Funeral Of Hearts
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Funeral Of Hearts
Yaten |
![]()
Post
#1
|
![]() Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 32 Dołączył: 16.04.2003 ![]() |
Rozdział I
Ten, którego nigdy się tam nie spodziewał Hogwart zdawał się zawsze być miejscem przyjemnym – gdzie nie mogło cię spotkać nic złego. Miałeś co jeść, gdzie spać – co najwyżej czasem pobiłeś się z kolegami, ale to przecież nie jest nic strasznego. Dostawało się szlaban i też było wesoło. Aż do opuszczenia murów szkoły miałem nadzieję, że moje życie jako czarodzieja wciąż będzie takie wspaniałe. W końcu, kiedy pochodzi się z mugolskiej rodziny, ten świat wydaje się taki...cudowny. Jakbyś przez 11 lat żył obok czegoś, co przerasta wszystkie twoje marzenia. Mały domek na Wzgórzu Roveny, praca w Ministerstwie po świetnie zdanych OWUTEMach – dalszy ciąg snu. Snu, z którego miał nadzieję już nigdy do końca życia się nie obudzić. W końcu co w takich czasach może robić Auror? Rzadko miał do czynienia z niedoszłymi Śmierciożercami, którzy nawet nie mieli wypalonego Znaku. A w ciągu roku od opuszczenia Hogwartu chyba raz dane mu było stanąć w szranki z prawdziwym Sługą Czarnego Pana. Brakowało mu jednego – kobiety. Nużące były poranki spędzane sam na sam z filiżanką mocnej kawy i gazetą w ręce. Nie cieszyły go zielone, równo przystrzyżone trawniki, które mógł podziwiać, kiedy podchodził do okna. Większość mieszkańców była tu czarodziejami, było tu nawet parę całkiem ładnych magiczek...Ale on nie potrafił sobie nikogo znaleźć. Zawsze był taki. Odludek w Ravenclawie – miał co najwyżej dwóch dobrych kolegów, których nie mógł nawet nazwać przyjaciółmi. Ot, wszyscy odrzuceni, których nikt inny nie chciał. Miał dziewiętnaście lat...a jeszcze nigdy się nie całował. Nie tak naprawdę, nie z języczkiem. Ba! Nawet nie miał dziewczyny. A przeciw Hogwart pełen był zdesperowanych panien...Widać nie na tyle, aby on mógł stać się ich chłopakiem. Nieraz przeglądał się w lustrze. Czy miał coś, co mogło innych odpychać od niego? Nie był specjalnie chudy, ale grubym też nie możnaby go nazwać. Srebrne włosy opadające na ramiona także nie wydawały się niechlujne. Nie mogły być tym czynnikiem. Oczy – przejmujący błękit. Jakby spoglądało się w odmęty morza. Delikatnie zarysowany podbródek – nieco kobiece rysy twarzy. Delikatne usta i taki nos. Parę pozostałości po pryszczach...Może nie wyglądały zbyt pięknie...Może właśnie przez to inne go nie chciały? Styl ubierania...Nie. Na pewno nie w tym leży problem – raczej sportowo, modnie. Jeansy, czarne trampki – no i rozpinana koszula narzucona na t-shirt. Zwykły, chłopak, prawda? Choć tak naprawdę przestał być zwykły z rozpoczęciem pewnego czerwcowego dnia. Jak zwykle zaraz po wyjściu z łóżka narzucił na siebie szlafrok i wyszedł przed dom, aby odebrać gazety – The Times i Proroka Codziennego. Był wiernym prenumeratorem obydwu tytułów. Uśmiechnął się mile do pani Welles, uśmiechniętej staruszki od rana podlewającej swój trawnik. Możliwe, że zastępował on jej dzieci, których nigdy nie miała – może właśnie dlatego tak o niego dbała? Jak zawsze zaparzył sobie kawę, a kiedy jej krople powoli