Harry Potter I Złoty Znicz, wersja
piątego tomu.
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Harry Potter I Złoty Znicz, wersja
piątego tomu.
Piotrek |
![]()
Post
#1
|
Kandydat na Maga Grupa: slyszacy wszystko.. Postów: 84 Dołączył: 31.08.2004 Skąd: Kraśnik Płeć: Mężczyzna ![]() |
Cześć! Kiedy aktualizowano dział fan fiction na stronie, rozbudowano tam ff, które napisał mój kolega Seweryn Lipoński pt. "HP i Złoty Znicz". PRAWDOPODBNIE nie będzie kontynuowany na stronie (wszystko zależy od Kasi), a ja umieszczę go na forum. A oto wstęp i pierwsze 2 rozdziały (daję od początku). Proszę o komentarze!
W Hogwarcie i poza nim ma miejsce wiele dziwnych wydarzeń. Dotyczą one w dużym stopniu Harry’ego, któremu ginie Błyskawica oraz zostaje zaatakowany. W piątej części przygód Harry’ego dowiadujemy się czegoś więcej o przeszłości Argusa Filcha, oraz obserwujemy przygotowania Harry’ego i jego przyjaciół do sumów. Trafiamy razem z Harrym przypadkowo na ulicę Po-kone-tan. Co to za ulica? Kto to są wiochmeni? Co kryje się za tajemniczymi drzwiami? Tego wszystkiego dowiemy się, czytając piątą część Harry'ego Pottera “Harry Potter i złoty znicz”. LIST OD RONA Od czasu powrotu do domu Dursleyów Harry poważnie niepokoił się o siebie. Pod koniec czwartej klasy, w czasie ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, został przeniesiony do Lorda Voldemorta i był świadkiem odzyskania przez niego dawnej mocy. Zginął wtedy Cedrik Diggory z Hufflepuffu, którego zabił na oczach Harry’ego sługa Voldemorta, Glizdogon. W domu Dursleyów Harry nie był jednak tak bezpieczny jak w Hogwarcie, gdzie czuwał nad nim dyrektor szkoły, Albus Dumbledore. Parę dni po swoich urodzinach, na które dostał od Dursleyów gumę do żucia, a także wielkie pudło czekoladowych żab od Hagrida i książkę o quidditchu od Hermiony, przyszła sowa od Rona. Ron był najlepszym kolegą Harry’ego w Hogwarcie, ale jego rodzina nie należała do zamożnych i tym razem Harry dostał od niego bluzę z napisem “Quidditch” oraz małą książeczkę pod tytułem “Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie”. Oprócz tego był mały wycinek z “Proroka Codziennego”. Ron dołączył do niego karteczkę: Harry, nie przestrasz się, gdy przeczytasz ten artykuł. Moja mama prawie zemdlała, gdy go zobaczyła. Pamiętaj, że w Hogwarcie jesteś bezpieczny, a Sam-Wiesz-Kto raczej nie wie, gdzie się teraz ukrywasz. Ron Harry’ego przeszedł dreszcz, bo zbyt dobrze pamiętał wydarzenie z Turnieju Trójmagicznego, by nie przejmować się Voldemortem. Natychmiast więc przeczytał wycinek z gazety: SAMI-WIECIE-KTO ZNÓW GROŹNY “Kilku mugoli w Albanii widziało Sami-Wiecie-Kogo”, pisze nasz specjalny korespondent, Lucas Flint. Pamiętajmy, że w tym roku doszło do kilku morderstw, których ofiarami padli m.in. Cedrik Doggory i Bartemiusz Crouch. Według wielu pogłosek Sami-Wiecie-Kto miał odzyskać moc w czerwcu, podczas ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, gdy zginął Cedrik. Świadkiem tego wydarzenia był Harry Potter, chłopiec, który pozbawił mocy Sami-Wiecie-Kogo, gdy miał zaledwie rok. Minister magii, Korneliusz Knot, nie zgadza się z tymi pogłoskami. “To kompletne bzdury - mówi – wszyscy chcą wywołać panikę i zachwiać to, co przez czternaście lat próbowaliśmy odbudować. Sami-Wiecie-Kto nie mógł odzyskać mocy, podejrzewam, że ukrywa się gdzieś, samotny i porzucony przez dawnych wspólników”. Być może Ministerstwo nie chce się przyznać, że Sami-Wiecie-Kto i jego zwolennicy przechytrzyli ich i podejmą drugą próbę zniszczenia świata czarodziejów. Nie wprawdzie dowodu, że Harry Potter mówi prawdę. Ale faktem jest, że morderstwa miały miejsce – Cedrika Diggory’ego według Harry’ego Pottera zabił sługa Sami-Wiecie-Kogo – Peter znany jako Glizdogon, a do zabicia Croucha przyznał się pod wpływem eliksiru prawdy jego syn – Bartemiusz Crouch, który przez cały rok szkolny udawał w Hogwarcie byłego aurora – Szalonookiego Moody’ego. Wiele wskazuje więc na to, że Sami-Wiecie-Kto powrócił. Harry’emu wcale nie podobało się to, co zostało napisane na początku artykułu. Skoro Voldemort pokazywał się mugolom, to musiał być już pewny, że ma na tyle siły, by znowu zabijać. Najbardziej jednak przerażało go to, że Korneliusz Knot, mimo tylu dowodów, nadal nie chciał uwierzyć w to, co się stało w czerwcu. Pocieszał się tym, że Ron ma rację – Voldemort nie znajdzie go łatwo w świecie mugoli, a w Hogwarcie jest bezpieczny, ponieważ opiekuje się tam nim profesor Dumbledore. Zabrał się do dokładniejszego oglądania wszystkich prezentów. Zanim jednak zdołał wziąć do ręki książkę, którą dostał od Hermiony, usłyszał krzyk Dudley’a: - Mamo, tak dłużej nie będzie!!! Ja nie pozwolę!!! CHCĘ MIEĆ TORT!!!!! Harry usłyszał brzęk tłuczonego szkła – Dudley najprawdopodobniej rozbił ze złości szklankę. Harry dobrze wiedział, dlaczego Dudley ma napad. Rok temu pielęgniarka ze szkoły Dudley’a napisała do Dursley’ów skargę na ich syna, który osiągnął rozmiary młodej orki, przy czym był grubszy niż wyższy. Od tamtej pory cała rodzina Dursley’ów (nie wyłączając Harry’ego) miała specjalną dietę. Dudley nie mógł już jeść tego co chciał – choć próbował wykradać jedzenie. Dzisiaj jednak najwyraźniej się zbuntował. ( Harry zszedł na dół, gdzie Dudley stał nad rozbitą szklanką, a na stole leżał talerz z jedną kromką chleba oraz plastrem szynki. Po chwili usłyszał szybkie kroki i do kuchni zszedł wuj Vernon. - Co tu się dzieje?! Który to, Harry czy Dudley???!!! - Dudley, Vernonie. Zbił szklankę i zażądał tortu! A kto teraz posprząta to szkło?! Wuj podszedł do Dudley’a, wziął go za kołnierz i przemówił dziwnym, cichym głosem, takim, jakim do Harry’ego przemawiał profesor Snape, nauczyciel eliksirów w Hogwarcie: - Słuchaj, chłopcze, skończyły się dobre czasy... Zachowujesz się w tej chwili dokładnie tak jak... jak on – tu wskazał na Harry’ego – a chyba nie chcesz poniżać się do jego poziomu, co? Dudley aż zaniemówił – rzadko zdarzało się, że rodzice na coś mu nie pozwalali, ale widząc, że wuj Vernon zrobił się czerwony ze złości, nic nie powiedział i zabrał się do jedzenia chleba. Po skończonym śniadaniu powiedział do Harry’ego: - Nie myślałem, że to możliwe, ale moi starzy stali się gorsi niż ty. Harry poszedł na górę. Nie zamierzał, oczywiście, przestrzegać diety. Pod obluzowaną deską w podłodze miał jeszcze trochę jedzenia, które dostał od przyjaciół. Wziął czekoladową żabę, zjadł ją ze smakiem i zobaczył, kto jest na karcie. - Merlin! To już mój drugi. Będę mógł dać Ronowi! Niestety, przechodzący akurat obok wuj Vernon to usłyszał. Wpadł do sypialni Harry’ego i czerwony ze złości zaczął wystrzeliwać każde słowo jak karabin maszynowy, opluwając przy tym Harry’ego śliną. - Ile... razy... ci... mówiłem... żebyś... nie używał... tych... wyrazów... w tym... domu! - Dobrze, dobrze, przepraszam. Dursleyowie nie pozwalali Harry’emu na używanie w ich obecności jakichkolwiek wyrazów związanych z magią czy czarodziejstwem. Nie lubili niczego, co choć trochę odbiegało od normalności, i bardzo bali się, że ktoś odkryje ich pokrewieństwo z Harrym. Przez ostatnie cztery lata Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale czasem wyrywało mu się np. “Hogwart”. Dursleyowie nie mogli mu jednak nic za to zrobić, ponieważ bali się, że Harry napisze o tym do ojca chrzestnego, Syriusza. Harry nie lubił u nich przebywać, i włanie przed chwilą skreślił kolejny dzień na tablicy, na której odliczał dni do rozpoczęcia roku w Hogwarcie. ŚWIDROWE ZAMIESZANIE Harry nadal był pod wrażeniem tego, co przeczytał w wycinku z Proroka Codziennego. I dopiero wydarzenia z następnego dnia pozwoliły mu o tym zapomnieć. Tego