Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Złoty Znicz, wersja piątego tomu.

Piotrek
post 13.10.2004 20:01
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Cześć! Kiedy aktualizowano dział fan fiction na stronie, rozbudowano tam ff, które napisał mój kolega Seweryn Lipoński pt. "HP i Złoty Znicz". PRAWDOPODBNIE nie będzie kontynuowany na stronie (wszystko zależy od Kasi), a ja umieszczę go na forum. A oto wstęp i pierwsze 2 rozdziały (daję od początku). Proszę o komentarze!

W Hogwarcie i poza nim ma miejsce wiele dziwnych wydarzeń. Dotyczą one w dużym stopniu Harry’ego, któremu ginie Błyskawica oraz zostaje zaatakowany.
W piątej części przygód Harry’ego dowiadujemy się czegoś więcej o przeszłości Argusa Filcha, oraz obserwujemy przygotowania Harry’ego i jego przyjaciół do sumów. Trafiamy razem z Harrym przypadkowo na ulicę Po-kone-tan. Co to za ulica? Kto to są wiochmeni? Co kryje się za tajemniczymi drzwiami? Tego wszystkiego dowiemy się, czytając piątą część Harry'ego Pottera “Harry Potter i złoty znicz”.

LIST OD RONA

Od czasu powrotu do domu Dursleyów Harry poważnie niepokoił się o siebie. Pod koniec czwartej klasy, w czasie ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, został przeniesiony do Lorda Voldemorta i był świadkiem odzyskania przez niego dawnej mocy. Zginął wtedy Cedrik Diggory z Hufflepuffu, którego zabił na oczach Harry’ego sługa Voldemorta, Glizdogon. W domu Dursleyów Harry nie był jednak tak bezpieczny jak w Hogwarcie, gdzie czuwał nad nim dyrektor szkoły, Albus Dumbledore.
Parę dni po swoich urodzinach, na które dostał od Dursleyów gumę do żucia, a także wielkie pudło czekoladowych żab od Hagrida i książkę o quidditchu od Hermiony, przyszła sowa od Rona. Ron był najlepszym kolegą Harry’ego w Hogwarcie, ale jego rodzina nie należała do zamożnych i tym razem Harry dostał od niego bluzę z napisem “Quidditch” oraz małą książeczkę pod tytułem “Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie”. Oprócz tego był mały wycinek z “Proroka Codziennego”. Ron dołączył do niego karteczkę:

Harry, nie przestrasz się, gdy przeczytasz ten artykuł. Moja mama prawie zemdlała, gdy go zobaczyła. Pamiętaj, że w Hogwarcie jesteś bezpieczny, a Sam-Wiesz-Kto raczej nie wie, gdzie się teraz ukrywasz.
Ron

Harry’ego przeszedł dreszcz, bo zbyt dobrze pamiętał wydarzenie z Turnieju Trójmagicznego, by nie przejmować się Voldemortem. Natychmiast więc przeczytał wycinek z gazety:

SAMI-WIECIE-KTO ZNÓW GROŹNY

“Kilku mugoli w Albanii widziało Sami-Wiecie-Kogo”, pisze nasz specjalny korespondent, Lucas Flint. Pamiętajmy, że w tym roku doszło do kilku morderstw, których ofiarami padli m.in. Cedrik Doggory i Bartemiusz Crouch. Według wielu pogłosek Sami-Wiecie-Kto miał odzyskać moc w czerwcu, podczas ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, gdy zginął Cedrik. Świadkiem tego wydarzenia był Harry Potter, chłopiec, który pozbawił mocy Sami-Wiecie-Kogo, gdy miał zaledwie rok. Minister magii, Korneliusz Knot, nie zgadza się z tymi pogłoskami. “To kompletne bzdury - mówi – wszyscy chcą wywołać panikę i zachwiać to, co przez czternaście lat próbowaliśmy odbudować. Sami-Wiecie-Kto nie mógł odzyskać mocy, podejrzewam, że ukrywa się gdzieś, samotny i porzucony przez dawnych wspólników”. Być może Ministerstwo nie chce się przyznać, że Sami-Wiecie-Kto i jego zwolennicy przechytrzyli ich i podejmą drugą próbę zniszczenia świata czarodziejów. Nie wprawdzie dowodu, że Harry Potter mówi prawdę. Ale faktem jest, że morderstwa miały miejsce – Cedrika Diggory’ego według Harry’ego Pottera zabił sługa Sami-Wiecie-Kogo – Peter znany jako Glizdogon, a do zabicia Croucha przyznał się pod wpływem eliksiru prawdy jego syn – Bartemiusz Crouch, który przez cały rok szkolny udawał w Hogwarcie byłego aurora – Szalonookiego Moody’ego. Wiele wskazuje więc na to, że Sami-Wiecie-Kto powrócił.

Harry’emu wcale nie podobało się to, co zostało napisane na początku artykułu. Skoro Voldemort pokazywał się mugolom, to musiał być już pewny, że ma na tyle siły, by znowu zabijać. Najbardziej jednak przerażało go to, że Korneliusz Knot, mimo tylu dowodów, nadal nie chciał uwierzyć w to, co się stało w czerwcu. Pocieszał się tym, że Ron ma rację – Voldemort nie znajdzie go łatwo w świecie mugoli, a w Hogwarcie jest bezpieczny, ponieważ opiekuje się tam nim profesor Dumbledore. Zabrał się do dokładniejszego oglądania wszystkich prezentów. Zanim jednak zdołał wziąć do ręki książkę, którą dostał od Hermiony, usłyszał krzyk Dudley’a:
- Mamo, tak dłużej nie będzie!!! Ja nie pozwolę!!! CHCĘ MIEĆ TORT!!!!!
Harry usłyszał brzęk tłuczonego szkła – Dudley najprawdopodobniej rozbił ze złości szklankę.
Harry dobrze wiedział, dlaczego Dudley ma napad. Rok temu pielęgniarka ze szkoły Dudley’a napisała do Dursley’ów skargę na ich syna, który osiągnął rozmiary młodej orki, przy czym był grubszy niż wyższy. Od tamtej pory cała rodzina Dursley’ów (nie wyłączając Harry’ego) miała specjalną dietę. Dudley nie mógł już jeść tego co chciał – choć próbował wykradać jedzenie. Dzisiaj jednak najwyraźniej się zbuntował.
( Harry zszedł na dół, gdzie Dudley stał nad rozbitą szklanką, a na stole leżał talerz z jedną kromką chleba oraz plastrem szynki. Po chwili usłyszał szybkie kroki i do kuchni zszedł wuj Vernon.
- Co tu się dzieje?! Który to, Harry czy Dudley???!!!
- Dudley, Vernonie. Zbił szklankę i zażądał tortu! A kto teraz posprząta to szkło?!
Wuj podszedł do Dudley’a, wziął go za kołnierz i przemówił dziwnym, cichym głosem, takim, jakim do Harry’ego przemawiał profesor Snape, nauczyciel eliksirów w Hogwarcie:
- Słuchaj, chłopcze, skończyły się dobre czasy... Zachowujesz się w tej chwili dokładnie tak jak... jak on – tu wskazał na Harry’ego – a chyba nie chcesz poniżać się do jego poziomu, co?
Dudley aż zaniemówił – rzadko zdarzało się, że rodzice na coś mu nie pozwalali, ale widząc, że wuj Vernon zrobił się czerwony ze złości, nic nie powiedział i zabrał się do jedzenia chleba. Po skończonym śniadaniu powiedział do Harry’ego:
- Nie myślałem, że to możliwe, ale moi starzy stali się gorsi niż ty.
Harry poszedł na górę. Nie zamierzał, oczywiście, przestrzegać diety. Pod obluzowaną deską w podłodze miał jeszcze trochę jedzenia, które dostał od przyjaciół. Wziął czekoladową żabę, zjadł ją ze smakiem i zobaczył, kto jest na karcie.
- Merlin! To już mój drugi. Będę mógł dać Ronowi!
Niestety, przechodzący akurat obok wuj Vernon to usłyszał. Wpadł do sypialni Harry’ego i czerwony ze złości zaczął wystrzeliwać każde słowo jak karabin maszynowy, opluwając przy tym Harry’ego śliną.
- Ile... razy... ci... mówiłem... żebyś... nie używał... tych... wyrazów... w tym... domu!
- Dobrze, dobrze, przepraszam.
Dursleyowie nie pozwalali Harry’emu na używanie w ich obecności jakichkolwiek wyrazów związanych z magią czy czarodziejstwem. Nie lubili niczego, co choć trochę odbiegało od normalności, i bardzo bali się, że ktoś odkryje ich pokrewieństwo z Harrym. Przez ostatnie cztery lata Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale czasem wyrywało mu się np. “Hogwart”. Dursleyowie nie mogli mu jednak nic za to zrobić, ponieważ bali się, że Harry napisze o tym do ojca chrzestnego, Syriusza. Harry nie lubił u nich przebywać, i włanie przed chwilą skreślił kolejny dzień na tablicy, na której odliczał dni do rozpoczęcia roku w Hogwarcie.

