Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter - Iv Tom... [cdn], czyli wariacja na temat chyłkiem spisana

radziczek
post 13.06.2005 09:47
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 13.06.2005




"Harry Potter i Książę Półkrwi" - moja wersja
autor: radziczek a.k.a. Michał B.
przedział wiekowy - PG13 ale może iść w górę
gatunek - przygoda, tajemnica, horro, romans, suspens, etc...

Streszczenie:
Nowy uczeń - nowe kłopoty... ale to dopiero początek wink.gif
Oświadczenie:
HP i s-ka należą do JKR a ja sobie tak tylko bazgram dla własnej przyjemności


-----------------------------------------------------------------------------------------



- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?
Drobna dziewczyna o niebieskich oczach odgarnęła kosmyk włosów za czoło i z troską popatrzyła na swojego towarzysza.
- Tak Ann – powiedział cicho. – Nie mam innego wyjścia.
Chłopak, który się odezwał nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał krótko ostrzyżone włosy i jasną karnację skóry. Był dosyć wysoki jednak nie rzucało się to aż nadto w oczy. W jego intensywnie niebieskich oczach przebłyskiwały złote iskierki.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę – odezwała się.
Przez kilka sekund trwało milczenie.
- To się musi w końcu zakończyć. I tym razem nie mogę od tego uciec.
Pochylił się i objął drżącą na całym ciele Ann.
- Obiecuję, że do ciebie wrócę – wyszeptał jej prosto do ucha. – Nie po to cię odzyskałem, abym miał cię teraz stracić.
- Trzymam cię za słowo – odparła równie cicho.
Odsunął się nieco i na jego wargach pojawił się szelmowski uśmiech.
- Do zobaczenia.
Pocałował ją lekko, po czym odszedł od niej na kilkanaście kroków i na ułamek sekundy przymknął oczy.
- Est Mondo Shifto – wymruczał do siebie, a jego oczy stały się nagle mleczno białe.
Wokół jego postaci utworzył się ni z tego ni z owego potężny wir powietrza przypominający miniaturową trąbę powietrzną. W jednej chwili pokrył go całego i zaraz potem nastąpił głośny huk. Kiedy wiatr ustał, po dziwnym chłopcu nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
Ann stała nieruchomo a po jej policzkach płynęły powoli dwa strumyki łez.
- Wracaj szybko – powiedziała, po czym odwróciła się i znikła w mroku nocy.

* * *

Było już dobrze po północy i opustoszała Ulica Pokątna wyglądała na całkowicie uśpioną.
Wstrząsy nadeszły dość niespodziewanie.
Z początku wyglądało na to, jakby ziemia lekko zadrżała. Wiszące nad drzwiami sklepów dzwonki rozdzwoniły się lekko, jednak było to na tyle cicho, że nie zwracały na siebie większej uwagi.
Po chwili niewielka błyskawica białej energii rozdarła na dwoje fragment powietrza i z powstałej w ten sposób dziury wyskoczyła pojedyncza postać. Zamknęła się równie szybko jak powstała.
Ten sam chłopak, który jeszcze przed momentem rozmawiał z dziewczyną o imieniu Ann w zupełnie innej części świata, spokojnie otrzepał spodnie z kurzu i rozglądnął się z uwagą po okolicy. Jego wzrok spoczął o oddalonym o kilkaset metrów jasno oświetlonym szyldzie gospody.
- "Pod Rozbrykanym Kucykiem" – mruknął do siebie po czym wzruszył ramionami. – Równie dobre miejsce jak każde inne.
Przeciągnął się mocno tak, że można było usłyszeć trzask kości.
- No dobra, faza pierwsza zakończona... jestem na miejscu. Teraz pozostaje tylko dać o sobie znać, nieco się zakamuflować, no i czekać na list z Hogwartu.
Złożył na krótko obie dłonie jak do modlitwy i zamknął oczy. Wypowiedziawszy pod nosem zaklęcie utajniające, odczekał moment jak jego całe ciało błysnęło, krótkim lecz niezwykle silnym błyskiem.
Otworzył oczy.
- Okej, to z głowy.
Kątem oka zauważył przebiegającego przez środek drogi szczura. Szybko wyciągnął rękę w jego kierunku.
- Accio szczur.
Szamoczące się bezsilnie zwierzę pomknęło w powietrzu i już po chwili chłopak trzymał je za ogon. Odczekał kilka sekund po czym uwolnił gryzonia i westchnął.
- Sprawa pierwszego użycia magii bez licencji również załatwiona.
Pogwizdując pod nosem jakąś melodyjkę spacerowym krokiem ruszył w kierunku gospody. Zanim jednak wszedł do środka podniósł z ulicy kilka kamieni i trzymając je na rozpostartej dłoni przykrył je drugą.
- Metamorfa gelleo.
Uśmiechnął się lekko, kiedy po wypowiedzeniu zaklęcia kamienie zmieniły się w garść złotych galeonów. Wsunął pieniądze do kieszeni i wszedł do środka. Szybko wynajął pokój u opryskliwego barmana i nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia gości zgromadzonych w głównej sali szybko udał się do przydzielonego pokoju.
Stare łóżko skrzypnęło lekko pod ciężarem jego ciała, a wygodna i miękka pościel aż nadto zachęcała do odpoczynku. Niestety pomimo tego, że chłopcu oczy same się zamykały, to nie mógł sobie jeszcze pozwolić na upragniony sen.
Dopiero po jakiś niespełna dwudziestu minutach, dźwięk delikatnego stukania w okno wyrwał go z odrętwienia. Wstał z łóżka i wpuścił do środka szaroburą sowę w listem uczepionym do jej nogi. Młodzieniec odwiązał pergamin, a sowa natychmiast odfrunęła z powrotem.
Złamał pieczęć z wielką literą "H" i zagłębił się w lekturze. Jego usta wykrzywiły się z niesmakiem, kiedy przeczytał do kogo jest ów list zaadresowany, jednak z uwagą przyswajał sobie każde zawarte w liście słowo.

Do:
Sz.P. Thomas Riddle
Pokój nr 4, gospoda "Pod Rozbrykanym Kucykiem", ul. Pokątna

Od:
Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie

Szanowny Panie Riddle.
W związku z pierwszym zarejestrowanym użyciem przez Pana mocy magicznej, pragnę poinformować, że został Pan przyjęty w poczet uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Informuję jednocześnie, że Ministerstwo Magii nie posiadając na Pański temat, żadnych wcześniejszych danych rzuciło na Pana zaklęcie identyfikujące. Stąd też Szkoła uzyskała informacje o Pana personaliach.
Z racji Pańskiego wieku (lat 16), zostanie Pan przydzielony do szóstej klasy. Niestety wiąże się to z koniecznością zaliczenia przez Pana wcześniejszych lat w możliwie jak najkrótszym terminie. O terminie zaliczeń i egzaminów zostanie Pan poinformowany z początkiem roku szkolnego.
Spis książek i wymaganych przedmiotów potrzebnych do rozpoczęcia szóstego roku nauki znajdzie Pan na pergaminie dołączonym do niniejszego listu.

Z wyrazami szacunku
Z-ca Dyrektora ds. Administracyjnych
Minerwa McGonagall

Tom Riddle starannie złożył list do kieszeni i na jego wargach pojawił się lekki uśmiech.
- Udało się – powiedział do pustego pokoju. – Teraz pozostaje już tylko czekać na, aż mój cel sam się odsłoni.
Wyciągnął się na łóżku i zamknął oczy. Po kilkunastu sekundach spał jak zabity.


* * *

- JAK TO JEGO SYN???
Profesor Snape chodził po dyrektorskim gabinecie jakby paliły mu się podeszwy. Jego długa i czarna jak noc peleryna falowała gwałtownie.
- Uspokój się Severusie – głos Dumbledora rozbrzmiał w pokoju. – To twoje chodzenie powoduje u mnie zawroty głowy.
Snape posłuchał i usiadł ciężko na krześle stojącym przed biurkiem. Na prawo od niego siedziała profesor McGonagall. Ta również wyglądała na niezwykle podenerwowaną.
- Chcesz abym się uspokoił Albusie? – syknął mistrz eliksirów. – Nie dość mamy kłopotów z jednym... Sam-Wiesz-Kim... a teraz na głowy zwala się na jeszcze jeden???
Dyrektor nie odpowiedział zatopiony w myślach.
- To jego syn! – warknął Snape. – Zaklęcia identyfikującego Ministerstwa nie można oszukać. Pojawia się ni z tego ni z owego, a na dodatek my mamy obowiązek przyjąć go do Hogwartu. Jakim cudem nikt nie wiedział o jego istnieniu przez ostatnich szesnaście lat??? Jak to możliwe, że zdecydował się ujawnić dopiero teraz, poprzez jeden z możliwie najprostszych czarów???
Głos starej profesor transmutacji był również pełen napięcia.
- Albusie, nie mamy pojęcia kim jest ten chłopiec ani jaką posiada moc. nie wiemy również tego w jaki sposób zechce ją wykorzystać... Nie wiemy po prostu nic. Zaklęcie Ministerstwa również nie dało nam wiele szczegółów. Mamy tylko jego imię i nazwisko, wiek oraz kilka nieistotnych szczegółów jak wzrost, waga, kolor włosów czy oczu. Identyfikacja krwi twierdzi jednak niepodważalnie, że ten chłopiec jest właśnie synem Toma Riddle. TEGO TOMA RIDDLE. Na Merlina! On nosi takie same imię i nazwisko!!!
- A co z matką? – zapytał Snape.
Kobieta pokręciła głową.
- Tu właśnie mamy coś dziwnego. Jakaś niezwykle silna moc blokuje dostępu do tej informacji. Nic czego Ministerstwo próbowało nie było w stanie jej przełamać.
- Proszę – warknął ubrany na czarno czarodziej. – Już zaczynają się schody. Albusie, nie możemy dopuścić aby syn Toma Riddle uczył się w Hogwarcie. Wyobraź sobie reakcję innych profesorów i nauczycieli... nastąpi totalny chaos.
Kiedy Dumbledore się odezwał jego głos był cichy i spokojny.
- Zapominacie o jednym drodzy przyjaciele. Tom Riddle... kimkolwiek by nie był, czyimkolwiek synem by nie był... jest tylko młodym chłopcem. Chłopcem, któremu musimy zapewnić dostęp do wiedzy i nauki na takim samym poziomie jak wszystkim innym. Naszym obowiązkiem jest nauczanie, a nie przenoszenie win z ojca na syna.
- Ale przecież Sam-Wiesz...
- Voldemort... och moi drodzy, powinniście już dawno przyzwyczaić się do tego imienia... na pewno będzie próbował coś w związku z tym młodym człowiekiem zrobić. I naszym zadaniem jest właśnie temu przeszkodzić.
Snape pokręcił głową.
- Nie zgadzam się z tobą Albusie. To będzie naprawdę niebezpieczne.
Profesor McGonagall również nie miała zbyt szczęśliwej miny.
- Coś mi mówi, że ten rok będzie jednym z najcięższych jakie przeżyliśmy.
Dumbledore powoli skinął głową.
- Pewnie masz rację Minerwo, jednak jak na ten moment nie to mnie najbardziej niepokoi.
- W takim razie co?
Dyrektor przez ułamek sekundy się zawahał.
- Co zrobi Harry Potter gdy dowie się, że jego nowym kolegą z roku jest syn mordercy jego rodziców.
Głucha cisza, która zapadła po jego słowach była aż nadto znacząca.

* * *

Lord Voldemort siedział w swoim fotelu kiedy nagle naszło go przedziwne uczucie. Poczekał parę sekund aby je rozpoznać. Jego krwistoczerwone oczy błysnęły kiedy ten cel został osiągnięty.
Pomału na jego ustach wypłynął szatański uśmieszek. Odetchnął głęboko i zasyczał.
- Moja krew przybyła dziś na ten świat.
Wyciągnął prawą dłoń i położył ją na łbie olbrzymiego węża leżącego przy jego stopach niczym wierny pies.
- Tak Nagini – wyszeptał. – Nie wiem jak... ale czuję energię życiową mojego bękarta.
Wąż poruszył się ciesząc się z dotyku swego pana.
- W rzeczy samej mój wierny kompanie – zamyślił się. – Coś mi mówi, że ta sytuacja może być całkiem użyteczna.
Szaleńczy śmiech wyrwał się z gardła czarnego Pana i odbijając się echem od ścian ruszył korytarzami Mrocznej Twierdzy.



***

Leżący na łóżku Tom syknął z bólem i złapał się za głowę. Przez chwilę masował skronie czekając aż ból ustąpi. Upłynęła chwila ciszy, po czym chłopaka odsunął dłonie od czoła pełnym satysfakcji wzrokiem popatrzył w ciemność.
- A więc już wie – mruknął do siebie. – Gra została rozpoczęta.

