Lux In Tenebris [zak] do LW, czyli światło w ciemnościach
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Lux In Tenebris [zak] do LW, czyli światło w ciemnościach
kruk |
![]()
Post
#1
|
![]() Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 200 Dołączył: 12.03.2004 Płeć: Kobieta ![]() |
Mój debiut pisarski. Nie wiem co mnie skłoniło do umieszczenia tego ff tutaj. Akcja dzieje się (po części) tuż przed VI częścią Nie ma tu za dużo SPOJLERÓW , ale kto nie chce absolutnie nic wiedzieć niech nie czyta...
Proszę o komentarze... Jeżeli pojawią się jakieś błędy, proszę wskażcie je. Natychmiast je poprawię! Człowiek uczy się na błędach, prawda? ff dzieje się w realiach hp, ale nie jest zbyt mocno związany z książkową akcją. koniec gadania ![]() Styczeń 1980 Znalazła się na ciemnej ulicy. Otaczały ją domy z czerwonej cegły, których jest pełno na londyńskich przedmieściach. Było to typowe mugolskie osiedle. O tej porze wyglądało jak zupełnie wymarłe. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec świecącą lampę się lub bladoniebieskie światło od telewizora. Był środek zimy, wszystko przysypane było delikatną warstwą śniegu. Szła szybko, jej sięgający ziemi płaszcz powiewał na wietrze. Długie włosy związane były niechlujnie w coś, co chyba miało być warkoczem. Szybko skręciła w kierunku jednego z domów. Nawet nie zapukała, dotknęła tylko zamka różdżką. Drzwi otworzyły się same. Cicho, na paluszkach, niczym wąż wślizgnęła się do środka. Mieszkanie było urządzone zupełnie po mugolsku. Ściana obwieszona była tandetnymi obrazkami i replikami broni, a z salonu dochodził cichy szmer telewizora. -Wyłaź!- powiedziała otrzepując resztki śniegu z płaszcza. Z pokoju wysunęła się powoli drżąca postać łysiejącego czarodzieja. -Witam panienkę, jaka miła niespodzianka... -Milcz nikczemna pokrako- powiedziała spokojnie. Nie musiała krzyczeć ani nawet podnosić głosu. Jej senny, cichy sposób wypowiadania się przerażał do szpiku kości. Szczególnie w takie sytuacji. -Czarny Pan jest niezadowolony z twojej pracy- patrzyła na niego bladymi, jakby pozbawionymi życia oczami. -Ja się poprawię, poprawię się. Starałem się naprawdę- skomlał czarodziej. -Czyżby?- wyciągnęła różdżkę i zaczęła nią kręcić powoli w palcach.- Czarny Pan nie daje drugiej szansy. Grubas tłumaczył się, błagał. W końcu upadł na kolana. Nie miał już szans. Jego los został z góry przesądzony. -Nie trzeba było zaczynać z nami współpracy-powiedziała tym samym monotonnym głosem- Twoja wina... Delikatnie podniosła różdżkę. Już wtedy opanowała sztuczkę rzucania zaklęć bez wypowiadania ich na głos. Ze ściany zsunęła się szabla i cicho poszybowała w kierunku czarodzieja. Tępe uderzenie przedarło ciszę i czerwona struga krwi spryskała ścianę. Zabójczyni opuściła dom nie oglądając się za siebie i znikła zanurzając się w ciemnościach. Było to jej pierwsze morderstwo w służbie Czarnego Pana. To, o czym zawsze starała się zapomnieć Zazwyczaj ludzie podleją stopniowo /Edgar Allan Poe/ Wysokie drzewa otaczały rozległe, trochę zapuszczone podwórze. Na ziemi leżały połamane gałęzie, a kamienny staw dawno pokrył się glonami. Fasada dworu była tak