Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Bractwo Smoka [zak]

Carmen Black
post 16.04.2005 22:45
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pierwszy raz publikuję coś własnego na tym forum. Mam nadzieję, że będziecie dla mnie wyrozumiałi. Na razie tylko jeden rozdział. Jeśli będzie się podobać to będą kolejne.

ROZDZIAŁ 1

NIESPODZIEWANY WYJAZD


Wszyscy mieszkańcy domu przy Privet Drive numer 4 spali kamiennym snem. Wszyscy, poza jednym chłopcem. Harry Potter bał się zasnąć, bo noc w noc dręczyły go koszmary. Tego lata, zaledwie kilka tygodni temu zmarł jego ojciec chrzestny- Syriusz Black. Dla Chłopca, Który Przeżył była to prawdziwa tragedia. Harry przewracał się z boku na bok. Ilekroć zapadł w lekką drzemkę przed oczami widział tę samą scenę, Syriusza wpadającego za zasłonę.



W kwaterze głównej Zakonu Feniksa przy Grimmuald Place 12 trwała zażarta kłótnia pomiędzy Albusem Dumbledore’ m a Severusem Snape’ m .
-Nie, Albusie. Nie zgadzam się! Zresztą jak ty to sobie wyobrażasz?!
-Ależ drogi kolego to tylko nie całe dwa miesiące.
-To aż dwa miesiące.
-Severusie przykro mi, ale nie masz wyjścia. Harry’ emu podasz eliksir wieloosobowy, więc nawet jeśli ktoś by do ciebie przyszedł w odwiedziny to nikt go nie pozna.
-Dyrektorze- widać było, że czarnowłosy mężczyzna jest na straconej pozycji, jednak chwytał się każdej możliwości obrony- nie sądzę, żeby Potter był zadowolony możliwością spędzenia ze mną ponad sześciu tygodni. Poza tym ta dziewczyna… nawet jej nie znamy!
-Chciałeś powiedzieć, że to ty jej nie znasz.
-Ale…
-Żadnego „ale”- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.- Alastorze, jutro z samego rana pójdziesz po Harry’ ego i odprowadzisz go do Snape Manor.
-Dobrze. A co mam mu powiedzieć kiedy już tam będziemy?
-Severus wytłumaczy chłopakowi co trzeba.
Harry leżał na łóżku i tępo patrzył w sufit. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Były puste, a twarz przybrała wyraz kamiennej maski, której nic nie obchodzi. Już od godziny był w takim stanie. Ciągle myślał o tym dziwnym śnie. Nie był on związany bynajmniej z Voldemortem czy Syriuszem, tylko z jakąś dziewczyną. Nie pamiętał jak wyglądała, ale wiedział, że mówiła do niego. Miała obcy akcent, a jej słowa miały jakieś takie melodyjne brzmienie i układały się w zdanie: „Nim rok minie, poznasz swoje przeznaczenie”. Nie dawało to chłopakowi
spokoju i zaprzątało jego myśli. Co to miało znaczyć? Jakie przeznaczenie? O ile dobrze pamiętam to moim przeznaczeniem jest walka z Czarnym Panem- pomyślał.- No tak później będę ofiarą albo mordercą. Ciekawa perspektywa.
Z ponurych rozmyślań dotyczących jego przyszłości wyrwał go trzask towarzyszący aportacji. Młody Potter chwycił różdżkę i z bijącym sercem zbiegł na dół do kuchni. Zobaczył tam Szalonookiego, który zawzięcie tłumaczył coś wujowi Vernonowi i ciotce Petuni. Gdy tylko zauważył Harry’ ego zwrócił się do niego:
-Witaj chłopcze. Pakuj się zaraz musimy się stąd zbierać.
-Dzień dobry. Skąd mam mieć pewność, że jest pan prawdziwym Moody’ m?- zapytał podejrzliwie chłopak.- Nikt mi nie napisał, że dziś mam stąd wyjechać.
-Decyzja została podjęta dziś w nocy. Nie chcieliśmy wysyłać sowy w obawie,
że mogłaby zostać przechwycona. Dumbledore spodziewał się twojej reakcji,
dlatego kazał ci przekazać ten list.Harry niepewnie wziął list do ręki. Spodziewał się, że może to być świstoklik, który zabierze go prosto do Sami- Wiecie- Kogo. Nic takiego jednak się nie stało. Potter rozwinął pergamin i zaczął czytać:

Drogi Harry!
Zapewne zastanawiasz się dlaczego nikt nie napisał do Ciebie w sprawie twojego wyjazdu. Otóż nie chcemy, aby sowa wpadła w niepowołane ręce. Alastor zabierze Cię w bezpieczne miejsce. Niestety nie będzie to Kwatera Główna, gdyż jak mniemam z tym miejscem wiążą się zbyt bolesne wspomnienia. Wszystkiego dowiesz się po dotarciu do celu. Chcę też powiedzieć, że nie możesz wysyłać listów do swoich przyjaciół, gdyż wiąże się to z wielkim ryzykiem. Oczywiście będziesz mógł się z nimi kontaktować, ale nie zdradzaj im swojego miejsca pobytu. Listy przekazywał będziesz członkowi Zakonu, a on dostarczy je do adresatów.
Z poważaniem

Albus Dumbledore

PS.
Słuchaj osoby, u której przez najbliższe kilka tygodni będziesz mieszkać.

Harry jak zahipnotyzowany wpatrywał się w list. Wydawał się być autentyczny, ale… No tak, zawsze jest jakieś „ale”. Zgadzał się w stu procentach, że z domem przy Grimmuald Place 12 wiąże się dużo wspomnień, ale miał też nadzieję, że
spotka się z Ronem i Hermioną, a z tego co przeczytał jasno wynikało, że nie. Poza tym gdzie chcą go umieścić?
-Chłopcze, dobrze się czujesz?- zapytał Moody, bacznie przyglądając się chłopakowi.
-Tak…- odparł niezbyt przytomnie Harry.- To gdzie mnie pan zabierze?
-Nie mogę ci powiedzieć. Idź się spakować. Nie mamy za dużo czasu. Harry poszedł do swojego pokoju i zaczął wrzucać do kufra wszystko co miał pod ręką. Na dnie wylądowały jakieś ubrania, na nich książki, pergaminy i pióra. Najwięcej namęczył się przy wkładaniu Błyskawicy, ale i z tym szybko się uporał. Rozejrzał się po pokoju sprawdzając czy wszystko zapakował. Wziął kufer i klatkę z Hedwigą, po czym wszystko zniósł do kuchni.
Szalonooki wyciągnął z kieszeni swojej szaty coś co wyglądało jak gwizdek. Swistoklik- pomyślał Harry.
-Daj kufer. Wiesz jak z tego korzystać?- zapytał były auror.
-Tak. To do zobaczenia w następne wakacje- rzucił w
stronę wciąż oniemiałej rodziny.
-To na trzy.
1…2…2!
Złapali gwizdek. Harry poczuł szarpnięcie w okolicach pępka. Oderwali się od ziemi i znikli.

Ten post był edytowany przez estiej: 06.07.2006 14:19


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 02.02.2006 18:01
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 15

Poza czasem i przestrzenią



Harry znajdował się w tej fazie snu, kiedy człowiek wie, co się dookoła niego dzieje, ale nie może jeszcze wrócić do stanu pełnej świadomości. Chłopak miał wrażenie, że unosi się w powietrzu. Otaczało go ciepło i puch, wszystko to tak delikatne i przyjemne jak świeże płatki róż. Jednak do jego umysłu powoli wdzierały się macki rzeczywistości. Raniły jego duszę niemiłosiernie, nie pozwalając uciec w niebyt, gdzie spokój był wręcz namacalny, a jednocześnie odległy. Dla Pottera ta jedna rzecz miała wymiar niemal mistyczny. Po nocy pełnej koszmarów nie miał na nic siły. Śnili mu się śmierciożercy atakujący jakąś mugolską wioskę. Jedyne, co w tej chwili wiedział to fakt, że nie była to żadna wizja związana z Voldemortem. W czasie tego przedstawienia był ofiarą a nie katem.

Ciszę panującą w dormitorium przerwał kolejny głuchy jęk.

Harry otworzył jedno oko, potem, drugie. Przez grube zasłony nie przedostawał się najmniejszy nawet promień słońca. Przeciągnął się i odsunął kotary. Instynktownie spojrzał w stronę okna, jak zwykł czynić w wakacje. Na niebie dostrzegł prawie okrągłą tarczę księżyca, zniżającą się do horyzontu i próbującą schować się nad Zakazanym Lasem. Uśmiechnął się smutno. Cóż za ironia, że Luna, matka nocy postanowiła dać dzisiaj spokój wilkołakom.

- Wreszcie się obudziłeś – wyszeptała Mary.

Harry popatrzył na nią nic nie rozumiejąc. Dziewczyna wyjaśniła, że kwadrans wcześniej obudził ich, miała na myśli pozostałych mieszkańców wieży, krzyk lub raczej histeryczny wrzask. Gdy dziewczyny przybiegły do sypialni kolegów ci już nie spali. Pablo próbował dobudzić Harry’ ego, ale jedynym skutkiem, jaki osiągnął był nieco spokojniejszy sen Gryfona. Do tej pory nie udało się natomiast obudzić, Billy’ ego. Chłopczyk na każdą próbę dotknięcia reagował płaczem. Harry założył na nos okulary i popatrzył we wskazanym kierunku.

