Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Inner Circle, Wewnętrzny Krąg

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 4 ] ** [100.00%]
Gniot - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 4
Goście nie mogą głosować 
hazel
post 17.01.2006 08:37
Post #1 

czym jest fajerbol?


Grupa: czysta krew..
Postów: 3083
Dołączył: 24.12.2005
Skąd: panic room

Płeć: kaloryfer



Oto przedstawiam wam, szanowni Forumowicze, pierwszą część mojego najnowszego FF laugh.gif , jednego z niewielu o tematyce związanej z HP. Proszę o komentarze.


Jak co dzień obudziło go światło słoneczne, przeciskające się między niedokładnie zaciągniętymi zasłonami. Nie otwierał oczu, czując, nawet pod zamkniętymi powiekami, wpadający do pomieszczenia blask. Przez chwilę leżał nie poruszywszy się, próbując przypomnieć sobie sny, które dręczyły go tej nocy. Od dawna nie były miłe, jednak jakaś forma sadomasochizmu, drzemiąca jego duszy powodowała, że nie potrafił zaprzestać tego porannego rytuału. Ciemne miejsce...błyski świateł, krzyki i męczące poczucie realności – nie zapomni tamtej nocy do końca życia.
Zniechęcony zwlekł się z łóżka, bosymi stopami szukając pantofli na podłodze, jednak jedynym na co trafił była pusta butelka po whisky.
Zszedł na dół po trzeszczących schodach, mijając po drodze porozrzucane po podłodze części garderoby
- Miałem kiedyś naprawić te schody...może kiedyś się na nich zabiję...- pomyślał z nadzieją, kierując się w stronę kuchni.
Blatu ani stołu nie widać było spod porozrzucanych wszędzie resztek jedzenia i pustych butelek po alkoholu. Spod opróżnionego opakowania płatków śniadaniowych wyciągnął czajnik, nalał do niego wody i postawił na brudnej kuchence.
Wrócił na górę, powoli wspinając się po stopniach. Ilość drinków wypita wczorajszego wieczoru zaczynała o sobie przypominać tępym bólem wewnątrz czaszki. Z podłogi obok łóżka podniósł spodnie i pomiętą koszulę, ubrał się niestarannie. Długie, szare i poplątane włosy związał w supeł na karku. Wciąż boso powrócił na dół, lecz tym razem skierował się w stronę frontowych drzwi i otworzył je szeroko. Zalała go fala słonecznego światła, na błękitnym niebie nie było żądnej chmurki. Rozejrzał się wokoło. Na sąsiedniej posesji, oddzielonej półmetrowym białym płotkiem, szalał z kosiarką do trawy pan Whitecombe.
- Powinni tego zabronić – mruknął pod nosem mężczyzna, wciąż mrużąc oczy w obronie przed wszechogarniającym blaskiem. Powoli schylił się po gazetę, leżącą po prawej stronie od drzwi, na zarośniętym chwastami i wybujałą murawą trawniku. Już miałwracać do domu, nawet postawił stopę na pierwszym z trzech, prowadzących do wejścia, stopni, gdy dobiegł go głos sąsiada:
- Dzień dobry, panie Stevens – nienawiść widoczna, nawet z tej odległości, w oczach sąsiada, brzmiała też jego głosie – piękny mamy dziś dzień, nieprawdaż?
- Dzień dobry, Edmundzie, faktycznie, bardzo piękny – odpowiedział zmęczonym i bezbarwnym głosem, a pod nosem dodał – zajebisty, ty pierdolony hipokryto...
W nadziei, że zakończył konwersację, odwrócił się i wszedł na ganek, jednak Edmund Whitecombe był najwyraźniej innego zdania:
- Panie Stevens, pańska furtka się zepsuła...
- Aleś ty inteligentny – mruknął Stevens, jednak mimowolnie spojrzał w stonę wskazywaną przez sąsiada. Furtka zwisała żałośnie na jednym zawiasie, dokładnie jak ją pozostawił parę dni temu.
- Faktycznie – włożył w to stwierdzenie całe pokłady cierpliwości, jakie posiadał, jednocześnie myśląc o różdżce, spoczywającej w kufrze na strychu. Miał wielką ochotę poćwiczyć nba drogim sąsiedzie zaklęcia niewybaczalne.
- Mógłbym panu pomóc ją naprawić, jestem stolarzem – ciągnął nachalnie Whitecombe, a Stevens miał pewność, że nie proponuje tego z życzliwości, ale z przykrości, jaką sprawia mu patrzenie na ten zgrzyt w jego idealnym świecie.
- Nie, dziękuję – rzucił nieuprzejmie i wszedł do domu, głośno trzaskając drzwiami.
Już na progu powitał go gwizd czajnika, oznajmiający, że woda się zagotowała. Spojrzał w dół na stertę nie otwartej korespondencji. Do kupki leżącej tam wczoraj dołączyła podłużna koperta wyglądająca jak rachunek z gazowni, ulotka z agencji turystycznej i jakiś niezidentyfikowany list w szarej kopercie. Zaintrygowany, miał zamiar schylić się i go podnieść, jednak gwizd dobiegający z kuchni wzmógł się o kilka tonów, więc tylko zepchnął nogą stertę na bok i ruszył, by zdjąć z gazu wściekle gwiżdżący czajnik. Rzucił gazetę na stół, zestawił wodę z kuchenki, wyjął z szafki kubek i puszkę z kawą. Zajrzał do jej wnętrza i ze zrezygnowaniem stwierdził, że została tylko resztka. Wsypał ją do kubka i zalał wodą. Z kupy brudnych naczyń zlewie wygrzebał łyżeczkę, spłukał ją pod zimną wodą i zamieszał kawę. Na cukier nie było co liczyć.
Usiadł przy stole, łokciem zepchnął na bok śmieci, rzucając przy okazji na podłogę kilka opakowań po jedzeniu na wynos. Rozłożył gazetę i pociągnął pierwszy łyk kawy. Na pierwszej stronie Timesa widniał, wydrukowany wielką czarną czcionką, nagłówek:

