Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Pieśń Życia [NK], ...czyli coś o Huncwotach

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 0 ] ** [0.00%]
Gniot - wyrzucić [ 1 ] ** [100.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 1
  
Anulcia
post 16.11.2004 15:58
Post #1 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 17.09.2004
Skąd: Radom...->taka dosyć duża wioska




Witam smile.gif
Długo się wahałam, czy umieścić tutaj pierwszą część tego ff, ponieważ kiedy powstawała, nie myślałm o tym, żeby to gdzieś zamieścić. Jest to mój debiucik, jeśli chodzi o pisanie samodzielne, więc naprawdę zależy mi na Waszej szczerej opinii. Proszę Was, abyście powiewdzieli, co tu jest źle, co Wam sie ew. nie podoba. Będę naprawdę wdzięczna za wszystkie, nawet te niezbyt pochlebne komentarze. Uwielbiam historie o Huncwotach, toteż tworzenie tego parta było dla mnie bardzo miłe i mam nadzieję, że da sie go przeczytać. Oddaję to teraz w Wasze ręce.
Pozdrooffka od Anulci wink.gif

PART 1.

Kolejny pogodny dzień września dogasał już powoli, słońce leniwie chowało swe oblicze za horyzontem, pojawiały się pierwsze gwiazdy. Przypomniała jej się piosenka, którą słyszała niegdyś w mugolskim radiu - ,,Tam, gdzie dzień spotyka noc”. Była to niewątpliwie jej ulubiona pora dnia, kiedy dwie tak wielkie sprzeczności: noc i dzień, ciemność i jasność, czerń i biel, łączą się ze sobą i powstaje wówczas coś tak subtelnego, jak ten oto najzwyklejszy zachód słońca. ,,Jest w tym jednak jakaś tajemnica” – pomyślała.
Lily siedziała nad brzegiem jeziora, na wielkim kamieniu i obserwowała w niemym zachwycie połyskującą barwami złota i czerwieni taflę wody. Lubiła marzyć. Często zatapiała się w swoich myślach na tyle głęboko, aby na jakiś czas stracić kontakt z Ziemią. Niestety nierzadko zdarzało jej się to podczas zajęć w szkole, a wtedy z cudownej krainy przywoływał ją do rzeczywistości głos któregoś z nauczycieli lub ostrzegawczy syk Alice.
Tym razem była to jej mała brązowa sóweczka, która lekko przysiadła na jej kolanach. Do nóżki miała przywiązany liścik.
- Jak się masz, Płomyczku? - szepnęła dziewczyna, odwiązując karteczkę, zaadresowaną pochyłym, ozdobnym pismem.
W miarę zagłębiania się w jej treść oczy Lily robiły się coraz bardziej okrągłe, a usta powoli rozchylały się ze zdumienia. Po przeczytaniu listu jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego osłupiała, aż nagle zerwała się z miejsca, zapominając, że na jej kolanach wciąż siedzi sówka i nie zważając na jej gniewne pohukiwania pobiegła szybko do zamku.
Kiedy po 10 minutach wpadła do pokoju wspólnego Gryfonów, wciąż ciężko dysząc, od razu spostrzegła Alice siedzącą przy stoliku pod samym oknem i skrobiącą zawzięcie wypracowanie na transmutację. Na widok miny przyjaciółki odłożyła kartkę.
- Nic nie mów! Niech zgadnę…hmmm…możliwość pierwsza: wygrałaś milion galeonów w Magicznego Totka. Możliwość druga: twoje urodziny nadeszły pół roku wcześniej niż zwykle. Możliwość trzecia: niejaki David Parker pomachał\mrugnął\uśmiechnął się do ciebie. Pomyślmy… czyżby to była odpowiedź trzecia?
Lily zarumieniła się, a oczy jej pojaśniały.
– Niejaki David Parker zaproponował mi wspólne wyjście w sobotę do Hogsmeade.
Tym razem to Alice osłupiała i przez chwilę po prostu zapomniała, jak się posługuje językiem, co zdarzało jej się bardzo rzadko.
- Żartujesz? Idziesz na randkę z Davidem Parkerem? TYM Davidem Parkerem, który jest kapitanem i szukającym Krukonów i absolutnie najbardziej interesującym facetem, jakiego widziała ta szkoła (pomijając Blacka, ale on szczerze mówiąc zalicza się raczej do trochę wyrośniętego dziecka)? – pióro wypadło jej z ręki. – Zobaczysz, że za to jutro jego fanki rzucą się na ciebie przy śniadaniu w celu zasztyletowania lub innej okrutnej formy zamordowania cię…
- Alice, to NIE JEST randka! – przerwała jej Lily - My tylko po prostu…jeśli w ogóle dojdzie to do skutku… będziemy rozmawiać i chodzić po sklepach, to wszystko. Jeśli w ogóle to nie jest jakieś jedno wielkie nieporozumienie. I na razie tylko mi to zaproponował.
Alice najwyraźniej zignorowała dwa ostatnie zdania.
