa - przeczytał napis na pudełku. - Ale może znajdę coś lepszego.
- Naturalnie. A co pan powie na tę - Ollivander był jak zwykle w siódmym niebie, uwielbiał skomplikowane zamówienia. - Ostrokrzew i serce smoka, szesnaście cali. Znakomicie działa pod wodą.
- Sybilla Trelawney przepowiedziała mi kiedyś, że poślubię syrenę - Lupin wziął różdżkę i machnął nią w powietrzu. - No, niestety. To też nie ta.
- Poszukamy innej - Ollivander dwoił się i troił podając coraz to nowe pudełka. - Nie ma większej przyjemności, jak wybierać różdżkę dla doświadczonego czarodzieja. O, proszę. Tego szukałem. Profesorze - uroczystym gestem wyciągnął pudełko przed siebie - to będzie coś dla pana.
Lupin zachęcony tym wstępem wziął różdżkę i podniósł do góry czekając na znajomy snop iskier - nie stało się jednak nic. Z przepraszającym uśmiechem oddał różdżkę Ollivanderowi. Ten jednak nie wyciągał ręki.
- Niech pan ją weźmie, profesorze - powiedział przyciszonym głosem. - Ręczę, że będzie pan zadowolony.
- Jakim cudem, przecież ona mi kompletnie nie pasuje? - zdziwił się Lupin.
- Panu może nie, ale żeby się tak całkiem nie miała przydać... - Ollivander wciąż uśmiechał się zagadkowo. - Niech pan posłucha, to leszczyna i serce smoka, dwanaście i trzy czwarte cala...
- Nie rozumiem - Lupin, przeciwnie, rozumiał doskonale. Został zdemaskowany.
- Wiem, że pan nie rozumie - Ollivander spoważniał, był teraz bardzo serio. - Pan nie może tego rozumieć. Ale umówmy się, że pan weźmie tę różdżkę nie rozumiejąc, a jeśli nie będzie odpowiednia, natychmiast ją panu wymienię. Zgoda?
- Panie Ollivander - Lupin też patrzył na niego z powagą. - Wiem, że co do różdżek nigdy się pan nie myli. Dlatego zaufam panu i wezmę tę, którą pan radzi.
- Świetnie! - Ollivander rozpromienił się. - Obiecuję, że będzie pan zadowolony. Proszę bardzo. Płaci pan w kasie. Cztery galeony.
- Cztery? - zdumiał się Lupin. - Taka różdżka kosztuje z dziesięć!
- Osiem. Minus dwadzieścia pięć procent rabatu, bo karta stałego klienta wygasa dopiero po dwudziestu latach - Ollivander uśmiechnął się. - A drugie dwadzieścia pięć jestem panu winien w związku z poprzednią różdżką. Musiało z nią być coś nie tak.
- Dziękuję - jedyna kwestia, nad którą Lupin się w tej chwili zastanawiał, brzmiała: czy Dumbledore odwiedził Ollivandera osobiście, czy też przysłał sowę?
Teleportacja wypadła idealnie - wylądował tuż przed gankiem. Ściskając pod pachą pudełko z różdżką dla Syriusza wszedł do sieni i zamarł. Przez mgnienie oka pomyślał, że brygada pościgowa Ministerstwa Magii dopadła Syriusza nawet w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie, szybko jednak zreflektował się. Odgłosy, jakie dobiegały zza drzwi w niczym nie przypominały ludzkiej mowy. Otworzył drzwi. Pies i niedźwiedź krążyły wokół siebie na ugiętych łapach, mierząc się spojrzeniami. Warczenie i wtórujący mu głuchy pomruk stawały się coraz głośniejsze.
- Czy wyście zgłupieli? - Lupin bez wahania wpadł pomiędzy zwierzęta. - Syriusz! Andrea! Rozum wam odjęło? - i widząc, że ani myślą go posłuchać, sięgnął po stojące przy drzwiach wiadro z wodą. To poskutkowało.
- Co jest, pożartować nie można? - Syriusz skapitulował jako pierwszy. - Chcieliśmy cię trochę zabawić.
- Gniewasz się? - Andrea spojrzała na niego jakby nie do końca była pewna, czy żartuje. - Może nie był to najgenialniejszy dowcip...
- O wy huncwoty - Lupin z rozbawieniem spojrzał na trochę skruszonych a trochę śmiejących się winowajców. - Szybkoście się zaprzyjaźnili.
- Kiedyś znałem w Hogwarcie wszystkie dziewczyny - oznajmił z przechwałką Syriusz. - To znaczy wszystkie, które były coś warte.
- Dziękuję za komplement - Andrea pokazała mu koniec języka i za pomocą różdżki przestawiła na stół garnki i talerze. - Siadajcie do stołu.
- Mam coś dla ciebie - Lupin podał Syriuszowi pudełko i jeszcze raz zdziwił się błyskawicznej zmianie, jaka zaszła w twarzy dawnego więźnia Azkabanu. Łapa momentalnie spoważniał, wziął różdżkę i w chwilę potem kuchnię napełnił snop złotych, niebieskich i purpurowych iskier.
- Ale fajerwerki - Andrea aż zaklaskała z uciechy. - Macie bliźniacze różdżki?
- Nie - Lupin opowiedział im co wydarzyło się u Ollivandera. Andrea słuchała spokojnie, jakby mówił rzecz najoczywistszą, Syriusz podparł głowę rękami, nie zważając na stygnące przed nim jedzenie i patrzył w okno nieruchomym wzrokiem.
- Za dużo ludzi wie – powiedział wreszcie. – Stary jak zwykle postąpił genialnie, ale... nie, to też moja wina. Nie powinienem cię był w to wciągać.
- Czyś ty oszalał? – Lupin spojrzał na niego z wyrzutem. – Przecież wiesz, że zrobiłbym wszystko, żeby ci pomóc.
- I o to chodzi. Jesteś ostatnią osobą, jaką chciałbym wpakować w kłopoty. Gdyby nie ja, byłbyś teraz w Hogwarcie.
- Bzdura. Snape wygadałby się wcześniej czy później.
- Snape? - Andrea spojrzała zdumiona na obu przyjaciół. - Czy ja dobrze usłyszałam?
- Jak najlepiej - Syriusz wzruszył ramionami. - To przez niego Remus musiał odejść z Hogwartu.

8.XII.1978
piątek

- No cóż, Swift, dałem pani szansę. I oświadczam, że niełatwo będzie pani zasłużyć na następną - głos Snape’a był jak zimowy wicher. - Po lekcji zgłosi się pani w moim gabinecie, zastanawiam się, czy tym razem nie powinien pani ukarać dyrektor szkoły.
- Nie bój się, Dumbledore cię przecież nie zabije - Agnieszka pocieszała ją jak umiała, jej jednak też nie było do śmiechu, kiedy szły korytarzem w stronę gabinetu. Lodowaty chłód lochów przenikał do kości, obie dygotały z zimna. - Już bardziej bałabym się samego Snape’a.
- A myślisz, że ja co - Andrea zacisnęła wokół jej palców przerażająco zimną dłoń. - Jedno jego spojrzenie, i umieram ze strachu. Przecież wiesz, ile się na dzisiaj uczyłam.
- Uczyłaś się? - Agnieszka pomyślała, że przez ostatnie trzy dni w ogóle nie widziała jej w pokoju wspólnym nad książką. - Może na następną lekcję jednak pouczymy się razem...
- Dobrze - Andrea była gotowa przyrzec jej absolutnie wszystko. - Dzięki. Idź już. Zaraz mnie zawoła.
- Trzymaj się - Agnieszka ucałowała ją i poszła na swoją lekcję wróżbiarstwa.
Andrea stanęła przed drzwiami Snape’a i wzięła głęboki oddech. Chyba usłyszał to, bo w sekundę później stanął w progu. Bez słowa odsunął się i wpuścił ją do środka.
- Zawiodłaś mnie - powiedział.
Ledwie zdążył zamknąć za nią drzwi, osunęła się na ziemię. Przez ułamek sekundy wpatrywał się w nią osłupiały, dopiero potem, kiedy pochylił się nad nią, dotarło do niego, że zemdlała. Na moment zamarł, krew ścięła mu się w żyłach, w głowie miał pustkę. Umierał ze strachu i jednocześnie sam się temu dziwił. Nigdy dotąd nie bał się o nikogo. Trwało to wszystko nie więcej niż pół sekundy - Severus Snape nie był człowiekiem, który miałby zwyczaj tracić zimną krew. Wyjął różdżkę.
- Enervate - powiedział, modląc się, by zaklęcie poskutkowało. Andrea poruszyła się. Wziął ją za ramiona i pomógł jej wstać.
- Nic sobie nie zrobiłaś? - zapytał.
Potrząsnęła głową, wciąż nie podnosząc oczu. Widział tylko jej czarne, kręcone włosy i pochylony kark.
- Chodź tu - wziął w dłonie jej głowę, zmusił by spojrzała na niego. - Patrz mi w oczy. Czy ty się zgrywasz, czy naprawdę się tak boisz?
- Naprawdę - przerażenie w jej oczach było tak śmiertelne, że Snape uwierzył. Zrobiło mu się jej żal. Poza tym znowu płakała.... Nie kłamał, naprawdę była piękna. Czarne oczy pełne łez wydawały się dwa razy większe, śmiertelnie blada twarz i małe, wilgotne usta sprawiały, że opuszczał go cały gniew.
- Nie ma czego - powiedział. - Przecież cię nie zabiję. Jeszcze nie. A karę chłosty zniesiono w Hogwarcie dziesięć lat temu. Nie twierdzę, że się Dumbledore trochę z tym nie pospieszył, ale... No, już, przestań - przytulił ją do siebie i tak samo, jak dwa dni temu poczuł na szyi jej usta.
- Andrea - odsunął ją lekko, pocałowali się. Czuł na wargach słony smak jej łez, pod dłonią dotyk kędzierzawych włosów. Była dużo niższa od niego, żeby ją pocałować musiał się schylić - to, nie wiedział czemu, rozczulało go najbardziej. Przysunął sobie fotel, pociągnął ją na swoje kolana. Słuchał, jak jej oddech powoli się uspokaja, dostraja do jego oddechu. Na karku, tam gdzie kończyła się szata, czuł jej mokry nos.
- Już dobrze - powiedział. - Ale wiedz, że ci nie popuszczę. Są rzeczy, które bezwzględnie musisz umieć, i żadne łzy nie pomogą. We wtorek znowu cię zapytam. I to tak, żeby cała klasa wiedziała, jaki jestem na ciebie wściekły. To będzie prawda - dodał groźnie, odsuwając ją lekko od siebie. - Ale ty o tym nie myśl, odpowiadaj spokojnie, i co ważniejsze, do rzeczy. Trzy ostatnie lekcje, masz je w książce, albo weź od kogoś zeszyt, kto tam jest z twojego domu, choćby Agnieszka. Nie znoszę tej dziewuchy, ale jak zdążyłem zauważyć, robi niezłe notatki. Hej - znów potrząsnął lekko jej włosami. - Ziemia do Andrei. Ocknij się i powiedz coś. Zrozumiałaś, co masz zrobić?
- Trzy ostatnie lekcje - usłyszał jej głos tuż przy uchu. - Notatki od Agnieszki. Będziesz zły, ale mam się nie przejmować.
- Jeżeli będziesz umieć, to nie. Ale gdybyś znowu zrobiła taki numer jak dzisiaj - jego głos stwardniał, stężały obejmujące ją ręce. - To przyrzekam, pożałujesz. Nie twierdzę, że mnie samemu nie będzie przykro, ale drugi raz nie daruję. Zrozumiano?
- Tak jest, panie profesorze - jej głos zabrzmiał zupełnie serio, i mógłby takim być, gdyby nie to, że jednocześnie pocałowała go w ucho. - Zobaczysz. Tym razem muszę...
- Mam nadzieję - mruknął. - Materiał z trzech lekcji to jeszcze nie jest zadanie ponad siły. Ale pamiętaj, nie będzie żadnej taryfy ulgowej. Masz błyszczeć wiedzą tak, jak w zeszłym roku.
- Dziękuję ci. Nie wiem, co się ze mną dzieje, nie mogę przestać myśleć o tobie... - poskarżyła się dziecinnie. - Dopiero teraz poczułam, jak mi strasznie nic nie idzie do głowy. Może jest na to jakieś zaklęcie, albo eliksir...
- Masz jeszcze dzisiaj jakieś lekcje?
- Nie. Ta była ostatnia.
- Wobec tego masz od dzisiaj szlaban. Postanowiłem jeszcze tym razem ukarać cię samemu. Zostaniesz tu, teraz i po kolacji. Przerobimy te trzy lekcje, jutro to samo. Wybierałaś się do Hogsmeade?
- Nie. Od kilku tygodni nie wychodzę.
- To pójdziemy do Zakazanego Lasu, brakuje mi paru ziół. A potem zrobimy powtórkę.



