Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Koła Czasu [cdn], - Slytherinada 6

Toroj
post 24.11.2004 18:48
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



KOŁA CZASU

Każdy budynek ma swój własny, niepowtarzalny zapach, na który składają się osobne wonie kamienia, cegieł, zawartości pokoi i setek pojedynczych zapaszków przebywających w nim ludzi, które lepią się do wszystkiego na podobieństwo niewidzialnej melasy. Podziemia Ministerstwa nie odbiegały pod tym względem od normy. Syriusz wciągnął powietrze do wnętrza połyskliwego, wilgotnego nosa. Psi zmysł węchu natychmiast rozdzielił wielki zapachowy gobelin na pojedyncze nitki. Korytarz pachniał kurzem, drobnymi śladami myszy, pergaminami i gorzkawą spalenizną z pochodni, oraz - co było nieco zaskakujące - cukierkami na kaszel, ale ponad wszystkim dominował niepokojący smrodek zdenerwowanych ludzi w skórzanych płaszczach. Na ścianach widać było tu i ówdzie osmalenia po zaklęciach ofensywnych. Tonks cicho przemykała się pod ścianami, z wyciągniętą przed siebie różdżką. Wykonywała drobne ruchy nadgarstkiem, by w razie czego objąć zaklęciem jak największy obszar rażenia. W jednym z zaułków natknęli się na nieprzytomnego aurora. Żył, ale jego tętno było słabe. Tonks już miała polewitować go ku wyjściu, gdy pojawiła się inna postać w popielatym uniformie z charakterystycznym emblematem służb magomedycznych, więc młoda stażystka z „psem” u nogi mogła udać się na dalszy patrol. Następne odkrycia były jeszcze mniej przyjemne. Za zakrętem odkryli ofiarę potraktowaną Rackharrowem*, o czym zresztą zawczasu powiadomił Syriusza nos. Tu ratować nie było kogo, raczej przydałaby się szufelka. Tonks przełknęła kurczowo ślinę, przybierając w świetle pochodni interesujący kolor sera gorgonzola. Przeszła fatalny rejon jak najszybciej, pozostawiając tylko zaklęcie lokalizacyjne. Potyczka w Ministerstwie była ostra. Tuż za progiem Wydziału Czasu i Przeznaczenia natknęli się na kolejne ciało, tym razem Śmierciojada. Pobieżne oględziny pozwalały się domyślać, że udusił się pod wpływem źle rzuconego zaklęcia paraliżującego.
- A gdzie Snape? Chyba go nie ustrzelili w tym zamieszaniu? – spytała Tonks z pewnym niepokojem, uświadamiając sobie, że podczas starcia widziała przelotnie znajomą chudą postać Mistrza Eliksirów, który otrzymał wezwanie, podobnie jak inni Śmierciożercy z najbliższego otoczenia Wiadomo-Kogo.
- Złego diabli nie biorą – rzucił Black lekceważąco, przyjmując na powrót ludzką postać. – Włóczy się gdzieś po Departamencie i węszy swoim zwyczajem, albo już się ewakuował.
- Ostatnio widziałam go gdzieś tam. – Tonks machnęła ręką w kierunku wielkiego zmieniacza czasu, za którym widoczne były drzwi, prowadzące do kolejnych pomieszczeń. Urządzenie otaczała duża, opalizująca sfera, do złudzenia przypominająca gigantyczną mydlaną bańkę. Coś zaszurało i usłyszeli dziwny dźwięk.
- Kot...? – zdziwił się Syriusz, ostrożnie obchodząc postument i leżące koło niego ciało martwego Śmierciożercy. Za nim kroczyła Tonks.
- Nie kot – autorytatywnie stwierdziła Tonks, która posiadała kota i była dobrze zorientowana w asortymencie wydawanych przez niego dźwięków. Za postumentem na posadzce leżały jakieś szmaty, pod którymi coś się poruszało.
- Ninny, ubezpieczaj mnie.
Syriusz powoli wyciągnął różdżkę, równie powoli podniósł nią skraj czarnej płachty i zamarł. Brwi mimowolnie podjechały mu do połowy czoła.
- Słodka Morgano... – wymamrotała Tonks za jego plecami.
Z dołu, spomiędzy zwojów tkaniny patrzyła na nich żałośnie para czarnych ślepek, drobna dziecięca buzia właśnie wykrzywiała się w podkówkę, a nosek marszczył, dając nieomylny znak, że za chwilę rozpocznie się ulewa łez.
- Dzieciak... – jęknął Syriusz. – Skąd tu dziecko, na miłość Boską!?
Dziecko tymczasem wybuchnęło okropnym płaczem z głębi serca, głosząc światu swą krzywdę.
- Maaaaaamaaaaaa...!!!
- Chwila, co tu robi ten bachor i dlaczego jest goły?
Black podejrzewał, że dziecko niedbale zawinięte w wełnianą szmatę nie ma poza tym nic na sobie. Tonks złapała dziecko pod paszki i uniosła w górę, co potwierdziło, że istotnie Syriusz ma rację.
- O, chłopczyk – powiedziała, rzuciwszy okiem w odpowiednie miejsce. Dziecko kopało i skręcało się w jej objęciach, wyjąc histerycznie. Na oko malec miał około dwóch lat, i o ile Tonks znała się na dzieciach, raczej nie więcej niż dwa.
- Śmierciojadom chyba już zupełnie odwaliło, że biorą na akcje dzieci. Pewnie chcieli tu odprawić jakiś rytuał? Złożyć go w ofierze, albo coś w tym stylu, pieprzeni zboczeńcy.
- Myślałam, że krwawe ofiary odprawia się na cmentarzach, a nie w budynkach Ministerstwa – prychnęła Tonks, tuląc malucha, który tymczasem przestał się wyrywać, ale nadal łkał żałośnie. Łzy jak groch spływały mu po buzi.
- To są bardzo nowocześni zbrodniarze, Ninny. No nic, zabierzesz dzieciaka na posterunek. Niech się ktoś dowie, czyj jest. Może rodzice już złożyli doniesienie o porwaniu. O ile to nie jego starzy go tu przywlekli – dodał Black przytomnie.
- Bidulku, wrócisz do mamy i taty... Wszystko będzie dobrze. – Tonks zacmokała pieszczotliwie. – Syri, trzeba go w coś opatulić. Tu jest zimno jak w ślizgońskich lochach.
Syriusz podniósł skwapliwie z podłogi ów tajemniczy kawał czarnego welwetu, a wtedy z fałd posypały się ze stukotem i dzwonieniem jakieś drobne przedmioty. Zaskoczony Syriusz potoczył wzrokiem po kolekcji guzików i sprzączek. Po podłodze poturlało się kilka szklanych buteleczek... i różdżka. Różdżka, która wydawała mu się dziwnie znajoma. Syriusz czuł, że coś jest nie w porządku. Bardzo nie w porządku.
- Syri... możesz tu spojrzeć? – usłyszał zdławiony głos kuzynki.
Tonks trzymała chłopczyka za rączkę i gapiła się na jego przedramię, wytrzeszczając oczy. Na skórze dziecka widniał szary, nieco zamazany ale nadal rozpoznawalny zarys Mrocznego Znaku. Syriusz gwizdnął przeciągle. „Oznaczają takie szczawiki?” – pomyślał w pierwszej chwili, ale potem inna myśl uderzyła go jak piorun. Popatrzył na trzymaną w ręku szmatę, rozsypane guziki, a potem wymienił zalęknione spojrzenie z pobladłą Tonks. Jak na komendę odwrócili się ku wciąż działającemu zmieniaczowi czasu.
- O Boże... – jęknęła Tonks. – Musiał przypadkiem dostać się w strefę.
