Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Koła Czasu [cdn], - Slytherinada 6

Toroj
post 24.11.2004 18:48
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



KOŁA CZASU

Każdy budynek ma swój własny, niepowtarzalny zapach, na który składają się osobne wonie kamienia, cegieł, zawartości pokoi i setek pojedynczych zapaszków przebywających w nim ludzi, które lepią się do wszystkiego na podobieństwo niewidzialnej melasy. Podziemia Ministerstwa nie odbiegały pod tym względem od normy. Syriusz wciągnął powietrze do wnętrza połyskliwego, wilgotnego nosa. Psi zmysł węchu natychmiast rozdzielił wielki zapachowy gobelin na pojedyncze nitki. Korytarz pachniał kurzem, drobnymi śladami myszy, pergaminami i gorzkawą spalenizną z pochodni, oraz - co było nieco zaskakujące - cukierkami na kaszel, ale ponad wszystkim dominował niepokojący smrodek zdenerwowanych ludzi w skórzanych płaszczach. Na ścianach widać było tu i ówdzie osmalenia po zaklęciach ofensywnych. Tonks cicho przemykała się pod ścianami, z wyciągniętą przed siebie różdżką. Wykonywała drobne ruchy nadgarstkiem, by w razie czego objąć zaklęciem jak największy obszar rażenia. W jednym z zaułków natknęli się na nieprzytomnego aurora. Żył, ale jego tętno było słabe. Tonks już miała polewitować go ku wyjściu, gdy pojawiła się inna postać w popielatym uniformie z charakterystycznym emblematem służb magomedycznych, więc młoda stażystka z „psem” u nogi mogła udać się na dalszy patrol. Następne odkrycia były jeszcze mniej przyjemne. Za zakrętem odkryli ofiarę potraktowaną Rackharrowem*, o czym zresztą zawczasu powiadomił Syriusza nos. Tu ratować nie było kogo, raczej przydałaby się szufelka. Tonks przełknęła kurczowo ślinę, przybierając w świetle pochodni interesujący kolor sera gorgonzola. Przeszła fatalny rejon jak najszybciej, pozostawiając tylko zaklęcie lokalizacyjne. Potyczka w Ministerstwie była ostra. Tuż za progiem Wydziału Czasu i Przeznaczenia natknęli się na kolejne ciało, tym razem Śmierciojada. Pobieżne oględziny pozwalały się domyślać, że udusił się pod wpływem źle rzuconego zaklęcia paraliżującego.
- A gdzie Snape? Chyba go nie ustrzelili w tym zamieszaniu? – spytała Tonks z pewnym niepokojem, uświadamiając sobie, że podczas starcia widziała przelotnie znajomą chudą postać Mistrza Eliksirów, który otrzymał wezwanie, podobnie jak inni Śmierciożercy z najbliższego otoczenia Wiadomo-Kogo.
- Złego diabli nie biorą – rzucił Black lekceważąco, przyjmując na powrót ludzką postać. – Włóczy się gdzieś po Departamencie i węszy swoim zwyczajem, albo już się ewakuował.
- Ostatnio widziałam go gdzieś tam. – Tonks machnęła ręką w kierunku wielkiego zmieniacza czasu, za którym widoczne były drzwi, prowadzące do kolejnych pomieszczeń. Urządzenie otaczała duża, opalizująca sfera, do złudzenia przypominająca gigantyczną mydlaną bańkę. Coś zaszurało i usłyszeli dziwny dźwięk.
- Kot...? – zdziwił się Syriusz, ostrożnie obchodząc postument i leżące koło niego ciało martwego Śmierciożercy. Za nim kroczyła Tonks.
- Nie kot – autorytatywnie stwierdziła Tonks, która posiadała kota i była dobrze zorientowana w asortymencie wydawanych przez niego dźwięków. Za postumentem na posadzce leżały jakieś szmaty, pod którymi coś się poruszało.
- Ninny, ubezpieczaj mnie.
Syriusz powoli wyciągnął różdżkę, równie powoli podniósł nią skraj czarnej płachty i zamarł. Brwi mimowolnie podjechały mu do połowy czoła.
- Słodka Morgano... – wymamrotała Tonks za jego plecami.
Z dołu, spomiędzy zwojów tkaniny patrzyła na nich żałośnie para czarnych ślepek, drobna dziecięca buzia właśnie wykrzywiała się w podkówkę, a nosek marszczył, dając nieomylny znak, że za chwilę rozpocznie się ulewa łez.
- Dzieciak... – jęknął Syriusz. – Skąd tu dziecko, na miłość Boską!?
Dziecko tymczasem wybuchnęło okropnym płaczem z głębi serca, głosząc światu swą krzywdę.
- Maaaaaamaaaaaa...!!!
- Chwila, co tu robi ten bachor i dlaczego jest goły?
Black podejrzewał, że dziecko niedbale zawinięte w wełnianą szmatę nie ma poza tym nic na sobie. Tonks złapała dziecko pod paszki i uniosła w górę, co potwierdziło, że istotnie Syriusz ma rację.
- O, chłopczyk – powiedziała, rzuciwszy okiem w odpowiednie miejsce. Dziecko kopało i skręcało się w jej objęciach, wyjąc histerycznie. Na oko malec miał około dwóch lat, i o ile Tonks znała się na dzieciach, raczej nie więcej niż dwa.
- Śmierciojadom chyba już zupełnie odwaliło, że biorą na akcje dzieci. Pewnie chcieli tu odprawić jakiś rytuał? Złożyć go w ofierze, albo coś w tym stylu, pieprzeni zboczeńcy.
- Myślałam, że krwawe ofiary odprawia się na cmentarzach, a nie w budynkach Ministerstwa – prychnęła Tonks, tuląc malucha, który tymczasem przestał się wyrywać, ale nadal łkał żałośnie. Łzy jak groch spływały mu po buzi.
- To są bardzo nowocześni zbrodniarze, Ninny. No nic, zabierzesz dzieciaka na posterunek. Niech się ktoś dowie, czyj jest. Może rodzice już złożyli doniesienie o porwaniu. O ile to nie jego starzy go tu przywlekli – dodał Black przytomnie.
- Bidulku, wrócisz do mamy i taty... Wszystko będzie dobrze. – Tonks zacmokała pieszczotliwie. – Syri, trzeba go w coś opatulić. Tu jest zimno jak w ślizgońskich lochach.
