Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Koła Czasu [cdn], - Slytherinada 6

Toroj
post 24.11.2004 18:48
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



KOŁA CZASU

Każdy budynek ma swój własny, niepowtarzalny zapach, na który składają się osobne wonie kamienia, cegieł, zawartości pokoi i setek pojedynczych zapaszków przebywających w nim ludzi, które lepią się do wszystkiego na podobieństwo niewidzialnej melasy. Podziemia Ministerstwa nie odbiegały pod tym względem od normy. Syriusz wciągnął powietrze do wnętrza połyskliwego, wilgotnego nosa. Psi zmysł węchu natychmiast rozdzielił wielki zapachowy gobelin na pojedyncze nitki. Korytarz pachniał kurzem, drobnymi śladami myszy, pergaminami i gorzkawą spalenizną z pochodni, oraz - co było nieco zaskakujące - cukierkami na kaszel, ale ponad wszystkim dominował niepokojący smrodek zdenerwowanych ludzi w skórzanych płaszczach. Na ścianach widać było tu i ówdzie osmalenia po zaklęciach ofensywnych. Tonks cicho przemykała się pod ścianami, z wyciągniętą przed siebie różdżką. Wykonywała drobne ruchy nadgarstkiem, by w razie czego objąć zaklęciem jak największy obszar rażenia. W jednym z zaułków natknęli się na nieprzytomnego aurora. Żył, ale jego tętno było słabe. Tonks już miała polewitować go ku wyjściu, gdy pojawiła się inna postać w popielatym uniformie z charakterystycznym emblematem służb magomedycznych, więc młoda stażystka z „psem” u nogi mogła udać się na dalszy patrol. Następne odkrycia były jeszcze mniej przyjemne. Za zakrętem odkryli ofiarę potraktowaną Rackharrowem*, o czym zresztą zawczasu powiadomił Syriusza nos. Tu ratować nie było kogo, raczej przydałaby się szufelka. Tonks przełknęła kurczowo ślinę, przybierając w świetle pochodni interesujący kolor sera gorgonzola. Przeszła fatalny rejon jak najszybciej, pozostawiając tylko zaklęcie lokalizacyjne. Potyczka w Ministerstwie była ostra. Tuż za progiem Wydziału Czasu i Przeznaczenia natknęli się na kolejne ciało, tym razem Śmierciojada. Pobieżne oględziny pozwalały się domyślać, że udusił się pod wpływem źle rzuconego zaklęcia paraliżującego.
- A gdzie Snape? Chyba go nie ustrzelili w tym zamieszaniu? – spytała Tonks z pewnym niepokojem, uświadamiając sobie, że podczas starcia widziała przelotnie znajomą chudą postać Mistrza Eliksirów, który otrzymał wezwanie, podobnie jak inni Śmierciożercy z najbliższego otoczenia Wiadomo-Kogo.
- Złego diabli nie biorą – rzucił Black lekceważąco, przyjmując na powrót ludzką postać. – Włóczy się gdzieś po Departamencie i węszy swoim zwyczajem, albo już się ewakuował.
- Ostatnio widziałam go gdzieś tam. – Tonks machnęła ręką w kierunku wielkiego zmieniacza czasu, za którym widoczne były drzwi, prowadzące do kolejnych pomieszczeń. Urządzenie otaczała duża, opalizująca sfera, do złudzenia przypominająca gigantyczną mydlaną bańkę. Coś zaszurało i usłyszeli dziwny dźwięk.
- Kot...? – zdziwił się Syriusz, ostrożnie obchodząc postument i leżące koło niego ciało martwego Śmierciożercy. Za nim kroczyła Tonks.
- Nie kot – autorytatywnie stwierdziła Tonks, która posiadała kota i była dobrze zorientowana w asortymencie wydawanych przez niego dźwięków. Za postumentem na posadzce leżały jakieś szmaty, pod którymi coś się poruszało.
- Ninny, ubezpieczaj mnie.
Syriusz powoli wyciągnął różdżkę, równie powoli podniósł nią skraj czarnej płachty i zamarł. Brwi mimowolnie podjechały mu do połowy czoła.
- Słodka Morgano... – wymamrotała Tonks za jego plecami.
Z dołu, spomiędzy zwojów tkaniny patrzyła na nich żałośnie para czarnych ślepek, drobna dziecięca buzia właśnie wykrzywiała się w podkówkę, a nosek marszczył, dając nieomylny znak, że za chwilę rozpocznie się ulewa łez.
- Dzieciak... – jęknął Syriusz. – Skąd tu dziecko, na miłość Boską!?
Dziecko tymczasem wybuchnęło okropnym płaczem z głębi serca, głosząc światu swą krzywdę.
- Maaaaaamaaaaaa...!!!
- Chwila, co tu robi ten bachor i dlaczego jest goły?
Black podejrzewał, że dziecko niedbale zawinięte w wełnianą szmatę nie ma poza tym nic na sobie. Tonks złapała dziecko pod paszki i uniosła w górę, co potwierdziło, że istotnie Syriusz ma rację.
- O, chłopczyk – powiedziała, rzuciwszy okiem w odpowiednie miejsce. Dziecko kopało i skręcało się w jej objęciach, wyjąc histerycznie. Na oko malec miał około dwóch lat, i o ile Tonks znała się na dzieciach, raczej nie więcej niż dwa.
- Śmierciojadom chyba już zupełnie odwaliło, że biorą na akcje dzieci. Pewnie chcieli tu odprawić jakiś rytuał? Złożyć go w ofierze, albo coś w tym stylu, pieprzeni zboczeńcy.
- Myślałam, że krwawe ofiary odprawia się na cmentarzach, a nie w budynkach Ministerstwa – prychnęła Tonks, tuląc malucha, który tymczasem przestał się wyrywać, ale nadal łkał żałośnie. Łzy jak groch spływały mu po buzi.
- To są bardzo nowocześni zbrodniarze, Ninny. No nic, zabierzesz dzieciaka na posterunek. Niech się ktoś dowie, czyj jest. Może rodzice już złożyli doniesienie o porwaniu. O ile to nie jego starzy go tu przywlekli – dodał Black przytomnie.
- Bidulku, wrócisz do mamy i taty... Wszystko będzie dobrze. – Tonks zacmokała pieszczotliwie. – Syri, trzeba go w coś opatulić. Tu jest zimno jak w ślizgońskich lochach.