ŚWIDROWE ZAMIESZANIE

Harry nadal był pod wrażeniem tego, co przeczytał w wycinku z Proroka Codziennego. I dopiero wydarzenia z następnego dnia pozwoliły mu o tym zapomnieć.
Tego dnia spał wyjątkowo długo, prawie do dwunastej. Obudził go jakiś dziwny łomot, jakby ktoś sypał węgiel na ich podwórko. Zaniepokojony podbiegł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Okazało się, że był bliski prawdy. Przez chwilę myślał, że to sen – bo w mugolskim świecie jeszcze czegoś takiego nie widział.
Ogromna, czerwona ciężarówka właśnie wyrzucała zawartość na ukochany trawnik wuja Vernona. A zawartością okazały się... świdry. Harry’emu wydawało się, że sypie je na podwórko godzinami, chociaż tak naprawdę trwało to tylko kilkadziesiąt sekund. Wreszcie ogromny szum ustał. Piękny trawnik, a także część ogrodu ciotki Petunii, były zawalone świdrami: grubymi, cienkimi, długimi, średnimi, krótkimi i malutkimi, oraz ogromnymi. Jednocześnie z dołu do uszu Harry’ego doszedł głośny jęk.
- To pańskie świdry, panie Vernon – odezwał się z dołu głos – pańska własność. Mam nadzieję, że się pan nimi zaopiekuje lepiej, niż interesami – i nieznajomy zachichotał okropnie. – Po południu przyjedzie reszta towaru!
I wybiegł z domu na Privet Drive 4, głośno trzaskając drzwiami i rycząc ze śmiechu jak wariat.
- Petunio – jęknął po chwili wuj Vernon – Petunio, powiedz mi tylko, że to jakiś straszliwy sen! Straszliwy sen!
Harry zszedł na dół, choć nie miał pojęcia, o co chodzi. W salonie zastał wuja Vernona i ciotkę Petunię, siedzących na kanapie. Wuj Vernon miał minę, jakby dostał zaproszenie na swój własny pogrzeb. Ciotka Petunia najwyraźniej próbowała go pocieszyć, ale nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać.
- Przeprszam – odezwał się nieśmiało Harry – ale co się stało?
Wuj Vernon w jednej chwili zrobił się czerwony z wściekłości.
- Ty! – wrzasnął, zrywając się z miejsca. – Ty! To wszystko twoja wina! Uduszę cię! To na pewno twoja wina!
- Vernonie, uspokój się! – zawołała ciotka Petunia, chwytając wuja za rękę i na siłę ciągnąc go na kanapę. – On nie zrobił nic złego, ale gotów nam to zrobić, jeśli go tkniesz!
- Ja wiem, że to on! – ryknął wuj Vernon. – To on, to on! Na pewno czarami zniszczył moją filię, albo coś takiego...
- Zaraz, chwileczkę! – zawołał Harry. – Co się właściwie stało? I gdzie jest Dudley?
- Dudley odsypia noc – wyjaśniła ciotka. – Do trzeciej oglądał mecz NBA: Chicago Bulls i Portland Trailblazers.
Wuja Vernona najwyraźniej zdenerwował spokój ciotki.
- Czy ty nie uświadamiasz sobie, Petunio, co się stało?!
- Ano właśnie – wtrącił się Harry – co się stało?
Wuj Vernon zrobił tak dramatyczną minę, że Harry’emu po raz pierwszy w życiu było go żal.
- Filia fabryki świdrów, należąca do Vernona, splajtowała – wyjaśniła ciotka Petunia.
- Kosztowała mnie majątek! – ryknął wuj Vernon rzopaczliwym tonem.
- A te świdry? – zapytał Harry, strając się zrobić smutną minę.
- W kontrakcie miałem zapisane, że wszystkie wyprodukowane świdry są moją własnością, dopóki nie zostaną sprzedane! – ryknął wuj. – No i tyle zostało, gdy filia upadła! No i co mam teraz z nimi zrobić?
I ukrył twarz w dłoniach.
- Mamo, co to za hałasy?
Na dół zszedł Dudley. Zmarszczył brwi na widok wuja Vernona.
- Co się stało?
- Zadajesz już nawet dokładnie takie same pytania jak on – powiedziała ciotka, wskazując na Harry’ego.
Dudley zaczął kipieć ze złości.
- NIE PORÓWNUJ MNIE DO TEGO CZUBKA! – wrzasnął, a trzeba przyznać, ze głos, tak jak posturę, miał potężną. Podbiegł wściekły do ciotki Petunii i trzasnął ją w rękę, na której od razu pojawił się ogromny, czerwony ślad. Ciotka wrzasnęła z bólu.
- AAAAAAAAAAAA!!!
Harry z przerażenia zamknął oczy, bo wiedział, co nastąpi za chwilę. Słyszał tylko, że ktoś obok niego szamocze się, wuj Vernon dyszał ciężko, wyrzucając co chwilę jak karabin maszynowy niezbyt ładne słowa.
- I MASZ ZA SWOJE, TY... TY... TY SYNU-ZDRAJCO!!!
Harry otworzył oczy.
Wuj Vernon dyszał ze zmęczenia po walce z Dudleyem, który był większy od niego, ale leżał w tej chwili rozłożony przez wuja klasycznym chwytem dżudo. Nie miał nawet siły, by się podnieść, zresztą Harry przypuszczał, że utrudniał mu to wyjątkowo gruby zadek i brzuch.
- Jak śmiałeś! – wysapał wuj, zasłaniając ciotkę Petunię, jakby się spodziewał, że Dudley zaatakuje po raz drugi. – Jak śmiałeś bić niewinną kobietę, dzięki której stąpasz po tej ziemi!
- A jak ona śmiała mnie porównywać do tego typa! – wrzasnął Dudley, podnosząc nie bez trudu rękę i wskazując palcem na Harry’ego.
- MILCZ! – ryknął wuj Vernon. – MILCZ! Masz szlaban na cały tydzień! CAŁY TYDZIEŃ!
Po raz pierwszy w życiu Harry widział Dudleya z taką miną. Otworzył usta ze zdumienia, bo jeszcze nigdy jego rodzice nie zachowali się wobec niego w taki sposób. A że nadal leżał na ziemi, wyglądał wyjątkowo głupio. Wuj wykorzystał ten moment dekoncentracji u Dudleya, chwycił go za rękę i zaczął go ciągnąć po ziemi (Dudley był za ciężki, by go unieść choćby na milimetr) do komórki pod schodami. Po drodze mruczał do niego złoworgim tonem:
- Jeszcze raz... jeszcze raz spróbuj, to obiecuję ci, że posiedzisz tam cały rok szkolny. Tak jak Harry!
Dudley zaczął się wyrywać, bo nigdy mu nawet na myśl nie przyszło, że może mieć życie gorsze niż Harry. A perspektywa spędzenia tygodnia w komórce pod schodami była dla niego jak koniec świata.
Przez kilka następnych dni Harry nie mógł wytrzymać ze śmiechu, gdy widział swojego kuzyna, wyłażącego z wielkim trudem z komórki pod schodami, nie mieścił się on już bowiem w tych małych drzwiczkach. Ciotka Petunia biadoliła cay dzień nad jego losem, ale wuj pozostawał nieugięty. Po raz pierwszy Dursleyowie stwarzali Harry’emu lepsze warunki do życia niż Dudleyowi.
Natomiast wuj Vernon zajął się poszukiwaniem jakichś kupców, którzy zechcieliby kupić jego świdry, które leżały nadal na trawniku. Co dzień wykonywał setki telefonów, zamieścił ogłoszenia we wszystkich lokalnych gazetach, opłacił też reklamy w telewizji. W końcu cały Londyn wiedział już o wuju Vernonie i jego świdrach.
Pewnego dnia wuj Vernon przyszedł do domu niezwykle zadowolony.
- Mamy dwóch zagranicznych kupców na moje świdry! – zawołał na powitanie.
- Wspaniale, Vernonie, wspaniale! – ucieszyła się ciotka Petunia.
- A jacy to kupcy? – spytał Dudley, który akurat wymknął się z komórki pod pretekstem konieczności skorzystania z toalety.
- Z dalekiej zagranicy! – oznajmił wuj Vernon. – Obaj mieszkają w Meksyku i prowadzą wielką fabrykę świdrów. Zamierzają nabyć drogą kupna połowę tego, co mamy w ogródku. Za grube pieniądze!
- Ekhm, Vernonie – powiedziała Petunia – oni do nas przyjadą?
- Niestety, nie mogą – stwierdził z przykrością wuj. – Muszą pilnować interesów i dlatego musimy pojechać do Meksyku.
- Czy to konieczne? – spytał Harry.
- O, nie, mój drogi, ty zostaniesz w domu – ostro rzekła ciotka. – Nie mamy zamiaru zabierać cię ze sobą. Jeszcze znowu popsujesz umowę na świdry!
Harry już raz pokrzyżował bowiem szyki wujowi Vernonowi. Trzy lata temu miał siedzieć cicho w pokoju, podczas gdy wuj Vernon omawiał warunki kontraktu. Wszystko popsuł skrzat domowy, Zgredek, który spowodował, że do podpisania umowy nie doszło. Harry przez te trzy lata zdołał się już zaprzyjaźnić ze Zgredkiem, ale wuj Vernon nadal pamiętał tamten wieczór, kiedy małżeństwo Masonów wybiegło z wrzaskiem z domu z powodu sowy, która wleciała do domu Dursleyów.
- Ale jeśli on zostanie w domu – zaczął Dudley – to co zastaniemy po powrocie?
- O, o to się nie będziemy martwić – rzekł wuj Vernon. – Ty go tu przypilnujesz.
- Jak to? – Dudley znowu otworzył szeroko usta ze zdumienia. – To ja z wami nie jadę?!
- Nie trzeba było bić swojej matki – zawołał wuj, uchylając się, bowiem Dudley złapał za specjalny kij, zwany smeltingiem, i spróbował wymierzyć swojemu ojcu cios. – Teraz poniesiesz konsekwencje! Jauuu!
Dudley tym razem ucelował prościutko w nos wuja, który zaklął, chwycił swojego syna za kołnierz i wyprowadził go do komórki, gdzie zamknął go na klucz.
- Nie wiem, który gorszy – wysapał do ciotki. – Harry czy Dudley. Obaj są nieznośni.
- Tato!... – Harry usłyszał stłumiony głos Dudleya, dochodzący z komórki. – Tato, ja tu nie mogę siedzieć!
- A to niby czemu?! – odkrzyknął wuj Vernon.
- Zarażę się! Nie wytrzymam! Apsik!
- Mój biedny Dudziaczek! – wyjąkała ciotka. – Tam nie było odkurzane!
- Niby czym się zarazisz? – krzyknął wuj, nawet nie patrząc w stronę komórki.
- Magią! – wrzasnął Dudley, zanosząc się fałszywym płaczem. – Tu... tu jest magiaaaaaa! On, Harry, tutaj siedział latami! Tu jest magiaaaa!
Wuj Vernon poszedł powiedzieć coś Dudleyowi do słuchu, ale ciotka Petunia była pierwsza. Doskoczyła do drzwi komórki, otworzyła je i wyciągnęła stamtąd swojego “Dudziaczka” (co zresztą nie było łatwe, ze względu na jego rozmiary).
- Mój kochany, najdroższy! – zawołała, obejmując go i całując w policzek. – A ty – zwróciła się do Harry’ego – jak śmiesz zasmradzać nasz dom tym twoim dziwactwem!
- A co ja takiego zrobiłem?
- Zaczadziłeś nasz dom, dupku! – ryknął Dudley i udał, że kaszle, zarażony magią, a potem zaniósł się fałszywym płaczem.
- I tak nie dam się nabrać na twoje krokodyle łzy! – zawołał Harry, uśmiechając się złośliwie, widząc, że Dudley naprawdę boi się magii, która w jego mniemaniu unosiła się od wielu lat w komórce pod schodami. – Ale, przyznam, że czasem używałem tam czarów... – dodał dla lepszego efektu. To spowodowało, że Dudley ryknął płaczem wyjątkowo głośno, a ciotka Petunia wydała zduszony okrzyk.
- Żartowałem – dodał Harry, widząc, że ciotka Petunia szuka wzrokiem czegoś, czym mogłaby go trafić w głowę.

Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Dudley został warunkowo zwolniony z aresztu w komórce ( - Vernonie, tam naprawdę może być magia, jeszcze Dudziaczek upodobni się do tego typa – mówiła ciotka). Jednak był przerażony perspektywą spędzenia kilku dni sam na sam z Harrym, więc wuj Vernon ostrzegł Harry’ego:
- W czasie naszego wyjazdu masz niczego nie ruszać. Tak jakby cię tu nie było. Niczego nie dotykaj, nie ruszaj, i zostaw Dudleya w spokoju. Gdy przyjedziemy z powrotem, spytam Dudleya o twoje zachowanie. Jeśli coś będzie nie tak, to gwarantuję ci miesiąc spędzony w komórce pod schodami.
- Dlaczego mam nic nie ruszać?
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Te twoje dziwactwa mogą zniszczyć nam dom. Więc... ostrzegam...
Świdry zostały wywiezione na działkę państwa Vernonów. Było ich około stu tysięcy. Wuj zostawił Dudleyowi numer telefonu, pod którym można ich będzie zastać w Meksyku. Harry został w ten sposób unieruchomiony. Wiedział, że Dudley na pewno postara się go sprowokować, żeby zrobił coś nie tak, a wtedy może się pożegnać z domem na Privet Drive 4.
Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Państwo Vernonowie z kilkunastoma ciężkimi torbami zamierzali najpierw pojechać po świdry (zamówili specjalną ciężarówkę), a potem przejechać Stany Zjednoczone i dotrzeć do Meksyku. Jeszcze raz ciotka obcałowała Dudleya, jeszcze raz wuj Vernon ostrzegł Harry’ego, aż w końcu drzwi domu trzasnęły.
- Nie ma co – odezwał się Dudley, stając przy Harrym – starzy odjechali.
I poszedł na górę, gdyż był już wieczór. Harry poszedł do kuchni coś przegryźć, a następnie również udał się spać.


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Piotrek
post 14.10.2004 19:24
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Daję następne rozdziały bardzo szybko, gdyż można je przeczytać na stronie. Gdy zacznę wklejać części, dla niektórych z Was być może nieznane, dam wam więcej czasu na czytanie.