KOLEJNE NIEWYJAŚNIONE MORDERSTWO

A pod nim:

„ Dzisiejszej nocy oficer z siódmego posterunku londyńskiej policji odebrał zgłoszenie od zdenerwowanych mieszkańców Pebble Street o niepokojących odgłosach dobiegających z domu pod numerem 16. Gdy oddiał policji przybył na miejsce, funkcjonariusze, po uprzednim braku odpowiedzi ze strony mieszkańców, wyważyli drzwi i odnaleźli ciała czterech osób, państwa Spinner oraz dwójki ich dzieci. Wezwany na miejsce zdarzenia koroner orzekł, iż przyczyną zgony była prawdopodobnie trucizna, powodująca u ofiary zatrzymanie akcji serca. Jej skład nie jest jeszcze znany. Ślady walki widoczne na miejscu zbrodni wskazują, że ofiary zostały zmuszone do jej zażycia...”


- Dobre sobie – pomyślał Stevens – trucizna...te wszystkie niewyjaśnione zgony nie nauczyły tych ignorantów rozpoznawania efektów Avady...

„Rzecznik prasowy londyńskiej policji podał na spotkaniu z dziennikarzami, iż sprawców tej okrutnej zbrodni nie udało się jeszcze aresztować...”

- Aresztować? Spróbujcie sobie aresztować grupę śmierciożerców...

„...natomiast, dzięki zeznaniom sąsiadów, mamy już podejrzanych. Para, która wynajmowała pokój w domu państwa Spinnerów, nie została jeszcze odnaleziona. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że oni dokonali tego morderstwa, gdyż nie odnaleziono . Istnieje duże prawdopodobieństwo, że oni dokonali tego morderstwa, gdyż nie odnaleziono śladów włamania. Odkryte dokumenty potwierdzają ich tożsamość.”

