Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Błyskawica [zakończone], spoilery HBP

Błyskawica [zakończone]
 
Dobre - zostawić [ 2 ] ** [100.00%]
Gniot - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 2
Goście nie mogą głosować 
Darkness and Shadow
post 28.01.2006 20:42
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



No cóż... Jest to mój pierwszy fick, więc proszę o szczere oceny i nawet negatywne przyjmę z godnością. Ta opowieść już od połowy grudnia ukazuje się na moim blogu, lecz tam oczywiście nie ma chętnych do oceniania (zrazili się czy co?), więc oddaję na wasze ręce pierwszą część z cyklu "Nadchodzą ciemne czasy..."


BŁYSKAWICA

Prolog


Jej płaszcz wzbudzał w wielu umysłach najgorsze obawy. Nawet kilkuletnie ślady walki nie przekonywały ludzi, o tym, że jest po ich stronie. W latach, gdy Czarny Pan powstał na każdego, kto rozniecał strach patrzono nieufnie.
Ciemnozielone oczy wyjrzały zza kaptura. "To tutaj" - spojrzała na wysoki budynek, na którego parterze znajdował się bar "Trzy Miotły. Pchnęła drzwi, które ustąpiły ze skrzypnięciem. Uderzyła w nią fala ciepła i zapach kawy waniliowej.
Większość par oczu utkwiła w niej spojrzenia. Niektóre spiorunowała zimnym, pozbawionym uczuć wzrokiem i z dźwiękiem stukających obcasów wysokich butów podążyła do najciemniejszego kąta, gdzie siedziała równie przerażająca osoba, która małymi łykami upijała gorącą kawę waniliową. Widząc jej przyjście przesunęła się bok i odstawiła filiżankę. Przybyszka usiadła ze słowami:
- Wybacz Tonks za spóźnienie, ale wiesz... sprawy służbowe.
- Nie ma sprawy, Vivien. Dopiero co przyszłam z patrolu - powiedziała Tonks, gdy nowa zamawiała u młodej dziewczyny, pracującej jako kelnerka herbatę poziomkową. - Lepiej nie ujawniać tożsamości - stwierdziła, gdy Vivien dotknęła kaptura, by odsłonić twarz. Po tych słowach cofnęła dłoń i schowała ją do kieszeni.
- Wiesz co się dzieje - Vivien spojrzała Tonks w oczy starając ujrzeć tam jakąś tajemnicę. Niczego nie zauważywszy odwróciła pospiesznie wzrok.
Błądząca w kieszeni ręka natrafiła na coś twardego. Kobieta nie wiedziała dokładnie co to jest. Miało okrągły kształt i było zimne, nawet bardzo zimne. Powierzchnia gładka, przeorana jakimiś symbolami... Przestała zajmować się tajemniczym przedmiotem. Wyciągnęła dłoń z kieszeni i oparła na stoliku.
- Nasilają się ataki śmierciożerców. Mamy coraz więcej wezwań z powodu Inferich i zniknięć ludzi - przerwała chwilę ciszy Tonks. - Ostatnio zniknął barman z Dziurawego Kotła i dwie osoby z Ministerstwa. Nas, aurorów ubywa.
Do Vivien podeszła kelnerka z herbatą, ale oddaliła się pospiesznie od osób wyglądających podejrzanie. Odnosząc tacę na ladę szepnęła coś Madam Rosmercie, lecz ona machnęła tylko ręką i odpowiedziała coś zdenerwowanej kelnerce.
- Niebezpiecznie o tym tutaj mówić... - Vivien machnęła delikatnie dłonią w stronę lady. - Mogą coś podejrzewać...
- Racja. Bezpieczniej będzie jak pójdziemy do Kwatery - Tonks wstała, a za jej przykładem poszła Vivien. Obie pogrzebały w kieszeniach, rzuciły na stolik pieniądze i podążyły ku drzwiom. Wiele osób odetchnęło z ulgą, gdy zatrzasnęły się za nimi.
Chłodnawe powietrze uderzyło je z świeżością. Mimo, że był to środek lipca, to noce były zimne. Wolnym krokiem ruszyły do pomalowanego na biało, wysokiego budynku. W tym momencie milczenie było najodpowiedniejsze.



Rozdział I
Światło w mroku.

Stanęły przy drzwiach, do których zastukała lekko różdżką Tonks.
- Sygnał? - zapytała cicho Vivien, ale nie otrzymała odpowiedzi tylko krótkie:
- Sprawdzę teren - Tonks odwróciła się i przylegając plecami do ściany posuwała się bok. Przy rogu wychyliła głowę i szukając ruchu przesunęła się dalej. Gdy zniknęła jej z oczu drzwi budynku się otworzyły, a za nimi stał Remus Lupin.
- Remus, kopę lat! Ty to się trzymasz! - zdziwiona Vivien powitała przyjaciela uściskiem dłoni.
- Gdzie masz Tonks? Po sygnale rozpoznałem, że to ona idzie - zapytał wprowadzając ją do ciepłego pokoju, gdzie młodzi aurorzy grali w karty, a starsi siedzieli w miękkich fotelach i popijali gorącą herbatę.
- Tonks? Bada teren. Zaraz, czekaj... - przerwała i wsłuchała się w odgłosy nocy zagłuszane przez hałas z pokoju. Usłyszała głosy ciche niczym szept. Zbliżyła się do okna. Jej obawy się potwierdziły. Zobaczyła światło i jak ktoś upada na ziemię.
Biegiem wypadła z budynku. Rozglądnęła się czy nikt jej nie śledzi i powoli skradała się do miejsca wypadku. Wychyliła głowę zza rogu i nie uwierzyła w to co zobaczyła...
Tonks klęczała i szeptała jakieś słowa w niezrozumiałym dla niej języku. Pod płaszczem chowała rękę, a wokół niej leżało pięciu śmierciożerców w maskach. Wysunęła się zza rogu pewniej z pytaniem:
- Co tu się stało? - Vivien uklękła obok przyjaciółki wpatrzonej w jeden punkt – rękę jednego z leżących, na której widniał wypalony Mroczny Znak.
- Tonks? - zapytała kładąc rękę na jej ramieniu. Nagle zza rogu wyłonił się Lupin. Stanął obok nich przysłuch..ąc się słowom aurorki:
- Było ich dwóch. Podglądali naszych w Kwaterze. Zagroziłam im. Nie zwracali większej uwagi. Kiedy trzasnęłam w nich oszałamiaczami, doszli jeszcze trzej i razem rzucali Avadę. Użyłam Zaklęcia Tarczy, ale to spowodowało tylko, że stracili przytomność... - przerwała, gdyż Remus nachylił się nad nią i odsłonił ukrytą pod płaszczem rękę. Wyglądała okropnie - cała we krwi, spod której widać było głębokie wcięcia.
- Skąd to się wzięło? - spytał mężczyzna.
- Nie wiem - wyszeptała Nimfadora patrząc na niego tak, jakby prosiła go, żeby nic nie robił. On widząc ten wzrok, pomógł jej jedynie wstać. Vivien również się podniosła i w trójkę weszli do wnętrza Kwatery. Drzwi zamknęły się z łoskotem. Młodzi aurorzy widząc panią kapitan ranną zamilkli i wpatrywali się w nią, jak w obraz.
- Co się gapicie?! - wrzasnęła Tonks. - Krwi nie widzieliście?! A może nie chciało wam się podnieść tyłków i sprawdzić terenu?! - zmieszani młodzieńcy odwrócili wzrok
- Dawlison! Cartons! Co to ma znaczyć? - zawstydzeni wywołani powstali i stawili się przed obliczem rozwścieczonej dowódczyni.
- Wy mieliście zrobić obchód o 20?
- Tak - odparli cicho.
- Wiedzcie na przyszłość, że przesadzę was do pilnowania obozów, jak tak dalej będzie! - krzyknęła tak, że włosy im się zjeżyły na głowie.
- Ale... - przerwał niepewnie Dawlison.
- Żadnych "ale"! Ja tu wydaję rozkazy! - postawiła nogę na pobliskim stołku i odsłoniła cztery złote sprzączki, które oznaczały stopień kapitana.
- Odejść! - powiedziała już spokojniej. Skierowała się w stronę schodów mamrocząc pod nosem:
- Tacy to nawet do pilnowania obozów się nie nadają... - weszła na pierwszy stopień potykając się przy tym. Gdy młodzi zachichotali, ona odwróciła się i groźnie się na nich popatrzyła.
- Co was tak śmieszy?! - oni zamilkli w obawie przed karą. Odetchnęli z ulgą kiedy zwróciła się już łagodnym tonem do Vivien i Remusa:
- Chodźcie - poprowadziła ich na ostatnie piętro budynku.
Gdy stanęli na miejscu, ona pchnęła dębowe drewno w przód. Drzwi skrzypnęły, a Tonks mruknęła coś w stylu:
- Mogliby przynajmniej te drzwi naoliwić - dopiero teraz odsłoniła twarz odrzucając kaptur do tyłu. Na czoło opadły jej ciemne dzisiaj włosy zakrywając oczy. Powstrzymała się od odgarnięcia ich zakrwawioną ręką, więc zrobiła to drugą.
Wskazała przyjaciołom miejsce na kanapie. Sama otwarła szeroko okno, a wieczorne, chłodne powietrze wtargnęło do pokoju. Usiadła na krześle obok biurka, z którego wyciągnęła jakiś eliksir i bandaże. Odsłoniła rękaw lewej, zranionej ręki.
- Nim, pamiętasz mistrza Xarona? - spytała Vivien.
- Jakże miałabym nie pamiętać... - Nimfadora polewała szpetne rysy eliksirem, a krew zniknęła, lecz wgłębienia - nie. Zaklęła głośno.
- Nim! - skarciła ją przyjaciółka.
- No co? - spytała kobieta bandażując rękę.
- Miałaś nie kląć...
- Ach, racja, ale chyba nie zapomniałaś o tym, co było kiedy oblałaś tropienie?
- Tego nie można zapomnieć... Kritomen!
- Dosatkit!
- Emnodess!
- Letrokin! - wymieniały obcojęzyczne przekleństwa.
- Starczy, starczy... - Remus nie mogąc dalej słuchać tego kalania języka przerwał im.
- No, może być! - Tonks wstała i odwróciła się pokazując zabandażowaną rękę.
Zauważyła, że również Vivien ściągnęła kaptur, by odsłonić twarz. Ciemnobrązowe włosy spadały na ramiona, a nierówna grzywka zakrywała czoło. Ciemnozielone oczy przechodzące w brąz zdawały się być gotowe przewiercić każdy, nawet najtwardszy metal.
- Ach, właśnie. Mieliśmy mówić o ślubie Billa i Fleur... - przypomniała sobie Tonks.
Vivien włożyła rękę do kieszeni, w której leżał ów tajemniczy przedmiot. Przejechała po nim palcami. „Okrągły i zimny” - powiedziała sobie w duchu. Na gładkiej powierzchni był symbol. Przymknęła oczy i starała sobie przypomnieć co to jest. Przez głowę przemknęło jej: „Znalazłam go w kieszeni dopiero w barze. Jak to możliwe? Przedtem go nie było...”. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk gongu na kolację. Tonks przerwała mówić coś o ślubie Billa i Fleur. Vivien podniosła się niepewnie z kanapy. To samo uczynił Lupin.
- Muszę wysłać wiadomość do Biura o wypadku – powiedziała Tonks. - Dokończę wam później, po kolacji. Zaraz zejdę na dół.
- Ja też dołączę trochę później – wtrącił Lupin. - Musimy porozmawiać – zwrócił się do Tonks, która głaskała po głowie przywołanego jastrzębia pocztowego, który siedział jej na ramieniu.
Vivien nacisnęła klamkę drzwi i zeszła po starych, zniszczonych schodach w dół. Będąc na I piętrze skręciła w prawo do dużej sali, gdzie urządzono stołówkę. Wiele osób, które usłyszały dźwięk gongu zbiegło się tam i głośno rozmawiając zajmowali miejsca przy długich ławach obok stołów.
Aurorka przekraczając próg stołówki wpadła na mężczyznę z długimi, siwymi włosami, bliznami na twarzy i czarodziejskim okiem.
- Alastor Moody? Skąd cię tu przywiało? - prawie wykrzyknęła zdziwiona. - Przecież jesteś na emeryturze!
- Vivien Renatusse! - zdumiony Szalonooki powitał kobietę. - Od kiedy tu jesteś?
- Od wczoraj. Co tutaj robisz?
- Ja? Ja pomagam Remusowi i Tonks w uprzątnięciu tego rozgardiaszu.
- Jak to, Remus został aurorem?
- Nie... On tylko wspomaga swoją ukochaną Nimfadorę - wypowiedział szczególny nacisk kładąc na imię kobiety - O, właśnie idą – machnął ręką w stronę schodów, z których para schodziła rozmawiając. Do uszu Vivien dotarły ich słowa:
- ... o co mi chodzi?
- Domyślam się.
- To kiedy? W sierpniu?
- Mnie to najbardziej odpowiada... Cały sierpień mam wolny...
- Wiesz, musimy sprawdzić wolny termin na... - Lupin przerwał, bo zauważył, że Moody i Vivien słuchają ich rozmowy.
- O czym tu mowa? - zapytał z ciekawością patrząc na dłoń w bandażach u Tonks. - A... Przepraszam. Już wiem – odwrócił wzrok, a zawstydzona aurorka schowała rękę pod płaszcz. Vivien poczuła, że coś przed nią ukrywają... Coś bardzo ważnego...
W czwórkę weszli do stołówki, gdzie zaczęły się rozmieszczać talerze z jedzeniem. Aurorzy zamilkli w obawie przed kolejnym wybuchem pani kapitan. Zamarli w oczekiwaniu na jakąś uwagę, lecz nic nie usłyszeli oprócz:
- Co tutaj tak cicho? Żałoba po kimś?