Syriusz podniósł skwapliwie z podłogi ów tajemniczy kawał czarnego welwetu, a wtedy z fałd posypały się ze stukotem i dzwonieniem jakieś drobne przedmioty. Zaskoczony Syriusz potoczył wzrokiem po kolekcji guzików i sprzączek. Po podłodze poturlało się kilka szklanych buteleczek... i różdżka. Różdżka, która wydawała mu się dziwnie znajoma. Syriusz czuł, że coś jest nie w porządku. Bardzo nie w porządku.
- Syri... możesz tu spojrzeć? – usłyszał zdławiony głos kuzynki.
Tonks trzymała chłopczyka za rączkę i gapiła się na jego przedramię, wytrzeszczając oczy. Na skórze dziecka widniał szary, nieco zamazany ale nadal rozpoznawalny zarys Mrocznego Znaku. Syriusz gwizdnął przeciągle. „Oznaczają takie szczawiki?” – pomyślał w pierwszej chwili, ale potem inna myśl uderzyła go jak piorun. Popatrzył na trzymaną w ręku szmatę, rozsypane guziki, a potem wymienił zalęknione spojrzenie z pobladłą Tonks. Jak na komendę odwrócili się ku wciąż działającemu zmieniaczowi czasu.
- O Boże... – jęknęła Tonks. – Musiał przypadkiem dostać się w strefę.
Małoletni Severus Snape na jej rękach rozmazywał sobie łzy po policzkach, powoli chrypnąc od płaczu.
- Cofnęło go jakieś trzydzieści trzy lata – rzekł Syriusz. – Ninny, po prostu przerzuć go z powrotem. Ale jaja, będzie musiał wracać do domu z gołym tyłkiem.
- Zwariowałeś! Masz jakieś pojęcie jak to działa?! On może zniknąć całkiem!
- Szczerze powiedziawszy, raczej bym się nie zmartwił – odparł Syriusz.
- Słodki Merlinie!! – ryknęła Tonks, wyrywając kuzynowi materiał i owijając nim Snape’a. – Jestem spokrewniona z kompletnym bydlakiem! Wyrzeknę się ciebie, panie Black, jak mamę kocham! Chcesz zabić dziecko!
- Dobra, dobra... Tak tylko mówiłem – odburknął Syriusz. – Ale co mamy robić?
- Spróbuj coś wrzucić w tę banię – poradziła Tonks.
Syriusz podniósł więc jeden z guzików i cisnął nim poprzez strefę zmieniacza. Rozległ się cichy trzask, jakby ktoś rozrywał jedwabną przędzę, a po powierzchni sfery przebiegły tęczowe fale i rozbłyski miniaturowych błyskawic. Syriusz obszedł magiczne urządzenie i odnalazł guzik, leżący na posadzce.
- I co? – spytała Tonks. Snape szczęśliwie uciszył się, objąwszy ją za szyję.
- I nic – odparł Syriusz ponuro. – Nie widzę żadnych zmian. Ani na lepsze, ani na gorsze. Guzik jak guzik.
- Nie możemy ryzykować. Dumbledore coś wymyśli. Wracajmy na Grimmauld Place.
*Rackharrow – wynalazca zaklęcia patroszącego
*
Albus Dumbledore przekładał na stole przyniesione przez Syriusza przedmioty.
- Sądząc po obecnym wieku Severusa, i tego, co stało się z jego ubraniem, faktycznie musiał cofnąć się w czasie około trzydziestu dwóch albo trzech lat. Mały włos, a stracilibyśmy go na amen. Wszystko, co miało mniej niż trzydzieści lat, po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
- Czy to znaczy, że Snape od ponad trzydziestu lat nie kupił sobie nowej szaty? Taki skąpy? To przesada nawet jak dla niego – zdziwił się Black.
- Niekoniecznie. Raczej po prostu materiał ma trzydzieści. Guziki też nie niszczą się od samego leżenia u krawca.
- A różdżka? Też ma więcej niż trzydzieści? Odziedziczył po matce, czy jak?
- Ollivanderowie robią różdżki na zapas. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta różdżka przeleżała sto lat w pudełku na Pokątnej, aż nadszedł czas, by dostał ją Severus.
- Jaki ma rdzeń? – zainteresował się Syriusz, obracając w palcach rzeczony przedmiot.
- O ile pamiętam, łuski salamandry – odrzekł Dumbledore, odbierając mu różdżkę Snape’a i troskliwie owijając ją serwetką. – Nawet pomyślałem, że to do niego pasuje. Biedny Severus zawsze spalał się wewnętrznie, choć na zewnątrz utrzymywał fasadę zimnego drania.
Black nieznacznie wzruszył ramionami.
Obaj popatrzyli w stronę kanapy, gdzie Severus spał, przytulony do resztek swojej odmłodzonej peleryny, których nie dał sobie odebrać, jakby instynktownie czując, że ten kawałek materiału należy do niego. Nie wyglądało na to, by pamiętał cokolwiek ze swojego poprzedniego życia. Był po prostu malutkim dzieckiem, niespodzianie rzuconym w obce środowisko. Nie rozpoznawał nikogo i niczego. Tonks z ogromnym trudem zdołała go ubrać w piżamkę, transmutowaną ze starej koszuli Syriusza, a następnie namówić do zjedzenia czekoladowej żaby i wypicia kubka słabej herbaty. (Mleku stawił stanowczy odpór.) Zmęczony, zapłakany i kompletnie skołowany ex Mistrz Eliksirów zasnął w końcu nad ranem, przewracając się po prostu na środku dywanu w salonie, jakby ktoś odłączył mu zasilanie.
Tonks siedziała na krześle okrakiem, opierając brodę na oparciu i patrzyła na śpiącego chłopczyka.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że Sev był takim ładnym dzieckiem – odezwała się nagle.
- Bo ja wiem..? – mruknął Syriusz niechętnie. – Paskudny, rykliwy, nieznośny bachor. I do tego wygląda na przygłupiego. Ja w jego wieku umiałem powiedzieć coś więcej niż „mama”.
- A ty byś się zachowywał inaczej? Przecież on nie ma pojęcia ani kim jest, ani jak się tu znalazł. Biedaczek jest w szoku.