Pod tekstem znajdowały się dwa zdjęcia, kobiety i mężczyzny. Podpisy pod nimi głosiły: Laeticia Fabrē i Michael McAllison. Stevens przyglądał się zdjęciu dziewczyny, była młoda i bardzo ładna, długie jasne włosy opadały delikatnie na romiona, wizerunku dopełniał mały nos i pełne usta. Kobieta uśmiechała się, odsłaniając równe, białe zęby. Stevens zaczął żałować, że zaprzestał prenumeraty „Proroka codziennego”, może tam pojawiłoby się zdjęcie odsłaniające więcej szczegółów. Napił się kawy i czytał dalej.

‘W razie zauważenia któregoś z podejrzanych, prosimy o natychmiastowy kontakt z najbliższym komisariatem policji...”

Stukanie w szybę przerwało mężczyźnie lekturę. Rozejrzał się szybko, by zidentyfikować źródło niepokojącego dźwięku. Najwyraźniej ktoś lub coś pukało w kuchenne okno. Odsunął zakurzoną firankę i podniósł roletę. Widok, który ujrzał, zdziwił go niezmiernie, choć nieraz był świadkiem takiej sytuacji. Na parapecie siedziała sowa płomykówka, usilnie dziobiąc w szybę. Stevens zdecydowanym ruchem szarpnął klamkę i otworzył okno, doniczka ze sterczącym z niej zeschłym badylem upadła na wyflizowaną podłogę i roztrzaskała się z hukiem. Wcale nie był pewien, że chce się dowiedzieć, co jest w liście przytwierdzonym do sowiej nóżki, jednak ciekawość zwyciężyła. Odwiązał zwitek pergaminu. Dostarczycielka poczty nie odleciała jednak, wręcz przeciwnie – wfrunęła do wnętrza, zrobiła kilka okrążeń wokół pomieszczenia i usiadła na szczycie kuchennej szafki. Mężczyzna pokazał jej zdecydowanym gestem, że ma się wynosić, co spotkało się z całkowitą ignorancją. Zrezygnowany, rozwinął pergamin. Sens zdań, napisanych w pośpiechu, sądząc po charakterze pisma, nie od razu do niego dotarł.

„W związku z brakiem odpowiedzi na mój poprzedni list, uznaję pańskie milczenie za zgodę na spotkanie. Jeśli okoliczności na to pozwolą, pojawię się w pańskim w domu dziś w południe”

Z poważaniem
L.F.

Gdy wreszcie zrozumiał, co czyta, spojrzał na kuchenny zegar. Wskazywał godzinę dwunastą pięć. Pobiegł do przedpokoju, po drodze potykając się o kosz na śmieci i rozrzucając jego zawartość po podłodze. Padł na kolana i zaczął gorączkowo przeszukiwać stos zlekceważonej poprzednio poczty. W końcu w jego ręce wpadł list w szarej kopercie, ten sam, który go zainteresował kilkanaście minut wcześniej. Obrócił go w palcach szukając informacji o nadawcy, jednak obie strony koperty były czyste. Rozerwał ją szybko i wyjął złożony na pół arkusz papieru. Rozłożył kartkę, jednak nim zaczął czytać, rozległo się nerwowe pukanie do drzwi. Wepchnął list do kieszeni, odruchowo przejechał dłonią po włosach, co jeszcze bardziej pogorszyło jego samopoczucie. Otworzył drzwi.
Przed nim stała kobieta, pomimo upalnej pogody ubrana w długie ciemne spodnie, bluzę z kapturem, czapkę bejsbolówkę i duże, ciemne okulary.
- Dzień dobry – powiedziała uprzejmie, choć w jej głosie nie było nic, co mogłoby wskazywać na to, że ten dzień był lub będzie dla niej dobry i miły. Jednocześnie zdjęła okulary i czapeczkę, odsłaniając jasne włosy i czekoladowe oczy. Stevens stał jak spetryfikowany, gratulując sobie w duch własnej bezmyślności i zdolności kojarzenia podstawowych faktów. – Pan Tomas Stevens, o ile się nie mylę – kontynuowała.
- Pani Laeticia Fabrē – wyjąkał - o ile się nie mylę...
Był pewien, że się nie myli.

