Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Oswoić Smoka

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 17 ] ** [80.95%]
Gniot - wyrzucić [ 4 ] ** [19.05%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 21
Goście nie mogą głosować 
Arthur Weasley
post 16.01.2006 01:10
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Arthur Weasley
OSWOIĆ SMOKA

Romans dygresyjny przesiąknięty alkoholizmem i chrześcijaństwem

Betareaderzy: Minerwa, Wierzba Bijąca


Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny”, Idy Lowry „Inny rodzaj magii” i "Puste miejsce" oraz Toroj „Expecto Patronum”, a do pierwszego miejsca po przecinku z tekstem kanonicznym do tomu V włącznie. Są pewne niezgodności z tomem VI.
Postacie Andrei, Lucy, Alexy Toran i Sirith Lestrange pochodzące ze wspomnianych fanfiktów oraz postać Haralda Weasleya pochodząca z fanfiktów Leszka "Edukacja Toma" i "Powrót Podróżnego" zostały wprowadzone za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorkami.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone.


Odcinek 1

ROZDZIAŁ PIERWSZY
w którym mężczyzna po przejściach poznaje dziewczynę bez przeszłości
i przez dwa miesiące zastanawiają się, co z tym zrobić,
potem przedziwnym zrządzeniem losu spotykają się tam,
gdzie się tego zupełnie nie spodziewali,
a całość kończy się wesołym pijaństwem


Wagon restauracyjny Hogwart Expressu, poniedziałek, 4 września 1995

- …i mi opowiada, jaka to ta miotła jest wspaniała, jakie ma bajery i przyspieszenie – opowiadała szczupła blondynka w szacie Ravenclawu czarnowłosej dziewczynie w cywilu. - To ja go wtedy pytam, co mu to daje, że miotła przyspiesza o pół sekundy szybciej, a on mi mówi, że będzie o pół sekundy rychlej na imprezie…
Rudy czarodziej w luźnej bluzie z kapturem, sączący piwo przy sąsiednim stoliku, zakrztusił się.
- Wiciostych? – zapytał. – Prawdopodobnie dziewięćdziesiątka trójka?
Dziewczyny spojrzały na niego z lekkim przestrachem w oczach.
- Skąd pan wie? – zapytała blondynka.
- Skąd wiesz? – zapytała jednocześnie czarnowłosa, odrzucając na plecy długi warkocz.
- Przeczuwam w jasnowidzeniu - uśmiechnął się.
- Dobra, a poważnie?
- Tak poważnie Wiciostych to jest dyżurna wypasiona miotła dla niedorobionych szpanerów – odparł. – Jak ktoś ma więcej kasy jak rozumu, a lubi zaszpanować, to kupuje Wiciostycha. A dziewięć trzy ma sporo różnych wodotrysków, do niczego niepotrzebnych, ale za to można o nich długo i rzewnie opowiadać pannom, które się nie znają. A prawda jest taka, że jak ktoś naprawdę umie latać, to poleci na drzwiach od stodoły, chociaż ja osobiście wolę Srebrną Strzałę niż drzwi…
- Ale na Srebrnej Strzale nie da się grać w gwinta - zauważyła czarnowłosa.
Była bardzo podobna do Jenny. Widział to. Ale z czego właściwie? Wzrost nie, kolor włosów się nie zgadza. Oczu też nie. Nieistotne. Była podobna i już.
– Latałeś na Srebrnej Strzale? - zainteresowała się.
- Powiem więcej, latam głównie na es-es dwadzieścia. A bo?
- A nic, mój brat ma Srebrną Strzałę dwudziestą i bardzo chwali, a wszyscy dookoła się dziwią…
- To na razie – przerwała blondynka. – Zostawiam was samych. Miłej rozmowy o miotłach.
- Sprzedali ci bez problemu Ognistą? – zmieniła temat, wskazując głową na kieliszek stojący na jego stole.
- Wiesz… jak ci na imię…
- Susan – wyciągnęła rękę.
Odruchowo uścisnął tak, jakby się witał z kolegą. Ku jego zdziwieniu jej uścisk nie był wiele słabszy.
- Charlie. Od jakiegoś czasu jestem pełnoletni i to chyba widać.
- Fakt, widać, na szkołę nie wyglądasz. Do Glasgow jedziesz?
- Do końca. Pracę w Hogs dostałem, na parę miesięcy, ale zawsze coś. Dwudziestkę ma i chwali, mówisz?
Susan zmarszczyła brwi. Jej rozmówca wyraźnie nie miał ochoty rozwijać tematu pracy w Hogsmeade.
Okazał natomiast żywe zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło Hogwartu. Szczególnie interesowało go to, jak nauczyciele odnoszą się do uczniów i nawzajem. Początkowo irytowało ją to, potem jednak ze zdziwieniem zauważyła, że naprawdę słucha wszystkiego, co mu mówi. Z rzadka pozwalał sobie na oględny komentarz.
Przez głowę przemknęło jej, że może jego wcale nie obchodzi Hogwart, tylko po prostu lubi słuchać, jak ona mówi. E tam, pomyślała. Jestem mocno nieletnia. A gdyby nawet, to co mnie to obchodzi, żeby chociaż był przystojny... no bez przesady, nie taki ostatni... e tam...
- ...i tak do końca to nikt nie wie, co się stało – relacjonowała wydarzenia Turnieju Trójmagicznego. - Na bank to wiadomo tyle, że wszedł do labiryntu Potter i Diggory, i tamtych dwoje spoza szkoły, oni wrócili, a potem, za parę godzin, pojawił się znikąd Potter z ciałem Diggory'ego.
- Szkoda chłopaka – westchnął. - Z tego, co mówisz, był cholernie w porządku. Oni wszyscy tacy... zaczekaj chwilę...
- Wszyscy, znaczy Hufflepuff?
- To swoją drogą, akurat miałem na myśli Diggorych.
- Znałeś Cedrica? - zdziwiła się.
- Znałem jego brata – odparł. I siostrę. Ale luźno – dodał pospiesznie, wstając od stołu.
Pociemniało mu w oczach. Widział ich znowu. Gdzieś z oddali dobiegał głos Mike'a Birchwooda:
- ...no to już, gramy, mugol i David robią herbatę...