Syriusz podniósł skwapliwie z podłogi ów tajemniczy kawał czarnego welwetu, a wtedy z fałd posypały się ze stukotem i dzwonieniem jakieś drobne przedmioty. Zaskoczony Syriusz potoczył wzrokiem po kolekcji guzików i sprzączek. Po podłodze poturlało się kilka szklanych buteleczek... i różdżka. Różdżka, która wydawała mu się dziwnie znajoma. Syriusz czuł, że coś jest nie w porządku. Bardzo nie w porządku.
- Syri... możesz tu spojrzeć? – usłyszał zdławiony głos kuzynki.
Tonks trzymała chłopczyka za rączkę i gapiła się na jego przedramię, wytrzeszczając oczy. Na skórze dziecka widniał szary, nieco zamazany ale nadal rozpoznawalny zarys Mrocznego Znaku. Syriusz gwizdnął przeciągle. „Oznaczają takie szczawiki?” – pomyślał w pierwszej chwili, ale potem inna myśl uderzyła go jak piorun. Popatrzył na trzymaną w ręku szmatę, rozsypane guziki, a potem wymienił zalęknione spojrzenie z pobladłą Tonks. Jak na komendę odwrócili się ku wciąż działającemu zmieniaczowi czasu.
- O Boże... – jęknęła Tonks. – Musiał przypadkiem dostać się w strefę.
Małoletni Severus Snape na jej rękach rozmazywał sobie łzy po policzkach, powoli chrypnąc od płaczu.
- Cofnęło go jakieś trzydzieści trzy lata – rzekł Syriusz. – Ninny, po prostu przerzuć go z powrotem. Ale jaja, będzie musiał wracać do domu z gołym tyłkiem.
- Zwariowałeś! Masz jakieś pojęcie jak to działa?! On może zniknąć całkiem!
- Szczerze powiedziawszy, raczej bym się nie zmartwił – odparł Syriusz.
- Słodki Merlinie!! – ryknęła Tonks, wyrywając kuzynowi materiał i owijając nim Snape’a. – Jestem spokrewniona z kompletnym bydlakiem! Wyrzeknę się ciebie, panie Black, jak mamę kocham! Chcesz zabić dziecko!
- Dobra, dobra... Tak tylko mówiłem – odburknął Syriusz. – Ale co mamy robić?
- Spróbuj coś wrzucić w tę banię – poradziła Tonks.
Syriusz podniósł więc jeden z guzików i cisnął nim poprzez strefę zmieniacza. Rozległ się cichy trzask, jakby ktoś rozrywał jedwabną przędzę, a po powierzchni sfery przebiegły tęczowe fale i rozbłyski miniaturowych błyskawic. Syriusz obszedł magiczne urządzenie i odnalazł guzik, leżący na posadzce.
- I co? – spytała Tonks. Snape szczęśliwie uciszył się, objąwszy ją za szyję.
- I nic – odparł Syriusz ponuro. – Nie widzę żadnych zmian. Ani na lepsze, ani na gorsze. Guzik jak guzik.
- Nie możemy ryzykować. Dumbledore coś wymyśli. Wracajmy na Grimmauld Place.
*Rackharrow – wynalazca zaklęcia patroszącego
*
Albus Dumbledore przekładał na stole przyniesione przez Syriusza przedmioty.
- Sądząc po obecnym wieku Severusa, i tego, co stało się z jego ubraniem, faktycznie musiał cofnąć się w czasie około trzydziestu dwóch albo trzech lat. Mały włos, a stracilibyśmy go na amen. Wszystko, co miało mniej niż trzydzieści lat, po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
- Czy to znaczy, że Snape od ponad trzydziestu lat nie kupił sobie nowej szaty? Taki skąpy? To przesada nawet jak dla niego – zdziwił się Black.
- Niekoniecznie. Raczej po prostu materiał ma trzydzieści. Guziki też nie niszczą się od samego leżenia u krawca.
- A różdżka? Też ma więcej niż trzydzieści? Odziedziczył po matce, czy jak?
- Ollivanderowie robią różdżki na zapas. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta różdżka przeleżała sto lat w pudełku na Pokątnej, aż nadszedł czas, by dostał ją Severus.
- Jaki ma rdzeń? – zainteresował się Syriusz, obracając w palcach rzeczony przedmiot.
- O ile pamiętam, łuski salamandry – odrzekł Dumbledore, odbierając mu różdżkę Snape’a i troskliwie owijając ją serwetką. – Nawet pomyślałem, że to do niego pasuje. Biedny Severus zawsze spalał się wewnętrznie, choć na zewnątrz utrzymywał fasadę zimnego drania.
Black nieznacznie wzruszył ramionami.
Obaj popatrzyli w stronę kanapy, gdzie Severus spał, przytulony do resztek swojej odmłodzonej peleryny, których nie dał sobie odebrać, jakby instynktownie czując, że ten kawałek materiału należy do niego. Nie wyglądało na to, by pamiętał cokolwiek ze swojego poprzedniego życia. Był po prostu malutkim dzieckiem, niespodzianie rzuconym w obce środowisko. Nie rozpoznawał nikogo i niczego. Tonks z ogromnym trudem zdołała go ubrać w piżamkę, transmutowaną ze starej koszuli Syriusza, a następnie namówić do zjedzenia czekoladowej żaby i wypicia kubka słabej herbaty. (Mleku stawił stanowczy odpór.) Zmęczony, zapłakany i kompletnie skołowany ex Mistrz Eliksirów zasnął w końcu nad ranem, przewracając się po prostu na środku dywanu w salonie, jakby ktoś odłączył mu zasilanie.
Tonks siedziała na krześle okrakiem, opierając brodę na oparciu i patrzyła na śpiącego chłopczyka.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że Sev był takim ładnym dzieckiem – odezwała się nagle.
- Bo ja wiem..? – mruknął Syriusz niechętnie. – Paskudny, rykliwy, nieznośny bachor. I do tego wygląda na przygłupiego. Ja w jego wieku umiałem powiedzieć coś więcej niż „mama”.
- A ty byś się zachowywał inaczej? Przecież on nie ma pojęcia ani kim jest, ani jak się tu znalazł. Biedaczek jest w szoku.