Sachs leżał na łóżku w pozycji płodowej. Dookoła niego, niczym sępy stali Carmen, Blaise i Pablo, a w pewnym oddaleniu Alisson. Krukon intensywnie wpatrywał się w twarz, rzucającego się niespokojnie dziecka. Jego mina wyraźnie mówiła, że tym razem legilimencja, a nawet artymencja są bezsilne.

- Dziś Wigilia – odezwała się niespodziewanie młodsza z panien Abernathy. – Nikt nie powinien cierpieć.

Billy miał koszmar. Już po raz kolejny widział, jak ci źli panowie w czarnych szatach zabijają Erin i rodziców mamy. Nie tęsknił za tymi ostatnimi. Przez cały ostatni rok traktowali jego i Erin jak zło konieczne. Nigdy nie powiedzieli choćby jednego dobrego słowa, nawet po śmierci mamy i taty. Zabronili Erin chodzić do tej jej szkoły, twierdząc, że nie chcą „hodować kolejnego dziwoląga”.



- Zginiesz suko* – odezwał się mężczyzna o wyjątkowo zimnym głosie. – Ale najpierw popatrzysz, jak kończą takie małe, wredne gówniarze – chwycił go za ramię i wypchnął na środek kręgu.

Chłopiec nie wiedział, o co im chodziło. Może był tylko małym, głupiutkim dzieckiem, ale instynkt samozachowawczy miał wykształcony do perfekcji. Wiedział, że lepiej nie uciekać. Z resztą czy miałby jakiekolwiek szanse przeciw starszym i silniejszym ludziom?

- Crucio!

Kolejne dziesięć minut było dla niego męczarnią. Z każdym kolejnym zaklęciem tracił coraz więcej krwi. Ciekła z uszu, nosa, ust. Co prawda, Śmierciożercy używali tylko Cruciatusa i Tormenty, ale dla drobnego czterolatka nawet one potrafiły być zabójcze. Zwłaszcza, że były stosowane niemal bez przerwy. W końcu upadł na twarz i znieruchomiał. Nie mógł już nawet krzyczeć, chciał umrzeć.

Zamglonym wzrokiem dostrzegł zalaną łzami twarz Erin. Kilku czarodziejów brutalnie chwyciło ją za ramiona i wyprowadziło na zewnątrz. Za nimi poszła reszta oprawców. Próbował podczołgać się do drzwi, ale czyjeś silne ręce uniemożliwiły mu to.

- Lepiej, żebyś tego nie oglądał – wyszeptał cichy głos tuż przy jego uchu. Jakby na potwierdzenie tych słów z zewnątrz dobiegł przeraźliwy krzyk, a później szloch. – Wypij to, poczujesz się lepiej – ktoś wmusił w niego jakiś obrzydliwy w smaku napój.

Wzrok mu się nieco wyostrzył. Krem przestała płynąć strumieniami. Ciało nie paliło już żywym ogniem. Przekręcił się na plecy, tak było o wiele łatwiej oddychać. Spojrzał na postać, która się nad nim pochylała. Jej twarz była skryta za białą beznamiętną maską.

- Wyciągnę cię stąd – obiecał człowiek.



Harry wyskoczył gwałtownie z łóżka. Znowu zawładnęło nim to dziwne uczucie, które nakazywało działać, nawet, jeśli rozum nie wiedział, co robić. Podszedł do chłopca i dotknął jego ramienia. Billy jęknął rozdzierająco, ale Gryfon nie zabrał ręki. W jego głowie pojawiło się tysiące myśli i uczuć. Strach, ból, zdrada, gorycz. Coś ścisnęło go za serce. Jego umysł eksplodował kalejdoskopem barw i dźwięków.



Szkolny korytarz. Krąg czarnych postaci. W środku dwie osoby. Mały chłopczyk leżący w kałuży krwi i dziewczyna zalana łzami.



- Eliksir na ogólne obrażenia, Angel – zakomenderował Harry. Nie obchodziło go, że powinien ukrywać ten fakt przed niewtajemniczonymi. – Postcruciatus, Bezkrwawy, Przeciwbólowy i Uspokajający. Najlepiej pod jedną postacią.

Angelica spojrzała na niego zdziwiona. Zastanawiała się, po co Harry’ emu tak skomplikowane specyfiki. Dobrze, że na wszelki wypadek zawsze miała ich po kilka fiolek. Ale złączyć to wszystko w jedną miksturę… Pokręciła głową. Słyszała kiedyś o próbach prowadzonych na zwierzętach, ale szybko okazało się, że nic nie da się zrobić. Niektórych składników nie dało się połączyć, przez co eliksiry stawały się truciznami. Chociaż… mogłaby podać temu dzieciakowi zwykły Uspokajający z niewielkim dodatkiem Nasennego. Zauważając naglące spojrzenie Pabla wzruszyła ramionami i wyszła z sypialni.

Już kilka minut później Harry dzierżył w ręce niewielką buteleczkę z bladobłękitną cieczą w środku. Chłopak dotknął Billy’ ego, pochylił się nad nim. Przez chwilę milczał. W końcu jednak wyszeptał mocno i niemal zimno:

- Lepiej, żebyś tego nie oglądał – teraz wiedział już, kim była tajemnicza Erin, którą chłopczyk przywoływał prawie każdej nocy. – Wypij to, poczujesz się lepiej.

Po kilku długich minutach Sachs odwrócił się na plecy. Cały czas oddychał spazmatycznie, a jego twarz była wyjątkowo blada. Harry wykorzystał ten moment, by jedną dłoń położyć na sercu, a drugą na głowie chłopca.

- Wyciągnę cię stąd – obiecał.

Pablo z zainteresowaniem przyglądał się czynnościom wykonywanym przez Pottera. On sam, mimo iż z legilimencją nie miał absolutnie żadnych problemów, nie umiał przebić się przez mury Billy’ ego. Tymczasem Harry, który aż do tego roku nie wykazywał w tym kierunku jakichkolwiek zdolności zrobił to bez najmniejszych przeszkód. Coś w tym musiało być i Krukon Krukom tym wiedział. Nie miał jednak pojęcia, co umknęło jego uwadze.

Harry poczuł, jak przez całą rękę przebiegł dziwny dreszcz. Był zbyt rozkojarzony, by zauważyć, że na opuszkach jego palców zalśniły biało – różowe* ogniki. Z każdą mijającą sekundą pieczenie na klatce piersiowej chłopaka wzrastało, aż osiągnęło swoje apogeum. Ból, nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny był nie do zniesienia. Potter chciał się wyrwać z wiru, który coraz bardziej go wciągał. Już niemal mu się to udało, ale wtedy usłyszał cichutki głosik, który przemawiał wieloma głosami naraz.



- Nie opuszczaj…

- Nie odchodź…

- Będziemy razem…

- Na zawsze…

- Obiecałeś…



Skupił się, tak, jak jeszcze nigdy wcześniej tego nie robił. Ogniki zmieniły barwę na mocno różową. W okolicach serca poczuł silne mrowienie. Pentagram rozbłysnął jasnym, oślepiającym światłem, tak, że wszyscy musieli zacisnąć powieki. Potem nastąpiła ciemność.



Harry obudził się dopiero dziesięć godzin później. Jakaś cząstka jego świadomości wyraźnie mówiła, że nie jest w dormitorium, ani swoim, ani zastępczym. Nie przejmował się tym jednak. Rozejrzał się uważnie. Skrzydło Szpitalne. Jakże mógł się nie domyślić? W ciągu ostatniego miesiąca bywał tu częściej niż w ciągu poprzednich pięciu lat, co pielęgniarka skwitowała prostym stwierdzeniem, że powinien się tutaj przeprowadzić. Zaklął szpetnie. Dlaczego wszyscy nie zostawią go w spokoju?

- Gdybyśmy zostawili cię w spokoju, Harry, już dawno wąchałbyś kwiatki od spodu – spokojnie stwierdził siedzący na parapecie najbliższego okna Louis.

Mężczyzna podał mu zwinięty kawałek pergaminu. Stwierdził przy tym, że „Mistrzunio łamie wszelkie możliwe reguły”. Gdy chłopak zapytał, czemu tak się dzieje, wampir odpowiedział, że Potter najwyraźniej jest dla Bractwa bardzo ważny, skoro nawet Najstarszy z Rady postanowił osobiście do niego napisać.

- Bo widzisz chłopcze, zgodnie z zasadami nikt z Rady Starszych nie powinien kontaktować się z adeptem przed jego inicjacją lub, jeśli wolisz, przyjęciem go w nasze grono.

- Czyli, że przeze mnie będzie miał kłopoty? – wolał upewnić się Harry.

- Raczej nie. Mistrz jest jedną wielką tajemnicą, muszę ci powiedzieć. Tak naprawdę nikt nie wie, kim on jest.

Harry uśmiechnął się pod nosem. Nikt go nie zna? Akurat! A Louis nigdy na oczy go nie widział i w ogóle nie dostał od niego żadnych listów. Chodząca niewinność.