dnia spał wyjątkowo długo, prawie do dwunastej. Obudził go jakiś dziwny łomot, jakby ktoś sypał węgiel na ich podwórko. Zaniepokojony podbiegł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Okazało się, że był bliski prawdy. Przez chwilę myślał, że to sen – bo w mugolskim świecie jeszcze czegoś takiego nie widział. Ogromna, czerwona ciężarówka właśnie wyrzucała zawartość na ukochany trawnik wuja Vernona. A zawartością okazały się... świdry. Harry’emu wydawało się, że sypie je na podwórko godzinami, chociaż tak naprawdę trwało to tylko kilkadziesiąt sekund. Wreszcie ogromny szum ustał. Piękny trawnik, a także część ogrodu ciotki Petunii, były zawalone świdrami: grubymi, cienkimi, długimi, średnimi, krótkimi i malutkimi, oraz ogromnymi. Jednocześnie z dołu do uszu Harry’ego doszedł głośny jęk. - To pańskie świdry, panie Vernon – odezwał się z dołu głos – pańska własność. Mam nadzieję, że się pan nimi zaopiekuje lepiej, niż interesami – i nieznajomy zachichotał okropnie. – Po południu przyjedzie reszta towaru! I wybiegł z domu na Privet Drive 4, głośno trzaskając drzwiami i rycząc ze śmiechu jak wariat. - Petunio – jęknął po chwili wuj Vernon – Petunio, powiedz mi tylko, że to jakiś straszliwy sen! Straszliwy sen! Harry zszedł na dół, choć nie miał pojęcia, o co chodzi. W salonie zastał wuja Vernona i ciotkę Petunię, siedzących na kanapie. Wuj Vernon miał minę, jakby dostał zaproszenie na swój własny pogrzeb. Ciotka Petunia najwyraźniej próbowała go pocieszyć, ale nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać. - Przeprszam – odezwał się nieśmiało Harry – ale co się stało? Wuj Vernon w jednej chwili zrobił się czerwony z wściekłości. - Ty! – wrzasnął, zrywając się z miejsca. – Ty! To wszystko twoja wina! Uduszę cię! To na pewno twoja wina! - Vernonie, uspokój się! – zawołała ciotka Petunia, chwytając wuja za rękę i na siłę ciągnąc go na kanapę. – On nie zrobił nic złego, ale gotów nam to zrobić, jeśli go tkniesz! - Ja wiem, że to on! – ryknął wuj Vernon. – To on, to on! Na pewno czarami zniszczył moją filię, albo coś takiego... - Zaraz, chwileczkę! – zawołał Harry. – Co się właściwie stało? I gdzie jest Dudley? - Dudley odsypia noc – wyjaśniła ciotka. – Do trzeciej oglądał mecz NBA: Chicago Bulls i Portland Trailblazers. Wuja Vernona najwyraźniej zdenerwował spokój ciotki. - Czy ty nie uświadamiasz sobie, Petunio, co się stało?! - Ano właśnie – wtrącił się Harry – co się stało? Wuj Vernon zrobił tak dramatyczną minę, że Harry’emu po raz pierwszy w życiu było go żal. - Filia fabryki świdrów, należąca do Vernona, splajtowała – wyjaśniła ciotka Petunia. - Kosztowała mnie majątek! – ryknął wuj Vernon rzopaczliwym tonem. - A te świdry? – zapytał Harry, strając się zrobić smutną minę. - W kontrakcie miałem zapisane, że wszystkie wyprodukowane świdry są moją własnością, dopóki nie zostaną sprzedane! – ryknął wuj. – No i tyle zostało, gdy filia upadła! No i co mam teraz z nimi zrobić? I ukrył twarz w dłoniach. - Mamo, co to za hałasy? Na dół zszedł Dudley. Zmarszczył brwi na widok wuja Vernona. - Co się stało? - Zadajesz już nawet dokładnie takie same pytania jak on – powiedziała ciotka, wskazując na Harry’ego. Dudley zaczął kipieć ze złości. - NIE PORÓWNUJ MNIE DO TEGO CZUBKA! – wrzasnął, a trzeba przyznać, ze głos, tak jak posturę, miał potężną. Podbiegł wściekły do ciotki Petunii i trzasnął ją w rękę, na której od razu pojawił się ogromny, czerwony ślad. Ciotka wrzasnęła z bólu. - AAAAAAAAAAAA!!! Harry z przerażenia zamknął oczy, bo wiedział, co nastąpi za chwilę. Słyszał tylko, że ktoś obok niego szamocze się, wuj Vernon dyszał ciężko, wyrzucając co chwilę jak karabin maszynowy niezbyt ładne słowa. - I MASZ ZA SWOJE, TY... TY... TY SYNU-ZDRAJCO!!! Harry otworzył oczy. Wuj Vernon dyszał ze zmęczenia po walce z Dudleyem, który był większy od niego, ale leżał w tej chwili rozłożony przez wuja klasycznym chwytem dżudo. Nie miał nawet siły, by się podnieść, zresztą Harry przypuszczał, że utrudniał mu to wyjątkowo gruby zadek i brzuch. - Jak śmiałeś! – wysapał wuj, zasłaniając ciotkę Petunię, jakby się spodziewał, że Dudley zaatakuje po raz drugi. – Jak śmiałeś bić niewinną kobietę, dzięki której stąpasz po tej ziemi! - A jak ona śmiała mnie porównywać do tego typa! – wrzasnął Dudley, podnosząc nie bez trudu rękę i wskazując palcem na Harry’ego. - MILCZ! – ryknął wuj Vernon. – MILCZ! Masz szlaban na cały tydzień! CAŁY TYDZIEŃ! Po raz pierwszy w życiu Harry widział Dudleya z taką miną. Otworzył usta ze zdumienia, bo jeszcze nigdy jego rodzice nie zachowali się wobec niego w taki sposób. A że nadal leżał na ziemi, wyglądał wyjątkowo głupio. Wuj wykorzystał ten moment dekoncentracji u Dudleya, chwycił go za rękę i zaczął go ciągnąć po ziemi (Dudley był za ciężki, by go unieść choćby na milimetr) do komórki pod schodami. Po drodze mruczał do niego złoworgim tonem: - Jeszcze raz... jeszcze raz spróbuj, to obiecuję ci, że posiedzisz tam cały rok szkolny. Tak jak Harry! Dudley zaczął się wyrywać, bo nigdy mu nawet na myśl nie przyszło, że może mieć życie gorsze niż Harry. A perspektywa spędzenia tygodnia w komórce pod schodami była dla niego jak koniec świata. Przez kilka następnych dni Harry nie mógł wytrzymać ze śmiechu, gdy widział swojego kuzyna, wyłażącego z wielkim trudem z komórki pod schodami, nie mieścił się on już bowiem w tych małych drzwiczkach. Ciotka Petunia biadoliła cay dzień nad jego losem, ale wuj pozostawał nieugięty. Po raz pierwszy Dursleyowie stwarzali Harry’emu lepsze warunki do życia niż Dudleyowi. Natomiast wuj Vernon zajął się poszukiwaniem jakichś kupców, którzy zechcieliby kupić jego świdry, które leżały nadal na trawniku. Co dzień wykonywał setki telefonów, zamieścił ogłoszenia we wszystkich lokalnych gazetach, opłacił też reklamy w telewizji. W końcu cały Londyn wiedział już o wuju Vernonie i jego świdrach. Pewnego dnia wuj Vernon przyszedł do domu niezwykle zadowolony. - Mamy dwóch zagranicznych kupców na moje świdry! – zawołał na powitanie. - Wspaniale, Vernonie, wspaniale! – ucieszyła się ciotka Petunia. - A jacy to kupcy? – spytał Dudley, który akurat wymknął się z komórki pod pretekstem konieczności skorzystania z toalety. - Z dalekiej zagranicy! – oznajmił wuj Vernon. – Obaj mieszkają w Meksyku i prowadzą wielką fabrykę świdrów. Zamierzają nabyć drogą kupna połowę tego, co mamy w ogródku. Za grube pieniądze! - Ekhm, Vernonie – powiedziała Petunia – oni do nas przyjadą? - Niestety, nie mogą – stwierdził z przykrością wuj. – Muszą pilnować interesów i dlatego musimy pojechać do Meksyku. - Czy to konieczne? – spytał Harry. - O, nie, mój drogi, ty zostaniesz w domu – ostro rzekła ciotka. – Nie mamy zamiaru zabierać cię ze sobą. Jeszcze znowu popsujesz umowę na świdry! Harry już raz pokrzyżował bowiem szyki wujowi Vernonowi. Trzy lata temu miał siedzieć cicho w pokoju, podczas gdy wuj Vernon omawiał warunki kontraktu. Wszystko popsuł skrzat domowy, Zgredek, który spowodował, że do podpisania umowy nie doszło. Harry przez te trzy lata zdołał się już zaprzyjaźnić ze Zgredkiem, ale wuj Vernon nadal pamiętał tamten wieczór, kiedy małżeństwo Masonów wybiegło z wrzaskiem z domu z powodu sowy, która wleciała do domu Dursleyów. - Ale jeśli on zostanie w domu – zaczął Dudley – to co zastaniemy po powrocie? - O, o to się nie będziemy martwić – rzekł wuj Vernon. – Ty go tu przypilnujesz. - Jak to? – Dudley znowu otworzył szeroko usta ze zdumienia. – To ja z wami nie jadę?! - Nie trzeba było bić swojej matki – zawołał wuj, uchylając się, bowiem Dudley złapał za specjalny kij, zwany smeltingiem, i spróbował wymierzyć swojemu ojcu cios. – Teraz poniesiesz