Sangiunis Religo (spojler) [zak] do LW, jednopartówka
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Sangiunis Religo (spojler) [zak] do LW, jednopartówka
smagliczka |
![]() ![]()
Post
#1
|
![]() Prefekt Naczelny Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 638 Dołączył: 21.10.2005 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta ![]() |
Na wstępie chciałabym powiedzieć, że jest to moje pierwsze w życiu opowiadanko, więc nie wiem, czy dobrze mi wyszło- mam nadzieję, że nie najgorzej…sami ocenicie.
Z początku miało być znacznie krótsze ( w swym pierwotnym założeniu nawet miniaturka)…ale w trakcie pisania zaczęło żyć własnym życiem i jakoś tak…samo się rozrosło… W temacie zaznaczyłam ,że zawiera SPOJLER, jednak nie stanowi on podstawy fabuły i nie jest na niego położony duży nacisk, więc jeśli ktoś, kto nie czytał jeszcze 6 części, będzie miał zamiar zgłębić treść SANGUINIS RELIGO, może nawet nie zwrócić na ów spojler większej uwagi, uznając go raczej za wytwór mojej wyobraźni… …żeby już do końca zagmatwać…spojler to nie TO, co myślicie… ( tak po prawdzie ja również nie czytałam 6 części…ale dowiedziałam się paru rzeczy, i nie mogłabym sobie darować, gdybym nie wykorzystała tych informacji w moim opowiadaniu). No nie będę dłużej przynudzać…życzę ciekawej lektury…acha wszystkie niezrozumiałe nazwy zostały wyjaśnione w słowniczku, który zamieszczam pod koniec opowiadania. *** Czy istnieje gdzieś we wszechświecie takie miejsce, w którym spotykają się wszystkie skrajności?... … …Zło i Dobro …Śmierć i Życie …Słabość i Siła …Strach i Odwaga …Smutek i Radość …Ból i Przyjemność …Napięcie i Spokój …Niewola i Wolność …Głupota i Mądrość …Ciemność i Światło … Nienawiść i Miłość …Odrębność i Jedność …Cierpienie i Ukojenie …Potępienie i Zbawienie …Wątpliwość i Pewność … …istnieje… …w duszy każdego człowieka… *** Ciemne listopadowe niebo przeszył oślepiająco jasny błysk. Siwowłosy, sędziwy człowiek, obudził się nagle ze świstem wciągając powietrze. Już dawno nie odczuwał tak silnego niepokoju, mimo, iż czasy były naprawdę mroczne a za każdym rogiem czaiła się zdrada…nawet tych najbardziej zaufanych. Nic już nie było tak oczywiste i pewne, jak kiedyś, nawet to, co jest zwane dobrem i złem. Mężczyzna wstał z łóżka, by nalać sobie szklankę wody. Najbardziej denerwowało go to,że nie potrafił dokładnie sprecyzować przyczyny owego niepokoju, intuicja prawie nigdy go nie zawodziła, jednak czasami dawała o sobie znać w dość specyficzny, zgoła niekonwencjonalny i trudny do odczytania sposób. Człowiek uśmiechnął się smętnie patrząc w pustkę. <Czyżby twoja podświadomość bawiła się z tobą w gierki Albusie???> *** Siekł deszcz ze śniegiem, śliską breją pokrywając błotnistą drogę. Samotna sylwetka majaczyła w strugach szalejącej burzy, zbliżając się chwiejnie w stronę ciemnego gmachu zamku. Grzmot! Twarz wycieńczonego wędrówką człowieka po raz kolejny spotkała się z klejącą mazią, która po wielu upadkach całkowicie oblepiła jego podartą, czarną szatę. Nim dotarł do wielkich drewnianych drzwi, chroniących wstępu do zamczyska, upadał jeszcze parę razy. Wciągając spazmatycznie powietrze uwiesił się na wielkiej mosiężnej kołatce w nadziei, że drzwi nie zostały zaryglowane. Nie były. Słaniając się wszedł do pogrążonego w ciemnościach, cichego wnętrza. Dochodziła druga w nocy, korytarze zamku były wyludnione. Zaczął wspinać się po szerokich kamiennych schodach, a każdy jego krok odbijał się głuchym echem od obwieszonych obrazami ścian. Doskonale wiedział, gdzie ma się udać, znał topografię wnętrz prawie na pamięć…spędził tu przecież siedem lat swego żałosnego życia. Czy uda mu się prześliznąć niepostrzeżenie? Czy nie natknie się na osobę niepożądaną? Wiedział, że zamek jest doskonale chroniony, a stary Albus już zapewne zatroszczył się, by nikt bez jego wiedzy do środka się nie dostał. Jednak to nie długobrody Profesor stanowił dla nieproszonego gościa niebezpieczeństwo. Nie chciał się natknąć na kogoś, kto podniósłby niepotrzebny alarm. Mówiąc szczerze w sytuacji, w jakiej się znalazł nikt już nie mógł mu pomóc. Nikt nie był przyjacielem. Każdy był wrogiem. Nie można uciec od nieuniknionego! <Tak czy inaczej za parę dni czeka mnie śmierć, czy to z Jego ręki… czy też z ręki Ministerstwa!> *** Profesor zszedł do gabinetu, coś wyraźnie nie dawało mu spokoju…tylko co? Odpowiedź na to pytanie przyszła nagle i okazała się być prosta. Wzrok starego człowieka spoczął na kryształowej kuli, która jarzyła się zimnym niebieskim światłem. Ktoś obcy przekroczył progi zamku! Niemal jak na zawołanie zawirował znajdujący się nieopodal srebrny stożek. Albus wiedział już, że nocny gość stoi w tym momencie przed drzwiami do jego królestwa nie mogąc wejść do środka z prostej przyczyny…nie znał hasła. <Nigdy nie lekceważ wewnętrznego głosu Albusie, czasami to jedyny głos prawdy!> Siwowłosy mężczyzna powoli wyjął różdżkę, która nawet, gdy spał spoczywała w wewnętrznej kieszeni jego nocnej szaty. Nie było chwili, aby się z nią rozstał. Stanowisko, jakie pełnił, odpowiedzialność za setki młodych ludzi nie pozwalały mu na chwile nierozwagi i braku czujności…zwłaszcza teraz, gdy niczego i nikogo nie można być pewnym! Powoli, stąpając jak kot, zbliżał się do drzwi. Nie czuł strachu, długie lata wielu doświadczeń i nieprzyjemnych sytuacji sprawiły, że raz na zawsze pozbył się tego uczucia ze swojej duszy. Strach paraliżuje i odbiera twą moc!- zawsze powtarzał to swoim uczniom. Kto mógł go odwiedzać w środku nocy? Miał wielu wrogów, nie podejrzewał jednak, by jakikolwiek zjawił się tutaj tak niefrasobliwie narażając się na utratę własnego zdrowia albo nawet życia. O tak! Albus nie należał do osób, które były bezradne w obliczu nieprzyjaciela! Nigdy, co prawda nikogo nie zabił…ale potrafił wyeliminować przeciwnika tak skutecznie, że uchodził wśród czarodziejów za mistrza brutalnego, aczkolwiek bezkrwawego obezwładniania. Stanął przed drzwiami koncentrując całą swą uwagę na osobie znajdującej się po drugiej stronie. W mgnieniu oka otworzył gabinet przykładając różdżkę go gardła nieznajomego. Widok, jaki ukazał się jego oczom, sprawił, że ręka lekko mu zadrżała. Stał przed nim znany mu dobrze młody człowiek, chociaż ciężko można było ludzką istotę w nim rozpoznać. Umorusany od stóp do głów błotem, w podartej cienkiej szacie, o bladej, wykrzywionej bólem twarzy, na którą opadały mokre strąki czarnych włosów. Dygotał na całym ciele…zapewne z zimna. Albus powoli opuścił różdżkę świdrując przybysza przenikliwym spojrzeniem. - Se…Severus?- zapytał szeptem. Człowiek w odpowiedzi skinął głową, nie odważył się spojrzeć Albusowi Dumbledore’owi w oczy. *** Czarodziej gestem zaprosił niespodziewanego gościa do środka nie spuszczając z niego wzroku. Młodzieniec chwiejnym krokiem przekroczył próg gabinetu. Zapadła niezręczna cisza…na ścianie, znacznie za głośno, tykał wielki drewniany zegar. Dumbledore rzadko czuł się skonsternowany, czy zbity z tropu, jednak sytuacja, jaka właśnie rozgrywała się w jego pokojach w środku nocy, była mówiąc zdawkowo…dziwna i niepokojąca. Okrążył swego byłego podopiecznego i usiadł za biurkiem bacznie mu się przyglądając…chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co powinien był powiedzieć. Po chwili otrząsnął się jakby z letargu. - Usiądź Severusie, proszę- rzekł wskazując krzesło naprzeciwko i siląc się na spokój. Młody człowiek nie zareagował jednak na prośbę Profesora, stojąc cały czas na środku pokoju dyrektorskiego, oświetlonego ciepłym światłem wielu świec, i wbijając wzrok w owe, wskazane mu krzesło. Z trudem łapał powietrze, oddychając nierówno i płytko, serce wybijało znacznie szybszy rytm niż zazwyczaj, źrenice miał rozszerzone a jego ciałem wstrząsały silne dreszcze, które nasiliły się jeszcze po przekroczeniu progów Dyrektora Hogwartu. Nie dygotał z zimna. - Mam p-panu coś d-do powiedzenia Prof.-fesorze- odezwał się nagle niskim, drżącym ledwo słyszalnym głosem - Dzisiejszej n-nocy… podjąłem decyzję ostateczn-ną. Zamknął mocno powieki a przez jego twarz przetoczył się spazm bólu. Jego chude, długie palce zacisnęły się w pięści. Prowadził wewnętrzną walkę. Adrenalina krążąca we krwi, choć uodparniała na fizyczny ból i ogromny wysiłek, nie pomagała jednak w psychicznym boju…boju, jaki będzie musiał za chwilę stoczyć z samym sobą. Drżącymi rękami sięgnął do wnętrza resztek, swojej przemoczonej szaty wydobywając z niej różdżkę. Zbliżył się do biurka, cały czas nie podnosząc wzroku na Dyrektora i położył ów przedmiot przed Albusem cofając się szybko na poprzednie miejsce. - Pan pozwoli, że się sam rozbroję…t-to nie będzie mi już więcej potrzebne- powiedział znacznie głośniej i szybciej, jakby się bał, że nie zdąży skończyć, bo głos odmówi mu posłuszeństwa. - Nie rozumiem, Severusie? Co chcesz przez to powiedzieć?- rzekł doświadczony stary czarodziej spodziewając się najgorszego. Młody Snape poczuł na swoim gardle metalową obręcz, zaciskającą się z każdym oddechem. Nie był w stanie tego powiedzieć! Nie jemu! Człowiekowi, który jako jedyny darzył go kiedyś ciepłym uczuciem! Dzięki, któremu mógł przetrwać najgorsze chwile upokorzenia! Który, jako JEDYNY okazał mu zrozumienie i widział w min czującą istotę!!! <Zdradziłeś Go!!! Zdradziłeś wszystko, w co wierzył, zaprzepaściłeś całą nadzieję, jaką w tobie pokładał!!