- Jasne! Może po prostu chcesz kupić sobie jakieś fajne, nowe ciuchy, a on ci ma doradzać w sprawie koloru? Faceci i chodzenie po sklepach. Mów, co chcesz, ale ja i tak wiem, że w sobotę masz randkę i to z DAVIDEM PARKEREM! – powiedziała Alice, każdy kolejny wyraz wypowiadając odrobinę głośniej od poprzedniego, tak, że po jej ostatnim zdaniu w pokoju wspólnym zrobiło się tak cicho, że słychać było trzaskanie ognia w kominku i słodki, donośny głosik Alice, rzecz jasna.
- No cóż, subtelność wypowiedzi chyba nigdy nie była moją mocną stroną – dodała zmieszana patrząc na pary wlepione w nią i Lily oczu, szczególnie tych należących do dziewcząt.
Przez następną godzinę Lily zmuszona przez koleżanki opowiadała o niejakim Davidzie, pożeraczu niezliczonych, niewinnych dziewczęcych serc wszystko, co sama wiedziała. Ze dwadzieścia par uszu młodych Gryfonek teraz łowiących każde jej słowo nie było w stanie usłyszeć już żadnych innych dźwięków. Do czasu.
Nagle salonem wstrząsnął mały wybuch, a spowodowany przez nikogo innego jak Syriusza Blacka (nazywanego także czasami przez niektórych ,,trochę wyrośniętym dzieckiem”) i Jamesa Pottera – dwóch z legendarnej czwórki Huncwotów we własnych osobach.
Pochylali się oni nad leżącym na środku pokoju półprzytomnym Glizdogonem – miał on usmoloną twarz, włosy sterczały mu na wszystkie strony świata, a ich mała kępka na czubku jego głowy – mówiąc najprościej – została spalona na popiół. Tak więc Peter wyglądał jeszcze żałośniej, niż zazwyczaj (jeśli w ogóle było to jeszcze możliwe). Część osób zaczęła się śmiać, a część miała trochę przerażone miny.
- Peter! Peter! No i widzicie, co tym razem żeście narobili? – wrzeszczał teraz na Syriusza i Jamesa Remus, który do tej pory udawał, że czyta jakąś opasłą księgę z zaklęciami. Na jego piersi połyskiwała odznaka Prefekta Naczelnego. Jego wrzaski skutecznie doprowadziły Petera do stanu świadomości – powoli otworzył oczy.
- No i widzisz Luniaczku, jak zwykle nic mu nie jest, po co się tak denerwować? Złość piękności szkodzi – zaśmiał się pogodnie Syriusz, choć widać było, że odczuł ulgę.
- Glizdogonie, naprawdę, niesamowity efekt! Może nie taki, jak na początku przewidywaliśmy… Wyglądasz teraz bardziej…. eee… osobliwie! Sam zobacz. – James podał Peterowi wyczarowane lusterko. Glizdogon, który właśnie zdążył usiąść, zobaczywszy swoje odbicie znowu zemdlał, co wywołało nową salwę śmiechu niektórych Gryfonów.
- Trzeba będzie go docucić raz, a dobrze – powiedział James. Machnął różdżką i w powietrzu pojawiło się wiadro z wodą. Chwycił je i już zamierzał zafundować Peterowi zimną kąpiel za friko, gdy…
- Potter! Zostaw to!
James obejrzał się. To krzyknęła Lily. Na to właśnie czekał.
- Och, Evans, naprawdę nie widzę powodu, aby zamartwiać się biednym Glizdogonem. – zaśmiał się James. - Chłodny prysznic nie zaszkodzi, a w niektórych przypadkach może nawet pomóc.
- Musicie go zaprowadzić… a raczej przelewitować do skrzydła szpitalnego. – zignorowała go Lily – Nie wygląda najlepiej – dodała, zerkając na Petera, z którego wciąż dymiło.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Po chwili odezwał się niepewnie Remus.
- W porządku, ja się nim zajmę.
Wyciągnął różdżkę, i wypowiedział zaklęcie, celując nią w nieprzytomnego Glizdogona, który po chwili uniósł się w powietrze, po czym obaj zniknęli w dziurze pod portretem.
Lily odwróciła się i mrucząc coś do siebie, co brzmiało jak ,,żałosne” i ,,idiotyzm”, odeszła szybkim krokiem do dormitorium dziewcząt. Nie miała teraz najmniejszej ochoty na opowiadanie koleżankom o Davidzie.
Za oknami zrobiło się już zupełnie ciemno, w szyby uderzał wiatr. Na klatce schodowej było zimno. Weszła do sypialni i usiadła na swoim łóżku.
Nienawidziła Jamesa. Nienawidziła go, odkąd tylko pamiętała. Cała ta jego mała banda (no, może z wyjątkiem Remusa) z nim i z Blackiem na czele wciąż robiła wszystkim te ich głupie kawały, które zazwyczaj śmieszyły tylko ich. Ale szczególnie on był zawsze taki dumny, pewny siebie, przekonany o swojej absolutnej doskonałości. A w istocie był tylko aroganckim, znęcającym się nad słabszymi, zarozumiałym szmatławcem – tak, kiedyś już mu to wygarnęła, zdaje się, dwa lata temu, nad jeziorem. Ale od tego czasu nie zmienił się wcale. Kiedyś stwierdziła, że traktowanie Pottera jak powietrze, będzie najlepszym rozwiązaniem, aby wreszcie dał spokój, i tej zasady postanowiła trzymać się nadal.

