Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Sang Et Honneur

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 20 ] ** [100.00%]
Gniot - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 20
  
fumsek
post 11.06.2005 23:05
Post #1 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



a ja po raz kolejny zabwiam się w tłumacza, cholernie niewiernego tłumacza ;d i właściwie po raz kolejny nie wiem dlaczego to robię.

--> autor a bardziej autorka, jak poprzednim razem Ivrian, język wiadomo jaki, a jeśli nie wiadomo to francuski :] co do oryginału, znajduje się na fanfiction.net

PROLOGUE

Sala trybunału. Drażniąca cisza urywana odgłosem piór wściekle rozrywających pergamin.
Od wielu miesięcy, najwyższy sąd świata magicznego starał się doprowadzić do rozstrzygnięcia procesów tych, którzy do samego końca pozostali wierni Czarnemu Lordowi.
Wojna pochłaniająca tysiące istnień dobiegła końca. Końca będącego dla jednych kresem okrucieństwa, dla innych kresem marzeń. Czarny Pan upadł, upadł pod zaklęciami tego, który przeżył.
Spojrzenia przysięgłych błądziły po sali, ukradkiem spoczywając na młodym dwudziestoletnim człowieku siedzącym w pierwszym rzędzie audytorium.
Spoczywając na tym, który pokonał Toma Riddle’a.
Jego spojrzenie nie opuszczało świadka przesłuchiwanego przez sędziów. Młody człowiek o rudych włosach, smukłej sylwetce, noszący strój praktykującego aurora.
Ronald Weasley.
Obok adwokata siedzący oskarżony, trwający w niewyobrażalnej obojętności.
Rita Skeeter, reporterka „La gazette du sorcier” odłożyła pióro, tylko po to by na niego spojrzeć chociaż ten jeden raz.
Pełne dwadzieścia lat, tak cholernie zmarnowanych lat...
Duma, niczym nie złamana duma. Arogancja zawsze i wciąż obecna. Oczy wpatrzone w bezkresną pustkę zdawały się nie widzieć tego całego przedstawienia, cholernego przedstawienia, w którym to on grał główną rolę.
Ciało nie skażone najmniejszym śladem słabości. Męska twarz pozbawiona jakiejkolwiek emocji.
Nic. Emocjonalna pustka, pustka zgotowana tym, którzy nie potrafili dostrzec tego co działo się w jego wnętrzu.
W głębi siebie dusiła podziw dla tej jednostki. Arystokratyczne wychowanie, wciąż obecne, nawet teraz, teraz gdy nie powinno istnieć.
Malfoy, do samego końca Malfoy...
Wydawał się stać poza wszystkim, poza każdym z tych ludzi, w których świadomości był robakiem, insektem który nigdy nie powinien istnieć.
Dziennikarka zdawała sobie sprawę z jego obojętnej postawy, śledziła jego oczy pełne zimnej pogardy, pogardy która nie miała przynieść sympatii sądu.
Ale Draco Malfoy drwił szalenie z tych, którzy go otaczali. W najlepszym przypadku swoje ostatnie dni spędzi w Azkabanie, w najgorszym czeka go bliskie spotkanie z Thantosem...
Słowa ojca, wypowiedziane w przededniu jego egzekucji powróciły mu w pamięci, doskonałe, nie skażone zapomnieniem:
Pozwól im na śmiech, pozwól im cię oglądać niczym nierozumne zwierzę. Proś ale nie pozwól się złamać. Malfoy nie pozwala się zdominować. Malfoy nie ujawnia swego strachu, Malfoy nie ujawnia swych emocji. Nie pozostawia niczego przezroczystym. Niczego. To jest to co buduję twą siłę, to co w nich rodzi złość nie opuszczającą ich umysłów aż do twojego końca...
I Draco Malfoy po raz kolejny poświęcił umysł idei, recepcie pochłaniającej każdą z myśli, recepcie na mądrość, mądrość upajającą go od dzieciństwa.
