Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Oswoić Smoka

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 17 ] ** [80.95%]
Gniot - wyrzucić [ 4 ] ** [19.05%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 21
Goście nie mogą głosować 
Arthur Weasley
post 16.01.2006 01:10
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Arthur Weasley
OSWOIĆ SMOKA

Romans dygresyjny przesiąknięty alkoholizmem i chrześcijaństwem

Betareaderzy: Minerwa, Wierzba Bijąca


Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny”, Idy Lowry „Inny rodzaj magii” i "Puste miejsce" oraz Toroj „Expecto Patronum”, a do pierwszego miejsca po przecinku z tekstem kanonicznym do tomu V włącznie. Są pewne niezgodności z tomem VI.
Postacie Andrei, Lucy, Alexy Toran i Sirith Lestrange pochodzące ze wspomnianych fanfiktów oraz postać Haralda Weasleya pochodząca z fanfiktów Leszka "Edukacja Toma" i "Powrót Podróżnego" zostały wprowadzone za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorkami.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone.


Odcinek 1

ROZDZIAŁ PIERWSZY
w którym mężczyzna po przejściach poznaje dziewczynę bez przeszłości
i przez dwa miesiące zastanawiają się, co z tym zrobić,
potem przedziwnym zrządzeniem losu spotykają się tam,
gdzie się tego zupełnie nie spodziewali,
a całość kończy się wesołym pijaństwem


Wagon restauracyjny Hogwart Expressu, poniedziałek, 4 września 1995

- …i mi opowiada, jaka to ta miotła jest wspaniała, jakie ma bajery i przyspieszenie – opowiadała szczupła blondynka w szacie Ravenclawu czarnowłosej dziewczynie w cywilu. - To ja go wtedy pytam, co mu to daje, że miotła przyspiesza o pół sekundy szybciej, a on mi mówi, że będzie o pół sekundy rychlej na imprezie…
Rudy czarodziej w luźnej bluzie z kapturem, sączący piwo przy sąsiednim stoliku, zakrztusił się.
- Wiciostych? – zapytał. – Prawdopodobnie dziewięćdziesiątka trójka?
Dziewczyny spojrzały na niego z lekkim przestrachem w oczach.
- Skąd pan wie? – zapytała blondynka.
- Skąd wiesz? – zapytała jednocześnie czarnowłosa, odrzucając na plecy długi warkocz.
- Przeczuwam w jasnowidzeniu - uśmiechnął się.
- Dobra, a poważnie?
- Tak poważnie Wiciostych to jest dyżurna wypasiona miotła dla niedorobionych szpanerów – odparł. – Jak ktoś ma więcej kasy jak rozumu, a lubi zaszpanować, to kupuje Wiciostycha. A dziewięć trzy ma sporo różnych wodotrysków, do niczego niepotrzebnych, ale za to można o nich długo i rzewnie opowiadać pannom, które się nie znają. A prawda jest taka, że jak ktoś naprawdę umie latać, to poleci na drzwiach od stodoły, chociaż ja osobiście wolę Srebrną Strzałę niż drzwi…
- Ale na Srebrnej Strzale nie da się grać w gwinta - zauważyła czarnowłosa.
Była bardzo podobna do Jenny. Widział to. Ale z czego właściwie? Wzrost nie, kolor włosów się nie zgadza. Oczu też nie. Nieistotne. Była podobna i już.
– Latałeś na Srebrnej Strzale? - zainteresowała się.
- Powiem więcej, latam głównie na es-es dwadzieścia. A bo?
- A nic, mój brat ma Srebrną Strzałę dwudziestą i bardzo chwali, a wszyscy dookoła się dziwią…
- To na razie – przerwała blondynka. – Zostawiam was samych. Miłej rozmowy o miotłach.
- Sprzedali ci bez problemu Ognistą? – zmieniła temat, wskazując głową na kieliszek stojący na jego stole.
- Wiesz… jak ci na imię…
- Susan – wyciągnęła rękę.
Odruchowo uścisnął tak, jakby się witał z kolegą. Ku jego zdziwieniu jej uścisk nie był wiele słabszy.
- Charlie. Od jakiegoś czasu jestem pełnoletni i to chyba widać.
- Fakt, widać, na szkołę nie wyglądasz. Do Glasgow jedziesz?
- Do końca. Pracę w Hogs dostałem, na parę miesięcy, ale zawsze coś. Dwudziestkę ma i chwali, mówisz?
Susan zmarszczyła brwi. Jej rozmówca wyraźnie nie miał ochoty rozwijać tematu pracy w Hogsmeade.
Okazał natomiast żywe zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło Hogwartu. Szczególnie interesowało go to, jak nauczyciele odnoszą się do uczniów i nawzajem. Początkowo irytowało ją to, potem jednak ze zdziwieniem zauważyła, że naprawdę słucha wszystkiego, co mu mówi. Z rzadka pozwalał sobie na oględny komentarz.
Przez głowę przemknęło jej, że może jego wcale nie obchodzi Hogwart, tylko po prostu lubi słuchać, jak ona mówi. E tam, pomyślała. Jestem mocno nieletnia. A gdyby nawet, to co mnie to obchodzi, żeby chociaż był przystojny... no bez przesady, nie taki ostatni... e tam...
- ...i tak do końca to nikt nie wie, co się stało – relacjonowała wydarzenia Turnieju Trójmagicznego. - Na bank to wiadomo tyle, że wszedł do labiryntu Potter i Diggory, i tamtych dwoje spoza szkoły, oni wrócili, a potem, za parę godzin, pojawił się znikąd Potter z ciałem Diggory'ego.
- Szkoda chłopaka – westchnął. - Z tego, co mówisz, był cholernie w porządku. Oni wszyscy tacy... zaczekaj chwilę...
- Wszyscy, znaczy Hufflepuff?
- To swoją drogą, akurat miałem na myśli Diggorych.
- Znałeś Cedrica? - zdziwiła się.
- Znałem jego brata – odparł. I siostrę. Ale luźno – dodał pospiesznie, wstając od stołu.
Pociemniało mu w oczach. Widział ich znowu. Gdzieś z oddali dobiegał głos Mike'a Birchwooda:
- ...no to już, gramy, mugol i David robią herbatę...