***

James wpadł do swojego dormitorium i w napadzie furii kopnął w najbliższą szafkę nocną, (nawiasem mówiąc należącą do Syriusza) która otworzyła się i wyrzuciła z siebie całą zawartość. ,,No tak, przecież ją zaczarowałem”– pomyślał. W tej samej chwili do sypialni wszedł Syriusz.
- Co ona sobie w ogóle wyobraża! Że będziemy słuchać jej rozkazów, czy jak?! Że będzie nam mówić, co mamy robić?! – Rogacz zaczął wykrzykiwać całą swą złość.
- Stary, uspokój się! Jest Prefektem! Poza tym może tym razem faktycznie troszkę przesadziliśmy. Ale tylko troszkę! – dodał szybko widząc minę przyjaciela. – A tak w ogóle, to co to było za zaklęcie? Miało przecież pokręcić te nędzne włosiny Glizdogona w francuskie, urocze loczki! A co z tego wyszło, to już sami widzieliśmy – bardzo malowniczy efekt!
- Moja mama często używała tego zaklęcia, kiedy wychodziła z ojcem na jakieś przyjęcia. Sam widziałem!
- Może działa ono tylko na kobiety? A co do Evans, to jak nadal będziesz się zachowywał jak ostatni kretyn i za każdym razem, kiedy ona znajduje się w pobliżu robił z siebie tzw. cyrk, to nie dziw się, że prędzej wolałaby się umówić ze Smarkiem, niż z tobą! Może byś tak po prostu z nią porozmawiał? Tak, wiem, wiem! Mówiłem ci to już niezliczoną ilość razy, ale ty zdaje się jesteś głuchy, czy jak?! W każdym razie najwyraźniej jeszcze nic przez te ładnych parę latek do ciebie nie dotarło.
- Nic mnie to nie obchodzi – powiedział niezbyt przekonującym głosem James.
- Oczywiście – Łapa zrobił znudzoną minę i wzniósł oczy ku niebu. Zaniechał dalszego drążeniu tego tematu, wiedząc, że i tak to nic nie da, oraz że jest to całkowicie bezsensowne i bezcelowe.
James podszedł do okna i spojrzał w niebo.
- Myślisz, że naprawdę umówiła się z Parkerem? – zapytał po chwili, ale głos miał już łagodniejszy.
- Nie wiem, możliwe… ale może tak tylko gadały. Wiesz, jakie są dziewczyny. – odparł niezbyt pewnie Syriusz.
James nadal wpatrywał się w niebo, ale myślami był daleko stąd.
Po chwili powróciły do niego słowa Syriusza.
A jeśli ma rację? Weźmy np. takiego Parkera: miał zawsze dziewczyn na pęczki, a zawsze jest taki poważny, żeby nie powiedzieć wręcz ,,dostojny”. Może rzeczywiście robienie z siebie przysłowiowego cyrku nie daje najlepszych efektów.
Być może doszedł do tego mądrego wniosku późno, zbyt późno, ale może jeszcze nie wszystko stracone?


