Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Złoty Znicz, wersja piątego tomu.

Piotrek
post 13.10.2004 20:01
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Cześć! Kiedy aktualizowano dział fan fiction na stronie, rozbudowano tam ff, które napisał mój kolega Seweryn Lipoński pt. "HP i Złoty Znicz". PRAWDOPODBNIE nie będzie kontynuowany na stronie (wszystko zależy od Kasi), a ja umieszczę go na forum. A oto wstęp i pierwsze 2 rozdziały (daję od początku). Proszę o komentarze!

W Hogwarcie i poza nim ma miejsce wiele dziwnych wydarzeń. Dotyczą one w dużym stopniu Harry’ego, któremu ginie Błyskawica oraz zostaje zaatakowany.
W piątej części przygód Harry’ego dowiadujemy się czegoś więcej o przeszłości Argusa Filcha, oraz obserwujemy przygotowania Harry’ego i jego przyjaciół do sumów. Trafiamy razem z Harrym przypadkowo na ulicę Po-kone-tan. Co to za ulica? Kto to są wiochmeni? Co kryje się za tajemniczymi drzwiami? Tego wszystkiego dowiemy się, czytając piątą część Harry'ego Pottera “Harry Potter i złoty znicz”.

LIST OD RONA

Od czasu powrotu do domu Dursleyów Harry poważnie niepokoił się o siebie. Pod koniec czwartej klasy, w czasie ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, został przeniesiony do Lorda Voldemorta i był świadkiem odzyskania przez niego dawnej mocy. Zginął wtedy Cedrik Diggory z Hufflepuffu, którego zabił na oczach Harry’ego sługa Voldemorta, Glizdogon. W domu Dursleyów Harry nie był jednak tak bezpieczny jak w Hogwarcie, gdzie czuwał nad nim dyrektor szkoły, Albus Dumbledore.
Parę dni po swoich urodzinach, na które dostał od Dursleyów gumę do żucia, a także wielkie pudło czekoladowych żab od Hagrida i książkę o quidditchu od Hermiony, przyszła sowa od Rona. Ron był najlepszym kolegą Harry’ego w Hogwarcie, ale jego rodzina nie należała do zamożnych i tym razem Harry dostał od niego bluzę z napisem “Quidditch” oraz małą książeczkę pod tytułem “Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie”. Oprócz tego był mały wycinek z “Proroka Codziennego”. Ron dołączył do niego karteczkę:

Harry, nie przestrasz się, gdy przeczytasz ten artykuł. Moja mama prawie zemdlała, gdy go zobaczyła. Pamiętaj, że w Hogwarcie jesteś bezpieczny, a Sam-Wiesz-Kto raczej nie wie, gdzie się teraz ukrywasz.
Ron

Harry’ego przeszedł dreszcz, bo zbyt dobrze pamiętał wydarzenie z Turnieju Trójmagicznego, by nie przejmować się Voldemortem. Natychmiast więc przeczytał wycinek z gazety:

SAMI-WIECIE-KTO ZNÓW GROŹNY

“Kilku mugoli w Albanii widziało Sami-Wiecie-Kogo”, pisze nasz specjalny korespondent, Lucas Flint. Pamiętajmy, że w tym roku doszło do kilku morderstw, których ofiarami padli m.in. Cedrik Doggory i Bartemiusz Crouch. Według wielu pogłosek Sami-Wiecie-Kto miał odzyskać moc w czerwcu, podczas ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, gdy zginął Cedrik. Świadkiem tego wydarzenia był Harry Potter, chłopiec, który pozbawił mocy Sami-Wiecie-Kogo, gdy miał zaledwie rok. Minister magii, Korneliusz Knot, nie zgadza się z tymi pogłoskami. “To kompletne bzdury - mówi – wszyscy chcą wywołać panikę i zachwiać to, co przez czternaście lat próbowaliśmy odbudować. Sami-Wiecie-Kto nie mógł odzyskać mocy, podejrzewam, że ukrywa się gdzieś, samotny i porzucony przez dawnych wspólników”. Być może Ministerstwo nie chce się przyznać, że Sami-Wiecie-Kto i jego zwolennicy przechytrzyli ich i podejmą drugą próbę zniszczenia świata czarodziejów. Nie wprawdzie dowodu, że Harry Potter mówi prawdę. Ale faktem jest, że morderstwa miały miejsce – Cedrika Diggory’ego według Harry’ego Pottera zabił sługa Sami-Wiecie-Kogo – Peter znany jako Glizdogon, a do zabicia Croucha przyznał się pod wpływem eliksiru prawdy jego syn – Bartemiusz Crouch, który przez cały rok szkolny udawał w Hogwarcie byłego aurora – Szalonookiego Moody’ego. Wiele wskazuje więc na to, że Sami-Wiecie-Kto powrócił.

Harry’emu wcale nie podobało się to, co zostało napisane na początku artykułu. Skoro Voldemort pokazywał się mugolom, to musiał być już pewny, że ma na tyle siły, by znowu zabijać. Najbardziej jednak przerażało go to, że Korneliusz Knot, mimo tylu dowodów, nadal nie chciał uwierzyć w to, co się stało w czerwcu. Pocieszał się tym, że Ron ma rację – Voldemort nie znajdzie go łatwo w świecie mugoli, a w Hogwarcie jest bezpieczny, ponieważ opiekuje się tam nim profesor Dumbledore. Zabrał się do dokładniejszego oglądania wszystkich prezentów. Zanim jednak zdołał wziąć do ręki książkę, którą dostał od Hermiony, usłyszał krzyk Dudley’a:
- Mamo, tak dłużej nie będzie!!! Ja nie pozwolę!!! CHCĘ MIEĆ TORT!!!!!
Harry usłyszał brzęk tłuczonego szkła – Dudley najprawdopodobniej rozbił ze złości szklankę.
Harry dobrze wiedział, dlaczego Dudley ma napad. Rok temu pielęgniarka ze szkoły Dudley’a napisała do Dursley’ów skargę na ich syna, który osiągnął rozmiary młodej orki, przy czym był grubszy niż wyższy. Od tamtej pory cała rodzina Dursley’ów (nie wyłączając Harry’ego) miała specjalną dietę. Dudley nie mógł już jeść tego co chciał – choć próbował wykradać jedzenie. Dzisiaj jednak najwyraźniej się zbuntował.
( Harry zszedł na dół, gdzie Dudley stał nad rozbitą szklanką, a na stole leżał talerz z jedną kromką chleba oraz plastrem szynki. Po chwili usłyszał szybkie kroki i do kuchni zszedł wuj Vernon.
- Co tu się dzieje?! Który to, Harry czy Dudley???!!!
- Dudley, Vernonie. Zbił szklankę i zażądał tortu! A kto teraz posprząta to szkło?!
Wuj podszedł do Dudley’a, wziął go za kołnierz i przemówił dziwnym, cichym głosem, takim, jakim do Harry’ego przemawiał profesor Snape, nauczyciel eliksirów w Hogwarcie:
- Słuchaj, chłopcze, skończyły się dobre czasy... Zachowujesz się w tej chwili dokładnie tak jak... jak on – tu wskazał na Harry’ego – a chyba nie chcesz poniżać się do jego poziomu, co?
Dudley aż zaniemówił – rzadko zdarzało się, że rodzice na coś mu nie pozwalali, ale widząc, że wuj Vernon zrobił się czerwony ze złości, nic nie powiedział i zabrał się do jedzenia chleba. Po skończonym śniadaniu powiedział do Harry’ego:
- Nie myślałem, że to możliwe, ale moi starzy stali się gorsi niż ty.
Harry poszedł na górę. Nie zamierzał, oczywiście, przestrzegać diety. Pod obluzowaną deską w podłodze miał jeszcze trochę jedzenia, które dostał od przyjaciół. Wziął czekoladową żabę, zjadł ją ze smakiem i zobaczył, kto jest na karcie.
- Merlin! To już mój drugi. Będę mógł dać Ronowi!
Niestety, przechodzący akurat obok wuj Vernon to usłyszał. Wpadł do sypialni Harry’ego i czerwony ze złości zaczął wystrzeliwać każde słowo jak karabin maszynowy, opluwając przy tym Harry’ego śliną.
- Ile... razy... ci... mówiłem... żebyś... nie używał... tych... wyrazów... w tym... domu!
- Dobrze, dobrze, przepraszam.
Dursleyowie nie pozwalali Harry’emu na używanie w ich obecności jakichkolwiek wyrazów związanych z magią czy czarodziejstwem. Nie lubili niczego, co choć trochę odbiegało od normalności, i bardzo bali się, że ktoś odkryje ich pokrewieństwo z Harrym. Przez ostatnie cztery lata Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale czasem wyrywało mu się np. “Hogwart”. Dursleyowie nie mogli mu jednak nic za to zrobić, ponieważ bali się, że Harry napisze o tym do ojca chrzestnego, Syriusza. Harry nie lubił u nich przebywać, i włanie przed chwilą skreślił kolejny dzień na tablicy, na której odliczał dni do rozpoczęcia roku w Hogwarcie.