Było ich czterech. Od kiedy wynaleziono grę w gwinta, ludzie na pewnym poziomie dobierają się czwórkami.
Odkąd Minerwa McGonagall została wicedyrektorem, grać w gwinta wolno było tylko w pokoju wspólnym. I nie po ogłoszeniu ciszy nocnej. Uznali to za krzyczącą niesprawiedliwość. I dalej grali w gwinta gdzie się tylko dało.
W trzeciej klasie zaczął im się plątać pod nogami David. W gwinta grać nie umiał i nie zamierzał się uczyć. Ale w grze nie przeszkadzał, herbatę parzył bez protestu, grał na organkach i wykłamywał ich z kłopotów w sposób budzący ogólny podziw.
Nazwali się Tajnym Klubem Gwinta imienia Minerwy McGonagall.
Było ich pięciu.


- Co ci jest? - zaniepokoiła się.
- A nic, za szybko wstałem i zakręciło mi się w głowie – zbagatelizował.
Nie potrzebowała fałszoskopu, żeby w to nie uwierzyć. Nie wyglądał na kogoś, kto ma kłopoty z układem krążenia i od byle czego dostaje zawrotu głowy. Spojrzała uważniej na jego twarz. Miał oczy człowieka, który widzi testrale. Znała kilku...
- Dzień dobry, pani profesor – odezwała się, widząc podchodzącą nauczycielkę historii magii.
- A dobry, dobry – uśmiechnęła się Lucy Blair. - Charlie, można prosić na słówko?
- Zaraz wracam – rzuciła Susan. Minęła bufet i weszła do przedziału dla prefektów.
- Słuchaj – zaczęła Lucy - czy mógłbyś mi w chwili wolnej od podrywania tej nieletniej istoty…
- Nikt tu nikogo nie podrywa!
- Jassne, wam się po prostu dobrze rozmawia. Słyszałeś, że nam wsadzili do szkoły anioła stróża z Ministerstwa?
- A wiem, widziałem babę na dworcu. Ciekawe, że mnie to wcale nie dziwi.
- Wiesz coś o niej?
- Menda ostatniego rzędu, ale na szczęście głupia jak but. Ty się dziwisz, że zrobili taki ruch?
- Ja się nie dziwię. Ja się boję.
- Czego? Że masz zasraną ankietę? A kto nie ma?
- Nie to. O Harry'ego się boję. Wpakuje się w jakieś kłopoty, nawet nie zauważy kiedy.
- Może i... Na mnie jawny stróż nie robi wrażenia. Bardziej się boję tego, ile osób będzie tej zmorze donosiło po cichu. I czego mogą w tej sytuacji chcieć od Rona.
- No jestem - odezwała się Susan, pojawiając się obok Lucy. Była już w szacie Hufflepuffu z naszywką prefekta. Charlie gwizdnął cicho przez zęby.
- No proszę, jakie znajomości człowiek zawiera. I się nie pochwaliłaś?
- Czym mianowicie?
- Że jesteś prefektem.
- No i co – wzruszyła ramionami. - Różni ludzie są potrzebni – kanalarz, śmieciarz, prefekt... Tyle z tego, że teraz mnie ciągną na jakąś nasiadówę, a tak tobyśmy jeszcze mogli pogadać.
Poczuł kolejny przypływ sympatii do tej istoty, niechby i nieletniej. Większość nowo mianowanych prefektów robiła wrażenie ciężko zamroczonych ogromem własnego nowo nabytego znaczenia. Irytowało go tak samo jak zachowanie jego matki, która najwyraźniej dzieliła synów na prefektów i nieprefektów.
- Uważaj na siebie. W tym roku być prefektem w Hogwarcie to będzie żaden interes.
- Jasne. Jak to by był interes - uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne - to jego by już dawno gobliny kupiły.
Odpowiedział jej równie smętnym uśmiechem.
- Cześć, Charlie.
- Czy…
- Pewnie, że dam znać, jak będę miała przepustkę. Tylko nie zapraszaj mnie do Madame Puddifoot. Do widzenia, pani profesor – znikła ze świstem w korytarzu.
- „Cześć, Charlie” - Lucy uniosła brwi. – Siedzicie tu godziny pół i “cześć, Charlie”. I nikt tu nikogo nie podrywał. I tak bez żadnego powodu nie przyznałeś się, kim jesteś. A świstak siedzi i zawija w te sreberka...
Trafiony, zatopiony, pomyślał. Przez chwilę chciałem być chłopakiem jadącym do Hogwartu. A przynajmniej nie być dla Susan nauczycielem. Że co? Dla Susan? Czy dla jakiejkolwiek panny? Cholibka, pomyślę o tym jutro…