Małoletni Severus Snape na jej rękach rozmazywał sobie łzy po policzkach, powoli chrypnąc od płaczu.
- Cofnęło go jakieś trzydzieści trzy lata – rzekł Syriusz. – Ninny, po prostu przerzuć go z powrotem. Ale jaja, będzie musiał wracać do domu z gołym tyłkiem.
- Zwariowałeś! Masz jakieś pojęcie jak to działa?! On może zniknąć całkiem!
- Szczerze powiedziawszy, raczej bym się nie zmartwił – odparł Syriusz.
- Słodki Merlinie!! – ryknęła Tonks, wyrywając kuzynowi materiał i owijając nim Snape’a. – Jestem spokrewniona z kompletnym bydlakiem! Wyrzeknę się ciebie, panie Black, jak mamę kocham! Chcesz zabić dziecko!
- Dobra, dobra... Tak tylko mówiłem – odburknął Syriusz. – Ale co mamy robić?
- Spróbuj coś wrzucić w tę banię – poradziła Tonks.
Syriusz podniósł więc jeden z guzików i cisnął nim poprzez strefę zmieniacza. Rozległ się cichy trzask, jakby ktoś rozrywał jedwabną przędzę, a po powierzchni sfery przebiegły tęczowe fale i rozbłyski miniaturowych błyskawic. Syriusz obszedł magiczne urządzenie i odnalazł guzik, leżący na posadzce.
- I co? – spytała Tonks. Snape szczęśliwie uciszył się, objąwszy ją za szyję.
- I nic – odparł Syriusz ponuro. – Nie widzę żadnych zmian. Ani na lepsze, ani na gorsze. Guzik jak guzik.
- Nie możemy ryzykować. Dumbledore coś wymyśli. Wracajmy na Grimmauld Place.
*Rackharrow – wynalazca zaklęcia patroszącego
*
Albus Dumbledore przekładał na stole przyniesione przez Syriusza przedmioty.
- Sądząc po obecnym wieku Severusa, i tego, co stało się z jego ubraniem, faktycznie musiał cofnąć się w czasie około trzydziestu dwóch albo trzech lat. Mały włos, a stracilibyśmy go na amen. Wszystko, co miało mniej niż trzydzieści lat, po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
- Czy to znaczy, że Snape od ponad trzydziestu lat nie kupił sobie nowej szaty? Taki skąpy? To przesada nawet jak dla niego – zdziwił się Black.
- Niekoniecznie. Raczej po prostu materiał ma trzydzieści. Guziki też nie niszczą się od samego leżenia u krawca.
- A różdżka? Też ma więcej niż trzydzieści? Odziedziczył po matce, czy jak?
- Ollivanderowie robią różdżki na zapas. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta różdżka przeleżała sto lat w pudełku na Pokątnej, aż nadszedł czas, by dostał ją Severus.
- Jaki ma rdzeń? – zainteresował się Syriusz, obracając w palcach rzeczony przedmiot.
- O ile pamiętam, łuski salamandry – odrzekł Dumbledore, odbierając mu różdżkę Snape’a i troskliwie owijając ją serwetką. – Nawet pomyślałem, że to do niego pasuje. Biedny Severus zawsze spalał się wewnętrznie, choć na zewnątrz utrzymywał fasadę zimnego drania.
Black nieznacznie wzruszył ramionami.
Obaj popatrzyli w stronę kanapy, gdzie Severus spał, przytulony do resztek swojej odmłodzonej peleryny, których nie dał sobie odebrać, jakby instynktownie czując, że ten kawałek materiału należy do niego. Nie wyglądało na to, by pamiętał cokolwiek ze swojego poprzedniego życia. Był po prostu malutkim dzieckiem, niespodzianie rzuconym w obce środowisko. Nie rozpoznawał nikogo i niczego. Tonks z ogromnym trudem zdołała go ubrać w piżamkę, transmutowaną ze starej koszuli Syriusza, a następnie namówić do zjedzenia czekoladowej żaby i wypicia kubka słabej herbaty. (Mleku stawił stanowczy odpór.) Zmęczony, zapłakany i kompletnie skołowany ex Mistrz Eliksirów zasnął w końcu nad ranem, przewracając się po prostu na środku dywanu w salonie, jakby ktoś odłączył mu zasilanie.
Tonks siedziała na krześle okrakiem, opierając brodę na oparciu i patrzyła na śpiącego chłopczyka.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że Sev był takim ładnym dzieckiem – odezwała się nagle.
- Bo ja wiem..? – mruknął Syriusz niechętnie. – Paskudny, rykliwy, nieznośny bachor. I do tego wygląda na przygłupiego. Ja w jego wieku umiałem powiedzieć coś więcej niż „mama”.
- A ty byś się zachowywał inaczej? Przecież on nie ma pojęcia ani kim jest, ani jak się tu znalazł. Biedaczek jest w szoku.
Jakby na potwierdzenie tych słów, malec poruszył się niespokojnie we śnie, wzdychając spazmatycznie, kuląc się i mocniej ściskając w rączkach czarny welwet. Tonks opiekuńczo otuliła go dokładniej kocem i wygładziła fałdy. Dumbledore uśmiechnął się w głębinach siwej brody. Mały Severus nie odznaczał się pocztówkową urodą i na pewno nie zająłby pierwszego miejsca w Konkursie na Najładniejsze Dziecko Magicznego Świata (prawdę powiedziawszy, nie było szans aby zmieścił się w pierwszej pięćdziesiątce) ale był ładny na swój sposób. Buzię miał bladą i owalną. Czarna grzywka opadała mu na czoło, lśniąc jedwabiście w miękkim świetle naftowej lampy. Zaskakujące było to, że jego słynny snape’owski nos zredukował się do całkiem przeciętnych rozmiarów i nawet był lekko zadarty.
- A co ze Znakiem? – spytał Syriusz. – Niby Snape odmłodzony do szczenięcych latek, a nadal ma tę cholerną pieczęć.
Dumbledore przetarł okulary.
- To nie takie proste, Syriuszu. Mroczny Znak, jak wiesz, nie jest zwykłym tatuażem, to jedynie widoczna manifestacja bardzo skomplikowanego i silnego zaklęcia. Źródło jego mocy nie tkwi w Severusie, tylko w Voldemorcie. Można wyobrazić sobie ich związek jako coś w rodzaju magicznej smyczy. Póki żyje jeden z nich, więź nie zostanie zerwana.
- Nawet po czymś tak drastycznym jak magia czasu?
- Quod erat demonstrandum, drogi chłopcze.
- Niezła awantura... A jakby tak go potraktować eliksirem postarzającym? – zaproponował Syriusz.
- To byśmy otrzymali trzydziestolatka z umysłowością dwuletniego dziecka – wtrąciła się Tonks, zanim Dumbledore zdążył się odezwać. – I to dopiero byłaby katastrofa.
- Tonks ma, niestety, rację – potwierdził Dumbledore. – W tym wypadku muszę uruchomić kontakty w Departamencie i poprosić o pomoc Zegarmistrzów. Na własną rękę możemy tylko pogorszyć sytuację.
- Okej. – Tonks ziewnęła i przeciągnęła się. – Mam rację, a przede wszystkim mam w pracy dyżur o ósmej rano i powinnam złapać choć godzinę snu. Szefostwo źle reaguje na pracowników zachowujących się jak zombi. Dobranoc.
Skuliła się na kanapie obok śpiącego Severusa, podkładając sobie pod głowę aksamitną poduszkę, haftowaną w pomarańczowe motylki.
- Ninny, idź do gościnnego pokoju, będzie ci wygodniej – odezwał się Syriusz.
Tonks tylko machnęła ręką, nawet nie racząc otworzyć oczu.