konsekwencje! Jauuu! Dudley tym razem ucelował prościutko w nos wuja, który zaklął, chwycił swojego syna za kołnierz i wyprowadził go do komórki, gdzie zamknął go na klucz. - Nie wiem, który gorszy – wysapał do ciotki. – Harry czy Dudley. Obaj są nieznośni. - Tato!... – Harry usłyszał stłumiony głos Dudleya, dochodzący z komórki. – Tato, ja tu nie mogę siedzieć! - A to niby czemu?! – odkrzyknął wuj Vernon. - Zarażę się! Nie wytrzymam! Apsik! - Mój biedny Dudziaczek! – wyjąkała ciotka. – Tam nie było odkurzane! - Niby czym się zarazisz? – krzyknął wuj, nawet nie patrząc w stronę komórki. - Magią! – wrzasnął Dudley, zanosząc się fałszywym płaczem. – Tu... tu jest magiaaaaaa! On, Harry, tutaj siedział latami! Tu jest magiaaaa! Wuj Vernon poszedł powiedzieć coś Dudleyowi do słuchu, ale ciotka Petunia była pierwsza. Doskoczyła do drzwi komórki, otworzyła je i wyciągnęła stamtąd swojego “Dudziaczka” (co zresztą nie było łatwe, ze względu na jego rozmiary). - Mój kochany, najdroższy! – zawołała, obejmując go i całując w policzek. – A ty – zwróciła się do Harry’ego – jak śmiesz zasmradzać nasz dom tym twoim dziwactwem! - A co ja takiego zrobiłem? - Zaczadziłeś nasz dom, dupku! – ryknął Dudley i udał, że kaszle, zarażony magią, a potem zaniósł się fałszywym płaczem. - I tak nie dam się nabrać na twoje krokodyle łzy! – zawołał Harry, uśmiechając się złośliwie, widząc, że Dudley naprawdę boi się magii, która w jego mniemaniu unosiła się od wielu lat w komórce pod schodami. – Ale, przyznam, że czasem używałem tam czarów... – dodał dla lepszego efektu. To spowodowało, że Dudley ryknął płaczem wyjątkowo głośno, a ciotka Petunia wydała zduszony okrzyk. - Żartowałem – dodał Harry, widząc, że ciotka Petunia szuka wzrokiem czegoś, czym mogłaby go trafić w głowę. Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Dudley został warunkowo zwolniony z aresztu w komórce ( - Vernonie, tam naprawdę może być magia, jeszcze Dudziaczek upodobni się do tego typa – mówiła ciotka). Jednak był przerażony perspektywą spędzenia kilku dni sam na sam z Harrym, więc wuj Vernon ostrzegł Harry’ego: - W czasie naszego wyjazdu masz niczego nie ruszać. Tak jakby cię tu nie było. Niczego nie dotykaj, nie ruszaj, i zostaw Dudleya w spokoju. Gdy przyjedziemy z powrotem, spytam Dudleya o twoje zachowanie. Jeśli coś będzie nie tak, to gwarantuję ci miesiąc spędzony w komórce pod schodami. - Dlaczego mam nic nie ruszać? - Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Te twoje dziwactwa mogą zniszczyć nam dom. Więc... ostrzegam... Świdry zostały wywiezione na działkę państwa Vernonów. Było ich około stu tysięcy. Wuj zostawił Dudleyowi numer telefonu, pod którym można ich będzie zastać w Meksyku. Harry został w ten sposób unieruchomiony. Wiedział, że Dudley na pewno postara się go sprowokować, żeby zrobił coś nie tak, a wtedy może się pożegnać z domem na Privet Drive 4. Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Państwo Vernonowie z kilkunastoma ciężkimi torbami zamierzali najpierw pojechać po świdry (zamówili specjalną ciężarówkę), a potem przejechać Stany Zjednoczone i dotrzeć do Meksyku. Jeszcze raz ciotka obcałowała Dudleya, jeszcze raz wuj Vernon ostrzegł Harry’ego, aż w końcu drzwi domu trzasnęły. - Nie ma co – odezwał się Dudley, stając przy Harrym – starzy odjechali. I poszedł na górę, gdyż był już wieczór. Harry poszedł do kuchni coś przegryźć, a następnie również udał się spać. |
![]() ![]() ![]() |
Piotrek |
![]()
Post
#2
|
Kandydat na Maga Grupa: slyszacy wszystko.. Postów: 84 Dołączył: 31.08.2004 Skąd: Kraśnik Płeć: Mężczyzna ![]() |
Daję następne 2 rozdziały (jeśli za szybko, to piszcie tutaj albo na adres piotrek_d1992@op.pl.
WYJAZD DO HOGWARTU Następnego ranka Harry zobaczył sowę, której nigdy dotąd nie widział. Była bardzo duża, upierzona na szaro i nieustannie pohukiwała, najwyraźniej bardzo zadowolona z siebie. Harry zobaczył list, przywiązany do jej nogi. Odwiązał go i przeczytał po cichu: Harry, stwierdziłem, że nie jesteś bezpieczny w domu cotki i wuja. Ostatnio mówiło się, że Lord Voldemort pokazał się kilku mugolom, a według niektórych dokonał nawet kilku morderstw. Według mnie te pogłoski nie są pozbawione sensu. Myślę, że Voldemort nie ujawniałby się, gdyby nie był absolutnie pewien, że jest gotowy do drugiej próby zniszczenia świata. Mam nadzieję, że tak nie jest, ale stwierdziłem, że powinieneś przyjechać natychmiast do Hogwartu. W poniedziałek o pierwszej w nocy przyleci po ciebie Hagrid i zabierze cię do naszej szkoły. Nic nie mów wujowi i ciotce. Albus Dumbledore P. S. Żeby było ci raźniej, zaprosiłem też twoich przyjaciół – Rona i Hermionę. “Nie jest źle – pomyślał Harry – już jutro pojadę do Hogwartu!”. Po chwili przyszły jednak gorsze myśli. Skoro profesor Dumbledore kazał mu przyjechać do Hogwartu, to musiał stwierdzić, że Voldemort jest już bardzo groźny. Harry wiedział jednak, że dopóki dyrektor jest w pobliżu, nic mu nie grozi. Cieszył się też na myśl, że razem z nim pojadą Ron i Hermiona. * * * Harry siedział właśnie w pokoju wspólnym Gryffindoru, gdy tuż przed nim wybuchła łajnobomba. Pokój ogarnął starszliwy smród. Nagle Harry usłyszał krzyk: - Co tu się dzieje?! Natychmiast rozpoznał głos woźnego, Argusa Filcha. Spostrzegł też, że jest sam w pokoju. Wzrok Filcha zatrzymał się na nim i Harry wiedział już, co nadzchodzi. - Chodź ze mną, gagatku! - Ja tego nie zrobiłem! - Nie kłam! Potrafię rozpoznać przestępcę. Doszli do gabinetu woźnego. Siedziała tam kotka Filcha, Pani Norris. - Zobacz, kochanie – powiedział słodkim głosem Filch – kogo tutaj mamy. To przecież Harry Potter, nieprawdaż? Nagle stało się coś dziwnego. Twarz Filcha poczęła się gwałtownie zmieniać, woźny zbladł, przemieniał się cały w kogoś innego, po chwili Harry spostrzegł, że Pani Norris staje się dłuższa, obślizgła, aż wreszcie ujrzał... Lorda Voldemorta oraz jego węża, Nagini. Nim zdążył coś powiedzieć, usłyszał krzyk: - Avada kedavra! Błysnęło zielone światło, ale nie zabiło go od razu, czuł tylko, że słabnie zapada się gdzieś, próbował uciec, ale Voldemort trzymał go za ramię, potrząsał nim... - Harry! Obudź się wreszcie! Harry spojrzał w górę. Stał nad nim Hagrid, a on sam nadal leżał w łóżku w sypialni na Privet Drive. - Nie mogłem cię obudzić! Szarpałeś się, jakbyś próbował się uwolnić. Śniło ci się coś? Dopiero teraz Harry przypomniał sobie dokładnie swój sen. Dopiero teraz poczuł także, że trzyma rękę na czole, a jego blizna straszliwie go boli. - Tak... ee... sniło mi się, że Dudley mnie bije – skłamał szybko. - Przeklęci mugole... Często masz takie sny? - Czasem... - Jesteś gotowy do drogi? - Tak. Ee... Hagrid... a tak właściwie, to jak pojedziemy do Hogwartu? - Sam zobacz – powiedział Hagrid, pokazując na okno. Harry podbiegł, spojrzał i ujrzał... motor, unoszący się w powietrzu. - To ten sam, którym przywiozłem cię z ruin twojego domu. Zaraz po tym, jak Sam-Wiesz-Kto rozwalił twoich starych. Ale nie mówmy już o tym. Wsiadaj i jedziemy! Harry zabrał swoje pakunki, wsiadł na motor i... - Co to za hałasy? To był Dudley. Najwyraźniej się obudził, chyba przez motor, który miał wyraźnie źle ustawiony tłumik. - Hagrid, szybko! – szepnął. Ledwo to wymówił, motor już mknął w powietrzu. - Zaczarowałeś go, co? - No... tak. Nie chciałem, żeby zobaczyli go twój wuj i ciotka, więc zabezpieczyłem go. - Wuja i ciotki nie ma. Wyjechali. - Dokąd? - Do Meksyku. Wuj znowu miał jakieś zamówienie na świdry. On ma fabrykę świdrów. W każdym razie, uratowałeś mnie przed tygodniem sam na sam z Dudleyem. Motor faktycznie musiał być zaczarowany, bo mknęli w powietrzu z prędkością około dwustu mil na godzinę. Ból