Hogwart, poniedziałek, 4 września 1995 wieczorem

Pierwszego września 1983 roku dwunastoletni Charlie Weasley postanowił, że kiedyś na uczcie powitalnej zasiądzie po słusznej stronie stołu nauczycielskiego.
Czasami dziecięce marzenia się spełniają. Niestety zazwyczaj wtedy, kiedy marzy się już o czym innym. Po następnych dwunastu latach patrzył z góry na Wielką Salę i dużo by dał (jak na możliwości Weasleyów), żeby siedzieć przy którymś z wielkich stołów. Najlepiej przy tym najbliższym, z którego patrzyły na niego rozszerzone ze zdziwienia czarne oczy.
Susan Bones teoretycznie zgadzała się co prawda z Erniem Macmillanem, że jako prefektkę powinno ją żywo obchodzić to, kogo Tiara Przydziału kieruje do jej domu, ale teoria ta nie miała najmniejszego zamiaru zamienić się w praktykę. Bardziej intrygowało ją, co robi przy stole nauczycielskim poznany przez nią w pociągu właściciel Srebrnej Strzały.
- Z przykrością informuję – ogłosił Albus Dumbledore - że w tym roku nie będzie wśród nas pani profesor Hooch. Aby nie pozbawiać państwa lekcji latania, zatrudniliśmy do stycznia pana Charlesa Weasleya, w swoim czasie niezrównanego szukającego Gryffindoru...
Rudzielec wstał i ukłonił się niezgrabnie.
Od stołu Gryffindoru zerwała się burza oklasków, ale uważny obserwator zauważyłby łobuzerskie błyski w oczach bliźniaków – braci nowego nauczyciela. Dla kontrastu oklaski od stołu Slytherinu pochodziły od pojedynczych osób. Dłonie opiekuna Slytherinu niemal się nie stykały.

- Ot, proszę - zauważyła Minerwa McGonagall, patrząc na Charliego z rozbawieniem. - Ciekawe, z kim jeszcze mi przyjdzie pracować. Co jeden, to z lepszej bandy.
- Proszę?
Siedzieli w pokoju Dumbledore'a, próbując prowadzić niezobowiązującą konwersację o sprawach przyjemnych, a przynajmniej obojętnych, i nie myśleć o nowej nauczycielce, która bardzo chciała "spotkać się w małym gronie, żeby się zintegrować" i której tylko dzięki połączeniu talentów dyplomatycznych McGonagall i impertynencji Lucy Blair udało im się pozbyć, ani o przemówieniu, którego sens nie budził wątpliwości.
- Dwa lata temu przyszło mi pracować z Remusem Lupinem. Instytucji Bandy Huncwotów nie muszę ci przybliżać. Teraz z tobą. Logiczną rzeczy koleją za parę lat pojawi się tutaj twój brat. Tak przy okazji - zamierzasz reaktywować Tajny Klub Gwinta imienia Minerwy McGonagall?
Oczy Charliego przypominały wielkością talerzyki deserowe.
- Za Tajny Klub imienia Charlesa Weasleya - uśmiechnęła się opiekunka Gryffindoru, podnosząc kieliszek Napoleona.

Hogwart, środa, 6 września 1995

Młody nauczyciel wyraźnie nie miał pomysłu na przeprowadzenie lekcji na temat “Sprawy organizacyjne”. Tym bardziej przed audytorium złożonym z mieszanki piorunującej Slytherinu z Gryffindorem. Widać było gołym okiem, że urządził ją, bo takie były przepisy.
Pytania z sali także dotyczyły spraw banalnych. Jednakże w klasie dawało się wyczuć napięcie. Coś miało się stać.
Lekcja miała się skończyć za pięć minut, kiedy głos zabrał Gregory Goyle.
- Panie psorze – zapytał – czy pan ma rodzinę?
Domyślał się mniej więcej, o co chodzi i do czego rozmowa zmierza. Po sekundzie namysłu uznał za stosowne udać, że nie zrozumiał pytania.
- Mam pięciu braci i siostrę.
- Ale ja nie o tym... czy pan ma żonę albo dzieci, albo może jedno i drugie?
- Jestem nieżonaty – odparł. - I nie mam dzieci... o ile wiem.
- To może pan mieć ze mną – odezwała się głośno Pansy Parkinson.
Ślizgoni zarechotali. Z gryfońskich ławek rozległ się jęk zniechęcenia. Po chwili wszyscy ucichli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Hermiona patrzyła na Pansy jak na wyjątkowo dokładnie rozdeptaną meduzę.
- Proszę wstać. Tak, pani, panno Parkinson.
Świeżo upieczona prefektka wstała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry i znowu z góry na dół.
- Z czym do gości? - prychnął. - Proszę usiąść.

Charlie czuł, że tego starcia nie przegrał. Ale musiał jakoś odreagować. Chętnie by się teraz napił, a jeszcze chętniej polatał na miotle, ale w danym momencie jedno i drugie było niemożliwe. Nargile też byłyby niezłe, ale i tego wyrobu firmy „Caterpillar i Synowie” nie miał pod ręką.
- Fred, daj papierosa – zażądał.
- Ależ panie profesorze, skądżebym miał...
- Panie Weasley, możemy i tak – uśmiechnął się. – Mogę jak porządny nauczyciel skonfiskować te fajki. Albo możesz mnie jak brat poczęstować.
- Fajek nie mam, pudło. Mam, i owszem, cygara – odparł Fred i poczęstował go.
Charlie odszedł za załom korytarza, stanął w wykuszu z oknem i zapalił.
- Palisz w szkole! – usłyszał za sobą piskliwy głos. – Jak się nazywasz?
Kątem oka dojrzał Dolores Umbridge. Zadajesz głupie pytania, to dostaniesz głupią odpowiedź, pomyślał.
- Winston Churchill! – wypalił.
Ku swemu zdumieniu usłyszał oddalające się pospiesznie kroki.

- Panie dyrektorze! – krzyknęła od progu gabinetu Dolores Umbridge.
- Koleżanko Umbridge, jestem zajęty, mam gości.
Draco Malfoy i Pansy Parkinson zesztywnieli. Reszta prefektów nieudolnie próbowała ukryć rozbawienie.
- A więc, panno Bones - ciągnął Dumbledore - pani pytanie jest sensowne, natomiast...
- Panie kolego! – przerwała Umbridge. Portrety zmarłych dyrektorów spojrzały na nią z niesmakiem. Nikt z nich nie pozwoliłby nowo zatrudnionemu nauczycielowi na taką poufałość. – Chyba to, co mam do powiedzenia, jest ważniejsze niż ci smarkacze. Dyscyplina szkolna...
- Jak właśnie mówiłem – ciągnął Dumbledore nieco głośniej – kiedy ktoś zakłócił naszą rozmowę...
Ron prychnął dziwnie. Ernie Macmillan zakrztusił się. Susan wyglądała, jakby miała się za chwilę udusić. Hermiona spojrzała na nich potępiająco, ale widać było, że i ją cała sytuacja serdecznie bawi.
- Panie kolego! Na korytarzu stwierdziłam palącego cygaro Winstona Churchilla!