* Quod erat demonstrandum – (łac.) co było do okazania
*
Kiedy Tonks obudziła się wczesnym rankiem, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była smoliście czarna grzyweczka tuż obok jej twarzy i para równie czarnych oczu, wpatrujących się w nią z wyrazem powagi. Severus Snape obserwował ją niemal bez mrugania, ssąc przy tym kciuk. Tonks uśmiechnęła się przyjaźnie, nieznacznie się przeciągając. Snape wyjął palec z buzi.
- Mamusia...? – odezwał się żałosnym tonem.
- Nie ma mamusi – odrzekła Tonks łagodnie, bezwiednie wpadając w pieszczotliwe tony, jakimi dziewięćdziesiąt dziewięć procent dorosłych zwraca się do maluchów, a które dorosłego Mistrza Eliksirów doprowadziłyby do mdłości. – Jest ciocia. Ciocia cię lubi, nie płacz skarbie – pospieszyła z zapewnieniem, widząc, że małemu zaczyna się trząść broda. – Mamusia przyjdzie później.
„Ależ kłamię” – pomyślała, a głośno spytała prędko:
- Chcesz śniadanko?
Severus powoli pokręcił główką.
- Mleczka?
Ten sam gest, wzmocniony pełnym obrzydzenia zmarszczeniem nosa. Małoletni Severus Snape najwyraźniej nie lubił mleka. Tonks wysiliła otępiałe o poranku szare komórki, usiłując pozbierać nieliczne posiadane wiadomości o małych dzieciach.
- Siusiu?
Tym razem doczekała się przytaknięcia, co przyjęła jednocześnie z ulgą i niejakim lękiem.
„Słodka Helgo” – pomyślała, wstając i biorąc małego na ręce, wraz z jego welwetowym „kocykiem bezpieczeństwa”. – „Spałam ze Snape’em, a teraz będę mu pomagać w ubikacji. Toż jak on wróci do naturalnego wieku, upiecze mnie żywcem.”
Tymczasowo jednak Severus Snape nie zdradzał morderczych zamiarów. Wręcz przeciwnie, otoczył ramionkami szyję „cioci”, przytulając się do niej ufnie. Posłusznie i w milczeniu poddawał się zabiegom toaletowym.
- Gadatliwy to ty nie jesteś. Zresztą nigdy nie byłeś – mruknęła Tonks, czesząc Severusa srebrnym grzebieniem, który przed laty należał do pani Black. Zainteresowany urządzeniem łazienki, Snape rozglądał się dokoła, a sądząc z miny, wystrój w kolorach srebrno-seledynowych przypadł mu do gustu. Dopiero kiedy jego wzrok zatrzymał się na prysznicu, udatnie imitującym łeb kobry ze złowrogo rozpostartym kapturem i szeroko rozdziawioną paszczą, stwierdził z niesmakiem:
- Beee. Glizie.
- Mnie też się nie podoba – poparła go Tonks, trzęsąc się od tłumionego śmiechu.
Tymczasem minuty leciały jedna za drugą nieubłaganie, a na ręcznym zegarku Tonks pojawił się ostrzegawczy napis: Zaraz się spóźnisz. Niestety, dalsza opiekę nad małym Snape’em trzeba było scedować na Syriusza. Problem w tym, że Tonks nie była pewna, czy jej kuzyn jest zdolny do opieki nad samym sobą.
- Późno! Bardzo późnoooo! – zaśpiewał zegarek złośliwym dyszkancikiem, więc Tonks czym prędzej zawinęła Severusa w pozostałość jego szaty, tak że wystawała mu tylko głowa. Przeszła szybkim krokiem przez błękitno-srebrną sypialnię. Na korytarzu kopnęła drzwi pokoju Syriusza.
- Siri! Wstawaj!!
- Jestem w kuchni! – dobiegł z dołu przytłumiony głos Syriusza. Tonks miała przemożna ochotę zbiec po schodach, swoim zwyczajem przeskakując po dwa stopnie. Tym razem jednak niosła dziecko, więc zeszła statecznie, starannie omijając stopień-pułapkę, który pan domu od miesięcy obiecywał naprawić i zawsze odkładał to na przysłowiowe jutro.
- Spóźnienie dwie minuty! – zaskrzeczał zegarek nieprzyjemnie, więc Tonks na granicy paniki wepchnęła Severusa w objęcia Syriusza, gdy tylko ten wyłonił się z sutereny. Zaskoczony Black upuścił opróżnioną do połowy puszkę piwa, odruchowo chwytając niespodziewane brzemię. Bursztynowy płyn rozlał się pienistą strugą na posadzce.
- Ożesz, puki i borsuki! Już się spóźniłam – jęknęła Tonks, przeczesując palcami nastroszoną malinową fryzurę. – Szef mnie spertyfikuje! Nie zaliczę stażu! Siri, zajmij się małym, muszę lecieć!
- Ale... ale ja... – zaczął Syriusz i nie dokończył, gapiąc się na Snape’a ze zgrozą i trzymając go w wyciągniętych rękach daleko od siebie, jakby ociekał czymś paskudnym. Tonks mruknęła „freshgate”, a potem puknęła się w zęby czubkiem różdżki.
- Tak, tak – rzuciła niecierpliwie, wionąc ostrym zapachem mięty. – Nie lubisz Snape’a i nie wiesz co się robi z dziećmi. W ten koniec wkładasz jedzenie. – Poklepała Severusa po czuprynie. – A o drugi dbasz, żeby był suchy. Łatwizna.
Mina Syriusza świadczyła, że wolałby raczej konkretne wiadomości encyklopedyczne, najchętniej dużo teorii, a po zaliczeniu semestru ewentualnie mógłby poćwiczyć na makietach.
- Eh, nie marudź i zafiukaj do Molly.
Tonks zniknęła z głośnym trzaskiem aportacji, udając się do miejsca pracy. Syriusz został sam ze swym problemem. Problem nadal zwisał metr nad podłogą, gapiąc się na niego wielkimi, wilgotnymi oczami i łapiąc powietrze niczym karp zagrożony grillem.
- Jak zaczniesz ryczeć, to cię zjem żywcem – zagroził Black pedagogicznie. Severus zatrzasnął buzię, zacisnął zęby, aż przy uszach wystąpiły mu małe guzki, a jego oczy urosły jak u Andersenowskiego psa. Syriusz postawił go na podłodze w hallu, a sam wrócił do kuchni, by odbyć przez kominek konferencję z kuzynką Molly. Niestety, kuchnia w Norze była opustoszała. Mimo nawoływania nikt się nie zjawiał. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby opuszczono je w pośpiechu. W otwartym oknie powiewała perkalowa zasłonka w kwiatki, na podłodze poniewierała się upuszczona cukierniczka, a domowy ghul wylizywał z podłogi resztki cukru. Po stole natomiast spacerowała jarzębata kura z wypisaną na dziobie miną właścicielki grzankowego raju. Z pewnością te miłe stworzonka nie pozwoliłyby sobie na takie ekscesy, gdyby Molly przebywała w promieniu stu metrów. Syriusz popatrzył na rodzinny zegar Weasleyów. Wskazówki z twarzami Ginny i Rona twardo stały na pozycji „szkoła” za to wskazówki bliźniaków tkwiły przy napisie „kłopoty”, a wskazówki Molly i Arthura miotały się niespokojnie między „w drodze”, „katastrofa” i „nakarmić kury”. Niewątpliwie w Norze zaszło coś wstrząsającego. Zaniepokojony Syriusz wycofał głowę do własnej kuchni. Po chwili namysłu sypnął nową szczyptę proszku Fiuu, mówiąc głośno:
- Ogrowa sześć.
U Gringotta otwierano dopiero o dziewiątej, więc istniała pewna szansa, że Bill będzie jeszcze u siebie.