Wampir roześmiał się ukazując swoje wydłużone nieco kły. Doprawdy, różnie na niego mówiono. Słyszał już, że jest bestią, krwiożerczym potworem, wstrętnym wampirem, czy też czarcim pomiotem, ale jeszcze nikt nie nazwał go chodzącą niewinnością. Ten czarnowłosy okularnik miał w sobie coś, co sprawiało, że mogło się go albo bardzo lubić, albo bardzo nienawidzić. I nie było możliwości na coś pośredniego. Za takim człowiekiem można było iść do Piekła i z powrotem.

Jego wampirze zmysły szybko poinformowały go, że ktoś się zbliża. Sądząc po aurze, jaka otaczała zbliżającą się personę był to na pewno potężny czarodziej. Louis powiedział Harry’ emu, żeby schował list i nikomu go nie pokazywał, poczym zmienił się w orła i wyleciał przez uchylone lekko okno.

Chłopak jednym machnięciem różdżki je zamknął. List schował pod poduszkę. Odszukał swoje okulary i założył je na nos. Zrobił to w samą porę, by zobaczyć zbliżającego się do jego łóżka dyrektora.

Dumbledore miał nad wyraz poważną minę, a w jego oczach nie było znanych błysków radości. Zdawał się być czymś mocno zaniepokojony i zdenerwowany i o ile Harry mógł się domyślać to on był tego powodem. Mężczyzna przysunął sobie krzesło i usiadł wpatrując się w Gryfona intensywnie.

- Co się stało, Harry? Kiedy cię straciłem? – zapytał cicho.

Chłopak uśmiechnął się kpiąco. W jego mniemaniu odpowiedzi były nadzwyczaj proste. Wystarczyło uważnie przyjrzeć się jego życiorysowi, a nawet Parkinson potrafiłaby znaleźć na nie odpowiedzi.

- Na które pytanie mam najpierw odpowiedzieć? – nawet nie silił się na miły ton. Jego głos był zimny i spokojny, choć w jego wnętrzu toczyła się prawdziwa batalia o panowanie nad emocjami.

Albus spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Nie poznawał tego miłego niegdyś chłopca. Harry się zmienił i on doskonale o tym wiedział. Nie chodziło mu już o to, z kim się zadaje. W tej chwili to było najmniejszym zmartwieniem. O wiele większym problemem były dość częste w ostatnich czasach omdlenia nastolatka i związane z nimi napady złego humoru.

- Może po kolei? – zasugerował.

Harry skinął głową. Jemu nie robiło to większej różnicy. Chociaż wolałby nie odpowiadać na te pytania w ogóle, to wiedział, że dyrektor ma prawo do tej wiedzy.

- Sam chciałbym wiedzieć, co się stało – powiedział, patrząc na swoją zabandażowaną rękę. – A stracił mnie pan wtedy, kiedy przestał mówić mi prawdę.

Mężczyzna skinął głową. Teraz miał już pewność, że Harry upodabnia się do swojego największego wroga, nawet, jeśli robi to nieświadomie. Czarna magia była tylko początkowym tego stadium. Przekazał Potterowi, że ten może się ubrać i iść przygotowywać się do świątecznej kolacji. Wstał i wyszedł z sali. Nawet nie zauważył stojącego pod drzwiami Mistrza Eliksirów.

Kiedy dzisiejszej nocy Severus Snape został poproszony o zrobienie najsilniejszego z możliwych, eliksiru na oparzenia był wściekły. Zastanawiał się, kto w środku nocy jest w stanie się poparzyć. Odpowiedź przyszła już pół godziny później, gdy przyniósł specyfik do Skrzydła Szpitalnego.



Na jednym z łóżek leżał Potter w przepoconej piżamie, cały czas rzucając się przez sen. Dookoła niego kręciła się pani Pomfrey bezskutecznie próbując go obudzić. Jak zauważył Snape, szerokim łukiem omijała jego prawą rękę. Gdy mężczyzna podszedł bliżej, okazało się, że jest ona nie tyle poparzona, co w iście artystyczny sposób poprzecinana mocno zaczerwienionymi liniami, które układały się w jakieś dziwaczne kształty.

- Co się stało, Poppy?

- Niestety nie wiem, Severusie – jej głos brzmiał profesjonalnie, ale Snape zorientował się, że kobieta próbuje się nie rozpłakać. – Od kilkunastu minut nie mogę go uspokoić, żadne zaklęcia nie działają. Nie mogę nawet dotknąć jego ręki, bo wtedy daje prawdziwy popis wulgarnego słownictwa.

Powiedziała jeszcze, że teraz jest już spokojnie, ale wcześniej Porter zachowywał się jak opętany.



Dopiero pięć godzin później Mistrz Eliksirów przypomniał sobie, gdzie widział takie blizny. Niestety chłopak ciągle się nie obudził, więc nie było sensu do niego przychodzić. Kilka minut temu zafiukała do niego szkolna pielęgniarka z informacją, że Harry się obudził i jeśli Snape zamierza go odwiedzić, to tylko teraz. Chcąc nie chcą oderwał się od eliksiru tojadowego, który jak zwykle warzył dla Lupina. Wziął głęboki oddech i powiewając czarną szatą wszedł do pomieszczenia. Z mroczną miną podszedł do Harry’ ego.

Chłopak uważnie obserwował go już od drzwi. Spod półprzymkniętych powiek patrzyły mądre oczy koloru avady, które wydawały się wręcz szmaragdowe.

- Słucham pana – odezwał się grzecznie chłopak. Z kim jak z kim, ale z Mistrzem Eliksirów olał nie zadzierać.

Snape stał przez chwilę nieruchomo wpatrując się w obandażowaną rękę Pottera, jakby to właśnie tam poszukiwał odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania. Wyciągnął różdżkę i jednym jej machnięciem, mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, pozbył się bandaży. Wskazał mocno zaczerwienioną rękę i zapytał, czy chłopak kiedykolwiek widział już takie ślady.

Harry zastanawiał się przez kilka sekund. Tak, widział, dawno temu. Na drugim roku, w Komnacie Tajemnic, rozmawiając ze wspomnieniem Toma Marvolo Riddle. Wtedy, kiedy ślizgom różdżką pisał w powietrzu swoje imię. Porterowi wydawało się, że na ręce starszego chłopaka widział blizny po oparzeniach, były one jednak tak blade, że praktycznie wcale niezauważalne. Wtedy nie zwrócił na nie większej uwagi, ale teraz, patrząc na swoją rękę musiał przyznać, że rzeczywiście nie wyglądały one jak zwykłe ślady jakiegoś wypadku z ogniem.

Snape przytaknął. Kiedy dwadzieścia lat temu wstępował w szeregi Śmierciożerców, a Czarny Pan wyglądał jeszcze jak człowiek, na jego lewej ręce, przez ułamek sekundy widział podobne, jeśli nie takie same blizny. W swoim trzydziesto siedmio letnim życiu, miał okazję oglądać je już po raz trzeci. Najpierw u Lorda. Kilkanaście lat później u córki Amadeusza, przyrodniego brata Lucjusza Malfoy’ a. Teraz u Pottera. Miał mętlik w głowie. Nie wiedział, co te znaki oznaczają i nie wiedział, czy zobaczenie aż trzech w ciągu zaledwie dwudziestu lat wróży coś dobrego. Miał wrażenie, że jest wręcz przeciwnie.

Harry patrzył na Mistrza Eliksirów nic nie rozumiejąc. Znienawidzony nauczyciel przychodzi do Skrzydła Szpitalnego, kiedy on, Harry, jest pacjentem i zaczyna rozmawiać o bliznach, które kiedyś u kogoś widział. Fakt, że Zielonooko chciałby wiedzieć, skąd się one wzięły na jego własnej, prywatnej dłoni niczego nie zmieniał, bo żaden z przebywających w pomieszczeniu mężczyzn nie miał na ten temat, bladego nawet pojęcia.

Snape szybko otrząsnął się ze wspomnień. Wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełeczko wypełnione niebieskawą mazią. Wręczył je chłopakowi chłopakowi powiedział, że przez kilka najbliższych dni należy przed snem smarować rękę, a następnie szczelnie owijać ją bandażem.

- Przez ile dni? – chciał wiedzieć Harry.

- Aż się nie wygoi – mężczyzna odpowiedział profesjonalnym tonem.



Dwie godziny później, kiedy pani Pomfrey upewniła się, że z Harrym wszystko w porządku, wypuściła chłopaka spod swoich skrzydeł. Porter wsadził rękę pod poduszkę i wyciągnął wciąż nieprzeczytany list. Schował go pod za dużą na siebie bluzę i udał się do Wieży Gryffindoru. Wiedział, że nikt nie będzie mu tam przeszkadzał i w spokoju będzie mógł przygotować się do uroczystej kolacji.

Przeszedł do swojego dormitorium i położył się na łóżku. Przez chwilę niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w baldachim. W końcu wyciągnął zalakowaną kopertę i uważnie jej się przyjrzał. Pieczęć odciśnięta była w czerwonym wosku i przypominała głowę smoka. Złamał lak i wyciągnął ze środka kawałek pergaminu. Nie było żadnego nagłówka. List od razu przechodził do sedna sprawy.