Hogwart, środa, 20 września 1995

- Fred, dlaczego opowiadacie te wszystkie świństwa o Charliem? - spytała Ginny.
- Jaka trąbka? Jaka różdżka z leszczyny? - zdziwił się Fred. - Jakie świństwa?
Pojawienie się w Hogwarcie rozumnej formy życia starszej od siódmoklasistów, młodszej od Flitwicka, mniejszej od Hagrida, noszącej spodnie i przynajmniej od czasu do czasu myjącej głowę wzbudziło zrozumiałe podniecenie wśród tych uczennic, które zdążyły się już zorientować, na czym polega rozmnażanie płciowe. Co przytomniejsze uważały, że człowiek po przejściach – a ktoś, kto w wieku dwudziestu czterech lat ma czoło jak orne pole, niezawodnie jest człowiekiem po przejściach - niespecjalnie się nadaje do flirtu, ale większość pozostałych miała wielką ochotę na bliższą znajomość.
Jednakże próby zawarcia bliższej znajomości kończyły się niepowodzeniem. Nauczyciel po przejściach był zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów udzielać dodatkowych lekcji, również po ogłoszeniu ciszy nocnej, sporo miał też do powiedzenia o opiece nad magicznymi stworzeniami, ale na tym się jego gotowość do współpracy kończyła.
W nieunikniony sposób w żeńskich dormitoriach od piątej klasy w górę do żelaznego tematu “na kogo leci Snape” doszedł drugi żelazny temat “z kim sypia Weasley”. Za podejrzaną numer jeden uchodziła Lucy Blair, zwłaszcza odkąd dwa razy widziano ich razem w “Trzech Miotlach”.
Najoczywistszym źródłem informacji wydawało się rodzeństwo młodego nauczyciela. Ginny raczej unikala tematu, Ron potrafił długo i szeroko opowiadać o przygodach brata ze smokami, a przede wszystkim o tym, jak świetnie lata na miotle – czyli o tym, co jego rozmówczynie interesowało najmniej. Natomiast bliźniacy zawsze byli chętni do rozmów o tym, co chciały wiedzieć, i gotowi opowiedzieć im to, co spodziewały się usłyszeć. Charlie byłby mocno zdziwiony, gdyby usłyszał, jakim ogierem okazuje się w opowiadaniach swoich braci.
- Jak mi Mandy Brocklehurst opowiedziała, coście jej nagadali, to myślałam, że się pod ziemię zapadnę – warczała Ginny. - Myślałby kto, że zaliczył tych dziewczyn nie wiadomo ile, wszystko co ma mufkę, to zdobycz do kolekcji... przecież wiecie, że to nieprawda!
- Głupia jesteś, moja siostro – oświadczył stanowczo Fred. - Nieważne, jaki towar jest, ważne, na jaki czekają klienci. Singla w tym wieku bez doświadczeń ciężko sprzedać. A tu jest od groma panienek, które polecą na twardego faceta po przejściach i z doświadczeniem, na jakiego Charlie zresztą wygląda, ale nie na taką romantyczną pierdołę, jaką on po cichu jest, jasssne?
- Super, ale po ghula chcecie go, jak to określiłeś, sprzedać?
- Widzisz, siostrzyczko – odparł Fred – cholernie nie lubimy czytać znajomych nazwisk na drzewach.
- Ekstra, ale co ma jedno z drugim?
- Ależ to proste jak schemat ideowy siekiery – uśmiechnął się Fred. - Świruje z tymi smokami coraz bardziej, kiedyś się natnie i zamiast brata będziemy mieć kupkę popiołu. Chyba że się wcześniej po pijaku zabije na miotle po jakimś kretyńskim zakładzie. A wszystko przez to, że jest niewyżyty.
Ginny wzniosła oczy ku niebu. Pomyślała, że jednak fajnie byc chłopakiem. Dla nich świat jest taki prosty.
- By se znalazł kobitę, toby był spokój. A że sam sobie nie znajdzie, to trzeba je na niego napuścić.

- Wiesz, Fred – powiedział Lee Jordan przy kolacji – jestem doprawdy wzruszony waszą troską o braciszka.
Gdyby Fred nie znał Lee od sześciu lat, prawdopodobnie wziąłby to za dobrą monetę.
- Wiesz, jak się nazywa taki, co podsłuchu-je? – warknął.
- Wiem, jak się nazywa taki, co prowadzi takie rozmowy pełnym głosem w pokoju wspólnym – odciął się Lee. - Kretyn. A swoją drogą naprawdę myślisz, że jak se znajdzie babę, to przestanie latać? A przynajmniej tak świrować?
- Nie mam pojęcia – odparł szczerze Fred. - Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu. Był taki ojcowski, że wyrzygać się można, gorszy od Billa. Ale założę się o każde pieniądze, że jak się ożeni, a jeszcze jak mu się dzieci urodzą, to mama będzie tak zaabsorbowana najpierw ślubem, potem synową, a na końcu, daj Boże jak najszybciej, wnukami, że przestanie pchać nos w moje sprawy.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- A poza tym – dodał George – lepiej niech go uważają za dziwkarza niż za pedała.