> <Jesteś śmieciem!!! Podłym, pieprzonym zdrajcą i tchórzem!!!> <Nie jesteś godzien jakiejkolwiek litości!!! Jakiegokolwiek przebaczenia!!!> <Nawet nie masz odwagi spojrzeć Mu w oczy!!! Bo wiesz doskonale, co tam zobaczysz!!! POGARDĘ!!!> Głos krzyczący w głowie młodego człowieka, a w zasadzie żałosnej karykatury człowieka, był nieubłagany…i nie dawał się uciszyć żadnym znanym czarodziejom zaklęciem. Prześladował on Severusa już od dłuższego czasu stając się jego największym…najokrutniejszym dręczycielem! Albusowi rozszerzyły się źrenice. <Czy to możliwe, że On…czy…Boże! Severusie…błagam niech TO nie będzie prawda!!!> Jakby w odpowiedzi, stojący przed nim młodzieniec drgnął niespodziewanie podwijając szybko lewy rękaw szaty. Oczom Dyrektora ukazał się widniejący na przedramieniu młodego mężczyzny Mroczny Znak…Znak przynależności do popleczników Lorda Voldemorta...największego czarnoksiężnika…oprawcy i bezwzględnego mordercy! Profesor zamknął oczy czując jak coś z niego ulatuje…nie…nie chciał w to uwierzyć! Spełniło się jego najgorsze przeczucie! - Jestem…byłem Śmierciożercą- szepnął Severus, gdy pętla na jego krtani rozluźniła się na tyle, by mógł wydać z siebie głos. Znów zapadła cisza. Tym razem jednak znacznie cięższa do zniesienia dla obu rozmówców. Czyż to nie dziwne, że to nie nasi wrogowie, ale ci, których kochamy zadają nam najboleśniejsze ciosy? Tykający miarowo zegar wbijał swą rytmiczną melodię do mózgu, z każdym uderzeniem wahadła powodując silniejszą falę bólu, rozlewającą się po czaszce Severusa Snape’a. Jego ciałem wstrząsnęła kolejna dawka drgawek. - Ch-hciałem…myślałem, że…powinien Pan się d-dowiedzieć jako pierwszy…ja…- głos mu się załamał, nie był w stanie mówić. Zacisnął zęby. <Tchórz!!!> Kolejny spazm bólu, tym razem, promieniujący od czarnego znaku na lewym przedramieniu sprawił, że Severus musiał ucisnąć go mocno dłonią, aby nie krzyknąć. Czy starczy mu sił na to, co tak dokładnie i od dawna planował? Czy ludzka istota, bo taką przecież był, jest w stanie znieść tyle bólu i cierpienia w ciągu jednej doby? Albus ukrył twarz w dłoniach, które lekko mu drżały. Cisza… Czy można usłyszeć jak pęka serce? - Ja…- zaczął cicho. Spazmatyczny głęboki wdech. - Ja…oddaję się w ręce Ministerstwa- wyrzucił to zdanie z siebie jak trujący jad. Albus Dumbledore, spojrzał z bólem na żałosną chwiejącą się i ledwo trzymającą w pozycji stojącej postać…upodlaną i poniżaną w dzieciństwie…zawsze w cieniu …zawsze samotną…z góry, skazaną na potępienie… ….swojego byłego ucznia- Severusa Snape’a. *** Czarodziej wstał. Podszedł do młodego, uciskającego ramię, człowieka…lecz ten nie podniósł wzroku, oddychając z trudem, starał się powstrzymać konwulsyjnie drżenie mięśni. Błoto kapiące z jego szaty utworzyło na marmurowej lśniącej podłodze brudną kałużę. Albus nieznaczne przechylił głowę chcąc zajrzeć Severusowi w oczy. Młody człowiek gwałtownie się cofnął! <Nie uchronisz się przed tym!!! Tchórzu!!! Jesteś żałosny…nie masz godności!!!> - Nie pozwolę na to!- rzekł lekko drżącym głosem stary mężczyzna. Jego twarz była silnie pomarszczona…zmęczona, lecz w stalowo-niebieskich oczach można było dostrzec determinację! Wiedział doskonale, jak bezwzględni ludzie zasiadają w ławach Wizengamotu w Ministerstwie Magii. Zbyt wiele razy był świadkiem rozpraw przeciw Śmierciożercom. Czy mógł się zgodzić, aby jego uczeń, młody jeszcze i nierozważny człowiek, został skazany na dożywocie w najcięższym więzieniu, jakie istniało na Ziemi?... …Albo na najokrutniejszą śmierć, która zgodnie z istniejącym Prawem była karą dla najbardziej zagorzałych zwolenników Voldemorta…jednak…karą wielokrotnie nadużywaną… Skazywano na nią ludzi bez słuchania wyjaśnień! Ministerstwo bardzo szybko umywało ręce! <Nie pozwolę, aby zamknęli Go w Azkabanie!!! Nie dopuszczę do tego, aby wydano Go w ręce Dementorów!!!> - Nie pozwolę na to!- powtórzył- wyjaśnij mi…DLACZEGO? Cisza… - Severusie…? Kolejny spazmatyczny wdech…kolejna fala bólu. Jak miał to wyjaśnić? Jak wytłumaczyć, dlaczego został Śmierciożercą? Jak wytłumaczyć, dlaczego zdecydował się odejść? Jak powiedzieć za pomocą słów coś, czego ludzka dusza i umysł znieść nie potrafią? Dlaczego w takich chwilach słowa stają się bezużyteczne?!!! - Czeka mnie śmierć…jeśli nie z rąk Ministerstwa…to z JEGO ręki!- wypowiedział na głos swe wcześniejsze myśli. -Dlaczego przyszedłeś z tym do mnie?- Dyrektor nie dawał za wygraną. < Czy to zawsze musi tak boleć? Dlaczego to musi być tak cholernie trudne?> <Dlatego, że taki śmieć, jak ty, zasługuje tylko na cierpienie!>- odpowiedział Severusowi jego wewnętrzny dręczyciel. - Spójrz mi w oczy…Severusie!- zażądał silnym głosem Albus. Strach zmroził serce młodego człowieka, nogi ugięły się pod nim. Poczuł silne mdłości. Siwobrody Profesor był jedynym, znanym młodzieńcowi czarodziejem, który spojrzeniem potrafił przejrzeć duszę człowieka na wskroś! Nawet Czarny Pan nie mógł się z Nim równać! Snape pewnie pobladłby jeszcze bardziej gdyby to było możliwe. Bardzo powoli podniósł głowę. Sine usta ze świstem wciągały powietrze. Powieki miał opuszczone, do czoła przykleiły się strąki czarnych włosów. Zapadnięte policzki i głębokie cienie pod oczami nadawały i tak już wychudłej twarzy żałosny, chory wygląd. Tętno znacznie przyspieszyło, zwisające wzdłuż ciała ramiona drżały bezwolnie. Krótki, chrapliwy oddech. Severus przeniósł wzrok na srebrną, długą brodę Dumbledore’a, potem bardzo powoli…z bólem w sercu zmusił się do spojrzenia w oczy istocie, której zadał najokrutniejszy cios, jaki może zadać człowiek ufającej mu osobie. Cios zdrady! Albus posiadał umiejętność więzienia wzroku swego rozmówcy na tak długo, na ile tego pragnął. Nigdy jednak nie nadużywał tej zdolności, nie chcąc pozbawiać ludzi wolnej woli oraz zadawać bólu, wdzierając się siłą do ich umysłów. Uchwycił przerażone spojrzenie czarnych, rozszerzonych paniką oczu. <Boże…On stał się zaszczutym zwierzęciem!> Nie musiał używać sztuki zwanej Legilimencją, aby odczytać myśli młodego człowieka, jego wykrzywiona twarz i błyszczące gorączkowym ogniem oczy zdradzały wszystko. Ból. Strach. Nieznośne poczucie winy. Pogardę dla samego siebie. Obrzydzenie. …ale także… Upór. Zdecydowanie. Przede wszystkim…jednak… ROZPACZLIWE WOŁANIE O POMOC, któremu drżące w buncie ciało tak usilnie starało się zaprzeczyć. Albus nie trzymał pod przenikliwym spojrzeniem swego gościa zbyt długo…zaledwie parę sekund. Jednak Severusowi wydawało się, że trwało to całą wieczność!!! Najgorsze do wytrzymania było dla niego to, że oczy Dyrektora nie ciskały mrożących błysków gniewu. Jego wzrok przepełniony był bólem, ale także zdziwieniem i współczuciem. WSPÓŁCZUCIEM!!! Młody Snape nie był w stanie znieść tego choćby chwili dłużej! Szybko zacisnął powieki zginając się w pół z cichym jękiem, jakby otrzymał potężny cios w żołądek. <Dlaczego On mi współczuje??!! Powinien mnie znienawidzić!!! Powinien zabić!!!>- gorączkowe myśli wypełniły jego umysł. Oddychanie sprawiało mu coraz większe trudności. Albus zbliżył się do udręczonego cierpieniem człowieka ostrożnie kładąc ręce na jego ramionach. Reakcja była natychmiastowa! Severus wyrwał się ze zduszonym w gardle krzykiem, jakby dotyk Dumbledore’a oparzył go boleśnie. Tracąc równowagę wpadł z impetem na sekretarzyk z książkami, kilka z nich spadło z głuchym łoskotem na podłogę. Stary człowiek spojrzał ze zdziwieniem na młodego czarodzieja mrużąc oczy. <Tom zastosował rozmyśle sztuczki, nie sądziłem… że posunie się w swym okrucieństwie wobec własnych sług tak daleko.> Postanowił na razie nie dotykać Snape’a. - Nie mogę się zgodzić na to, aby zabrały Cię służby ministerialne- powiedział łagodnie- nie wydam Cię Ministerstwu. Młodzieniec tym razem z własnej woli utkwił pytający wzrok w oczach Profesora. - D…dlaczego???- wysapał łamiącym ochrypłym głosem. Nie rozumiał czemu sprawy wzięły taki obrót. Czyżby Dyrektor…zamierzał mu PRZEBACZYĆ?! Temu, który działał przeciw Niemu, który dopuszczał się okrutnych czynów! Torturował!!! A nawet zabijał niewinnych ludzi!!! Wykonywał rozkazy w milczeniu, nie mając odwagi odmówić! Sprzeciw wiązał się, bowiem z bolesną, często długotrwałą śmiercią!!! Nie chciał TAKIEJ śmierci…ale teraz, jaka INNA śmierć mogła go czekać? ZDRADZIŁ!!! Lord zapewne dowie się o tym bardzo szybko…miał na to niezawodne sposoby! - TU nic Ci nie grozi- odpowiedział Albus czytając w jego myślach. - Dlaczego?