Glizdogon musiał zostać w skrzydle szpitalnym jeszcze przez kilka dni. Kiedy Remus go tam przyprowadził (a raczej przelewitował), szkolna pielęgniarka jak zwykle na widok któregoś z Huncwotów załamała ręce, mruknęła coś w stylu ,,Tego właśnie się spodziewałam” i natychmiast wpakowała nieprzytomnego Petera do łóżka.
Następnego dnia odwiedzili go przyjaciele, ale nie byli pewni, czy dotarło do niego choćby jedno ich słowo. Wpatrywał się tępo w sufit, czasami tylko zakasłał i wówczas z ust buchały mu gęste kłęby pary.
- Ale chyba nie jest z nim gorzej, niż wtedy, gdy próbowaliście go zamienić w zegar ścienny z kurantem? – zaniepokoił się Remus.
- Chyba nie, wtedy cały czas coś w nim tykało, a o dwunastej kukała ta piekielna kukułka! Pamiętacie, jak kiedyś zakukała na transmutacji? – zaśmiał się Syriusz
- Taaa, a McGonagall zapytała go, którą mamy teraz godzinę – a on na to, że nie wie, bo zegarek zostawił w sypialni!
Salę szpitalną wypełnił radosny śmiech trzech Huncwotów.
- Jak myślicie, puszczą go na mecz? – zapytał Remus, kiedy opuścili szpital i udali się na zaklęcia.
- Jasne, to przecież dopiero za dwa tygodnie! Pierwszy mecz w sezonie. – powiedział James, a oczy mu błyszczały – W tym roku na pewno zdobędziemy puchar! To ostatnia szansa! – zatrzymał się po środku korytarza tak nagle, że kilka osób idących za nimi wpadło na niego. Do dziś nie mógł sobie darować zeszłorocznej przegranej Gryffindoru. Do dziś się za to obwiniał.
- Rogacz! Dajże spokój. Przecież wiesz, że to była wyjątkowa sytuacja. Przecież naprawdę miałeś ważny powód! – powiedział szybko Syriusz, pociągając przyjaciela do przodu za rękaw szaty – Nawet nie ma o czym gadać! No rusz się wreszcie, bo powodujesz mały korek!
Kiedy doszli do korytarza prowadzącego do klasy zaklęć, dogonił ich Mark Lewis – kapitan drużyny Gryfonów i zwrócił się do Jamesa:
- Gdzie ty byłeś? Wszędzie cię szukałem. Złe wieści – właśnie się dowiedziałem, że nastąpiła mała zmiana planów – w najbliższym meczu nie gramy z Puchonami. Podobno ich szukający ma jakąś kontuzję, a nie mają rezerwy. A ja zawsze powtarzałem, tak po dobroci, z czystych intencji temu ich, pożal się Boże, kapitanowi, że powinni mieć rezerwę! Ale on upierał się, że i tak nie wystawiłby innego składu. No cóż, tak czy inaczej gramy z Krukonami, a wiesz dobrze, że Parker nie odpuści. Musimy trenować teraz więcej i ciężej, Krukoni są za dobrzy…
Ale James nie słuchał już jego monologu. Właśnie zobaczył Davida Parkera w dalekim końcu korytarza, ale nie był on sam (co nie było znów żadną nowością).
Rozmawiał z pewną dziewczyną, którą James rozpoznałby wszędzie: miała ciemno rude włosy, jasne błyszczące szmaragdowozielone oczy, które teraz śmiały się wesoło i zarumienione bardziej, niż kiedykolwiek policzki. Poczuł, że wnętrzności całkiem mu zdrętwiały.
,,A jednak to prawda” – pomyślał.

***

Lily i Alice wyszły po śniadaniu z Wielkiej Sali, wspięły się po marmurowych schodach, podążając na lekcję zaklęć.
- Jak myślisz, stary Flitwick chyba nie urwie mi głowy za to, że mam tylko trzy stopy pergaminu wypracowania, kazał napisać cztery. No cóż, w każdym razie tak łatwo się nie dam! – paplała wesoło (jak zwykle zresztą) Alice – Za to na transmutacje odwaliłam dwie dodatkowe stopy o przemianach błyskawicznych. Aha, mam nadzieję, że jutro będzie ładna pogoda… No wiesz, sobota! Na ,,robienie zakupów” z niejakim Dav… Eee… Lily, – ton głosu Alice nagle zmienił się z beztroskiego, na taki, który beztroskim na pewno być nie mógł – zostawiłam na śniadaniu moje wypracowanie na zaklęcia, zaraz wracam!
Zapatrzona w okno i pogrążona w marzeniach Lily, zanim się obejrzała, jej przyjaciółki już nie było. Ale kiedy podniosła wzrok, zrozumiała prawdziwą przyczynę czmychnięcia Alice. Przed nią stał nikt inny, jak wspomniany już wielokrotnie Dave P. we własnej osobie. Za każdym razem, kiedy go widziała, utwierdzała się w przekonaniu, dlaczego każda dziewczęca duszyczka dałaby się pokroić na drobniuteńkie kawałeczki za chociażby jedno jego spojrzenie lub uśmiech. Miał falujące brązowe włosy opadające mu na czoło, czarne oczy, błyszczące, jak dwie gwiazdy pośród ciemnej nocy. Jego twarz miała coś w sobie jakby z romantyczności i… melancholii. Jak bohaterowie tych wszystkich ckliwych romansów, które Alice czytała nałogowo, a potem opowiadała o nich każdemu, kto chciał jej wysłuchać. Ze swoją książką od zaklęć pod pachą wyglądał teraz, jak prawdziwy rycerz… no, powiedzmy rycerz intelektualista. ,,Wcięło mu tylko gdzieś białego rumaka” – jak często mawiała Alice.
- Hej Lily! Czy… - zaczął. Jego głęboki, czysty głos również brzmiał niesamowicie tajemniczo i intrygująco. Ale dziewczyna najwyraźniej postanowiła uprzedzić fakty.
- Och, cześć! Tak, dostałam twój list. Płomyczek mi wczoraj przyniósł. To naprawdę miłe z twojej strony! I oczywiście chętnie wybiorę się z tobą jutro do Hogsmeade.
Niedobrze… Dlaczego on nic nie mówi? Dlaczego? – myślała gorączkowo.
David rzeczywiście przez chwilę stał bez ruchu i wpatrywał się w Lily. Po chwili powiedział powoli:
- Eee… Ja tylko chciałem spytać, czy pożyczyłabyś mi ,,Teorię średniowiecznej transmutacji”, słyszałem, że masz, a w bibliotece nie ma. – w jego głosie zabrzmiało szczere zdumienie. Lily poczuła, że na swojej twarzy mogłaby z powodzeniem usmażyć teraz jajko.
- Ty… nie wysyłałeś żadnego listu? - w jej biednej głowie przewijało się teraz milion poplątanych myśli, ale najwyraźniej kołatała jej się jedna z nich: ,,Dorwać Alice i obedrzeć ją ze skóry”.
Chłopak chyba dostrzegł gonitwę jej myśli i rzekł:
- No… nie. Ale skoro mówiłaś już o jakimś wypadzie do wioski, to może zechciałabyś wybrać się tam ze mną jutro? Skoro proponuje mi to tak urocza istota… – zaśmiał się serdecznie – No więc?
- Eee… oczywiście, bardzo chętnie. – odpowiedziała niepewnie Lily, nadal czując się okropnie, ale kiedy chłopak mrugnął do niej i odszedł, poczuła ulgę. ,,Uff, przynajmniej nie jest zły, to już coś…” - pomyślała. Jeszcze przez chwilę stała osłupiała, nie dostrzegając wzroku dziewczyn z Rawenclawu, w którym czaiła się żądza mordu, a co gorsza, skierowanego w jej stronę.

