Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Oswoić Smoka

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 17 ] ** [80.95%]
Gniot - wyrzucić [ 4 ] ** [19.05%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 21
Goście nie mogą głosować 
Arthur Weasley
post 16.01.2006 01:10
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Arthur Weasley
OSWOIĆ SMOKA

Romans dygresyjny przesiąknięty alkoholizmem i chrześcijaństwem

Betareaderzy: Minerwa, Wierzba Bijąca


Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny”, Idy Lowry „Inny rodzaj magii” i "Puste miejsce" oraz Toroj „Expecto Patronum”, a do pierwszego miejsca po przecinku z tekstem kanonicznym do tomu V włącznie. Są pewne niezgodności z tomem VI.
Postacie Andrei, Lucy, Alexy Toran i Sirith Lestrange pochodzące ze wspomnianych fanfiktów oraz postać Haralda Weasleya pochodząca z fanfiktów Leszka "Edukacja Toma" i "Powrót Podróżnego" zostały wprowadzone za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorkami.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone.


Odcinek 1

ROZDZIAŁ PIERWSZY
w którym mężczyzna po przejściach poznaje dziewczynę bez przeszłości
i przez dwa miesiące zastanawiają się, co z tym zrobić,
potem przedziwnym zrządzeniem losu spotykają się tam,
gdzie się tego zupełnie nie spodziewali,
a całość kończy się wesołym pijaństwem


Wagon restauracyjny Hogwart Expressu, poniedziałek, 4 września 1995

- …i mi opowiada, jaka to ta miotła jest wspaniała, jakie ma bajery i przyspieszenie – opowiadała szczupła blondynka w szacie Ravenclawu czarnowłosej dziewczynie w cywilu. - To ja go wtedy pytam, co mu to daje, że miotła przyspiesza o pół sekundy szybciej, a on mi mówi, że będzie o pół sekundy rychlej na imprezie…
Rudy czarodziej w luźnej bluzie z kapturem, sączący piwo przy sąsiednim stoliku, zakrztusił się.
- Wiciostych? – zapytał. – Prawdopodobnie dziewięćdziesiątka trójka?
Dziewczyny spojrzały na niego z lekkim przestrachem w oczach.
- Skąd pan wie? – zapytała blondynka.
- Skąd wiesz? – zapytała jednocześnie czarnowłosa, odrzucając na plecy długi warkocz.
- Przeczuwam w jasnowidzeniu - uśmiechnął się.
- Dobra, a poważnie?
- Tak poważnie Wiciostych to jest dyżurna wypasiona miotła dla niedorobionych szpanerów – odparł. – Jak ktoś ma więcej kasy jak rozumu, a lubi zaszpanować, to kupuje Wiciostycha. A dziewięć trzy ma sporo różnych wodotrysków, do niczego niepotrzebnych, ale za to można o nich długo i rzewnie opowiadać pannom, które się nie znają. A prawda jest taka, że jak ktoś naprawdę umie latać, to poleci na drzwiach od stodoły, chociaż ja osobiście wolę Srebrną Strzałę niż drzwi…
- Ale na Srebrnej Strzale nie da się grać w gwinta - zauważyła czarnowłosa.
Była bardzo podobna do Jenny. Widział to. Ale z czego właściwie? Wzrost nie, kolor włosów się nie zgadza. Oczu też nie. Nieistotne. Była podobna i już.
– Latałeś na Srebrnej Strzale? - zainteresowała się.
- Powiem więcej, latam głównie na es-es dwadzieścia. A bo?
- A nic, mój brat ma Srebrną Strzałę dwudziestą i bardzo chwali, a wszyscy dookoła się dziwią…
- To na razie – przerwała blondynka. – Zostawiam was samych. Miłej rozmowy o miotłach.
- Sprzedali ci bez problemu Ognistą? – zmieniła temat, wskazując głową na kieliszek stojący na jego stole.
- Wiesz… jak ci na imię…
- Susan – wyciągnęła rękę.
Odruchowo uścisnął tak, jakby się witał z kolegą. Ku jego zdziwieniu jej uścisk nie był wiele słabszy.
- Charlie. Od jakiegoś czasu jestem pełnoletni i to chyba widać.
- Fakt, widać, na szkołę nie wyglądasz. Do Glasgow jedziesz?
- Do końca. Pracę w Hogs dostałem, na parę miesięcy, ale zawsze coś. Dwudziestkę ma i chwali, mówisz?
Susan zmarszczyła brwi. Jej rozmówca wyraźnie nie miał ochoty rozwijać tematu pracy w Hogsmeade.
Okazał natomiast żywe zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło Hogwartu. Szczególnie interesowało go to, jak nauczyciele odnoszą się do uczniów i nawzajem. Początkowo irytowało ją to, potem jednak ze zdziwieniem zauważyła, że naprawdę słucha wszystkiego, co mu mówi. Z rzadka pozwalał sobie na oględny komentarz.
Przez głowę przemknęło jej, że może jego wcale nie obchodzi Hogwart, tylko po prostu lubi słuchać, jak ona mówi. E tam, pomyślała. Jestem mocno nieletnia. A gdyby nawet, to co mnie to obchodzi, żeby chociaż był przystojny... no bez przesady, nie taki ostatni... e tam...
- ...i tak do końca to nikt nie wie, co się stało – relacjonowała wydarzenia Turnieju Trójmagicznego. - Na bank to wiadomo tyle, że wszedł do labiryntu Potter i Diggory, i tamtych dwoje spoza szkoły, oni wrócili, a potem, za parę godzin, pojawił się znikąd Potter z ciałem Diggory'ego.
- Szkoda chłopaka – westchnął. - Z tego, co mówisz, był cholernie w porządku. Oni wszyscy tacy... zaczekaj chwilę...
- Wszyscy, znaczy Hufflepuff?
- To swoją drogą, akurat miałem na myśli Diggorych.
- Znałeś Cedrica? - zdziwiła się.
- Znałem jego brata – odparł. I siostrę. Ale luźno – dodał pospiesznie, wstając od stołu.
Pociemniało mu w oczach. Widział ich znowu. Gdzieś z oddali dobiegał głos Mike'a Birchwooda:
- ...no to już, gramy, mugol i David robią herbatę...

Było ich czterech. Od kiedy wynaleziono grę w gwinta, ludzie na pewnym poziomie dobierają się czwórkami.
Odkąd Minerwa McGonagall została wicedyrektorem, grać w gwinta wolno było tylko w pokoju wspólnym. I nie po ogłoszeniu ciszy nocnej. Uznali to za krzyczącą niesprawiedliwość. I dalej grali w gwinta gdzie się tylko dało.
W trzeciej klasie zaczął im się plątać pod nogami David. W gwinta grać nie umiał i nie zamierzał się uczyć. Ale w grze nie przeszkadzał, herbatę parzył bez protestu, grał na organkach i wykłamywał ich z kłopotów w sposób budzący ogólny podziw.
Nazwali się Tajnym Klubem Gwinta imienia Minerwy McGonagall.
Było ich pięciu.