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 04.09.2006 10:47
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Arthur Weasley
post 14.05.2006 15:52
Post #2 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Odcinek 4

ROZDZIAŁ DRUGI
w którym Susan słucha rad mądrych i głupich,
wreszcie znajduje okazję, by posłuchać Charliego,
następnie jednak Charlie musi posłuchać pewnego starego aurora,
co nieuchronnie kończy się pijaństwem


Hogwart, sobota, 11 listopada 1995


Tablica upamiętniająca Hogwartczyków poległych w walce z czarną magią mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Od fioletowych nazwisk ze średniowiecza, przez błękit nazwisk pamiętnych z czasów powstań goblinów, ognisty pomarańcz ofiar Grindewalda, aż po krwiście czerwone z ostatnich lat. U dołu przedostatniej kolumny figurował Weasley David, 1973-1987.
Weasley. Zginął w 1987 roku. Czternaście lat. Brat? Kuzyn?
Zaczęła od początku. Od Aasa Jamesa, który położył głowę w 1745 roku. Szukała nazwisk wybitych na czerwono. Birchwood Michael, 1971-1987. Miał tyle lat, co Charlie... jaki Charlie? ... no dobrze, tyle co Weasley... jakoś mi ten Weasley nie brzmi... kilku Bonesów, wypisanych różnymi kolorami, w tym rdzawoczerwony Bones Edgar... Diggory Cedric, 1977-1995, to wiadomo, Diggory Julia, 1972-1987, czy to z tych? Mogłaby być spokojnie siostrą Cedrika, ale przecież był jedynakiem... Diggory Timothy, 1966-1987, co u diabła? ... Redd Gregor, 1971-1987... Shag John, 1971-1987... jakaś większa masakra... Weasley David, już było... zaraz u szczytu następnej kolumny Wilson Jennifer, 1971-1987...

Hogwart, czwartek, 16 listopada 1995

- …parę razy już mówiłem, żebyście tego nie robili, i teraz powtarzam, zdejmijcie to ogłoszenie!
- Te, prefekcik, jak tak dbasz o to, kto co robi, to sprawdź w bibliotece, czy nie ma tam niejakiego Ronalda Weasleya, a jak nie, to poszukaj w kiblu – prychnął Fred.
- Panie Weasley!
Obaj jak na komendę odwrócili głowy w stronę, z której dobiegał głos. W drzwiach naprzeciwko tablicy ogłoszeń stał Charlie.
- Który Weasley? – zapytał Fred.
- Fred Weasley.
- Jestem George.
- Bynajmniej. Mam to panu udowodnić?
- Nie trzeba.
- Proszę się zgłosić jutro po lekcjach do profesor Blair. Ma pan szlaban.
- Za co?
- Za niesubordynację – odparł Charlie. – I za niewłaściwe odzywanie się do prefekta. A teraz proszę uprzątnąć plakat.

- Skąd wiedziałeś, że to jest Fred? – spytał Ron.
- Za dużo gada – wyjaśnił Charlie. – George by ci po prostu powiedział „spadaj”.
- A, jedna rzecz, Charlie, wiem, że chciałeś mi pomóc, ale nie wiem, czy to coś zmieni…
- Na pewno zmieni jedno. Fredowi i George’owi się zdaje, że mogą sobie pozwolić na więcej, bo ich brat uczy w tej szkole. I ja im to muszę wybić z głowy choćby kafarem.
- Myślisz, że im to robi różnicę?
- Nie wiem. Wolę dmuchać na zimne. Za duże ryzyko, że im palma odbije i uznają, że wszystko im wolno.
- Na razie to ludzie mówią, że palma odbiła tobie.
- I uznałem, że wszystko mi wolno?
- Nie. Że wszystko wolno Susan.
- To się teraz ludzie nazywa? Ronuś, znamy się parę lat… Kto mówi?
- No dobrze, niech będzie, że Hermi.

Hogwart, niedziela, 19 listopada 1995

Ława prefektów w kaplicy Hogwartu była krótka. Ściśle biorąc, zazwyczaj wystarczały dwa miejsca, choć w razie potrzeby ława mogła wydłużyć się do ośmiu miejsc. Prefekci Gryffindoru od początku roku nie opuścili żadnego nabożeństwa niedzielnego.
Minerwa McGonagall nie wyciągała z tego faktu pochopnego wniosku, że Gryfoni są generalnie pobożniejsi od pozostałych uczniów Hogwartu, jakkolwiek w istocie tak było. Wiedziała, że Anthony’ego Goldsteina zobaczyłaby tutaj wczoraj, kiedy krzyż zastępowała szafa ze zwojami Tory, a na Erniego Macmillana musiałaby poczekać do południa.
Tym razem jednak ława wydłużyła się o jedno miejsce – nieomylny znak, że w kaplicy jest jeszcze jakiś prefekt, który nie ceni sobie honorowego miejsca w świątyni. Gdyby opiekunka Gryffindoru tydzień temu nie była chora, wiedziałaby, że to nie pierwszy raz. Rozejrzała się dyskretnie po kaplicy. W kącie przy bocznych drzwiach stała Susan Bones i bardzo starała się nie patrzeć na stojącego pod chórem przy przejściu Charliego Weasleya.
Na widok Weasleya McGonagall uśmiechnęła się pobłażliwie. Dwaj nauczyciele nie zajmowali miejsc w prezbiterium. Charlie, który ciągle czuł się niepewnie w roli nauczyciela. I Severus Snape, zawsze w załomie muru przy filarze, ledwo ruszający ustami, strategiczną pozycją chroniony przed koniecznością przekazania komukolwiek znaku pokoju.
Tym razem też mu się udało. Nawet Charlie, jak zwykle obchodzący wszystkich stojących pod chórem, nie miał zwyczaju podchodzić do Snape’a. Kiedy go o to zapytała, odpowiedział, że nie chce wymuszać okazywania czegoś, czego Snape nie czuje i tym się szczyci.
Natomiast prefektce Hufflepuffu przekazywał znak pokoju długo. Za długo. Nie wyglądała na osobę, której to w jakikolwiek sposób przeszkadza.
Minerwa McGonagall uśmiechnęła się powściągliwie.