- powtórzył Severus, do którego słowa wypowiedziane przed chwilą w ogóle nie dotarły. - Bo ja, w przeciwieństwie do innych członków Wizengamotu, potrafię rozpoznać szczerą skruchę, Severusie- mówiąc to lekko się uśmiechnął- gdybym wydał Cię Ministerstwu, popełniłbym kolejny poważny błąd, którego prawdopodobnie nie dałoby się już naprawić…a tak, pozostaje jeszcze nadzieja. Dygocący, wciśnięty w sekretarzyk człowiek nie bardzo rozumiał, o czym mówi Profesor. Albus widząc dezorientację młodzieńca przeszedł przez gabinet i usiadł na wysokim, rzeźbionym, obitym czerwonym atłasem fotelu, ponownie wskazując Severusowi krzesło. Ku wielkiej uldze Dyrektora, chłopak niepewnie ruszył z miejsca łypiąc podejrzliwie na drewniany przedmiot stojący na przeciwko dużego mahoniowego biurka, jakby upatrywał w tym jakiejś podstępnej pułapki. Przez chwilę stał zastanawiając się czy powinien usiąść…czuł jednak, że rozmowa potrwa jeszcze bardzo długo, a on nie miał już sił, by utrzymać się na własnych nogach. *** Albus wiedział doskonale, że tylko stawiając małe kroki, będzie mógł dotrzeć do zamierzonego celu. W innych okolicznościach zaproponowałby przemokniętemu, drżącemu człowiekowi kubek odprężającej herbaty…jednak w tej sytuacji był niemal pewien, że Severus odmówi przyjęcia jakiegokolwiek przyjaznego gestu, uznając go raczej za atak niż dobrą wolę rozmówcy. Musiał więc postępować bardzo ostrożnie, było to o tyle skomplikowane, że chciał przepytać swego gościa z rzeczy dla niego traumatycznych i trudnych do opowiedzenia, nie sprawiając mu przy tym nadmiernego bólu. O ile to w ogóle było możliwe! Mógł oczywiście użyć do tego celu Veritaserum, przesłuchiwane pod jego wpływem osoby mówiły o wszystkim nie stawiając najmniejszego oporu, niestety…bez żadnych emocji. Albusowi natomiast zależało na tym, by dowiedzieć się, co jego gość tak naprawdę czuł na myśl o tych wszystkich czynach, jakich się dopuścił. To było może bardziej okrutne, ale dawało pełniejszy obraz sytuacji…i jednocześnie mogło stanowić swoiste Katharsis dla przesłuchiwanego. Stary czarodziej odetchnął głęboko spoglądając na siedzącego przed nim bladego człowieka, na którego twarzy obmalowała się rezygnacja. - Wiem, że będzie to dla Ciebie niezwykle trudne- zaczął powoli- jednak skoro już tu przyszedłeś…chciałbym usłyszeć jak do tego doszło. Severus wbił wzrok w zaciśnięte dłonie spoczywające na jego kolanach. Przecież powinien się tego spodziewać od samego początku!!! Mógł łatwo przewidzieć, że stary Dumbledore nie zadowoli się zwykłym przyznaniem do winy i żądał będzie szczegółowych wyjaśnień!!! <Tylko jak do jasnej cholery mam Mu to powiedzieć?!!! Jak zacząć?!!!> - Najlepiej będzie jak zaczniesz od początku, Severusie- rzekł Albus po raz kolejny odpowiadając na niezadane głośno pytanie. Po dłuższej ciszy, widząc, że chłopak nie radzi sobie z ciężarem wspomnień postanowił mu pomóc. - Najpierw chciałbym usłyszeć od Ciebie, jak zostałeś Śmierciożercą? Severus nerwowo nabrał haust powietrza. - To stało się pod koniec siódmej klasy…- zaczął bardzo cicho, prawie szeptem. Albus nie zamierzał jednak zmuszać młodego człowieka, by mówił głośniej. Doskonale rozumiał, że nie jest do tego zdolny. Takich wspomnień nikt nie chciał rozpamiętywać, tym bardziej opowiadać. - Nigdy nie byłem lubiany w szkole- kontynuował po chwili- Pan wie najlepiej, z jakich powodów. - Wiem- szepnął bardziej do siebie niż do niego. - Pragnąłem akceptacji, jakiegoś silnego sprzymierzeńca…byłem głupcem nie dostrzegając go w Panu. Albus zamknął na moment oczy wypuszczając z płuc powietrze. -Chciałem poczuć, że gdzieś przynależę…przez długich siedem lat odtrącali mnie w Slytherinie…bo…bo jestem mieszańcem. Nigdy, nawet w swych najśmielszych oczekiwaniach nie pomyślałem, że zostanie mi złożona taka propozycja- głos drżał mu wyraźnie chcąc za wszelką cenę ugrzęznąć właścicielowi w gardle. Ja…ja Go wtedy podziwiałem- mówiąc to skrzywił się i wzdrygnął- wydawał mi się jedynym głosem prawdy, a fakt, że chciał mnie przyjąć…mnie, nieczystej krwi czarodzieja w swoje szeregi, sprawił, że nie wahałem się zbyt długo. Oczywiście postawił warunki. Przed oczami Severusa pojawiła się scena, o której śnił wielokrotnie. Moment przyjęcia w szeregi Śmieriożerców… …………………………………………………………………………………………………... Czarny Pan siedział w wysokim fotelu zamykającym krąg swych wiernych niewolników, z których przynajmniej połowa była przy nim ze zwykłego strachu przed porzuceniem kłopotliwej i zobowiązującej służby, duża część dla korzyści własnej, a tylko garstka owładnięta obsesją i ubóstwiająca ślepo swego Przewodnika. Severus, jako nowy kandydat stał na środku sali, otoczony Śmierciożercami. - Więc jesteś całkowicie pewien, że pragniesz zostać moim poddanym, wykonującym każdy rozkaz sługą?- zapytał przenikliwym chłodnym głosem Lord Voldemort gładząc przy tym wargi długim cienkim palcem. Krąg ludzi nerwowo zafalował, dało się słyszeć szepty. - Tak Panie, jestem tego pewien- odpowiedział drżącym głosem zaledwie17-letni chłopiec. - Jesteś jeszcze bardzo młody…uważasz, że sprostasz wymaganiom mojej służby? - Tak sądzę Panie… - Tak sądzisz?!!!- zasyczał Lord wstając i powoli zbliżył się do sparaliżowanego młodzieńca. Wydaje Ci się, że to zabawa, że urządzam tutaj klub wzajemnej adoracji? A może myślisz – kontynuował okrążając go - że podniesiesz poczucie własnej wartości wstępując w moje szeregi? Przecież jesteś mieszańcem- powiedział z wyraźnym obrzydzeniem-…musisz czuć się przez to gorszy… Mówiąc szczerze…to nie masz zbyt wielu czarodziejów w rodzinie…matka szlama…ojciec mugol…więc można powiedzieć, że praktycznie i TY jesteś szlamą. Więc jak jest?- Lord zrobił dramatyczną pauzę. Zawsze upajał się cierpieniem innych, uwielbiał poniżać i siać postrach. - Nie Panie…nie dla tego…- zaczął przestraszony Severus. - Więc dlaczego?!!!- przerwał ostro patrząc młodemu człowiekowi prosto w twarz. Chłopak prawie podskoczył. - Jesteś najpotężniejszym czarodziejem Panie…ja chciałbym się od Ciebie uczyć… o ile pozwolisz!!!- dodał pośpiesznie. Wiem, że jestem…prawie-szlamą- zawiesił głos zgoryczą-że nie jestem nawet godny Twej uwagi…możliwość zostania Śmierciożercą byłaby… ogromnym dla mnie zaszczytem- ostatnie słowa z przejęcia prawie wyszeptał. Lord wydawał się być usatysfakcjonowany odpowiedzią młodego kandydata. - Służba u Mnie wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami. Zapewne zdajesz sobie z tego sprawę. Nie jest to łatwa droga. Ty!!! Musiałbyś dodatkowo wykazać się wyjątkową lojalnością ze względu na swoje…mieszane pochodzenie…z zasady nie ufam prawie-szlamom- skwitował uśmiechając się jadowicie. Severus przełknął ślinę. - Musiałbyś wyrzec się swego mugolskiego ojca, to chyba nie ulega wątpliwości. < NA RAZIE tylko wyrzec!!!>- pomyślał krzywiąc się złośliwie. Akurat ta kwestia była dla Severusa rzeczą bardzo prostą…nienawidził Ojca!!! - Musiałbyś – kontynuował Lord- wyrzec się, pod karą śmierci, swej ogromnej sympatii do tego…Albusa Dumbledore’a! Zerwać wszelkie kontakty!!! Tak! Wiem, że go lubisz- dodał widząc zdziwione spojrzenie chłopca- w końcu jako jedyny okazywał ci swoje zainteresowanie, udawaną troskę, nieprawdaż??? On zawsze lubił kontrolować swych podopiecznych, usidlając ich umysły, bawiąc się uczuciami, udając „dobrego dziadka”, któremu można się wypłakać w rękaw…- kłamał wiedząc doskonale, że sprawia młodemu człowiekowi ogromny ból. -Myślisz, że kłamię chcąc sprawić Ci ból?- spytał śmiejąc się w myślach! Nie. Ja go dobrze znam!!! Znacznie lepiej niż Ty, chłopcze!- prawie krzyknął sprawiając, że stojący przed nim Severus skulił się w sobie. <Czy mówił prawdę? Niby, czemu miałby kłamać?!> Rzeczywiście, Albus Dumbledore zawsze odnosił się do Severusa z dystansem. Nigdy nie odpuścił żadnej kary, choć zapewniał o swojej sympatii. Udawał, że nic nie widzi puszczając płazem wszystkie…no…prawie wszystkie utarczki, kiedy to nadmuchany do granic możliwości Potter i jego wierny towarzysz Black, wyżywali się na Severusie w sposób dość okrutny!!! Zawsze jednak reagował, gdy było odwrotnie!!! No i wychwalał tego Lupina, pod niebiosa, podczas gdy on, nigdy nie kiwnął palcem, żeby powstrzymać swych błyskotliwych koleżków!!! Severus rozmyślnie nie dopuszczał do głosu ciepłych wspomnień związanych z Profesorem, nie chciał w tym momencie przypominać sobie, że tylko dzięki Niemu nie popadł w obłęd. Fakt, że to nie, kto inny, jak sam Albus Dumbledore powstrzymał go przed samobójstwem, uratował przed samotną śmiercią, został zepchnięty przez Severusa na samo dno jego podświadomości!!! Stał teraz przed największym czarodziejem w historii ludzkości!!! I to Jemu, nie Albusowi, winien był zaufanie! Tak, Lord Voldemort nie mógł kłamać!!! Severus przekonany skinął głową. -Więc przystajesz na takie warunki? Dobrze!- podsumował zadowolony Tom Riddle. Przez chwilę stał w milczeniu, uważnie przyglądając się Snape’owi, a na jego pociągłej ukrytej w cieniu kaptura twarzy pojawił się szyderczy błysk satysfakcji. Dlaczego chciał przyjąć takiego parszywego mieszańca w swoje szeregi? Cóż! Severus Snape…społeczny odrzutek…mógł okazać się bardzo przydatnym nabytkiem. Doskonale władał mnóstwem czarno-magicznych zaklęć, których nie opanowali nawet najznakomitsi ze śmierciożerców, poza tym…był wybitny w sporządzaniu eliksirów wszelkiej maści…a Czarny Pan bardzo potrzebował kogoś takiego! -Jeśli jednak zauważę choćby cień wątpliwości…-rzekł po dłuższej chwili-…to wiesz, co może Cię spotkać? Stanął nad lekko drżącym młodym człowiekiem celując w niego różdżką. - Crucio! Chłopiec upadł na ziemię krzycząc niemiłosiernie…po raz pierwszy w życiu poczuł na własnej skórze klątwę torturującą, którą przecież znał doskonale. Wielokrotnie wyładowywał swoje emocje strącając za jej pomocą muchy z sufitu. Jednak one nie mogły krzyczeć…więc Severus nie potrafił ocenić jak wielki czują ból. Tortura skończyła się tak nagle, jak się zaczęła. Snape znieruchomiał na zimnej posadzce dysząc ciężko. Czuł jeszcze echo straszliwego bólu rozchodzące się po ciele. Lord Voldemort włożył jednak w klątwę bardzo niewiele mocy. Nie chciał zniechęcić do służby czy zranić przyszłego Śmierciożercę, ale pouczyć. Właściwie można to było nazwać lekkim kuksańcem. -Więc wszystko jasne. Wstań, Snape!