NA ULICY POKĄTNEJ

Harry rozmyślał nad tym aż do wieczora. Wtedy to odwiedził go profesor Dumbledore.
- Jak tam, Harry? – spytał. – W porządku?
- Tak, panie profesorze.
Dumbledore wyciągnął paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta.
- Przyniosłem ci fasolki – rzekł. – Mogę spróbować?
Harry kiwnął głową, a profesor wyciągnął fasolkę w kolorze brązowym.
- Hmm... Jeśli się nie mylę, to chyba czekolada?
Po czym zjadł fasolkę, ale skrzywił się.
- Tym razem się pomyliłem!
Harry zdusił w sobie śmiech i zapytał:
- Jaki to był smak?
Profesor jeszcze raz się skrzywił:
- Uliczne błoto. Posłuchaj, Harry, chciałbym z tobą porozmawiać... Na temat wczorajszego ataku.
Harry zapytał:
- Mógłby mi pan opowiedzieć, co się wydarzyło?
Profesor Dumbledore uniósł brwi:
- A ja oczekiwałem tego samego od ciebie... Dobrze, powiem ci wszystko, ale najpierw ty opowiedz, co wydarzyło się przed atakiem.
- Dobrze, panie profesorze... No więc dostałem sowę.
- Sowę?
- Tak, panie profesorze... Sowę. No i tam był list, w którym Hermiona chciała, żebyśmy zeszli o ósmej do sali wejściowej, bo ma nam coś ważnego do powiedzenia...
- I zeszliście?
- Tak, bo zastanawialiśmy się, co ona ma nam takiego ważnego do powiedzenia.
- I co było dalej?
- Zeszliśmy z Ronem... no i czekaliśmy. Czekaliśmy dziesięć minut, aż
w końcu drzwi się otworzyły.
- Kto tam był?
- Nie wiem... to była osoba ubrana w poplamioną krwią szatę... i miała kaptur na głowie. No i zanim coś zdążyliśmy zrobić, to ta... ten ktoś... uniósł różdżkę... i coś powiedział, i błysnęło błękitne światło. A co było dalej, to już nie wiem.
Profesor rozejrzał się po sali, spojrzał na Harry’ego i rzekł:
- Gdy tylko was zaatakowano, straciłeś przytomność?
- Tak, panie profesorze...
- Jakieś dziesięć sekund potem profesor Snape znalazł was nieprzytomnych – powiedział spokojnie Dumbledore. – Wszyscy mu gratulują, bo być może ocalił wam życie.
Harry zadał to pytanie, które go dręczyło od dawna:
- Proszę pana, czy ktoś, kto nas zaatakował, uciekł przed Snapem?
- Profesorem Snapem, Harry. A tak w ogóle, myślę, że nie z tego powodu. Coś się stało, Harry?
Bo Harry skrzywił się okropnie. A więc według Dumbledora ten ktoś nie przestraszył się osoby, która mogła mu coś zrobić – Snape’a. Czyżby to był faktycznie Voldemort?
- Panie... panie profesorze... – zaczął niespokojnie – czy to był... czy to był Voldemort?
- Być może – odpowiedział profesor, wyraźnie lekko zaniepokojony. – Chociaż nie jestem tego pewien – dodał, widząc minę Harry’ego. – Gdyby to był on, to zdziwiłbym się, że tylko was zaatakował. Według jego zwyczajów, powinien... wiesz co, prawda, Harry?
- Tak – powiedział szybko Harry.
- Muszę wracać do swojego gabinetu – rzekł profesor. – Pani Pomfrey stwierdziła, że powinieneś tu zostać do jutrzejszego popołudnia. O, chyba Ron się obudził!
Harry tego nie zobaczył, tylko to usłyszał. Z sąsiedniego łóżka słychać było cichy jęk. Po chwili Ron usiadł na łóżku tak gwałtownie, jak rano Harry.
- Gdzie jesteśmy? Co się stało? – pytał gorączkowo.
- Panie Weasley, proszę się uspokoić.
Powiedziała to pani Pomfrey, która właśnie weszła do sali. Dała mu do zjedzenia czekoladową żabę.
- Co się stało? – powtórzył Ron, nawet nie spojrzawszy na żabę.
- Zostaliście zaatakowani – powiedział spokojnie dyrektor. – Nie wiadomo, przez kogo – dodał szybko, widząc, że Ron już otwiera usta.
Ponieważ Harry chciał odwrócić uwagę Rona od ataku, zadał pierwsze lepsze pytanie na inny temat:
- A kiedy pojedziemy na ulicę Pokątną?
W tej samej chwili do sali wszedł pan Weasley. (Harry miał wrażenie, że czekał on pod drzwiami i gdy usłyszał, że rozmowa schodzi na ten temat, wszedł).
- Cześć Ron, cześć Harry – rzekł. – Dobrze się czujecie? Powinniście podziękować profesorowi Snape’owi, to on was uratował...
- Snape nas uratował? – spytał Ron z takim niedowierzaniem, jakby pan Weasley mówił mu, że jest Voldemortem.
- Owszem.
Tym razem to Snape wkroczył do skrzydła szpitalnego.
- Potter, Weasley, nie mówię wcale, że swoim zachowaniem w tym roku na to nie zasłużyliście, ale nie miałem zamiaru oglądać tu, w Hogwarcie, morderstwa.
- Aha, chłopcy, na ulicę Pokątną pojedziemy jutro po południu. Dobrze, to ja już sobie pójdę... – powiedział pan Weasley, widząc spojrzenie Snape’a i pani Pomfrey.
Snape odchrząknął i rzekł:
- Zapomniałem wam powiedzieć, że nie możecie się włóczyć po zamku w późnych godzinach. Przez wasze wczorajsze zachowanie Gryffindor stracił pięć punktów.
Snape odwrócił się i już chciał wyjść z sali. Ron już otwierał usta, by wyrazić swój sprzeciw, ale Harry wyraźnym gestem położenia palca na ustach dał mu do zrozumienia, by siedział cicho.
Całą następną godzinę omawiali to, co się stało. Ron twierdził uparcie, że zaatakował ich Snape, a następnie wymylił historyjkę o znalezieniu jego i Harry’ego w sali wejściowej. Harry natychmiast jednak odrzucił tę wersję.
- Ta postać była o wiele wyższa od Snape’a, a poza tym miała szatę poplamioną krwią, nie roz...
- MORSMORDRE!
Ten głos zagrzmiał gdzieś daleko, może mile stąd, ale Harry spojrzał w okno i dostrzegł bardzo niewyraźny, oddalony Mroczny Znak – znak Lorda Voldemorta.
- Sam-Wiesz-Kto! – wrzasnął Ron.
Harry’ego ogarnęło złe przeczucie, ale nie miał już siły mówić o tym. Opadł na poduszki i ogarnęło go takie znużenie, że natychmiast zasnął.

- HEEEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEj!!!
Harry pomyślał, że to sen – bo tego było już za wiele jak na dwadzieścia cztery godziny. Najpierw ucieczka przed Filchem, potem lista z książkami Lockharta, następnie atak i rozmowa z Dumbledorem...
Spojrzał na zegarek – było za piętnaście druga w nocy. Irytek wpadł do skrzydła szpitalnego, wrzeszcząc przeraźliwie:
- HEEEEEEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEE...
Poltergeist nie dokończył, bo dosłyszał głos Filcha:
- O nie, tego już za wiele, Irytku! WYWALĘ CIĘ, rozumiesz?
Irytek wziął do rąk szklany dzbanek i zbił go, a nastpnie, rechocząc straszliwie, wyleciał z sali.

Następnego dnia, po południu, przyszedł po nich pan Weasley.
- Cześć, chłopcy! To jak, jedziemy na ulicę Pokątną?
- Co ci się stało z szatą? – spytał Ron.
Harry dopiero teraz to dostrzegł – szata pana Weasleya była straszliwie osmalona.
- Ach, to nic, Ron – odpowiedział gorączkowo pan Weasley. – Fred odpalił turbo-puffa... Twoja matka sprała go za to miotłą.
- Tak jak wtedy, gdy wypalił mi dziurę w języku? – zapytał znowu podniecony Ron.
- Mniej więcej...
Po kilku minutach byli już gotowi do drogi. Harry się zastanawiał, jak tym razem tam się dostaną. Zapytał o to pana Weasleya.
- Za pomocą proszku Fiuu – odparł ojciec Rona. – Niejaki Tumbo Gashi pozwolił nam skorzystać z jego kominka.
Harry’emu przypomniało się niemiłe wydarzenie – gdy ostatni raz (trzy lata temu) próbował dostać się za pomocą proszku Fiuu na ulicę Pokątną, wylądowa na ulicy Śmiertelnego Nokturnu – ulicy, na której sprzedawano różne niebezpieczne przedmioty.
Rozmawiając o sprawach w ministerstwie, dotarli do Hogsmeade, gdzie mieszkał pan Gashi.
Gdy zadzwonili do drzwi, prawie natychmiast otworzy im wysoki mężczyzna (miał chyba z sześć i pół stopy wzrostu). Był nieogolony, a na jego twarz spadało mnóstwo czarnych, gęstych włosów. Ubrany był w szarą szatę i granatowe spodnie.
- Chłopcy – powiedział pan Weasley – to jest pan Tumbo Gashi.
- Zapraszam do środka – rzekł pan Gashi.
Weszli do mieszkania. Od razu rzucał się w oczy wielki, zabytkowy kominek. Pan Weasley wyjął z kieszeni spodni małą paczuszkę z proszkiem, wyciągnął przed siebie różdżkę i mruknął:
- Incendio!
W kominku natychmiast buchnęły płomienie. Pan Weasley sypnął do ognia trochę proszku Fiuu i rzekł:
- No, dalej, Harry, ty pierwszy.
Harry wszedł w płomienie, powiedział (tym razem bardzo wyraźnie): Ulica Pokątna! – i zniknął.
Prze ułamek sekundy szybował w jakiejś dziwnej przestrzeni, a później wylądował.
Od razu zorientował się, że jest zupełnie gdzie indziej niż na ulicy Pokątnej. Tu wszędzie roiło się od napisów: “ÂŔĆĂ” lub “gln¦ĂÁ”. Harry pomyślał, że powinien był zapisać się w Hogwarcie na starożytne runy.
Zapytał pierwszego napotkanego człowieka:
- Przepraszam, czy mogę zapytać, gdzie ja jestem?
Nieznajomy zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów. Harry powtórzył pytanie.
- A siera mogla englia, fo ighe fo engliaski?
- Pytałem się, gdzie ja jestem – powiedział znowu Harry.
- A jaa, te siera fo englia ia te siera ighe engliaski!
Harry nie uzyskał więc żadnej odpowiedzi. Krążył wśród przeróżnych, nieznanych mu napisów. Musiał to być również świat czarodziejów (widział na wystawach sklepów sowy, różdżki, a ludzie chodzili w szatach), ale w zupełnie innym kraju.
I gdy tak wędrował, pogrążyły go ponure myśli. Czy pan Weasley i Ron domyślą się, gdzie wylądował tym razem?
Nagle, gdy tak z rozpaczą oglądał napisy na szyldach sklepów, dostrzegł takie słowa:

A sloweno gareki fo ia posgeno, ia engliaski, ia folase, ia melaysanyka
Słowniki języków: palestyńskiego, angielskiego, flamandzkiego i malezyjskiego

