Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Pieśń Życia [NK], ...czyli coś o Huncwotach

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 0 ] ** [0.00%]
Gniot - wyrzucić [ 1 ] ** [100.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 1
  
Anulcia
post 16.11.2004 15:58
Post #1 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 17.09.2004
Skąd: Radom...->taka dosyć duża wioska




Witam smile.gif
Długo się wahałam, czy umieścić tutaj pierwszą część tego ff, ponieważ kiedy powstawała, nie myślałm o tym, żeby to gdzieś zamieścić. Jest to mój debiucik, jeśli chodzi o pisanie samodzielne, więc naprawdę zależy mi na Waszej szczerej opinii. Proszę Was, abyście powiewdzieli, co tu jest źle, co Wam sie ew. nie podoba. Będę naprawdę wdzięczna za wszystkie, nawet te niezbyt pochlebne komentarze. Uwielbiam historie o Huncwotach, toteż tworzenie tego parta było dla mnie bardzo miłe i mam nadzieję, że da sie go przeczytać. Oddaję to teraz w Wasze ręce.
Pozdrooffka od Anulci wink.gif

PART 1.

Kolejny pogodny dzień września dogasał już powoli, słońce leniwie chowało swe oblicze za horyzontem, pojawiały się pierwsze gwiazdy. Przypomniała jej się piosenka, którą słyszała niegdyś w mugolskim radiu - ,,Tam, gdzie dzień spotyka noc”. Była to niewątpliwie jej ulubiona pora dnia, kiedy dwie tak wielkie sprzeczności: noc i dzień, ciemność i jasność, czerń i biel, łączą się ze sobą i powstaje wówczas coś tak subtelnego, jak ten oto najzwyklejszy zachód słońca. ,,Jest w tym jednak jakaś tajemnica” – pomyślała.
Lily siedziała nad brzegiem jeziora, na wielkim kamieniu i obserwowała w niemym zachwycie połyskującą barwami złota i czerwieni taflę wody. Lubiła marzyć. Często zatapiała się w swoich myślach na tyle głęboko, aby na jakiś czas stracić kontakt z Ziemią. Niestety nierzadko zdarzało jej się to podczas zajęć w szkole, a wtedy z cudownej krainy przywoływał ją do rzeczywistości głos któregoś z nauczycieli lub ostrzegawczy syk Alice.
Tym razem była to jej mała brązowa sóweczka, która lekko przysiadła na jej kolanach. Do nóżki miała przywiązany liścik.
- Jak się masz, Płomyczku? - szepnęła dziewczyna, odwiązując karteczkę, zaadresowaną pochyłym, ozdobnym pismem.
W miarę zagłębiania się w jej treść oczy Lily robiły się coraz bardziej okrągłe, a usta powoli rozchylały się ze zdumienia. Po przeczytaniu listu jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego osłupiała, aż nagle zerwała się z miejsca, zapominając, że na jej kolanach wciąż siedzi sówka i nie zważając na jej gniewne pohukiwania pobiegła szybko do zamku.
Kiedy po 10 minutach wpadła do pokoju wspólnego Gryfonów, wciąż ciężko dysząc, od razu spostrzegła Alice siedzącą przy stoliku pod samym oknem i skrobiącą zawzięcie wypracowanie na transmutację. Na widok miny przyjaciółki odłożyła kartkę.
- Nic nie mów! Niech zgadnę…hmmm…możliwość pierwsza: wygrałaś milion galeonów w Magicznego Totka. Możliwość druga: twoje urodziny nadeszły pół roku wcześniej niż zwykle. Możliwość trzecia: niejaki David Parker pomachał\mrugnął\uśmiechnął się do ciebie. Pomyślmy… czyżby to była odpowiedź trzecia?
Lily zarumieniła się, a oczy jej pojaśniały.
– Niejaki David Parker zaproponował mi wspólne wyjście w sobotę do Hogsmeade.
Tym razem to Alice osłupiała i przez chwilę po prostu zapomniała, jak się posługuje językiem, co zdarzało jej się bardzo rzadko.
- Żartujesz? Idziesz na randkę z Davidem Parkerem? TYM Davidem Parkerem, który jest kapitanem i szukającym Krukonów i absolutnie najbardziej interesującym facetem, jakiego widziała ta szkoła (pomijając Blacka, ale on szczerze mówiąc zalicza się raczej do trochę wyrośniętego dziecka)? – pióro wypadło jej z ręki. – Zobaczysz, że za to jutro jego fanki rzucą się na ciebie przy śniadaniu w celu zasztyletowania lub innej okrutnej formy zamordowania cię…
- Alice, to NIE JEST randka! – przerwała jej Lily - My tylko po prostu…jeśli w ogóle dojdzie to do skutku… będziemy rozmawiać i chodzić po sklepach, to wszystko. Jeśli w ogóle to nie jest jakieś jedno wielkie nieporozumienie. I na razie tylko mi to zaproponował.
Alice najwyraźniej zignorowała dwa ostatnie zdania.