- Co ci jest? - zaniepokoiła się.
- A nic, za szybko wstałem i zakręciło mi się w głowie – zbagatelizował.
Nie potrzebowała fałszoskopu, żeby w to nie uwierzyć. Nie wyglądał na kogoś, kto ma kłopoty z układem krążenia i od byle czego dostaje zawrotu głowy. Spojrzała uważniej na jego twarz. Miał oczy człowieka, który widzi testrale. Znała kilku...
- Dzień dobry, pani profesor – odezwała się, widząc podchodzącą nauczycielkę historii magii.
- A dobry, dobry – uśmiechnęła się Lucy Blair. - Charlie, można prosić na słówko?
- Zaraz wracam – rzuciła Susan. Minęła bufet i weszła do przedziału dla prefektów.
- Słuchaj – zaczęła Lucy - czy mógłbyś mi w chwili wolnej od podrywania tej nieletniej istoty…
- Nikt tu nikogo nie podrywa!
- Jassne, wam się po prostu dobrze rozmawia. Słyszałeś, że nam wsadzili do szkoły anioła stróża z Ministerstwa?
- A wiem, widziałem babę na dworcu. Ciekawe, że mnie to wcale nie dziwi.
- Wiesz coś o niej?
- Menda ostatniego rzędu, ale na szczęście głupia jak but. Ty się dziwisz, że zrobili taki ruch?
- Ja się nie dziwię. Ja się boję.
- Czego? Że masz zasraną ankietę? A kto nie ma?
- Nie to. O Harry'ego się boję. Wpakuje się w jakieś kłopoty, nawet nie zauważy kiedy.
- Może i... Na mnie jawny stróż nie robi wrażenia. Bardziej się boję tego, ile osób będzie tej zmorze donosiło po cichu. I czego mogą w tej sytuacji chcieć od Rona.
- No jestem - odezwała się Susan, pojawiając się obok Lucy. Była już w szacie Hufflepuffu z naszywką prefekta. Charlie gwizdnął cicho przez zęby.
- No proszę, jakie znajomości człowiek zawiera. I się nie pochwaliłaś?
- Czym mianowicie?
- Że jesteś prefektem.
- No i co – wzruszyła ramionami. - Różni ludzie są potrzebni – kanalarz, śmieciarz, prefekt... Tyle z tego, że teraz mnie ciągną na jakąś nasiadówę, a tak tobyśmy jeszcze mogli pogadać.
Poczuł kolejny przypływ sympatii do tej istoty, niechby i nieletniej. Większość nowo mianowanych prefektów robiła wrażenie ciężko zamroczonych ogromem własnego nowo nabytego znaczenia. Irytowało go tak samo jak zachowanie jego matki, która najwyraźniej dzieliła synów na prefektów i nieprefektów.
- Uważaj na siebie. W tym roku być prefektem w Hogwarcie to będzie żaden interes.
- Jasne. Jak to by był interes - uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne - to jego by już dawno gobliny kupiły.
Odpowiedział jej równie smętnym uśmiechem.
- Cześć, Charlie.
- Czy…
- Pewnie, że dam znać, jak będę miała przepustkę. Tylko nie zapraszaj mnie do Madame Puddifoot. Do widzenia, pani profesor – znikła ze świstem w korytarzu.
- „Cześć, Charlie” - Lucy uniosła brwi. – Siedzicie tu godziny pół i “cześć, Charlie”. I nikt tu nikogo nie podrywał. I tak bez żadnego powodu nie przyznałeś się, kim jesteś. A świstak siedzi i zawija w te sreberka...
Trafiony, zatopiony, pomyślał. Przez chwilę chciałem być chłopakiem jadącym do Hogwartu. A przynajmniej nie być dla Susan nauczycielem. Że co? Dla Susan? Czy dla jakiejkolwiek panny? Cholibka, pomyślę o tym jutro…

Hogwart, poniedziałek, 4 września 1995 wieczorem

Pierwszego września 1983 roku dwunastoletni Charlie Weasley postanowił, że kiedyś na uczcie powitalnej zasiądzie po słusznej stronie stołu nauczycielskiego.
Czasami dziecięce marzenia się spełniają. Niestety zazwyczaj wtedy, kiedy marzy się już o czym innym. Po następnych dwunastu latach patrzył z góry na Wielką Salę i dużo by dał (jak na możliwości Weasleyów), żeby siedzieć przy którymś z wielkich stołów. Najlepiej przy tym najbliższym, z którego patrzyły na niego rozszerzone ze zdziwienia czarne oczy.
Susan Bones teoretycznie zgadzała się co prawda z Erniem Macmillanem, że jako prefektkę powinno ją żywo obchodzić to, kogo Tiara Przydziału kieruje do jej domu, ale teoria ta nie miała najmniejszego zamiaru zamienić się w praktykę. Bardziej intrygowało ją, co robi przy stole nauczycielskim poznany przez nią w pociągu właściciel Srebrnej Strzały.
- Z przykrością informuję – ogłosił Albus Dumbledore - że w tym roku nie będzie wśród nas pani profesor Hooch. Aby nie pozbawiać państwa lekcji latania, zatrudniliśmy do stycznia pana Charlesa Weasleya, w swoim czasie niezrównanego szukającego Gryffindoru...
Rudzielec wstał i ukłonił się niezgrabnie.
Od stołu Gryffindoru zerwała się burza oklasków, ale uważny obserwator zauważyłby łobuzerskie błyski w oczach bliźniaków – braci nowego nauczyciela. Dla kontrastu oklaski od stołu Slytherinu pochodziły od pojedynczych osób. Dłonie opiekuna Slytherinu niemal się nie stykały.

- Ot, proszę - zauważyła Minerwa McGonagall, patrząc na Charliego z rozbawieniem. - Ciekawe, z kim jeszcze mi przyjdzie pracować. Co jeden, to z lepszej bandy.
- Proszę?
Siedzieli w pokoju Dumbledore'a, próbując prowadzić niezobowiązującą konwersację o sprawach przyjemnych, a przynajmniej obojętnych, i nie myśleć o nowej nauczycielce, która bardzo chciała "spotkać się w małym gronie, żeby się zintegrować" i której tylko dzięki połączeniu talentów dyplomatycznych McGonagall i impertynencji Lucy Blair udało im się pozbyć, ani o przemówieniu, którego sens nie budził wątpliwości.
- Dwa lata temu przyszło mi pracować z Remusem Lupinem. Instytucji Bandy Huncwotów nie muszę ci przybliżać. Teraz z tobą. Logiczną rzeczy koleją za parę lat pojawi się tutaj twój brat. Tak przy okazji - zamierzasz reaktywować Tajny Klub Gwinta imienia Minerwy McGonagall?
Oczy Charliego przypominały wielkością talerzyki deserowe.
- Za Tajny Klub imienia Charlesa Weasleya - uśmiechnęła się opiekunka Gryffindoru, podnosząc kieliszek Napoleona.

