Lux In Tenebris [zak] do LW, czyli światło w ciemnościach
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Lux In Tenebris [zak] do LW, czyli światło w ciemnościach
kruk |
![]()
Post
#1
|
![]() Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 200 Dołączył: 12.03.2004 Płeć: Kobieta ![]() |
Mój debiut pisarski. Nie wiem co mnie skłoniło do umieszczenia tego ff tutaj. Akcja dzieje się (po części) tuż przed VI częścią Nie ma tu za dużo SPOJLERÓW , ale kto nie chce absolutnie nic wiedzieć niech nie czyta...
Proszę o komentarze... Jeżeli pojawią się jakieś błędy, proszę wskażcie je. Natychmiast je poprawię! Człowiek uczy się na błędach, prawda? ff dzieje się w realiach hp, ale nie jest zbyt mocno związany z książkową akcją. koniec gadania ![]() Styczeń 1980 Znalazła się na ciemnej ulicy. Otaczały ją domy z czerwonej cegły, których jest pełno na londyńskich przedmieściach. Było to typowe mugolskie osiedle. O tej porze wyglądało jak zupełnie wymarłe. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec świecącą lampę się lub bladoniebieskie światło od telewizora. Był środek zimy, wszystko przysypane było delikatną warstwą śniegu. Szła szybko, jej sięgający ziemi płaszcz powiewał na wietrze. Długie włosy związane były niechlujnie w coś, co chyba miało być warkoczem. Szybko skręciła w kierunku jednego z domów. Nawet nie zapukała, dotknęła tylko zamka różdżką. Drzwi otworzyły się same. Cicho, na paluszkach, niczym wąż wślizgnęła się do środka. Mieszkanie było urządzone zupełnie po mugolsku. Ściana obwieszona była tandetnymi obrazkami i replikami broni, a z salonu dochodził cichy szmer telewizora. -Wyłaź!- powiedziała otrzepując resztki śniegu z płaszcza. Z pokoju wysunęła się powoli drżąca postać łysiejącego czarodzieja. -Witam panienkę, jaka miła niespodzianka... -Milcz nikczemna pokrako- powiedziała spokojnie. Nie musiała krzyczeć ani nawet podnosić głosu. Jej senny, cichy sposób wypowiadania się przerażał do szpiku kości. Szczególnie w takie sytuacji. -Czarny Pan jest niezadowolony z twojej pracy- patrzyła na niego bladymi, jakby pozbawionymi życia oczami. -Ja się poprawię, poprawię się. Starałem się naprawdę- skomlał czarodziej. -Czyżby?- wyciągnęła różdżkę i zaczęła nią kręcić powoli w palcach.- Czarny Pan nie daje drugiej szansy. Grubas tłumaczył się, błagał. W końcu upadł na kolana. Nie miał już szans. Jego los został z góry przesądzony. -Nie trzeba było zaczynać z nami współpracy-powiedziała tym samym monotonnym głosem- Twoja wina... Delikatnie podniosła różdżkę. Już wtedy opanowała sztuczkę rzucania zaklęć bez wypowiadania ich na głos. Ze ściany zsunęła się szabla i cicho poszybowała w kierunku czarodzieja. Tępe uderzenie przedarło ciszę i czerwona struga krwi spryskała ścianę. Zabójczyni opuściła dom nie oglądając się za siebie i znikła zanurzając się w ciemnościach. Było to jej pierwsze morderstwo w służbie Czarnego Pana. To, o czym zawsze starała się zapomnieć Zazwyczaj ludzie podleją stopniowo /Edgar Allan Poe/ Wysokie drzewa otaczały rozległe, trochę zapuszczone podwórze. Na ziemi leżały połamane gałęzie, a kamienny staw dawno pokrył się glonami. Fasada dworu była tak ciasno porośnięta bluszczem, że trudno było dostrzec ceglaną ścianę. Promienie zachodzącego słońca przedzierające się przez gęste gałęzie i głuchy odgłos deszczu uderzającego o dach nadawał temu miejscu jeszcze bardziej przerażający widok. Trudno było rozpoznać w tym zaniedbanym budynku posiadłość jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych rodów w całej Wielkiej Brytanii. Wieczorną ciszę naglę przerwał szczęk otwieranej bramy. Na podwórze wśliznęła się postać ubrana w długi szary płaszcz. Szybko przemknęła w kierunku wejścia, mijając dwa kamienne gryfy stojące po obu stronach drogi. Można by przysiąść, że jeden z nich odwrócił głowę, aby spojrzeć na wędrowca. Postać stanęła pod zdobionymi drzwiami z kołatką w kształcie ptaka. Nie trzeba było jej używać, wrota uchyliły się bezszelestnie wpuszczając gościa do środka. Wnętrze znacznie różniło się od podwórza. Nie było tak zaniedbane. Ściany pokrywała kolorowa okładzina, wszędzie pełno było starych mebli, obrazów i herbów znanych rodów. Cały hol zanurzony był w półmroku i tylko wąski pasek światła wpadał tam przez uchylone drzwi od salonu. Wędrowiec zdjął płaszcz i zawiesił go na wieszaku. -Witam profesorze- usłyszał kobiecy głos za plecami-czekałam na pana. Odwrócił się. Z ciemnego korytarza wyłoniła się kobieta w czarnej, ciągnącej się po ziemi szacie. Długie, lekko falujące włosy delikatnie opadały jej na ramiona. Poruszała się powoli i z gracją. Gestem ręki zaprosiła gościa do salonu. Weszli do dużego pokoju oświetlonego migocącym światłem świec. Okna były szczelnie zasłonięte grubymi zasłonami, a wszędzie unosił się zapach kurzu. Od jakiegoś czasu nikt tam nie sprzątał. Wszystkie skrzaty domowe zostały uwolnione, bo według właścicielki domu nie wywiązywały się z obowiązków. Prawdą jest, że irytowały dziedziczkę tak mocno, że tylko czekała na okazję żeby się och pozbyć. Kobieta delikatnie dotknęła różdżką stołu i od razu pojawiły się kieliszki czerwonego wina. -Cieszę się że cię widzę Annick- Dumbledore usiadł w wielkim fotelu-Dostałaś mój list? Przyjechałem osobiście dowiedzieć się jaka jest twoja odpowiedź. Dziewczyna podeszła do kominka. Dopiero w świetle ognia można było dokładnie zobaczyć jej twarz. Była jeszcze młoda, nawet ładna, chociaż trudno było zauważyć chodź cień uśmiechu. Na prawym policzki można było dostrzec kilka krzyżujących się blizn. Kiedyś śliczne, zielonkawe oczy dziś straciły swój dawny blask. -Zaskakuje mnie twoja wiara w ludzi profesorze. Po tym wszystkim co zrobiłam pan prosi mnie o pomoc? -Ufam ci, a poza tym nie znam nikogo znającego się na łamaniu uroków tak jak ty. Jesteś osobą, której potrzebuję. -Dlaczego właśnie ja?- Dopiero teraz odwróciła głowę aby na niego spojrzeć -Widzisz, w świetle ostatnich wydarzeń... Muszę mieć kogoś w zamku znającego się na zaczarowanych przedmiotach i obytego z czarną magią. Z pewnością potrafiłabyś rozpoznać rzeczy ziejące złymi siłami z odległości kilometra. -Przecież, ta szkoła jest najbezpieczniejszym miejscem w tym świecie! Czy uważa pan, że może pojawić się tam czarna magia? Myśli pan, że uczniowie będą się w to bawić? To, że wysadzają kosze na przerwach, żeby gryzący dym uniemożliwił prowadzenie lekcji, to o niczym nie świadczy. No bez przesady to są tylko głupie dziecinne zabawy. -Nie chodzi mi tutaj o uczniów. Wiesz przecież, co się stało w Departamencie tajemnic. Hogwart niestety nie jest już taki jak kiedyś. Żyjemy w złych i niebezpiecznych czasach. Deszcz zaczął mocniej uderzać o szyby, wieczorne niebo rozświetlały raz po raz błyskawice. -Chciałbym, żebyś rozejrzała się po zamku, to wszystko. Będą też tam starzy znajomi- ciągnął dalej -Nie wiem, czy mogę tam wrócić. Czy będę mieć odwagę spojrzeć tym ludziom w oczy. Dumbledore przypatrywał się jej spod okularów. Wydawało jej się, że jego wzrok nie zatrzymuje się