User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Minerwa
post 14.05.2004 14:34
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 14.05.2004




17.XII.1978

- Jesteś! - Andrea zaskoczona podbiegła do niej. - I co, mów szybko, i co?
- Pomogło! - Agnieszka rzuciła się jej na szyję. - Jesteś cudotwórczynią!
- Po kolei, jak było - Andrea pociągnęła ją na brzeg sadzawki, gdzie przed chwilą siedziała. - Co ci powiedział?
- Że powinnam lepiej pilnować swojego kociołka, i że za karę mam poukładać książki w pracowni. Całe dwie półki - Agnieszka zachichotała uszczęśliwiona.
- Wspaniale! - Andrea po raz pierwszy była dumna z siebie i ze Snape'a równocześnie. - Nie spodziewałam się tego po nim.
- On wcale nie jest taki zły - Agnieszka broniła go żarliwie, niezrażona sceptyczną miną przyjaciółki. - Był dla mnie całkiem miły. Jak już go przeprosiłam, powiedział, że wie, że to nie ja wrzuciłam jajo smoka. Powiedziałaś mu, kto to zrobił?
- Nie - Andrea sama nie była pewna, czy mówi prawdę. - Przysięgłam tylko, że to nie ty, reszty się domyślił.
- Będą się Krukoni mieli z pyszna - zauważyła Agnieszka. - A gdzież ty idziesz? - zdziwiła się, widząc, że Andrea wstaje. - Mamy czas do kolacji.
- Ten poniedziałkowy test z transmutacji nie daje mi spokoju - Andrea uniknęła zdumionego spojrzenia Agnieszki, która wszak wiedziała doskonale, że jej przyjaciółka nie ma zwyczaju zbytnio przejmować się nauką, a w transmutacji i tak jest najlepsza w całej szkole. - Muszę powtórzyć zaklęcia. Drzwi do lochów były już zamknięte, wiedziała jednak, że Snape często rygluje je od środka, kiedy chce w spokoju popracować.
- Alohomora - powiedziała, i wrota ustąpiły. Zamknęła je starannie i zajrzała do pracowni. Snape siedział na katedrze i pisał coś w wielkiej, pergaminowej księdze. Na jej widok odłożył pióro.
- No, co jest? - zapytał po swojemu, szorstko, Andrea widziała jednak uśmiech w jego oczach. Podbiegła do niego i objęła go za ramiona.
- Dziękuję - wymruczała mu wprost do ucha. - Jesteś wielki.
- Idź do licha - z udaną złością odwrócił głowę, ale przedtem, niby przez roztargnienie, pocałował ją.


Półtora tygodnia przed pełnią w listopadzie
19.XI.1994


- Remus! - Andrea zerwała się z krzesła, sterta notatek z jej kolan poleciała z hałasem na podłogę. - Co się stało?
- Muszę się umyć - krwawy upiór odezwał się całkiem przytomnym, trochę nawet sarkastycznym tonem, i to od razu przywróciło jej równowagę. - Miałem spotkanie z wietrzydłem**.
- O Boże - Andrea już sięgała na półkę, gdzie stał słoik z odkażalnikiem i paczka ligniny. - Daj, pomogę ci - jej ruchy były sprawne i szybkie, w parę sekund ściągnęła z niego przemoczoną i pokrwawioną szatę i posadziła go na krześle na środku kuchni. - Czekaj - zwinnymi palcami rozpięła mu guziki koszuli i delikatnie zaczęła ją zdejmować, pilnując, by nie urazić poranionych ramion. - Ależ cię poharatało. Schyl głowę - rozkazała, zmywając odkażalnikiem ranę na karku. - Ta na szczęście nie jest głęboka. Skoczyło ci na kark?
- Leciało i chyba zawadziło o mnie - Lupin odważył się rozewrzeć zaciśnięte z całych sił szczęki. Rany bolały go tak, że czuł, jak robi mu się kwaśno w ustach. Zaklęcia znieczulające pomogły tylko trochę, na szczęście jednak w odkażalniku było coś, co łagodziło ból. - Upuściłem różdżkę i spadliśmy z urwiska do Żółtej Wody.
- Tu nigdy nie było wietrzydeł - Andrea zajęła się jego rękami, na których pazury i dziób wietrzydła pozostawiły znacznie głębsze ślady. - Człowieku, jakim cudem tyś jeszcze nie zemdlał? - jeden ruch różdżki i wokół dłoni i przedramienia Lupina owinął się gruby, bawełniany bandaż. - To musi boleć jak nie wiem co...
- Przyzwyczaiłem się - Lupin dopiero po jej słowach poczuł, że trochę kręci mu się w głowie, a deski podłogi przybierają podejrzane kształty. - Grunt, że znalazłem różdżkę.
- Bez niej rozdarłoby cię na strzępy - Andrea kończyła opatrywać ranę na drugim ramieniu i zajęła się zmywaniem krwi z jego pleców. - Wietrzydła są urodzonymi mordercami.
- Żółta Woda pomogła - mruknął Lupin przygryzając wargi. - Musimy tam jutro iść i je wyłowić, Hagrid się ucieszy.
- Nie zabiłeś go zaklęciem? - szaleńczo zaciekawiona Andrea przykucnęła i zaczęła rozwiązywać mu sznurówki. - Zostaw, i tak musisz się położyć... Masz jutro gorączkę, jak w banku u Gringotta.
- Nie sądzę - Lupin wstał, lecz zabandażowanymi dłońmi nie mógł sobie nawet rozpiąć spodni, więc Andrea bez żenady zrobiła to za niego.
- To co z nim zrobiłeś, powiedz - poprosiła, zmywając mu odkażalnikiem krwawą rysę biegnącą w poprzek uda. - Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś pokonał wietrzydło gołymi rękami.
- Mówiłem ci, Żółta Woda. Utopiło się. Ja też. Prawie. - w miarę jak znikał ból i uspokajały się nerwy, przychodziło zmęczenie i senność.
- Idź się położyć, ale nie zasypiaj jeszcze, przyniosę ci mieszankę pani Pomfrey.
- Nie trzeba, jutro nie będzie śladu - trzymając się ściany ruszył do pokoju. Andrea przygotowując mu lekarstwo usłyszała, jak jęknęły sprężyny łóżka. Przygryzła wargi, przypominając sobie paskudną, szeroką bliznę na jego prawym boku - wiedziała, że przed pełnią poczerwienieje, a w bardzo jasną, zimową noc może nawet zacząć z powrotem krwawić. Ta myśl przypomniała jej o czymś. Wzięła ze stołu pipetę i starannie zebrała z podłogi największą plamę krwi. Wypowiedziała zaklęcie oczyszczające i wpuściła krew do małej fiolki, którą starannie zakorkowała i schowała do kieszeni szaty. Dopiero wtedy wzięła lekarstwo i weszła do pracowni.
- Andrea - Lupin podniósł się na łóżku i wziął od niej pachnący ziołami kubek. - Przepraszam. Nawet ci nie podziękowałem. Jesteś wspaniała. Sama pani Pomfrey nie zrobiłaby tego lepiej. - Co tam - kucnęła przy łóżku, spojrzała na jego zmienioną bólem twarz. - Gorzej, że nie mamy niczego na gorączkę. Skoczę rano do wsi i przyniosę kory wierzbowej.
- Nie trzeba - z wdzięcznością położył obandażowaną rękę na jej dłoni. - Mówiłem ci, jutro nie będzie śladu. No, może niewielkie blizny, ale to też nie na długo. Na mnie wszystko się goi jak na wilku.
- To prawda. Zawsze się zastanawiałam, jak to jest... ale to teraz nieważne - przerwała szybko, widząc, że Lupin wolałby zostać sam. - Dobranoc. Gdybyś czegoś potrzebował, będę spała w kuchni.