- Jasne! Może po prostu chcesz kupić sobie jakieś fajne, nowe ciuchy, a on ci ma doradzać w sprawie koloru? Faceci i chodzenie po sklepach. Mów, co chcesz, ale ja i tak wiem, że w sobotę masz randkę i to z DAVIDEM PARKEREM! – powiedziała Alice, każdy kolejny wyraz wypowiadając odrobinę głośniej od poprzedniego, tak, że po jej ostatnim zdaniu w pokoju wspólnym zrobiło się tak cicho, że słychać było trzaskanie ognia w kominku i słodki, donośny głosik Alice, rzecz jasna.
- No cóż, subtelność wypowiedzi chyba nigdy nie była moją mocną stroną – dodała zmieszana patrząc na pary wlepione w nią i Lily oczu, szczególnie tych należących do dziewcząt.
Przez następną godzinę Lily zmuszona przez koleżanki opowiadała o niejakim Davidzie, pożeraczu niezliczonych, niewinnych dziewczęcych serc wszystko, co sama wiedziała. Ze dwadzieścia par uszu młodych Gryfonek teraz łowiących każde jej słowo nie było w stanie usłyszeć już żadnych innych dźwięków. Do czasu.
Nagle salonem wstrząsnął mały wybuch, a spowodowany przez nikogo innego jak Syriusza Blacka (nazywanego także czasami przez niektórych ,,trochę wyrośniętym dzieckiem”) i Jamesa Pottera – dwóch z legendarnej czwórki Huncwotów we własnych osobach.
Pochylali się oni nad leżącym na środku pokoju półprzytomnym Glizdogonem – miał on usmoloną twarz, włosy sterczały mu na wszystkie strony świata, a ich mała kępka na czubku jego głowy – mówiąc najprościej – została spalona na popiół. Tak więc Peter wyglądał jeszcze żałośniej, niż zazwyczaj (jeśli w ogóle było to jeszcze możliwe). Część osób zaczęła się śmiać, a część miała trochę przerażone miny.
- Peter! Peter! No i widzicie, co tym razem żeście narobili? – wrzeszczał teraz na Syriusza i Jamesa Remus, który do tej pory udawał, że czyta jakąś opasłą księgę z zaklęciami. Na jego piersi połyskiwała odznaka Prefekta Naczelnego. Jego wrzaski skutecznie doprowadziły Petera do stanu świadomości – powoli otworzył oczy.
- No i widzisz Luniaczku, jak zwykle nic mu nie jest, po co się tak denerwować? Złość piękności szkodzi – zaśmiał się pogodnie Syriusz, choć widać było, że odczuł ulgę.
- Glizdogonie, naprawdę, niesamowity efekt! Może nie taki, jak na początku przewidywaliśmy… Wyglądasz teraz bardziej…. eee… osobliwie! Sam zobacz. – James podał Peterowi wyczarowane lusterko. Glizdogon, który właśnie zdążył usiąść, zobaczywszy swoje odbicie znowu zemdlał, co wywołało nową salwę śmiechu niektórych Gryfonów.
- Trzeba będzie go docucić raz, a dobrze – powiedział James. Machnął różdżką i w powietrzu pojawiło się wiadro z wodą. Chwycił je i już zamierzał zafundować Peterowi zimną kąpiel za friko, gdy…
- Potter! Zostaw to!
James obejrzał się. To krzyknęła Lily. Na to właśnie czekał.
- Och, Evans, naprawdę nie widzę powodu, aby zamartwiać się biednym Glizdogonem. – zaśmiał się James. - Chłodny prysznic nie zaszkodzi, a w niektórych przypadkach może nawet pomóc.
- Musicie go zaprowadzić… a raczej przelewitować do skrzydła szpitalnego. – zignorowała go Lily – Nie wygląda najlepiej – dodała, zerkając na Petera, z którego wciąż dymiło.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Po chwili odezwał się niepewnie Remus.
- W porządku, ja się nim zajmę.
Wyciągnął różdżkę, i wypowiedział zaklęcie, celując nią w nieprzytomnego Glizdogona, który po chwili uniósł się w powietrze, po czym obaj zniknęli w dziurze pod portretem.
Lily odwróciła się i mrucząc coś do siebie, co brzmiało jak ,,żałosne” i ,,idiotyzm”, odeszła szybkim krokiem do dormitorium dziewcząt. Nie miała teraz najmniejszej ochoty na opowiadanie koleżankom o Davidzie.
Za oknami zrobiło się już zupełnie ciemno, w szyby uderzał wiatr. Na klatce schodowej było zimno. Weszła do sypialni i usiadła na swoim łóżku.
Nienawidziła Jamesa. Nienawidziła go, odkąd tylko pamiętała. Cała ta jego mała banda (no, może z wyjątkiem Remusa) z nim i z Blackiem na czele wciąż robiła wszystkim te ich głupie kawały, które zazwyczaj śmieszyły tylko ich. Ale szczególnie on był zawsze taki dumny, pewny siebie, przekonany o swojej absolutnej doskonałości. A w istocie był tylko aroganckim, znęcającym się nad słabszymi, zarozumiałym szmatławcem – tak, kiedyś już mu to wygarnęła, zdaje się, dwa lata temu, nad jeziorem. Ale od tego czasu nie zmienił się wcale. Kiedyś stwierdziła, że traktowanie Pottera jak powietrze, będzie najlepszym rozwiązaniem, aby wreszcie dał spokój, i tej zasady postanowiła trzymać się nadal.