ŚWIDROWE ZAMIESZANIE

Harry nadal był pod wrażeniem tego, co przeczytał w wycinku z Proroka Codziennego. I dopiero wydarzenia z następnego dnia pozwoliły mu o tym zapomnieć.
Tego dnia spał wyjątkowo długo, prawie do dwunastej. Obudził go jakiś dziwny łomot, jakby ktoś sypał węgiel na ich podwórko. Zaniepokojony podbiegł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Okazało się, że był bliski prawdy. Przez chwilę myślał, że to sen – bo w mugolskim świecie jeszcze czegoś takiego nie widział.
Ogromna, czerwona ciężarówka właśnie wyrzucała zawartość na ukochany trawnik wuja Vernona. A zawartością okazały się... świdry. Harry’emu wydawało się, że sypie je na podwórko godzinami, chociaż tak naprawdę trwało to tylko kilkadziesiąt sekund. Wreszcie ogromny szum ustał. Piękny trawnik, a także część ogrodu ciotki Petunii, były zawalone świdrami: grubymi, cienkimi, długimi, średnimi, krótkimi i malutkimi, oraz ogromnymi. Jednocześnie z dołu do uszu Harry’ego doszedł głośny jęk.
- To pańskie świdry, panie Vernon – odezwał się z dołu głos – pańska własność. Mam nadzieję, że się pan nimi zaopiekuje lepiej, niż interesami – i nieznajomy zachichotał okropnie. – Po południu przyjedzie reszta towaru!
I wybiegł z domu na Privet Drive 4, głośno trzaskając drzwiami i rycząc ze śmiechu jak wariat.
- Petunio – jęknął po chwili wuj Vernon – Petunio, powiedz mi tylko, że to jakiś straszliwy sen! Straszliwy sen!
Harry zszedł na dół, choć nie miał pojęcia, o co chodzi. W salonie zastał wuja Vernona i ciotkę Petunię, siedzących na kanapie. Wuj Vernon miał minę, jakby dostał zaproszenie na swój własny pogrzeb. Ciotka Petunia najwyraźniej próbowała go pocieszyć, ale nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać.
- Przeprszam – odezwał się nieśmiało Harry – ale co się stało?
Wuj Vernon w jednej chwili zrobił się czerwony z wściekłości.
- Ty! – wrzasnął, zrywając się z miejsca. – Ty! To wszystko twoja wina! Uduszę cię! To na pewno twoja wina!
- Vernonie, uspokój się! – zawołała ciotka Petunia, chwytając wuja za rękę i na siłę ciągnąc go na kanapę. – On nie zrobił nic złego, ale gotów nam to zrobić, jeśli go tkniesz!
- Ja wiem, że to on! – ryknął wuj Vernon. – To on, to on! Na pewno czarami zniszczył moją filię, albo coś takiego...
- Zaraz, chwileczkę! – zawołał Harry. – Co się właściwie stało? I gdzie jest Dudley?
- Dudley odsypia noc – wyjaśniła ciotka. – Do trzeciej oglądał mecz NBA: Chicago Bulls i Portland Trailblazers.
Wuja Vernona najwyraźniej zdenerwował spokój ciotki.
- Czy ty nie uświadamiasz sobie, Petunio, co się stało?!
- Ano właśnie – wtrącił się Harry – co się stało?
Wuj Vernon zrobił tak dramatyczną minę, że Harry’emu po raz pierwszy w życiu było go żal.
- Filia fabryki świdrów, należąca do Vernona, splajtowała – wyjaśniła ciotka Petunia.
- Kosztowała mnie majątek! – ryknął wuj Vernon rzopaczliwym tonem.
- A te świdry? – zapytał Harry, strając się zrobić smutną minę.
- W kontrakcie miałem zapisane, że wszystkie wyprodukowane świdry są moją własnością, dopóki nie zostaną sprzedane! – ryknął wuj. – No i tyle zostało, gdy filia upadła! No i co mam teraz z nimi zrobić?
I ukrył twarz w dłoniach.
- Mamo, co to za hałasy?
Na dół zszedł Dudley. Zmarszczył brwi na widok wuja Vernona.
- Co się stało?
- Zadajesz już nawet dokładnie takie same pytania jak on – powiedziała ciotka, wskazując na Harry’ego.
Dudley zaczął kipieć ze złości.
- NIE PORÓWNUJ MNIE DO TEGO CZUBKA! – wrzasnął, a trzeba przyznać, ze głos, tak jak posturę, miał potężną. Podbiegł wściekły do ciotki Petunii i trzasnął ją w rękę, na której od razu pojawił się ogromny, czerwony ślad. Ciotka wrzasnęła z bólu.
- AAAAAAAAAAAA!!!
Harry z przerażenia zamknął oczy, bo wiedział, co nastąpi za chwilę. Słyszał tylko, że ktoś obok niego szamocze się, wuj Vernon dyszał ciężko, wyrzucając co chwilę jak karabin maszynowy niezbyt ładne słowa.
- I MASZ ZA SWOJE, TY... TY... TY SYNU-ZDRAJCO!!!
Harry otworzył oczy.
Wuj Vernon dyszał ze zmęczenia po walce z Dudleyem, który był większy od niego, ale leżał w tej chwili rozłożony przez wuja klasycznym chwytem dżudo. Nie miał nawet siły, by się podnieść, zresztą Harry przypuszczał, że utrudniał mu to wyjątkowo gruby zadek i brzuch.
- Jak śmiałeś! – wysapał wuj, zasłaniając ciotkę Petunię, jakby się spodziewał, że Dudley zaatakuje po raz drugi. – Jak śmiałeś bić niewinną kobietę, dzięki której stąpasz po tej ziemi!
- A jak ona śmiała mnie porównywać do tego typa! – wrzasnął Dudley, podnosząc nie bez trudu rękę i wskazując palcem na Harry’ego.
- MILCZ! – ryknął wuj Vernon. – MILCZ! Masz szlaban na cały tydzień! CAŁY TYDZIEŃ!
Po raz pierwszy w życiu Harry widział Dudleya z taką miną. Otworzył usta ze zdumienia, bo jeszcze nigdy jego rodzice nie zachowali się wobec niego w taki sposób. A że nadal leżał na ziemi, wyglądał wyjątkowo głupio. Wuj wykorzystał ten moment dekoncentracji u Dudleya, chwycił go za rękę i zaczął go ciągnąć po ziemi (Dudley był za ciężki, by go unieść choćby na milimetr) do komórki pod schodami. Po drodze mruczał do niego złoworgim tonem:
- Jeszcze raz... jeszcze raz spróbuj, to obiecuję ci, że posiedzisz tam cały rok szkolny. Tak jak Harry!
Dudley zaczął się wyrywać, bo nigdy mu nawet na myśl nie przyszło, że może mieć życie gorsze niż Harry. A perspektywa spędzenia tygodnia w komórce pod schodami była dla niego jak koniec świata.
Przez kilka następnych dni Harry nie mógł wytrzymać ze śmiechu, gdy widział swojego kuzyna, wyłażącego z wielkim trudem z komórki pod schodami, nie mieścił się on już bowiem w tych małych drzwiczkach. Ciotka Petunia biadoliła cay dzień nad jego losem, ale wuj pozostawał nieugięty. Po raz pierwszy Dursleyowie stwarzali Harry’emu lepsze warunki do życia niż Dudleyowi.
Natomiast wuj Vernon zajął się poszukiwaniem jakichś kupców, którzy zechcieliby kupić jego świdry, które leżały nadal na trawniku. Co dzień wykonywał setki telefonów, zamieścił ogłoszenia we wszystkich lokalnych gazetach, opłacił też reklamy w telewizji. W końcu cały Londyn wiedział już o wuju Vernonie i jego świdrach.
Pewnego dnia wuj Vernon przyszedł do domu niezwykle zadowolony.
- Mamy dwóch zagranicznych kupców na moje świdry! – zawołał na powitanie.
- Wspaniale, Vernonie, wspaniale! – ucieszyła się ciotka Petunia.
- A jacy to kupcy? – spytał Dudley, który akurat wymknął się z komórki pod pretekstem konieczności skorzystania z toalety.
- Z dalekiej zagranicy! – oznajmił wuj Vernon. – Obaj mieszkają w Meksyku i prowadzą wielką fabrykę świdrów. Zamierzają nabyć drogą kupna połowę tego, co mamy w ogródku. Za grube pieniądze!
- Ekhm, Vernonie – powiedziała Petunia – oni do nas przyjadą?
- Niestety, nie mogą – stwierdził z przykrością wuj. – Muszą pilnować interesów i dlatego musimy pojechać do Meksyku.
- Czy to konieczne? – spytał Harry.
- O, nie, mój drogi, ty zostaniesz w domu – ostro rzekła ciotka. – Nie mamy zamiaru zabierać cię ze sobą. Jeszcze znowu popsujesz umowę na świdry!
Harry już raz pokrzyżował bowiem szyki wujowi Vernonowi. Trzy lata temu miał siedzieć cicho w pokoju, podczas gdy wuj Vernon omawiał warunki kontraktu. Wszystko popsuł skrzat domowy, Zgredek, który spowodował, że do podpisania umowy nie doszło. Harry przez te trzy lata zdołał się już zaprzyjaźnić ze Zgredkiem, ale wuj Vernon nadal pamiętał tamten wieczór, kiedy małżeństwo Masonów wybiegło z wrzaskiem z domu z powodu sowy, która wleciała do domu Dursleyów.
- Ale jeśli on zostanie w domu – zaczął Dudley – to co zastaniemy po powrocie?
- O, o to się nie będziemy martwić – rzekł wuj Vernon. – Ty go tu przypilnujesz.
- Jak to? – Dudley znowu otworzył szeroko usta ze zdumienia. – To ja z wami nie jadę?!
- Nie trzeba było bić swojej matki – zawołał wuj, uchylając się, bowiem Dudley złapał za specjalny kij, zwany smeltingiem, i spróbował wymierzyć swojemu ojcu cios. – Teraz poniesiesz konsekwencje! Jauuu!
Dudley tym razem ucelował prościutko w nos wuja, który zaklął, chwycił swojego syna za kołnierz i wyprowadził go do komórki, gdzie zamknął go na klucz.
- Nie wiem, który gorszy – wysapał do ciotki. – Harry czy Dudley. Obaj są nieznośni.
- Tato!... – Harry usłyszał stłumiony głos Dudleya, dochodzący z komórki. – Tato, ja tu nie mogę siedzieć!
- A to niby czemu?! – odkrzyknął wuj Vernon.
- Zarażę się! Nie wytrzymam! Apsik!
- Mój biedny Dudziaczek! – wyjąkała ciotka. – Tam nie było odkurzane!
- Niby czym się zarazisz? – krzyknął wuj, nawet nie patrząc w stronę komórki.
- Magią! – wrzasnął Dudley, zanosząc się fałszywym płaczem. – Tu... tu jest magiaaaaaa! On, Harry, tutaj siedział latami! Tu jest magiaaaa!
Wuj Vernon poszedł powiedzieć coś Dudleyowi do słuchu, ale ciotka Petunia była pierwsza. Doskoczyła do drzwi komórki, otworzyła je i wyciągnęła stamtąd swojego “Dudziaczka” (co zresztą nie było łatwe, ze względu na jego rozmiary).
- Mój kochany, najdroższy! – zawołała, obejmując go i całując w policzek. – A ty – zwróciła się do Harry’ego – jak śmiesz zasmradzać nasz dom tym twoim dziwactwem!
- A co ja takiego zrobiłem?
- Zaczadziłeś nasz dom, dupku! – ryknął Dudley i udał, że kaszle, zarażony magią, a potem zaniósł się fałszywym płaczem.
- I tak nie dam się nabrać na twoje krokodyle łzy! – zawołał Harry, uśmiechając się złośliwie, widząc, że Dudley naprawdę boi się magii, która w jego mniemaniu unosiła się od wielu lat w komórce pod schodami. – Ale, przyznam, że czasem używałem tam czarów... – dodał dla lepszego efektu. To spowodowało, że Dudley ryknął płaczem wyjątkowo głośno, a ciotka Petunia wydała zduszony okrzyk.
- Żartowałem – dodał Harry, widząc, że ciotka Petunia szuka wzrokiem czegoś, czym mogłaby go trafić w głowę.

Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Dudley został warunkowo zwolniony z aresztu w komórce ( - Vernonie, tam naprawdę może być magia, jeszcze Dudziaczek upodobni się do tego typa – mówiła ciotka). Jednak był przerażony perspektywą spędzenia kilku dni sam na sam z Harrym, więc wuj Vernon ostrzegł Harry’ego:
- W czasie naszego wyjazdu masz niczego nie ruszać. Tak jakby cię tu nie było. Niczego nie dotykaj, nie ruszaj, i zostaw Dudleya w spokoju. Gdy przyjedziemy z powrotem, spytam Dudleya o twoje zachowanie. Jeśli coś będzie nie tak, to gwarantuję ci miesiąc spędzony w komórce pod schodami.
- Dlaczego mam nic nie ruszać?
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Te twoje dziwactwa mogą zniszczyć nam dom. Więc... ostrzegam...
Świdry zostały wywiezione na działkę państwa Vernonów. Było ich około stu tysięcy. Wuj zostawił Dudleyowi numer telefonu, pod którym można ich będzie zastać w Meksyku. Harry został w ten sposób unieruchomiony. Wiedział, że Dudley na pewno postara się go sprowokować, żeby zrobił coś nie tak, a wtedy może się pożegnać z domem na Privet Drive 4.
Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Państwo Vernonowie z kilkunastoma ciężkimi torbami zamierzali najpierw pojechać po świdry (zamówili specjalną ciężarówkę), a potem przejechać Stany Zjednoczone i dotrzeć do Meksyku. Jeszcze raz ciotka obcałowała Dudleya, jeszcze raz wuj Vernon ostrzegł Harry’ego, aż w końcu drzwi domu trzasnęły.
- Nie ma co – odezwał się Dudley, stając przy Harrym – starzy odjechali.
I poszedł na górę, gdyż był już wieczór. Harry poszedł do kuchni coś przegryźć, a następnie również udał się spać.


User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Piotrek
post 15.10.2004 16:58
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



Brak komentarzy... no nic. Jak zwykle - kolejne dwa rozdziały: "Nowa drużyna Gryfonów" oraz "Przygotowania do Sumów".


NOWA DRUŻYNA GRYFONÓW

Dobrym sposobem, by przerwać te ponure rozmyślania była gra w quidditcha. Harry ucieszył się więc, gdy pani Hooch następnego dnia oznajmiła, że o godzinie ósmej jest zbiórka nowej drużyny Gryfonów.
- Jestem ciekaw, kto zagra jako obrońca w nowej drużynie – powiedział do Rona, gdy schodzili wcześniej niż zwykle na śniadanie na śniadanie.
Po zjedzonym pospiesznie posiłku Harry wyszedł na błonia, gdzie miała się odbyć zbiórka. Pani Hooch i bracia Weasleyowie byli już na miejscu.
- Witam, panie Potter – powiedziała pani Hooch. – Musimy jeszcze zaczekać na pannę Spinnet.
Ale zaledwie to powiedziała, już pojawiła się nagle Alicja Spinnet, wysoka, szczupła, jasnowłosa dziewczyna z siódmej klasy, grająca na pozycji ścigającego.
- Witam, panno Spinnet. Zatem zaczynamy. Otóż, jak dobrze wiecie, mamy już trzy wolne miejsca: nie ma na razie obrońcy, a także dwóch ścigających. Stwierdziłam zatem, że na pozycję obrońcy najlepiej pasuje trzech graczy: Lee Jordan...
- Co? – wyrwało się George’owi.
- ...Seamus Finningan oraz Ron Weasley.
- Ron? – spytał z niedowierzaniem Harry.
- Tak, Potter, Ron Weasley – odparła pani Hooch. – Wszyscy trzej przyjdą na dzisiejszy trening, a potem zobaczymy, który będzie najlepszy.
- A kto będzie grał na pozycji ścigającego? – spytała Alicja.
- Tu nie musimy wybierać. Jest tylko dwóch kandydatów: Natalia McDonald z drugiej klasy oraz Colin Creevey z trzeciej.
- Colin? – spytał znowu Harry.
- Tak. No dobrze, to by było na tyle. Przyjdźcie dzisiaj o siedemnastej na trening.
Harry cieszył się, że będą z nim grali znajomi, bo jeśli nie Ron, to Lee albo Seamus. Nie podobało mu się jednak, że ścigającym będzie Colin. Oznaczało to wiele godzin spędzonych z nim, a Colin uważał Harry’ego za swojego idola.
Przestał o tym myśleć dopiero wtedy, gdy doszedł do chatki Hagrida na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami. Gdy zebrała się cała klasa, Hagrid przyniósł w klatkach bardzo dziwne stworzenia.
Przypominały one wielkie pająki, tyle że były czerwone, a z przodu miały coś w rodzaju ssawki. Były wysokie na jedną stopę i łypały na nich podejrzliwie. Harry natychmiast domyślił się, że to kolejne “milutkie stworzonka”, jak to mawiał Hagrid.
- To są plujawki – powiedział gajowy. – Plują ogniem, więc uważajcie.
Ledwo zdążył wymówić te słowa, jedna z plujawek wypluła olbrzymi strumień ognia, który trafił w Deana Thomasa.
- Aach! – wrzasnął. – Trafiła mnie!
- Noo... tak, mówiłem, żebycie uważali – powiedział Hagrid. – No dobra, to teraz wyjmijcie moje książki i pootwirajcie je sobie na stronie piątej.
Harry otworzył książkę. Była tam pokazana plujawka, ale w zbliżeniu. Zobaczył, że to, co przypominał ssawkę nazywa się “ognistą plujką”. Jej odnóża natomiast wydzielają nieprzyjemną wydzielinę. Po chwili dotarł do niego głos Hagrida:
- Plujawki są bardzo miłe i przyjazne (“Czyżby?”, pomyślał Harry), ale nie można na nie patrzeć podejrzliwie ani złowrogo, bo wtedy uznają was za nieprzyjaciół. Trzeba na nie patrzeć przyjaźnie. Na razie jednak spróbujmy zrobić coś, co może wam pomóc w przypadku, gdyby was zaatakowały. Spróbujmy zatem unieszkodliwić plujawki.
Po czym podszedł do jednej, patrząc złowrogo. Plujawka otworzyła ryjek, czyli ognistą plujkę, i już miała wypuścić strumień ognia, ale Hagrid złapał ją za przednie nogi, a następnie przygwoździł do ziemi.
- Tak się to robi – rzekł. – Nie łapcie jednak za tylnie nogi, bo wtedy jeszcze bardziej się rozzłoszczą. No, to spróbujmy. Może ty, Hermiono?
Hermiona podeszła, drżąc lekko, do plujawki, spojrzała na nią groźnie, a gdy plujawka próbowała pluć ogniem, chwyciła ją za przednie nogi i położyła na ziemi.
- Bardzo ładnie, Hermiono! – zawołał Hagrid. – Pięć punktów dla Gryffindoru!
- W takim razie teraz ja spróbuję – odezwał się Goyle.
- Dobra. No, to dalej!
Goyle podszedł do plujawki, łypnął złowrogo, ale zamiast chwycić ją za przednie nogi, chwycił za tylnie. Plujawka zaczęła się wiercić w jego rękach i rzygać ogniem, trafiając przy tym w Harry’ego, Seamusa, Parvati i Malfoya.
- Osmaliła mi szatę! – krzyknął Malfoy, ale Harry był pewien, że on i Goyle zaplanowali to wszystko.
- Noo... – mruknął zaniepokojony Hagrid – nie udało ci się, Goyle... Ale to mogło się zdarzyć każdemu. Tylko zawsze uważajcie, by chwytać za przednie, a nie za tylnie nogi.
- Ale posłucha... ee... panie profesorze, te stworzenia są niebezpieczne...
- Ale i miłe. Wystarczy na nie dobrze patrzeć – odrzekł Hagrid. – Ee... No dobrze, to teraz spróbujmy się z nimi zaprzyjaźnić. Musicie podejść do nich, popatrzyć na nie przyjaźnie i pogłaskać je.
- Co? – zawołali jednocześnie Harry, Ron i Dean.
- Pogłaskać je – odpowiedział dobitnie Hagrid, najwyraźniej zdziwiony, że ktoś nie ma ochoty na głaskanie plujawek. – Potem będziecie musieli je też pocałować... Ale to już na następnej lekcji – dodał, widząc miny Harry’ego i Rona.
Po skończonej lekcji poszli do zamku. Po drodze jednak zatrzymał ich Malfoy:
- Hej, szlamy, czytaliście proroka codziennego?
- Nie, a bo co? – spytała wyzywającym tonem Hermiona.
- To popatrzcie! – zawołał Malfoy, rzucając im gazetę. Harry podniósł ją i zaczął czytać na głos:

MROCZNY ZNAK PRZERAŻA

Kilkanaście dni temu, w okolicach Londynu, wystrzelono w powietrze Mroczny Znak – znak Sami-Wiecie-Kogo. Sprawców nie złapano – ale podejrzewa się, że zrobiła to więcej niż jedna osoba. Zrobiono to w bardzo bezludnym miejscu, więc świadków jest tylko kilku. Jednym z nich jest Tumbo Gashi, który opowiada: “Właśnie kładłem się do łóżka, gdy usłyszałem niewyraźne <<Morsmordre!>>. Wybiegłem z domu i ujrzałem ogromny, ale oddalony o wiele mil Mroczny Znak”.
Wielu podejrzewa, że związek to może mieć z Harrym Potterem, chłopcem, który kilka miesięcy temu cudem uszedł z życiem w spotkaniu z Sami-Wiecie-Kim. Być może sam Harry nie wie jeszcze o tym wydarzeniu, ale niektórzy są niemal pewni, że ma to związek z jego osobą. Harry’ego rozbolała w tym roku już blizna, która jest często źródłem jego słabych wyników w szkole. Sami-Wiecie-Kto znów planuje wic atak na młodego, głupiego, bezbronnego chłopca, nielubianego przez wielu uczniów. Artykuł napisał: Lucas Flint.

Harry dopiero teraz przypomniał sobie o Mrocznym Znaku.
- Wiedzieliście o tym? – spytała Hermiona przerażonym głosem.
- No – odrzekł Ron. – Zobaczyliśmy go tuż po tym, jak ktoś nas zaatakował. – Ron spojrzał na Harry’ego: - Myślisz, że to ma jakiś związek?
- Nie wiem... – odpowiedział Harry.
Poszli do zamku na lekcję eliksirów. Jak zwykle było fatalnie, ale na przerwie Harry powiedział Ronowi, że jest przecież zaproszony na trening Gryfonów.
- Żartujesz! – zawołał Ron.
- Nie, nie żartuję. Pani Hooch powiedziała, że obrońcą będziesz ty, Seamus albo Lee Jordan.
- Super!!! – wrzasnął Ron.
Z niecierpliwością wyczekiwali więc godziny siedemnastej. Poszli wtedy na boisko do quidditcha. Czekała tam już na nich pani Hooch z Seamusem, Alicją, Colinem, Natalią McDonald, Fredem i Georgem. Wszyscy – oprócz Colina, który spojrzał na Harry’ego z czcią – skrzywili się na ich widok.
- Dzień dobry – powiedziała pani Hooch. – Zanim zjawi się Jordan, wsiądźcie na miotły. Weasley, ty, tak jak McDonald i Creevey, masz Zmiataczkę nr 4.
- Do mnie – powiedział zdecydowanie Ron. Miotła wskoczyła mu do dłoni.
- I jeszcze jedno. Nowym kapitanem drużyny Gryfonów jest panna Spinnet!
Alicja Spinnet zaczerwieniła się jak burak – ale była zadowolona.
I wzbili się w powietrze. Ron musiał trochę korygować lot starej Zmiataczki, ale szło mu nieźle.
- Potter, zaraz wypuszczam znicza! – zawołała pani Hooch. – Wypuszczam kafla! McDonald, Spinnet, Creevey, strzelajcie do bramki, której bronią Weasley i Finningan!
Zaczęło się. Harry po kilkunastu sekundach dostrzegł znicza koło nogi Rona, więc zanurkował...
- Harry!
Harry obrócił się odruchowo – to był Colin.
- Ale ty wspaniale latasz, Harry! – zapiszczał. “Kretyn”, pomyślał Harry. Podleciał więc do niego i zaczął mu wymyślać:
- Przez ciebie nie złapałem znicza! Mógłbyś się trochę opanować!
- No dobrze, przepraszam, Harry...
-Potter! – zawołała pani Hooch. – Nie rozmawiaj z zawodnikami, tylko szukaj znicza! Nie jesteś gadającym, tylko szukającym!
Harry wzbił się więc ponownie do góry. Nagle...
ŁUUP.
Dostał tłuczkiem. Przyczyna była prosta – Fred i George, zamiast zajmować się oboma tłuczkami, zabawiali się w ten sposób, że odbijali między sobą jednego.
- Ej, wy, dwaj! – wrzasnął Harry, czując ból w ręce, w którą dostał. – Przez was właśnie dostałem!
- Sorry, Harry! – odkrzyknął Fred. Nagle Harry zauważył nad jego głową złoty błysk – to na pewno był znicz. Zanurkował i po kilku sekundach miał znicz.
- Znakomicie, Potter! – pochwaliła go pani Hooch.
Harry wypuścił znicz, po czym odczekał kilka minut, aby ten mógł umknąć na dobre. Przypatrywał się w tym czasie grze ścigających i obrońców. Ron grał naprawdę dobrze. Bronił sporo strzałów Colina i Natalii, którzy też radzili sobie całkim nieźle.
Potem wzniósł się do góry i zaczął wypatrywać znicza. Dostrzegł go dopiero po paru kolejnych minutach. Przeleciał przez pętlę po przeciwnej stronie boiska, łapiąc po drodze znicz.
- Dość, Potter! – krzyknęła pani Hooch. – Na dzisiaj ci wystarczy. Daj znicz.
Harry zleciał na dół i oddał znicz, a następnie poleciał do góry i z boku obserwował, jak radzi sobie Ron.
BANG!
Dostał czymś, ale ku jego zdziwieniu to nie był tłuczek – to był kafel.
- Przepraszam, Harry! – powiedział przerażonym tonem Colin. – Wyleciał mi z ręki... Nic ci nie jest?
BANG!
Tym razem oberwał Colin, ale już tłuczkiem.
- Auu! – krzyknął.
- Co wy tam robicie? – zawołał Ron.
BANG!
Ron spojrzał się na nich, a w tym czasie drugi tłuczek trafił go prosto w nos.
- Auuua! – wrzasnął. – Mam złamany nos!
Rzeczywiście, jego nos mocno krwawił. Wszyscy zlecieli na dół.
- Może wystarczy na dzisiaj... – powiedziała pani Hooch. – Faktycznie, złamany nos. Idź do skrzydła szpitalnego. A jak wy? – zwróciła się do Colina i Harry’ego.
- Nic mi nie jest – odparł Harry. – Z kafla nie boli tak mocno jak z tłuczka.
Przyleciał Seamus.
- Proszę pani, ja nie mam zamiaru by obrońcą. To zbyt niebezpieczne.
- Co, ty też dostałeś? – zdziwiła się pani Hooch.
- No, tak jakby. Tłuczek odbił się ode mnie, zanim uderzył w Rona.
Harry dopiero teraz dostrzegł, że Seamus ma sporą ranę na szyi.
- Niech lepiej pani Pomfrey to zobaczy – powiedziała pani Hooch. – Te tłuczki coś za bardzo się rozszalały... A ty – zwróciła się do Colina – lepiej uważaj, co robisz z kaflem.
- Dobrze, pani profesor.
- Pierwszy mecz w tym sezonie to Gryffindor kontra Ravenclav. Potem, wiosną, zagracie ze Slytherinem, a na końcu z Hufflepuffem. Obrońcą jest Weasley, a ścigającymi Spinnet, McDonald i Creevey. Do widzenia.
Harry poszedł od razu do skrzydła szpitalnego, by zobaczyć, co z Ronem.
- Cześć, Harry – powiedział Ron, gdy go zobaczył. – Czyli Seamus jest obrońcą?
- Nie. Zrezygnował, bo też dostał tłuczkiem. Uznał tę grę za “zbyt niebezpieczną”.
- Czyli ja jestem obrońcą? – zapytał z niedowierzaniem Ron.
- Tak.
- Wspaniale!!!
- Panie Weasley!
Weszła pani Pomfrey.
- Panie Weasley, proszę się tak nie wydzierać!
- Pierwszy mecz gramy z Krukonami. W listopadzie. No to do zobaczenia.
Gdy wszedł do swojego dormitorium, był bardzo wyczerpany. Nie poszedł nawet na kolację, bo od razu zasnął.