ciasno porośnięta bluszczem, że trudno było dostrzec ceglaną ścianę. Promienie zachodzącego słońca przedzierające się przez gęste gałęzie i głuchy odgłos deszczu uderzającego o dach nadawał temu miejscu jeszcze bardziej przerażający widok. Trudno było rozpoznać w tym zaniedbanym budynku posiadłość jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych rodów w całej Wielkiej Brytanii. Wieczorną ciszę naglę przerwał szczęk otwieranej bramy. Na podwórze wśliznęła się postać ubrana w długi szary płaszcz. Szybko przemknęła w kierunku wejścia, mijając dwa kamienne gryfy stojące po obu stronach drogi. Można by przysiąść, że jeden z nich odwrócił głowę, aby spojrzeć na wędrowca. Postać stanęła pod zdobionymi drzwiami z kołatką w kształcie ptaka. Nie trzeba było jej używać, wrota uchyliły się bezszelestnie wpuszczając gościa do środka. Wnętrze znacznie różniło się od podwórza. Nie było tak zaniedbane. Ściany pokrywała kolorowa okładzina, wszędzie pełno było starych mebli, obrazów i herbów znanych rodów. Cały hol zanurzony był w półmroku i tylko wąski pasek światła wpadał tam przez uchylone drzwi od salonu. Wędrowiec zdjął płaszcz i zawiesił go na wieszaku. -Witam profesorze- usłyszał kobiecy głos za plecami-czekałam na pana. Odwrócił się. Z ciemnego korytarza wyłoniła się kobieta w czarnej, ciągnącej się po ziemi szacie. Długie, lekko falujące włosy delikatnie opadały jej na ramiona. Poruszała się powoli i z gracją. Gestem ręki zaprosiła gościa do salonu. Weszli do dużego pokoju oświetlonego migocącym światłem świec. Okna były szczelnie zasłonięte grubymi zasłonami, a wszędzie unosił się zapach kurzu. Od jakiegoś czasu nikt tam nie sprzątał. Wszystkie skrzaty domowe zostały uwolnione, bo według właścicielki domu nie wywiązywały się z obowiązków. Prawdą jest, że irytowały dziedziczkę tak mocno, że tylko czekała na okazję żeby się och pozbyć. Kobieta delikatnie dotknęła różdżką stołu i od razu pojawiły się kieliszki czerwonego wina. -Cieszę się że cię widzę Annick- Dumbledore usiadł w wielkim fotelu-Dostałaś mój list? Przyjechałem osobiście dowiedzieć się jaka jest twoja odpowiedź. Dziewczyna podeszła do kominka. Dopiero w świetle ognia można było dokładnie zobaczyć jej twarz. Była jeszcze młoda, nawet ładna, chociaż trudno było zauważyć chodź cień uśmiechu. Na prawym policzki można było dostrzec kilka krzyżujących się blizn. Kiedyś śliczne, zielonkawe oczy dziś straciły swój dawny blask. -Zaskakuje mnie twoja wiara w ludzi profesorze. Po tym wszystkim co zrobiłam pan prosi mnie o pomoc? -Ufam ci, a poza tym nie znam nikogo znającego się na łamaniu uroków tak jak ty. Jesteś osobą, której potrzebuję. -Dlaczego właśnie ja?- Dopiero teraz odwróciła głowę aby na niego spojrzeć -Widzisz, w świetle ostatnich wydarzeń... Muszę mieć kogoś w zamku znającego się na zaczarowanych przedmiotach i obytego z czarną magią. Z pewnością potrafiłabyś rozpoznać rzeczy ziejące złymi siłami z odległości kilometra. -Przecież, ta szkoła jest najbezpieczniejszym miejscem w tym świecie! Czy uważa pan, że może pojawić się tam czarna magia? Myśli pan, że uczniowie będą się w to bawić? To, że wysadzają kosze na przerwach, żeby