Ten post był edytowany przez hazel: 17.01.2006 08:39


--------------------
user posted image
The voice in my head doesn’t think I’m crazy.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
hazel
post 21.01.2006 03:06
Post #2 

czym jest fajerbol?


Grupa: czysta krew..
Postów: 3083
Dołączył: 24.12.2005
Skąd: panic room

Płeć: kaloryfer



Kara, uwaga, bronię się! laugh.gif
=> jest krótkie, ponieważ sama lubię czytać krótkie odcinki, poza tym tylko tyle miałam napisane, chciałam zobaczyć, czy to w ogóle ma jakiś sens.
=> akcja toczy się szybko, bo to ma być jednowatkowe opowiadanie a nie książka.
=> z pełną swiadomością podaję mało wiadomości o głównym bohaterze, bo wtedy wszystko może się wyjaśniać powoli, co czyni FF bardziej interesującym.

Dzięki za komentarz, proszę o więcej

BTW, kolejna część:

- Dobrze, to skoro już się znamy, to może pozwolisz mi wejść do środka? – w głosie Laeticii brzmiało zniecierpliwienie
- Zapraszam – Tom, który powoli zaczął powracać do swojej dawnej kondycji emocjonalnej, sam się dziwił swojemu zachowaniu. Powinien zatrzasnąć drzwi przed tą domniemaną morderczynią i zadzwonić na policję, ewentualnie skontaktować się z innymi odpowiednimi służbami. Zamiast tego wykonał kulturalny gest, zapraszając gościa do środka. Bez słowa zaprowadził Laeticię do salonu. Po drodze kobieta z zaciekawieniem przyglądała się śmieciom wysypującym się z przewróconego kosza na śmieci, tarasującego teraz wejście do kuchni. W pokoju dziennym panował względny porządek, Stevens rzadko z niego korzystał. Wskazał ręką na zakurzoną kanapę:
- Może usiądziesz, Laeticio? – grzeczność w jego własnym głosie coraz bardziej go zadziwiała. Nie spodziewał się, że jeszcze potrafi być miły. – Mogę mówić ci po imieniu?
- Oczywiście – odpowiedziała szybko, widać było, że nudziły ją te grzecznościowe gierki – dziękuję, Tom...mogę tak do ciebie mówić?
Nadszedł moment, w którym wreszcie i jemu zrobiło się niedobrze. Odwrócił się, aby ukryć zbolały wyraz twarzy.
- Nie – odpowiedział agresywnie, jednak zdziwienie w jej oczach spowodowało, że musiał się usprawiedliwić – eee...znaczy...no, nie lubię tego imienia, wszyscy mówią do mnie Stevens.
Nie odpowiedziała, tylko pokiwała głową ze zrozumieniem. Nie dziwił się, zareagowała jak wszyscy, gdy to mówił. Pierwsze skojarzenie jakie się nasuwało było jednak błędne. Prawdziwe imię Voldemorta...już od dawna miał go gdzieś, jego i tę całą ciemną, pierdoloną bandę. Powód był inny. Tylko jedna osoba tak do niego mówiła. Osoba, której głosu już nigdy nie usłyszy. Wolał jej tego nie tłumaczyć.
- Napijesz się czegoś? – zapytał, by kontynuować konwersację. Jednocześnie w duchu modlił się, by nie poprosiła o kawę.
- Poproszę kawę, jeśli można – jego modlitwy pozostały niespełnione.
- Obawiam się, że nie mam - naprawdę czuł się głupio, co wcale mu się nie podobało.
-Och...w takim razie poproszę cokolwiek...
Stevens podszedł do barku, otworzył go, starając się zasłonić plecami ilość pustych butelek, następnie wyciągnął jedną, która była do połowy pełna. Nalał płynu do szklanki, którą uprzednio dyskretnie przetarł rękawem koszuli, i podał gościowi.