Jakby na potwierdzenie tych słów, malec poruszył się niespokojnie we śnie, wzdychając spazmatycznie, kuląc się i mocniej ściskając w rączkach czarny welwet. Tonks opiekuńczo otuliła go dokładniej kocem i wygładziła fałdy. Dumbledore uśmiechnął się w głębinach siwej brody. Mały Severus nie odznaczał się pocztówkową urodą i na pewno nie zająłby pierwszego miejsca w Konkursie na Najładniejsze Dziecko Magicznego Świata (prawdę powiedziawszy, nie było szans aby zmieścił się w pierwszej pięćdziesiątce) ale był ładny na swój sposób. Buzię miał bladą i owalną. Czarna grzywka opadała mu na czoło, lśniąc jedwabiście w miękkim świetle naftowej lampy. Zaskakujące było to, że jego słynny snape’owski nos zredukował się do całkiem przeciętnych rozmiarów i nawet był lekko zadarty.
- A co ze Znakiem? – spytał Syriusz. – Niby Snape odmłodzony do szczenięcych latek, a nadal ma tę cholerną pieczęć.
Dumbledore przetarł okulary.
- To nie takie proste, Syriuszu. Mroczny Znak, jak wiesz, nie jest zwykłym tatuażem, to jedynie widoczna manifestacja bardzo skomplikowanego i silnego zaklęcia. Źródło jego mocy nie tkwi w Severusie, tylko w Voldemorcie. Można wyobrazić sobie ich związek jako coś w rodzaju magicznej smyczy. Póki żyje jeden z nich, więź nie zostanie zerwana.
- Nawet po czymś tak drastycznym jak magia czasu?
- Quod erat demonstrandum, drogi chłopcze.
- Niezła awantura... A jakby tak go potraktować eliksirem postarzającym? – zaproponował Syriusz.
- To byśmy otrzymali trzydziestolatka z umysłowością dwuletniego dziecka – wtrąciła się Tonks, zanim Dumbledore zdążył się odezwać. – I to dopiero byłaby katastrofa.
- Tonks ma, niestety, rację – potwierdził Dumbledore. – W tym wypadku muszę uruchomić kontakty w Departamencie i poprosić o pomoc Zegarmistrzów. Na własną rękę możemy tylko pogorszyć sytuację.
- Okej. – Tonks ziewnęła i przeciągnęła się. – Mam rację, a przede wszystkim mam w pracy dyżur o ósmej rano i powinnam złapać choć godzinę snu. Szefostwo źle reaguje na pracowników zachowujących się jak zombi. Dobranoc.
Skuliła się na kanapie obok śpiącego Severusa, podkładając sobie pod głowę aksamitną poduszkę, haftowaną w pomarańczowe motylki.
- Ninny, idź do gościnnego pokoju, będzie ci wygodniej – odezwał się Syriusz.
Tonks tylko machnęła ręką, nawet nie racząc otworzyć oczu.
* Quod erat demonstrandum – (łac.) co było do okazania
*
Kiedy Tonks obudziła się wczesnym rankiem, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była smoliście czarna grzyweczka tuż obok jej twarzy i para równie czarnych oczu, wpatrujących się w nią z wyrazem powagi. Severus Snape obserwował ją niemal bez mrugania, ssąc przy tym kciuk. Tonks uśmiechnęła się przyjaźnie, nieznacznie się przeciągając. Snape wyjął palec z buzi.
- Mamusia...? – odezwał się żałosnym tonem.
- Nie ma mamusi – odrzekła Tonks łagodnie, bezwiednie wpadając w pieszczotliwe tony, jakimi dziewięćdziesiąt dziewięć procent dorosłych zwraca się do maluchów, a które dorosłego Mistrza Eliksirów doprowadziłyby do mdłości. – Jest ciocia. Ciocia cię lubi, nie płacz skarbie – pospieszyła z zapewnieniem, widząc, że małemu zaczyna się trząść broda. – Mamusia przyjdzie później.
„Ależ kłamię” – pomyślała, a głośno spytała prędko:
- Chcesz śniadanko?
Severus powoli pokręcił główką.
- Mleczka?
Ten sam gest, wzmocniony pełnym obrzydzenia zmarszczeniem nosa. Małoletni Severus Snape najwyraźniej nie lubił mleka. Tonks wysiliła otępiałe o poranku szare komórki, usiłując pozbierać nieliczne posiadane wiadomości o małych dzieciach.
- Siusiu?
Tym razem doczekała się przytaknięcia, co przyjęła jednocześnie z ulgą i niejakim lękiem.
„Słodka Helgo” – pomyślała, wstając i biorąc małego na ręce, wraz z jego welwetowym „kocykiem bezpieczeństwa”. – „Spałam ze Snape’em, a teraz będę mu pomagać w ubikacji. Toż jak on wróci do naturalnego wieku, upiecze mnie żywcem.”
Tymczasowo jednak Severus Snape nie zdradzał morderczych zamiarów. Wręcz przeciwnie, otoczył ramionkami szyję „cioci”, przytulając się do niej ufnie. Posłusznie i w milczeniu poddawał się zabiegom toaletowym.
- Gadatliwy to ty nie jesteś. Zresztą nigdy nie byłeś – mruknęła Tonks, czesząc Severusa srebrnym grzebieniem, który przed laty należał do pani Black. Zainteresowany urządzeniem łazienki, Snape rozglądał się dokoła, a sądząc z miny, wystrój w kolorach srebrno-seledynowych przypadł mu do gustu. Dopiero kiedy jego wzrok zatrzymał się na prysznicu, udatnie imitującym łeb kobry ze złowrogo rozpostartym kapturem i szeroko rozdziawioną paszczą, stwierdził z niesmakiem:
- Beee. Glizie.
- Mnie też się nie podoba – poparła go Tonks, trzęsąc się od tłumionego śmiechu.
Tymczasem minuty leciały jedna za drugą nieubłaganie, a na ręcznym zegarku Tonks pojawił się ostrzegawczy napis: Zaraz się spóźnisz. Niestety, dalsza opiekę nad małym Snape’em trzeba było scedować na Syriusza. Problem w tym, że Tonks nie była pewna, czy jej kuzyn jest zdolny do opieki nad samym sobą.
- Późno! Bardzo późnoooo! – zaśpiewał zegarek złośliwym dyszkancikiem, więc Tonks czym prędzej zawinęła Severusa w pozostałość jego szaty, tak że wystawała mu tylko głowa. Przeszła szybkim krokiem przez błękitno-srebrną sypialnię. Na korytarzu kopnęła drzwi pokoju Syriusza.
- Siri! Wstawaj!!