Wynajmowany pokój Billa tchnął optymizmem i atmosferą luzu. Ściany w kolorze zielonego groszku zdobiły plakaty zespołów muzycznych, fragmenty egipskich papirusów i kolekcja mugolskich znaków drogowych. W pokoju nie było stołu, więc Bill siedział na materacu, na skłębionym śpiworze w maskującej barwie pustynnego piasku i pił kawę z kubka w kształcie głowy królowej Nefertiti. Rozczochrane włosy spływały mu po obu stronach przystojnej twarzy jak rdzawy deszcz. Na pytanie o zaginioną część rodziny odpowiedział:
- Mój ojciec usiłuje powstrzymać moją matkę przed obdarciem ze skóry moich braci.
Syriusz uniósł brwi w niemym zdumieniu.
- Moi genialni braciszkowie wymyślili sobie, że rzucą budę i założą własny interes – kontynuował Bill. – Na miesiąc przed owutemami, łapiesz? Matka dostała ataku furii. Wyrzuciła ich z domu i z rodziny. Najpierw. Jak ochłonęła, to poleciała za nimi do Londynu, żeby ich przeprosić i zamordować. I powiedzieć, że ich mimo wszystko kocha. Możliwe, że pochrzaniłem kolejność, ale mama bardzo desperowała.
- A co na to Percy i Charlie? – zainteresował się Syriusz, na chwile zapominając o własnych kłopotach.
- Charlie siedzi u smokerów i jeszcze nic nie wie, a pan Jajogłowy się odciął od sprawy.
- Ty też się odciąłeś?
- Ja wprost przeciwnie, popieram. Może mamie trudno się z tym pogodzić, ale nie każdy może być Percym. Prawdę powiedziawszy, im mniej Percych, tym lepiej. Fred i George nie usiedzieliby ani minuty nawet na studiach podyplomowych w Instytucie Alchemii, a co dopiero na stołku w Ministerstwie. Lepiej będzie, jak pójdą na swoje.
Syriusz pożegnał się, czując rosnącą frustrację. Na Molly w tej sytuacji nie było co liczyć i wręcz nie wypadało jej prosić o pomoc. Natomiast na pewno zawsze i wszędzie mógł liczyć na jedną osobę. Oczywiście z wyjątkiem okresu pełni.
c.d.n.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Toroj
post 11.04.2005 07:42
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Obu swych gości zastał w salonie na trzecim piętrze. Snape bawił się szczoteczką do paznokci w kształcie srebrnego łabędzia, wypuszczając go w podróż po falach morza kanapowego. Z powodu trudności technicznych (włosie zaczepiało o tkaninę) ptak pływał stylem grzbietowym. Remus natomiast machał różdżką nad stołem.
- Musiałem to wziąć. Masz coś przeciwko, Siri?
„To” okazało się rozłożoną na blacie flanelową powłoczką z pękami haftowanych stokrotek w każdym rogu i monogramem SSRB. Syriusz tylko wzruszył ramionami. Do powłoczek był równie mało przywiązany, jak i do całej reszty spuścizny rodzinnej.
- Sypialnia Słodkiego Regulusa Blacka? – spytał Remus, ze śmiechem wskazując na litery.
- Starożytny, Szlachetny Ród Blacków albo też Super Szurnięta Rodzina Błaznów – odparł Syriusz. – Mówiłem ci, że moja matka miała fioła.
Remus pominął tę uwagę milczeniem. Nie wypadało wyrażać się tak o rodzinie gospodarza, nawet jeśli on sam nie przebierał w słowach.
- Próbowałem zrobić z tego koszulkę. Materiał wyjściowy jest odpowiedni, ale coś nie wychodzi.
Syriusz rozprostował ramiona jak sztangista przed wysiłkiem, po czym wyjął różdżkę z futerału.
- Pozwól, że zajmie się tym fachowiec.
Rzeczywiście, po paru precyzyjnych ruchach i melodyjnych inkantacjach, poszewka zamieniła się w bladoniebieską koszulkę z szafirowymi guzikami (nadal haftowaną w stokrotki). Odziany w nowy strój Sunio z upodobaniem badał kwiatki na miękkiej, spranej tkaninie. Zachęcony sukcesem, Syriusz rozejrzał się za nowym surowcem, po czym bez namysłu zdarł z kosza na papiery zielony, aksamitny pokrowiec. Położył go na stole i zakasał rękawy.
- Teraz portki. Styl „wczesny lord Fauntleroy”.
Zanim jednak katowany zaklęciami materiał przybrał do końca właściwy kształt, rozległo się głośne klak, jakby jakiś olbrzym pstryknął w salonie palcami. Para oczu bursztynowych i druga czarnych jednocześnie skierowała się na dziecko.
- O w mordę...
Bluzeczka zmieniła się z powrotem w powłoczkę. Jedyną różnicą była dziura, przez którą wystawał czarnowłosy łebek. Jednak Sunio nie wydawał się wystraszony tą nagłą transformacją, która odbyła się, jakby nie było, na nim. Raczej lekko zdziwiony i zainteresowany. Energicznie poruszył rączkami w górę i w dół, poszewka zafurkotała.
- Pcasek! Sunio pcasek!
Zdenerwowany Syriusz zdarł z malca powłoczkę, rzucił ją z powrotem na stół i ponownie przerobił na odzież godną człowieka, a nie skrzata domowego. Przez moment wydawało się, że oboje – Syriusz i powłoczka – mierzą się wzrokiem, przy czym wyimaginowane spojrzenie ciuszka było mocno ironiczne. Po upływie minuty rozległo się poff i bluzeczka w stokrotki wróciła do postaci bielizny pościelowej.
- Szlag by to trafił... – Syriusz podniósł powłoczkę na końcu różdżki. – Co jest nie tak z tą szmatą?
Test wykazał, że istotnie było coś nie tak. Blackową pościel obłożono zaklęciem antygniotliwym, przeciw mechaceniu, a do tego jeszcze dodatkową klątwą przeciw kradzieży (co doskonale obrazowało stosunek pani Black do personelu pralni). Wszystko to razem wściekle gryzło się z transmutacyjnymi życzeniami Syriusza. Struktura poszewki zwyczajnie nie mogła pomieścić większej ilości magii i „wypluwała” nadmiar.
- Na obrusach pewnie jest to samo. Będę musiał chyba poświęcić kolejną koszulę, a nie mam już żadnej, której nie lubię! – denerwował się Syriusz.
- Co przyniosłeś? – zainteresował się Remus, patrząc na torbę, poniewierającą się w zapomnieniu na dywanie. Syriusz znieruchomiał na chwilę, wytrzeszczywszy oczy.
- Jestem idiotą!! – wybuchnął.
- ...?
- Jestem tępym kretynem! Przecież Minerwa dała mi jego ciuchy! Po co bawimy się w zmienianie poszewek mojej świętej pamięci mamuni, jak tu mam cały tobół Snape’owych łachów? Zwyczajnie je pomniejszę i szlus. Mamy umówioną dziś wizytę w Departamencie Tajemnic, więc McGonagall to przysłała, żeby jej kolega z pracy nie świecił gołym tyłkiem, jak go już zegarmistrze postarzą.
To mówiąc, Black wytrząsnął na kanapę zawartość sakwojaża.
- No proszę. Wszystko ma czarne. Pewnie po to, żeby oszczędzić na praniu.
Nieświadomy właściciel czarnego odzienia, który do tej pory kontemplował zezowatego lwa na makacie, zakrywającej drzewo genealogiczne rodu Blacków, oderwał się od tego wątpliwego arcydzieła sztuki zdobniczej i zainteresował odzieżą, zwaloną na malowniczą kupę. Od razu wyciągnął ze stosu błyszczącą srebrną papierośnicę.
