Harry Potter I Złoty Znicz, wersja
piątego tomu.
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Harry Potter I Złoty Znicz, wersja
piątego tomu.
Piotrek |
![]()
Post
#1
|
Kandydat na Maga Grupa: slyszacy wszystko.. Postów: 84 Dołączył: 31.08.2004 Skąd: Kraśnik Płeć: Mężczyzna ![]() |
Cześć! Kiedy aktualizowano dział fan fiction na stronie, rozbudowano tam ff, które napisał mój kolega Seweryn Lipoński pt. "HP i Złoty Znicz". PRAWDOPODBNIE nie będzie kontynuowany na stronie (wszystko zależy od Kasi), a ja umieszczę go na forum. A oto wstęp i pierwsze 2 rozdziały (daję od początku). Proszę o komentarze!
W Hogwarcie i poza nim ma miejsce wiele dziwnych wydarzeń. Dotyczą one w dużym stopniu Harry’ego, któremu ginie Błyskawica oraz zostaje zaatakowany. W piątej części przygód Harry’ego dowiadujemy się czegoś więcej o przeszłości Argusa Filcha, oraz obserwujemy przygotowania Harry’ego i jego przyjaciół do sumów. Trafiamy razem z Harrym przypadkowo na ulicę Po-kone-tan. Co to za ulica? Kto to są wiochmeni? Co kryje się za tajemniczymi drzwiami? Tego wszystkiego dowiemy się, czytając piątą część Harry'ego Pottera “Harry Potter i złoty znicz”. LIST OD RONA Od czasu powrotu do domu Dursleyów Harry poważnie niepokoił się o siebie. Pod koniec czwartej klasy, w czasie ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, został przeniesiony do Lorda Voldemorta i był świadkiem odzyskania przez niego dawnej mocy. Zginął wtedy Cedrik Diggory z Hufflepuffu, którego zabił na oczach Harry’ego sługa Voldemorta, Glizdogon. W domu Dursleyów Harry nie był jednak tak bezpieczny jak w Hogwarcie, gdzie czuwał nad nim dyrektor szkoły, Albus Dumbledore. Parę dni po swoich urodzinach, na które dostał od Dursleyów gumę do żucia, a także wielkie pudło czekoladowych żab od Hagrida i książkę o quidditchu od Hermiony, przyszła sowa od Rona. Ron był najlepszym kolegą Harry’ego w Hogwarcie, ale jego rodzina nie należała do zamożnych i tym razem Harry dostał od niego bluzę z napisem “Quidditch” oraz małą książeczkę pod tytułem “Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie”. Oprócz tego był mały wycinek z “Proroka Codziennego”. Ron dołączył do niego karteczkę: Harry, nie przestrasz się, gdy przeczytasz ten artykuł. Moja mama prawie zemdlała, gdy go zobaczyła. Pamiętaj, że w Hogwarcie jesteś bezpieczny, a Sam-Wiesz-Kto raczej nie wie, gdzie się teraz ukrywasz. Ron Harry’ego przeszedł dreszcz, bo zbyt dobrze pamiętał wydarzenie z Turnieju Trójmagicznego, by nie przejmować się Voldemortem. Natychmiast więc przeczytał wycinek z gazety: SAMI-WIECIE-KTO ZNÓW GROŹNY “Kilku mugoli w Albanii widziało Sami-Wiecie-Kogo”, pisze nasz specjalny korespondent, Lucas Flint. Pamiętajmy, że w tym roku doszło do kilku morderstw, których ofiarami padli m.in. Cedrik Doggory i Bartemiusz Crouch. Według wielu pogłosek Sami-Wiecie-Kto miał odzyskać moc w czerwcu, podczas ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, gdy zginął Cedrik. Świadkiem tego wydarzenia był Harry Potter, chłopiec, który pozbawił mocy Sami-Wiecie-Kogo, gdy miał zaledwie rok. Minister magii, Korneliusz Knot, nie zgadza się z tymi pogłoskami. “To kompletne bzdury - mówi – wszyscy chcą wywołać panikę i zachwiać to, co przez czternaście lat próbowaliśmy odbudować. Sami-Wiecie-Kto nie mógł odzyskać mocy, podejrzewam, że ukrywa się gdzieś, samotny i porzucony przez dawnych wspólników”. Być może Ministerstwo nie chce się przyznać, że Sami-Wiecie-Kto i jego zwolennicy przechytrzyli ich i podejmą drugą próbę zniszczenia świata czarodziejów. Nie wprawdzie dowodu, że Harry Potter mówi prawdę. Ale faktem jest, że morderstwa miały miejsce – Cedrika Diggory’ego według Harry’ego Pottera zabił sługa Sami-Wiecie-Kogo – Peter znany jako Glizdogon, a do zabicia Croucha przyznał się pod wpływem eliksiru prawdy jego syn – Bartemiusz Crouch, który przez cały rok szkolny udawał w Hogwarcie byłego aurora – Szalonookiego Moody’ego. Wiele wskazuje więc na to, że Sami-Wiecie-Kto powrócił. Harry’emu wcale nie podobało się to, co zostało napisane na początku artykułu. Skoro Voldemort pokazywał się mugolom, to musiał być już pewny, że ma na tyle siły, by znowu zabijać. Najbardziej jednak przerażało go to, że Korneliusz Knot, mimo tylu dowodów, nadal nie chciał uwierzyć w to, co się stało w czerwcu. Pocieszał się tym, że Ron ma rację – Voldemort nie znajdzie go łatwo w świecie mugoli, a w Hogwarcie jest bezpieczny, ponieważ opiekuje się tam nim profesor Dumbledore. Zabrał się do dokładniejszego oglądania wszystkich prezentów. Zanim jednak zdołał wziąć do ręki książkę, którą dostał od Hermiony, usłyszał krzyk Dudley’a: - Mamo, tak dłużej nie będzie!!! Ja nie pozwolę!!! CHCĘ MIEĆ TORT!!!!! Harry usłyszał brzęk tłuczonego szkła – Dudley najprawdopodobniej rozbił ze złości szklankę. Harry dobrze wiedział, dlaczego Dudley ma napad. Rok temu pielęgniarka ze szkoły Dudley’a napisała do Dursley’ów skargę na ich syna, który osiągnął rozmiary młodej orki, przy czym był grubszy niż wyższy. Od tamtej pory cała rodzina Dursley’ów (nie wyłączając Harry’ego) miała specjalną dietę. Dudley nie mógł już jeść tego co chciał – choć próbował wykradać jedzenie. Dzisiaj jednak najwyraźniej się zbuntował. ( Harry zszedł na dół, gdzie Dudley stał nad rozbitą szklanką, a na stole leżał talerz z jedną kromką chleba oraz plastrem szynki. Po chwili usłyszał szybkie kroki i do kuchni zszedł wuj Vernon. - Co tu się dzieje?! Który to, Harry czy Dudley???!!! - Dudley, Vernonie. Zbił szklankę i zażądał tortu! A kto teraz posprząta to szkło?! Wuj podszedł do Dudley’a, wziął go za kołnierz i przemówił dziwnym, cichym głosem, takim, jakim do Harry’ego przemawiał profesor Snape, nauczyciel eliksirów w Hogwarcie: - Słuchaj, chłopcze, skończyły się dobre czasy... Zachowujesz się w tej chwili dokładnie tak jak... jak on – tu wskazał na Harry’ego – a chyba nie chcesz poniżać się do jego poziomu, co? Dudley aż zaniemówił – rzadko zdarzało się, że rodzice na coś mu nie pozwalali, ale widząc, że wuj Vernon zrobił się czerwony ze złości, nic nie powiedział i zabrał się do jedzenia chleba. Po skończonym śniadaniu powiedział do Harry’ego: - Nie myślałem, że to możliwe, ale moi starzy stali się gorsi niż ty. Harry poszedł na górę. Nie zamierzał, oczywiście, przestrzegać diety. Pod obluzowaną deską w podłodze miał jeszcze trochę jedzenia, które dostał od przyjaciół. Wziął czekoladową żabę, zjadł ją ze smakiem i zobaczył, kto jest na karcie. - Merlin! To już mój drugi. Będę mógł dać Ronowi! Niestety, przechodzący akurat obok wuj Vernon to usłyszał. Wpadł do sypialni Harry’ego i czerwony ze złości zaczął wystrzeliwać każde słowo jak karabin maszynowy, opluwając przy tym Harry’ego śliną. - Ile... razy... ci... mówiłem... żebyś... nie używał... tych... wyrazów... w tym... domu! - Dobrze, dobrze, przepraszam. Dursleyowie nie pozwalali Harry’emu na używanie w ich obecności jakichkolwiek wyrazów związanych z magią czy czarodziejstwem. Nie lubili niczego, co choć trochę odbiegało od normalności, i bardzo bali się, że ktoś odkryje ich pokrewieństwo z Harrym. Przez ostatnie cztery lata Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale czasem wyrywało mu się np. “Hogwart”. Dursleyowie nie mogli mu jednak nic za to zrobić, ponieważ bali się, że Harry napisze o tym do ojca chrzestnego, Syriusza. Harry nie lubił u nich przebywać, i włanie przed chwilą skreślił kolejny dzień na tablicy, na której odliczał dni do rozpoczęcia roku w Hogwarcie. ŚWIDROWE ZAMIESZANIE Harry nadal był pod wrażeniem tego, co przeczytał w wycinku z Proroka Codziennego. I dopiero wydarzenia z następnego dnia pozwoliły mu o tym zapomnieć. Tego dnia spał wyjątkowo długo, prawie do dwunastej. Obudził go jakiś dziwny łomot, jakby ktoś sypał węgiel na ich podwórko. Zaniepokojony podbiegł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Okazało się, że był bliski prawdy. Przez chwilę myślał, że to sen – bo w mugolskim świecie jeszcze czegoś takiego nie widział. Ogromna, czerwona ciężarówka właśnie wyrzucała zawartość na ukochany trawnik wuja Vernona. A zawartością okazały się... świdry. Harry’emu wydawało się, że sypie je na podwórko godzinami, chociaż tak naprawdę trwało to tylko kilkadziesiąt sekund. Wreszcie ogromny szum ustał. Piękny trawnik, a także część ogrodu ciotki Petunii, były zawalone świdrami: grubymi, cienkimi, długimi, średnimi, krótkimi i malutkimi, oraz ogromnymi. Jednocześnie z dołu do uszu Harry’ego doszedł głośny jęk. - To pańskie świdry, panie Vernon – odezwał się z dołu głos – pańska własność. Mam nadzieję, że się pan nimi zaopiekuje lepiej, niż interesami – i nieznajomy zachichotał okropnie. – Po południu przyjedzie reszta towaru! I wybiegł z domu na Privet Drive 4, głośno trzaskając drzwiami i rycząc ze śmiechu jak wariat. - Petunio – jęknął po chwili wuj Vernon – Petunio, powiedz mi tylko, że to jakiś straszliwy sen! Straszliwy sen! Harry zszedł na dół, choć nie miał pojęcia, o co chodzi. W salonie zastał wuja Vernona i ciotkę Petunię, siedzących na kanapie. Wuj Vernon miał minę, jakby dostał zaproszenie na swój własny pogrzeb. Ciotka Petunia najwyraźniej próbowała go pocieszyć, ale nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać. - Przeprszam – odezwał się nieśmiało Harry – ale co się stało? Wuj Vernon w jednej chwili zrobił się czerwony z wściekłości. - Ty! – wrzasnął, zrywając się z miejsca. – Ty! To wszystko twoja wina! Uduszę cię! To na pewno twoja wina! - Vernonie, uspokój się! – zawołała ciotka Petunia, chwytając