- rozkazał obojętnym głosem. Severus dźwignął się na nogi zataczając się lekko. - Od dnia dzisiejszego jesteś MOIM sługą. Wyciągnij lewą rękę. Czarny Pan chwycił chłopca za przegub odsuwając rękaw powyżej łokcia. Przyłożył różdżkę do przedramienia wypowiadając- Insignio!- Severus poczuł ból, jednak w porównaniu z Cruciatusem, było to zaledwie pieczenie. Na jego przedramieniu pojawił się Mroczny Znak przedstawiający czaszkę z rozwartymi szczękami, spomiędzy których wysuwał się wąż- symbol wszystkich popleczników Lorda Voldemorta. To nie był jednak koniec ów dziwnego „pasowania” na sługę, Mistrz Ceremonii dotknął różdżką czoła młodego człowieka. -Evoco servitus!- krzyknął. Severus poczuł jak wszystkie siły magiczne, umysłowe, cielesne są wysysane przez punkt na jego czole- u nasady nosa. Nie mogąc złapać tchu osunął się w czarną otchłań… ....................................................................................................................................................... Młody czarodziej otrząsnął się ze wspomnień. -Jakie warunki, Severusie?- usłyszał głos Albusa Dumbledore’a, który od dłuższego czasu uważnie obserwował zamyśloną twarz Snape’a. Brudnego, trzęsącego się jak osika człowieka przeszyła po raz kolejny bolesna fala. - Jakie- postawił- Ci- warunki?- powiedział bardzo wyraźnie Dyrektor, akcentując każde słowo. - M…miałem wyrzec się ojca- wyrzucił na wydechu Snape- i jeszcze… Znów powróciła żelazna obręcz, tym razem na tyle silna, że Severus musiał chwycić się za gardło. Wdychane przez niego powietrze z trudem przeciskało się przez krtań. - Tak? Co jeszcze?- spytał cicho i łagodnie Albus domyślając się czego od chłopca mógł żądać Tom Riddle. Profesor zawsze ciągnął niechętnych do współpracy za język, w tym momencie jednak nie sprawiało mu to żadnej przyjemności. - Miałem zerwać z Panem wszelkie kontakty- zaczął od łatwiejszej kwestii- Jak skończony idiota dałem sobie wmówić, że…że manipulował mną Pan od samego początku…że jest Pan oszustem i głupcem- powiedział pustym głosem wyzutym z emocji. Albus uśmiechnął się na te słowa. Spodziewał się czegoś znacznie gorszego!!! - No tak, rozumiem… to bardzo podobne do starego Toma…-rzekł czarodziej. Już wiedział dlaczego Severusowi tak ciężko było spojrzeć mu w oczy, wiedza ta przyniosła ogromną ulgę a także swego rodzaju dumę z siedzącego przed nim człowieka. Młody Snape od samego początku służby u Voldemorta miał wątpliwości, czy dobrze postępuje. Miał wyrzuty sumienia - więc nie zaprzedał swej duszy! -…On zawsze starał się uderzać w najbardziej bolesne punkty, pozbawiać wszelkiej nadziei, odcinać drogę ucieczki. Tak postępują wyłącznie ludzie, którzy sami nie mają dokąd uciec! Severus zamarł. Nie rozumiał dlaczego Albus Dumbledore nazwał Czarnego Pana tym imieniem lecz dziwniejsze było to, że mówił o Lordzie Voldemorcie najzwyczajniej w świecie, jakby rozmawiali o dobrym znajomym! I, co ważne, całkowicie nie przejął się tym, że jego były uczeń w jednej chwili przekreślił silną łączącą go z Profesorem więź, wyłącznie dla zyskania akceptacji i zaufania Lorda. Nie miał o to żadnego żalu! A przecież tak usilnie budował zaufanie w ciągu tych siedmiu lat, kiedy to był jedynym przyjacielem dla osamotnionego chłopca. Severus zaprzepaścił wszytko w jednej chwili swego życia, natomiast stary człowiek wcale nie żywił do niego pretensji! - Błądzenie jest rzeczą ludzką, Severusie!- rzekł widząc zdziwienie swego gościa- ja również… popełniłem wiele błędów. Na twarzy starca można było dostrzec nikły smutek. Ciszę, w której było słychać tylko ciężki oddech, wykręcającego w konsternacji własne palce, człowieka, przerwał nagle zegar. Wybiło wpół do trzeciej. *** Albus doskonale zdawał sobie sprawę, że nadszedł najwyższy czas, by powiedzieć młodemu czarodziejowi to, co przez ostatnie trzy lata nie dawało mu spokoju. - Mówiąc szczerze…to również na mnie spoczywa ogromna odpowiedzialność za to, że stałeś się…tym, kim się stałeś! - powiedziawszy to spojrzał bardzo poważnie w czarne, zimne oczy byłego podopiecznego. Powinienem był…uważniej się Tobie przyglądać…okazywać więcej uczucia- tym razem to Dyrektorowi przychodziło mówienie z trudem- bałem się…myślałem, że jak zacznę się zbytnio narzucać ze swoją troską…uznasz to za podstęp, przestaniesz mi ufać. Nie chciałem byś pomyślał, że uważam Cię za ofiarę…dlatego zezwalałem na to, abyś samodzielnie rozwiązywał swoje problemy, starałem się nie pomagać za nadto!!! Czas niestety pokazał…jak wielki błąd popełniłem, pozwalając Ci obcować z ciemnością w Twej własnej duszy…bez wskazania drogi światła. To ja pierwszy Ciebie zdradziłem! Siwowłosy czarodziej zamilkł. Severus drgnął silnie w geście zaprzeczenia. - To nieprawda!!!- z gardła młodego mężczyzny wyrwał się ochrypły krzyk- niech Pan tak nie mówi- dodał już spokojniej. To JA Pana zdradziłem…bo …byłem na tyle głupi…by nie zauważać Pańskich usilnych starań …by lekceważyć pomoc, jaką otrzymywałem!!! Byłem zbyt dumny…by się przyznać, że jej wtedy bardzo potrzebowałem- głos ponownie zaczął mu drżeć. Pan powstrzymał mnie przed samobójstwem…TO był jedyny BŁĄD, jaki Pan popełnił! Już wtedy nie zasługiwałem na życie…tym bardziej nie zasługuje na nie teraz- dodał cicho po chwili. Spuścił głowę i prawie zsunął się z krzesła, na którym siedział. - KAŻDY, nawet najgorszy człowiek, zasługuje na życie!- powiedział dobitnie Albus. - Tak?! Nawet morderca?!...Ja ZABIJAŁEM ludzi Profesorze!!!- krzyknął rozpaczliwie Severus. - Robiłeś to z rozkazu Lorda Voldemorta!!! Nie DOBROWOLNIE…to zdecydowana różnica!!!- rzekł podniesionym głosem Dumbledore uciszając młodzieńca, gdyż ten zaniemówił słysząc z ust czarodzieja Nazwisko Którego Nie Wolno Wymawiać. Serce Severusa tłukło się w piersi…jego oddech znów stał się szybki i chrapliwy - Tak…z rozkazu…z rozkazu…Czarnego Pana …ZABIŁEM… WŁASNEGO… OJCA!!!- ledwo można było zrozumieć co mówi, ponieważ jego głos z trudem wydobywał się z zaciśniętej krtani. Tym razem nie był z stanie powstrzymać łez napływających do przepełnionych goryczą, czarnych oczu. Wzrok zasnuła mu falująca mgła… ………………………………………………………………………………………………….. - Zrobisz to, co powiedziałem!!! Chyba nie ośmielasz się odmówić?!!- Voldemort nie był tego dnia w nastroju do tolerowania sprzeciwów. Zginęło trzech Śmierciożerców a dwóch zostało złapanych w potyczce z Aurorami. Musiał to jakoś odreagować, najprostszą metodą było zabawienie się okrutnie, z którymś ze sług. Severus doskonale się do tego nadawał, poza tym Lord nie wspominał mu, że będzie kiedykolwiek musiał zabić swego ojca…co dodawało całej sytuacji swoistej, w mniemaniu Riddle’a, pikanterii. - Nie jest ci chyba szkoda tego MUGOLA!!!- rzucił z obrzydzeniem w głosie. Severus nie miał śmiałości odmówić wykonania rozkazu, choć dobrze wiedział, że nie będzie w stanie nawet poprawnie wypowiedzieć zaklęcia. Nienawidził swego Ojca!!! Już w dzieciństwie poprzysiągł mu śmierć!!! Wtedy jednak nie wierzył do końca w wypowiadane słowa. Nie sądził, że kiedyś stanie przed koniecznością spełnienia swej obietnicy!!! Ojciec Severusa Snape’a, mimo, iż nie posiadał czarodziejskich zdolności, był człowiekiem wyjątkowo okrutnym. Bił własną żonę, która choć była czarownicą, nie mogła się mu przeciwstawiać, gdyż zabierał jej różdżkę. Wykorzystywał swą fizyczną przewagę pastwiąc się, nie tylko nad bezbronną kobietą, ale również nad swym jedynym synem, który ku rozpaczy ojca był takim samym „dziwakiem”, jak jego matka!!! Teraz, ten mężczyzna, przed którym Severus drżał będąc małym chłopcem kulił się na podłodze, u stóp Czarnego Pana bezgłośnie wołając o pomoc, rozszerzonymi ze strachu oczami. - Czekam!- rzekł, zimnym, ociekającym okrucieństwem głosem, Voldemort. Severus wiedział, że jego lojalność wobec Lorda, poddawana jest najcięższej z możliwych prób. Czy podoła TAKIEMU zadaniu? To, że nienawidził ojca nie znaczyło, że jest w stanie go zabić z zimną krwią!!! Nie był przecież bezdusznym zwierzęciem…BYŁ CZŁOWIEKIEM!!! Nie zareagował, stojąc cały czas z opuszczoną różdżką i wpatrując się w drżącą na posadzce żałosną osobę, która w tym momencie całkowicie nie przypominała silnego, pewnego siebie człowieka z przed lat. - Jeśli za chwilę nie wykonasz mojego rozkazu mocno tego pożałujesz Snape!!!- syknął wściekły Lord celując w Severusa. Nie lubił krnąbrnych sług! Młody Śmierciożerca podniósł różdżkę, nie potrafił jednak zmusić się do rzucenia klątwy uśmiercającej. Ojciec spojrzał na swego syna tak, jak patrzy zwierzę wzięte na muszkę przez myśliwego, oczami pełnymi panicznego strachu!!! Kropla zimnego potu spłynęła Severusowi po skroni, ręka mocniej zacisnęła się na niedoszłym narzędziu zbrodni!!! - Zabij go!!!...Imperio!- ryknął Voldemort. Severus poczuł, jak jego strach i napięcie gdzieś ulatują, ich miejsce natomiast zastąpiło cudowne uczucie odprężenia. Zniknęły wszelkie myśli. Pozostał jednak cichy głos uporczywie szepczący: zabij…zabij go…chcesz to zrobić…zabij…zabijaj…JUŻ!!! - Avada kedavra!!!