tydzień przed pełnią w listopadzie
21.XI.1994


Zanim go zobaczył, poczuł jego zapach. Jałowcowy dym i pleśń lochów łączyły się z wonią zjełczałych orzechów i gryzącym zapachem miętowego mydła. Jedno w sposób oczywisty pochodziło od tłustych włosów, drugie było zapachem popękanej skóry na zbyt często mytych rękach. Gdyby ktoś przedtem powiedział mu, że ten doskonale przecież znany zapach przyprawi go o skurcz żołądka, nie uwierzyłby mu z pewnością. A jednak tak było.
- Witaj, Severusie - powiedział i dopiero teraz odwrócił się. - Jesteś niezawodny.
- Przeciwnie - spojrzenie Snape'a zatrzymało się na jego obandażowanej dłoni. - Mam wrażenie, że się spóźniłem.
- Ach, to? - Lupin odruchowo schował dłoń w rękaw. - Nie, nic takiego. Miałem spotkanie z wietrzydłem.
- Zabił je gołymi rękami - uzupełniła Andrea, która nie wiadomo skąd znalazła się przy nich. - Jak się masz, Severusie.
- Dawnośmy się nie widzieli - wredny uśmieszek, który Lupin znał jeszcze lepiej niż zapach, przesunął się po wargach Snape'a. - Miło, że wróciłaś do pracy naukowej.
- Tak naprawdę nigdy jej nie przerywałam - olimpijski spokój Andrei również nie wróżył niczego dobrego. - Mam teraz dobrego partnera.
- O, nie wątpię - Snape również odbił piłeczkę w stronę Lupina, który był w komfortowej sytuacji, bo mógł udawać, iż tego nie zauważył. - Musisz go tylko lepiej pilnować. Wietrzydła są wredne.
- O, zapewne - Lupin widział ten niemal fizyczny wysiłek, z jakim Andrea powstrzymała się od zauważenia, że nie tylko wietrzydła. - Damy je Hagridowi do wypchania, tylko niech trochę wyschnie. Remus topił się z nim w Żółtej Wodzie, ale okazało się, że lepiej pływa. Przyjdziecie potem na herbatę? - zapytała nieoczekiwanie, jakby wyczuła, że powinni zostać sami.
- Nie zwracaj na nią uwagi - powiedział Lupin, gdy Andrea znikła w drzwiach domu. - Przejęła się moim wypadkiem bardziej, niż powinna.
- Nie będę - obiecał Snape i jak zwykle znaczyło to coś zupełnie innego. - Ty za to powinieneś.
- Co powinienem? - nie zrozumiał Lupin.
- Zwracać na nią uwagę. Po prostu, uważaj. Potrafi być równie wredna, jak wietrzydło.
- Pracujemy razem - Lupin wzruszył ramionami.
- No właśnie - Snape skinął głową. - Dlatego tu przyjechałem. Dumbledore dał mi do przeczytania waszą książkę.
- To zaledwie trzy pierwsze rozdziały - Lupin wiedział, że recenzja nie będzie przychylna.
- Ale widać, jaka będzie całość. Piekielnie nierówna. Kto pisał rozdział o demonach ziemnych?
- Ja. Oczywiście będę ci wdzięczny za wszelkie uwagi...
- A o demonach powietrza?
- Też ja. Andrea napisała wstęp, prosiłem ją o to.
- No właśnie. Widać, że pisały to dwie osoby, z których każda ma kompletnie inną koncepcję całości. Jeżeli nad tym nie zapanujecie, wszystko się wam rozleci. Twoje dwa rozdziały nie są jeszcze takie najgorsze, niefachowy język można poprawić, bo na razie to przypomina bajkę dla mugolskich dzieci, przydałyby się też jakieś ścisłe informacje w punktach i pytania testowe na końcu rozdziałów, tobie też się to przyda przy egzaminach... - ugryzł się w język, ale było już za późno. - Przepraszam.
- Tak, na końcu rzeczywiście będzie test, cała teoretyczna część OWuTeeMów, dwieście pytań - Lupin miłosiernie udał, że nie zrozumiał jego gafy. - Ale punkty pod rozdziałami? Nie poznaję cię, Severusie. Zawsze uważałeś, że umiejętność szukania w tekście to podstawa uczenia się.
- Mamy teraz taką tępą młodzież - Snape z dezaprobatą pokręcił głową. - Czasem nie mam już do nich siły. Poza tym to ty zawsze słynąłeś z chęci do przesadnego ułatwiania im życia.
- Zobaczymy. Zauważyłeś jakieś błędy rzeczowe?
- W twoich rozdziałach, czy w ogóle?
- Przede wszystkim w moich rozdziałach. Ale i w ogóle.
- W ogóle, to twoja przyjaciółka jest karygodnie nieścisła. Ty przynajmniej wykładasz jasno, często aż za jasno, i wtedy popadasz w łopatologię. Andrea sprawia wrażenie, jakby jej chęć podzielenia się wiedzą była dużo większa od stopnia zainteresowania strony przeciwnej. Pomijając oczywisty błąd metodyczny, jest to podejście tyleż entuzjastyczne, co infantylne. Wiesz, taka Hermiona Granger. Uch, jak ja nie cierpię tej dziewuchy.
- Powinieneś być z niej dumny - mruknął Lupin. - Skorzystała z twojej lekcji aż miło.
- Jednego nie nauczyła się z pewnością, szacunku dla nauczycieli. Ale co ty o tym wiesz... Zaraz, coś ty powiedział?
- Że sporo się od ciebie dowiedziała. Wiesz, że po twojej lekcji ona jedna wzięła do ręki tablice księżycowe?
- Wierz mi, było mi całkowicie obojętne, czy to zrobi, czy nie - Severus Snape wzruszył ramionami.
- Zapewne. Ale wracając do naszej książki - Lupin był zły na siebie za ten powrót do zamkniętej już sprawy. - Chyba jesteś trochę niesprawiedliwy. Andrea ma ogromną wiedzę i dużo niekonwencjonalnych pomysłów na jej wykorzystanie. Wiele się od niej nauczyłem.
- Kto jest redaktorem całości? Bo mam nadzieję, że ktoś taki jest?
- Owszem, ja.
- No to zacznij, z łaski swojej, czytać to, co ona napisała. Ten jej zawiły styl, wszystkie te nawiasy, pauzy, siedemnastokrotnie złożone zdania... Boże drogi, przecież teraz tak już nikt nie pisze. Ten jej wstęp nadaje się tylko do napisania jeszcze raz. Co to w ogóle za wstęp, trzy strony bełkotu. Jeżeli ma zamiar w taki sposób potraktować resztę materiału, wasza praca już teraz nie ma sensu.
- Może nie jest aż tak źle - Lupin pomyślał, że Severus Snape z nieznanego powodu wyraźnie nie znosi Andrei. - Ale to chyba moja wina, istotnie, powinienem był to uważniej przeczytać.
- No tak, jeszcze tego brakuje - Snape z furią strząsnął nieistniejący pyłek z fałd swej szaty. - Cała Andrea. Za wszystkie numery jakie robiła, zawsze mieli poczucie winy wszyscy, tylko nie ona. Uważaj na nią, Lupin. Jeżeli, w co bardzo wątpię, uda się wam napisać tę książkę, sukces będzie wasz wspólny. Za to bądź pewny, że klęskę zwali na ciebie. I to w taki sposób, że na następną taką propozycję będziesz czekał do sądnego dnia.
- Chyba przesadzasz - zaprotestował łagodnie Lupin. - Siedzimy tu cztery miesiące i jak dotąd współpracuje nam się wspaniale. Tak jak mówiłem, ma ogromną wiedzę. I to z tak różnych dziedzin, jak transmutacja i czarna magia. Nawiasem mówiąc na eliksirach też się zna.
- Wiem - szara twarz Snape'a stężała w ołowianą maskę. - Uczyłem ją na ostatnim roku.
- Aha - Lupin nie dał po sobie poznać, jakie zrobiło to na nim wrażenie, był jednak potężnie zaskoczony.

19.XII.1978

- Czy ktoś z was - głos Severusa Snape'a był zimny jak zawsze - ma dość oleju w głowie, żeby pomóc mi porządkować magazyn składników? W zamian za dziesięć punktów dla swojego domu - dodał takim tonem, jakby wiedział, że bezinteresownie nikt by się nie zgłosił, co zresztą było prawdą.
Odpowiedziała mu głucha cisza. Stara, szkolna zasada "nigdy nie zgłaszać się na ochotnika" w siódmej klasie była już prawem. Snape rozejrzał się po sali.
- Nie to nie - powiedział, wzruszając ramionami. - Może Gryffindorowi bardziej zależy na punktach.
Cios był celny. W tym roku Hufflepuff przodował w klasyfikacji domów i miał wszelkie szanse na puchar, Gryffindor jednak deptał mu po piętach. Puchoni spojrzeli po sobie w popłochu. Praca ze Snape'em zapowiadała się koszmarnie, w dodatku za pasem były ferie, dziesięć punktów zawsze jednak mogło przeważyć szalę...
- Ja, panie profesorze - Agnieszka zerwała się z miejsca. Puchoni odetchnęli z ulgą - wiedzieli, że Agnieszka zrobiłaby wszystko dla swego domu, przynajmniej tak długo, jak długo jego prefektem jest Andrea.
- Dobrze - zgodził się Snape. - Ale uprzedzam, pracy jest dużo. Całe popołudnie.
- Czy mogę jej pomóc, panie profesorze? - Andrea wstała z miejsca, starając się uniknąć spojrzenia Snape'a.
- Jak chcesz, Swift - Snape też na nią nie patrzył. - Zatem o drugiej. Na tym kończymy dzisiejszą lekcję, do widzenia.