***

James wpadł do swojego dormitorium i w napadzie furii kopnął w najbliższą szafkę nocną, (nawiasem mówiąc należącą do Syriusza) która otworzyła się i wyrzuciła z siebie całą zawartość. ,,No tak, przecież ją zaczarowałem”– pomyślał. W tej samej chwili do sypialni wszedł Syriusz.
- Co ona sobie w ogóle wyobraża! Że będziemy słuchać jej rozkazów, czy jak?! Że będzie nam mówić, co mamy robić?! – Rogacz zaczął wykrzykiwać całą swą złość.
- Stary, uspokój się! Jest Prefektem! Poza tym może tym razem faktycznie troszkę przesadziliśmy. Ale tylko troszkę! – dodał szybko widząc minę przyjaciela. – A tak w ogóle, to co to było za zaklęcie? Miało przecież pokręcić te nędzne włosiny Glizdogona w francuskie, urocze loczki! A co z tego wyszło, to już sami widzieliśmy – bardzo malowniczy efekt!
- Moja mama często używała tego zaklęcia, kiedy wychodziła z ojcem na jakieś przyjęcia. Sam widziałem!
- Może działa ono tylko na kobiety? A co do Evans, to jak nadal będziesz się zachowywał jak ostatni kretyn i za każdym razem, kiedy ona znajduje się w pobliżu robił z siebie tzw. cyrk, to nie dziw się, że prędzej wolałaby się umówić ze Smarkiem, niż z tobą! Może byś tak po prostu z nią porozmawiał? Tak, wiem, wiem! Mówiłem ci to już niezliczoną ilość razy, ale ty zdaje się jesteś głuchy, czy jak?! W każdym razie najwyraźniej jeszcze nic przez te ładnych parę latek do ciebie nie dotarło.
- Nic mnie to nie obchodzi – powiedział niezbyt przekonującym głosem James.
- Oczywiście – Łapa zrobił znudzoną minę i wzniósł oczy ku niebu. Zaniechał dalszego drążeniu tego tematu, wiedząc, że i tak to nic nie da, oraz że jest to całkowicie bezsensowne i bezcelowe.
James podszedł do okna i spojrzał w niebo.
- Myślisz, że naprawdę umówiła się z Parkerem? – zapytał po chwili, ale głos miał już łagodniejszy.
- Nie wiem, możliwe… ale może tak tylko gadały. Wiesz, jakie są dziewczyny. – odparł niezbyt pewnie Syriusz.
James nadal wpatrywał się w niebo, ale myślami był daleko stąd.
Po chwili powróciły do niego słowa Syriusza.
A jeśli ma rację? Weźmy np. takiego Parkera: miał zawsze dziewczyn na pęczki, a zawsze jest taki poważny, żeby nie powiedzieć wręcz ,,dostojny”. Może rzeczywiście robienie z siebie przysłowiowego cyrku nie daje najlepszych efektów.
Być może doszedł do tego mądrego wniosku późno, zbyt późno, ale może jeszcze nie wszystko stracone?


