Lux In Tenebris [zak] do LW, czyli światło w ciemnościach
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Lux In Tenebris [zak] do LW, czyli światło w ciemnościach
kruk |
![]()
Post
#1
|
![]() Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 200 Dołączył: 12.03.2004 Płeć: Kobieta ![]() |
Mój debiut pisarski. Nie wiem co mnie skłoniło do umieszczenia tego ff tutaj. Akcja dzieje się (po części) tuż przed VI częścią Nie ma tu za dużo SPOJLERÓW , ale kto nie chce absolutnie nic wiedzieć niech nie czyta...
Proszę o komentarze... Jeżeli pojawią się jakieś błędy, proszę wskażcie je. Natychmiast je poprawię! Człowiek uczy się na błędach, prawda? ff dzieje się w realiach hp, ale nie jest zbyt mocno związany z książkową akcją. koniec gadania ![]() Styczeń 1980 Znalazła się na ciemnej ulicy. Otaczały ją domy z czerwonej cegły, których jest pełno na londyńskich przedmieściach. Było to typowe mugolskie osiedle. O tej porze wyglądało jak zupełnie wymarłe. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec świecącą lampę się lub bladoniebieskie światło od telewizora. Był środek zimy, wszystko przysypane było delikatną warstwą śniegu. Szła szybko, jej sięgający ziemi płaszcz powiewał na wietrze. Długie włosy związane były niechlujnie w coś, co chyba miało być warkoczem. Szybko skręciła w kierunku jednego z domów. Nawet nie zapukała, dotknęła tylko zamka różdżką. Drzwi otworzyły się same. Cicho, na paluszkach, niczym wąż wślizgnęła się do środka. Mieszkanie było urządzone zupełnie po mugolsku. Ściana obwieszona była tandetnymi obrazkami i replikami broni, a z salonu dochodził cichy szmer telewizora. -Wyłaź!- powiedziała otrzepując resztki śniegu z płaszcza. Z pokoju wysunęła się powoli drżąca postać łysiejącego czarodzieja. -Witam panienkę, jaka miła niespodzianka... -Milcz nikczemna pokrako- powiedziała spokojnie. Nie musiała krzyczeć ani nawet podnosić głosu. Jej senny, cichy sposób wypowiadania się przerażał do szpiku kości. Szczególnie w takie sytuacji. -Czarny Pan jest niezadowolony z twojej pracy- patrzyła na niego bladymi, jakby pozbawionymi życia oczami. -Ja się poprawię, poprawię się. Starałem się naprawdę- skomlał czarodziej. -Czyżby?- wyciągnęła różdżkę i zaczęła nią kręcić powoli w palcach.- Czarny Pan nie daje drugiej szansy. Grubas tłumaczył się, błagał. W końcu upadł na kolana. Nie miał już szans. Jego los został z góry przesądzony. -Nie trzeba było zaczynać z nami współpracy-powiedziała tym samym monotonnym głosem- Twoja wina... Delikatnie podniosła różdżkę. Już wtedy opanowała sztuczkę rzucania zaklęć bez wypowiadania ich na głos. Ze ściany zsunęła się szabla i cicho poszybowała w kierunku czarodzieja. Tępe uderzenie przedarło ciszę i czerwona struga krwi spryskała ścianę. Zabójczyni opuściła dom nie oglądając się za siebie i znikła zanurzając się w ciemnościach. Było to jej pierwsze morderstwo w służbie Czarnego Pana. To, o czym zawsze starała się zapomnieć Zazwyczaj ludzie podleją stopniowo /Edgar Allan Poe/ Wysokie drzewa otaczały rozległe, trochę zapuszczone podwórze. Na ziemi leżały połamane gałęzie, a kamienny staw dawno pokrył się