Rozdział II
„W imię miłości...”

Młoda kobieta leżała na łóżku wpatrując się w starą, spękaną ścianę pokoju. Promienie słoneczne zaczęły dotykać jej jasnych policzków i ogrzewać je. Osoba trzymała w dłoniach zamknięty medalion, którego nie potrafiła za żadne skarby otworzyć. Nie otworzenie jej chodziło. Starała się rozgryźć znaczenie symbolu na jego powierzchni. Miał on kształt kwadratu z dwoma zawijasami po przekątnej i dwoma głębokimi wcięciami nachodzącymi na siebie pod kątem ostrym.
Nie znała, ani jego znaczenia, ani pochodzenia. Podniosła lekko głowę i wlepiła wzrok w drewniany zegar tykający kolejne sekundy. Wskazywał 5.30 nad ranem. Mimo dość wczesnej pory kobieta wstała z łóżka, wzięła ręcznik z krzesła i cicho wyszła z pokoju. Kierowała się do łazienki. Starała się iść jak najciszej po trzeszczących deskach. Po przejściu obok siedmiu drzwi dotarła do umywalni, gdzie wślizgnęła się przez uchylone drzwi. Spojrzeniem odszukała umywalkę na końcu rzędu. Zawsze ją zajmowała.
Podeszła do niej, zawiesiła ręcznik na wieszaku i chcąc przemyć twarz wyciągnęła dłoń ku kranowi, ale cofnęła ją z przerażeniem słysząc trzask z sąsiedniej części łazienki. Wyciągnęła różdżkę zza pasa i skradając się stanęła przy łuku prowadzącym do miejsca źródła dźwięku. Wychyliła głowę zza gzymsu i nie kryjąc radości odetchnęła z ulgą:
- Ale mnie wystraszyłaś, Viv – rzekła do Tonks zdejmującej opatrunki ze zranionej ręki i sama schowała różdżkę.
- Jeszcze wcześnie... Co tu robisz? - Nimfadora oderwała się wzrok od bandażu, którego zaczęło ubywać na ranie i zbliżał się do końca.
- Nie mogłam spać. Przez to – wyjęła z kieszeni medalion i pokazała go Tonks, która rzuciwszy okiem spuściła głowę i przerwała zdejmowanie opatrunków.
- Muszę ci się do czegoś przyznać... - podniosła lekko oczy i utkwiła je w kafelce przedstawiającej jednorożca.
- Do czego? - zapytała po paru sekundach milczenia Vivien.
- Do tego... - Tonks odsłoniła ostatni bandaż, a na jej palcu lśnił pierścionek z diamentem. Po ranie nie było już ani śladu. Vivien aż otworzyła usta ze zdumienia. Wlepiła wzrok w błyszczący okaz i przez chwilę nie wydusiła z siebie słowa. Nimfadora podniosła głowę i oczy skierowała w jej stronę. Uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Remus poprosił mnie o rękę. Przyjęłam oświadczyny, a co innego miałabym zrobić? Kocham go i chcę z nim być.
- Czyli to co rozmawialiście na schodach... to było o ślubie, prawda? - wydusiła nadal zszokowana Vivien. Tonks kiwnęła głową. - A jak Szalonooki przeniknął okiem bandaże to zobaczył to „coś”?
- Aha i dlatego trzeba na niego uważać. Chciałam ci powiedzieć zaraz po kolacji, jak mieliśmy dokończyć rozmowę o ślubie Billa i Fleur, ale wymówiłaś się zmęczeniem. To cóż...
- No właśnie, to już za trzy dni – przerwała jej przyjaciółka.
- Co?
- Ślub. Nie, nie, nie twój! - poprawiła się, kiedy ona popatrzyła na nią groźnie. - Billa i Fleur!
- Pamiętasz chyba, że mają obchód co 10 minut i my mamy przyjmować raporty?
- No, jasne... - przytaknęła i patrzyła, jak Tonks machnięciem różdżki uprzątnęła bandaże. Wyszła z komnaty, wyciągnęła rękę po ręcznik przyjaciółki i rzuciła go wciąż osłupiałej po wielkim szoku Vivien. Drzwi za nią tylko cicho skrzypnęły.

***

Wielkimi krokami zbliżał się ślub Billa i Fleur. Przygotowania szły pełną parą. Grupa Zakonu Feniksa miała się pojawić w pełnym składzie. Aurorzy mieli pilnować wejść i robić obchód co 10 minut.
W dniu ślubu wszyscy goście w wyśmienitych humorach zjawili się o wyznaczonej porze pod katedrą. Aurorzy zajęli już swoje pozycje. Tonks, Lupin, Vivien i Szalonooki mieli przyjmować raporty z obchodów. Sami usytuowali się z tyłu pod balkonami. Goście rozsiedli się w ławkach szepcząc między sobą o nowinach z świata magii. Rozmowy ucichły, gdy tylko zagrała muzyka.
U wejścia pojawiła się para młoda, a za nimi ich rodziny. Wolnym krokiem szli w rytm organów po czerwonym dywanie do ołtarza. Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku panny młodej. Ubrana była w suknię do kostek, rzecz jasna białą. w niektórych miejscach ozdobiona została brokatem i haftowanymi różyczkami. Z głowy spływał na twarz Fleur welon, a z pleców ciągnął się tren. Pan młody szedł obok przyodziany w garnitur, a z ramion opadał mu czarny płaszcz spięty złotą broszą.
Para dotarła do ołtarza, a rodziny rozsiadły się w przygotowanych specjalnie dla nich ławach w pierwszych rzędach. Muzyka skończyła grać. Rozpoczęła się długo oczekiwana uroczystość.