“To musi być sklep angielski!”, pomyślał Harry. Skierował się w tym kierunku.
Gdy wszedł do środka, od razu uderzyło go to, że siedzący za ladą człowiek jest bardzo niski – może nawet niższy od malutkiego nauczyciela zaklęć w Hogwarcie, profesora Flitwicka.
Harry spróbował ostrożnie, chcąc zbadać, czy ów mały człowieczek mówi po angielsku:
- Przepraszam, czy mówi pan po angielsku?
Sprzedawca zmarszczył czoło i powiedział powoli:
- Ptales se, czi ja mowi po anglieski?
- Tak, o to mi właśnie chodziło.
Mały czarodziej spojrzał na niego i zaczął mówić:
- Taa, ja mowi po anglieski, ty same wizi... Nestety, ja palestincyk i ne umem dobze ten jazyk. Ty dobze mowi po anglieski, skod ty jest?
Harry musiał nieźle wysilić mózg, zanim zdołał przekształcić wszystkie te słowa na język angielski. Miał z tym jednak już do czynienia, bo w Turnieju Trójmagicznym brali udział także uczniowie innych szkół czarodziejskich, konkretnie z Bułgarii i Francji. Mówili jednak oni o wiele lepiej niż sprzedawca w sklepie ze słownikami.
- Przyleciałem tutaj przypadkowo z Anglii – odpowiedział. – Podróżowałem proszkiem Fiuu i źle wymówiłem nazwę ulicy Pokątnej.
Na twarzy małego czarodzieja pojawiło się zrozumienie.
- Aaaa... Ty widzi, tu jest ulca Po kone tan. Ty musial wymówic “Po-kon-tna”, w ten sposób tu barzo latwo trafic... Pewnie ty chce wrócic na ulca Po-kon-tna, co?
- Tak, proszę pana... A czy jest tu gdzieś kominek, z którego mógłbym skorzystać?
Na twarzy sprzedawcy pojawił się wyraz głębokiego zdumienia.
- O cym ty mowi? Tu jest Palestyna, my nidy tu nie uzywac prosek Fiuu. Zrobimy to w iny sposób.
Zanim Harry zdążył coś powiedzieć, czarodziej wziął różdżkę i zawołał:
- Podora to ulma Pokantna!
Harry upadł na coś twardego – dopiero po chwili zorientował się, że jest już na ulicy Pokątnej.
- Harry!
- Gdzie byłeś?
Ron i pan Weasley podbiegli do niego.
- Nic ci nie jest? – spytał Ron.
- Nieee... Ile mnie tu nie było?
- Jakieś dwadzieścia minut – odpowiedział ojciec Rona. – Gdzie wylądowałeś tym razem? Chyba nie znowu na Nokturnie?
- Nie. Na palestyńskiej ulicy o nazwie... zaraz, zaraz, jak to było... aha, Po-kone-tan.
Ron parsknął śmiechem.
- A jak wróciłeś?
- Znalazłem jakiegoś palestyńskiego sprzedawcę, który znał angielski. Ale jak on mówił!
- No właśnie, jak? – zapytał podniecony Ron.
Harry postarał sobie przypomnieć słowa maleńkiego sprzedawcy.
- Jakoś tak... Taa, ja umie anglieski, ale ja palestincyk. Ty dobze mowi po anglieski, skod ty jest?
- Ron, to wcale nie jest śmieszne! – krzyknął pan Weasley do Rona, który wył ze śmiechu. – A byli tam jacyś mugole? – dodał.
- Nie, nie było – odparł Harry.
Pan Weasley pracował w Ministerstwie Magii, na Wydziale Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Zawsze wypytywał o nich Harry’ego lub Hermionę (której rodzice również nimi byli), bo bardzo się ich światem interesował.
- No to... idziemy do Esów i Floresów?
Gdy doszli do księgarni, zobaczyli Draco Malfoya – najmniej lubianego przez Harry’ego, Rona i Hermionę ucznia. Pan Weasley skrzywił się na jego widok, bo bardzo nie lubił jego ojca – gdy ostatni raz go tu spotkał, doszło do bijatyki.
- Widzę, że znowu lubisz Weasleya, Potter – powiedział zimnym tonem.
- Niby dlaczego miałbym go nie lubić, Malfoy? – odrzekł Harry
- Bo on choć raz poszedł po rozum do głowy. Wreszcie przekonał się, że z ciebie to nic nie warta kupa łajna. Masz bliznę na czole i to wszystko. Jak myślisz, Potter, ile przeżyjesz po powrocie Czarnego Pana? Ja myślę, że około jednego dnia.
- Chłopcy, pospieszcie się – pogonił ich pan Weasley.
- Aa, Potter, widzę, że pomagasz Weasleyom robić zakupy, co? Miałeś w dzieciństwie szczęście, bo odziedziczyłeś sporo forsy, i teraz im pomagasz finansowo, tak? Wiesz, powoli dochodzę do wniosku, że jak jakiś Gryfon ma szczęście, to musi się tym szczęściem dzielić z innymi. To potwierdza się, bo z twojego korzysta Weasley...
- Dość, Malfoy!
Ron sięgnął po różdżkę.
- Jeszcze jedno słowo, Malfoy...
- Ron, schowaj różdżkę! – zawołał pan Weasley.
Ale było już za późno na ostrożność.
- DRĘTWOTA!!!

- Enervate.
Harry rozbudził się i spojrzał na Rona, który z kolei spojrzał na niego.
- Czy ten nędzny bubkek nas zaatakował? – spytał Harry.
- Tak – odparł pan Weasley. – Rzucili na was zaklęcie oszałamiające... Przeklęci Malfoyowie.
Ron zerwał się z ziemi.
- Dorwę tego śmierdziela! – wrzasnął.
Ludzie spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Ron, daj spokój! – ojciec Rona próbował go uspokoić. – Odbiegł zaraz, jak to zrobił!
- Nędzny tchórz – mruknął Harry.
Gdy Ron trochę się uspokoił, weszli do Esów i Floresów. Cała księgarnia była zawalona niesamowitą stertą książek (było ich około trzech razy więcej niż zwykle). Harry spotrzegł przeróżne tytuły, np.: “Walka z ghulami”, “Skóra smocza i do czego jej użyć”, “Zaklęcie Avada Kedavra – jak nie dopuścić do śmierci”. Wszystkie książki miały tylko jedną wspólną cechę – były autorstwa Gilderoya Lockharta.
W sklepie była niesamowita kolejka. Harry zobaczył swoich kolegów z Gryffindoru: Seamusa Finningana, Deana Thomasa oraz Neville’a Longbottoma. Po chwili rozległ się głuchy rumor – to Neville upuścił z dziesięć książek na ziemię.
- O... cześć, Harry – powiedział, zbierając swoje księgi.
- Powariowali, czy co? – zawołał Seamus. – Tyle książek na jeden rok?
Harry i Ron stanęli na końcu długiej kolejki, która wynosiła około trzydzieści osób.
Stali tam jakieś czterdzieści minut. W tym czasie Ron nie wytrzymywał i zaczynał krążyć po księgarni, szukając jakichś nowych książek o Armatach z Chudley, jego ulubionej drużynie quidditcha. Harry natomiast rozglądał się po półkach i z przerażeniem oglądał przeróżne książki Lockharta, m.in. “Różdżka z wierzby – jak zrobić z niej użytek”, “Pożyteczne, małe zaklęcia dla początkujących” lub “Rodzaje iskier z różdżki – które co mogą zrobić”.
Gdy wreszcie przyszła na nich kolej, Ron chciał odczytać całą listę, ale już po dwóch pierwszych tytułach sprzedawca burknął niecierpliwie:
- Tak, tak, wiem, zestaw książek do piątej klasy w Hogwarcie, prawda?
Po czym wyjął z szafki trzy olbrzymie paczki, z których każda ważyła chyba z pięć kilogramów.
- Dla mnie to samo – powiedział szybko Harry.
Sprzedawca podał mu kolejne trzy paczki, po czym dodał:
- Każdy z was płaci dwadzieścia galeonów, dziesięć sykli oraz dwa knuty.
Ron jęknął:
- Mam tylko trzynaście galeonów!
Harry sięgnął do kieszeni. Wszyscy wydali okrzyka podziwu, bowiem wyjął z niej około czterdziestu galeonów.
- Masz – powiedział do Rona, dając mu osiem galeonów.
- Daj spokój!
- Masz, oddasz mi potem w Hogwarcie!
Ron niechętnie wziął monety od Harry’ego, po czym obaj zapłacili za książki. Następnie wyszli ze sklepu.
Nagle Harry zobaczył coś wspaniałego. Podszedł do wystawy przy sklepie z markowym sprzętem do quidditcha i przylepił nos do szyby.
Otóż leżała tam najwspanialsza miotła, jaką Harry widział: miała piękne, proste witki, rączka była skonstruowana tak, żeby graczowi było jak najłatwiej ją trzymać, a cała była pomalowana błyszczącą, srebrną farbą. Leżała przy niej karteczka. Harry natychmiast przeczytał jej treść:

Zabójcza Strzałka 999

Ta nowoczesna miotła została skonstruowana w Laboratorium Amerykańskim, na oddiale Quidditcha. Jest uznawana w tej chwili za najlepszą miotłę na świecie. Przewyższa Błyskawicę pod względem prędkości, wagi oraz jest łatwiejsza w sterowaniu. Została skonstruowana specjalnie dla szukających, ponieważ jest lekka, ale bardzo trudno kogoś z niej zrzucić, jest bowiem stabilna jak żadna inna miotła. Zabójcza Strzałka 999 osiąga prędkość do 180 mil na godzinę (Błyskawica – tylko 150 mil), waży 3 kilogramy (Błyskawica 3,250). Cena: 900 galeonów.