~~@~~

- Jesteście... Dobrze - Snape podwijał rękawy szaty. - Trzeba wprowadzić w składnikach zupełnie nowy porządek. Musimy poprzenosić wszystko we właściwe miejsca, zgodnie z pochodzeniem substancji. W tej szafie będą, chronione zaklęciem, wszelkie składniki niebezpieczne. Tu obok - stałe i płynne części magicznych stworzeń w kolejności alfabetycznej według klasyfikacji Scamandra. To nam zajmie prawie wszystkie regały. W tamtej szafie umieścimy półprodukty i gotowe eliksiry. Zajmiesz się tym, Swift?
- Tak, panie profesorze.
- A ty chodź zobacz - Snape skinął na Agnieszkę - co jest do zrobienia w magazynie składników roślinnych. Tam jest dużo mniej przestawiania. Swift, zacznij od tamtej strony, zaraz przyjdę ci pomóc - powiedział zimno jak zawsze, w Andrei jednak serce aż podskoczyło z radości.
- Tutaj trzeba przede wszystkim popakować do puszek te zioła, które są już idealnie wysuszone - Snape wskazał Agnieszce baterię pustych puszek zajmującą cały stół w sąsiednim lochu. - Potem opisać po angielsku i po łacinie i odstawić do szaf. Jakieś pytania?
- Czy mogę zemleć te, których używa się w postaci sproszkowanej? - Agnieszka wskazała stojący na stole solidny młynek.
- Nie. Większość z tych ziół lepiej trzyma się w całości - Snape potrząsnął głową. - Postaraj się jak najmniej łamać. Ale bądź pewna, że doceniam twoje zaangażowanie - dodał takim tonem, że Agnieszka pomyślała, iż prędzej odgryzie sobie język, niż zaproponuje cokolwiek.
- A zatem jeżeli wszystko jest jasne - zaczął Snape i urwał. Z sąsiedniego magazynu rozległ się krzyk i cichy łoskot, jakby coś miękkiego i ciężkiego upadło na podłogę.
Wbiegli do lochu. Andrea leżała na podłodze, obok niej rozsypane łuski smoka. Z rozciętego palca dziewczyny ciekła krew.
- Smocza łuska - Snape już był przy niej. Chwycił Andreę za rękę i mocno ścisnął palec, krew zaczęła kapać coraz gęściej. - Szybko, niebieski flakon ze stołu - rozkazał przerażonej Agnieszce. - A potem po panią Pomfrey, natychmiast.
Gdy Agnieszka spełniła rozkaz, Snape uspokoił się nieco. Wiedział, że zranienie smoczą łuską jest niebezpieczne i prawie zawsze w pierwszej chwili traciło się przytomność, nikt jednak nie umierał od jednego skaleczenia. Starannie zalał ranę niebieskim płynem, który wzburzył się gwałtownie w zetknięciu z krwią i równie gwałtownie zastygł, tworząc brudnoniebieski strup. Snape wciąż klęczał na podłodze trzymając Andreę za rękę i bezmyślnie patrzył w jej kredowobiałą twarz. A jeśli naprawdę coś się stanie? Już raz mu tu zemdlała... Dotknął nadgarstka, serce biło słabo, ale równo. Pomyślał, że źle jej oddychać, kiedy leży tak na podłodze z głową odchyloną do tyłu - puścił jej rękę, podniósł ją za ramiona i oparł o swoje kolana. Schylił się i dotknął ustami zimnego czoła.
- Co się stało? - pani Pomfrey wystarczył jeden rzut oka, by ocenić sytuację. Machnięciem różdżki wyczarowała nosze i we troje przenieśli na nie Andreę. - Jaki to był smok? - spojrzenie, które poczuł na sobie Snape było prawie tak ostre, jak smocza łuska.
- Peruwiański żmijozębny - powiedział, otwierając drzwi, przez które wysunęły się magiczne nosze. - Zrobiłem opatrunek z eliksiru ściągającego...
- Widzę - mruknęła pani Pomfrey, nie odrywając wzroku od bladej twarzy Andrei. - Czasem masz jednak jakieś resztki rozsądku. A ty leć, powiedz profesorowi Dumbledore'owi co się stało - dodała odwracając się do Agnieszki. - Niech przyjdzie do skrzydła szpitalnego. Tylko nie narób histerii.
- To aż tak niebezpieczne? - Snape użył całej siły woli, by nie pokazać, jak bardzo się przeraził.
- Nie. Ale Dumbledore by mi nie darował, gdybym go nie wezwała - wyjaśniła zwięźle pani Pomfrey. - Ty też spodziewaj się miłej rozmowy.
- Wiem - Snape i bez tego był wystarczająco przygnębiony. W milczeniu otworzył drzwi izolatki i przeniósł Andreę na łóżko. Bez słowa asystował pani Pomfrey, podając eliksiry i bandaż.
- Dobrze. To może tak zostać - pani Pomfrey ułożyła rękę Andrei na małej poduszeczce. - Zaraz odzyska przytomność.
- Długo będzie chora?
- Trochę musi. To jest wstrząs, potrzeba czasu, zanim się organizm uspokoi. Ta odrobina toksyny zrobiła swoje. Oho, już ją bierze gorączka - dodała kładąc rękę na czole dziewczyny. - Lepiej, żeby ją miała, wysoka temperatura niszczy jad. No, co jest? - dodała, widząc, że powieki Andrei poruszyły się. - Obudzisz się wreszcie, czy nie?
- Andrea - Snape wziął dziewczynę za rękę i potrząsnął lekko. - Andrea, obudź się.
- Ja nie śpię - powieki Andrei uniosły się. - Severus...
- Jestem przy tobie - Snape rzucił wściekłe spojrzenie w stronę pani Pomfrey, ta jednak krzątała się po izolatce z miną tak nieprzeniknioną, jakby nagle ogłuchła. Ośmielony tym zapytał: - Jak się czujesz, mała?
- Dobrze. Gdzie Agnieszka?
- Zaraz przyjdzie. Poszła po Dumbledore'a. Bardzo się przestraszyła.
- Wujek... przyjdzie tu?
- Tak.
- To mnie obudź, jakbym zasnęła - Andrea zamknęła oczy, lecz zaraz je otwarła. - Zimno mi.
- Już, córeczko - pani Pomfrey natychmiast odzyskała słuch i starannie okryła ją grubym, białym kocem. - Lepiej? No to śpij.
Zdrowa ręka Andrei poruszyła się pod przykryciem. Snape dyskretnie wsunął rękę pod koc i dotknął jej, czując, jak robi się coraz cieplejsza.
- Idą już - pani Pomfrey powiedziała to do siebie, na tyle głośno jednak, by Snape zdążył cofnąć dłoń. W tej samej chwili do izolatki wszedł Dumbledore. Za nim wśliznęła się Agnieszka.
- I co? - Dumbledore był spokojny. Snape pomyślał z wdzięcznością o Agnieszce, która choć sama przerażona, nie narobiła paniki.
- Jak się czujesz? - zapytał Dumbledore podchodząc do łóżka.
- Zaczyna się gorączka - uprzedziła go pani Pomfrey, stając po drugiej stronie, tuż obok Snape'a. - Ale tak musi być, dwie-trzy godziny, potem gorączka spadnie, ale Boże Narodzenie i tak spędzi w łóżku. Severus w porę zrobił opatrunek - dodała, i natychmiast ugryzła się w język, bo Andrea na dźwięk tego imienia otworzyła oczy. Jej półprzytomny wzrok napotkał jednak najpierw Dumbledore'a.
- Wujek - powiedziała. - Mnie nic nie jest, tylko mi się spać chce... - spojrzała na Snape'a i już miała coś powiedzieć, gdy pani Pomfrey przerwała jej kategorycznie:
- Chłopy, wynocha. Pogadajcie sobie na korytarzu. Ty, Agnieszka, zostań, pomożesz mi ją przebrać.
Snape i Dumbledore posłusznie wyszli. Gdy drzwi izolatki zamknęły się, Dumbledore zapytał:
- Jak to się stało?
- Prosiłem, żeby mi ktoś z siódmoklasistów pomógł uporządkować magazyn, zgłosiła się Agnieszka, więc Andrea natychmiast za nią... To się stało kiedy wyszedłem, żeby pokazać Agnieszce co ma robić w magazynie ziół. Prawdopodobnie Andrea zrzuciła pudełko, chciała je podnieść... to moja wina, powinienem był dopilnować.
- Uczniów siódmej klasy już raczej nie trzeba pilnować - Dumbledore uśmiechnął się, jakby chciał mu dodać otuchy. - Andrea powinna być na tyle mądra, żeby nie zbierać smoczych łusek gołymi rękami.
- Będę zamykał te pudełka zaklęciem - obiecał Snape.
- Nikt nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć - Dumbledore położył mu rękę na ramieniu. - Przy eliksirach naprawdę bardzo łatwo o wypadek. To nie twoja wina, Severusie. Wiem, że dbasz o bezpieczeństwo, przy tylu lekcjach zdarzyło się to dopiero pierwszy raz...
- O raz za dużo.
- Miejmy nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. Wracasz do lochów?
- Zaraz, tylko zapytam Agnieszkę o hasło, kazałem jej zamknąć magazyn - skłamał Snape. Nie zamierzał się stąd ruszyć co najmniej do wieczora.
- Dobrze. Gdyby coś się stało, niech Poppy mnie zawiadomi - Dumbledore uścisnął go lekko za ramię i wyszedł. W tej samej chwili w drzwiach izolatki pojawiła się pani Pomfrey.
- Możesz wejść - powiedziała. - A ty, Agnieszka, idź już. Dziękuję ci za pomoc.
- Mogę jeszcze?... - Agnieszka spojrzała błagalnie na Snape'a. - Potem i tak pójdę, bo mam w poniedziałek próbny OWTM z transmutacji... Mogę posiedzieć na korytarzu.
- Jak chcesz - zgodziła się pani Pomfrey. - Severus, gdyby coś się działo, wołaj mnie natychmiast.
- Dobrze - Snape znów usiadł przy łóżku. Andrea wyglądała teraz znacznie gorzej. Jej blada twarz nabrała niepokojącego, szklistego odcienia, na policzkach zaczęły się pojawiać ostre rumieńce. Oddychała ciężko, jej zdrowa dłoń raz po raz zaciskała się na kocu. Miała na sobie białą, szpitalną koszulę, jej szata leżała obok, przewieszona przez oparcie krzesła. Snape patrzył, jak jej zamknięte oczy wypełniają się łzami, które spłynęły wzdłuż skroni i wsiąkły w rozsypane na poduszce włosy. Delikatnie starł ich wilgotne ślady, a wtedy usta Andrei poruszyły się.
- Zawołaj Agnieszkę.
- Dobrze - Snape wstał i otworzył drzwi izolatki. - Agnieszka.
- Jestem - Agnieszka zbliżyła się i przykucnęła z drugiej strony łóżka.
- Agnieszka... powiedz profesorowi Snape'owi, że to nie twoja wina... że to Andy wrzucił jajo smoka. Powiedz...
- Dobrze, powiem - Agnieszka ukradkiem otarła łzę.
- Nie uwierzy ci, ale ja przysięgnę, widziałam... Severus!
- Co, mała? - Snape nie przejmując się obecnością Agnieszki pogłaskał ją po rozpalonej twarzy. - Zrobię, co zechcesz, tylko nie płacz.
- Severus, daruj Agnieszce. Proszę cię. To nie ona...
- Agnieszka jest przy tobie, kochanie - Snape'owi było już naprawdę wszystko jedno. - Już wszystko dobrze.
- Tak, Andrea, już wszystko dobrze - Agnieszka mokrą od łez chusteczką otarła jej czoło i twarz. - Jestem z tobą, profesor Snape już się nie gniewa - mówiła, nie patrząc na Snape'a, który siedział po drugiej stronie łóżka z twarzą przesłoniętą włosami. - Wszystko będzie dobrze, śpij.
- Severus - głos Andrei był coraz cichszy. - Nie odchodź.
- Zostanę z tobą - Severus Snape pochylił się nisko i dotknął policzkiem jej zdrowej dłoni.
Przesiedzieli tak dobre pół godziny, Snape zgięty w pół, z głową przy ręce Andrei, Agnieszka sztywno wyprostowana na swoim krześle. Dopiero gdy oddech Andrei pogłębił się i uspokoił, przyjaciółka odważyła się podejść i pochylić nad nią. Andrea spała.
- W porządku - powiedziała bezgłośnie Agnieszka. - Usnęła.
- Dobrze - Snape wyprostował się i ponad łóżkiem spojrzeli sobie z Agnieszką w oczy.
- Zostań tu na chwilę - Snape wstał i przeszedł kilka kroków w stronę drzwi. - Zaraz wrócę, zostawiłem otwarte magazyny.
- Zamknęłam. Hasło "Łuska smoka".
- Hufflepuff zyskuje dwadzieścia punktów - powiedział miękko Snape.
- W takim razie to ja już pójdę - Agnieszka wstała i jeszcze raz spojrzała mu w oczy. - Panie profesorze.
- Tak? - po wszystkim, co tu zaszło, ten tytuł wydał się Snape'owi mocno nie na miejscu.
- Niech pan będzie spokojny. Przysięgam, nikomu ani słowa. Nawet Andrei, jak wyzdrowieje.
Snape spojrzał na nią tak, że na moment przestraszyła się, że powiedziała coś złego. Wreszcie położył jej rękę na ramieniu.
- Dziękuję ci - powiedział.
~~@~~

Kochany Harry!