- usłyszał Severus, jakby z oddali, jak ktoś wykrzykuje formułę zaklęcia. Oślepiające zielone światło świsnęło przecinając powietrze. Mężczyzna, który przed chwilą kulił się na ziemi…teraz leżał z rozpostartymi ramionami. Był martwy!!! Powracająca do młodego Snape’a świadomość uprzytomniła mu, z czyich ust padła śmiertelna klątwa. Zabił własnego Ojca!!! ………………………………………………………………………………………………….. Młody człowiek osunął się z krzesła na podłogę. Z początku jego ciałem wstrząsał bezgłośny płacz, po chwili zamieniając się w potępieńcze, nieludzkie wręcz, wycie. *** Albus wstał i obszedł biurko. Przystanął nad duszącym się własnymi łzami Severusem. - NIE DOTYKAJ MNIE!- krzyknął rozpaczliwie chłopak, zanim czarodziej zdołał wykonać jakikolwiek ruch. - Czy nie rozumiesz??!!!...Ja nie mogę tego ZNIEŚĆ!!! Albus domyślał się, co stanowiło przyczynę tego, że chłopak nie był w stanie wytrzymać dotyku swego nauczyciela. Jednak musiał się upewnić! Dotknął głowy Severusa, z którego gardła wydobył się przeraźliwy wrzask. Młody Snape poczuł ogromny, palący ból, mogący się równać tylko z klątwą Cruciatus. Albus szybko cofnął rękę. Wiedział, jakim przekleństwem obłożył młodego człowieka Tom Riddle. Była to starożytna, dawno już zapomniana, Czarna Magia. Stary Profesor zetknął się z tą klątwą w swoim życiu jeszcze tylko raz, przed wieloma laty…wówczas jednak nie potrafił jej zdjąć. Przekleństwo owe powodowało, że osoba będąca pod jego wpływem odczuwała ogromny, przeszywający ból, gdy spotykała się z dotykiem osób ją kochających, które życzyły jej, jak najlepiej…które pragnęły pomóc! Skazywała takiego człowieka na straszne cierpienia, gdyż od nikogo nie mógł doznać pocieszenia…skazywała na samotną rozpacz…a w końcu na popadnięcie w obłęd albo śmierć! Czarodziej wyjął różdżkę i wycelował ją w jęczącego, ciężko dyszącego na podłodze człowieka. - Exsecratio libero! – wypowiedział, a z jego różdżki wystrzelił w kierunku Severusa strumień białego światła. Ponowny wrzask Snape’a, tym razem znacznie dłuższy i przeraźliwszy, rozbrzmiewał mrożąc krew w żyłach Dumbledore’a. Po chwili wszystko ustało, Severus upadł na twarz z wycieńczenia. Albus schował różdżkę i ostrożnie chwycił chłopca za ramiona podnosząc go z podłogi. Objął w szczelnym uścisku drżące ciało przyciskając mocno do siebie jego chude, kościste plecy. Czuł nierówne bicie serca, słyszał ciężki, przerywany oddech i ciche łkanie. - Już dobrze Sev…w porządku- szepnął mu w ucho. Drżenie ramion nasiliło się nieznacznie. - Uspokój się. Z piersi chłopaka wyrwał się gorzki płacz. - Zabiłem go…ON mi kazał…zmusił mnie… Severus niemal zawisł, uwięziony w ramionach Dyrektora. - Nie mogłem się przeciwstawić…nie panowałem nad tym…nie wiedziałem, co robię...Zabiłem...Zabiłem Ojca!!! - Ciii…spokojnie…to nie była Twoja wina…nic nie mogłeś zrobić. Napięcie w mięśniach młodego człowieka lekko zelżało. - Nie Ty zabiłeś swego ojca…zrobiło to Voldemort…tylko Twoimi rękami- rzekł cicho. Serce starego czarodzieja przeszyło ostrze bólu. Trzymał w ramionach, cierpiącego ponad ludzkie możliwości człowieka…właściwie jeszcze dziecko! Severus Snape miał bowiem niespełna dwadzieścia lat! Niczym nie zasłużył na TAKIE cierpienie!!! Uwolnił chłopca ze swych ramion sadzając go na krześle, po czym zniknął na moment za dębowymi drzwiami, wracając niósł mały flakonik wypełniony szmaragdową substancją oraz kryształową probówkę. Usiadł ponownie w dyrektorskim fotelu wyczarowując kubek z gorącą herbatą… odmierzył za pomocą probówki 0.3 uncje eliksiru i dodał do napoju. - Wypij to…pomoże Ci- rzekł przysuwając w stronę młodzieńca parujący kubek. Severus spojrzał zbolałym, pytającym wzrokiem na Profesora. - Pij- powtórzył Albus wstając i wkładając gorące naczynie w jego dłonie. Chłopak przełknął niewielką ilość napoju, czując jak błogie, odprężające ciepło rozchodzi się po jego ciele. Ból zelżał, mięśnie przestały drżeć konwulsyjnie. Wziął większy łyk. Ciężar spoczywający na płucach opadł umożliwiając Severusowi głęboki wdech. Rozkołatane serce i rozkojarzony umysł uspokoiły swoją pracę. Po raz pierwszy od długich trzech lat poczuł, że jest mu przyjemnie. … - Wybacz, ale muszę wiedzieć…- rzekł po dłuższej chwili Dumbledore- …ilu jeszcze ludzi zabiłeś? Z płuc chłopca wyrwało się ciężkie westchnienie. - Jeszcze…dwóch - odpowiedział bardzo cicho -…dwóch mugoli…mężczyznę…z rozkazu Czarnego Pana…lecz - oczy rozszerzyły mu się na wspomnienie tego wydarzenia - w tym przypadku…byłem świadomy swych czynów… …i kobietę… bo… …bo nie mogłem dłużej patrzeć na jej cierpienie! - Zabiłeś z litości?...Co na to Voldemotr?! – spytał mocno zdziwiony Albus, dobrze wiedząc, że Tom nie toleruje okazywania żadnego współczucia. Severus wzdrygnął się boleśnie na dźwięk imienia Czarnego Pana. - Ukarał mnie…nie zabił, pewnie tylko dlatego, że okazałem się bardzo przydatny… - Przydatny? Severus ponownie głęboko odetchnął. - Tak…ponad rok temu…w gospodzie Pod Świńskim Łbem…usłyszałem przez przypadek… - Przepowiednię?!- przerwał Snape’owi Profesor- więc to byłeś Ty.-bardziej stwierdził niż spytał, rozumiejąc już, dlaczego Severus za swe nieposłuszeństwo nie stracił życia z rąk Voldemorta. Albus dobrze wiedział, że przepowiednia, mówiąca o nadejściu pogromcy Czarnego Pana, mogła dotyczyć pewnego chłopca urodzonego w lipcu…jednak nie martwił się o niego…jego rodzina była przecież doskonale chroniona! Tak. Strażnikiem Tajemnicy Lily i Jamesa był nie, kto inny, jak ich największy przyjaciel, Syriusz Black, od niedawna także Ojciec Chrzestny małego Harry’ego. To właśnie Syriusz zaproponował im takie rozwiązanie. Ten człowiek prędzej sam by zginął, niż zdradził miejsce ich pobytu! - Ja…jednak nie usłyszałem całej…- kontynuował Severus-…wyrzucono mnie z gospody…Lord był bardzo zdenerwowany jej treścią…ale zadowolony. Pewnie dlatego darował mi życie. Później gorzko tego pożałowałem…jakieś cztery miesiące temu… zmuszony zostałem do oglądania tortur tego aurora…Franka Longbottom’a - zasłonił oczy dłonią dysząc ciężko - to pewnie jego syna dotyczyła przepowiednia, przecież urodziło im się dziecko z końcem lipca tego roku, jak …jak w przepowiedni…naprawdę nie wiem…jakim cudem zdołał uciec… Albus znieruchomiał. - Kto go torturował?- głos drżał mu wyraźnie, każde słowo wypowiadał z naciskiem, choć jego myśli krążyły wokół zupełnie innej sprawy. Frank Longbottom cztery miesiące temu aportował się zmasakrowany, ledwo żywy w okolicach Hogsmeade…nikt nie był w stanie zrozumieć, jak tego dokonał. Małżeństwo Państwa Longbottom’ów natomiast, już trzykrotnie opierało się Lordowi Voldemortowi …tak, jak mówiła przepowiednia! - Nie wiem - rzucił słabo Severus ściągając Albusa na ziemię- zawsze byliśmy zamaskowani…mogę być pewien tylko jednej osoby…- zacisnął mocno pięści- Bellatrix Lastrange, ona zawsze przodowała we wszystkich torturach! - Dobrze się stało, że do mnie przyszedłeś Severusie…być może wyłącznie dzięki temu… zbiegowi okoliczności… nie zginie niewinne dziecko- rzekł stary czarodziej, czując ogromną ulgę, nie wiedział, bowiem o drugim odpowiadającym opisowi przepowiedni dziecku, o synu Alicji i Franka. <Muszę podjąć natychmiastowe kroki!!!>- pomyślał spoglądając na byłego ucznia i dziękując Bogu, że to właśnie On postanowił zdradzić tej nocy Lorda Voldemorta, przychodząc do starego Profesora i wyjawiając mu, nie zamierzenie, TAK istotne informacje. Burzowa noc, która zaczęła się dla siwego czarodzieja niepokojem, zaprowadziła całkowicie nieoczekiwanie, wielki spokój w duszy zmęczonego człowieka. Albus otrzymał od losu możliwość uratowania od śmierci dwóch bezbronnych osób… ….małego Longbottom’a …oraz człowieka, którego większość dawno spisała na straty – Śmierciożęrcę Severusa Snape’a. Zegar na ścianie przywołał do rzeczywistości obu czarodziejów pogrążonych we własnych myślach. Minęła równa godzina od czasu, kiedy to młody czarodziej wkroczył do gabinetu Dyrektora Hogwartu. *** Dumbledore’owi pozostało zapytać Severusa już tylko o jedną, może najistotniejszą rzecz, mianowicie: „Dlaczego właśnie dzisiejszej nocy postanowił, z narażeniem własnego życia, porzucić służbę u Lorda Voldemotra?” Gdy chłopak przekroczył w środku, szalejącej listopadowej burzy progi zamku, wydawał się być czymś bardzo przerażony, żeby nie powiedzieć wstrząśnięty…Albus chciał poznać przyczyny skłaniające młodego człowieka, do tak desperackiego kroku, jakim była zdrada potężnego czarnoksiężnika, samego Czarnego Pana. Spojrzał na siedząca przed nim, wyczerpaną psychicznie przedłużającą się rozmową, sylwetkę młodego człowieka, który w tym momencie wydawał się być starszy, o co najmniej pięć lat. - Chciałbym Ci zadać już ostatnie pytanie Severusie- rzekł czarodziej- i mam nadzieje, że mimo bólu postarasz się odpowiedzieć na nie, jak najszczerzej. Chłopak podniósł wzrok na Profesora. - Co takiego skłoniło Cię do porzucenia szeregów Śmierciożerców…co wydarzyło się dzisiejszej nocy, że przyszedłeś z narażeniem własnego życia aż tutaj, do mnie? Snape zamknął powieki, wspomnienia wydarzeń, które miały miejsce przed dwoma godzinami, w telegraficznym skrócie przesunęły się przed jego oczami. Ukazał mu się obraz osoby, która jako jedyna przez trzy lata jego służby nie odwróciła się od niego, myśl o niej pomagała mu przetrwać najgorsze chwile, mino, iż nie był w stanie poczuć ciepłego dotyku jej dłoni. Jeszcze do niedawna był przekonany, że nikt jej nie tknie…że jest bezpieczna! Jak bardzo się mylił… ………………………………………………………………………………………………… Ciemnowłosa drobna kobieta kuliła się w rogu pokoju, z przerażeniem spoglądając na otaczających ją ludzi, jej różdżka wycelowana była w najbliżej stojącą osobę- Bellatrix Lastrange. - No jak złotko- odezwała się drżącym z podniecenia głosem śmierciożerczyni- będziesz współpracować? - A niby, co masz mi zaproponowania…zabraliście mi już wszystko! Nie mam nic do stracenia! Nigdy wam tego nie wybaczę!