CDN...
... jeśli Wam się spodoba oczywiście wink.gif

Ten post był edytowany przez Anulcia: 21.11.2004 12:47


--------------------
Facet z natury swej cierpi na nieuleczalne upośledzenie emocjonalne :]

---------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Anulcia
post 22.11.2004 22:05
Post #2 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 17.09.2004
Skąd: Radom...->taka dosyć duża wioska




Witam was! wink.gif
Na wstępię chciałabym bardzo podziękowac kkate za korektę i za wsparcie duchowe w chilach zwątpienia.

A oto i obiecany przeze mnie part, napisany w przypływie napadu mojej totalnej głupoty.
No cóż, sami oceńcie...

PART 2.

- Tak, to doskonały pomysł!
- Już wyobrażam sobie jego minę!
Syriusz i James siedzieli w piątkowy wieczór w salonie Gryfonów i grali w szachy czarodziejów, dyskutując o czymś zawzięcie. Rogacz patrzył właśnie, jak jego wieża dzielnie broni się przed białym skoczkiem Łapy, lecz koń taranował ją bezlitośnie kopytami. W końcu rozsypała się na kawałki, które po chwili zostały zwleczone z szachownicy.
Zza niebezpiecznie chwiejącej się sterty prac domowych przy sąsiednim stoliku wyłoniła się nagle głowa Remusa, który najwyraźniej nie zamierzał podzielać ich entuzjazmu.
- Taaa, może i doskonały – tu zniżył głos do głośnego szeptu, rozglądając się na boki – tylko jak Lily się dowie…
- Daj spokój Lunatyku, a niby od czego mam pelerynę? – przerwał mu James – Przecież nikt o niej nie wie prócz nas i Petera.
Remus wzruszył tylko ramionami i pokręcił głową.
- Jak chcesz, tylko nie miej potem do nas pretensji, że nikt cię nie powstrzymał… - jego głowa znowu zniknęła za górami ciężkich, opasłych tomisk z zaklęciami, zwojami pergaminu, długimi i przeraźliwie nudnymi stosami notatek z historii magii, słownikiem runów i atlasem magicznych ziół i grzybów na szczycie. Po chwili rozległ się odgłos głośnego, pośpiesznego skrobania pióra po pergaminie.
- Remus, dość zdobywania wiedzy na dziś! – zawołał dziarsko Syriusz – przecież jest weekend, a do owutemów jeszcze ponad pół roku! Na pewno ze wszystkim zdążysz!
Odpowiedziało mu jedynie jeszcze szybsze i jeszcze głośniejsze, wręcz demonstracyjne skrobanie pióra. James i Syriusz wiedzieli doskonale, że w takich momentach Remusa trzeba zostawić sam na sam z nieprzyswojonymi jeszcze wiadomościami i zakończyć ten temat, a rozpocząć inny.
- Dowiedziałem się wszystkiego. Było dokładnie tak, jak przewidywaliśmy! - zaśmiał się Łapa – Wiadomo, że wystarczy znaleźć się niedaleko Alice Madley i siedzieć przez chwilę cicho, a można czasem z łatwością usłyszeć parę cennych i interesujących informacji. Np., że jutro o jedenastej, przed wejściem do zamku…
- Chciałem tylko zaznaczyć, że to się nie uda – dobiegł ich głos Lunatyka, bo jego samego nie było widać zza ksiąg.
Ale James miał już plan. Był to plan doskonały. Plan, który wymyślili przed kilkoma godzinami razem z Syriuszem. Już chyba po raz setny tego dnia wyobraził sobie maślane oczka Parkera, kiedy będzie próbował oczarować nimi Evans, tak jak te wszystkie inne dziewczyny.
Czy było coś, co mogłoby go teraz powstrzymać?