Glizdogon musiał zostać w skrzydle szpitalnym jeszcze przez kilka dni. Kiedy Remus go tam przyprowadził (a raczej przelewitował), szkolna pielęgniarka jak zwykle na widok któregoś z Huncwotów załamała ręce, mruknęła coś w stylu ,,Tego właśnie się spodziewałam” i natychmiast wpakowała nieprzytomnego Petera do łóżka.
Następnego dnia odwiedzili go przyjaciele, ale nie byli pewni, czy dotarło do niego choćby jedno ich słowo. Wpatrywał się tępo w sufit, czasami tylko zakasłał i wówczas z ust buchały mu gęste kłęby pary.
- Ale chyba nie jest z nim gorzej, niż wtedy, gdy próbowaliście go zamienić w zegar ścienny z kurantem? – zaniepokoił się Remus.
- Chyba nie, wtedy cały czas coś w nim tykało, a o dwunastej kukała ta piekielna kukułka! Pamiętacie, jak kiedyś zakukała na transmutacji? – zaśmiał się Syriusz
- Taaa, a McGonagall zapytała go, którą mamy teraz godzinę – a on na to, że nie wie, bo zegarek zostawił w sypialni!
Salę szpitalną wypełnił radosny śmiech trzech Huncwotów.
- Jak myślicie, puszczą go na mecz? – zapytał Remus, kiedy opuścili szpital i udali się na zaklęcia.
- Jasne, to przecież dopiero za dwa tygodnie! Pierwszy mecz w sezonie. – powiedział James, a oczy mu błyszczały – W tym roku na pewno zdobędziemy puchar! To ostatnia szansa! – zatrzymał się po środku korytarza tak nagle, że kilka osób idących za nimi wpadło na niego. Do dziś nie mógł sobie darować zeszłorocznej przegranej Gryffindoru. Do dziś się za to obwiniał.
- Rogacz! Dajże spokój. Przecież wiesz, że to była wyjątkowa sytuacja. Przecież naprawdę miałeś ważny powód! – powiedział szybko Syriusz, pociągając przyjaciela do przodu za rękaw szaty – Nawet nie ma o czym gadać! No rusz się wreszcie, bo powodujesz mały korek!
Kiedy doszli do korytarza prowadzącego do klasy zaklęć, dogonił ich Mark Lewis – kapitan drużyny Gryfonów i zwrócił się do Jamesa:
- Gdzie ty byłeś? Wszędzie cię szukałem. Złe wieści – właśnie się dowiedziałem, że nastąpiła mała zmiana planów – w najbliższym meczu nie gramy z Puchonami. Podobno ich szukający ma jakąś kontuzję, a nie mają rezerwy. A ja zawsze powtarzałem, tak po dobroci, z czystych intencji temu ich, pożal się Boże, kapitanowi, że powinni mieć rezerwę! Ale on upierał się, że i tak nie wystawiłby innego składu. No cóż, tak czy inaczej gramy z Krukonami, a wiesz dobrze, że Parker nie odpuści. Musimy trenować teraz więcej i ciężej, Krukoni są za dobrzy…
Ale James nie słuchał już jego monologu. Właśnie zobaczył Davida Parkera w dalekim końcu korytarza, ale nie był on sam (co nie było znów żadną nowością).
Rozmawiał z pewną dziewczyną, którą James rozpoznałby wszędzie: miała ciemno rude włosy, jasne błyszczące szmaragdowozielone oczy, które teraz śmiały się wesoło i zarumienione bardziej, niż kiedykolwiek policzki. Poczuł, że wnętrzności całkiem mu zdrętwiały.
,,A jednak to prawda” – pomyślał.

***

Lily i Alice wyszły po śniadaniu z Wielkiej Sali, wspięły się po marmurowych schodach, podążając na lekcję zaklęć.
- Jak myślisz, stary Flitwick chyba nie urwie mi głowy za to, że mam tylko trzy stopy pergaminu wypracowania, kazał napisać cztery. No cóż, w każdym razie tak łatwo się nie dam! – paplała wesoło (jak zwykle zresztą) Alice – Za to na transmutacje odwaliłam dwie dodatkowe stopy o przemianach błyskawicznych. Aha, mam nadzieję, że jutro będzie ładna pogoda… No wiesz, sobota! Na ,,robienie zakupów” z niejakim Dav… Eee… Lily, – ton głosu Alice nagle zmienił się z beztroskiego, na taki, który beztroskim na pewno być nie mógł – zostawiłam na śniadaniu moje wypracowanie na zaklęcia, zaraz wracam!
Zapatrzona w okno i pogrążona w marzeniach Lily, zanim się obejrzała, jej przyjaciółki już nie było. Ale kiedy podniosła wzrok, zrozumiała prawdziwą przyczynę czmychnięcia Alice. Przed nią stał nikt inny, jak wspomniany już wielokrotnie Dave P. we własnej osobie. Za każdym razem, kiedy go widziała, utwierdzała się w przekonaniu, dlaczego każda dziewczęca duszyczka dałaby się pokroić na drobniuteńkie kawałeczki za chociażby jedno jego spojrzenie lub uśmiech. Miał falujące brązowe włosy opadające mu na czoło, czarne oczy, błyszczące, jak dwie gwiazdy pośród ciemnej nocy. Jego twarz miała coś w sobie jakby z romantyczności i… melancholii. Jak bohaterowie tych wszystkich ckliwych romansów, które Alice czytała nałogowo, a potem opowiadała o nich każdemu, kto chciał jej wysłuchać. Ze swoją książką od zaklęć pod pachą wyglądał teraz, jak prawdziwy rycerz… no, powiedzmy rycerz intelektualista. ,,Wcięło mu tylko gdzieś białego rumaka” – jak często mawiała Alice.
- Hej Lily! Czy… - zaczął. Jego głęboki, czysty głos również brzmiał niesamowicie tajemniczo i intrygująco. Ale dziewczyna najwyraźniej postanowiła uprzedzić fakty.
- Och, cześć! Tak, dostałam twój list. Płomyczek mi wczoraj przyniósł. To naprawdę miłe z twojej strony! I oczywiście chętnie wybiorę się z tobą jutro do Hogsmeade.
Niedobrze… Dlaczego on nic nie mówi? Dlaczego? – myślała gorączkowo.
David rzeczywiście przez chwilę stał bez ruchu i wpatrywał się w Lily. Po chwili powiedział powoli:
- Eee… Ja tylko chciałem spytać, czy pożyczyłabyś mi ,,Teorię średniowiecznej transmutacji”, słyszałem, że masz, a w bibliotece nie ma. – w jego głosie zabrzmiało szczere zdumienie. Lily poczuła, że na swojej twarzy mogłaby z powodzeniem usmażyć teraz jajko.
- Ty… nie wysyłałeś żadnego listu? - w jej biednej głowie przewijało się teraz milion poplątanych myśli, ale najwyraźniej kołatała jej się jedna z nich: ,,Dorwać Alice i obedrzeć ją ze skóry”.
Chłopak chyba dostrzegł gonitwę jej myśli i rzekł:
- No… nie. Ale skoro mówiłaś już o jakimś wypadzie do wioski, to może zechciałabyś wybrać się tam ze mną jutro? Skoro proponuje mi to tak urocza istota… – zaśmiał się serdecznie – No więc?
- Eee… oczywiście, bardzo chętnie. – odpowiedziała niepewnie Lily, nadal czując się okropnie, ale kiedy chłopak mrugnął do niej i odszedł, poczuła ulgę. ,,Uff, przynajmniej nie jest zły, to już coś…” - pomyślała. Jeszcze przez chwilę stała osłupiała, nie dostrzegając wzroku dziewczyn z Rawenclawu, w którym czaiła się żądza mordu, a co gorsza, skierowanego w jej stronę.