- Harry!
Harry ocknął się z zamyślenia. Ron i jego tata musieli go jednak siłą odciągać od wystawy.
- Daj spokój, Harry, chyba nie zamierzasz wydawać całej swojej fortuny na tę miotłę!
Harry odwrócił się i zobaczył Hermionę.
- Tobie też kazali kupić te wszystkie książki Lockharta? – spytał.
- Owszem – odparła Hermiona. – Ale myślę, że tym razem nie przypisał sobie czynów, których dokonali inni ludzie...
- Nie byłbym taki pewien – mruknął Ron.
Harry spostrzegł, że nie ma pana Weasleya.
- Gdzie twój tata, Ron? – zapytał.
- Poszedł wypożyczyć wózek. Przecież nie możemy dźwigać tych wszystkich książek!
Razem z Hermioną (która też trzymała w rękach trzy paczki książek) poczekali na tatę Rona. Następnie położyli paczki na wózek.
- Aha – powiedział pan Weasley – zapomniałem wam powiedzieć, że dzisiaj jest finał Pucharu Anglii w quidditchu!
- To już dzisiaj? – ryknął podniecony Ron. – Kto gra?
Pan Weasley uśmiechnął się.
- Armaty Chudley i Strzelcy Birmingham – powiedział.
Ron nie wytrzymał i wrzasnął:
- Niech żyją Armaty!!!
- Posłuchamy transmisji w radiu – rzekł tata Rona. – Komentatorem jest, jak zwykle, pan Bagman.
Harry jeszcze nigdy nie słuchał transmisji w czarodziejskim radiu, więc zapytał podniecony:
- O której godzinie rozpoczyna się mecz?
- Mamy jeszcze trochę czasu. To dopiero za trzy godziny.
- Jak już przestaniecie o tym gadać, to pójdźcie za mną – powiedziała Hermiona. – Mam wam coś do pokazania.
- To ma coś wspólnego w tą Wszą?
- Nie “wszą”, Ron! – zawołała zniecierpliwiona Hermiona. – To nie jest “wesz”, tylko Stowarzyszenie W-E-S-Z! Stowarzyszenie Walki o Emanypację Skrzatów Zniewolonych!
- No dobra, czy to ma coś wspólnego z WESZ?
- No... może... trochę...
Ron machnął ręką z ostateczną rezygnacją.
- No dobrze... – mruknął. – Tylko szybko.
- Za pół godziny macie być z powrotem! – zawołał za nimi pan Weasley.
Hermiona ruszyła szybko ulicą, a Ron i Harry musieli prawie biec, by dotrzymać jej kroku.
- Gdzie ty nas prowadzisz, Hermiono?
Ale zaraz poznali odpowiedź na to pytanie. Hermiona weszła do zakładu krawickiego: MADAME MALKIN – SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. Harry i Ron weszli za nią.
- Harry Potter, sir!
Harry natychmiast rozpoznał ten głos – to był skrzat domowy, Zgredek.
- Witaj, Zgredku! – zawołał. – Co cię tu sprowadza?
- Zgredek kupuje sobie nowy garnitur, sir! – zapiszczał skrzat.
Hermiona wyglądała na zaniepokojoną.
- Ile cię to kosztowało, Zgredku? – zapytała.
- Siedem galeonów, szanowna panienko!
Hermiona wyglądała no oburzoną.
- Ależ Zgredku! – zawołała. – To przecież prawie wszystkie twoje pieniądze!
- Nie całkiem, szanowna panienko! – zaskrzeczał Zgredek. – Profesor Dumbledore płaci teraz Zgredkowi dużo, dużo więcej!
- Ile dokładnie? – spytał Harry.
- Pięć galeonów miesięcznie, sir! A oprócz tego profesor Dumbledore dał Zgredkowi dodatkowe wynagrodzenie za podpisanie umowy na następny rok!
- Wspaniale, Zgredku! – zawołała uradowana Hermiona.
Harry nie chciał, by Hermiona znów zarzucała mu, że go to nie obchodzi, więc zadał pytanie:
- A jak tam Mrużka, Zgredku?
- Kiepsko, sir! Siedzi wciąż w kącie kuchni i lamentuje, i lamentuje!
Hermiona bardzo się zasmuciła.
- Próbowaliście ją przekonać, by nie przejmowała się śmiercią pana Croucha?
- Tak, szanowna panienko! Ale Mrużka jest bardzo do niego przywiązana! Uważa, że to ona jest winna jego śmierci.
Hermiona była oburzona.
- Ależ to bzdura! – zawołała. – Mrużka nic złego nie zrobiła! To pan Crouch zawinił! Przecież to on tak wychował swego syna! To on doprowadził ją do takiego stanu!
- Wiem, szanowna panienko – zapiszczał Zgredek – ale Mrużki nie da się już chyba przekonać.
- A co szykujecie na ucztę z okazji rozpoczęcia roku szkolnego? – spytał Ron. – Już umieram z głodu...
- Ron! – syknęła Hermiona.
- Szykujemy potrawy podobne do tych, jakie były na uczcie z okazji rozpoczęcia Turnieju Trójmagicznego! – powiedział Zgredek. – To prawdziwa przyjemność gotować dla takich wielkich czarodziejów, jak Harry Potter i jego przyjaciele!
- A jak inne skrzaty domowe, Zgredku? – spytała Hermiona.
Harry oddałby wszystko, byleby tylko powstrzymać Zgredka od odpowiedzi na to pytanie. Wiedział już, co zaraz będzie. Zgredek na pewno odpowie, że inne skrzaty nadal nie chcą pieniędzy za swoją pracę i dojdzie do kłótni...
- Wciąż tak samo, szanowna panienko! Wszystkie uważają Zgredka za jakiegoś dziwaka, który chce pieniędzy za swoją pracę...
- I nie mają racji! – zawołała Hermiona.
- Musimy już iść – wtrącił się Ron.
- Do zobaczenia, Zgredku! – zawołał Harry, i to samo zrobiła Hermiona.
- Czy Harry Potter, sir, i jego przyjaciele odwiedzą kiedyś Zgredka w kuchni?
- Tak, Zgredku! – odkrzyknął Harry.
- Całkiem dobrze sobie Zgredek radzi, prawda? – powiedziała Hermiona, gdy doszli do Esów i Floresów.
- Taaa... – odpowiedział zamyślony Harry. Wciąż miał w głowie przepiękną miotłę o nazwie Zabójcza Strzałka 999.
- Wiem, oczym teraz myślisz, Harry – powiedział Ron, jakby faktycznie przenikając jego myśli. – O tej miotle. Słuchaj, nie kupuj jej w żadnym razie! I tak masz zdecydowanie najlepszą miotłę w szkole, a przy twojej Błyskawicy Malfoy może się przecież kryć ze swoim przestarzałym Nimbusem 2001!
- Chyba masz rację... – odparł Harry.
Później, gdy dołączył do nich pan Weasley, pochodzili jeszcze trochę po ulicy Pokątnej. Ron i Hermiona wypytywali Harry’ego o palestyńską ulicę Po-kone-tan i o małego sprzedawcę w sklepie ze słownikami. Pół godziny przed meczem pan Weasley powiedział:
- Musimy już udać się do Dziurawego Kotła.
- Gdzie? – spytał Ron.
- No... Do Dziurawego Kotła, nie? Przecież to tam będziemy słuchać transmisji z meczu.
- A ja myślałem... że u nas, w Norze...
- No tak, teoretycznie moglibyśmy, ale wiesz...
- Co takiego?
- No... Fred albo George mogliby podłożyć łajnobombę, czy coś takiego.
Poszli więc do Dziurawego Kotła. Zebrała się tam już spora grupa kibiców. Jedni mieli rozetki lub szaliki Armat z Chudley, ale inni Strzelców z Birmingham.
- Komu kibicujesz, Harry? – spytał Ron.
- Oczywiście, tak jak ty, Armatom!
Harry spostrzegł, że dzisiaj w Dziurawym Kotle można było kupić nie tylko artykuły spożywcze. Na wielu półkach widniały gadżety dla prawdziwych kibiców quidditcha.
Były tam figurki zawodników, rozetki, czapki, szaliki, zdjęcia, dosłownie wszystko, co było potrzebne kibicom. Harry stwierdził, że musi coś nabyć.
- Ron – zapytał – jaki skład mają Armaty?
- No... Moim zdaniem zagrają dzisiaj w obecnie najmocniejszym składzie... chociaż kilku dobrych graczy jest kontuzjowanych. Na obrońcy szukającego powinien zagrać znakomity gracz, Anton Speedie. Ścigający to Mary Smith, Michael Vaanger i John Zushio, pałkarze to Katie Petterson oraz Brian Waterman, a obrońcą powinien być Mario Gratenno.
Harry podszedł do sprzedawcy.
- Poproszę trzy figurki Antona Speediego.
- Proszę bardzo – powiedział sprzedawca, podając mu trzy małe figurki. – Płaci pan trzy galeony.
Harry wręczył mu pieniądze i podszedł do Rona i Hermiony.
- Macie – powiedział, wręczając im po jednej figurce.
- Och... Harry, naprawdę – wybełkotała Hermiona – nie trzeba było...
- I nie oddawajcie mi za to pieniędzy – dodał szybko, widząc minę Rona.
- Oho, już się zaczyna – powiedział pan Weasley.
W radiu coś zachrypiało, a potem Harry usłyszał znajomy głos szefa Departamentu Czarodziejskich Gier i Sportów, Ludo Bagmana:
- Zawodnicy już wychodzą na boisko! – ryknął. – Podaję skład Armat Chudley: szukający Speedie, pałkarze Petterson i Waterman, ścigający: Smith, Vaanger i Zushio, a na pozycji obrońcy Mark Illiono.
- Co takiego? – zawołał z niedowierzaniem Ron. – Gdy ostatni raz grał w meczu ligowym, Armaty przegrały pięćdziesiąt do trzystu dwudziestu!
- A teraz skład drużyny Strzelców Birmingham! Jako szukający gra dzisiaj Nick Assenman, ścigający to Adrianna Dordan, Vicky Lassen oraz Eddie Toress, pałkarze Melanie Groude i Susan Freddie, i wreszcie obrońca Jeremi Brodess!
- No – odetchnął Ron – oni też nie są w najsilniejszym składzie.
Po chwili rozległ się znów ryk Bagmana:
- RUSZYLI!
Tak jak podczas zeszłorocznych mistrzostw świata w quidditchu, tak i teraz Ludo Bagman z trudem nadążał w wykrzykiwaniu nazwisk zawodników, będących w posiadaniu kafla:
- Smith! Lassen! Smith! Zushio! Dordan! Vaanger! Zushio! Znowu Smith! Toress!
Po chwili można było usłyszeć ryk publiczności – to znaczyło, że któs ma dobrą sytuację...
- Vaanger ogrywa obrońcę... podaje do Zushio... ZUSHIO STRZELA GOLA!!! DZIESIĘĆ DO ZERA DLA ARMAT!!!
- JEEST! – wrzasnął Ron.
Po chwili gra się trochę uspokoiła. Bagman mógł podać inne informacje:
- Przypominam, że w półfinałach obie ekipy wręcz zdeklasowały rywali. Strzelcy rozgromili Rakiety Leicester aż czterysta dziesięć do dziewięćdziesięciu, a Armaty podobnie postąpiły z Mistrzami z Londynu...
DWADZIEŚCIA DO ZERA DLA ARMAT! GOLA STRZELA VAANGER!
Ron podskakiwał jak wariat z radości.
- Wracając do tematu półfinałów – ciągnął Bagman – Armaty wygrały z Mistrzami trzysta sześćdziesiąt do stu. Ale, zaraz, zaraz... czyżby Speedie dostrzegł znicza?
Szum podniecenia wypełnił Dziurawy Kocioł – czyżby mecz już miał się zakończyć?
- Speedie nurkuje... zaraz za nim leci Assenman... ACH! PRZEKLĘTY TŁUCZEK!
Ron był wściekły, Harry zresztą też.
- Strzelcy w posiadaniu kafla... Dordan... Toress... Toress! O mały włos nie dostał tłuczkiem, odbitym przez Watermana... ale oto chwilowe zamieszanie wykorzystuje Smith, leci w stronę bramki Strzelców... ACH! BARDZO BRUTALNY FAUL... TAK! JEST RZUT KARNY! Wykonuje Vaanger... TRZYDZIEŚCI DO ZERA!
Ron, Harry i Hermiona wrzeszczeli z radości. Armaty prowadziły już trzydzieści do zera!
- Teraz Strzelcy mają kafla – komentował Bagman. – Ale znakomite zagranie Watermana... Dordan wypuszcza kafla, by uniknąć tłuczka... ale przechwytuje go Lassen... STRZELCY ZDOBYWAJĄ GOLA!
- Nieeeeeeeee! – jęknął Ron, ale poza Harrym i Hermioną chyba nikt go nie usłyszał, bo w całym Dziurawym Kotle ludzie ryknęli głośno.
Po chwili gra się zaostrzyła. Było chyba z dziesięć rzutów karnych, z których większość wykonywały Armaty. Po dwudziestu minutach było już sto dziesięć do pięćdziesięciu dla graczy z Chudley.
- ACH! – wrzasnął Bagman. – Waterman trafił pałką nie w tłuczka, ale w głowę Toressa... I mamy rzut karny! Wykonuje Dordan... MARK ILLIONO BRONI!!!
- Jednak nie jest taki kiepski! – krzyknął Harry do Rona.
- Noooooo... Nie posądzałem go o takie umiejętności – odkrzyknął Ron.
W czasie kolejnych dziesięciu minut nic ciekawego się nie wydarzyło, oprócz tego, że sędzia dostał tłuczkiem.
- GOOL!!! – wrzasnął nagle Bagman. – Zupełnie niespostrzeżenie Lassen ogrywa obrońcę i strzela bramkę! Sto dziesięć do sześćdziesięciu!
Coraz częściej padały bramki: po następnych piętnastu minutach było już sto dziewięćdziesiąt do stu dwudziestu dla Armat. Kafel poruszał się bardzo szybko – Bagman ciągle wykrzykiwał: Smith! Dordan! Smith! Lassen! Vaanger! Znakomicie musieli grać pałkarze obu drużyn – komentator ciągle informował o nowych trafieniach tłuczkami. W końcu doszło do tego, że Adrianna Dordan i John Zushio mieli całe poranione twarze (tak przynajmniej twierdził Bagman), a Anton Speedie miał złamany palec u nogi.
Harry bardzo żałował, że tym razem nie może oglądać tego, co działo się na boisku, ale cieszył się, że może chociaż tego posłuchać. Pomyślał, czy on kiedyś też będzie potrafił tak latać na miotle, jak Anton Speedie czy Wiktor Krum (bułgarski szukający, z którym Harry rywalizował także w Turnieju Trójmagicznym).
Nagle dotarł do niego ryk Bagmana:
- CZY DOBRZE WIDZĘ? ZDAJE SIĘ, ŻE SPEEDIE ZNOWU ZOBACZYŁ ZNICZA!
Przez Dziurawy Kocioł znów przeszedł szum podniecenia – jeśli Speedie złapie znicza, Armaty zdobędą Puchar Anglii.
- Speedie nurkuje! GONI GO ASSENMAN... ZNAKOMITE ZAGRANIE SZUKAJĄCEGO STRZELCÓW... GDZIE JEST ZNICZ?! CHYBA MA GO SPEEDIE... NIE, ZNICZA ZŁAPAŁ ASSENMAN!
- NIE!!! – ryknął z rozpaczą Ron.
- KONIEC MECZU! Podaję wynik: Strzelcy – dwieście siedemdziesiąt punktów, Armaty – dwieście punktów! PUCHAR ANGLII ZDOBYWAJĄ STRZELCY BIRMINGHAM!
W Dziurawym kotle już nic nie było słychać. Wszyscy wrzeszczeli – jedni z radości, drudzy z wściekłości. Gdy wrzask trochę opadł, Harry’emu udało się usłyszeć słowa Ludo Bagmana:
- Podaję wynik meczu o trzecie miejsce: Mistrzowie z Londynu pokonali Rakiety Leicester sto osiemdziesiąt do stu trzydziestu. Mecz komentował dla państwa Ludo Bagman. Do zobaczenia!
W radiu znowu zachrypiało, a potem ktoś je wyłączył.
- No, mecz był niezły – przyznała Hermiona, gdy wyszli z Dziurawego Kotła.
- Ale szkoda, że Armaty przegrały – powiedział Harry.
- Szkoda? – spytał z wyrzutem Ron. - To jest tragedia!
- Ron, nie przesadzaj! – zawołał pan Weasley. – To tylko sport.
- Chyba macie rację – przyznał Ron, ale wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
- Dobra – powiedział pan Weasley. – Jeszcze coś załatwię, a potem do domu pana Gashiego.
Gdy pan Weasley “coś załatwił” (trwało to z pół godziny), wrócili do Dziurawego Kotła.
- Dobrze, tym razem Ron pierwszy – rzekł, gdy wsypał proszek Fiuu do kominka.
Ron wszedł w płomienie, powiedział: “Dom Tumbo Gashiego!” i zniknął. Potem to samo zrobiła Hermiona. Przyszła kolej na Harry’ego.
- Harry, tylko spokojnie – rzekł pan Weasley. – Nie wymawiaj tego za wyraźnie, ani nie za słabo. Po prostu powiedz to normalnie.
- Dobrze.
Harry wszedł w płomienie i powiedział jak najnormalniej:
- Dom Tumbo Gashiego!
Znów zawirowało wszystko wokół niego, a potem znalazł się na ziemi.
Na początku pomyślał, że znów mu się nie udało, ale gdy się rozejrzał, spostrzegł charakterystyczny, zabytkowy kominek, i wiedział, że tym razem udało mu się.
Wyszedł z mieszkania, pożegnawszy się najpierw z panem Gashim. Zaczekali przed domkiem z Ronem i Hermioną na pana Weasleya.
- No... to idziemy do zamku.
Pan Weasley był bardzo spocony. Harry nie dziwił się – w końcu tak byli zajęci meczem, że zapomnieli o swoich paczkach. Tata Rona najpierw musiał wejść z nimi wszystkimi do kominka w Dziurawym Kotle, a teraz zaczął je wynosić z domu pana Gashiego.
Gdy wracali do zamku, rozmawiali o meczu, ale potem rozmowa zeszła na temat skrzatów domowych. Hermiona upierała się, by odwiedzić kuchnię, a gdy pan Weasley zapytał ich, o czym rozmawiają, próbowała go nawet namówić do nabycia plakietek WESZ. Pan Weasley zaprzeczył jednak zdecydowanie.
- One po to istnieją, Hermiono – próbował jej wyjaśnić. – One po to są, żeby pracować, nie rozumiesz tego?
- Nie przeczę, że powinny pracować, ale czemu nie dostają za to zapłaty?
- Posłuchaj, Hermiono. Masz kota, prawda? On jak gdyby dla ciebie pracuje. Jest zawsze przy tobie, zadawala cię swoją obecnością... A płacisz mu?
Hermiona najwyraźniej obraziła się, bo do zamku już się nie odezwała.
Gdy doszli do zamku, pożegnali się z panem Weasleyem i poszli do wieży Gryffindoru.
Powoli zapadał już zmrok. Harry położył się do łóżka i zaczął jak zwykle analizować kolejny dzień. Znów sporo się wydarzyło, pomyślał. Najpierw spacer do domu Tumbo Bushiego, potem odwiedziny na ulicy Po-kone-tan, następnie atak Malfoya, księgarnia pełna dzieł autorstwa Lockharta, rozmowa ze Zgredkiem, finał Pucharu Anglii w quidditchu...
Harry’ego ogarnęło takie znużenie, że zasnął.















