Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Darkness [cdn], druga część do "Błyskawicy"

Darkness and Shadow
post 14.03.2006 14:55
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Oto druga część do "Błyskawicy". Zakończenia jeszcze nie mam, ale ja jestem dziecko zdolne i wymyślę! biggrin.gif . Dzisiaj tylko prolog, ale już niedługo pierwszy rozdział. Dla tych, którzy nie orientują się o co chodzi, to zapraszam do
"Błyskawicy"

DARKNESS

PROLOG

Kobieta w okolicach trzydziestki wpadła do Biura Aurorów otwierając drzwi na całą szerokość. Huk zwrócił uwagę kilku osób, które odwróciły głowy w kierunku wyjścia. Widząc zwisający z ramienia płat materiału w barwie mocnej czerwieni pomyśleli: „Kapitan Renatusse” - i wrócili do dotychczasowych zajęć.
Przybyła przystanęła i swoimi ciemnozielonymi oczami wodziła po sali. Odszukała nimi aurorkę w podobnym wieku, która ze słuchawkami na uszach siedziała opierając buty o biurko. Na blacie brakowało zazwyczaj spotykanego na większości biurek stosu zaległych raportów. Vivien szybko podbiegła do tego stanowiska omijając dzielnie szafki i aurorów idących z ogromnymi pudłami.
- Nim! Jak nie masz co robić, a tak najwyraźniej jest, to rusz się i pomóż swojej siostrze przy papierkach! - krzyknęła do przyjaciółki, która nadal kiwała głową w rytm muzyki nie dając najmniejszego znaku, że zrozumiała.
Kapitan podeszła do niej, wyjęła jej jedną ze słuchawek i wrzasnęła do ucha:
- Niki nie ma już siły do tych papierów! Idź pomóc siostrzyczce, bo się chyba nudzisz! - pół Biura patrzyło na nią jak na wariatkę.
Nimfadora jakby się otrząsnęła z transu i pochwaliła wręcz zdumiona:
- Wow, Viv. Czegoś takiego jeszcze nie słyszałam. Mogłabyś wrócić do roli wokalistki. Bo głos masz nie najgorszy! - ściągnęła nogi z blatu biurka. - Przesłuchiwałam nagranie z koncertu w Madrycie. Cudeńko. Pamiętasz to jeszcze? - wyjęła druga słuchawkę i przycisnęła STOP na czymś co przypominało mugolskiego walkmana.
- Jak mogłabym zapomnieć... - westchnęła Vivien wkładając ręce do kieszeni. - A skąd to wytrzasnęłaś?
- Co, nagranie?
- Nieee, ten sprzęt – wskazała na walkmana.
- Artur ostatnio nic innego nie robi, tylko coś takiego. Nie wiem czy do niego nie dotarło, że pracuje w innym wydziale, czy po prostu go wzięła nagle taka ochota na tworzenie mugolskich sprzętów, ale wiem jedno – to bardzo przydatny sprzęt – aurorka zwinęła kabelki i wsunęła je do szuflady wraz z walkmanem.
Wstała, zdjęła z oparcia krzesła płaszcz i narzuciła go na ramiona. Niechętnie powlokła się za przyjaciółką, która z trudem wymijała biurka i półki. Wreszcie, po wielu zderzeniach z pudłami, dotarły do wyjścia.
Wyszły na zatłoczony, nie za szeroki korytarz. Skręciły w prawo, a zanim docisnęły się do kolejnych drzwi jakiś młody auror zaczął wrzeszczeć:
- Kapitan Lupin! Pani kapitan!
Vivien szturchnęła przyjaciółkę mówiąc:
- To do ciebie. Szefunio wzywa. Trudno, będę musiała zmartwić Nicolę, bo już biedna miała nadzieje na pomoc. Szefunio przytrzyma cię chyba do końca zmiany, więc jak znajdziesz po robocie czas do wpadnij z małą i Remusem na wieczór – popchnęła przyjaciółkę na drzwi , w których stał ów młodzik. Patrzyła jeszcze jak Nimfadora znika za drzwiami gabinetu.