Hogwart, środa, 6 września 1995

Młody nauczyciel wyraźnie nie miał pomysłu na przeprowadzenie lekcji na temat “Sprawy organizacyjne”. Tym bardziej przed audytorium złożonym z mieszanki piorunującej Slytherinu z Gryffindorem. Widać było gołym okiem, że urządził ją, bo takie były przepisy.
Pytania z sali także dotyczyły spraw banalnych. Jednakże w klasie dawało się wyczuć napięcie. Coś miało się stać.
Lekcja miała się skończyć za pięć minut, kiedy głos zabrał Gregory Goyle.
- Panie psorze – zapytał – czy pan ma rodzinę?
Domyślał się mniej więcej, o co chodzi i do czego rozmowa zmierza. Po sekundzie namysłu uznał za stosowne udać, że nie zrozumiał pytania.
- Mam pięciu braci i siostrę.
- Ale ja nie o tym... czy pan ma żonę albo dzieci, albo może jedno i drugie?
- Jestem nieżonaty – odparł. - I nie mam dzieci... o ile wiem.
- To może pan mieć ze mną – odezwała się głośno Pansy Parkinson.
Ślizgoni zarechotali. Z gryfońskich ławek rozległ się jęk zniechęcenia. Po chwili wszyscy ucichli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Hermiona patrzyła na Pansy jak na wyjątkowo dokładnie rozdeptaną meduzę.
- Proszę wstać. Tak, pani, panno Parkinson.
Świeżo upieczona prefektka wstała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry i znowu z góry na dół.
- Z czym do gości? - prychnął. - Proszę usiąść.

Charlie czuł, że tego starcia nie przegrał. Ale musiał jakoś odreagować. Chętnie by się teraz napił, a jeszcze chętniej polatał na miotle, ale w danym momencie jedno i drugie było niemożliwe. Nargile też byłyby niezłe, ale i tego wyrobu firmy „Caterpillar i Synowie” nie miał pod ręką.
- Fred, daj papierosa – zażądał.
- Ależ panie profesorze, skądżebym miał...
- Panie Weasley, możemy i tak – uśmiechnął się. – Mogę jak porządny nauczyciel skonfiskować te fajki. Albo możesz mnie jak brat poczęstować.
- Fajek nie mam, pudło. Mam, i owszem, cygara – odparł Fred i poczęstował go.
Charlie odszedł za załom korytarza, stanął w wykuszu z oknem i zapalił.
- Palisz w szkole! – usłyszał za sobą piskliwy głos. – Jak się nazywasz?
Kątem oka dojrzał Dolores Umbridge. Zadajesz głupie pytania, to dostaniesz głupią odpowiedź, pomyślał.
- Winston Churchill! – wypalił.
Ku swemu zdumieniu usłyszał oddalające się pospiesznie kroki.

- Panie dyrektorze! – krzyknęła od progu gabinetu Dolores Umbridge.
- Koleżanko Umbridge, jestem zajęty, mam gości.
Draco Malfoy i Pansy Parkinson zesztywnieli. Reszta prefektów nieudolnie próbowała ukryć rozbawienie.
- A więc, panno Bones - ciągnął Dumbledore - pani pytanie jest sensowne, natomiast...
- Panie kolego! – przerwała Umbridge. Portrety zmarłych dyrektorów spojrzały na nią z niesmakiem. Nikt z nich nie pozwoliłby nowo zatrudnionemu nauczycielowi na taką poufałość. – Chyba to, co mam do powiedzenia, jest ważniejsze niż ci smarkacze. Dyscyplina szkolna...
- Jak właśnie mówiłem – ciągnął Dumbledore nieco głośniej – kiedy ktoś zakłócił naszą rozmowę...
Ron prychnął dziwnie. Ernie Macmillan zakrztusił się. Susan wyglądała, jakby miała się za chwilę udusić. Hermiona spojrzała na nich potępiająco, ale widać było, że i ją cała sytuacja serdecznie bawi.
- Panie kolego! Na korytarzu stwierdziłam palącego cygaro Winstona Churchilla!

Hogwart, środa, 20 września 1995

- Fred, dlaczego opowiadacie te wszystkie świństwa o Charliem? - spytała Ginny.
- Jaka trąbka? Jaka różdżka z leszczyny? - zdziwił się Fred. - Jakie świństwa?
Pojawienie się w Hogwarcie rozumnej formy życia starszej od siódmoklasistów, młodszej od Flitwicka, mniejszej od Hagrida, noszącej spodnie i przynajmniej od czasu do czasu myjącej głowę wzbudziło zrozumiałe podniecenie wśród tych uczennic, które zdążyły się już zorientować, na czym polega rozmnażanie płciowe. Co przytomniejsze uważały, że człowiek po przejściach – a ktoś, kto w wieku dwudziestu czterech lat ma czoło jak orne pole, niezawodnie jest człowiekiem po przejściach - niespecjalnie się nadaje do flirtu, ale większość pozostałych miała wielką ochotę na bliższą znajomość.
Jednakże próby zawarcia bliższej znajomości kończyły się niepowodzeniem. Nauczyciel po przejściach był zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów udzielać dodatkowych lekcji, również po ogłoszeniu ciszy nocnej, sporo miał też do powiedzenia o opiece nad magicznymi stworzeniami, ale na tym się jego gotowość do współpracy kończyła.
W nieunikniony sposób w żeńskich dormitoriach od piątej klasy w górę do żelaznego tematu “na kogo leci Snape” doszedł drugi żelazny temat “z kim sypia Weasley”. Za podejrzaną numer jeden uchodziła Lucy Blair, zwłaszcza odkąd dwa razy widziano ich razem w “Trzech Miotlach”.
Najoczywistszym źródłem informacji wydawało się rodzeństwo młodego nauczyciela. Ginny raczej unikala tematu, Ron potrafił długo i szeroko opowiadać o przygodach brata ze smokami, a przede wszystkim o tym, jak świetnie lata na miotle – czyli o tym, co jego rozmówczynie interesowało najmniej. Natomiast bliźniacy zawsze byli chętni do rozmów o tym, co chciały wiedzieć, i gotowi opowiedzieć im to, co spodziewały się usłyszeć. Charlie byłby mocno zdziwiony, gdyby usłyszał, jakim ogierem okazuje się w opowiadaniach swoich braci.
- Jak mi Mandy Brocklehurst opowiedziała, coście jej nagadali, to myślałam, że się pod ziemię zapadnę – warczała Ginny. - Myślałby kto, że zaliczył tych dziewczyn nie wiadomo ile, wszystko co ma mufkę, to zdobycz do kolekcji... przecież wiecie, że to nieprawda!
- Głupia jesteś, moja siostro – oświadczył stanowczo Fred. - Nieważne, jaki towar jest, ważne, na jaki czekają klienci. Singla w tym wieku bez doświadczeń ciężko sprzedać. A tu jest od groma panienek, które polecą na twardego faceta po przejściach i z doświadczeniem, na jakiego Charlie zresztą wygląda, ale nie na taką romantyczną pierdołę, jaką on po cichu jest, jasssne?
- Super, ale po ghula chcecie go, jak to określiłeś, sprzedać?
- Widzisz, siostrzyczko – odparł Fred – cholernie nie lubimy czytać znajomych nazwisk na drzewach.
- Ekstra, ale co ma jedno z drugim?
- Ależ to proste jak schemat ideowy siekiery – uśmiechnął się Fred. - Świruje z tymi smokami coraz bardziej, kiedyś się natnie i zamiast brata będziemy mieć kupkę popiołu. Chyba że się wcześniej po pijaku zabije na miotle po jakimś kretyńskim zakładzie. A wszystko przez to, że jest niewyżyty.
Ginny wzniosła oczy ku niebu. Pomyślała, że jednak fajnie byc chłopakiem. Dla nich świat jest taki prosty.
- By se znalazł kobitę, toby był spokój. A że sam sobie nie znajdzie, to trzeba je na niego napuścić.