POCZĄTEK ROKU SZKOLNEGO

Prze następne kilkanaście dni nic szczególnego się nie wydarzyło, oprócz tego, że Ron i Hermiona wielokrotnie kłócili się na temat skrzatów. Hermiona uważała, że Rona skrzaty obchodzą tylko dlatego, że robią dla nich jedzenie. Ron natomiast twierdził, iż Hermionę skrzaty obchodzą więcej niż on i Harry.
- Przestań, Ron! – wrzasnęła raz Hermiona. – Dobrze wiesz, że nie znajdę nigdzie lepszych kolegów, niż ty i Harry, ale skrzaty po prostu powinny mieć lepsze warunki pracy!
- Możecie się tak nie wydzierać? – spytał siedzący w kącie Harry. – Próbuję coś czytać.
Harry przeglądał właśnie Niebezpieczne Eliksiry, bo wolał zabezpieczyć się na lekcje z profesorem Snapem, by ten nie mógł odjąć mu punktów.
Hermiona zdołała jednak namówić obu przyjaciół, by odwiedzili z nią kuchnię. Zeszli więc do obrazu, za którym kryła się kuchnia, Hermiona połaskotała gruszkę, która po chwili zamieniła się w klamkę. Ron otworzył drzwi i weszli do środka.
Cała kuchnia była wystrojona w serpentyny i balony. Skrzaty miały na sobie ubrania, których nie wstydziłby się włożyć prawdziwy czarodziej. Jedne (np. Zgredek) miały wspaniałe garnitury, skrzatki były ubrane w piękne suknie, a jeszcze inne skrzaty miały na sobie szaty podobne do tych, jakie nosił Harry na uroczyste okazje, tyle że dużo mniejsze.
Harry jeszcze nigdy nie widział skrzatów tak uradowanych. Wszystkie posłusznie zmywały naczynia i gotowały. Mrużka była uśmiechnięta od ucha do ucha, co sprawiło, że Hermiona wydała okrzyk podziwu:
- To wspaniałe!
Zgredek i Mrużka podeszli do trójki przyjaciół.
- Czy Harry Potter, sir, chciałby napić herbaty? A może soku dyniowego?
- Ee... tak, poproszę herbatę. Zgredku, zaczekaj chwilę!
Zgredek wrócił do niego, a osiem skrzatów przyniosło wielką tacę, na której był wielki dzban z herbatą.
- Zgredku – zapytał Harry – skąd wszystkie skrzaty wzięły tak wspaniałe stroje?
- To dzięki profesorowi Dumbledorowi!
- Profesor Dumbledore zafundowal wam te wszystkie stroje?
- Tak, sir! W tym roku w szkole bardzo ważne wydarzenie, sir...
- Jakie?
- ...i wezmą w nim udział wszystkie skrzaty domowe z Hogwartu, w tym Zgredek!
- Jakie to wydarzenie, Zgredku?
- Zgredek nie może powiedzieć, sir! Profesor Dumbledore powie wszystko na jutrzejszej uczcie!
- Znakomicie! – wykrzyknęła Hermiona.
- I profesor Dumbledore powiedział skrzatom, że to wszystko jest jako zapłata za dotychczasową pracę! Ale Zgredkowi garnituru kupować nie musiał, Zgredek sam sobie kubił za swoją pensję!
- Widzę, że profesor Dumbledore jest jedynym dorosłym człowiekiem, który się skrzatami choć trochę przejmuje – rzekła Hermiona.
- Do zobaczenia, Harry Potter, sir! – powiedział Zgredek, gdy zbierali się do wyjścia.
- Do zobaczenia, Zgredku! – odpowiedział Harry.

Przez cały dzień rozmawiali o tym, co ma się wydarzyć w tym roku w Hogwarcie.
- Może zmienili formułę Turnieju Trójmagicznego? – zaproponował Ron. – Może teraz odbywa się on co rok?
- Daj spokój – odrzekła Hermiona. – Jeśli nawet tak by było, to teraz Turniej odbywałby się w Durmstrangu albo Beauxbatons.
- To co? – spytał Ron. – Może Turniej na Największą Znajomość Czarów?
- W każdym razie, musi ktoś do nas przyjechać – powiedziała Hermiona. – Jeśli to faktycznie takie wielkie wydarzenie, to musi to dotyczyć nie tylko Hogwartu.
Harry nie miał zamiaru z nimi rozmawiać. Sam myślał. Co to takiego ważnego? Cieszył się na myśl, że już jutro wieczorem się o tym dowie.

Następnego dnia profesor McGonagall powiedziała im:
- Rozpoczęcie roku odbędzie się jak zwykle w Wielkiej Sali o godzinie dziewiętnastej. Macie się ubrać w szaty odświętne.
Harry spojrzał z niepokojem na Rona, ale ten sprawiał wrażenie zadowolonego. Gdy w zeszłym roku pani Weasley kupiła mu taką szatę, przypominała ona bardziej suknię. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że Fred i George dotrzymali obietnicy danej Harry’emu i kupili Ronowi nową szatę wyjściową.
O dziewiętnastej zeszli do Sali Wejściowej, gdzie mieli zjawić się inni uczniowie. Jeszcze przez chwilę rozmawiali o tym, co będzie ttakiego ważnego w tym roku, a potem drzwi otworzyły się i do Sali Wejściowej wsypała się masa uczniów.
- Cześć, Potter.
Harry i Ron odwrócili się – to był Draco Malfoy.
- Widzę, że obaj boicie się Czarnego Pana. Kryjecie się tutaj, w Hogwarcie, tak? – spytał jadowitym tonem. – No, nie dziwię się... Ty, Potter, nigdy nie rozstajesz się z nimi, a on to tchórz, a ta to szlama...
- Zamknij się, Malfoy – rzekł Harry.
- Nie przerywaj mi, Potter. Wiem, że jesteście tchórzami i boicie się Czarnego Pana...
- Naprawdę? – spytał Harry, bo przyszedł mu do głowy pewien pomysł. – A ty się go nie boisz?
- Nie, Potter.
- To wypowiedz szybko dziesięć razy jego imię.
Malfoya zadrżał, potem spojrzał na Crabbe’a i Goyle’a, a następnie powiedział:
- Idziemy, chłopaki, nie ma sensu tracić czasu na te szlamy.
I razem z resztą uczniów weszli do Wielkiej Sali. Po chwili to samo zrobili Harry, Ron i Hermiona.
Wielka Sala była jak zwykle wspaniale udekorowana. Gdy usiedli przy stole Gryffindoru, Harry spojrzał na stół nauczycielski.
Pierwszy z lewej siedział Hagrid, wyróżniając się jak zwykle, bo był w końcu prawie dwa razy wyższy od przeciętnego człowieka. Obok niego siedziała profesor Sprout, nauczycielka zielarstwa, następnie profesor Snape, profesor Sinistra (nauczycielka astronomii), profesor McGonagall, obok niej dyrektor, czyli profesor Dumbledore, a potem...
Ron aż jęknął. Teraz Harry również to dostrzegł. Sprawdziły się ich najgorsze obawy. Obok profesora Dumbledora siedział blondyn, którego Harry natychmiast rozpoznał. Gilderoy Lockhart.
Obok Lockharta siedziała profesor Trealwney, która uczyła wróżbiarstwa i ciągle przepowiadała śmierć Harry’ego. Potem mały nauczyciel zaklęć, profesor Flitwick. Na samym końcu siedział jedyny nauczyciel-duch, profesor Binns.
Po chwili profesor McGonagall wstała i wniosła stołek z Tiarą Przydziału. Pierwszoroczniacy już ustawili się w kolejce.
- Gdy wyczytam nazwisko ucznia, siada on na stołku, wkłada Tiarę Przydziału, a następnie idzie do stołu domu, do którego wybierze go ona.
Nagle Tiara przemówiła:
- Szanowna pani profesor o czymś zapomniała.
- Co?... Ach, tak, piosenka.
Tiara zaczęła śpiewać:

W dawnych, wspaniałych czasach
Dzielnych i walecznych rycerzy,
Czterech dzielnych stało na czatach
Czarodziejów, zastępujących żołnierzy.
Godryk Gryffindor, dzielny jak lew,
Salazar Slytherin, oźlizgły jak wąż,
Ravenclav, uwielbiająca natury zew,
Hufflepuff, zabawna i przyjacielska wciąż.
Zechcieli oni zbudować
Zamek dla was, czarodziejów,
W którym się uczy czarować
Bez używania mugolskich klejów.
Stworzyli więc cztery domy,
Każdy z nazwiskiem jednego.
Bo tam was nie trafia gromy,
I tam masz przyjaciela swojego.
Do jakiego więc domu trafisz?
To ja o tym zadecyduję.
Bo tutaj nie chodzi o żaden afisz,
Tylko o to, co cenisz i umiesz.
Każdy z czterech domów
Różne cechy ceni.
Nie zależy mu na tym, ile masz tronów,
Bo u tych czterech liczy się to, jak innych cenisz.
Jeśli więc do Slytherinu trafisz,
To ty lubisz być złośliwy.
Różne sprytne rzeczy potrafisz
Ale nigdy dla innych nie jesteś miły.
A jeśli Ravenclav na drodze spotkasz
To tu również liczą się spryciarze.
Ale i przyjaźń wielka i wielokrotna
Także za jej brak się tutaj karze.
Czy może Hufflepuff jest lepszy?
W nauce – nie zawsze.
Ale w koleżeństwie nie znajdziesz lepszych
Bo cię lubią – nawet po po straszliwej karze.
A gdy jesteś w Gryffindorze,
To tutaj napotkasz dzielność i odwagę.
Nikt tutaj tchórzem być nie może,
Musisz też zawsze zachować powagę.
Usiądź więc na stołku,
I wkładaj mnie na głowę.
Ja ci nie powiem “matołku”,
Nawet, jeśli posiadasz sowę.