glonami. Fasada dworu była tak ciasno porośnięta bluszczem, że trudno było dostrzec ceglaną ścianę. Promienie zachodzącego słońca przedzierające się przez gęste gałęzie i głuchy odgłos deszczu uderzającego o dach nadawał temu miejscu jeszcze bardziej przerażający widok. Trudno było rozpoznać w tym zaniedbanym budynku posiadłość jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych rodów w całej Wielkiej Brytanii. Wieczorną ciszę naglę przerwał szczęk otwieranej bramy. Na podwórze wśliznęła się postać ubrana w długi szary płaszcz. Szybko przemknęła w kierunku wejścia, mijając dwa kamienne gryfy stojące po obu stronach drogi. Można by przysiąść, że jeden z nich odwrócił głowę, aby spojrzeć na wędrowca. Postać stanęła pod zdobionymi drzwiami z kołatką w kształcie ptaka. Nie trzeba było jej używać, wrota uchyliły się bezszelestnie wpuszczając gościa do środka. Wnętrze znacznie różniło się od podwórza. Nie było tak zaniedbane. Ściany pokrywała kolorowa okładzina, wszędzie pełno było starych mebli, obrazów i herbów znanych rodów. Cały hol zanurzony był w półmroku i tylko wąski pasek światła wpadał tam przez uchylone drzwi od salonu. Wędrowiec zdjął płaszcz i zawiesił go na wieszaku. -Witam profesorze- usłyszał kobiecy głos za plecami-czekałam na pana. Odwrócił się. Z ciemnego korytarza wyłoniła się kobieta w czarnej, ciągnącej się po ziemi szacie. Długie, lekko falujące włosy delikatnie opadały jej na ramiona. Poruszała się powoli i z gracją. Gestem ręki zaprosiła gościa do salonu. Weszli do dużego pokoju oświetlonego migocącym światłem świec. Okna były szczelnie zasłonięte grubymi zasłonami, a wszędzie unosił się zapach kurzu. Od jakiegoś czasu nikt tam nie sprzątał. Wszystkie skrzaty domowe zostały uwolnione, bo według właścicielki domu nie wywiązywały się z obowiązków. Prawdą jest, że irytowały dziedziczkę tak mocno, że tylko czekała na okazję żeby się och pozbyć. Kobieta delikatnie dotknęła różdżką stołu i od razu pojawiły się kieliszki czerwonego wina. -Cieszę się że cię widzę Annick- Dumbledore usiadł w wielkim fotelu-Dostałaś mój list? Przyjechałem osobiście dowiedzieć się jaka jest twoja odpowiedź. Dziewczyna podeszła do kominka. Dopiero w świetle ognia można było dokładnie zobaczyć jej twarz. Była jeszcze młoda, nawet ładna, chociaż trudno było zauważyć chodź cień uśmiechu. Na prawym policzki można było dostrzec kilka krzyżujących się blizn. Kiedyś śliczne, zielonkawe oczy dziś straciły swój dawny blask. -Zaskakuje mnie twoja wiara w ludzi profesorze. Po tym wszystkim co zrobiłam pan prosi mnie o pomoc? -Ufam ci, a poza tym nie znam nikogo znającego się na łamaniu uroków tak jak ty. Jesteś osobą, której potrzebuję. -Dlaczego właśnie ja?