* * *

Gdy zapadły słowa:
- Możesz pocałować pannę młodą - Tonks szepnęła do Vivien:
- Idę sprawdzić teren. Klenois spóźnia się już kilka minut - wstała i cicho wyszła z katedry. Lupin widząc to spytał siedzącej obok Vivien:
- O co chodzi?
- Idzie sprawdzić co się dzieje. Klenois się spóźnia z raportem. Mogło coś się stać - Lupin kiwnął głową na znak, że rozumie.
Tymczasem Tonks przylegając do odrapanych ścian katedry posuwała się w pełnej gotowości. Czuła, że coś się nie zgadza. Zbliżała się do miejsca, gdzie było wejście do zakrystii. Wychyliła głowę i znieruchomiała. Aurorzy leżeli uśpieni, a na ścianie wypalony został...MROCZNY ZNAK!

* * *

- Gdzie ona jest? - zapytała cicho Vivien. - Coś musiało się stać...
Para młoda szła już w kierunku wyjścia, gdy będąc w połowie drogi na środek katedry wbiegła Tonks. Szeptała coś z Billem w innym języku i co chwilę wskazywała na wyjście. Bill nie bardzo wiedział co ma robić, więc Tonks przywołała Vivien, Lupina, i Szalonookiego, by pomóc w podjęciu decyzji. Chwilę szeptali coś między sobą, a zaniepokojeni goście zaczęli odczuwać, że dzieje się coś złego. Wtem Tonks krzyknęła:
- Uciekać! Atakują! - ludzie nie wiedzieli co mają dokładnie robić: czy jej słuchać, czy pozostać na miejscach. W końcu zrozumieli, że to nie żarty i w popłochu zaczęli pchać się do wyjścia. Garstka aurorów i Zakon Feniksa pozostał na miejscu. Śmierciożercy zaczęli dobijać się do tylnego wyjścia.
Lupin i Kingsley zabarykadowali wszystkie drzwi i wrócili do wszystkich stojących plecami do środka. Zza drzwi było słychać głosy i zdawało się jakby ściemniać.
- Mają trolla! - krzyknął Szalonooki przenikając drewno magicznym wzrokiem. Vivien poczuła się tak, jakby miała nie wyjść już żywo z tej katedry. Huki stawały się coraz głośniejsze. Odłamy drewna odpadały od całości. Gdzieniegdzie były już dziury wystarczające, by się upewnić, że Moody miał rację. Troll swym młotem rozgruchotał drzwi na drobne drzazgi.
Zza obłoku pyłów wyszły zakapturzone postacie w maskach. Kilku z nich wypowiedziało pierwsze zaklęcia. Vivien spojrzała w oczy jednego z nich. Szare, nie wyrażające jakichkolwiek uczuć. Zacisnęła mocniej palce na różdżce i wycelowała ją w przeciwników. Błysnęło białe światło, a trzech wrogów padło oszołomionych. Ku niej poleciało kilka zaklęć. Odparowała je bez trudu.
- Stiliota! - wrzasnęła Tonks do Vivien, co miało znaczyć: "Z tyłu zachodzi cię przeciwnik".
Odwróciła się gwałtownie i rzeczywiście, za nią unosił się dementor i zaczął wysysać z niej najlepsze wspomnienia. Tonks widząc przyjaciółkę w niebezpieczeństwie i sama w nim będąc mając wokół siebie kilkunastu dementorów krzyknęła:
- EXPECTO PATRONUM! - błysnęła białe światło, z którego uformował się przezroczysty jastrząb. Patronus zaczął kąsać wszystkich dementorów w pobliżu. Wzlatywał coraz wyżej i wyżej, aż zalśnił takim blaskiem, że oślepił on wielu wrogów. Zrozumieli z kim mają do czynienia i rzucili się na Tonks ocierającą pot z czoła:
- To ona! - wołali. - Ta co załatwiła nas ostatnio!
Uniknęła tylu ciosów szybkimi skokami, przewrotami i unikami, ale po morderczej walce z dementorami jej siła znacząco spadła. Widząc,że reszta również nie daje już rady zrozumiała co jej zostało:
- UCIEKAJCIE! - wrzasnęła przez hałas bitwy. Wszyscy zamarli w bezruchu. Nie wiedzieli czy jej słuchać. - Ja ich zatrzymam.
- Chyba nie chcesz... - wtrącił się Lupin - Nie! Nie pozwolę ci na to! - spojrzał jej głęboko w oczy.
- To jedyny sposób! Uciekajcie! - krzyknęła do odchodzącej garstki Zakonu i aurorów. Vivien zawahała się przez chwilę, ale chciała znów obejrzeć światło dnia. W ciemnej katedrze nie mogłaby zbyt długo wytrzymać, więc pośpieszyła za resztą do wyrąbanych drzwi, zza których prześwitywało światło. Część ludzi wzbiła się już w powietrze na miotłach.
W pośpiechu odszukała swojego Nimbusa i nie zdziwiło jej to, że Lupin stał patrząc się na wnętrze kościoła, wahając się wciąż z odlotem. Wiedziała jak ciężko jest mu się rozstać w takiej trudnej chwili z Tonks. Vivien dotknęła jego ramienia i pocieszyła go:
- Nie martw się. Na pewno sobie poradzi. Nie raz widziałam jak rozgramiała po trzy oddziały śmierciożerców na raz, tak jak ostatnio - wsiadła na miotłę, a po namyśle dołączył do niej Remus.

***

Na środku pobojowiska stała Ona. Szeptała stare zaklęcie w mowie, którą rozumiał tylko On:

Huano sante feisht a moriet,
Huano sante feisht theina,
Huano sante, conte semo leit,
Huano sante hlonoit sit malesta,
Huano sante le dasta,
Huano sante sole mit uno!


Tylko jedna osoba rozumiała te słowa – Remus Lupin, a brzmiały one tak:

W imię miłości zawsze zwyciężającej,
W imię miłości zawsze wiernej,
W imię miłości, aby On przeżył,
W imię miłości wypowiadam te słowa,
W imię miłości naszej zginę,
W imię miłości przeżyję dla niego!


Lupin słysząc w głowie te zaklęcie gwałtownie zawrócił miotłę i powiedział:
- Wracam po nią – przyspieszył zostawiając resztę w trudnej sytuacji: lecieć z nim, czy nie?
Vivien, Szalonooki, Kingsley i paru innych aurorów wraz z częścią Zakonu podążyło w ślad za nim, a pozostali udali się do miejsca, gdzie według planu miało się odbyć wesele.

***

- „... Huano sante sole mit uno!” - wrzasnęła Tonks unosząc różdżkę w górę, a błękitna fala oślepiającego światła rozpromieniła się dookoła powalając śmierciożerców, lecz jeden z nich wyciągnął nóż umoczony w specjalnej truciźnie i rzucił w nią. Przez chwilę tak, jak wszyscy upadła na kolana krzycząc z bólu, ale spadła nie na twarz, tylko starała się wstać dusząc się i drżąc na całym ciele.
Nagle do katedry wpadł Lupin i podtrzymał ją aby nie upadła.
- Co się tutaj stało? Dlaczego zrobiłaś to dla mnie? - spytał, jakby z pretensją. Nie otrzymał odpowiedzi, tylko głośny głos Szalonookiego:
- Co z nią?
- Jest źle... - wskazał na sztylet sterczący z brzucha narzeczonej. - Dostała nożem z trucizną. Oby to nie było to co myślę...
Dotknął ciemnofioletowej mazi i obejrzał ją z bliska.
- Tylko nie to... Powoli dołącza do Nich... Do Crenod... – dokończył cichym głosem.
- Przyślijcie tu kogoś z św. Munga! - krzyknął Remus do aurorów. Przytulił krztuszącą się i drżącą Tonks do siebie.
- Nie oddam Wam jej tak łatwo... - pogładził kobietę po włosach.

__________________________

I jak pierwsze wrażenia?

Ten post był edytowany przez Darkness and Shadow: 26.05.2006 15:03


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Darkness and Shadow
post 28.01.2006 20:59
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział III
Za zasłoną...

Ekipa ratunkowa zjawiła się szybko i zabrała ciężko ranną Tonks do szpitala św. Munga. Jej stan wciąż się pogarszał i to z minuty na minutę. Oczy straciły źrenice, a obręcz bólu ściskająca płuca nie dawała jej zwyczajnie oddychać. Gdy ją zabierali zdążyła wydusić z siebie słowa skierowane do członków Zakonu:
- Quendo one simo ca denro we – co znaczyło: „Nie płaczcie po mej śmierci”. Po wypowiedzeniu tych słów straciła przytomność.

***

- Ta spod 7- emki! Przestała oddychać! Coś się z nią dzieje! Szybko! - krzyczał jeden z uzdrowicieli na korytarzu. Czterech kolejnych przybiegło do sali nr 7 w celi ratowania jej. Rzeczywiście przestała oddychać, ale puls wyczuli, jak można było wywnioskować z ich okrzyków:
- Brak oddechu!
- Puls jest!
- Niepokoi mnie ta zaburzona praca płuc...
- Podajcie Eliksir przywracający postać! Jeszcze nie jest za późno... - zawołał pielęgniarkę jeden z nich. W chwilę potem ktoś krzyknął:
- Tracimy ją!
Mężczyzna siedzący przed 7- emką i słuchający wszystkiego z niepokojem wrzasnął:
- Nieee!!!
Parę elektrowstrząsów uderzyło w pacjentkę z całą siłą. Drugi raz. Trzeci. Czwarty i nic. Jeden z uzdrowicieli rzekł ze zrezygnowaniem:
- Nie ma szans. Straciliśmy ją – wyszedł przed salę, zatrzymał się i spojrzał na wstrząśniętego mężczyznę.
- Naprawdę mi przykro... Zrobiliśmy co mogliśmy... - zostawił zrozpaczonego człowieka pod drzwiami. Po kolei zaczęli wychodzić pozostali. Każdy mówił kilka słów pociechy do faceta i odchodził.
- Co z tym Eliksirem?! - żywiący wciąż nadzieję, młody uzdrowiciel zawołał zniecierpliwiony.
- Już, już – spóźniona pielęgniarka wpadła do sali omal nie przewracając pogrążonego w rozpaczy mężczyzny. Uzdrowiciel wziął strzykawkę z jasnoniebieskim płynem w butelce, odmierzył dawkę. Wkłuł igłę w żyłę na nadgarstku pacjentki i wstrzyknął zawartość.
Przez parę chwil nic się nie działo, lecz w końcu człowiek przed drzwiami usłyszał parę kaszlnięć. Uśmiechnął się sam do siebie. Odzyskał nadzieję.