gryzący dym uniemożliwił prowadzenie lekcji, to o niczym nie świadczy. No bez przesady to są tylko głupie dziecinne zabawy. -Nie chodzi mi tutaj o uczniów. Wiesz przecież, co się stało w Departamencie tajemnic. Hogwart niestety nie jest już taki jak kiedyś. Żyjemy w złych i niebezpiecznych czasach. Deszcz zaczął mocniej uderzać o szyby, wieczorne niebo rozświetlały raz po raz błyskawice. -Chciałbym, żebyś rozejrzała się po zamku, to wszystko. Będą też tam starzy znajomi- ciągnął dalej -Nie wiem, czy mogę tam wrócić. Czy będę mieć odwagę spojrzeć tym ludziom w oczy. Dumbledore przypatrywał się jej spod okularów. Wydawało jej się, że jego wzrok nie zatrzymuje się na jej zewnętrznym ubraniu, ale wchodzi głębiej, do duszy. -Niektóre rany trudno się goją. Wiem o tym-dodał- Muszę już iść. Nie mam zbyt wiele czasu. Zastanów się jeszcze. Potrzebuję cię. Pamiętaj o tym. Dumbledore wstał i powoli udał się do wyjścia. Dziewczyna wpatrywała się w tańczące płomienie w kominku. Dyrektor otwierał drzwi wejściowe i miał właśnie zarzucić kaptur na głowę gdy krzyknęła. -Profesorze! Odwrócił się -Możesz na mnie liczyć. -A więc do jutra, czekam na ciebie w szkole- Uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi. Annick nie mogła zrozumieć czemu ją o to prosi. Dlaczego właśnie ją? Przecież dobrze wiedział o tym, znał całą prawdę. Wszyscy ją znali. Po tym wszystkim prosi ją o pomoc? Tej nocy Annick nie mogła zasnąć, cały czas biła się myślami. Wstała i zaczęła nerwowo krążyć wkoło swojego pokoju. Spojrzała na portrety przodków na ścianach. O tej porze ich mieszkańcy beztrosko spali oparci o ramy. Byli to czarodzieje i czarownice, którzy ogromnie zasłużyli się dla magicznego świata. Większość z nich do dziś wspominana jest z szacunkiem i uwielbieniem a dzieciom opowiada się historie o ich wspaniałych czynach. Sama uwielbiała takich słuchać, marząc, że będzie taka jak przodkowie. Minęło tyle czasu i co? Czy w życiu doszła do czegoś, z czego jest dumna? Czy całe życie zamierza spędzić w ukryciu, nie wychodząc poza mury rodzinnej posiadłości? W końcu musi kiedyś wyjść z cienia. Wiele czasu tam spędziła, zbyt wiele. Może chociaż tym odkupi winy przeszłości. Nie zdawała sobie sprawy ile czasu minęło. Blade promienie słońca zaczęły leniwie wpełzać przez ogromne okna salonu. Późnym rankiem brama do Ravenshead ponownie się otworzyła wypuszczając karetę zaprzężoną w sześć hebanowo czarnych koni. Styczeń 1980 -Czarny Pan nie przyjmuje do siebie słabych -Wiec dlaczego ja? -On uważa, że się nadajesz. Musimy jeszcze sprawdzić, czy jesteś gotowa -powiedziała od niechcenia poprawiając blond włosy -Już to zrobiłam, zabiłam na wasz rozkaz! -Jesteśmy z ciebie dumni, ale to nie wystarczy- syknęła- Musisz się jeszcze dużo nauczyć. Umiesz rzucać zaklęcia niewybaczalne? -Tak. -Nie prawda, nie umiesz!