Okazało się, że garderoba Severusa prezentuje się wyjątkowo skromnie (wszystko czarne, białe lub gołębioszare), za to była bardzo dobra gatunkowo. Nawet schodzone trzewiki lśniły jak czarne lusterka – widać właściciel nie żałował pasty ani zaklęć.
Remus poczuł, że ktoś ciągnie go za spodnie. Popatrzył w dół, napotykając poważne spojrzenie czarnych ślepek, wpatrujących się w niego natarczywie.
- Pcasek – oznajmił Sunio, wyciągając do niego rączkę z papierośnicą. Lupin wziął ją odruchowo. Na wierzchu lśniącego pudełka czerniał oksydowany wizerunek nietoperza i ozdobny napis Na pamiątkę od L.M.
- Pcasek – powtórzyło dziecko.
- To nie ptaszek, to nietoperz. – Pedagogiczne zapędy Remusa chwilowo wzięły górę nad rozmyślaniami, czy L.M. oznacza Lucjusza Malfoya i dlaczego „pierwsza laska” magicznego świata miałaby robić Snape’owi tak kosztowne prezenty. – Nietoperz, Suniu.
- Topes?
- Nietoperz.
- Pcasek. – Mina dziecka dość dobrze wyrażała opinię „ty coś ściemniasz, koleś”, więc Lupin skapitulował, przeczuwając, że kołomyja z „pcaskami” i „toperzami” może potrwać.
- To jest, yyy... taka myszka co fruwa.
Fruwająca myszka okazała się atrakcyjniejsza od ptaszka. Sunio odebrał Remusowi srebrny bibelot i zaczął go wybebeszać pośrodku dywanu, rozsypując wokoło siebie Moderny bez filtra i powtarzając beztrosko:
- Myska, myska... myskamyskamyska... pcasek myska... myska pcaskofa...
Syriusz szybko poradził sobie z pomniejszeniem kompletu męskiej odzieży. Za to przymiarka (po nieco utrudnionym oderwaniu małego badacza od sekcji papierosa) wykazała bezlitośnie, że proporcje dwulatka i mężczyzny trzydziestoparoletniego różnią się znacząco.
Majtki dyndały Suniowi gdzieś w okolicach kolan, spodnie – choć dopasowane w talii, ciągnęły się za nim jak uszy za przygnębionym bassetem. Nad podkoszulką i swetrem Lupin tylko pokiwał głową. Zwłaszcza sweterek wyglądał jak kaftan bezpieczeństwa, wydziergany przez pielęgniarkę u św. Munga podczas nudnego dyżuru. Użycia nożyczek Lupin odradził, więc ostatecznie naburmuszony Black jeszcze raz uciekł się do pomocy różdżki – ku cichemu podziwowi kolegi, który nigdy dostatecznie nie opanował tego typu zaklęć.
*
Ministerstwo było niewiarygodnie zatłoczone, jak to zwykle bywa w godzinach urzędowania. Oraz oczywiście hałaśliwe. W takich warunkach nikt nie zwracał uwagi na skromnie odzianego, przedwcześnie posiwiałego człowieka, niosącego na rękach malca w żałobnej czerni, oraz na wielkie, kudłate psisko, taszczące w zębach torbę. Hall wejściowy ucierpiał podczas nocnej potyczki. Złote symbole na suficie znieruchomiały i zbladły. W boazerii tu i ówdzie widać było dziury ze sterczącymi drzazgami. Część stiuków odpadła ze ścian, a brygada skrzatów w pomarańczowych wdziankach i zabawnych kapelusikach uwijała się jak rój pszczół, łatając usterki.
Najgorzej ucierpiała słynna złota fontanna – przez oficjeli zwana PP (Pomnikiem Pojednania), natomiast przez szeregowych pracowników, jak twierdziła Tonks, KK czyli Kupa Kiczu. Statua przedstawiała sobą żałosny widok. Czarodziej stracił głowę, czarodziejka oba ramiona, co upodobniało ją do Wenus z Milo. Centaur unosił puste ręce, przez co sprawiał wrażenie, jakby chciał biednej kobiecie przywalić w szczękę. Z goblina zostały tylko buty, a statuetka skrzata, pozbawiona uszu, z bardzo żałosnym wyrazem złotej fizjonomii leżała w osuszonym basenie. Fontannę otaczała barierka z pomarańczowych linek, na których co dwa-trzy kroki wisiały tabliczki oznajmiające: Uwaga remąt; Uwaga rymont; Uwaga rement... Lupin dojrzał też Roboty konserwowe. Widocznie autorem wywieszek był jakiś niezdecydowany ortograficznie skrzat.
O ile hall był jeszcze stosunkowo luźny, korytarze za złotymi drzwiami przypominały trasy wewnątrz mrowiska, z tą różnicą, że zamiast czarnych mrówek dreptali tam ludzie w kolorowych szatach lub mugolskiej odzieży. Tu i tam aportowały się dyżurne skrzaty, a nad głowami przechodniów latały stada papierowych samolocików korespondencji wewnętrznej. Ogólnie widoczne podenerwowanie tłumaczył fakt, że część pomieszczeń nadal była pod nadzorem ludzi z MISA* i nie wolno było tam chodzić. Pracownikom nagle zaburzono rytm pracy i brutalnie zabrano możliwość poruszania się po utartych trasach – co zaowocowało natychmiast falą spóźnień i korków w windach oraz na schodach. Lupin przekonał się o tym szczególnie boleśnie, gdy, nie mogąc dopchać się do windy, postanowił poszukać innej drogi i utknął raptownie na magicznej barierze, blokującej korytarz. Sytuacji bynajmniej nie poprawiało kilkanaście kilogramów dziecka, dźwiganego na rękach. W dodatku były to kilogramy niewygodnie ruchliwe. Od chwili, gdy Łapa pojawił się u szczytu schodów, niosąc w pysku swoją obrożę, z miną pod tytułem „Nawet nie próbuj mnie powstrzymywać, Remmy”, Sunio był niezmiennie zafascynowany zwierzęcym towarzystwem i wiercił się ciągle, by nie stracić go z oczu ani na moment. Pogardliwych spojrzeń Łapy albo nie widział, albo (co było bardziej prawdopodobne) nie umiał odpowiednio zinterpretować. Suniowi to wielgachne, kudłate, ponure psisko wydawało się czterołapym cudem. Nawet gromady obcych ludzi nie były w stanie wyrwać go z kontemplacji drugiej postaci Syriusza.
Lupin westchnął, usiłując wygodniej uchwycić ruchliwego malca i omal go nie upuścił, kiedy tuż obok trzaskiem pojawił się skrzat.
- Dzień dobry, sir! W czym Proszek może pomóc, sir? – pisnął stworek, salutując do nakrycia głowy, które, widziane z bliska, okazało się być blaszaną miską, służącą za rodzaj hełmu; służbowe umundurowanie natomiast przypominało stalowoszary chiton, praktycznie ściągnięty sznureczkiem w talii – Remus z pewnym zdziwieniem rozpoznał w nim pokrowiec na śpiwór.
- Byłoby miło, gdybyś pokazał nam najkrótszą drogę na dół, do Wydziału Czasu w Departamencie Tajemnic.
Skrzat rozpromienił się.
- Proszek tam pracuje, sir! Doskonale zna drogę! Tylko... – Szeroki skrzaci uśmiech zbiegł się w zasupłany wyraz konsternacji. – Tylko najkrótsza droga jest dla pana za ciasna, sir.
- A jaka to droga? – zapytał Lupin podejrzliwie.
- Rura pocztowa, sir!
- W takim razie poproszę nieco dłuższą ale za to wygodniejszą trasę – podkreślił Remus z naciskiem. Sunio poświęcił skrzatowi całe pięć sekund uwagi, po czym znów skupił się na psie.