Nic nie miało większej wartości, niegdyś...
Całe to plugawe ścierwo i złoty chłopiec potrafili przeciwstawić się siłom zła.
Ich spojrzenia nie spotkały się. Tkwili w pełnej ignorancji dla drugiej osoby. Ale nawet ignorancja, nie była w stanie zakłócić świadomości, świadomości obecności drugiego.
Nienawiść była zbyt głęboko zakorzeniona w każdym z umysłów, odbierającym możliwość spojrzenia sobie w oczy nie rozszarpując gardła...
Suchy, wątły niczym łodyga palonej słońcem rośliny człowiek, prokurator. Odwrócił się ku Weasley’owi.
- Proszę kontynuować Panie Weasley, co stało się później ?
Przełknął ślinę, wydawało się że każde wypowiedziane słowo go boli, spotkały się dwa spojrzenia. Przyjaciel, przyjaciel niemal od dziesięciu lat...
Wybacz mi Harry, ale nie mogę dłużej kłamać. Nie jestem zdolny do oszukiwania własnej świadomości, nie potrafię dłużej walczyć z sumieniem, nie potrafię...
Prokurator usilnie zachęcał go wykrzywiając wargi w uśmiechu.
- Chcecie prawdy ? Prawda jest taka, że Draco Malfoy uratował mi życie, tamtego dnia.
Suchy uśmiech wyciśnięty na wargach prokuratora.
Musiał pominąć ciszą „pomoc” udzieloną więźniowi podczas szalonej ucieczki, poprzedzającej jego aresztowanie.
W sali szepty podnosiły się stając wyraźnie słyszalnymi głosami.
Czarne spojrzenie sędziego zdusiło w zarodku rodzące się szepty.
Nie zatrzymane słowa wydobywały się z jego ust.
- Schwytano mnie na gzymsie, nie miałem różdżki. Ścigałem Malfoya, ale byłem ranny. Straciłem zbyt wiele krwi, nie byłem w stanie kontynuować.
Wstrzymanie oddechów. Napływające wspomnienia.
- Pomyślałem o niej... Widziałem moje życie przebiegające mi przed oczami...
Spotkały się dwa spojrzenia, jego i Hermiony. Poruszyła głową starając się dodać mu odwagi.
- Przez moment balansowałem w próżni. Malfoy mnie z tego wyciągnął.
Głosy podnosiły się na nowo. Sędzia uderzył kilkakrotnie różdżką w stół.
- Cisza, w przeciwnym razie będę zmuszony opróżnić salę !
Szepty nikły przynosząc na powrót ciszę, ciszę roznoszącą najdelikatniejszy dźwięk, roznoszącą każdy z oddechów.
- Proszę kontynuować.
Grymas zdegustowania, wstrząśnięcie ramionami.
- Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Sędzia podniósł dłoń, znak dla adwokata obrony. Młody jasnowłosy człowiek z okularami w srebrnych, okrągłych oprawkach na nosie.
- Panie Carmody, świadek jest wasz.
Adwokat zbliżał się z nienagannym spokojem. Zatrzymał się dopiero przy kracie odgradzającej świadka.
- Panie Weasley, czy mój klient powiedział panu dlaczego zdecydował się na ratunek pańskiego życia ?
- Nie – odpowiedział Ron.
- I nie wie pan nadal dlaczego to zrobił ?
Cisza, cholerna, nieznośna cisza. Czuł jak jego gardło się zaciska, czuł na sobie spojrzenie Harry’ego. Ich przyjaźń odczuje to, ale nie mógł więcej kłamać. Był mu dłużny życie, był dłużny życie Draco Malfoy’owi.
- Powiedział mi, że jest zmęczony tym wszystkim. Zmęczony, ciągłą ucieczką, ciągłym ukrywaniem się. W pewnej chwili pomyślałem, że jest zmęczony życiem, tak po prostu.
Cisza przesycona niemalże słyszalnymi emocjami, wyzierającymi z każdej ze szczelin.
- To był chyba jedyny powód, dla którego pozwolił mi wtedy istnieć. To był człowiek pokonany, pokonany przez życie.
Przez kilka sekund dwa spojrzenia lustrowały się nawzajem, adwokat i świadek. Nie istniała potrzeba dodania choćby jednego słowa. Powietrze było jeszcze ciężkie, roznosząc w sobie echo ostatniego zdania.