Jakby na potwierdzenie tych słów, malec poruszył się niespokojnie we śnie, wzdychając spazmatycznie, kuląc się i mocniej ściskając w rączkach czarny welwet. Tonks opiekuńczo otuliła go dokładniej kocem i wygładziła fałdy. Dumbledore uśmiechnął się w głębinach siwej brody. Mały Severus nie odznaczał się pocztówkową urodą i na pewno nie zająłby pierwszego miejsca w Konkursie na Najładniejsze Dziecko Magicznego Świata (prawdę powiedziawszy, nie było szans aby zmieścił się w pierwszej pięćdziesiątce) ale był ładny na swój sposób. Buzię miał bladą i owalną. Czarna grzywka opadała mu na czoło, lśniąc jedwabiście w miękkim świetle naftowej lampy. Zaskakujące było to, że jego słynny snape’owski nos zredukował się do całkiem przeciętnych rozmiarów i nawet był lekko zadarty.
- A co ze Znakiem? – spytał Syriusz. – Niby Snape odmłodzony do szczenięcych latek, a nadal ma tę cholerną pieczęć.
Dumbledore przetarł okulary.
- To nie takie proste, Syriuszu. Mroczny Znak, jak wiesz, nie jest zwykłym tatuażem, to jedynie widoczna manifestacja bardzo skomplikowanego i silnego zaklęcia. Źródło jego mocy nie tkwi w Severusie, tylko w Voldemorcie. Można wyobrazić sobie ich związek jako coś w rodzaju magicznej smyczy. Póki żyje jeden z nich, więź nie zostanie zerwana.
- Nawet po czymś tak drastycznym jak magia czasu?
- Quod erat demonstrandum, drogi chłopcze.
- Niezła awantura... A jakby tak go potraktować eliksirem postarzającym? – zaproponował Syriusz.
- To byśmy otrzymali trzydziestolatka z umysłowością dwuletniego dziecka – wtrąciła się Tonks, zanim Dumbledore zdążył się odezwać. – I to dopiero byłaby katastrofa.
- Tonks ma, niestety, rację – potwierdził Dumbledore. – W tym wypadku muszę uruchomić kontakty w Departamencie i poprosić o pomoc Zegarmistrzów. Na własną rękę możemy tylko pogorszyć sytuację.
- Okej. – Tonks ziewnęła i przeciągnęła się. – Mam rację, a przede wszystkim mam w pracy dyżur o ósmej rano i powinnam złapać choć godzinę snu. Szefostwo źle reaguje na pracowników zachowujących się jak zombi. Dobranoc.
Skuliła się na kanapie obok śpiącego Severusa, podkładając sobie pod głowę aksamitną poduszkę, haftowaną w pomarańczowe motylki.
- Ninny, idź do gościnnego pokoju, będzie ci wygodniej – odezwał się Syriusz.
Tonks tylko machnęła ręką, nawet nie racząc otworzyć oczu.
* Quod erat demonstrandum – (łac.) co było do okazania
*
Kiedy Tonks obudziła się wczesnym rankiem, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była smoliście czarna grzyweczka tuż obok jej twarzy i para równie czarnych oczu, wpatrujących się w nią z wyrazem powagi. Severus Snape obserwował ją niemal bez mrugania, ssąc przy tym kciuk. Tonks uśmiechnęła się przyjaźnie, nieznacznie się przeciągając. Snape wyjął palec z buzi.
- Mamusia...? – odezwał się żałosnym tonem.
- Nie ma mamusi – odrzekła Tonks łagodnie, bezwiednie wpadając w pieszczotliwe tony, jakimi dziewięćdziesiąt dziewięć procent dorosłych zwraca się do maluchów, a które dorosłego Mistrza Eliksirów doprowadziłyby do mdłości. – Jest ciocia. Ciocia cię lubi, nie płacz skarbie – pospieszyła z zapewnieniem, widząc, że małemu zaczyna się trząść broda. – Mamusia przyjdzie później.
„Ależ kłamię” – pomyślała, a głośno spytała prędko:
- Chcesz śniadanko?
Severus powoli pokręcił główką.
- Mleczka?
Ten sam gest, wzmocniony pełnym obrzydzenia zmarszczeniem nosa. Małoletni Severus Snape najwyraźniej nie lubił mleka. Tonks wysiliła otępiałe o poranku szare komórki, usiłując pozbierać nieliczne posiadane wiadomości o małych dzieciach.
- Siusiu?
Tym razem doczekała się przytaknięcia, co przyjęła jednocześnie z ulgą i niejakim lękiem.
„Słodka Helgo” – pomyślała, wstając i biorąc małego na ręce, wraz z jego welwetowym „kocykiem bezpieczeństwa”. – „Spałam ze Snape’em, a teraz będę mu pomagać w ubikacji. Toż jak on wróci do naturalnego wieku, upiecze mnie żywcem.”
Tymczasowo jednak Severus Snape nie zdradzał morderczych zamiarów. Wręcz przeciwnie, otoczył ramionkami szyję „cioci”, przytulając się do niej ufnie. Posłusznie i w milczeniu poddawał się zabiegom toaletowym.
- Gadatliwy to ty nie jesteś. Zresztą nigdy nie byłeś – mruknęła Tonks, czesząc Severusa srebrnym grzebieniem, który przed laty należał do pani Black. Zainteresowany urządzeniem łazienki, Snape rozglądał się dokoła, a sądząc z miny, wystrój w kolorach srebrno-seledynowych przypadł mu do gustu. Dopiero kiedy jego wzrok zatrzymał się na prysznicu, udatnie imitującym łeb kobry ze złowrogo rozpostartym kapturem i szeroko rozdziawioną paszczą, stwierdził z niesmakiem:
- Beee. Glizie.
- Mnie też się nie podoba – poparła go Tonks, trzęsąc się od tłumionego śmiechu.
Tymczasem minuty leciały jedna za drugą nieubłaganie, a na ręcznym zegarku Tonks pojawił się ostrzegawczy napis: Zaraz się spóźnisz. Niestety, dalsza opiekę nad małym Snape’em trzeba było scedować na Syriusza. Problem w tym, że Tonks nie była pewna, czy jej kuzyn jest zdolny do opieki nad samym sobą.