* * *

Harry Potter przebudził się gwałtownie i ostrożnie dotknął opuszkami palców pulsującej na jego czole blizny. Rzucił przelotne spojrzenie na chrapiącego w łóżku, kilka metrów od niego, swojego najlepszego przyjaciela Rona Wesley.
Starając się zachować najciszej jak tylko możliwe, podniósł się ze swojego posłania i zarzuciwszy na plecy jedną ze swoich flanelowych koszul, wyszedł z pokoju.
Wszyscy mieszkańcy Nory najwyraźniej smacznie sobie spali, więc Harry nie niepokojony przez nikogo zszedł do salonu, a później przez kuchnie wyszedł na zewnątrz zaczarowanego domu. Przeszedłszy kilka metrów usiadł na jednym z kamiennych stopni prowadzących do drzwi wejściowych.
Pogrążony we własnych myślach, podskoczył gwałtownie, kiedy kilka minut później na jego ramieniu spoczęła znajoma drobna dłoń.
- Na Merlina! – krzyknął cicho. – Czy chcesz mnie doprowadzić do zawału Hermiono?
Jego najlepsza przyjaciółka uśmiechnęła się lekko po czym usiadła obok niego.
- Mówiłam do ciebie non-stop przez ostatnią minutę, jednak najwyraźniej mnie nie słyszałeś.
- Zamyśliłem się.
- Tego się raczej domyśliłam.
Harry spojrzał na nią pytająco.
- A tak w ogóle to dlaczego nie śpisz?
- O to samo mogłabym spytać ciebie.
Chłopak nie odpowiedział oczekując na jej odpowiedź. Westchnęła.
- Czytałam w jadalni przy kominku, kiedy zszedłeś na dół. Nie zauważyłeś mnie, i chciałam sprawdzić czy u ciebie wszystko w porządku.
Harry ponownie popatrzył na otaczającą ich czerń nocy.
- Znowu miałeś koszmar? – zapytała.
W każdym innym momencie Harry starałby się zbagatelizować to pytanie. Jednak od momentu kiedy dwa tygodnie wcześniej przybył do Nory, aby spędzić z Wesleyami tradycyjnie koniec wakacji, wiedział, że nie był w stanie ukryć swoich złych snów.
Kiedy przyjechał, Hermiona była już na miejscu od paru dni. Ją również Molly zaprosiła, a dziewczyna chętnie na to przystała. Trio z Hogwartu zawsze najlepiej się przecież czuło w swoim własnym towarzystwie.
Koszmary Harry'ego zaczęły się od dnia, kiedy powrócił do Dursleyów na kolejną przerwę międzyszkolną. Przez kilka pierwszych tygodni wręcz myślał, że oszaleje, jednak jego wrodzony ośli upór nie pozwolił mu tego zaakceptować.
Cierpienie i ból stały się jego towarzyszkami przez wszystkie te dni, tak, że całymi dniami chodził jak nawiedzony i dosłownie znikał w oczach. Praktycznie nic nie jadł, i to nie dlatego, że Dursleyowie go nie karmili. O nie, po ostrzeżeniu członków Zakonu Feniksa, w tym departamencie znacznie się poprawiło, nie mniej jednak starali się w ogóle nie zauważać mieszkającego z nimi chłopca i nieustannie go ignorowali.
Harry'emu było to tylko na rękę.
Ktokolwiek mógłby sądzić, że chłopcu śniły się różne koszmary byłby jak najbardziej w błędzie. Sen był tylko jeden.
Departament Tajemnic...
Belatrix Lastragne...
Syriusz Black...
Zasłona...
Ten jeden z najgorszych, który niestety okazał się prawdą.
...
Syriusz.... kochany Syriusz.
Ostatnia najbardziej zbliżona do rodziny osoba, którą Harry poznał w swoim życiu.
Jego ojciec chrzestny... przyjaciel... człowiek, dzięki któremu z nadzieję zaczął patrzyć w nadchodzącą przyszłość.
On który...
...
Teraz był martwy
Za każdym razem Harry budził się z krzykiem i zwijając się w kłębek drżał jak małe dziecko.
Nikt o tym nie wiedział. Nikt nie miał prawa wiedzieć. Dlatego też pozwalał sobie na te chwile słabości tylko kiedy był sam. Dursleyów to nie obchodziło, a jeśli chodzi o przyjaciół to chłopak nie chciał ich litości. I tak wystarczająco już przez niego przecierpieli, przekonywał się. Nie chciał już więcej nikomu być ciężarem, więc stopniowo i z biegiem czasu coraz usilniej budował wokół siebie niewidoczny mur, zza którego nic nie miało się przedostać na światło dzienne.
Kiedy przyjechał do Nory, przyjaciele niemal go nie poznali.
Dawny pogodny Harry gdzieś zniknął, a jego miejsce zajął inny, wychudzony o smutnych oczach. Chłopiec, który owszem, uczestniczył w toczących się przy stole rozmowach, latał na miotle tak samo jak przedtem, który uśmiechał się lekko, gdy jeden z bliźniaków zrobił coś zabawnego lub szalonego. Nastolatek ten posłusznie zjadał każde ilości jedzenia podsuwane mu przez Panią Wesley, który tak jak dawniej każdorazowo przegrywał z Ronem w partiach magicznych szachów, który z leciutkim uśmiechem powtarzał za każdym razem "Naprawdę wszystko w porządku", kiedy się go o to z troską pytano.
Te wszystkie zachowania... te wszystkie słowa... były jednak po prostu zwyczajną maską.
Ron jakby wyczuwając, że przyjaciel jest daleki od jakiegokolwiek dzielenia się swoimi uczuciami, nie naciskał, tylko czekał na moment aż Harry sam się do niego zwróci. Wiele razy słyszał jak ten przewraca się z boku na bok w kolejnym koszmarze, ale bezsilny nie mógł zrobić nic aby temu zapobiec. Pozostało tylko jedno i rudy chłopak przysiągł sobie, że będzie na miejscu gdyby przyjaciel go potrzebował.
...
Zupełnie inaczej sprawa wyglądała z Hermioną.
Od samego momentu jak Harry przekroczył próg Nory dziewczyna nie odstępowała go na krok. Z samego początku przerażona jego wyglądem i sposobem zachowania szybko rozgryzła to jak się do wszystkich odnosi. Ku jego wielkiej irytacji, nie tylko postanowiła nie zwracać uwagi na delikatne aluzje, że chce być sam, ale na dodatek starała się zrobić wszystko aby zając go jak największą ilością rzeczy do zrobienia, tak aby choć na chwilę wyrwać go z tego odrętwienia.
Oczywiście na początek jej wysiłki przynosiły podobny efekt jak rzucanie grochem o ścianę. Harry grzecznie kiwał głową, przytakiwał jej a nawet z udawanym zainteresowaniem zgodził się odrabiać zadane na wakacje prace domowe.
Ta jego fasada cichej akceptacji na wszystko wokół doprowadzała ją do granicy furii.
To nie był Harry Potter, którego znała i który był jej najbliższym przyjacielem. To nie był Harry, którego wewnętrzna siła przyciągała do niego wszystkich tych, którzy tego potrzebowali.
To był po prostu jego cień.
Potrzebowała czegoś, co naruszyło by ten mur, którym się otoczył i sam Merlin jej świadkiem, że w końcu to cos odnalazła.
Zaczęli ze sobą rozmawiać jakiś tydzień po jego przyjeździe.
Jedyną rzeczą o której się tego lata w Norze nie rozmawiało był Syriusz. Nie mówiono o tym jak zginął, nie wspominano o nim przy chłopcu, nikt nie pytał co tak naprawdę się wydarzyło w Departamencie tajemnic (a ci nieliczni, którzy wiedzieli trzymali buzie na kłódkę). Syriusz był tematem tabu i nikt przy zdrowych zmysłach nie odważył by się o nim wspomnieć przy pozornie pogodzonym z jego odejściem nastolatku.
Cóż... Hermiona zawsze uważała, że odziedziczyła trochę szalonych genów po swoim wujku (bracie ze strony matki), który połowę swojego życia spędził w mugolskich zakładach psychiatrycznych myśląc, że jest strusiem.
Po tym jak jednego wieczoru na spacerze z Harrym wspomniała mu o Syriuszu, ten nie odezwał się do niej słowem przez następne trzy dni.
Ktoś stojący trzeźwo na ziemi od razu po takiej reakcji dałby sobie spokój i starał się przeczekać nadchodzącą burzę.
Oczywiście mówimy tu o kimś, kto nie nazywał się Hermiona Granger.
Określenie jej jako kogoś niezwykle upartego i nieustępliwego w dążeniu do raz obranego celu... byłoby po prostu niedopowiedzeniem roku.
W ciągu następnych dni dziewczyna umiejętnie wplatała zakazany temat do ich rozmów w niezwykle delikatny i ostrożny sposób i to tylko wtedy kiedy byli sam na sam. Nie było w tym najmniejszej nawet nachalności czy wścibstwa. Po prostu najzwyklejsze uwagi o człowieku, który był kimś wyjątkowym dla już i tak wystarczająco zranionego przez los chłopaka.
Powoli, słowo po słowie, fragment po fragmencie ponownie ukazywała Harry'emu portret człowieka jakim był za życia Syriusz Black. Człowieka bez reszty oddanego swoim przyjaciołom, dla których nawet największa ofiara nie była zbyt wysoka.
Mówiła mu o odwadze, lojalności, honorze i miłości. O wierności i przyjaźni wykraczającej ponad wszelkie granice pojmowania. O więzach międzyludzkich tak mocnych, że po prostu niezniszczalnych.
Hermiona powoli lecz nieubłaganie stworzyła na nowo wspomnienie człowieka za którym Harry powinien tęsknić i którego powinien opłakiwać, ale który na pewno by nie chciał aby przez to jego jedyny chrześniak odgradzał się od całego świata.
...
I tak właśnie... krok po kroku... dzień po dniu... Syriusz Black ponownie stał się częścią Harry'ego Pottera. Częścią pieczołowicie hołubioną w sercu, jednak już nie w sposób, którego kochany Łapa, by na pewno nie pochwalił.
A w oczach młodego chłopaka wkrótce ponownie zawitało życie.
To właśnie dzięki młodej dziewczynie o brązowych włosach Harry mógł po raz pierwszy od śmierci Syriusza za nim zapłakać. Stało się to pewnej sierpniowej nocy nad jeziorem oświetlanym jasnym światłem księżyca. A wtedy ona była tuż przy nim i obejmując mocno jego wstrząsane spazmami ciało szeptała mu do ucha kojące słowa.
Tamtego dnia świt zastał nad brzegiem wody dwójkę nastolatków, z których każde miało czerwone i opuchnięte oczy, jednak wiele lżejsze od trosk serca i umysły.
Od tamtego momentu Harry'ego i Hermionę połączyły więzi przyjaźni silniejsze od czegokolwiek magicznego lub nie co istniało w całym świecie. Nic... ale to absolutnie nic... nie mogło tych więzi zerwać.
Zaczęli również ze sobą rozmawiać. Jednak rozmawiać nie w sensie "Hej, co tam nowego piszą w Proroku?", tylko rozmawiać w sensie prawdziwego głębokiego porozumienia.
On opowiadał jej o wszystkim czego się bał i co napełniało go radością. O rodzicach, Syriuszu, magii, Durlseyach. Mówił jej rzeczy, których wcześniej nie zdradziłby nikomu nawet na największych torturach. Nie wstydził się przed nią swoich myśli i pragnień wiedząc, że w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji znajdzie w niej oparcie i pomoc.
Ona ze swojej strony rewanżowała mu się opowieściami ze swojego dzieciństwa, o swoich stosunkach z rodzicami i tego do czego dąży w swoim życiu. Mówiła również o Voldemorcie (tak, nauczyła się w końcu nie wymawiać normalnie jego imię, i robiła to zwykle z całą pogardą na jaką tylko ją było stać). Oprócz tego nie ukrywała także przed nim swoich wpadek i porażek jakie zdarzyły się już w jej młodym życiu, i z uśmiechem na ustach słuchała jak on spokojnym i ciepłym głosem stara się jej pomóc w sprawach na pozór nierozwiązywalnych.
On był w pełni dla niej, a ona była w pełni dla niego.
Oboje nie byli pewni jak mogą nazwać tę ich nowo odkrytą zażyłość, dlatego też uważali, że skupia się to tylko i wyłącznie na pogłębieniu ich już i tak mocnej przyjaźni.
...
I dlatego też właśnie tej nocy na wargach Harry'ego pojawił się cień pełnego wdzięczności uśmiechu.
- Znowu miałeś koszmar? Znowu Voldemort? – zapytała ponownie z troską dziewczyna.
Skinął głową.
- Tak, jednak tym razem było w tym coś dziwnego.
- Bardziej niż zazwyczaj?
Patrzył na nią przez chwilę z uwagą zanim odpowiedział.
- Był czymś zaskoczony.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie.
- Co takiego?
- Dostał jakąś wiadomość. Nie mam pojęcia jaką, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że ona go zaskoczyła. Poczułem jego emocje zanim je ukrył. Początkowe niedowierzanie, ciekawość, aż do dziwnego zadowolenia.
- Jak dziwnego?
- Zupełnie coś w stylu... nie wiem... akceptacji wyzwania czy czegoś podobnego.
Milczała przez kilka minut.
- Coś jeszcze?
- Nic – pokręcił głową. – Blizna mnie rozbolała więc się obudziłem.
- Przypuszczasz co to może oznaczać.
- Nie mam pojęcia, jednak jestem pewien, że prędzej czy później się tego dowiemy.
Para nastolatków zatopiła się na kilka minut we własnych myślach. Ciszę przerwała Hermiona.
- Zapomnijmy o tym na razie – uśmiechnęła się. – Jutro jest bardzo ważny dzień.
Skinął głową.
- Racja.
- Zaczniemy nasz szósty rok w Hogwarcie.
- Niewiarygodne. A mi się wydaje jakbym jeszcze wczoraj płynął łodzią przez jezioro w towarzystwie innych pierwszorocznych.
Delikatnie wzięła go za rękę.
- Kawał czasu, prawda? - zapytała.
- Prawda – zgodził się. – Ale jakby to powiedział Syriusz... "To dopiero początek".
Zaśmiała się cicho.
- Tylko pamiętaj, że w tym roku, żadnego wałęsania się po szkole w godzinach nocnych. W końcu jestem prefektem i nie chciałabym dawać ci szlabanu.
Oczy Harry'ego błysnęły zawadiacko.
- Cóż... myślę, że uda mi się cię jakoś wyprowadzić w pole.
- O nie Potter! Teraz to masz już naprawdę przechlapane!!!