Gdy następnego dnia obudził się, zobaczył, że Ron już jest.
- Czemu nie byłeś na kolacji? – spytał go.
- Nie miałem już sił. Co dzisiaj mamy?
- Najpierw dwie godziny zielarstwa, potem Lockhart, a potem dwie godziny zaklęć.
Ron od jakiegoś czasu nie mówił “obrona przed czarną magią”, tylko “Lockhart”. Harry dobrze wiedział, z jakiego powodu. Ron nie lubił Lockharta bardziej niż on.
- Chodźmy już na śniadanie – powiedział Harry.
Po zjedzonym śniadaniu udali się do cieplarni na dwie lekcje zielarstwa. W zeszłym roku uczyli się obchodzić z okropnymi roślinami, zwanymi “czyrakobulwami”. Teraz profesor Sprout pokazała im ładne kwiaty, które wyglądały jednak bardzo podejrzanie.
- To są zielarskie wabiki – wyjaśniła im. – Ich nazwa pochodzi od tego, że wabią różne owady i mniejsze rośliny, a następnie spożywają je. Są jednak bardzo pożyteczne, bo można z nich zrobić wiele smacznych potraw. Roślina ta jest wykorzystywana często w szkolnej kuchni...
- I my to jemy? – skrzywił się Ron.
- Tak, panie Weasley. To między innymi dzięki tym roślinom macie tak dobre posiłki. Dzisiaj będziecie uczyli się z nimi obchodzić tak, by nie były dla was groźne. Załóżcie na wszelki wypadek te rękawice, gdyby coś się jednak stało.
Założyli więc rękawice. Ale gdy usiedli z Ronem i dwoma Puchonami przy jednej tacy, jeden z podejrzanych kwiatków wychylił się do przodu i... chapnął Justyna Finch-Fletchley w rękę.
- Co to jest? – wrzasnął Justyn.
- Ach, no tak, zapomniałam wam powiedzieć. Uważajcie na to. Właśnie w ten sposób łapią i jedzą swoje ofiary.
Przez resztę lekcji uczyli się, jak uniknąć ugryzienia przez zielarskie wabiki oraz jak je zrywać, by ich nie uszkodzić.
- W tym roku chyba nie będzie ucznia, któremu by coś się nie stało – mruknął Ron, gdy szli do zamku. – Najpierw te plujawki, teraz wabiki... Co jest na następnej lekcji?
Harry spojrzał na plan.
- Obrona przed czarną magią.
Na drugim śniadaniu nie pojawiła się Hermiona.
- Gdzie ona się podziała? – spytał Harry.
- Może próbuje wywołać w kuchni bunt skrzatów? – zaproponował Ron.
Jednak, gdy wyszli z Wielkiej Sali, od razu pojawiła się Hermiona.
- Czemu nie byłaś na drugim śniadaniu?
- Musiałam coś przyszykować. To jest mała... ee... ankieta, w której zapytam Gryfonów, Puchonów i Krukonów, co sądzą o nowych warunkach pracy skrzatów domowych.
- Znowu z tym zaczynasz? – żachnął się Ron, gdy wchodzili do klasy Lockharta.
Gdy usiedli w ławkach, Lockhart powiedział:
- W tym roku moim zadaniem jest nauczyć was, jak bronić się przed ciemnymi mocami. Będziemy więc przerabiać każdą moją książkę, jaką macie przy sobie. Zacznijmy dziś od pierwszej. Kto wie, jakiej?
- Obrona przed zaklęciem zapomnienia? – spytał Harry.
- Tak jest, Harry. Wyłóżcie zatem te książki na ławki. Zacznijmy od podstawowego pytania: jak brzmi zaklęcie zapomnienia? Proszę, panie Weasley.
- Oblivate – wypalił Ron.
- Obliviate, panie Weasley. Dobrze... Kiedyś, jak niektórzy wiedzą, sam często używałem tego zaklęcia. Ale teraz nauczę was, jak się przed nim bronić. Jest jedno przeciwzaklęcie, które poznacie na dzisiejszej lekcji. Czy może ktoś już wyczytał w moich książkach, jak ono brzmi?
Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze.
- Anrember, panie profesorze.
- Bardzo ładnie, pięć punktów dla Gryffindoru. Ale to nie wystarczy. Co to da, jeśli wypowiemy to zaklęcie za późno lub za wcześnie? To jest właśnie problem, który przez dwie następne lekcje będziemy omawiać. Dziś natomiast przeczytamy sobie fragment mojej książki o zaklęciu zapomnienia. Kto, może panna Patil?
Parvati otworzyła książkę i zaczęła czytać:
- Zaklęcie zapomnienia nie jest zaklęciem bardzo trudnym, ale niewyszkoleni czarodzieje mogą mieć z nim trudności. Jego skuteczność zależy od odpowiedniego ruchu różdżką oraz od tonu, z jakim wypowiemy to zaklęcie. Czarodzieje zwykle rzucają je tak, by nie spowodować kompletnego zaniku pamięci, ale by osoba zapomniała tylko dane wydarzenie...
- Dość, panno Patil. Nie mamy uczyć się, jak rzucać to zaklęcie, ale jak się przed nim bronić. Zapiszcie zatem to wszystko, co powiedziałem, i to, co przeczytała Parvati.
Przez całą lekcję notowali to, czego się nauczyli się o zaklęciu zapomnienia. Była to zdecydowanie najlepsza lekcja u Lockharta, na jakiej był Harry. Powiedział o tym Ronowi, gdy wychodzili z sali obrony przed czarną magią.
- Fakt, całkiem niezła lekcja – przyznał Ron. – Zobaczymy, co będzie na następnych.
Na obiedzie Hermiona praktycznie nic nie jadła, tylko pytała wszystkich, co sądzą o nowych warunkach pracy skrzatów. Ron też nie ruszył jedzenia.
- Czemu nie jesz? – spytał go Harry.
- Nie będę jadł niczego, w czym mogą być te przeklęte zielarskie wabiki! – zawołał Ron, waląc przy tym pięścią w stół tak mocno, że zupa Hermiony wylała się na obrus.
- Ron, uważaj! – syknęła Hermiona, przerywając opowiadanie Fredowi o nowych strojach skrzatów. – Vissour!
Obrus natychmiast się wyczyścił. Harry nie miał pojęcia, co Ronowi strzeliło do głowy. Przecież w tych potrawach nie czuć żadnych wabików...
Po obiedzie udali się na dwugodzinną lekcję zaklęć. Gdy weszli do klasy profesora Flitwicka, zobaczyli resztę klasy z mnóstwem fałszywych różdżek Freda i George’a.
- Dzień dobry – powitał ich Flitwick. – Nabyłem trochę tych fałszywych różdżek od panów Freda i George’a Weasley’ów. Dziś ćwiczymy zaklęcia prowokujące. Dobierzcie się w pary. Zasady są proste: osoba, która rzuca zaklęcie prowokujące, ma w dłoni swoją różdżkę, a osoba, którą ma to zaklęcie trafić, trzyma fałszywą. To dla waszego bezpieczeństwa... żeby nie było jakichś niebezpiecznych ataków.
Ron i Harry stanęli naprzeciwko siebie.
- Dobra – powiedział wyzywającym tonem Ron – ja zaczynam.
Harry wziął fałszywą różdżkę, a Ron zawołał:
- Aggre!
Harry’ego nagle ogarnęła wściekłość. Czemu Ron na niego krzyczy? Musi się na niego rzucić, może wtedy ten debil przestanie...
Skoczył na Rona i wrzasnął:
- Furnunculus!
Nic się oczywiście nie wydarzyło, ale Harry się uspokoił. Jego różdżka zamieniła się w burego kota, któremu właśnie odpadła łapa.
- Ładnie, panie Weasley! – zapiszczał profesor Flitwick. Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że gapi się na nich cała klasa. – Pięć punktów dla Gryffidoru!
Cała klasa jednak wzruszyła tylko ramionami. W końcu pięć punktów, które zdobył Ron, nie mogło wynagrodzi tego, że wcześniej on i Harry stracili około sześćdziesięciu punktów.
- AUUU!
To właśnie Seamus dostał zaklęciem. Z tego dokładnie powodu, że Neville zapomniał wziąć fałszywą różdżkę i zaatakował, sprowokowany przez Seamusa, prawdziwą. Na dodatek chyba źle wymówił zaklęcie żabiego skrzeku, po którym cel tylko skrzeczał jak żaba. Efekt był taki, że Seamus nie mógł wydobyć z ust żadnego dźwięku, a jego twarz zrobiła się niebieska.
- Panie Longbottom! – zawołał profesor Flitwick. – Proszę uważać! Nic ci nie jest, Finningan?
Seamusowi oczywiście jednak coś się stało, bo tym razem z jego gardła wydobyło się ponure chrząknięcie.
- Proszę iść do pani Pomfrey, ona coś na to poradzi...
Po skończonej lekcji Harry zobaczył Malfoya, a niedaleko nich stała profesor McGonagall.
- Popatrz na to – powiedział do Rona, bo przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Podszedł do Malfoya i powiedział:
- Cześć Malfoy! Mogę cię o coś zapytać?
- Ach, to wielki, sławny Harry Potter prosi o pomoc Malfoya? Widać, że zaszkodziło ci towarzystwo tych szlam...
Harry zaciągnął Malfoya (o dziwo, nie było przy nim Crabbe’a i Goyle’a) jak najbliżej profesor McGonagall, po czym powiedział:
- Żartowałem! Nie mam ci nic do powiedzenia!
- To odczep się, Potter! Nie marnuj mojego czasu!
I odwrócił się. Harry wykorzystał ten moment. Wycelował w Malfoya różdżką i szepnął:
- Aggre.
Malfoy odwrócił się, oburzony, i krzyknął:
- Tym razem przesadziłeś, Potter!
McGonagall odwróciła się w ich stronę.
- Total corre!
Harry poczuł, że skóra mu wysycha, jest szorstka i twarda, ale po chwili stało się to, czego oczekiwał:
- MALFOY! CO TO MA ZNACZYĆ?
Malfoy odwrócił się, zmieszany, a profesor McGonagall zaczęła mu wymyślać:
- Co to miało być? Atak bez powodu na bezbronną osobę? Szlaban! Minus piętnaście punktów dla Ślizgonów! Nie, czegoś takiego jeszcze nie widziałam!
Ron i Harry śmiali się z tego aż do czasu, gdy doszli do portretu Grubej Damy.
- Hasło? – spytała.
- Zabawny dziwak.
Weszli do środka. Gdy jednak doszli do dormitorium, Harry pomyślał, że to jakiś koszmar.
Wszystko wokół jego łóżka było porozrzucane. Wyglądało na to, że podczas jego nieobecności ktoś tutaj czegoś szukał.
- Kto to mógł zrobić? – spytał przerażonym głosem Ron.
Harry podszedł i wszystko dokładnie przeszukał. Niczego nie brakowało.
- Chyba nic nie zginęło – odpowiedział z ulgą Harry.
Podczas kolacji ciągle o tym myślał. Nagle poczuł się tak, jakby go ktoś dotknął gorącymi widłami. Zaczął gorączkowo przeszukiwać myśli...
- Nie! – zawołał i wybiegł z Wielkiej Sali.
Przez całą drogę do portretu Grubej Damy prosił, żeby się mylił. Gdy doszedł do dormitorium, spojrzał natychmiast pod łóżko i padł z rozpaczy na ziemię. O tym właśnie zapomniał.
Zginęła Błyskawica.