***

Lily leżała w swoim łóżku i czytała podręcznik do numerologii. Bynajmniej nie wyglądała na osobę, która w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin najzwyczajniej w świecie opuści zamek i pójdzie sobie do wioski Hogsmeade z Davidem Parkerem. Sama zastanawiała się, dlaczego ta perspektywa nie robi na niej takiego wrażenia, jak powinna. W tym momencie do sypialni wpadła podekscytowana Alice, ale to, co zobaczyła najwyraźniej nie odpowiadało jej wyobrażeniom.
- Co ty w ogóle robisz? Masz jeszcze głowę do tego, aby zajmować się znaczeniem jakiś zawiłych układów cyferek, zwanym także numerologią, w TAKIEJ chwili?
- Alice, jakiej znowu chwili? Ty o niczym innym dzisiaj nie mówisz! Owszem, Dave jest przystojny i w ogóle super i całe zamieszanie z tym jego… zaproszeniem wprawiło mnie w lekki szok, ale wydaje mi się, że chyba przejmowałabym się bardziej, gdyby to był chłopak, który mi się podoba, czy coś takiego... A ty, zamiast interesować się nim, lepiej zobaczyłabyś, co porabia twój Frank. – Lily uśmiechnęła się i patrzyła, jak jej przyjaciółka oblewa się szkarłatnym rumieńcem, który wyglądał niezwykle uroczo na jej okrągłej buzi. – Aha, i trzeba będzie dowiedzieć się dokładniej, kto był autorem rzekomego zaproszenia od Dave’a, które przyniósł mi Płomyczek.
- Coś mi się wydaje, że ktokolwiek to jest, nie pała do ciebie zbytnią sympatią – odparła Alice, wciąż mocno zarumieniona – i bez wątpienia chciał zrobić z ciebie pośmiewisko.


Następnego dnia po późniejszym, jak co sobotę śniadaniu, Lily pożegnała się z Alice, której znudziło się już chodzenie do Hogsmeade (,,No, chyba, że miałabym takie milutkie towarzystwo jak ty”) i weszła do Sali Wejściowej, gdzie tłoczył się już spory tłum uczniów, Na samym końcu, pod ścianą stał Dave. Wyglądał dziś wyjątkowo dobrze, nawet jak na siebie. Widać było, że starannie przygotowywał się na to spotkanie. Gdy tylko dostrzegł Lily, pomachał jej, a jego twarz od razu rozjaśnił uśmiech. Odwzajemniła gest i podeszła do niego.
No Evans, nadeszła chwila prawdy – pomyślała, patrząc w jego błyszczące oczy.
- Hej Lily! Fajnie, że już jesteś. Jak zwykle wspaniale wyglądasz – powitał ją swoim zwykłym (a raczej niezwykłym) głębokim, tajemniczym głosem.
- Dzięki – odpowiedziała. Zrobiło jej się bardzo miło. Wiedziała, że podobała się wielu chłopcom, lecz zupełnie nie wiedziała, dlaczego. Nie była przecież żadną zniewalającą pięknością, była zwykłą dziewczyną. Tak zwykłą, jak to tylko było możliwe. Lecz żaden z tych wszystkich chłopaków nie zdołał wypowiedzieć przy niej nigdy tego jakże prostego zdania. No i nikt nie miał takiego głosu, jak on.
Po chwili szli już przez błonia w stronę bramy Hogwartu i gawędzili swobodnie, jakby znali się od lat.