Hogwart , wtorek, 21 listopada 1995

- Czy są jakieś sprawy wniesione?
- Ja mam sprawę – odezwał się skrzypiący głos Snape’a. – Mam pytanie.
Spojrzał ponuro na Charliego. Reszta obecnych wpatrywała się w twarz nauczyciela eliksirów, czekając, aż wymówi dwa słowa, które nijak nie chcą mu przejść przez gardło.
- Pytaj, Severusie – zachęcił go Dumbledore.
- Mam pytanie do… kolegi Weasleya – Snape starał się nadać swojemu głosowi ton drwiny. – Panie kolego, doceniam oczywiście pańskie zaangażowanie w pracę z młodzieżą, ale jak to się dzieje, że to zaangażowanie koncentruje się na dwóch domach, dziwnym trafem chodzi o dom, w którym połowa drużyny quidditcha nosi pańskie nazwisko, i dom, którego prefektem jest panna Bones?
Żeńska część grona pedagogicznego wpatrywała się w obu “kolegów” z zapartym tchem.
- Kolego Snape – zaczął Charlie.
Gdyby spojrzeniem można było rzucać zaklęcia bojowe, kolekcję portretów na ścianach gabinetu Dumbledore’a wzbogaciłby odcisk postaci Charliego.
- Czy pan pyta, dlaczego Gryffindor i Hufflepuff, bo tak się te domy nazywają, w razie gdyby pan zapomniał, czy dlaczego nie Slytherin?
- Jedno i drugie – odparł Snape, bardzo starając się nadać swojemu głosowi temperaturę zera bezwzględnego.
- Gryffindor i Hufflepuff dlatego, że prosił mnie o to prefekt Gryffindoru i kapitan drużyny Hufflepuffu. Jeśli mnie o to poprosi prefekt lub kapitan drużyny Ravenclawu, jestem do dyspozycji. Co do Slytherinu natomiast, jestem gotów szkolić ich tak samo, pod warunkiem wszelako, że pan będzie obecny przez cały czas treningu.
- A to dlaczego?
- Panie kolego – nie odmówił sobie tej przyjemności – kiedy pan ostatnio był w Azkabanie?
Ciszę, która zaległa w gabinecie, można było kroić nożem.
- Pozwolę sobie zapytać, jakie to ma znaczenie, panie Weasley.
- Znaczenie ma takie, że ja w Azkabanie nigdy nie byłem i na razie się nie wybieram. A to implicite oznacza, że w szczególności nie zamierzam tam trafić dzięki głupocie i złośliwości pana Malfoya i innych pańskich podopiecznych.

Hogsmeade, „Trzy Miotły”, sobota, 25 listopada 1995

- Susan, a ty się nie boisz?
- Czego?
- No, spotykać się z Harrym i Ronem.
Susan spojrzała na Lavender Brown takim wzrokiem, jakby zobaczyła nagle stepującego hipogryfa.
- A dlaczego miałabym się bać? Hermiony? Herma, mam się bać?
- Nie widzę powodu. Możemy już iść? Chłopcy się niecierpliwią.
- Zaraz, chwileczkę, niech skończę. Hermiona zazdrosna nie jest. Chłopaków nie trawi franca ni parch lub inne pasożyty. A tak konkretnie to o co ci chodzi?
- Pamiętasz, co Trelawney wyliczyła z twoich fusów? Strzeż się rudego mężczyzny...
- Po pierwsze, Trelawney widzi w fusach to, co jej się akurat śniło zeszłej nocy. Widocznie śnił się jej rudy mężczyzna...
Hermiona prychnęła dziwnie.
- ...po drugie mało to rudych? A po trzecie co do tego ma Harry?
- No jak to co? - zapytała zgorszona Parvati Patil. - A na powtórce z tarota? Niebezpieczeństwo grozi od mężczyzny z blizną!
Susan spojrzała na Parvati, potem na czekających przy stole Harry'ego i Rona, znowu na Parvati.
- O ile pamiętam, była mowa o mężczyźnie – palnęła bez zastanowienia.
Parvati i Lavender spojrzały na nią znacząco, wzruszyły ramionami i odeszły do swojego stolika.
- Zdrowie rudego mężczyzny – uśmiechnęła się Hermiona, podnosząc kufel.
Susan machinalnie pociągnęła kremowego i zamyśliła się nad tym, co sama powiedziała przed chwilą.
Złapała się na tym, że rzeczywiście od jakiegoś czasu w jej pojęciu mężczyzny przestali się mieścić rówieśnicy. Nie darmo pierwszy raz od paru lat wzięła do ręki "Bravo Witch" właśnie wtedy, gdy odsyłacz na okładce głosił:
O dychę starszy?
Jeśli potraktujesz lajtowo...
Jak było do przewidzenia, niewiele się z danego artykułu dowiedziała. Jakoś nie miała zwyczaju traktować znajomości lajtowo i nie widziała specjalnego powabu w tym, że romans z kolesiem wcale nie takim przerdzewiałym, jak ci się zdaje, może okazać się cool jazdą, a zdobyte przy tym cenne doświadczenia sprawią, że nexty kolo, któremu się łaskawie dasz wyhaczyć (niech się chłopcu zdaje, że to on rozdaje karty), zapomni o wszystkich laskach, jakie były przed tobą... Mądrości ogólne w rodzaju tej, że z facetami jak z fasolkami Bertiego Boota, każdego trzeba spróbować, też jakoś do niej nie przemawiały. Równocześnie zaś koledzy z klasy od niedawna jawili jej się jako szczeniaki, z którymi nie można poważnie porozmawiać. Jakoś przed wakacjami jej to nie przeszkadzało.
- Cześć – powiedział Charlie Weasley.
- Cześć... to znaczy... dzień dobry, panie profesorze...
- Zostawiam was samych – Hermiona rozpłynęła się w powietrzu.