PRZYGOTOWANIA DO SUMÓW

Nie mogło być gorzej. Ktoś ukradł mu najlepszą miotłę wyścigową na świecie.
Ron i Hermiona też byli wściekli i smutni. Co teraz będzie? Na czym zagra w quidditcha?
Reszta Gryfonów miała podzielone zdania. Większość uważała jednak, że zasłużył na to po utracie tych wszystkich punktów. Wielu jednak zamartwiało się, czy teraz Gryfoni będą w stanie zwyciężyć w quidditchu.
Tej nocy Harry już nie zasnął. Dręczyły go nieprzyjemne myśli.
Kto mógł mu ukraść miotłę? I w jakim celu? Natychmiast przyszła odpowiedź – Malfoy. Ale on w ogóle nie znał hasła do wieży Gryffindoru! Więc kto? Może Snape? On mógł znać hasło, ale chyba nie zrobiłby tego pod samym nosem Dumbledore’a...
Rano był całkiem niewyspany. Nawet nie zauważył, gdy Hedwiga wleciała przez okno, trzymając w dziobie list. Musiała go dziobnąć w ucho, by ją zauważył.
- Auuu! A, dzięki, Hedwigo...
To był list od Hagrida. Jego treść była następująca:

A może przyszedłbyś z Ronem i Hermioną na herbatkę, dziś o szesnastej? Muszę wam koniecznie coś pokazać. To bardzo ważne.
Hagrid

- Ja mogę iść – powiedziała Hermiona, a Ron też się zgodził. Gdy zeszli na śniadanie, zauważyli, że ktoś musiał już puścić w obieg informację o zaginięciu Błyskawicy.
- Jak tam, Potter? – spytał go drwiącym tonem Malfoy. – Ile chusteczek zmarnowałeś na swoją rozpacz po Błyskawicy?
- Zamknij się, Malfoy – syknął Ron.
Po śniadaniu wstała profesor McGonagall.
- Dziś możecie się wybrać do Hogsmeade. Pierwszy raz w tym roku. Przypominam także, iż mogą tam się wybrać uczniowie tylko z trzecich i wyższych klas.
Gdy wszyscy się rozeszli, profesor McGonagall podeszła do Harry’ego.
- Słyszałam, że zginęła ci miotła, Potter...
- Tak, pani profesor.
- I podobno nie masz pojęcia, kto to mógł być?
- Nie.
- Hmm... Jak myślisz, czy to mógł być ktoś z Gryffindoru?
Harry zastanowił się, ale żaden Gryfon nie przyszedł mu na myśl. Przecież nikt by tego nie zrobił... wszyscy Gryfoni pragną zwycięstwa w quidditchu.
- Nie sądzę – odpowiedział. – Myślę, że mógł być ktoś ze... Slytherinu.
- Jak to? – zawołała zdziwiona profesor McGonagall. – Przecież Ślizgoni nie znają hasła...
- Też się nad tym zastanawialiśmy...
- No nie wiem, Potter. Ale lepiej donoś mi o wszystkim, co wyda ci się podejrzane.
Gdy poszli do Hogsmeade, Harry zauważył, że niemal wszyscy Gryfoni rozmawiają o kradzieży jego miotły. Niektórzy przedstawiali szalone wersje, np. że Harry sam schował miotłę, aby wyłudzić od szkoły Zabójczą Strzałkę 999.
- Szurnęło ich – powiedział Ron. – Zrobią wszystko, by tylko ciebie poniżyć.
- A może pójdziemy do Trzech Mioteł i napijemy się kremowego piwa? – zaproponowała Hermiona.
Poszli więc do Trzech Mioteł. Tam zauważyli tego mężczyznę, którego Harry widział w skrzydle szpitalnym. Rozmawiał z... Tumbo Gashim.
- Naprawdę, sądzę – mówił mężczyzna – że powinien pan zacząć prenumerować “Proroka Codziennego”. Piszę tam takie ciekawe artykuły...
Harry wypuścił z rąk kufel, który dopiero przed chwilą dała mu madame Rosmerta. Kremowe piwo popłynęło po stoliku i dalej na podłogę.
- Harry, co ty robisz? – syknęli jednocześnie Ron i Hermiona.
Harry nie zwracał na nich jednak uwagi. Przysłuchiwał się dalej rozmowie, którą toczyli pan Gashi i ów podejrzany mężczyzna.
- Na przykład... ten niedawno, o Harrym Potterze i Mrocznym Znaku... Wielu ludziom w Anglii bardzo się spodobał.
Harry zrozumiał. To był Lucas Flint, prawdopodobnie ojciec Marcusa Flinta, wstrętnego Ślizgona, który był kapitanem drużyny Ślizgonów w quidditchu, ale już dwa lata temu skończył naukę w Hogwarcie. To właśnie Lucas Flint napisał o nim niedawno jako o “głupim, bezbronnym chłopcu”.
- Widzicie tego faceta? – spytał Rona i Hermionę. – To właśnie Lucas Flint!
Zaczęli się przysłuchiwać ich rozmowie.
- Nie, Lucasie, nie mam na to ochoty. Zresztą, nie przyszliśmy tutaj, by gadać o twoich artykułach. Słuchaj, nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy z tą Błyskawicą, jeśli Harry Potter zacznie o tym trąbić, zaczną się uważnie przyglądać wszystkim dziwnym rzeczom...
- Nie gadaj o tym! – syknął Flint. – Jeszcze tutaj ktoś nas usłyszy! Wyjdźmy!
- Harry – szepnęła Hermiona – musimy iść za nimi! Oni coś knują!
Po cichu wyszli z gospody za Gashim i Flintem. Obaj zmierzali w dziwnym kierunku.
- Gdzie ich ciągnie? – spytał Ron.
Za chwilę poznał odpowiedź. Gashi i Flint stanęli pod sklepem z szyldem:
“Czarna Magia – wstęp dla uczniów surowo wzbroniony”.
- Harry! – szepnął Ron. – Chodźcie tutaj...
Ukryli się w gęstych krzakach i przeszli za nimi do miejsca, gdzie mogli swobodnie słuchać rozmowy dwóch podejrzanych panów.
- Dobra, Tumbo, dobrze wiem, że było to ryzykowne, ale to przecież część naszego planu... Musieliśmy to zrobić, w końcu bez tego Sam-Wiesz-Co nie będzie mogło mieć miejsca...
- Dobrze wiesz, Lucasie, że mogliśmy to zrobić w inny sposób. Teraz wszyscy zwrócą uwagę na Harry’ego Pottera. A nam to przeszkodzi.
Nagle Ron poruszył się gwałtownie.
- Ktoś tu jest! – powiedział Flint.
- Nawiewamy – szepnął Gashi.
I obaj pobiegli w stronę wioski.
- Co to wszystko ma znaczyć? – spytał Ron.