- Dziękuję, nie mam więcej pytań. – rzekł Carmody.
***
Rozmowy trwały trzy dni. Trzy długie dni, podczas których sędziowie intensywnie opracowywali werdykt. Ostatecznie doszli do porozumienia.
Draco Malfoy zadeklarował odpowiedzialność za zdradę stanu, morderstwo, szpiegostwo i inne zbrodnie.
Czy istnieją okoliczności łagodzące wyrok? dwie z nich pozwoliły diametralnie zmienić sytuację.
- Śmierć ojca przed szesnastym rokiem życia.
- Udzielnie pomocy aurorowi Ronaldowi Weasley’owi.
Wyrok wypowiedziany w ciszy absolutnej.
Siedem lat, siedem długich lat odosobnienia. Siedem lat, które tam zdawały się być nieprzerwaną, przerażającą wiecznością.
To jedno słowo wdarło się do jego umysłu nie zatrzymane. Jedno słowo okrutnie rozdzierające myśli, wydzierające zdolność racjonalnego myślenia...
Nie był w stanie do wykonania najmniejszego ruchu, gdy je usłyszał. Trwał poza tą parodią sprawiedliwości, poza ludźmi którzy uczynili go skazańcem zanim rozpoczął się proces.
Wciąż bez ruchu. Sędzia dał znak, zaczęło się. Cisza, cholerna niczym nie zmącona cisza. Każda jednostka tam obecna miała świadomość tego co się za chwilę wydarzy.
Szalonooki jednym dotknięciem różdżki zniszczył ją.
Destructo...
Słowa wypowiadane przez niego zdawały się nie mieć końca.
A sekundy zdawały się być godzinami. Płonęła coraz szybciej i szybciej ginąc na zawsze w płomieniach.
Ułamki sekund, dwaj nieprzyjaciele, dwie wrogie twarze, dwa spojrzenia stopione w jedno. Każdy jednakowo zafascynowany, z jednakową dozą palącej nienawiści zatruwającej umysły...
Czuł pot spływający wzdłuż karku. Nigdy nie uwierzyłby w destrukcję tego obiektu, to było poza jego świadomością. Destrukcja przedmiotu, tak bardzo jego, jego własnego. Destrukcja przyprawiająca o szaleństwo umysłu. Nigdy nie zdawał sobie sprawy z tak ścisłego z nim związku, a on istniał. Zawsze każdego dnia, aż do dzisiaj, aż do tej chwili, aż do upadku...
Płomienie
Oczy Pottera...
Zawrót głowy
Oczy Pottera...
Ból
Oczy Pottera...
Harry Potter, jeszcze i wciąż rozkoszujący się spektaklem jego zmieniających się rysów. Do ostateczności korzystający z jego niepokoju, do ostateczności wysysający z niego każdą pozostałość człowieczeństwa...
Żywiący się niczym pijawka jego cierpieniem, jego upadkiem, upadkiem od którego nie było odwrotu...
Przez krótką chwilę Ślizgon miał wrażenie okropniejsze niż paląca nienawiść do tego, który przeżył, nienawiść pielęgnowaną z każdym dniem. Przez tę krótką chwilę miał wrażenie, że traci coś bezpowrotnie. Nienawiść ustąpiła miejsca temu widokowi, ten obiekt płonął. To co pozwalało mu istnieć w magicznym świecie i być tym kim był, płonęło.
Destructo.
Pomimo bólu, pomimo palącego upokorzenia zmusił odmawiające posłuszeństwa zmysły, by jeszcze przez chwilę stwarzały złudzenie normalności. Spojrzał w zieleń oczu tego który przeżył, źrenica przeciwko źrenicy.
Aż do poczucia, że własne oczodoły palą...
Aż do poczucia, że znajduje się na krańcu...
Dumny i nie do poskromienia.
Finite Destructo.
Jego różdżka zatonęła ostatecznie w płomieniach. Pracownicy Św. Munga trwali w gotowości, trwali odkąd dokonano barbarzyńskiego aktu na stojącej przed nimi jednostce.
Nie mogli czekać dłużej...
Nieludzki krzyk rozdarł drażniącą ciszę.
Draco Malfoy upadał, upadał mentalnie i cieleśnie.
Na zimnej posadzce, krew mieszała się z gniewem...