- Jestem w kuchni! – dobiegł z dołu przytłumiony głos Syriusza. Tonks miała przemożna ochotę zbiec po schodach, swoim zwyczajem przeskakując po dwa stopnie. Tym razem jednak niosła dziecko, więc zeszła statecznie, starannie omijając stopień-pułapkę, który pan domu od miesięcy obiecywał naprawić i zawsze odkładał to na przysłowiowe jutro.
- Spóźnienie dwie minuty! – zaskrzeczał zegarek nieprzyjemnie, więc Tonks na granicy paniki wepchnęła Severusa w objęcia Syriusza, gdy tylko ten wyłonił się z sutereny. Zaskoczony Black upuścił opróżnioną do połowy puszkę piwa, odruchowo chwytając niespodziewane brzemię. Bursztynowy płyn rozlał się pienistą strugą na posadzce.
- Ożesz, puki i borsuki! Już się spóźniłam – jęknęła Tonks, przeczesując palcami nastroszoną malinową fryzurę. – Szef mnie spertyfikuje! Nie zaliczę stażu! Siri, zajmij się małym, muszę lecieć!
- Ale... ale ja... – zaczął Syriusz i nie dokończył, gapiąc się na Snape’a ze zgrozą i trzymając go w wyciągniętych rękach daleko od siebie, jakby ociekał czymś paskudnym. Tonks mruknęła „freshgate”, a potem puknęła się w zęby czubkiem różdżki.
- Tak, tak – rzuciła niecierpliwie, wionąc ostrym zapachem mięty. – Nie lubisz Snape’a i nie wiesz co się robi z dziećmi. W ten koniec wkładasz jedzenie. – Poklepała Severusa po czuprynie. – A o drugi dbasz, żeby był suchy. Łatwizna.
Mina Syriusza świadczyła, że wolałby raczej konkretne wiadomości encyklopedyczne, najchętniej dużo teorii, a po zaliczeniu semestru ewentualnie mógłby poćwiczyć na makietach.
- Eh, nie marudź i zafiukaj do Molly.
Tonks zniknęła z głośnym trzaskiem aportacji, udając się do miejsca pracy. Syriusz został sam ze swym problemem. Problem nadal zwisał metr nad podłogą, gapiąc się na niego wielkimi, wilgotnymi oczami i łapiąc powietrze niczym karp zagrożony grillem.
- Jak zaczniesz ryczeć, to cię zjem żywcem – zagroził Black pedagogicznie. Severus zatrzasnął buzię, zacisnął zęby, aż przy uszach wystąpiły mu małe guzki, a jego oczy urosły jak u Andersenowskiego psa. Syriusz postawił go na podłodze w hallu, a sam wrócił do kuchni, by odbyć przez kominek konferencję z kuzynką Molly. Niestety, kuchnia w Norze była opustoszała. Mimo nawoływania nikt się nie zjawiał. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby opuszczono je w pośpiechu. W otwartym oknie powiewała perkalowa zasłonka w kwiatki, na podłodze poniewierała się upuszczona cukierniczka, a domowy ghul wylizywał z podłogi resztki cukru. Po stole natomiast spacerowała jarzębata kura z wypisaną na dziobie miną właścicielki grzankowego raju. Z pewnością te miłe stworzonka nie pozwoliłyby sobie na takie ekscesy, gdyby Molly przebywała w promieniu stu metrów. Syriusz popatrzył na rodzinny zegar Weasleyów. Wskazówki z twarzami Ginny i Rona twardo stały na pozycji „szkoła” za to wskazówki bliźniaków tkwiły przy napisie „kłopoty”, a wskazówki Molly i Arthura miotały się niespokojnie między „w drodze”, „katastrofa” i „nakarmić kury”. Niewątpliwie w Norze zaszło coś wstrząsającego. Zaniepokojony Syriusz wycofał głowę do własnej kuchni. Po chwili namysłu sypnął nową szczyptę proszku Fiuu, mówiąc głośno:
- Ogrowa sześć.
U Gringotta otwierano dopiero o dziewiątej, więc istniała pewna szansa, że Bill będzie jeszcze u siebie.
Wynajmowany pokój Billa tchnął optymizmem i atmosferą luzu. Ściany w kolorze zielonego groszku zdobiły plakaty zespołów muzycznych, fragmenty egipskich papirusów i kolekcja mugolskich znaków drogowych. W pokoju nie było stołu, więc Bill siedział na materacu, na skłębionym śpiworze w maskującej barwie pustynnego piasku i pił kawę z kubka w kształcie głowy królowej Nefertiti. Rozczochrane włosy spływały mu po obu stronach przystojnej twarzy jak rdzawy deszcz. Na pytanie o zaginioną część rodziny odpowiedział:
- Mój ojciec usiłuje powstrzymać moją matkę przed obdarciem ze skóry moich braci.
Syriusz uniósł brwi w niemym zdumieniu.
- Moi genialni braciszkowie wymyślili sobie, że rzucą budę i założą własny interes – kontynuował Bill. – Na miesiąc przed owutemami, łapiesz? Matka dostała ataku furii. Wyrzuciła ich z domu i z rodziny. Najpierw. Jak ochłonęła, to poleciała za nimi do Londynu, żeby ich przeprosić i zamordować. I powiedzieć, że ich mimo wszystko kocha. Możliwe, że pochrzaniłem kolejność, ale mama bardzo desperowała.
- A co na to Percy i Charlie? – zainteresował się Syriusz, na chwile zapominając o własnych kłopotach.
- Charlie siedzi u smokerów i jeszcze nic nie wie, a pan Jajogłowy się odciął od sprawy.
- Ty też się odciąłeś?
- Ja wprost przeciwnie, popieram. Może mamie trudno się z tym pogodzić, ale nie każdy może być Percym. Prawdę powiedziawszy, im mniej Percych, tym lepiej. Fred i George nie usiedzieliby ani minuty nawet na studiach podyplomowych w Instytucie Alchemii, a co dopiero na stołku w Ministerstwie. Lepiej będzie, jak pójdą na swoje.
Syriusz pożegnał się, czując rosnącą frustrację. Na Molly w tej sytuacji nie było co liczyć i wręcz nie wypadało jej prosić o pomoc. Natomiast na pewno zawsze i wszędzie mógł liczyć na jedną osobę. Oczywiście z wyjątkiem okresu pełni.
c.d.n.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Toroj
post 30.08.2005 23:02
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