***

James podążał za nimi pod osłoną peleryny-niewidki w takiej odległości, aby słyszeć ich głosy, ale jednocześnie, aby nie zorientowali się po odgłosach kroków, że ktoś ich śledzi. Wpatrując się w ich plecy, słyszał, jak David opowiada Lily zabawne historie o Quidditchu, jak ona śmiała się. Weszli na Ulicę Główną w Hogsmeade.
,,Zemsta będzie słodka” – pomyślał, zaciskając zęby. Razem z Syriuszem doszli do wniosku, że nadszedł czas, aby po raz kolejny wykorzystać swoje nieprzeciętne umiejętności. Pamiętał, jak wczoraj zastanawiali się wspólnie, co należałoby zrobić, aby skutecznie zepsuć jakiemuś facetowi randkę. I jednocześnie doszli do wniosku, że najlepszym, starym i sprawdzonym sposobem jest ośmieszenie go przed jego towarzyszką.
Pogrążony w swoich rozmyślaniach, mało nie zauważył, że Lily i David skręcili z Ulicy Głównej i skierowali się w stronę pubu Pod Trzema Miotłami. Niestety zanim zdążył wejść za nimi do środka, wejście zamknęło się, a wolał nie ryzykować jego samodzielnego otwierania. Drzwi, które same otwierają się i zamykają, wyglądałyby nieco dziwacznie, nawet w wiosce czarodziejów i mogłoby to wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie. Poczekał więc na jakąś grupkę uczniów, którzy zamierzali wejść do środka, i korzystając z okazji wśliznął się za nimi. Rozejrzał się dookoła. Na samym końcu bardzo długiej kolejki do baru stał Dave. Oznaczało to, że Lily siedzi przy jakimś stoliku sama, znaczy się plan działa bez zarzutu, tak jak z Syriuszem przewidywali. I rzeczywiście – dostrzegł ją przy stoliku znajdującym się w samym kącie pubu, przy dużym oknie. Podszedł tam i stanął obok krzesła, na którym z pewnością usiądzie zaraz jej towarzysz. James spojrzał na Lily, która teraz oparła głowę na dłoni i ze swoim zwykłym lekkim uśmiechem wpatrywała się w okno.
Wielokrotnie zastanawiał się, co właściwie takiego w niej jest, że przecież tylu chłopaków (w tym on, przecież przed sobą samym mógł to przyznać) zawsze się za nią uganiało, jak dotąd bezskutecznie, bo jak na razie z żadnym się jeszcze nie umówiła. Nie była bowiem oszałamiająco piękna, czy coś w tym stylu. Była ładna, owszem, ale miała w sobie coś jeszcze i James chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, co.
Był to jakiś niesamowity wewnętrzny blask. Blask, który zawsze widać było w jej jasnych oczach, a także ciepło, którym zawsze obdarzała wszystkich (no, może oprócz Huncwotów… z wyjątkiem Remusa) i wszystko, co istniało. W każdym umiała bowiem dostrzec coś pięknego, nawet, jeśli ta osoba nie widziała nic szczególnego w sobie. Były to także jej gesty, ruchy, zawsze tak delikatne i subtelne. No i oczywiście zapach. Tak, pamiętał go doskonale, mimo, że momentów, kiedy był blisko niej, było naprawdę niewiele ( a w dodatku w zdecydowanej większości z nich wrzeszczała na niego). Pachniała śnieżnobiałymi kwiatami jabłoni, które zawsze zakwitały na wiosnę koło jego domu. Śnieżnobiałymi, zupełnie jak jej cera…
James otrząsnął się z zamyślenia, uświadamiając sobie, że od dobrych kilku minut stoi i gapi się na Lily z otwartymi ustami. Gdyby nie miał na sobie peleryny-niewidki, z pewnością wyglądałby komicznie. Poza tym, co go w ogóle napadło z tymi myślami?!
,,Jeszcze trochę, a zacznę rozumować jak dziewczyny” – zganił się w duchu. Przypomniał sobie o swoim planie i jego wzrok powędrował do kolejki przy barze: David stał już prawie na samym początku, należało więc się śpieszyć. Lily nadal wpatrywała się w okno. Korzystając z okazji, James wysunął koniec różdżki spod peleryny, wycelował nim w puste krzesło i wyszeptał jakieś dość skomplikowanie brzmiące zaklęcie. Widział, jak krzesło delikatnie zadygotało, rozejrzał się wiec pospiesznie, ale chyba nikt tego nie zauważył. Zobaczył za to Parkera zmierzającego w ich stronę z dwoma kuflami kremowego piwa w rękach.
,,Doskonale – pomyślał James, a na jego twarzy pojawił się mściwy uśmiech, kiedy Dave postawił napoje na stoliku – usiądź, a już nie wstaniesz!”