- Niestety, lodu też nie mam
- Przeżyję – wzięła szklankę i opróżniła ją jednym haustem. Najwyraźniej nie była taka delikatna, jak mu się wydawało.
- Więc... – usiadł naprzeciwko Laeticii w wyliniałym fotelu, pragnąc jak najszybciej dotrzeć do sedna sprawy, czuł, że dłużej nie wytrzyma tej chorej sytuacji, wiążącej się z nią niepewności, i, co z żalem musiał przyznać, podniecenia. – Co cię do mnie sprowadza? J nie mów mi, że wizyta towarzyska, bo i tak ci nie uwierzę...- ton głosu Stevensa stał się zbyt napastliwy, więc przerwał swoją przemowę.
- Nie, nie wizyta towarzyska – odpierała zarzuty z lekkim poirytowaniem – podejrzewam, że wiesz co się stało, skoro tak mówisz.
- Co nieco się orientuję. Właśnie czytałem gazetę, kiedy mi tak brutalnie przerwano.
- Przepraszam i pomimo wszystko dziękuję, że nikogo nie powiadomiłeś – w jej słowach była autentyczna wdzięczność.
- Mój puchacz parę miesięcy temu wybrał wolność, telefon odłączyli mi w maju i sądzę, że niedługo zrobią to także z gazem i prądem, jeśli nie zapłacę rachunków – prawda była taka, że wcale nie potrzebował tych prymitywnych środków komunikacji. Gdyby chciał, nic nie powstrzymałoby go przed działaniem. Kto wie, co tak naprawdę by zrobił, gdyby przeczytał jej list wcześniej...gdyby w ogóle go przeczytał. Nikt nie wiedział, nawet on sam.
- Mimo wszystko dzięki – kobieta wydawała się niezrażona jego obojętnością.
- Nie ma problemu.
- Więc...przyjechałam do ciebie...
Nie pozwolił jej skończyć zdania:
- Przyjechałaś?? Czym??
- Taksówką – wypowiedziała to słowo tak, jakby pytał ją o rzecz oczywistą.
- Dlaczego? Przecież kierowca mógł cię rozpoznać – wiedział wiele o niemagicznym świecie, w końcu żył w nim od tylu lat. Nadgorliwy kierowca taksówki jest gorszy nawet od nadgorliwego sąsiada. – trzeba było się teleportować, jakoś bym to zniósł.
- Otóż w tym problem...- zamilkła w oczekiwaniu na jakiś komentarz, który jednak nie nastąpił – jestem mugolem.
Stevens poczuł, jak coś przewraca się w jego żołądku. Coraz mniej rozumiał z całej tej pokręconej historii i tym samym coraz bardziej go interesowała.
- Jak to?. Nie za bardzo rozumiem...Najpierw przysyłasz mi sowę a potem mówisz, że jesteś mugolem.
- Zwyczajnie. Nikt w mojej rodzinie nie miał zdolności magicznych. – odpowiedziała niewinnie.
- Dobrze wiesz, że nie o tym mówię – nie mógł jej pozwolić wymigać się od odpowiedzi – od kogo wiesz o wszystkim...no wiesz...o świecie czarodziejów?
- Od przyjaciela...właśnie w tej sprawie tu jestem.
- Mówisz może o tym, jak mu tam, Michaelu... – przerwał na chwilę, szukając w pamięci nazwiska - ...McAllisonie, tym gościu co załatwił tych ludzi, Spinnerów?
- Tak, o nim mówię. I wreszcie docieramy do celu. To nie on ich zabił...to była banda śmierciożerców, z Goylem na czele – wymówiła to nazwisko z odrazą.
- Niemożliwe, przecież on nie żyje. Sam...- ugryzł się w język. Nie należało ujawniać zbyt wiele - ...widziałem.
