Harry Potter I Złoty Znicz, wersja
piątego tomu.
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Harry Potter I Złoty Znicz, wersja
piątego tomu.
Piotrek |
![]()
Post
#1
|
Kandydat na Maga Grupa: slyszacy wszystko.. Postów: 84 Dołączył: 31.08.2004 Skąd: Kraśnik Płeć: Mężczyzna ![]() |
Cześć! Kiedy aktualizowano dział fan fiction na stronie, rozbudowano tam ff, które napisał mój kolega Seweryn Lipoński pt. "HP i Złoty Znicz". PRAWDOPODBNIE nie będzie kontynuowany na stronie (wszystko zależy od Kasi), a ja umieszczę go na forum. A oto wstęp i pierwsze 2 rozdziały (daję od początku). Proszę o komentarze!
W Hogwarcie i poza nim ma miejsce wiele dziwnych wydarzeń. Dotyczą one w dużym stopniu Harry’ego, któremu ginie Błyskawica oraz zostaje zaatakowany. W piątej części przygód Harry’ego dowiadujemy się czegoś więcej o przeszłości Argusa Filcha, oraz obserwujemy przygotowania Harry’ego i jego przyjaciół do sumów. Trafiamy razem z Harrym przypadkowo na ulicę Po-kone-tan. Co to za ulica? Kto to są wiochmeni? Co kryje się za tajemniczymi drzwiami? Tego wszystkiego dowiemy się, czytając piątą część Harry'ego Pottera “Harry Potter i złoty znicz”. LIST OD RONA Od czasu powrotu do domu Dursleyów Harry poważnie niepokoił się o siebie. Pod koniec czwartej klasy, w czasie ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, został przeniesiony do Lorda Voldemorta i był świadkiem odzyskania przez niego dawnej mocy. Zginął wtedy Cedrik Diggory z Hufflepuffu, którego zabił na oczach Harry’ego sługa Voldemorta, Glizdogon. W domu Dursleyów Harry nie był jednak tak bezpieczny jak w Hogwarcie, gdzie czuwał nad nim dyrektor szkoły, Albus Dumbledore. Parę dni po swoich urodzinach, na które dostał od Dursleyów gumę do żucia, a także wielkie pudło czekoladowych żab od Hagrida i książkę o quidditchu od Hermiony, przyszła sowa od Rona. Ron był najlepszym kolegą Harry’ego w Hogwarcie, ale jego rodzina nie należała do zamożnych i tym razem Harry dostał od niego bluzę z napisem “Quidditch” oraz małą książeczkę pod tytułem “Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie”. Oprócz tego był mały wycinek z “Proroka Codziennego”. Ron dołączył do niego karteczkę: Harry, nie przestrasz się, gdy przeczytasz ten artykuł. Moja mama prawie zemdlała, gdy go zobaczyła. Pamiętaj, że w Hogwarcie jesteś bezpieczny, a Sam-Wiesz-Kto raczej nie wie, gdzie się teraz ukrywasz. Ron Harry’ego przeszedł dreszcz, bo zbyt dobrze pamiętał wydarzenie z Turnieju Trójmagicznego, by nie przejmować się Voldemortem. Natychmiast więc przeczytał wycinek z gazety: SAMI-WIECIE-KTO ZNÓW GROŹNY “Kilku mugoli w Albanii widziało Sami-Wiecie-Kogo”, pisze nasz specjalny korespondent, Lucas Flint. Pamiętajmy, że w tym roku doszło do kilku morderstw, których ofiarami padli m.in. Cedrik Doggory i Bartemiusz Crouch. Według wielu pogłosek Sami-Wiecie-Kto miał odzyskać moc w czerwcu, podczas ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, gdy zginął Cedrik. Świadkiem tego wydarzenia był Harry Potter, chłopiec, który pozbawił mocy Sami-Wiecie-Kogo, gdy miał zaledwie rok. Minister magii, Korneliusz Knot, nie zgadza się z tymi pogłoskami. “To kompletne bzdury - mówi – wszyscy chcą wywołać panikę i zachwiać to, co przez czternaście lat próbowaliśmy odbudować. Sami-Wiecie-Kto nie mógł odzyskać mocy, podejrzewam, że ukrywa się gdzieś, samotny i porzucony przez dawnych wspólników”. Być może Ministerstwo nie chce się przyznać, że Sami-Wiecie-Kto i jego zwolennicy przechytrzyli ich i podejmą drugą próbę zniszczenia świata czarodziejów. Nie wprawdzie dowodu, że Harry Potter mówi prawdę. Ale faktem jest, że morderstwa miały miejsce – Cedrika Diggory’ego według Harry’ego Pottera zabił sługa Sami-Wiecie-Kogo – Peter znany jako Glizdogon, a do zabicia Croucha przyznał się pod wpływem eliksiru prawdy jego syn – Bartemiusz Crouch, który przez cały rok szkolny udawał w Hogwarcie byłego aurora – Szalonookiego Moody’ego. Wiele wskazuje więc na to, że Sami-Wiecie-Kto powrócił. Harry’emu wcale nie podobało się to, co zostało napisane na początku artykułu. Skoro Voldemort pokazywał się mugolom, to musiał być już pewny, że ma na tyle siły, by znowu zabijać. Najbardziej jednak przerażało go to, że Korneliusz Knot, mimo tylu dowodów, nadal nie chciał uwierzyć w to, co się stało w czerwcu. Pocieszał się tym, że Ron ma rację – Voldemort nie znajdzie go łatwo w świecie mugoli, a w Hogwarcie jest bezpieczny, ponieważ opiekuje się tam nim profesor Dumbledore. Zabrał się do dokładniejszego oglądania wszystkich prezentów. Zanim jednak zdołał wziąć do ręki książkę, którą dostał od Hermiony, usłyszał krzyk Dudley’a: - Mamo, tak dłużej nie będzie!!! Ja nie pozwolę!!! CHCĘ MIEĆ TORT!!!!! Harry usłyszał brzęk tłuczonego szkła – Dudley najprawdopodobniej rozbił ze złości szklankę. Harry dobrze wiedział, dlaczego Dudley ma napad. Rok temu pielęgniarka ze szkoły Dudley’a napisała do Dursley’ów skargę na ich syna, który osiągnął rozmiary młodej orki, przy czym był grubszy niż wyższy. Od tamtej pory cała rodzina Dursley’ów (nie wyłączając Harry’ego) miała specjalną dietę. Dudley nie mógł już jeść tego co chciał – choć próbował wykradać jedzenie. Dzisiaj jednak najwyraźniej się zbuntował. ( Harry zszedł na dół, gdzie Dudley stał nad rozbitą szklanką, a na stole leżał talerz z jedną kromką chleba oraz plastrem szynki. Po chwili usłyszał szybkie kroki i do kuchni zszedł wuj Vernon. - Co tu się dzieje?! Który to, Harry czy Dudley???!!! - Dudley, Vernonie. Zbił szklankę i zażądał tortu! A kto teraz posprząta to szkło?! Wuj podszedł do Dudley’a, wziął go za kołnierz i przemówił dziwnym, cichym głosem, takim, jakim do Harry’ego przemawiał profesor Snape, nauczyciel eliksirów w Hogwarcie: - Słuchaj, chłopcze, skończyły się dobre czasy... Zachowujesz się w tej chwili dokładnie tak jak... jak on – tu wskazał na Harry’ego – a chyba nie chcesz poniżać się do jego poziomu, co? Dudley aż zaniemówił – rzadko zdarzało się, że rodzice na coś mu nie pozwalali, ale widząc, że wuj Vernon zrobił się czerwony ze złości, nic nie powiedział i zabrał się do jedzenia chleba. Po skończonym śniadaniu powiedział do Harry’ego: - Nie myślałem, że to możliwe, ale moi starzy stali się gorsi niż ty. Harry poszedł na górę. Nie zamierzał, oczywiście, przestrzegać diety. Pod obluzowaną deską w podłodze miał jeszcze trochę jedzenia, które dostał od przyjaciół. Wziął czekoladową żabę, zjadł ją ze smakiem i zobaczył, kto jest na karcie. - Merlin! To już mój drugi. Będę mógł dać Ronowi! Niestety, przechodzący akurat obok wuj Vernon to usłyszał. Wpadł do sypialni Harry’ego i czerwony ze złości zaczął wystrzeliwać każde słowo jak karabin maszynowy, opluwając przy tym Harry’ego śliną. - Ile... razy... ci... mówiłem... żebyś... nie używał... tych... wyrazów... w tym... domu! - Dobrze, dobrze, przepraszam. Dursleyowie nie pozwalali Harry’emu na używanie w ich obecności jakichkolwiek wyrazów związanych z magią czy czarodziejstwem. Nie lubili niczego, co choć trochę odbiegało od normalności, i bardzo bali się, że ktoś odkryje ich pokrewieństwo z Harrym. Przez ostatnie cztery lata Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale czasem wyrywało mu się np. “Hogwart”. Dursleyowie nie mogli mu jednak nic za to zrobić, ponieważ bali się, że Harry napisze o tym do ojca chrzestnego, Syriusza. Harry nie lubił u nich przebywać, i włanie przed chwilą skreślił kolejny dzień na tablicy, na której odliczał dni do rozpoczęcia roku w Hogwarcie. ŚWIDROWE ZAMIESZANIE Harry nadal był pod wrażeniem tego, co przeczytał w wycinku z Proroka Codziennego. I dopiero wydarzenia z następnego dnia pozwoliły mu o tym zapomnieć. Tego dnia spał wyjątkowo długo, prawie do dwunastej. Obudził go jakiś dziwny łomot, jakby ktoś sypał węgiel na ich podwórko. Zaniepokojony podbiegł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Okazało się, że był bliski prawdy. Przez chwilę myślał, że to sen – bo w mugolskim świecie jeszcze czegoś takiego nie widział. Ogromna, czerwona ciężarówka właśnie wyrzucała zawartość na ukochany trawnik wuja Vernona. A zawartością okazały się... świdry. Harry’emu wydawało się, że sypie je na podwórko godzinami, chociaż tak naprawdę trwało to tylko kilkadziesiąt sekund. Wreszcie ogromny szum ustał. Piękny trawnik, a także część ogrodu ciotki Petunii, były zawalone świdrami: grubymi, cienkimi, długimi, średnimi, krótkimi i malutkimi, oraz ogromnymi. Jednocześnie z dołu do uszu Harry’ego doszedł głośny jęk. - To pańskie świdry, panie Vernon – odezwał się z dołu głos – pańska własność. Mam nadzieję, że się pan nimi zaopiekuje lepiej, niż interesami – i nieznajomy zachichotał okropnie. – Po południu przyjedzie reszta towaru! I wybiegł z