na jej zewnętrznym ubraniu, ale wchodzi głębiej, do duszy. -Niektóre rany trudno się goją. Wiem o tym-dodał- Muszę już iść. Nie mam zbyt wiele czasu. Zastanów się jeszcze. Potrzebuję cię. Pamiętaj o tym. Dumbledore wstał i powoli udał się do wyjścia. Dziewczyna wpatrywała się w tańczące płomienie w kominku. Dyrektor otwierał drzwi wejściowe i miał właśnie zarzucić kaptur na głowę gdy krzyknęła. -Profesorze! Odwrócił się -Możesz na mnie liczyć. -A więc do jutra, czekam na ciebie w szkole- Uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi. Annick nie mogła zrozumieć czemu ją o to prosi. Dlaczego właśnie ją? Przecież dobrze wiedział o tym, znał całą prawdę. Wszyscy ją znali. Po tym wszystkim prosi ją o pomoc? Tej nocy Annick nie mogła zasnąć, cały czas biła się myślami. Wstała i zaczęła nerwowo krążyć wkoło swojego pokoju. Spojrzała na portrety przodków na ścianach. O tej porze ich mieszkańcy beztrosko spali oparci o ramy. Byli to czarodzieje i czarownice, którzy ogromnie zasłużyli się dla magicznego świata. Większość z nich do dziś wspominana jest z szacunkiem i uwielbieniem a dzieciom opowiada się historie o ich wspaniałych czynach. Sama uwielbiała takich słuchać, marząc, że będzie taka jak przodkowie. Minęło tyle czasu i co? Czy w życiu doszła do czegoś, z czego jest dumna? Czy całe życie zamierza spędzić w ukryciu, nie wychodząc poza mury rodzinnej posiadłości? W końcu musi kiedyś wyjść z cienia. Wiele czasu tam spędziła, zbyt wiele. Może chociaż tym odkupi winy przeszłości. Nie zdawała sobie sprawy ile czasu minęło. Blade promienie słońca zaczęły leniwie wpełzać przez ogromne okna salonu. Późnym rankiem brama do Ravenshead ponownie się otworzyła wypuszczając karetę zaprzężoną w sześć hebanowo czarnych koni. Styczeń 1980 -Czarny Pan nie przyjmuje do siebie słabych -Wiec dlaczego ja? -On uważa, że się nadajesz. Musimy jeszcze sprawdzić, czy jesteś gotowa -powiedziała od niechcenia poprawiając blond włosy -Już to zrobiłam, zabiłam na wasz rozkaz! -Jesteśmy z ciebie dumni, ale to nie wystarczy- syknęła- Musisz się jeszcze dużo nauczyć. Umiesz rzucać zaklęcia niewybaczalne? -Tak. -Nie prawda, nie umiesz!- krzyknęła, potem dodała szybko- Ty tylko wiesz, jak się to robi, ale tego nie potrafisz. Musisz czuć radość z zadawania bólu. Musisz cieszyć się widokiem ludzi powalanych krwią rzucających się w piekielnych konwulsjach po ziemi. Powinno ci to sprawiać radość. Czy to nie wspaniałe uczucie, że możesz patrzeć jak twój wróg traci zmysły z bólu- roześmiała się. Jej śmiech wypełnił przestrzeń niczym wycie hieny na sawannie. W blasku pochodni jej niebieskie oczy świeciły niczym dwa nefryty. -Nauczysz się, dopilnuję tego. Jesteś silna,... potężna. Pamiętaj, że to my odkryliśmy jaka moc w tobie drzemie. Oni by cię zmarnowali. To my uczynimy z ciebie wielką, niepokonaną. Cały świat będzie znał twoje imię! Zapamiętaj moje słowa... -Powiesz mi Bella, co jeszcze mam zrobić?-spytała. -Musisz udowodnić, że niczego się nie boisz. Że śmiejesz się śmierci w twarz, a raczej, że idziesz z nią w parze. Tylko ten kto nie boi się utraty życia jest zdolny odebrać je drugiemu. Musisz cieszyć się na jej widok, musisz się nią żywić! Tym razem zaśmiały się obie. -Idź już.. na ciebie już czas...Czas przypieczętować twoje członkostwo. Jeszcze jedno... zrób coś w włosami. Tak wyglądasz jakoś niepoważnie. i jak ![]() Ten post był edytowany przez kruk: 10.09.2005 14:32 -------------------- Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!