- Dobrze, zaczynamy... – powiedziała profesor McGonagall. – Burley, Kevin!
Mały chłopiec usiadł na stołku, włożył na głowę Tiarę, a ta wykrzyknęła:
- Ravenclav!
Chłopiec zdjął Tiarę i podszedł do stołu Krukonów. Usiadł na krześle obok Cho Chang, bardzo ładnej dziewczyny, która podobała się Harry’emu.
- Carlos, Anna!
- Hufflepuff!
- Crowney, Andy!
- Ravenclav!
- Finningan, Silla!
Mała dziewczynka, bardzo podobna z twarzy do Seamusa Finningana, założyła Tiarę na głowę i czekała.
- Gryffindor!
- Brawo, Silla! – ryknął Seamus. – Hej, to moja siostra!
- Właśnie widzę! – rzekł Harry, uśmiechając się.
Kolejka była coraz krótsza. Tymczasem koło Harry’ego i Rona pojawił się nagle Prawie Bezgłowy Nick.
- Cześć, chłopaki!
- Och... cześć – odpowiedział Harry. – Przepraszamy, że nie byliśmy na przyjęciu, ale...
- Tak, tak, wszystko już wiem. Gdy tylko się dowiedziałem, zaraz przerwałem przyjęcie i przyszedłem zobaczyć, co z wami jest.
- Naprawdę? Dzięki – mruknął Ron, gdy “Koffande Markus” trafił do Slytherinu.
- Moggann, Lisa!
- HEEE HEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJ!!!!!
Irytek Poltergeist wleciał do Wielkiej Sali, przewracając puste krzesła.
- IRYCIE! – wrzasnęła oburzona profesor McGonagall. – JAZDA STĄD!
- Dobrze, pani profesor! – ryknął w odpowiedzi Irytek, zbijając talerze. – Tylko trochę się pobawię...
Profesor Lockhart wstał.
- Zostawcie go mi!
Po czym wyciągnął różdżkę i wrzasnął:
- Drętwota!
- Co ten debil robi?! – powiedział Ron, nie zwracając uwagi na to, że ktoś może to usłyszeć.
Zaklęcie oszałamiające nie podziałało oczywiście na ducha. Irytek poleciał na Lockharta, który już rzucił się do ucieczki...
- NIGDY... NIE ZADZIERAJ... Z... KRWAWYM... BARONEM!
Krwawy Baron, duch Slytherinu, ryknął na cały głos. Był on tym jedynym, który mógł zapanować nad Irytkiem.
- Och... przepraszam, wielmożny panie baronie... nie wiedziałem, że pan tu jest... no tak, dobrze, już wychodzę.
Irytek wyleciał po cichu z sali, drżąc ze strachu przed Krwawym Baronem.
- Przepraszam za to małe zamieszanie – powiedziła wściekła jeszcze profesor McGonagall do pierwszoroczniaków. – Słuchajcie, to jest Irytek Poltergeist, bardzo głupi i złośliwy duch, którego lepiej unikać. Nie lubi pierwszoroczniaków, więc uważajcie na niego.
Po czym przerażona Lisa Moggann trafiła do Hufflepuffu, a profesor McGonagall wyczytała kolejne nazwisko:
- Petersson, Vicky!
- Gryffindor!
Harry i inni Gryfoni głośno oklaskiwali Vicky Petersson, która usiadła przy ich stole.
- Radcliffe, Steve!
- Ravenclav!
- Robinson, Alice!
- Ravenclav!
- Wunder, Terry!
- Hufflepuff!
I gdy “Zvonko, Monica” została przydzielona do Gryffindoru, profesor McGonagall wyniosła stołek i Tiarę Przydziału.
Profesor Dumbledore wstał i powiedział:
- Zabieramy się do jedzenia!
Natychmiast pojawiły się na stołach półmiski ze wspaniałymi potrawami. Harry, Ron i Hermiona natychmiast zabrali się do jedzenia, bo chcieli wszystko przełknąć jak najszybciej, by dowiedzieć się, co w tym roku wydarzy się w Hogwarcie.
Z boku stołu odezwał się głos Nicka:
- Trochę to jednak szkoda, patrzeć tak, jak wszyscy wcinają, a samemu nie móc nic skosztować...
- Nie narzekaj, Nick! – odrzekł Harry. – W końcu to uczta powitalna... trzeba się cieszyć!
- Chyba masz rację.
Hermiona była tak uradowana tym, że skrzaty są uszczęśliwione i maj wspaniałe warunki do pracy, zjadła chyba najwięcej ze wszystkich.
Po skończonym posiłku profesor Dumbledore wstał i jak zwykle wygłosił swoje przemówienie:
- Widzę, że jesteście już najedzeni! Jeśli tak, to chcę wam jak zwykle przekazać kilka informacji. Woźny naszej szkoły, czyli pan Argus Filch, znowu dodał do listy przedmiotów zakazanych w Hogwarcie kilka rzeczy. Są to wszystkotnące nożyczki, kanarkowe kremówki (tu na twarzach Freda i George’a pojawiła się wściekłość) oraz czarodziejskie petardy. Po drugie, chciałbym wam przedstawić nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. Niektórzy być może już go znają, gdyż przed trzema laty uczył tego właśnie przedmiotu tu, w Hogwarcie. Niestety, na skutek nieszczęśliwego wypadku (“Czyżby?”, mruknął ironicznie Ron) stracił on pamięć. Przez te ostatnie trzy lata odzyskał pamięć i napisał wiele książek, z których niektóre stanowią część waszych podręczników w tym roku. Przedstawiam wam profesora Lockharta!
Gilderoy Lockhart wstał. Rozległy się oklaski, ale prawie tylko i wyłącznie uczniów z trzech pierwszych klas, bo już uczniowie czwartej klasy i wyższych wiedzieli, jaki jest Gilderoy Lockhart.
- Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! – zawołał Lockhart. – Będę was uczył, jak bronić się przed ciemnymi mocami! Wybaczcie mi to, że kiedyś przypisałem sobie czyny innych ludzi... Głupi byłem. Ale teraz gotów jestem uczyć nowe pokolenia uczniów!
Po czym usiadł. Dumbledore natomiast przemówił ponownie:
- I teraz najważniejsza wiadomość!
Harry’emu drgały ręce. Hermionie i Ronowi także.
- Oto pragnę wam ogłosić, że w tym roku w Hogwarcie odbędą się Mistrzostwa Pięciu Teamów!
Cała sala ryknęła. Ron i Hermiona także. Tylko Harry zapytał:
- I to takie ważne?
Ron zrobił taką minę, że Harry domyślił się, że znowu pokazał, jak niewiele wie o świecie czarodziejów. Hermiona powiedziała:
- Zaraz ci wyjaśnimy, co to takiego Mistrzostwa Pięciu Teamów!
Gdy reszta uczniów w ogólnej wrzawie opuściła Wielką Salę, Ron i Hermiona zaczęli opowiadać Harry’emu o tej imprezie.
- Harry... To jest bardzo ważne wydarzenie! Oto Mistrzostwa Pięciu Teamów to rywalizacja między pięcioma najlepszymi aktualnie drużynami w Anglii! Zrozum, tu przyjadą Armaty, Strzelcy, Mistrzowie... pięć najlepszych drużyn!
- I co? I co? – wypytywał Harry.
- I będą tutaj grali w quidditcha! Każdy z każdym... a na dodatek będą obserwować grę drużyn z Hogwartu! A... a może... – Ron gorączkowo nad czymś myślał – a może spodoba im się twoja gra i wezmą cię kiedyś do drużyny, co, Harry?
Harry’emu przyszła nagle na myśl wizja jego, ubranego w szaty Armat z Chudley, podnoszącego Puchar Anglii.
- Super! – wykrzyknął. Niestety, profesor Lockhart, który akurat koło nich przechodził, usłyszał to i powiedział do Harry’ego:
- Spotykamy się znowu, co, Harry? Słuchaj, tylko nie rozdawaj zdjęć z autografami. Wiem że jesteś dość sławny... prawie tak, jak ja... ale ja się tym nie chwalę, ni nakłaniam innych, żeby wzięli ode mnie zdjęcie z autografem. Bądź tak miły i weź ze mnie przykład, dobrze?
Harry zacisnął zęby, żeby nie wrzasnąć na Lockharta. Był już jednak pewien, że będzie musiał znosić kolejny okropny przedmiot: obronę przed czarną magią.

Gdy następnego dnia zeszli we troje na śniadanie, zobaczyli na swoim stole nowy plan lekcji. Ponieważ Ron i Harry mieli te same przedmioty, ich plany były identyczne:

PONIEDZIAŁEK

9.00 wróżbiarstwo
10.00 wróżbiarstwo
13.00 eliksiry (Slytherin)
15.00 opieka nad magicznymi stworzeniami (Slytherin)
16.00 transmutacja
24.00 astronomia
WTOREK

9.00 eliksiry (Slytherin)
10.00 obrona przed czarną magią
13.00 zielarstwo (Hufflepuff)
15.00 transmutacja
16.00 historia magii

ŚRODA

9.00 wróżbiarstwo
10.00 eliksiry (Slytherin)
13.00 eliksiry (Slytherin)
15.00 obrona przed czarną magią
16.00 zaklęcia

CZWARTEK

9.00 opieka nad magicznymi stworzeniami (Slytherin)
10.00 eliksiry (Slytherin)
13.00 obrona przed czarną magią
15.00 transmutacja
16.00 wróżbiarstwo

PIĄTEK

9.00 zielarstwo (Hufflepuff)
10.00 zielarstwo (Hufflepuff)
13.00 obrona przed czarną magią
15.00 zaklęcia
16.00 zaklęcia