Minerwa McGonagall spojrzała w zadumie na dwoje ludzi przy barze. Charlie Weasley z łagodnym uśmiechem tłumaczył coś prefektce Hufflepuffu, która patrzyła w niego jak w tęczę i najwyraźniej bardzo starała się słuchać tego, co mówi, a nie tylko jego głosu. Głosu, który zwraca się do niej per „panno Bones”. Ona pewnie mówi do niego, tu w barze, „panie profesorze”. Przypominało jej to sceny widziane w dzieciństwie, ostatecznie we wczesnej młodości. Tak wyglądali kiedyś młodzi ludzie zainteresowani sobą nawzajem. W środku buzowały uczucia, a na zewnątrz najbardziej liczyło się, żeby być comme il faut. Rozejdą się każde w swoją stronę, spotkają się jeszcze kilka razy i tacy comme il faut pójdą każde swoją drogą, ze swoimi marzeniami o tym, jak mogło być miło i przyjemnie, ze swoimi lękami, które sprawiły, że miło i przyjemnie nie było, że w ogóle nic nie było.
Znała to. Znała to doskonale.
Gwałtownym haustem opróżniła kieliszek napoleona.
- Przepraszam na chwilę – powiedziała do zdumionego Flitwicka, wstając. Energicznym krokiem podeszła do baru.
- Podwójną ognistą.
Pociągnęła, uważnie nie patrząc w stronę stojącej tuż obok Susan.
- Lepiej spróbować i żałować – powiedziała w przestrzeń – niż żałować, że się nie spróbowało.
Dopiła whisky. Madame Rosmerta profesjonalnie na chwilę ogłuchła.

Chatka Hagrida, piątek, 1 grudnia 1995

- W takie duchy to ja nie wierzę!
Bingo, pomyślała Susan. Lekko zachrypnięty głos dochodzący z wnętrza chatki Hagrida był ponad wszelką wątpliwość głosem człowieka, o którym coraz trudniej było jej mówić po nazwisku.
Słowa McGonagall nie dawały jej spokoju. Od początku roku łapała się na tym, że wszystkich osobników płci odmiennej porównuje z kanciastym rudzielcem. Co najmniej od ślubu Lupina robiła to tendencyjnie - tak, żeby się okazywało, że się nie umywają. On ze swej strony wyraźnie szukał okazji, żeby porozmawiać, a kiedy takowa się nadarzała, nic z tego nie wynikało.
Zdążyła się już zorientować, gdzie najłatwiej go znaleźć po kolacji. Tym bardziej w piątek. Pomysł, żeby ochotniczo zgłosić się do zaniesienia Hagridowi łodyg lepidodendrona dla sklątek, nasuwał się sam.
- Jeżeli ta nauczycielka jeszcze pracuje – ciągnął Charlie - to w tym, co ta baba napisała, nie ma słowa prawdy.
- Niby dlaczego? – zapytał drugi głos, jeszcze bardziej zachrypnięty. Nie był to głos Hagrida. Właściciel głosu siedział bokiem, nie widziała twarzy.
W sumie wolała widzieć twarz Charliego. Lubiła na niego patrzeć, gdy mówił o czymś, co go żywo obchodziło.
- A dlatego, że po pierwsze nie ma takiego wariata, który by na pierwszej lekcji dał uczniom nie zablokowane miotły.
- Nasze nie miały blokad…
- Ale kiedy to było! Jak ja się uczyłem latać, jedyna szkolna miotła bez blokady to był stary rozregulowany Meteor. Dopóki nauczyciel nie zwolni miotły, nie wzniesiesz się wyżej pięciu stóp. Po drugie: wszystkie miotły szkolne umożliwiają sprowadzenie ich razem z uczniem na ziemię. Nauczyciel rzuca Hibernusa i miotła wykonuje padanie liściem, albo ląduje po spirali, jak który model. Po trzecie: nie ma nauczyciela tak głupiego, żeby zostawił tabun jedenastolatków z miotłami, w dodatku nie zablokowanymi. I po czwarte: rannego nieprzytomnego po upadku z wysokości nie nosi się na rękach. A jeśli już, to się najpierw wali Petrificus, żeby unieruchomić kręgosłup.
- Może miała kaca i nie pomyślała?
- Co? Kaca? Musiałaby być pijana w trzy dupy! Powiedziałbym nawet, że w trzy i pół najmarniej...
Dosyć tego dobrego, panowie, ile ja tu mam stać na mrozie, pomyślała i zapukała do drzwi.
- Wlazł! – huknął Charlie.
Otworzyła drzwi.
Naprzeciwko niej, plecami do kominka, siedział ktoś, kogo kiedyś gdzieś widziała, ale gdzie? Niejasno czuła, że jest niebezpieczny. Ręka odruchowo skoczyła jej do różdżki.
Charlie patrzył na nią z mieszaniną radości i śmiertelnego przerażenia na twarzy.
Nieznajomy szybkim acz nieco zbyt zamaszystym ruchem wyrwał różdżkę. Przez jego twarz przebiegł skurcz. I wtedy Susan go poznała.
Rzuciła się w bok i również wyciągnęła różdżkę. Tamten był szybszy.
Błysk światła.
- Obliviate! – krzyknął Syriusz Black.
Ciepły podmuch obok lewego ucha.
- Expelliarmus!
Krzesło z najbardziej poszukiwanym człowiekiem w magicznej Anglii wyrżnęło w kominek i rozpadło się na kawałki. W powietrzu zawirowały kłęby popiołu. Nieprzytomny Black osunął się na podłogę. Kątem oka zobaczyła, że za nią stoi Hagrid i wygląda na człowieka, który nie wie, co się dookoła niego dzieje.
Popiół opadł.
Powoli dotarło do niej, że to nie są ćwiczenia. Naprawdę ktoś chciał jej skasować pamięć. Naprawdę rozbroiła człowieka. Naprawdę okazało się, że pierwszy człowiek, na którego patrzyła jak kobieta... no, niech będzie, prawie kobieta... pije wódkę z seryjnym mordercą.
I naprawdę teraz ten człowiek stał naprzeciwko niej i celował w nią różdżką.