Ten post był edytowany przez fumsek: 14.06.2005 10:11
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
fumsek
post 09.07.2005 15:59
Post #2 

Iluzjonista


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 156
Dołączył: 09.05.2004
Skąd: z chlewa

Płeć: Kobieta



Dzisiaj mała retrospekcja z Azkabanu. Ten kawałek wrzucam ze specjalną dedykacją, dla dwóch pań obsesyjnie nurzających się w przydługich, pełnych występku, chorych umysłów i ich myśli – opisach ;d Avalanche, Atlashia c’est pour vous ;d

INTERLUDE AZKABAN I

„Przekonania są więźniami”
Friedrich Nietzsche

Opuszczałem salę trybunału. Byłem ścierwem, jedynie cholernym ścierwem, odartym ze wszystkiego co pozwalało mi czuć się tym kim byłem niegdyś...
Zalewała mnie krew, a umysł drążyła jedna myśl, jedno uczucie. Uczucie, że za chwilę wypluję swe wnętrzności. Zniszczono moją różdżkę, uczyniono martwym za życia.
Noc spędziłem w miejscu dla „lżej rannych” w Św. Mungu, pod najwyższą kontrolą dwóch aurorów. Moje ciało paliła gorączka przyprawiająca o mdłości.
Wydrzeć, wykrzyczeć wewnętrzny ból...
Jednak ci, którzy przegrali nie mają żadnego prawa poza jednym, poza prawem do milczenia. Ja zaczynałem to rozumieć.
Wojna jest niczym występna dziwka.
Gdy jesteś w odpowiednim obozie, ofiaruje ci swe ciało z uśmiechem wyciśniętym na wargach... Gdy trafisz do przegranego obozu splunie ci w pysk, bez wahania.
Włosy przyklejone do skóry przez pot, żołądek trawiony przez palącą nienawiść i chorobę, stawiam pierwsze kroki, przekraczając próg miejsca przeklętego.
Moje wyobrażenia z każdą chwilą przeistaczają się w oczekującą mnie rzeczywistość. Szare mury odarte z dawnej świeżości, roznoszące smród okrutnej przyszłości, w której cię zamykają. Miejsce sączącego się strachu, szaleństwa, braku nadziei...
Grupa nowoprzybyłych stłoczona pod ścianą, ja wśród nich...
Czułem pod stopami kamienną powierzchnię, po której stąpałem, jedyną namacalną rzeczywistość. Czułem koszmar przeistaczający się w moją codzienność...
Strażnik, charłak imieniem Harrison z dumnym, nieprzeniknionym spojrzeniem mija nas. Zaciskam dłonie, czuję paznokcie boleśnie wbijające się w ich wnętrze.
Nieprzenikniona, cicha sylwetka. Dementor, którego każdy ruch przenikał nasze umysły, wydzierając z nich najgłębsze z myśli, potęgujący uczucie chorobliwego niepokoju.

- Jesteście tu na chwilę, ale my sprawimy, że chwila stanie się wiecznością ! – Śledziłem ruchy Harrisona, wyrzucającego z siebie słowa, które miały czynić go kimś, kim on sam nigdy nie będzie.
– To kim byliście poza murami przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Tu jesteście tylko stosem gówna, którego jedynym zadaniem jest nauczyć się posłuszeństwa !
Zalała mnie niepojęta, rozszarpująca żyły wściekłość. Widok tego cholernego, nędznego służalca, pozwalającego sobie na wydawanie poleceń jednostką stojącym wyżej niż on sam, budzi chorobliwą chęć rozdarcia mu gardła.
Gdyby tylko wiedział, pieprzony gnojek. Gdyby tylko był świadomy mojej obecności, wśród tego więziennego ścierwa. Obecności Draco Malfoy’a, ostatniego potomka najczystszej, najdostojniejszej rodziny świata magicznego...
Rozdzierający płuca kaszel. Podnoszę dłoń w usilnej próbie zduszenia go.

- Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję.* - wyszeptał nagle typ stojący obok mnie.
Podnoszę wzrok spoglądając na niego. Słowa wydobywające się z jego ust, wydają się być tak znajomymi, jednak nie potrafię sobie ich przypomnieć.
Około pięćdziesięcioletni. Długie, siwe, brudne włosy, nędznie opadające na łopatki.
Oczy dotknięte zaawansowaną kataraktą, ślepy niczym kret.
I nagle pojawiła się jedna myśl. Pojawił się on, cholerny dupek w tych jego żałosnych okularach. Zalała mnie chorobliwa, niezatrzynana nienawiść. Ostry posmak w ustach. Nienawiść, która pozwalała mi istnieć.
Jak każdego dnia, gdy o nim myślałem. Jak każdego dnia gdy myślałem o Potterze.
O tym cholernym gnojku, któremu się udało.
Kiedyś musi nadejść ten dzień, dzień w którym złożę mu podziękowania... Dzień, w którym pożałuje, że istnieje...