- Dopiero teraz odwróciła głowę aby na niego spojrzeć -Widzisz, w świetle ostatnich wydarzeń... Muszę mieć kogoś w zamku znającego się na zaczarowanych przedmiotach i obytego z czarną magią. Z pewnością potrafiłabyś rozpoznać rzeczy ziejące złymi siłami z odległości kilometra. -Przecież, ta szkoła jest najbezpieczniejszym miejscem w tym świecie! Czy uważa pan, że może pojawić się tam czarna magia? Myśli pan, że uczniowie będą się w to bawić? To, że wysadzają kosze na przerwach, żeby gryzący dym uniemożliwił prowadzenie lekcji, to o niczym nie świadczy. No bez przesady to są tylko głupie dziecinne zabawy. -Nie chodzi mi tutaj o uczniów. Wiesz przecież, co się stało w Departamencie tajemnic. Hogwart niestety nie jest już taki jak kiedyś. Żyjemy w złych i niebezpiecznych czasach. Deszcz zaczął mocniej uderzać o szyby, wieczorne niebo rozświetlały raz po raz błyskawice. -Chciałbym, żebyś rozejrzała się po zamku, to wszystko. Będą też tam starzy znajomi- ciągnął dalej -Nie wiem, czy mogę tam wrócić. Czy będę mieć odwagę spojrzeć tym ludziom w oczy. Dumbledore przypatrywał się jej spod okularów. Wydawało jej się, że jego wzrok nie zatrzymuje się na jej zewnętrznym ubraniu, ale wchodzi głębiej, do duszy. -Niektóre rany trudno się goją. Wiem o tym-dodał- Muszę już iść. Nie mam zbyt wiele czasu. Zastanów się jeszcze. Potrzebuję cię. Pamiętaj o tym. Dumbledore wstał i powoli udał się do wyjścia. Dziewczyna wpatrywała się w tańczące płomienie w kominku. Dyrektor otwierał drzwi wejściowe i miał właśnie zarzucić kaptur na głowę gdy krzyknęła. -Profesorze! Odwrócił się -Możesz na mnie liczyć. -A więc do jutra, czekam na ciebie w szkole- Uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi. Annick nie mogła zrozumieć czemu ją o to prosi. Dlaczego właśnie ją? Przecież dobrze wiedział o tym, znał całą prawdę. Wszyscy ją znali. Po tym wszystkim prosi ją o pomoc? Tej nocy Annick nie mogła zasnąć, cały czas biła się myślami. Wstała i zaczęła nerwowo krążyć wkoło swojego pokoju. Spojrzała na portrety przodków na ścianach. O tej porze ich mieszkańcy beztrosko spali oparci o ramy. Byli to czarodzieje i czarownice, którzy ogromnie zasłużyli się dla magicznego świata. Większość z nich do dziś wspominana jest z szacunkiem i uwielbieniem a dzieciom opowiada się historie o ich wspaniałych czynach. Sama uwielbiała takich słuchać, marząc, że będzie taka jak przodkowie. Minęło tyle czasu i co? Czy w życiu doszła do czegoś, z czego jest dumna? Czy całe życie zamierza spędzić w ukryciu, nie wychodząc poza mury rodzinnej posiadłości? W końcu musi kiedyś wyjść z cienia. Wiele czasu tam spędziła, zbyt wiele. Może chociaż tym odkupi winy przeszłości. Nie zdawała sobie sprawy ile czasu minęło. Blade promienie słońca zaczęły leniwie wpełzać przez ogromne okna salonu. Późnym rankiem brama do Ravenshead ponownie się otworzyła wypuszczając karetę zaprzężoną w sześć hebanowo czarnych koni. Styczeń 1980 -Czarny Pan nie przyjmuje do siebie słabych -Wiec dlaczego ja? -On uważa, że się nadajesz. Musimy jeszcze sprawdzić, czy jesteś gotowa -powiedziała od niechcenia poprawiając blond włosy -Już to zrobiłam, zabiłam na wasz rozkaz! -Jesteśmy z ciebie dumni, ale to nie wystarczy- syknęła- Musisz się jeszcze dużo nauczyć. Umiesz rzucać zaklęcia niewybaczalne? -Tak. -Nie prawda, nie umiesz!