* * *
Nadszedł w końcu kolejny pierwszy dzień szkoły. Dzień w którym trójka najlepszych przyjaciół miała wyjechać do Hogwartu na szósty już z kolei rok nauki.
Hermiona Granger została odprowadzona na dworzec przez swoich rodziców, którzy wpadli z samego rana do Nory.
Ron został wraz z swoją o rok młodszą siostrą Ginny przybył na dworzec w towarzystwie swojej matki jednak ich ojciec został wezwany z jakąś niezwykle ważną sprawą do Ministerstwa Magii.
Po pożegnaniu z matką, Ginny odłączyła się od Rona i udała się do wspólnego przedziału z koleżankami z pokoju, które spotkała na peronie. Ron wspólnie z Harrym, udał się do jednego z wolnych przedziałów w którym usiedli wspólnie z Hermioną.
Harry z drugiej strony, stał się w ciągu ostatnich dwóch dni niezwykle zamyślony. Oczywiście w całości wiązało się to z Hermioną. Zakłopotanie i niepewność chłopaka wzbudzał jeszcze fakt, że ostatnimi czasy ilekroć patrzył czy rozmawiał z Hermioną zauważał rzeczy, na które w przedziwny sposób nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. To jak się uśmiecha czy przygryza dolną wargę kiedy jest zamyślona. To jak jej oczy rozjaśniają się gdy przepełniają ją emocje takie jak strach czy szczęście. Czy też to jak bawi się kosmykiem włosów gdy jest czymś naprawdę zafascynowana.
Harry nie był pewien o tym innym spojrzeniu na swoją najlepszą przyjaciółkę więc zrzucał to na oczywistą troskę o jej dobro i bezpieczeństwo. Bał się głębszej analizy swoich uczuć jednak był pewien, że gdyby się nad tym konkretniej zastanowił to wyniki tych jego przemyśleń mogły by się okazać jak najbardziej zaskakujące.
Teraz jednak więc wsiadł do pociągu z dwójką swoich najlepszych przyjaciół i zalazłszy wolny przedział pogrążyli się w rozmowie.
Minuty upływające do odjazdu mijały niezwykle szybko i kiedy zabrzmiał gwizdek zawiadowcy pociąg powoli ruszył z miejsca wyrzucając z komina kłęby gęstej i białej pary.
Kilka minut po tym jak pociąg ruszył do przedziału w którym siedziała trójka rozgadanych przyjaciół wszedł ktoś zupełnie nowy, kogo nigdy jeszcze wcześniej w Hogwarcie nie widzieli.
Każde z nich zareagowało na pojawienie się nowoprzybyłego inaczej.
Ron, obrzucając chłopaka zaciekawionym spojrzeniem zauważył jego szczerą twarz i zwyczajne mugolskie ubranie. Nieznajomy miał zarzucony na ramię ciemnogranatowy marynarski worek w którym zapewne trzymał swoje rzeczy. Instynktownie Ron uznał, że ich nowy towarzysz podróży jest całkiem w porządku a nie kimś w rodzaju Draco Malfoja w swoim najgorszym stadium.
Harry był po prostu zdumiony. Zwykle kojarzył choćby z twarzy uczniów uczęszczających do Hogwartu, jednak jego twarzy nie mógł nigdzie umiejscowić. Na oko przybyły chłopak był w wieku jego i jego przyjaciół i skoro znajdował się w ekspresie do Hograwtu znaczyło to, że należy do jednego z czterech domów istniejących w szkole. Gryffindoru, Ravenclawu, Huffelpuffu lub Slytherinu.
Jednak Harry był pewien, że nigdy go tam nie spotkał.
Jakby tego było mało w całej jego postawie i zachowaniu wyczuwał coś niepokojąco znajomego i o dziwo.... niepokojącego. Nie mogąc przyporządkować twarzy chłopaka do żadnej znanej mu postaci skinął mu lekko głową gdy ten pojawił się w drzwiach.
Chyba jednak najbardziej zszokowana pojawieniem się nieznajomego z całej trójki była Hermiona. Kiedy tylko usłyszała otwieranie drzwi ich przedziału jej pełen zaciekawienia wzrok zastąpił szok i niedowierzanie.
Te oczy. Te niebieskie, przejmujące i przenikające na wskroś spojrzenie. Uważne i czuje, jednak jednocześnie pełnie dziwnego spokoju, który w jakiś przedziwny sposób skierowany było właśnie na całą ich trójkę. Nie! Przekonywała się w myślach. To oczywiście nie mogło być prawdą. No bo jak chłopak, którego widziała po raz pierwszy w swoim życiu mógł tak na nich patrzeć (choćby nawet przez sekundę) w taki właśnie sposób.
Coś jej się musiało przewidzieć, przekonywała się. Zresztą, co można powiedzieć o drugiej osobie kiedy widzi się go po raz pierwszy w życiu i to przez pięć sekund w momencie gdy otwiera drzwi do przedziału.
Odgłos przesuwanych drzwi zabrzmiał głośno w przedziale i trójka przyjaciół odwróciła głowy aby powitać nową osobę.
- Cześć - z lekkim uśmiechem przywitał się Tom Riddle. - Czy znajdzie się jedno wolne miejsce?
Ron skinął lekko głową i machnął zapraszająco ręką.
- Jasne, wejdź.
Chłopak ściągnął worek z ramienia i jednym płynnym ruchem wrzucił go na miejsce dla bagaży. Kiedy usiadł wyciągnął rękę do Rona.
- Dziękuję. Naprawdę trudno było znaleźć jakieś wolne miejsce. Mam na imię Tom.
Ron uścisnął wyciągniętą dłoń. Po nim tak samo uczynili Harry i Hermiona, tyle, że z lekką rezerwą której oboje nie byli w stanie przed sobą wytłumaczyć.
Tom oparł się wygodnie o siedzenie i przyjrzał się trójce z życzliwym zainteresowaniem.
- Jesteście z szóstego roku? - zapytał.
Harry skinął głową i wskazał na przyjaciół.
- Tak. To jest Hermiona, to Ron, a ja jestem Harry.
Tom kiwnął lekko głową.
- Czyli wynika z tego, że będziemy na tym samym roku.
Zaskoczona Hermiona odezwała się po raz pierwszy.
- Nie wydaje mi się abym widziała cię wcześniej w Hogwarcie - zauważyła.
- To prawda - zgodził się tamten. - To jest w zasadzie moja pierwsza wizyta w Hogwarcie, jednak z racji mojego wieku i zostałem od razu przydzielony na szósty rok.
Przyjaciele wymienili ze sobą zaskoczone spojrzenia.
- Nie uczęszczałeś wcześniej do innej szkoły magii?
Tom pokręcił głową.
- Nie. Próbowałem nieco magii na własny rachunek i to przez parę lat, kiedy w końcu otrzymałem list w Hogwartu. Szczerze mówiąc byłem totalnie zaskoczony, gdyż nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak świat magii i czarodziejów. Z tego co wiem czekają mnie jeszcze egzaminy kwalifikujące zaraz z początku roku.
- Czyli jesteś praktycznie mugolem? - zapytała Hermiona.
Tom zaśmiał się cicho.
- W zasadzie to można by tak powiedzieć. Jestem głęboko związany ze światem mugolskim i trochę trudno jest mi przyzwyczaić się do innych reguł jakie okazują się rządzą tą rzeczywistością.
- Próbowałeś wcześniej czarów?
- Tak. Kilka lat praktyki już za sobą mam.
Harry pokręcił głową.
- W takim razie nie rozumiem dlaczego Ministerstwo nie zwróciło na ciebie wcześniej uwagi?
Tom uśmiechnął się lekko.
- Wiesz... jakby to powiedzieć... moja magia jest nieco inna od tej właściwej. Przynajmniej tak wynika z tego co się do tego momentu dowiedziałem.
- Jak to inna? - nie zrozumiał Ron podobnie jak i jego dwójka przyjaciół.
- Jestem pewien, że zauważycie to w czasie roku szkolnego.
Tom zmienił temat i po chwili cała czwórka nastolatków pogrążyła się w przyjaznej rozmowie. Harry, Ron i Hermiona byli zaskoczeni jak łatwo udało im się nawiązać przyjacielskie stosunki z nieznajomym. Wydawało im się jakby znali go kilka dobrych lat, a nie spotkali po raz pierwszy przed kilkunastoma minutami.
Ich dyskusję na temat co zawiera większą moc magiczną, łuska smoka czy pióro feniksa, przerwało wtargnięcie do przedziału znajomej postaci o platynowo blond włosach.
Draco Malfoy i jego dwóch ochroniarzopodobnych kumpli Crabe i Goyle, wparowali do przedziału z uśmieszkami wyższości drgającymi na cienkich wargach. Malfoy obrzucił obojętnym spojrzeniem siedzącego przy wejściu Toma po czym skupił wzrok na trójce przyjaciół, którym uwielbiał uprzykrzać życie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
- Proszę, proszę, proszę - zaczął zjadliwie. - Potter, Granger i Wesley. A więc ponownie trójka nieudaczników zamierza zaszczycić nas wszystkich swoją obecnością?
- Malfoy - Ron odezwał się ironicznie. - Z której dziury wylazłeś tym razem. Może z jamy ropuchy błotnej, bo to by nawet do ciebie pasowało.
Draco wydawał się ignorować jego słowa, jednak przeczył temu lekki rumieniec jaki wypłynął mu na policzki. Skupił uwagę na Hermionie.
- Granger!- udał zdziwienie. - Jak tam szanowne zdróweczko? Teraz skoro Czarny Pan wrócił to mam nadzieję, że pokaże wszystkim szlamom gdzie jest ich prawowite miejsce.
Wzburzona dziewczyna już miała się odezwać, kiedy ubiegł ją w tym Harry. Zerwał się na równe nogi i z bladą z wściekłości twarzą poprzez zaciśnięte usta wysyczał.
- Przeproś ją Malfoy, bo inaczej będziesz miał ze mną do czynienia.
Draco zaśmiał się złośliwie i jednym płynnym ruchem wyciągnął różdżkę.
- Serio Potter? Bo coś mi się wydaje, że jako bezrozumny szympans małe będziesz miał szanse to zrobić. Zobacz czego nauczyłem się przez te wakacje.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować różdżka Dracona wystrzeliła do przodu i wspomagana przez wypowiedziane przez niego zaklęcie, z jej końca wystrzeliła zielona błyskawica prosto w Harry'ego.
- Transmutus apeus.
Nagle głos zamarł Malfoyowi w gardle, kiedy wpatrywał się w coś co wydawało się zupełnie niemożliwe. Trójka przyjaciół również nie mogła uwierzyć w to co się dzieje, kiedy wykonany przez blondyna czar zatrzymał się w pół drogi do celu po napotkaniu najbardziej niezwykłej bariery.
Zaklęcie uformowane w postać niewielkiej kuli jaskrawozielonego światła zatrzymało się w powietrzu kilka centymetrów od dłoni Toma, którą ten postawił na drodze wypowiadanego przez Malfoya zaklęcia jednocześnie chroniąc Harry'ego.
Zaskoczony Draco zamrugał powiekami na ten niespotykany widok i po raz pierwszy jego wzrok skupił się na czwartym podróżnym.
- Co... co się dzieje?
Tom spojrzał na niego zimno.
- Proste zaklęcie hamujące. Czy to tak trudno pojąć twojemu poniekąd bystremu umysłowi?
Malfoy z trudem wypowiedział kolejne zdanie.
- A... ale... bez różdżki?
- Bez różdżki można robić wiele rzeczy chłoptasiu.
Oczy blondyna błysnęły gniewnie.
- Kim ty do diabła jesteś?
Tom popatrzył na niego z pogardą.
- Kimś, kto naprawdę nie znosi słowa szlama. Bo widzisz... rodzice mojej mamy, również byli pełnokrwistymi mugolami. Więc takim wrednym określeniem obraziłeś nie tylko Hermionę, ale również moją mamę. A takiej obrazy przepuścić nie wolno.
Tom uśmiechnął się lekko na widok min wszystkich znajdujących się w przedziale. Z satysfakcją odnotował na twarzy Draca niepewność.
- Returno magico. - wypowiedział zaklęcie młody Riddle.
Lewitujący w powietrzu czar Dracona zadrżał gwałtownie, po czym na krótką chwilę zatrzymał się a następnie błyskawicznie ruszył na Malfoya. Ten zaskoczony nie miał szans by zareagować i zaklęcie uderzyło go prosto w piersi.
Tom, Ron, Harry i Hermiona parsknęli szaleńczym śmiechem, kiedy w miejscu blondyna stanął niedużej wielkości szympans ubrany w jego ciuchy. Dzięki niezwykłej interwencji czar mający ugodzić Harry'ego cofnął się i zadziałał na swoim twórcy.
Małpa wydała z siebie głośny wrzask i jak szalona wypadła z przedziału. Za nią krok w krok podążali zszokowani Crabe i Goyle.
Hermiona śmiała się tak mocno, że aż łzy pociekły jej po policzkach. Harry i Ron również niemal tarzali się po ziemi.
- Widziałeś jego minę...
- Nie mogę uwierzyć...
- Malfoy małpa...
- Zauważyłeś, że nawet szympans był blond?
- Ja to zrobiłeś?
Ostatnie zdanie było skierowane do chichoczącego Toma. Po krótkiej chwili kiedy wszyscy dostatecznie spoważnieli, ten odezwał się lekko.
- Powiedzmy, że tego zaklęcia nauczyła mnie konieczność. Zdecydowanie pomaga w wielu podobnych sytuacjach.
Hermiona zapytała Toma z napięciem w głosie.
- Jesteś bezróżdżkowcem, prawda?
Pytany skinął lekko głową.
- Tak. To by się zgadzało.
- To bardzo zaawansowana magia.
- Podobno. Jednak ja od zawsze uczyłem się tylko takiej.
- Naprawdę. Dlaczego?
- Od zawsze uważałem, że czary bezróżdżkowe wymagają większej ilości ćwiczeń i zdolności samoopanowania. Wychodzę z założenia, że cięższa praca na początku owocuje większymi możliwościami w przyszłości.
Hermionie na moment odjęło mowę. Tak właśnie ona sama postrzegała naukę czarów, dlatego też spędzała na nauce dwa razy więcej czasu niż pozostali. Nie wyłączając nawet Harry'ego i Rona.
- To... to bardzo mądre stwierdzenie - wykrztusiła.
Tom zaśmiał się cicho.
- Dziekuję. Cieszę się, że ci się podoba.
Żartobliwy błysk w jego oku nie umknął uwadze dziewczyny jednak postanowiła go nie komentować.
- Jak długo potrwa ten czar na Malfoyu? - zapytał Ron.
Pytany zachichotał.
- Tyle ile miał trwać na Harrym. Lepiej więc dal niego, jeśli chciał się tylko popisać nowymi zdolnościami. Jeżeli nie... cóż... Slytherin będzie się musiał przyzwyczaić do nowego kolegi.
Harry zmarszczył brwi. Skąd Tom wiedział, że Malfoy jest w Slytherynie? Skoro to była jego pierwsza wizyta w Hogwarcie to nie miał wcześniej możliwości się tego dowiedzieć.
Jakby odgadując jego myśli chłopak powiedział wyjaśniająco.
- Kiedy wsiadałem do pociągu usłyszałem jak rozmawia o swoim domu z jednym ze swoich kumpli.
- A'propos domów - zapytał Ron. - Do jakiego chciałbyś należeć?
Tom udał, że się zastanawia.
- Jakoś nigdy się nad tym nie myślałem - stwierdził. - W zasadzie do jakiegokolwiek bym nie trafił będzie dobrze... chociaż, po tym co teraz zrobiłem blondynowi to raczej w Slytherinie nie miałbym łatwego życia.
- Co racja to racja - uśmiechnęła się Hermiona.
- A wy w jakich domach jesteście?
- Oczywiście w Gryfindorze - stwierdziła z dumą.
- Kto wie? - uśmiechnął się Tom. - Skoro się już znamy, to może mi również się poszczęści i do niego trafię?
- Fajnie by było - odparła.
Czwórka młodych ludzi pogrążyła się w luźniej rozmowie. Pociąg w coraz szybszym tempie zbliżał się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.

***

Kiedy pociąg dojechał na miejsce wszyscy uczniowie wysiedli ze swoich wagonów pozostawiając bagaże, ponieważ te miały zostać dostarczone do ich pokojów przez szkolne skrzaty.
Ku Harry'emu, Ronowi, Hermionie i Tomowi przez tłum przechodził potężnych rozmiarów brodaty mężczyzna. Uczniowie pierzchali mu sprzed drogi i kiedy się w końcu zatrzymał na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
- 'Arry jak dobra cię znowu widzieć. Ron! Miona! Was jasne tyż!
Trójka nastolatków uścisnęła go mocno.
- Witaj Hagridzie. Stęskniliśmy się za tobą.
- Ja za wami tyż dzieciki.
Hermiona wskazała na stojącego z tyłu chłopaka.
- Hagridzie, poznaj Toma. Jest po raz pierwszy w Hogwarcie, jednak będzie w naszym roczniku.
Hagrid uścisnął wyciągniętą rękę chłopaka i przyjrzał mu się uważnie.
- Holibka chłopie! Jak ty mi kogoś przypominasz! Czy my się już kiedy nie spotkali?
- Nie sądzę bo na pewno bym zapamiętał.
Gajowy zaśmiał się gardłowo.
- Pewno że tak chłopie. Przepraszam. Witoj w Hogwarcie.
- Dziękuję Hagridzie. Ja również się cieszę. że tu jestem.
Hagrid pokręcił głową i machnąwszy przyjaciołom zwrócił się do tłumu.
- Uwaga pirszroczniki! Wy chodźta za mną do łodzi. Reszta uczniów do powozów i na zamek. Uczta czeka!
Wszyscy wsiedli do bezkonnych powozów i już po chwili zajechali pod zamek i weszli do sali jadalnej.
W następnej kolejności wniesiono do sali Tiarę Przydziału, czarodziejski kapelusz zajmujący się przyporządkowaniem nowych uczniów Hogwartu do ich domów, po czym rozpoczęła się ceremonia przydziału.
Z każdym razem gdy tiara wykrzykiwała nazwę kolejnego domu z głowy nowego ucznia, następował wybuch radości uczniów z odpowiedniego domu.
- Ravenclaw! – zakrzyknęła tiara, a uczniowie tego właśnie domu gromkimi brawami przywitali swojego kolejnego młodego kolegę.
Rozradowany chłopiec zajął szybko przeznaczone mu miejsce. Był on ostatni z tegorocznych pierwszoroczniaków jednak o dziwo profesor McGonnal nie odłożyła magicznego kapelusza z powrotem na swoje miejsce.
Trójka siedzących przy stole Gryfindoru przyjaciół popatrzyła na siebie ze zrozumieniem. Oni już wiedzieli, że został ktoś jeszcze do przydziału.
Szum zaciekawienia przeszedł przez całą salę, jednak umilkł natychmiast gdy profesor Dumbledore podniósł się ze swojego miejsca. Harry'ego, Hermionę i Rona zdziwił nieco fakt, że jego twarz była niezwykle poważna.
- Jakkolwiek pierwszoroczni zostali już przydzieleni pozostała nam dzisiaj jeszcze jedna osoba – powiedział powoli. – Wejdź chłopcze.
Z jednych z bocznych drzwi wszedł na sale chłopak. Przyjaciele błyskawicznie rozpoznali chłopca, przez którego Malfoy musiał przez całą drogę do Hogwartu pozostawać w ciele szympansa. Pomachali mu wesoło na przywitanie.
Nagle atmosfera na sali stała się dziwnie napięta.
Hermiona z niedowierzaniem wpatrywała się w siedzących za stołem profesorów, na których twarzach aż nadto widoczny był spory niepokój i niepewność. O co tutaj chodzi? Zastanawiała się. Dlaczego wszyscy nauczyciele spoglądają na tego chłopaka jakby zaraz miał ich potraktować jakąś klątwą.
To chyba z powodu Toma, pomyślał przytomnie Harry. Ale dlaczego?
Zmusił się, aby słuchać co dalej mówi dyrektor.
- Wasz nowy kolega zostanie przydzielony na szósty rok, gdyż całkiem niedawno skończył siedemnaście lat. Nie uczęszczał wcześniej do żadnej ze szkół czarodziejstwa i magii jednak jak sami się wkrótce przekonacie jest niezwykle zdolnym i umiejętnym młodym czarodziejem.
Tom stanął na środku sali i spokojnie przesunął wzrokiem po zaintrygowanych spojrzeniach siedzących na sali uczniów. Kiedy napotkał nienawistne spojrzenie Draco Malfoya, jego wargi wykrzywiły się w leciutkim uśmiechu. Kiedy doszedł do Gryfindoru zatrzymał wzrok na Harrym, Hermionie i Ronie. Coś w jego oczach błysnęło kiedy na nich patrzył, jednak po chwili całą swoją uwagę skupił na Dumbledorze.
Dyrektor gestem wskazał mu krzesło. Tom usiadł a profesor transmutacji nałożyła mu na głowę czarodziejską tiarę.
Harry'emu wydawało się, że czas nagle zwolnił, gdyż przez kilka minut trwała niczym nie zmącona cisza, a czarodziejski kapelusz zachowywał stoickie milczenie.
Nagle stała się rzecz niespotykana.
Tiara Przydziału delikatnie podniosła się znad głowy chłopaka i przesunęła się w powietrzu prosto w ręce zaskoczonej takim obrotem sytuacji profesor MacGonnal i wykrzyknęła.
- NIEZALEŻNY!!!
Tom pokręcił głową z niewielkim uśmieszkiem po czym nie zważając na zdumione spojrzenia studenckiej braci stanął przed stołem nauczycielskim.
Szmer rozmów rozniósł się po sali jak burza.
- Niezależny!
- Jak to możliwe?
- Kim on jest?
- Coś podobnego!
- Ty! Zobacz na miny profesorów...
Nic nie rozumiejący Harry pochylił się do ucha swojej przyjaciółki.
- Co oznacza "niezależny"?
Hermiona pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Niezależny to znaczy, że posiada w sobie równe cechy wszystkich czterech domów. Czyli tiara nie mogła go przydzielić do żadnego z nich. To niezwykle rzadki przypadek. Według "Historii Hogwartu" ostatnio miało to miejsce jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. Osoba z cechami czterech domów ma zadatki na posiadanie naprawdę olbrzymiej mocy magicznej.
- I co teraz się stanie? – wtrącił Ron.
- Najprawdopodobniej profesorowie pozwolą mu samemu wybrać sobie dom. Przynajmniej tak było do tej pory.
Ponownie skupili wzrok na profesorze. Ten uniósł dłoń i momentalnie nastała cisza.
- Tiara Przydziału nie mogła dokonać wyboru więc według tradycji to ty chłopcze musisz sam wybrać sobie dom. Hufflepuff, Ravenclaw, Gryffindor czy też Slytherin?
Pytany chłopak zastanawiał się tylko przez krótką chwilę po czym skłonił się lekko.
- Panie dyrektorze wybieram Gryffindor.
Zbiorowe sapnięcie doszło zza nauczycielskiego stołu. Zdumienie widoczne na ich twarzach wywołało jeszcze większą ciekawość uczniów.
Dumbledore skinął lekko głową.
- Dokonałeś wyboru. Niech będzie GRYFFINDOR!!!
Ostatnie słowo wykrzyknął głośno i uczniowie tego domu, pomimo, że w dalszym ciągu zaskoczeni rozwojem wypadków, przywitali swojego nowego kolegę gromkimi brawami.
Tom szybko usiadł na przeznaczonym dla niego miejscu, które dziwnym zrządzeniem losu znajdowało się naprzeciw siedzącego Harry'ego, Rona i Hermiony.
Mimo, że wszystkich rozpierała ciekawość powściągnęli ją na moment ponieważ dyrektor chrząknął znacząco.
- Tak jak każdego roku muszę wam przypomnieć o głównych zasadach. Mroczny las jest zakazany dla wszystkich studentów bez wyjątku, jak również przebywanie uczniów poza dormitorium po ogłoszeniu ciszy nocnej. Również w związku z obecną podwyższoną aktywnością grup Śmierciożerców oraz Sami-Wiecie-Kogo, zakazane jest również opuszczanie terenu szkoły bez powiadomienia o tym opiekuna domu – na jego wargach pojawił się ciepły uśmiech. – Ale koniec już z tymi wszystkimi zakazami. Czas na długo oczekiwaną ucztę. Wcinajcie!
Kiedy klasnął w dłonie na półmiski stojące przed uczniami wypełniły się w jednej chwili górami przepysznego jedzenia. Wszyscy z apetytem zaczęli pochłaniać jedzenie.
- Witaj w Gryffindorze Tom – powitał nowoprzybyłego Harry.
- Właśnie – przytaknęła Hermiona. To najlepszy dom w całej szkole.
Chłopak skinął im w lekko głową.
- Dzięki. Jestem pewien, że macie rację.
Ron ugryzł kawałek trzymanego w dłoni udka z kurczaka.
- Ale się porobiło z tym wyborem. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Jak to możliwe?
Pytany wzruszył ramionami.
- Czy ja wiem – odpowiedział wymijająco. – Widocznie coś musiało to sprawić.
Harry uważnie przyjrzał się jego twarzy.
- Na pewno. Ale to nie wszystko...
- Co masz na myśli?
Harry milczał przez chwilę.
- Może to trochę dziwne, ale...
- Co takiego? – dopytywał się Ron.
- Ale bardzo zdziwiła mnie reakcja profesorów na twoje przybycie.
Powieki Hermiony zamrugały gwałtownie.
- A ja myślałam, że mi się to przewidziało. Jednak ty też to widziałeś... Wydawali się czymś bardzo wzburzeni.
- Nawet Dumbledore był nieco dziwny.
Tom skinął z namysłem głową.
- Bo rzeczywiście profesorzy się nieco niepokoili – powiedział spokojnie.
Trójka przyjaciół przyjrzała mu się z napięciem.
- Ale dlaczego – zapytał Harry. – Czemu ich tak zdenerwowała twoja obecność?
Tom nie odpowiadał przez chwilę jakby zastanawiając się czy odpowiedzieć na to pytanie czy nie. W końcu jakby zdecydował się i poważnie spojrzał Harry'emu prosto w oczy.
- To ma pewnie wiele wspólnego z tym jak się nazywam.
Na kilka długich sekund zapadła cisza. Przerwała ją Hermiona.
- Z twoim nazwiskiem. A zresztą jak ty się w ogóle nazywasz?
Chłopak uśmiechnął smutno. Ani na sekundę nie odwracał wzrok od Harry'ego.
Westchnął, ale kiedy się odezwał jego głos był twardy jak stal.
- Nazywam się Riddle. Thomas Augustus Riddle.
Cisza jaka zamarła po jego słowach przy stole Gryffindoru była absolutna.