***

Pani Weasley pierwszy raz od długiego czasu obgryzała paznokcie z nerwów.
- Nie dają znaku życia od pięciu godzin! - zdenerwowana wpatrywała się na zmianę w drzwi i okno. - Przysłali jedynie wiadomość, że będą później, ale dlaczego ich nie ma?
- Może ktoś został ranny? - rzuciła Hermiona, gdy spod drzwi dał się słyszeć głos Tonks:
- Przecież mówiłam ci, że wszystko w porządku! - pani Weasley z wyraźną ulgą otworzyła drzwi, a za nimi stał Zakon Feniksa. Po kolei wchodzili Szalonooki, Charlie, Kingsley, Vivien, dwóch aurorów, pan Weasley, Fred z Georgem i wspierana przez Lupina Tonks. Gdy wkroczyła na salę wszystkie oczy skierowały się na nią. Vivien szturchnęła ją lekko w bok i szepnęła:
- Tylko nie rób takiego ochrzanu jak w Hoegsmade.
Tonks skinęła tylko i poczuła, że lekko słabnie. Przytrzymała się mocniej Lupina i zapytała cichym głosem:
- O co chodzi?
Pani Weasley była zaniepokojona jej bladą twarzą pełną zadrapań i głębokich ran:
- Kochana, chyba nic ci się nie stało?
- Ach to nic, nic... - starała się wymigać Nimfadora. Niestety za późno...
- Pomijając fakt, że wyczarowała patronusa przeganiającego większość dementorów. Robiła tyle uników, że aż można bić brawa. Użyła zaklęcia Prawdziwej Miłości i omało nie stała się Crenodą. - dokończył Lupin.
Tonks rozglądnęła się po twarzach zwróconych w jej stronę. Niektóre wyrażały zdziwienie, a inne podziw.
- Spokojnie, nie ma powodów do obaw. Stwierdzili, że mogę opuścić szpital, ale muszę wypocząć. W końcu wyciągali mnie za zasłony śmierci... - powiedziała, gdy pani Weasley otwierała już usta, by o coś zapytać.
- A nagroda? - zwrócił się do Tonks Lupin upominając się o coś. Ona popatrzyła na niego z wdzięcznością, założyła mu ręce na szyję i na oczach wszystkich go pocałowała. W sali rozbrzmiały oklaski. Para, jakby ciut zniechęcona odskoczyła od siebie, a Vivien skomentowała:
- Przecież to ślub Billa i Fleur mamy świętować!
- Uwaga! Wszystkie dziewczęta niezamężne! Panna młoda będzie rzucać wiązankę! - zawołała mama Fleur wskazując na swoją córkę.
- Molly, przecież nie ma wątpliwości, że Nim i Remus będą kolejną młodą parą. - stwierdziła Vivien, gdy rozpiszczane dziewczęta ustawiały się obok siebie w szeregu. - Biorą ślub już w sierpniu!
- No, właśnie! Ja też mam iść do nich? One i tak nie mają szans na najbliższe SWOJE wesele! - Tonks buntowała się, gdy pani Weasley z Billem na siłę ciągnęli ją do żeńskiej grupki. Ostateczne ustawili ją obok zestresowanej Gabrielle.
- Pilnujcie jej, żeby nie uciekła! - przykazał Charlie dziewczynom widząc, że Tonks szuka wzrokiem drogi ucieczki.
- Jak tak, to tak! W takim razie nie dam wam złapać tych kwiatów! - rzekła bardziej sama do siebie niż do innych rywalek.
- Trzy, dwa, jeden! - Fleur rzuciła bukiet na znak.
Tonks wyskoczyła w przód, chwyciła wiązankę i przewrotem przez ramię uniknęła groźnego upadku. Wokół zabrzmiała fala oklasków. Lupin patrzył na narzeczoną wstającą z przysiadu i obskakiwaną przez grono dziewcząt, które z podnieceniem oglądały jej pierścionek zaręczynowy. Niektóre zazdrosne dogadywały:
- To nie fair!
- Ona jest aurorką!
- Przecież ona i tak będzie miała ślub!
- Niestety musicie się pogodzić z przegraną. Nie w najbliższym czasie dziewczyny! - odparowała Tonks posyłając pełne próśb o pomoc spojrzenia do Remusa, który wzruszył tylko ramionami nie wiedząc co robić. Wtem pan Weasley wykrzyknął:
- A teraz kawalerzy! Ustawcie tutaj w szeregu – wskazał na to samo miejsce, gdzie stały dziewczęta – a będziecie zaraz łapać krawat pana młodego!
- Arturze, podtrzymuję to co powiedziała Vivien Renatusse. Kolejną parą młodą będą Nimfadora i Remus – stwierdził Szalonooki i natychmiast otrzymał mocne uderzenie w plecy, tak że prawie się zachwiał. Nie musiał nawet się nawet oglądać, by wiedzieć kto jest sprawcą, ale mimo tego zrobił to. Wyswobodzona z „bandy” panien Tonks stała za nim prostując palce pięści.
- Chyba powtarzałam, żeby nie wymieniać mojego imienia! - zwróciła mu głośno uwagę.
- A jak będę miał cię nazywać kiedy wyjdziesz za Remusa? - spytał uśmiechając się złośliwie.
- Po prostu „Tonks”! - odkrzyknęła mu.
- O, wracasz do formy! Brawo, jesteś już zdrowa! - zażartował Moody patrząc jak Lupin, rozgorączkowany myślą, że ktoś inny niż on może złapać część ubioru pana młodego, wyskakuje do góry i chwyta krawat.
- I tak nie oddałbym wam jej! - odgryzł się zawiedzionym mężczyznom odgarniając włosy z twarzy.
- Idź! - Vivien wypchnęła na środek Tonks, która zaskoczona znalazła się w objęciach Remusa.
- Ale co... - nie zdążyła się spytać, gdyż mężczyzna pocałował ją, a Fred i George wyczarowali wokół nich serce układające się z czerwonych iskierek. Wszyscy zaczęli klaskać i wiwatować.
- Oto nasza przyszła para wybrana przez zaciętą walkę i na co dzień złączona prawdziwą miłością, którą chyba widać! - zawołał Bill.

***

- Zatańczysz? - Ron wyciągnął rękę do Hermiony plotkującej z Ginny o znanych zespołach ze świata magii. Przez chwilę chłopak czekał na odpowiedź na pytanie, ale jej nie usłyszał. Zapytał więc ponownie, tylko trochę głośniej:
- Zatańczysz?! - Hermiona przerwała i rzuciła okiem na rudzielca namyślając się.
- Idź, idź – zachęcała ją przyjaciółka. Wreszcie dziewczyna przełamała się, podała mu dłoń i wyszła razem z nim na parkiet pełen tańczących już par.
Vivien z zazdrością patrzyła na przytulające się, uśmiechnięte dziewczęta w tańcu. Sama chciała się teraz tam znaleźć i to razem z... On jako jedyny mężczyzna gościł w jej wspomnieniach jako mężczyzna marzeń i był tam już od dawna. Chociaż później zajmowała się innymi facetami, to ten przetrwał najdłużej i zawsze wracała do jego zdjęcia, które kiedyś sam jej podarował i podpisał.
- Czemu nie tańczysz? - do aurorki przysunął się Simon – kolega z Akademii Aurorskiej.
- Nie mam partnera, a tego, z którym chciałabym zatańczyć nie ma wśród nas.
- Nie został zaproszony? A może ma inną?
- Dosatkit – zaklnęła pod nosem wstając od stołu tylko po to, by uwolnić się od towarzystwa tego ciekawskiego typa. Podążyła w stronę tarasu.
Zawsze uwielbiała wbijać wzrok w jedną gwiazdę na niebie. Tą jasno świecącą, mrugającą tak, jakby chciała roznosić radość i ciepło wszędzie. Kochała ją całym sercem, tak jak osobę, której to ciało niebieskie zostało przypisane.

***

- Noc jest chłodna – Tonks mocniej naciągnęła na siebie płaszcz i skierowała wzrok ku gwiazdom. Obok niej stanął Lupin, który objął ją ramieniem. Ona oparła mu głowę na piersi. Oboje wpatrywali się w niebo, na którym widniały miliony punkcików.
- Lily, James, Syriusz już tam są... - szepnęła ze łzami w oczach. Nawet wymawianie imienia kuzyna sprawiało jej ból. - My też się tam kiedyś znajdziemy... - słone, ciepłe krople potoczyły się po jej bladych policzkach.
- Najważniejsze jest to, że oni patrzą na nas i oczekują nas tam. Śmierci nie powinniśmy się bać... - otarł łzy kobiety i zaczął cicho wymawiać znane na pamięć słowa wiersza:

Sen, którego tak się lękamy...
Czym on jest?
Śmierć to złagodzenie ran zadanych za życia...
Śmierć to ukojenie dla duszy,
sharatanej ostrzem minionych dni...
Śmierć to droga do zasłużonego odpoczynku
po życiu pełnym ciężkiej pracy...
Śmierć to balsam na ból i cierpienia
doznane za życia...
Więc czego tu się bać?
Przed śmiercią i tak nikt nie ucieknie...
*

Nie podejrzewał nawet, że jest ktoś na świecie, kto potrafi przełamać śmierć. Nie wiedział też, że myślach, że teraz życie będzie inne kryje się prawda. Wszystko się jeszcze zmieni... Już niedługo...