Mam nadzieję, że z Tobą wszystko w porządku, choć przyznam, że wiadomości o Turnieju zaniepokoiły mnie mocno. Uważaj na siebie - traktuj to jak polecenie od wiadomej Ci osoby. Życzę Wesołych Świąt Tobie i Twoim Przyjaciołom. Jeżeli nie masz innych planów na ferie, może po świętach odwiedziłbyś nas w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie? Spędzilibyśmy razem Sylwestra i Nowy Rok. Porozmawiaj z prof. McGonagall, sam zresztą też do niej napiszę. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Twoich Przyjaciół i czekam na odpowiedź

Remus Lupin


25.XII.1994

Kiedy się obudził, ze zdumieniem zauważył, że w nogach jego polowego łóżka leży kilka pakunków. Poza konwencjonalnym drobiazgiem od Dumbledore’a i drugim od Andrei nie spodziewał się niczego, tym większe zatem było jego zdziwienie, gdy na pierwszej paczce odczytał adres napisany ręką Harry'ego. W środku było ilustrowane wydanie "Magicznych stworzeń" Newta Scamandra z dedykacją na karcie tytułowej: "Wesołych Świąt życzą Panu Hermiona Granger, Ron Weasley i Harry Potter". Druga paczka zawierała piękne, oprawione w masę perłową orle pióro z życzeniami sukcesów pisarskich od Dumbledore'a, a w trzeciej, całkiem nieoczekiwanie, znalazł się tomik wierszy. Lupin zdziwiony odnalazł bilecik - były w nim życzenia od Sybilli Trelawney. Zrobiło mu się głupio, nie pomyślał bowiem o prezencie dla niej, nie sądził zresztą, by w ogóle o nim pamiętała. Następna paczka była duża i solidna. Otworzył pudełko i ujrzał starannie poskładany ciemnozielony materiał. Wyjął go i zobaczył, że jest to elegancka szata o klasycznym kroju, która w dodatku wyglądała, jakby była szyta specjalnie na niego. Nie musiał szukać bileciku z życzeniami, by wiedzieć, od kogo pochodzi ten prezent, gdy go jednak znalazł uśmiechnął się. Na odwrocie świątecznej kartki widniały tylko trzy słowa "przebierz się nareszcie" skreślone znajomym charakterem pisma. Dwa małe pakieciki zawierały jeszcze parę wełnianych nauszników od pani Pomfrey i ciemnozielony kubek z szlifowanego szkła od nieznanego ofiarodawcy. Pomyślał, że sowa niosąc paczkę musiała upuścić bilecik, a prezent zapewne pochodził od Syriusza. Pospiesznie umył się i ogolił, zza kuchennych drzwi usłyszał bowiem kroki i poranną krzątaninę Andrei. Starannie pozapinał nową szatę i dumnie wyprostowany wszedł do kuchni.
Andrea na jego widok odstawiła kubek z herbatą i podeszła do niego.
- Wesołych świąt - powiedziała, obejmując go. Była teraz taka jak podczas ich pierwszego spotkania, nieśmiała i jakby czymś zawstydzona. Ucałował ją w oba policzki i podziękował za prezent.
- Jak widzisz, przebrałem się - dodał.
- I świetnie - z uznaniem obejrzała go ze wszystkich stron. - A ja nareszcie będę mogła wysyłać listy! - dodała, całując go. - Zawsze chciałam mieć puszczyka.
- U Eylopa mówili, że to ostatni krzyk mody - Lupin pomyślał z uznaniem, że Eylop, mimo, iż zawalony stertą świątecznych zamówień, spisał się świetnie dostarczając ten spory i kłopotliwy prezent w samą porę i niespodzianie.
Gdy siedzieli przy śniadaniu patrząc na zaśnieżony las, za oknem nagle coś się zakotłowało. Lupin otworzył je i do kuchni wpadła Hedwiga, niosąca niewielkie pudełko.
- Hedwiga! - wykrzyknął z niedowierzaniem Lupin podając sowie kawałek świątecznego ciasta. - Co tu robisz, przecież od Harry'ego dostaliśmy już życzenia?
- To wcale nie od Harry'ego - Andrea uważnie obejrzała pudełko, ponieważ sowa ze zrozumiałych względów odmówiła odpowiedzi. - Moim zdaniem to jest pismo Syriusza.
- Rzeczywiście - Lupin wstał, by wypuścić Hedwigę, która niecierpliwie zabębniła dziobem w szybę. - W dodatku przesyłka adresowana jest do nas obojga. Otworzysz?
W środku był ładny, oprawiony w skórę notes i srebrny talizman ze złotymi hieroglifami. Lupin uśmiechnął się.
- To jest chyba dla ciebie - podał Andrei podłużny, srebrny wisiorek. - Znasz hieroglify?
- Troszkę - Andrea pochyliła się nad talizmanem. - To jest a i to jest a, ten znak oznacza er... tu jest napisane po prostu "Andrea".
- Więc to może ja powinienem go nosić? - zaśmiał się Lupin.
- Kto wie? - Andrea położyła przed nim talizman, a sama zaczęła przeglądać notes. - Ale wtedy musiałabym się nazywać Remus Lupin! - wykrzyknęła tryumfalnie, pokazując mu wytłoczone na wewnętrznej stronie okładki złote literki R.L.
- Czyli jednak nie - Lupin uśmiechnął się. - Ale wobec tego od kogo jest ten zielony kubek?
- Jaki zielony kubek? - Andrea nalała mu herbaty.
- Popatrz - Lupin przyniósł z pracowni zielony pucharek z szlifowanego szkła. - Pewnie sowa zgubiła kartkę. Myślałem, że to od Syriusza.
- Jaki ładny! - Andrea obróciła w palcach kubek przyglądając mu się uważnie. - Nigdzie żadnego napisu, ale można by sprawdzić... stosowałeś jakieś zaklęcia?
- Nie. Ale gdyby był skażony czarną magią, to bym wiedział.
- Nawet nie o tym myślałam - Andrea zamruczała pod nosem jakieś zaklęcie, od którego z kubka buchnęły płomienie. - Że jest zaczarowany, widać gołym okiem. Ale jak?
- Moim zdaniem najlepiej go trochę poobserwować - zauważył Lupin. - Jak na gadżet od Zonka jest zbyt cenny.
- Z pewnością - zgodziła się Andrea. - Nic teraz nie wymyślimy. Stygnie nam herbata, grzanki są twarde jak beton, a przecież mamy dzisiaj do zrobienia coś ważnego.
- Co?
- Wymyślić imię - Andrea uroczyście postawiła na stole klatkę z puszczykiem, który nawet nie raczył otworzyć oczu. - Czy mogę prosić cię na chrzestnego?
- Wielki to dla mnie zaszczyt - Lupin przyglądał się granatowoszaremu upierzeniu puszczyka. - Obawiam się tylko, że nie jestem zbyt mocny w sowich imionach.
- Musi być magiczne - zastanawiała się Andrea. - Agryppa? Paracelsus?
- Korneliusz Knot - mruknął Lupin. - Ten puszczyk u Eylopa miał już imię. Ale jest młody, więc można mu zmienić...
- Jak się nazywał?
- Wolfgang. Ale pomyślałem, że masz za dużo wilków pod jednym dachem.
- To ładne imię - zaprotestowała Andrea. - I uważam, że właśnie ono najlepiej pasuje. Czy ojciec chrzestny się zgadza?