głowy trochę ustąpił, ale Harry już zdecydował, że pójdzie do profesora Dumbledora, gdy tylko przybędą do szkoły. - Ron już jest na miejscu – powiedział Hagrid – ale Hermiona napisała, że przyjedzie trochę później. - Pewnie chce odpocząć od szkoły – stwierdził Harry. Hermiona Granger, najlepsza koleżanka Harry’ego w Hogwarcie, uczyła się wielu przedmiotów, więc miała zawsze najwięcej roboty ze wszystkich uczniów. Na dodatek w zeszłym roku stworzyła Stowarzyszenie WESZ – Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych, ponieważ stwierdziła, że skrzaty domowe powinny mieć lepsze warunki pracy i dostawać wynagrodzenie. Nic dziwnego więc, że nie miała dużo wolnego czasu, a wakacje były dla niej jedyną okazją do dłuższego wypoczynku. Tak rozmawiając dotarli do Hogwartu. Teraz zamek był cichy, spokojny. Harry dostrzegł małe światełko poruszające się powoli na drugim piętrze. To był z pewnością Filch, patrolujący korytarze. Harry’emu przypomniał się sen, a potem następnie nocna wyprawa, którą odbyli w pierwszej klasie, w czasie której złapał ich Filch. Gryffinor stracił wtedy przez niego, Hermionę i Neville’a Longbottoma sto pięćdziesiąt punktów. - Idź do swojego dormitorium – rzekł Hagrid – tam czeka już na ciebie Ron. Harry otworzył drzwi zamku i wszedł. “Dziwnie jest przebywać w takim cichym, opustoszałym zamku”, pomyślał. Stwierdził, że najpierw porządnie si wyśpi, a rano opowie dyrektorowi o swoim śnie. Gdy podszedł do portretu Grubej Damy, zaczął się niepokoić. Czy przypadkiem hasła nie obowiązują także w czasie wakacji? Gruba Dama odsunęła się jednak. Powiedziała przy tym: - O, oto nasz Harry Potter! Strzeż się Czarnego Pana, on w każdej chwili może wrócić! Harry zlekceważył ją i wszedł do pokoju wspólnego, a potem do dormitorium. - Jesteś nareszcie! Harry rozejrzał się i spostrzegł Rona. Miał na sobie nową szatę (prawdopodobnie wyrósł już ze starej) i oczywiście sweter z literą “R” (mama Rona, pani Weasley, zawsze szyła swetry dla swoich dzieci, a miała ich sporo: Ron, bliźniacy Fred i George, a także Ginny; na każdym swetrze widniały pierwsze litery imion). - Nudno tu było bez ciebie! Chodziłem sobie po zamku, zaglądałem do biblioteki, bo to było najciekawsze miejsce. Raz nawet wymknąłem się tam w nocy, no i Filch mnie złapał; musiałem znowu czyścić srebra, tak jak w drugiej klasie! A jak u ciebie? Mugole byli dla ciebie mili? Ten Rudley, czy jak mu tam, nie bił cię? Jak tu się dostałeś? Ile czasu ci to zajęło? – Ron zasypał go całą górą pytań, na które Harry starał się odpowiedzieć. - Naprawdę musiałeś czyścić srebra u Filcha? W wakacje? - Znasz go przecież, jest bezlitosny. Harry rozpakował swoje rzeczy i położył się do łóżka. Ogarnęło go takie zmęczenie, że od razu usnął. Następnego dnia Ron zaproponował: - A może weźmiemy miotły i pójdziemy polatać? Harry zgodził się, ponieważ od dawna nie latał na miotle. Poszli do pani Hooch, nauczycielki latania na miotle, i poprosili o kafel (czerwoną piłkę, którą podawali sobie ścigający i przerzucali przez obręcze). Gdy wyszli z zamku, pojawiła się jednak najmniej pożądana osoba – Severus Snape. - Witam, panie Potter. Mimo że jest pan tutaj bezpieczny, nie wolno panu wychodzić z zamku bez pozwolenia. Gryffindor traci dziesięć punktów. - Ale... panie profesorze – jęknął Ron – przecież rok szkolny jeszcze się nie zaczął... - To nie ma znaczenia, panie Weasley. Nie próbujcie się wykłócać, bo Gryffindor straci kolejne punkty, rozumiecie? - Dobrze, panie profesorze. Chcieli już iść na boisko, ale usłyszeli znowu głos Snape’a: - Widzę, że wzięliście ze sobą kafla, a... - Zapytaliśmy panią Hooch o pozwolenie – przerwał mu szybko Harry. - Nie przerywaj mi – odpowiedział lodowatym tonem Snape – Macie pozwolenie na kartce, podpisane przez nauczyciela? Harry i Ron milczeli. Nie mieli podpisanego pozwolenia, a to niewątpliwie była okazja do odjęcia kolejnych punktów dla Snape’a. Harry bardzo chciał rzucić teraz na niego jakieś okropne zaklęcie lub zrobić cokolwiek, by zetrzeć z jego twarzy ten mściwy uśmiech. - Nie macie, tak? Odejmuję Gryffindorowi kolejne dwadzieścia punktów. Proszę zaraz wracać do zamku. Gdy Snape odzszedł, Ron warknął: - Jestem ciekaw, dlaczego się tak na nas uwziął? Nigdy jeszcze nie traktował nas w ten sposób. Odjąć nam trzydzieści punktów za takie coś, i to jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego! - Pewnie znowu nie dostał posady nauczyciela obrony przed czarną magią – odpowiedział Harry. Profesor Snape uczył w Hogwarcie eliksirów, ale większość uczniów wiedziała, że marzy o nauczaniu czarnej magii. Przez ostatnie cztery lata nie udało mu się tego jednak dokonać. Posada ta zresztą była bardzo pechowym stanowiskiem – żaden z nauczycieli, którzy uczyli Harry’ego obrony przed czarną magią, nie wytrwał nawet dwóch lat. Teraz wszystko wskazywało na to, że Snape’owi znowu się nie udało. Gdy weszli do zamku, Harry’emu nagle coś się przypomniało – blizna. - Idź do naszej wieży – powiedział do Rona – muszę zobaczyć się z dyrektorem. - A o co chodzi? - Nieważne, później ci powiem. Harry był już u w gabinecie profesora Dumbledora parokrotnie, ale nigdy nie wiedział, jak brzmi hasło, które pozwalało tam się dostać. Tym razem miał jednak szczęście, bo gdy wchodził po schodach, ujrzał dyrektora. - Panie profesorze – powiedział Harry – muszę z panem porozmawiać. - Czy to coś ważnego? – zapytał go Dumbledore. - Ee... raczej tak. - Chodź za mną. Gdy doszli do kamiennej chimery, dyrektor podał hasło (“Śmierdzący świerk”) i weszli do środka. - Słucham, Harry. - Ee... no więc tak... Wczoraj w nocy... jak Hagrid po mnie przyleciał... zanim mnie obudził, miałem sen. - Jaki? - Siedziałem w pokoju wspólnym... no i wybuchła przede mną łajnobomba... - Mam nadzieję, że na jawie ich nie odpalasz – powiedział spokojnie Dumbledore. - Nie, nie... No i nagle wszedł Fi... pan Filch. - I co się potem wydarzyło? - Powiedział, że to surowe wykroczenie... - I po części miał rację – mruknął profesor. - ...i zaciągnął mnie do swojego gabinetu. Próbowałem się tłumaczyć, że to nie ja puściłem tą łajnobombę, ale on mnie nie słuchał, i powiedział do Pani Norris... tam była Pani Norris... powiedział do niej, że to przecież Hary Potter, i nagle zaczął się zmieniać... tak samo jego kotka... trwało to z piętnaście sekund... i po chwili miałem przed sobą Lorda Voldemorta, i jego węża. Harry poczuł, że mocno się spocił przy tym opowiadaniu, więc odetchnął, otarł pot z czoła i mówił dalej: - I po chwili rzucił zaklęcie uśmiercające – tu Harry wzdrygnął się lekko – chyba na mnie, bo poczułem, że nie umieram, ale robię się coraz słabszy... i słabszy... i próbowałem uciec... ale on mnie trzymał i szarpał mną... i wtedy obudził mnie Hagrid. - To już wszystko? - I jak się na dobre rozbudziłem, to poczułem, że straszliwie boli mnie blizna. - Rozumiem – odpowiedział dyrektor. Harry znowu odetchnął. Parę sekund siedzieli w milczeni a po chwili Harry zapytał: - Panie profesorze... - Tak? - W zeszłym roku mówił pan, że blizna zaczyna mnie boleć wtedy, gdy Voldemort jest w pobliżu albo chce dokonać morderstwa. - Owszem. Myślę, że teraz ma raczej morderczy zamiar, bo ostatnio widziano go daleko stąd. Nie sądzę, żeby mógł być w pobliżu. - To znaczy – zaczął ostronie Harry – że on zaczyna już mordować ludzi? - Może tak, może nie... Harry, nie będę owijał w bawełnę. Moim zdaniem, Voldemort odzyskał dawną siłę. Wszyscy czarodzieje będą musieli zjednoczyć się, bo inaczej pozwolimy mu zniszczyć cały świat. Nawet jeśli minister magii, pan Knot, nie zgadza się z tym, to na świecie jest jeszcze wielu innych czarodziejów. Jeśli wszyscy będziemy ze