CDN...
... jeśli Wam się spodoba oczywiście wink.gif

Ten post był edytowany przez Anulcia: 21.11.2004 12:47


--------------------
Facet z natury swej cierpi na nieuleczalne upośledzenie emocjonalne :]

---------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Anulcia
post 26.12.2004 15:06
Post #2 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 116
Dołączył: 17.09.2004
Skąd: Radom...->taka dosyć duża wioska




No kochani, oto mój troszkę spóźniony prezent gwiazdkowy dla Was (pisałam go całe przedpołudnie przed wigilią - "napadło mnie" tongue.gif ). Błedów chyba nie ma dzieki niepokonanej w dziedzinie korekty kkate. :wink:

CZĘŚĆ 4.

W klasie eliksirów zapadła głucha cisza. Trzydzieści par oczu wlepionych było teraz w Jamesa i obserwowało go bez jednego mrugnięcia. Słychać było tylko ciche syki i odgłosy gotowania się eliksirów w tych kociołkach, które jeszcze ocalały po niedawnym małym zamieszaniu. Nawet nerwowe szczękanie zębów profesora Slinnery’ego ucichło – jego twarz wyrażała teraz coś w rodzaju mieszaniny mściwej satysfakcji i szaleńczej furii.
- A więc to tak? A więc to… tak?! – powtarzał nerwowo w kółko, jakby w obecnym stanie i w obliczu całkowitego zdemolowania jego ukochanej sali eliksirów nie mógł przypomnieć sobie żadnych innych słów.
- No… chyba tak… - odpowiedział niepewnie James. Doszedł do wniosku, że w obecnej sytuacji lepiej będzie nie doprowadzać nauczyciela do stanu jeszcze większego załamania. Lecz jego słowa przyniosły dokładnie odwrotny skutek – patrzył teraz, jak twarz Slinnery’ego, wcześniej czerwona, zaczęła gwałtownie zmieniać kolory – od dojrzałej wiśni, przez śliwkę kalifornijską, po pożółkły papier. Te gwałtowne przemiany powodowały, że jego oblicze mieniło się teraz niczym nowoczesna, mugolska lampa neonowa.
James nie wiedział jednak, dlaczego ten widok nie przeraża go tak bardzo, jak powinien. A przecież mógł być pewien, że czeka go prawdopodobnie najcięższy i najdłuższy szlaban w historii Hogwartu (a warto pamiętać, że Hogwart nie należy do najmłodszych szkół). Stojący obok niego Syriusz miał dziwny wyraz twarzy, jakby niedowierzał, że James po raz pierwszy odważył się zrobić jakiś żart na eliksirach, i to bez konsultacji z nim. Zawsze starali się przecież powstrzymywać od tego na lekcjach Slinnery’ego, wiedzieli doskonale, czym to by się niewątpliwie skończyło. No i chyba dziwiło go, że stojąc od ponad pół godziny obok Jamesa, nie spostrzegł, że ten coś kombinuje.
- A więc może się teraz jakoś wytłumaczysz?! Masz coś na swoje usprawiedliwienie?! – do Rogacza dobiegły słowa Slinnery’ego, który najwyraźniej już odzyskał głos.
Wzrok Jamesa mimowolnie powędrował w stronę Evans, która wyglądała teraz, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co.
- Eee… ja… zrobiłem to dla żartu. Przelewitowałem… pazur pancernika do kociołka Lily Evans – James w mgnieniu oka wypowiedział pierwszą lepszą wersję wydarzeń, jaka wydawała mu się sensowna i na tyle wiarygodna, żeby uwierzył w nią Slinnery.
- A czy nie przyszło ci do głowy, że pazur pancernika połączony z esencją z mirtu, która, jak wiadomo, jest podstawowym składnikiem Eliksiru Przygnębiającego, powoduje reakcję wybuchową? O ile mnie pamięć nie zawodzi, to mówiłem o tym tydzień temu przynajmniej trzy razy. Czy przez ten twój głupi czerep nie docierają nawet tak oczywiste informacje?! – Slinnery wypowiedział to wszystko bardzo szybko, szczególnie akcentując słowa „głupi czerep”.
W tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka oznajmiającego koniec lekcji, co było wybawieniem Jamesa od odpowiedzi na ostatnie pytanie nauczyciela.
- Macie mi zostawić do oceny próbki swojego eliksiru, to znaczy – profesor rozejrzał się po klasie – ci, którzy mają co zostawić. Naklejcie na butelki naklejki ze swoim nazwiskiem. A ty – tu rzucił krótkie spojrzenie na Jamesa – zostajesz. Musimy omówić kilka szczegółów dotyczących twojej… kary.