domu na Privet Drive 4, głośno trzaskając drzwiami i rycząc ze śmiechu jak wariat. - Petunio – jęknął po chwili wuj Vernon – Petunio, powiedz mi tylko, że to jakiś straszliwy sen! Straszliwy sen! Harry zszedł na dół, choć nie miał pojęcia, o co chodzi. W salonie zastał wuja Vernona i ciotkę Petunię, siedzących na kanapie. Wuj Vernon miał minę, jakby dostał zaproszenie na swój własny pogrzeb. Ciotka Petunia najwyraźniej próbowała go pocieszyć, ale nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać. - Przeprszam – odezwał się nieśmiało Harry – ale co się stało? Wuj Vernon w jednej chwili zrobił się czerwony z wściekłości. - Ty! – wrzasnął, zrywając się z miejsca. – Ty! To wszystko twoja wina! Uduszę cię! To na pewno twoja wina! - Vernonie, uspokój się! – zawołała ciotka Petunia, chwytając wuja za rękę i na siłę ciągnąc go na kanapę. – On nie zrobił nic złego, ale gotów nam to zrobić, jeśli go tkniesz! - Ja wiem, że to on! – ryknął wuj Vernon. – To on, to on! Na pewno czarami zniszczył moją filię, albo coś takiego... - Zaraz, chwileczkę! – zawołał Harry. – Co się właściwie stało? I gdzie jest Dudley? - Dudley odsypia noc – wyjaśniła ciotka. – Do trzeciej oglądał mecz NBA: Chicago Bulls i Portland Trailblazers. Wuja Vernona najwyraźniej zdenerwował spokój ciotki. - Czy ty nie uświadamiasz sobie, Petunio, co się stało?! - Ano właśnie – wtrącił się Harry – co się stało? Wuj Vernon zrobił tak dramatyczną minę, że Harry’emu po raz pierwszy w życiu było go żal. - Filia fabryki świdrów, należąca do Vernona, splajtowała – wyjaśniła ciotka Petunia. - Kosztowała mnie majątek! – ryknął wuj Vernon rzopaczliwym tonem. - A te świdry? – zapytał Harry, strając się zrobić smutną minę. - W kontrakcie miałem zapisane, że wszystkie wyprodukowane świdry są moją własnością, dopóki nie zostaną sprzedane! – ryknął wuj. – No i tyle zostało, gdy filia upadła! No i co mam teraz z nimi zrobić? I ukrył twarz w dłoniach. - Mamo, co to za hałasy? Na dół zszedł Dudley. Zmarszczył brwi na widok wuja Vernona. - Co się stało? - Zadajesz już nawet dokładnie takie same pytania jak on – powiedziała ciotka, wskazując na Harry’ego. Dudley zaczął kipieć ze złości. - NIE PORÓWNUJ MNIE DO TEGO CZUBKA! – wrzasnął, a trzeba przyznać, ze głos, tak jak posturę, miał potężną. Podbiegł wściekły do ciotki Petunii i trzasnął ją w rękę, na której od razu pojawił się ogromny, czerwony ślad. Ciotka wrzasnęła z bólu. - AAAAAAAAAAAA!!! Harry z przerażenia zamknął oczy, bo wiedział, co nastąpi za chwilę. Słyszał tylko, że ktoś obok niego szamocze się, wuj Vernon dyszał ciężko, wyrzucając co chwilę jak karabin maszynowy niezbyt ładne słowa. - I MASZ ZA SWOJE, TY... TY... TY SYNU-ZDRAJCO!!! Harry otworzył oczy. Wuj Vernon dyszał ze zmęczenia po walce z Dudleyem, który był większy od niego, ale leżał w tej chwili rozłożony przez wuja klasycznym chwytem dżudo. Nie miał nawet siły, by się podnieść, zresztą Harry przypuszczał, że utrudniał mu to wyjątkowo gruby zadek i brzuch. - Jak śmiałeś! – wysapał wuj, zasłaniając ciotkę Petunię, jakby się spodziewał, że Dudley zaatakuje po raz drugi. – Jak śmiałeś bić niewinną kobietę, dzięki której stąpasz po tej ziemi! - A jak ona śmiała mnie porównywać do tego typa! – wrzasnął Dudley, podnosząc nie bez trudu rękę i wskazując palcem na Harry’ego. - MILCZ! – ryknął wuj Vernon. – MILCZ! Masz szlaban na cały tydzień! CAŁY TYDZIEŃ! Po raz pierwszy w życiu Harry widział Dudleya z taką miną. Otworzył usta ze zdumienia, bo jeszcze nigdy jego rodzice nie zachowali się wobec niego w taki sposób. A że nadal leżał na ziemi, wyglądał wyjątkowo głupio. Wuj wykorzystał ten moment dekoncentracji u Dudleya, chwycił go za rękę i zaczął go ciągnąć po ziemi (Dudley był za ciężki, by go unieść choćby na milimetr) do komórki pod schodami. Po drodze mruczał do niego złoworgim tonem: - Jeszcze raz... jeszcze raz spróbuj, to obiecuję ci, że posiedzisz tam cały rok szkolny. Tak jak Harry! Dudley zaczął się wyrywać, bo nigdy mu nawet na myśl nie przyszło, że może mieć życie gorsze niż Harry. A perspektywa spędzenia tygodnia w komórce pod schodami była dla niego jak koniec świata. Przez kilka następnych dni Harry nie mógł wytrzymać ze śmiechu, gdy widział swojego kuzyna, wyłażącego z wielkim trudem z komórki pod schodami, nie mieścił się on już bowiem w tych małych drzwiczkach. Ciotka Petunia biadoliła cay dzień nad jego losem, ale wuj pozostawał nieugięty. Po raz pierwszy Dursleyowie stwarzali Harry’emu lepsze warunki do życia niż Dudleyowi. Natomiast wuj Vernon zajął się poszukiwaniem jakichś kupców, którzy zechcieliby kupić jego świdry, które leżały nadal na trawniku. Co dzień wykonywał setki telefonów, zamieścił ogłoszenia we wszystkich lokalnych gazetach, opłacił też reklamy w telewizji. W końcu cały Londyn wiedział już o wuju Vernonie i jego świdrach. Pewnego dnia wuj Vernon przyszedł do domu niezwykle zadowolony. - Mamy dwóch zagranicznych kupców na moje świdry! – zawołał na powitanie. - Wspaniale, Vernonie, wspaniale! – ucieszyła się ciotka Petunia. - A jacy to kupcy? – spytał Dudley, który akurat wymknął się z komórki pod pretekstem konieczności skorzystania z toalety. - Z dalekiej zagranicy! – oznajmił wuj Vernon. – Obaj mieszkają w Meksyku i prowadzą wielką fabrykę świdrów. Zamierzają nabyć drogą kupna połowę tego, co mamy w ogródku. Za grube pieniądze! - Ekhm, Vernonie – powiedziała Petunia – oni do nas przyjadą? - Niestety, nie mogą – stwierdził z przykrością wuj. – Muszą pilnować interesów i dlatego musimy pojechać do Meksyku. - Czy to konieczne? – spytał Harry. - O, nie, mój drogi, ty zostaniesz w domu – ostro rzekła ciotka. – Nie mamy zamiaru zabierać cię ze sobą. Jeszcze znowu popsujesz umowę na świdry! Harry już raz pokrzyżował bowiem szyki wujowi Vernonowi. Trzy lata temu miał siedzieć cicho w pokoju, podczas gdy wuj Vernon omawiał warunki kontraktu. Wszystko popsuł skrzat domowy, Zgredek, który spowodował, że do podpisania umowy nie doszło. Harry przez te trzy lata zdołał się już zaprzyjaźnić ze Zgredkiem, ale wuj Vernon nadal pamiętał tamten wieczór, kiedy małżeństwo Masonów wybiegło z wrzaskiem z domu z powodu sowy, która wleciała do domu Dursleyów. - Ale jeśli on zostanie w domu – zaczął Dudley – to co zastaniemy po powrocie? - O, o to się nie będziemy martwić – rzekł wuj Vernon. – Ty go tu przypilnujesz. - Jak to? – Dudley znowu otworzył szeroko usta ze zdumienia. – To ja z wami nie jadę?! - Nie trzeba było bić swojej matki – zawołał wuj, uchylając się, bowiem Dudley złapał za specjalny kij, zwany smeltingiem, i spróbował wymierzyć swojemu ojcu cios. – Teraz poniesiesz konsekwencje! Jauuu! Dudley tym razem ucelował prościutko w nos wuja, który zaklął, chwycił swojego syna za kołnierz i wyprowadził go do komórki, gdzie zamknął go na klucz. - Nie wiem, który gorszy – wysapał do ciotki. – Harry czy Dudley. Obaj są nieznośni. - Tato!... – Harry usłyszał stłumiony głos Dudleya, dochodzący z komórki. – Tato, ja tu nie mogę siedzieć! - A to niby czemu?! – odkrzyknął wuj Vernon. - Zarażę się! Nie wytrzymam! Apsik! - Mój biedny Dudziaczek! – wyjąkała ciotka. – Tam nie było odkurzane! - Niby czym się zarazisz? – krzyknął wuj, nawet nie patrząc w stronę komórki. - Magią! – wrzasnął Dudley, zanosząc się fałszywym płaczem. – Tu... tu jest magiaaaaaa! On, Harry, tutaj siedział latami! Tu jest magiaaaa! Wuj Vernon poszedł powiedzieć coś Dudleyowi do słuchu, ale ciotka Petunia była pierwsza. Doskoczyła do drzwi komórki, otworzyła je i wyciągnęła stamtąd swojego “Dudziaczka” (co zresztą nie było łatwe, ze względu na jego rozmiary). - Mój kochany, najdroższy! – zawołała, obejmując go i całując w policzek. – A ty – zwróciła się do Harry’ego – jak śmiesz zasmradzać nasz dom tym twoim dziwactwem! - A co ja takiego zrobiłem? - Zaczadziłeś nasz dom, dupku! – ryknął Dudley i udał, że kaszle, zarażony magią, a potem zaniósł się fałszywym płaczem. - I tak nie dam się nabrać na twoje krokodyle łzy! – zawołał Harry, uśmiechając się złośliwie, widząc, że Dudley naprawdę boi się magii, która w jego mniemaniu unosiła się od wielu lat w komórce pod schodami. – Ale, przyznam, że czasem używałem tam czarów... – dodał dla lepszego efektu. To spowodowało, że Dudley ryknął płaczem wyjątkowo głośno, a ciotka Petunia wydała zduszony okrzyk. - Żartowałem – dodał Harry, widząc, że ciotka Petunia szuka wzrokiem czegoś, czym mogłaby go trafić w głowę. Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Dudley został warunkowo zwolniony z aresztu w komórce ( - Vernonie, tam naprawdę może być magia, jeszcze Dudziaczek upodobni się do tego typa – mówiła ciotka). Jednak był przerażony perspektywą spędzenia kilku dni sam na sam z Harrym, więc wuj Vernon ostrzegł Harry’ego: - W czasie naszego wyjazdu masz niczego nie ruszać. Tak jakby cię tu nie było. Niczego nie dotykaj, nie ruszaj, i zostaw Dudleya w spokoju. Gdy przyjedziemy z powrotem, spytam Dudleya o twoje zachowanie. Jeśli coś będzie nie tak, to gwarantuję ci miesiąc spędzony w komórce pod schodami. - Dlaczego mam nic nie ruszać? - Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Te twoje dziwactwa mogą zniszczyć nam dom. Więc... ostrzegam... Świdry zostały wywiezione na działkę państwa Vernonów. Było ich około stu tysięcy. Wuj zostawił Dudleyowi numer telefonu, pod którym można ich będzie zastać w Meksyku. Harry został w ten sposób unieruchomiony. Wiedział, że Dudley na pewno postara się go sprowokować, żeby zrobił coś nie tak, a wtedy może się pożegnać z domem na Privet Drive 4. Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Państwo Vernonowie z kilkunastoma ciężkimi torbami zamierzali najpierw pojechać po świdry (zamówili specjalną ciężarówkę), a potem przejechać Stany Zjednoczone i dotrzeć do Meksyku. Jeszcze raz ciotka obcałowała Dudleya, jeszcze raz wuj Vernon ostrzegł Harry’ego, aż w końcu drzwi domu trzasnęły. - Nie ma co – odezwał się Dudley, stając przy Harrym – starzy odjechali. I poszedł na górę, gdyż był już wieczór. Harry poszedł do kuchni coś przegryźć, a następnie również udał się spać. |
![]() ![]() ![]() |
Piotrek |
![]()
Post
#2
|
Kandydat na Maga Grupa: slyszacy wszystko.. Postów: 84 Dołączył: 31.08.2004 Skąd: Kraśnik Płeć: Mężczyzna ![]() |
Ostatnio nic nie dodawałem, więc teraz się
zrehabilituję:
SEZON QUIDDITCHA Harry’ego tak wiele już spotkało w tym roku szkolnym w Hogwarcie, że nawet nie zauważył, gdy nadeszła Noc Duchów, a także sezon quidditcha. Gryfoni w dzień po Nocy Duchów mieli spotkać się z drużyną Ravenclavu. Dla Harry’ego miało to szczególne znaczenie, bo szukającą Krukonów była Cho Chang, dziewczyna, która bardzo podobała się Harry’emu. Bardzo chciał zaimponować jej po raz kolejny (dwa lata temu ją pokonał). Oliver odbył trzydziestego pierwszego października rozmowę z Alicją Spinnet, po czym na ostatnim treningu przed meczem oświadczył, że drużyna jest najwyraźniej przygotowana tak dobrze, jak to tylko możliwe. Teraz wszystko zależy od nich. Po treningu Harry udał się do dormitorium. Zamek był przygotowywany do uroczystości Nocy Duchów, choć Irytek starał się jak mógł, by to utrudnić. Często zostawiał w korytarzach lampiony z dyń, które eksplodowały z wielkim hukiem, kiedy ktoś znalazł się w niewielkiej od nich odległości. Gdy jeden z nich wybuchł przed Harrym, Irytek z szyderczym śmiechem oddalił się, natomiast po paru sekundach zjawił się Filch. Nie wierzył, że to Irytek zostawił tę dynię, był pewien, że to Harry. Zaciągnął go do swojego biura i zaczął grozić, że go zamknie w lochu, ale przerwał, gdy tuż przed nim eksplodował inny lampion, i rozległ się śmiech Irytka. Filch wybiegł z biura, pomrukując: “Wyrzucę go! Wyrzucę go ze szkoły!”, a Harry wykorzystał to, by się ulotnić. W szkole rozdawali już autografy i inni gracze Mistrzostw Pięciu Teamów. Harry ucieszył się bardzo, gdy zobaczył, że sporo uczniów, i to nie tylko z Gryffindoru, bierze autografy od Wooda. Colin Creevey wziął od niego autograf na zdjęciu drużyny Gryfonów sprzed dwóch lat (z Pucharem Quidditcha pośrodku), po czym wcisnął Harry’emu pióro w rękę i błagał go, by też zechciał się podpisać. Malfoy żartował, że Harry rozdaje autografy, bo wie, że przegra mecz z Krukonami i wtedy nikt nie będzie chciał jego podpisu mieć, ale niewielu się z tego śmiało. Harry zauważył też, co bardzo go ucieszyło, że nikt nie miał pretensji do niego z powodu straty tych siedemdziesięciu punktów, czego bardzo się bał po tej nieszczęsnej lekcji eliksirów. Większość Gryfonów była wściekła raczej na Malfoya i Snape’a. Wprawdzie Lee Jordan twierdził, że Harry przesadził, i miał do niego trochę pretensji, ale umilkł, gdy Harry zagroził mu, że rzuci na niego zaklęcie rozciągające. W tabeli Gryffindor zajmował trzecie miejsce (za nim był tylko Hufflepuff), ale z niewielką stratą punktową do Ravenclavu. Oznaczało to, że jeśli Gryffindor pokona Ravenclav w meczu quidditcha, wysunie się na drugie miejsce w tabeli, a także może objąć prowadzenie w rozgrywkach o Puchar Quidditcha. W tym dniu poprzedzającym mecz z Krukonami ukazał się jednak artykuł Lucasa Flinta. Seamus Finningan wytrzasnął skądś egzemplarz “Proroka Codziennego”, i z wściekłą miną podał go Harry’emu, który zaczął czytać na głos: HARRY POTTER NAJGORSZYM UCZNIEM W SZKOLE Chłopiec, który zyskał sławę już wtedy, gdy był niemowlciem, nie potrafi tej sławy udźwignąć, pisze nasz korespondent w Hogwarcie, Lucas Flint. Nasz wysłannik przeprowadził wywiad z Harrym, z którego wywnioskował, że pan Potter jest bardzo groźnym i niebezpiecznym uczniem, często wywołującym zamieszanie na lekcjach, a z tego powodu jest niezbyt lubiany przez nauczycieli. Lucas Flint był świadkiem groźnego wybuchu, jaki Harry Potter spowodował na lekcji eliksirów. Z pewnością zostałby za ten wybryk wyrzucony z Hogwartu, bo stworzył zagrożenie śmiercią dla swych kolegów. Uratował go jednak profesor Snape, nauczyciel eliksirów. “Potter niejednokrotnie wywoływał zamieszanie na lekcjach nie tylko moich, ale i u innych nauczycieli. Stwarzał już sytuacje groźniejsze niż ta dzisiejsza”, mówi Severus Snape. “Potter jest też pyszałkiem, bo ma pewne zdolności do gry w quidditcha. Uczy się też nie najlepiej, a wraz z przyjaciółmi, panną Granger i panem Weasleyem, są istną trójką szatanów”. Przypomnijmy, że w tym roku, zaledwie kilka tygodni temu, panna Hermiona Granger została w tajemniczych okolicznościach zaatakowana i spetryfikowana. Dyrektor szkoły, Albus Dumbledore, nie chce się wypowiadać na ten temat. Istnieją podejrzenia, że chce coś zataić przed prasą i samym Ministerstwem Magii. Podczas wywiadu przeprowadzonego z Harrym Potterem pan Flint wywnioskował, że Harry nie zdaje sobie sprawy z tego, co wyprawia na lekcjach. Harry przyznał też, że spetryfikowanie Hermiony mogło mieć wpływ na jego fatalne zachowanie w ostatnich dniach. Profesor Snape nie ma co do tego wątpliwości. “Potter jest bardzo przywiązany do swoich przyjaciół”, mówi. “Nie chciałem jednak dopuścić do wyrzucenia go ze szkoły, albowiem, jak wiemy, jest to chłopak bardzo cenny, drzemią w nim spore możliwości”. Jak już informowaliśmy w zeszłym roku, Harry Potter mógł w strasznym incydencie, który miał miejsce czternaście lat temu, doznać trwałego uszkodzenia mózgu. Prawdopodobnie od tego w znacznym stopniu zależą jego zachowania i kaprysy. Na dodatek, sam twierdzi, że nie zrobił nic złego, a profesor Snape oraz cały dom Slytherinu, to według niego straszni głupole. Zdaje się jednak, że jest zupełnie odwrotnie. Harry Potter próbuje jeszcze bezczelnie oskarżać jednego z najlepszych uczniów w szkole, Draco Malfoya, o podobne incydenty. Sam pan Malfoy twierdzi, że nic takiego nie miało miejsca. “Potter zazdrości mi moich sukcesów w nauce. Nie może znieść również, że jestem od niego lepszy w quidditchu, oraz że Gryffindor nie potrafi pokonać naszej drużyny. Co roku twierdzi, iż zdoła zdobyć Puchar Quidditcha, ale ja w to nie wierzę”. Wniosek z tego jeden: Harry Potter powinien poważnie zastanowić się nad swoim zachowaniem. - Co za drań! – wrzasnął Ron. – I ty mu udzieliłeś wywiadu?! - Mój plan nie wypalił – odrzekł równie wściekły Harry, odrzucając gniewnym ruchem gazetę gdzieś w bok. - Jaki znowu plan? - Naopowiadałem mu różnych rzeczy o Malfoyu. Liczyłem na to, że jego też obsmaruje w tym artykule. Ale... Jak widać, on lubi Ślizgonów tak, jak Snape. - Obaj powinni występować razem. Pasują do siebie – powiedział Seamus. Wiadomoś o artykule rozeszła się szybko po całej szkole, i na uczcie z okazji Nocy Duchów wszyscy Ślizgoni kpili sobie już z Harry’ego. Harry jednak już w zeszłym roku nauczył się nie zwracać na nich uwagi, więc próbował się skupić na jutrzejszym meczu quidditcha. Krukoni byli dość mocną drużyną, dorównującą nawet Gryfonom czy Ślizgonom. Cho Chang dwa lata temu sprawiła Harry’emu mnóstwo kłopotów, bo miała naprawdę spore umiejętności. Uczta była bardzo przyjemna, ale chyba nie dla profesor McGonagall, która ścigała po całym Hogwarcie razem z Filchem Irytka, który podłożył jej dwa robaki do ciasta, a następnie odpalił przed nią turbo-puffa, którego kupił od Freda za promocyjną cenę jednego sykla. Tym razem dania były już normalne, co ucieszyło Rona (potrawy na uczcie powitalnej dla graczy Mistrzostw Pięciu Teamów niezbyt mu smakowały). Snape, a także Malfoy, zerkali na Harry’ego, z całą pewnością po to, by zobaczyć, jakie wrażenie zrobił na nim artykuł Lucasa Flinta. Toteż zdziwienie ich było spore, gdy