wuja za rękę i na siłę ciągnąc go na kanapę. – On nie zrobił nic złego, ale gotów nam to zrobić, jeśli go tkniesz! - Ja wiem, że to on! – ryknął wuj Vernon. – To on, to on! Na pewno czarami zniszczył moją filię, albo coś takiego... - Zaraz, chwileczkę! – zawołał Harry. – Co się właściwie stało? I gdzie jest Dudley? - Dudley odsypia noc – wyjaśniła ciotka. – Do trzeciej oglądał mecz NBA: Chicago Bulls i Portland Trailblazers. Wuja Vernona najwyraźniej zdenerwował spokój ciotki. - Czy ty nie uświadamiasz sobie, Petunio, co się stało?! - Ano właśnie – wtrącił się Harry – co się stało? Wuj Vernon zrobił tak dramatyczną minę, że Harry’emu po raz pierwszy w życiu było go żal. - Filia fabryki świdrów, należąca do Vernona, splajtowała – wyjaśniła ciotka Petunia. - Kosztowała mnie majątek! – ryknął wuj Vernon rzopaczliwym tonem. - A te świdry? – zapytał Harry, strając się zrobić smutną minę. - W kontrakcie miałem zapisane, że wszystkie wyprodukowane świdry są moją własnością, dopóki nie zostaną sprzedane! – ryknął wuj. – No i tyle zostało, gdy filia upadła! No i co mam teraz z nimi zrobić? I ukrył twarz w dłoniach. - Mamo, co to za hałasy? Na dół zszedł Dudley. Zmarszczył brwi na widok wuja Vernona. - Co się stało? - Zadajesz już nawet dokładnie takie same pytania jak on – powiedziała ciotka, wskazując na Harry’ego. Dudley zaczął kipieć ze złości. - NIE PORÓWNUJ MNIE DO TEGO CZUBKA! – wrzasnął, a trzeba przyznać, ze głos, tak jak posturę, miał potężną. Podbiegł wściekły do ciotki Petunii i trzasnął ją w rękę, na której od razu pojawił się ogromny, czerwony ślad. Ciotka wrzasnęła z bólu. - AAAAAAAAAAAA!!! Harry z przerażenia zamknął oczy, bo wiedział, co nastąpi za chwilę. Słyszał tylko, że ktoś obok niego szamocze się, wuj Vernon dyszał ciężko, wyrzucając co chwilę jak karabin maszynowy niezbyt ładne słowa. - I MASZ ZA SWOJE, TY... TY... TY SYNU-ZDRAJCO!!! Harry otworzył oczy. Wuj Vernon dyszał ze zmęczenia po walce z Dudleyem, który był większy od niego, ale leżał w tej chwili rozłożony przez wuja klasycznym chwytem dżudo. Nie miał nawet siły, by się podnieść, zresztą Harry przypuszczał, że utrudniał mu to wyjątkowo gruby zadek i brzuch. - Jak śmiałeś! – wysapał wuj, zasłaniając ciotkę Petunię, jakby się spodziewał, że Dudley zaatakuje po raz drugi. – Jak śmiałeś bić niewinną kobietę, dzięki której stąpasz po tej ziemi! - A jak ona śmiała mnie porównywać do tego typa! – wrzasnął Dudley, podnosząc nie bez trudu rękę i wskazując palcem na Harry’ego. - MILCZ! – ryknął wuj Vernon. – MILCZ! Masz szlaban na cały tydzień! CAŁY TYDZIEŃ! Po raz pierwszy w życiu Harry widział Dudleya z taką miną. Otworzył usta ze zdumienia, bo jeszcze nigdy jego rodzice nie zachowali się wobec niego w taki sposób. A że nadal leżał na ziemi, wyglądał wyjątkowo głupio. Wuj wykorzystał ten moment dekoncentracji u Dudleya, chwycił go za rękę i zaczął go ciągnąć po ziemi (Dudley był za ciężki, by go unieść choćby na milimetr) do komórki pod schodami. Po drodze mruczał do niego złoworgim tonem: - Jeszcze raz... jeszcze raz spróbuj, to obiecuję ci, że posiedzisz tam cały rok szkolny. Tak jak Harry! Dudley zaczął się wyrywać, bo nigdy mu nawet na myśl nie przyszło, że może mieć życie gorsze niż Harry. A perspektywa spędzenia tygodnia w komórce pod schodami była dla niego jak koniec świata. Przez kilka następnych dni Harry nie mógł wytrzymać ze śmiechu, gdy widział swojego kuzyna, wyłażącego z wielkim trudem z komórki pod schodami, nie mieścił się on już bowiem w tych małych drzwiczkach. Ciotka Petunia biadoliła cay dzień nad jego losem, ale wuj pozostawał nieugięty. Po raz pierwszy Dursleyowie stwarzali Harry’emu lepsze warunki do życia niż Dudleyowi. Natomiast wuj Vernon zajął się poszukiwaniem jakichś kupców, którzy zechcieliby kupić jego świdry, które leżały nadal na trawniku. Co dzień wykonywał setki telefonów, zamieścił ogłoszenia we wszystkich lokalnych gazetach, opłacił też reklamy w telewizji. W końcu cały Londyn wiedział już o wuju Vernonie i jego świdrach. Pewnego dnia wuj Vernon przyszedł do domu niezwykle zadowolony. - Mamy dwóch zagranicznych kupców na moje świdry! – zawołał na powitanie. - Wspaniale, Vernonie, wspaniale! – ucieszyła się ciotka Petunia. - A jacy to kupcy? – spytał Dudley, który akurat wymknął się z komórki pod pretekstem konieczności skorzystania z toalety. - Z dalekiej zagranicy! – oznajmił wuj Vernon. – Obaj mieszkają w Meksyku i prowadzą wielką fabrykę świdrów. Zamierzają nabyć drogą kupna połowę tego, co mamy w ogródku. Za grube pieniądze! - Ekhm, Vernonie – powiedziała Petunia – oni do nas przyjadą? - Niestety, nie mogą – stwierdził z przykrością wuj. – Muszą pilnować interesów i dlatego musimy pojechać do Meksyku. - Czy to konieczne? – spytał Harry. - O, nie, mój drogi, ty zostaniesz w domu – ostro rzekła ciotka. – Nie mamy zamiaru zabierać cię ze sobą. Jeszcze znowu popsujesz umowę na świdry! Harry już raz pokrzyżował bowiem szyki wujowi Vernonowi. Trzy lata temu miał siedzieć cicho w pokoju, podczas gdy wuj Vernon omawiał warunki kontraktu. Wszystko popsuł skrzat domowy, Zgredek, który spowodował, że do podpisania umowy nie doszło. Harry przez te trzy lata zdołał się już zaprzyjaźnić ze Zgredkiem, ale wuj Vernon nadal pamiętał tamten wieczór, kiedy małżeństwo Masonów wybiegło z wrzaskiem z domu z powodu sowy, która wleciała do domu Dursleyów. - Ale jeśli on zostanie w domu – zaczął Dudley – to co zastaniemy po powrocie? - O, o to się nie będziemy martwić – rzekł wuj Vernon. – Ty go tu przypilnujesz. - Jak to? – Dudley znowu otworzył szeroko usta ze zdumienia. – To ja z wami nie jadę?! - Nie trzeba było bić swojej matki – zawołał wuj, uchylając się, bowiem Dudley złapał za specjalny kij, zwany smeltingiem, i spróbował wymierzyć swojemu ojcu cios. – Teraz poniesiesz konsekwencje! Jauuu! Dudley tym razem ucelował prościutko w nos wuja, który zaklął, chwycił swojego syna za kołnierz i wyprowadził go do komórki, gdzie zamknął go na klucz. - Nie wiem, który gorszy – wysapał do ciotki. – Harry czy Dudley. Obaj są nieznośni. - Tato!... – Harry usłyszał stłumiony głos Dudleya, dochodzący z komórki. – Tato, ja tu nie mogę siedzieć! - A to niby czemu?! – odkrzyknął wuj Vernon. - Zarażę się! Nie wytrzymam! Apsik! - Mój biedny Dudziaczek! – wyjąkała ciotka. – Tam nie było odkurzane! - Niby czym się zarazisz? – krzyknął wuj, nawet nie patrząc w stronę komórki. - Magią! – wrzasnął Dudley, zanosząc się fałszywym płaczem. – Tu... tu jest magiaaaaaa! On, Harry, tutaj siedział latami! Tu jest magiaaaa! Wuj Vernon poszedł powiedzieć coś Dudleyowi do słuchu, ale ciotka Petunia była pierwsza. Doskoczyła do drzwi komórki, otworzyła je i wyciągnęła stamtąd swojego “Dudziaczka” (co zresztą nie było łatwe, ze względu na jego rozmiary). - Mój kochany, najdroższy! – zawołała, obejmując go i całując w policzek. – A ty – zwróciła się do Harry’ego – jak śmiesz zasmradzać nasz dom tym twoim dziwactwem! - A co ja takiego zrobiłem? - Zaczadziłeś nasz dom, dupku! – ryknął Dudley i udał, że kaszle, zarażony magią, a potem zaniósł się fałszywym płaczem. - I tak nie dam się nabrać na twoje krokodyle łzy! – zawołał Harry, uśmiechając się złośliwie, widząc, że Dudley naprawdę boi się magii, która w jego mniemaniu unosiła się od wielu lat w komórce pod schodami. – Ale, przyznam, że czasem używałem tam czarów... – dodał dla lepszego efektu. To spowodowało, że Dudley ryknął płaczem wyjątkowo głośno, a ciotka Petunia wydała zduszony okrzyk. - Żartowałem – dodał Harry, widząc, że ciotka Petunia szuka wzrokiem czegoś, czym mogłaby go trafić w głowę. Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Dudley został warunkowo zwolniony z aresztu w komórce ( - Vernonie, tam naprawdę może być magia, jeszcze Dudziaczek upodobni się do tego typa – mówiła ciotka). Jednak był przerażony perspektywą spędzenia kilku dni sam na sam z Harrym, więc wuj Vernon ostrzegł Harry’ego: - W czasie naszego wyjazdu masz niczego nie ruszać. Tak jakby cię tu nie było. Niczego nie dotykaj, nie ruszaj, i zostaw Dudleya w spokoju. Gdy przyjedziemy z powrotem, spytam Dudleya o twoje zachowanie. Jeśli coś będzie nie tak, to gwarantuję ci miesiąc spędzony w komórce pod schodami. - Dlaczego mam nic nie ruszać? - Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Te twoje dziwactwa mogą zniszczyć nam dom. Więc... ostrzegam... Świdry zostały wywiezione na działkę państwa Vernonów. Było ich około stu tysięcy. Wuj zostawił Dudleyowi numer telefonu, pod którym można ich będzie zastać w Meksyku. Harry został w ten sposób unieruchomiony. Wiedział, że Dudley na pewno postara się go sprowokować, żeby zrobił coś nie tak, a wtedy może się pożegnać z domem na Privet Drive 4. Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Państwo Vernonowie z kilkunastoma ciężkimi torbami zamierzali najpierw pojechać po świdry (zamówili specjalną ciężarówkę), a potem przejechać Stany Zjednoczone i dotrzeć do Meksyku. Jeszcze raz ciotka obcałowała Dudleya, jeszcze raz wuj Vernon ostrzegł Harry’ego, aż w końcu drzwi domu trzasnęły. - Nie ma co – odezwał się Dudley, stając przy Harrym – starzy odjechali. I poszedł na górę, gdyż był już wieczór. Harry poszedł do kuchni coś przegryźć, a następnie również udał się spać. |
![]() ![]() ![]() |
Piotrek |
![]()
Post
#2
|
Kandydat na Maga Grupa: slyszacy wszystko.. Postów: 84 Dołączył: 31.08.2004 Skąd: Kraśnik Płeć: Mężczyzna ![]() |
Dzisiaj kolejne rozdziały, z tego jeden, którego nie można przeczytać na stronie. Miłego czytania!