*ten wiersz był stworzony na potrzebę opowiadania, więc nie znajdziecie go nigdzie, a auterem jestem ja


Rozdział IV
„Aż do śmierci...”

Wezwań z powodu ataków śmierciożerców przybywało, a na niebie coraz częściej pojawiał się Mroczny Znak. Bardziej doświadczeni i obeznani z siłą Ciemnej Strony czarodzieje wyczuli już dawno rosnącą z dnia na dzień potęgę Czarnego Pana. Wielu z nich przez to zaczęło znacząco słabnąć. Członkowie Zakonu Feniksa nie wiedzieli, że wśród nich również znajdują się takie osoby. Tylko co po niektórzy odkrywali prawdziwą twarz swoich przyjaciół...
Vivien po kilkunastu dniach od ślubu Billa i Fleur zaczęła zauważać zmianę w Tonks. Przyjaciółka coraz częściej miała problemy w walce i chodziła blada, bez dawnego uśmiechu powalającego nawet największych smutasów. Po jednym ze wspólnych patroli w okolicach wodospadu Wysokiego poruszyła ten temat:
- Zauważyłam, że ostatnio miewasz problemy w walce. Twoje zaklęcia nie mają już takiej porażającej mocy i w dodatku zdają się słabnąć. Jak to jest? - popatrzyła na Nimfadorę, która pochyliła tylko głowę starając się uniknąć jej wzroku.
Szły długim, zdającym się nie mieć końca, zawilgłym tunelem pod miastem. Między nimi zapanowało milczenie. Skręciły w korytarz boczny.
- Nim, coś się z tobą dzieje! - powiedziała już głośniej Vivien. Stanęły słuchając odgłosów spadających kropli wody. Tonks odwróciła w jej kierunku bardzo bladą twarz, do której przylepiały się mokre, obecnie półdługie, ciemnobrązowe, proste włosy.
- Martwisz się o Remusa? Wspominałaś, że nie wraca z patrolu...
- Nie, nie o to chodzi... Mówił, że ma być pełnia, więc to inna sprawa... Racja, boję się o niego, ale to nie to mnie gnębi... - odpowiedziała z chłodem Tonks.
- Ale co się stało! Od jakiegoś czasu snujesz się niczym duch i w niczym nie przypominasz tej dawnej osoby jaką byłaś! Mogę ci pomóc! Tylko powiedz, mnie możesz powierzyć wszystko, nawet...
- Sprawa jest trudniejsza niż myślisz - przerwała jej Nimfadora. - Nikt mi nie pomoże... Muszę to wycierpieć do końca, o ile nie oddam życia wcześniej...
- Nie mów tak! Jeśli zdradzisz o co chodzi, to przynajmniej będzie ci lżej na duszy i mogę się wesprzeć w potrzebie, bo od czego są przyjaciele?
Tonks westchnęła ze zrezygnowaniem i rzekła:
- Problem jest naprawdę wielki... Gdy Voldemort rośnie w siłę, to ja słabnę. Nie bardzo tego rozumiem, ale wiem, że skończy się to kiedy zostanie pokonany na zawsze. Jednak nie pomożesz mi w tym wiele... Muszę przeżyć to sama... - przerwała i zamilkła na chwilę. - Zresztą, niedługo o tym zapomnę – dokończyła po namyśle.
- Fakt, ślub już w przyszłym tygodniu – zmieniły temat i ruszyły dalej między ciemne ściany oświetlane jedynie światłem z ich różdżek.
- Jak myślisz, czy członkowie Zakonu i najbliższa rodzina wystarczy? - spytała Tonks po kolejnym przebytym zakręcie.
- O ile z tego nie zrobi się kupa ludzi... Chyba nie musicie robić tak jak u Billa i Fleur. Tam z członków Zakonu, najbliższej rodziny, plus przyjaciele wyszło 150 osób – stwierdziła Vivien i obie zaśmiały się cicho.
- No coś ty... My tak skromnie... Ale i tak zbierze się 50 – tka. Nam dużo do szczęścia nie trzeba. Zresztą... im mniej ludzi, to tym mniejsze zainteresowanie Ciemnej Strony.
- Do szczęścia wystarczacie się nawzajem. Ech... też bym tak chciała... Chyba wiesz z kim... - wymieniły spojrzenia. - Ale to i tak niemożliwe...
Korytarz zaczął się kończyć. Stanęły w ślepej uliczce, a przynajmniej tak wydawałoby się komuś nie wtajemniczonemu. Vivien spojrzała w górę. Właz. Tonks sięgnęła po uchwyt i mocno wypchnęła go w górę. Chwyciła się krawędzi i podciągnęła w górę. Po chwili była już na górze, a po niej wgramoliła się przyjaciółka.
Rozejrzały się po pomieszczeniu. Stara piwnica domu Blacków. Na półkach leżały beczułki z winem, jakieś stare konfitury lub butelki z wódką. Vivien skomentowała to jednym zdaniem:
- Oby Dung się do tego nie dostał... - obie podniosły wieko włazu i zatrzasnęły go z hukiem.
- Ups - Tonks zakryła dłonią usta podobnie, jak druga aurorka. Wsłuchały się w ciszę. W oddali było słychać trzeszczenie desek i stukanie. Odgłosy przybliżały się, a po chwili skrzypnęły drzwi piwnicy. Stanął w nich Moody, który zwrócił się do kobiet żartobliwie:
- Tak się domyślałem... Po takim huku rozpoznam was na kilka mil. Nie wiem, czy macie to w zwyczaju, ale musicie zawsze prawie wywołać atak serca u Molly.
- Czyli chcesz zaznaczyć, że zemdlała? - spytała co chwilę zerkając na chichrającą się pod nosem Tonks.
- Można tak powiedzieć... Zaraz zdacie raport. Zebranie już trwa. Jakoś długo wam trwał ten patrol - odwrócił się i odszedł najprawdopodobniej w stronę miejsca zgromadzenia Zakonu.
- Może trochę przesadziłyśmy – zaśmiała się Nimfadora w czasie drogi do uchylonych „wrót” kuchni. Wślizgnęły się do oświetlonego przez świece wnętrza. Rozmowa jaką prowadzono dotychczas ucichła, a aurorki w ciszy zajęły swoje stałe miejsca. Wśród zebranych nie zauważyły, ani Remusa, ani Billa. Wiedziały, że jak zawsze wszyscy będą im teraz robić wymówki.
- Spóźniłyście się – wytknął im Kingsley.
- Myślisz, że łatwo jest zdążyć na czas, kiedy wypytują cię o takie tematy, na które nie masz najmniejszej ochoty rozmawiać?
- Ej! - Vivien szturchnęła przyjaciółkę, lecz ona ciągnęła dalej:
- Jeśli tak, to jesteś w błędzie. Nie jest łatwo wtedy zdążyć, więc jeśli nie jest łatwo, to jest trudno. Koniec, kropka.
- Dosyć! - krzyknął Szalonooki. - Z powodu, że Albus Dumbledore nie żyje, wybraliście nowego przywódcę, którym jestem ja. Będziemy mieć dużo więcej pracy niż w zeszłym roku, bo jak zapewne wiecie Voldemort – przy tym kilka osób się wzdrygnęło – odzyskał siły i jest gotów na nas uderzyć. Zdrajca – Snape – z pewnością wyjawił Mu, gdzie mieści się Kwatera Główna Zakonu Feniksa, toteż z tego powodu przenosimy ją do ruin Zamku Czarnej Skały. Hasłem jest: „Żyć i zdążyć przed śmiercią”. Chyba każdy wie, gdzie jest Zamek Czarnej Skały? - po sali przeszło mruknięcie, że wszyscy wiedzą.
- No to świetnie. To tyle co mam do powiedzenia. Jakieś pytania? Nie? No to wasza kolej – usiadł wskazując na Vivien Renatusse i Tonks, które wstały.
- Razem z Vivien przetrząsnęłyśmy okolice wodospadu Wysokiego. Są tam stare ślady po obozowiskach śmierciożerców, lecz nie znalazłyśmy żadnego z nich. Po tropach można wywnioskować, że posuwają się na północny-wschód, w stronę Bagien Duchów. Prawdopodobnie mają tam fortecę – Tonks zdała krótki raport.
- Według tego co wiemy z patroli i tajemnych zadań, po naszej stronie stoi kilkunastu olbrzymów, część wilkołaków i zostają jeszcze Crenody. Jeżeli nie mają wypalonego Znaku Wierności to można im ufać, gdyż każda z nich nie mająca tego tatuażu nienawidzi Ciemnej Strony. Jednakże co mnie martwi, Voldemort ma na swe usługi jedną z Trzech Potężnych, Płomień. Całe szczęście, że przeciw niemu stoi Szron, najstarsza i prawdopodobnie najsilniejsza z Crenod – rzekł Moody.
- Jak wyglądają porównania sił naszych i ciemnych? - zapytał Artur Weasley.
- Obecnie oni mają osiemdziesięciu olbrzymów, z czego dwunastu jest szpiegami dla nas, a przeciw nim stoi dziewiętnastu plus Hagrid z Graupem, co daje dwudziestu jeden. Ich stan Crenod liczy pięćdziesiąt siedem osób, w porównaniu z siedemdziesięcioma sześcioma naszymi. W tym mamy przewagę, ale... - Vivien przerwała, gdyż drzwi otwarły się z hukiem, a do kuchni wpadł Lupin dysząc ciężko. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę, a Tonks posłała mu uśmiech, który on lekko odwzajemnił.
- Jakie wieści przynosisz? - spytał Moody świdrując go magicznym okiem.
- Udało nam się przeciągnąć do nas jeszcze siedemnastu wilkołaków – powiedział ledwo chwytając oddech. Za nim stanął Bill równie zmęczony.
- Nie udałoby mi się bez pomocy – Lupin wskazał na Weasley'a.
- Ech, nie trzeba było...
- Ale to nie koniec. Zauważyliśmy, że Greyback wspomina co jakiś czas o Bagnach Duchów i Zamku Cieni. Zdaje nam się, że jest tam siedziba Voldemorta i śmierciożerców.
Vivien i Tonks wymieniły spojrzenia.
- Usiądźcie. Nimfadora – wspomniana czarownica zmroziła przywódcę wzrokiem – i Vivien przed chwilą zdały raport. Jednak ich podejrzenia się sprawdzają. Według tego co przynieśli nam chłopacy z patrolu, wychodzi na to, że Zamek Cieni na Bagnach Duchów jest siedzibą Voldemorta i miejscem tortur. Bardzo mnie cieszy wieść, iż stan wilkołaków po naszej stronie wzrósł i mam nadzieję, że wkrótce zdobędziemy większość. Uważam zebranie za zakończone. Nie zapomnijcie hasła i miejsca nowej Kwatery Głównej. O godzinie powiadomię was listownie, chociaż to niebezpieczne. Myślę, że ustawimy sobie szyfr... - dokończył półgłosem.
Moody wstał od stołu, a w jego ślady poszli inni członkowie Zakonu oprócz Remusa, Tonks, Vivien, Billa i Charliego, który zaoferował się, że opowie im w skrócie o czym mówiono na zebraniu. Gdy tylko zostali w kuchni oni, Lupin spytał Tonks:
- Martwiłaś się?
- Mówiłeś, że ma być pełnia, więc miałam mniejsze obawy, ale mimo to, bałam się o ciebie.
- Ech... Nie trzeba było... To ja się bardziej o ciebie bałem – odrzekł jej i pocałował ją. Nie zauważyli nawet, że Charlie już mówi.
- Hej! Bill do zakochanej pary! - Weasley pomachał im przerywając upojną chwilę. - Na czułe pocałunki będziecie mieć jeszcze czas, lecz teraz chyba chcielibyście wiedzieć o czym było zebranie?
Tonks odsunęła się lekko od narzeczonego, a Billowi pokazała środkowy palec ze słowami:
- Później może nie być czasu, więc lepiej korzystać z czasu wolnego...
- Wolnego! - prychnął Bill obrażony. Dopóki nie wyszedł z Grimmauld Place nie odezwał się do Tonks słowem.