Scrap starał się być miły, pomocny, współczujący i naprawdę comme il faut*, ale Remus miał wrażenie, że Severus Snape jest dla Niewymownego po prostu jeszcze jednym „obiektem”, wędrującym po zawiłych ścieżkach fraktalowych.
- D-oradzam przyzwyczaić r-odzinę do myśli, że mog-ą mieć nowe dziecko. D-o zobaczenia za t-ydzień, panie Smith. – Scrap wpisał notkę do swego wyszmelcowanego notatnika i podał Remusowi dłoń na pożegnanie. Wizyta była skończona. Lupin miał niemiłe uczucie, że był to czas zmarnowany, chociaż Niewymowny Scrap był specjalistą, znajomym Dumbledore’a i pewnie wiedział co robi.
- Do widzenia.
W drzwiach minęli się z dwójką aurorów. Starszy rutynowo omiótł Lupina różdżką, młodszy natomiast uśmiechnął się do Severusa i obdarował go cukierkiem. Łapa przemknął chyłkiem na korytarz, kryjąc się za płaszczem kolegi. Mundurowi poświęcili jedno spojrzenie jego ogonowi i przypuścili werbalny szturm na Niewymownego.
- Panie Scrap, czy mógłby pan nam powiedzieć, jakie zmiany zaszły w pomieszczeniach tego wydziału po ostatniej nocy? Może coś zginęło?
- P-an Smith, jak mniemam? T-ak, zginął nam bagjamamber. I nikt się nie przyznaje, więc...
- Czy ten... eee... przedmiot jest niebezpieczny?
- Mniemam iż może.
- A! Czyli jest to broń?!
Remus ślamazarnie posuwał się do drzwi, z fascynacją słuchając tej wymiany zdań.
- Mniemam iż może – powtórzył Scrap z namaszczeniem i zaczął chrupać.
- Jakiego rodzaju broń?!
- Ręczna – orzekł Niewymowny po chwili namysłu. – Można nim komuś przywalić.
Ku ogromnemu żalowi Remusa, reszta dialogu mu umknęła, gdyż drzwi już się za nim zamknęły. W milczeniu cała trójka powlokła się w stronę windy.
„Gadać by może i było o czym, ale z kim?” – pomyślał Lupin. – „Siri jest aktualnie psem, a Sev zalepił się krówką. Na Godryka, on znów kwalifikuje się do mycia!”
Ponure milczenie kontynuowano więc również w windzie. Po Remusowej czaszce, niczym śnięte złote rybki po akwarium, obijały się ostatnie słowa Niewymownego: „Może się nie udać... Radzę przyzwyczajać rodzinę...” Na Merlina, jaką rodzinę?! Podczas swej krótkiej kariery pedagogicznej w Hogwarcie, Remus ani razu nie słyszał, by ktokolwiek zająknął się o rodzinie Snape’a. Wszystkie swięta i ferie Severus spędzał w szkole. Nie dostawał też listów, poza biuletynami z Towarzystwa Alchemicznego i rachunkami. Wyglądało na to, że Sunio Snape jest modelową sierotką.
W hallu panował, o ile to możliwe, jeszcze większy rozgardiasz. Dziury po avadach nadal zdobiły ściany, za to pomnik Kupy Kiczu ulotnił się z piedestału, pewnie zabrany do konserwacji. Dość dobrze obrazowało to priorytety aktualnego rządu.
„C'est la vie” – pomyślał fatalistycznie Remus, próbując inaczej uchwycić dziecko, które właśnie zaczęło niemiłosiernie się kręcić. – Ej, kolego, co się dzieje?
Buzia w podkówkę, łzawe spojrzenie.
- Siusiu...
- No nie, znowu? Tylko bez paniki – mruknął do siebie Lupin, rozglądając się dokoła. Z doświadczenia wiedział, że prawo Murphy’ego – tego najbardziej pechowego czarodzieja wszechczasów – zwykle umiejscawiało toaletę w odległości wprost proporcjonalnej do potrzeby opróżnienia pęcherza. Na szczęście tym razem prawa natury postanowiły odpuścić, gdyż prawie natychmiast dostrzegł w pobliżu strzałkę z różdżką (Dla Panów) i kociołkiem (Dla Pań).
Dokonując niezbędnych manipulacji łazienkowych z udziałem sedesu (za duży), umywalki (za wysoka), mydła (za śliskie), zaklęcia suszącego i małego chłopczyka (za ruchliwy), Remus nadal snuł półgłosem niewesołe rozważania, upewniwszy się przedtem, że są w owym przybytku higieny sami.
- No i co ty na to, Łapa? „Nic pewnego. Może się nie udać.” Jasny gwint, wygląda na to, że Sever utknąć może w tej postaci na dobre. Słodki Jezu, przecież nie podrzucimy go Molly... Ani Minerwie.
Łapa wśliznął się przezornie do najbliższej kabiny.
- Podobno sierocińce są teraz całkiem przyjemne – ozwał się ze środka głos Syriusza.
- Siri, sam się oddaj do sierocińca, sieroto, razem ze swoimi pomysłami – odparł Lupin. – Naprawdę uważasz, że Ninny pozwoli go oddać? Jakimś obcym ludziom? Prędzej rzuci się pod Hogwart Express.
- Adoptuje go – dodał Syriusz i jęknął. – Albo namówi do tego Andrie, znaczy się swoją matkę. I będę miał Smarkerusa jako nowego kuzyna! Dajcie mi pociąg, idę się rzucić.
- Nie przesadzaj. Wiesz, Siri, co myślę? Powinniśmy sprawdzić, ilu w Anglii jest Snape’ów. Albo tych, no... od strony matki. Tak na wszelki wypadek.
Syriusz wytknął nos z kabiny.
- Świetny pomysł. Podrzucimy Smarkerusa jakiejś Bogu ducha winnej familii. Normalnie oszaleją z radości.
- Nie we wszystkich rodzinach więzy krwi są kultywowane w ten sposób jak w twojej, panie Black – odparł Remus.
- Hę...? – Syriusz wytknął zza drzwi całą głowę, a na jego twarzy malowała się podejrzliwość. – To zabrzmiało bardzo dwuznacznie, panie Lupin!
- Bo tak miało zabrzmieć. Siri, co ty masz właściwie przeciw temu dziecku?
Remus powstrzymał Sunia przed wpadnięciem głową naprzód do niezwykle ozdobnego ministerialnego kosza na śmieci.
- Co ja mam do tego dziecka? – powtórzył Siri. – Ależ nic nie mam, poza tym, że to jest Snape! To chyba wystarczający argument?
- Zdobądź się na odrobinę obiektywizmu, Łapa. Nie umrzesz od tego.
Przez szparę w drzwiach toalety widać było, jak Syriusz Black sili się na obiektywizm, co wyglądało, jakby ta czynność sprawiała mu fizyczny ból. – Uhhhhh... Pomijając, że jest wiecznie lepki, ma tendencje do włażenia gdzie nie trzeba i nie powinien się oddalać na dziesięć metrów od kibla, to jest w porządku – powiedział w końcu i natychmiast zmienił temat:
- Sprawdzić czy ma jakichś potencjalnych opiekunów? Super, to chyba nawet jest wymagane przez prawo, nie? Pomyślmy, kto tu ma dostęp do papierków w tej budzie... Percy Weasley?
Remus pokręcił głową.
- Obawiam się, że Percy’ego musimy skreślić. Sam wiesz.
Syriusz mruknął twierdząco. Wiedział. Stosunki rodzinne Percivala Weasleya pogarszały się systematycznie od zeszłego lata, by najgorszy poziom recesji osiągnąć w połowie listopada, kiedy to Percy’ego ominął spodziewany awans. Jednoznacznie obwiniał o to ojca i jego „wygłupy” w miejscu pracy. Wyprowadził się z domu do wynajętego pokoju w Londynie, a z rodziną prawie się nie kontaktował. Nawet na święta Bożego Narodzenia tylko przysłał kartkę. Biedna Molly spłakała się wtedy, zachodząc w głowę, gdzie popełnili z Arturem błąd wychowawczy, skoro ich syn zachowywał się jak jakiś... Ślizgon. A nawet gorzej, bo Ślizgoni na ogół więzy krwi mieli w poważaniu. Nic też dziwnego, że przewrażliwiona Molly wyprowadzkę bliźniaków odczuła jako kolejny zamach na integralność rodziny, choć po prawdzie nie zrobili nic innego niż to, co Bill i Charlie, gdy nadszedł ich czas.