<< Zbrukam sobie ręce, dla ciebie Potter, dla tego jedynego widoku... Chcę widzieć jak spływa twoja krew, zrobię to własnymi rękoma, w sposób tradycyjny... >>
Każda zatruta jego osobą myśl rodziła we mnie dogłębny wstręt. Gdybym miał przed sobą jego pysk, rozdarłbym go targany anormalną satysfakcją.
Szlamy nie są niczym innym jak plugawym ścierwem, robactwem rozpleniającym się z zatrważającą szybkością. Powinien stać po słusznej stronie, po naszej stronie. Powinien tak jak my eliminować, zdusić tę plagę, oczyścić nasz teren, nasze miejsce walki. Popełnił zbrodnię, za którą nie ma wybaczenia, zdradził własną rasę...
Rzuciłem zdegustowane spojrzenie na starego. Podczas krótkiej chwili zdałem sobie sprawę, że on również śledzi moje ruchy.

- W co się wpakowałeś, żeby tu trafić zasrańcu ?
- A ty stary kretynie ? – riposta.
Zrozumiał. Nie powinien drażnić osoby, na której teraz spoczywał jego wzrok. Rysy wykrzywiły się w bolesnym uśmiechu, obrócił się ku strażnikowi.
Ogarniałem wzrokiem jednostki o twarzach białych, targanych strachem, niepewnością każdego następnego dnia, który mógł lecz nie musiał się wydarzyć.
Pomiędzy nami sunęły stworzenia, których widok w wielu wzbudzał niepohamowany strach.
Zalał mnie śmiertelny chłód, rzucając kolejno w objęcia palącej gorączki i przenikliwego zimna. Czułem potęgę siły penetrującej mój umysł, przenikającej jego najodleglejsze zakątki.
Nic nie ucieknie temu ścierwu. Czytała we mnie niczym w otwartej książce, swoje własne myśli szczelnie ukrywając.
Uczucie niepokoju, uczucie palącej niemocy przyprawiającej mnie o mdłości, rosło z każdą mijającą sekundą, sekundą zdającą się być godziną. Czułem jak upadam, upadam i wyrzucam z siebie resztki nędznego śniadania. Na ziemi krew mieszająca się z żółcią i tym co wydzierał z siebie mój żołądek.
Podniosłem wzrok, trwając na krańcu omdlenia. Jedyne pragnienie, wykrzyczeć swą nienawiść i wściekłość... Byłem niezdolny, niezdolny nawet do tego.
Stworzenie odwróciło wzrok Położyła dłoń ukrytą w czarnej rękawiczce na jego ramieniu, spojrzałem na strażnika lustrującego każdy mój ruch.
Harrison skinął głową do stojącego niedaleko człowieka. Podniósł dłoń wskazując mnie palcem, wydał polecenie:

- Zaprowadzisz tego tam, do pomieszczenia szpitalnego. Ci kretyni z Św. Munga gotowi są pozbyć się wszystkich w połowie żywych, byłych śmierciożerców, a on idealnie odpowiada temu opisowi.
Strażnik, do którego kierowane było polecenie, z widocznym zdenerwowaniem uchwycił moje ramię. Przeszywający ból promieniował od barku w dół ciała pod uściskiem jego palców. Zacisnąłem zęby, nie pozwalając rysom odkryć własnej słabości.
Po raz ostatni spojrzałem na Dementora.
Mojego mentalnego intruza, przenikającego każdą z mych myśli, potęgującego zalewające mnie uczucie choroby. Choroby przemieniającej mój umysł w umysł szaleńca...
Moje pierwsze spotkanie z Irriwi.
Zignorowałem to, jak ważną rolę miała odegrać w moim życiu...
***
Spędziłem sześć dni u pielęgniarzy. Sześć długich dni palącej gorączki, cholernej niemocy pulsującej w moich żyłach. Czterdzieści stopni, ciężkie obrażenia wewnętrzne i jedna, wciąż ta sama twarz w moim zatrutym umyśle...
Majaczyłem, uciekając wzrokiem od postaci Pottera znikającego w złudzeniach szaleńca, szaleńca którym byłem ja sam...
Ale nie, to nie był koniec, na mój koniec było stanowczo za wcześnie.
Trwałem w rzeczywistości, w której kazano mi istnieć, każdą chwilę poświęcając tysiącom rozmyślań.
Voldemort, jednostka najbardziej fascynująca, najbardziej charyzmatyczna jaką znałem, nie istniał. Symbol żywotnej siły upadł pod zaklęciami... Zaklęciami Pottera, pod zaklęciami złotego chłopca. Upadł niczym wzbudzający litość nędznik...
I moje marzenia, marzenia dotknięcia tej siły, dotknięcia tego co wydawało się być tak niezwykłym, upadły wraz z nim. Teraz nadszedł czas, czas bym zapłacił rachunek... Wysoki rachunek.
Tymczasem nie byłem idiotą, nie byłem naiwny.
Azkaban był jak wszystkie zapomniane, przeklęte więzienia czy to mugolskie czy magiczne. Miał swoje kody, swoje prawa, swoje reguły, których musiałem się nauczyć.
Nie miałem najmniejszej ochoty stać się dziwką, na usługi więziennego ścierwa. W tym miejscu, wszystkie jednostki uważają za priorytet zjednanie sobie „przyjaciół” dla ochrony własnego siebie...
Wchodząc na stołówkę zrozumiałem, że nadszedł czas by odkryć karty.
Czułem na sobie nacisk dziesiątek spojrzeń. Spojrzeń chciwych, spojrzeń ciekawych, spojrzeń, w których wyczuwałem grozę.
Ignorowałem je, w pełni pogardy dla wszystkich i każdego z osobna, z odrazą utwierdzając wzrok w sączących się wilgocią murach, których monotonię przerywały małe okna, będące jedynym źródłem tak upragnionego światła.
Chwyciłem tacę ruszając w kierunku skrzata podającego żywność. Postawiłem ją przed nim. Cuchnąca, żółtawa papka nazywana jedzeniem.
Podwinąłem rękawy. Błądzące wokół mnie spojrzenia skupiły się w jednym punkcie, który pojawił się na moim przedramieniu. Znak tego kim byłem, znak ciemności w których istniałem
Cisza, cisza będąca dowodem tego jak chwila potrafi zmienić wyobrażenie.
Teraz wiedzieli kogo powinni się bać...
Dumnym wzrokiem ogarniałem postaci w poszukiwaniu jakiegokolwiek kontaktu, zatrzymałem przez chwilę spojrzenie na łysym człowieku, o rysach zniekształconych dość częstymi spotkaniami z ostrzem noża, o jasnych oczach, których wyraz tkwił we mnie nie pozwalając o sobie zapomnieć.
Rozpoznałem ją niemal natychmiast, tak bardzo mi znana, widziana niejednokrotnie podczas niezliczonych spotkań: Walden McNair.
Jego rysy nie były tymi, które potrafimy zatrzeć w pamięci...
Przez krótką chwilę lustrowaliśmy nawzajem swe twarze. Przywołał mnie do siebie znakiem głowy, ruszyłem w każdym ruchu zawierając największą, możliwą dozę niedbałości.
W myślach wściekle analizowałem sytuację, każdą z osób otaczających McNair’a. Niektóre z nich rozpoznałem z pierwszym spojrzeniem, zbyt dobrze były mi znane, bym mógł je zapomnieć. Avery Nott, ojciec mojego starego znajomego, Crabble... Henry Parkinson, ojciec Pansy.
- Pansy... Pans’, dla przyjaciół...
Cholerna dziwka, która zdradziła nas dla jakiegoś plugawca, o nieczystej krwi.
Gdybym tylko miał ja przed sobą, rozdarłbym jej brzuch pastwiąc się nad nią i zjadając jej trzewia z cholerną, niczym nie zmąconą przyjemnością.
Tak, poznałaby smak niewyobrażalnych cierpień.
Wykrzywiłem wargi w zimnym uśmiechu widząc jak Parkinson odwraca oczy pod moim spojrzeniem.

<< Ukryj się tatusiu – pomyślałem – naprawdę nie masz, z kogo być dumny! >>
Zmusiłem rysy do przybrania maski, jednej z tych cholernie wyniosłych masek, mojej maski. Chciałem żeby McNair ją widział taką, właśnie taką, dumną i nieprzeniknioną, nie
zdradzającą bolesnych prób zachowania choć cząstki dawnej siły, dawnego mnie...
Zrozumiałem, że tu w Azkabanie to on był tym, który ma wszystkich w swoich rękach, i to on decyduje o istnieniu pewnych jednostek W mojej głowie zaczynały układać się myśli.