- Jestem już! - powiedział David, stawiając piwo i przysiadając się do stolika – No tak, pierwsze wyjście do Hogsmeade, więc kolejki są po prostu niemiłosierne!
I ma takie bogate słownictwo, na pewno dużo czyta – myślała Lily. Przez ostatnie kilka minut wyliczała sobie powoli w duchu wszystkie zalety Davida, jakie do tej pory zdążyła zauważyć.
- Na czym to skończyliśmy? Aha, na mojej ciotce Emelinie. No więc, kiedy już miała zamienić tą filiżankę… Nie, nie wyobrażasz sobie tego!... – po chwili rozległ się jego uroczy śmiech.
Nawet śmiać się umie ładnie, ale to już chyba mówiłam.
- ... no a on o tym nie wiedział, więc się nie spodziewał, że ona może cos takiego wymyślić…
I potrafi tak ciekawie opowiadać, założę się, że gdyby czytał notatki z historii magii, wszyscy słuchaliby z zapartym tchem.
Po kilku minutach rozmowa znów zeszła na temat Quidditcha.
- A właśnie, zapewne wiesz, że wkrótce jest mecz, Gryffindor – Ravenclaw? – zapytał żywo David.
- Tak, oczywiście, ale najpierw mieliśmy grać z Puchonami. Coś tam chyba im wypadło…
- Taaa, kłopoty z rezerwą. Ale teraz zapowiada się ciekawa gra. Jestem w drużynie dopiero od tego roku, ale słyszałem, no i oczywiście widziałem na własne oczy, że Potter jest bardzo dobry jako szukający.
- Tak, chyba tak – odpowiedziała zdawkowo Lily. Nie miała zamiaru wychwalać Pottera, nawet w interesie drużyny Gryfonów.
- Tak czy inaczej – Dave oparł łokieć na oparciu krzesła – koniecznie musisz przyjść na mecz. Oczywiście wiem, że będziesz kibicować Gryfonom, ale twoja obecność na pewno sprawi, że będzie mi się lepiej grało. – uśmiechnął się.
- Och, naszą drużynę na pewno będzie trudno pokonać, ale nie twierdzę, że nie uda ci się złapać znicza przed Potterem. – odparła pewnie Lily – To przecież tylko kwestia zdolności przeciwnika!
- Cóż, on jest w waszej drużynie od czterech lat i od tej pory…
- …przegraliśmy tylko jeden mecz. Tak, wiem. Ale ja … Ja wierzę, że tobie się uda go pokonać - Lily uśmiechnęła się. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, co robi. Wolałaby, aby Gryffindor przegrał, niż żeby Potter wygrał z Davidem. To na pewno nie było normalne.
Dopiła resztkę piwa ze swojego kufla.
- No, to może pójdziemy teraz do Miodowego Królestwa? Obiecałam Alice, że kupię jej zapas Fasolek. Wprost je uwielbia! – zaproponowała po chwili.
David pokiwał ochoczo głową. Lecz nagle wyraz jego twarzy zmienił się, pogodny uśmiech zniknął, ustępując czemuś w rodzaju bardzo głębokiego zdziwienia. Jego ręka oparta na oparciu krzesła poruszała się niespokojnie.
- Nie mogę się podnieść! – szepnął gorączkowo.
- Co?
- Nie mogę podnieść się z krzesła!
W przypływie paniki gwałtownie wstał i wtedy oczom Lily ukazał się widok, który sprawił, że (najprościej mówiąc) dostała niekontrolowanego ataku śmiechu.
Oto przed nią stał David w całej swej okazałości, ale okazało się, że krzesło, na którym uprzednio siedział zostało na stałe przytwierdzone do pewnej tylnej części jego ciała, zwanej także potocznie czterema literami. W dodatku łokieć, oparty wcześniej na oparciu, nadal tkwił w tym samym miejscu. W połączeniu z ogłupiałą miną chłopaka, który zdecydował się natychmiast powrócić do pozycji siedzącej i radosnym śmiechem Lily, scena ta wyglądała, cóż tu dużo mówić, dość komicznie i wzbudzała powszechną wesołość gości obecnych w gospodzie.
- Może to jakaś nowa forma zatrzymywania klientów w pubie? – zażartowała Lily, kiedy już się trochę opanowała - Czyżby najnowszy pomysł Madame Rosmerty?
- Zauważ, że ty i wszyscy inni mogą ruszać się ze swoich miejsc, nie podnosząc ich razem ze swoim ciałem. – mruknął Dave, co wywołało nowy atak śmiechu u dziewczyny.
- Mnie to wygląda na Zaklęcie Trwałego Przylepca. – wykrztusiła.
Teraz z kolei roześmiał się David.
- No coś ty! Właściciele nigdy nie rzuciliby go na krzesła w swojej własnej gospodzie, bo by ich za to zaskarżono. To więcej, niż pewne! Wątpię też, żeby któryś z uczniów potrafił…
Nie zauważył, że Lily przestała się śmiać.
Nagle przypomniała jej się lekcja zaklęć, kiedy przerabiali Zaklęcia Trwałe, chyba w zeszłym roku.
Pamiętała, że Black, Potter i Lupin zdobyli wtedy dla Gryfonów po dwadzieścia punktów za to, że przytwierdzili do ściany czajnik do herbaty i nawet profesor Flitwick miał małe problemy z jego odczepieniem. Nagle zerwała się z miejsca i pobiegła w stronę wyjścia pozostawiając Dave’a z dość ogłupiała miną i krzesłem przytwierdzonym do tyłka, zdanego teraz już tylko na siebie.
- Lily, zaczekaj! Dokąd… - usłyszała jeszcze jego głos, po czym zatrzasnęła drzwi gospody.
- Tym razem już po was, chłopaki. – mruknęła i puściła się pędem Ulicą Główną.


C.D.N.

Proszę o szczere komentarze wink.gif


--------------------
Facet z natury swej cierpi na nieuleczalne upośledzenie emocjonalne :]

---------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 03:37