Tak czy owak, wtajemniczanie Percy’ego Ważniaka w tajemnice Zakonu – w tym również nieszczęsny wypadek pana S.S. vel Sunia – byłoby rzeczą nie tylko głupią, ale nawet niebezpieczną.
- W takim razie Shacklebolt – rzucił Syriusz, przemyślawszy sprawę. – Na pewno ma dostęp wszędzie, nawet tam, gdzie nie dotrze Ninny. Zresztą nie potrzebujemy przecież żadnych tajnych akt, tylko zwykłych danych administracyjnych. Drops też ma dossier szkol...
Syriusz urwał nagle, usłyszawszy, jak otwierają się zewnętrzne drzwi. Do toalety wparował jakiś potrzebujący, natychmiast kierując się akurat do kabinki, którą tymczasowo zajmował Black. Lupin zamarł, katastrofa wisiała na włosku. Korpulentny czarodziej w czerwonej szacie i sędziowskim łańcuchu szarpnął uchylone skrzydło drzwiowe i aż podskoczył z zaskoczenia, widząc wielkiego czarnego psa, siedzącego na klapie sedesu.
- C-co... pies! Psom nie wolno...! Psik! – wybełkotał urzędnik. – Z psami nie wolno! – zwrócił się z pretensją do Lupina. – A kysz, bo zawołam aurorów!
Psisko bez pośpiechu wylazło z kabiny. Czarodziej demonstracyjnie wyczyścił ją wysyczanym jadowicie: Chłoszczyść, po czym zadekował się w środku.
- Chodź, słoneczko, idziemy do cioci Tonks – rzekł głośno Remus, patrząc jednak znacząco na Syriusza, który odpowiedział mu pytającym spojrzeniem psich ślepi. Nie usiłował jednak dyskutować, tylko znów wziął w zęby uchwyty torby podróżnej. Gdyby Remus użył legilimencji, pewnie na samym wierzchu Syriuszowych myśli leżałoby pytanie: Co znów nasz Lunatyk kombinuje?
Lunatyk kombinował w sumie niewiele. W niewielkim opóźnieniem dotarło do niego w całej rozciągłości, co może oznaczać sformułowanie „radzę przyzwyczajać rodzinę”. Rodzina Snape’a miała niewątpliwie pierwszeństwo, jeśli chodzi o opiekę nad dzieckiem. Jakaś z pewnością istniała, nawet jeśli stanowiła przysłowiową „dziesiątą wodę z kociołka”, bo dzieci w końcu nie wyrastają na grządce. Ostatecznie nawet familię Toma Riddle’a dało się ustalić, chociaż całe dzieciństwo spędził w sierocińcu. Jeśli istniały jakieś informacje o krewnych Sunia, należało ich szukać w teczce Severusa Snape’a, spoczywającej w archiwum ministerstwa. To z kolei prowadziło prościutką drogą do Tonks i Shacklebolta.
Szczęśliwie się złożyło, że najgorsze piekło w korytarzach już zdążyło się przekotłować, a znajoma trasa na drugie piętro była wolna od zakazów i obejść, może dlatego, by nie utrudniać służbom aurorskim pracy. Tak więc obyło się bez pomocy niezawodnego Proszka, który zresztą był pewnie zajęty w rodzimym wydziale, jak sądził Lupin, na przykład poszukiwaniem owego „bajabongo”, jakie zginęło Niewymownym. Wkraczając do królestwa aurorów, Remus podświadomie oczekiwał znajomego zorganizowanego rozgardiaszu, sekretarek uganiających się ze stosami druczków, aportujących się z trzaskiem skrzatów, stad kolorowych samolocików, a także „twardych chłopców” i niemniej twardych „dziewczyn”, rzucających ponad przepierzeniami boksów teksty w rodzaju: Chcę mieć ten raport jutro rano na biurku, albo będziesz przez tydzień srać kawałkami własnej różdżki.
Ku zdumieniu Lupina, natychmiast po przekroczeniu drzwi został szarpnięty za połę prochowca, a z dołu damski głos nakazał mu stanowczo:
- Na ziemię!
Zbyt długo był członkiem Zakonu, by na takie rozkazy reagować głupim pytaniem: a po co? W ciągu sekundy Remus znalazł się na podłodze, przyciskając do siebie Sunia. Mały wlazł mu pod połę płaszcza i było słychać, jak w tej bezpiecznej kryjówce szepcze do siebie: „Smjesne, smjesne, smjesne...” – brzmiało to tak, jakby sam siebie chciał uspokoić. Chociaż faktycznie widok był dość zabawny. Cały korytarz zajmowali dorośli, leżący na brzuchach i osłaniający głowy czym popadnie.
Syriusz, na którego przyjaciel przed wejściem zdążył rzucić dyskretne zaklęcie maskujące (co upodobniło czarnego wilczastego brytana do niewinnego springer spaniela), przywarował obok, zaciskając szczęki na rączkach torby, aż trzeszczał miażdżony bambus.
- Co się dzieje? – zapytał Lupin ładniutką urzędniczkę. Jak wszyscy wokoło, jedną ręką zasłaniała się plikiem akt, a w drugiej dzierżyła przygotowaną różdżkę.
- Kura – wycedziło dziewczę ze złością przez zęby.
Lupin miał wrażenie, że się przesłyszał, a na język już pchała mu się kwestia: Proszę nie kląć przy dziecku. Zamiast tego jednak powiedział ostrożnie:
- Słucham...?
- KURA – powtórzyło dziewczę dobitnie.
- Kurica – żar ptica * – uzupełnił uprzejmie z drugiej strony jakiś młody człowiek. W przeciwieństwie do reszty nie leżał, lecz kucał pod ścianą, czujnie spoglądając w górę, z różdżką ustawioną w ofensywnej pozycji pionowo przed nosem. Tak jak wszyscy aurorzy, odziany był dość swobodnie – w wysokie buty z miękkiej skóry, obszarpane dżinsy i kraciastą koszulę. Remus zauważył za to, że z szyi chłopaka zwisa na łańcuszku srebrny dwugłowy orzeł. „Ahaaaa...” – pomyślał tylko, a jakby na ostateczne potwierdzenie jego teorii gdzieś z głębi pomieszczenia rozległo się wołanie:
- Losha! Zaganiamy na ciebie!
- Okiej, okiej! – odkrzyknął mężczyzna z miękkim wschodnim akcentem. – Wsio budiet olrajt! *
Po krótkiej chwili w oddali wszczął się jakiś tumult, w którym Lupin rozpoznawał głównie okrzyki „a sio! a sio!”, a także bojowo brzmiące „koooookokooooo...!!!”
Na wielkiego Merlina, czyżby faktycznie grasowała tu jakaś drapieżna kura...? Remus uniósł wyżej głowę i zdołał dojrzeć coś pierzastego, co przefrunęło w poprzek sali, skrzecząc przeraźliwie, łopocąc głośno i sypiąc czerwonymi iskrami. Auror Losha miotnął w stronę ptaszyska jakimś obco brzmiącym zaklęciem, ale chybiło minimalnie i ognista kwoka zapadła z powrotem gdzieś między boksy.
- Bliać!! * – wyrwało się zirytowanemu młodzieńcowi, ale natychmiast dodał skruszonym tonem: - Izwinitie. Szepraszam...
Jakaś kobieta krzyczała z rozpaczą: „Akta! Na miłość boską, akta!!”; ktoś inny ryczał jak ranny tygrys, nie przebierając w słowach.
- Niuńki, ciućmoki, lelije nagrobne! Kury nie umita złapać, żeby was confudus złapał i do osranej śmierci trzymał, ośmiołki wybladłe... Parasolem ją, parasolem, mówię, korniku ty biurkowy! Ziemię do kwiatków ci nosić, a nie różdżkę...
- PALI SI!!
Jak na hasło, spod sufitu natychmiast lunęły strumienie wody okraszonej, nie wiedzieć czemu, żabami, i do ogólnego rozgardiaszu dołączyło chóralne kumkanie. Zdezorientowany i mokry Lupin nawet się nie spostrzegł kiedy Sunio wylazł spod jego płaszcza i zaczął łazić na czworakach po czerwonym chodniku, zbierając żaby i chowając je po kieszeniach.