X X X

Pierwszy ciszę przerwał Ron.
- Czekaj, czekaj... nazywasz się Riddle?
Pytany chłopak był niezwykle spokojny.
- Tak właśnie powiedziałem.
- Tom Riddle?
- Tak.
- A imię… masz po kimś szczególnym?
- Po ojcu.
Siedzący przy stole uczniowie nabrali głęboko powietrza w płuca. Ron z trudem zadał kolejne pytanie.
- Twój ojciec również nazywa się Tom Riddle?
Pytany skinął głową. Oczy Rona rozszerzyły się gwałtownie.
- Czy to... czy on... czy... – zająknął się. – Czy to jest TEN Tom Riddle?
Zanim odpowiedział chłopak przesunął wzrokiem po siedzących przy stole Gryffindoru uczniach. Na twarzach jednych widział szok i niedowierzanie, na następnych strach i przerażenie. Przestrach i zdumienie na twarzy Rona było aż nadto widoczne. Hermiona spoglądała na niego z niedowierzaniem i podejrzliwością. Tylko jedna osoba przy stole patrzyła na niego z nieukrywanym gniewem. To Był Harry Potter.
Odpowiadając na pytanie rudego chłopaka Tom zwrócił się prosto do Harry'ego.
- Tak. Ten właśnie Tom Riddle jest moim ojcem.
Przez chwilę nikt nie mógł wykrztusić słowa. Nagle ciszę przerwał Harry.
- Jeżeli to ma być żart – powiedział powoli cedząc słowa. – To jest on w bardzo złym guście.
Tom spokojnie wytrzymał jego przeszywające wspomnienie.
- Nie mam powodu aby na ten temat żartować Harry.
Kruczowłosy chłopak tak mocno zacisnął pięści, że ta aż całe zbielały.
- Voldemort jest twoim ojcem?
Zduszone krzyki rozległy się przy stole na dźwięk tego imienia. Nazwisko to przemknęło po sali niczym błyskawica, mimo iż nie było wypowiedziane zbyt głośno. Cała sala umilkła jak jeden mąż.
Twarz Toma była niczym wykuta z kamienia. Gdzieś nagle zniknął wesoły chłopiec, którego trójka przyjaciół spotkała w pociągu.
- Tak.
Harry wstał gwałtownie. Jego oczy rzucały błyskawice.
- On zamordował moich rodziców – syknął przez zaciśnięte gardło.
Młody Riddle kiwnął powoli głową.
- Tak. Wielu dzieciom odebrał rodziców... tobie także.
Harry zachwiał się gwałtownie i przymknął oczy na kilka sekund. Przerażona zaistniałą sytuacją godną sennego koszmaru – Hermiona, wpatrywała się w troską w jego twarz.
Opalizujące zielone oczy Harry'ego ponownie napotkały jasnoniebieskie Toma.
Ten milczący pojedynek wyrażał więcej niż tysiąc słów. Wiele osób przeszedł dreszcz po plecach na widok pogardy i nienawiści jakie wyrażał wzrok Pottera.
- Trzymaj się ode mnie z daleka Riddle. To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
Po tych słowach odsunął się od stołu i szybkim krokiem wyszedł z Wielkiej Sali. Ron i Hermiona rzuciwszy ostatnie zszokowane spojrzenie na Toma, rzucili się w ślad za przyjacielem.
Kiedy cała trójka znikła za drzwiami Tom odetchnął głęboko po czym przesunął wzrokiem po wpatrzonych w niego z niepokojem twarzach. Oczywiście były wśród nich te należące do nauczycieli.
Chłopak uśmiechnął się lekko po czym poniósł nieco do góry trzymany w dłoni kubek z sokiem dyniowym w udawanym toaście.
- Skoro mamy już za sobą formalne przedstawienie, to życzę wszystkim smacznego – mruknął na tyle głośno aby jego głos dotarł do wszystkich zainteresowanych.
Po tych słowach ochoczo zabrał się do pałaszowania posiłku.
Cała Wielka Sala pozostała w niczym nie zmąconej ciszy.

X X X

- Harry!
...
- Harry!!!
...
- HARRY!!!
Chłopak słyszał dobiegający zza jego pleców głos Hermiony jednak gniewnie parł naprzód. Dopiero kiedy na miejscu osadziła go jej mała dłoń, odwrócił się do niej z furią.
- Zostaw mnie w spokoju! – krzyknął.
- NIE!
- Herm...
- Uspokój się stary, proszę!
- Ron nie wtrącaj się!
- Musisz się uspokoić.
- Hermiono! Czy ty wiesz kim on jest???
- Tak, wiem.
- Wiesz??? Czy ty naprawdę to wiesz??? Ron! A ty?
- Tak chłopie, wiem.
- NIE!!! Nie wiecie!!! Nie macie pojęcia!!!
- Harry, proszę...
- NIE HERMIONO!!! On jest jego synem! SYNEM VOLDEMORTA!!! Siedział ze mną w jednym przedziale... żartował... śmiał się... zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Jakby to nic nie znaczyło, że on... że jest... jego...
- Harry.
- Nie mogę – chłopak złapał się bezsilnie za głowę i przesunął wzrokiem po swych przyjaciołach. – On zachowywał się jak gdyby nigdy nic mimo, że doskonale wiedział kim jestem. Wiedział... że ma w swoich żyłach krew zabójcy moich rodziców.
Z oczu Hermiony popłynęły dwa strumyki łez na widok cierpienie Harry'ego. Wyciągnęła rękę chcąc go dotknąć, jednak ten odsunął się gwałtownie kręcąc rozpaczliwie głową.
- Nie! Nie potrzebuję pocieszenia Hermiono... czego chcę... to... wyjaśnień. Tego jakim cudem syn mordercy znalazł się w Hogwarcie?
- Może ja ci w tym pomogę drogi chłopcze?
Trójka przyjaciół odwróciła się błyskawicznie na dźwięk dobiegającego zza ich pleców głosu.
- Profesor Dumbledore – szepnęła Hermiona.
Wzburzony Harry wystąpił o krok naprzód.
- Co się tutaj dzieje panie profesorze? – zapytał.
Starzec w zamyśleniu pogładził się po brodzie.
- Szczerze mówiąc drogi chłopcze, sam dokładnie nie wiem, jednak wyjaśnię wam to tyle na ile sam potrafię. Chodźcie wszyscy do mojego gabinetu.
Trójka uczniów skinęła głową i posłusznie podążyła za dyrektorem. Kiedy już byli na miejscu, Dumbledore usiadł za swoim biurkiem i gestem poprosił ich aby usiedli. Z trudem utrzymujący nerwy na wodzy Harry pytająco na niego spojrzał.
Stary profesor zauważył to spojrzenie i odchrząknął znacząco.
- Kilka dni temu Ministerstwo Magii zarejestrowało nieuprawnione użycie mocy magicznej. Błyskawiczne zaklęcie monitorujące wykazało, że nieznanego czaru użył młody chłopiec na oko w waszym wieku. Nie było by w tym może nic dziwnego i skończyło by się na zwykłym naruszeniu przepisów, gdyby nie jedna bardzo istotna sprawa.
- Czyli? - zapytał cicho Harry.
- Zaklęcie monitorujące nie zdołało ustalić kim jest ten młody człowiek, który pojawił się dosłownie znikąd. Procedura postępowania w takich przypadkach nakazuje użycie, oczywiście za zgodą Ministerstwa, zaklęcia identyfikującego. Tak też natychmiast uczyniono.
Hermiona spojrzała na niego uważnie.
- To był Tom?
Dumbledore uśmiechnął się lekko i kontynuował.
- Możecie sobie wyobrazić jakiego szoku doznaliśmy, kiedy powracające zaklęcie oznajmiło, że tym młodym człowiekiem jest Thomas Augustus Riddle, lat 16, nie będący wcześniej nigdzie zarejestrowany, ani jako potencjalny ani praktykujący czarodziej.
- Zupełnie jakby nigdy wcześniej nie istniał.
- Dokładnie panie Wesley. Zresztą zaklęcie identyfikujące napotkało na znaczne trudności i powróciło do nas w stanie bardzo rozproszonym. Jedyną dokładną informacją była informacja o ojcu owego chłopca.
- Voldemorcie – syknął Harry.
- Tak – skinął głową profesor. – Tom, jest synem Lorda Voldemorta.
- A matka? – zapytała Hermiona.
- Tego również nie wiemy. Ta informacja została jakimś dziwnym sposobem wymazana z zaklęcia. Bez wątpienia, ktoś musiał w nie bardzo ingerować aby pozbawić nas dostępu do tych informacji.
- Tom?
- Może tak... może nie. Nie mniej jednak, jako niepełnoletni czarodziej, pan Riddle został automatycznie przydzielony do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jak sami wiecie w świecie czarodziejów najpierw się działa, a dopiero potem zadaje pytania.
- Pytania zadane przez Zakon Feniksa?
- Tak Harry. Zakon nie ma sobie równych w zdobywaniu wszelkich, nawet najbardziej tajnych informacji.
- Czyli co wiemy o tym Tomie? – zapytała z nadzieją Hermiona.
- Absolutnie nic.
- Jak to? Przecież...
- Spokojnie panno Granger, Zakon może nie działa najszybciej, jednak bardzo skutecznie. Na ostateczne wyniki śledztwa trzeba trochę poczekać.
Harry zerwał się wzburzony.
- Poczekać profesorze? POCZEKAĆ? Jak pan to sobie wyobraża? Syn tego mordercy ma z nami uczęszczać na zajęcia.
Dumbledore popatrzył na niego poważnie.
- Harry... ten chłopak nie jest swoim ojcem. Nie odpowiada za jego czyny... za to co tamten zrobił. Nie przerzucaj grzechów ojca na następne pokolenie. Może powinieneś dać mu szansę na ukazanie swojego prawdziwego Ja.
Poruszony słowami starego człowieka Harry opadł bezsilnie na krzesło.
- Dać mu szansę, panie profesorze? Nie wiem czy potrafię – odparł szczerze. – On jest częścią człowieka, który pozbawił mnie tego co w życiu najważniejsze. Człowieka... który, nieustannie dąży do śmierci mojej i moich bliskich.
- Zdaję sobie z tego sprawę drogi chłopcze.
- Jak na razie nie mam powodu przypuszczać, że Tom jest inny niż Voldemort. Jak pan sądzi, po której stronie ten chłopak się opowie kiedy będzie miał do wyboru pomóc nam tu obecnym, czy pomóc jemu – ostatnie słowo niemal wypluł.
- Nie mogę ci na to odpowiedzieć Harry.
- Ja także profesorze. Obdarzenie kogoś zaufaniem wymaga czasu i pełnej wiary w daną osobę, a i tak nie zawsze wychodzi to na dobre. Moi rodzice również ufali jednemu ze swoich przyjaciół... jednak Peter Petigrew zdradził ich doprowadzając do śmierci.
Harry poczuł delikatny uścisk na swojej dłoni. Nie musiał patrzeć w dół aby wiedzieć, że to Hermiona przekazywała mu swoją siłę aby kontynuować.
- Proszę mnie zrozumieć panie profesorze. Nie mogę mu na razie zaufać... nie mogę nawet zrobić tego na krótką chwilę. Ponieważ nawet gdybym zapomniał kim on jest, to i tak ten chłopak kryje w sobie zbyt wiele niewiadomych.
Dumbledore uśmiechnął się smutno.
- Nie powiem, abym nie rozumiał twojego punktu widzenia drogi chłopcze. Jednak pamiętaj, że treść książki nie zawsze pokrywa się z tym co znajduje się na jej okładce.
Harry popatrzył na swoich przyjaciół. Ron w dalszym ciągu wyglądał na oszołomionego, jednak jego twarz nabierała już coraz żywszych kolorów. Kiedy zauważył wzrok przyjaciela skinął mu lekko głową.
- Na pewno trzeba zachować ostrożność – stwierdził. – Jednak dopóki nie dowiemy się wszystkiego, nie powinniśmy od razu wyciągać wniosków mogących okazać się fałszywymi.
Na wargach Harry'ego pojawił się cień uśmiechu.
- Nienajgorzej powiedziane staruszku.
Przyjaciel wyszczerzył zęby.
- Cóż... inteligencja zawsze idzie w parze z urodą.
Harry parsknął śmiechem i pokręcił bezsilnie głową. Kiedy jego wzrok napotkał spojrzenie Hermiony, ta w odpowiedzi uścisnęła nieco mocniej jego dłoń, mówiąc tym samym, że niezależnie od wszystkiego, to i tak ze wszystkim sobie poradzą.
Harry westchnął głęboko i dopiero po kilku długich sekundach odezwał się do starego czarodzieja.
- Panie profesorze, spróbuję tego o co pan prosił, jednak czy to się uda naprawdę nie wiem.
Dumbledore uśmiechnął się ciepło i skinął głową trójce przyjaciół.
- Cieszę się, że do Hogwartu chodzi taka wyjątkowa trójka młodych ludzi jak wy. Miejmy nadzieję, że wszystko się wkrótce wyjaśni.
Kiedy Harry z Ronem i Hermioną wyszli z gabinetu, feniks Fawkes siedzący na swoim miejscu przy kominku, sfrunął na biurko dyrektora i delikatnie dziobnął go w palce domagając się swojej codziennej porcji pieszczot.
Głaskając pióra swojego ulubieńca profesor Dumbledore uśmiechnął się lekko.
- Jakkolwiek by to się nie skończyło drogi przyjacielu, jedno jest pewne – zwrócił się do feniksa. – Nadchodzą ciekawe czasy... Naprawdę ciekawe czasy. A ta trójka, będzie w nich odgrywała naprawę istotną rolę.
Fawkes zaskrzeczał na potwierdzenie słów profesora po czym pochylił głowę domagając się więcej uwagi.

X X X

Kiedy trójka przyjaciół opuściła gabinet dyrektora, powolnym krokiem ruszyła w kierunku części zamku przeznaczonej dla Gryffindoru.
Harry był tak mocno pogrążony w myślach, że nawet nie zauważył, iż pod koniec drogi jego przyjaciele gwałtownie przystanęli. Poderwał głowę do góry aby zobaczyć co się stało i jego wzrok napotkał spojrzenie osoby, której na pewno nie spodziewał się jeszcze dzisiaj zobaczyć.
Błyskawicznie poczuł gniew, jednak przypominając sobie słowa Dumbledora postarał się go opanować.
- Czego chcesz Tom? – zapytał opartego o portret Grubej Damy chłopaka.
Młody Riddle nawet na ułamek sekundy nie spuszczał z niego wzroku. Kiedy się odezwał, jego głos był niewzruszony.
- Nie jestem twoim wrogiem Harry – stwierdził cicho.
Gwałtowne wciągnięcie powietrza przez przyjaciół nie uszło uwagi Harry'ego. On sam był również był zaskoczony.
- Słowa nic nie kosztują Tom. Jedyne co wiem to to, że od pierwszego momentu nie byłeś z nami szczery.
Tamten skinął głową.
- Przemilczałem to, gdyż spodziewałem się twojej reakcji, a chciałem mieć spokojną podróż.
Trójka przyjaciół wpatrywała się w niego intensywnie. Ciszę przerwała Hermiona.
- Jeszcze wiele tajemnic w sobie ukrywasz, prawda?
Na wargi Toma wypłynął lekki uśmiech.
- Moje życie to otwarta księga i na pewno kiedyś pozwolę ją wam przeczytać. Na razie jednak... musi wam wystarczyć małe streszczenie.
Kiwnął im lekko głową po czym zwrócił się do portretu i wymówił hasło. Kiedy ten odsunął się, Tom ostatni raz zerknął na Harry'ego.
- Tak jak mówiłem... z mojej strony nie musicie się niczego obawiać. Dobranoc.
Po tych słowach zniknął w korytarzu pozostawiając trójkę przyjaciół jeszcze bardziej niepewnych niż wcześniej.
X X X