- Wiesz, Fred – powiedział Lee Jordan przy kolacji – jestem doprawdy wzruszony waszą troską o braciszka.
Gdyby Fred nie znał Lee od sześciu lat, prawdopodobnie wziąłby to za dobrą monetę.
- Wiesz, jak się nazywa taki, co podsłuchu-je? – warknął.
- Wiem, jak się nazywa taki, co prowadzi takie rozmowy pełnym głosem w pokoju wspólnym – odciął się Lee. - Kretyn. A swoją drogą naprawdę myślisz, że jak se znajdzie babę, to przestanie latać? A przynajmniej tak świrować?
- Nie mam pojęcia – odparł szczerze Fred. - Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu. Był taki ojcowski, że wyrzygać się można, gorszy od Billa. Ale założę się o każde pieniądze, że jak się ożeni, a jeszcze jak mu się dzieci urodzą, to mama będzie tak zaabsorbowana najpierw ślubem, potem synową, a na końcu, daj Boże jak najszybciej, wnukami, że przestanie pchać nos w moje sprawy.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- A poza tym – dodał George – lepiej niech go uważają za dziwkarza niż za pedała.

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 04.09.2006 10:47
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
MoniQ
post 18.04.2006 11:07
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 13
Dołączył: 22.08.2005
Skąd: tam gdzie przyjaciele...




POdoba mi siem...jak zresztą cała reszta ficków..biggrin.gif:D
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Arthur Weasley
post 09.05.2006 22:17
Post #3 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




O, ktoś to jednak czytał? I nawet komentował? A to kleimy dalej.
Utwór został napisany przed ukazaniem się VI tomu, w związku z czym ma prawo być niekanoniczny względem tegoż i w tym odcinku z tego prawa korzysta.