- Mówię wam, on miał na myśli Sami-Wiecie-Kogo! – krzyczał podniecony Ron w pokoju wspólnym, gdy już wrócili z Hogsmeade.
- Nie sądzę – odrzekł Harry. – Ale zgadzam się, to któryś z nich ukradł Błyskawicę...
- To pójdź do Gashiego i powiedz, że się o tym dowiedziałeś, a on odda ci Błyskawicę.
- Zgłupiałaś? – zawołał Ron. – Przecież jak zobaczy, że Harry się o tym dowiedział, zabije go!
- Ron, nie przesadzaj! – syknęła Hermiona. – Może to jakiś żart?
- Przecież mówili o jakimś Sam-Wiesz-Czym. Może Ron ma rację, może Voldemort znów chce mnie zabić...
- Nie wymawiaj tego imienia! – zawołał Ron.
- Ej, przecież mieliśmy być u Hagrida! – przypomniał Harry.
Pobiegli do chatki Hagrida. Zapukali do drzwi.
- No, a już ja myślałem, że nie przyjdziecie! – zawołał Hagrid. – Chodźcie do środka, muszę wam coś pokazać.
Gdy weszli do chatki Hagrida, natychmiast rzuciło się na nich z dziesięć nietoperzy. Jeden ugryzł Harry’ego w ramię.
- Auuu!
- Śliczne, prawda? – spytał uradowany Hagrid.
- Co to ma być, Hagridzie? – zapytał Ron, odpędzając nietoperze.
- Wampirki, a co – Hagrid zprawiał wrażenie zdziwionego tym, że ktoś mógł nie rozpoznać tych wampirków. – Żywią się głównie młodą krwią, dlatego się tak na was rzuciły...
- I pogryzły – dodał Harry, patrząc na ranę po ukąszeniu wampirka.
- Nic ci nie będzie, Harry, to znika po paru dniach. Na razie są jeszcze małe, ich ukąszenia nie są groźne...
- Ale bolesne.
- No dobra, Harry, nie przesadzaj. Wiecie, to wam nie będzie grozić, gdy już nauczymy się z nimi obchodzić...
- Jak to? – spytała Hermiona.
- No... przecież będziemy się o nich uczyć na moich lekcjach, nie?
- Co takiego? – spytał Harry, zanim zdołał ugryźć się w język. – Ee... to świetnie, Hagridzie – dodał, widząc spojrzenie Hermiony.
- I to nam chciałeś pokazać? – zapytał Ron.
- No, myślałem, że wam się spodobają – burknął Hagrid. – A wy też chyba chcecie mi o czymś powiedzieć?
Harry, Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.
- No... dzisiaj w Hogsmeade – zaczął Harry – widzieliśmy bardzo dziwną scenkę.
- I podejrzaną – dorzucił Ron.
- Jaką?
- Wiesz już o tym, że Harry’emu ktoś ukradł Błyskawicę?
- Naprawdę – zdumiał się Hagrid. – Nie, nie słyszałem o tym. Kiedy to się stało?
- Wczoraj wieczorem – odparł Harry. – Gdy weszliśmy z Ronem do naszego dormitorium, wszystko przy moim łóżku było porozrzucane i pomieszane, a potem zauważyłem, że nie ma Błyskawicy.
Hagrid był naprawdę przerażony.
- Nie wiesz, kto to mógł zrobić?
- I właśnie o tym chcieliśmy ci opowiedzieć. Dzisiaj byliśmy w Hogsmeade.
- Słyszałem.
- I jak poszliśmy do Trzech Mioteł na piwo, to zobaczyliśmy pana Tumbo Gashiego i tego reportera “Proroka Codziennego”, Lucasa Flinta.
Hagrid był bardzo zdziwiony.
- Skąd znacie Tumbo?
- A ty go też znasz? – zapytał Harry.
- No tak. To mój stary kumpel, chociaż kiedyś należał do wiochmenów, których nie cierpię.
- Należał do kogo?
- Nie wiecie, kto to są wiochmeni? – prychnęła Hermiona. – W wielu książkach o nich piszą.
- Jak jesteś taka mądra, to w takim razie kto to są ci wiochmeni?
- To czarodzieje, mieszkający w angielskich wioskach, między innymi w Hogsmeade – zaczęła swój wykład Hermiona, wyraźnie zadowolona z tego, że może się przed nimi popisać wiedzą. – Kiedyś żyli sobie normalnie, ale nagle się zbuntowali. Uznali, że powinni mieć lepsze warunki, że powinni dostawać większe wynagrodzenie. To było za czasów ministra Magnusa Timessa, ale to nie on wywołał ten cały bunt. Winny, przynajmniej według mnie, był szef Departamentu Ochrony Czarodziejskich Wiosek. Stwierdził, że wszystkie pieniądze z tego departamentu nie mogą iść na zarobki dla, jak to powiedział, “wieśniaków”, ale na inne cele. No i zaczęło się. Doszło do strzasznej obniżki pensji wszystkich wiejskich czarodziejów.
- Działo się to bardzo dawno temu. W książkach piszą, że na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Nie wiadomo w którym roku. Nie zachowało się też nazwisko tego szefa, który tak obniżył te pensje. Ale trwało to bardzo długo. W końcu takich ludzi zaczęto nazywać wiochmenami. Ta nazwa się zmieniała. Na początku to byli “wiochpeople”, ale stwierdzono, że lepiej będzie “wiochmeni”, bo to lepiej brzmi. To nie były dobre czasy. Wiochmeni nie pracowali, brakowało żywności. Na dodatek była cała afera w Ministerstwie Magii. Szefów Departamentu Ochrony Czarodziejskich Wiosek zmieniano jak rękawiczki. Nikt jednak nie potrafił tego jakoś uporządkować. Trwało to całe lata. Skończyło się dopiero, gdy pojawił się Sami-Wiecie-Kto. Wtedy wiochmeni mieli za dużo strachu przed nim, by zajmować się swoimi pensjami. Przedtem jednak powstało wiele stowarzyszeń wiochmenów, a najbardziej popularne nazywało się Wiochmen’s Club. Na drzwi domu naklejali naklejki z napisami “Wiochmen’s House”, “Tu znajdziesz Wiochmenów” czy “Wiochmeni – zwolennicy Ministerstwa niech trzymają się daleko od nas”.
- Gdy przyszły te czarne czasy Sami-Wiecie-Kogo, wiochmeni całkowicie zapomnieli o buncie. Chodziło im tylko o to, żeby ujść z życiem. O to wtedy chyba chodziło zresztą każdemu. Gdy Sami-Wiecie-Kto odszedł, pokonany przez Harry’ego, prawie nikt już o buncie nie pamiętał. Wielu zdało sobie sprawę z tego, że do czasów Sami-Wiecie-Kogo żyło im się całkiem nieźle, nawet z tak niskimi pensjami. Wielu przyjaźni się dzisiaj z czarodziejami, którzy wtedy dawali im takie pensje. Zapomnieli o dawnych urazach.
- Hermiono – powiedział zdumiony Ron – gdzie ty to wszystko wyniuchałaś?
- Wystarczy czytać książki – odparła Hermiona. – To wszystko było w dwóch książkach: Historia wioski Hogsmeade oraz Wioski w Anglii – historia.
- Jesteś najmądrzejszą młodą czarownicą, jaką spotkałem – powiedział z uśmiechem Hagrid.
- Więc Tumbo Gashi był wiochmenem? – spytał Harry.
- Tak. Nawet dzisiaj to wspomina. Opowiedział mi też sporą część z tego, co przed chwilą mówiła Hermiona. No więc spotkaliście Gashiego i tego... no, jak mu tam... Glinta, i co dalej?
- Flinta – poprawił Harry. – I zaczęliśmy się przysłuchiwać. Gashi coś mówił o tym, że mogli to zrobić w inny sposób, a teraz, gdy Harry Potter zobaczy, że nie ma Błyskawicy, zaraz o tym rozpowie i zwróci na siebie uwagę. Potem Flint powiedział, żeby Gashi nie mówił o tym tak głośno, bo jeszcze ktoś to usłyszy. Więc wyszli, a my za nimi. No i stanęli przed sklepem, gdzie sprzedawali coś o czarnej magii. I zaczęliśmy się przysłuchiwać. Flint mówił, że “bez tego Sam-Wiesz-Co nie może mieć miejsca”. Natomiast Gashi mówił, że niepotrzebnie od razu kradli Błyskawicę, że można to było zrobić w inny sposób. Ale skapnęli się, że ktoś ich podsłuchuje, więc zwiali.
Hagridowi szczęka opadła.
- Ale Tumbo nie mógł ukraść Harry’emu Błyskawicy! Nie przyśniło się wam to, co?
- Hagridzie, zrozum! – zawołała nicierpliwie Hermiona. – Przecież to nie może być zbieg okoliczności!
- Hagridzie, posłuchaj – powiedział spokojbnie Ron. – Czy to nie dziwne? Najpierw Harry’emu ginie miotła. Potem widzimy, że Gashi rozmawia z podejrzanym typkiem, jakim niewątpliwie jest Flint, bo w końcu to ojciec tego okropnego Ślizgona, który już skończył szkołę. Następnie Flint i Gashi rozmawiają o kradzieży Błyskawicy, której sami dokonali!
- Hmmm... pomyślał Hagrid. – Może macie rację. No dobra, pogadam z Tumbo, zapytam go o to.
- Nie! – krzyknął Harry. – Nie rób tego. Jeśli zobaczą, że się o tym dowiedzieliśmy, zmienią plany i nie będziemy mogli ich poznać! A teraz możemy ich obserwować, kto wie, może sami się wygadają?
- Dobra, Harry, nic nie będę im mówił. Ale to jednak niesamowite. Tumbo Gashi ukradł Harry’emu Błyskawicę? Niech skonam...