Wydawać by się mogło, że nic już nie może zadziwić uczniów w Hogwarcie. Jednak pojawienie się w ich gronie młodego Toma Riddle było szokiem nad wyraz trudnym do zaakceptowania.
Nie sposób opisać reakcji poszczególnych osób, jednak najlepiej odzwierciedlały to sposoby zachowania domów.
Hufflepuff, dosyć wyraźnie obawiał się nowo przybyłego. Trudno się temu było dziwić, gdyż uczniowie należący do tego domu zwykle starali się unikać wszelkiego rodzaju zawirowań w swoim życiu. A na dodatek w tym przypadku nie chodziło tu o kogoś zwyczajnego, tylko o chłopaka, w którego żyłach płynęła krew Czarnego Pana.
Ravenclaw, podszedł do osoby Toma z typową sobie powściągliwością. Skupiający jednych z najinteligentniejszych uczniów szkoły dom, postanowił z daleka obserwować rozwój sytuacji. Ich, jak na czarodziejów, ścisłe umysły, skupiały się głównie na rozwiązaniu tajemnicy otaczającej ich nowego kolegę. Co nie znaczy, że im się to udało.
Slytherin, był w szoku. Z szybkością błyskawicy rozeszła się u nich wiadomość o incydencie w którym brał nowy z Malfoyem. Nie mogli zrozumieć, dlaczego syn Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zdecydował się na Gryffindor, a nie na dom w którym na pewno znalazł by dużo osób gotowych mu wiernie pomagać. Nie wspominając już o tym, że spora ilość ich rodziców pozostawała w najbliższym kręgu Czarnego Pana.
Za to w Gryffindorze, panował całkowity zamęt. Większość uczniów nie wiedząc co myśleć o nowym postanowiła wyczekać odpowiedniego momentu na wyrobienie sobie o nim zdania. Jak na razie Tom został wyklęty z ich towarzystwa, może nie specjalnie, jednak zła sława jaką cieszył się Voldemort wystarczała, aby nikt nie chciał zawierać z nim większej znajomości.
Jedynie Harry, Hermiona i Ron oraz kilka osób z Armii Dubmbledora, postanowili zwrócić baczną uwagę na Toma i rozgryźć jego prawdziwe zamiary.
Czujność Harry'ego wzmogła się znacznie, jednak postanowił pójść za radą dyrektora i swoich najbliższych przyjaciół i dać synowi swego największego wroga, czas na odkrycie wszystkich kart. Postanowienie to wzmagało jeszcze odczucie, że wbrew zdrowemu rozsądkowi nakazującemu wystrzegać się Toma, naprawdę można mu było zaufać.
Wszystko zależało od tego jak dana sytuacja miałaby się rozwinąć.
Jeśli chodzi o samego Toma, to ten sprawiał wrażenie jakby zupełnie nie obchodziły szepty które rozlegały się gdy szedł korytarzem, ani to, że gdy wchodził do pokoju to milkły wszelkie rozmowy. Wciągu tych pierwszych kilkunastu godzin jakie upłynęły od jego przyjazdu do Hogwartu, nikomu się nie naprzykrzał ani nie sprawiał kłopotu. Był za to niezwykle grzeczny i spokojny, oraz sprawiał wrażenie najzwyklejszego na świecie ucznia, który nie różni się niczym szczególnym od pozostałych.
Jednak... to wrażenie "zwyczajności" zostało błyskawicznie zapomniane w czasie pierwszych zajęć lekcyjnych na jakie uczniowie udali się następnego ranka.

Ten post był edytowany przez radziczek: 13.06.2005 09:51
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
radziczek
post 13.06.2005 09:57
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 6
Dołączył: 13.06.2005




X X X


Cios Toma wymierzony prosto w szczękę śmiejącego się Seamusa podziałał na Harry'ego jak kubeł zimnej wody. Zdumiony patrzył na trzymającego się za twarz młodego Śmierciożercę usiłując odgadnąć o co w tym wszystkim do diabła chodzi.
Kątem oka zauważył jak rodzice Seamusa spięli się gwałtownie szykując się do ataku na nowoprzybyłego, jednak stanowczy gest ręki Toma osadził ich z powrotem na miejscu.
Finnigan podniósł się ciężko na nogi.
- Co to miało znaczyć do ciężkiej cholery? – warknął.
Riddle uśmiechnął się i spokojnie oparł się plecami o ścianę. Ignorując wściekłego Seamusa zwrócił się do Harry'ego.
- Nic mnie tak nie wkurza jak przemoc wobec kobiet. Harry, musisz przyznać, że niewiele jest rzeczy, które są podlejsze i bardziej godne pogardy niż właśnie to.
Harry skinął powoli głową przytakując nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy.
- Wiem, wiem... – westchnął teatralnie Tom. – Powinienem być zdecydowanie bardziej opanowany, jednak zaistniała sytuacja po prostu zmusiła mnie aby przywalić temu palantowi.
Harry poczuł, że całkowicie się pogubił. Najpierw atak Śmierciożerców, potem walka i zdrada Seamusa, aż w końcu nagłe i niespodziewane pojawienie się syna jego największego wroga. Na dodatek jak na razie wszystko to zostało zakończone niespodziewaną reakcją młodego Riddle, kompletnie nie pasującą do obrazu jego osoby, jaki ukształtował się wcześniej w głowie Harry'ego.
Po co pomagał Hermionie?
Dlaczego odsunął ja od Seamusa?
Co oznaczał ten cios jaki mu wymierzył?
I dlaczego do diabła jest cały czas tak cholernie spokojny!?!
Usiłując to wszystko ogarnąć, z trudem zmusił się do zachowania spokoju.
- Co tu robisz Tom? – zapytał. – Skąd się tu wziąłeś?
Pytany pstryknął głośno palcami.
- O tym właśnie chciałem powiedzieć...
Przeciągnął się lekko po czym kontynuował.
- Widzisz... w dniu wczorajszym, miałem wątpliwą przyjemność zostać zaczepionym na korytarzu przez tą karykaturę człowieka – tu wskazał palcem na gotującego się z wściekłości Seamusa. – Który skonfrontował mnie w sprawie moich, ponoć w-i-e-l-k-i-c-h planów, i czy te jego aby z nimi nie kolidują.
- Dlaczego?
- Ha! Ja zadałem to samo pytanie – parsknął Tom. – A odpowiedzią było poinformowanie mnie o dzisiejszym planie zwabienia was do tego miejsca, i co za tym idzie zaatakowanie was. Seamus miał ogłuszyć Hermionę i ją tu dostarczyć, a wizja... wywołana sztucznie, miała cię tutaj zwabić. Ja oczywiście... jako "synuś" Największego Z Dupków zostałem zaproszony tutaj w charakterze widza.
Rozbawiony Tom obrzucił wzrokiem pomieszczenie w którym się znajdował.
- I jak widać z owego zaproszenia skorzystałem.
Harry pokręcił głową powoli rozumiejąc do czego zmierza ta rozmowa.
- I z tego co wspomniałeś, to kazałeś im się wstrzymać z atakiem do twojego przyjścia?
- Widzisz zrobiłem to po to...
Tom mówił dalej, jednak zaskoczony Harry nie słyszał tego co wychodziło z jego ust. Ze zdumieniem usłyszał rozbrzmiewający w jego głowie głos młodego Riddle przekazywany telepatycznie.
"Na mój znak zaatakujesz mężczyznę Śmierciożercę. Pamiętaj... masz tylko jedną szansę."
"Co? Co takiego? O czym ty mówisz? Mają nas na celowniku."
"Chcesz przeżyć?"
"Tak."
"To rób co ci mówię!"
"Hermiona..."
"Już to z nią ustaliłem. Ona załatwia Seamusa, ty zaś jego ojca. Wszystko musi zostać zrobione w jednym momencie."
"Ale przecież ona jest zbyt osłabiona."
"Odnowiłem jej siły i zwróciłem różdżkę. Poinformowałem też o tym planie i ona się na niego zgodziła. Mamy tylko jedną szansę na zaskoczenie i trzeba ją wykorzystać."
"Co z tą kobietą Śmierciożercą?"
"Spokojna głowa... nią również się ktoś zajmie."
"Ty?"
"Skąd... zresztą nie mam dziś ochoty zawracać sobie głowy bijatyką."
"Więc kto?"
Harry zauważył, że Tom mrugnął do niego wesoło.
"Czy ty naprawdę sądzisz, że Zakon Feniksa, zostawiłby cię bez żadnej obstawy? Zresztą... byłem u jednego z jego członków wczoraj w nocy i poinformowałem o tym co ma się dzisiaj wydarzyć."
"Co? Jak? Skąd do diabła wiesz o istnieniu Zakonu Feniksa? Skąd wiesz kto do niego należy? Kim ty do diabła jesteś Tom?"
"Tak dużo pytań Harry... Spokojnie... Kiedyś się wszystkiego dowiesz. Teraz najważniejszym jest załatwienie tych durniów, którym wydaje się, że wszystko mogą."
"Dobra Tom. Niech ci będzie... mimo, że mam opory, to tym razem ci zaufam."
"No i dobrze. Pamiętaj! Atakuj na mój znak! Ty mężczyznę, Hermiona Seamusa. Kobietą się nie przejmuj."
- ...no i tak to się mniej więcej miało zakończyć.
Harry otrząsnął się gwałtownie, kiedy usłyszał jak Tom kończy swój wywód. Przyjrzał mu się uważnie, jednak nie dostrzegł na jego twarzy najmniejszego znaku, że ta rozmowa jak odbywała się przed chwila w jego głowie w ogóle miała miejsce.
Zaryzykował spojrzenie na dziewczynę i natychmiast napotkał jej wzrok. W nim też natychmiast znalazł potwierdzenie, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Niemal niezauważalnie skinął dziewczynie głową po czym całą swoją uwagę skupił na trójce zabójców. Widać było, że ci są niemalże na granicy wybuchu. Zorientował się, że za kilka sekund stanie się to o czym mówił Tom.
Seamus z obłędem w oczach postąpił krok naprzód i wyciągnął różdżkę.
- Mam tego dość! – krzyknął. – Prowadzisz jakąś cholerną grę, ale ja nie zamierzam się w nią bawić. Kończymy tę całą zabawę. Szlama idzie do piachu, a Pottera i ciebie zabieramy do Czarnego Pana. On rozstrzygnie o co w tym wszystkim chodzi.
Rodzice młodego zabójcy również skierowali swoje różdżki w młodego Riddle. Ten uśmiechając się szeroko wzruszył ramionami.
- Niech ci będzie chłopie – zgodził się. – Pozwól tylko jeszcze, że coś powiem.
- Co takiego?
- Hmm... widzisz... chodzi o takie jedno maleńkie słówko... TERAZ!!!
T-R-A-C-H!!!
Trzy błyskawiczne klątwy opuściły różdżki i każda z nich centralnie ugodziła jednego z Śmierciożerców. Zaskoczenie było całkowite.
Nieprzytomny Seamus opadł bezwładnie na nieruchome ciała swoich rodziców i zastygł w bezruchu.
Stojący nad nimi z wyciągniętymi różdżkami Harry i Hermiona, popatrzyli po sobie zdumieni tym, że jeszcze żyją. Ich zdumienie pogłębiło się jeszcze bardziej, kiedy w odległości kilku metrów od nich powietrze gwałtownie zafalowało i zza niewidzialnego płaszcza wyszła, dobrze im znana, ubrana na czarno postać.
- Prof... profesor Snape? – zapytała Hermiona. – Co... co pan tu robi?
Mistrz Eliksirów posłał jej cierpkie spojrzenie.
- Nie wydaje mi się, aby to było zbyt inteligentne pytanie panno Granger. To chyba oczywiste.
Harry pokręcił głową.
- Pan był tu przez cały czas?
- Prawie. Pilnowałem cię na zewnątrz, kiedy nagle ruszyłeś biegiem do Wrzeszczącej Chaty. Nie chcąc się zdemaskować musiałem poruszać się wolniej i dlatego też dotarłem tutaj kiedy walka już trwała. Wtedy już nie mogąc interweniować czekałem na rozwój wypadków.
Czarnowłosy chłopak wskazał na leżące bez ruchu postacie.
- Co teraz z nimi będzie?
- Trafią w odpowiednie miejsce – mruknął Snape. – A teraz zmiatajcie stąd, gdyż zaraz zjawią się posiłki jakie wezwałem z Zakonu.
Na te słowa Tom oderwał się od ściany i podszedł bardzo zadowolony do rozmawiającej trójki.
- To było całkiem niezłe – mruknął z uznaniem i roześmiał się. – Jak dla mnie moglibyście startować w zawodach na czarowanie synchroniczne.
Harry popatrzył na Hermionę, a Hermiona na Harry'ego i oboje w jednym momencie potrząsnęli bezsilnie głowami.
- Tom?
- Tak?
- Czy mógłbyś nam dokładnie wyjaśnić o co tutaj do diabła chodziło?
Pytany zaśmiał się cicho.
- Z przyjemnością, ale to was będzie kosztowało parę maślanych piw. Umowa stoi?
- Stoi – powiedział Harry.
- No i dobra. Czyli teraz kierunek Trzy Miotły.
Pogwizdując wesołą melodyjkę wyszedł na zewnątrz odprowadzany ich niepewnymi spojrzeniami. Kiedy już mieli ruszyć za nim zatrzymał ich na moment głos Mistrza Eliksirów.
- Potter!
- Tak profesorze.
Snape patrzył na niego chwilę w milczeniu jakby zastanawiając się co ma powiedzieć. W końcu, pokonawszy wewnętrzną niechęć do czarnowłosego chłopaka, odezwał się powoli, starannie cedząc każde słowo.
- Tego co teraz mówię Potter, już nigdy ponownie nie usłyszysz z moich ust, więc radzę ci zapamiętać tę chwilę – urwał na chwilę. – Niezła robota Potter. To była naprawdę dobra walka. Spisałeś się. A teraz... spadaj już stąd bo mnie irytujesz.
Harry skinął lekko głową Mistrzowi Eliksirów, po czym kręcąc z niedowierzaniem głową wyszedł z chaty zaraz za równie zdumioną Hermioną.
Czyżby stary Snape naprawdę go pochwalił???
Zamrugał gwałtownie.
Cholera!
Najwyraźniej piekło zamarzło! Albo lepiej... zbliża się koniec świata!
Naprawdę...
ARMAGEDON!!!


X X X


Intensywne białe światło powoli ogarniało dwa olbrzymie kryształy. Dwa sporych rozmiarów cienie znajdujące się w ich wnętrzu zadrgały spazmatycznie i wydały z siebie ostry dźwięk przypominający przeciągłe zawodzenie. Stojący przed kryształami Glizdogon zadrżał spazmatycznie a jego płonące oczy zwilgotniały niebezpiecznie.
Łzy jednak nie popłynęły.
Peter potrząsnął bezsilnie głową i pozostawiwszy za sobą dwoje Śmierciożerców zajmujących się ładowaniem energii do kryształów, powoli ruszył w kierunku głównej sali mrocznego zamku. Kiedy dotarł na miejsce, uklęknął na jedno kolano i pochylił głowę przed siedzącym na tronie władcą licząc, że ten pierwszy zabierze głos.
Nie musiał długo czekać.
- Jak postępują prace nad kryształami w Zaklętej Sali – zasyczał Voldemort.
- Ponad połowa mocy potrzebnej do przebudzenia Dwojga jest już wykorzystana, mój Panie. Jeszcze niespełna dwa tygodnie i bariera snu zostanie przełamana.
Czarny Pan uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Doskonale Glizdogonie – mruknął. – A więc moment mojej ostatecznej zemsty jest już bliski. Zwycięstwo jest tym słodsze im dłuższe jest na nie oczekiwanie.
Peter zadrżał wyraźnie, po czym jeszcze niżej się nachylił.
- Panie, wybacz mi proszę to pytanie, ale czy przebudzenie Dwojga jest naprawdę konieczne? Przecież atak jaki zaplanowałeś na Hogwart nastąpi już najbliższych dniach... a skoro się on powiedzie to nie będziesz miał możliwości wykorzystania swojej ostatecznej przewagi nad Potterem?
Voldemort patrzył przez chwilę bez słowa na swego sługę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią, po czym odrzekł.
- Zaletą Dwojga jest nie tylko ich moc nad Potterem. Jest nią również możliwość wyrównania rachunków z przeszłości Glizdogonie. Atak na Hogwart nastąpi. To jest więcej niż pewne. Jednak moja zemsta nie byłaby pełna, gdyby Potter umarł, nie zaznawszy wcześniej największego z cierpień. I to właśnie mój sługo jest zadanie dla Dwojga.
Peter nie odpowiedział tylko nieruchomo wpatrywał się w kamienną posadzkę.
- Jak tam oddział moich wybranych Śmierciożerców?
- Są gotowi i czekają na twe rozkazy Panie. Kiedy tylko bariery antyapartacyjne Hogwartu zostaną przełamane, czterdzieścioro twoich najwierniejszych sług zostanie przeniesionych do szkoły w tym samym momencie co Ty, Panie.
- Przekaż im, aby byli w gotowości na dzień Balu Zimowego. Wtedy zaatakujemy.
- Jak sobie życzysz, Panie.
Glizdogon już miał wstać i wyjść z sali, kiedy na miejscu osadził go jeszcze głos Lorda Voldemorta.
- Są jakieś nowe informacje o Finniganach?
Peter pokręcił przecząco głową.
- Nie Panie. Odkąd dwa tygodnie temu mieli wykonać misję pojmania Pottera i zabicia tej mugolskiej szlamy, wszelki słuch po nich zaginął. Potter i Granger w dalszym ciągu przebywają w Hogwarcie pod opieka Dumbledora.
Oczy Voldemorta zalśniły wściekłością.
- A więc cała trójka mnie zawiodła. W porządku... niech modlą się abym ich nigdy nie odnalazł, ponieważ ja nigdy nie wybaczam niekompetencji.
Glizdogon pochylił się nisko i ruszył w kierunku Zaklętej Sali. Kiedy po kilku chwilach znalazł się przed kryształami, ponownie... jak to miało miejsce dziesiątki razy wcześniej, z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w dwa, zawarte w ich wnętrzach, cienie.