***

- Czy on zwariował?! Co w ogóle sobie myślał?! Że to będzie zabawne, czy jak? No, ale grunt, że się przyznał. No bo co byś zrobiła, gdyby tego nie zrobił? Slinnery dowaliłby ci taki szlaban, że nie pozbierałabyś się do końca tego roku. No, ale przynajmniej Potter ma teraz za swoje. Lily… czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nie, do Lily nie docierało ani jedno słowo Alice. Zdołała tylko wychwycić ,,No, ale Potter ma teraz za swoje”, co spowodowało, że obróciła się na pięcie i pobiegła co sił korytarzem, krzycząc jeszcze przez ramię do przyjaciółki ,,Spotkamy się na obiedzie”.
Musi zdążyć, musi to wszystko odkręcić. To była tylko i wyłącznie jej wina. I nie mogłaby znieść myśli, że przez jej głupotę nawet ktoś taki, jak Potter będzie ponosić teraz konsekwencje. No i nie dawało jej spokoju to, że miałaby wtedy wobec niego ogromny dług wdzięczności.
Wpadła na korytarz wiodący do klasy eliksirów, ale było już za późno – drzwi klasy się otworzyły i wyszedł z niej nie kto inny, jak Potter. Nie miał zbyt szczęśliwej miny, ale gdy zobaczył biegnącą w jego stronę Evans, uśmiechnął się lekko.
- No i po wszystkim, nie było wcale tak strasznie. Przez dwa miesiące, z wyjątkiem wieczorów, kiedy mam treningi, będę musiał sprzątać wszystkie toalety w lochach. Bez użycia różdżki oczywiście. – James starał się zrobić taką minę, jakby nie sprawiało mu to najmniejszego kłopotu. Lecz Lily wiedziała doskonale, że będzie to dla niego szczyt upokorzenia, zwłaszcza, kiedy Ślizgoni dowiedzą się o szczegółach jego szlabanu. A na pewno się dowiedzą, bo Slinnery nie przepuściłby tak wspaniałej okazji, by przyczynić się do pognębienia jakiegoś Gryfona i z pewnością wtajemniczy w całą sprawę swoich podopiecznych.
- Nie ma mowy. Idziemy do Slinnery’ego i powiem, jak było naprawdę. A ty to potwierdzisz. Teraz. – powiedziała z naciskiem.
- Nie, wszystko jest już załatwione. Wiesz dobrze, że ja już przywykłem do szlabanów. Nieraz odwalaliśmy z Syriuszem gorsze rzeczy. Ten areszt to nic. Poza tym – James uśmiechnął się mściwie – Slinnery nie wie, że Mark Lewis uparł się, aby treningi odbywały się teraz cztery razy w tygodniu. Tak więc będę sprzątał tylko trzy razy tygodniowo, co w ciągu dwóch miesięcy daje… dwadzieścia cztery sprzątania. To naprawdę nie jest dużo.
Jednak Lily nie dawała za wygraną.
- Ale ja chcę się przyznać. I nie przeszkodzisz mi w tym! – zrobiła kilka kroków w stronę drzwi do klasy eliksirów.
- Daj spokój, Evans! Przecież Slinnery i tak ci nie uwierzy. Jak myślisz, kogo pierwszego by podejrzewał: ciebie, prefekta naczelnego, wzorową uczennicę, czy mnie – ucznia, który… cóż… powiedzmy, że nie ma zbyt czystego konta?
Lily zatrzymała się. Już nie była taka pewna. Potter chyba miał rację – Slinnery i tak jej nie uwierzy. Odwróciła się i spojrzała na chłopaka. Stał teraz oparty o ścianę. Nie patrzył w jej stronę.
- Nie musiałeś tego robić – powiedziała cicho po chwili.
James dopiero teraz na nią spojrzał.
- Wiem, ale pomyślałem sobie, że dziewczynie, która jeszcze nigdy nie dostała żadnego szlabanu, byłoby ciężko przez to przejść, zwłaszcza, że jest to kara od Slinnery’ego. Co innego ktoś, kto odwalił więcej aresztów, niż ktokolwiek i kiedykolwiek w tej szkole. To wszystko. I nie oczekuję od ciebie niczego w zamian. – dodał, jakby odgadując jej myśli - Może tylko…
- Tylko co…? – przerwała mu szybko Lily.
James zawahał się przez chwilę.
- W najbliższym meczu… kibicuj Gryfonom.
Lily natychmiast przypomniała sobie, jak dyskutowała z Davidem w pubie na temat Pottera i quidditcha. Dopiero teraz zdała sobie jednak sprawę, że przecież on cały czas stał wtedy niedaleko nich, pod peleryną – niewidką i na pewno słyszał całą rozmowę. Jak mówiła, że David na pewno go pokona. Poczuła się głupio.
- Ja… - chciała się jakoś wytłumaczyć, wyjaśnić całą tamtą sytuację, ale po prostu nie wiedziała jak. Pokiwała więc tylko głową.
- No to… może chodźmy już na obiad, – zaproponował James – bo niedługo mamy zielarstwo.
- Och, rzeczywiście… na śmierć zapomniałam o obiedzie.
Weszli więc po schodach wiodących do Sali Wejściowej i po chwili stanęli przed drzwiami do Wielkiej Sali.
- Dziękuję – powiedziała nagle Lily, nie podnosząc wzroku.
James spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko.