Ave,

Wybacz, że bez wstępu, ale doprawdy, bardzo mi się spieszy.

Dzisiaj, dokładnie o północy staniesz się jednym z nas. To wielka chwilabyś nie zaprzepaścił szansy, jaka przed zo mi się spieszy. w życiu każdego młodego Smoka. Obyś nie zaprzepaścił szansy, jaka przed tobą stoi.

Ten list jest świstoklikiem. Uaktywni się dokładnie o godzinie 23:00.

Ubierz się ciepło. Noce tutaj bywają zimne.

Pozdrawiam,

M.



Porter zastanawiał się, jak jego przyjęcie w szeregi Bractwa będzie wyglądało. Czy cała procedura wygląda tak, jak w przypadku Śmieciożerców? Jeśli tak, to on się nie zgadza! Postanowił, że jeśli będzie musiał przyjąć jakiś znak, jakikolwiek, to kategorycznie się na to nie zgodzi. I tak, wystarczająco dużo łączy go ze sługami Czarnego Pana.

Wstał, wziął prysznic i ubrał się w swoją przykrótką już szatę wyjściową. List wsadził do kieszeni i opuścił wieżę. Idąc korytarzami w stronę Wielkiej Sali myślał o wszystkim, co wydarzyło się w tym roku szkolnym. Zwłaszcza ostatni miesiąc obfitował w mnóstwo wydarzeń. Niestety, nie miał czasu bardziej się w ten temat zagłębić.

Otworzyl wielkie, dębowe drzwi. Jego oczom ukazał się jeden podłużny stół. W czterech kątach pomieszczenia ustawione były olbrzymie choinki przyozdobione bombkami, łańcuchami i świeczkami. Chłopak zauważył, że na uczcie obecni mieli być również goście spoza Hogwartu. Moody, Fletcher, Lupin i Tonus, która aktualnie miała włosy koloru świeżej trawy. Gdy Harry zbliżył się do stołu, spostrzegł, że nie ma Billy’ ego. Zapytana o to Tonus odpowiedziała, że chłopczyk zdecydowanie odmówił wyjścia z dormitorium. Powodu nie podał, ale wszyscy podejrzewają, że to zwykłe dziecięce humory, które w niedługim czasie przejdą. Harry westchnął i wyszedł.

Billy rzeczywiście był w sypialni. Miał na sobie zielone spodnie i białą koszulę, a pod szyją zawiązany krawat w granatowe groszki. W pokoju byli jeszcze Blaise i Pablo, którzy bezskutecznie próbowali przekonać malca do pójścia na kolację. Harry chrząknął. Sachs, jakby wystrzelony z katapulty zeskoczył z łóżka i podbiegł do zdezorientowanego nastolatka. Wyciągnął w górę rączki i gdy Harry go dźwignął przytulił się do starszego kolegi i wyszeptał wprost do jego ucha:

- Dziękuję – poczym głośno oświadczył, że teraz mogą już iść.

Tonks nie mogła wyjść z podziwu, że Harry’ emu w tak krótkim czasie udało się namówić chłopca do przyjścia na ucztę. Jej nie udało się to przez ponad godzinę, nie mówiąc już o tej dwójce, która przyszła razem z Potterem.

Po tradycyjnych życzeniach i odśpiewaniu kolęd wszyscy zasiedli do stołu. Skrzaty, jak co roku, zrobiły wyśmienite potrawy. Śmiano się, żartowano i rozmawiano, jakby widmo, zbliżającej się wojny było jedynie sennym koszmarem, a nie realnym zagrożeniem.

Snape cały czas obserwował Chłopca, Który Przeżył. Harry nałożył na rękę zaklęcie maskujące, chociaż później i tak będzie musiał je ściągnąć, żeby ręka szybciej się goiła. Poza tym zachowywał się jakby nigdy nic. Może był tylko trochę podenerwowany, kiedy rozmawiał z Black.

Tonks czekała na odpowiednią chwilę, by porozmawiać z Harrym. Takowa nadarzyła się, gdy wszyscy rozchodzili się do swoich kwater lub domów. Tylko, co bardziej wytrwali pozostali na miejscach. Snape rozmawiał o czymś z dyrektorem. Lupin zagłębił się w konwersacji z Moodym. Fletcher siedział przy stole i razem z Hagridem rozprawiali o czymś z ożywieniem.

- Harry, zaczekaj! – zawołała za wychodzącym chłopakiem. Billy spał w jej ramionach.

Chłopak odwrócił się i poczekał na kobietę. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale ona naprawdę ładnie wyglądała z dzieckiem na rękach. Co z tego, że nie jej?

- Mógłbyś zająć się nim jeszcze przez jakiś miesiąc, no może mniej?

Niepewnie skinął głową, choć oczywiście zapytał, czemu jest taka konieczność. Tonks odpowiedziała, że teraz, w okresie świąt jest pełno ataków i aurorzy mają pełne ręce roboty. Poza tym, załatwianie dokumentów w mugolskim i magicznym świecie zajmie trochę czasu, a zacząć można dopiero po nowym roku. Harry uniósł prawą brew. Czyżby się przesłyszał?

- Zapewniam cię, że nie – odpowiedziała usłużnie Tonks. – I właśnie to chcę zrobić.

- Skoro tak, to ja nie wnikam.

Odebrał od niej Billy’ ego i poszedł do dormitorium. Była dwudziesta druga trzydzieści, trzydzieści trzeba jeszcze było rozpylić w obu sypialniach trochę Eliksiru Słodkiego Snu. Już niewielka jego ilość powinna wystarczyć na kilka godzin.



Kilkanaście minut później czwórka uczniów stała w salonie Wieży Bractwa. Zgodnie z poleceniem Harry ubrał się na cebulkę. Miał na sobie dwa swetry od pani Waesley i starą, zniszczoną kurtkę po Dudleyu.

Carmen postawiła na tradycyjną czerń z niewielkim dodatkiem srebra*, jakim był pierścionek w kształcie czterolistnej koniczynki o liściach z szafiru*. Angel wybrała biel i złoto. Na palcu serdecznym lewej ręki dało się dostrzec niewielki pierścionek z diamentowym* oczkiem. Pablo ubrany był w obszerną czerwoną pelerynę. Z przodu wystawała bogato zdobiona rękojeść miecza. Na palcu miał duży sygnet z ametystowym* oczkiem.

- Raz… dwa… - odliczała Carmen – trzy…

Poczuli szarpnięcie w okolicach pępka. Świat zawirował przed ich oczami.

Wylądowali na dość dużej polanie. W promieniu stu metrów było jedynie morze bieli. Dopiero w oddali widać było pierwsze drzewa, które niczym milczący strażnicy broniły dostępu do lasu, jakby w obawie, że ktoś wyrwie ich tajemnice. Na niebie dało się zauważyć niezliczone kohorty gwiazd i konstelacji, które w normalnym czasie nigdy się nie spotykają.

- Gdzie jesteśmy? – zapytal Harry.

- Wszędzie i nigdzie – odpowiedziała zamyślona panna Black. – To miejsce istnieje przede wszystkim w twojej głowie, choć ciało również tu przebywa.

- Tego nie da się wytłumaczyć – odezwał się, Pablo. – To zupełnie tak, jakbyś próbował dowiedzieć się, co było pierwsze, kura czy jajko?

- Na to pytanie nie ma właściwej odpowiedzi – dodała Angel. – A raczej wszystkie one są poprawne.

W ciągu najbliższych pięciu minut pojawiło się całkiem sporo milczących osób. Nikt z nikim nie rozmawiał, a nawet oddechy wydawały się być czymś zupełnie nienaturalnym. Do uczniów Hogwartu podszedł Louis. Spojrzał na trzęsącego się z zimna Harry’ ego. Pokazał w uśmiechu, swoje wydłużone nieco kły.

- Nie jesteś przyzwyczajony do warunków tutaj panujących. Nie martw się, każdy na początku tak ma. No dobrze, dosyć tych pogaduszek. Choć ze mną, musisz się przygotować.

Wampir zaprowadził Harry’ ego do małego pomieszczenia o wymiarach dwa na dwa metry. Jedynym jego wyposażeniem było krzesło i wieszak na ubrania. Z jednej strony były niewielkie drzwi, a naprzeciwko na ścianie pojedyncza pochodnia.

Harry nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak się tutaj znalazł. Z pewnością Louis nie teleportował się razem z nim. Chłopak zapewne wyczułby to, nawet, jeśli nigdy wcześniej nie używał teleportacji.

- Właściwym pytaniem nie jest gdzie, lecz kiedy – odezwał się mężczyzna. – Znajdujemy się w miejscu, o którym nikt niepowołany nie ma prawa wiedzieć. Co więcej nie ma go nawet na mapie. Jest gdzieś poza przestrzenią i czasem. Spotykają się tutaj przeszłość i przyszłość.