- Późno! Bardzo późnoooo! – zaśpiewał zegarek złośliwym dyszkancikiem, więc Tonks czym prędzej zawinęła Severusa w pozostałość jego szaty, tak że wystawała mu tylko głowa. Przeszła szybkim krokiem przez błękitno-srebrną sypialnię. Na korytarzu kopnęła drzwi pokoju Syriusza.
- Siri! Wstawaj!!
- Jestem w kuchni! – dobiegł z dołu przytłumiony głos Syriusza. Tonks miała przemożna ochotę zbiec po schodach, swoim zwyczajem przeskakując po dwa stopnie. Tym razem jednak niosła dziecko, więc zeszła statecznie, starannie omijając stopień-pułapkę, który pan domu od miesięcy obiecywał naprawić i zawsze odkładał to na przysłowiowe jutro.
- Spóźnienie dwie minuty! – zaskrzeczał zegarek nieprzyjemnie, więc Tonks na granicy paniki wepchnęła Severusa w objęcia Syriusza, gdy tylko ten wyłonił się z sutereny. Zaskoczony Black upuścił opróżnioną do połowy puszkę piwa, odruchowo chwytając niespodziewane brzemię. Bursztynowy płyn rozlał się pienistą strugą na posadzce.
- Ożesz, puki i borsuki! Już się spóźniłam – jęknęła Tonks, przeczesując palcami nastroszoną malinową fryzurę. – Szef mnie spertyfikuje! Nie zaliczę stażu! Siri, zajmij się małym, muszę lecieć!
- Ale... ale ja... – zaczął Syriusz i nie dokończył, gapiąc się na Snape’a ze zgrozą i trzymając go w wyciągniętych rękach daleko od siebie, jakby ociekał czymś paskudnym. Tonks mruknęła „freshgate”, a potem puknęła się w zęby czubkiem różdżki.
- Tak, tak – rzuciła niecierpliwie, wionąc ostrym zapachem mięty. – Nie lubisz Snape’a i nie wiesz co się robi z dziećmi. W ten koniec wkładasz jedzenie. – Poklepała Severusa po czuprynie. – A o drugi dbasz, żeby był suchy. Łatwizna.
Mina Syriusza świadczyła, że wolałby raczej konkretne wiadomości encyklopedyczne, najchętniej dużo teorii, a po zaliczeniu semestru ewentualnie mógłby poćwiczyć na makietach.
- Eh, nie marudź i zafiukaj do Molly.
Tonks zniknęła z głośnym trzaskiem aportacji, udając się do miejsca pracy. Syriusz został sam ze swym problemem. Problem nadal zwisał metr nad podłogą, gapiąc się na niego wielkimi, wilgotnymi oczami i łapiąc powietrze niczym karp zagrożony grillem.
- Jak zaczniesz ryczeć, to cię zjem żywcem – zagroził Black pedagogicznie. Severus zatrzasnął buzię, zacisnął zęby, aż przy uszach wystąpiły mu małe guzki, a jego oczy urosły jak u Andersenowskiego psa. Syriusz postawił go na podłodze w hallu, a sam wrócił do kuchni, by odbyć przez kominek konferencję z kuzynką Molly. Niestety, kuchnia w Norze była opustoszała. Mimo nawoływania nikt się nie zjawiał. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby opuszczono je w pośpiechu. W otwartym oknie powiewała perkalowa zasłonka w kwiatki, na podłodze poniewierała się upuszczona cukierniczka, a domowy ghul wylizywał z podłogi resztki cukru. Po stole natomiast spacerowała jarzębata kura z wypisaną na dziobie miną właścicielki grzankowego raju. Z pewnością te miłe stworzonka nie pozwoliłyby sobie na takie ekscesy, gdyby Molly przebywała w promieniu stu metrów. Syriusz popatrzył na rodzinny zegar Weasleyów. Wskazówki z twarzami Ginny i Rona twardo stały na pozycji „szkoła” za to wskazówki bliźniaków tkwiły przy napisie „kłopoty”, a wskazówki Molly i Arthura miotały się niespokojnie między „w drodze”, „katastrofa” i „nakarmić kury”. Niewątpliwie w Norze zaszło coś wstrząsającego. Zaniepokojony Syriusz wycofał głowę do własnej kuchni. Po chwili namysłu sypnął nową szczyptę proszku Fiuu, mówiąc głośno:
- Ogrowa sześć.
U Gringotta otwierano dopiero o dziewiątej, więc istniała pewna szansa, że Bill będzie jeszcze u siebie.
Wynajmowany pokój Billa tchnął optymizmem i atmosferą luzu. Ściany w kolorze zielonego groszku zdobiły plakaty zespołów muzycznych, fragmenty egipskich papirusów i kolekcja mugolskich znaków drogowych. W pokoju nie było stołu, więc Bill siedział na materacu, na skłębionym śpiworze w maskującej barwie pustynnego piasku i pił kawę z kubka w kształcie głowy królowej Nefertiti. Rozczochrane włosy spływały mu po obu stronach przystojnej twarzy jak rdzawy deszcz. Na pytanie o zaginioną część rodziny odpowiedział:
- Mój ojciec usiłuje powstrzymać moją matkę przed obdarciem ze skóry moich braci.
Syriusz uniósł brwi w niemym zdumieniu.
- Moi genialni braciszkowie wymyślili sobie, że rzucą budę i założą własny interes – kontynuował Bill. – Na miesiąc przed owutemami, łapiesz? Matka dostała ataku furii. Wyrzuciła ich z domu i z rodziny. Najpierw. Jak ochłonęła, to poleciała za nimi do Londynu, żeby ich przeprosić i zamordować. I powiedzieć, że ich mimo wszystko kocha. Możliwe, że pochrzaniłem kolejność, ale mama bardzo desperowała.
- A co na to Percy i Charlie? – zainteresował się Syriusz, na chwile zapominając o własnych kłopotach.
- Charlie siedzi u smokerów i jeszcze nic nie wie, a pan Jajogłowy się odciął od sprawy.
- Ty też się odciąłeś?
- Ja wprost przeciwnie, popieram. Może mamie trudno się z tym pogodzić, ale nie każdy może być Percym. Prawdę powiedziawszy, im mniej Percych, tym lepiej. Fred i George nie usiedzieliby ani minuty nawet na studiach podyplomowych w Instytucie Alchemii, a co dopiero na stołku w Ministerstwie. Lepiej będzie, jak pójdą na swoje.