- Tak, tak, wiem, zginął z ręki jednego z najlepszych aurorów, jakich nosiła angielska ziemia – mówiąc to, Laeticia patrzyła na niego wymownie.
- Byłych aurorów, chciałaś powiedzieć – podkreślił pierwsze słowo bardzo dobitnie, równocześnie zastanawiając się ile jego gość wie. Był pewien, że wiele jak na mugola. – Więc nadal utrzymujesz, że to on? Cóż, może śmierciożercy mają zdolność zmartwychwstawania, odziedziczoną po tym jebanym psychopacie? – dawka ironii w tym zdaniu przekraczała wszystkie ogólnoprzyjęte normy.
- Nie to nie on. Jego syn – rzuciła szybko, pod nosem dopowiadając coś, co brzmiało jak „parszywy skurwysyn”.
- To wiele wyjaśnia. Teraz mi tylko wytłumacz jaki biznes miał Goyle Jr w wymordowaniu tej rodzinki? Nie zaprosili go na podwieczorek? Jak mniemam, była to mugolska rodzina...- słowa te nie były miłe, Stevens wcale nie chciał, żeby takie były.
- Jak, to była mugolska rodzina. Ale to nie oni się liczyli. Nic nie wiedzieli. Chodziło o Mike’a. Nadal o niego chodzi...- jej spokojny dotąd głos załamał się. Zamilkła.
- Choć nadal nie pojmuję czego, do ciężkiej cholery, ode mnie oczekujesz, zapytam, czy nie uważasz, że twój szanowny przyjaciel nie powinien sam się tu zjawić, czy może jest zbyt ważny i zajęty chronieniem własnej dupy przed śmierciożercami, by uważać to za konieczne? – wyrzucał z siebie całą złość, jaka się powoli w nim rozpalała.
- Możesz mi uwierzyć, lub nie, ale gwarantuję, że nie zajmowałabym twojego drogocennego czasu, gdybym miała jakieś inne wyjście.
Przerwała. Jej oczy napełniły się łzami, choć tak usilnie starała się do tego nie dopuścić. Spuściła głowę, ukrywając twarz w dłoniach. Stevens poczuł się głupio, ale nic nie mówił, usiłując samego siebie przekonać, że ma rację. – Ta flądra przychodzi tu jakby nigdy nic, wpieprza się w jego uporządkowane życie i jeszcze urządza dramatyczne sceny w salonie – myślał, choć jakaś głęboko ukryta część jego duszy protestowała zawzięcie. Wziął ze stolika szklankę Laeticii, ponownie ją napełnił i postawił przed kobietą. Podniósł butelkę przed oczy i przez chwilę przyglądał się jej bursztynowej zawartości, potem przytknął gwint do ust i wlał w siebie resztę alkoholu. Od razu poczuł się lepiej.
Laeticia podniosła wzrok i spojrzała na niego z zaciekawieniem. Na policzkach miała ślady łez, ale już nie płakała. Z małej torby przerzuconej przez ramię, wyciągnęła paczkę Marlboro i zapałki. Drżącymi rękami otworzyła opakowanie, wyciągnęła papierosa, włożyła go do ust i zabierała się do zapalenia zapałki, jednak zawahała się i zapytała wypranym z emocji głosem:
- Mogę tu zapalić?
- Pal
- Chcesz jednego?
Stevens bez słowa poczęstował się papierosem z wyciągniętej ku niemu paczki. Laeticia spróbowała zapalić zapałkę. Siarka rozbłysła nikłym płomieniem i zgasła. Kobieta podjęła kolejną próbę, równie bezskuteczną. Tom chwilę stał w milczeniu, obserwującej zmagania z zainteresowaniem. W końcu powoli podniósł prawą rękę, z dłonią zaciśniętą w pięść. Gdy ją rozłożył, w jego garści pojawiła się mała ognista kulka, wielkości mandarynki. Podszedł do kobiety, spokojnie wysuną w jej stronę rękę. Płomyk unosił się cal nad powierzchnią skóry, najwyraźniej nie robiąc mu żadnej krzywdy. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jej zdziwienie. Laeticia zapaliła papierosa, on zrobił to samo, po czym zamknął ogień w dłoni, gasząc go. Dziewczyna zaciągnęła się z ulgą.