zobaczyli, że Harry zupełnie spokojnie spożywa ciasta oraz paszteciki z dyni. Trafił jednak na fasolkę Bertiego Botta, która tak naprawdę okazała się pomalowanym kawałkiem fałszywej różdżki Freda i George’a. Gdy tylko spróbował włożyć ją do ust, ona zakręciła się i z małym pyknięciem zmieniła się w pazur papużki. Fred i George ryknęli śmiechem, a Harry żartem powiedział, że podłoży im kiedyś kawałek prawdziwej różdżki i popatrzy, co się wtedy stanie. Lee Jordan większość uczty spędził na przygotowywaniu do jutrzejszego meczu magicznego megafonu, przez który miał komentować mecz. Powiedział po cichu Harry’emu, że chce zrobić wrażenie na zawodnikach Armat oraz innych drużyn, dlatego też w tym momencie pucował megafon na błysk. Po skończonej uczcie profesor Dumbledore wstał i przypomniał jeszcze raz wszystkim, że jutro odbędzie się mecz quidditcha pomiędzy Gryffindorem i Ravenclavem, a potem nastąpi mecz otwarcia Mistrzostw Pięciu Teamów pomiędzy Strzelcami i Zdobywcami. Potem wszyscy rozeszli się do dormitoriów i pokładli się spać. Harry zasnął nadspodziewanie szybko i miał dziwny sen. Śniło mu się, że jest w powietrzu na boisku quidditcha. Nagle wszystkie kule rzucają się na niego i walą go. Próbował złapać znicza, ale znicz poleciał gdzieś do tyłu i bił go w tył głowy, a po chwili wyleciał gdzieś daleko poza stadion. Ryk tłumu... gwizdy Malfoya... okrzyk zdziwienia z piersi Wooda... A wszystkie pozostałe kule lecą na dół, a on sam zlatuje z Planety Dwadzieścia Dwa (miotły, na której musiał latać w jutrzejszym meczu) i spada gdzieś w dół... - HARRY! Harry wzdrygnął się i ujrzał nad sobą Wooda. Sam był cały zlany potem. - Znicz odleciał – wyszeptał. – Mecz przegrany... - Co? Harry rozejrzał się i zobaczył, że jest w pokoju wspólnym, że mecz się jeszcze nie odbył i że musi się ubrać i zejść na śniadanie. - Nic – powiedział, wstając z łóżka. – Miałem sen o uciekającym zniczu. - Aha. – Wood nie był tym zaskoczony. – Słuchaj, musisz się ubierać i pędzić na stadion, mecz zacznie się za piętnaście minut... Harry poczuł się, jakby oblazły go tysiące mrówek. - Piętnaście minut? O, kurczę blade... Wood wyszedł, a Harry zaczął się w pośpiechu przebierać. Nie było sensu schodzić na śniadanie, trzeba było wziąć miotłę i gnać na stadion. Wydobył Planetę z komórki na miotły, po czym pomknął w stronę boiska do quidditcha. - Jesteś! – zawołała Alicja Spinnet. – Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz... - Ale przyszedłem – powiedział Harry. – Ile mamy jeszcze czasu? - Pięć minut – zapiszczał Colin; Harry zauważył, że trzyma w ręce zdjęcie z drużyną Gryfonów, na którym widniały podpisy Harry’ego, Wooda oraz Antona Speediego. - Co to, Colin? - A, to przecież moja relikwia! – zawołał Colin podnieconym tonem. – Twój podpis, Harry, a na dodatek dwóch innych dobrych graczy, Speediego i Wooda! - Hej, wy dwaj – powiedział Harry do Freda i George’a. – Nie bawcie się jednym tłuczkiem, bo nie mam zamiaru dostać! A ty, Colin, trzymaj mocno kafla... Colin zaczerwienił się, a cała ekipa ryknęła śmiechem; w drużynie panowała w tym roku znakomita atmosfera. - Okej, drużyna! Wychodzimy! – zakrzyknęła Alicja, znakomicie naśladując Wooda. Wyszli na boisko, a tłum ryknął z radości; tylko Ślizgoni gwizdali przeraźliwie. Harry dosiadł Planety, ale niestety ta miotła była bardzo stara i wysłużona, toteż trudno było nią sterować. Pani Hooch dała znak gwizdkiem, a Gryfoni i Krukoni wzbili się w powietrze. Harry dostrzegł Cho, uśmiechającą się do niego, i nagle poczuł ochotę, by złapać znicz i wręczyć go jej do rąk. - Huseby ma kafla... – komentował Lee Jordan. – Znakomite zagranie Freda Weasleya, ale zaraz, zaraz, to chyba George... nie! Fred! Chociaż może... - Jordan, zajmij się grą! – warknęła profesor McGonagall. - Dobrze, dobrze... Krukoni w posiadaniu kafla... przejmuje go jednak McDonald... podaje do Spinnet... Alicjo, co robisz?! Spinnet wypuściła kafla, bo Creevey przeleciał jej tuż przed nosem... gdzie jest kafel? Ma go Huseby... Ach! Harry spostrzegł, to, co zobaczył Lee: Cho znaurkowała, by najwyraźniej złapać znicz. Harry nie zamierzał jej na to pozwolić; krótszą drogą poleciał ku niej i zablokował ją. - Potter nie pozwolił Chang na doścignięcie znicza... GOL! Colin Creevey zupełnie niezauważony trafił kaflem do bramki Krukonów. Było dziesięć do zera dla Gryffindoru. Lee Jordan komentował dalej: - Fred Weasley odbił tłuczka w stronę Greavesa... nie trafił... kafla przejmuje Huseby... odbierz mu go, Alicjo! Ee... przepraszam, pani profesor, przepraszam... Och! Gol dla Krukonów... Teraz to Huseby wykorzystał małe zamieszanie i podał kafla do Greavesa, który bez problemów trafił do bramki. Harry dostrzegł w pobliżu Cho i chciał się przed nią trochę popisać, więc przyśpieszył, by zrobić ostry zwrot, ale zapomniał, że siedzi na Planecie, nie na Błyskawicy, i zahaczył o miotłę Cho; efekt był taki, że szukająca Krukonów ledwo utrzymała się na miotle. Pani Hooch odgwizdała faul i podyktowała rzut wolny dla Ravenclavu. Od strony trybun zajmowanych przez Krukonów rozległo się przeraźliwe buczenie, a niektórzy patrzyli na Harry’ego jak na mordercę. Huseby wykonał rzut wolny... - Obronił! – ryknął Lee Jordan. – Znakomita obrona równie znakomitego obrońcy Gryfonów, Ro... - JORDAN! - Przepraszam, pani profesor! To się już nie powtórzy! Gryfoni w posiadaniu kafla... Alicja Spinnet podaje do Natalii McDonald... ta oddaje... Alicja jest na czystej pozycji... STRZELAJ, ALICJO! JEST! GOL DLA GRYFONÓW! I nagle Harry dostrzegł znicza: błysnął tuż przy kaflu. Cho spostrzegła to chwilę później, ale Harry ponaglał miotłę, wiedział bowiem, że Planety są trochę wolniejsze od Komet. Miał jeszcze dwa jardy przewagi... jeszcze jard... jeszcze jedna stopa... ŚWIST. Dwa tłuczki przeleciały jemu i Cho przed oczyma. Spojrzeli instynktownie na siebie, a znicz znów zniknął. Lee Jordan zaklął, ale profesor McGonagall na szczęście tego nie usłyszała. - Gra toczy się dalej... kafel gdzieś się zapodział... Przypominam wynik: Ravenclav prowadzi czterdzieści do trzydziestu! Ależ znakomite zagranie pałkarza drużyny Krukonów! Huseby ma kafla... podaje do Carry’ego... Gol dla Krukonów!... – jęknął Lee. Carry wyminął zręcznie Rona, który aż złapał się za głowę, i strzelił gola. Ravenclav prowadził już pięćdziesiąt do trzydziestu. W następnych minutach nastąpił nagły zryw ścigających drużyny Gryffidoru. Alicja Spinnet wsadziła trzy bramki, a po jednej dołożyli Colin i Natalia McDonald. Było osiemdziesiąt do pięćdziesięciu. Teraz kafel miał Colin, ale nagle aż wypuścił go z rąk i wrzasnął: - Harry! Znicz! Tu, przy mnie! Niestety, Cho to usłyszała i pomknęła w stronę Colina. To samo zrobił Harry. Oboje lecieli obok siebie, ale Cho powoli zaczęła mu uciekać... Harry wiedział, że za chwilę on albo Cho złapie znicz... wyciągnął rękę w tym samym momencie, co Cho, a znicz... - Ach! Niesamowite! – ryknął podniecony Lee Jordan, bo oto Harry’emu przypomniał się jego sen, a znicz wyleciał gdzieś daleko za boisko. Harry widział dokładnie, jak na zwolnionym filmie, że znicz wymyka się sprzed dłoni Cho, przelatuje obok jego ręki, a następnie wzbija się w górę i wymachując swoimi srebrnymi skrzydełkami leci ku słońcu. Po chwili zniknął za horyzontem. Zrobiło się olbrzymie zamieszanie. Harry odruchowo spojrzał na Cho i zobaczył, że jest ona zdziwiona równie mocno, jak on sam. Przelatując obok niej powiedział do niej: - Co to ma znaczyć? Ona odpowiedziała mu: - Nie mam pojęcia. Większość graczy oraz uczniów interesowało jednak to, co powie pani Hooch. Wielu twierdziło, że mecz powinien zostać powtórzony, ale jak to zrobić bez znicza?! Harry wylądował obok pani Hooch, wokół której zgromadziła się już chyba cała szkoła. Słychać było okrzyki: “Jaki wynik?”, “Czy to koniec mistrzostw?” i “Chcemy powtórki meczu!”