Odcinek 3

Hogwart, środa, 8 listopada 1995


- Pani profesor Sprout mnie przysłała… źle się czuję…
Poppy Pomfrey przyjrzała się uważnie pacjentce. Prefektka Hufflepuffu nie była u niej częstym gościem. Ściśle biorąc, przez cztery lata nauki w Hogwarcie nigdy nie przyszła do niej dobrowolnie. Nie miała ambicji zostać wzorową uczennicą, ale słowa „źle się czuję” nie przechodziły jej przez gardło. Miała za punkt honoru prezentować żelazną kondycję, przejawiającą się między innymi w odporności na niewyspanie, zmęczenie i inne drobne przeciwności. Pielęgniarce stanął w oczach obraz Susan, wówczas trzecioklasistki, chwiejącej się na nogach, lecącej przez ręce z niemal czterdziestostopniową gorączką i stanowczo twierdzącej, że to tylko lekkie zaziębienie i nie ma się czym przejmować.
A teraz źle się czuła. Akurat w dniu, który Ernie Macmillan i Anthony Goldstein spędzali w izbie chorych, a pielęgniarka zbyt długo pracowała w szkole, by nie zdawać sobie sprawy, że choroba obu prefektów stanowi normalne następstwo pierwszego w życiu zderzenia piętnastolatka z półkwartą(1). Wygląd Susan nie wskazywał na kaca, natomiast robiła wrażenie osoby, której zbrzydło życie. A wszystko to akurat nazajutrz po odprawie dla prefektów urządzonej przez Dolores Umbridge. Tyle powiedział w chwili słabości Ernie.
- Od wczoraj wieczór? – zapytała.
- Nie piłam! – zaprotestowała Susan. – No, znaczy, jedno piwo…
- Ja nie o tym. Poczułaś się źle po wczorajszym spotkaniu?
Zacisnęła zęby.
- Tak.
Pani Pomfrey spojrzała jej przeciągle w oczy.
- Dziecko drogie, na to, co ci dolega, ja nie mam lekarstwa. Takiego lekarstwa, jakie zaaplikowali sobie panowie Goldstein i Macmillan, nie polecam. Mogę cię zwolnić z lekcji na resztę dnia, to nie problem. Mogę ci oczywiście dać Eliksir Oszołomienia, ale to nie będzie nawet leczenie objawowe. Z tym, co tobie dolega, ja bym na twoim miejscu poszła do kaplicy.
- Zobaczę – odpowiedziała zdawkowo.
Wyszła. Do kaplicy? Nie miała zwyczaju się modlić. Do kościoła chodziła na wakacjach u rodziny, w szkole tylko przy większych okazjach. Bóg jej nie przeszkadzał, a i ona starała się nie wchodzić Mu w drogę. A już przez myśl by jej nie przeszło iść do kaplicy ot tak sobie. Co miałaby tam robić? Modlić się? Wiedziała, że Flitwick odwiedza kaplicę codziennie przed lekcjami, ale w końcu każdy ma swoje dziwactwa.
- Ile można? – mruknęła do siebie.
Tak rozmyślając, dotarła ku swemu zdziwieniu do kaplicy. Podeszła do okutych drzwi. Zawahała się. I co tam po mnie, pomyślała.
Drzwi uchyliły się. Weszła do środka.
Kaplica, dziś wyraźnie mniejsza niż w dniach szkolnych nabożeństw, wielkości przeciętnej klasy, była prawie pusta. Gdyby nie szeroki klęcznik na wprost wejścia, blisko ołtarza, wyglądałaby jak zwykle – ściany z czerwonej cegły, ostre łuki, ambona pod spiczastym baldachimem, wysoki krzyż w głównym ołtarzu, nad nim napis: Ufajcie, jam zwyciężył świat.
Taak, mruknęła sarkastycznie. Zwyciężyłeś i zostawiłeś nas z tym całym bigosem.
Obok ołtarza, gdzie zwykle widniała czarna tablica w ozdobnych ramach, na której niewidzialna ręka wypisywała słowa psalmu, zobaczyła obraz przedstawiający Matkę Boską drzemiącą z dzieckiem na ręku. Madonna otworzyła na chwilę oczy, pogłaskała Dziecię po głowie i znów zapadła w drzemkę.
W lewej nawie, dosyć blisko ołtarza, klęczała w ławce Minerwa McGonagall. Susan zawahała się po raz drugi.
I czego się boisz, syknął cichy głosik. McGonagall nie gryzie, a w tej postaci nawet nie drapie, z lekcji masz zwolnienie, twoje prawo być w kaplicy.
Weszła do ławki po prawej stronie.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie… to jeszcze pamiętała.
- …ale nas zbaw ode złego, albowiem Twoje jest królestwo, moc i chwała na wieki wieków, amen.
No dobrze, i co teraz?
O, modlitewnik. Otworzyła. Drogiemu Seamusowi w dniu 10 urodzin babcia Patrycja, 19 maja 1990.
Zamyśliła się. Że babcia wnukowi daje w prezencie modlitewnik, nie dziwiło jej wcale. Ale to, że wnuk najwyraźniej używa go w powszedni dzień, i owszem.
Jakieś adnotacje po łacinie. Katolicki chyba. No pewnie, a jakiego wyznania ma być Irlandczyk... A, co to ma za znaczenie… Zamknęła, otworzyła na chybił-trafił.
Tekst wyglądał znajomo. Tak modliła się prababcia Pelagia. Cała reszta rodziny starannie ukrywała zniecierpliwienie.
- Pomódl się ze mną, dziecko – usłyszała głos prababci.
Ojcze przedwieczny, ofiaruję Tobie…
- Dla Jego bolesnej męki… - usłyszała znowu prababcię.
- Miej miłosierdzie dla nas i całego świata – wyszeptała.
- Dla Jego bolesnej męki… Dla Jego bolesnej męki… Dla Jego bolesnej męki… Dla Jego bolesnej męki… Dla Jego bolesnej męki… Dla Jego bolesnej męki… Dla Jego bolesnej męki… Dla Jego bolesnej męki… Dla Jego bolesnej męki…Święty Boże, święty mocny… Ojcze przedwieczny, ofiaruję Tobie…
Monotonnie powtarzając wciąż to samo zdanie, stopniowo przestała zauważać, co się dzieje dookoła niej. Złapała się na tym, że powtarza kolejne dziesiątki, mechanicznie, porusza ustami, gdzieś z zaświatów słysząc głos prababci, a w myślach opowiada komuś, co ją spotkało, prosi o pomoc. Panie, co ja mam zrobić, boję się, nie zrezygnuję, i tak mi nie pozwolą, a zresztą kto by przyszedł na moje miejsce… miej miłosierdzie dla nas i całego świata… Ja przynajmniej nie donoszę na kolegów… miej miłosierdzie dla nas i całego świata … a co zrobię, jak tego ode mnie zażądają… miej miłosierdzie dla nas i całego świata … te raporty po Hogsmeade, co teraz wymyślili… miej miłosierdzie dla nas i całego świata… Ty byś się nie wahał, ale Ty wiedziałeś, że zwyciężysz, a co ja mogę… miej miłosierdzie dla nas i całego świata… daj mi siłę… święty i nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem…
Z transu wyrwały ją cicho grające organy. Rozejrzała się. Obraz tracił ostrość. Właściwie ostro widać było tylko Dzieciątko. Potem Ono też się rozpłynęło, obraz zamienił się w znajomą czarną tablicę.
Przed klęcznikiem stały cztery puste krzesła. Wysoki, chudy mężczyzna z nieźle już przerzedzonymi rudymi włosami zapalał świece na ołtarzu. W przednich ławkach siedziało kilka osób. Pięć, policzyła odruchowo. Dwa starsze małżeństwa i… profesor Blair. O, jeszcze Sprout.
Co tu się dzieje?
Obok ławki Lucy leżał w przejściu wielki czarny pies, którego obecność najwyraźniej nikogo nie dziwiła.
- O, ty też? – usłyszała. Odwróciła głowę. Obok niej siedział Charlie Weasley. – Aha, fakt, Andrea była w Hufflepuffie… ale dlaczego w takim razie nie zaprosili Rona i Hermiony?
- Nie bardzo rozumiem – zdziwiła się. – Ot tak weszłam… pomodlić się…
Spojrzał na nią wzrokiem człowieka, który na obczyźnie usłyszał swój ojczysty język.
- No nic, nieźle się składa w takim razie.
- Pójdę już – odparła.
- Zostań – odpowiedział. – Na pewno im będzie miło… proszę…
Zamknęła oczy, oddychając głęboko. Kiedy już zdecydowała, że nic tu po niej, i otworzyła oczy, rozległ się dzwonek. Spojrzała w stronę drzwi. Były zamknięte.
Organy umilkły. W ciszy zabrzmiały głosy zgromadzonych:

O Panie, Tyś moim pasterzem,
Tak dobrym, że nic mi nie braknie,
Do źródeł wód żywych mnie wiedziesz,
Prostymi ścieżkami prowadzisz.
Pasterzem moim jest Pan
I nie brak mi niczego.


W pobożnych pieśniach wszystko jest takie proste, pomyślała zgryźliwie, patrząc na wyraźne, krągłe pismo na tablicy. Świetna sprawa dla kogoś, kto nie ma problemów.
Drzwi otworzyły się. Pojawił się Lupin w ciemnozielonej szacie – dość zwyczajnej, ale w porównaniu z wytartym łachem, który nosił ucząc w Hogwarcie, dostatecznie odświętnej - pod rękę z pulchną kobietą w prostej białej sukni, a za nimi z kolei Albus Dumledore i Minerwa McGonagall.