- Proszę wejść – zawołał Jack Saley będący nowym szefem Wydziału Aurorów. Wiedziała już, że ma dla niej jakieś zadanie. Wzięła głęboki oddech i przekroczyła próg biura zamykając za sobą drzwi. Saley siedział za biurkiem. Wskazał przybyłej miejsce i gestem kazał usiąść.
- Mam dla pani pewne zadanie, ale tym razem nie będzie go pani spełniać sama. Chodzi o to, że nasza placówka w miasteczku Lardon upada i z pięćdziesiątki wysłanych tam pozostało na dzień dzisiejszy może dwunastu. Tu jest lista wszystkich, którzy zasilą ten fort – przesunął w kierunku kobiety kartkę z imionami i nazwiskami różnych aurorów i aurorek.
- Jak długo mamy tam przebywać?
- Tylko przez tydzień. Pani poprowadzi ich na miejsce razem z kapitan Renatusse, ale jej tutaj nie poprosiłem, bo obecnie pomaga Początkującym w raportach...
Tonks uśmiechnęła się pod nosem.
- ...aurorzy są słabi i nieprzygotowani do walki z taką potęgą jaką jest Lud Cieni. Ten tydzień w Lardon ma ich przygotować do piekła jakim będzie wojna z Hasbartami. Jednostce też przydadzą się posiłki. Proszę wyruszyć jutro rano z tą całą grupą.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Darkness and Shadow
post 16.05.2006 16:11
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 77
Dołączył: 12.12.2005
Skąd: z dziury zabitej dechami ;)

Płeć: Kobieta



Rozdział X
Szczera rozmowa.

Silvara siedziała na ganku, opierając plecy o ścianę. Ławka była twarda. Wypatrywała na horyzoncie znajomej sylwetki ojca.
- Mówił, że przyjdzie na obiad, a tu juz prawie wieczór – mruczała pod nosem.
Nienawidziła tego długiego czekania. Mogłaby zająć się czymś innym, może bardziej pożytecznym niż gapienie się na okolicę, ale nie miała w tej chwili ochoty na nic innego. Po prostu siedziała i czekała...
Nagle, gdzieś między drzewami zamigotał czarny płaszcz. „Tata nie wychodził w czarnym płaszczu” - pomyślała i cichym gwizdem przywołała Falcona. Przywołany jastrząb usiadł na ramieniu dziewczynki. Skubnął ją przyjaźnie w ciemny kosmyk włosów. Płaszcz pojawił się znów i zniknął. Silvara była niespokojna.
Wtem z lasu wyszedł ktoś niby znajomy, ale na pierwszy rzut oka, obcy.
- Darkness! - Silva poderwała się z ławki, nie zważając na ptaka, który zleciał jej z ramienia i pobiegła w stronę lekko utykającej Crenody. Objęła jej ciało ramionami. Darkness wzdrygnęła się i skrzywiła z bólu. Dziewczynka zauważyła to i natychmiast ją puściła, pytając:
- Co się dzieje?
- Nic, nic... - odparła wojowniczka.
Wyglądała dużo inaczej przy ostatnim spotkaniu, Na odsłoniętej części twarzy widać było rany, a spod maski aż do kącika ust wędrowała głęboka szrama. Na szyi widniały długie pręgi. Kościste ręce osłoniła skórzanymi rękawiczkami aż po łokcie. Zapewne w wielu innych miejscach również miała rozcięcia, lecz nie było ich teraz widać.
- Przecież widze, że coś się stało – upierała się mała.
- No dobrze. Stało się coś, ale co, nie mogę ci powiedzieć, bo na pewno nie byłoby to miłe.
- Dlaczego?
- Nie mogę ci powiedzieć – Crenoda odwróciła wzrok, by nie patrzeć małej w oczy.
- Jak nie, to nie – odparła obrażonym tonem Silvara. Chciała się obrócić na pięcie i najzwyczajniej w świecie odejść, lecz coś ją przytrzymywało w miejscu. Może to, jak bardzo było jej żal tej Crenody.
Nagle Darkness odwróciła się i gdzieś zaczęła szybko iść. Jej mina nie wyrażała nic, oprócz grymasu bólu.
- Gdzie idziesz? - dziewczynka dobiegła do wojowniczki i starała się dotrzymać jej kroku.