* comme il faut - (franc.) na miejscu, w porządku, zgodnie z zasadami
* Kurica – żar ptica (ros.) kura - żar ptak, stworzenie z bajek rosyjskich
* Wsio budiet olrajt! - Wszystko będzie w porządku (mieszanina rosyjsko-angielska)
* Bliać - (ros.) k.... (no cóż...)
* Izwinitie - (ros.) wybaczcie, przepraszam
Losha - w rzeczywistości Losza, zdrobnienie od Alosza, czyli Aleksiej.


Niebawem ciąg dalszy.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
G.O.
post 02.09.2005 20:15
Post #28 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 02.09.2005




QUOTE(Toroj @ 31.08.2005 00:02)
- C-co... pies! Psom nie wolno...! Psik! – wybełkotał urzędnik. – Z psami nie wolno! – zwrócił się z pretensją do Lupina. – A kysz, bo zawołam aurorów!


;-)

Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, Toroj. Oryginal mi nie dal tyle frajdy.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Piotrek
post 02.09.2005 20:23
Post #29 

Kandydat na Maga


Grupa: slyszacy wszystko..
Postów: 84
Dołączył: 31.08.2004
Skąd: Kraśnik

Płeć: Mężczyzna



QUOTE(G.O. @ 02.09.2005 21:15)

Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, Toroj. Oryginal mi nie dal tyle frajdy.



Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali piracką wersję "Kół..."??


Bo to jak ktoś, kto nie jest "w temacie', to nie będzie wiedział o co chodzi smile.gif

Ten post był edytowany przez Piotrek: 02.09.2005 20:25
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
G.O.
post 05.09.2005 20:23
Post #30 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 2
Dołączył: 02.09.2005




QUOTE(Piotrek @ 02.09.2005 21:23)
Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali piracką wersję "Kół..."??