- Co to ma znaczyć? – spytał oburzony Harry. – Ile tych eliksirów?
- Raz... dwa... trzy... cztery... pięć. Pięć godzin eliksirów tygodniowo! – jęknął Ron.
- A zobaczmy wróżbiarstwo – powiedział zrozpaczony Harry. – Cztery! Cztery razy w tygodniu będzie mi przepowiadać śmierć. Przeklęta nietoperzyca!
- A Lockhart? Cztery – stwierdził Ron. – Czy ja dobrze widzę? Co to za plan? Najmniej ważne przedmioty są najczęściej!
- No... nie wiem, Ron, czy obrona przed czarną magią jest nieważna – odezwała się Hermiona.
- To nie ma znaczenia, gdy tego uczy Lockhart – powiedział Ron, a Harry zgodził się z nim w duchu.
- Faktycznie, macie dziwny plan – stwierdziła Hermiona. – Kiedyś najczęściej były zaklęcia, eliksiry i transmutacja. A teraz eliksiry, obrona przed czarną magią i wróżbiarstwo...
Nadal rozmawiając o dziwnym planie lekcji, zjedli śniadanie. Potem rozdzielili się – Harry i Ron poszli na wróżbiarstwo, a Hermiona na numerologię.
Gdy tylko weszli z Ronem do klasy profesor Trelawney, usłyszeli jej tajemniczy głos:
- Dziś nauczymy się wróżyć z kryształowej kuli, która pokazuje nam wielkie marzenia. Będziecie mogli więc zobaczyć, jakie naprawdę jest wasze największe marzenie i czy się spełni.
Harry dopiero teraz spostrzegł, że stoi przed nim kryształowa kula, ale dużo większa od tych, z których (zawsze bez skutku) próbował odczytać swoją przyszłość.
- Czy ty, chłopcze, chcesz, żebym pomogła ci znaleźć twoje największe marzenie? – usłyszał głos pani Trelawney.
- Ee... nie, dziękuję.
Zaczął się zastanawiać. Co jest jego największym marzeniem? Chyba mistrzostwo świata w quidditchu... ale przecież to może nastąpić najprędzej za jakieś pięć lat...
Zajrzał do swojej kuli. Nagle biała mgiełka zniknęła... i pojawił się jakiś ciemny obszar... Może to cmentarz?
- O, tu coś jest! – szepnęła profesor Trelawney, która akurat koło niego przechodziła. Harry już wiedział, że nie czekają go pomyślne wieści...
W kuli pojawiły się jakieś dwie postacie – jedna niższa, druga wyższa... A ta niższa postać to chyba on, Harry... ale kim jest ta druga?
- Ooooooooch! – krzyknęła pani Trelawney, a wszystkie głowy zwróciły się ku ich stolikowi.
Teraz Harry również to zobaczył – druga postać to Lord Voldemort.
- Och, chłopcze – mówiła profesor Trelawney przerażonym tonem – zdaje się, że twoim największym marzeniem jest pokonanie Czarnego Pana... ale czy ci się to uda?
Nagle Voldemort (w kuli) wyciągnął różdżkę, i błysnęło zielone światło. Po chwili jego odpowiednik z kuli leżał już martwy.
- Mój drogi, przykro mi to mówić, ale czeka cię śmierć... To tego dowodzi.
To mówiąc, wskazała na kulę, w której znowu pojawiła się biała mgła.
- Wiesz co? – powiedział do Rona, kiedy po godzinie wyszli z dusznej sali. – Ona chyba czytała ze sto razy książkę “Omen śmierci – co robić, kiedy już wiadomo, że nadchodzi najgorsze”.
- A co to za książka?
- Dwa lata temu... pamiętasz, kiedy nadmuchałem ciotkę Marge... zobaczyłem ją w Esach i Floresach. Sprzedawca powiedział mi, że gdy się ją przeczyta, zacznie się wszędzie dostrzegać omen śmierci.
Ron parsknął śmiechem.
- Chyba masz rację – powiedział. – Co jest natępne? Nie! Dwie godziny eliksirów, a po nich... O, nie... Lockhart!
- Co jest po południu? – spytał Harry. – Zaklęcia... nie tak źle...
Gdy doszli do dormitorium, Harry natychmiast zaczął studiować książeczkę: “Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie”. Była ona podzielona na cztery części:
Pierwszy: “Jeśli jesteś Gryfonem”, druga: “Jeśli jesteś Ślizgonem”, itd. Harry zajrzał oczywiście do pierwszej części i znalazł rozdział “Lekcje eliksirów z profesorem Snapem”.
- Hmm... Ron, posłuchaj tego: “Nie prowokuj Snape’a. On nie lubi Gryfonów, a konkretnie faworyzuje Ślizgonów. Jest na to jedna rada: przeczytaj przed rozpoczęciem roku cały podręcznik do eliksirów. Unikniesz wtedy wielu niespodzianek ze strony Snape’a”. Mam szczęście. Przeczytałem spore fragmenty.
- A ja nie! – powiedział z rozpaczą Ron.
- Zagadaliśmy się! – zawołał Harry, spoglądając na zegarek. – Eliksiry już się zaczęły!
Popędzili więc do lochów, bo tam odbywały się lekcje eliksirów. Gdy dobiegli i weszli do klasy, reszta uczniów już tam była.
- Przepraszamy za spóźnienie, panie profesorze.
- Cóż – rzekł Snape – lekcja zaczęła się już pięć minut temu. Gryffindor traci dziesięć punktów. A teraz siadajcie. Warzymy dziś eliksir na nagły porost włosów. A co to takiego? – Snape spostrzegł właśnie książeczkę, którą Harry zapomniał odłożyć i nadal trzymał ją w dłoni. – Daj mi to, Potter.
Harry drżącymi rękoma podał Snape’owi książeczkę.
- Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie? No cóż, Potter chyba nie ma takich problemów, prawda? Jemu bardziej przydałaby się książka o tytule “Jak wytrzymać własną sławę i pychę”...
Ślizgoni ryknęli śmiechem. Harry był wściekły, ale nie mógł nic na to poradzić.
- Zobaczymy, zobaczymy... – mruknął Snape, przeglądając książeczkę. – Zobaczmy, jakie zwyczaje mają Gryfoni... Posłuchajcie tego: “Gryfoni nie mogą nigdy wytrzymać ze Ślizgonami, którzy burzą ich wrodzoną dumę”. No, no, Potter, to akurat dotyczy ciebie...
Ślizgoni śmiali się głośno. Snape jednak uznał, że trzeba przeprowadzić lekcję, więc odłożył broszurkę. Prze resztę lekcji krytykował Gryfonów, a gdy Neville dodał trzy razy za dużo gałęzi świerku, jego wywar zaczął syczeć, bulgotać, oraz zmienił barwę z zielonej na czerwoną.
- Longbottom! – zawołał Snape. – Czego tam znowu dodałeś, kretynie?!
- Gałęzie świerku, panie profesorze...
- Z tego, co widzę, było ich kilka razy za dużo. Longbottom, czy ty wreszcie zaczniesz słuchać, co ja mówię na lekcjach?
Mimo, że Harry’emu szło nieźle, Snape podszedł do niego i zaczął mówić na głos:
- Potter, co to za kolor? Faktycznie, jest w nim trochę zieleni (wywar Harry’ego był chyba najbardziej zielony, jaki mógł być), ale jest za gęsty! Potter, dodałeś dwieście, a nie sto gramów liścia wierzbowego, tak? No dobrze, Gryffindor traci pięć punktów.
I tak było również po drugim śniadaniu. Snape nie odjął już jednak, o dziwo, więcej punktów Gryffindorowi.
Na obiedzie Ron, Harry i Hermiona wściekali się na Snape’a.
- W tym roku nie zdobędziemy Pucharu Domów! – krzyczał Ron. – Nie mamy szans z takim nauczycielem!
- Zdobyłaś jakieś punkty na numerologii, Hermiono? – spytał Harry.
- Tak, dziesięć.
Teraz Harry był już naprawdę zaniepokojony. Co będzie, jeśli inni Gryfoni dowiedzą się, ile punktów utracili – on i Ron – przed rozpoczęciem roku?
Przestał o tym myśleć dopiero po obidzie, bo udał się z Ronem i Hermioną do klasy profesora Lockharta.
- Które książki mamy wyłożyć? – spytał Harry’ego Ron, gdy już usiedli w ławkach.
- Nie mam pojęcia – odrzekł Harry.
Czekali z pięć minut, aż wreszcie do klasy wszedł Gilderoy Lockhart. Był jak zwykle uśmichnięty.
- Witajcie! – zawołał. – Mam nadzieję, że nauczę was tylu rzeczy, że będziecie kiedyś choć trochę mi dorównywać! No dobrze... trzy lata temu zrobiliśmy sobie mały sprawdzianik. Ponieważ jednak niektóre rzeczy u mnie trochę się pozmieniały, znowu wam dam kartki i zobaczymy, co kto wie o sławnym czarodzieju, Gilderoyu Lockharcie.
Po czym rozdał im kartki podobne do tych, które dostali od niego w drugiej klasie. Pytania były również prawie takie same. Harry i Ron wytrzeszczyli oczy na kartki, a potem zaczęli zgadywać. Nic dziwnego, bo pytania były w tym rodzaju:

Jaki jest ulubiony kolor Gilderoya Lockharta?
Ile książek napisał już Gilderoy Lockhart?
Jaka jest ulubiona piosenka Gilderoya Lockharta?

Takich pytań było na kartce kilkadziesiąt. Harry wpisywał byle jakie odpowiedzi, dokładniej te, które mu przyszły do głowy.
- No, już! – zawołał Lockhart po upłuwie około dwudziestu minut. – Oddajcie mi swoje kartki. Myślę, że większość nie miała problemów (“Naprawdę?”, mruknął Ron) i prawidłowo odpowiedziała na pytania. W końcu powinniście wiedzieć wszystko takim sławnym czarodzieju jak ja!
Przez następne pięć minut Lockhart sprawdzał prace, a potem zaczął je omawiać:
- Hmm... Nikt nie wiedział, że moją ulubioną piosenką jest “W drodze do sławy”? Napisałem o tym w mojej autobiografii... A mój ulubiony kolor to czerwony, niektórzy powinni to zapamiętać... No dobrze, podaję oceny: Harry Potter – pięć dobrych odpowiedzi, zero punktów. Ron Weasley – również pięć dobrych odpowiedzi, również zero punktów. Lavender Brown – trzynaście dobrych odpowiedzi, dwa punkty dla Gryffindoru. Seamus Finningan – szesnaście trafień, również dwa punkty. Parvati Patil ma dwadzieścia dobrych odpowiedzi, trzy punkty. Pan Dean Thomas – dwadzieścia jeden trafień, trzy punkty. Neville Longbottom – trzydzieści dobrych odpowiedzi, cztery punkty. I panna Granger, jak zawsze najlepsza, pięćdziesiąt dwa punkty na sześćdziesiąt możliwych! Piętnaście punktów dla Gryffindoru!
Hermiona uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Harry i Ron wiedzieli, że jest jej przykro z powodu ich słabiutkich ocen.
- Aha – dodał Lockhart, gdy rozległ się dzwonek. – Panowie Potter i Weasley powinni przeczytać moje książki, bo niewiele wiedzą o mnie.
- Przeklęty bubek – warknął Ron. – Hermiono, jak ty to wszystko zapamiętałaś?
- Przeczytałam trochę jego książek. Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś takiego.
Gdy szli do dormitorium, Harry zauważył, że postawiono już klepsydry, pokazujące liczbę zdobytych punktów przez dany dom. To wyglądało okropnie: Gryffindor miał zaledwie trzy punkty. Hufflepuff – trzydzieści jeden, Ravenclav czterdzieści, a Slytherin sześćdziesiąt.
- Co inni na to powiedzą? – spytał z niepokojem Harry. – Przecież to my potraciliśmy większość tych punktów!
Ron nic nie odpowiedział, ale widać było, że też go to dręczy. Co Gryfoni na to powiedzą?
Poznali odpowiedź, gdy weszli do pokoju wspólnego. Kilku starszych chłopaków podeszło do nich i jeden z nich powiedział:
- Podobno to wy potraciliście te wszystkie punkty, tak?
- No... jakby... tak – odpowiedział Ron.
- To wyjazd z Gryffindoru! – wrzasnął inny chłopak. – A ty – powiedział do Hermiony – odczep się od tych bubków! To śmierdzące łajnem skunksy, zrobią wszystko, by stracić punkty!
Ron i Harry wyszli z pokoju wspólnego i udali się na zaklęcia. Obaj byli wściekli – przez Snape’a cały dom Gryffindoru odwrócił się od nich.
Gdy skończyła się lekcja zaklęć (na pierwszej lekcji ćwiczyli zaklęcie chłodne – każda osoba, na którą rzuciło się to zaklęcie, odczuwała nieprzyjemne zimno), weszli do wieży Gryffindoru i od razu poszli do swojego dormitorium. Tak więc znowu Gryfoni odwrócili się od Harry’ego, a tym razem także od Rona. Coś podobnego przydarzyło mu się w pierwszej klasie – wtedy, kiedy przez niego, Hermionę i Neville’a Gryffindor stracił sto pięćdziesiąt punktów. Harry wiedział, że teraz znowu czekają go ciężkie chwile.


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 03:40