Skrzat znów zasalutował, aż blaszana miska brzęknęła.
- Proszek poprowadzi, sir! Proszę tędy, sir!
* MISA – Ministerialne Służby Aurorskie

*
Niewymowny Scrap zupełnie nie pasował do swego nazwiska.* Był zwalistym mężczyzną o przedziwnie „hagridowym” typie urody, choć oczywiście dużo mniejszym. Miał podobnie zmierzwione czarne włosy i rozłożystą brodę, w której tkwiło pełno okruchów po sucharkach. Jego małe oczka za niebieskawymi szkłami okularów patrzyły z lekka rozbieżnie i z niejakim roztargnieniem. Podał na powitanie rękę Lupinowi, potem potrząsnął małą rączką Sunia, a w końcu całkiem odruchowo usiłował przywitać się z psem.
- T-ak... – mruknął, rzucając okiem na wyciągnięty z kieszeni wymiętego kitla zegarek typu „cebula”. – Pan... Smith?
- Lupin – poprawił go Remus uprzejmym tonem.
Złotobrązowe oczy Scrapa obdarzyły go spojrzeniem sennego psa.
- Dwunasta szesnaście, dwunasta szesnaście... – wymamrotał Niewymowny aksamitnym basem z głębin brody i wyjął z drugiej kieszeni sfatygowany notatnik, w którym coś sprawdził. – Nie mam nikogo o dwunastej szesnaście... Pan Smith... t-rzynasta zero osiem.
- Lupin – powtórzył Remus cierpliwie. – Możliwe, że nie zostałem zaanonsowany. Profesor Dumbledore przysłał mnie w sprawie pana Snape’a.
Wzrok Scrapa jakby się wyostrzył.
- Dumbledore, mhmhmhmhmhm... T-ak. – Przewrócił kartkę w notesie. – Snape, dziesiąta trzydzieści... p-an się spóźnił, panie Snape.
- Przepraszam, nie podano nam godziny spotkania – odrzekł grzecznie Remus. – Nazywam się Lupin, to jest pan Snape. – Wskazał Sunia, który z nabożeństwem wpatrywał się w Łapę. Syriusz natomiast bardzo pracowicie go ignorował, siedząc przy nodze Lupina i zgrywając się na grzecznego psa.
- Wypadek ze zmieniaczem czasu – podpowiedział Lupin, a w jego głosie zabrzmiała nutka frustracji.
„Zegarmistrz” oprzytomniał w jednej chwili.
- T-ak! Bardzo interesujące, p-odobno wyjątkowo piękne zjawisko regresu. To jest więc t-en młodzieniec? Ile czasu zużył?
Jako pierwsza nasuwała się odpowiedź, że Snape zużył już sporo czasu na adorację psa, ale Lupin przeczuwał, iż ekscentryczny Niewymowny chyba ma na myśli coś innego.
- Na co? – spytał ostrożnie.
- Na życie, p-anie Smith. Na życie – odparł pobłażliwie Scrap, wyciągając z zakamarków kitla garść sucharków. Jeden wraził sobie w gąszcz brody, gdzie ludzka logika zwykle umieszcza usta, resztę zaproponował gestem dziecku i psu. Nie wykazali zainteresowania. Sunio z fazy obserwacji postanowił przejść do fazy eksperymentu, co polegało na tym, że podchodził na wyciągnięcie ręki do Łapy, który wydobywał z gardła ostrzegawcze „rrrr...”, chłopczyk cofał się o krok, po czym znów robił kroczek do przodu, pies warczał, dziecko się odsuwało i tak w kółko.
- Piesek mlucy! – powiadomił Remusa uszczęśliwiony Sunio, odwracając do niego na moment rozjaśnioną buzię.
- Ma trzydzieści pięć lat. Oczywiście w stanie oryginalnym – wyjaśnił Lupin, wzdychając mimowolnie. Snape w stanie nieoryginalnym był naprawdę uroczy, ale chyba nikt, poza Tonks, tego nie doceniał. Dumbledore chciał mieć z powrotem swojego szpiega, McGonagall swojego nadzorcę krnąbrnych Ślizgonów, a Voldemort na pewno domagałby się powrotu swojego Śmierciożercy, gdyby wiedział co zaszło.
- Oczywiście, w oryginalnym – zgodził się Niewymowny nieco niewyraźnie, chrupiąc sucharka. – Czy to d-okładne dane? Obiekt doznał regresu w dniu urodzin?
- O... nie, jasne, że nie.
- T-ak. Dokładność, to jest to, czego musimy się t-rzymać w tym fachu, panie Smith. T-rzeba zrobić pomiary. Zapraszam do pracowni. Mam nadzieję, że t-amci panowie skończyli już swoje zajęcia. Piesek lepiej niech tu zostanie.
„Panowie” zapewne oznaczało aurorów. „Piesek” rzucił Niewymownemu ciężkie spojrzenie. Remus również miał nadzieję, że skończyli. Chociaż ani Syriusz, ani Snape nie przypominali w tej chwili samych siebie, wolał żeby nie pokazywali się na oczy służbom mundurowym. Tak na wszelki wypadek.
O ile gabinet pana Scrapa wyglądał dość zwyczajnie – po prostu solidne staroświeckie meble, regały zapchane książkami i kolekcja obłąkańczo tykających zegarów – o tyle sala nazywana skromnie „pracownią”, wyglądała zaskakująco nowocześnie. Remus, któremu przytrafił się w życiu romans z mugolskim kinem, kiedyś nazywał taki styl „startrekowym”. W przeciwieństwie do innych pomieszczeń, gdzie rozmaite trendy mieszały się eklektycznie w zależności od fantazji architektów i projektantów wnętrz, tutaj królowała sterylna czystość i kąty proste. Cała sala wyłożona została marmurem – od czarnej jak myśli dementora posadzki, rozsądnie zabezpieczonej magią antypoślizgową, poprzez białe blaty stołów laboratoryjnych i różowawe panele ścienne, aż po papuzi festiwal na półsferycznym suficie, gdzie kamieniarz wyżył się nareszcie artystycznie, układając z różnych gatunków barwnych kamieni wizerunek węża Uroborosa z ogonem w pysku. Jak okiem sięgnąć, wszędzie stały srebrzyste i złote instrumenty – bujające się na ażurowych podstawach, błyskające, pulsujące miarowo barwnymi światłami... Identycznie wyglądały tajemnicze maszynki w gabinecie Dumbledore’a, z tym, że tutejszy zbiór był nieporównywalnie bogatszy. I głośniejszy. Nieustanne tyktykanie, szurumturpanie, tirlipimpirlenie i tym podobne odgłosy zlewały się w kakofoniczną symfonię, a Remus miał wrażenie, że znów znalazł się w gadającej tysiącem głosów dżungli. * Już otwierał usta, by zapytać, czy nie byłoby wygodniej rzucić tu zaklęcie Silencio, gdy gospodarz tego jarmarku uniósł znacząco palec.
- Ocho! – Z zadziwiającą przy jego tuszy zręcznością zanurkował między stoły i wyłowił spomiędzy tajemniczych bawidełek jedno. Marszcząc krzaczaste brwi, postukał paznokciem w srebrną podstawkę.
- Do licha, znów wysiadło. Na jakim złomie musimy p-racować, panie Smith. A podobno jesteśmy p-restiżową placówką. Ci z Nowego Jorku czy innej Florydy przegonili nas już o parę lat. Ci p-arweniusze w dżynsach.
Scrap podregulował urządzenie i delikatnie odstawił na miejsce.
- Nie mam konkretnie nic przeciw dżynsom, ale ci Amerykanie, z tą swoją żałosną historią, obejmującą rap-tem trzysta siedemdziesiąt sześć lat...