- krzyknęła, potem dodała szybko- Ty tylko wiesz, jak się to robi, ale tego nie potrafisz. Musisz czuć radość z zadawania bólu. Musisz cieszyć się widokiem ludzi powalanych krwią rzucających się w piekielnych konwulsjach po ziemi. Powinno ci to sprawiać radość. Czy to nie wspaniałe uczucie, że możesz patrzeć jak twój wróg traci zmysły z bólu- roześmiała się. Jej śmiech wypełnił przestrzeń niczym wycie hieny na sawannie. W blasku pochodni jej niebieskie oczy świeciły niczym dwa nefryty. -Nauczysz się, dopilnuję tego. Jesteś silna,... potężna. Pamiętaj, że to my odkryliśmy jaka moc w tobie drzemie. Oni by cię zmarnowali. To my uczynimy z ciebie wielką, niepokonaną. Cały świat będzie znał twoje imię! Zapamiętaj moje słowa... -Powiesz mi Bella, co jeszcze mam zrobić?-spytała. -Musisz udowodnić, że niczego się nie boisz. Że śmiejesz się śmierci w twarz, a raczej, że idziesz z nią w parze. Tylko ten kto nie boi się utraty życia jest zdolny odebrać je drugiemu. Musisz cieszyć się na jej widok, musisz się nią żywić! Tym razem zaśmiały się obie. -Idź już.. na ciebie już czas...Czas przypieczętować twoje członkostwo. Jeszcze jedno... zrób coś w włosami. Tak wyglądasz jakoś niepoważnie. i jak ![]() Ten post był edytowany przez kruk: 10.09.2005 14:32 -------------------- Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!
![]() |
![]() ![]() ![]() |
kruk |
![]()
Post
#2
|
![]() Uczeń Hogwartu Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 200 Dołączył: 12.03.2004 Płeć: Kobieta ![]() |
jak obiecałam...
Jak Feniks z popiołów „Wysoko musi się wznieść, kto upadł nisko” /Henryk Ibsen/ -Severusie- rzekł Dyrektor gładząc delikatnie brodę, która w popołudniowym świetle wyglądała jak utkana ze srebrnych nici- Czy mogę cię prosić, abyś nas na chwilę opuścił. Chciałbym porozmawiać z panną Merov w cztery oczy. Snape wyglądał na lekko zdegustowanego, ale bez szemrania wykonał polecenie. Zapadła wyczekująca cisza przerywana jedynie stukotem obcasów Snape’a o posadzkę. Dumbledore przemówił dopiero gdy tamten zniknął za drewnianymi drzwiami. -Chciałbym cię o coś spytać. Wiem, że może to być dla ciebie trudne. Powiedz mi, jak to się zaczęło. Annick oparła się o oparcie krzesła i założyła nogę na nogę. -Czuję się jak u mugolskiegom... jak to się nazywa...psychologa- mówiąc to uśmiechnęła się szelmowsko. -No więc, sama tak dokładnie nie wiem. Pamięta pan moją koleżankę ze szkoły Marlene McKinnon, tę gryfonkę z mojego rocznika? Dumbledore potakująco potrząsnął głową -Była moją najlepszą przyjaciółką w szkole, potem byłyśmy razem na kursie aurorskiem. Aż wreszcie nastał ten straszny dzień. Dokładnie pamiętam, było to 30 czerwca 1979 roku. Siedmiu aurorów zagonionych jak lisy przez chmarę śmierciożerców. Wielkie starcie. Była młoda, niedoświadczona. Jeden z aurorów chciał ugodzić zaklęciem... chyba to Avery’ego, nie pamiętam. Chybił. Nikt nie udzielił jej wtedy pomocy. Byli zajęci tą bezmyślną walką. Zbyt dużo krwi upłynęło z jej żył. -Pamiętam tą sprawę. Byłaś tam, jak to się stało? -Nie, nie wzięli mnie. Wszystko znam tylko z opowieści tych, którzy to widzieli. Annick zwiesiła wzrok i zaczęła patrzeć w podłogę -Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że z nimi nie pojechałam, że mnie tam nie było. -Więc dołączyłaś do sług Voldemorta, z żądzy zemsty, tak? Annick na wymienienie imienia Czarnego