- Chyba chciałaś iść? - odgadła jej poprzednie zamiary, Darkness.
- Chciałam, ale już nie chcę – odparła mała. - To w końcu, gdzie idziesz?
- Nad strumień. Muszę sobie przemyć wodą ranę... - odpowiedziała Crenoda.
- Jaką ranę? - zaciekawiła się Silvara skręcając za towarzyszką w mocno wydeptaną ścieżkę.
- Nieważne, a z resztą jeśli bardzo chcesz wiedzieć, to chodź, ale jeśli jesteś wrażliwa na krew i rany, to radzę ci wrócić.
Jednak mała nie zawróciła. Zbyt ciekawiła ją tajemnica Crenody...
Przedzierały się przez gałązki jeżyn, oplatające się wokół kostek i boleśnie raniące je. Dziewczynka co chwilę schylała się i zbierała soczyste, czarne owoce, a później je zjadała. Wkrótce dotarły nad strumień. Przezroczysta woda opłukiwała gładkie kamienie.
Darkness zdjęła swój płaszcz i rzuciła go na najbliższą skałę. Przykucnęła przy brzegu i zaczęła powoli zsuwać z rąk rękawiczki, które odsłoniły podrapane, blade i kościste dłonie. Podwinęła wysoko rękawy koszuli, ukazując ogromny płat wyszarpanej skóry na lewej ręce. Rana jeszcze się nie krwawiła, choć wszystko na to zanosiło.
Silvara spojrzała na rękę Crenody i lekko się skrzywiła. Nie widziała jeszcze takiego brutalnego widoku. Udała, że nic ją to nie poruszyło, choć w głębi ducha współcierpiała z wojowniczką.
Darkness wyciągnęła z jakiejś kieszeni czystą szmatkę i zamoczyła ją delikatnie w wodzie, jakby obawiając się, że wilgoć jej coś zrobi. Wyjęła materiał i zwinęła go w kłębek. Przyłożyła do rany. Na jej twarz wystąpił kaprys bólu, lecz po chwili ustąpił miejsca wyrazowi ulgi.
- Skąd to masz? - spytała nieoczekiwanie Silvara układając stosik z kamyczków.
- Co mam? - Darkness spojrzała na nią spod włosów i wypłukała szmatkę. Znów zawinęła i przyłożyła do ręki.
- To – mała machnęła w stronę Crenody.
- Czyli? - uśmiechnęła się wojowniczka.
- Ranę – wytłumaczyła dziewczynka.
- Nieważne – ucięła szybko Trzecia po raz trzeci płucząc materiał i przykładając do ręki.
- Powiedz – prosiła ośmiolatka. - Proszę...
- To byłoby dla ciebie zbyt przykre... - odpowiedziała, a po chwili dodała:
- Twój tata tu idzie.
Rzeczywiście, od strony ścieżki dochodziły ciche kroki, a zaraz zza krzaków wychylił się Remus. Uśmiechnął się w kierunku patrzącej na niego córki, a na pochylającą się nad wodą Crenodę spojrzał nieufnie. W głowie wciąż miał słowa przyjaciółek. Wziął Silvarę za rękę i zbliżył się do Darkness odwróconej do nich plecami, która po raz kolejny płukała szmatkę, ale tym razem owinęła nią okaleczoną rękę.
- O Merlinie – szepnął widząc ranę.
- Cienie? - spytał po krótkiej chwili.
- Nie – mruknęła, ściągając z powrotem rękawy koszuli.
- Więc kto? - dopytywał się wilkołak.
- Ktoś, kogo uważałam za sprzymierzeńca, a oskarżył mnie o coś, co w gruncie rzeczy nie było złe. W każdym razie tak było moim zdaniem.
- Aha – Remus nie był zadowolony z odpowiedzi.
Wojowniczka wyprostowała się i zarzuciła na plecy płaszcz. Chciała jak najszybciej stąd odejść. Już się odwróciła, lecz poczuła na ramieniu rękę Lupina. Syknęła z bólu i strąciła dłoń, ruszając w gąszcz.
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć? - krzyknął. Darkness stanęła.
- Czy to dotyczy nas?