***

- Nie no, ty chyba żartujesz!!! – krzyknął Syriusz, a jego głos potoczył się po Wielkiej Sali – Żartujesz, prawda? – dodał już ciszej, kiedy wszyscy zwrócili głowy w stronę jego, Jamesa i Remusa. Rogacz pokręcił przecząco głową. Syriusz spojrzał na Remusa szeroko otwartymi oczyma.
- On jednak zwariował.
James przed chwilą wyznał przyjaciołom, jaki dostał szlaban i przede wszystkim - co naprawdę wydarzyło się na lekcji eliksirów. Reakcja Syriusza była dokładnie taka, jaką przewidział.
- A od kiedy ty taki szlachetny jesteś, co? No, choć z drugiej strony nie zapominajmy, że jest to Evans, więc…
- Och, zamknij się! – zawołał Rogacz z ustami pełnymi ziemniaków, co wywołało chichot pozostałych dwóch Huncwotów.
Po chwili Remus odchrząknął znacząco i postanowił zmienić temat.
- A wracając do twojego szlabanu, to nie mógłbyś przekonać Marka, aby dodał wam jeszcze jeden trening w tygodniu?
- Racja! – wtrącił Syriusz – W końcu każdy normalny człowiek wolałby grać w quidditcha, niż czyścić kible, nie? Tylko wiecie co, jednego naprawdę mi żal. Żałuję, że wcześniej powstrzymywaliśmy się od odwalania różnych numerów na eliksirach. Warto byłoby to robić, chociażby ze względu na rozwścieczoną buźkę Slinnery’ego. Musicie przyznać, że fajnie zmieniał kolory!