- krzyknęła, rozglądając się rozpaczliwie wokół, szukając drogi ucieczki. Severus Snape stał z tyłu, przerażona kobieta nie mogła go rozpoznać, był zamaskowany. Lord wysyłając go na misję nie uprzedził, że osobą, do której mają się udać będzie właśnie ona. Gdyby wiedział…nie przyszedłby tu. NIGDY!!! Voldemort nie powiedział również innej ważniej rzeczy. Chłopak był przekonany, że śmierciożercy mają przekonać nieszczęsną kobietę, aby przeszła na ich stronę. Faktycznie, takie było pierwotne założenie…jednak okazało się to niemożliwe. Nie chodziło o to by została śmierciożerczynią…nie…była przecież szlamą, jednak buntowała Snape’a…do tego stopnia utrudniając…różne sprawy…że Czarny Pan postanowił „ograniczyć” ich kontakty, kategorycznie zażądał aby Snape opuścił jej dom! Mimo to, nadal stanowczo odmawiała współpracy! Trzeba więc było podjąć bardziej radykalne kroki…zastosować szantaż. Niespodziewanie Severus został mocno ściśnięty za kark i wypchnięty na środek pokoju. Czyjeś silne ręce chwyciły go za ramiona i zerwały maskę! Z piersi czarnowłosej kobiety wyrwał się krzyk. - Jeśli nie zechcesz współpracować- kontynuowała delektując się każdym słowem Bellatrix- na twoich oczach zabijemy kochanego Severuska. Mówiąc to skierowała na Snape’a swoją różdżkę. - Chyba nie chcesz oglądać czegoś takiego!!! Severus zamarł, nie był w stanie uwierzyć w to, co stało się przed sekundą!!! Jego umysł nie mógł zaakceptować tak rażącej sprzeczności!!! Śmierciożerca grożący drugiemu śmierciożercy!!! I to, w jakim celu! Aby przekonać nieszczęsną kobietę??? Czy nie mogli jej po prostu ZOSTAWIĆ W SPOKOJU?!!! Młody człowiek zatracił jasność myślenia…nawet gdyby bardzo chciał…nie udałoby się mu uciec, czy przeciwstawić. Nie miał żadnych szans…jego różdżka spoczywała w wewnętrznej kieszeni czarnej szaty. - Po co to robicie?!!!- usłyszał drżący z przerażenia głos. - Ach!!! To bardzo ciekawe pytanie…moja droga!!! Właśnie! PO CO?!!- krzyknęła podekscytowana rozglądając się wokoło. Trzech pozostałych śmierciożerców, znajdujących się w pokoju, zaśmiało się cicho. - A no właśnie!!!...chcemy się trochę…rozerwać!- powiedziała radośnie. Snape nie mógł uwierzyć własnym uszom. -Nasz Severus jest taki spięty-dodała z udawaną troską w głosie- ma tyle pracy…non stop siedzi w tych swoich eliksirach…Czarny Pan w padł na pomysł, żeby go trochę…hmm… rozruszać. Jak to mówią, dwie pieczenie, na jednym ogniu- zaśmiała się głośno wyraźnie rozbawiona własnym dowcipem. To jak będzie? Kobieta milczała sparaliżowana. - Szkoda- skwitowała Lastrange. Trzymanego w silnym uścisku młodzieńca przeszyła klątwa Cruciatus. Po chwili leżał na podłodze z trudem łapiąc powietrze. Kolejna dawka cierpienia uderzyła z podwójną siłą. Z nosa Snape’a buchnęła posoka… jego ciałem wstrząsały silne konwulsje…powoli tracił świadomość. Drobna postać siedziała skulona pod ścianą…płakała. - Od ciebie zależy czy przeżyje…- powiedziała ostro Bella - więc nie zastanawiaj się zbyt długo… - Przestańcie!!! BŁAGAM!!! Lastrange cofnęła zaklęcie. Silne ramię postawiło Severusa na nogi, musiał być mocno podtrzymywany, aby się nie przewrócić. - To jak…zgadzasz się na współpracę? Cisza…słychać tylko tłumiony szloch. Po co… ta c-cała… szopka- rzekła po chwili cicho drżącym głosem ciemnowłosa kobieta- p-rrzec-cież i tak …n-nas…zabijecie… - W zasadzie masz rację- skwitowała śmierciożerczyni ostentacyjnie przyglądając się swoim paznokciom - po co przeciągać to żałosne przedstawienie. To jak Snape…może ty to zrobisz…z ojcem sobie poradziłeś…chociaż teraz jest znacznie trudniej…nieprawdaż? Severus ledwo trzymał się na nogach. Nie odpowiadał. - No…nie mniej o to do mnie pretensji…sam wiesz, jaki jest Czarny Pan- uśmiechnęła się- musiałam być wiarygodna w tym, co robię…ale jak widać, na niewiele się to zdało. Ona się nie zgodzi! Uparta z niej dziwka! No dobra! Kończmy. Zasiedzieliśmy się trochę…na pewno nie chcesz, Severus? Do pogrążonego w rozpaczy Snape’a nie docierało już żadne słowo…patrzył pustym wzrokiem na wciśniętą w ścianę osobę, która przestała płakać, czując, że nadchodzi nieuniknione. Ostatnią rzeczą, którą ujrzał było zielone światło uderzające w pierś drobnej kobiety. Gdy ocknął się z letargu, stał samotnie nad zimnymi już zwłokami. ………………………………………………………………………………………………….. - Sev…? Severus?! Podniósł głowę. Jego twarz była mokra od łez. Jedyną odpowiedzią był dźwięk uderzającego o marmurową podłogę ceramicznego kubka, który rozpadł się na drobne kawałki. Dopiero pierwszy zaczerpnięty haust powietrza przerwał tamę bolesnej rozpaczy. Severus zgiął się w pół ukrywając głowę między kolanami i zaciskając pięści na włosach. - Chcesz wiedzieć?!- głos znów zaczął mu drżeć-...Koniecznie chcesz wiedzieć?! TO CI POWIEM!!!- wrzasnął zrywając się z impetem i przewracając krzesło, na którym siedział. Cofnął się o krok dysząc ciężko. - NIC NIE ZROBIŁEM!!! STA ŁEM JAK TEN PEPRZONY TRZÓRZ!!! JAK PARSZYWY ZDRAJCA!!! STAŁEM I PATRZYŁEM!!! TAK!!! BYŁO NA, CO PATRZEĆ!!! Kolejny krok w tył. DZISIAJ MOGŁEM SOBIE TYLKO POPATRZEĆ!!!…POPATRZEĆ… OSTATNI RAZ!!! …NA WŁASNĄ MATKĘ!!! Upadł na kolana w kałużę brudnej wody zasłaniając twarz dłońmi. <Zabiję ją!!!...zabiję!!!...nie dożyje rana!!! ZABIJĘ SUKĘ!!!> - ZABIJĘ JĄ!!!- wykrzyczał na głos swoje myśli. Albus wiedział, co się stało…trzy sekundy spojrzenia w oczy Severusa wystarczyły mu, aby przejrzał jego myśli. Klęczący przed nim w błotnistej kałuży człowiek był dzisiejszej nocy świadkiem morderstwa własnej matki! Stał się zabawką w rękach Voldemorta!!! *** Czarny Pan chodził nerwowo po pokoju oświetlonym wyłącznie blaskiem padającym z kominka, omiatając podłogę długą czarną szatą. Czuł wyraźnie, że dzisiejszej nocy ktoś Go zdradzał…albo o zdradzie usilnie rozmyślał! Tak!!! ON zawsze wiedział, kiedy jego słudzy mięli wątpliwości!!! Doskonale wyczuwał, KTO nie jest mu do końca wierny!!! Już od dłuższego czasu podejrzewał Snape’a…niebawem będzie wiedział na pewno!!! Niespodziewanie z cichym trzaskiem aportowała się zakapturzona postać, przyklękając przed swym zwierzchnikiem. - No i jak?!- spytał chłodnym głosem nie kryjąc swej irytacji. - Panie…musieliśmy ją zabić…nie chciała się zgodzić- rzekła kobieta pochylając się z szacunkiem. - Nie szkodzi Bello…wiedziałem, że nie da się przekonać!!!...Mnie chodzi raczej o…Snape’a- wysyczał ze złością. - Nie zareagował Panie…nic nie powiedział…był chyba…wstrząśnięty!!! - Gdzie jest teraz?!!! - Nie wiem Panie…zostawiliśmy go przy zwłokach… - Zostawiliście?- wycedził przez zaciśnięte zęby- Zostawiliście go? Przecież mówiłem wyraźnie, że chcę go widzieć TUTAJ- mówił łagodnie…zbyt łagodnie. - PANIE…ja nie wiedziałam…myślałam… - MILCZ!!!...CRUCIO!!! Bellatrix głośno krzyczała wijąc się z bólu. Po paru, jakże długich sekundach, Lord cofnął klątwę. Znieruchomiała z twarzą przyciśniętą do podłogi. - GDZIE ON JEST!!!- krzyknął wzburzony do granic możliwości…nie mógł nigdzie wyczuć obecności Severusa…jakby ten zapadł się pod ziemię! Nie mogę go zlokalizować!- syknął ze złością-…ale nie szkodzi…TO…poczuje na pewno!!! Jednym kopnięciem przekręcił ciało, leżącej u jego stóp kobiety, szarpnął za lewy rękaw jej szaty przykładając różdżkę do Mrocznego Znaku. - Ulcisum desertor!!!- wypowiedział głośno krzywiąc się przy tym z złośliwie. W tym samym momencie kilkaset kilometrów dalej ciało młodego człowieka przeszył nieznany mu dotąd lodowaty sztylet. *** Severus wrzasnął ze strachem łapiąc się za ramię. Jego lewa ręka w jednej sekundzie stała się bezwładna i zimna. W miejscu gdzie był wypalony Mroczny Znak poczuł przerażająco chłodny ucisk, który lodowatą falą rozszedł się po całym ciele. Miał wrażenie jakby znalazł się o objęciach samej śmierci. Serce biło coraz wolniej… zmrożone płuca z wielkim trudem nabierały powietrza…poczuł, że się dusi…że zamarza…oczy zasnuła biała mgła… Ze strachem spojrzał na rozmytą postać Profesora. - On…już…wie…- wyszeptał z wielkim wysiłkiem upadając na twarz… Po chwili wszystko ustało… Severus leżał na podłodze dygocąc z zimna. Pierwszy haust powietrza spowodował niemiłosierny rwący ból w klatce piersiowej. Przed oczami pojawiły mu się mroczki…odżywczy tlen zaczynał docierać do mózgu. Albus Dumbledore pochylił się nad drżącym chłopakiem, mógłby przysiąc, że to, co przed chwilą ujrzał, było skutkiem mrożącej klątwy Frigidus ... tylko że jej nie sposób rzucić na odległość! Dźwignął lodowate, słabe ciało młodego czło |
![]() ![]() ![]() |
smagliczka |
![]()
Post
#2
|
![]() Prefekt Naczelny Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 638 Dołączył: 21.10.2005 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta ![]() |
Dwoje mężczyzn wylądowało gładko w gabinecie Dyrektora Hogwartu lekko uderzając stopami o podłogę.