- Myślałam, że nie używasz magii – powiedziała po chwili milczenia
- Z reguły nie, chyba, że jest to specjalna okazja – kłamał. Nie używał magii, obiecał sobie, że już nigdy jej nie wykorzysta i trzymał się tego przez osiem lat. Teraz jednak ta obietnica, złożona samemu sobie, jakoś przestawała go obchodzić. – Nie zaprzeczysz, że taka jest właśnie teraz.
To miał być żart, jednak nie zabrzmiał radośnie. Raczej złowróżbnie. - Od dawna nie rozmawiałem z kimś tak długo, straciłem wprawę w zabawianiu towarzystwa – myślał z ironią, wpatrując się w milczącego gościa. Najwyraźniej czekała na jego inicjatywę, bojąc się kolejnego ataku złości. Była bardzo atrakcyjna, im dłużej na nią patrzył, tym dobitniej to dostrzegał. Nie wydawała mu się już ani bezbronna ani przerażona. Raczej zdeterminowana. Miała w sobie coś, co trudno określić słowami. To ten rodzaj magii, który nie jest zarezerwowany tylko dla czarodziei.
- Jak się poznaliście z Michaelem? – zadał pierwsze pytanie jakiemu przyszło do głowy, żeby tylko przerwać nieznośną ciszę panującą w salonie. Od razu tego pożałował, zapragnął rzucić na siebie zaklęcie uciszające, ale słowa są jak zaklęcie – raz wypowiedzianych, nie da się powstrzymać.
Fabrē też wyglądała na zaskoczoną, ale odpowiedziała:
- Studiowaliśmy historię na jednym roku.
- W mugolskiej szkole? Co tam robił czarodziej?
- Tak, na mugolskim UNIWERSTYTECIE HARWARDA – powiedziała z urazą – Czarodziej może się tam dostać tak samo, jak każdy człowiek pozamagiczny. Musi spełniać jednak jeden warunek, nie może być ignorantem, takim, jakimi jest większość z WAS. Nie macie pojęcia o niczym, co nie jest związane z waszym własnym podwórkiem.
Chętnie by się z nią pokłócił, jednak wiedział, że ma rację. Od kiedy zamieszkał pośród mugoli, doskonale zdawał sobie sprawę, o ilu rzeczach nie miał przedtem zielonego pojęcia. Nie odezwał się, Laeticia kontynuowała swoją tyradę.
- Mike był bardzo ambitny. Pasjonował się historią, zarówno tą zwyczajną jak i magii. Odnajdywał w naszej przeszłości dowody na istnienie swojego świata. Oczywiście, na samym początku wydał mi się jakiś...inny, tajemniczy, żyjący we własnym świecie. Jak na ironię nie odbiegało to od prawdy.
Stevens wybuchnął śmiechem. Nie to, żeby jej słowa były jakoś porażająco śmieszne, po prostu emocje buzujące w jego głowie musiały w końcu skłonić go do jakiejś szczerej reakcji. I nawet jakoś tego nie żałował. Zdecydowanie działo się z nim coś dziwnego, co miało bezpośredni związek z blondynką siedzącą na przeciwko na kanapie. Gdy w końcu się opanował, co było trudne, rzekł:
- To musiał być dla ciebie niezły szok, jak się dowiedziałaś, nie? – nieraz słyszał o takich sytuacjach, ale jakoś nigdy sobie ich nie wyobrażał.