Harry skinął głową, choć z całej przemowy zrozumiał jedynie, że to miejsce jest chronione bardzo potężną starożytną magią. Nie było to powiedziane bezpośrednio, ale doskonale dawało się wyczuć.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wparowała niewysoka postać w zielonym płaszczu. Miała kaptur nasunięty głęboko na czoło, więc w wątłym świetle nie dało się zauważyć jej twarzy. Z pewnością była to kobieta. Można to było zauważyć po jej pełnych gracji i płynności ruchach. Nawet tancerz się tak nie porusza. Przelotnie spojrzała na Harry’ ego i skrzywiła się nieco. Chłopak wyglądał jak typowe dziecko wojny. W za dużym, obszarpanym ubraniu zdawało się, że w nim tonie. Jedynie oczy były normalne. Pełne rezerwy, ale i ciekawości uważnie obserwowały pozostałe osoby.

- Powiedziałeś? – zapytała cichym, lekko syczącym głosem. Harry musiał mocno nadstawić ucha, aby cokolwiek usłyszeć.

Wampir opuścił ramiona i zgarbił się nieco. Nie powiedział, nie zdążył. Zirytowana kobieta machnęła wściekle różdżką. Na krześle pojawiły się jakieś pakunki, które po wnikliwej analizie okazały się być czarnymi spodniami. Odwróciła się i zagarniając połami szaty kurz z podłogi wymaszerowała z pomieszczenia.

W chwilę później pojawił się Pablo. Spojrzał zdziwiony po zebranych. Louis wzruszył ramionami, jakby mówił „nie pytaj”. Brązowowłosy chłopak podszedł do Gryfona. Nachylił się i wyszeptał wprost do jego ucha, że „ta panienka, co tu przed chwilą była to Yennefer. Jej praca jest dość mocno stresująca, więc czasami nie panuje nad nerwami. Poza tym, potrafi całkiem nieźle przygadać”.

Louis drgnął gwałtownie, jakby uderzony niewidzialnym biczem. Jako wampir mógł zamykać swój umysł przed każdym. A ten, kto teraz próbował się do niego dostać był wyjątkowo natrętny. I najwyraźniej kpił sobie z niebezpieczeństwa, jakie to za sobą niosło. Mężczyzna znał tylko jedną osobę, która byłaby skłonna do podjęcia tej ryzykownej gry. Zresztą w jej słowniku takie słowo, jak „niemożliwe” chyba w ogóle nie istniało.

- Dobra chłopaki. Koniec pogaduszek – powiedział.

W przeciągu dziesięciu minut pokrótce wytłumaczyli zdenerwowanemu Harry’ emu, jak wygląda inicjacja. Kazali mu założyć wyczarowane przez Yennefer spodnie. Chłopak musiał zostawić w pomieszczeniu, swoje stare ubranie. Wziął kilka głębokich oddechów. Był już gotów, a przynajmniej tak mu się wydawało. Louis wyszedł z pomieszczenia. Chwilę później pozostała dwójka.

Ich oczom ukazał się długi mroczny korytarz, którego ściany niemal w całości pokryte były scenami z apokalipsy. Podłoga zrobiona była z czarnego marmuru. Sufit zwieńczony był łukowatymi stropami.

Przed chłopakiem szedł osobnik o bliżej niezidentyfikowanej płci, ubrany w długi zielony płaszcz z wizerunkiem atakującego smoka na plecach. Do pasa przypięty miał miecz, choć nie tak zdobny, jak ten Pabla. Po lewej stronie Harry’ ego szła Agelica, po prawej Carmen, a za nim Pablo.

Skierowali się w stronę, dużych, dębowych drzwi pokrytych płaskorzeźbami. Gdy się do nich zbliżyli samoczynnie się otwarły. Przekroczyli próg. Eskortujący ich mężczyzna odsunął się na bok.

Oczom Harry’ ego ukazała się duża komnata. Przez wielkie, gotyckie okna wpadał nikły blask księżyca. Niewielkie promienie odbijały się od namalowanego srebrną farbą na podłodze smoka, tworząc wokół niego aurę tajemniczości. Ze ścian usytuowanych dokładnie w osi północ – południe, wschód – zachód zwisały wielkie proporce w kolorach: czarnym, białym, czerwonym i zielonym. Pod nimi stał tłum milczących postaci w płaszczach kolorów proporców. Najwięcej było Czarnych. Następnie Czerwoni, Biali i na samym końcu, Zieloni. Tych ostatnich było zaledwie trzech.

Podeszli do podestu, na którym na wysokim iście królewskim tronie zasiadał mężczyzna ubrany w niebieską szatę. Za nim stało pięciu mężczyzn i pięć kobiet, ubranych w szaty ciemnogranatowe.

- Czy jest gotów? – zapytał Najstarszy z Rady.

Z odpowiedzią pospieszyła Carmen.

- Mieliśmy za mało czasu, Mistrzu. Walkę różdżką opanował niemal do perfekcji, natomiast mamy niewielki problem z bronią białą.

- Oklumencja nie sprawia mu już większych problemów – odezwał się Pablo. – Przeszliśmy do legilimencji i myślę, że jeśli dobrze pójdzie to za jakiś miesiąc, może dwa zajmiemy się artymencją.

Mężczyzna skinął głową. Pozostała jeszcze jedna rzecz, której koniecznie musiał się dowiedzieć. Choć on i tak nie decydował, kim stanie się chłopak, a raczej pod czyje dowództwo trafi. Wymownie spojrzał na Angel.

- Mistrzem Eliksirów, to on nie zostanie – wzruszyła ramionami. – Radzi sobie coraz lepiej, ale…

Tym razem popatrzył centralnie na Harry’ ego, który trząsł się z zimna. Uśmiechnął się, jak ktoś, kto szykuje wielką niespodziankę, ale nawet uczestnikom nie chce zdradzić, czego będzie ona dotyczyć. Gryfon zorientował się, że jego przyjaciele wtopili się w tłum. Spośród Czerwonych wyszedł, Louis. W ręku trzymał miecz, który podał Harry’ emu. Chłopak wiedział, że to egzamin. Jeśli uda mu się przetrwać pięć minut, to przejdzie do następnego etapu. Jeśli nie, to będzie mógł pożegnać się ze swoimi wspomnieniami.

Ujął jeden z mieczy w dłoń. Przez chwilę ważył go, w końcu skinął zachęcająco. Bynajmniej nie zamierzał atakować pierwszy. Bohaterowie zawsze umierają na samym początku, przypomniały mu się słowa wypowiedziane kiedyś przez Malfoya. Nigdy nie przypuszczał, że zgodzi się z tą Fretką. Uchylił się przed pierwszym ciosem.

Najstarszy z Rady obserwował zmagania chłopaka. Musiał przyznać, że szło mu wyjątkowo dobrze. Co prawda w normalnej walce nie miałby raczej żadnych szans, nie mówiąc już o tym, że zginąłby, co najmniej pięć razy. Cóż, nikt nie jest doskonały. Biorąc pod uwagę fakt, że Harry tej dziedziny pojedynków uczył się dopiero od miesiąca, to postęp był wręcz zadziwiający.

Chłopak robił uniki, starając się nie atakować. Na dłuższą metę taktyka całkiem dobra. Miała tylko jedną wadę. Bardzo szybko wyczerpywała. Po dziesięciu minutach bezsensownej ucieczki przystąpił do kontrataku. Jeden cios, drugi, kolejny. Blokada. Unik. Pchnięcie. Gdyby jeszcze umiał latać, lub chociażby robić salta szłoby mu o wiele lepiej.

- Dość! – zakrzyknął Mistrz.

Teraz do Harry’ ego podeszła jakaś dziewczyna ubrana na czarno. Bez zbędnych ceregieli rzuciła w niego Tormentę. Udało mu się uchylić, ale już w następnej chwili musiał odskoczyć, przed Czarną Strzałką. O nie, tak to my pogrywać nie będziemy – pomyślał. Jego oczy pociemniały od tłumionego gniewu. Wyszarpnął różdżkę z kieszeni na udzie. Wykonał nią niezbyt skomplikowany ruch i zaczął krążyć wokół przeciwniczki, niczym sęp czekający na zgon, swojego przyszłego posiłku. Posłał w stronę, uśmiechającej się ironicznie dziewczyny zimne spojrzenie. Nie atakował, jedynie się bronił. Po dziesięciu minutach, kiedy nastolatka była już spocona zaczął atakować. Nie użył żadnego zaklęcia ofensywnego. Uśmiechnął się i powiedział:

- Orchideus!

Wyczarowane kwiaty podał zdziwionej młodej czarownicy. Podziękował za wspaniałą walkę i wyraził nadzieję, że w przyszłości nie staną po przeciwnej stronie barykady, bowiem nie chciałby walczyć z tak dobrze wyszkoloną osobą.

Mistrz przysłuchiwał się monologowi Pottera. Trzeba przyznać, komplementy prawić to on umiał. Przede wszystkim jednak wykorzystywał swoje naturalne zdolności, a naturalność się ceni. Często nawet wyżej niż złoto.

Teraz przyszła kolej na legilimentę. Harry miał bronić swój umysł przed niewysokim mężczyzną o nawiedzonym wzroku. Nawiedzeni są najgorsi – przemknęło mu przez myśl zasłyszane kiedyś słowo. Tylko, gdzie on je słyszał? Chyba w telewizji w czasie, jednych z kolei wakacji. Oczyścił umysł. Ostatnio przychodziło mu to z coraz większą łatwością. Praktycznie rzecz ujmując robił to niemal automatycznie. Poczuł, że ktoś usilnie próbuje dostać się do jego wspomnień. O nie, on nie pozwoli sobie penetrować mózgu. Już wystarczająco dużo rzeczy widział Snape.