Pana niespokojnie poruszyła się w fotelu. -Tak, tam widziałam wyjście. Oni powiedzieli mi, że jestem potężna i inne takie brednie. -Zemsta jest najgorszą rzeczą. Niszczy nie tylko wroga, ale nas samych. Dla nas jest to gorsze, bo wrogowi wyrządzamy krzywdę cielesną a sami sobie ranimy duszę. październik 1980 W rześkim powietrzu czuć było jeszcze poranny chłód. Gęsty las drzew liściastych, pokryty był purpurą i złotem. Gdzieś z oddali dochodziły głosy dzikich mieszkańców tej krainy. Kuropatwy nawoływały się w gąszczu, gęsi porywały się do lotu szumiąc potężnymi skrzydłami. Snape rozglądał się dokoła. Nie był osobą sentymentalną i nie napawał zbytnio oczu dziką urodą puszczy i mokradłach wśród których się znalazł. To nie było w jego stylu. -Witaj-usłyszał za sobą szept. Z gęstwiny tuż za nim wyłoniła się Annick. Utykała na jedną nogę, a lewy policzek porysowany był już mocno zaczerwienionymi ranami. Na jej twarzy widać było skutki nie przespanej nocy. Pod oczami pojawiły się szare cienie. -Trochę dziwne miejsce na spotkanie, nie uważasz- spytał Snape wpatrując się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. -Sprawa był pilna, a to miejsce wydawało mi się odpowiednie na spotkanie. -Rozumiem, spotkanie w cztery oczy, bez zbędnych świadków. Annick uśmiechnęła się lekko. Wyglądała naprawdę ładnie. Lekko falujące włosy otaczały jej twarz, a w grubym warkoczu niedbale rzuconym na plecy grały czerwienią i złotem zaplątane w nie jesienne liście. -Chodź za mną, pokażę ci coś- stwierdziła. Ruszyła wolno ścieżką w głąb lasu. Snape podążył za nią. Szli z dobre piętnaście minut zanurzając się w gęstwinie drzew. Coś przemknęło w głuszy, nad głowami słychać było zawodzący płacz wiatru. Annick nagle się zatrzymała. Snape o mało nie przewrócił się o wystający korzeń. Na rozstaju dróg stało wysokie, stare drzewo. Annick usiadła na ziemi i zaczęła ciężko dyszeć. Ból w nodze stawał się coraz bardziej nieznośny. -To jest, to miejsce, które miałaś mi pokazać?- spytał z nutą ironii w głosie. -Zastanawiałam się długo nad twoimi słowami... Spójrz na tę drogę. Ja jestem właśnie na takim rozstaju. Mogę iść w lewo lub prawo. Mogę pozostać śmierciożercą albo odejść. Mam jeszcze jedno wyjście. Mogę się jeszcze powiesić... -Co ty mówisz-rzucił Snape z przerażeniem w głosie. Annick zaśmiała się głośno, chociaż tak naprawdę nie było jej do śmiechu. Ponownie pewna straszliwa myśl, która od dawna zaczęła nachodzić potwornym chłodem ścisnęła jego serce. Znów stało się dla niej jasne, że nikt nigdy nie wybaczy jej tego co zrobiła. -Podjęłam decyzję. Odejdę. Twarz Snape rozjaśniła się na dźwięk tych słów. -Byłem u Dumbledora. Powiedziałem mu o wszystkim. Istnieje jeszcze dla nas szansa. -Stary zbyt mocno wierzy, że ludzie się zmieniają. Kiedyś to go zgubi. Annick skrzywiła się z bólu łapiąc się za nogę. Snape uklęknął obok niej i delikatnie podwinął nogawkę. Widniał tam okropny siniak, a cała kończyna była czarna i spuchnięta. Dotknął palcem sińca, a Annick jęknęła z bólu. -Kość nie jest złamana. Mogło być znacznie gorzej... Gdzie ty dziewczyno się tak załatwiłaś? -To nie ważne-stwierdziła