- Na początku pomyślałam, że mu odbiło – uśmiechnęła się z rozmarzeniem – jednak po krótkiej demonstracji doszłam do wniosku, że albo to prawda, albo to nie tylko jemu odwaliło.
Po tych słowach, Laeticia nieoczekiwanie podniosła się z kanapy, obciągając na sobie ubranie. Stevens od razu wyczuł zmianę klimatu w pomieszczeniu. Kobieta zalotnym krokiem podeszła w jego stronę i usiadła na poręczy fotela po jego prawej stronie. Tom siedział jak zahipnotyzowany. Zbliżyła twarz do jego twarzy tak blisko, że czuł jej ciepły oddech na policzku. Wpatrywał się w jej drżące, wilgotne wargi, z nadzieją myśląc, że ona zrobi to, co on pragnie żeby zrobiła. Ujęła jego prawą dłoń w swoje drobne ręce. Stevens czuł, że jego serce zaczyna walić dwa razy szybciej niż zwykle i do tego w nowej lokalizacji, gdzieś w okolicach przełyku.
Wyszeptała:
- Mój przyjaciel został porwany. Nie ma nikogo innego kto może pomóc mi go odnaleźć, tylko ty. Chcę, żebyś to zrobił...- ton jej głosu zaskoczył mężczyznę. Nie był zmysłowy ani ciepły, ale szorstki i zdecydowany. Euforia, która przed chwilą go ogarniała, minęła w ułamku sekundy. Poderwał się z fotela, strącając z siebie ręce dziewczyny, która w ostatnim momencie zdołała złapać równowagę i nie upadła na podłogę.
- Chyba oszalałaś – krzyczał, bardziej zdenerwowany formą wypowiedzi, niż jej treścią. Tego się akurat spodziewał. Przynajmniej czegoś w tym stylu. – Tyle o mnie wiesz, a śmiesz prosić mnie o pomoc? Nic z tego!
Laeticia stała bez słowa. I choć powinna wyglądać na zdziwioną, wcale tak nie było. To zdenerwowało go jeszcze bardziej.
- Precz!
- Już sobie idę, nie denerwuj się. Jeszcze umrzesz na serce i oskarżą mnie o kolejne morderstwo.
Podeszła do stolik, wypiła drinka, którego podał jej parę chwil temu, odstawiając szklankę bardzo mocno uderzyła nią o blat. Podniosła z kanapy torebkę, czapkę i okulary, potem wyszła z pokoju, nie odwracając się. Słyszał jej kroki w hollu, chwilę potem głośne trzaśnięcie drzwiami. Zapadła cisza.
-Nic-mnie-to-nie-obchodzi- powtarzał w myślach jak mantrę. – Nic-mnie-to-nie-obchodzi – ostatnie słowa wypowiedział już na głos, dodając – k...., obchodzi mnie!
Pobiegł w stronę drzwi. Gdy je otworzył, Laeticia mijała właśnie zdemolowaną furtkę.
- Zaczekaj! – jego dramatyczny krzyk zwrócił uwagę pana Whitecombe, obecnie podlewającego swój świeżo skoszony trawnik przy pomocy węża ogrodowego. Sąsiad zastygł bezruchu i obserwował sytuację.
Kobieta zatrzymała się i odwróciła w jego stronę, lecz nie odpowiedziała. Stevens nie tego się spodziewał. Właściwie nie spodziewał się niczego. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie, oddzieleni przepaścią zapuszczonego ogródka. W końcu Tom powiedział, najobojętniej jak umiał:
- Dobrze, pomogę ci...
Wiedział, że będzie tego żałować.

Ten post był edytowany przez hazel: 05.09.2006 04:11


--------------------
user posted image
The voice in my head doesn’t think I’m crazy.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 18.08.2025 14:38