ARMATY, STRZELCY, MISTRZOWIE W następnym tygodniu zaczęły się treningi quidditcha. Nowa drużyna całkiem dobrze się rozumiała, ale kłopot był w tym, że Colin, gdy tylko zobaczył Harry’ego goniącego znicza, zazwyczaj natychmiast zapominał o kaflu i gapił się na szukającego Gryffindoru. Harry starał się więc omijać go w grze, bo bał się o to, by taki żałosny incydent nie przydarzył się podczas meczu. W wonym czasie studiowali z Ronem książeczki, które dostali od McGonagall. Hermiona twierdziła wprawdzie, że nie ma w nich nic ciekawego, ale Harry i Ron chcieli się przygotować na różne niemiłe niespodzianki, na przykład na eliksirach. - Tu coś jest, posłuchaj... “Dużą rolę w zdobywaniu sumów na eliksirach odgrywa staranne przycinanie i odważanie składników”... - O, to też może się przydać: “Na eliksirach nie zajmuj się niczym poza swoim kociołkiem oraz składnikami”... Pewnego dnia w sali wejściowej zobaczyli wielką kartkę z napisem: MISTRZOSTWA PIĘCIU TEAMÓW Jutro o północy odbędzie się powitanie wszystkich pięciu zespołów, biorących udział w Mistrzostwach Pięciu Teamów. Wszyscy uczniowie szóstych i siódmych klas zbierają się w Wieży Południowej, piątych i czwartych w Wieży Zachodniej, drugiej, pierwszej i trzeciej – w Wieży Północnej. Szóste i siódme klasy powitają zespoły Strzelców Birmingham oraz Mistrzów Londyn, czwarte i piąte powitają Armaty Chudley i Rakiety Leicester, a pierwsze, drugie i trzecie Zdobywców Manchester. Strzelcy, Armaty i Zdobywcy powinni pojawić się o godzinie piętnaście po dwunastej, a Rakiety i Mistrzowie piętnaście minut później. Oto plan rozgrywek szkolnych oraz Mistrzostw Pięciu Teamów: 1 listopada Strzelcy – Zdobywcy Gryffindor – Ravenclav 2 listopada Armaty – Rakiety Slytherin – Hufflepuff 1 grudnia Strzelcy – Rakiety oraz Armaty – Mistrzowie 2 grudnia Armaty – Zdobywcy oraz Rakiety – Mistrzowie 1 lutego Strzelcy – Armaty oraz Mistrzowie – Zdobywcy 2 lutego Mistrzowie – Strzelcy oraz Rakiety – Zdobywcy 1 marca Gryffindor – Slytherin 2 marca Ravenclav – Hufflepuff 1 maja Półfinał 1 (pierwsza drużyna w grupie z czwartą) 2 maja Półfinał 2 (druga drużyna w grupie z trzecią) 1 czerwca Finał i mecz o trzecie miejsce 2 czerwca Hufflepuff – Gryffindor oraz Slytherin – Ravenclav - Powitamy Armaty! – ryknął z radością Ron. - Super – ucieszył się Harry. - Co się stało, Weasley? Przyszedł Malfoy z Crabbem i Goylem. - Zobaczmy... – powiedział złośliwie i zaczął czytać tekst. – Aha! Wszystko jasne... Piszą, że czekamy w Wieży Północnej, tak? Zapewne bardzo się cieszysz, Weasley, przecież jednym z twoich marzeń jest dom o takich rozmiarach... Nadal macie tylko jeden pokój w swoim szałasie? - Zamknij się, Malfoy – warknął Harry, powstrzymując Rona. - Co, Potter, widzę, że znów chodzisz ze swoją dziewczyną? Pogodziliście się? Ron w końcu wyrwał się Harry’emu i z wyciągniętą różdżką wrzasnął: - Hottius! Niestety, zrobił to zbyt gwałtownie i nie trafił w Malfoya. Co gorsza, jego zaklęcie ugodziło w Snape’a, który akurat przechodził koło nich. Snape zawył z bólu, a jego skóra była jakby poparzona – Ron trafił go zaklęciem poparzenia. - Weasley! Co to miało znaczyć? Atak na korytarzu, tak? Na dodatek ten atak na nauczyciela... - Malfoy obrażał nas, panie profesorze... - I CO Z TEGO? Chyba jest zakaz pojedynków na korytarzach, prawda? No cóż, Gryffindor traci trzydzieści punktów. - Ale ja w pana nie celowałem, panie profesorze... ja celowałem w Malfoya! - Hmmm... – mruknął Snape ze swoim jadowitym uśmieszkiem. – Widzę, że nie najlepiej umiesz trzymać różdżkę. Muszę poinformować profesora Flitwicka, jak bardzo jesteś opóźniony w rzucaniu zaklęć... I odszedł. Malfoy skręcał się ze śmiechu. - I co cię tak śmieszy? – spytała chłodno Hermiona. – Aha, już rozumiem, śmiejesz się z samego siebie? Z własnej głupoty? Malfoy aż zaniemówił na te bezczelne słowa Hermiony. - Powtórz to, Granger. - Wszyscy Ślizgoni, a zwłaszcza Draco Malfoy, nie potrafią się śmiać z niczego innego, niż z własnej głupoty. To się stało w jednej chwili. Malfoy ze straszliwym wrzaskiem, w którym było pełno przerażenia, wściekłości, triumfu i rządzy mordu, rzucił się na Hermionę. Oboje upadli, a Malfoy, mając najwyraźniej napad wściekłości, zaczął drapać ją po twarzy. Ron i Harry jednocześnie wpadli na ten sam pomysł – obaj podeszli do Malfoya i każdy z nich zadał mu po jednym, mocnym kopniaku. - Auu! Malfoy wyciągnął różdżkę – to samo zrobili Ron i Harry. Wszyscy troje już podnosili różdżki, już wrzasnęli zaklęcia... - IMPEDIMENTO! Wszystkie cztery zaklęcia połączyły się, a ponieważ było wśród nich zaklęcie spowalniejące atak, wszyscy troje widzieli dokładnie, jak cztery czary łączą się i wybuch odrzuca ich do tyłu. Harry natychmiast spojrzał do tyłu, patrząc, kto rzucił Impedimento. To był profesor Lockhart. - Nic nikomu się nie stało? - Nie, wszystko w porządku – powiedział Harry, ale nie było to do końca zgodne z prawdą. Spojrzał na swoją szatę – była purpurowa. Malfoy leżał w białej szacie, a Ron miał szatę koloru błękitnego. - Hmm... – mruknął Lockhart. – Dziwne. Bardzo dziwny efekt. Kto użył jakiego zaklęcia? - Ja rzuciłem furnunculusa – powiedział Harry. - A ja zabójczą iskrę – burknął obrażonym tonem Malfoy. - A ja Hottiusa – mruknął Ron. - Hmm... A ja dorzuciłem Impedimento. Jestem ciekaw, czy profesor Flitwick już co o tym słyszał. - A co z moją szatą? – zapytał Malfoy. - Nie znam żadnego sposobu... – rzekł zaniepokojony Lockhart. – Pójdźcie do profesor McGonagall, ona uczy transmutacji i powinna wiedzieć, jak zmienić kolor szaty. - Widzisz, co zrobiłeś, Potter? – spytał Malfoy, gdy szli do gabinetu profesor McGonagall. - A kto zaczął? - A kto pierwszy rzucił zaklęcie? – zapytał znowu Malfoy. - Zamknijcie się, chyba nie chcecie kolejnych kłopotów – warknęła Hermiona. - Idźcie, chłopaki – powiedział Malfoy do Crabbe’a i Goyle’a. – Jeszcze McGonagall pomyśli, że wy też braliście udział w tym pojedynku. - Dzień dobry, pani profesor! – zawołała Hermiona, gdy weszli do gabinetu profesor McGonagall. - Dzień dobry, panno Gran... Co to za szaty? - Ee – wymamrotał Harry – no widzi pani... bo ja, Ron i Malfoy zaatakowaliśmy się... - Prędzej oni mnie – mruknął Malfoy. - ...i rzuciliśmy jednocześnie trzy zaklęcia, a Lock... profesor Lockhart dorzucił jeszcze Impedimento... no i stało się TO. To mówiąc pokazał swoją szatę, która nagle zmieniła kolor na zielony. Szata Malfoya zrobiła się różowa, a Rona – żółta. - Pojedynkowaliście się na korytarzu? – spytała profesor McGonagall. – No cóż, to jest zabronione i dobrze o tym wiecie... Gryffindor za was dwóch traci dziesięć punktów, a Slytherin pięć. Aha, zaraz coś z tym zrobię – dodała, widząc minę Malfoya. Machneła różdżką i już po chwili ich szaty odzyskały normalny, czarny kolor. - I proszę mi się więcej nie pojedynkować na korytarzach. W przeciwnym razie stracicie po dwadzieścia punktów. - Dobrze, pani profesor. Po czym wrócili do pokoju wspólnego. Harry i Ron natychmiast złapali książeczki o sumach. Czytali aż do wieczora. Następnego dnia w Wielkiej Sali było słychać podniecone głosy przy każdym stole. - Jak myślicie, czym przyjadą? – pytał wszystkich podekscytowany Lee Jordan. - Pewnie na miotłach – odparł Harry. – Przecież przylecą do wież, prawda? - Nie... – powiedział Ron. – Myślę, że wymyślą coś bardziej oryginalnego. Może będą się teleportować? - Ron, na terenie Hogwartu nie można się teleportować! – syknęła Hermiona. – Mógłbyś się zebrać i przeczytać wreszcie Historię Hogwartu! - Ani mi to w głowie – mruknął Ron. - Mi też – rzekł szybko Harry, widząc spojrzenie Hermiony. Przez cały dzień nikt prawie (oprócz Hermiony) nie myślał w ogóle o nauce. Była to okazja dla Snape’a, który złapał na swojej lekcji na rozmowie o Mistrzostwach Pięciu Teamów Harry’ego i Rona i ukarał za to Gryffindor utratą dwudziestu punktów. Gdy Hermiona zwróciła mu uwagę na Malfoya, który gadał tak głośno, że słychać by go było za drzwiami, Snape zrobił się jeszcze bardziej nieprzyjemny. - Czy możesz, Granger, przymknąć wreszcie ten swój głupi, niewyparzony dziób? – spytał. – Twoja osoba wcale nie jest potrzebna w naszej klasie. WYJDŹ NATYCHMIAST! – wrzasnął nagle, aż cała klasa podskoczyła. Hermiona z dziwnym uśmieszkiem spakowała swoją torbę, po czym poszła do drzwi. - Do widzenia, panie profesorze Snape – powiedziała na pożegnanie. Po czym zacytowała Glizdogona z mapy Huncwotów: - Radzę także panu umyć włosy, bo kleją się od łoju. Po