spływały przez filtr rozsmarował masło na niezbyt świeżym rogaliku – dziś już nie chciało mu się wychodzić do sklepu. Żadnych nowości. Wszystko zupełnie normalnie. Kiedy przelewał czarny napój z dzbanka do białej filiżanki, wręcz uderzyła w niego ta rutyna i zdecydował, że właśnie dziś zrobi coś szalonego – coś czego jeszcze nigdy nie robił. Ale kiedy tylko usiadł na krześle rozkoszując się słodkim pieczywem zrozumiał, że jego postanowienie nie ma najmniejszego sensu. Tej nocy zdarzyło się coś, co wywróciło świat do góry nogami. „TEN, KTÓREGO IMIENIA NIE WOLNO WYMAWIAĆ POWRACA W krótkim oświadczeniu, złożonym w piątek w nocy, minister magii Korneliusz Knot potwierdził, że Ten, Którego Imienia nie wolno wymawiać powrócił do kraju i znów działa...” A to był dopiero początek artykułu. Miał trzy lata, kiedy zakończyła się Pierwsza Wojna – której nie pamiętali nawet jego rodzice, byli wszak mugolami. W szkole dowiedział się jednak wyjątkowo wiele na jej temat...I teraz te czasy miały się powtórzyć. Poczuł dziwny ścisk w żołądku...Wyszedł na zewnątrz...Po co? Sam tego nie był pewien. Może chciał poczuć rześki wiatr na swej twarzy? A może chciał upewnić się, że na żadnym z domów nie widnieje Mroczny Znak? Może i nie widniał...Ale czym tak właściwie będzie różnił się dzień dzisiejszy od dnia wczorajszego? Większą ilością wzmianek o śmiertelnych wypadkach i tajemniczych zaginięciach? Czym ta wojna będzie różnić się od czasów pokoju? Nie wiedział. I miał nadzieję, że nigdy się nie dowie. Stał właśnie naprzeciw czegoś, co z całą pewnością go przerastało. Czegoś, czego nie był w stanie ogarnąć swoim umysłem. Naprzeciw czegoś...czego się bał. Bo nie wiedział jak będą wyglądać te dni. Czy przyjdzie mu żyć w strachu? Czy będzie ukrywał się, walcząc o każdą sekundę swojego życia...które i tak nic nie zmieni? Zastanawiał się, gdzie jest teraz Terry Wolnshtein, Nymphadora Tonks, Janus Versy. Jak zareagowali na przeczytaną gazetę Albus Dumbledore? Co tak właściwie stało się w Ministerstwie. Wszedł z powrotem do swojego mieszkania. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie dostał żadnego wezwania, nie chciał więc zawadzać w Ministerstwie, gdzie trwa pewnie burza. Nie potrafił usiedzieć na jednym miejscu. Wszystko go denerwowało. Nie mógł spojrzeć w lustro. Nie mógł wyjrzeć za okno. Czyżby już oszalał? Jak niewiele było do tego potrzebne... Wszedł do łazienki. Zimny prysznic był tym, czego potrzebował...Może będzie w stanie ochłodzić nerwy. Ale tam...Było jeszcze coś gorszego. Jeden z ich trójki. Jeden z nieudaczników Ravenclaw, który całe siedem lat spędził nad książkami...Wisiał dokładnie naprzeciw niego. Zawieszony pośrodku łazienki dziwnym zaklęciem, zupełnie nagi, zakrwawiony...Mężczyzna nie wytrzymał, przewrócił się na ziemię. Na oślep błądził rękoma po kafelkach, powoli się cofając. Do jego oczu mimowolnie napłynęły łzy na widok martwego przyjaciela...A może nie tyle na jego widok...Co zmasakrowanego ciała i okrucieństwo. Jego ciało było ukrzyżowane...A pośród krwi na jego brzuchu można było dostrzec wyryty ostrym narzędziem znak Krzyża Ankh. Janus Versy. -------------------- Glod, Zaraza, Wojna i ... Smierc.