Syriusz pożegnał się, czując rosnącą frustrację. Na Molly w tej sytuacji nie było co liczyć i wręcz nie wypadało jej prosić o pomoc. Natomiast na pewno zawsze i wszędzie mógł liczyć na jedną osobę. Oczywiście z wyjątkiem okresu pełni.
c.d.n.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Galia
post 24.11.2004 20:46
Post #27 

Uczeń Hogwartu


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 249
Dołączył: 28.05.2004
Skąd: *From the land of stars *




Toroj jak się cieszę ,że zaszczyciłaś nas nowym FF. Mały Snapuś ? Coś cudownego ... tongue.gif
Ciekawe co też Black zrobi z TAKIM dzieckiem...


--------------------
Jestem myślicielką niezależną, wolną poszukiwaczką oazy nieskrępowanych istnień. Przemierzam pustynie w poszukiwaniu sensu... Czy odważysz się pójść za mną?

Myśli, marzenia, złudzenia. Moje życie...

Nie można dostać czegoś, nie tracąc czegoś w zamian.
Żeby coś otrzymać musisz poświęcić coś o podobnej wartości.
To zasada równoważnej wymiany.
To prawda o świecie...
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Toroj
post 27.11.2004 20:34
Post #28 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



- Remmyyyyy!!! – zawył Syriusz desperacko w kominek. – Lunatyk, ratunku! Mam dziecko!
- Urodziłeś? – spytał Lupin uprzejmie, unosząc ołówek nad jakimś pergaminem. Widać dostał akurat kolejne zlecenie na korektę jakiegoś dzieła naukowego, co miało mu zapewnić skromny, ale honorowy kawałek chleba.
- Wrogowie podrzucili! – zazgrzytał zębami Syriusz. – Remmy, wiesz jak się toto hoduje?
Lupin podrapał się ołówkiem w głowę.
- Miałem kiedyś pufka... – rzekł niepewnie.
- Zbawco! Pójdź w me ramiona! – zakrzyknął Black patetycznie.
Lupin westchnął.
- Dobra, dobra... Idę w twe ramiona, tylko się tu ogarnę.
Po paru minutach wkroczył do kuchni na Grimmauld Place.
- Ninny zostawiła mnie samego z tym bachorem, a Molly nie ma w domu – powiedział Syriusz z goryczą, prowadząc przyjaciela do hallu.
- Mnie zostawiła z kotem. To się nazywa femme savante – mruknął Remus. – Gdzie to dziecko?
Rozejrzał się po korytarzu, na próżno wypatrując czegoś dzieciopodobnego, ale na posadzce leżała tylko puszka po Guinessie, w kałuży piwa. Od niej biegły mokre ślady bosych stópek, wysychające już, niestety.
- Yyyy... tu go zostawiłem! – wystękał Syriusz, wskazując palcem dywanik w herbaciane róże.
- Chodnik?
- Dzieciaka!!!
Remus westchnął ponownie.
- Rany, Łapa, myślałem, że wiesz, że dzieci są samobieżne. Przemieszczają się, wiesz? Czasem dość szybko. Ile ma lat ten twój podopieczny?
- Dwa.
- Oj, to lepiej szukajmy prędzej.
W przedsionku znaleźli jedynie Stforka, który właśnie popadł w kolejną depresję i kiwał się w stanie półkatatonicznym przed czarnym prostokątem w srebrnych ramach.* Nietrudno było się domyślić, że nie zwróciłby uwagi nawet na stado różowych słoni, defilujących mu za plecami.
- Dwulatek jest za mały, żeby dosięgnąć klamki – powiedział Remus. – Sprawdźmy hall i wszystkie uchylone drzwi. Jak sądzisz, dałby radę wejść sam na górę?
Syriusz obrzucił krytycznym spojrzeniem schody na pierwsze piętro. Były wysokie, zwłaszcza dla krótkich obecnie kończyn Smarkerusa (przezwisko stało się wyjątkowo adekwatne), Ale Black był skłonny podejrzewać Snape’a o wszystko najgorsze. Ostatecznie gówniarz schował się, żeby zrobić mu na złość. W kącie pod schodami znaleźli tylko następną puszkę po piwie, nieco kurzu, pojedynczą skarpetkę i martwego pająka. W palarni na parterze też było pusto – na wszelki wypadek przetrząsnęli wypłowiałe kotary i zajrzeli do wszystkich szafek.
- Jak ten maluch ma na imię? Zawołajmy, może się odezwie – zaproponował Lupin.
Syriusz wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego. Imię „problemu” jakoś mu nie chciało przejść przez gardło.
- Łapa, rodzice nie nazywają dzieci Mfm-mfm – skarcił go kolega. – Chyba że to jest goblin...? – dodał z nutką niepokoju.
- Ależ skąd – żachnął się Syriusz. – Normalny smarkacz. To znaczy nie wiem czy normalny, ale wygląda zwyczajnie. Może po prostu wezwiemy go accio?
- Nie. Nie wiemy gdzie jest. Może po drodze w coś uderzyć i zranić się – sprzeciwił się Lupin.
- No to co? – burknął Syriusz.
- Łapa!
- Okej, okej...
Syriusz nagle klepnął się w czoło, a w następnej chwili na jego miejscu pojawiło się kudłate psisko. Łapa zaczął gorliwie obwąchiwać dywanik. Remus przyklęknął nad herbacianymi różyczkami, przymykając w skupieniu oczy. Przechodziło tędy wielu ludzi. Zdeptana wełna nasiąkła zapachami całego Zakonu Feniksa, które wilkołaczy węch bezbłędnie dopasowywał do konkretnych osób. McGonagall pachniała starym drewnem, wełną i wrzosową wodą toaletową, Dunga zawsze otaczał obłok woni taniej whisky i rynsztoków Nokturnu. Ninny – Remusowe serce zalała ciepła fala czułości – pachniała bawełnianymi podkoszulkami, perfumami Hexen i miłą wonią młodej, zdrowej kobiety. Jednak na pierwszy plan w chodnikowej symfonii zapachowej wysuwała się koniakowa woń Syriusza i nieprzyjemny, kwaskowaty odorek niedomytego skrzata. W końcu z niemałym trudem wyłowił pojedynczą, bardzo słabą nitkę obcego zapachu. Ten ktoś pachniał lawendowym mydłem, piwem i tym jedynym w swoim rodzaju zapachem skóry, indywidualnym dla każdej osoby.