- krzyknęła, potem dodała szybko- Ty tylko wiesz, jak się to robi, ale tego nie potrafisz. Musisz czuć radość z zadawania bólu. Musisz cieszyć się widokiem ludzi powalanych krwią rzucających się w piekielnych konwulsjach po ziemi. Powinno ci to sprawiać radość. Czy to nie wspaniałe uczucie, że możesz patrzeć jak twój wróg traci zmysły z bólu- roześmiała się. Jej śmiech wypełnił przestrzeń niczym wycie hieny na sawannie. W blasku pochodni jej niebieskie oczy świeciły niczym dwa nefryty. -Nauczysz się, dopilnuję tego. Jesteś silna,... potężna. Pamiętaj, że to my odkryliśmy jaka moc w tobie drzemie. Oni by cię zmarnowali. To my uczynimy z ciebie wielką, niepokonaną. Cały świat będzie znał twoje imię! Zapamiętaj moje słowa... -Powiesz mi Bella, co jeszcze mam zrobić?-spytała. -Musisz udowodnić, że niczego się nie boisz. Że śmiejesz się śmierci w twarz, a raczej, że idziesz z nią w parze. Tylko ten kto nie boi się utraty życia jest zdolny odebrać je drugiemu. Musisz cieszyć się na jej widok, musisz się nią żywić! Tym razem zaśmiały się obie. -Idź już.. na ciebie już czas...Czas przypieczętować twoje członkostwo. Jeszcze jedno... zrób coś w włosami. Tak wyglądasz jakoś niepoważnie. i jak ![]() Ten post był edytowany przez kruk: 10.09.2005 14:32 -------------------- Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!
![]() |
![]() ![]() ![]() |
kruk |
![]()
Post
#2
|
![]() Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 200 Dołączył: 12.03.2004 Płeć: Kobieta ![]() |
Wąż z orlimi piórami
Nie należy potępiać człowieka, ponieważ nigdy nie wiadomo, co się dzieje w jego duszy /Lew Tołstoj/ styczeń 1980 Miała wrażenie, że wąż zaczyna oplatać jej rękę. Krzyczała, przeklinała ile sił w gardle. Chciała go zrzucić. Wpadła w szał. Zaczęła drapać przedramię. Wąż zacieśniał się coraz bardziej. Chciała rozszarpać bestię. Poczuła krew spływającą po ręce. Wrzasnęła i bez czucia usunęła się na podłogę. Gdy się ocknęła na jej lewy przedramieniu widniał brzydki, czarny znak. Znak, który będzie prześladował ją przez całe życie niczym potworny upiór przeszłość. Dziś tego nie rozumie, ale wtedy patrząc na piekące znamię czuła się dumna jak nigdy w życiu. Obudziła się nagle, pot spływał jej po twarzy. To był tylko sen. Nerwowo poprawiła długą rękawiczkę na lewej ręce. O niektórych wydarzeniach starała się zapomnieć, ale one ciągle wracały. Najczęściej w koszmarach. Wyjrzała przez okno. Mijała miasteczka mugoli, którzy w pośpiechu gnali do pracy. Nikt z nich nawet nie zwrócił uwagi na pojazd Annick. Nic dziwnego, to co dla czarodziei było karocą dla innych było po prostu zwykłym, czarnym samochodem jakich pełno jest na ulicach. Gnała przez poranną mgłę, przez zapomniane leśne drogi północnej Anglii. Myślała o Hogwarcie. Ciekawe, czy to miejsce zmieniło się od jej czasów. W końcu krajobraz zaczął się zmieniać. Gęste lasy ustąpiły miejsca bezkresnym łąkom. W oddali majaczyły zarysy gór. Wszystko pokrywała gęsta, mlecznobiała mgła. Karoca mknęła wąskimi uliczkami Hogsmeade, a potem brukowaną drogą w górę, w kierunku zamku. Luty 1980 Śnieg zaczął padać coraz bardziej a siarczysty mróz ledwie pozwalał na ustanie w miejscu. W zapadłej ciszy można było tylko usłyszeć skrzypienie puchu pod czyimiś butami. W oddali widać było światła z okolicznych domów. Grupka ludzi z trudem przedzierała się przez głębokie zaspy w tamtym kierunku. -Szybciej, zaraz zamarznę-popędzała dziewczyna w czarnym płaszczu, który wyraźnie kontrastował z wszechobecną bielą. -Zaraz-syknął jeden z jej towarzyszy-Najpierw musimy dokładnie ustalić, co chcemy zrobić. -Zabawić się- rzekł kolejny- Tym mugolom przydałoby się trochę...