- Gdzjie on?! – spytał szybko Tymoteusz. - Na górze…w mojej sypialni- odpowiedział Albus pośpiesznie prowadząc uzdrowiciela po schodach. Przystanął przepuszczając swego przyjaciela w drzwiach. Tymoteusz od razu skierował swe kroki w stronę łóżka, w którym leżał w agonalnym stanie nieprzytomny młodzieniec. Wyglądał tragicznie. Oddychał płytko. Był zimny. Wręcz trupio blady. - Gospodin pomiluj!!!- szepnął niski czarodziej na widok umazanego krwią człowieka, mierząc tętno na nadgarstku- Szto mu się stalo?!!! Wygląda kak by…mial spotkanie z pędzącym pociągiem!!! - Znacznie gorzej…- rzekł cicho Dumbledore. Uzdrowiciel ściągnął kołdrę okrywającą drobną postać jednym machnięciem różdżki dematerializując resztki przesiąkniętej krwią szaty, w którą odziany był młodzieniec. Nagie ciało Severusa ukazało całą prawdę o obrażeniach, jakie odniósł. Było jedną wielką miazgą. Widniały na nim liczne rozcięcia skóry, z których wciąż małymi stróżkami sączyła się gęsta ciemnoczerwona krew tworząc grube, zasychające wokół ran strupy. Tymoteusz uniósł delikatnie powiekę nieprzytomnego chłopca świecąc różdżką w źrenicę. Nie było reakcji na światło. - To wygląda na…- głos mu zadrżał- …wielokrotny Criuciatus…kto by mogl?…do takiego stopnia?!... Mówił raczej do siebie niż stojącego obok przyjaciela, jakby chciał się w ten sposób przekonać, że to, co widzi nie jest jakimś koszmarnym snem…tylko najprawdziwszą jawą! Odłożył różdżkę na mały stolik obok łóżka i przyłożył dłonie do głowy umierającego, lodowatego człowieka, następnie delikatnie wsunął je pod potylicę. - Przesunięte kręgi szyjne…pęknięta podstawa czaszki…silny wstrząs mózgu… Powoli przeciągnął palcami po nagim ciele, zatrzymując się na wysokości klatki piersiowej. - Uszkodzone lewe pluco…cztery zlamane żebra… Zszedł niżej. - Boże!…on ma zdruzgotane wnętrznosti…pęknięta sledzjona…krwotok… Kto jest zdolny do zrobienija czegoś takiego??!!- wyrzekł na wydechu. Jako MISTRZ UZRAWIANIA w irkuckiej klinice spotykał się z wieloma naprawdę ciężkimi przypadkami…widział tysiące czarodziejów w okropnym stanie…wiele ofiar nieudanych pojedynków…jednak jeszcze nigdy…czegoś takiego…jak dziś. - Ten zmasakrowany chlopak byl katowany przez wiele godzjin…z zimną krwią!!!...Tortura chyba swjadomje zostala przerwana…tylko po to, aby ofiara umarla w straszliwych męczarniach!!!- rzekł nie mogąc do końca uwierzyć w to co mówi. Nie potrafił wyobrazić sobie żadnego człowieka…żadnej czującej ludzkiej istoty, która byłaby zdolna do czynu tak okrutnego!!! Nagle jego wzrok padł na wypalony na ranieniu Severusa Mroczny Znak. Odwrócił zszokowaną twarz w stronę starego druha, który przez cały czas stał w milczeniu nienaturalnie blady, obserwując czynności uzdrowiciela. - Albusie- rzekł cicho, prawie szeptem a w jego ciemnych, orzechowych oczach zagościł błysk przerażenia- On jest slugą SAM- ZNAJESZ-KOGO! - Był…- opowiedział pustym drżącym głosem Dumbledore- …przeszedł na naszą stronę…to właśnie JEMU zawdzięcza swój obecny stan! Tymoteusz przez chwilę stał nieruchomo wpatrując się z niedowierzaniem w długobrodego czarodzieja, jego mózg potrzebował trochę czasu, aby przyswoić nieprawdopodobne informacje. Odetchnął głęboko odwracając się na powrót do pacjenta. Nigdy nie lubił zadawać zbyt wielu niepotrzebnych pytań. Choć był człowiekiem z natury gadatliwym, w pracy stawał się milczący…skupiony. Z resztą po tym, co przed chwilą usłyszał, nie potrzebował już żadnych dodatkowych wyjaśnień. Machnął różdżką w dość skomplikowany sposób, by zatamować krwawienie. - Ja jeszcze nigdy się nie spotkal z takim przypadkiem…ale ma szansę z tego wyjść…to zależi czy jest silnyj…zrobię co się da- rzekł otwierając szkatułkę, która mieściła dziesiątki leczniczych eliksirów. Albus zamknął oczy…była nadzieja…nikła…ale zawsze. Chciał się jej trzymać! Uzdrowiciel wyjął z rzeźbionego pudełeczka cztery flakoniki napełnione kolorowymi substancjami oraz dwie małe kryształowe fiolki, literatkę i strzykawkę, stawiając wszystko starannie, w odpowiedniej kolejności na nocnej szafce. Czynności swe wykonywał sprawnie, aczkolwiek bez zbędnego pośpiechu by ten, nie doprowadził do tragicznej w swych skutkach pomyłki. Musiał być całkowicie opanowany! Wycelował różdżką w środek czoła młodego człowieka, wymawiając nieznane Albusowi zaklęcie. Pod jego wpływem ciało Severusa zadrżało silnie, niczym w konwulsji, po chwili naprężyło się mocno wyginając w łuk i ze świstem nabierając powierza, po czym bezwładnie opadło na posłanie. Mistrz Drużjeskij ponownie uchylił powiekę chłopca, tym razem źrenice zwężyły się pod wpływem wiązki światła. - Nie ma uszkodzonego mózgu- rzekł w wyraźną ulgą w głosie. Dumbledore ciężko odetchnął zasłaniając twarz trzęsącymi się dłońmi. <BOŻE dziękuję Ci!> - Jest duża szansa, że przeżije…ma mlody organizm…ile ma liet?- spytał spokojnym głosem, podczas uzdrawiania zawsze starał się myśleć racjonalnie i wyciszyć emocje. - Równo za miesiąc…dwudziestego piątego grudnia skończy dwadzieścia- odpowiedział z wielkim z trudem. - Toż to jeszcze prawie djecko!- rzekł z niedowierzaniem uzdrowiciel. Wziął do ręki flakonik w jaskrawo niebieskim, gęstym płynem i odmierzył właściwą dawkę nalewając substancji do kryształowej fiolki. Delikatnie rozchylił szczęki chłopaka powoli zakraplając eliksir prosto do gardła pacjenta. Zimne ciało Severusa ponownie zaczęło dygotać, jednak nie tak silnie jak poprzednio, drżenie ograniczało się wyłącznie do małych impulsów nerwowych w mięśniach znajdujących tuż pod skórą. Rosyjski uzdrowiciel doskonale znał się na swoim fachu. Nie bez podstaw został uhonorowany Orderem Restitutio Sanitas dla wybitnie władających leczniczą wiedzą magiczną, najbardziej zasłużonych czarodziejów. Uratował już niejedno życie. Dumbledore stał w niewielkiej odległości w całkowitym milczeniu, nie chcąc w żaden sposób rozpraszać człowieka, od którego zależało przecież TAK wiele! W myślach błagał wciąż Boga, aby Severus z tego wyszedł! Drużjeskij wziął kolejny flakonik, ty razem z klarowną substancją o barwie ciemnego bursztynu, w której pływały jakby małe drobinki złota. Nalał eliksiru do literatki, napełniając ją mniej więcej do połowy, następnie chwycił strzykawkę naciągając niewielką ilość trzeciego, butelkowo-zielonego płynu. Z precyzyjną dokładnością wbił długą cienką igłę w tętnicę szyjną drżącego na całym ciele młodego człowieka. Powoli, z jednostajną prędkością, wstrzyknął zawartość strzykawki do pulsującej bardzo słabo tętnicy i wyciągnął igłę. Po chwili ciałem wstrząsnęły kolejne silne konwulsje. Uzdrowiciel musiał lekko przytrzymać Severusa, gdyż z jego ust chlusnęła na poduszkę brunatna, gęsta ciecz wyglądająca niczym rdzawe błoto. Odchylił na bok jego głowę, aby człowiek nie udusił się własną krwią. Ujął w dłonie literatkę i wlał eliksir chłopcu do ust mocno zaciskając jego szczęki. Młody Snape zaczął się krztusić, dostał silnych torsji, lecz Tymoteusz nie zwolnił uścisku wciąż silnie podtrzymując podbródek nieprzytomnego pacjenta, nie pozwalając, aby ten wypluł chociażby odrobinę bursztynowego płynu. Po chwili torsje ustąpiły, Severus przełknął cały podany mu eliksir, mięśnie przestały drżeć, napięte ciało rozluźniło się. Biegły w swej sztuce czarodziej przyłożył koniec różdżki do splotu słonecznego mrucząc skomplikowaną formułę zaklęcia. Rozbłysło jasne światło w kolorze indygo. Chude, nagie ciało na chwilę zawisło w powietrzu, otoczone świetlistą mgiełką, po czym opadło z powrotem na posłanie. Zniknęły wszelkie zewnętrzne obrażenia. Powierzchnia skóry została oczyszczona z zaschniętej krwi i brudu. Uzdrowiciel ponownie odłożył różdżkę przykładając ręce do piersi chłopaka…w skupieniu wyczuwając płuca i serce…dotykając okolic żołądka… badając stan narządów wewnętrznych…dokładnie sprawdzając podbrzusze i miednicę. Następnie bardzo powoli wsunął dłonie pod głowę Severusa delikatnie odchylając ją raz w jedną, raz w drugą stronę. - Jest dobrze…- rzekł po dłuższych oględzinach- … rdzeń kręgowy pozostal nienaruszony…jego organizm zaczol wspolpracowatć …przyswojil eliksiry… obrazienija wewnętrzne zaczinają się powoli goitć…trochę to potrwa…ale powinien z tego wyjstć. - Boże!!!...Tymoteuszu jesteś CUDOTWÓRCĄ!!!- wydusił Albus ze ściśniętą krtanią i szklącymi się oczami. - Ja?...nieee…ten chlopak jest po prostu bardzo silnyj…inny by mogl tego nie wytrzimatć - rzekł uzdrowiciel ze szczerą pokorą w głosie. Był skromnym człowiekiem, nigdy nie wywyższał się z powodu swych zasług, twierdząc uparcie, że jest tylko narzędziem w rękach OPATRZNOŚCI. - Nie wiem JAK Ci się odwdzięczę!!!