sobą współpracować, możemy udaremnić jego powrót. Nie rozpowiadaj jednak nikomu o tym, co ci powiedziałem. Nie mów nawet o tym śnie, dobrze? - Dobrze – odpowiedział Harry, zastanawiając się, co teraz powiedzieć Ronowi. - No to do zobaczenia. - Do widzenia, panie profesorze. Gdy Harry wyszedł z gabinetu dyrektora, zaczął myśleć o tym, co powiedział mu Dumbledore. Voldemort odzyskał dawną potęgę... i zaczyna już zabijać niewinnych ludzi. To brzmiało strzasznie, a Harry pomyślał, co będzie, jeśli Korneliusz Knot nie zgodzi się z tym. Starał uspokoić się myślą, że jest przecież jeszcze wielu innych wielkich czarodziejów, jak profesor Dumbledore, i dopóki jest blisko niego, Voldemort nic mu nie może zrobić. Gdy wszedł do pokoju, Ron czekał już na niego. - O co chodziło? – spytał. - Chciałbym ci powiedzieć, ale Dumbledore mi zabronił – odpowiedział Harry. – Myślę zresztą, że później i tak się dowiesz. Może byśmy porozmawiali o przedmiotach, jakie będziemy mieli w tym roku? - No dobra. Zacznijmy od... - ...eliksirów – wpadł mu w słowo Harry. – Chcę mieć to już za sobą. - Snape zrobił się w tym roku nie do zniesienia. Sam widziałeś, co dzisiaj było. Na lekcjach eliksirów profesor Snape zawsze znajdował pretekst, by odjąć Gryffindorowi punkty. Był opiekunem Slytherinu, a ponieważ Ślizgoni mieli lekcje eliksirów z Gryfonami, zawsze faworyzował swoich uczniów. “Faworyzował”, to mało powiedziane. Kiedyś zdarzyła się sytuacja, że Draco Malfoy, ulubieniec Snape’a, spóźnił się na lekcję eliksirów. Profesor kazał mu siadać w ławce. Gdyby to Harry lub Ron się spóźnili, Snape ukarałby ich szlabanem, a przy okazji odjąłby z trzydzieści punktów Gryffindorowi. Zawsze prowokował Harry’ego, by ten dał mu pretekst do odjęcia punktów. Jeśli chodzi o wróżbiarstwo, Harry nie lubi tego przedmiotu prawie tak, jak eliksirów. Profesor Trelawney stale widziała u niego omen śmierci, lub mówiła o zagrożeniach u osób urodzonych w lipcu (Harry urodził się 31 lipca). Niektóre uczennice, jak Parvati Patil i Lavender Brown, bardzo ją lubiły i przychodziły na niemal każdej przerwie do jej wieży, by z nią porozmawiać. Harry już dawno przestał się przejmować tym, że pani Trelawney przepowiada mu śmierć, gdyż robiła to niemal na każdej lekcji. Trudno było określić, jak w tym roku będą wyglądały lekcje nauki obrony przed czarną magią, gdyż najprawdopodobniej znowu miał uczyć ich tego nowy nauczyciel. W pierwszej klasie nauczał tego profesor Quirrel, nieustannie jąkający się młody czarodziej, chodzący w turbanie. Później dopiero okazało się, że skrywał on pod tym turbanem samego Lorda Voldemorta. Harry’emu udało się wtedy przeszkodzić mu w zdobyciu Kamienia Filozoficznego. W drugiej klasie poznali profesora Lockharta, znanego czarodzieja, autora wielu książek. Profesor ów był niezwykle pewny siebie, chwalił się wszystkim swoimi osiągnięciami, jednym słowem – pyszałek. Okazało się jednak, iż Lockhart przypisał sobie rzeczy, których dokonali inni ludzie. Na dodatek sam stracił pamięć. W trzeciej klasie obrony przed czarną magią nauczał ich profesor Lupin, jeden z najlepszych szkolnych kolegów ojca Harry’ego, Jamesa Pottera. Nauczył on Harry’ego, jak obronić się przed dementorami, istotami, które wysysały z człowieka szczęście (Harry mdlał na ich widok, bo przypominały mu się jego najgorsze chwile, m.in. śmierć jego rodziców). Wreszcie w czwartej klasie uczył ich tego przedmiotu profesor Alastor Moody, były auror Ministerstwa Magii. Tak naprawdę jednak był to Bartemiusz Crouch, syn ważnego członka Ministerstwa Magii, pana Croucha. Barty Crouch był sługą Lorda Voldemorta, który sprawił, że Harry przeszedł bezpiecznie przez Turniej Trójmagiczny, do którego sam go zgłosił. Że Harry pierwszy dotknął Pucharu Trójmagicznego, który okazał się świstoklikiem i przeniósł go do Voldemorta. Zaklęć uczył w Hogwarcie profesor Flitwick, mały czarodziej, który na każdej lekcji musiał stawać na stosie ksiąg, by coś widzieć spoza katedry. Znał wiele różnych zaklęć. To m.in. dzięki niemu Harry przeżył spotkanie z Voldemortem, bo życie uratowało mu zaklęcie przywołujące, którego profesor Flitwick (a także Hermiona) go nauczył. Profesor McGonagall, opiekunka Gryffindoru, nauczała transmutacji, czyli przemieniania rzeczy na inne. Była bardzo surowa i stanowcza, tak jak profesor Snape, ale nikogo nie faworyzowała i nie odejmowała tak wielu punktów. Gajowy Hogwartu, Hagrid, pokazywał im na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami, jak opiekować się różnymi dziwacznymi, czarodziejskimi zwierzętami. Hagrid miał zawsze słabość do groźnych i niebezpiecznych stworzeń, a w zeszłym roku wyhodował sklątki tylnowybuchowe, bardzo dziwne zwierzęta, które co chwilę eksplodowały i odrzucało je to na kilka jardów. Miały też żądła, więc uczniowie często wychodzili z tych lekcji poparzeni i pokłuci. Harry, Ron i Hermiona byli wielkimi przyjaciółmi Hagrida, ale nie mieli wątpliwości, że Hagrid nie jest dobrym nauczycielem. Przynajmniej w tym przedmiocie. Profesor Binns był jedynym duchem, który uczył w Hogwarcie, ale jego lekcje były niemiłosiernie nudne, nauczał ich bowiem historii magii. Na każedj lekcji odczytywał im nudne fragmenty opowieści o buntach goblinów itp. No i wreszcie było zielarstwo, ulubiony przedmiot Neville’a Longbottoma, kolegi Harry’ego z Gryffindoru, niezwykle roztrzepanego chłopca, który ciągle coś tłukł, upuszczał lub gubił. Na zielarstwie uczyli się, jak hodować czarodziejskie rośliny i do czego mogą się one potem przydać. W całym Hogwarcie Harry najbardziej lubił jednak quidditcha, najpopularniejszą grę w świecie czarodziejów. Gracze latali na miotłach. W każdej drużynie było trzech ścigających, którzy podawali sobie piłkę zwaną kaflem, i próbowali przerzucić ją przez jedną z trzech obręczy przeciwnika, a za każde takie trafienie drużyna dostawała dziesięć punktów; był obrońca, który tych obręczy bronił; było także dwóch pałkarzy, którzy mieli drewniane pałki, podobne do tych, jakie mieli Mugole do gry w baseball, i odbijali nimi tłuczki, zaczarowane piłki, starające się trafić graczy, by ich zrzucić z miotły. No i był szukający, najważniejszy zawodnik w drużynie. Jego zadaniem było odnaleźć złotego znicza, bardzo małą i szybką piłkę, latającą po całych boisku. Mecz kończył się, gdy któryś z szukających złapał znicza; jego złapanie dawało drużynie dodatkowe sto pięćdziesiąt punktów, co prawie zawsze przesądzało o zwycięstwie. Harry już raz, w trzeciej klasie, zdobył Puchar Quidditcha. Był też najmłodszym zawodnikiem w historii Hogwartu. W pierwszej klasie Gryfoni byli o krok od zwycięstwa, ale w ostatnim meczu Harry nie zagrał, bo walczył w tym czasie z profesorem Quirrelem, by uniemożliwić mu zdobycie Kamienia Filozoficznego, i Krukoni roznieśli osłabioną drużynę Gryffindoru. W drugiej klasie w połowie sezon został przerwany z powodu ataków na uczniach, a w czwartej w ogóle się nie odbył z powodu Turnieju Trójmagicznego. W tym sezonie Gryfoni mieli więc bronić Pucharu Quidditcha. Gdy tak o tym wszystkim rozmawiali, postanowili, że tej nocy, ukryci pod peleryną-niewidką, sprawdzą parę tajnych korytarzy, pokazanych na Mapie Huncwotów, pokazującej cały Hogwart. ATAK O pół do drugiej w nocy wzięli pelerynę niewidkę i Mapę Huncwotów. Mapa ta pokazywała cały Hogwart, wszystkie tajemne przejścia oraz – co było chyba najważniejsze – kropeczki z imionami i nazwiskami, poruszające się po mapie. Byliby więc ostrzeżeni, gdyby ktoś się do nich zbliżał. Harry spojrzał na mapę i ujrzał, że woźny Filch patroluje właśnie korytarz na czwartym piętrze. Profesor Snape siedział w swoim gabinecie, a Irytek Poltergeist grasował w sali