- W pewnym sensie – odparła nie patrząc nawet w jego stronę i postawiła kolejny krok tak, jakby więcej ich nie miało być.
- I dlatego nie chcesz nam powiedzieć prawdy? - stanął zaraz za nią, trzymając za rękę córkę.
- Powiedz – dołączyła się do próśb dziewczynka.
- Dobrze – zgodziła się Crenoda, odwracając do nich. - Ale nie wińcie się o nic – zamilkła na chwilę, wzięła głęboki oddech i zaczęła:
- Te rany mam, bo rozmawiałam z wami jakiś czas temu. Według Szron postąpiłam wbrew prawu crenodzkiemu. Skazała mnie na trzysta batów, a rany do tej pory są świeże i prędko się nie zagoją.
Zapanowała cisza. Silvara patrzyła na wojowniczkę z otwartymi ustami. Jej ojciec zbladł i jakby lekko zszokowany jako pierwszy się odezwał:
- Więc dlaczego znów przyszłaś?
- To Szron twierdzi, że postąpiłam wbrew prawu, a nie ja. Ja myślę, że robię zgodnie z prawem, rozmawiając z wami. Ona uczepiła się jednego punktu, który mówi: „Nigdy nie spotykaj się z rodziną zmarłej Crenody”, a ja trzymam się całkiem innego punktu.
- Jakiego? - zainteresowała się mała.
- Nieważne – mruknęła.
Zaczęła iść wolnym krokiem, a za nią podążyli Lupinowie. Mijali te same krzaki, z których Silvara zrywała jeżyny, ale dla wszystkich idących nie miały one już takiej barwy, jaką miały przed poznaniem prawdy od Darkness. Zamiast mieć żywe, rzucające się w oczy kolory, jakby przygasły, stały się bardziej szare.
- Jak eliksir? - zagadała Crenoda do Remusa.
- Działa – odpowiedział. - I to jak działa...
Czuł niepohamowaną chęć wrócenia do poprzedniego tematu, więc znów zawiązał supełek:
- Jeżeli twoje wizyty tutaj miałyby mieć jakieś konsekwencje dla ciebie, czy dla innych, to lepiej zrezygnuj z nich. Wtedy lepiej będzie jak nas zostawisz...
- Nie ma sprawy. Będę przychodzić jedynie kiedy trzeba – zgodziła się.
Las się przerzedził. Po krótkiej chwili pojawili się znów na starannie skoszonym trawniku ogródka Lupinów. Będąc wśród drzew nie zauważyli nawet, że słońce już zaszło, tworząc niezwykłą poświatę na horyzoncie. W troje weszli na ganek, a Remus odesłał córkę do domu. Został sam z Trzecią.
- Wiesz... - zaczął nieśmiało, siadając na ławce i wskazując Crenodzie miejsce obok siebie. - Od jakiegoś czasu, coś mnie zastanawia...
- Hm? - mruknęła Darkness odwracając ku niemu wyczekująco głowę.
- Moja żona dała mi kiedyś medalion – wyjął łańcuszek spod koszuli – i powiedziała, że póki jest ciepły, ona żyje, lecz kiedy wystygnie, ona będzie już martwa. Kiedy zginęła nad urwiskiem, przez kilka godzin był lodowaty, a później stał się gorący. Jak myślisz, co się stało?
- Albo ona ożyła, ale to najmniej brałabym pod uwagę lub moc medalionu przeszła na inną osobę.
- Jak to na inną?
- Ja medalion nie ma już kogo reprezentować, wybiera kogoś bliskiego, najczęściej z rodziny, zmarłej osoby. W tym przypadku, może chodzić o Silvarę. Nie jestem jednak pewna.
- Nie wiesz nawet jak mi pomagasz... Dręczyło mnie to od śmierci żony. Przez dwa lata myślałem o tym – przysunął się do niej i pocałował w policzek. Gdyby było trochę jaśniej, to widać byłoby rumieńce na twarzach obojga.
- Jednak jak już przy wisiorach jesteśmy... - zaśmiał się wilkołak, ale po paru sekundach znów spoważniał.
- Skąd masz medalion mojej żony? - strzelił prosto z mostu.