że tak powiem rozrywki. Zaśmiali się. -Pośpieszmy się, zaczyna się ściemniać-nadal poganiała towarzyszy dziewczyna. Miała rację. Słońce chyliło się ku zachodowi, okolica tonęła w mglistej szarości zmierzchu. -Wybierzmy tamten dom- powiedziała dziewczyna wskazując na domek na samym skraju wsi.-Nikt nie będzie słyszał krzyków. -Masz rację Ceres- stwierdziła jej towarzyszka- No ruszyć się pokraki- krzyknęła na resztę grupy. Przeklinając na warunki atmosferyczne i na śnieg w butach ruszyli w kierunku samotnego domu nr 87. Łomot do drzwi zdawał się z każdą chwilą przybierać na sile. Mężczyzna wyjrzał przez okno, ale oprócz prószącego śniegu i zarysów domów w oddali nie mógł dostrzec niczego. Otworzył drzwi. Na progu stała grupa osób w czarnych płaszczach. -Możemy wejść? Śnieżyca nas złapała- spytała jedna z zakapturzonych postaci. Po głosie można było poznać, że była to kobieta. Mężczyzna otworzył szerzej drzwi i gestem ręki zaprosił wędrowców do środka. Blade promienie wschodzącego słońca rozjaśniły okrywający wszystko biały puch, kiedy mieszkańcy miasteczka zebrali się wokoło domu numer 87. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych i podekscytowanych. Na ich twarzach przerażenie mieszało się ze strachem. Niektórzy nie odważyli się nawet wejść do środka. Ci, którzy z stamtąd wrócili nie chcieli o niczym mówić Jedni siadali na ziemi i zakrywali twarze dłońmi, inni płakali. Nie było chyba osoby, na której to co widziała nie wywarło wrażenia. W salonie znaleziono dwa ciała. Potwornie okaleczone. Podłoga, ściany a nawet sufit ubrudzone były krwią. Nigdy przedtem nie widziano takiej kaźni. O tym wydarzeniu będzie się tutaj mówić przynajmniej przez kilka następnych pokoleń. Na stole pozostawione zostały przez napastników puchary. Niektóre były puste, inne wypełnione do połowy, ale nikt nie miał wątpliwości jaką czerwonawą ciecz z nich pito, lub próbowano pić. - Bestie nie ludzie - mówili przestraszeni ludzie. Wszyscy zastanawiali się nad znakiem narysowanym, prawdopodobnie krwią na ścianie salonu. Czaszce, którą oplatał wąż. Nikt nie miał pojęcia jakiego okrutnego stowarzyszenia jest to symbol. Dumbledore stał przed oknem wpatrując się we mgłę okrywającą jezioro. Tegoroczne lato było najbrzydsze od wielu lat. Na palcach jednej ręki można było policzyć słoneczne dni. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. -Proszę- zawołał odwracając głowę- A witaj Severusie. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany jak zwykle w długą czarną szatę powiewającą za nim niczym skrzydła nietoperza. Miał znudzoną minę. -Czy wszystko jest przygotowane na przybycie panny Merov?- spytał dyrektor Snape pokiwał potakująco głową. -Wspaniale. Naprawdę cieszę się, że przyjęła moje zaproszenie. -Czy wie, jaki jest prawdziwy powód taj wizyty?- zapytał Snape spod kurtyny tłustych włosów. Dumbledore uśmiechnął się tylko. -Tak myślałem. -Pamiętasz Severusie pannę Merov z czasów szkolnych? -Była kiepska w eliksirach -rzucił krótko -Tylko tyle?