pełnia w grudniu
29.XII.1994


Harry pomyślał z zakłopotaniem, że chyba przyjechał zbyt późno. Kiedy po południu wsiadał do stojącego przed Hogwartem powozu, który miał go zawieźć prosto do Jeszcze Bardziej Zakazanego Lasu, nie sądził, że podróż będzie tak długa. Zatrzymał się na godzinę w Hogsmeade i za radą Dumbledore'a kupił dla Andrei duży worek fasolek wszystkich smaków, a dla Lupina czekoladową żabę-giganta, z całą kolekcją magicznych kart. Nie odmówił sobie tez przyjemności wypicia piwa kremowego w gospodzie "Pod Trzema Miotłami" i w efekcie zajechał przed dom w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie dopiero około dziesiątej.
Zdziwiło go, że dom, mimo otwartych okiennic, jest kompletnie nieoświetlony - ze strachem pomyślał, że pomylił datę, albo powóz zawiózł go w zupełnie inne miejsce. To ostatnie było niemożliwe, bo prof. McGonagall osobiście zaczarowała karetę tak, by dowiozła go prosto na miejsce, zamknięta na siedem spustów i zabezpieczona wieloma silnymi zaklęciami. Z trudem udało się Harry'emu wybłagać postój w Hogsmeade - zgodziła się tylko pod warunkiem, że w miasteczku będzie mu towarzyszył Hagrid, który wybierał się tam po zakupy.
Harry wszedł na ganek. Zapukał, a gdy nikt nie otwierał, nacisnął klamkę. Drzwi, ku jego zdumieniu, ustąpiły. Przez sień wszedł do ciemnej kuchni. Wszystko wskazywało na to, że dom jest pusty. Poczuł, jak ogarnia go lęk. Co się stało z profesorem Lupinem i siostrzenicą Dumbledore'a? Przecież, o ile się nie pomylił, pełnia była wczoraj. A jeśli się pomylił? Przeżył już jedno spotkanie z wilkołakiem, w dodatku tym samym wilkołakiem... poczuł, jak serce zaczyna mu łomotać. Wyjął różdżkę gotów atakować lub bronić się, pomyślał jednak, że powinien najpierw rozejrzeć się wokół.
- Lumos - powiedział.
Przez chwilę rozglądał się po przytulnej, miłej kuchni, wreszcie w ścianie naprzeciwko dostrzegł drzwi. Niestety, były zamknięte. Bez przekonania, za to z coraz większym strachem, który jak zwykle łączył się w nim z zaciekawieniem, wszedł na górę. W małym pokoiku nie było nikogo, skręcił więc w przeciwną stronę korytarza, gdzie przez oszklony dach wpadało zimne, księżycowe światło. W pierwszej chwili krzyknął i cofnął się, bo wydało mu się, że wyciągają się ku niemu jakieś długie, wiotkie ręce - gdy jednak nic się nie działo, przyjrzał im się bliżej. Były to pnącza. Świecąc sobie różdżką rozejrzał się po dużej, zastawionej donicami oranżerii. Wysoko podnosząc różdżkę ruszył przed siebie, chcąc zobaczyć, czy za oranżerią nie ma jeszcze jakiegoś pomieszczenia, nagle jednak potknął się. Upuścił różdżkę i tylko to, że w ostatniej chwili podparł się ręką sprawiło, że nie rozbił sobie nosa lądując na czymś gładkim i twardym, jak pancerna szyba. Bo też była to szyba. Nie podnosząc się spojrzał przez nią i to co zobaczył, zaparło mu dech. Pod oranżerią, w wielkim, zagraconym pokoju, spało dwoje zwierząt. Wilk i niedźwiedź. Oba przytulone do siebie, zwalisty, ciemnobrunatny kształt obok wielkiej, jasnobrązowej kuli. Komu innemu świadomość, że przebywa pod jednym dachem z wilkiem i niedźwiedziem, choćby i uśpionymi, napędziłaby stracha, Harry jednak odetchnął z ulgą. O tym, że siostrzenica Dumbledore'a jest animagiem, mówiła mu już z dwadzieścia razy szaleńczo podekscytowana tym faktem Hermiona. I chyba wspominała nawet, że zmienia się w niedźwiedzicę... A więc tylko pomylił dni. Postanowił położyć się w małym pokoju na górze, i na wszelki wypadek zamknąwszy drzwi zaklęciem poczekać do rana. W tej chwili niedźwiedzica podniosła łeb i spojrzała na niego. Zobaczył jak wstaje, znów podnosi głowę w stronę okna i... zmienia się w kobietę, która spojrzała na niego, uśmiechnęła się i skinęła ręką. Podeszła do drzwi, otwarła je zaklęciem i wyszła, starannie zamykając od zewnątrz.
Zbiegł na dół. Kobieta czekała na niego u dołu schodów. Była niska, nieszczególnie ładna, ale miała piękne, czarne włosy i łobuzerski uśmiech. Wyglądała bardzo sympatycznie i Harry od razu poczuł się lepiej.
- Witaj, Harry - podała mu rękę. - Przepraszam za to wszystko, ale chyba przyjechałeś trochę za wcześnie.
- Rzeczywiście, coś mi się pomyliło - przyznał Harry wchodząc za nią do kuchni. - Ale przecież pełnia była wczoraj.
- Ale dopiero dzisiaj zaczyna ubywać księżyca - wyjaśniła, rozpalając ogień skinieniem różdżki. - Rano już wszystko będzie w porządku. Zjedz kolację i czas do łóżka, jest już prawie północ. Spodziewaliśmy się ciebie jutro rano.
- Coś mi się pomyliło - powtórzył Harry. - Przepraszam, że jestem tak późno, ale nie wiedziałem, że tu jest tak daleko i zajrzałem po drodze do Hogsmeade...
- Rozumiem - kobieta uśmiechnęła się stawiając na ogniu rondelek z jakąś potrawą, która natychmiast zaczęła bardzo smakowicie pachnieć. - Ślimaki-gumiaki, karaluchy w czekoladzie, te rzeczy? Mam tylko nadzieję, że nie przywiozłeś tu łajnobomby.
- Nie - roześmiał się Harry. Sięgnął do torby i wyjął worek fasolek Bertiego Boota. - Proszę. Profesor Dumbledore mówił, że pani za tym przepada.
- On za to niespecjalnie - zachichotała jak uczniak, któremu udała się psota. - Zawsze trafiał na jakieś paskudztwo. Raz nawet podsunęłam mu truskawkową, ale okazało się, że to smak czerwonych skarpetek... Dzięki, Harry. Sprawiłeś mi wielką przyjemność.
- To profesor mi podpowiedział, jak pytałem, co pani najbardziej lubi.
- Mów mi Andrea - postawiła przed nim talerz z gulaszem, podała mu widelec i kromkę chleba i zajęła się robieniem herbaty. Harry przez chwilę jadł w milczeniu, wreszcie zapytał:
- Jak się czuje profesor Lupin? Już dawno chciałem o to zapytać.
- Jutro rano będzie jeszcze nie do życia, ale chyba będziesz się mógł z nim przywitać. Koło południa już nie będzie śladu, że chorował. Profesor Snape przywiózł mu lekarstwo...
- Jak pierwszy raz zobaczyłem ten eliksir, myślałem, że Snape chce go otruć.
- Gdybyś widział jego miny podczas picia tego eliksiru, byłbyś tego pewien - Andrea znów zachichotała. - Nie, Severus Snape nie lubi marnować gwałtownych uczuć na byle kogo. Wiem za to, że bardzo wyżywa się na uczniach. Można się było tego spodziewać.
- Też była pani... to znaczy też byłaś z nimi na roku?
- Trzy klasy niżej. I w Hufflepuff. O Remusie i jego paczce oczywiście było głośno w całej szkole, ale osobiście poznałam tylko Snape'a.
- Nie mogę sobie wyobrazić, jaki był Snape jako uczeń.
- Niższy - odpowiedziała zwięźle Andrea i oboje wybuchnęli śmiechem. - Aha, i czasem miał czyste włosy.

29.I.1979

Mieszkanie Severusa Snape'a znajdowało się na parterze, niedaleko wejścia do lochów. Było ono dość sporo oddalone od kwater innych profesorów, którzy zamieszkiwali północne, najdalsze od wejścia skrzydło zamku. Andrea nie była tu jeszcze nigdy, choć od dawna już znała wejściowe hasło. Przed drzwiami zawahała się na moment, wreszcie jednak wypowiedziała zaklęcie.
W pokoju nie było nikogo. Wszystkie cztery ściany szczelnie wypełniały półki z książkami, kilka tomów leżało na ozdobnym, rzeźbionym biurku. Panował tu zresztą idealny porządek, jeśli nie liczyć rzuconej na podłogę szaty, która jak wielka czarna strzała wskazywała drzwi łazienki, za którymi zniknął jej właściciel. Drzwi były uchylone i Andrea przez chwilę zastanawiała się, czy warto opierać się pokusie zajrzenia przez nie. Osobiście nie miała nic przeciwko temu, by zobaczyć Severusa Snape'a pod prysznicem, była jednak więcej niż pewna, że on sam nie byłby tym zachwycony. Chociaż, kto wie? - na palcach podeszła do drzwi i ostrożnie zajrzała do łazienki, gotowa w każdej chwili wycofać się. Snape stał odwrócony tyłem, i jak z ulgą zauważyła Andrea, miał na sobie te same nienagannie czarne dżinsy, które zawsze nosił pod szatą. Schylony stał nad wielką miednicą i lał sobie na głowę wodę z porcelanowego dzbanka, starannie mocząc swe długie, czarne włosy.
- Jesteś - powiedział nie odwracając się. - Idź do pokoju, zaraz tam przyjdę - sięgnął za siebie, by wziąć stojący na wannie szampon, Andrea jednak uprzedziła go.
- Pomogę ci - podwinęła rękawy i kładąc mu rękę na karku dała znak, by się pochylił. Nabrała na dłoń gęstej, ciemnozielonej cieczy i delikatnie, niemal czule dotknęła jego włosów. Potem długo, starannie masowała mu głowę, czując niejasno, że sprawia mu tym przyjemność. Snape stał nieruchomo jak kamienna figura, oparty dłońmi o dno miednicy - tylko jego napięte mięśnie i wolny, jakby ostrożny oddech zdradzały, że cały skupiony jest na dotknięciu jej rąk. Kiedy wreszcie sięgnęła po dzbanek i zaczęła spłukiwać pianę z jego włosów, usłyszała głębokie westchnienie.
- Już kończę - powiedziała z żalem, podając mu ręcznik. On jednak zamiast ręcznika wziął ją za rękę i pocałował. Drgnęła zaskoczona. Po raz pierwszy pocałował ją w rękę.
- Dziękuję - powiedział. - To było wspaniałe.
- Och, ty - w przypływie czułości zarzuciła mu ręcznik na głowę i cmoknęła go w mokry kark. W tej samej chwili zrozumiała jednak, że przesadziła. Snape wyprostował się gwałtownie i nie zważając na to, że ocieka wodą, porwał ją w objęcia.
- To było wspaniałe - powtórzył, gdy wytarłszy się nawzajem usiedli razem na fotelu. - Odtąd ile razy będę mył głowę, będę myślał o tobie.


30.XII.1994

Harry obudził się o świcie. Odruchowo spojrzał na swój nowy zegarek, jednak na tarczy wciąż widniały jedynie słowa: MAM TO W NOSIE. SĄ FERIE. Przez długą chwilę leżał usiłując zgadnąć która jest godzina, i czy wypada zejść na dół, w końcu nie mógł już wytrzymać. Wyszedł w piżamie na werandę i potknął się o brzeg tego samego okna, przez które zaglądał wczorajszej nocy. Podparł się ręką o podłogę i znów tylko dlatego udało mu się uniknąć uderzenia twarzą o szklaną taflę. Spojrzał w dół i znieruchomiał. Profesor Lupin, już w swojej ludzkiej postaci, spał z głową opartą na grzbiecie niedźwiedzicy. Miał na sobie te same wyświechtane szaty czarodzieja, a jego twarz pokrywał trzydniowy zarost. Harry pomyślał, że tym razem istotnie pełnia trwała dłużej niż zwykle. Uznał, że najrozsądniej będzie wrócić do łóżka, i po chwili już spał. Kiedy znów się obudził, blade, zimowe słońce było odrobinę wyżej. Tym razem poszedł prosto do okna w podłodze oranżerii i miał okazję stwierdzić, że sytuacja po raz kolejny uległa zmianie. Na podłodze, obok profesora Lupina, spała zwinięta w kłębek Andrea. Harry zauważył, że oboje trzymają się mocno za ręce.