Czterej jezdzcy podlegli mi...Tylko mi...I wiesz, ze Cie kocham |
![]() ![]() ![]() |
Yaten |
![]()
Post
#2
|
![]() Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 32 Dołączył: 16.04.2003 ![]() |
Veritas - wszystko w swoim czasie ^^
Rozdział II Królowa Lodu Margot była śmierciożercą z powołania. Jeszcze zanim trafiła do Hogwartu o tym wiedziała – może nie precyzowała swoich marzeń tak jasno, ale to było jej pisane. W dzieciństwie przypalała mrówki pod lupą czy odrywała muchom nóżki, aby zobaczyć jak wiją się w przedśmiertnej agonii. Kiedy pewnego wakacyjnego dnia spotkała tego Petera od razu przystała na jego propozycję – możliwość „zabawy” z ludźmi była naprawdę kusząca. W sumie mogło to wyglądać dość dziwnie...Grupka dzieciaków jeszcze znających się ze szkoły podczas corocznych zakupów na ul. Pokątnej nagle zagadnięta przez zgarbionego człowieka, który równie dobrze mógł wyglądać na żebraka. Powiedział, że widzi potęgę w ich oczach – a to trzeba przyznać – Margot zawsze była łasa na wszelkie komplementy. Do czternastego roku życia raczej tłumiła w sobie uczucia, była niezbyt pewna siebie. Nawet kiedy uważała, że ma dobry pomysł – nie wyjawiała się z tym. I mimo, że miała zapędy do bycia przywódcą, siedziała cicho. Zmiana nastąpiła, kiedy miała piętnaście lat – zrozumiała, że jest naprawdę kimś ważnym, w kim drzemie potencjał. Nie została prefektem, ale w Hufflepuffie była naprawdę ważna. Wszyscy liczyli się z jej zdaniem. A to było dla niej niezwykle ważne...Więc kiedy ów mężczyzna, który przedstawił się jej jako Peter, zaczął rozmowę od owych słów, już wiedziała, że przystanie na wszystko co jej zaproponuje. A było to nie byle co – pewien rzekomo potężny talizman za tatuaż na ramieniu. Znak Czarnego Pana. Człowieka, w którego powrót już nikt nie wierzył. Uznała więc, że sam tatuaż do niczego nie zobowiązuje, jeśli Ten – Którego – Imienia –Się – Nie – Wymawia nigdy nie powróci do życia. Tym bardziej, że ów amulet mógł okazać się fałszywy. Wraz z przyjaciółmi dała sobie za pomocą magii wyryć znak na Ramieniu. To co dostali... Zawiodło ich. Zwykłe Krzyże Ankh. Zapewne bez żadnej mocy. Dlatego poszczuli starucha paroma zaklęciami, a potem sami zaśmiewali się z własnej głupoty. Żarty skończyły się rok później – kiedy Znak zaczął ich palić. Nie wiedzieli co mają z tym począć. Zaczęło się w czerwcu – i trwało aż do sierpnia. Nauczyli się z tym żyć, mając nadzieję, że tak naprawdę to tylko efekt nieudolnie rzuconego zaklęcia. Ale wtedy...W tym samym zaułku znów czekał na nich Peter. Tym razem nic nie oferował. Miał ich po prostu zaprowadzić w pewne miejsce w Alei Śmiertelnego Nokturnu. Nie wiedzieli czemu...ale za nim poszli. Raczej nie żałowali. W żadnym wypadku zaś Margot. Zaś co do Everetta, Natalie i Abigail...Nie wytrzymali. Nie nadawali się do tej pracy. Nikt nawet nie pamięta gdzie są ich nagrobki – o ile w ogóle są. Ona jako jedyna przeżyła. Wytrzymała morderczy trening, by zaraz po opuszczeniu szkoły walczyć u boku Voldemorta. Z powodu ideałów? Chęci sławy? Pragnienia bogactwa? Chyba nie. Chodziło jej jedynie o możliwość zadawania bólu – o możliwość torturowania. Patrzenia na twarze płaczących matek, kiedy mordowała ich dzieci. Możliwość poczucia ciepłej krwi na swych wargach. Dla niego też była ważna – drugiej takiej Margot nigdzie nie znajdzie. A jemu zależało na świeżej krwi...Było około piętnastki jej podobnych. Szesnasto- dwudziestolatków, gotowych pójść za nim. Bo w niego wierzyli. Bo chcieli być zapisani w księgach (a to zwycięzcy piszą historię). Bo chcieli żyć w luksusie. Niektórzy się go