***

Glizdogon wyszedł ze szpitala tydzień po swoim „wypadku”. Wyglądał już całkiem nieźle, choć od czasu do czasu miał napady dziwnej czkawki i wydawał z siebie ciche gwizdy. Wszystko inne wróciło jednak do normy.
Tak więc późnym wieczorem Peter siedział w fotelu w salonie Gryfonów i obgryzając namiętnie paznokcie wpatrywał się z uwielbieniem w Jamesa i Syriusza, którzy rozgrywali mały turniej szachowy. Wokół ich stolika zebrali się chyba wszyscy Gryfoni (no, wszyscy z wyjątkiem Lily, Alice i kilku pierwszoroczniaków, którym zasłaniali starsi).
- Stawka jest wysoka – Lily dobiegł głos jakiegoś szóstoklasisty, który z zapałem informował o czymś swojego kolegę – ten, który przegra, przez godzinę musi siedzieć w łazience Jęczącej Marty i… naśladować ją. To znaczy jęczeć.
- Skoczek na D5. – powiedział Syriusz, po czym jego czarny koń przesunął się na wskazane pole. James przyjrzał się dokładnie szachownicy.
- Królowa na D5! – zawołał James i po chwili wszyscy patrzyli, jak jego biała figura zbliża się ku czarnemu koniowi, wyjmuje miecz i odcina mu głowę.
Wśród tłumu dało się słyszeć głośne „OOOCH”, co było mieszaniną podziwu i zaskoczenia po tak brutalnej akcji królowej Rogacza.
Lily patrzyła na to wszystko z daleka, kręcąc powoli głową i wznosząc oczy ku niebu po każdym tego typu zagraniu.
- Naprawdę nie wiem, co takiego nadzwyczajnego jest w szachach czarodziejów, że każda partia przyciąga… tłumy. – powiedziała do Alice po wyjątkowo widowiskowej akcji gońca Syriusza.
- W szachach może nic… ale w grających w szachy na pewno. Przecież gdyby na miejscach Blacka i Pottera siedział ktoś inny, połowy z tych dziewczyn z pewnością by tam nie było. – stwierdziła dobitnie Alice.
- Ha ha!!! No i co?! No i co pan teraz powie, panie Potter, hę?! – triumfalne okrzyki Syriusza, mogące oznaczać tylko wygranie partii, wypełniły cały pokój wspólny.
- Dobra, dobra. Ale następnym razem Wielki Rogacz pokaże ci, jak naprawdę gra się w szachy! – James podniósł się z krzesła. – A teraz, na dowód honoru oznajmiam, że udaję się do łazienki Jęczącej Marty – dodał z udawaną powagą, po czym ukłonił się i wśród wiwatów oraz śmiechu opuścił salon. Gryfoni powoli rozchodzili się do sypialni.
- Mam nadzieję, że David go jednak pokona w przyszłą sobotę. – westchnęła z nadzieją w głosie Lily, patrząc na dziurę za portretem, w której dopiero co zniknął Rogacz – Jego pewność siebie zmalałaby do zera. Jestem tego wręcz pewna!
Wtem do ich stolika przysiadł się Syriusz Black. Uśmiechał się w nieco dziwny sposób, co w jego przypadku nie wróżyło nic dobrego.
- Skoro jesteś taka pewna, to proponuję zakład.
- Zakład? – powtórzyła niepewnie. Doskonale wiedziała, że zakładanie się z Blackiem o cokolwiek może niechybnie przynieść złe skutki.
- Tak, o wygraną Gryffindoru. Chociaż – dodał szybko na widok miny Lily – z pewnością nie starczy ci odwagi.
- Zgoda! – odpowiedziała natychmiast – W takim razie, jeśli Gryfoni przegrają… to ty… umówisz się z…
Black zrobił przerażona minę. Już domyślał się, co powie Lily.
- Evans, tylko nie z…
- …z Ellie McKinnon. – dokończyła z satysfakcją w głosie dziewczyna. Wiedziała, że wszystkie chłopaki prędzej przełknęliby szklankę odorosoku, niż umówili się z Ellie. Bo kto chciałby przebywać w towarzystwie żywego, chodzącego kościotrupa, wiecznie narzekającego na wszystko i na wszystkich dookoła i posiadającego niebywałą zdolność knucia intryg i siania niezgody.
- Świetnie, w takim razie, jeśli Gryffindor wygra, ty umówisz się z… - na jego twarzy pojawił się wyraz mściwej satysfakcji. Lily wiedziała, co zaraz nastąpi. Obawiała się tego od samego początku.
- Black, tylko nie z…
- …z Jamesem Potterem. – dokończył Syriusz. – Ale widzę, że wymiękasz. Mówiłem, że nie starczy ci odwagi.
- Umowa stoi! – zawołała Lily i podała Blackowi rękę – Alice, przetniesz?
- Doskonale – uśmiechnął się Syriusz, kiedy Alice „przecięła” ich ręce – A więc szykuj się na randkę z Rogaczem, Evans. Bo Gryffindor z pewnością wygra!
- Okaże się. A wtedy być może ty wybierzesz się do Hogsmeade z panną McKinnon! Pomyśl tylko: całe bite kilka godzin w towarzystwie przesympatycznego szkieletu. – Lily uśmiechnęła się do Syriusza, który już nie był taki pewny siebie, lecz rzekł, siląc się na spokój:
- Zobaczymy za tydzień…


Boże, w co ja się wpakowałam! – myślała gorączkowo Lily, przewracając się w łóżku po raz kolejny tej nocy na drugi bok. Potter jest dobry jako szukający, wiedziała o tym doskonale. Mało tego - jest cholernie dobry. Prawdę mówiąc, przez cztery lata, odkąd jest w drużynie Gryfonów, nie przegrali jeszcze ani jednego meczu, pomijając ten w zeszłym roku, ale to był szczególny przypadek. Ale przecież nie mogła, po prostu nie mogła dopuścić, aby ktokolwiek pomyślał o niej, że "wymięka”. Lecz jeśli Gryfoni i tym razem wygrają, niedługo czeka ją chyba najgorszy dzień w życiu. No bo co mogło być jeszcze gorszego od całego dnia spędzonego z Jamesem Potterem?

***

- Stary! Proszę cię, złap tego znicza, bo inaczej będzie ze mną krucho… - zawołał Syriusz błagalnym tonem, kiedy już zdążył opowiedzieć swojemu przyjacielowi o zakładzie z Lily, który w dodatku sam zaproponował, a który może przynieść dla niego tak straszne skutki - Ja… nie wyobrażam sobie CAŁEGO DNIA spędzonego z tą… chudą szczapą! To będzie... koszmar!
- Łapo, uspokój się, bo jeszcze nabawisz się zmarszczek! Co by wtedy powiedziały twoje fanki? – James ziewnął i rzucił się na łóżko – Chcesz przeżyć prawdziwy koszmar, to lepiej idź i posiedź sobie trochę w łazience Marty! Rzucała we mnie papierem toaletowym i chciała ochlapać wodą z sedesu. Ale ze mną nie ma tak łatwo!
Lecz James doskonale wiedział, że tym razem nie mogą przegrać. Nie po tym, co stało się w zeszłym roku. Poza tym musi pokonać Parkera! No i oczywiście ze względu na zakład.
Tak, jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął wygrać żadnego meczu.


C.D.N.


Ten post był edytowany przez Anulcia: 14.08.2005 18:19


--------------------
Facet z natury swej cierpi na nieuleczalne upośledzenie emocjonalne :]

---------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 04:19