. Pani Hooch wydostała się z tego ogromnego kręgu, wzięła od Lee Jordana megafon i wrzasnęła: - Cisza! Musiała to powtórzyć kilkakrotnie, zanim wszyscy umilkli. Wtedy zaczęła mówić: - Wiem, że nastąpiło tu złamanie pewnego przepisu, bo w regułach quidditcha nie ma ani słowa o uciekających zniczach. Według tego przepisu mecz powinien zostać powtórzony. Rozległy się radosne okrzyki wśród Krukonów, bo jeśli mecz zakończyłby się już teraz, to wynik zostałby uznany i przegraliby mecz. Pani Hooch odczekała chwilę i kontynuowała: - Jednak w przepisach istnieje reguła mówiąca, że w przypadku zgubienia znicza podczas meczu, można uznać wynik. Wszyscy Krukoni umilkli. Nastała teraz śmiertelna cisza. Harry zauważył w tłumie przerażoną twarz Malfoya. - Wobec tego podaję wynik meczu Gryffindor – Ravenclav: osiemdziesięcioma punktami do pięćdziesięciu zwyciężyła drużyna Gryfonów! Na stadionie, na tym samym stadionie, na którym przed chwilą panowała zupełna cisza, rozległ się radosny wrzask i ryk z gardeł Gryfonów oraz okrzyk wściekłości i jęk zawodu z gardeł Krukonów i Ślizgonów. Wrzeszczeli także Puchoni, chociaż nie wiadomo było, po kogo byli stronie. Harry dostrzegł Cho z taką miną, jakby ktoś umarł. Chciał nawet podejść do niej i ją pocieszyć, ale już porwali go Ron, Fred i George, a także wszyscy inni Gryfoni. Harry wywnioskował z ich okrzyków, że szykuje się kolejna balanga. Colin piszczał: “Hura! Hura!”, a Fred i George porwali na ręce Rona i nieśli go tak aż do pokoju wspólnego. Malfoy miał wyjątkowo melancholijną minę, co jeszcze bardziej ucieszyło Harry’ego. Wygrał. Wygrał mecz, chociaż Flint i Gashi prawdopodobnie nie chcieli do tego dopuścić. Ukradli mu miotłę, by nie wygrał meczu. Ale czy tylko po to? Wspominali coś o jakimś Sam-Wiesz-Czym. Skoro to coś jest tak tajne, że nawet rozmawiając między sobą nie chcą dokładnie mówić, o co chodzi... A może to ma coś wspólnego z Voldemortem? Może profesor Trelawney wcale nie jest taką starą oszustką, może jej przepowiednie mają coś z tym wspólnego? Zresztą, Flint prawdopodobnie był w Slytherinie, tam też mieszkał jego syn... od razu widać, że ten Lucas Flint to podejrzany typ. A Tumbo Gashi był wiochmenem, na dodatek strasznym głupcem, walczącym z Ministerstwem Magii, no i przyjaźni się z Flintem. Co do prawdopodobnej znajomości Flinta z Lockhartem, Harry doszedł do wniosku, że to nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Trzy lata temu Lockhart udzielał wielu wywiadów gazetom, mógł akurat trafić na Flinta i stąd ta znajomość. Nie, Lockhart nie mógł być w nic zamieszany. Ktoś jednak zaatakował Hermionę, ukradł Błyskawicę i wystrzelił niedaleko Mroczny Znak. Harry był pewien na sto procent, że to Lucas Flint. Gashi nie mógł tego zrobić, bo nigdy nie wchodził na teren szkoły. Mógł mieć tylko coś wspólnego z Mrocznym Znakiem. Flint natomiast miał pełne pole do działania. Prawdopodobnie znał na bieżąco hasła do wieży Gryffindoru, bo Harry widywał go czasem w pokoju wspólnym. Czy to jednak dowód, by od razu podejrzewać Flinta o współpracę z Voldemortem? Może to tylko jakieś żarty? No tak, ale do żartów już chyba nie należy spetryfikowanie kogoś. Nagle Harry rozejrzał się i spostrzegł, że jest w jakiejś dziwnej części zamku. Prawdopodobnie jeszcze nigdy tutaj nie był. Ściany były pomalowane w jakiś ładny, egipski wzór. Korytarz prowadził jeszcze trochę prosto i nagle skręcał w lewo. Nikogo tutaj nie było, więc nie mógł dowiedzieć się, w jakiej części zamku jest. Poszedł przed siebie. Korytarz był bardzo długi, aż wreszcie doszedł do jakichś drzwi. Były zamknięte. Harry wyciągnął różdżkę i powiedział: - Alohomora! Nic się nie stało. Drzwi były najwyraźniej zamknięte jakąś bardzo silną magią. Próbował jeszcze kilka razy otworzyć je Alohomorą, ale nie dał rady. Zawrócił więc i poszedł z powrotem tym samym korytarzem. Po drodze starał się zapamiętać drogę do tych drzwi, ale była ona tak długa, że gdy później starał się przypomnieć ją sobie w pamięci, nie potrafił. Wreszcie, po jakichś dziesięciu minutach znalazł się w sali wejściowej i pomknął do wieży Gryffindoru. Gdy tylko wszedł przez dziurę za portretem do pokoju wspólnego, rozległ się olbrzymi ryk. Wszyscy Gryfoni czekali na niego, bo każdy chciał się dowiedzieć dokładniej, jak wyglądała ucieczka znicza. Opowiadał to kilkakrotnie, po czym obżarł się obficie (Fred i George wynieśli z kuchni bardzo dużo przysmaków), a następnie poszedł z Ronem do dormitorium i opowiedział mu o zamkniętych drzwiach. - I Alohomora nie zadziałała? – spytał z niedowierzaniem Ron. – To jakieś dziwne drzwi. - Taa... – odparł Harry. – Ja widziałem tylko raz takie drzwi. - Ja też. Wtedy, kiedy ty. No wiesz, w skrytce Kamienia Filozoficznego – powiedział Ron. Harry dobrze to pamiętał. W pierwszej klasie odkryli, że w szkole ukrywany był Kamień Filozoficzny, z którego można było wytworzyć Eliksir Życia, dający nieśmiertelność. On, Ron i Hermiona musieli wówczas pokonać trójgłowego psa, zwanego Puszkiem, diabelskie sidła, oraz złapać uskrzydlony klucz, pasujący do drzwi zamkniętych bardzo silną magią. To właśnie te drzwi miał na myśli Ron. Oprócz tego musieli wygrać partię szachów z gigantycznymi kamiennymi figurami, a potem wybrać właściwy eliksir, by przejść przez magiczny ogień. Następnie Harry musiał, z Kamieniem Filozoficznym w kieszeni, walczyć z profesorem Quirrelem i Voldemortem w jednej osobie. - Jestem ciekaw, co jest takiego ważnego za tymi drzwiami – rzekł Ron. – Dlaczego nie można ich otworzyć Alohomorą? Myślisz, że ma to związek z tymi dziwnymi wydarzeniami w Hogwarcie? - Już ci mówiłem, że oprócz spetryfikowania Hermiony i kradzieży Błyskawicy nie zauważyłem żadnych dziwnych wydarzeń. - Harry, czyś ty ślepy? Nie wmawiaj mi, że tego nie widzisz. Tu się dzieją bardzo dziwne rzeczy i dziwię się, że jeszcze nie napisałeś o tym do Syriusza! - No i co? – powiedział Harry. – Wróci tutaj, bo stwierdzi, że jestem w śmiertelnym zagrożeniu, i wywoła panikę w całym zamku! Niewielu wie, że Syriusz jest niewinny! Zaraz zjawi się tutaj całe Ministerstwo Magii... - A skąd wiesz? Spróbuj, ale zastrzeż Syriuszowi, by nie wracał do zamku. Zresztą on jest teraz zajęty, prawda? Zdaje się, że jest u Lupina. Harry po chwili zastanowienia powiedział: - No dobra. Ale gdyby co, to był twój pomysł, okej? Po czym wziął pióro i pergamin, i zaczął pisać: Kochany Syriuszu! Prosiłeś, bym ci donosił wszystko, co wyda mi się dziwne, a ostatnio ja i Ron zauważyliśmy tutaj kilka dziwnych zdarzeń. Tu Harry odłożył pióro i spytał Rona: - O czym mogę mu napisać? - Chyba o wszystkim, nie? Harry zaczął pisać dalej: Jak już zapewne słyszałeś, przed rozpoczęciem roku szkolnego wystrzelono w pobliżu Mroczny Znak. Na dodatek tuż przed tym wydarzeniem ja i Ron zostaliśmy zaatakowani przez jakąś zamaskowaną osobę. Z kolei ten Lucas Flint, redaktor “Proroka Codziennego”, ciągle zjawia się w szkole pod pretekstem zbierania informacji do artykułu. Kilka tygodni temu ktoś ukradł mi Błyskawicę z mojego dormitorium, a po kilku dniach usłyszeliśmy, jak Flint i Tumbo Gashi, były wiochmen, rozmawiają o tym, czy słusznie zrobili, zaczynając właśnie od Błyskawicy. Wspominali też o mnie i o jakimś “Sam-Wiesz-Czym”. Czy to nie dziwne? I ostatnio najgorsze. Już ci o tym chyba pisałem, ale napiszę jeszcze raz: spetryfikowano Hermionę i ten ktoś, kto to zrobił, dopisał na karteczce: “taki los spotka każdego, kto będzie węszył”. Hermiona leży w skrzydle szpitalnym, musimy czekać na wywar z mandagor. O moją formę w quidditchu się nie martw. Wygraliśmy mecz z Krukonami, ale i tu miało miejsce dziwne zdarzenie. Gdy już prawie miałem znicz w dłoni, on wzbił się do góry i wyleciał poza stadion. Nigdy o czymś takim nie słyszałem. A tuż po meczu zabłądziłem i trafiłem na jakieś zamknięte bardzo silną magią drzwi. Nie mogłem ich otworzyć nawet zaklęciem Alohomora. Proszę cię jednak, byś nie wracał do zamku. Na razie nic mi nie grozi. Nie ma dowodu, że te dziwne wydarzenia mają związek ze mną. Harry Poszedł z Ronem do sowiarni, wziął Hedwigę, przywiązał jej list do nogi i wyrzucił przez okno. Hedwiga wzbiła się w górę i poleciała. - Mam nadzieję, że Syriusz nie wróci, bo wkopie siebie i nas w kłopoty – mruknął Harry. W sali wejściowej spotkali Lucasa Flinta, który znowu coś notował. Harry czuł, że Flint już opisuje mecz Gryffinodru z Ravenclavem i że obsmaruje Gryfonów w artykule. Balanga w wieży Gryffindoru chyba już się skończyła, bo nie było tylu Gryfonów w pokoju wspólnym. Po południu obejrzeli mecz Mistrzostw Pięciu Teamów pomiędzy Strzelcami i Zdobywcami. Niestety, Zdobywcy zwyciężyli, a Lucas Flint chodził wszędzie z synem, opowiadając, że to on go nauczył tak dobrze grać w quidditcha. Marcus Flint puszył się nie mniej od niego i nakłaniał wszystkich, aby zechcieli wziąć jego autograf. Ron stwierdził, że nie można mieć wszystkiego naraz, po czym wrócili z zadowolonymi jednak minami do zamku. Po kolacji Harry poczuł się bardzo senny i od razu położył się do łóżka. Miał teraz wreszcie spokój i mógł spokojnie rozważyć to, co się tego dnia stało. Doszedł dziś do wniosku że Ron jednak miał rację: dzieje się tutaj wiele niepokojących rzeczy. Zaczął jeszcze raz wszystko analizować od początku. Zaczęło się od tego ataku. A później wystrzelono Mroczny Znak. Czy to ma jakiś związek? Stwierdził już dawno, że profesor Snape nie mógł po prostu zmusić Voldemorta (jeśli to był on) od zamordowania jego i Rona. Ten, kto ich zaatakował, chyba nie zamierzał ich po prostu oszołomić. Może chciał pokazać, że jest zwolennikiem Voldemorta? Zwłaszcza, że