spojrzała mu prosto w oczy- Redliar nie żyje-dodała po chwili. Snape spojrzał na nią ze zdziwieniem. -Nie wiedziałem... Annick wyciągnęła różdżkę i wycelowała prosto w niego. Snape nawet nie drgnął, nadal ze stoickim spokojem klęczał obok niej. -Teraz powiedz mi prawdę- zaczęła- Czy to ty go zabiłeś? Na te słowa ręce mu drgnęły, a krew w żyłach popłynęła szybciej. -Odłóż różdżkę- powiedział cicho. -Pytam jeszcze raz, czy to byłeś ty. -Po co miałbym to robić? -Żebym nie dowiedziała się prawdy o tym eliksirze. -Odłóż różdżkę, a wtedy wszystko ci powiem. Wiem, co musisz zrobić, aby przekonać zakon, że się zmieniłaś! Tylko szybko, zostało już mało czasu. To ją przekonało, opuściła różdżkę. Snape od wielu godzin zajęty był warzeniem mikstury. Kiedy nie udało mu się po raz trzeci odmierzyć dokładnie miarki soku ze zmielonego bławatka cisnął menzurką w stół. Cała jego wielogodzinna robota poszła na marne. Był tak rozjuszony, że jedną ręką strącił wszystkie przyrządy ze stołu, które z hukiem upadły na podłogę. Kolorowe ciecze zmieszały się na ziemi tworząc tam istnie abstrakcyjny wzór. Podszedł do okna. Ciemne chmury pokrywały już całe niebo, wiatr mocno poruszał gałęziami drzew z Zakazanym lesie. Pierwsze krople upadły na szybę i zaczęły leniwie spływać po szklanej powierzchni przypominając miniaturowe potoki. Najpierw kilka, potem kilkanaście a w końcu całe setki. Ulewa rozpętała się na dobre. Deszcz rozmazał całkowicie widok i Snape widział już jedynie swoje oblicze odbijające się w szybie. Zmienił się. Wtedy był taki bardziej ludzki. Przez te wszystkie lata wyleczył się zupełnie z uczuć. Jednak są rzeczy, których się nie zapomina. Są momenty, które się pamięta przez całe życie, są zielone oczy, które pojawiają się ciągle w snach... Był już późny wieczór. Mrok gęstniał, księżyc w pełni zdawał się świecić jaśniej i jaśniej. Powietrze było szczególnie duszne. Tłumy przewalały się ulicami. Gromada pracujących mugoli wracała do domu. Annick przedzierała się przez tłum zasępiona. Nagle zatrzymała się, bowiem zobaczyła, że po drugiej stronie ulicy na chodniku stoi jakiś mężczyzna i kiwa na nią ręką. Odległość, była zbyt duża, aby móc wyraźnie dostrzec jego twarz. Annick jednak widziała, że jest to osoba, na która właśnie czekała. Przebiegła przez jezdnię, ale człowiek ten odwrócił głowę i zaczął szybko iść przed siebie. Annick ruszyła za nim. Mężczyzna zdawał się jej nie zauważać. Pędziła ile sił w nogach nieustannie mając przed sobą postać w czarnej kurtce. W końcu mężczyzna skręcił w wąską uliczkę i zniknął w jednej z bram. Annick wbiegła na podwórze. Przed nią stał Syriusz Black ubrany po mugolsku i z dziwnym uśmiechem na twarzy. -Czemu chciałaś się ze z nami spotkać?