Choć idę przez ciemną dolinę,
Niczego nie muszę się trwożyć,
Bo Pasterz mój zawsze jest przy mnie,
W obronie mej stanąć gotowy.


Lupin ze swoją towarzyszką usiedli na krzesłach pośrodku. Po lewej ręce Lupina usiadł Dumbledore, po prawej ręce kobiety McGonagall.

Twa łaska i dobroć podążą
W ślad za mną po dzień mój ostatni,
Aż dojdę, o Panie do domu,
By z tobą zamieszkać na zawsze.
Pasterzem…


- Zgromadziliśmy się – zaczął pastor – aby przed obliczem Boga wszechmogącego i w obecności świadków połączyć dozgonnym węzłem małżeńskim Remusa Johna Lupina i Andreę Marię Zuzannę Swift.
Pies odwrócił głowę, zmierzył ich wzrokiem, oblizał się bardzo powoli i uśmiechnął się. Susan zamrugała oczami w osłupieniu. Pies zastrzygł uszami i odwrócił głowę z powrotem w stronę ołtarza.
- Świadkami uroczystości będą: siostra Minerwa McGonagall, brat Albus Dumbledore oraz wszyscy obecni.
Lupin się żeni. Kto by pomyślał. W sumie coś się człowiekowi od życia należy na stare lata…
- Kto by wiedział o powodach, dla których tych dwoje nie powinno łączyć się węzłem małżeńskim, niech ogłosi je teraz lub na zawsze zachowa milczenie.
Przez głowę przemknęło jej, że chyba zna powód, dla którego Lupin nie może się żenić nie tylko z tą kobietą, ale w ogóle. Z tego, co pamiętała, wilkołakowi w ogóle nie można było dać ślubu. Po krótkim namyśle uznała, że lepiej na zawsze zachować milczenie.

- Umiłowani!
Miło być chrześcijaninem. Jest wiele spraw, których wyznawcy innych religii mogą nam pozazdrościć, ale najważniejszą z nich jest ta, że wiemy, iż Bóg jest jednym z nas. Jest w całej pełni Bogiem i jest zarazem w całej pełni człowiekiem. Żył wśród ludzi i żył jak człowiek. Nie spędził całego czasu poprzedzającego działalność publiczną na medytacjach i samodoskonaleniu się. Żył w normalnej rodzinie utrzymującej normalne stosunki towarzyskie.
Wesele w Kanie musiało być mocno zakrapianą imprezą. Sześć stągwi to od stu do stu pięćdziesięciu galonów wina. I to był drugi rzut. Aż się boję pomyśleć, ile wypito przedtem. Najwyraźniej gospodarze też nie przewidzieli, że impreza aż tak się rozkręci. Być może gospodarz produkował równie smakowite wino, jak główny bohater dzisiejszej uroczystości.
Czarny pies oblizał się przeciągle.
- Wszyscy znamy - ciągnął pastor - dowcip nawiązujący do fragmentu Ewangelii, którego przed chwilą wysłuchaliście: "Synu, nie mają już wina" - "Matka, zmieniamy lokal". Zauważmy, że Jezus i Maryja nie zmienili lokalu. Nie pogrążyli się też w narzekaniach ani nie wzruszyli ramionami "To ich problem".
Ale czy zadziałali od razu? Oczywiście nie. Spójrzmy na Nich jak na dwoje bliskich sobie ludzi. W tym przypadku jest to matka i syn, ale oprócz tego jest to kobieta i mężczyzna między ludźmi.
Zobaczmy, jak głęboko ludzka i poniekąd typowo męska jest reakcja Jezusa. W pierwszym odruchu - może już zmęczony, może, kto wie, wstawiony - odpowiada "Daj mi spokój, kobieto". Potem jednak, jak ów drugi syn, który w pierwszym odruchu załatwił ojca odmownie, robi to, czego od niego oczekiwała. Cud w Kanie jest początkiem publicznej działalności Jezusa, ale w tej scenie widzimy też pełnię Jego człowieczeństwa - z niekonsekwencją, zmęczeniem, ze zdolnością do naprawienia błędu. Każda kobieta wolałaby chyba mieć przy sobie kogoś takiego, aniżeli kogoś, kto powie "Oczywiście, kochanie" i nic nie zrobi.
Przyjrzyjmy się też reakcjom Maryi. Załatwiona odmownie, nie kłóci się. Idzie do sług i mówi "Zróbcie wszystko, cokolwiek Wam powie". Znała Go dobrze. Wiedziała, czego się może po nim spodziewać. Nie przebijała muru głową. Umiała czekać, aż mężczyzna przemyśli to, co mu powiedziała. Oto reakcja mądrej kobiety.
Jedno i drugie razem - to reakcje ludzi, którzy się kochają i rozumieją.
Zauważmy też, że na tej uroczystości nie ma Józefa. Milczą dzieje, czy wtedy żył - i coś nie pozwalało mu przybyć do Kany, czy też zmarł wcześniej. W pierwszym przypadku widzimy rodzinę, w której żona nie jest li i jedynie dodatkiem do męża. W drugim przypadku widzimy wdowę, która po śmierci męża obraca się normalnie wśród ludzi. Tak, jak się to dzieje w zdrowej rodzinie, gdzie mąż i żona mają coś więcej i kogoś więcej niż tylko siebie nawzajem i ewentualnie dzieci.
Remusie i Andreo, mogę się tylko modlić, aby taką była rodzina, którą dziś zakładacie. Oraz żebyście zawsze mieli wokół siebie przyjaciół, którzy w krytycznym momencie nie zmienią lokalu, gdy zabraknie wina. Dosłownie lub w przenośni. Bardziej w przenośni, bo ostatnią rzeczą, o jaką podejrzewam Remusa, jest to, że pozwoli, by w waszym domu zabrakło wina.
Wiem, że wasza decyzja o stworzeniu wspólnego domu jest decyzją dojrzałą i przemyślaną, więc niecierpliwie i z ufnością myślę o waszej przyszłości w ogóle, a o tym, jakie dzieci z tego wynikną, w szczególności.
Powstańcie, aby wobec Boga i ludzi potwierdzić tę decyzję.
Remusie Johnie, czy chcesz pojąć za żonę tę oto Andreę Marię Zuzannę i ślubujesz nie opuścić jej, lecz kochać ją, szanować i dbać o nią w zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w ubóstwie, aż do końca życia? Jeżeli tak, powiedz: tak, chcę i ślubuję.
- Tak, chcę i ślubuję!
Susan mimo woli uśmiechnęła się. Pierwszy raz słyszała w głosie Lupina niczym nie zakłóconą radość.
- Andreo Mario Zuzanno, czy chcesz pojąć za męża tego oto Remusa Johna i ślubujesz nie opuścić go, lecz kochać go, szanować i dbać o niego w zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w ubóstwie, aż do końca życia? Jeżeli tak, powiedz: tak, chcę i ślubuję.
- Tak, chcę i ślubuję!
Aż do końca życia? Chyba wiedzą, co robią, muszą być siebie absolutnie pewni… cholibka, też bym tak chciała…
- Ja, Remus John…
- Ja, Remus John…
- ...biorę sobie ciebie, Andreo Mario Zuzanno, za żonę…
- ...biorę sobie ciebie, Andreo Mario Zuzanno, za żonę…
Może kiedyś znajdzie się taki, którego będę tak pewna?
- …przysięgam kochać cię i szanować w dobrej i złej doli, w zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w ubóstwie…
- …przysięgam kochać cię i szanować w dobrej i złej doli, w zdrowiu i w chorobie, w bogactwie… na które na twoim miejscu bym nie liczył… i w ubóstwie…
- …tak mi dopomóż Bóg!