Maurice natrafił na jednolitą ścianę bieli przeplatanej czernią. Na pierwszy rzut oka nie było żadnych rys, ale z doświadczenia wiedział, że nic nie jest doskonałe. Zawsze można znaleźć słaby punkt, który sprawi, iż cała konstrukcja legnie w gruzach. Szukał uparcie, jednak z każdym momentem wola chłopaka przejmowała nad nim kontrolę. Paraliżowała. Ocknął się gwałtownie. Zastanawiał się, co sprawiło, że musiał się wycofać. Spojrzał, na Pottera. Smarkacz był całkiem dobry w te klocki, musiał niechętnie przyznać.

Harry leżał na zimnej podłodze, zwinięty w kłębek. Ten człowiek był o wiele silniejszy od Pabla, czy Snape’ a. Ledwo udało mu się nie wybuchnąć. Ostatnim razem wysłał Mistrza Eliksirów do Skrzydła Szpitalnego. Wziął głęboki oddech i dźwignął się na nogi. Atak mentalny zmęczył go o wiele bardziej niż poprzednie walki.

Mistrz skinął głową. Wszyscy wiedzieli, że chłopak jest potężny już od samego początku. W końcu nie każdy jest w stanie przeżyć pięć spotkań z Tomem. Teraz miał już pewność, że młodzieniec się nadaje. Obrócił się w stronę, pozostałych z Rady. Przez kilka minut rozmawiali przyciszonymi głosami. W końcu wstał ze swojego miejsca. Wszystkie oczy na nim spoczęły. Właśnie ważyły się przyszłe losy Złotego Chłopca.

- Proszę o podejście świadków! – zakrzyknął uroczyście.

Carmen, Angelica i Pablo odetchnęli głęboko. To było ich pierwsze samodzielne zadanie. Co prawda, pomagał im Louis, ale o tym nikt nie wiedział i wiedzieć nie musiał.

Na środek wystąpiła dwójka Smoków. Mężczyzna i kobieta. Louis i Yennefer. Przez chwilę rozmawiali z Najstarszym. Naraz odwrócili się i pociągnęli za sobą Harry’ ego.

Znowu znaleźli się w tym samym pokoiku, co poprzednio. Dziewczyna zajęła się opatrywaniem niegroźnych ran Chłopca, Który Przeżył Najważniejszy Egzamin W Swoim Życiu. Wampir tymczasem wytłumaczył Harry’ emu, o co chodzi ze świadkami.

Każdy nowy członek Bractwa musi złożyć przysięgę. Musi też podpisać coś w rodzaju cyrografu. Dzięki temu wiadomo będzie, że to on zdradził. Jak przy podpisywaniu każdych dokumentów, potrzebni są świadkowie, czyli osoby, które staną się pewnego rodzaju strażnikami wierności nowego członka. Zazwyczaj są nimi ludzie, których kandydat na Smoka znał już wcześniej. Teoretycznie mogliby to być jego przyjaciele, ale niestety żadne z nich nie ma ukończonych lat dwudziestu, bo świadkiem, można stać się dopiero w tym wieku. Yennefer i Louis poprowadzą go na inicjację, ponieważ tylko oni się na to zgodzili.

Wrócili na salę, która różniła się jedynie tym, że w pobliżu podestu stał niewielki stolik. Leżała na nim dość gruba księga i pióro. Żyletopióro, jak z przerażeniem stwierdził chłopak. Cóż, jak cyrograf, to cyrograf i to pełną parą. Podeszli do podium. Wampir uścisnął ramię Harry’ ego.

- Czy ty, Harry Potter, jesteś absolutnie pewien, że chcesz zostać jednym z nas? – zapytał Mistrz.

Chciał.

- Czy przysięgasz pomóc każdemu z naszych ludzi, w razie gdyby tej pomocy potrzebowali?

Przysiągł.

- Czy przysięgasz nikomu nie zdradzić naszych tajemnic?

- Przysięgam.

- Złóż, więc tutaj swój podpis, z własnej krwi. To będzie pierwszy sprawdzian lojalności, jaki przejdziesz.

Niepewnie ujął pióro w dłoń. Spojrzał na Louisa, bo nie wiedział, co ma napisać. Mężczyzna podszedł nieco bliżej, tak samo zrobiła Yennefer. Kobieta wskazała podpis na poprzedniej stronie. Wystarczyło tylko jedno słowo.



Przysięgam.



Ręka go zapiekła, ale zignorował to. Poniekąd miał już w tym doświadczenie. Prawe ramię zapiekło go gwałtownie. Syknął, bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Po chwili wszystko się skończyło. Nie wiedział, co się wtedy stało, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Rozpoczął się kolejny etap inicjacji.

Yennefer wyciągnęła z kieszeni niewielkie pudełeczko. Otworzyła je i wyciągnęła ze środka srebrny sygnet, z obsydianowym* oczkiem.

- Ja, Yennefer, chciałabym dać ci ten oto pierścień, który pomoże ci w czasie tej długiej drogi, jaka jeszcze przed tobą jest.

Harry wyciągnął lewą rękę. Kobieta nałożyła swój podarunek na palec serdeczny chłopaka. Uścisnęła jego dłoń i odeszła kilka metrów w tył, robiąc tym samym, miejsce Louisowi.

- Ja, Louis, chciałbym podarować ci ten oto wampirzy miecz, który niejednokrotnie będzie cię bronił w chwili niebezpieczeństwa.

Pomógł Harry’ emu przytroczyć pochwę do pasa, drugą zapinając na jego plecach. Stwierdził, że mając broń na plecach łatwiej jest po nią sięgnąć i trudniej odebrać, ale na oficjalne okazje, grzeczność nakazuje mieć ją przy pasie.

Chłopak, tak jak kazał mu wampir, wyciągnął miecz. Obejrzał go dokładnie. Był idealnie wyważony. Nie za ciężki i nie za lekki. Jego rękojeść wysadzana była agatami. Kiedy przejechał dłonią po głowni ukazał się na niej napis po łacinie, którego Harry nijak nie mógł rozszyfrować. „Gladius vindiktae sum*”. Nie wiedzieć, kiedy, przeczytał go na głos.

Wszystkie szepty ucichły. Nikt nie rozumiał, o co mu chodzi. Jedynie Louis zbladł gwałtownie.

- Jam jest miecz zemsty – wyszeptał z przerażeniem.

Wampirza broń ma to do siebie, że ściśle przystosowuje się do swojego właściciela. Zupełnie jakby była jego częścią. A powyższy napis, jeśli już się pojawiał to niezwykle rzadko. Szczerze powiedziawszy nie widziano go od ponad sześciuset sześćdziesięciu sześciu lat. Taki frazes nigdy nie wróżył niczego dobrego. Był, bowiem zapowiedzią nadchodzącej wojny, lub raczej rzezi.

Jako pierwszy otrząsnął się Mistrz. On również wiedział, co oznacza „Gladius vindictae sum”, ale bynajmniej nie zamierzał się tym teraz przejmować. Później omówi tą sprawę ze świadkami. Tymczasem jednak trzeba się zająć przydziałem chłopaka. Potter rzeczywiści dużo umiał. Jego wiedza wykraczała daleko poza program Hogwartu, czy jakiejkolwiek innej magicznej placówki, ale to ciągle było za mało. Mógłby sobie poradzić ze zwykłym czarodziejem, nawet doświadczonym, ale z pokonaniem Lorda miałby kłopoty. A to właśnie do tego muszą go w głównej mierze przygotować.

Mężczyzna uciszył wszystkich jednym ruchem ręki. Przybrał uroczysty wyraz twarzy. Zwrócił się bezpośrednio do Harry’ ego.

- Teraz nastąpi bardzo ważny moment. Dowiesz się, pod czyje dowództwo się dostaniesz. Czy będzie to Mort Leroux, dowódca grupy uderzeniowej?

Na przód wystąpił dość wysoki mężczyzna w czarnej szacie. Harry nie widział zbyt wyraźnie twarzy, ale rzuciły mu się w oczy ostre, wręcz arystokratyczne rysy Morta. Jego spojrzenie było zimne i pozbawione choćby odrobiny ludzkich uczuć. Pod taksującym wzrokiem Lerouxa Harry czuł, że oblewa go zimny pot. Zdecydowanie nie chciałby z nim walczyć.

- Czy może raczej Alekto Snow, kapitan grupy szpiegów?

Kobieta ubrana w czerwień nie była wysoka. Miała za to oczy świecące własnym światłem. Z takiej odległości nie mógł zobaczyć ich koloru, ale był niemal pewien, że są szkarłatne. Odkąd po raz pierwszy zobaczył odrodzonego Toma Riddle przestał lubić ten kolor.

- A może Angellus Cortez, Główny Uzdrowiciel?

Człowiek ubrany w białą szatę wyglądał jak półbóg. Miał niesamowicie niebieskie oczy i miły wyraz twarzy. Na jego ustach igrał ledwie widoczny uśmieszek, który przywodził na myśl ten, którym bliźniaki Waesley zazwyczaj starają się wykręcić od odpowiedzialności. Przypominał trochę młodego rozrabiakę, ale były to jedynie pozory. W rzeczywistości był odpowiedzialny i diabelnie dobry w tym, co robi.