czym wyszła, zanim Snape zdążył ukarać za to Gryffindor utratą kolejnych punktów. Harry i Ron nie wytrzymali i wybuchnęli śmiechem. - Czy to naprawdę takie śmieszne? – zapytał z uśmiechem Snape. – Macie szlaban. - A Granger, panie profesorze? – spytał Malfoy. - Załatwię to z nią osobiście, panie Malfoy. Proszę się nie łudzić, zostanie za to odpowiednio ukarana. I obiecuję, że doniosę o zachowaniu tej żałosnej trójki profesor McGonagall. - Nie martwcie się – pocieszał Harry’ego i Rona Seamus, gdy wychodzili z lochu Snape’a. – Przecież znamy go od czterech lat, prawda? Zawsze taki jest... - I chce nam koniecznie popsuć radochę z powodu Mistrzostw – dorzucił Dean Thomas. - Ciekawe, gdzie jest Hermiona? – spytał Ron. Hermiona nie pojawiła się na drugim śniadaniu. Zobaczyli ją dopiero, gdy weszli do klasy Lockharta. Była w żałosnym stanie. - Snape ze mną gadał – powiedziała zrozpaczona. – W obecności innych Ślizgonów. Zagroził, że jeśli jeszcze raz zachowam się w podobny sposób na jego lekcji, dopilnuje, żeby mnie wyrzucili z Hogwartu. A Malfoy tam stał i śmiał się cały czas... - Hermiono, nie przejmuj się tym starym głupcem! – zawołał Ron. - Jakim starym głupcem? Do klasy wszedł Lockhart. Miał na sobie nowiutką szatę (przez kilka ostatnich lekcji miał tą poszarpaną przez wściekłego hipogryfa). - Ee... – zmieszał się Ron – to chodzi o... - Malfoya – powiedziała szybko Hermiona. - Ach, tak... – mruknął Lockhart. – Przyznam, że nie należy do najmilszych uczniów. No dobrze, co mieliśmy dzisiaj robić? – spytał, podchodząc do biurka i przeglądając swoje książki. - O trollu pospolitym – wypalił Dean. - Rzeczywiście. No dobrze, więc kto mi powie, jakie cechy szczególne ma troll pospolity? - Troll pospolity ma dużą głowę, szeroki nos i wyjątkowo chude jak na trolla nogi – wyrzuciła z siebie jednym tchem Hermiona. - Bardzo dobrze, panno Granger. W takim razie, teraz... Drzwi klasy otworzyły się i do środka wszedł Lucas Flint. - Witam, Gil... to znaczy, panie Lockhart. Jestem Lucas Flint, korespondent “Proroka Codziennego”. Pamięta mnie pan pewnie, już raz spotkaliśmy się w “Esach i Floresach”... - Tak, panie Flint. O co chodzi? - Mam zadanie przeprowadzenia z panem wywiadu. - Możemy to przecież zrobić po lekcji... - To nie może czekać tak długo. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby pan ze mną poszedł... - Dobrze. Dzieci, przeczytajcie sobie tekst na stronach sześćdziesiąt siedem do siedemdziesiąt dwa. Po czym obaj wyszli z klasy. - Ci dwaj się znają – szepnął Harry do Rona i Hermiony. – Słyszeliście? Flint już na samym wstępie prawie powiedział do niego “Gilderoy”. - Może poznali się i zaprzyjaźnili w “Esach i Floresach”? – spytał Ron. - W takim razie, dlaczego to ukrywają? - Nie wiem... – mruknęła Hermiona. – Może Lockhart boi się, że ktoś przestanie go lubić, gdy dowie się o jego przyjaźni z takim typkiem jak ten Flint... - Hermiono, czemu ty zawsze musisz bronić tego Lockharta? – zapytał z wyrzutem Ron. Mimo że lekcje z Lockhartem były w tym roku bardzo przyjemne, jakoś nie przekonał się co do niego. - Może zaczniecie czytać, co? – spytał Harry. Lockhart wrócił dopiero pod koniec lekcji. Przeprosił za spóźnienie i rzekł: - Każdy ma napisać wypracowanie o trollach pospolitych, w których macie uwzględnić: ich cechy szczególne, wady i zalety oraz różnice w porównianiu do trolla górskiego. Na następnej lekcji omówimy, jak się bronić przed trollem pospolitym. Do widzenia! Harry w ogóle nie mógł skupić się na dwóch ostatnich godzinach lekcji. Na transmutacji ćwiczyli przemianę zwierząt w przedmioty martwe, a Harry’emu poszło najgorzej z całej klasy. Ciągle miał w głowie to, że już za parę godzin zobaczy na żywo najlepszych graczy ligi angielskiej. Myślał też ciągle o stracie Błyskawicy i o podejrzanej rozmowie między panem Gashim i Lucasem Flintem. Na wróżbiarstwie uczyli się wróżyć z ułożenia włosów i profesor Trelawney poinformowała Harry’ego, że jego układ włosów w połączeniu z ich kolorem oznacza pewną śmierć za kilkadziesiąt godzin. Odetchnął więc z ulgą, gdy zabrzmiał dzwonek oznajmiający koniec lekcji wróżbiarstwa. Udali się więc z Ronem do swojego dormitorium. Ron zaczął przygotowywać specjalny transparent z napisem “Zwycięskie Armaty”. Przygotował też swój kapelusz klubowy Armat, oraz szatę i chorągiewkę w kolorach klubowych. O godzinie dwunastej wszyscy wyczekiwali z niecierpliwością przybycia do wieży Gryffindoru profesor McGonagall. Przyszła ona jednak dopiero dziesięć po dwunastej. - Najmocniej przepraszam za spóźnienie – mówiła gorączkowo. – Musimy się pospieszyć... Czy wszyscy są? - Chyba tak – odparł niepewnie Ron. - No... to idziemy. Tylko szybko, bo przecież nie chcemy się spóźnić, prawda? Wszyscy niemal biegiem wypadli z wieży Gryffindoru i popędzieli do różnych wież. Profesor McGonagall doszła z nimi do, jak się wyraziła, “strategicznego punktu”, z którego wszyscy mogli jak najszybciej dojść do wszystkich wież. Być może pojawiliby się w tym “strategicznym punkcie” dużo szybciej, ale profesor McGonagall – prawdopodobnie nie chcąc dać się nabrać na jakiś głupi kawał Freda i George’a – nie chciała skorzystać z żadnego tajnego skrótu, który proponowali bliźniacy. Gdy doszli wreszcie do Wieży Zachodniej, było siedemnaście po dwunastej. Gracze Armat byli już w wieży. - O nie! – jęknął Ron. – Spóźniliśmy się na przybycie Armat! Zawodnicy nie mieli jednak ze sobą mioteł. W rękach trzymali dywany. - Witamy was – rzekł jeden z nich. – Jesteśmy graczami Armat z Chudley. - Dzień dobry – odezwała się profesor Sprout. Harry dopiero teraz ją dostrzegł. – Czy panowie i panie zechcą zejść na dół, do Wielkiej Sali? Po przybyciu pozostałych drużyn odbędzie się tam uczta powitalna. - Dziękujemy, zostaniemy tutaj – odrzekł jeden z zawodników, w którym Harry dostrzegł Antona Speediego. Wszyscy uczniowie w wieży przyjeli tą wiadomość z radosnym wrzaskiem. Natomiast Ron biegał z kartką i długopisem po całej wieży, prosząc wszystkich graczy o autografy. - Fred i George pozielenieją z zazdrości! – zawołał, machając Harry’emu przed nosem kartką, na której widniały podpisy Speediego, Vaangera, Pettersena, Zushio, Watermana i Illiona. – Czekaj, gdzie jest Hermiona?... Hermiony nie było w wieży. Harry z pośpiechu i podniecenia nawet nie zauważył jej zniknięcia. - Gdzie ona się podziała? – spytał znowu Ron, natychmiast zapominając o Armatach. - Nie wiem. Może poszła do toalety, czy coś takiego? Piętnaście minut później zjawiły się Rakiety Leicester. Wszyscy wyszli potem z wieży i udali się do Wielkiej Sali, gdzie miała się odbyć uczta powitalna. Hermiony nadal nie było. Gdy weszli do Wielkiej Sali, Harry pomyślał, że to jakiś dziwny sen. Albo przywidzenie. Setki skrzatów domowych stały pośrodku, ubrane w swoje wspaniałe stroje. Kilkanaście z nich trzymało wielką flagę Hogwartu. Harry dostrzegł Zgredka, ubranego w swój garnitur i uśmiechającego się do niego. Pomachał mu ręką, a Zgredek zarumienił się ze szczęścia. Dostawiono także piąty, wielki stół – prawdopodobnie dla zawodników drużyn. - Witajcie! – zawołał profesor Dumbledore. – Nie siadajcie jeszcze, poczekamy na pozostałych... W tym momencie do Wielkiej Sali weszli inni uczniowie i gracze. Skrzaty domowe zaśpiewały hymn Hogwartu (fałszując przy tym straszliwie), a potem położyły wielką flagę Hogwartu na środku sali. Wreszcie wszyscy usiedli, a skrzaty pomknęły nie do kuchni, ale za jakieś drzwi z boku sali. Przy każdym nakryciu leżał jadłospis, a w nim różne potrawy, o których Harry jeszcze nigdy nie słyszał. - Co szanowny pan sobie życzy? – zapiszczał jakiś skrzat do Harry’ego. Trzymał w ręku notatnik. - Ee... – bąknął zaskoczony Harry. – Poproszę o kotlet z hipogryfa, ziemniaki i sok z krwi feniksa – wybrał pierwsze z brzegu dania. Skrzat pomknął za drzwi, a po chwili przyniósł mu to, co zamówił. - Ale obsługa! – zawołał z podziwem Ron. Potrawy, wbrem pozorom, były bardzo dobre, i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Hermiona nadal się nie pojawiła. - Może powinniśmy jej poszukać? – zapytał Harry niepewnym tonem Rona. - Daj spokój, Harry! Przecież to najważniejsza uczta w roku! Poszukamy jej potem. Po głównych posiłkach można było zamówić wspaniałe desery. Fred i George podłożyli Neville’owi do lodów turbo-puffa i wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy lody Neville’a eksplodowały z głośnym hukiem, opryskując go całego. Biedny Neville musiał pójść umyć się i przebrać do wieży Gryffindoru, bo turbo-puff osmalił mu całą szatę. Niestety, profesor McGonagall to zauważyła i dała bliźniakom szlaban. Nagle Harry spostrzegł coś bardzo dziwnego. Przecież to absurdalne... Ale to jednak było. Z boku sali stał... Lucas Flint. Fotografował wszystko i wszystkich. - Ej, Ron, patrz, kto tam stoi! – syknął i pokazał palcem Flinta. - No nie, nie myślałem, że to możliwe, ale on jest jeszcze bardziej natrętny niż ta Skeeter – mruknął oburzony Ron. - Ciekawe, po co tu przylazł – zastanowił się Harry. – Pewno chce zrobić artykuł, w którym obsmaruje naszą drużynę quidditcha. - To pewne. - Ciekawe, gdzie będą mieszkać ci zawodnicy – zapytał Dean Thomas. - W różnych komnatach w całym zamku – odparł Fred. – Słyszałem, jak to ustalali profesorowie. Niestety, nikt nie wie, w jakich komnatach. Zapewne chcą uniknąć natrętnych fanów. - Ale wy na pewno znajdziecie ich komnaty, prawda? – spytał niewinnie Harry. - Pewnie, a co myślałeś – powiedział Fred. – Zaraz, Harry... A gdybyśmy skorzystali z Mapy Huncwotów? Harry’emu nagle rozjaśniło się w głowie. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Przecież z Mapą Huncwotów odnajdzie wszystkich graczy w mgnieniu oka. - Dobra! – zawołał. - Tylko uważaj, by ta mapa nie wpadła w łapy Flinta – mruknął Ron. - Już by miał znakomity temat na artykuł! “Harry Potter i jego bezmyślni przyjaciele z Gryffindoru posiadają bardzo podejrzaną mapę, która pokazuje całą szkołę Hogwart wraz z tajnymi przejściami. Jest to z pewnością przedmiot zakazany w Hogwarcie, a jest bardzo możliwe, że Harry Potter wykorzystuje ją do celów czarnej magii, na przykład do atakowania kolegów lub wykradania różnych rzeczy należących do profesorów”. - Faktycznie – zgodził się Harry. Wreszcie, o drugiej w nocy, profesor Dumbledore oznajmił koniec uczty. Harry i Ron, zaniepokojeni ciągłym brakiem Hermiony, wyszli jak najszybciej, by jej poszukać. - Mam nadzieję, że nic jej nie jest – rzekł Harry. - Ja też – odparł Ron. – To gdzie szukamy najpierw? - Na trzecim piętrze. Ona tam najczęściej przebywa. Przeszukali całe trzecie piętro, potem drugie, pierwsze, czwarte... - Idziemy na piąte piętro – oznajmił Harry, gdy przeszukali wszystkie toalety. Wspięli się więc po schodach i weszli na piąte piętro. Nagle usłyszeli znajomy głos: - Hm... Nikt nie prześlizgnie się obok Argusa Filcha, zapomnieliście o tym? Filch zaprowadził ich do swojego biura. Powiedział do pani Norris: - Zobacz, kogo my tu mamy... Oto Harry Potter i jego kolega znów goszczą w naszym biurze... Nagle coś głośno eksplodowało. Pomieszczenie napełniło się dymem, a Filch wrzasnął ohydnie. Harry krztusił się dymem i nagle przypomniał sobie swój sen. Był prawie pewien, że za chwilę Filch zamieni się w Voldemorta... Ale nic takiego się nie stało. Nie zmieniało to jednak faktu, że i tak znaleźli się w bardzo kłopotliwej sytuacji. Filch odkaszlnął i syknął: - Który z was to podłożył? No? Który? - Ee... to nie my – jęknął Ron. To wyraźnie rozzłościło Filcha: - Nie wy?! A niby kto? Dalej, gadać, który to zrobił, bo obu powieszę do góry nogami pod sufitem! Zrobię to, przysięgam... Harry wiedział dobrze, kto w szkole dysponuje turbo-puffami, ale nie zamierzał wydawać Freda i George’a. - Dobrze – syknął Filch. – Najpierw sprawa nocnego chodzenia po szkole. Nazwiska! - Harry Potter. - Ron Weasley. - Dobrze... Przestępstwo: nocne chodzenie po szkole o godzinie drugiej w nocy, bez żadnego powodu. Kara... Zobaczymy. Idziemy do profesor McGonagall. I nie próbujcie uciekać, bo kara będzie jeszcze gorsza. Zaprowadził ich do profesor McGonagall. - O co chodzi? – spytała zdziwiona. - Pani profesor McGonagall, ta dwójka wałęsała się po szkole bez żadnego powodu, po drugiej w nocy. - Znowu? Potter, ja nie żartuję, to kiedyś się dla was źle skończy. Panie Filch, proszę iść. Teraz ja się nimi zajmę. - Proszę tylko pamiętać, że wyraźnie złamali przepisy i powinni zostać surowo ukarani... - Dobrze, panie Filch. Harry i Ron wymienili spojrzenia. “Surowo ukarani” to u profesor McGonagall znaczyło “ukarani tak surowo, jak tylko można”. - Jaki tym razem był powód nocnej przechadzki po zamku? – zapytała lodowatym tonem, a Harry miał wielką nadzieję, że przyczyna trochę złagodzi karę. - Szukaliśmy Hermiony – rzekł nerwowo Ron. - Panna Granger? – zdziwiła się profesor McGonagall. – A co z nią jest? - Nie widzieliśmy jej od kilku godzin – powiedział Harry. – Nie było jej ani w wieży przy powitaniu drużyn, ani na uczcie. - W takim razie trzeba było mnie poinformować. A teraz, jak to wygląda? Dwóch uczniów wałęsa się po szkole, podczas gdy inni są już w łóżkach. No dobrze, nie będę zbyt surowa... Gryffindor traci dziesięć punktów, a wy dwaj macie szlaban. Ty, Potter, będziesz odnawiał kartotekę uczniów u pana Filcha, a ty, Weasley, pomożesz profesorowi Lockhartowi w opracowywaniu nowej książki... - Pani profesor McGonagall! Do gabinetu wpadł Neville. - O co chodzi? - Hermiona Granger! Chyba spetryfikowana... - Co takiego? - Hermiona! W naszym dormitorium... Nieprzytomna, ale chyba spetryfikowana. Harry’emu zamarło serce. Razem z profesor McGonagall pobiegli za Nevillem do wieży Gryffindoru. Gdy wbiegli do ich dormitorium, stało tam już wielu Gryfonów. Na środku leżała Hermiona, najwyraźniej spetryfikowana. - O Boże – szepnął przerażony Ron. - Odsuńcie się! – ostrzegła profesor McGonagall, po czym podeszła do Hermiony. - Faktycznie, spetryfikowana. I to już chyba od kilku godzin. Była tu, jak przyszliście, tak? - Tak. - Zobaczcie – zawołał Lee Jordan. – Tu jest jakaś kartka! Profesor McGonagall sięgnęła po kartkę i przeczytała na głos: - “Taki los spotka każdego, kto będzie węszył”. HISTORIA ARGUSA FILCHA Następnego ranka w całej szkole aż huczało od tego, co nastąpiło. Harry zaraz po wstaniu z łóżka zabrał się za pisanie listu do Syriusza. Wiedział, że musi go poinformować o tym, bo w Hogwarcie dzieją się bardzo dziwne rzeczy. - Ona się czegoś domyśliła, jestem tego pewny – powiedział Ron. – “Taki los spotka każdego, kto będzie węszył”. Co to ma znaczyć? - Ktoś tutaj robi coś bardzo złego – odparł Harry. – I podejrzewam, że to nie jest jedna osoba, ale kilka. Moim zdaniem mogą być w coś zamieszani Flint i Gashi... - Jasne! W końcu po co kradli by ci Błyskawicę? - Nie wiem... Tak czy inaczej, muszę napisać o tym do Syriusza. A swoją drogą jestem ciekaw, dlaczego zaatakowali Hermionę. - Mówiłem ci przecież. Ona musiała się czegoś domyślić, czegoś, co starali się ukryć ci, co ją zaatakowali... - Co takiego? Podeszli do nich Fred i George. Mieli bardzo tajemnicze miny. - Nic, nic. - Chcesz turbo-puffa? – powiedział Fred, i rzucił w Rona turbo-puffem. Rozległ się huk, Rona odrzuciło na kilka jardów, a szaty wszystkich czterech były osmalone. Po czym George podgrzał jeszcze atmosferę, bo wycelowawszy w Rona różdżką, szepnął: - Aggre! Ron rzucił się na Freda i George’a. Bliźnicy szybko jednak opanowali sytuację. - No, Ronuś, nieładnie bić starszych braci, którzy chcą ci pomóc, co? - No, chłopaki, nieładnie rzucać zaklęcie prowokujące na młodszego brata? – odparł kpiącym głosem Ron. Harry chciał szybko zmienić temat, więc zapytał: - Mieliśmy przecież poszukać tych ukrytych komnat, prawda? - A, racja! – zawołał Fred. – Chodź, George, idziemy z Harrym. - Idę z wami – powiedział stanowczo Ron. - No dobra. Ale żeby nie było wsypy, bo jak nas nakryją na szpiegowaniu, to szlaban gotowy... - Dobra, dobra, idźmy już. Harry zabrał Mapę Huncwotów, wszystkich pięciu wyszło z wieży Gryffindoru, po czym George szepnął: - No, dalej, szukamy... - ANTON SPEEDIE!!! – wrzasnął Ron, pokazując drżącym palcem na mapie malutką komnatę, którą bardzo trudno było zauważyć. - Co: Anton Speedie? – zapytał znajomy głos. Znienacka pojawił się Snape. - Aha, Potter znowu korzysta z tej jakże niebezpiecznej i podejrzanej mapy. No cóż, przykro mi, ale muszę ją skonfiskować. - Ale... - Potter, to dla twojego własnego bezpieczeństwa. Pamiętasz, co było ostatnim razem? Zaciągnęła cię do tego świrusa, Blacka. Gdyby nie ja, zginąłbyś wtedy. A co do pana, panie Weasley, Gryffindor stracił właśnie przez pana pięć punktów. Wrzeszczenie na korytarzach jest zabronione. Życzę miłego dnia. - Przeklęty, stary dziad – warknął Fred, gdy Snape już odszedł. – Pamięta może ktoś, gdzie była ta komnata ze Speediem? - Nie – odparł Ron. – Wiem tylko, że było to gdzieś w okolicach trzeciego piętra, we wschodniej części