- Możesz już pocałować swoją żonę – ogłosił pastor.
Sposób, w jaki pan młody skorzystał z tej możliwości, dobitnie wskazywał, że ma już w tym niejaką wprawę.
Czarny pies otarł się o nogę Lucy Blair, po czym jął powoli i starannie lizać jej dłoń.

- Panie profesorze – spytała Susan, chowając do kieszeni otrzymany od pastora obrazek przedstawiający świętego Franciszka karmiącego wilkołaka, z tyłu zadrukowany litanią do Serca Jezusowego – dlaczego tak?
- Dlaczego jak?
- Dlaczego tak po cichu, dlaczego tak mało ludzi…
- Takie czasy – uśmiechnął się Lupin. – Charlie, wyjaśnij w wolnej chwili...
Susan skinęła głową, nieco zmieszana. Dotarło do niej, że jej obecność w tym dobranym towarzystwie nikogo nie dziwi – najwidoczniej biorą ją za oficjalną dziewczynę Charliego, którą nie jest i być nie zamierza… chyba… zamierza, nie zamierza, w każdym razie na dzień dzisiejszy nie jest.
A szkoda, zauważył cichy głosik.
- Dobrze, że przyszłaś – uśmiechnęła się panna młoda. - Nie będę na tym obiedzie sama wśród bandy Gryfonów.
- Ja tylko tak... - zmieszała się – na chwilę... zaraz sobie idę.
- Ależ co ty! - zdziwiła się Andrea od kwadransa Lupin. - Skoro się rzekło a...
- ...to czasem trzeba się ugryźć w język – dokończyła. - Bardzo dziękuję, i naprawdę wszystkiego...
Uściskana przez pannę młodą, podeszła do drzwi. Poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciła się. Za nią stał Charlie.
- Chodź – powiedział. - Proszę...
- Pójdę już – odparła. – Naprawdę, tak będzie lepiej.
- Miło spotkać kogoś, kto jak jest ciężko, idzie właśnie tu – uśmiechnął się.
- To nie tak... – zająknęła się – nie żeby jakoś często... ale teraz...
- Mniej więcej wiem – uśmiechnął się smętnie. – W razie, gdybyś nie zauważyła, mój brat też jest prefektem.
Zaległo niezręczne milczenie.
- Wpadaj częściej – powiedział. – Na pewno będzie Mu przyjemnie, jak czasem tu zajdziesz z przyjemniejszej okazji.
- Komu?
- Szefowi – wskazał brodą ołtarz. – Jak z nim będziesz rozmawiać, westchnij czasami za moją grzeszną duszę.
- Ty chyba z Nim rozmawiasz częściej? – złapała się na tym, że przejmuje jego styl. - To znaczy, pan z Nim chyba rozmawia częściej?
Kiedy powiedziała "pan", nagle posmutniał. Ona też ze zdziwieniem poczuła, że ten zwrot był zupełnie nie na miejscu.
- No właśnie - odparł. - Pewnie się trochę uodpornił. Ciebie będzie słuchał uważniej.
Szumiało jej w głowie. Jeszcze jedna sprawa, której nie rozumie. Znała sporo pobożnych ludzi, ale na ogół albo byli dużo starsi, albo robili wrażenie odklepujących bezmyślnie wyuczone formułki. Ten tutaj był jakiś inny. Mówił o Bogu jak o kumplu... no może przesada, przypominało jej to raczej sposób, w jaki ludzie mówili o Dumbledorze, mieszanina szacunku, zaufania i poufałości. Coś dziwnego. Pomyślę o tym jutro.
- No nic... może jednak chodź na ten obiad?
- Nie, naprawdę. Dzięki.
Niespodziewanie sam dla siebie pocałował ją w czoło.

Jeszcze Bardziej Zakazany Las, środa, 8 listopada 1995

- Zdaje się, że Charlie się znowu zakochał – zauważył Syriusz, gdy tylko Charlie odszedł od stołu.
Nie trzeba było szczególnej przenikliwości, żeby dojść do tego odkrywczego wniosku. Charlie miał mocno mętny wzrok i wyglądał, jakby nie bardzo wiedział, gdzie jest i dlaczego. Jak się nazywa, prawdopodobnie wiedział, ale już na pytanie o imię ojca odpowiedziałby zapewne „i Syna i Ducha Świętego”. Nie była to tylko zasługa talentów winiarskich pana młodego, które Charlie doceniał w całej rozciągłości i samego wina ryżowego wypił chyba kwartę - już przed wypiciem pierwszego kieliszka wyglądał na obecnego na uroczystości głównie ciałem, duch zaś zdawał się bujać gdzieś daleko.
- Daj Boże tym razem z lepszym skutkiem – odparł Lupin.
- Wypijmy za to!
- Wypijmy – zgodził się Lupin. - Ale pod warunkiem, że jak wypijemy, to wypijemy jeszcze raz. Inaczej nie pijemy.
- No to ich zdrowie!
- Ich zdrowie. A czyje?
- Państwa Weasleyów oczywiście.
- Ich zdrowie. Niech się rozmnażają!
Syriusz dopełnił kieliszki.
- Za co pijecie? – zainteresowała się panna młoda.
- Za Charliego i tę jego... To ta ze ślubu, czy jakaś inna?
- Czort znajet, ale że się zakochał, to widać.
- To nalejcie i mnie. Lucy, chodź, napij się z nami. Ich zdrowie!
Po kilku toastach panie zostawiły swoich mężczyzn bez opieki. Po kilku następnych pan młody kiwał się już jak goblin na modlitwie. Wtedy właśnie wszedł Charlie.
- No to za zdrowie! - zawołał Syriusz, podając Charliemu kieliszek znakomitego koktajlu „Królewna Śnieżka i czterdziestu rozbójników”.
- A za co my właściwie pijemy? – spytał pan młody, tocząc dookoła maślanym wzrokiem.
- Za zdrowie młodej pary – wyjaśnił uprzejmie Charlie.
- A kto się żeni? – zdziwił się Lupin.
- A może bym tak ja? – zastanowił się Syriusz.
- Doskonały pomysł – zgodził się pospiesznie Charlie i napełnił kieliszki.
- Ale najpierw ty. Jak ona ma na imię?
Charlie po krótkim namyśle uznał, że najzręczniej będzie udać bardziej pijanego niż jest w rzeczywistości.
- Jam Weasley – zachrypiał wyciągając różdżkę - a to pani Weasleyowa...
- Jeno dzieci z nią mieć nie moszszesz – zauważył filozoficznie Lupin. - I dobszee, boby straszne szszyfniaki były...
- Znakiem czego jak już się ożenisz – nie speszony Syriusz drążył temat z delikatnością reportera Proroka Codziennego - to jak im dasz na imię?
- John, Paul, George i Ringo!