- Dyrektor patrzył na niego spod swoich półkolistych okularów. -Najlepsza we wszystkim, wiecznie duma z siebie, zadawała się z tą bandą idiotów z Gryffindoru, z tym Potterem na czele. Uważała się za lepszą od innych dlatego, że jest dziedziczką ... -Wiesz, jak bardzo jest nam potrzebna-przerwał mu Dumbledore.- Proszę nie wypominaj jej niczego. Nie możemy drugi raz jej stracić. Severus pokiwał głową i szybko opuścił pomieszczenie. Chciał jak najszybciej dostać się do swojego gabinetu w lochach. Czy ją pamiętał? Nigdy nie mógł zapomnieć. Dokładnie pamięta jak natknął się na nią parę lat po skończeniu Hogwartu. Nigdy nie spodziewał się, że ich drogi zejdą się właśnie tam. Marzec 1980 Snape długo stał przed drzwiami, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu zdecydował się po cichutku wejść do środka. Nie chciał zwracać sobą zbytniej uwagi. Znalazł się w dość dużym pomieszczeniu, w którym prawie nie było sprzętów. Ściany pokrywały ongiś żółte, mocno zniszczone i prawie zmyte tapety, które w kontach pokoju były wręcz czarne. Najwyraźniej wilgoć i zimno sprzyjały osadzaniu się grzyba. Na samym środku pokoju stał spory stół i kilka krzeseł co wyraźnie kontrastowało z brakiem mebli. Cały pokój oświetlała migocząca żarówka, która denerwująco kiwała się w jedną i drugą stronę, niczym pająk wiszący na pajęczynie. W powietrzu unosił się gryzący dym papierosowy i ostry zapach alkoholu. W pomieszczeniu było dużo ludzi. Zbyt dużo. Duchota była tak wielka, że trudno było złapać oddech. Snape zajął miejsce na stołku w samym rogu pokoju. Nie lubił brać aktywnego udziału w dyskusji, wolał się przysłuchiwać. -Ale to byli idioci-zaskrzeczała stara czarownica w szarej szacie-dać się złapać na czymś tak błahym. -To właśnie na drobiazgach wpadają najlepsi- odpowiedział jej mężczyzna siedzący po przeciwnej stronie stołu- Im przestępca jest przebieglejszy, tym mniej się spodziewa, że może wpaść na czymś błahym... - I wtedy bach, pojawiają się z nikąd ci strażnicy moralności, jaśnie wielmożni państwo zakonnicy...- dokończyła za niego kobieta, po której widać było, że nie wstrzymywał się dzisiaj od alkoholu. -Tak, czy siak- ciągnęła dalej stara czarownica- Straciliśmy Karkaroffa i Dolohova. Snape wcale ich nie słuchał. Wpatrywał się w okno wychodzące na szarą ulicę. O niczym nie myślał. Owszem kłębiły mu się w głowie jakieś myśli, czy też ich urywki, ale nie miały one większego sensu. Nagle wyrwał się z zamyślenia na dźwięk znajomego głosu. -Teraz sobie posiedzą. Za głupotę trzeba płacić-Po raz pierwszy odezwała się dziewczyna siedząca obok starej czarownicy. Jak mógł jej wcześniej nie zauważyć? Zmieniła co prawda kolor włosów z brązowego na kruczoczarny, ale twarz miała taką samą. Wszędzie by ją poznał. Przed nim siedziała Annick Merov, zarozumiała krukonka z jego rocznika w szkole. W jaki sposób upadła tak nisko? Wstał. Dopiero teraz zauważono jego obecność. -A, Severus- powiedział jeden z czarodziei- Nie zauważyłem cię. Cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie. Napijesz się czegoś? Miał duży wybór. Wszędzie dokoła pełno było butelek od alkoholi wszystkich rodzajów. Od piwa i wina po koniaki a na ognistej whisky kończąc. -Dziękuję, ale nie Rodolphusie. -Znasz wszystkich?