- Nie wiem skąd on mógł się wziąć... - wymamrotała Crenoda. - Dostałam go od Szron na ceremonii przyjęcia mnie do Zabójców i naznaczeniu mnie na Trzecią Najpotężniejszą – zamilkła, a po chwili dodała z uśmiechem:
- Już wtedy nosiłam maskę.
- A kiedy to było? - spytał znów Remus.
- Dwa lata temu, gdzieś na wiosnę, a tak na marginesie: to robisz ze mną wywiad, czy co, bo tyle pytań zadajesz... - uśmiechnęła się.
- Nie... Chciałem się tylko upewnić w przekonaniu, że... że moją żonę nie zabili Hasbartowie, lecz Crenody – spojrzał na nią, oczekując, że się od razu sprzeciwi, lecz rozczarował się ze słowami:
- Możliwe... W każdym razie mnie na pewno jeszcze nie powołano. Żyłam sobie wtedy normalnie... jak człowiek.
- Nie żebym cię w jakimś stopniu oskarżał... - próbował się wytłumaczyć Remus.
- Rozumiem cię – przerwała mu Darkness, uspokajając nieco zamglonym, zmęczonym wzrokiem.
Lupin już chciał coś palnąć o tym, jaki podobny ma wzrok do Błyskawicy, gdy przyłapał się na patrzeniu się prosto w jej oczy. Ciut zawstydzony, powstrzymał się, sądząc, że ona już to zbyt często słyszała od różnych osób. Postanowił jednak ciągnąć temat tajemniczego zabójstwa:
- To było dosyć dawno i Silvara już oswoiła się z myślą, że to Hasbartowie zamordowali jej matkę, a teraz, kiedy przekazałbym jej inną wersję, uznałaby mnie za wariata.
- Myślę, że jednak nie – sprzeciwiła się wojowniczka.
- Jak to?
- Po pierwsze: jesteś jej ojcem. Przez te dwa lata opiekowałeś się nią, kochałeś, więc powinna być do ciebie przywiązana. Nie wyśmieje cię.
- A skąd ta pewność?
- Wierz mi. Swoich rodziców, zwłaszcza tych kochających i kochanych, nie wyśmiewa się ot tak. Po drugie: nie było wiadomo od czyjego naprawdę ostrza padła twoja żona: Reviousa, czy kogoś zupełnie innego. Dlatego nie będzie cię brała za jakiegoś wariata – urwała i spojrzała na wyłaniające się gwiazdy. Jej ręka spotkała się z dłonią Remusa i lekko ją ścisnęła.
- Pomyśl życzenie – zaśmiała się, pokazując mu palcem mały punkcik na niebie. Przez chwilę milczeli. Pierwsza odezwała się Crenoda:
- Ja chciałabym wreszcie poznać swoją prawdziwą twarz, a ty? - spojrzała na niego.
Siedział zamyślony, wpatrując się w gwiazdkę tak, jakby chciał ją zahipnotyzować. Twarz zastygła w skupieniu.
- Remus?
Usłyszał zachrypnięty głos. Uśmiechnął się i nie patrząc na Crenodę odpowiedział:
- Chciałbym, żeby Nim wróciła tutaj z powrotem, choć na jeden krótki dzień. Nie wiesz jak bardzo mi jej brakuje. Od tamtego kwietniowego dnia szukam jej duszy w fotografiach, jej rzeczach, ale odnajduję tylko puste wspomnienia tamtych wspaniałych dni.
Darkness siedziała, słuchając słów Lupina. Oczy zabłysły, a może tylko tak się zdawało. Może to było tylko złudzenie gwiazd odbijających się w tych kanałach do duszy istoty. Mówi się, że oczy są widocznym obrazem swego właściciela. W oczach tej Crenody widzi się jedynie widma stoczonych pojedynków i walk. Żadnych wspomnień związanych z dawnym życiem.
- Wspomnienia nigdy nie są puste – stwierdziła wojowniczka, wcinając się prawie w słowo mężczyźnie. - Nigdy nie są bez żadnej wartości. Każde ma w sobie obraz tych pięknych czasów, a wraz z nimi przychodzi wizerunek twojej żony. Razem z nim pojawia się jej dusza, która chciałaby ci przesłać wiadomość z zaświatów. Jej też ciebie zapewne brakuje. A teraz proszę, obiecaj mi, że powiesz córce prawdę o śmierci Błyskawicy. Obiecaj – popatrzyła mu prosto w oczy. Wiedziała, że on ma słabość do jej wzroku i wykorzystała to.