- zapytał nonszalancko siadając na wielkiej drewnianej skrzyni. Całe podwórko zawalone było podobnym sprzętem. Wszędzie unosił się nieprzyjemny zapach zgnilizny a gdzieniegdzie przebiegały dzikie koty miaucząc niemiłosiernie. -Muszę przekazać wam pewną informację. -Jaką mam pewność, że mnie nie rozwalisz. Tak jak braci Prewett’ów, hę? -Daj spokój, jestem teraz po waszej stronie. -Zmieniasz strony jak rękawiczki, ale jestem tu na rozkaz Dumbledora. O co chodzi- zapytał poprawiając kitkę na długich, czarnych włosach. -Chcą zaatakować Bones’ów. Bella od tygodni planuje tan atak. -Czemu mi to mówisz? -Żebyś wiedział, że ja... -ktoś tam jest- przerwał jej Syriusz- Więc to była na mnie zasadzka? Rzeczywiście, gdzieś z wysokości dwóch pięter dochodziły czyjeś miarowe, szybkie kroki. -Ja o niczym nie wiem...musieli mnie szpiegować? Nott coś podejrzewa... -Łżesz, a ja myślałem, że naprawdę się zmieniłaś.- szepnął i zniknął gdzieś za pudłami. Annick uklęknęła i wczołgała się pod róg ściany zakrywając twarz kapturem od mugolskiej kurtki, którą miała na sobie. Nie słyszała Syriusza „ więc albo się gdzieś zatrzymał, albo zniknął” Zapanowała straszna cisza. „ Ilu ich jest, czy poradzę sobie sama?” Stukot biegnących stawał się coraz głośniejszy. Na podwórze wybiegła czwórka śmierciożerców. W zakapturzonych postaciach Annick bez trudu rozpoznała Crouch’a i swoją dawną mentorkę Bellatrix. -Gdzieś się tu ukryli- syknęła- Ruszyć się, szukać! Potężny śmierciożerca zaczął kopać skrzynie. Był niebezpiecznie blisko kulącej się Annick. Nagle rozległ się okropny jazgot w przeciwnej części podwórza. Dwa dachowce wyskoczyły z tamtąd z niebywałą prędkością. -Ktoś tam jest- ryknął Crouch. Annick miała teraz wolną drogę. Po chwili wahania prześlizgnęła się do drzwi do klatki schodowej i powoli udała się na górę. Z dołu dochodziły do niej wołania śmierciożerców. -To tylko jakiś wyrośnięty kundel, szukać dalej!- wrzeszczała ile sił w gardle Bellatrix. Z tonu jej głosu wynikało, że straciła resztki kontroli nad sobą. „Czy Syriusz mi uwierzył?” myślała Annick znikając w tłumie mugoli na oświetlonej światłem latarni londyńskiej ulicy. -Nie wiesz, co Bellatrix miała w tym pudełku, w noc w którą zginął Fenwick? –spytał Dumbledore. -Chyba jakaś książka. Nic więcej nie wiem. Nie pytałam się jej. To było chyba bardzo ważne dla Czarnego Pana. -Pewnie tak. Dom Rabastana wyglądał z zewnątrz jak zupełnie wymarły. Normalnie w domu było pełno ludzi i Zawsze można było tu kogoś zastać. Było to miejsce spotkań całego zgromadzenia śmierciożerców i ich współtowarzyszy, organizowano tu huczne popijawy ,które nie rzadko zamieniały się w orgie. Dzisiaj jednak okolica świeciła pustką. Okna wyglądały ciemno, wokoło snuł się już późny zmierzch. Annick weszła do środka i po cichu zajrzała do salonu. Jednak dom nie był tak pusty, jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Pokój był oświetlony jedynie światłem świec umieszczonych w kilkuramiennym świeczniku stojącym na środku pomieszczenia. Jedyną osobą znajdującą się tam był Nott. Już na pierwszy rzut oka wydał jej się bardzo dziwny, był taki jakiś nie swój. Siedział w fotelu ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed sobą, jakby nie dostrzegał przybyłej. Nagle odwrócił głowę. Śmiertelna bladość pokrywała mu twarz, a wargi drżały nerwowo. Annick miała jeszcze cień nadziei, że nie wiedział o jej spotkaniu z Blackiem. -Witam panno Ceres-zaczął. Annick kątem oka dostrzegła butelkę po wódce leżącą obok fotela. -Gdzie są wszyscy?