X X X



Minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie w czasie których większość rzeczy pozostała tak samo zagadkowych jak to miało miejsce wcześniej.
Harry szedł powoli ciemnymi korytarzami Hogwartu starając się zebrać rozbiegane myśli.
Po koszmarnych wydarzeniach jakie miały miejsce we Wrzeszczącej Chacie, nastąpiło kilkanaście dni względnego spokoju podczas których można było jakoś głębiej odetchnąć.
Zgodnie z tym co zapowiedział, Tom wyjaśnił jemu i Hermionie jakie dokładnie okoliczności spowodowały, że ich drogi skrzyżowały się w środku tego przeklętego domu. Jego wyjaśnienia były zupełnie przejrzyste i nie pozostawiały pola do jakichkolwiek wątpliwości. Jakby tego było mało to istniała jeszcze wersja profesora Snape'a, która w całości potwierdzała historię młodego Riddle.
Nie ulegało wątpliwości. Tom naprawdę uratował im obojgu życie.
Harry pokręcił bezsilnie głową nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć.
Jakby nie było ten tajemniczy chłopak w dalszym ciągu był enigmą.
Oprócz wielkiej przysługi jaką im oddał i wyjaśnieniach jakie przedstawił, to w dalszym ciągu wszystkie informacje o swojej osobie trzymał głęboko ukryte. W dalszym ciągu nie było o nim wiadomo nic ponad to co i tak wszyscy naokoło wiedzieli. To, że był synem Voldemorta i wykazywał niezwykłe zdolności w posługiwaniu się magią. Wszelkie inne informacje na temat innej rodziny czy tego co tak naprawdę (i czy w ogóle) planuje, były po prostu nie do zdobycia.
Harry czuł się rozdarty i tak naprawdę nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
Z jednej strony zaczynał lubić Toma za jego bezkompromisowe podejście do różnych spraw i łatwość z jaka potrafił poradzić sobie z wrogością i strachem, jakich codziennie mógł odczuć u uczniów Hogwartu w stosunku do swojej osoby. Sympatię Harry'ego zyskiwał Tom poprzez stoicki spokój jaki ciągle go otaczał. Zupełnie tak jakby żył w innym świecie i nic nie mogło go ani urazić, ani zdenerwować. Hmm... niemałą rolę w tym zyskaniu jego sympatii, miał również fakt, że gdyby nie jego interwencja to według wszelkiego prawdopodobieństwa Hermiona już dawno by nie żyła, a on sam trafiłby w łapy swojego największego wroga.
...
Z drugiej jednak strony Tom Riddle był przecież synem Voldemorta.
...
Harry nie mógł zrozumieć, jak człowiek, który ma w sobie krew mordercy i najmroczniejszego czarodzieja obecnych czasów, może być po prostu zwyczajnym chłopakiem, który nie chce nikomu wchodzić w drogę. A do tego jeszcze te wszystkie tajemnice otaczające jego osobę, były po prostu aż nadto podejrzane. Harry był stuprocentowo pewien, że Tom ma jakiś plan, przed zrealizowaniem którego, nie cofnie się przed niczym i nikim.
- No i jak tu można w ogóle o czymś zadecydować – mruknął do siebie Harry. – Coraz więcej pytań i coraz mniej odpowiedzi.
...
Nagle zatrzymał się gwałtownie, kiedy jego uwagę zwróciło głuchy odgłos uderzenia. Brzmiało to zupełnie tak jak zatrzaśnięcie jakiegoś wieka.
Harry stanął chwilę w bezruchu nasłuchując... i po krótkiej chwili ponownie usłyszał dziwny dźwięk.
Powoli ruszył kierunku z którego ów dźwięk dochodził i po chwili z niemałym zdumieniem zatrzymał się przed okutymi żelazem drzwiami zza którego wydobył się ów dziwny odgłos.
Czarnowłosy chłopak błyskawicznie rozpoznał wejście do Pokoju Życzeń i zaintrygowany uchylił je nieco po czym wszedł do środka.
Widok jaki przed sobą ujrzał bardzo go zaskoczył i zorientował się, że wszystkie wątpliwości powróciły do niego ze zdwojoną siłą.
- Tom? – zapytał Harry. – Co ty tutaj robisz o tej porze?
Stojący na środku pokoju Riddle zatrzasnął głośno drzwi szafy (najwyraźniej to był ten dźwięk jaki zwrócił uwagę Harry'ego) i odwrócił się do pytającego.
- O cześć Harry – przywitał go i podszedł parę kroków w jego kierunku. – Chciałem poćwiczyć trochę na zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią, ale niezbyt mi to dzisiaj wychodzi.
- Co takiego ćwiczysz?
Tom skinął głowa w kierunku zamkniętej szafy.
- Obronę przed boginem i zastosowanie zaklęcie Riddikulus. Pokój Życzeń nadaje się do tego idealnie. Wystarczy sobie pomyśleć co planujesz zrobić i "puf", szafa z boginem podana na właściwym miejscu.
Harry przyjrzał mu się z niedowierzaniem.
- Masz problemy z Riddikulus? Przecież to jest zajęcie przerabiane na trzecim roku i to jedno z tych bardziej prostych.
Tom wzruszył ramionami.
- Nie Harry. Z samym zaklęciem nie mam większych problemów, tylko raczej z samym boginem, lub raczej w to co się zmienia.
Harry kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Chodzi o twój największy koszmar?
- Dokładnie.
Chłopiec Który Przeżył przyjrzał mu się zdziwiony.
- Nie rozumiem cię. Przecież sam widziałem jak bez najmniejszych problemów radziłeś sobie z o wiele trudniejszymi rzeczami.
- To prawda, jednak boginy stają się zdecydowanie groźniejsze wraz z wiekiem tego, który ich atakuje.
Harry zmarszczył brwi.
- Niezbyt rozumiem o co ci chodzi, ale jeżeli chcesz, to mogę ci zademonstrować jak się ich pozbyć.
Wyciągając różdżkę, ruszył w kierunku szafy, jednak zatrzymał się gwałtownie na wymowny gest ręki Toma.
- Poczekaj Harry.
- Dlaczego?
- Nie jesteś gotów na spotkanie z boginem, uwierz mi.
- O czym ty mówisz? – zirytował się chłopak. – Poradzenie sobie z boginem było jednym z podstawowych zadań na zaliczenie trzeciego roku. Skoro poradziłem sobie z nim wtedy, to i teraz nie będę miał z tym problemów.
Tom pokręcił przecząco głową.
- I tu się właśnie mylisz.
- Jak to? Dlaczego? O czym ty gadasz?
Riddle zastanowił się chwile po czym kontynuował.
- Nie zastanawiałeś się nigdy dlaczego zajęcia z boginami są już na trzecim roku? Przecież, to jest w końcu skonfrontowanie się ze swoim największym strachem. Z tym czego człowiek najbardziej się boi. Czyż nie lepiej by było zajmować się tym rodzajem magicznych stworzeń, kiedy jesteś już w pełni świadomym swoich mocy czarodziejem? Kiedy potrafisz oddzielić swój umysł od tego co robisz i co widzisz?
Harry zmarszczył brwi.
- Może... ale w dalszym ciągu nie wiem do czego zmierzasz.
Tom uśmiechnął się.
- Boginy są przerabiane już na trzecim roku dlatego, że to w co się wtedy zmienia... Gdy zmienia się w ten największy strach... W to czego boi się dziecko... no bo w końcu właśnie dzieckiem jest jeszcze trzynastolatek... To ten strach dziecka, jest jeszcze na tyle łatwy do opanowania. Inaczej ma się sprawa z dorosłymi.
Harry przyjrzał się uważnie swemu rozmówcy.
- Mów dalej.
Tom umilkł na chwilę przed zadaniem kolejnego pytania.
- No dobra. Powiedz mi jakie postacie przybierał bogin na waszych zajęciach w trzeciej klasie?
Czarnowłosy chłopak zamyślił się na moment.
- Więc tak... w jednym wypadku był to wielki pająk, w jeszcze innym wściekły wilk, był jeszcze olbrzymi wąż, czy nawet psychopatyczny klaun. Aaaa... jedną z nich był nawet profesor Snape.
- Snape? – zakrztusił się śmiechem Tom.
- Dokładnie – zawtórował mu Harry. – Największy z koszmarów Neville'a.
- A co było twoim?
- Dementor.
Tom kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Widzisz. I o to mi właśnie chodzi. To wszystko były koszmary dzieci, jednak wraz z wiekiem sprawa o wiele bardziej się komplikuje.
- Czyli?
- Powiedz mi szczerze Harry – zapytał Riddle. – Czy byłbyś w obecnej chwili stawić czoła swojemu największemu koszmarowi?
- Przecież Dementor...
- Nie mówię tu o Dementorach stary – przerwał mu Tom. – Tylko o tym czego się naprawdę boisz.
Harry powoli zaczynał rozumieć o co tamtemu może się rozchodzić.
- Czyli mówisz o tym, że...
- Dokładnie – ponownie wpadł mu w słowo. – Z tego co wiem walczyłeś z Dementorami i udało ci się ich pokonać. Wiesz dobrze jak ciężkim są przeciwnikiem, ale jestem pewien, że na chwilę obecną się już ich nie boisz. Tamten największy strach, zastąpił już nowy, o wiele potężniejszy.
- Czyli chcesz powiedzieć, że wraz z wiekiem, im bardziej człowiek zaczyna dorastać i przestawać się bać rzeczy, które straszyły go jako dziecko... to tym trudniej mu pokonać koszmar, któremu ma stawić czoło w realnym życiu. Mam rację?
- Dokładnie.
- Ale czy to nie jest jedno i to samo? Czym się różni koszmar dorosłego od koszmaru dziecka? Przecież strach to jedno i to samo uczucie zarówno dla tym mniej jak i bardziej dorosłych.
Tom uśmiechnął się smutno.
- A widzisz... i tu jest właśnie ten problem, że to nie jest to samo.
- Jak to?
- Człowiek dorosły, lub ten który właśnie w tę dorosłość wchodzi widzi świat inaczej niż dziecko. Zmienia się całe jego postrzeganie i sposób widzenia. Ma inne priorytety i cele, aż w końcu to czego obawiał się jako dziecko... okazuje się, że zupełnie traci na znaczeniu.
Umilkł na chwilę po czym znowu się odezwał.
- Powiedz mi czy widziałeś kiedyś bogina atakującego dorosłego człowieka?
Harry kiwnął głową.
- Tak. Na pierwszej lekcji Obrony Przed Czarną Magią walczył z nim profesor Lupin.
Tom machnął przecząco ręką.
- To zły przykład. Profesor Lupin kształcił się specjalnie przeciwko takim właśnie sytuacjom. Czy widziałeś kogoś innego?
Harry zastanowił się przez chwilę kiedy nagle go olśniło i w jednej chwili zrozumiał o co tak naprawdę od samego początku chodziło Tomowi.
- Pani Wesley.
- Co z nią?
- Kiedyś zaatakował ją bogin podczas sprzątania... eeee.... jednego domu. Kiedy zobaczyła swój najgorszy koszmar, ten sparaliżował ją niemal całkowicie. Gdyby nie nadeszła pomoc, to nie mam pojęcia jak by wyszła z tego cało.
Tom skinął ze zrozumieniem głową.
- I co ten jej koszmar przedstawiał?
- Jej rodzinę – powiedział Harry cicho. – Jej całą rodzinę... martwą.
- Sam widzisz – mruknął poważnie Tom. – Coś takiego zdecydowanie przebija wielkiego pająka czy nawet całe stado Dementorów.
Harry nie mógł się z tym nie zgodzić.
- Masz rację. To było naprawdę potworne.
- Tak więc widzisz – westchnął Riddle. – W tej chwili nawet sobie nie wyobrażasz co jest twoim największym koszmarem. Wiesz to oczywiście w głębi serca... ale najgorsze jest to, że dorastający człowiek, zwykle nie zdaje sobie z tego sprawy.
Harry przyjrzał mu się uważnie.
- Co więc w takim razie można zrobić?
- Nic. Trzeba się po prostu nauczyć z tym żyć i temu przeciwstawiać. Trzeba pamiętać, że to cię najbardziej przeraża, nie może kierować twoimi poczynaniami. Bo wtedy stary, nie tylko bogin wygra... ale ty sam nigdy już nie będziesz taki sam.
Obaj chłopcy milczeli przez chwilę po czym ponownie głos zabrał Tom.
- Dlatego też rozumiesz moją reakcję, kiedy zaproponowałeś mi demonstrację w pozbyciu się bogina. Po prostu człowiek nieprzygotowany psychicznie na to co może ujrzeć na własne oczy, po prostu nie byłby w stanie absolutnie nic zrobić.
Riddle wstał powoli i podszedł parę kroków do szafy.
- Pamiętaj Harry. Musisz stawić czoło swojemu strachowi i wygrać. On nie może nad tobą zapanować. Patrz!
Harry zafascynowany patrzył jak Tom łagodnym gestem ręki zaczarował i otworzył na oścież drzwi do szafy będącej zaledwie kilka metrów od niego. Powstrzymując okrzyk zdumienia wpatrzył się w zajwisko, które było największym koszmarem syna Voldemorta.
Z otwartych drzwi powoli wynurzyła się postać kobiety na której ustach czaił się pełen ciepła i spokoju uśmiech. Była tak niezwykle piękna, że jej wygląd przywiódł Harry'emu na myśl Veelę. Pełnym intensywnego blasku niebieskimi oczami wpatrywała się spokojnie w stojącego przed nią Toma. Jej złocisto brązowe włosy łagodnymi kaskadami opadały na jej ramiona i ciągnęły się aż do pasa.
Poruszonemu Harry'emu z trudem udało się wydobyć jedno zdanie z zaciśniętego gardła.
- Kim ona jest?
Oczy młodego Riddle zalśniły niewyobrażalnym smutkiem.
- To moja matka.
Zszokowany Harry chciał coś powiedzieć, kiedy na jego oczach, obraz pełen łagodności i spokoju zamienił się w najprawdziwszy horror.
Kobieta z przeraźliwym krzykiem upadła na kolana obejmując kurczowo dłońmi swoją głowę, jakby usiłując powstrzymać targające jej ciałem spazmy bólu. Z ust wypłynął jej strumyk krwi, który w jednej chwili spłynął na jej lśniące białością szaty. I nagle jej oczy, wcześniej tak pełnie wewnętrznego ciepła i łagodności, zmatowiały i w ułamku sekundy straciły cały swój blask. Oślepiająco jasny promień światła wydobył się z piersi kobiety i kiedy zniknął na jego miejscu pojawiła się migocząca wszelkimi kolorami tęczy maleńka gwiazdka, która przez chwilę lewitowała nad jej skulonym i nieruchomym ciałem. O chwili ten niewytłumaczalny fenomen rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko drgające spazmatycznie ciało matki Toma.
Patrzący na tę scenę z przerażeniem Harry zauważył jak Tom poruszył ręką w kierunku leżącej na posadzce postaci i wymamrotał pod nosem właściwe zaklęcie.
Targane ciągłym bólem ciało zamieniło się w mlecznobiałą mgiełkę, która spokojnie powróciła do wnętrza szafy.
Wstrząśnięty Harry zauważył jak Tom bez słowa wyciera zroszone lodowatym potem czoło i przez dłuższą chwile walczy z rozsadzającymi go wewnętrznie emocjami. Kilka sekund później uspokoił się już na tyle, że wyprostował się i zwrócił w kierunku Harry'ego.
- Teraz już chyba rozumiesz o czym mówiłem – stwierdził spokojnie i tylko ledwo wyczuwalne drżenie głosu oznaczało jak bardzo nim wstrząsnęło to co się przed chwilą wydarzyło.
Harry pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To było potworne.
- Takie są zwykle najgorsze koszmary, Harry. Jednak nie to jeszcze było najgorsze.
- A co mogłoby być gorsze od tego?
Tom uśmiechnął się smutno.
- To, że ja coś takiego naprawdę przeżyłem.
Harry z trudem wykrztusił z siebie kolejne pytanie.
- Jakim sposobem udało ci się to odeprzeć?
- Widzisz... zaletą zaklęcia Riddikulus jest to, że niekoniecznie jedynym sposobem na bogina jest śmiech... zresztą, niemożliwością byłoby do takiej właśnie sceny wykombinować rozweselające zakończenie. Mimo, że uczono cię, że śmiech jest dobrym sposobem na pokonanie bogina.
- Tak jak mówiłeś. Śmiechem posługują się dzieci.
- Właśnie – potwierdził Tom. – Jednak w tym zaklęciu można zawrzeć emocje, które nie mają wiele wspólnego z zabawą. Kiedy twój koszmar sprawia ci ból, zastosuj zaklęcie w którym zawrzesz pomysł na przeciwdziałanie temu co widzisz przed swoimi oczami.
- Czyli wymawiając zaklęcie zawierasz w nim twoją chęć przeciwdziałania temu co przedstawia sobą bogin.
- Tak, jednak to jest niezwykle trudne do opanowania.
- Wyobrażam sobie.
Harry z determinacją popatrzył na zamkniętą szafę.
- Chcę spróbować.
Riddle przyjrzał mu się z uwagą.
- Jesteś tego pewien?
Czarnowłosy chłopak zawahał się.
- Nie... ale po prostu... muszę to zrobić.
Tom skinął poważnie głową i osunął się nieco robiąc mu miejsce.
- W porządku Harry, tylko pamiętaj... to co zobaczysz może tobą potężnie wstrząsnąć.
- Rozumiem i jestem na to gotowy.
Odetchnąwszy głęboko kilka razy i starając się uspokoić skołatane nerwy, Harry podszedł parę kroków do przodu, stanął naprzeciwko szafy i machnąwszy różdżką otworzył ciężkie drewniane drzwi.
Chłopiec otworzył szeroko oczy nie mogąc uwierzy w to czego właśnie jest świadkiem i niemal poczuł jak jego właśnie serce zamiera mu w piersi, a krew płynąca mu w żyłach staje się najczystszym lodem.
Pierwsza zjawa jaka się przed nim pojawiła wstrząsnęła nim do głębi.
Przy drugiej, trzeciej, czwartej i piątej...
...zaczął krzyczeć z przerażenia.