do transmutacji. Ponieważ chcieli być jak najdalej od Filcha i Snape’a, postanowili sprawdzić wszystkie tajne przejścia na drugim piętrze. - Zacznijmy od tego przy obrazie Wielkiego Inkwizytora – powiedział Ron. – Gdzie ono prowadzi? - Do Sali Trofeów – odpowiedział Harry, zerkając na mapę. – Trzeba będzie uważać, to już jest trzecie piętro, a więc blisko Filcha. Gdy doszli do obrazu Wielkiego Inkwizytora, usłyszeli bardzo głośny i szyderczy śmiech: - HEE HEEEEEEEEEEEEEEJ! To Irytek najprawdopodobniej zrezygnował z pobytu w pustej klasie i znalazł się bardzo blisko Harry’ego i Rona. - Nawiewajmy stąd, zanim zjawi się tutaj Filch – szepnął Harry. Podeszli do obrazu. Ron spojrzał na mapę, dotknął ściany różdżką i powiedział: - Albera! Ściana rozsunęła się, otwierając przejście. Ledwo weszli do niego, usłyszeli głos woźnego: - Co to było? Irytek? Ściana zasunęła się za Harrym i Ronem. W korytarzu było bardzo ciemno, wszystko było zakurzone, widać było, że dawno już nikt tutaj nie zaglądał. - Lumos – szepnął Harry. Różdżka rozbłyła światłem. - Idziemy do Sali Trofeów? – spytał Ron. - Musimy – odpowiedział cicho Harry. Lecz po chwili oblał go pot. Zauważył na mapie, że Filch podchodzi do obrazu – znał najlepiej (oprócz Freda i George’a Weasleyów) tajne przejścia w Hogwarcie. Harry zdał sobie sprawę, że jeśli Filch wejdzie do przejścia – jest już po nich. Woźny przeszedł jednak obok obrazu. - Już po wszystkim – szepnął Harry Ronowi. – Idźmy do Sali Trofeów. Przejście było długie – szli nim około pięciu minut. Wreszcie zbliżyli się do wyjścia. - Wychodzimy – powiedział Ron. – Już nic nam nie grozi. Harry po paru sekundach spostrzegł jednak, że Ron bardzo się pomylił. Oto do Sali Trofeów wszedł Argus Filch. Harry usłyszał jego wściekły pomruk: - Dorwę Irytka, choćby nie wiem co. Przejdę tym przejściem i dorwę go... wyrzucę na zbity pysk... wywalę... Po czym podszedł do tajnego przejścia. Harry nie miał już wątpliwości – musieli uciekać, albo zostaną wyrzuceni z Hogwartu. - Ron, nawiewamy! – powiedział jak najciszej. Przebiegli cały tajny korytarz, słysząc za sobą kroki woźnego. Gdy doszli do obrazu Inkwizytora, Harry zobaczył jednak coś, co sprawiło, że włosy stają mu dęba. Przy obrazie był... Irytek. Mając do wyboru Irytka lub pożegnanie się z Hogwartem, wybrał Irytka. - Irytku... pomóż nam – powiedział błagalnie, gdy wyszli z przejścia. – Prosimy... - Tak właściwie, to nie powinienem wam pomagać – rzekł Irytek. – To dla waszego dobra... - Zaraz zjawi się tutaj Filch – powiedział Ron. – Uciekaj, ale nie wydawaj nas, prosimy!... - Hm... – Irytek nad czymś się głęboko zastanawiał. – Dobra. Powiedzieliście mi o Filchu, więc nie wydam was. Ale wracajcie do łóżka! - Dobra, Irytku – szepnął szybko Harry. Ledwo to zrobił, z tajnego przejścia wyszedł Filch. Irytka już nie było. - Dziwne... Dałbym głowę, że jeszcze przed chwilą słyszałem tu Irytka... Nie ważne, przeszukam trzecie piętro Gdy Filch odszedł, Ron powiedział: - Harry... Udało się! Jesteśmy uratowani! - Taak... Wiesz co? Może Irytek ma rację... Lepiej wracajmy do łóżek. Za dużo osób się tu kręci... Najpierw Irytek, teraz Fi... I nie dokończył, bo oto stanęła przed nim Pani Norris. Kiedyś już zastanawiali się z Ronem, czy peleryna niewidka działa na koty. Pani Norris odbiegła szybko, jakby się czegoś przestraszyła. Harry nie miał najmniejszych wątpliwości, że pobiegła po Filcha. - Pewnie nas usłyszała. Wracajmy do wieży. Gdy już zbliżali się do portretu Grubej Damy, Harry szepnął: - Jeden z nas musi wyjść spod peleryny, inaczej ona może nas wy... AUUUU! Potknął się właśnie o blaszany kosz na śmieci, który najprawdopodobniej zostawił tam Irytek. Kubeł potoczył się po ziemi, robiąc przy tym hałasu za pięciu Irytków. - Co to ma znaczyć? To znowu ty, Irytku?! Woźny natychmiast zjawił się przy nich. Obaj wstali i jak najciszej zaczęli uciekać z wieży (gdyby chcieli wrócić do pokoju, wpadliby na Filcha). - Hmmm... Dorwę go! Muszę go złapać, tym razem przegiął pałę! I zaczął biec za nimi. Obaj przyjaciele, przerażeni, dostali się do jakiegoś korytarza, w którym nigdy wcześniej nie byli. Harry chciał zobaczyć na mapie, gdzie są, ale usłyszał kroki woźnego i stwierdził, że nie ma na to czasu. Biegli więc dalej, aż wreszcie natknęli się na rozwidlenie. Obaj wybrali ten sam korytarz po lewej stronie. Kroki Filcha oddaliły się – zdołali się od niego oddalić na sporą odległość. Kroczyli jednak szybko przed siebie, ale nagle natknęli się na zamknięte drzwi. Harry nie przestał myśleć. Sięgnął po różdżkę i szepnął: - Alohomora! Drzwi otworzyły się, skrzypiąc straszliwie. Ledwo weszli do środka, zatrzasnęły się za nimi. Harry oparł się o ścianę i odetchnął. - Chyba już po wszystkim... - Naprawdę? – zapytał kpiącym, ale i przerażonym tonem Ron. – To zobacz, co my tutaj mamy! Harry odwrócił się powoli i zobaczył, CO mają. Oto stała przed nimi olbrzymia, wysoka na jakieś dziesięć stóp oraz szeroka na piętnaście, jadowita tentakula. - Incendio! – wrzasnął Harry, ale to tylko bardziej rozwścieczyło tentakulę. Chciała go ugryźć, ale cofnął się instynktownie. - Harry, to nic nie da! – powiedział Ron. – Musimy razem! Raz... dwa... trzy... - INCENDIO!!! Podziałało. Tentakula uniosła się, ale natychmiast opadła i zwiędła. Na oglądanie skutków zaklęcia nie było już jednak czasu. Harry słyszał już kroki Filcha. Z przerażeniem stwierdził jednak, że jedynym wyjściem z komnaty są te drzwi, którymi weszli i do których już zbliżał się woźny. - Ron – szepnął – musimy schować się gdzieś z boku! Nie mamy innego wyjścia! Po czym, nie czekając na odpowiedź, zaciągnął Rona do najciemniejszego kąta. Ledwo to zrobił, drzwi otworzyły się. - Wiem, że ktoś jest w pobliżu. Wyłaź, Irytku! - Co to za hałasy? Do komnaty weszła teraz zupełnie niechciana osoba. Snape. - Witam, profesorze – rzekł Filch. - Czy coś się stało? – zapytał Snape. - Nie, nic, panie profesorze... Szukam tylko Irytka, zrobił straszne zamieszanie na korytarzach. Snape spojrzał w stronę Harry’ego i Rona. Harry miał dziwne przeczucie, że nauczyciel eliksirów ich widzi. - Zamieszanie? - No, może trochę przesadzam – odparł Filch. – Narobił hałasu na cały zamek, rzucając na ziemię blaszany kosz na śmieci. W tej chwili Snape zauważył zwiędłą tentakulę. - Co się stało z tą tentakulą? – zapytał. - Jaką tenta... CO? Woźny również dostrzegł jadowitą roślinę. - Co się z nią stało? – jęczał. – To największa tentakula w całej Wielkiej Brytanii! Harry poczuł niemiły skurcz w żołądku – właśnie popełnili wielkie, poważne wykroczenie. Jeśli Snape ich na tym nakryje, Gryffindor straci około stu punktów. - Irytek tego nie zrobił, panie Filch... – syknął cicho Snape. - Ależ panie profesorze, to musiał być Irytek! Sam go ścigałem, zapędziłem go aż tutaj! - Irytek zabił tentakulę? – rzekł pełnym niedowierzania głosem Snape. Harry przypomniał sobie nagle coś, co sprawiło, że zamarło mu serce. Snape wie o jego pelerynie niewidce... Sam jej kiedyś użył... Mistrz eliksirów otworzył usta, ale Harry już wiedział, co powie Snape. - Harry Potter... – rzekł profesor, a Harry przekonał się, że miał rację. - Potter? – zapytał szczerze zdumiony woźny. - Tak, panie Filch, Potter! Potter jest tu, w tej komnacie, w swojej pelerynie niewidce! - Jakiej pelerynie?... – Filch był już zupełnie zdezorientowany. – O czym pan mówi? - Widziałem już tę pelerynę, nawet miałem ją na sobie! – powiedział wściekłym głosem Snape. - Radzę panu położyć się do łóżka, panie profesorze. Jest pan niewyspany i dlatego przychodzą panu na myśl takie dziwne rzeczy. - Nie będziesz mi rozkazywał, Filch! Na litość boską, dorwę Pottera, tutaj i teraz! – wrzasnął Snape. - Panie profesorze, to musiał być Irytek! Nie zna go pan, ale ja wiem, do jakich rzeczy jest on zdolny! - A PAN NIE ZNA POTTERA!!!!! ON TO ZROBIŁ, NA PEWNO ON! - Nichże się pan uspokoi, profesorze Snape... - Nich pan posłucha, panie Filch – rzekł Snape nieco spokojniejszym tonem. – W zamku jest w tej chwili tylko dwóch uczniów: Potter i Weasley. Musiał to zrobić któryś z nich. Obaj są do tego zdolni, ale wiem, że to Potter, to on ma pelerynę niewid... - HEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEEEEEEJ!!! Irytek wpadł do komnaty, wybijając szybę. - IRYTEK! – ryknął radośnie Filch. – Wyrzucę cię za to ze szkoły, przestępco! Filch pognał jak szalony za Irytkiem, wyzywając go od oszustów i niegodziwców. - Wyłaź, Potter! – warknął Snape, a Harry prosił: “Idź za Filchem... Idź... no dalej... idź złapać Irytka...”