Przez parę następnych tygodni zapomnieli o tym wydarzeniu, bo lekcje stały się bardzo, bardzo trudne.
Lekcje obrony przed czarną magią byłyby bardzo przyjemne, gdyby nie to, że Lockhart przy każdej możliwej okazji opowiadał o swojej sławie i o swoich wielkich dokonaniach. Przerabiali książkę po książce i było to bardzo fajne, ale w końcu doszło do dość niemiłego incydentu.
Gdy zaczęli przerabiać książkę pod tytułem “Obrona przed hipogryfami”, Lockhart wpadł na pomysł, by do klasy przyprowadzić hipogryfy. Oczywiście wszyscy uznali to za dobry żart, gdy to powiedział, ale na nastepnej lekcji wszystkim opadły szczęki.
Oto gdy weszli do klasy Lockharta, zobaczyli trzy dorodne, wspaniałe hipogryfy.
- Oto i stworzenia, przed którymi nauczymy się dzisiaj bronić – powiedział uradowany Gilderoy. – Zapewne na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami uczyliście się z nimi obchodzić. Zacznijmy jednak od podstaw. Jak należy się zachować, by hipogryf nas nie zaatakował?
Ręce Hermiony i Harry’ego wystrzeliły w górę.
- Tak, Harry?
- Ee... Należy się ukłonić...
- I nie mrugać – dokończyła za niego Hermiona.
- Bardzo ładnie! – zawołał Lockhart. – Pięć punktów dla Gryffindoru! No dobrze. Ale to i tak nie wystarczy. Trzeba jeszcze czekać, aż hipogryf się odkłoni. Jeśli to zrobi, to wszystko jest w porządku. Ale jeśli będzie inaczej, to... co zrobić?
Zamrugał oczyma, widząc las rąk w górze. Nagle hipogryf, który stał najbliżej, warknął raz i drugi.
- Co się dzieje? – mruknął do niego niespokojnie Lockhart. – Co się dzieje?
I nagle hipogryf rzucił się na niego. Prawie cała klasa wpadła w panikę. Lockhart miał bardzo poszarpaną szat, a w niektórych miejscach widać było spore rany.
- Kurczę blade! – krzyknął. – No trudno, te trzy się nie nadają... widzieliście, zaatakowały znienacka, chociaż nic nie zrobiłem...
- Mrugnął pan – powiedział głośno Ron.
- No... tak, być może. Wiecie co, może skończymy z praktyką na dzisiaj... Zapiszcie zatem to, czego nie wolno robić przy hipogryfach.
Przez resztę lekcji opisywali hipogryfy, ich cechy charakteru, dziwne zachowania oraz sposoby obrony przed nimi. Oczywiście Lockhart nie zapomniał o przeczytanie im na głos kilku stron ze swojej książki. Zapisali więc także jego wyczyny z hipogryfami. Lekcja nie była więc zbyt udana.
- I to jest właśnie prawdziwy Lockhart – powiedział Ron, gdy wychodzili z klasy. – Nie umie nad niczym zapanować. Pamiętacie, jak przyniósł do klasy chochliki kornwalijskie? A potem przed nimi zwiewał, bo wyrzuciły mu różdżk przez okno. Naprawdę, on jest głupszy od Neville’a.
- No, ale do tej pory jego lekcje były niezłe – odparła Hermiona.
Nie oszczędzali ich także nauczyciele innych przedmiotów. Najtrudniejsze były lekcje transmutacji. Na jednej z nich profesor McGonagall rozdała im małe książeczki pod tytułem “Sumy – jak zdobyć najwięcej”.
- Teraz przeżywacie najważniejszy okres nauki w Hogwarcie! – oświadczyła. – Będziecie zdobywać Standardowe Umiejętności Magiczne, a ktoś, kto ich nie posiada, jest praktycznie charłakiem. Te broszurki pomogą wam przygotować się do, jak wy to mówicie, sumów. Zapoznajcie się więc dobrze z nimi, bo to na pewno okaże się przdatne. Pamiętajcie jednak, że nie to nie wystarczy wam do zdobycia sporej ilości sumów. Musicie uważać na lekcjach, i słuchać co się do was mówi. No właśnie, mamy jeden przykład. Potter, ja chyba coś mówiłam.
Harry właśnie siedział, zamyślony, w swojej ławce. Myślał nad treścią listu, ktry powinien napisać w końcu do Syriusza. Już od dawna się do tego zabierał, bo przecież Syriusz powinien się dowiedzieć o kradzieży Błyskawicy.
- Przepraszam, pani profesor.
Na historii magii profesor Binns opowiedział im o sumach. Tym razem wszyscy słuchali go jednak z zaciekawieniem, co do tej pory zdarzyło się tylko raz – gdy w drugiej klasie opowiadał im o Komnacie Tajemnic.
- Standardowe Umiejętności Magiczne uczniowie zdobywali już bardzo dawno, bo zaczęło się to w latach sześćdziesiątych osiemnastego wieku. Ówczesny dyrektor szkoły, Tim Harvey, zdecydował, że musi być jakaś granica, po której przekroczeniu uczniowie mogą mieć pewność, iż są już dobrymi czarodziejami. Standardowe Umiejętności Magiczne to umiejętności, które każdy czarodziej powinien posiadać. Niektórzy uważają nawet, że sumy są ważniejsze od Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych, czyli potocznie owutemów. O owutemach jednak innym razem. Sumy różnią się od zwykłych egzaminów, które do tej pory zdawaliście pod koniec roku tym, że na wszystkich przedmiotach macie zarówno zadania pisemne, jak i praktyczne. Musicie więc znać tutaj teorię, a także umieć wykorzystać ją w praktyce. Do dzisiaj żaden uczeń nie zdobył maksymalnej liczby sumów. Najbliżej tego byli: w 1846 roku Andrew Johnson, który zdobył dziewięćdziesiąt sześć procent maksymalnej liczby punktów, w 1899 Marianna Houston, dziewięćdziesiąt cztery procent, w 1934 Elizabeth Nouman dziewięćdziesiąt siedem procent, a w 1981 Alice Omman dziewięćdziesiąt dwa procent.
- Wielu uczniów nie przeszło przez sumy. Najsłabszy wynik do tej pory posiada George Dowme, który w 1913 roku zdobył zaledwie trzy procent maksymalnej liczby punktów. Według obliczeń wynika, iż uczniowie najwięcej punktów tracili na zadaniach z transmutacji oraz historii magii, co bardzo mnie smuci. Mam jednak nadzieję, że wy tyle się mnie nasłuchaliście, iż nie zawiedziecie mnie i wszyscy zdacie egzamin z historii magii.
- Minimum, które pozwala przejść przez sumy, to pięćdziesiąt procent.
Neville zrobił się blady na twarzy i jęknął.
- Dotychczas siedemdziesiąt osiem procent uczniów przeszło przez sumy. W tym roku myślę, że nie powinno to wam sprawić większych problemów.
Neville był już zielony na twarzy i taki pozostał do końca lekcji.
- Mówię wam – żalił się płaczliwym głosem – ja nie przejdę! Snape już zrobi mnie w balona!
- Neville, nie mów tak! – zawołał Harry. – Wszyscy chcemy, żebyś przeszedł...
- Snape nie! – krzyknął Neville.
- Ach, Neville, nie przejmuj się Snapem! To stary głupiec! – wtrąciła się Hermiona.
- Dzięki, ale on już mnie załatwi – odparł trochę spokojniejszym głosem Neville. – No trudno, postaram się.
Pozostali nauczyciele byli trochę bardziej pobłażliwi. Profesor Flitwick uczył ich na każdej lekcji pojedynczych, pożytecznych zaklęć. Nie był jednak zadowolony z tego, że Harry rzucił zaklęcie prowokujące na Malfoya. W tym roku Harry’emu lekcje zaklęć sprawiały sporą przyjemność, bo były dla niego bardzo łatwe, a i czasem Neville potrafił się szybko uporać z zadaniem, co jak na niego było niesłychanym wydarzeniem.
Na lekcjach zielarstwa nadal hodowali zielarskie wabiki, ale było to już łatwiejsze niż na początku, bo wiedzieli, czym te wabiki się żywią oraz jak uniknąć ugryzienia. Profesor Trelawney jakoś przestała tak często przepowiadać Harry’emu śmierć. Teraz uczyli się wróżyć ze swoich włosów (pani Trelawney poinformowała jednak dla odmiany Harry’ego, że będzie miał najwięcej problemów zdrowotnych z całej klasy). Na astronomii profesor Sinistra kazała im pokazywać na niebie dane gwiazdy, planety, komety itd.
Harry’emu najbardziej brakowało quidditcha, ale cieszył się na myśl, że już za tydzień treningi się rozpoczną. Quidditch był grą dość niebezpieczną, ale nieporównywalnie groźniejsze były lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Plujawki wyrządzały szkody prawie na każdej lekcji, rzygając ogniem na wszystkie strony. Harry zastanawiał się, co jest bardziej groźne dla otoczenia: plujawki czy wampirki. Hagrid zapowiadał opiekę nad wampirkami na drugi semestr, tak więc Harry wiedział, że już niedługo znajdzie odpowiedź na swoje pytanie.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 03:36