potem ktoś wystrzelił ten Mroczny Znak – to mogło być zasygnalizowanie, że Czarny Pan odzyskuje moc. Następnie była kradzież Błyskawicy. Tu był niemal pewien, że zrobił to Flint. Przecież sam gadał o tym z Gashim. Nie, było wykluczone, by to zrobił ktoś inny. Gashi nie miał dostępu do ich wieży, ale Flint mógł się tam z łatwościa przedostać pod pretekstem pisania artykułu. Zaraz potem spetryfikowanie Hermiony. To również mogła być sprawka Flinta, bo spetryfikować jej z pewnością nie potrafiby żaden uczeń. To była bardzo zaawansowana magia. Tak jak powiedział Ron, Hermiona musiała się czegoś domyślić. Musiała robić coś, co przeszakdzało temu, kto ją spetryfikował, czyli najprawdopodobniej Flintowi. No i dziwne zachowanie znicza. Być może ktoś rzucił na niego zaklęcie, które spowodowało jego ucieczkę. Flint mógł powiedzieć, że chce napisać artykuł o quidditchu w Hogwarcie i w ten sposób obejrzeć piłki szkolne. Ale w jakim celu miałby to zrobić? Co mu dała ucieczka znicza? Nagle Harry’emu przyszedł do głowy pomysł tak absurdalny, że roześmiał się cicho w poduszkę. Tak absurdalny pomysł... TAJEMNICZE DRZWI Dzień później Slytherin zagrał z Hufflepuffem w meczu quidditcha. Ku niezadowoleniu Harry’ego, Ślizgoni rozgromili Puchonów aż dwieście osiemdziesiąt do trzydziestu. Gryffindor zajmował teraz w tabeli drugie miejsce, ale miał stratę dwustu punktów do Slytherinu. Zostały jeszcze wprawdzie dwie kolejki, ale strata była kolosalna. Musieli teraz pokonać Ślizgonów, i to dość wysoko, żeby się jeszcze liczyć w walce. Harry pocieszał się tym, że Krukoni może nie dadzą Slytherinowi wygrać w ostatniej kolejce, co znacznie zwiększyłoby szanse Gryfonów. Tego samego dnia Armaty pokonały Rakiety nieznaczną liczbą punktów. Ron cały dzień świętował, paradując po zamku ubrany w barwy Armat. Harry musiał teraz codziennie opowiadać Ronowi o tych zamkniętych drzwiach. Ron twierdził, że im więcej o nich usłyszy, tym lepiej je zapamięta i może przypomni sobie, czy kiedyś je do nich. Ale Harry nie pamiętał wielu istotnych szczegółów tej drogi, a Ron nie przypominał otwierał. Razem z Harrym usiłował też odtworzyć jego drogę sobie, aby kiedykolwiek się przy nich znalazł. - One muszą być zamknięte z jakiegoś ważnego powodu – twierdził Harry. – I to bardzo ważnego. Przecież nawet drzwi do zakazanego korytarza można było otworzyć Alohomorą. - A ten ktoś, kto je zamknął – dorzucił Ron – musiał być niezłym spryciarzem. Widocznie bardzo trudno dostać się do nich, skoro my ich nigdy wcześniej nie widzieliśmy, a ty nawet nie pamiętasz, w jakiej części zamku one się znajdują. - Gdybym miał Mapę Huncwotów! – jęknął Harry. – Wtedy moglibyśmy je odnaleźć! Ale Mapy Huncwotów nie miał, a bał się poprosić o jej zwrot – Snape mógłby wtedy ukarać Gryffindor utratą kolejnych punktów. Pewnego dnia Ron oświadczył: - Harry, musimy znaleźć te drzwi. Choćby nie wiem co! Gdy je tylko znajdziemy, możemy znaleźć w bibliotece jakieś mocniejsze zaklęcie otwierające! Harry, musimy... Harry’ego zaskoczyła stanowczość, z jaką Ron wypowiedział te słowa. Tak jakby był pewien, że je znajdą. Powiedział więc: - Ron, przecież nie mamy pojęcia, gdzie są te drzwi! A teraz musimy się przygotować, musimy zdobyć dużo sumów, by przejść do następnej klasy... - Mówisz zupełnie jak Hermiona! – syknął Ron. – Pamiętasz, gdybyśmy jej posłuchali i zamiast szukać Kamienia Filozoficznego uczyli się na egzaminy, już by nie było tej szkoły! - Tak, ale to jest coś innego! – powiedział Harry dobitnym tonem. – To nie są zwykłe egzaminy, a jeśli przez sumy nie przejdziemy, to będzie źle. - Jak sobie chcesz. Ja poszukam tych drzwi i zobaczymy, kto pierwszy je znajdzie. - Coś ty się tak uczepił tych drzwi? A jeśli za nimi jest jakaś komnata, na przykład, wypełniona... ee... sowami? - Słyszałbyś pohukiwania. - I co z tego? A jeśli jest to na przykład ta komnata, w której profesor Dumbledore odkrył kolekcję nocników? Ron wzruszył ramionami. Sytuacja jednak polepszyła się. Harry starał się zapomnieć o tych drzwiach, wmawiając sobie, że jest tam ta kolekcja nocników lub coś podobnego. Lucas Flint przestał kręcić się tak często po szkole, nie było tylu dziwnych wypadków, a stary znicz zastąpiono nowym, wypożyczonym z Departamentu Czarodziejskich Przyrządów w Ministerstwie Magii. Nie ukazywał się też żaden artykuł Flinta, i Harry modlił się w duchu, by go w ogóle nie było. Pamiętał dobrze, jak Flint obsmarował Wooda. Pogorszyły się z kolei lekcje eliksirów. Malfoy mówił ciągle, że Harry miał fuksa, bo jeszcze żaden szukający w historii Hogwartu nie wygrał meczu bez złapania znicza. Na eliksirach pokazywał wciąż minę Harry’ego na widok znicza uciekającego sprzed jego ręki. Raz walnął nawet Harry’ego, i tłumaczył się złośliwie, że to znicz chciał się zemścić za próbę schwytania go. Ron nie wytrzymał i chlusnął na niego wywar z korzonków zielarskich wabików. Malfoy był cały poparzony, a Snape ukarał Gryffindor utratą trzydziestu punktów. Mistrz eliksirów też nie był zadowolony z wygranej Gryfonów i stał się dla Harry’ego, a teraz także dla Rona, jeszcze bardziej okrutny. Na jednym z treningów quidditcha Wood wygłosił przemówienie do drużyny, podając przeróżne hipotezy dotyczące ucieczki znicza. Mówił o najdziwniejszych rzeczach, jakoby znicz miał na przykład zostać schwytany zbyt dużo razy, i podawał przykłady z historii, gdy znicz z tego powodu nie chciał wylecieć ze skrzynki z kulami. Nikt tego nie słuchał, ale Wood nie zauważył. Po kilku tygodniach przyszła odpowiedź od Syriusza. Harry przeczytał: Harry, Jestem teraz u Remusa Lupina. Razem próbujemy zebrać dawnych szkolnych przyjaciół, tak jak nam kazał Dumbledore. Z tego, co napisałeś wynika, że w Hogwarcie dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Nie inaczej jest tutaj. Nie wiem, co to wszystko ma znaczyć, ale moim zdaniem ma to jakiś związek. Radzę ci jednak nie mieszać się do niczego, bo to wszystko bardzo mnie niepokoi i może się to dla ciebie źle skończyć. Zostaw w spokoju tamte drzwi. Jeśli coś dziwnego się wydarzy, daj mi znak. Do zobaczenia! Syriusz A więc Syriusz twierdzi, że ma to jakiś związek... Ciekawe. Zgodził się jednak z Syriuszem, że nie powinien szukać tajemniczych drzwi. Nadal starał się ciągle myśleć o tym, że ma to jakieś proste wytłumaczenie. Harry przez następne dni bardzo ostro przykładał się do nauki, ciągle przeglądając książeczkę o sumach. Ron pukał się palcem w czoło, dodając, że próbuje zastąpić Hermionę, ale Harry chciał to mieć szybko za sobą. Ron przylatywał na prawie każdej przerwie do Harry’ego i zaciągał go pod różne drzwi, które nie chciały się otworzyć nawet przy pomocy zaklęcia Alohomora, ale zawsze okazywało się, że trzeba je grzecznie poprosić albo połaskotać w odpowiednim miejscu. Raz trafili na takie drzwi, które nie chciały się otworzyć pod żadnym wpływem. Gdy już byli pewni, że trafili na właściwe przejście, Ron kopnął z radości, a może ze wściekłości, drzwi, a te otworzyły się ze zgrzytem i stanęli przed... kolekcją nocników. W końcu jednak i Harry’ego znużyły trochę te przygotowania. Nauczyciele (oczywiście oprócz Snape’a i McGonagall) zaczęli trochę im odpuszczać. Razem z profesorem Lockhartem zaczęli przerabiać książkę o wampirach, i ku przerażeniu całej klasy, profesor przyniósł na jedną lekcję trochę małych wampirów. Harry nie miał wątpliwości, że Lockhart pożyczył je od Hagrida. - Witam, witam – powiedział z uśmiechem Lockhart, wchodząc do klasy i stawiając na stole dużą klatkę, w której miotały się rozpaczliwie wampirki. – Dziś omówimy te oto wspaniałe, ale równie niebezpieczne stworzenia. No dobrze, to kto mi powie, jakie są najbardziej znane i charakterystyczne cechy wampirków? Nikt nie podniósł ręki; od czasu, gdy zaatakowano Hermionę, takie sytuacje zdarzały się dosyć często. Lockhart nie był więc zdziwiony. - Nikt? W takim razie bardzo proszę o przeczytanie po cichu fragmentu mojej książki. Od strony trzynastej do dwudziestej trzeciej. Gdy wrócę, odpowiecie na kilka pytań. Po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. - Dokąd on ciągle wychodzi? – szepnął Ron. - Też się nad tym zastanawiam – odrzekł Harry, a następnie zabrał się do czytania. – I zastanawiam się też, czy nie powinniśmy poszukać najpierw tego zaklęcia. - Jakiego znów zaklęcia? - No, tego do otwierania drzwi, co? I co z tego, że trafimy na te drzwi, jeśli nie będziemy mogli ich otworzyć? A zresztą, Syriusz zabronił mi ich szukać. Jeśli dowie się, na przykład z artykułu Flinta, że “Harry Potter węszy po całym zamku”, to dopiero mi się dostanie. - Ale przecież samym zaklęciem też nic nie wskóramy. Samo zaklęcie nie wystarczy, trzeba mieć te drzwi. - Słuchaj, na te drzwi na pewno