. - Natychmiast wyjdź, Potter! Jak tego nie zrobisz, odejmę Gryffindorowi więcej punktów! Wyłaź! Harry nie zamierzał poddać się tak łatwo. Wiedział, że Snape nie ma dowodu na to, że on tu jest – no, chyba że pójdzie do jego dormitorium. Harry wiedział, że będą musieli dostać się tam z Ronem prędzej niż Snape, jeśli do tego dojdzie. Rozmyślania przerwał mu jednak Filch, który wpadł do komnaty, a za nim... Irytek. - Panie profesorze, Irytek wszystko widział – powiedział Filch. – Opowie nam wszystko. Harry i Ron spojrzeli na siebie. Teraz ich dalsza nauka w Hogwarcie zależała od Irytka, który z pewnością wiedział, że to właśnie oni to zrobili. Snape doskoczył do Irytka. - Gadaj – warknał – czy to był Potter? - Wie pan, profesorze, wydawało mi się, że to właśnie on – tu Harry pomyślał, że wszystko już stracone – ale okazało się, że się myliłem. - Gadaj do rzeczy! – krzyknął Snape. – Kto to zrobił?! - Szczerze mówiąc, byłem tym bardzo zdziwiony... To był jeden ze skrzatów domowych. - Skrzat domowy? – powtórzył Filch. - Owszem... - Który?! – wrzasnął Snape. - Powiem wam to – rzekł Irytek – gdy zejdziemy do kuchni. Snape i Filch spojrzeli na Irytka, po czym Snape mruknął: - Chodźmy więc. Irytek, Filch i Snape zeszli na dół, a Harry i Ron, odczekawszy chwilkę, wyszli również z komnaty i pognali do wieży Gryffindoru. - Było blisko – rzekł Ron. - Mieliśmy sporo szczęścia – odparł Harry. – Ale to trochę dziwne, żeby Irytek nam pomagał, prawda - Taaa... Po chwili usłyszeli wściekły wrzask Filcha oraz głos Irytka: - ZNOWU CIĘ NABRAŁEM! PRZECIEŻ MÓWIŁEM, ŻE POWIEM CI TO!!! HA HA HAAAAAAAAA!!! Harry i Ron wybuchnęli śmichem, zapominając, że mają być cicho. Kiedyś bowiem Filch dał się nabrać na tę samą sztuczkę (wtedy także tylko dzięki temu ich nie złapał). - Panie Filch – usłyszeli nagle głos Snape’a – chyba słyszałem jakieś hałasy na górze, przy wieży Gryffindoru. - Panie profesorze – odpowiedział woźny – pan chyba nie podejrzewa nadal Weasley’a i Pottera? Wiem, że obaj to niezłe gagatki, jak zresztą większość uczniaków, ale żeby coś takiego? - Sprawdźmy to. Jeśli są w swoim dormitorium, to faktycznie był to Irytek lub któryś ze skrzatów domowych. Harry szturchnął Rona. - Do wieży! – szepnął. – Szybko! Pobiegli jak najciszej do portretu Grubej Damy. Nie było jednak czasu, żeby wślizgnąć się do środka – korytarzem już nadbiegali Filch i Snape, a Gruba Dama smacznie spała i trzeba było dużo czasu, żeby ją obudzić. Harry wpadł na pomysł. - Ron – szepnął – wyłaź spod peleryny i powiedz, że byłeś... w toalecie! - Dobra – odpowiedział Ron i wyszedł spod peleryny. Niemalże dokładnie w tej samej chwili podbiegł do nich Snape. Filcha nie było – najwyraźniej postanowił pilnować Irytka. - WEASLEY!!! Ron aż podskoczył. Sprawiał wrażenie kompletnie ogłupiałego. - Dobry wieczór... panie profesorze... - WEASLEY! CO TY TUTAJ ROBISZ! GADAJ, CO ZROBIŁEŚ, WEASLEY?! - Ja nie rozumiem, o co panu chodzi, panie profesorze... – odpowiedział Ron. - NIE KŁAM! GDZIE BYŁEŚ?! - W toalecie, panie profesorze... Snape zrobił się czerwony ze złości. - A NIE BYŁEŚ PRZYPADKIEM W KOMNACIE Z JADOWITĄ TENTAKULĄ, WEASLEY?! - Jakiej komnacie?... O czym pan mówi? – Ron miał minę, z której łatwo było odczytać, że nie rozumie nic z tego, co Snape do niego wywrzaskuje. Harry, który stał zaledwie dwa metry od Snape’a, pomyślał, że Ron powinien dostać za to przedstawienie coś, co Mugole nazywaję “oskarem”. - Zaraz zobaczymy... – powiedział cichym, jadowitym głosem Snape. – Nie używałeś żadnych zaklęć, Weasley? I nie czekając na odpowiedź, wyjął mu z dłoni różdżkę. Harry już wiedział, co Snape zamierza zrobić... - Priori incantatem. Harry’emu zamarło serce – zaraz wszystko się wyda... Oto z różdżki Rona wystrzelił płomień. - No, no , no – powiedział triumfalnym głesem Snape. – Możesz mi powiedzieć, Weasley, po co używałeś zaklęcia Incendio? - Ja... ee... ja chciałem rozpalić ogień w kominku Gryffindoru – odpowiedział niespokojnie Ron. - Naprawdę? – uśmiechnął się Snape. – A po co? Zresztą, zaraz to sprawdzimy. Gruba Damo, wpuść nas do środka. Harry stwierdził, że musi zaryzykować. Musi wejść tam przed Snapem, inaczej wszystko się wyda. Portret Grubej Damy odchylił się, ale Snape, jakby przewidując, co Harry zamierza zrobić, wślizgnął się do środka... - Profesorze Snape! – ryknął ktoś, a Harry natychmiast rozpoznał głos Filcha. – Musi pan to zobaczyć! Co za bezczelność... Proszę za mną! Harry pomyślał, że to jedyna szansa. Zaczął znowu gorączkowo myśleć: “No dalej, idź... Idź za Filchem!”. - O co chodzi? – zapytał Snape. - Irytek tym razem posunął się za daleko! Nabazgrał na ścianach “Filch jest głupcem! Snape głupolem! A Czarny Pan jest ich idolem”! - Co takiego?! – wrzasnął Snape. Harry wiedział już, że to wyprowadziło Snape z równowagi. Był on kiedyś zwolennikiem Voldemorta, ale teraz, gdy ktoś go o to posądzał, wściekał się. - Wyrzucę go za to ze szkoły! – ryczał Filch. – Jak powiem to dyrektorowi, wyrzucimy go na ten jego plugawy pysk! I obaj popędzili po schodach, a Harry i Ron weszli czym prędzej do wieży. - Niewiele brakowało, Harry! - Musimy rozpalić po cichu ogień – odpowiedział Harry. – Inaczej Snape i tak wszystkiego się domyśli. Nie, ja to zrobię – dodał, widząc, że Ron wyjmuje różdżkę. – Jeszcze Snape wywoła więcej twoich poprzednich zaklęć i wyda się, że rzucałeś Incendio dwa razy. Po czym wycelował różdżką w kominek: - Incendio! W kominku rozbłysnął ogień. Harry schował pelerynę i, podobnie jak Ron, poszedł spać. Miał dziwny sen. Sniło mu się, że Snape został woźnym szkoły, a eliksirów uczył Filch. Nowy woźny chciał sprawdzić różdżkę Harry’ego, i wywołał kilka ostatnich zaklęć. Z różdżki wyszły Zaklęcia Niewybaczalne (Imperius, Cruciatus i Avada kedavra) oraz Incendio. Snape stwierdził, że rzuci na niego dokładnie te same zaklęcia, które rzuciła różdżka Harry’ego, i rzucił na niego zaklęcie Cruciatus. Harry zaczął się miotać z bólu, aż wreszcie usiadł na łóżku i uświadomił sobie, że jest noc, a Snape’owi nie wolno (jak zresztą każdemu) używać Zaklęć Niewybaczalnych. - Ron, zobacz! Harry właśnie się zbudził i dostrzegł małą, ciemnobrązową sowę. Miała przywiązany do nogi liścik. - Co? – odpowiedział zaspanym głosem Ron. - Ktoś przysyła nam list! Poczekaj, zaraz przeczytam... Harry odwiązał liscik i zaczął czytać na głos: Harry i Ron, będziecie na mnie czekać o godzinie ósmej w sali wejściowej? Wtedy powinnam się zjawić w Hogwarcie, a chcę was jak najprędzej spotkać. Mam wam coś ważnego do powiedzenia. Hermiona - Będziemy czekać? – zapytał Ron, gdy tylko Harry skończył czytać. - No pewnie – odparł Harry. – Ciekawe, co chce nam takiego ważnego powiedzieć. Ubrali się i zeszli na śniadanie. Posiłki jadali, tak jak w czasie roku szkolnego, w Wielkiej Sali, ale teraz było tutaj cicho, pusto, spokojnie. Gdy