***

Szron, Najstarsza z Trzech Potężnych stanęła na polanie w Złotym Lesie. Światło prześwitywało przez gałęzie i liście tworząc na trawach jasne plamy. Pośrodku leżał obalony konar, do którego podeszła. Delikatnymi palcami pieściła korę szepcząc sama do siebie:
- Już niedługo... Oni wykonają za mnie robotę, ale medalion podrzucić muszę sama... Zasmakujesz bólu bycia Trzecią Potężną... Poszukiwania wreszcie zakończone i ty zostaniesz Panią Przeszłości. Mam jedynie nadzieję, że oni nie wypalą ci Znaku Wierności, bo inaczej moje nadzieje legną w gruzach i będę zmuszona walczyć przeciw tobie... Oby tak się nie stało...



Rozdział V
Wszystko się zmieni...

Czas mijał szybko, a wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie. Lupin i Tonks będąc po ślubie mieszkali razem. Rodzina Nimfadory nie zaakceptowała do końca zięcia, ale by przełamać te lody służyła zawsze Wigilia Bożego Narodzenia. Same małżeństwo rzadko się widywało, gdyż Tonks pracowała dla Biura Aurorów i jednocześnie dla Zakonu. Często wyjeżdżała i wracała dopiero po kilku dniach, a na dodatek coraz częściej miała prowadzić szkolenia dla młodych aurorów, którzy nie znali jeszcze życia rozdartego pomiędzy dwa światy: dom i pracę, w której mogli w każdej chwili zginąć.
Remus wykonywał nadal misję w podziemiach, jednak tym razem z Billem, u którego wystąpiły oznaki wilkołactwa. Fleur, gdy tylko się o tym dowiedziała, załamała się, ale nadal kochała męża całym sercem i niespokojnie oczekiwała każdego jego powrotu. Wracał z nim również Lupin, który z zazdrością patrzył na gorące powitanie towarzysza z żoną, gdyż na niego nikt nie czekał. Wiedział wtedy, że Tonks musiała znów wyjechać i ze smutkiem wracał do domu, by znaleźć na stole karteczkę ze znajomym pismem:
Znów zadania tajemne... Uduś Vivien przy najbliższej okazji, bo ona mnie w to wpakowała. Wrócę najpewniej późno, więc nie czekaj.
Całusy.
N.
Nie podejrzewał, że niedługo takich karteczek może już nie być. Nie miał nawet pojęcia, że rożne siły polują na jego żonę. Zmiany już zachodzą, chociaż jeszcze tego tak nie widać. Wkrótce przebudzi się Ona – Trzecia Potężna, a nic nie będzie już inne.

***

Zebranie Zakonu Feniksa w ruinach Zamku Czarnej Skały dobiegało końca, a Moody zabrał głos jako ostatni:
- Pragnę przypomnieć, że Vivien, Remus i eee... Nimfadora – Tonks skrzywiła się, ale milczała – prowadzą pierwszą grupę, a ja z Arturem i Charliem pójdziemy z grupą drugą. Jutro o piętnastej spotkamy się tutaj, pewnie, że godzina ulegnie zmianie, ale wtedy poślę do was kogoś z wiadomością. Życzę wam wesołych świąt! Zebranie zakończone!
Wszyscy wyszli oprócz Tonks, która chwyciła Szalonookiego za kołnierz, przyparła do kamiennej ściany i wrzasnęła:
- Czy do ciebie nie trafia, że nawet jeśli mam inne nazwisko, to nikt nie ma prawa do mnie mówić po imieniu?! Przyzwyczaiłam się do „Tonks” i mów do mnie po prostu TONKS!!! - puściła zdumionego eks-aurora, gwałtownie się odwróciła i z hukiem opuściła Kwaterę Główną.

***

Nicoladaida Tonks zapukała do starych drzwi. Nikt nie otwierał, więc nacisnęła klamkę. Ustąpiła bez trudu, toteż wślizgnęła się niepewnie. Zamknęła drzwi za sobą jak najciszej.
Zdjęła kaptur z głowy, a na czoło wysypały się czarne kosmyki włosów będące w nieładzie. Granatowymi oczami przejrzała się w lustrze. Nigdy nie lubiła za bardzo swojego wyglądu. Zawsze pragnęła mieć metamorfomagiczne zdolności, jak starsza siostra, która jak zauważyła przez szparę w drzwiach od salonu, całowała się z jakimś jasnowłosym mężczyzną pod jemiołą.
„Więc to jest mąż Nimfadory...” - pomyślała wkraczając do kuchni skąd dobiegły ją kuszące zapachy potraw świątecznych i ciche śpiewy matki. Gdy tylko pojawiła się w progu usłyszała:
- Córuś, już jesteś? No i jak egzaminy? Co tak marnie wyglądasz? Chyba podróż nie była męcząca? A może coś się stało? Zaparzyć ci herbaty? - kilka pytań spadło na przybyłą niczym nagła ulewa.
- Mamo, po kolei. Po pierwsze: jestem. Po drugie: egzaminy mamy za miesiąc. Po trzecie: nic mi nie jest. Po drugie: podróż przebiegła dobrze. Po czwarte: nic się nie stało i po piąte: możesz zaparzyć, bo przemarzłam do kości – Nicoladaida zdjęła plecak i położyła go na stole.
- A jak ci idzie nauka?
- Nawet nie najgorzej i może uda mi się dostać do Biura Aurorów. No cóż, chciałabym być tam, gdzie Nim... O właśnie idzie... - wskazała na uśmiechniętą starszą siostrę idącą z mężem do kuchni. Gdy tylko zauważyła przybyszkę zawołała:
- I co u Latynosów, Niki?
- Całkiem dobrze, Nim – padły sobie w ramiona. - Wiesz, że wypytują o The Aurores? Chyba im się spodobał wasz stary zespół.
- Serio? No cóż, trzeba będzie zwołać dziewczyny do kupy i odegrać im parę kawałków. Może ucichną...
Odsunęły się od siebie na długość ramion i zmierzyły się wzrokiem od stóp do głów.
- Zmieniłaś się... - rzuciła pierwsza Nimfadora.
- A ty nie? Kobieto, ty wracasz na stare śmiecie! Wygląd naturalny! To może się zamienimy i ja wezmę sobie zdolności metamorfomagiczne? Przydadzą mi się na egzamin z maskowania...
- O nie! - sprzeciwiła się starsza siostra. - Czekaj, Osoba – Która – Jest – Naszą – Zmorą mnie woła – i zwróciła się do Remusa - Przedstawcie się, bo...
- Nimfadoro, co to ma znaczyć?! - zawołała ostro Andromeda Tonks.
- Ratujcie mnie... - prosiła niebiosa błagalnym tonem aurorka.
- Nicoladaida Tonks – dziewczyna wyciągnęła rękę do Remusa – ale podobnie jak siostra nienawidzę swojego imienia, więc wolę, by mówiono do mnie „Nicola”, chociaż Nim nazywa mnie „Niki”, lecz mnie to nie przeszkadza.
- Remus Lupin – mężczyzna uścisnął dłoń – mąż twojej siostry. Patrz – wskazał na żonę wykłócającą się ze swoją matką:
- Przecież wiesz, że dopiero co zaliczyłam dyżur, a jutro z Remusem i Vivien prowadzimy grupę, więc musimy wypocząć!
- Ale w stroju służbowym chyba nie musisz cały czas chodzić? - zauważyła matka.
- Och. Mamy nakaz, że jak potrzebna będzie pomoc, to musimy być gotowi w każdej chwili, bo nigdy nie wiadomo w której chwili uderzy wróg! Posiadając stopień aż kapitana powinnam dawać przykład!
- No dobrze już. Masz ten stopień i musisz pokazywać innym co należy robić. Zasiądźmy do stołu. Zaraz zawołam ojca.