- Hufff – odezwał się Łapa znaczącym tonem. Najwidoczniej też to wyczuł.
Obaj panowie z nosami tuż nad podłogą poszli ulotnym tropem. Remusowi przemknęło przez myśl, że musi wyglądać niewiarygodnie śmiesznie. Ale cóż, nadzwyczajnie okoliczności wymagały nadzwyczajnych środków. Dobrze, że nikt tego nie widział. Ze śladów wynikało, że malec błąkał się po całym hallu jak zdezorientowany karaluch. Wdrapał się również na trzy stopnie, lecz ku uldze Remusa zawrócił, pokręcił trochę przy zejściu do kuchni, a następnie pokonał trzy schodki w dół.
- Aha... – mruknął Lupin.
- A-ha... – potwierdził Syriusz z satysfakcją, wracając do ludzkiej postaci. Rejon poszukiwań został właśnie poważnie zawężony. Zajrzeli pod stół – pusto. W kącie za lodówką stał tylko kosz z ziemniakami – zawierający ziemniaki, co skrupulatnie sprawdzili.
- Spiżarnia zamknięta. Lodówka... – Syriusz z nagłym niepokojem otworzył rzeźbione drzwiczki przedpotopowego molocha, a ze środka wionęło mrozem. – Lodówka nie zawiera dzieci – stwierdził, okazjonalnie wyciągając następną puszkę Guinessa.
Wreszcie Lupin, raczej z zasady niż wyczucia sensu, zajrzał za kredens. Między ścianą a owym szacownym, ciężkim jak okowy piekieł meblem, odziedziczonym przez ród Blacków po jakichś przodkach omszałych, była szpara, w której na oko można byłoby wetknąć niewiele więcej niż deskę do prasowania. Tymczasem w owej ciasnej przestrzeni lśniła para oczu.
- No proszę, tu jest zguba – rzekł Lupin, przykucając przed kryjówką.
- Wyłaź, szczeniaku! – warknął Syriusz, patrząc mu nad głową.
- Brunecik – kontynuował Remus. – Całkiem podobny do ciebie, Siri. Wdał się w tatę.
- To nie mój bachor! – wściekł się Syriusz. – I nie jest do mnie podobny!!
- Wypierasz się własnego dziecka, Siri? Nie ma się czego wstydzić, to są całkiem ludzkie sprawy – natrząsał się dobrotliwie Lupin.
- No jasne. Ledwo wylazłem z... z Az... z tego miejsca, a pierwsze, o czym pomyślałem, to żeby przelecieć jakąś panienkę – odgryzł się Syriusz.
- Za młodych lat przelatywanie panienek zajmowało ci połowę wolnego czasu. Pozostałą połowę poświęcałeś na przelatywanie tej potwornej mugolskiej maszyny.
- To był Harley – rzekł Syriusz grobowym głosem.
Remus sięgnął w wąską przestrzeń za kredensem. Dziecko skuliło się w najdalszym kącie, wpasowane w szparę niczym kasztan w łupinę.
- No wyjdź.
Mały udawał głuchego.
- Wyjdź, eee... kotku.
Remus namacał bosą stopę dziecka.
- Ma nogi jak lód. Wyjdź stamtąd... ee... kochanie, bo zamarzniesz. Nie bój się.
Chwycił małego za rączkę i próbował delikatnie pociągnąć, lecz poczuł na palcu drobne zęby i cofnął dłoń jak oparzony, zanim zdążyły zacisnąć się mocniej. Dziecko chlipnęło zduszonym głosikiem.
„Jak mały kociak” – przyszło Remusowi na myśl.
- Ajjj, długo jeszcze mamy się z nim cackać? – zdenerwował się Syriusz, wyjmując różdżkę. – Accio dzieciak!
Dziecko wystrzeliło z kryjówki za kredensem jak korek od szampana, wydając kwik przerażenia. Lupin chwycił je w locie.
- No, no... już po wszystkim. Spokojnie – mówił, tuląc roztrzęsionego malca. Usiadł na krześle, sadzając sobie chłopczyka na kolanach, podczas gdy Syriusz przyglądał się tej scenie z nieskrywanym obrzydzeniem. Cała ta sytuacja wydawała się Remusowi co najmniej dziwna.
- Gdzie jego rodzice? – spytał.
- Nie wiem – padła natychmiast odpowiedź ze strony Syriusza.
- Skąd się tu wziął?
- Z ministerstwa żeśmy se przynieśli. Taka pamiątka turystyczna.
- Siri, bądź poważny.
- Nie będę, kurwa, poważny, bo mnie szlag trafia.
- Nie klnij przy dziecku, Łapa.
Syriusz prychnął pogardliwie. Lupin zaczął z innej beczki.
- Trzeba by mu dać jakieś śniadanie. I ubrać. Nie może przecież chodzić w piżamie. Zwłaszcza brudnej.
Na piżamce faktycznie zostały liczne smugi tłustego kurzu i tynku. Chłopczyk siedział sztywno na kolanach Remusa, strzelając na boki nieufnymi spojrzeniami. W rączkach wciąż ściskał jakiś brudny czarny gałgan, który po pobieżnej analizie można było uznać za kawałek aksamitnego płaszcza lub sukni.
- Łapa, gdzie jego rzeczy?
- Nie ma – odparł Syriusz lakonicznie.
Brwi Lupina podjechały do góry. Robiło się coraz dziwniej. Ale poprzez rodzinę Blacków zawsze przetaczały się wydarzenia nietypowe. W porównaniu z niektórymi, jego wilkołacza egzystencja wydawała się przewidywalna i wręcz nudna.
- Jak to nie ma? Chcesz powiedzieć, że to biedne dziecko pojawiło się tutaj w nocnej bieliźnie?
- Nawet gorzej. To kiedyś była moja koszula. – Black wskazał palcem na piżamkę o kolorze rzewnego lila w białe groszki.
Lupin skrzywił się.
- Fatalny kolor.