- zaczęła Annick -Nikogo tu nie ma, jesteśmy sami- stwierdził wstając z fotela i podchodząc do dziewczyny. -Widziałem cię z Black’iem! Zdrajczyni. Annick zrobiła mimowolnie krok w tył. Nott nagle rzucił zaklęcie rozbrajające. Pierwszy raz w życiu ktoś był od niej szybszy. Jej różdżka wyleciała w powietrze. -Może i niema równego tobie w zaklęciach, ale bez różdżki jesteś bezbronna. Annick stała nie wzruszona, nadal zachowując kamienną twarz. -Wiesz, co my robimy ze zdrajcami. Zaczął powoli iść w jej kierunku. -Ale możemy się jeszcze dogadać, prawda?- spytał szeptem, który przywodził na myśl syk węża- Jesteś ładna... Podszedł do niej jeszcze blisko i swoimi łapskami objął jej talię. -Zostaw mnie warknęła i kopnęła go z całej siły w pewne wrażliwe miejsce. Chciała się wyrwać. Nott chwycił ją za medalion wiszący na szyi i pociągnął. Na szczęście rzemyk nie wytrzymał i rozerwał się w połowie. Dzięki temu Annick nie udusiła się. Dyszała ciężko opierając się plecami o ścianę. Rozglądała się po pomieszczeniu. Okno było zamknięte a drzwi zaryglowane. Zamiana w kruka nic by tu nie dała. Nott był coraz bliżej. Jego spojrzenie wskazywało na to, że zdecydowany jest na wszystko. Oparł ręce na ścianie tuż obok niej. Annick poczuła się jak osaczona. Nachylił się nad nią. Ich twarze były teraz bardzo blisko siebie, zbyt blisko. Opluła go. To go rozwścieczyło Nott’a uderzył ją pięścią w głowę. -Zdradziecka szmata. Annick upadła na ziemię. Otarła ręką twarz. Z nosa sączyła się krew. -Jesteś nikim wiesz, to ja cię tutaj wciągnąłem. Chciałaś nas szpiegować... Zabili by cię, wiesz, gdyby nie ja? Myślałem, że ci przeszło! Traktowaliśmy cię dobrze, mogłaś działać na własną rękę...a ty teraz nas zdradzasz? -To ty zabiłeś Redliara- szepnęła Annick z trudem podnosząc się na rękach. -Pracował dla mnie. Miał cię wciągnąć w nasze szeregi. Zależało mi na tobie. Musiałem go wyeliminować, bo wiedział za dużo. -O czym? -Myślisz, że ci powiem...ale w zasadzie...mogę ci powiedzieć, nikomu już tej informacji nie przekażesz. Wyciągnął różdżkę i skierował ją prosto w Annick. Przestraszona dziewczyna zasłoniła twarz rękami. -Nie zabiłem tylko Redliara, był jeszcze ktoś inny, ktoś na kim tobie zależało. Biedna dziewczyna nawet nie krzyknęła jak roztrzaskaliśmy jej z Crabe’em głowę o podłogę. Nie wiedziałem, że tak łatwo będzie zrzucić całą winę na aurorów. Niedługo się z nimi spotkasz. Do zobaczenia w piekle. Podchodził coraz bliżej. Annick przez palce widziała tylko jego nogi. Czy to był jej koniec? Wiec taki jest los zdrajców. Zginie tu, nikt nie będzie wiedział, że naprawdę się zmieniła. Jej imię zostanie przeklęte na wieki. Na wieki! W przerażającej ciszy słyszała tylko bicie swojego serca. Nie chciała patrzeć na Nott’a. Była pewna, że skrzywił usta w swoim zimnym, nienawistnym, triumfalnym uśmiechu. Po raz pierwszy bała się patrzeć śmierci w oczy. Te kilka sekund było dla niej wiecznością. Ten post był edytowany przez kruk: 18.09.2005 18:52 -------------------- Idę swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą!
![]() |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 07:25 |