- Podejdź tutaj chłopcze.

Harry podszedł. Zastanawiał się, czemu nikt nie przedstawił mu dowódcy grupy zielonej.. Przypuszczał nawet, że oni nie potrzebują takiej funkcji. Było ich po prostu za mało.

Mistrz ujął dłoń chłopaka i jednym wprawnym ruchem podciął przegub jego dłoni. Było to wyjątkowo paskudne przeżycie, ale tylko w ten sposób można było poznać prawdę na temat kandydata. Z resztą po całym incydencie nie zostaną absolutni żadne ślady. Wystarczy jedno wprawne zaklęcie i blizn nie będzie w ogóle.

Kilka kropli krwi spadło do dużej kamiennej misy. Ciecz w niej zawarta zabulgotała gwałtownie. Potężny obłok szarego dymu spadł na zmęczonego młodzieńca. Porter nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Czuł, jakby każda cząstka jego jestestwa była odrywana od reszty i dokładnie skanowana. Nie mógł oddychać, dusił się. Gryzący dym szczypał w oczy i wdzierał się do ust. Blokował myśli i zniewalał.

Carmen w milczeniu patrzyła na przydział Harry’ ego. Po dwóch minutach stwierdziła, że coś jest nie tak. Po kolejnych trzech wiedziała już, że dzieje się coś złego. Spojrzała na Pabla i Angelicę, oni również wydawali się być tym lekko zaniepokojeni.

Louis doskonale odczytywał myśli trójki hogwartczyków. Jemu również się to nie podobało. Trwało zdecydowanie zbyt długo. Spojrzał na Yennefer, ale jej twarz jak zwykle pozostała bez wyrazu. Idealna maska na idealnej twarzy.

Po chwili coś zaczęło się zmieniać. Wokół Pottera narastała doskonale wyczuwalna aura. Chyba każdy czarodziej wyczuwał emanującą od chłopaka moc. Dziką i nieposkromioną, inną niż posiadają oni. Jego magia przypomina nieoszlifowany diament ukryty w zwykłym kawałku węgla, który jedynie czeka, aby ktoś go uwolnił.

Dym zaczął opadać, aż w końcu tylko u stóp chłopaka wiły się jego pojedyncze strzępy. Oczom, zgromadzonych ukazał się niecodzienny widok. Jeszcze nikt w całej długoletniej historii Bractwa nie był tak ubrany.

Potter miał na sobie czarne spodnie i białą koszulę rozchełstaną pod szyją. Na ramiona narzucona był ciemnozielona peleryna z czerwonym wizerunkiem smoka na plecach. Na jego głowie dało się dostrzec czerwoną opaskę z chińskim znakiem równowagi z przodu.

Niejednej kobiecie przeleciało przez myśl, że chłopak dopiero teraz wygląda jak prawdziwy mężczyzna. Wcześniej niewątpliwie dało się zauważyć jego lekko zarysowane mięśnie, ale dopiero teraz miał w sobie to coś. Gdyby był starszy mógłby liczyć na adorację większości z nich. Co z tego, że niektóre były już szczęśliwymi żonami i matkami?

Louis i Yennefer podeszli do wyprostowanego jak struna chłopaka. Chwycili go z obu stron i poprowadzili do tej samej komnaty, w której zmuszony był zostawić swoje stare ubrania. Od zgromadzenia oderwały się trzy milczące postacie i podążyły za wychodzącymi.



- Co o tym myślicie? – zapytał białobrody mężczyzna w niebieskiej szacie.

- Pasuje wszędzie – odpowiedziała po namyśle Yennefer. – Jeśli podszkoli się go jeszcze trochę, to myślę, że będzie jednym z najpotężniejszych czarodziejów żyjących obecnie na ziemi.

- Ale gdzie go umieścić? – Mistrz ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie stał przed tak poważnym dylematem.

Stojąca przy drzwiach postać machnęła różdżką. Na stole pojawiły się trzy kubki z parującą cieczą w środku. Louis usiadł na jednym z krzeseł. Upił łyk herbaty z dolaną do niej rozsądną ilością wódki. Zwykłej, rosyjskiej w dodatku. Tylko taka jeszcze na niego działała. Co prawda jako wampir miał raczej marne szanse na upicie się, ale ten mugolski odpowiednik Ognistej całkiem nieźle przytępiał myśli.

- Może do Zielonych? Chyba tego koloru miał na sobie najwięcej – odezwał się lekko zachrypniętym głosem.

- Może…



W komnacie panował przyjemny półmrok. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Żeby oni wiedzieli, jaka moc drzemie w chłopaku, nie mieliby z nim większych problemów. On niestety nie mógł go uczyć. Był już stary i zmęczony. Nie miał już tej siły i werwy, co kiedyś. A do tego zadania potrzebna była osoba młoda, ale nie dziecko czy nastolatek.

Siedząca obok niego dziewczyna miała głęboko zamyśloną minę. W jej granatowych oczach widać było wszystkie targające nią emocje.

- Spokojnie moje dziecko – odezwał się stary czarodziej. – Już niedługo wszyscy dowiedzą się o jego potędze, a wtedy ty będziesz musiała być na właściwym miejscu, aby móc nakierować go na właściwe ścieżki.

- Nie wiem, czy podołam – powiedział drżącym głosem. – Nie wiem, czy podołam…

____________

* wiem, wulgaryzm. Wątpię jednak, żeby taki przeciętny Śmieciojad przejmował się kurtuazją. Nie mówię tu o Belli, Lucjuszu, czy Severusie. Oni, jakby nie patrzeć to arystokraci.

* biały – symbol niewinności; różowy – kojarzy się z nadzieją, optymizmem i duchową miłością.

* srebro – w wielu wierzeniach przypisywano mu moc odstraszania demonów.

* szafir – w dowolnym przekładzie to kamień niebieski. Spotyka się też nazwę – kamień niebios. Jego zastosowanie jest bardzo szerokie i nie sposób tu wszystkiego wymienić. Psychicznie wzmacnia intelekt, intuicję i optymizm. Jest wspaniałym kamieniem do medytacji, pozwala osiągać równowagę psychiczną. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=10264

* diament – „najszlachetniejszy z kamieni szlachetnych” zwany też Regina gemmarum (łac. Królowa kamieni szlachetnych); symbol doskonałości, czystości, niezniszczalności.

* ametyst - wprowadza w nasze życie spokój, w którym rozpływają się lęki troski i gniew. Prowadzi nas w -żywą ciszę. Tłumaczy nam wizje i sny. Uczy pokory. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=9779

* obsydian - kamień ugruntowujący. Sprawia, że ten, kto go nosi, staje się bardziej odpowiedzialny. Sprzyja zmianom, metamorfozom, oczyszczeniom, spełnieniu, wewnętrznemu rozwojowi i introspekcji. Odpycha negatywną energię. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=10253

* agat biały - nazywany również kamieniem wolności.
Jak sama nazwa mówi jest kamieniem, który daje wolność wyboru właścicielowi, który go nosi. Więcej: http://www.ezoteryka.oh.pl/s/item.php?i=9771