![]() |
![]() ![]() ![]() |
kruk |
![]()
Post
#2
|
![]() Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 200 Dołączył: 12.03.2004 Płeć: Kobieta ![]() |
dzięki za Wasze opinie
![]() Jedyny, który w nią wierzył Dobro i Zło mają to samo oblicze, wszystko zależy jedynie od momentu, w którym staną na drodze człowieka /Paulo Coelho/ październik 1980 „Jesteś silna,... potężna. Pamiętaj, że to my odkryliśmy jaka moc w tobie drzemie. Oni by cię zmarnowali. To my uczynimy z ciebie wielką”- szeptała Bellatrix. Nagle jej twarz zmieniła się w oblicze Longbottona. „A byłaś takim dobrym aurorem. A my wszyscy zastanawialiśmy się co się z tobą działo przez ten czas. Zmieniłaś obóz, co? ” „Annick, ty nie jesteś zła, tylko bardzo zagubiona.”- tym razem przemówił głosem Snape’a. Następnie postać przybrała kształt Black’a otoczonego tłumem śmierciożerców wołających: zdrajca, zdrajca! Annick obudziła się zalana potem Oddychała szybko.. Od dawna nocne koszmary nie dawały jej spokoju. Często widywała w nich twarze swoich ofiar. Podeszła do lustra z którego patrzyła na nią dziewczyna, której tak naprawdę nie znała. Snape miał rację. Musi stąd odejść. Wyjrzała przez okno. Księżyc wychyną ponad szczytami domów lśniąc niczym krwawa, czerwona kula, nie przyćmiony żadną chmurą ani mgłą. Blask jego osnuwał całą okolicę. To zły znak-pomyślała. Mawiają, że szkarłatny księżyc jest zapowiedzią czyjejś śmierci. Spojrzała na zegar. Była dopiero wpół do dziewiątej w nocy. Zaczęła się ubierać. Zrezygnowała z jednej ze swoich tradycyjnych czarnych szat na rzecz mugolsiego stroju. Trudno jej było uwierzyć w to co mówił Snape o eliksirze. Postanowiła sama przekonać się, jak jest naprawdę. Tej nocy uda się do Redliara. Nie była tam od czasu, kiedy poznał ją z Bellatrix. Obiecała mu, że wciągnie go w grono śmierciożerców. Nie spełniła obietnicy. Kto by chciał mieć w szeregach tego nikczemnika? Co innego ją, wybitną czarodziejkę i to jeszcze pochodzącą ze znanego rodu. Wyszła z pokoju i zamknęła cicho drzwi. Powoli zaczęła schodzić po schodach uważając przy tym, żeby nie wydawać przy tym nawet najcichszego skrzypu. Nie chciała, żeby ktoś wiedział o jej nocnej wyprawie. Niestety jej plan nie powiódł się. W salonie wpadła na osobę, której nigdy by się tam nie spodziewała. -Pettigrew, co ty tu robisz? -A witam panienkę Ceres-ukłonił się mały czarodziej, którego znała jeszcze z czasów szkolnych- Od dawna chciałem cię spotkać. Annick sięgnęła do kieszenie po różdżkę. -Nie ma potrzeby-rzucił szybko-Jesteśmy po tej samej stronie. -Jak to? Przecież ty jesteś w Zakonie Feniksa razem z Potterami i resztą? -To oni tak twierdzą-zaśmiał się- I to jest właśnie najśmieszniejsze...Gdzie jest Rabastan? -Włóczy się gdzieś z innymi po nocy- stwierdziła. Annick od dawna mieszkała u Lestrange’ów. Nie mogła wrócić do swojego domu w Ravenshead. Longbotton zapewne zdążył już rozpowiedzieć o jej zdradzie. Jej rodzina na pewno już się jej wyrzekła. -Nie będziesz miała nic przeciwko, żebym się napił czegoś i poczekał na Rabastana, co? -Nie, ja wychodzę- odpowiedziała. Zdziwiło ją zachowanie Pettigrew’a. Kolejna duszyczka przeciągnięta na drugą stronę. Ciekawe ile czasu tu wytrzyma. Weszli do gabinetu Dumbledora. Słońce oświetlało go wpadając przez wielkie okna. Dyrektor siedział przy biurku, ale wstał aby przywitać wchodzących. -Witam was-rzekł z uśmiechem. Annick usiadła na krześle. Siedziała prosto, jak przystało na