Koniec rozdziału pierwszego

c.d.n.

(1) Półkwarta (pint) = 1/8 galona = 0,57 litra.

Postać Andrei pochodzi ze znakomitych fanfiktów Minerwy Apokryf i Apokryf - epilog surrealistyczny.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 10.05.2006 19:26
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Arthur Weasley   Oswoić Smoka   16.01.2006 01:10
Kedos   Fajowskie... Pisz dalej bo ciekawe sie robi... Ble...   16.01.2006 21:26
Kara   eee???Nie podoba mi się...   18.01.2006 12:44
Arthur Weasley   Obawiam się, że nie mam dla mojej przedmówczyni do...   21.01.2006 15:11
Mishia   Uwielbiam to opowiadanie Arturze. Czytałam je już ...   01.04.2006 14:08
MoniQ   POdoba mi siem...jak zresztą cała reszta ficków..:...   18.04.2006 11:07
Arthur Weasley   O, ktoś to jednak czytał? I nawet komentował? A to...   09.05.2006 22:17
Kara   uuaaa zaskoczyło mnie... Na początku napisałam ze ...   10.05.2006 08:50
Ciasteczko   jest fajne (: podoba mi sie. bo czasami dobrze jes...   12.05.2006 23:14
Arthur Weasley   Masz na myśli szósty tom, mam nadzieję? Bo względe...   13.05.2006 11:37
Arthur Weasley   Odcinek 4 [center]ROZDZIAŁ DRUGI w którym Susan s...   14.05.2006 15:52
Kara   Nie no naprawde coraz ciekawej.... dobrze dobrze.....   15.05.2006 15:29
HUNCWOTKA   Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba. Jest tu ak...   16.05.2006 17:32
Arthur Weasley   Odcinek 5 Chatka Hagrida, piątek, 1 grudnia 1995 ...   16.05.2006 18:28
Arthur Weasley   Odcinek 6 Grimmauld Place, sobota, 2 grudnia 1995...   19.05.2006 21:35
Ciasteczko   opowiadanie jest super (;. bardzo lubie charliego,...   20.05.2006 15:16
Arthur Weasley   Odcinek 7[center]ROZDZIAŁ TRZECI w którym bohatero...   22.05.2006 11:24
Ciasteczko   naprawde już nie wiem co powiedzieć. pochlebstwa m...   22.05.2006 14:24
Eva   Nie ma szans zebym zebrala sie teraz na jakas ladn...   22.05.2006 19:04
Arthur Weasley   Odcinek 8 Hogsmeade, Trzy Miotły, sobota, 20 sty...   25.05.2006 16:22
Ciasteczko   jak zwykle wspaniale. dodajmy do tego pociąg i pic...   26.05.2006 21:20
Arthur Weasley   Średnio z Rosjanami, jeśli już użyć mugolskiej ter...   28.05.2006 15:31
Arthur Weasley   Odcinek 10 Hogwart, piątek, 15 marca 1996 Hej, j...   31.05.2006 09:49
Arthur Weasley   Odcinek 11 Hogwart, niedziela, 17 marca 1996 - C...   03.06.2006 08:30
Eva   Jedno mnie zadziwia - dlaczego, mimo niewatpliwie ...   03.06.2006 20:24
Arthur Weasley   A jestem, jestem. Bo nie ma innego subforum ...   06.06.2006 21:13
koala   Od jakiegoś czasu zabierałam się za przeczytanie t...   07.06.2006 17:39
nessa   heh... właściwie zarejstrowałam się na tym forum...   07.06.2006 20:41
Arthur Weasley   W sumie jeżeli dla kogoś te wyrazy byłyby za trudn...   07.06.2006 21:41
Emili_Morger   Nie wciągnęło mnie to zbytnio ... Ale starasz się ...   08.06.2006 08:34
Arthur Weasley   Czego, przepraszam, nie biorę ze swojego pomysłu? ...   08.06.2006 09:07
koala   Tak, tak... w sumie prawda! Arthurze Weasle...   08.06.2006 11:25
Arthur Weasley   Odcinek 13 Hogwart , sobota/niedziela, 11/12 maja...   09.06.2006 16:39
koala   O! CUDNIE! Wchodzę na Kwiat Lotosu, a tu n...   09.06.2006 21:49
Arthur Weasley   Nie za dużo tej "północy" jak na jedno ...   11.06.2006 23:18
Arthur Weasley   Odcinek 14[center]ROZDZIAŁ SZÓSTY w którym Dolores...   12.06.2006 19:40
HUNCWOTKA   Kurde jak ja uwielbiam twoje opowiadanie! Musi...   12.06.2006 20:32
Arthur Weasley   Odcinek 15 [i]Muntele Jorzea, sobota, 15 czerwca ...   15.06.2006 10:13
nessa   uuuu...! jest tam kto? czy kolejny odcinek...   20.06.2006 14:53
Arthur Weasley   Autor nie ma focha. Autor w ogóle nie ma zwyczaju ...   23.06.2006 15:46
Arthur Weasley   [b]Epilog [b][i]Welwyn Garden City, piątek/sobot...   27.06.2006 16:14
Arthur Weasley   Autor składa podziękowanie nieświadomym współautor...   27.06.2006 16:17
Arthur Weasley   Ciąg dalszy w fanfikcie tegoż autora [url=http://w...   27.06.2006 16:20
Ciasteczko   ojej. koniec. brak mi bedzie tego ficka. bo byl n...   09.07.2006 18:36


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 06.06.2024 11:33