- Tylko trzysta...? – zdziwił się Lupin uprzejmie.
- I siedemdziesiąt sześć. Nie mam oczywiście na myśli historii szamanizmu, tylko tę ich tandetną „białą” historię – dodał melancholijnie naukowiec, po czym ryknął okropnym głosem: - Dyżurny!!
Remus podskoczył z zaskoczenia, czując, jak uszy w bezwarunkowym odruchu przylegają mu do czaszki, a dziąsła zaczynają świerzbić – do pełni pozostało nieprzyjemnie mało czasu. Sunio pisnął ze strachu i schował się pod jego płaszcz. Parę sekund później w sali pojawił się znajomy skrzat w pokrowcu. Brzdęk! – odezwała się miska przy salucie.
- Proszek do usług, sir!
- Co tu tak pusto? – zapytał Scrap już normalnym głosem.
- Pan Willis je lunch w kantynie, pan Stallone naprawia ekspres do kawy, a reszta panów pracuje przy tym akceleratorze, co się mu onegdaj rozpieprzyły współrzędne, sir! – zameldował solennie Proszek.
- Fenomenalnie – rozpromienił się Niewymowny. – Nareszcie będzie kawa! A więc chłopcy wzięli się za kobyłę? I co im tam wyszło?
Brzdęk. Remus doszedł do wniosku, że albo skrzat bardzo lubi salutować, albo Departament Tajemnic ma dość idiotyczne wymagania wobec pracowników niskiego szczebla. Jednak konwersacja między Scrapem a jego podwładnym sugerowała co innego, pomijając już fakt, że brzmiała bardzo osobliwie.
- W kobyle theta wlazła na lambdę, więc trzeba trochę dać na luz przy czwartym interwale, coby nie było przyrostu na piątce. Jak się wyrychtuje to będzie gites, sir. Pana Whiteniggera własne słowa, sir.
Scrap zatarł ręce.
- Niech się chłopcy bawią dalej, a my tutaj... Proszek! Przynieś... wyżymaczkę!
W ciągu jednej przerażającej sekundy przed oczami duszy Lupina przemknęła straszliwa wizja dziecka przepuszczanego przez maglownicę. Dziąsła zaswędziały go ze zdwojoną siłą i miał niemiłe, choć całkowicie fałszywe wrażenie, że na plecach rosną mu włosy. Uch! Nie znosił tych dni.
Za nim cichutko szczęknęła klamka – obcy dźwięk w temporalnym hałasie. Remus usłyszał postukiwanie pazurów na posadzce. Do sali wparadował Łapa z torbą w zębach.
- O, piesek. Jak on tu wszedł? Zabezpieczyłem drzwi. – Scrap był nieco zdziwiony.
- Niedobry pies! Siad! – skarcił Łapę Remus. – Następnym razem zostawię cię w domu.
Syriusz zrozumiał, że przesadził. Upuścił torbę na ziemię, podrapał się tylną łapą za obrożą, a w końcu zaczął demonstracyjnie obwąchiwać buty „zegarmistrza” w próbie uwiarygodnienia swego kamuflażu. Scrap mógł być dziwaczny i roztargniony, ale do rozpoznania animaga nie potrzeba geniusza.
- Grzeczny piesek... – Niewymowny podrapał Łapę za uszami. – Tresowany? Co jeszcze umie?
„Otwierać piwo” – miał Lupin na końcu języka, lecz przełknął kompromitujące słowa.
- To pies obronny. Zabija na rozkaz.
Naukowiec szybko cofnął rękę.
- O, t-o chyba niebezpieczne. Nie p-owinien nosić kagańca?
- U psa obronnego to się raczej mija z celem, nieprawdaż? – odparł Remus, czując wstydliwą satysfakcję, że chociaż przez chwilę góruje nad rozmówcą.
- Prawdaż – przyznał Niewymowny.
Tymczasem w towarzystwie skrzata Proszka pojawiła się zapowiedziana „wyżymaczka”. Urządzenie istotnie przypominało ten szacowny zabytek gospodarstwa domowego – składało się szeregu złotych walców i zębatek, miał też korbkę – wyżąć jednak dałoby się w nim co najwyżej skarpetkę.
- Ustalimy dokładny wiek biologiczny tego miłego chłopczyka – wyjaśnił Scrap, stawiając „wyżymaczkę” na stole i gestem zapraszając Remusa, by usiadł na taborecie. „Miły chłopczyk” wyjrzał nieśmiało spod płaszcza Lupina. Na polecenie „zegarmistrza” Remus podwinął Suniowi prawy rękaw i przyłożył jego małą łapkę do bursztynowej płytki, wmontowanej w urządzenie. Black oparł się łapami o krawędź stołu, przyglądając się z zainteresowaniem eksperymentowi. Scrap w wyśmienitym humorze kręcił korbką, zębatki klikały, walce obracały się, prezentując wzory arabskiego pisma robaczkowego.
- Glizie – poskarżył się Sunio, próbując cofnąć rączkę, lecz okazało się, że nie może oderwać oderwać jej od płytki. - Glizie!
- Czy to go boli? – zaniepokoił się Remus, trzymający malca na kolanach.
- Ależ skąd. T-rochę mrowi – Scrap rozwiał jego obawy. – Nieprzyjemne uczucie, ale zupełnie bezbolesne.
W końcu z nieprzyzwoitym prrrrt maszynka wypluła pasek papieru i czerwony koralik, wyglądający na szklany.
- Dosk-onale. Dokładnie trzy lata, trzy miesiące, czternaście dni i jedenaście godzin od zaist-nienia – ogłosił bardzo zadowolony naukowiec, zerkając na wydruk.
- Minut ta maszynka nie podaje? – spytał Lupin prowokacyjnie, kryjąc uśmiech.
- P-odaje, ale nie bądźmy drobiazgowi – odrzekł pobłażliwie Scrap. Zręcznie nanizał paciorek na złoty łańcuszek i sporządzoną w ten sposób bransoletką otoczył nadgarstek Severusa – na tyle ciasno, by nie dawała się zdjąć, i na tyle luźno, aby nie urażała skóry.
- Lego. – Puknął delikatnie różdżką dłoń dziecka i Sunio, który już od dłuższego czasu szarpał się, zaczerwieniony z wysiłku i frustracji, nareszcie mógł cofnąć rękę.
- Co to takiego? I dlaczego według tego urządzenia Sev ma ponad trzy lata? Nie wygląda na tyle.
- P-an zadaje dużo pytań, p-anie Smith. Ale to dobrze o panu świadczy. Jest p-an dociekliwy. Miernik biotemporalny podaje wynik od chwili p-oczęcia. Kiedy urodził się obiekt?
- Drugiego stycznia sześćdziesiątego roku.
Niewymowny skierował wzrok na sufit, najwyraźniej licząc w pamięci.
- T-o daje dwa lata, cztery miesiące i d-wadzieścia cztery dni od chwili urodzin. Pośpieszyliśmy się na świat o t-ydzień, co... Albercie? – Żartobliwie potargał Severusowi grzywkę.
Sunio tylko niecierpliwie potrząsnął głową, bardzo zajęty oglądaniem bransoletki.
- A to jest... nazywamy to p-o prostu miernikiem pola t-emporalnego. Kiedy nadejdzie właściwy moment, będziemy wiedzieć wszyst-ko o tym kawalerze, co będzie nam potrzebne.
Remus poczuł się bardzo rozczarowany.
- Czy to znaczy, że dzisiaj nie przywrócicie Severusowi właściwego wieku?
„Zegarmistrz” pogładził się po rozwichrzonej brodzie.
- No cóż... nie. P-roszę wybaczyć, ale laikom wydaje się, że czas t-o jest coś jak, z przeproszeniem, gumka do majtek. T-ymczasem nie jest to t-akie proste. Pan wie co to jest fraktal?