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 24.09.2006 23:51
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Arthur Weasley   Oswoić Smoka   16.01.2006 01:10
Kedos   Fajowskie... Pisz dalej bo ciekawe sie robi... Ble...   16.01.2006 21:26
Kara   eee???Nie podoba mi się...   18.01.2006 12:44
Arthur Weasley   Obawiam się, że nie mam dla mojej przedmówczyni do...   21.01.2006 15:11
Mishia   Uwielbiam to opowiadanie Arturze. Czytałam je już ...   01.04.2006 14:08
MoniQ   POdoba mi siem...jak zresztą cała reszta ficków..:...   18.04.2006 11:07
Arthur Weasley   O, ktoś to jednak czytał? I nawet komentował? A to...   09.05.2006 22:17
Kara   uuaaa zaskoczyło mnie... Na początku napisałam ze ...   10.05.2006 08:50
Ciasteczko   jest fajne (: podoba mi sie. bo czasami dobrze jes...   12.05.2006 23:14
Arthur Weasley   Masz na myśli szósty tom, mam nadzieję? Bo względe...   13.05.2006 11:37
Arthur Weasley   Odcinek 4 [center]ROZDZIAŁ DRUGI w którym Susan s...   14.05.2006 15:52
Kara   Nie no naprawde coraz ciekawej.... dobrze dobrze.....   15.05.2006 15:29
HUNCWOTKA   Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba. Jest tu ak...   16.05.2006 17:32
Arthur Weasley   Odcinek 5 Chatka Hagrida, piątek, 1 grudnia 1995 ...   16.05.2006 18:28
Arthur Weasley   Odcinek 6 Grimmauld Place, sobota, 2 grudnia 1995...   19.05.2006 21:35
Ciasteczko   opowiadanie jest super (;. bardzo lubie charliego,...   20.05.2006 15:16
Arthur Weasley   Odcinek 7[center]ROZDZIAŁ TRZECI w którym bohatero...   22.05.2006 11:24
Ciasteczko   naprawde już nie wiem co powiedzieć. pochlebstwa m...   22.05.2006 14:24
Eva   Nie ma szans zebym zebrala sie teraz na jakas ladn...   22.05.2006 19:04
Arthur Weasley   Odcinek 8 Hogsmeade, Trzy Miotły, sobota, 20 sty...   25.05.2006 16:22
Ciasteczko   jak zwykle wspaniale. dodajmy do tego pociąg i pic...   26.05.2006 21:20
Arthur Weasley   Średnio z Rosjanami, jeśli już użyć mugolskiej ter...   28.05.2006 15:31
Arthur Weasley   Odcinek 10 Hogwart, piątek, 15 marca 1996 Hej, j...   31.05.2006 09:49
Arthur Weasley   Odcinek 11 Hogwart, niedziela, 17 marca 1996 - C...   03.06.2006 08:30
Eva   Jedno mnie zadziwia - dlaczego, mimo niewatpliwie ...   03.06.2006 20:24
Arthur Weasley   A jestem, jestem. Bo nie ma innego subforum ...   06.06.2006 21:13
koala   Od jakiegoś czasu zabierałam się za przeczytanie t...   07.06.2006 17:39
nessa   heh... właściwie zarejstrowałam się na tym forum...   07.06.2006 20:41
Arthur Weasley   W sumie jeżeli dla kogoś te wyrazy byłyby za trudn...   07.06.2006 21:41
Emili_Morger   Nie wciągnęło mnie to zbytnio ... Ale starasz się ...   08.06.2006 08:34
Arthur Weasley   Czego, przepraszam, nie biorę ze swojego pomysłu? ...   08.06.2006 09:07
koala   Tak, tak... w sumie prawda! Arthurze Weasle...   08.06.2006 11:25
Arthur Weasley   Odcinek 13 Hogwart , sobota/niedziela, 11/12 maja...   09.06.2006 16:39
koala   O! CUDNIE! Wchodzę na Kwiat Lotosu, a tu n...   09.06.2006 21:49
Arthur Weasley   Nie za dużo tej "północy" jak na jedno ...   11.06.2006 23:18
Arthur Weasley   Odcinek 14[center]ROZDZIAŁ SZÓSTY w którym Dolores...   12.06.2006 19:40
HUNCWOTKA   Kurde jak ja uwielbiam twoje opowiadanie! Musi...   12.06.2006 20:32
Arthur Weasley   Odcinek 15 [i]Muntele Jorzea, sobota, 15 czerwca ...   15.06.2006 10:13
nessa   uuuu...! jest tam kto? czy kolejny odcinek...   20.06.2006 14:53
Arthur Weasley   Autor nie ma focha. Autor w ogóle nie ma zwyczaju ...   23.06.2006 15:46
Arthur Weasley   [b]Epilog [b][i]Welwyn Garden City, piątek/sobot...   27.06.2006 16:14
Arthur Weasley   Autor składa podziękowanie nieświadomym współautor...   27.06.2006 16:17
Arthur Weasley   Ciąg dalszy w fanfikcie tegoż autora [url=http://w...   27.06.2006 16:20
Ciasteczko   ojej. koniec. brak mi bedzie tego ficka. bo byl n...   09.07.2006 18:36


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 18.06.2025 03:34