- Dobrze, powiem, lecz nie chcę, żeby znienawidziła ciebie. Przenosząc winę śmierci jej matki z Hasbartów na Crenody, znienawidzi ciebie, bo ty jesteś wśród ludu, który zamordował jej mamę. Będzie się wtedy chciała mścić na was, a zarazem na tobie. Ja nie chcę, żeby tak się stało.
- Czyli coś dla ciebie znaczę, czyż tak? - spytała ostro Darkness.
- Tak. Znaczysz dla mnie wiele. Pomogłaś mi odnaleźć siłę, by żyć dalej. Silvara również odżyła i to właśnie po tym, jak spotkała ciebie. Chyba uwierzyła, że możesz jej zastąpić matkę. Nie wiesz nawet, jak bardzo nas oboje podniosłaś na duchu.
- Ja nie boję się odrzucenia. Przez właśnie te dwa lata, prawie cały czas byłam w podróży. Nikt mi nie towarzyszył. Jedyne rozmowy jakie przeprowadzałam tak a poważnie, to chyba tylko z Crenodami. Nie ze Szron, tylko z inną. Wiele razy ją wspomagałam kiedy miała problemy. Kiedy zostałam skazana, ona dostała rozkaz biczowania mnie i to wraz z dwójką innych bliskich mi Crenod. Szron doskonale wiedziała, że będzie to dla mnie i dla nich ogromny ból. Dla nich: ranić przyjaciółkę, a dla mnie: być ranioną przez przyjaciółki.
- Tak, ona doskonale wie co sprawia nam ból – przypomniał sobie widok Błyskawicy ześlizgującej się z głazu i szepczącej niby ostatnie słowa:
- Wybacz mi.
A później rozmowę ze Szron, która twierdzi, że to jeszcze nie jest koniec. Miał wtedy ochotę ją walnąć jakimś czarem, a słysząc, że ma wypatrywać jeźdźca, odżyła w nim nadzieja.
- Skoro tak dobrze działam na was oboje, to może powinnam pojawiać się tutaj częściej? - zaproponowała, uśmiechając się.
- Jeżeli miałabyś ponosić za to jakieś konsekwencje, to może lepiej jak nie. Nie chcę żeby cię nazywali tam zdrajcą.
- I tak już to robią – odparła.
- Ach, więc przepraszam: żeby cię dalej tak nazywali.
Crenoda wstała, naciągając sobie mocniej na ramiona płaszcz. Remus wyczuł, że będzie to już koniec pogawędki. Postanowił jakoś ją jeszcze zatrzymać. Wstał i powiedział:
- Nie idź jeszcze. Wejdź do środka.
- Nie... Może masz rację. Nie powinnam was odwiedzać. W każdym razie chyba nie zaszkodzi jak zajrzę od czasu do czasu, co nie? - zaśmiała się. W jej nabiegłych krwią oczach tańczyły iskierki.
- Może nie zaszkodzi. Dzięki za wszystko – podszedł i pocałował w policzek niezasłonięty maską. Po krótkiej chwili przeniósł go na jej wargi, lecz zaraz zrozumiał co robi. Odskoczył i spuścił głowę na dół. Bał się spojrzeć jej prosto w twarz.
- Przepraszam, tak bardzo przypominasz mi Nim, że...
- Nie szkodzi – przerwała mu wojowniczka. Powoli zaczęła schodzić po schodach z ganku.
- Darkness! - zawołał Lupin. Odwróciła się. - Dzięki, że przyszłaś.
- Nie ma za co! - odkrzyknęła z uśmiechem.


--------------------
Forever, your eyes will hold the memory.
I saw your heart as it overtook me.
We tried so hard to understand and reason
But in that one moment, I gave my heart away.


Wróciłam. Tak jakby.

Moje forum. Przystań obłąkańców.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 20.09.2024 07:04