zamku. - Niewielka pociecha – rzekł zmartwiony Harry. – Mam tego dość, wracam do pokoju. - Ja też – powiedział Ron. - A my nie – powiedział z dumą Fred. – Będziemy szukać... - ...aż znajdziemy – dokończył George. - No, to powodzenia – powiedział Ron i razem z Harrym przeszedł przez dziurę za portretem. Przy kolacji Harry i Ron dostali kartki o następującej treści: W związku z karą szlabanu masz zjawić się o dziesiątej wieczorem w gabinecie pana Filcha. Szlaban potrwa do dwunastej. Profesor Minerva McGonagall - Nie wiem, co dla nas gorsze – rzekł Ron. – Praca z Filchem czy z Lockhartem. - O, Hermiona nie miałaby wątpliwości – powiedział Harry. – “To wspaniale, będę miała wkład w opracowanie następnej książki tego wspaniałego nauczyciela”... Obaj parsknęli śmiechem. - Ciekawe, jaki będzie tytuł tej książki – rzekł Harry. – Powiesz mi potem, dobrze? - No dobra. Ciekawe, dlaczego nie ma jeszcze Lucasa Flinta? - Mówiliście coś o mnie? Lucas Flint podszedł do ich stolika. - Ach, to tutaj... – mruknął, patrząc na bliznę Harry’ego. - Czego pan tutaj szuka? – spytał głośno Harry. Stół Gryfonów umilkł. - Przecież to jasne, panie Potter. Piszę artykuł dla “Proroka Codziennego”, a na dodatek tak się składa, że jest tutaj mój syn... - Co takiego? – zawołał Lee Jordan. - Tak, mój syn, Marcus. Dobrze gra w quidditcha, prawda? Wzięli go do drużyny Zdobywców... Ta nowina kompletnie wytrąciła wszystkich Gryfonów z równowagi. Marcus Flint, wstrętny Ślizgon, w Mistrzostwach Pięciu Teamów? - To jakiś żart – powiedział głuchym głosem Ron. - Do widzenia – powiedział Lucas Flint i pobiegł w stronę stołu, przy którym siedzieli zawodnicy drużyn. Tak, teraz Harry zobaczył go... To był faktycznie Marcus Flint. Harry rozejrzał się po innych drużynach. I nagle zobaczył kolejną dziwną rzecz. W drużynie Mistrzów z Londynu był... Oliver Wood. Harry nie mógł go pomylić z kimś innym. Tak, to na pewno Oliver. Harry przełknął szybko swoją porcję i wyszedł z Wielkiej Sali. Zamierzał pogratulować Woodowi gry w tak znakomitej drużynie. - Gratulacje, Oliverze! – zawołał do Wooda, gdy ten wyszedł z Wielkiej Sali. - O, cześć, Harry! – odpowiedział Wood. – Wzięli mnie do drużyny po ubiegłym sezonie, bo odnotowałem bardzo dobre występy w drużynie Zjednoczonych z Puddlemore. - Słyszałeś o tym, że jest tutaj Marcus Flint? - Pewnie. Nawet z nim rozmawiałem. Myślałem, żę to niemożliwe, ale stał się jeszcze bardziej głupi niż przedtem. A ten jego ojciec, Lucas Flint... Obsmarował naszą drużynę, gdy przegraliśmy z Armatami sto do trzystu sześćdziesięciu. To było okropne. Zrobił artukuł na całą stronę, w którym opowiadał, jak to fatalnie zagrali Mistrzowie z Londynu, oraz jak słabo bronił “wstrętny Gryfon, Oliver Wood, który w latach szkolnych tylko przez przypadek trafił do drużyny quidditcha Gryffindoru, a w niej nic nie wskórał, bo Puchar Quidditcha zdobył tylko dzięki wielkiemu szczęściu i kontuzji, jakiej nabawił się wcześniej znakomity szukający Ślizgonów, Draco Malfoy”. Dokładnie w ten sposób to opisał. Wszyscy znajomi mieli duże wątpliwości, czy powinienem zostać w takiej drużynie, skoro jestem taki słaby. Ale potem pokonaliśmy Rakiety z Leicester w meczu o trzecie miejsce, a to przecież byli obrońcy tytułu. Po tym meczu wszystko ucichło. A jak tam z waszą drużyną? - Duże zmiany – odparł Harry. – Ścigającymi są teraz Alicja Spinnet, która jest jednocześnie nowym naszym kapitanem, Colin Creevey i Natalia McDonald. Colin to ten, który szaleje na moim punktcie... - Aha, wiem już który. - ...i ciągle zapomina o kaflu, gdy koło niego przelatuję. Raz nawet tak się zagapił, że wypuścił kafla z rąk, a ja nim dostałem. - Dostałeś z kafla? – spytał rozbawiony Wood. - Owszem. Ta McDonald jest już lepsza, ale też nie idealna. - A kto mnie zastąpił? - Ron. - Ron? - Tak, Ron, i to chyba właśnie on jest z tej nowej trójki najlepszy. Obrońcą miał być Seamus, ale dostał z tłuczka i stwierdził, że ta gra jest zbyt niebezpieczna. - Mało odporny. A jak się spisują Weasleyowie? - Prawdę mówiąc, nie najlepiej. Na pierwszym treningu zaraz dostałem tłuczkiem, bo ta dwójka zabawiała się, odbijając jednego tłuczka między sobą. Obawiam się jednak, że możemy w tym roku nie obronić Pucharu. - Z tego, co mi mówiłeś, wynika, że teraz drużyna Gryfonów jest słabsza niż dwa lata temu. Ale nie przejmuj się, jakoś dacie sobie radę. To cześć, Harry! - Cześć! O dziesiątej Harry i Ron zeszli do biura woźnego. Filch był bardzo zadowolony na ich widok. - Widzicie? Takie kary spotykają wszystkich, którzy łażą po nocy w Hogwarcie. Prosiłem dyrektora, by pozwolił mi chociaż na trochę powiesić was na łańcuchach, ale się nie zgodził... Szkoda... - To... to mam już iść do gabinetu profesora Lockharta? – spytał nieśmiało Ron. - O nie! Co to, to nie! – zawołał z wściekłością Filch. – A on myślał, że pozwolę mu samemu iść do gabinetu! Myślisz, że dam się nabrać na taką sztuczkę? Chciało się pójść do pokoju wspólnego i wymigać od kary szlabanu, co? Sam cię tam zaprowadzę. A ty, Potter, zostaniesz tutaj. I nie waż się niczego ruszać! Gdyby pani Norris nie była chora, byłbym spokojny, ale w tej sytuacji muszę ci zaufać. Jeśli tylko czegoś dotkniesz, dopilnuję, byś dostał tygodniowy areszt. No chodź, Weasley, idziemy – dodał, chwytając Rona za ucho i prowadząc do góry. Harry już raz znalazł się w takiej sytuacji, gdy sam siedział w biurze Filcha. Odkrył wtedy, że woźny jest charłakiem, czyli był urodzony w rodzinie czarodziejów, ale nie posiadał magicznych mocy. Filch próbował wówczas przerobić kurs Wmiguroka, by nauczyć się magii. Teraz Harry znowu nie mógł się opanować i zaczął rozglądać się po biurze. Były tam szuflady z różnymi napisami, na przykład Uczniowie – niebezpieczne typki, Statystyka przestępstw uczniów w tym dziesięcioleciu albo Najbardziej podejrzani uczniowie w Hogwarcie. Harry oglądał te wszystkie napisy, a nagle jego wzrok padł na maleńką szufladkę. Harry schylił się, by odczytać napis – i aż go zatkało. Na szufladce widniała mała karteczka: Wszystkie bunty Argusa Filcha wraz z przyjaciółmi – wiochmenami. Harry nie wierzył własnym oczom. Argus Filch, woźny Hogwartu – wiochmenem? Harry już chciał otworzyć szufladkę... - POTTER!!! Woźny musiał wyjątkowo cicho wejść do biura, bo Harry go nie usłyszał. Filch przyglądał mu się podejrzliwie. - Co żeś zobaczył? – spytał groźnym głosem. Harry stwierdził, że musi go o to zapytać, bo to może mieć związek z Błyskawicą. - Ee... Czy faktycznie był pan wiochmenem? Filch aż zaniemówił. Jego twarz stała się czerwona, potem zmieniła kolor na blady, a następnie na fioletowy. - Cóż, chłopcze... Zahaczyłeś o niezbyt miły temat. MÓWIŁEM CI, ŻE MASZ NIC NIE RUSZAĆ!!! – zagrzmiał znienacka. – Ech, no dobrze, skoro już wiesz... Mogę ci o tym trochę opowiedzieć. Ale lepiej zabieraj się już za kartotekę. Masz tutaj twoich kumpli z Gryffindoru – rzekł, podając mu duże kartki papieru. – Powpisuj to, co o nich wiesz. No już, nie ociągaj się! Harry zabrał się za wypełnianie statystyk, a były one dość dziwne: m.in. współczynnik rozrabiania, ilość odpalonych łajnobomb, ilość przestępstw ogólnych. Najwyraźniej te informacje były dla Filcha najważniejsze, bo inne, jak wzrost, waga czy wiek były na szarym końcu. Harry pisał to, co o nich wiedział, ale najważniejsze było dla niego to, co mówił Filch: - Pracowaliśmy wtedy na polach. Miałem wielu kolegów... niektórzy też byli charłakami. Pracowało nam się razem dobrze, no ale po kilku latach ta czarodziejska część stwierdziła, że pracować z niemagicznymi ludźmi nie będzie. Odeszli od nas, a wielu z nich trafiło do Ministerstwa. No i głosowali za tym, aby nam obniżyć pensje. Można było powiedzieć, że właśnie oni, moi dawni wielcy przyjaciele, znienawidzili mnie i innych charłaków dlatego, że nie byliśmy czarodziejami. To były dla nas okropne dni... Nigdy nie zastanawiałeś się, skąd mam te łańcuchy? Gdy złapaliśmy jakiegoś typka z Ministerstwa, to wieszaliśmy go za ręce pod sufitem. Ach, czemu Dumbledore nie pozwala robić tego z uczniami... Pomyśl sobie, jakie to było wspaniałe: patrzeć na biedaka i widzieć, jak się męczy. Kłopot był w tym, że jak Ministerstwo się o tym dowiedziało, to zaraz wyznaczyło ludzi, którzy mieli za zadanie nas złapać. Innych wiochmenów też, ale nas szczególnie. My nazywaliśmy ich wiochłapami. - Oczywiście nie zamierzaliśmy poddać się bez walki. Zebraliśmy wtedy wszystkich wiochmenów z okolicy – zebrało się kilkudziesięciu. No i rozpoczęła się walka. Oni mieli tę przewagę, że mogli posługiwać się różdżkami. Ale my jako amunicję używaliśmy pomidorów i innych roślin. Walka trwała parę lat... a to oni odebrali nam teren albo wzięli kogoś do niewoli, to zaraz my odzyskiwaliśmy stratę. Mieliśmy zawsze szczegółowe plany na tydzień, a czasem nawet na miesiąc. Wszystko toczyło się w nieskończoność. I pewnie dalej by tak było, gdyby nie to, że wśród nas znalazł się taki głupi wiochmen. Nazywał się Tumbo Gashi. Uznał, że to będzie zabawne... Postanowił wysłać jakiś plan działania Ministerstwu. Narysował jakąś byle jaką mapkę i zazanczył na niej, jak trzeba zaatakować. Oczywiście Ministerstwo rozpoznało, kto to wysłał. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ten głupek Gashi narysował tę mapę z tyłu prawdziwej mapki, na której mieliśmy szczegółowy plan działania obronnego. Na efekty nie trzeba było długo czekać. My nie zauważyliśmy zniknięcia mapy i wszystko robiliśmy zgodnie z planem. Rzecz jasna, wiochłapy znały każdy nasz krok i wszystkich wyłapały. Wszyscy musieli znaleźć sobie jakąś porządną pracę, bo za karę nie dostajemy żadnej forsy oprócz naszej pensji. No i ja zostałem woźnym... Tutaj, w Hogwarcie. Słyszałem, że ten Gashi mieszka w Hogsmeade, pracuje w sklepie Zonka. Nie wszyscy znaleźli pracę, no i zaginęli. Nikt nie wie, co z nimi teraz się dzieje. - Znam pana Gashiego – powiedział cicho Harry. – I podejrzewam, że to być może on... – zawahał się, a następnie skłamał: - Podejrzewam, że to on sprawił, że trafiłem na ulicę Po-kone-tan. - Jaką ulicę, Potter? - Po-kone-tan. To taka palestyńska ulica, na którą przez przypadek trafiłem, chcąc dostać się na ulicę Pokatną. - Aha. Jak ci idzie wypełnianie rubryk? - Całkiem nieźle. Właśnie wypisuję cechy niebezpieczne charakteru. Po czym wziął pióro i napisał u Freda: Osobnik dość miły, aczkolwiek podstępny i niebezpieczny. Potrafi zupełnie niespodziewanie podłożyć niebezpieczny gadżet magiczny. Znawca tajnych przejść w Hogwarcie. Razem z bratem-bliźniakiem, Georgem, wynalazł wiele niebezpiecznych niespodzianek. W przyszłości planuje założyć sklep z magicznymi gadżetami. - Nieźle, nieźle, Potter – powiedział Filch, przyglądając mu się. - Czy... czy znał pan Lucasa Flinta? Filch wyglądał na bardzo zdziwionego. - Nigdy nie słyszałem takiego nazwiska, Potter. UWAŻAJ Z TYM ATRAMENTEM! Harry właśnie upuścił pióro, w efekcie czego na dywanie powstała wielka, czarna plama. - I zobacz, co zrobiłeś, Potter – warknął Filch. – Musimy to zapisać. Nazwisko: Harry Potter. Przestępstwo: pobrudzenie dywanu w gabinecie woźnego. Kara: WYCZYŚCIĆ TO! – wrzasnął. - Dobra – mruknął Harry i uniósł różdżkę, wypalił zaklęcie – ale nic się nie wydarzyło. - Nie martw się, Potter, to tylko zabezpieczenie. W moim biurze nie wolno i nie można używać czarów. Masz to zczyścić ręcznie. TERAZ! Harry, wściekły, namoczył szmatę i przez pozostałą część szlabanu ścierał atrament z podłogi. Filch sprawdzał w tym czasie jego zapiski w kartach uczniów. - Nieźle ci to poszło, Potter. Następnym razem jednak bądź bardziej surowy wobec siebie. Harry napisał bowiem w swojej rubryce: Osoba często dowcipna, ale z uwiarkowaniem. Nie należy do aniołków, ani do najbardziej niebezpiecznych. Uznał, że skoro już to musi robić, to potraktuje ulgowo swoją osobę. - Do widzenia, Potter. Chętnie cię tu znów powitam. I ani mi się waż rozpowiadać o tym, co ci opowiedziałem – powiedział Filch, gdy nadeszła godzina dwunasta. Harry poszedł do swojego dormitorium i czekał na Rona. Ron przyszedł dopiero po piętnastu minutach. Wyglądał na strasznie załamanego. - Co się stało? - Ten Lockhart to beznadzieja! – żachnął się Ron. – Wiesz, jak brzmi tytuł jego następnej książki? Sporty przypominające pojedynki wśród mugoli! Pokazywał mi, jak mugole walczą... Stosował na mnie chwyty dudo, harate i fung-ku oraz napasy... - Prędzej dżudo, karate, kung-fu i zapasy – poprawił go Harry. - ...i raz tak mnie rąbnął w nos, że musiałem iść do pani Pomfrey! Trochę trwało, zanim doprowadziła ten nos do porządku... A jak było u Filcha? - Całkiem nieźle. Filch opowiedział mi swoją historię. - Co takiego? - A tak. Bo jak cię odprowadzał do Lockharta, to coś zauważyłem. Słuchaj, Filch był... wiochmenem. - Co? – Ta wiadomość zrobiła na Ronie olbrzymie wrażenie. - Owszem, wiochmenem – powtórzył Harry. – I to właśnie on z kolegami, którzy byli również charłakami, zaczął ten cały bunt. Posłuchaj... I powtórzył Ronowi wszystko, co opowiedział mu Filch. - Nie miałem o tym zielonego pojęcia – powiedział ochryple Ron. – Słuchaj, a co powiesz na taką hipotezę... Filch i Gashi nadal są przyjaciółmi, a Gashi dodatkowo wciągnął Flinta do tej całej sprawy... I oni ukradli ci Błyskawicę! Wszystko pasuje! - Nie wszystko. Filch kradnący Błyskawicę uczniowi? On by raczej wolał zorganizować wywalenie połowy uczniów ze szkoły. Ron przyznał mu rację, po czym spytał: - A jak myślisz, czy to, że Filch jest wiochmenem, może mieć jakieś znaczenie, jeśli chodzi o te wszystkie dziwne wydarzenia, które się tu dzieją? - Dziwne wydarzenia? Ja zauważyłem tylko dwa. Kradzież Błyskawicy i spetryfikowanie Hermiony. Kto wie, może to Malfoy ją tak urządził. - A rozmowa Gashiego z Flintem? A ciągłe wizyty Flinta w szkole? A Mroczny Znak? – pytał podniecony Ron. - To są szczegóły. Teraz chcę spać. - Cześć, Harry! Fred i George stali nad Harrym i przyglądali mu się z ciekawością. - O co chodzi? - Teraz i ty wiesz. - Co wiem? – spytał kompletnie oszołomiony Harry. - Filch i wiochmeni. Harry’emu i Ronowi opadły szczęki. - Skąd... - Wiemy już o tym od dawna – powiedział Fred, machając niecierpliwie ręką. – Zwróciliśmy na to uwagę, gdy raz siedzieliśmy w biurze Filcha. A on nadal myśli, że ty jesteś jedyną osobą, która się tego dowiedziała! - Słyszeliście mnie i Filcha wczoraj? - Owszem. Akurat przechodziliśmy tajnym przejściem, które prowadzi za ścianą jego biura. No i was usłyszeliśmy. - Znamy zresztą nie tylko jego historię – dodał George. – Wiemy także sporo o pani Norris. - Filch wytrzasnął tę przeklętą kotkę od jakiegoś mugolskiego mnicha z Tybetu, który zaczął powoli odkrywać jej magiczne moce – powiedział Fred. – Potem zrobił jej krótki test na posłuszeństwo. I właśnie dzięki temu tak dobrze wypełnia jego rozkazy. - Szkoda, że trafił na tego mnicha – mruknął George. - Racja – przyznał Harry. Na lekcjach całkiem nieźle mu poszło w tym dniu. Razem z profesor McGonagall przerabiali transtałych, czyli ludzi, którzy przemieniają się w ciała stałe. Na eliksirach Snape odjął jednak Gryffindorowi dziesięć punktów, bo Malfoy wkurzył Rona tak bardzo, że ten powiedział, co o tym myśli. Było to jednakże nic z porównaniu z tym, co wydarzyło się na eliksirach następnego dnia. Zaczęło się od tego, że Snape podał im wcześniej całą listę składników, jakie mają mieć na tej lekcji. Były wśród nich np.: pióro hipogryfa, olejek wytwarzany z krwi sowy i pazury kury złocistej. Harry i Ron jeszcze nigdy żadnego z tych składników nie widzieli i przyszli na lekcję nieprzygotowani. Gdy tylko Snape to zauważył, natychmiast odjął Gryffindorowi piętnaście punktów, po czym rzekł: - Malfoy, daj Potterowi i Weasleyowi trochę swoich składników. Malfoy odkroił po maleńkim kawałeczku wszystkiego, a następnie dał to Harry’emu i Ronowi. Snape patrzył na to z mściwym uśmiechem. - Sprytny jesteś, Malfoy – powiedział ze złością Ron. – Jak ci przyłożę po lekcji... - Naprawdę? – Niestety, Snape usłyszał te słowa. – Nie waż mi się grozić panu Malfoyowi. Gryffindor traci dziesięć punktów. A żeby nie było rozmów, zapraszam Pottera do stolika pana Malfoya. Harry nie miał wyboru i musiał usiąść z Malfoyem. Malfoy przez całą lekcję głośno opowiadał Harry’emu o dokonaniach swojego ojca i o tym, jakimi wielkimi głupcami są Ron, Hermiona, Hagrid, a także sam Harry. “Faktycznie, jestem głupcem – pomyślał Harry. – Gdybym był choć trochę mądrzejszy, nie dałbym się wybrać do Gryffindoru i nie musiałbym teraz znosić jego towarzystwa”. - A ten twój kolega, Weasley – nadawał Malfoy tak, jakby Rona tu nie było, chociaż siedział obok niego. – Przecież to głupek! Na nic go nie stać... Wiecie, co łączy ciebie i Weasleya? Szczęście. Duże szczęście. Ty miałeś farta, gdyby twoi rodzice nadal żyli, nie miałbyś ani grosza, a tak masz sporo tego. Weasley ma szczęście, bo może od ciebie wziąć forsę, bo sam nie ma... Głośno huknęło, a całą salę wypełnił odurzający dym. Malfoy miał opuchniętą