arystokratkę. Nagle tuż nad ich głowami przeleciał piękny ptak, zatoczył koło i usiadł na oparciu fotela dyrektora. -Pozwól, że przedstawię ci Annick mojego podopiecznego. To jest Fawkes. -Ładna papużka-rzuciła krótko Annick. Snape prychnął gdzieś z tyłu. -To jest feniks, nie papuga- poprawił ją Dumbledore -Przecież wiem. Chciałam tylko zażartować. Może mi pan coś powiedzieć? Zawsze zastanawiało mnie jedno, czy feniks może zginąć? -Może, ale tylko w wyniku morderstwa. Ani choroba ani starość nie mogą odebrać mu życia. -Jak ja chciałabym być feniksem. Odradzać się z popiołu... -Feniks tylko odnawia swoje ciało, a człowiek może duszę. Każdy z nas może się odrodzić zaczynając nowe życie, zmywając przy tym grzechy przeszłości. To tylko zależy od nas. Aportowała się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Stanęła dokładnie pod drzwiami sklepu Redliara. Szyld z nazwą sklepu skrzypiał na wietrze. Podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Zamknięte. Spróbowała zaklęcia otwierającego. To również nic nie podziałało. Spojrzała w górę. Tuż nad drzwiami zobaczyła otwarte okienko. Za wąskie, żeby mógł się przez nie przecisnąć człowiek, ale dla kruka nie stanowiło to problemem. Z cichym pyknięciem zamieniła się w czarnego ptaka i bezszelestnie wleciała do środka. Panowały tam ciemność i tylko dzięki bladym promieniom księżyca można było dostrzec niewyraźne zarysy przedmiotów. Powróciła do swojej normalnej postaci i rozejrzała się dookoła. Szepnęła „Lumos” i z końca różdżki rozbłysnął jasny promień rozświetlając wnętrze sklepu. Gdzieś za sobą usłyszała chrobotanie. Odwróciła się szybko. Nad jej głową, tuż pod sufitem wisiał zegar z długim wahadłem, które wyglądem przypominało wielki jęzor. Odetchnęła z ulgą. Nagle pod stopami zobaczyła krople krwi. Czerwona smuga prowadziła za ladę. Ruszyła wolno śladem nadal trzymając różdżkę przed sobą. Za ladą leżał Redliar, a raczej to, co z niego zostało. Ciało było okropnie poharatane i częściowo obdarte z mięsa. Gdzieniegdzie wystawały kości. Annick nie miała pojęcia, co się z nim mogło stać, ale z pewnością nie była to robota człowieka. Chrobotanie znów rozległo się gdzieś nad jej głową. Spojrzała w kierunku zegara. Tym razem to nie on wydawał te odgłosy. Tuż za kołyszącym się wahadłem dostrzegła czerwone niczym rubiny oczy, otwarty pysk z białymi kłami i kapiąca z niego krwią. Annick zrozumiała jedno, miała przed sobą to, co zabiło Redliar’a. Dopiero teraz Annick mogła rozpoznać sworznie. Była to chimera. Całą powierzchnie ciała miała pokrytą zrogowaciała skórą, z grzbietu wystawały ostre jak szpikulce kolce. Wielkością przypominała wyrośniętego bernardyna. Bestia przebywa większą część życia w postaci kamiennej rzeźby. Co jakiś czas budzi się i wyrusza na łowy. Annick słyszała wprawdzie o atakach chimer na zwierzęta domowe, ale nigdy nie na ludzi. Stworzenie wydało z siebie przeciągłe, jękliwe wycie, które mroziło krew w żyłach. Annick zrobiła krok w tył. Chimera rzuciła się na nią. Na to właśnie czekała. Wypowiedziała zaklęcie i bestia poleciała do tyłu uderzając w jedną z szaf. Rozległ się huk rozbijanych butelek. Jedna z cieczy rozlała się na chimerę, która wydała z siebie pełen bólu jęk. Widocznie mikstura była jakimś żrącym kwasem. Annick miała czas na wskoczenie na ladę. Rozjuszona chimera utykając krążyła dookoła sklepu. Jedynie wielki kolce wystawały ponad pudła i skrzynie. Annick Stała wyprostowana