- Dlatego oddałem na tak zwane cele charytatywne.
- Zawsze wzruszała mnie twoja szlachetność, Syriuszu. Nadal jednak nie wiem co to za szkrab. No, mały, jak się nazywasz?
Czarnooki malec popatrzył na Lupina w posępnym milczeniu, gryząc dolną wargę. Remus połaskotał go lekko palcem pod brodą.
- Jak ci na imię? Coś ty taki małomówny? No, powiesz wujkowi?
Black parsknął pogardliwie, przewracając oczami.
- Odpowiadaj, smarrrkaczu, jak cię pan Lupin pyta! – warknął.
- Sefuśnep – wymamrotał szybko chłopczyk, popatrując na Syriusza z obawą i kuląc się, jakby w każdej chwili oczekiwał uderzenia. Remus poczuł, że jego tolerancja się kończy.
- Siri, odpowiedz mi szczerze na jedno pytanie. Rozumiem, że brak ci cierpliwości do dzieci, więc czy gdyby Harry po śmierci Lily i Jima trafił do ciebie, też byś go tak traktował?
Syriusz zdębiał, nieruchomiejąc w trakcie otwierania piwa.
- Coś ty?! To przecież... Harry. Syn mojego najlepszego kumpla. Jim był dla mnie jak brat!
- Aha... A co ci zrobił ten dzieciak, że traktujesz go jak piąte koło, albo jakiego zbrodniarza? Wcale nie mam pewności, czy z Harrym nie byłoby tak samo.
Syriuszowy zły humor przerodził się w autentyczną złość. Gestykulując zamaszyście, wykrzyknął:
- To ja ci powiem, kto to jest, ten cholerny gówniarz. Powiem ci, kogo piastujesz na własnych kolanach! TO JEST SNAPE!
Remus zmarszczył powoli brwi w wyrazie namysłu. Dzieciak wtulił nos w aksamit, wbijając wzrok w podłogę.
- Nie wiedziałem, że stary Snape dorobił się potomstwa.
- Czy ja mówię po chińsku? To jest Snape! Severus-Smarkerus, Mister Bombastic Sarkastic, Śmierciożerczy Król Łojotoku. Ten sam Snape, który omal nie wyprawił Jima na tamten świat, sabotując jego miotłę. I nie przepuścił nigdy okazji, żeby nam dowalić. Ten, co dręczył Harry’ego w szkole i wywalił cię z posady w Hogwarcie! – pienił się Syriusz, wymachując puszką z piwem.
- Sam zrezygnowałem...
- Ale to on w odpowiednim momencie wypuścił jedno słówko za dużo przez ten swój krzywy zgryz!
Remus zerknął w smoliste ślepka, które umknęły błyskawicznie w bok.
- Niemożliwe. Nawet nie jest za bardzo podobny.
- A jednak to on. Śmiecierus Snape we własnej osobie.
Remus ostrożnie powąchał ciemne włosy dziecka.
- Nawet nie pachnie jak Snape.
To była prawda. Zapach Severusa Snape był zawsze mocny i zdecydowany. Mistrz Eliksirów generalnie wydzielał woń nikotyny, melanżu oparów z rozmaitych eliksirów i magicznych zielsk, a czasem nieświeżej bielizny, zwłaszcza gdy w nawale pracy zaniedbywał sprawy tak trywialne jak higiena osobista. Dziecko tymczasem pachniało świeżym, niewinnym zapachem młodości, czyli po prostu dzieckiem, oraz lawendowym mydłem, wełnianymi kocami i kurzem zza kredensu. Remus wysłuchał nieco chaotycznej relacji przyjaciela z wydarzeń w Ministerstwie, a potem podwinął rękaw liliowej piżamki.
- Biedny Sev – mruknął, patrząc na niewyraźnie rysujący się Mroczny Znak pod cienką skórą małego Severusa. - Czy on cokolwiek pamięta?
- Nie – burknął Syriusz. – Na szczęście. Inaczej mielibyśmy tu normalnie piekło.
Remus westchnął i ostrożnie pogłaskał po głowie Severusa, który nadal tulił do siebie resztki swej czarnej szaty, wciąż wpatrując się w podłogę otępiałym wzrokiem.
- Severus Alexander Wolfram Snape... Strasznie długie i skomplikowane jak na tak małą osobę. Musisz dorosnąć do tak wielu imion. Sev...? Sevvie? Alex?
Snape nie reagował. Remus podniósł mu brodę palcem.
- No dalej, kolego, jak masz na imię? Jak mówi na ciebie mama? – zagadywał Lupin łagodnie.
Chłopczyk mruknął coś w aksamit.
- Jak? Nie dosłyszałem? – Remus skrzywił się zabawnie, nastawiając ucha dłonią. – Aj, musi pan mówić głośniej, panie Snape.
- Śunio – wyszeptał Severus, zmiękczając S. – Mamusia mófi Śunio.
- Siunio! Słyszałeś? Chyba się popłaczę ze śmiechu – wyjęczał Syriusz, zginając się wpół.
- A co w tym takiego śmiesznego? Sunio jest Sunio. Finał. – Remus wzruszył ramionami.
- Śunio gzecny – zapewnił Snape Lupina, kierując na niego ciemne oczy, w których czaił się lęk.
- Eh, za bardzo się z nim cackasz. – Syriusz z charakterystycznym pyknięciem otworzył piwo. W następnej sekundzie wstrząśnięta puszka wybuchła jak gejzer. Pienista struga z impetem trafiła Syriusza prosto w oczy, dodatkowo ochlapując spory obszar dokoła. Zalany chmielowym napitkiem Syriusz klął na czym świat stoi, Remus wytarł mokrą twarz rękawem i śmiał się w kułak, podczas gdy „Sunio” siedział sztywno jak chińska figurynka, z buzią otwartą w wyrazie najwyższego przerażenia.
- Śmieszne. Bardzo śmieszne – burknął Syriusz ironicznie, wycierając się ścierką do talerzy, a potem stosując zaklęcie suszące.
- Łapa, ty to umiesz rozładować sytuację – rzekł Lupin, wciąż roześmiany od ucha do ucha.
Sunio patrzył to na niego, to na doprowadzającego się do porządku groźnego „wujka”. Doszedłszy do wniosku, że na razie nic mu nie grozi i nowy, wesoły „wujek” będzie go bronił w razie potrzeby, ostrożnie polizał mokrą dłoń, próbując Guinessa.