Tydzień przed pełnią w styczniu
21.I.1995


- Andrea, chodź zobacz - Lupin wszedł do kuchni mocno trzymając w obu rękach jakiś mały przedmiot. - Byliśmy ciekawi, co to jest.
- Przecież to ten kubek, który dostałeś na gwiazdkę - Andrea nie mniej zdziwiona od niego wpatrywała się w pucharek. Był zupełnie taki sam, z zielonego szkła, szlifowanego w nic nie znaczący wzorek. Teraz jednak był pełny, mało tego, ciecz w jego wnętrzu wyraźnie parowała, jakby wlano ją tam przed chwilą.
- Nie będę zadawał głupich pytań, czy to ty nalałaś, bo wiem, że nie - Lupin ostrożnie postawił kubek na stole. - Tym bardziej, że to jest... domyślasz się co.
- Wywar tojadowy - Andrea znała już ten gorzki, ziołowy zapach. - Ale na twoim miejscu bym sprawdziła, zanim wypiję. O ile w ogóle zamierzasz to pić.
- Trucizna to nie jest - Lupin już wcześniej wypróbował na tajemniczym pucharku parę zaklęć. - Zapach się zgadza, smak pewnie też - zanurzył w wywarze koniec palca, włożył do ust. - Tak samo paskudne, jak było. Poznaję rękę mistrza eliksirów.
- Mogę wziąć trochę tego? - Andrea ostrożnie odlała parę kropel do szklanki. - Zrobię jeszcze kilka testów. Na razie nie pij, chyba ci się nie spieszy?
- W żadnym wypadku - Lupin zmarszczył nos. - Mam czas do wieczora.
- Możemy też posłać sowę do Severusa - Andrea spojrzała w najciemniejszy kąt kuchni, gdzie na drążku pod pułapem drzemał Wolfgang, otwierając co jakiś czas jedno pomarańczowe oko. - Jeżeli to on ci przysłał...
- Oczywiście, że on - Lupin wszedł za nią do pracowni i przyglądał się, jak nakłada krople eliksiru na szklaną płytkę. - I dlatego nie mam zamiaru pytać. Z czego się śmiejesz?
- Bo mi się przypomniało, co powiedział Harry. On też kiedyś myślał, że Severus chce cię otruć.
- Nawet próbował mnie przed tym ostrzec - Lupin uśmiechnął się. - A jednak wszystko, co przygotuje Severus Snape, wypiję w ciemno.
- I słusznie - przyznała nieoczekiwanie Andrea. - Co się tak dziwisz? Wujek Albus umie dobierać sobie ludzi, i ja o tym wiem.
- To prawda - Lupin spoważniał. - Tym bardziej, że ten eliksir to według mnie najważniejszy wynalazek po różdżce i latającej miotle.
- Domyślam się - Andrea odstawiła płytkę z próbkami i usiadła obok niego. - Pamiętam, jak mi opowiadałeś, czym poprzednio były twoje przemiany...
- Właśnie - Lupin czasem miał wrażenie, że dla Andrei napisanie książki jest mniej ważne, niż możliwość obserwacji go i wypytywania o wszystko, co dotyczyło wilkołaków. - I ten potworny strach, że drzwi nie wytrzymają, że puści okiennica, że zaklęcie było za słabe... że wyrwę się i zabiję kogoś. Wiesz, jakie miałem koszmarne sny, opowiadałem ci.
- Pamiętam - przerwała szybko Andrea. - Ale teraz już ich nie masz?
- Nie. Bo one przychodziły dokładnie tak, jak piję eliksir. Tydzień przed pełnią. Zaczynało się niewinnie, że gonimy się z Syriuszem po lesie...
- Wiem - Andrea nie chciała, żeby wspominał tamten koszmar, a poza tym każde jego słowo miała utrwalone w pamięci jak na magicznej fotografii. - Czyli wywar tojadowy pomaga nie tylko podczas przemiany.
- Im dłużej go piję, tym jest lepiej. I fizycznie, i psychicznie. A poza tym - Lupin spojrzał na nią dziwnie. - Pamiętasz ostatnią pełnię?
- Jeszcze by nie - Andrea parsknęła gniewnie. - Jakby się Harry mało strachu w życiu najadł...
- To też - zgodził się Lupin. - Ale na drugi dzień... pamiętasz? Obudziłem się trzymając cię za rękę.
- Pamiętam - Andrea zmieszała się lekko, Lupin jednak nie zauważył tego i mówił dalej:
- Wyraźnie czułem pod palcami twój pierścionek. Dotykałem go. I nic. Zawsze przed i po pełni byłem potwornie wrażliwy na srebro. W środku miesiąca mniej, w Hogwarcie kiedyś nawet ostentacyjnie nosiłem srebrny amulet... A teraz nic. Pokaż rękę.
- Jeszcze nie piłeś eliksiru - ostrzegła Andrea wyciągając dłoń. - Może zaboleć.
- Nie - Lupin delikatnie dotykał jej pierścionka. - Lekka wibracja. Żadnego bólu. Wtedy, rano, nie czułem nawet tego.
- Spróbuj z czymś większym - Andrea niechętnie usunęła rękę, podała mu z półki srebrny dzbanuszek. - Pierścionek jest cienki i nadgryziony, wpadł mi kiedyś do stężonej wody królewskiej.
- No tak, dzbanek to co innego - Lupin krzywiąc się obrócił go w palcach. - Ale wierz mi, jeszcze półtora roku temu w ogóle nie mógłbym tego wziąć do ręki.
- Wyobrażam sobie - Andrea zdawała się go w ogóle nie słuchać, pochłonięta własnymi myślami. - Muszę jutro pojechać do Hogwartu.
- Lada dzień możemy się tu spodziewać Syriusza - przypomniał Lupin. - Pisał, że przyjedzie po Nowym Roku. I też się wybierał do Hogwartu.
- Wiem... Właściwie to jeszcze kilka dni mogę poczekać - zadecydowała Andrea.

dwa dni po pełni w styczniu
31.I.1995


- A toż to nasze Huncwoty! - Hagrid schylił się i uściskał obu naraz. - Co jest, sprzykrzyły się wam wagary?
- A żebyś wiedział - Syriusz stanął przy nim i wyciągnął się na całą wysokość. - Ja się tak nie bawię, stale jesteś większy!
- Trzeba było pić mleko - Hagrid pobłażliwie poklepał go po głowie. - Co jest, Dumbledore was wezwał?
- Tak, i pójdziemy tam zaraz, jak tylko ten rozbrykany sztubak spoważnieje na tyle, żeby się przemienić.
- Ależ proszę bardzo - rozległ się cichy trzask i dwie czarne łapy oparły się o żołądek Hagrida, który najwyraźniej wydawał się tym zachwycony.
- Cholibka, patrz, jaka fajna psina! Sam bym tak chciał. Skaranie Boże z tymi animagami, najpierw Minia straszy ludzi kotem w okularach, teraz ten... Fajnie by było, jakby się spotkali - zachichotał. - Ale by Minia zmykała.
- Chodźmy - Lupin uścisnął jego wielką dłoń. - Pozwolisz, że wrócimy też przez twój dom?
- Co się pytasz? Pewnie!
- Słuchaj no, włóczykiju, jeżeli się nie uspokoisz, wezmę cię na smycz - obiecał Lupin zamykając drzwi chatki. Łapa w odpowiedzi zasalutował tylną nogą połę jego szaty, a gdy Lupin udał, że chce go kopnąć, pobiegł przodem, impertynencko wywijając puszystym ogonem.

~~@~~

- Syriusz! - chłopiec siedzący w fotelu przed biurkiem dyrektora zerwał się i rzucił Blackowi na szyję. - Jesteś! Tak się martwiłem...
- Niepotrzebnie, mały - Syriusz uściskał go, starannie kryjąc wzruszenie. - Przepraszam, panie profesorze - podszedł do Dumbledore'a i przywitali się.
- Nie ma za co, wiedziałem, że Harry nie wytrzyma - Albus Dumbledore uśmiechał się zza swoich opuszczonych nisko okularów. - Witaj, Remusie - wyciągnął dłoń do Lupina, który z uśmiechem przyglądał się całej tej familijnej scenie. - Dziękuję ci, że przyjechałeś.
- Zawsze będę tu chętnie wracał - Lupin niespodziewanie poczuł, że mówi prawdę, rzeczywiście Hogwart miał w sobie dziwną moc łagodzenia złych wspomnień. - Jak się masz, Harry!
- Dzień dobry, panie profesorze - Harry rozpromienił się. - Proszę powiedzieć, że pan do nas wraca. Na stałe.
- No niestety - Lupin uśmiechnął się. - Obawiam się, że profesorem nazywasz mnie trochę na wyrost.
- Nonsens! - przerwał mu Dumbledore. - Kto raz został profesorem Hogwartu, jest nim na całe życie. *** I co, Syriuszu, pewnie jesteś ciekaw, jak się sprawuje twój chrześniak?
- Harry! - Syriusza nie trzeba było zachęcać, by zaczął wypełniać ojcowskie obowiązki. - Ty już tutaj? Ledwie się semestr zaczął... Nawet ja nie lądowałem na dywaniku u dyrektora wcześniej, niż w połowie lutego! Szefie, co ten gagatek znowu narozrabiał?
- Tym razem nic - Dumbledore uśmiechnął się szeroko. - Po prostu zawołałem go, żeby się mógł z tobą przywitać. Twoje odwiedziny w pokoju wspólnym Gryffindoru mogłyby wzbudzić niepotrzebną sensację.
- Gruba Dama dostałaby zawału - parsknął Syriusz, wciąż nie odrywając wzroku od Harry’ego.
- Pogadajcie sobie, my z Remusem przejdziemy na taras - Dumbledore wziął Lupina pod ramię i wyszli tylnymi drzwiami.
- Panie profesorze - zaczął Lupin, gdy wyszli na górny taras baszty. - Być może nie mam prawa o to pytać, bo sam w tej sprawie nic nie zrobiłem, ale czy jest dla Syriusza jakaś szansa?
- Masz prawo o to pytać. Bardziej, niż ktokolwiek inny - Dumbledore oparł się łokciami o kamienną poręcz. - I mam obowiązek ci odpowiedzieć. Tak. Jest szansa. Tylko obawiam się, że ulokowana w bardzo kłopotliwym miejscu.
- To znaczy? - Lupin nie musiał schylać głowy, by spojrzeć mu w oczy.
- Severus. Znasz jego rolę. Gdyby zobaczył przy Voldemorcie żywego Pettigrew, mógłby złożyć zeznanie. Oczywiście incognito. Knot wie, jaką grę prowadzę, gdybym mu powiedział, kim jest Severus, dochowałby tajemnicy. W ten sposób mielibyśmy niepodważalnego świadka. Bez niego obawiam się, że ani zeznania dzieci ani twoje nie ważą zbyt wiele.
- Wiem - Lupin ponuro skinął głową. - Zatem koło się zamyka. Snape nienawidzi Syriusza i nie kiwnie palcem, żeby mu pomóc. Chociaż mnie pomógł. Bardziej, niż sobie wyobrażałem.
- To się jeszcze okaże - Dumbledore skinął głową. - Być może będę miał jeszcze jednego agenta, ale za wcześnie o tym mówić. Bądź dobrej myśli. Wiesz, jak bardzo ta sprawa leży mi na sercu.
- Wiem, panie profesorze.
- A propos, czy mógłbyś zrobić dla mnie pewien drobiazg? - uśmiech Dumbledore’a był po dawnemu dobroduszny z lekką dozą ironii. - Bądź tak miły, i mów mi po imieniu. Kiedy mnie tytułują takie stare konie, czuję się jeszcze starszy.
- "Kto raz został profesorem Hogwartu, jest nim na całe życie" - Lupin uśmiechnął się przekornie.
- I do śmierci musi uważać, co mówi - Dumbledore westchnął. - Zwłaszcza do takich przemądrzałych sofistów. Nie, Remus. Nie wykręcisz się.
- Jak sobie życzysz - Lupin skłonił się lekko.
- Już lepiej. Ale zanim przejdziemy do rzeczy... Jak ci się pracuje z Andreą?
- Świetnie. Dawno nie spotkałem kogoś, kto tak doskonale znałby się na czarnej magii. To jest temat, od którego czarodzieje zazwyczaj uciekają, i trudno im się dziwić.
- Dlatego tak ciężko było znaleźć kogoś na twoje miejsce. Wierz mi, nie przestaję żałować, że odszedłeś.
- Alastor chyba doskonale sobie radzi? - Lupin podniósł brwi.
- Tak... no, nienajgorzej - Dumbledore skrzywił się, jakby ugryzł cytrynę. - Wiesz, były auror jako nauczyciel... nie jestem pewny, czy to był najszczęśliwszy pomysł.
- Przepraszam, to chyba nie moja sprawa, ale czemu nie zaproponowałeś tego Andrei?
- O, nie - Dumbledore rzucił mu mordercze spojrzenie sponad swych księżycowych okularów. - Po pierwsze, nie zgodziłaby się za całe złoto Gringotta, po drugie, nie twierdzę, że jej o to nie poproszę, ale wiem, że jednocześnie będę musiał zamówić trumnę. Albo dwie.
- Czemu? - Lupin roześmiał się.
- Trudno to wytłumaczyć komuś, kto cierpliwie znosił humory Severusa przez cały rok. Andrea zabiłaby go po trzech dniach. Chyba, że on byłby szybszy.