- Rodolphus wskazał na zebranych- Jeśli nie to ci ich przedstawię. Macnair’a i Carrows’a chyba znasz, prawda? A to jest Rabastan Lestrange, mój brat, dalej Alecto- wskazał na już półprzytomną pijaną czarownicę-I nasza śliczna Ceres Merov... Snape już go nie słuchał. Wpatrywał się w dziewczynę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dlaczego Ceres? Widać nie tylko kolor włosów zmieniła. Słyszał wprawdzie już o śmierciożerczyni Ceres, która wykazywała się szczególnym okrucieństwem w stosunku do swoich ofiar, ale nigdy jej osobiście nie spotkał. -Mogę cię prosić na słówko?- powiedział do niej cicho -Ha Severusie nie rozpędzaj się tak. Ta dziewczyna jest równie ładna jak zabójcza. Gdybyś widział jak rozwaliła tego oszusta. Aurorzy nie mieli chyba czego zbierać- stwierdził Radolpus biorąc ogromnego łyka wódki wprost z butelki. -Oczywiście- odpowiedziała krótko Annick i wyszła za Severusem na zewnątrz. Na ulicy panowały wręcz nieprzeniknione ciemności i straszliwa pustka. Nigdzie nie widać było żywej duszy, jakby wszyscy się stąd wynieśli. Nic w tym dziwnego, kto chciałby mieszkać obok śmierciożercy? Noc była wyjątkowo zimna. Wiatr cicho poruszał gałęziami okolicznych drzew. Gdzieś w oddali słychać było ujadanie psa. Annick zapaliła papierosa wpatrując się w przestrzeń. -Więc, po co kazałeś mi wyjść?- stwierdziła wypuszczając z ust obłoczek dymu- Tylko szybko, nie mam zamiaru dłużej stać na zimnie. -Zmieniłaś imię? -A co interesuje cię, hę?- twarz jej przekrzywiła się w grymasie uśmiechu- Chciałam oddzielić tamto życie od tego... Nie dopatruj się w tym głębszego sensu, to jest tylko imię. -Jak to się stało, że tu się znalazłaś? Ty, aurorka?- spytał z sarkazmem -Uważam, że nadaję się do wyższych celów. -W szkole nic nie wskazywało na to, że możesz się do nas przyłączyć, byłaś taka...dobra- dodał patrząc się jej prosto w oczy. -Ludzie się zmieniają Sev, nawet nie wierz jak szybko. Każdy z nas jest jak księżyc, ma dwie strony. Tylko tej czarnej zazwyczaj nie pokazujemy, prawda? -Wypalili ci znak...-stwierdził patrząc na jej przedramię -Fajny, nie? Też taki chciałbyś mieć-dodała niemal ironicznie -Kto cię tu wprowadził? -Bella. Ona mnie wprowadziła. Fakt, był jeszcze Redliar. To od niego wszystko się zaczęło. Pracowałam dla niego. Rzuciła niedopałek papierosa na ziemię i przygniotła go butem -Koniec wywiadu ? Mogę iść?- zapytała-Mam do załatwienia pewną sprawę...przyjdę później...powiedz im. Chociaż wątpię, że zauważą moją nieobecność. Są pewnie tak pijani, że nic do nich nie dociera. Poprawiła szalik i znikła z cichym pyknięciem zostawiając Snape’a samego. Redliar, ten nikczemny handlarz z Nokturnu? Jakim cudem udało mu się przekabacić na złą stronę tak zawziętego aurora. Coś mi tutaj nie pasuje i to bardzo-pomyślał. Odwrócił się na pięcie i wszedł z powrotem do domu Rodolphus’a. Ten post był edytowany przez kruk: 10.09.2005 14:25 -------------------- Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!
![]() |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 07:41 |