- Ble – orzekł, wysuwając różowy ozorek. – Niedoble.
- Ale było śmiesznie, nie, Sunio? – zagaił Remus.
- Smjesne – zgodził się chłopczyk, z powagą kiwając główką.

* likwidację portretu pani Black opisałam w odc. "Hapy Niu Jer".
femme savante - według Mithiany znaczy to "kobieta wyzwolona"

Ten post był edytowany przez Toroj: 27.11.2004 22:34


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Toroj   Koła Czasu [cdn]   24.11.2004 18:48
żaba   Bardzo mi się podoba. Ciekawie napisane i fajn...   24.11.2004 19:20
kkate   Toroj, moja droga... ty po prostu pieknie pis...   24.11.2004 20:40
Galia   Toroj jak się cieszę ,że zaszczyciłaś nas nowy...   24.11.2004 20:46
Toroj   - Remmyyyyy!!! – zawył Syriu...   27.11.2004 20:34
kkate   Toroj, jesteś fantastyczna. Uśmiałam się przy ...   27.11.2004 22:57
avalanche   Przed chwilą skończyłam czytać psychodeliczne ...   27.11.2004 23:36
żaba   No cudowne Chionia   ja mam tylko jedno zdanie; Podoba mi siem jak ...   28.11.2004 23:56
Piotrek   Mamusia mófi Śunio Kiniulka   Toroj kiedy wkleisz nowego parciocha?? Bo to j...   02.12.2004 20:00
Child  
QUOTE   02.12.2004 20:16
NiMfUśKa   jak zawsze FANTASTYCZNIE
przeczytałam wi...
  05.12.2004 21:14
Kitiara   Boże, Toroj, ty jesteś po prostu genialna. Co ...   10.12.2004 20:53
Raistlin   Jednym słowem(a raczej dwoma):Pisz dalej:D A t...   11.12.2004 20:23
Toroj   Sunio wzdrygnął się i wcisnął głowę w ramiona,...   24.12.2004 00:44
NiMfUśKa   Toroj   To samo mogę powiedzieć o twojej recenzji. Tor...   24.12.2004 13:03
marlenkka   Na początku było troche nudne, ale później tyl...   24.12.2004 14:13
kkate   Ooo, prezent na Święta od Toroj! Nowa częś...   24.12.2004 14:15
Carrie Silvermoon   Genialne! Omal bym gleby nie zaliczyła... ...   24.12.2004 14:25
Ellie   Toroj jak zwykle z genialnym opowiadaniem. Mał...   24.12.2004 15:57
Beret_Pottera   Toroj ZiOmAlKo! Twoje opcio jest super ek...   24.12.2004 16:43
Raistlin   Toroj ty jestes jak Blizzard. Na twoje opowiad...   26.12.2004 18:27
Toroj   Dzięki za dobre słowo. Ze Stworem i Stforem to...   26.12.2004 18:44
Raistlin   Jeśli tak uważasz to nic do tego nie mam.
  27.12.2004 14:50
Mordoklejka   Toroj ty bezzęb... TFU! Bezbłędna bestio...   27.12.2004 20:55
Piotrek   ...   07.04.2005 20:17
Galia   Po prostu świetne jedynie pozazdrościć talebtu...   28.12.2004 18:44
Roma   Hmm ciekawe, troche rózni sie od poprzednich c...   10.04.2005 12:23
Toroj   * Opatulony powycieraną szatą Lupina, Sunio do...   11.04.2005 07:39
Toroj   Obu swych gości zastał w salonie na trzecim pi...   11.04.2005 07:42
Raistlin   Zadymiste:D A to jeszcze lepsze :) Ogólnie to...   07.05.2005 18:17
Carmen   jestem pod wrazeniem talentu pisarskiego Toroj. Ba...   07.07.2005 17:39
Toroj   Będzie ciąg dalszy i finał, ale od pewnego czasu j...   07.07.2005 20:28
Toroj   Scrap starał się być miły, pomocny, współczujący i...   30.08.2005 23:02
G.O.   ;-) Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, T...   02.09.2005 20:15
Piotrek   Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali ...   02.09.2005 20:23
G.O.   Myślałam, że znaczenie słowa "oryginał...   05.09.2005 20:23
anagda   no Toroj... długo nam kazałaś czekać na dalszą czę...   30.08.2005 23:45
Tomak   Fajnie się czyta. Ciekawe i wciągające. Pisz dalej...   01.09.2005 09:13
Toroj   Dziękuję za pozwolenie. Takie długie, konstruktywn...   01.09.2005 09:35
Tomak   A co mam napisac ze jest wciągające pisownia gram...   01.09.2005 12:49
Toroj   Prawdopodobnie kolega G.O. jako jedyny rozpoznał s...   03.09.2005 23:37
Tomak   Mam umysł typowo scisły nie umiem pisac pieknych o...   04.09.2005 11:05
Toroj   Najwyraźniej jednak dopiero żabi potop dał jakieś ...   02.07.2006 23:47
hazel   Dobre, dobre, nawet bardzo dobre, choć nowa część ...   03.07.2006 21:30
Avadakedaver   po to jest sonda. jak większość będzie "gniot...   03.07.2006 21:36
hazel   Wspomogłam, wspomogłam :D   04.07.2006 15:44
Toroj   * Hyde Park zajmuje obszar dwóch i pół kilometra k...   11.07.2006 23:48
hazel   Bardzo mi się podoba, jak zwykle. Odcinek zdecydow...   12.07.2006 17:13
Toroj   Taka konstrukcja zdania nie jest błędem. Albo wers...   12.07.2006 20:36
hazel   Cóż, ja specjalistką nie jestem, dlatego napisałam...   12.07.2006 22:57
Toroj   * - Nudzę się! – oświadczył Syriusz bunt...   21.09.2006 23:52
hazel   Chciałabym napisać coś konstruktywnego, ale wątpię...   22.09.2006 02:05
smagliczka   Już miałam iść spać - bo i pora ku temu najwłaściw...   22.09.2006 02:24
Basia   Toroj, jesteś genialna. Wiem, że o tym wiesz, ale ...   08.10.2006 20:21


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 20.06.2024 04:02