i ogarniała wzrokiem całe wnętrze sklepu starając się nie stracić z oczu poczwary. Nerwy dygotały w niej. Nagle kolce i zrogowaciała skóra znikła gdzieś za szafkami. Annick wytężała słuch, lecz nie mogła usłyszeć nawet najcichszego skrzypu. Nastała złowieszcza, wyczekująca cisza. Dziewczyna słyszała bicie swojego serca Nagle poczuła oddech na szyi. Odwróciła się. Chimera stała tuż za nią. To była chwila. Ostre jak sztylety pazury wbiły się w jej lewy policzek. Poczuła straszny ból, zatoczyła się i spadła z lady. Poczwara była teraz tuż nad nią. Purpurowe oczy rzucały groźne błyski. Jedyne, co można było z nich odczytać to żrącą i niewysłowienie potężną rządzę mordu. Już miała zeskoczyć na Annick, ale dziewczyna była szybsza. Uniosła różdżkę i krzyknęła: -Avada Kedavra. Zielony płomień ugodził chimerę w samą pierś. Maszkara wydała z siebie skowyt przypominający początkową nutę przedśmiertnej pieśni wilka. Zamieniła się w rzeźbę po czym rozsypała się na kawałki obsypując białym prochem Annick. Dziewczyna kaszlnęła i usiadła na podłodze opierając się plecami o ladę. Dyszała ciężko. Przez chwilę musiała dojść do siebie. W końcu podniosła się i otrzepała resztki pyłu. Przeklinając i utykając na jedną nogę podeszła w kierunku małego stolika. Nie zwróciła na niego wcześniej uwagi. Leżały tam zwinięty papier, w który najprawdopodobniej zapakowana byłą jakaś przesyłka. Annick dobrze wiedziała, co to było. Ktoś musiał mu przysłać kamienną chimerę. To było morderstwo. Bardzo sprytne morderstwo. Nikt o zdrowych zmysłach nie zamawiał by sobie przecież chimery. Jakiś głupi urzędas z ministerstwa mógł by tak pomyśleć i uznać całe zajście za wypadek, ale Annick nie dała się zmylić. Ktoś chciał się pozbyć Redliar’a. Tylko dlaczego? Komu zależało na jego śmierci? Co chciał tym zatrzeć? Pytania roiły się w jej głowie. Annick wiedziała jedno. Razem z Redliarem odeszła ostatnia szansa na odkrycie prawdy. Teraz pozostaje jej wierzyć w słowa Snape’a Annick wróciła do domu Lastrenw’ów utykając na prawą nogę. Z trudem weszła do salonu. -Co ci się stało?- spytała Bellatrix patrząc na poharataną twarz Annick. -Nic takiego- skłamał Annick. Zdawała sobie sprawę, że rany zadane przez chimerę goją się wolno i nie pomagają na nie nawet bardzo skomplikowane eliksiry. -Napij się- rzucił Rabastan podając jej kieliszek wódki. -Dzięki-odpowiedziała biorąc kieliszek i ochlapując sobie rany na policzku. Nawet nie skrzywiła się z bólu. -Ta dziewczyna jest twarda- rzekł z podziwem jeden ze śmierciożerców. -Słyszałaś już?- spytała podekscytowana Bella -Co?- spytała wycierając resztki krwi z twarzy. -Snape podsłuchał rozmowę Dumbledora z Tralewney. Podobno to była jakaś przepowiednia. -Czego dotyczyła? -Snape powiedział to tylko Czarnemu Panu. Nawet nie podzielił się z towarzyszami! -On zawsze był dziwny. Gdzie on teraz jest? -Snape? Zniknął gdzieś. -Muszę go znaleźć -O wiedziałem, że coś się tutaj kręci- stwierdził Nott- Bylibyście dobrą parą! Mówiąc to wybuchnął śmiechem. -Wolałabym już wyjść za chimerę-rzuciła krótko. Rany na twarzy zapiekły ją na samo wspomnienie tej poczwary. Annick po prostu musiała się z im spotkać. Nie dlatego, że coś do niego czuła, tylko on był jedynym, który w nią wierzył. Ten post był edytowany przez kruk: 05.09.2005 14:06 -------------------- Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!
![]() |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 06:49 |