kiedyś się natkniemy! A zaklęcie możemy zapamiętać. Gdy znajdziemy te drzwi i nie będziemy mogli ich otworzyć, to co nam z tego przyjdzie? Będziemy musieli wracać i znów szukać od nowa. - Tym razem zapamiętamy drogę, naprawdę... - Ciszej! – syknął Harry. W drzwiach klasy stanął Malfoy. Trudno było coś odczytać z jego twarzy, ale Harry czuł, że Malfoy coś usłyszał. Ten jednak jak gdyby nigdy nic powiedział zimnym głosem: - Chcesz gazetkę, Potter? Okazja! Tylko jeden knut! I wyciągnął rękę z gazetą. Harry nie miał wątpliwości – to był “Prorok Codzienny”. Ponieważ chciał zobaczyć, co tym razem wymyślił Flint, wcisnął Malfoyowi w rękę brązowego knuta i porwał gazetę. Malfoy wyszedł z klasy, uśmiechając się złośliwie, a Harry odczytał Ronowi szeptem: XIOMARA HOOCH – PRZEKUPSTWO? Gryffindor w podejrzanych okolicznościach wygrał pierwszy w tym sezonie mecz quidditcha w Hogwarcie, pisze Lucas Flint. Tegoroczny sezon zaczął się meczem Gryffindor – Ravenclav. Ścigający Gryfonów, w przeciwieństwie do obrońcy, byli w zadziwiająco wysokiej formie, bowiem po kilkunastu minutach prowadzili już osiemdziesiąt do pięćdziesięciu. Warto odnotować, że bardzo niesportowo zachował się szukający Gryffindoru, Harry Potter. Faulem uniemożliwił szukającej Krukonów, pannie Chang, złapanie znicza. “Wyglądało to tak, jakby miał zrzucić ją z miotły”, mówi szukający drużyny Slytherinu, Draco Malfoy. Takie zagranie powinno zostać odpowiednio ukarane i pani Xiomara Hooch – sędzia całej ligi Hogwartu, na pewno rozważy możliwość odsunięcia Pottera od kilku meczów, gdyż takie zachowanie jest zagrożeniem dla wszystkich innych graczy. Pan Potter był w tym meczu wyraźnie słabszy od innych zawodników, ale swoim brutalnym zachowaniem, jak już wiemy, nie pozwalał Cho Chang schwytać znicza. Nie udało mu się jednak powstrzymać jej po kilkunastu minutach gry, kiedy wynik brzmiał osiemdziesiąt do pięćdziesięciu dla Gryffindoru. Panna Chang wykorzystała to i pomknęła, by złapać znicz. Gdy jednak był on tuż przy jej dłoni, wzbił się nagle w górę i wyleciał poza stadion. Na boisku i na trybunach zrobiło się zamieszanie, po czym pani Xiomara ogłosiła zwycięstwo Gryfonów osiemdziesiąt do pięćdziesięciu. “Istnieje możliwość przekupstwa”, mówi Marcus Flint, doświadczony gracz quidditcha. “Gryffindor zawsze miał skłonność do zdobywania czegoś za wszelką cenę. To Gryfoni mogli zorganizować dziwne zachowanie znicza, na przykład zaklęciem Confundus. Następnie należało tylko przekupić panią Hooch, by ta ogłosiła taki, a nie inny werdykt”. Przekupstwo to najgorsza rzecz w sporcie czarodziejów, więc Ministerstwo Magii albo dyrektor szkoły zechcą z pewnością to zbadać. Tymczasem Krukoni pogrążeni są w rozpaczy. “Nie smucimy się z tego powodu, że Gryffindor wygrał, ale dlatego, że Ravenclav przegrał”, żali się Cho Chang. “Moim zdaniem obie drużyny zasłużyły na remis”. Jedno jest pewne: Gryffindor nie zasłużył na zwycięstwo, a odniósł je tylko dzięki szczęściu i (w głównej mierze) przekupstwu. - Co to za bzdury?! – zawołał Ron. – Przeklęty Flint, już ja go urządzę... Drzwi klasy otworzyły się. Harry schował szybko gazetę do torby – miałby kłopoty, gdyby Lockhart przyłapał go na czytaniu podczas lekcji. W drzwiach nie stanął jednak profesor. To był właśnie Lucas Flint. - To ty! – zawołał Ron; wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy. - Nie jestem twoim kolegą, chłopcze, tylko reporterem “Proroka Codziennego”, i żądam, byś zwracał się do mnie choć trochę grzeczniej. Podszedł do Rona, przyjrzał się mu tak, jakby oglądał jakiś okaz w zoo. Harry miał wielką ochotę przyłożyć mu, ale było za dużo świadków. Byłoby źle, gdyby do któregoś z profesorów dotarła wieść o kontuzji Lucasa Flinta, spowodowanej przez Harry’ego Pottera. Harry widział, że Ron myśli podobnie, bo milczał, ale jego dłonie zacisnęły się w pięści. - Co pan za bzdury napisał – powiedział cicho Harry. - Ach! – zawołał Flint. – Czytaliście mój artykuł? Chciałbym wam pogratulować wygranej. Może nie było to do końca sprawiedliwe, ale... - Naprawdę? – spytał ironicznym tonem Harry. – A co to jest? – wyjął gazetę z torby. - No cóż, Harry, przykro mi, ale czytelnicy chcą wiedzieć, co się dokładnie wydarzyło... - Naprawdę? – zapytał znowu Harry. – Więc zobaczmy. Prawie strąciłem Cho – wypowiadając to imię, poczuł, że robi się czerwony – z miotły, tak? A mi się wydaje, że tylko ją zahaczyłem... - Może i tak, ale z dołu wyglądało to na bardzo niebezpieczne zagranie – powiedział ze złośliwym uśmiechem na twarzy Flint. – O mało nie spadła z miotły... - Co mamy dalej? – kontynuował Harry, przeglądając artykuł. – Aha. Przekupstwo, tak? Więc niech pan się dowie, że żadnego przekupstwa NIE BYŁO! Te ostatnie słowa Harry wrzasnął na całą klasę. Wszyscy spojrzeli w jego stronę z przerażeniem w oczach. - Czego nie było? – spytał ktoś. Harry obejrzał się i zobaczył profesora Lockharta. - Widzę, że rozmawia pan z Potterem, panie Flint. Ale bardzo proszę, by nie czynił pan tego na moich lekcjach. Do widzenia. Flint wyszedł z dziwnie zadowoloną miną, a Harry domyślił się, że już układa sobie w myślach treść następnego artykułu. Lockhart powiedział: - No dobrze. To kto mi powie, jaka jest ulubiona potrawa wampirów? Może ty, Harry? Harry wzdrygnął się – przecież on i Ron nie przeczytali tekstu. Pamiętał jednak trochę rzeczy o wampirach, więc odparł niepewnym tonem: - Ee... krew? - Bardzo dobrze, bardzo dobrze! – zawołał Lockhart, klaszcząc w dłonie. – Pięć punktów dla Gryffindoru! Zapiszcie zatem, jakie rodzaje krwi wampiry lubią najbardziej, a które mniej... Przez kilka ostatnich minut lekcji pisali cechy wampirów. Na koniec lekcji Lockhart zadał im pracę domową (“napisz wypracowanie o wampirach, uwzględniając ich cechy szczególne, tryb życia i miejsca zamieszkania”), po czym powiedział, że mogą iść. Gdy szli korytarzem na drugim piętrze, Harry złapał nagle Rona za rękaw i szepnął: - Idziemy do biblioteki. Ron zdziwił się bardzo. Musiały go zaskoczyć ton i zdecydowanie Harry’ego, bo zabrzmiało to tak, jakby nie było innego wyjścia. - Po co? – spytał Ron. - Chodź ze mną, no dalej! Musimy znaleźć to zaklęcie! - Rety, Harry, co ty masz z tym zaklęciem? – wołał Ron, prawie biegnąc, by dotrzymać kroku Harry’emu. - Tak samo ja mógłbym cię spytać, co ty masz z tymi drzwiami – odparł Harry, nawet na niego nie patrząc. W głowie próbował sobie przypomnieć, w jakich książkach mogłoby być to zaklęcie. Rok temu przy przygotowaniach do Turnieju Trójmagicznego przewertował steki, a może i tysiące książek, szukając przeróżnych zaklęć. Wtedy miał wrażenie, jakby przeczytał już wszystkie książki w bibliotece, ale oczywiście nie była to prawda. Teraz obawiał się, że takie mocne zaklęcie służące do otwierania drzwi mogło być ukryte w którejś książce w Dziale Ksiąg Zakazanych, a by z nich korzystać, trzeba było mieć pozwolenie jakiegoś nauczyciela. Z pewnością żaden z nich nie dałby im go, zwłaszcza, jeśli powiedzieliby, czego szukają. W szkole chyba żaden uczeń nie znał innego zaklęcia otwierającego niż Alohomora, i nauczyciele z pewnością sądzili, że to im wystarczy. Na dodatek Harry miał prawie pewność, że te tajemnicze zamknięte drzwi to znów jakaś bardzo tajna szkolna zagadka, czyli coś w rodzaju Kamienia Filozoficznego. Gdy weszli do biblioteki, Harry doznał dziwnego uczucia. Rozejrzał się po wielkich półkach i miał wrażenie, że tych książek jest więcej niż zwykle. Po prostu samo rozmyślanie, gdzie może być tak silne zaklęcie otwierające, wyolbrzymiły w jego oczach rozmiary biblioteki. - Nie pójdziemy na drugie śniadanie? – zapytał Ron po kilku minutach poszukiwań. – Trochę zgłodniałem. - Jak chcesz, to sobie idź. Ja tutaj zostanę i będę szukał aż do zielarstwa. Ron został jednak, by mu pomóc. Jednak nie było nic o zaklęciach otwierających w Bardziej zaawansowanych zaklęciach dla ciekawskich ani w Złożonych zaklęciach dla zdolnych magów. Harry wybierał wszystkie książki, w których tytułach było coś o trudniejszych zaklęciach. Dość często znajdował zaklęcie Alohomora, ale nic innego. Ron wyjmował różne książki, ale też nic nie znalazł. W końcu musieli przerwać poszukiwania, by pójść na zielarstwo. Po kolejnej godzinie spędzonej na hodowaniu zielarskich wabików, udali się na transmutację, a następnie na historię magii. Gdy wreszcie uwolnili się od nużących wykładów profesora Binnsa, popędzili do biblioteki (Ron już się nie opierał). Do późnej nocy szukali zaklęcia otwierającego silniejszego niż Alohomora, ale go nie znaleźli. Na stole leżały stosy takich książek jak: Pożyteczne zaklęcia do rozwiązywania zagadek i Zaklęcia, które pozwalają wtykać nos tam, gdzie nie trzeba. W tej ostatniej Harry znalazł wprawdzie wzmiankę