po prostu bali. Ale drugiej osoby podobnej Margot nie było. A jej to niezwykle pochlebiało – ta jej wyjątkowość... Dlatego też on ją najbardziej cenił. Właśnie z powodu zapału i tempa w jakim wykonywała misje. Z tego powodu właśnie pozwalał jej czasem trochę dłużej pobawić się z ofiarą – miał w końcu pewność, że nie zawiedzie. Była jedną z nielicznych, którym dane było dostrzec jego oblicze. W przeciwieństwie do większości nie brzydziła się bladą twarzą, która niczym z porcelany miała zaraz się rozpaść, długimi palcami zakończonymi nadgniłymi paznokciami i tym smoczym nosem...Wiedziała, że kiedyś stanie się do niego podobna – że jest w stanie zapłacić naprawdę wielką cenę za nieśmiertelność. Możliwe też, że kiedyś powinie jej się noga i zostanie oszpecona. Cóż, założy maskę, która jedynie doda jej majestatu. Rozkaz brzmiał jasno – znaleźć Janusa Versy, zabić, wyryć na brzuchu znak Ankh i za pomocą zaklęć ukrzyżować pod wskazanym adresem. Oczywiście nie było żadnych przeciwwskazań co do tortur – tym bardziej ochoczo Margot zabrała się do pracy. Nigdy wcześniej się nie przygotowywała. Brała różdżkę i ruszała wykonać zadanie. Starała się wyglądać niewinnie, aby żadni świadkowie jej nie zauważali. Jej było to obojętne – ale straty śmierciożercy jej pan wolał nie ryzykować. Tym razem było prościej, niż mogła się spodziewać. Janus był typowym molem książkowym – mieszkającym w opuszczonej willi na wzgórzu, która w nocy wydawała się być nawiedzoną chatą – wrażenie to potęgowała jeszcze ciemność. Tylko w dwóch oknach u góry paliło się światło. Bezdźwięczna „alohomora”. Ciekawe, jak Bellatrix i Luciusowi idzie właśnie w Ministerstwie. Miała nadzieje, że uda im się wykraść to, czego zażądał Voldemort. W końcu jego złość odbije się na wszystkich. Była zwinna niczym kotka. Może zostało jej to z czasów, kiedy była dziwką...Krótko po ukończeniu Hogwartu. Wykorzystywała, zabijała i brała pieniądze. Do końca z tą profesją nie zerwała – lubiła mówić, „że pół wszystkich śmierciożerców ją miało, drugie pół nie chciało”. Wolała utrzymywać jednak wersję, że drugą połowę „nie było stać”, bo nawet dla przyjaciół nie miała zniżek. Co jednak dziwne nawet wśród zastępów Czarnego Pana znajdowali się przykładni ojcowie i mężowie, którzy za nic nie zdradziliby żony. Skierowała swe kroki do pomieszczenia, w którym paliło się światło. Kiedy stanęła przy drzwiach, zdecydowała że nie musi już silić się na ciche działanie. - EXPLOSIO! Zatrzaski w drzwiach wraz z klamką odleciały do przodu, a same drzwi ledwo trzymały się na jednym z zawiasów. Drugi z nich wyleciał przez okno wybijając szybę. Janus był dokładnie taki, jakim go zapamiętała z czasów Hogwartu – w końcu był jej rówieśnikiem, tylko z innego domu. Okulary na nosie, tłuszcz, który zdawał się wylewać nawet z twarzy. Leżał teraz na ziemi, razem z przewróconym krzesłem. „Zapewne jego tusza nie pozwoliła na szybkie poderwanie się i chwycenie za różdżkę” – pomyślała szyderczo Margot. Nienawidziła go. Nie wiedziała za co konkretnie. Po prostu wzbudzał w niej odrazę. A im bardziej nienawidziła, tym większy ból przeważnie im sprawiała. Janus Versy cierpiał. Bardzo. Kiedy powoli wydłubała mu oczy, błagał o życie. Kiedy jednak pozbawiła go warg, ledwo słyszalnie błagał o szybką śmierć. Ale Margot nie zwykła uginać się przed takimi prośbami. Może właśnie dlatego inni zwykli nazywać ją nieczułą Królową Lodu. -------------------- Glod, Zaraza, Wojna i ... Smierc.
Czterej jezdzcy podlegli mi...Tylko mi...I wiesz, ze Cie kocham |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 18.06.2025 04:04 |