rozmawiali, Harry'emu zdawało się, że nauczyciele słyszą każde ich słowo. Profesor Snape wpatrywał się w nich podejrzliwie, i Harry wiedział, że domyśla się prawdy. Nie miał jednak żadnego dowodu na to, że jego i Rona nie było zeszłej nocy w łóżkach. Gdy zjedli śniadanie, poszli do wieży Gryffindoru. Zastali tam Prawie Bezgłowego Nicka. - Witaj, Harry – powiedział. – Witaj, Ron. Prawie Bezgłowy Nick był duchem-rezydentem Gryffindoru i bardzo lubił szystkich Gryfonów. - Słuchajcie, mam dzisiaj wielkie święto – rzekł ważnym głosem Nick. - Jakie? – wypalił Ron, ale Harry domyślał się powoli, czego się można spodziewać. Ogarnęło go złe przeczucie. - Rocznica moich ostatnich urodzin. Harry wiedział już, że się nie mylił. Prawie Bezgłowy Nick zaprosił ich kiedyś na przyjęcie z okazji rocznicy jego śmierci. Harry’emu natychmiast przypomniała się tamtejsza orkiestra grająca na piłach, oraz zgniłe, śmierdzące ryby podane jako jedno z dań głównych. - Wydaję z tej okazji przyjęcie. Myślę, że mogę na was liczyć? – zapytał uradowanym głosem Nick. - Ee... no, my... – zaczął niepewnie Ron. - Wiedziałem, że przyjdziecie. O dziewiątej, dobrze? Harry nie miał jednak najmniejszej ochoty przychodzić na to przyjęcie. - Nick – powiedział zdecydowanym tonem – słuchaj, my... Ale Prawie Bezgłowego Nicka nie było już w pokoju. Ron jęknął: - Dlaczego on musi zawsze nas zapraszać? Znów będziemy chodzili na głodniaka wśród jakichś bubków grających w hokeja? Chcąc nie chcąc, musieli jednak przyjąć do wiadomości to, że stawią się na przyjęciu z okazji ostatnich urodzin Prawie Bezgłowego Nicka. Gdy zjedli z Ronem obiad, podeszła do nich profesor McGonagall. - Potter, Weasley – powiedziała – proszę za mną. Weszli z nią do jej gabinetu. Profesor McGonagall usiadła i rzekła: - Rok szkolny rozpocznie się za trzy tygodnie, więc najwyższy czas, byście kupili wszystkie potrzebne w tym roku rzeczy. Tu macie listę – tutaj dała im strasznie długi arkusz papieru – i macie nabyć te wszystkie rzeczy. Jutro o godzinie dziesiątej rano pojedziecie z twoim ojcem, Weasley, na ulicę Pokątną. - Dobrze, pani profesor... – powiedział Ron, patrzący z rozpaczą na ogromną listę. Gdy wyszli z gabinetu zastępcy dyrektora, Harry powiedział: - Ciekawe, co musimy kupić... Ta lista jest chyba cztery razy dłuższa niż zwykle... - Zobaczymy... – rzek Ron i zaczął czytać: ZESTAW KSIĄŻEK DO PIĄTEJ KLASY – HOGWART Obrona przed zaklęciem zapomnienia Gilderoya Lockharta Wielka przygoda z bazyliszkiem Gilderoya Lockharta Jak walczyć z czarnoksiężnikami Gilderoya Lockharta Obrona przed ciemnymi mocami Gilderoya Lockharta Obrona przed wampirami Gilderoya Lockharta Obrona przed smokami Gilderoya Lockharta Obrona przed trollami Gilderoya Lockharta Obrona przed złowrogimi zaklęciami Gilderoya Lockharta Obrona przed hipogryfami Gilderoya Lockharta Obrona przed atakami Gilderoya Lockharta Jakie są wampiry Gilderoya Lockharta Smok – groźne stworzenie Gilderoya Lockharta Jak wykorzystać właściwości magiczne stworów Gilderoya Lockharta Troll górski a troll pospolity Gilderoya Lockharta Pożyteczne zaklęcia do pojedynków Gilderoya Lockharta Walka z zaklęciem Imperius Gilderoya Lockharta Chochliki kornwalijskie Gilderoya Lockharta Chochliki pospolite Gilderoya Lockharta Chochliki złośliwe Gilderoya Lockharta Chochliki tajlandzkie Gilderoya Lockharta Pojedynki – jak zwyciężyć Gilderoya Lockharta Podstawowy poradnik obrony przed czarną magią Gilderoya Lockharta Wyjście z sytuacji bez wyjścia Gilderoya Lockharta Gilderoy Lockhart – autobiografia Jakie zaklęcie może rzucić twoja różdżka – ćwiczenia Gilderoya Lockharta Standardowa księga zaklęć – stopień 5 Mirandy Goshawk Niebezpieczne eliksiry Velliego Huberto Jak wyhodować sto najpopularniejszych magicznych roślin Ireny Somate Kryształowa kula – zgłęb jej tajemnice Kasandry Vablatsky Na drodze transmutacji Vivery Amery Magiczne stworzenia – miłe, ale niebezpieczne Columba Perreto Sklątki i smoki – milutkie stworzonka Reubesa Hagrida Oprócz tego uczniowie muszą posiadać: - Cynowy kociołek, rozmiar 8 - Tiarę na uroczyste okazje - Odznakę z godłem Hogwartu - Wyobrażasz sobie, ile to będzie kosztowało? – jęknął Ron. - Nie – mruknął Harry. – Ja myślę z niepokojem o czymś innym. - Chyba nie masz na myśli tego co ja? Harry zaczął się zastanawiać, czy Ron rzeczywiście myśli o tym samym. - Lockhart? – powiedział niepewnie. - Lockhart – powtórzył Ron. – Gilderoy Lockhart. Do diabła, jeśli on ma nas uczyć w tym roku, ucieknę z Hogwartu. - Nie przesadzasz? - Ani trochę! Po kolacji, o godzinie ósmej, zeszli do sali wejściowej. Harry wciąż się zastanawiał, co takiego ważnego chciała im powiedzieć Hermiona. Podzielił się tym z Ronem. - Może to, że Lockhart będzie nas uczył? – zapytał Ron. Po chwili zaś szybko dodał: - Mam nadzieję, że to nie o to chodzi. W sali wejściowej czekali dość długo. Dopiero po dziesięciu minutach drzwi otworzyły się. - Hermiono! – zaczął Harry. – Witaj, właśnie na ciebie czek... I nie dokończył, bo blizna rozbolała go tak straszliwie, że aż zamknął oczy. Gdy je otworzył, zobaczył wielką, zakapturzoną postać, w poplamionej krwią szacie. Nim zdołał krzyknąć, postać podniosła różdżkę i coś wypowiedziała, Harry nie usłyszał co, ale zobaczył, jak błyska błękitne (Harry spodziewał się zielonego) światło i wielki dym w tym kolorze ogarnia całą salę wejściową. - Dobrze, że pan tam był, panie profesorze. - Gdyby nie pan, pewnie rozwaliłby ich na kawałki. Harry nie miał zielonego pojęcia, kto to wszystko mówi ani gdzie on sam jest. Pamiętał tylko jedno: wielki kłąb błękitnego dymu. Nagle zobaczył na sobą twarz pani Pomfrey – musiał być w skrzydle szpitalnym. Powoli, mozolnie przypominał sobie wszystko. Blizna... potem zakapturzona postać... wielki błysk... a na koniec dym. Usiadł tak gwałtownie, że prawie uderzył głową w twarz pielęgniarki. - Gdzie jestem? Co się stało? Zobaczył, że w pomieszczeniu są także Snape, Dumbledore, i człowiek, którego nigdy wcześniej nie widział. Miał na sobie granatową szatę, miał długie czarne włosy, a jego koszula i spodnie były bardzo pogniecione. Wyglądał niemal identycznie jak profesor Snape, jakby był jego bratem bliźniakiem. - Zostaliście zaatakowani – odpowiedziała spokojnie pani Pomfrey. – Gdyby nie profesor Snape, już byłoby po was. Harry spodziewał się mniej więcej takiej odpowiedzi. Zadał więc pierwsze lepsze pytanie, jakie mu do głowy przyszło: - A co z Ronem? - Leży tutaj, koło ciebie. Wszystko z nim w porządku, ale jeszcze nie odzyskał przytomności. Harry chciał wiedzieć wszystko ze szczegółami, ale stwierdził, że to będzie niezbyt grzeczne, wypytywać panią Pomfrey jak na przesłuchaniu. Spojrzał na swój zegarek: była już dziewiąta rano. - No i mamy jeden plus z tej przygody – mruknął do siebie, gdy pani Pomfrey odeszła. – Nie musieliśmy iść na przyjęcie u Prawie Bezgłowego Nicka. Zaczął się zastanawiać, kto mógł ich zaatakować. Oczywiście pierwszą osobą, która przyszła mu na myśl, był Voldemort. Tu jednak pojawiało się drugie pytanie: dlaczego nie zabił jego i Rona? Jeśli to był faktycznie on, to miał chyba tylko jeden cel swojej wyprawy do zamku: zabić jego, Harry’ego. Czemu więc, gdy stwierdził, że wszystko jest zgodnie z planem, nie zabił ich? A może to profesor Snape przestraszył go, bo zjawił się nagle w tym miejscu? Harry pomyslał, że również niekoniecznie musiał to być Voldemort. Ktoś mógł mu spłatać głupiego figla. Może Draco Malfoy? Natychmiast jednak odrzucił tę myśl, bo czar był tak potężny, że nie dałby go rady użyć czarodziej w wieku jego czy Malfoya. Więc kto to zrobił? |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 04:58 |