***

- Nim, coś ty taka blada? - spytała z przerażeniem Nicola patrząc na białą jak ściana siostrę.
- A, to nic – skłamała Tonks zaciskając zęby. Czuła jak tamten sztylet przebija jej bok. „To było dawno. Nie mogę ich okłamywać, że mam nawroty. Ból pozostaje i wrócił już trzeci raz” - biła się z myślami i chcąc rozładować przerażenie sięgnęła po pusty dzbanek i powiedziała:
- Idę po herbatę – wstała od stołu i powędrowała do kuchni. Chwilę milczenia przerwał Ted Tonks:
- Jakoś się zmieniła. Gorzej wygląda. Rzeczywiście jest bardzo blada i jak mi się zdaje walczy z czymś wewnętrznie. Czy ona czasem się nie przepracowuje? - zwrócił się do Remusa, który zaskoczony pytaniem odpowiedział cicho:
- Ja uważam, że... - przerwał mu huk tłuczonego szkła i głośne przekleństwo:
- Kritomen!
Wszyscy poderwali się z krzeseł i pobiegli do kuchni. Na podłodze siedziała Tonks opierająca się plecami o drzwiczki szafki. Zaciskała zęby, starając się wytrzymać ból. Ciężko oddychając zwróciła się do Nicoli:
- Sok... brzozowy...
Niki skoczyła po plecak, który zostawiła na stole. Wyjęła z niego niedużą buteleczkę i podała ją Remusowi, który ukląkł przy żonie i trzymał ją za rękę. Matka rozpaczała ze strachem:
- A jak ona umrze?
Ojciec stał niewzruszony, lecz na jego twarzy widać było lęk. Patrzył niespokojnie jak Remus odsłania koszulę córki i odnajduje na brzuchu lekko różową bliznę, która była centrum bólu. Niki i Andromeda Tonks odwróciły wzrok nie chcąc widzieć jak Nimfadora krzywi się, kiedy mąż leje jej sok brzozowy na starą ranę. Po chwili jej twarz złagodniała i można było zrozumieć, że jej cierpienia się zakończyły. Z pomocą Remusa powoli wstała na nogi i cichym głosem starała się wytłumaczyć:
- Chciałam wam powiedzieć, że mam nawroty po tym co zaszło w katedrze, ale...
- Jakie „ale”? Tu nie ma żadnych „ale”! - wybuchła matka. - Ukrywałaś przed nami, że to ten ból cię niszczy i okłamałaś nas!
- Jeśli chodzi ci o przyczynę tego mojego wyglądu, to coś innego to wywołało i nadal to mi przeszkadza!
- W takim razie to co jeszcze przed nami kryjesz?!
- I tak nie zrozumielibyście mojego powiązania z potęgą Voldemorta!
- Nie wymawiaj tego imienia! - wrzasnęła Andromeda.
- Jakiego powiązania? - zaciekawiła się Nicola.
- Nieważne – odwarknęła Tonks.
- Masz natychmiast powiedzieć! - krzyknęła matka.
Nagle do kuchni wpadła jak burza z gradem Vivien.
- Nim, Remus! Szybko! Ty też możesz iść – zwróciła się do Nicoli. Wezwani zabierali płaszcze z wieszaka i wychodzili z domu oprócz starszej Tonks.
- Gdy wrócę, miej o mnie lepsze zdanie i zrozum, że o niektórych sprawach jest mi trudno mówić i zawsze będzie – Nimfadora stanęła przed czerwoną ze złości matką.
- Nigdzie nie idziesz! - wykrzyknęła jej prosto w twarz, lecz córka odwróciła się gwałtownie, porwała płaszcz z wieszaka i wyszła w ślad za mężem, przyjaciółką i siostrą.

***

- Vivien, pójdę z Remusem prowadząc silniejszych do drugiej grupy – oznajmiła Nimfadora przyjaciółce.
- Ja wybiorę się z Nicolą do Kwatery po posiłki i wezmę rannych. Właśnie, gdzie ona jest?
- Tam – wskazała Tonks na siedzącą pod ścianą dziewczynę.
- To idę jej powiedzieć – rzekła kobieta i podążyła do Nicoladaidy.
Nimfadora zarządziła zbiórkę i ogłosiła:
- Wy – wskazała na całych i zdrowych czarodziejów – idziecie ze mną do drugiej grupy, a wy – machnęła ręką w stronę rannych i niezdolnych już do walki – pójdziecie z porucznik Vivien Renatusse do Kwatery po posiłki. Ci co idą do reszty niech już idą.
Patrzyła jak ludzie powoli odchodzą. Zwróciła się do Remusa:
- Idź za nimi. Ja zaraz dołączę tylko zamienię parę słów z Vivien – rzekła i podeszła do przyjaciółki.
- Powiadom tych w Kwaterze i niech kogoś przyślą.
- Mam nadzieję, że szczęśliwie dołączycie do reszty. Trzymaj się – Vivien klepnęła Tonks po ramieniu.
- „Tenro vainatena” - „Miej nadzieję” - odrzekła jej przyjaciółka odchodząc do oddalającej się grupki.

***

Tonks leżała nieprzytomna na śniegu. Wokół wrzała bitwa. Ocknęła się gwałtownie i natychmiast poczuła pulsujący ból w nodze. Spróbowała nią poruszyć. Bez skutku. „Złamana” - pomyślała i z trudnością przeczołgała się pod stare drzewo, gdzie upadła jej wcześniej różdżka.
Miała ją prawie w dłoni, gdy coś ciężkiego zwaliło jej się na plecy. Ktoś lub coś schwyciło ją za ręce i zakuło je w kajdany strącając przy tym jej pierścionek zaręczynowy na śnieg. To coś odwróciło ją na plecy i mogła stwierdzić, że miała właśnie spotkanie III stopnia z trollem, który patrząc aurorce w oczy przeorał pazurami po jej twarzy. Krew zaczęła jej zaślepiać oczy i wlewać się do nosa.
Troll oddalił się bardzo zadowolony z siebie. Za to Tonks podniosła skrępowane ręce w celu wytarcia krwi i przejrzenia na oczy. Gdy to zrobiła, jedynym pragnieniem było zdobyć różdżkę. Z trudem przetoczyła się pod pień i po omacku szukała znajomego kształtu. Nie natrafiła na niego gdyż poczuła silne uderzenie w tył głowy. Ostatnim obrazem jaki ujrzała był widok Remusa wyrywającego się ostatkami sił i również zakuwanego w łańcuchy. „Matka miała rację...” - przemknęło jej na myśl zanim wszystko wokół zawirowało i zapadła się w ciemność.

***

- Gdzie oni są? - krzyczał Moody. Jego zniecierpliwiona grupa od kilku godzin prowadziła poszukiwania resztek grupy pierwszej. Od strony Kwatery szło kilkanaście osób z Vivien i Nicolą na czele.
- Nie doszli do was? - zawołała z lękiem Vivien. Nicola przyspieszyła kroku i stanęła przed Szalonookim.
- Jak to? Dlaczego ich tu jeszcze nie ma? - w oczach Niki błyskało przerażenie.
- Coś ich musiało zatrzymać... - Vivien wdrapała się na duży, zwalony pień drzewa i spojrzała w dal. Jej uwagę przykuło wielkie pobojowisko kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym stała. Zeskoczyła z drzewa i pobiegła w tamtą stronę.
Zdumieni czarodzieje patrzyli jak aurorka schyla się nad pewną plamą krwi. Na śniegu leżał pierścionek zaręczynowy Tonks.
- O, nie! Tylko nie to! - obok niej stanęła Nicola i wpatrywała się raz w krew, a raz w złoty krążek z diamentem.
A więc zabrali ich do twierdzy na tortury... Zapewne nie przeżyją albo stanie się cud – wyszeptała Vivien i poczuła jak słone, ciepłe łzy spływają jej po policzkach.