25.V.1979
piątek


- Chodź - powiedział nagle, pociągając ją za rękę w stronę kominka. Nabrał w garść srebrnego proszku i rzucił w ogień. - Do chatki Hagrida!
- Nie bój się, Hagrid jest w Hogsmeade - pomógł jej otrzepać się z popiołu, wyszli na drogę do Zakazanego Lasu. - Tu będzie nam łatwiej rozmawiać.
- Co się stało? - dopiero po półgodzinie marszu odważył się zapytać. - Wiem, że miałaś teraz trudny okres, OWTMy, prawie się nie widywaliśmy... ale to już się skończyło. Kiedy dzisiaj przyszłaś...
- Severus, wyjeżdżam - głos Andrei był cichy ale zdecydowany. - Zaraz po rozdaniu dyplomów. Dostałam cztery rekomendacje do Instytutu Merlina.
- Wiem - jedną z nich dał jej sam, po tym, jak brawurowo zdała OWTM z eliksirów, preparując piekielnie trudny płyn dekompresyjny. - Ale przecież spotkamy się, niedługo. Przyjadę do ciebie.
- Severus, ja to wszystko przemyślałam. Muszę zacząć od nowa. Wszystko. Jeszcze raz.
- Andrea, przecież... - zrozumiał jej słowa aż nadto dobrze, mimo to czuł, że ziemia usuwa mu się spod nóg. - Dlaczego?
- Jeżeli mam być naprawdę silną czarownicą, muszę sobie dawać radę sama. Byłam z tobą szczęśliwa, przysięgam. Ale to nie jest moje powołanie. Zrozumiałam to.
- Myślałem, że mnie kochasz - ból, który zmusił Severusa Snape’a do wypowiedzenia takich słów musiał być nie do zniesienia i wiedziała o tym.
- Kocham cię. Gdyby to było możliwe, wyszłabym za ciebie i zamieszkalibyśmy w Hogsmeade, żebyś miał blisko do pracy - uśmiechnęła się po dawnemu, tak, że ścisnęło mu się serce. - Wybacz mi. Jeśli to możliwe.
- Nie.
Teraz ona spojrzała na niego z przerażeniem. Twarz Severusa Snape’a stężała w maskę bólu i wściekłości. Na policzkach rysowały się twarde guzy zaciśniętych szczęk, oczy były jak martwe.
- Nie wybaczę ci - powiedział. - Nigdy. Okłamałaś mnie, ale przysięgam ci, nie uda ci się to drugi raz. Ani nikomu więcej.
- Severus, ja cię naprawdę kocham... - wiedziała, że cokolwiek mogłaby mu teraz powiedzieć, i tak będzie poczytane za kłamstwo. - Po prostu pomyliłam się... Wiem, że zrobiłam ci krzywdę. Ale nie chcę ci zrobić jeszcze większej. Gdybyś się ze mną związał, oboje bylibyśmy nieszczęśliwi.
- A tak, będę tylko ja - podsumował ironicznie Snape. - Dobrze to wymyśliłaś.
- Nieprawda. Mnie też jest ciężko. Ale to właśnie różni nas od mugoli, kiedy czujemy, że musimy coś zrobić, to lepiej tego posłuchać.
- Może masz rację - Snape był już spokojny, był to jednak ten przerażający, martwy spokój, pod którym dojrzewa determinacja. - Ja też muszę coś zrobić. I do tej pory o tym nie wiedziałem.
- Severus! - krzyknęła, widząc, jak szybkim krokiem odchodzi w stronę Hogwartu. Odwrócił się i zobaczył jej zapłakaną twarz.
- Jesteś taka piękna, kiedy płaczesz - powiedział.


12.II.1995
rano


- Muszę jechać do Hogwartu - Andrea wzięła swój skórzany sakwojaż i wrzuciła do niego zgarnięte ze stołu notatki. - Trzymajcie kciuki, chłopaki. Będę miała ciężką przeprawę.
- Jedziesz pomóc Hagridowi niańczyć smoki? - zainteresował się Syriusz, stawiając na stole następny dzbanek herbaty. - A może zakładacie hodowlę wietrzydeł?
- Nie wspominaj mi o tych bydlakach - Andrea rzuciła szybkie spojrzenie w stronę Lupina, który ze stoickim spokojem kończył wysmażoną na drewno jajecznicę własnej roboty. - Wiesz, jakiego miałam stracha? Dwunasta w nocy, a tu przychodzi Remus, okrwawiony jak pijany wampir, i mówi, że właśnie utopił wietrzydło. Żeby jeszcze zabił zaklęciem, ale nie, jemu się w listopadzie zachciało kąpać...
- Gdyby mnie spytało o zdanie, pewnie bym się nie zgodził - zauważył spokojnie Lupin, odstawiając talerz. - Ale nie miałem wielkiego wyboru. Za to potem.... Żałuj, żeś nie widział. Andrea opatrzyła mnie tak, żeby się pani Pomfrey nie powstydziła.
- Jesteś wspaniała - Syriusz z komiczną powagą uścisnął jej dłoń. - Czy istnieje w ogóle coś, czego nie potrafisz?
- Owszem - Andrea roześmiała się, widać było jednak, że jego słowa sprawiły jej przyjemność. - Na przykład nie umiem wytłumaczyć twojemu przyjacielowi, żeby uważał na różne niebezpieczne stworzenia. Na przykład wietrzydła.
- A próbowałaś dać mu w łeb? - zainteresował się całkiem rzeczowo Syriusz, kątem oka spoglądając na bardzo z czegoś zadowolonego Lupina. - Tylko pamiętaj, że trzeba mocno, i najlepiej kilka razy.
- Możesz spróbować na Syriuszu - dodał obojętnym tonem Lupin. - Gdyby za pierwszym razem nie wyszło, nie przejmuj się. Trzeba powtarzać do skutku, godzina dziennie powinna wystarczyć. Andrea parsknęła śmiechem, patrząc, jak Syriusz ciska w Lupina cukierniczką, którą ten zatrzymał w powietrzu przy pomocy zaklęcia, a następnie spokojnie postawił na stole.
- Sam się o to prosisz, pieroński wilku - w spojrzeniu Syriusza było siedem rodzajów nagłej śmierci. - Chcesz wojny, będziesz ją miał.
- Żebyśmy się nawzajem za bardzo nie przestraszyli - zaśmiał się Lupin. - Szkoda narażać Andrei, w końcu to jej dom.
- Nie mój, tylko Dumbledore'a - sprostowała Andrea. - Mój byście jeszcze od biedy mogli rozwalić, ale wujek może się wkurzyć.
- Jest się o co obawiać, parę lat temu mało nie rozwaliliśmy Hogwartu - rozmarzył się Syriusz. - Ale przyznaj, Lunatyk, niewiele brakowało.
- Pamiętasz, jak się włamaliśmy do wieży Sinistry? - Lupin miał taki sam nostalgicznie-łajdacki wyraz twarzy. - Wiesz, Andrea, co ten wariat zrobił? Ustawił wszystkie teleskopy na Syriusza.
- I oczywiście nikt nie zgadł, czyja to sprawka? - roześmiała się Andrea.
- Przeciwnie, podpis sprawcy był aż nadto czytelny. McGonagall wzięła go na dywanik i powiedziała: "panie Black, pański szlaban zapisany był w gwiazdach".
- Ale i tak szlaban stulecia dostałeś ty, i to od Flitwicka. Potraktował zaklęciem "tarantallegra" nogi jego krzesła - wyjaśnił Syriusz odwracając się w stronę Andrei. - Mały usiadł, a tu krzesło zaczęło polkę galopkę z przytupem. Małośmy się sami nie zwalili pod ławki.
- Daj spokój, w końcu ja też się wystraszyłem. Flitwick wyglądał, jakby miał dostać apopleksji.
- Oczywiście Ślizgoni natychmiast go podkablowali - kontynuował Syriusz. - Ale trzeba przyznać Flitwickowi, że nawet nie chciał ich słuchać.
- To dlaczego dał mu szlaban? - zdziwiła się Andrea.
- A co miał zrobić, jak mu się Lunatyk sam przyznał? - Syriusz wzruszył ramionami. - Gdybym miał do wyboru szlaban albo śledztwo wobec bandy Ślizgonów, też bym tak zrobił.
"Ja nigdy w życiu" - pomyślała Andrea. Głośno zaś powiedziała:
- Zatem bądźcie grzeczni, urwisy. Ja wrócę wieczorem.
- Jadę z tobą - Syriusz dopił herbatę i zarzucił płaszcz. - Siedzę u was już trzeci dzień, a tam biedny Harry został sam. Diabli wiedzą, co się dzieje...
- Gdyby coś się stało, przysłałby sowę - próbował go uspokajać Lupin.
- Łatwo ci mówić, jak będziesz miał własnego chrześniaka, też się będziesz nad nim trząsł - odpalił Syriusz i przez długą chwilę zastanawiał się, co powiedział zabawnego i jaki ma z tym związek obudzona wybuchem radości sowa.

12.II.1995
w południe


- Severusie, proszę cię - głos Andrei był cichy, jakby zawstydzony. - Potrzebuję twojej pomocy.
- Ty, czy on? - Snape jednym ruchem dłoni wygasił ogień pod dymiącym kociołkiem.
- Przede wszystkim ja. Chc

Ten post był edytowany przez Minerwa: 14.05.2004 14:36
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 04:00