Pytanie brzmiało retorycznie, ale Lupin skinął głową twierdząco. Przypadkiem wiedział, czym jest fraktal.
- Ś-wietnie. Gdybyśmy mieli narysować wyk-res ludzkiego życia, wcale nie wyglądałby jak linia, wcale... Byłby frak-talem drzewkowym. Przy czym ilość odgałęzień równałaby się en.
- En...?
- Niesk-ończoność, panie Smith. Tyle jest możliwych scenariuszy losu ludzkiego. T-en malec, którego pan trzyma na kolanach, jest w rzeczywistości cząstką takiego fraktala, p-rzesuniętą w czasop-rzestrzeni na miejsce innej. Podobnie jak pan, ja i nawet t-en sympatyczny piesek. Tyle, że my jesteśmy na swoich miejscach. Żeby uporządkować... S... Sebastiana, pot-rzeba więcej, niż machnięcia różdżką. T-rudno będzie ustalić jak właściwie przemieściła się ta struk-tura... A my mamy na dodatek rozbebeszony ak-celerator. Sucharka?
- No cóż, jak długo to potrwa? – zapytał Remus z westchnieniem, gestem odmawiając przyjęcia ciasteczka.
- Dni... t-ygodnie... – Scrap wydawał się autentycznie zakłopotany. – Prawdę powiedziawszy, to jest dość skomplikowany p-rzypadek... – zniżył głos – i wcale nie jest-em pewien, czy uzysk-amy zadowalające rezultaty...
- Czyli?
- Czyli może się nie udać – wyszeptał „zegarmistrz” całkiem już cicho. – P-rzykro mi.

* Scrap – (ang.) dosłownie „paproch”
* patrz „Godzina deszczu” Vilyi

Fraktal jest figurą geometryczną, której każda część jest podobna do całości. Fraktal drzewkowy faktycznie przypomina drzewo – pień dzieli się na mniejsze identyczne odnogi, te znów się dzielą na mniejsze i te także dzielą się na mniejsze i cieńsze bliźniacze gałązki... i tak w nieskończoność.



--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Toroj   Koła Czasu [cdn]   24.11.2004 18:48
żaba   Bardzo mi się podoba. Ciekawie napisane i fajn...   24.11.2004 19:20
kkate   Toroj, moja droga... ty po prostu pieknie pis...   24.11.2004 20:40
Galia   Toroj jak się cieszę ,że zaszczyciłaś nas nowy...   24.11.2004 20:46
Toroj   - Remmyyyyy!!! – zawył Syriu...   27.11.2004 20:34
kkate   Toroj, jesteś fantastyczna. Uśmiałam się przy ...   27.11.2004 22:57
avalanche   Przed chwilą skończyłam czytać psychodeliczne ...   27.11.2004 23:36
żaba   No cudowne Chionia   ja mam tylko jedno zdanie; Podoba mi siem jak ...   28.11.2004 23:56
Piotrek   Mamusia mófi Śunio Kiniulka   Toroj kiedy wkleisz nowego parciocha?? Bo to j...   02.12.2004 20:00
Child  
QUOTE   02.12.2004 20:16
NiMfUśKa   jak zawsze FANTASTYCZNIE
przeczytałam wi...
  05.12.2004 21:14
Kitiara   Boże, Toroj, ty jesteś po prostu genialna. Co ...   10.12.2004 20:53
Raistlin   Jednym słowem(a raczej dwoma):Pisz dalej:D A t...   11.12.2004 20:23
Toroj   Sunio wzdrygnął się i wcisnął głowę w ramiona,...   24.12.2004 00:44
NiMfUśKa   Toroj   To samo mogę powiedzieć o twojej recenzji. Tor...   24.12.2004 13:03
marlenkka   Na początku było troche nudne, ale później tyl...   24.12.2004 14:13
kkate   Ooo, prezent na Święta od Toroj! Nowa częś...   24.12.2004 14:15
Carrie Silvermoon   Genialne! Omal bym gleby nie zaliczyła... ...   24.12.2004 14:25
Ellie   Toroj jak zwykle z genialnym opowiadaniem. Mał...   24.12.2004 15:57
Beret_Pottera   Toroj ZiOmAlKo! Twoje opcio jest super ek...   24.12.2004 16:43
Raistlin   Toroj ty jestes jak Blizzard. Na twoje opowiad...   26.12.2004 18:27
Toroj   Dzięki za dobre słowo. Ze Stworem i Stforem to...   26.12.2004 18:44
Raistlin   Jeśli tak uważasz to nic do tego nie mam.
  27.12.2004 14:50
Mordoklejka   Toroj ty bezzęb... TFU! Bezbłędna bestio...   27.12.2004 20:55
Piotrek   ...   07.04.2005 20:17
Galia   Po prostu świetne jedynie pozazdrościć talebtu...   28.12.2004 18:44
Roma   Hmm ciekawe, troche rózni sie od poprzednich c...   10.04.2005 12:23
Toroj   * Opatulony powycieraną szatą Lupina, Sunio do...   11.04.2005 07:39
Raistlin   Zadymiste:D A to jeszcze lepsze :) Ogólnie to...   07.05.2005 18:17
Carmen   jestem pod wrazeniem talentu pisarskiego Toroj. Ba...   07.07.2005 17:39
Toroj   Będzie ciąg dalszy i finał, ale od pewnego czasu j...   07.07.2005 20:28
Toroj   Scrap starał się być miły, pomocny, współczujący i...   30.08.2005 23:02
G.O.   ;-) Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, T...   02.09.2005 20:15
Piotrek   Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali ...   02.09.2005 20:23
G.O.   Myślałam, że znaczenie słowa "oryginał...   05.09.2005 20:23
anagda   no Toroj... długo nam kazałaś czekać na dalszą czę...   30.08.2005 23:45
Tomak   Fajnie się czyta. Ciekawe i wciągające. Pisz dalej...   01.09.2005 09:13
Toroj   Dziękuję za pozwolenie. Takie długie, konstruktywn...   01.09.2005 09:35
Tomak   A co mam napisac ze jest wciągające pisownia gram...   01.09.2005 12:49
Toroj   Prawdopodobnie kolega G.O. jako jedyny rozpoznał s...   03.09.2005 23:37
Tomak   Mam umysł typowo scisły nie umiem pisac pieknych o...   04.09.2005 11:05
Toroj   Najwyraźniej jednak dopiero żabi potop dał jakieś ...   02.07.2006 23:47
hazel   Dobre, dobre, nawet bardzo dobre, choć nowa część ...   03.07.2006 21:30
Avadakedaver   po to jest sonda. jak większość będzie "gniot...   03.07.2006 21:36
hazel   Wspomogłam, wspomogłam :D   04.07.2006 15:44
Toroj   * Hyde Park zajmuje obszar dwóch i pół kilometra k...   11.07.2006 23:48
hazel   Bardzo mi się podoba, jak zwykle. Odcinek zdecydow...   12.07.2006 17:13
Toroj   Taka konstrukcja zdania nie jest błędem. Albo wers...   12.07.2006 20:36
hazel   Cóż, ja specjalistką nie jestem, dlatego napisałam...   12.07.2006 22:57
Toroj   * - Nudzę się! – oświadczył Syriusz bunt...   21.09.2006 23:52
hazel   Chciałabym napisać coś konstruktywnego, ale wątpię...   22.09.2006 02:05
smagliczka   Już miałam iść spać - bo i pora ku temu najwłaściw...   22.09.2006 02:24
Basia   Toroj, jesteś genialna. Wiem, że o tym wiesz, ale ...   08.10.2006 20:21


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.06.2024 12:20