* Gladius vindictae sum – (łac.) Jam jest miecz zemsty.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Bractwo Smoka [zak]   16.04.2005 22:45
KaFeCkO  
QUOTE   17.04.2005 19:03
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 „CZUŁE” POWITANIE ...   17.04.2005 21:32
Weasley   a bedzie rozdział 3?!   18.04.2005 16:46
Magya   Mam mieszane uczucia i z krytyką wstrzymam się do ...   18.04.2005 19:12
Carmen Black   ROZDZIAŁ 3 WYJAŚNIENIA Harry zamr...   18.04.2005 22:05
Carmen Black   CZwarty jest dłuższy... ROZDZIAŁ 4 Ważne rozmowy...   21.04.2005 18:31
Mariah Hiwatarii   Bardzo fajne opowiadanie !!! Podziwiam...   03.05.2005 11:57
Moonchild   hmmm.. no to zacznijmy od początku 1 rozdział to...   03.05.2005 12:35
Carmen Black   Do Moonchild!! 1) Piszę w "wordzie...   03.05.2005 14:30
Moonchild   Dobra Snake zamiast Snape to jeszcze moge zrozumie...   03.05.2005 14:39
Carmen Black   A więc tak: to jest kolejny rozdział. Ma niecałe 1...   04.05.2005 00:27
Moonchild   Całkiem fajne :) Pojawiło się troche więcej opisów...   08.05.2005 11:29
Forhir   Swietne! Czekam z niecierpliwoscia na kolejne ...   08.05.2005 12:03
Ewelka   Przecyztałam dopiero trzy pierwsze odcinki ale...   08.05.2005 19:08
raven11   Super! :D czekam na następne jest świetne mam ...   19.05.2005 19:21
Martuś_gryffindor   fajnie fajnie,ale dla mnie to troszke za duzo opis...   28.05.2005 13:14
Carmen Black   Rozdział 6 już jest. Jeśli jego konwencja wam się ...   29.05.2005 18:03
Moonchild   No wreszcie dałaś kolejną część. I to całkiem ciek...   29.05.2005 19:52
Carmen Black   No cóż. Może trochę wyjaśnię. W liście owszem nie ...   02.06.2005 21:05
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 NOWI Zgiełk. Hałas. Śmiech. Krzyki. J...   02.06.2005 21:09
Moonchild   Początek średnio mi się podobał, ale dalej się roz...   02.06.2005 21:46
Carmen Black   No cóż. Błędy są. Rozdział nie jest zbyt ciekawy, ...   20.06.2005 16:06
Moonchild   Dawno tu nie zaglądałam. Nawet nie zauważyłam, że ...   10.07.2005 22:46
Carmen Black   Jeśli są błędy - przepraszam. Nie jest to jednak m...   14.07.2005 22:49
Avadakedaver   Grtuluję Ci! napisałaś już prawie całą książkę...   04.02.2006 21:14
Natalia   Podoba Mi Się Nie Znalazłam Żadnych Błędów Może D...   15.07.2005 13:32
Vanillivi d'Azurro   Czytałam już wcześniej ten ff na blogu. Szczerze m...   13.09.2005 21:48
Carmen Black   Ja, ja przepraszam. Wiem, że niektórym to się nie ...   14.09.2005 17:04
Carmen Black   Sory, to jest ciąg dalszy poprzedniego rozdziału. ...   14.09.2005 17:24
Tomak   Przeczytałem opowiadanko i stwierdzam ze jest napr...   14.09.2005 18:47
Carmen Black   Na żywca, na żywca. Jestem mistrzem improwizacj...   14.09.2005 19:36
Mroczny Wiatr   :blush: Cóż szkoda, że dopiero jutro. Szkoda, że ...   14.09.2005 23:14
Carmen Black   Rok temu, że się tak wyrażę nie miałam jeszcze ...   15.09.2005 15:04
Carmen Black   Obiecany rozdział jedenasty właśnie wylądował. Zap...   15.09.2005 15:11
Tomak   Bombastick fajny parcik opowiadanko wciaga. Piszes...   15.09.2005 15:30
Carmen Black   Kolejne części podzielone na party najpierw ląd...   15.09.2005 15:43
Carmen Black   Jak zwykle coś mi ucina końcówkę. No, nic. Wklejam...   15.09.2005 15:30
Tomak   Dobra kapie. o sowe było by trudno a kominka w dom...   15.09.2005 16:06
Moonchild   Podoba mi się, ale miejscami troche nudnawe sie ro...   15.09.2005 16:38
Mroczny Wiatr   :blush: Doczytałem reszte u Ciebie na blogu bo co...   16.09.2005 14:14
Tomak   A mozesz podac adres bloga bo tez bym sobie chciał...   16.09.2005 14:33
Mroczny Wiatr   Carmen podała wczoraj o 15,43 http//hpibractwosmo...   16.09.2005 16:20
Tomak   Dzieki. Jezeli juz wczesniej adres był podawany to...   16.09.2005 17:33
Carmen Black   Do stu tysięcy wściekłych Hipogryfów! Na Chime...   16.09.2005 18:02
Tomak   Impervius! Mam małe pytanko. Co to za zakleci...   16.09.2005 19:56
Czarny Łowca_   Zeklęcia Impervius użyła Hermiona w tomie IV i dru...   17.09.2005 14:43
Tomak   Aha juz pamietam dzieki teraz juz sobie przypomnia...   17.09.2005 15:00
Czarny Łowca_   Faktycznie pomyłka, ale pisałem to z pamięci, a ta...   17.09.2005 17:50
moniczka   Narazie przeczytalam tylko trzy rozdzialy, bo nie ...   17.09.2005 18:23
Carmen Black   Dawno tego nie aktualizowałam. Mam sporo zaległośc...   02.02.2006 17:49
Carmen Black   Kontynuacja dwunastki Kolejne kilka tygodni były ...   02.02.2006 17:51
Carmen Black   ROZDZIAŁ 13 Biała Śmierć Lord Voldemort by...   02.02.2006 17:54
Katon   Kurde, ludzie, macie rozmach.   02.02.2006 17:56
Carmen Black   ROZDZIAŁ 14 Serum prawdę Ci powie ...   02.02.2006 17:58
Carmen Black   ROZDZIAŁ 15 Poza czasem i przestrzenią Harry ...   02.02.2006 18:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 16 Wyprawa - Wyglądasz jak kretyn ...   02.02.2006 18:06
Carmen Black   Rozdział 17 Drużyna Marzeń Anastazja Romanowa s...   02.02.2006 18:08
Carmen Black   Rozdział 18 Kryształowy Sen Przez cały tydzień ...   02.02.2006 18:09
Carmen Black   ROZDZIAŁ 19 Ciężkie życie artysty Anastazja wst...   02.02.2006 18:11
Tomak   Czytałem na blogu rozdzialiki są super nie moge si...   02.02.2006 20:26
Ajihad   Czy tu będą następne rozdziały? :(   12.02.2006 15:30
Carmen Black   Rozdziały będą, a jakże! Rozdział 20 Zagini...   12.02.2006 17:16
Carmen Black   ROZDZIAŁ 21 Odkryte tajemnice Hogwardzkie śniad...   12.02.2006 17:24
Ajihad   Juhuuu! :P Wreszcie! Te części wymiatają...   12.02.2006 23:17
Carmen Black   ROZDZIAŁ 22 Prawda w oczy kole Ginny siedziała pr...   15.02.2006 19:22
Czarny Łowca_   Świetnie że jest już nastepna część. Szczególnie p...   16.02.2006 11:08
em   Nie mam czasu czytać całości, wybacz ^^", ale...   16.02.2006 11:14
Ajihad   Prócz tego, że jak powiedział emoticonka: " H...   16.02.2006 17:37
Carmen Black   Mam nadzieję, że będzie się miło czytało... ROZDZ...   20.02.2006 00:04
Carmen Black   ROZDZIAŁ 24 [u]Urodziny[/b] Powoli docierały do n...   22.02.2006 16:47
Avadakedaver   niessamowite. TY jesteś niessamowita, Carmen. Powi...   26.02.2006 23:13
Carmen Black   Z Rowling nie zamierzam niczego obgadywać. Każda z...   28.02.2006 21:13
Avadakedaver   noooo... niby tak, ale kobieto, takiego talentu ni...   02.03.2006 22:38
Moongirl   jak zaczełam czytać to opowiadanie to hm bylo wida...   07.03.2006 17:14
zgred   Pozdrowionka opowiadanie ciekawe. Im wiecej czytas...   11.03.2006 12:24
mateusz14   Niezłe opowiadanie nie moge się doczekać następneg...   11.03.2006 13:25
Carmen Black   ROZDZIAŁ 26 [u]Przekleństwo Nienawidził żyć w nie...   14.03.2006 00:18
Ajihad   Skończyć w takim momencie! Tóż to zbrodnia...   14.03.2006 09:47
Moongirl   jaka cudna niespodziewajka :) rozdzial swietny :) ...   15.03.2006 16:47
pelbinek   Kiedy wyjdzie następny rozdział ?? Bo już nie mogę...   23.03.2006 16:18
Michal   No to jest za......e:) Pomyśl czy tego nie wydać,...   23.03.2006 23:21
Carmen Black   ROZDZIAŁ 27 [u]Powtórka z rozrywki[/u] Dudley si...   24.03.2006 18:08
pelbinek   Następny super odcinek :D Tylko znowu przerwany w ...   24.03.2006 20:05
Dragona   Troche podobne do Szczesliwych dni (skalpel Avereg...   25.03.2006 20:09
Carmen Black   ROZDZIAŁ 28 [u]Cena wolności[/u] Hermiona była p...   07.04.2006 22:19
Ajihad   Wreszcie nowy part! Określę go jednym zdaniem ...   08.04.2006 11:39
Dragona   No i oto chodzi ten rozdzial wyszedl ci swietnie :...   09.04.2006 15:38
Michal   Kiedy bedzie dalszy ciąg... juz od 18dni nic niema...   25.04.2006 16:40
Carmen Black   Rozdział 29 Powroty bolą najbardziej Mary siedzi...   26.04.2006 17:18
Michal   Fajne:D:D Harry śmierciożercą:] Tylko nierozumiem...   26.04.2006 18:32
Carmen Black   Gwałt był iluzją. Mroczny Znak był jedynie chronio...   26.04.2006 18:55
Michal   Aaa dobra teraz czaje:] Dzięki:D:D Jak skonczysz ...   26.04.2006 20:17
Carmen Black   [b]Rozdział 30 Nie zrywaj… Harry pakował ku...   01.05.2006 19:25
nosferatu   nie tylko nie :cry: to...to mój ulubiony ff napisz...   03.05.2006 16:16
Ajihad   Nie! Tylko nie to! Ten napis"koniec...   03.05.2006 21:58
Moongirl   a bedzie jakis dalszy ciąg? w nowym ff?   12.05.2006 16:17
Hawtagai   Jestem pod wrażeniem tego ff :) mam nadzieje,że t...   12.05.2006 16:46
Carmen Black   Nie, nie koniec   12.05.2006 20:08
Kedos   To nie moze byc koniec bo gdzie cala bitwa ;P Nooo...   12.05.2006 23:23
2 Strony  1 2 >


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 26.05.2024 14:10