Bo to jak ktoś, kto nie jest "w temacie', to nie będzie wiedział o co chodzi  smile.gif
*



Myślałam, że znaczenie słowa "oryginał" jest oczywiste na potterowskim forum pod potterowskim fanfikiem. Ale dobrze, wyjaśnię.

Moja wypowiedź składała się z dwóch części. W pierwszej wypunktowałam piękne wprowadzenie do pojawiających się dalej nawiązań do rosyjskiej kultury. W drugiej dałam wyraz swojemu zachwytowi nad twórczością Toroj, której czytanie (twórczości, oczywiście ;-) ) sprawia mi więcej przyjemności, niż przynosiło poznawanie kolejnych przygód Harry'ego Pottera opisywanych przez Rowling.

Teraz powinno być dobrze - ma się ten ścisły umysł.

Toroj => z pewnością nie jako jedyna. Sama znam co najmniej dwie osoby, czytające Twoje fanfiki, których nawet przez moment nie posądzałabym o nieskojarzenie tego cytatu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Toroj   Koła Czasu [cdn]   24.11.2004 18:48
żaba   Bardzo mi się podoba. Ciekawie napisane i fajn...   24.11.2004 19:20
kkate   Toroj, moja droga... ty po prostu pieknie pis...   24.11.2004 20:40
Galia   Toroj jak się cieszę ,że zaszczyciłaś nas nowy...   24.11.2004 20:46
Toroj   - Remmyyyyy!!! – zawył Syriu...   27.11.2004 20:34
kkate   Toroj, jesteś fantastyczna. Uśmiałam się przy ...   27.11.2004 22:57
avalanche   Przed chwilą skończyłam czytać psychodeliczne ...   27.11.2004 23:36
żaba   No cudowne Chionia   ja mam tylko jedno zdanie; Podoba mi siem jak ...   28.11.2004 23:56
Piotrek   Mamusia mófi Śunio Kiniulka   Toroj kiedy wkleisz nowego parciocha?? Bo to j...   02.12.2004 20:00
Child  
QUOTE   02.12.2004 20:16
NiMfUśKa   jak zawsze FANTASTYCZNIE
przeczytałam wi...
  05.12.2004 21:14
Kitiara   Boże, Toroj, ty jesteś po prostu genialna. Co ...   10.12.2004 20:53
Raistlin   Jednym słowem(a raczej dwoma):Pisz dalej:D A t...   11.12.2004 20:23
Toroj   Sunio wzdrygnął się i wcisnął głowę w ramiona,...   24.12.2004 00:44
NiMfUśKa   Toroj   To samo mogę powiedzieć o twojej recenzji. Tor...   24.12.2004 13:03
marlenkka   Na początku było troche nudne, ale później tyl...   24.12.2004 14:13
kkate   Ooo, prezent na Święta od Toroj! Nowa częś...   24.12.2004 14:15
Carrie Silvermoon   Genialne! Omal bym gleby nie zaliczyła... ...   24.12.2004 14:25
Ellie   Toroj jak zwykle z genialnym opowiadaniem. Mał...   24.12.2004 15:57
Beret_Pottera   Toroj ZiOmAlKo! Twoje opcio jest super ek...   24.12.2004 16:43
Raistlin   Toroj ty jestes jak Blizzard. Na twoje opowiad...   26.12.2004 18:27
Toroj   Dzięki za dobre słowo. Ze Stworem i Stforem to...   26.12.2004 18:44
Raistlin   Jeśli tak uważasz to nic do tego nie mam.
  27.12.2004 14:50
Mordoklejka   Toroj ty bezzęb... TFU! Bezbłędna bestio...   27.12.2004 20:55
Piotrek   ...   07.04.2005 20:17
Galia   Po prostu świetne jedynie pozazdrościć talebtu...   28.12.2004 18:44
Roma   Hmm ciekawe, troche rózni sie od poprzednich c...   10.04.2005 12:23
Toroj   * Opatulony powycieraną szatą Lupina, Sunio do...   11.04.2005 07:39
Toroj   Obu swych gości zastał w salonie na trzecim pi...   11.04.2005 07:42
Raistlin   Zadymiste:D A to jeszcze lepsze :) Ogólnie to...   07.05.2005 18:17
Carmen   jestem pod wrazeniem talentu pisarskiego Toroj. Ba...   07.07.2005 17:39
Toroj   Będzie ciąg dalszy i finał, ale od pewnego czasu j...   07.07.2005 20:28
anagda   no Toroj... długo nam kazałaś czekać na dalszą czę...   30.08.2005 23:45
Tomak   Fajnie się czyta. Ciekawe i wciągające. Pisz dalej...   01.09.2005 09:13
Toroj   Dziękuję za pozwolenie. Takie długie, konstruktywn...   01.09.2005 09:35
Tomak   A co mam napisac ze jest wciągające pisownia gram...   01.09.2005 12:49
Toroj   Prawdopodobnie kolega G.O. jako jedyny rozpoznał s...   03.09.2005 23:37
Tomak   Mam umysł typowo scisły nie umiem pisac pieknych o...   04.09.2005 11:05
Toroj   Najwyraźniej jednak dopiero żabi potop dał jakieś ...   02.07.2006 23:47
hazel   Dobre, dobre, nawet bardzo dobre, choć nowa część ...   03.07.2006 21:30
Avadakedaver   po to jest sonda. jak większość będzie "gniot...   03.07.2006 21:36
hazel   Wspomogłam, wspomogłam :D   04.07.2006 15:44
Toroj   * Hyde Park zajmuje obszar dwóch i pół kilometra k...   11.07.2006 23:48
hazel   Bardzo mi się podoba, jak zwykle. Odcinek zdecydow...   12.07.2006 17:13
Toroj   Taka konstrukcja zdania nie jest błędem. Albo wers...   12.07.2006 20:36
hazel   Cóż, ja specjalistką nie jestem, dlatego napisałam...   12.07.2006 22:57
Toroj   * - Nudzę się! – oświadczył Syriusz bunt...   21.09.2006 23:52
hazel   Chciałabym napisać coś konstruktywnego, ale wątpię...   22.09.2006 02:05
smagliczka   Już miałam iść spać - bo i pora ku temu najwłaściw...   22.09.2006 02:24
Basia   Toroj, jesteś genialna. Wiem, że o tym wiesz, ale ...   08.10.2006 20:21


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 20.06.2024 02:04