---------------------------------------------------------------------------------------------------
* Boska Komedia, Dante Alighieri

Ten post był edytowany przez fumsek: 09.07.2005 17:24
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
fumsek   Sang Et Honneur   11.06.2005 23:05
Potti   o matko, uwielbiam ficki, które tłumaczysz. i więc...   12.06.2005 08:26
avalanche   cholera no. aż mnie wbiło. niezmiernie podobało m...   12.06.2005 12:36
Kate64100   Ciekawe to opowiadanko, wciągające. Błędy: (chyba)...   12.06.2005 13:01
chojrak   normalnie, jea! w końcu tu trafiłam, nie moge ...   12.06.2005 22:05
Eva   Hmm, nie pozostaje mi nic innego niz napisac, ze c...   13.06.2005 16:08
Pottermenka   Opowiadanie wspaniale. Powiem ci ze chyba jedno z ...   13.06.2005 19:38
destroyerek   Wbiło mnie w fotel. W przenośni i dosłownie. Jan n...   13.06.2005 19:42
fumsek   no to lecim CHAPITRE I SIEDEM LAT PÓŹNIEJ Jeśli ...   13.06.2005 21:09
corka_ciemnosci   Przeczytałam dwa odcinki naraz. I jestem bardzo mi...   14.06.2005 09:35
Dorcas Ann Potter   No, to powiem, że jak na tłumaczenie to nieźle ;)....   14.06.2005 20:26
fumsek   pisząć, żę daję dopiero teraz, ponieważ nie miałam...   28.06.2005 00:10
Miwako   Przeczytałam wszystkie trzy częsci naraz i jestem ...   28.06.2005 02:34
Carmen   No niestety ja sie francuskiego juz nie ucze ( cos...   28.06.2005 22:30
Bella   dosyc fajne tym bardziejm podziwiam tlumacza uczyl...   08.07.2005 20:34
fumsek   Dzisiaj mała retrospekcja z Azkabanu. Ten kawałek ...   09.07.2005 15:59
Ing   Jak zwykle w Twoim przypadku opowiadanie fantasty...   09.07.2005 17:12
fumsek   I tu masz w sumie sporo racji :] Zorientowałam si...   09.07.2005 17:37
Ing   No, to nie żałuj nam swojego cudownego, cholernie ...   09.07.2005 18:05
avalanche   śfiniak przez Ciebie się ukulturalniam (dobrze nap...   11.07.2005 17:21
fumsek   a tak mnie naszło... CHAPITRE V TWARZĄ W TWARZ N...   02.01.2006 16:06
avalanche   powiem tak: opisy uczuć są bardzo dobre. trafiają...   02.01.2006 17:27
fumsek   Jeżu, mój kłujący zwierzu ;* ;d! Nic na temat...   02.01.2006 18:01
avalanche   mogę ci nazmyślać jeszcze, jakie to okropne. złe o...   02.01.2006 18:06
Kara   Super super super super...Zupełnie inny niż wszyst...   03.01.2006 20:52
Asja   To jest tak kapitalne ze niemoge sie doczeekac dal...   02.06.2006 21:53
koala   Hmm. No nie wierzę, że jeszcze tego nie skomentowa...   15.06.2006 16:41
fumsek   estiej --> Może za bardzo wsiąkłam w czytanie ...   04.07.2006 10:23
chojrak   no tydzień już minął, jak mi dzisiaj nie wklepiesz...   13.07.2006 14:26
Simbelmyne   Ale że mi tego nie wysłałaś,to Ci nie daruję! ...   14.07.2008 00:16
chojrak   nie :) jest w wieży :)   14.07.2008 21:14
em   z uwagi na wzmożony ruch w temacie, będę wdzięczna...   14.07.2008 21:18
fumsek   Znalazło się nieco wolnego czasu i miałam w najbli...   16.07.2008 22:16
Mary_czerwona_czarownica   Powinnaś się chyba zawodowo zająć tłumaczeniem z f...   08.10.2008 17:20
Kaczalka   Mało się tutaj udzielam, bo ze mnie niereformowaln...   23.03.2009 01:02
hope357   Droga fumsek, dosyć późno trafiłam na Twoje tłumac...   11.11.2009 20:54
em   jeśli fumsek zdecyduje się wznowić tłumaczenie, pr...   11.11.2009 21:07


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 23.05.2024 05:50