- rzekł stary profesor z mokrą od łez twarzą gdyż napływały do jego oczu w takiej ilości, że musiały znaleźć ujście. - Mnje nie musisz…to mój obowiązek…żadna zasluga- odpowiedział lekko się rumieniąc - …nie mogl bym odmówitć mojemu drugu. Po czym odwrócił się na powrót do spokojnie oddychającego, leżącego na łóżku młodzieńca. Na stoliku pozostała jeszcze tylko jedna, niewykorzystana dotąd, kryształowa buteleczka zawierająca białą, mętną substancję, która jarzyła się srebrnym słabym światłem. Odmierzył niewielką jej ilość odlewając do drugiej, czystej fiolki. Następnie wycelował po raz kolejny w nieprzytomnego Snape’a, tym razem w serce wypowiadając bezgłośnie formułę zaklęcia. Severus jęknął, wziął spazmatyczny wdech i otworzył oczy…jednak nie było to przytomne spojrzenie…jego wzrok wyglądał raczej, jakby znajdował się w transie…był nieobecny…pusty…bez wyrazu. Tymoteusz przyłożył różdżkę do jego czoła mrucząc niezrozumiałe słowa w ogromnym skupieniu, na skutek czego, źrenice czarnych, zimnych oczu rozszerzyły się w nienaturalny sposób. Siwy uzdrowiciel przez dłuższy czas spoglądał w nie bardzo uważnie…po około dwóch minutach cofnął zaklęcie przywracając wygląd oczu Snape’a do normalnego stanu. - To niesamowite…ale w swym nieszczęstju…mial naprawde wiele szczęstija- rzekł tajemniczo po chwili milczenia. Podał chłopcu do wypicia już ostatni eliksir, tym razem pacjent posłusznie przełknął zawartość fiolki, by po chwili opaść bezwładnie na poduszki. - Mam nadzieje, że wsjo budjiet dobrze…reszta już zależit od kogoś innego…a ja nie mam wplywu na JEGO decyzje…jeścio tylko sprawdzę adin malenkij szciegól- rzekł lewitując bezwładne ciało i odwracając je twarzą do materaca. To bardzo ważne…szto by energija prawidlowo przeplywala przez cialo – powiedział przeciągając powoli dłońmi wzdłuż kręgosłupa zaczynając od kości krzyżowej w stronę głowy. Zatrzymał się na wysokości odcinka lędźwiowego delikatnie uciskając dwoma palcami punkt między kręgami. Dało się słyszeć wyraźne chrupnięcie. Jego masywne ręce z niezwykłą wręcz precyzją potrafiły wyczuć najmniejsze choćby nierówności, znikome wewnętrzne przesunięcia. Większą ilość czasu poświęcił na nastawienie kręgów szyjnych i atlasu łączącego je z podstawą czaszki. Albus po raz pierwszy w życiu mógł dokładnie obserwować czynności, jakie wykonywał jeden z najznakomitszych uzdrowicieli. Zawsze uważał, że jest to najtrudniejsza i najbardziej odpowiedzialna z dziedzin wiedzy magicznej. Był pod ogromnym wrażeniem umiejętności Tymoteusza. Do tego, by uzdrawiać przypadki takie jak ten, śmiertelne, wręcz beznadziejne, trzeba było mieć niesamowity talent, nerwy ze stali oraz odznaczać się ogromnym profesjonalizmem! Krępy czarodziej odkręcił nagie ciało młodzieńca na powrót kładąc je na plecach i za pomocą zaklęcia odział w białą, bawełnianą koszulę, usuwając także ślady krwi i brudu z pościeli. - Teraz może bytć nieprzitomnyj około dwie-trzi doby…wsio powinno przebiegatć spokojno…no może się tak statć…szto będzie miał atak niekontrolowanego krzyku i drgawek…nic wtedy nie rób…tak musi bytć…unieruchom tylko cialo, aby nie zrobil sobie krzywdy- udzielał Albusowi wskazówek przykrywając Severusa kołdrą- …nie podawaj mu żadnych eliksirów…dopiero jak odzyska siwadomostć…możesz datć coś przeciwbólowego…nie wcześniej! Kak by zaczol krwawitć…przestal oddychatć…lub przestalo bitć serce- dodał po chwili patrząc wprost w niebieskie oczy Dumbledore’a- to bez względu na porę zgloś się do mnje. - Tymoteuszu !!!- wysapał Albus rzucając się przyjacielowi na szyję- Boże…ja nie wiem JAK mam Ci dziękować?!!!...Mam u Ciebie ogromny dług wdzięczności…nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie go spłacić!!! Czarodziej zwany od lat przez swego druha „Tymoteuszem” łagodnie oswobodził się z uścisku Profesora. - Albusie…czyś zapomnial??...że to ja pierwszy mialem taki dlug wobec Tjebie?...a dzisiaj ja mogl go splatitć…chociaż po częśti- rzekł uśmiechając się lekko i chowając flakoniki do rzeźbionej szkatułki. O nic się nie pytał. Nie musiał. Nie potrzebował wiedzieć, DLACZEGO w sypialni samego Dumbledore’a, w jego własnym łóżku, leży nie kto inny, jak były śmierciożerca. Ufał Albusowi…ufał jemu dobremu sercu i niesamowitej wręcz intuicji…dlatego nie zadawał zbędnych pytań. Pytania siejące wątpliwości w dobro i mądrość nie są pytaniami, które należy wypowiadać…bo nie pochodzą z CZYSTEGO źródła. Są raczej podszeptami ciemnej strony ludzkiej natury, która za wszelką cenę pragnie zachwiać wiarę w dobroć człowieka. -No już najwyższa pora na mienija!...My chyba powinni odnowitć na powrót znajomośti… - skwitował na odchodne uzdrowiciel całując mocno Dumbledore’a swym rosyjskim zwyczajem- …moj prijatjielu! - Jak już będziesz miał ten kominek daj znać!...Natychmiast podłączę go do mojej wewnętrznej sieci Fiuu!- rzekł Dyrektor silnie drżącym głosem wzruszony do głębi postawą człowieka, o złotym wręcz sercu. - No to… Da swidanija Albusie! - Do zobaczenia Tymoteuszu…ja nie potrafię, więc…niech Ci Bóg wynagrodzi!- odpowiedział łamiącym się głosem Albus. - Już to zrobil- szepnął cicho uśmiechając się tajemniczo. Największą, bowiem dla uzdrowiciela nagrodą jest chwila, w której ratuje komuś życie. Była trzecia w nocy czasu Greenwich, gdy Timeo Drużjeskij opuścił Hogwart za pomocą świstoklika wyczarowanego z pomiętej gazety. *** Stary czarodziej siedział w kompletnej ciszy w sypialni pogrążonej w ciemnościach. Minęły już dwie doby od czasu, jak sprowadził umierającego Snape’a do Hogwartu. Od chwili wyjścia uzdrowiciela, Severus miał trzy ataki…w tym momencie leżał jednak spokojnie w wielkim łóżku wyglądając jakby był martwy. Jedynym dowodem na to, że jest inaczej, była unosząca się lekko i rytmicznie klatka piersiowa. Dumbledore’a trapiły czarne myśli. Nie mógł się pozbyć się wrażenia, że tylko i wyłącznie z JEGO winy, młody, dochodzący dwudziestki człowiek, był zawieszony między życiem a śmiercią. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie maił wpływu na wiele wydarzeń, jakie rozegrały się podczas tragicznego wieczoru na spotkaniu śnierciożerców…czuł jednak, że gdyby nie namawiał chłopaka na współpracę… gdyby poszedł razem z nim do Ministerstwa…może nie doszłoby do tego... …może Severus nie stałby teraz nad krawędzią przepaści prowadzącej do innego świata!!! Czuł się obarczony odpowiedzialnością…winą…na jego, i tak już zatroskanym sercu, spoczął dodatkowy…niewyobrażalnie bolesny ciężar! Tak. Poczucie winy jest chyba JEDYNĄ z tych destrukcyjnych mocy gnieżdżących się w umyśle człowieka, która tak okrutnie…szybko…boleśnie i definitywnie potrafi zniszczyć wszelkie szczęście…wszelki spokój! Sędziwy człowiek był pogodzony ze zjawiskiem zwanym „śmiercią”…nie obawiał się jej gdyż nie uważał nigdy za koniec „życia”…tylko za zmianę jego formy. On wiedział, że życie się nie kończy…bo jest wieczne…ciało natomiast jest tylko jednym z przejawów istnienia. Wierzył, że człowiek jest czymś więcej niż swym ciałem, więc nie może umrzeć razem z nim. Jednak, jak każda ludzka istota w chwili rozpaczy…nie potrafił usłyszeć odwiecznej prawdy, sączącej mądrość do jego duszy…gdyż był pogrążony w czysto człowieczym żalu i bólu…a w takim stanie nie sposób zrozumieć głosu mówiącego o nieskończoności istnienia. W takich, jak ta chwilach, nawet najsilniejszy z ludzi potrafi się poddać ciemności będąc głuchym na usilne wołanie światła. I choć wcale nie pragnie cierpieć… to jednak z własnej woli przeżywa cierpienie aż do wnętrza swego jestestwa…nie słucha żadnych głosów mądrości…nie chce pociesznia! Dlaczego? Nikt jeszcze nie udzielił ta to pytanie odpowiedzi…i być może nigdy to się nie stanie. Człowiek jest istotą o bardzo skomplikowanej naturze…nie sposób zrozumieć mechanizmów nią kierujących. Albus był wewnętrznie rozdarty…z jednej strony zdawał sobie sprawę, że nic, co wydarza się w życiu człowieka nie wydarza się bez jego woli…że istnieje coś takiego jak „przeznaczenie”, które człowiek SAM sobie wybiera, zanim się narodzi…a żyjąc dokonuje wyborów, które obfitują w liczne skutki… …z drugiej jednak strony czuł, że…mógłby temu wszystkiemu zapobiec, gdyby tylko postąpił inaczej. Teraz było już za późno! Nigdy się nie dowie. Ten nieznośny dualizm istnienia w świecie kontrastów nie dawał mu spokoju…dręczył okrutnie. Spojrzał ponownie na nieprzytomnego chłopaka…i po raz kolejny jego serce przeszyło otrze bólu. Będąc uwięzionym we własnej rozpaczy i czarnych myślach trzymał się jednak nikłego światełka nadziei, że przynajmniej Severus przebywa obecnie w miejscu, gdzie nie czuje cierpienia… *** |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 06:20 |