Rozdział VI
„Tenro vainatena”

Tonks ocknęła się przykuta do żelaznej mokrej ściany. Czuła, że stalowe obręcze zbyt mocno zaciskają się na jej chudych nadgarstkach. Poruszyła lekko łańcuchami. „Nawet olbrzym nie rozerwałby ich” - pomyślała i rozejrzała się po komnacie, w której dane było jej się znajdować.
Obok niej stał skuty tak jak ona Remus, tylko on w przeciwieństwie do żony wisiał bezwładnie i lekko drzemał. Naprzeciw ich obojga stał stół z jakimiś narzędziami. Haki, noże, sztylety, najpewniej zatrute, eliksiry, baty, skalpele i inne służące do nie wiadomo czego przedmioty nie tylko o ostrym zakończeniu. Za tym przerażającym widokiem ustawiono czarny, skórzany fotel.
Nimfadora drgnęła. Do sali weszło kilku odzianych w płaszcze z kapturami na głowach osobników. Stanęli przed nimi. Jeden wyciągnął zza pasa bat i trzasnął nim w Remusa. On zerwał się, jak oparzony, a Tonks nerwowo szarpnęła się. Na twarzach typków zagościły szydercze uśmiechy, a jeden z nich śmiejąc się szyderczo wystąpił lekko w przód i odrzucił kaptur. Ich oczom ukazała się ziemista cera Severusa Snape'a, który z drwiącym uśmiechem wpatrywał się jeńców.
- No i znów się spotykamy... Słyszałem pogłoski o waszym ślubie – rzucił chwilowo wzrok na obrączki Tonks i Remusa. - i widać plotka się potwierdza. Myślę, że te tortury możecie potraktować jako spóźniony prezent ślubny.
- Tortury? - jęknął jeden ze śmierciożerców – Szefie, my mieliśmy tylko ich przepytać i w razie konieczności użyć Veritaserum...
- Zamilcz! - krzyknął na niego „szef”. - Czy nie rozumiesz, że tutaj potrzebne będzie coś więcej niż tylko Veritaserum? Oni nawet przy tym eliksirze nie pisną nic! Mnie największą przyjemność sprawi torturowanie dwóch członków Zakonu...
Tonks wymieniła spojrzenia z mężem i oboje trwali w oczekiwaniu na palące pytanie. Jednak ono dosyć długo nie nadchodziło, więc Remus rzucił:
- Co zamyśliłeś się o swoich eliksirkach?
Snape wyrwany z zamyślenia skinął na śmierciożercę z batem, który trzasnął powtórnie w wilkołaka. Tonks znów szarpnęła się w kajdanach.
- No to, skoro już się wyrywasz Lupin, to pytanie skieruję do ciebie... Słyszeliśmy, że zmieniliście Kwaterę, więc pytam – gdzie jest teraz obecnie Kwatera Główna, Lupin?
Remus w milczeniu uchwycił spojrzenie żony, która spojrzeniem jakby mówiła: „Nie mów im, nie mów nic. Zaraz spyta mnie”.
- Nic nie powiesz... No to może... - skinął po raz kolejny na śmierciożercę, który trzasnął batem w twarz Tonks, gdzie po uderzeniu zostało długie rozcięcie, idące na ukos, ciągnące się od brwi aż po tętnicę szyjną.
Nagle nie wiadomo skąd, w rękach Severusa pojawił się jakiś list. Śmierciożerca zaniepokojony czytał jego treść. Po chwili zwrócił się do Tonks:
- Masz jakieś porachunki lub zmowy z Crenodami? - położył kartkę na stole i rozsiadł się w fotelu. Nimfadora poczuła, że zaraz coś złego się stanie. Coś co będzie miało konsekwencje na całe jej życie...
- Nie wydaje mi się... - mruknęła, wymieniając spojrzenie z mężem.
- Hmmm... Nie wydaje ci się? Tak? To może zaraz coś ci się przypomni?
Gestem przywołał jednego z śmierciożerców i szepnął mu:
- Przynieś mi tutaj truciznę. Tylko tą, po której staje się Crenodą...
Mężczyzna wyszedł z komnaty szybkim krokiem.
- Tak więc, jak ty, Lupin, nie powiesz nic na temat Kwatery to będziesz widział, jak twoja ukochana żona będzie wiła się w męczarniach.
Tonks przymknęła oczy i wytężyła umysł, jak tylko mogła. Starała się wniknąć do umysłu Remusa i przekazać mu pewne myśli. Wciąż czuła blokadę. „Stosuje oklumencję” - pomyślała i rzuciła mu spojrzenie, mówiące by odblokował umysł. On tylko skinął na Snape'a, który nerwowo przechadzał się od jednego końca sali do drugiego. Nimfadora westchnęła cicho i spróbowała jeszcze raz. „Nawet jeśli mnie zabiją, to ty nie mów im nic” - udało jej się przesłać tą krótką wiadomość do męża.
Do komnaty wpadł śmierciożerca z jakąś buteleczką. Podał ją koledze stojącemu już za stołem i szykującemu sztylety. Severus zerkał co chwilę w list i rzekł:
- Pięć noży wystarczy...
Mężczyzna, który przygotowywał narzędzia tortur wziął jedno z nich i polał je trucizną.
- Pytam jeszcze raz, Lupin, gdzie jest Kwatera?
Remus szybko spojrzał na Tonks, a ona dalej patrzyła na niego wzrokiem mówiącym: „Nie mów!”. Śmierciożerca podniósł rękę i na skinienie szefa rzucił sztylet prosto w klatkę piersiową aurorki. Przeszył ją ból gorszy nawet od tysiąca Cruciatusów, a na dodatek trucizna paliła ją od wewnątrz. Po jej twarzy było widać, że stara się przetrzymać najgorsze na świecie męki. Zaczęła lekko drżeć i skóra jej ścierpła. Szarpnęła się w łańcuchach.
- Daję ci kolejną szansę. Możesz oszczędzić jej cierpień i pozwolić na skrócenie mąk natychmiastową śmiercią, gdyż mam gdzieś ten list – wziął kartkę i poszarpał ją na drobne strzępy. - Jeśli chcesz zgotować jej dużo gorszy los to bardzo proszę – skinął na tego samego śmierciożercę co wcześniej. On ujął kolejny, polany eliksirem sztylet i po chwili kolejne ostrze utkwiło w ciele kobiety. W sali rozbrzmiało krztuszenie się, przerywane chwytaniem oddechu oraz połączone z wypluwaniem krwi sapnięcie:
- Będziesz... się za to smażył... w piekle jakie... ci zgotują... nasi!
Nie obejrzała się nawet, a kolejny nóż wbił się w jej brzuch.
- Chyba wiesz, że nie lubię pogróżek. A ty, Lupin, nic nie powiesz? Widzisz jak twoja UKOCHANA żona cierpi i nic nie zrobisz?
Remus podniósł na niego wzrok i korzystając z okazji, że zdrajca Zakonu stoi przed nim, splunął mu w twarz. Snape rozwścieczony pochwycił bat ze stolika i z całej siły trzasnął nim w wilkołaka, a sam dał znak do kolejnego ciosu. Czwarty sztylet trafił Tonks, która już tracąc siły zawisła na łańcuchach walcząc o oddech.
Lupin drgnął. Nie mógł patrzeć jak żona cierpi, ale nic nie mówiąc mógłby być może oszczędzić jej życie. W jego umyśle wciąż kołatały jej myśli: „Nawet jeśli mnie nie zabiją, to ty nic nie mów im nic!”. Wahał się, a gdy śmierciożerca uniósł rękę z ostatnim już nożem, dotarło do niego, że to być może ostatnie chwile kiedy widzi Nim przy życiu. Prawda, która zaraz mogła się spełnić ukłuła go w serce i z bólem patrzył jak osobnik w czerni bierze zamach. Powietrze przeciął świst i ostatnie ostrze utkwiło w sercu aurorki, która zebrawszy wszystkie siły wydusił w stronę Snape'a:
- Jeszcze... tego... pożałujesz... Zobaczysz... - po tych słowach zawisła bezwładnie na łańcuchach. Jej ciało nie miało już w sobie życia.
Remus poczuł, że łzy same mu się cisną do oczu. Severus stanął przed nim i rzucił mu:
- Mogłeś tego uniknąć, ale wybrałeś taką drogę... Drogę przekleństwa i bólu. Zrobię ci łaskę i oszczędzę ci tego okropnego widoku Przemiany. Naprawdę wygląda to strasznie, a i tak jesteś już dość zrozpaczony...- spojrzał na niego i ryknął do śmierciożerców:
- Zabrać go do celi – i wyszedł z komnaty.

***

Vivien usiadła na poniszczonej ławie w kuchni Kwatery Głównej. Oparła łokcie o blat stoły i schowała twarz w dłoniach. Łzy ciekły jej po policzkach i spadały na czarny płaszcz, którym była okryta. „Tenro vainatena – Miej nadzieję” - te ostatnie słowa jakie przyjaciółka skierowała do niej odbijały się echem w jej głowie.
- Nie, Nim. Ja nie mam już żadnej nadziei... - otarła rękawem łzy, a rękę skierowała do kieszeni, by wydobyć z niej chusteczkę, lecz palce natrafiły na coś zimnego i okrągłego. Wyjęła to.
- Dlaczego? - szepnęła wpatrując się w pierścionek zaręczynowy Tonks. Obróciła go tylko w palcach, a masa wspomnień uderzyła w nią.
- „Quendo one simo ca denro we” - szeptała. „Nie płaczcie po mej śmierci, więc dlaczego łzy same cisną mi się do oczu?” - pomyślała, a do kuchni weszła Nicola, która zwykle wesoła, skora do żartów, teraz chodziła przygnębiona brakiem siostry.
- Zawiadomiłam swoich rodziców, ale nie wiem czy..., czy Remus też ma kogoś ze swoich...
- On nie ma już nikogo z rodziny. Wszyscy zostali wymordowani przez Voldemorta.
- A ty mówisz to tak łagodnie... - Niki przysiadła się do niej i objęła ją ramieniem.
- Widziałam, jak stawała się słabsza z dnia na dzień. Zauważyłam to i kiedy ją o to zapytałam, to ona nie chciała o tym rozmawiać. Raniło ją to, że ktoś miał ochotę jej pomóc, ulżyć. Powiedziała, że musi to ścierpieć sama... Nie rozmawiałyśmy więcej o tym... Teraz żałuję, że nie poruszyłam tego tematu w ostatnim czasie, gdyż ona zapewne stamtąd już nie wróci. Ona była ostatnią przyjaciółką, która utrzymywała stale ze mną kontakt. Dziewczyny z zespołu już dawno zapomniały o nas... - zwierzyła się Vivien.
- Jeżeli ona była twoją ostatnią przyjaciółką, to ja postaram się za wszelką cenę ją zastąpić. Czyż ona nie powiedziała: „Miej nadzieję”? Więc miejmy tą nadzieję! - wykrzyknęła Nicola. Wiedziała, że to nic nie da, bo obie straciły już ten ostatni okruch nadziei...





--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 31.05.2024 18:53