X X X



Harry zatrzymał wzrok na pokrytym miękkim śniegiem placu. Odetchnął głęboko mroźnym powietrzem i skoncentrował się na uspokojeniu nerwów.
Przeszedł go dreszcz zimna, kiedy lodowaty wiatr przeniknął na wskroś jego odświętne, ale niezbyt nadające się do stania na otwartym powietrzu, szaty. Chłopak skrzyżował ręce na piersi starając się powstrzymać nieco panujący ziąb.
Oto nadszedł dzień w którym miał odbyć się Bal Zimowy i każdy z uczniów Hogwartu chciał wyglądać na tę chwilę jak najlepiej. Nawet Harry, przywdział swoje najlepsze szaty, te same jakie miał na balu na czwartym roku. Jednak ochota na jakąkolwiek zabawę była w tej chwili, tak daleko o Harry'ego, jak to tylko możliwe.
Czarnowłosy chłopak przesunął dłonią po czole, starając się pozbyć nieco napięcia jakie trzymało go od kilku dni. Napięcia... które trzymało się go od chwili, gdy ujrzał swojego bogina... lub raczej koszmar, który on przedstawiał.
To było już trzy dni temu, a jemu od tego czasu nawet nie udało się zmrużyć oka, bo ilekroć przymknął powieki, przerażające zjawy powracały do niego ze zdwojoną siłą.
Czy naprawdę widział to co widział?
Czy naprawdę tego się najbardziej obawiał?
A jeżeli tak... to czy naprawdę mogłoby się to kiedyś zdarzyć?
Nie! Potrząsnął rozpaczliwie głową. Nie mógł do tego dopuścić!
...
Pamiętał swoją reakcję na tego cholernego bogina...
Kiedy krzyk uwiązł mu w gardle, poczuł się niemal całkowicie sparaliżowany. Nie miał siły aby podnieść do góry różdżkę i odeprzeć atak mrocznego stworzenia. Tom go ostrzegał przed tym co może zobaczyć, ale Harry w swej głupocie sądził, że uda mu się z tym poradzić. Zaklął w myślach, wypominając sobie od najgorszych.
Przeszedł go dreszcz.
Ostatnia zjawa w jaką się zamienił bogin, całkowicie odebrała mu wolę walki. Kiedy opadł bezsilnie na kolana i zwymiotował, jak przez mgłę zauważył przed sobą plecy Toma odgradzające go od mrocznego stworzenia. I ponownie był świadkiem tego, jak największy koszmar syna Voldemorta pojawia się przed jego oczami.
Zjawiskowo piękna kobieta, będąca matką chłopaka, szarpiąca się w agonii na kamiennej podłodze, której ciało po chwili ponownie zmieniło się w białą mgłę.
Kiedy drzwi do przeklętej szafy zamknęły się z trzaskiem, Tom pomógł mu się podnieść z podłogi i podsunął krzesło na które ciężko opadł zielonooki chłopak.
Nie mówili tego dnia więcej o tym co mieli okazję ujrzeć. Jakby bez słów porozumieli się, że to czego byli świadkami pozostanie tylko i wyłącznie między nimi przynajmniej na jakiś czas.
...
Harry instynktownie wyczuł jak ktoś za nim stanął. Odwrócił się i łagodnym uśmiechem skinął na przywitanie Hermionie. Ona... podobnie jak i on, była odświętnie ubrana z okazji odbywającego się tego dnia balu.
- Cześć Harry! – przywitała go. – Szukałam cię po całej szkole.
Kiedy nie odpowiedział, rzuciła mu zmartwione spojrzenie.
- Wszystko w porządku?
Skinął jej lekko głową.
- Tak, jasne. Po prostu chciałem trochę odetchnąć świeżym powietrzem.
Nie powiedział jej o tym co widział w swoich koszmarach i w głębi ducha miał nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.
Hermiona była jednak zbyt spostrzegawcza, aby nie dostrzec, że coś przed nią ukrywa. Nie naciskała jednak wiedząc, że prędzej czy później i tak wyjawi jej co go gnębi. Zawsze tak było... w końcu byli... najlepszymi przyjaciółmi.
- Gdzie jest Ron? – zapytał Harry zauważając brak trzeciego członka ich trio.
Dziewczyna roześmiała się serdecznie.
- Nawet końmi nie byłbyś w stanie odciągnąć go teraz od Parvati Patil. Jest tak odkąd zgodziła się pójść z nim na bal jako jego randka.
Harry również się uśmiechnął.
- "Wesley jest naszym królem..." – zanucił cicho znaną piosenkę, co spowodowało kolejny wybuch wesołości.
Harry pokręcił bezsilnie głową i zastanowił się, jak to możliwe, że w jej obecności zawsze poprawiał mu się humor. I to niezależnie od tego, jak podle się czuł minutę wcześniej.
- Wynika na to, że w dzisiejszy wieczór będziemy musieli dotrzymywać sobie towarzystwa – mrugnął do niej przekornie.
Brązowowłosa dziewczyna westchnęła teatralnie.
- Tak. Najwyraźniej jestem skazana na ciebie, chłopczyku.
Przekrzywił zabawnie głowę.
- Tak jak ja na ciebie, Herms.
- Uważaj co pleciesz Harry – pogroziła mu palcem. – Bo w przeciwnym wypadku zostawię cię samego na rzecz Malfoya.
Czyste przerażenie jakie zagościło na twarzy jej najlepszego przyjaciela, spowodowało u niej kolejny wybuch śmiechu.
Harry położył rękę na sercu i z udawanym oburzeniem zakrzyknął, specjalnie przeciągając litery.
- Panno Granger! Jeżeli nie chcesz mnie doprowadzić do zawału, to nigdy więcej czegoś takiego nie mów.
Nie odpowiedziała, tylko z uśmiechem na ustach wzięła go pod ramię.
- Chodźmy panie Potter. Uczta już trwa na całego.
Harry pozwolił się jej pociągnąć do wewnątrz zamku, ale nie byłby sobą, gdyby nie wspomniał o jednej zasadniczej kwestii.
- Zdajesz sobie sprawę, że żadna siła nie zmusi mnie dzisiaj do tańczenia?
Pokręciła głową z rozbawieniem.
- Hmm... może i masz rację, ale wiesz też chyba, że niektórzy uważają mnie za całkiem dobrą czarownicę.
- Taaaak? I co w związku z tym?
- Chyba znajdę jakiś sposób aby cię przekonać – zaśmiała się.
Jeszcze kilka miesięcy wcześniej uznałby po prostu, że tylko się z nim w ten sposób przekomarza, jednak wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że teraz czuł się o wiele mniej pewny tego czy uda mu się wytrwać w swoim postanowieniu. Coś mu podpowiadało, że komu jak komu, ale tej dziewczynie udałoby się go namówić nawet na włożenie różowej sukienki i paradowanie w niej przed stołem pełnym Ślizgonów.
...
Zwiesił rozpaczliwie głowę i już chciał jej powiedzieć, że się poddaje, kiedy jego uwagę zwrócił szybko poruszający się cień na górze schodów.
Hermiona również to zauważyła i zaskoczona spojrzała na Harry'ego.
- To Tom – mruknęła. – Gdzie on się tak śpieszy?
Harry zmarszczył brwi.
- Nie mam pojęcia, ale chyba coś się stało. HEJ, TOM!!!
Na dźwięk głosu Harry'ego młody Riddle zatrzymał się gwałtownie i spojrzawszy uważnie na stojącą w dole schodów dwójkę, szybko ruszył w ich kierunku. Przeskakując po cztery – pięć stopni naraz, dosyć szybko znalazł się tuż obok nich.
Dwójka przyjaciół z niepokojem wpatrywała się w zmartwioną twarz Toma.
- Co się stało? – zapytał Harry. – Gdzie tak lecisz?
Tom poczekał chwilę z odpowiedzią dla złapania oddechu.
- Biegłem właśnie do Dumbledora, ale dobrze, że was też spotkałem. Chyba mamy kłopoty.
Harry i Hermiona wymienili błyskawiczne spojrzenia.
- O co chodzi?
Pytany pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia, ale czuję, że do szkoły zbliża się jakieś niebezpieczeństwo.


X X X


Starszy rangą Śmierciożerca, ukłonił się nisko przed Voldemortem.
- Jesteśmy gotowi do ataku mój Panie.
Oczy Mrocznego Pana zalśniły krwistą czerwienią.
- Doskonale. Wszyscy na stanowiska.
Wyciągnął różdżkę i zakreślił nią w powietrzu wymagany kształt.
- Teleporta Controapartos!!!


X X X
Nagle Harry poczuł znajome pulsowanie blizny w kształcie błyskawicy znajdującej się na jego czole. Potarł ją dłonią aby złagodzić napięcie, jednak nic a nic to nie pomogło.
- Harry co się dzieje? – usłyszał zaniepokojony głos Hermiony.
Potrząsnął głową nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Coś w stylu "hej, boli mnie głowa więc pewnie Voldemort jest blisko", jakoś nie wydawała mu się zbyt inteligentna. To znaczy tak było do momentu gdy jego wzrok spoczął na stojącym obok niego Tomie.
Na jego śmiertelnie bladej twarzy pojawiły się kropelki potu. Spojrzenia ich obu spotkały się i w jednej chwili zrozumieli się bez słów.
- Voldemort – wymruczał Tom.
Dziewczyna patrzyła na nich obu oszołomiona.
- Voldemort? Skąd... jak... co... co się dzieje?
Harry skinął lekko głową.
- Tak. Skąd wiesz, że to on?
Tom uspokoił się zauważalnie.
- On może dzieli z tobą cząstkę swojej krwi, jednak nie zapominaj, że ja dzielę tę z nim po połowie.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się w zrozumieniu.
- Wasze pokrewieństwo! Racja! Przecież wspomniałeś mi kiedyś o tych twoich wizjach z jego udziałem?
Pytany parsknął sarkastycznie.
- Jeżeli przez wizje masz na myśli koszmary, to zgadza się w stu procentach.
Nagle jego oddech stał się szybszy i o wiele płytszy, a ucisk na bliznę Harry'ego znacznie się powiększył.
- On tu przybędzie – powiedział cicho Tom.
- Gdzie "tu"? – zapytała dziewczyna.
- Zjawi się w Hogwarcie. I to już w najbliższym czasie.
- Niemożliwie. Szkoła jest w pełni chroniona!
Tom potrząsnął głową.
- Znalazł lukę. Niech to szlag trafi! Znalazł jakąś lukę! Ja to po prostu wiem.
Harry w jednej chwili podjął decyzję.
- Wszyscy są w Wielkiej Sali. Trzeba ich ostrzec. A zwłaszcza Dumbledora i innych nauczycieli.
Tom bez słowa odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem we wspomnianym kierunku. Harry i Hermiona w jednej chwili podążyli za nim modląc się aby nie przybyli za późno.
Cała trójka wpadła jak bomba do Wielkiej Sali co natychmiast spowodowało, że gwar rozmów przy stołach ucichł jak ucięty nożem. Zdumieni uczniowie patrzyli na trójkę uczniów biegnących w kierunku profesorskiego stołu.
Tom dopadł tam pierwszy i zatrzymał się tuż przed dyrektorem. Siedzący za stołem profesorowie popatrzyli na niego niepewnie po raz pierwszy widząc go tak wzburzonego.
- Dyrektorze! – krzyknął Tom. – On tu przybędzie!
Dumbledore zerwał się na równe nogi.
- Jak to? To niemożliwe! Skąd to wiesz?
- Nieważne. Po prostu wiem! Trzeba natychmiast usunąć uczniów z Wielkiej Sali bo inaczej...
Odwrócił się gwałtownie na dźwięk głośnego trzasku dochodzącego ze środka sali. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, kiedy zrozumiał co to oznacza.
- A niech to wszyscy diabli!!! – zaklął głośno. – Już na to za późno!
Pośrodku sali ni stąd ni zowąd uformował się potężny portal odpychając stojących obok niego uczniów pod ścianę razem ze stołami przy których siedzieli. Profesorowie siedzący przy głównym stole poderwali się gwałtownie, jednak nie mieli nawet szansy wyciągnąć swoich różdżek.
Tom złapał się z głowę i z głośnym okrzykiem bólu upadł na podłogę. Harry i Hermiona próbowali podbiec do leżącego bez ruchu chłopaka, jednak nie dane im było tego uczynić.
- Paralyzis Totalus!
Ryknął głos z wnętrza portalu i w ułamku sekundy wszyscy znajdujący się w Wielkiej Sali znaleźli się pod działaniem najpotężniejszego zaklęcia unieruchamiającego jakie istniało w magicznym świecie. Zadziałało tak błyskawicznie, że absolutnie nikt, nawet jeden z profesorów, nie była wstanie ochronić się nawet najmniejszą tarczą.
Ułamek sekundy za pierwszym zaklęciem popłynęło drugie.
- Butcheros Defentia!
Nauczyciele przy głównym stole z przerażeniem ujrzeli jak nad każdym z uczniów Hogwartu zebranych na sali pojawia się czerwone wirujące ostrze, które zawisa nad nimi w odległości kilkunastu centymetrów. Posiadając zdolność ruchu tylko od szyi w górę, Harry Potter napotkał zaskoczone spojrzenie dyrektora. W tej samej chwili zrozumiał, że po raz pierwszy w swoim długim życiu Albus Dumbledore jest bezsilny. Przeniósł spojrzenie na przerażoną zaistniałą sytuacją Hermionę i sklął się w myślach, że nie jest w stanie nic zrobić aby uchronić ją przed tym co wkrótce nieuchronnie nastąpi.
...
Kątem oka zauważył klęczącego na posadzce i trzymającego się za głowę Toma. Chłopak wyglądał na całkowicie wyłączonego z obiegu.
...
Zduszone krzyki rozeszły się po całej sali, kiedy uczniowie zorientowali się w jakiej znaleźli się sytuacji. Krzyki jednak szybko zmieniły się w pełne zgrozy milczenie, kiedy ich oczy spoczęły na miejscu gdzie jeszcze przed kilkoma sekundami znajdował się tajemniczy portal.
Harry'emu i Hermionie krew w żyłach zamieniła się w czysty lód na widok uśmiechniętego szatańsko Toma Riddle w otoczeniu około czterdziestu Śmierciożerców, stojących na samym środku Wielkiej Sali.
- Voldemort.
Cichy i pełen odrazy głos Dumbledora zabrzmiał w sali niczym wystrzał. Przerażeni uczniowie wydali z siebie kilka pisków po czym zapadła śmiertelna cisza.
Lśniąco na czerwono piekielnym blaskiem oczy mrocznego czarodzieja zabłysły sadystycznie, kiedy tan zatrzymał wzrok na twarzy dyrektora.
- Albus – zasyczał. – Jak to dobrze znowu cię widzieć. Co za nieszczęście, że w niezbyt sprzyjających dla ciebie okolicznościach.
Dyrektor otworzył usta jednak wstrzymał się na znak dany przez Voldemorta.
- Nie radziłbym tego robić stary pryku – powiedział dobitnie i wskazał na ostrza lewitujące nad głowami uczniów. – Znasz tak samo doskonale jak ja skutki działania klątwy Butcheros. Ustawiłem je specjalnie na ciebie oraz pozostałych nauczycieli. Wypowiesz nieco więcej niż jedno słowo na raz, a Hogwart przejdzie do historii jako szkoła o najmniejszej liczebności studentów od wieków.
Zaśmiał się gardłowo na widok zatroskanych twarzy grona pedagogicznego.
- Więc gęby na kłódkę moi państwo, chyba, że chcecie oglądać, rzeź swoich kochanych uczniów. Co do mnie samego to nie miałbym nic przeciwko tego typu rozrywce.
Nikt z obecnych na sali nie mógł wykrztusić słowa. Voldemort zaśmiał się gardłowo i przesunął wzrokiem po sali. Jego oczy błysnęły szatańsko, kiedy zatrzymał się na unieruchomionym Harrym.
- Potter... co za spotkanie.
Patrząc w zimne i bezwzględne oczy zabójcy swoich rodziców Harry począł modlić się bardzo głęboko o to, aby Voldemort skoncentrował swój gniew tylko i wyłącznie na nim. Nie zależało mu na sobie, gdyż doskonale wiedział iż umrze. Tak przecież mówiła przepowiednia. Jednak obłędnym przerażeniem napełniała go świadomość, że sadystyczny mag zechce zrobić krzywdę Hermionie lub komukolwiek z bliskich mu osób. Na samą myśl, że ten bydlak może dotknąć jego najbliższą przyjaciółkę, poczuł jak w żołądku zawiązuje mu się lodowy supeł. W jego głowie ponownie skrystalizowały się potworne wizje bogina w kilu swoich najgorszych formach.
Nie mógł dopuścić do tego, aby to co widział spełniło się choć w najmniejszym stopniu.
...
W jednej sekundzie podjął decyzję.
...
Tytanicznym wysiłkiem ukrył głęboko swoje uczucia, i o dziwo zdobył się nawet na lekki uśmiech.
- Witaj Tom – powiedział starannie cedząc słowa. – Czyli nareszcie dopiąłeś swego ty żałosna namiastko czarodzieja. W końcu masz mnie jak na widelcu.
Dookoła siebie usłyszał zszokowane oddechy uczniów Hogwartu, którzy wprost nie mogli uwierzyć w jaki sposób Harry zwrócił się do najstraszliwszego czarodzieja obecnych czasów. Przestraszone spojrzenia nauczycieli skierowały się na niego nic nie rozumiejąc i tylko w oczach Dumbledora błysnął znak zrozumienia. Stary profesor poważnie i z niezwykłym smutkiem skinął mu głową na znak, że rozgryzł jego zamierzenia. W sercu Harry'ego zapaliła się iskierka nadziei, że pomimo tego, że on sam zginie, to nie wszystko może być jeszcze stracone.
Stojąca za nim Hermiona wydała z siebie zduszony krzyk, kiedy również zrozumiała co planuje, jednak głos kompletnie uwiązł jej w gardle. Przerażona jego zamierzeniem nie mogła wydobyć z siebie słowa.
Plan Harry'ego był zupełnie prosty.
Przyszedł mu do głowy w jednej chwili i wiedział, że może to być ostatnia szansa dla Hogwartu. Oczywiście oznaczał to dla niego koniec, jednak w tej chwili najmniejsze czym się przejmował, było jego życie. Harry chciał tak rozwścieczyć Voldemorta, aby ten skoncentrował swój gniew tylko i wyłącznie na nim. W ten sposób mogła powstać szansa aby nauczyciele, a w szczególności Dumbledore, znaleźli sposób aby ominąć klątwę rzuconą przez Czarnego Lorda. Wtedy wszyscy byliby bezpieczni... a co najważniejsze... Hermiona byłaby bezpieczna.
Oczy zabójcy błysnęły złowrogo.
- Pragniesz śmierci Potter? – Voldemort podszedł o krok bliżej.
Harry parsknął lekceważąco.
- Z ręki kogoś takiego jak ty? Śmiechu warte! Nie byłeś w stanie mnie zabić gdy miałem kilka miesięcy, a co dopiero teraz!
Mag był o krok bliżej.
- Gdyby nie twoja szlamowska matka, już dawno byłbyś trupem!
Krew zagotowała się Harry'emu w żyłach, jednak przełknął obraźliwe określenie na temat swej matki która oddała za niego swe życie i kontynuował.
- Jesteś żałosnym śmieciem w porównaniu z nią i z moim ojcem Tomie Riddle. Jesteś jak karaluch roznoszący choroby, którego trzeba się pozbyć tak szybko jak to tylko możliwe.
Syk wydobywający się z gardła Czarnego Lorda był coraz bliżej.
- Będziesz cierpiał Potter. Będziesz mnie błagał o śmierć leżąc u moich stóp.
Tak, pomyślał Harry. To może zadziałać. Skoncentruj się na mnie łajdaku. Tylko z daleka od Hermiony i od moich przyjaciół. Tylko na mnie... tylko mnie miej na uwadze.
- Tommy, Tommy, Tommy – parsknął lekceważąco kręcąc głową. – Myślisz, że twoje groźby robią na mnie jakieś wrażenie? Ta twoja postawa... "Jakiż to ja nie jestem zły i straszny" jest tak żałosna, że nie wiem czy śmieć się czy płakać.
Pole zaklęcia otaczające nauczycielski stół zaczęło się nieco osłabiać. Harry nie odważył się popatrzeć w tamtą stronę, jednak przez skórę czuł, że wściekłość Voldemorta zaczyna powoli pokonywać jego samokontrolę.
Syczący z furii czarodziej wyciągnął dłoń z różdżką i wycelował w chłopca. Ten wiedząc, że jego sekundy są już policzone, postanowił do końca wykorzystać swój plan.
Usłyszał jak stojąca za nim Hermiona szarpnęła się rozpaczliwie w swych niewidzialnych więzach z których jednak nie mogła się uwolnić. Harry uśmiechnął się ciepło na wspomnienie dziewczyny. Jeżeli już miał umrzeć, to zrobi to mając nadzieję, że ją to uratuje.
Jaka szkoda, że ona nigdy się nie dowie...
Naprawdę wielka szkoda...
- Ty żałosny, trzeciorzędny skrzacie... – wycedził starannie odmierzając słowa. - Nie jesteś wart, żeby stać w tej sali ze swoimi sługusami. Kończ po co przyszedłeś i spadaj na drzewo z którego zlazłeś!
Kiedy przebrzmiały jego ostatnie słowa Voldemort znajdował się w zupełnym amoku. Jego nieludzkie czerwone źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Jego głos w tym momencie praktycznie zatracił różnicę pomiędzy słowami a sykiem.
- Advada Keda...
- ZAMKNIJ SIĘ DURNIU!!!