całą twarz, a jego włosy stały dęba. Wydobywał się z nich dym. Harry i Ron rzucili zaklęcia dokładnie w tym samym momencie, ale wyglądało na to, że nikt nie zauważył, że to oni. Snape kaszlał głośno. - Chowaj różdżkę! – syknął Harry. Ron schował różdżkę, ale Harry nie zdążył tego zrobić, i Snape podszedł do niego ze wściekłą miną. - POTTER! Harry jeszcze nigdy nie widział Snape’a w takim stanie: z ust ciekła mu ślina, a gestykulował rękoma w sposób nieokreślony. - ARESZT! ARESZT! MINUS SIEDEMDZIESIĄT PUNKTÓW DLA GRYFONÓW! JAK ŚMIAŁEŚ... IDZIEMY DO PROFESOR MCGONAGALL! WYRZUCĘ CIĘ ZA TO ZE SZKOŁY, POTTER... - Wyrzucenie ze szkoły? No, to naprawdę ciekawy temat na artykuł... Koło Snape’a zatrzymał się... Lucas Flint. - Flint! – krzyknął Snape. – Co ty tutaj robisz? Odpowiedź była taka, jak zwykle: - Piszę artykuł dla “Proroka Codziennego”, oczywiście. Wyrzucasz Pottera ze szkoły, Snape? - Chcę to zrobić. Po takim czymś Dumbledore musi go wyrzucić, to już nie pierwszy raz... - Chętnie napisałbym artykuł o tym... To naprawdę ciekawe... Harry Potter wywołuje olbrzymie zamieszanie podczas lekcji eliksirów, narażając przy tym zdrowie kolegów... Potter, udzielisz mi małego wywiadu? Opowiesz mi o swoich szkolnych wybrykach... - W żadnym wypadku! – wrzasnął Harry tak gwałtownie, że Flint aż zaniemówił. Natomiast Snape był bardzo zadowolony z tego powodu i powiedział: - Dobra, Potter. Jeśli udzielisz panu Flintowi wywiadu, ominie cię wizyta u profesor McGonagall i profesora Dumbledore’a. Ale jeśli odmówisz wywiadu, osobiście dopilnuję, by wyrzucono cię ze szkoły. Harry zaczął się zastanawiać. Jeśli nie udzieli wywiadu, prawdopodobnie zostanie wyrzucony z Hogwartu. Jeśli go udzieli, Flint napisze o nim artykuł, przez który cała szkoła będzie się z niego nabijać. W głowie Harry’ego narodziła się już pewna myśl... - Dobrze, panie Flint. Udzielę panu wywiadu. Razem z Flintem poszli do małego lochu, w którym Harry jeszcze nigdy nie był. Stał tam mały stolik i kilka krzeseł. Harry i Flint usiedli przy stoliku i Flint zapytał: - A więc dobrze. Powiedz mi, Harry, dlaczego tak rozrabiasz na wszystkich lekcjach? Harry zamierzał już teraz wprowadzić swój plan: - Faktycznie, tym razem trochę mnie poniosło. Ale to wina Draco Malfoya, jednego ze Ślizgonów. - Co on takiego zrobił? – spytał Flint, wyjmując pióro i pergamin, i notując to, co Harry powiedział. - Ciągle opowiadał straszne bzdury o mioch kolegach, nauczycielach... - I z tego powodu rzuciłeś zaklęcie? Harry nagle poczuł się jak w gabinecie Filcha, który (Filch) notował jego kolejne przestępstwo. - Zdenerwowałem się. Ten Malfoy tak zawsze robi. A profesor Snape bardzo go lubi, a mnie wręcz nienawidzi... Flint z bardzo niezadowoloną miną notował jego słowa, co utwierdziło Harry’ego w przekonaniu, że jego plan działa. - Od czego zaczęła się ta wasza rywalizacja z panem Malfoyem? Czy to był jakiś mały żart, czy może wielkie przestępstwo któregoś z was? - Myślę, że mamy zupełnie inne poglądy i usposobienia. Świadczy o tym chociażby fakt, że on jest w Slytherinie, a ja w Gryffindorze. Zaczęło się od tego, że śmiał się z mojego przyjaciela, Rona, bo nie jest zbyt zamożny. - A więc przyznajesz, że Draco Malfoy trafił lepiej niż ty? Że on jest we wspaniałym domu Slytherinu, a ty w przeciętnym Gryffindorze? – spytał wyraźnie podniecony Flint. Harry nie wytrzymał i powiedział: - Mój dom nie jest przeciętny, panie Flint. Flint nie był jednak zaskoczony tą odpowiedzią. - No cóż... W ostatnich latach to właśnie Slytherin zdobywał Puchar Domów i Puchar Quidditcha... - GRYFFINDOR! – wrzasnął Harry, gdy Flint notował coś na pergaminie. - Spokojnie, Harry Potterze! – zawołał zaskoczony Flint, nie przerywając pisania. – Gryffindor ma pewne zasługi, i to na pewno większe niż Hufflepuff, do którego chodzą same szlamy... - Kogo ma pan na myśli? – spytał chłodno Harry. - Na przykład ta nieszczęśliwa ofiara Czarnego Pana, Diggory... Nawet niezły był z niego czarodziej. Ale przez własną nieostrożność stał się łupem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Nie mówię, że trafiają tam wszystkie szlamy. Twoja przyjaciółka, niezrównoważona panna Hermiona Granger... - PRZYMKNIJ SIĘ WRESZCIE! Harry był wściekły. W tym momencie jego największym marzeniem było wyrwanie się z tego pomieszczenia i uwięzienie Flinta oraz Snape’a w jakimś ciemnym lochu, głęboko pod szkołą. Nerwy Lucasa Flinta chyba wreszcie puściły, bo krzyknął: - CISZEJ, POTTER! Po czym zaczął notować coś na pergaminie, ale Harry nie mógł zauważyć co, bo pismo Flinta było bardzo niewyraźne, może z tego powodu, że jego ręka drżała ze złości, ale także z uciechy. Harry miał bardzo niemiłe przeczucie, że za parę dni wyjdzie “Prorok Codzienny” z artykułem o “niezrównoważonym, wybuchowym, gburowatym Harrym Potterze”. Odruchowo zerknął na zegarek i z przerażeniem stwierdził, że już od kilku minut trwa lekcja obrony przed czarną magią. Wybiegł z małego lochu, po czym pomknął do klasy profesora Lockharta. Flint wrzeszczał jeszcze coś za nim, ale Harry nie słyszał co. Wpadł zdyszany do klasy, po czym powiedział: - Bardzo przepraszam za spóźnienie, panie profesorze... Ale profesora Lockharta nie było w klasie. Harry rozejrzał się głupkowato, ale Lockharta nigdzie nie zauważył. - Gdzie jest Lockhart? – spytał Rona. - Nie wiem. Nie było go już wtedy, gdy przyszliśmy. A co z Flintem? Harry usiadł i opowiedział mu szeptem, by nikt inny nie usłyszał, o wywiadzie z Flintem. Ron nie wyglądał na zaskoczonego słowami Flinta. - Zachowuje się tak, jak Snape i inni Ślizgoni. Wiesz, oni są już nudni... Ciągle tylko: szlamy i szlamy. Głupi Gryfoni i głupi Gryfoni. Mogli by się zdobyć na coś oryginalniejszego... Profesor Lockhart pojawił się dopiero dziesięć minut przed końcem lekcji i zdążył zadać im tylko pracę domową (opisz wszystkie złowrogie zaklęcia, których użył wobec niewinnych ludzi Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać). Gdy w drodze na lekcję zaklęć Harry i Ron zastanawiali się, jak wykonać to zadanie, wtrącił się Seamus: - Słuchajcie, wy tutaj gadacie i gadacie, a zobaczcie, jaka jest tutaj okazja! I pokazał na lewą stronę holu, a Harry’ego i Rona aż zatkało. W powietrzu unosił się wielki transparent z napisem: Tylko dzisiaj! Anton Speedie i cała ekipa Armat z Chudley rozdaje zdjęcia z autografami! - Uaaaaaaaau! – okrzyk podziwu wydarł się z ust Rona. – Harry, szybko! Chodźmy, może zgodzi się na wspólne zdjęcie... - Colin byłby zachwycony – mruknął Harry. – Nie, Ron, zaraz zaczną się zaklęcia... - Harry, daj spokój! – zawołał Ron. – Jak sobie chcesz, ja idę, a jeśli ty nie, to idź sobie na te swoje zaklęcia. Harry poszedł jednak za Ronem. Po kilku minutach obaj mieli już zdjęcia ze Speediem (lecącym na miotle, a czasem nawet łapiącym znicza), na których widniał autograf Speediego. Ron i Seamus pokłócili się o to, na którym z ich zdjęć Speedie lepiej lata na miotle. W złym humorze był Dean Thomas, ponieważ szukający Armat nie chciał podpisać mu się na jego starym plakacie z mugolską drużyną piłkarską West Ham United, przez co Ron począł się kłócić także z nim, po raz wtóry wyrażając swoją opinię na temat piłki nożnej, jako o nudnej i niezwykle mugolskiej grze. Profesor Flitwick nie był zły, ponieważ na lekcję spóźniła się cała klasa. Dziewczyny sprzeczały się o to, na którym zdjęciu Speedie jest przystojniejszy, na co Ron powiedział, że “te dziewczyny nigdy nie mogą o tym spokojnie porozmawiać”. Harry postanowił nie przypominać mu o kłótni z Seamusem. Tego dnia uczyli się zaklęcia rozciągającego. Polegało ono na tym, że rzecz trafiona tym zaklęciem rozciągała się jak guma. Profesor Flitwick rzucił zaklęcie rozciągające na ropuchę Neville’a, która nagle stała się taka, jakby nie przestrzegała żadnej diety przez co najmniej dziesięć lat. Neville i Seamus bawili się w ten sposób, że rzucali na siebie i innych to zaklęcie, co spowodowało, że cała klasa wyglądała po chwili jak karczma pełna tłuściochów, a profesor Flitwick, którego Neville przypadkowo trafił, był teraz pięć razy szerszy niż wyższy. Po przyjściu do dormitorium Harry odrobił zadanie domowe z obrony przed czarną magią, po czym położył się do łóżka i prawie natychmiast zasnął. EDIT: Nie dam następnych dwóch rozdziałów, jeśli nie zobaczę tutaj jeszcze 3 komentarzy. Ten post był edytowany przez Piotrek: 17.10.2004 11:50 |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 05.07.2025 00:58 |