o niejakim zaklęciu Milleniorus, służącym do otwierania drzwi i okiennic, ale było tam napisane, że jest ono dość słabe i nie zadziała w każdej sytuacji, i że lepiej nauczyć się dobrze zaklęcia Alohomora. - Wiesz co? – powiedział śpiącym głosem Ron o dziewiątej wieczorem. – Rok temu myślałem, że jak już się skończy ten Turniej Trójmagiczny, to wreszcie odpoczniemy od biblioteki. Cóż, chyba się myliłem... O wpół do dziesiątej pani Pince, bibliotekarka, wygoniła ich z biblioteki. Gdy Harry położył się spać, zaczął myśleć, w jakiej jeszcze książce może być takie zaklęcie i czy ono w ogóle istnieje. Co do jego istnienia bowiem zaczął mieć poważne wątpliwości. Profesor Flitwick powiedział im w pierwszej klasie, że Alohomora to najpożyteczniejsze zaklęcie otwierające rzeczy zamknięte. Czy chciał się w ten sposób upewnić, że nie będą szukali innego? Wątpliwe... Nagle zerwał się na równe nogi. Ron zachrapał przez sen, a Harry wziął pelerynę-niewidkę i pognał do biblioteki. Zamierzał tam spędzić całą noc na poszukiwaniu zaklęcia. Gdy wszedł do biblioteki, wydała mu się ona jakaś dziwna i cicha. Zdawało mu się, że tysiące ksiąg patrzą na niego. Nie było to zbyt przyjazne uczucie. Spodziewał się za każdą półką wpaść na Filcha, ale oczywiście woźnego nie było. Gdzie zacząć szukać? Może w Dziale Ksiąg Zakazanych? Harry przypomniał sobie ostatnie poszukiwania nocne w tamtym miejscu – omal nie zakończyło się to dla niego fatalnie, bo tylko dzięki pelerynie i dużemu szczęściu nie złapał go Filch ani Snape. Poszedł więc do Działu Ksiąg Zakazanych. Wyjął różdżkę, szepnął: Lumos, a ona natychmiast rozbłysła światłem. Harry zauważył przeróżne tytuły, które nie napawały optymizmem: Zwycięstwo za wszelką cenę – poradnik dla aurorów, Czarny Pan, czyli Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać: wzloty i upadki, Słodka zemsta – straszna zemsta bez ograniczeń. Pierwszą książką, którą przejrzał, były Zaawansowane zaklęcia – jak zrobić coś, czego robić nie należy. Był w połowie czytania tomu zatytułowanego Zaklęcia niebezpieczne, gdy za jego plecami rozległ się skrzyp drzwi. Ktoś musiał wejść do biblioteki. Harry’ego ogarnęła panika, wsunął różdżkę do kieszeni, po czym zaczął szukać jakiegoś innego wyjścia z biblioteki. Obejrzał się odruchowo w stronę drzwi – ale nikogo nie zobaczył. Może ten ktoś też ma pelerynę-niewidkę? No tak, ale w takim przypadku nie Harry nie mógł wyjść głównymi drzwiami – nie miał pojęcia, gdzie ten ktoś może teraz być. Wiedział, że jakieś sekretne wyjścia tutaj są, ale nie wiadomo było, czy są teraz dostępne – niektóre obiekty na terenie Hogwartu w dane dni prowadziły w inne miejsca, niż w pozostałe dni tygodnia. Przypomniał sobie jedno: przy samotnej biblioteczce w rogu sali. Podszedł do niej, szepnął: Alohomora. Ściana otworzyła się, a gdy Harry wszedł do wejścia, zamknęły się z cichym szmerem. Z tego, co pamiętał, ten korytarz powinien go doprowadzić na czwarte piętro, do wschodniej części zamku. Ku jego zdziwieniu teraz wiódł w dół. W ten dzień musiał on prowadzić gdzie indziej niż kiedyś. Po kilku minutach Harry zupełnie stracił orientację. Znajdował się chyba gdzieś w okolicy pierwszego piętra, ale przejście miało mnóstwo różnych zakamarków, rozwidleń i zakrętów, i Harry miał wrażenie, że jest już w podziemiach zamku. Gdy tak szedł i szedł, szukając jakiegoś wyjścia, usłyszał strzęp jakiejś rozmowy: - ...to Irytek, panie profesorze, na pewno on... - ...Irytek w moim gabinecie? Też pomysł! - ...on to zrobił, na pewno on! Musi mi pan pomóc, musimy go złapać... - Filch, nic a nic mnie to nie obchodzi! Tu chodzi o to, że coś mi zginęło, i jestem pewien, że to Potter! Z tego, co Harry usłyszał, wywnioskował od razu, że to Filch rozmawia ze Snapem. Na razie nic mu nie groziło, ale wolał się wycofać. Gdy zaczął odchodzić od głosów Filcha i Snape’a, nagle potknął się, stracił równowagę i walnął nogą w ścianę. - Co to było? To był głos Snape’a. Musiał być on bardzo blisko. Filch natomiast odparł spokojnie: - Ach, to na pewno jakiś uczeń, tutaj jest tajne przejście... CO?! Filch chyba dopiero teraz zorientował się, co mówi. Harry natychmiast zgasił różdżkę, która była jeszcze zapalona od czasu siedzenia w bibliotece. Pomyślał, że już nigdy więcej nie pójdzie w nocy do Działu Ksiąg Zakazanych. Zaczął umykać przejściem, a z tyłu coś zachrobotało – to na pewno Filch już wchodził do tajnego korytarza. Harry biegł na palcach, jak najciszej – jeśli Snape jest z Filchem, to może się zorientować po hałasie w korytarzu, że to on w pelerynie-niewidce. Gnał tak na oślep, chcąc, by ten korytarz wreszcie się skończył, ale jednocześnie bał się, że przy wyjściu zastanie Snape’a lub – choć to wydawało się nieprawdopodobne – Filcha. Woźny zaczynał powoli tracić dystans. Po kilku minutach dramatycznego pościgu Harry mógł już spokojnie iść. Słyszał niewyraźne pomruki Filcha: “Dopadnę go... powieszę... ja mu dam... wścibski uczniak...”. Wreszcie korytarz się skończył. Harry rzucił Alohomorę i wyjrzał na korytarz. Nie miał zielonego pojęcia, w jakiej części zamku się znajduje. Ściana zamknęła się za nim, a ponieważ Filch nie mógł rzucić zaklęcia, Harry poczuł się bezpieczny. Zaczął powoli iść korytarzem. Coś dziwnego przyszło mu do głowy... - Nie... to niemożliwe... – szeptał. – A jednak... Ciemnym korytarzem doszedł do drewnianych, zabytkowych drzwi. Ogarnęło go dziwne przeczucie... To chyba jednak sen... ale... - Alohomora! Nic się nie stało. Harry próbował jeszcze kopać drzwi, podrapał je, ale za nic nie dały się otworzyć. Harry miał już pewność... Stał oto przed tajemniczymi zamkniętymi drzwiami, tymi, których on i Ron szukali. Teraz spojrzał w tył i poznał ten korytarz: dość wąski, ale za to bardzo wysoki. Podszedł do drzwi, bo chciał spróbować czegoś innego. - Milleniorus! Znów nic. Mogło je otworzyć tylko bardzo mocne zaklęcie. Trzeba było chyba wracać, bo nic więcej nie mógł zrobić, jak tylko zapamiętać drogę do tych drzwi. Zawrócił więc, starając się zapamiętać każdy zakręt, a było ich około dwudziestu. Wracał kilkakrotnie, bo chciał sprawdzić, czy pamięta drogę. Kilkakrotnie się zgubił, ale za każdym razem jakoś do nich trafiał, co go bardzo ucieszyło. I wreszcie za szóstym razem, tym ostatnim, gdy już miał odejść od drzwi i wrócić do wieży Gryffindoru, pewien widok uderzył go w oczy. Korytarzem powoli kroczył Lucas Flint, wyraźnie obserwując drzwi. Korytarz był wąski, a ponieważ Flint zmierzał ku drzwiom, Harry musiał go jakoś minąć. Gdy tylko Flint stanął przy drzwiach, Harry chciał stanąć za nim i wejść przez drzwi, gdy tylko się otworzą. Był pewien, że Flint zamierza odwiedzić tajną komnatę (jeśli to była komnata, bo przecież Harry nie mógł mieć pojęcia, co tam jest). Flint już podchodził do drzwi, gdy Harry zachwiał się i by nie upaść, podparł się ręką. Flint usłyszał szelest. - Co to? Kto to? Harry jak najciszej wstał, ale Flint chyba zwietrzył niebezpieczeństwo, bo szybkim krokiem opuścił korytarz. Harry stał tam przez parę minut, oszołomiony tym, co widział i słyszał tej nocy, po czym pomknął do wieży Gryffindoru. Nie był to jednak jeszcze koniec nocnej przygody. Na trzecim piętrze, tuż przy schodach, niemal wleciał w kotkę Filcha, panią Norris. Jako że to był głupi kot, coś zwęszyła, ale poleciała zaraz po Filcha. Harry pobiegł za nią, bo przypomniała mu się rozmowa Snape’a z Filchem i był ciekaw, o co Snape’owi chodziło. Gdy wszedł po schodach, usłyszał głos Snape’a: - ...to Potter, jestem pewien, że to on... Już włamywał się do gabinetów! - ...on nie mógł, panie profesorze! Sam pan mówił, że pana gabinetu bronią silne zaklęcia! Potter nie mógłby sobie z nimi poradzić... - ...Filch, nie znasz Pottera! On jest zdolny do wszystkiego... A przecież zrobił to teraz tak doskonale, że nie było śladów włamania! - To skąd pan wie, że to włamanie? - Już ci mówiłem! Zginęła mi ta mapa, którą zabrałem Potterowi... Harry zamarł. Zginęła Mapa Huncwotów? - ...więc twierdzę, że tylko on mógł to zrobić! Tylko jemu mogło zależeć na tej przeklętej mapie! Harry wszedł wyżej i zobaczył, że obaj bardzo żywiołowo gestykulują rękoma. - ...sam pan mówił, że ona zionie czarną magią! Pan wie, jak uczniowie się nią interesują! Sądzę, że każdy z nich chciałby ją mieć... Snape machnął ręką z ostateczną rezygnacją. - Oni nie wiedzą, jak się z niej korzysta! A Potter wie! To on posiada najwięcej podejrzanych rzeczy... Harry nie zamierzał dalej słuchać tej głupkowatej rozmowy. Przeżył już dość jak na jedną noc. Pobiegł tym razem prosto do wieży Gryffindoru, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, że zapomniał drogę do tajemniczych drzwi. |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 03:21 |