X X X



Voldemort urwał gwałtownie zaklęcie i błyskawicznie odwrócił się na pięcie w kierunku dobiegającego zza jego pleców głosu. Przygotowany na otrzymanie śmiertelnej klątwy Harry, zamrugał gwałtownie, kiedy zorientował się, że cały jego plan spalił na panewce. Nie mógł też nie usłyszeć głębokiego westchnienia ulgi jakie za jego plecami wydała Hermiona.
Zaskoczony mroczny czarodziej błyskawicznie odzyskał kontrolę nad swoimi emocjami. Pole klątwy otaczające nauczycieli zafalowało gwałtownie po czym z powrotem się ustabilizowało. Na pytające spojrzenie chłopaka Dumbledore pokręcił bezsilnie głową na znak, że się nic nie udało. Zszokowany Harry podążył spojrzeniem za Voldemortem po czym zatrzymał go na klęczącej w dalszym ciągu na ziemi postaci Toma.
Głos uwiązł mu w gardle, kiedy zorientował się, że to właśnie jego słowa uratowały Voldemorta od utraty samokontroli. Zalała go fala gniewu na chłopaka. Jakim prawem śmiał się w to wtrącić? Przecież gdyby wszystko potoczyło się po jego myśli to mogłaby nastąpić szansa ratunku.
Dlaczego?
DLACZEGO SIĘ WTRĄCIŁ???
Nagle straszliwa myśl skrystalizowała mu się w głowie. A co jeśli...? Nie! To niemożliwe! A może on...? To przecież JEGO syn! TOM JEST SYNEM VOLDEMORTA!!!
Ale przecież...
Czy to wszystko było grą?
Te dni w czasie których zbywał ich zaufanie... to jak pomógł im podczas zasadzki we Wrzeszczącej Chacie... Czy to wszystko mogło być po prostu zwykła grą zmierzającą do najgorszego z możliwych finałów? Czy te tajemnice jakie w sobie ukrywał polegały tylko i wyłącznie na poddaniu się złu, którego kwintesencję stanowił jego własny ojciec?
Harry'emu zrobiło się nagle bardzo, ale to bardzo zimno.
...
- Kto śmiał mi przerwać?!? – Voldemort wymierzył różdżkę w klęczącą postać.
- Ja – odparł Tom nie zmieniając pozycji.
- Co za ja? – zasyczał mag.
Odpowiedziała mu cisza. Różdżka w jego ręku zadrgała.
- Odpowiadaj glisto, bo lubię wiedzieć kogo mam zabić!
Na te słowa Tom powstał z klęczek i powoli stanął z nim twarzą w twarz. Uczniowie i nauczyciele z Hogwartu ze zdumieniem wpatrywali się w jego twarz, na której teraz widniał łagodny i ciepły uśmiech.
Jego oczy błysnęły złotem kiedy się odezwał.
- Hmmm... skoro ja jestem glistą, to glistą musi być ten który mnie spłodził – zauważył łagodnie i uśmiechnął się do Voldemorta. – W zasadzie to by się nawet zgadzało... Czyż nie tak... O-J-C-Z-E???
Zduszony krzyk uczniów przeszedł przez salę. Wszyscy profesorowie zadrżeli gwałtownie za wyjątkiem Dumbledora, który z napięciem wpatrywał się w młodego człowieka. Harry i Hermiona w bezbrzeżnym zdumieniu patrzyli jak dłoń mrocznego maga dzierżąca różdżkę zadrżała, po czym powoli opadła.
Usta Voldemorta wykrzywił szatański uśmiech, a jego oczy błysnęły złowrogo.
- Mój bękart – wycedził powoli przez zaciśnięte usta.
Na kilka sekund wszyscy znajdujący się w Wielkiej Sali wstrzymali oddech.



X X X


- Ty jesteś moim bękartem – powtórzył Voldemort.
Tom udał, że się zastanawia.
- Wolałbym określenie "kochany synuś", ale najwyraźniej nie stać cię na nic więcej.
Czarnoksiężnik zbliżył się do niego o kilka kroków.
- Słyszałem plotki o tym, że w Hogwarcie jest ktoś mojej krwi. Nawet nie tylko plotki... Czułem to jak się pojawiłeś w tym świecie. Rozpoznałem zew mojej krwi i czekałem na to spotkanie no i proszę, teraz nie tylko to widzę ale i czuję. Nasze pokrewieństwo jest mocno wyczuwalne.
Nagle jego oczy zrobiły się zimne jak lód.
- Jednak braku szacunku nie wybaczam nikomu, nawet swoim bękartom! Crucio!!!
Zakrzyknął i błyskawicznie wycelował różdżkę w chłopaka.
Jasna błyskawica uderzyła Toma z całą swoją mocą. Cała sala zamarła w oczekiwaniu na krzyk chłopaka, jednak ten w ogóle nie nastąpił.
Poddany działaniu okrutnej klątwy Tom uśmiechnął się lekko i o dziwo... ziewnął szeroko, po czym jakby właśnie się przebudził ze snu przeciągnął się gwałtownie. Resztki zaklęcia snopem złotych iskier opadły na ziemię. Niedoszła ofiara wydawała się tak samo zrelaksowana jak przed chwilą.
Harry zamrugał gwałtownie. Co tu się do diabła działo?
Tom patrząc Voldemortowi prosto w oczy wzruszył lekceważąco ramionami.
- I co? Tylko na tyle cię stać?
To, że tamten był zaskoczony to mało powiedziane.
- Nie działa na ciebie?
- Działać – działa. Jednak potrafię się wystarczająco skupić aby Cruciatus nie była bardziej bolesna od ugryzienia komara.
- Jak?
Chłopaka pokręcił głową.
- Nieważne. Ważnym natomiast jest to, że w końcu cię spotkałem.
Mówiąc to pomału przeszedł kilka kroków w bok w dalszym ciągu nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy.
Obecni na sali ludzie zorientowali się, że najwyraźniej klątwa paraliżu zupełnie na niego nie działa, lub co bardziej prawdopodobne, on się w jakiś niezwykły sposób jej pozbył.
- Jesteś potężny – zauważył Voldemort.
Tom zrobił niewinną minkę.
- Eeee... gdzie tam. Najzwyczajniej w świecie mam fuksa.
Mag skinął głową w kierunku Harry'ego.
- Dlaczego mi przerwałeś?
Wzrok Toma napotkał na sekundę rozgniewany wzrok Harry'ego.
- Może dlatego, żebyś zabijając Pottera nie dał szansy na uwolnienie nauczycielom – zauważył spokojnie. – Nie wiem czy zauważyłeś, ale traciłeś koncentrację co mogło spowodować szansę dla profesorów.
To koniec! Ten przeklęty zdrajca! Krzyczał w myślach Harry. Czyli jednak Tom stoi po stronie zła! A my mu zaufaliśmy. Został naszym przyjacielem pomimo tego, że wszyscy traktowali go jak trędowatego! Przeklęty zdrajca! Przez niego wszyscy zginą! Hermiona! Ron! Dumbledore! Wszyscy uczniowie...
Potok wściekłych myśli przerwał mu chrapliwy śmiech Voldemorta.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że nie rozgryzłem jego żałosnego planu? To pole jest nienaruszalne! Żałosna próba Pottera mająca sprawić utratę mojej koncentracji, była niczym innym jak błahostką!!!
W oczach Toma pojawiło się zaciekawienie.
- Zaplanowałeś to? Te całe fluktuacje energii? Pozorne osłabienie czarów?
- Oczywiście! Chciałem zobaczyć w jego oczach fałszywą nadzieję, że uda mu się uratować przyjaciół, a potem zmiażdżyć je w jednej sekundzie.
Tom zatrzymał się w swoim spacerze na ułamek sekundy.
- To dlaczego chciałeś go od razu zabić?
Oczy maga błysnęły sadystycznie, kiedy odwrócił swój wzrok na Harry'ego.
- A kto powiedział, że chciałem go zabić? – mruknął z ekscytacją. – Potter zasługuje na znacznie więcej cierpień niż może mu to zapewnić proste Avada Kedavra. Najpierw trzeba go złamać.
- Czyli? – głos Toma był spokojny, jednak przebrzmiewała w nim jakaś stalowa nuta.
- Chciałem zabić ją! – Voldemort wskazał palcem na stojącym za chłopakiem dziewczynę.
- Nie! – krzyknął Harry. – NIE WAŻ SIĘ JEJ TKNĄĆ DUPKU!
Odwrócił szybko głowę i zauważył wpatrzoną w niego z przerażeniem Hermionę. Szarpnął się bezsilnie patrząc na nią z rozpaczą.
Jak mogłem być taki głupi? Wprawiłem go we wściekłość, prze co niemalże spowodowałem jej śmierć. O Merlinie! Umarłbym gdyby coś się jej stało! Moja głupota omal jej nie zabiła!
Odwrócił się do uśmiechniętego Voldemorta.
- Spróbuj jej tylko dotknąć Riddle, a klnę się na wszystko co święte, że zabiję cię choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię w życiu!
Głowa Harry'ego odskoczyła gwałtownie, kiedy pięść czarodzieja z potężną siłą trafiła go w prawy policzek. Mag z satysfakcją cofnął się o krok obserwując Harry'ego walczącego z przesłaniającą mu oczy mgłą.
- Może nie jest to tak efektywne jak Klątwa Noży, ale chwilowo wystarczy.
Chłopak podniósł na niego pełen nienawiści wzrok, jednak tym razem zachował milczenie.
Voldemort odwrócił się do swojego syna, z którego twarzy nie schodził wyraz życzliwego zainteresowania.
- Więc to planowałeś? – zapytał. – Cóż... trzeba przyznać, że wredny to ty naprawdę jesteś!
- A ty mi w tym przeszkodziłeś – zauważył zimno mag.
Tom żartobliwie mu się skłonił.
- W takim razie może pozwolisz mi dokończyć co zacząłeś?
Szok jaki zapanował po jego pytaniu sprawił, że uczniowie i nauczyciele Hogwartu zaczęli się wpatrywać w chłopca z niekłamanym przerażeniem.
Voldemort uniósł lekko brwi.
- Chcesz zabić tą szlamę?
- Oczywiście! W końcu jak lepiej mógłbym udowodnić, że mogę stanąć u twego boku, jak nie sprawiając Potterowi największego z możliwych cierpień, a przy okazji pozbywając się uczennicy niegodnej zostania czarodziejem.
Starszy Riddle z ukontentowaniem skinął głową.
- Zrób to, a udowodnisz mi, że jesteś godzien stanąć po mojej prawicy!
Tom ponownie skłonił się lekko i powoli podszedł do przestraszonej Hermiony.
- Tom nie waż się jej tknąć! – usłyszał krzyk Harry'ego gdy go mijał.
Chłopak uśmiechnął się do niego szeroko.
- Wyluzuj Harry – zaśmiał się. – Nigdy nie jest tak źle aby nie mogło być gorzej.
Zatrzymał się przed Hermioną.
- Gotowa maleńka? – zapytał.
Hermiona nigdy w życiu bardziej się nie bała niż w tej właśnie chwili.
Najpierw przybycie Voldemorta... potem samobójczy plan Harry'ego... aż w końcu przerażające i niewytłumaczalne zachowanie Toma.
I nagle ni z tego czy z owego okazuje się, że chłopak któremu zaufała i w jakiś dziwny sposób zaczęła szanować... którego traktowała niemalże jak przyjaciela... Okazało się, że ten właśnie chce ją teraz zabić, po to tylko, aby stanąć u boku znienawidzonego przez cały czarodziejski świat mrocznego maga.
Zauważyła pełne rozpaczy spojrzenie Harry'ego i uśmiechnęła się do niego pocieszająco. Jaka szkoda, że już nigdy go nie zobaczy. Jaka szkoda, że nie będzie miała szansy mu powiedzieć...
Ogarnął ją niezwykły spokój. Aż zdumiało ją jak łatwo pogodziła się z nieuniknionym. Spojrzała w roześmiane oczy stojącego przed nią Toma przysięgając sobie w duchu, że do samego końca będzie patrzeć w oczy swemu zabójcy.
...
Z-A-R-A-Z!!!
...
Czy jej się to przewidziało czy też Tom mrugnął do niej pocieszająco, jakby zapewniając, że wszystko będzie w porządku. O co mu chodzi? Przecież właśnie chce ją zabić???
O W MORDĘ!!!
Tak!!!
W jednej sekundzie wszystko zrozumiała.
To wydawało jej się niemożliwe, ale chyba naprawdę tak było!!!
Niewiadomo skąd, instynktownie zrozumiała, że wszystko będzie dobrze!
Poczuła się tak jak w chwili gdy Tom dotknął jej dłoni we Wrzeszczącej Chacie.
Spokój... pewność... brak obaw.
Cały plan Toma objawił się jej nagle i z krystaliczną czystością!!!
...
To była tylko gra!
Najzwyklejsza na świecie G-R-A!!!
...
W dłoniach Toma pojawiła się jasnoczerwona kula energii. Wirowała błyskawicznie ocierając się o opuszki jego palców, a wokół niej pojawiały się małe wyładowania elektryczne.
Tom błyskawicznie wyciągnął przed siebie rękę, a magiczna kula uderzyła w Hermionę z całą swoją mocą.
- Giń! – zaśmiał się Tom.
- N-I-E!!! – krzyknął Harry.
- Tak! – zasyczał Voldemort.
Otoczona czerwoną mgiełką dziewczyna poruszyła się niespokojnie po czym... wybuchła śmiechem.



X X X
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 24.05.2024 18:46