Było ich czterech. Od kiedy wynaleziono grę w gwinta, ludzie na pewnym poziomie dobierają się czwórkami.
Odkąd Minerwa McGonagall została wicedyrektorem, grać w gwinta wolno było tylko w pokoju wspólnym. I nie po ogłoszeniu ciszy nocnej. Uznali to za krzyczącą niesprawiedliwość. I dalej grali w gwinta gdzie się tylko dało.
W trzeciej klasie zaczął im się plątać pod nogami David. W gwinta grać nie umiał i nie zamierzał się uczyć. Ale w grze nie przeszkadzał, herbatę parzył bez protestu, grał na organkach i wykłamywał ich z kłopotów w sposób budzący ogólny podziw.
Nazwali się Tajnym Klubem Gwinta imienia Minerwy McGonagall.
Było ich pięciu.


- Co ci jest? - zaniepokoiła się.
- A nic, za szybko wstałem i zakręciło mi się w głowie – zbagatelizował.
Nie potrzebowała fałszoskopu, żeby w to nie uwierzyć. Nie wyglądał na kogoś, kto ma kłopoty z układem krążenia i od byle czego dostaje zawrotu głowy. Spojrzała uważniej na jego twarz. Miał oczy człowieka, który widzi testrale. Znała kilku...
- Dzień dobry, pani profesor – odezwała się, widząc podchodzącą nauczycielkę historii magii.
- A dobry, dobry – uśmiechnęła się Lucy Blair. - Charlie, można prosić na słówko?
- Zaraz wracam – rzuciła Susan. Minęła bufet i weszła do przedziału dla prefektów.
- Słuchaj – zaczęła Lucy - czy mógłbyś mi w chwili wolnej od podrywania tej nieletniej istoty…
- Nikt tu nikogo nie podrywa!
- Jassne, wam się po prostu dobrze rozmawia. Słyszałeś, że nam wsadzili do szkoły anioła stróża z Ministerstwa?
- A wiem, widziałem babę na dworcu. Ciekawe, że mnie to wcale nie dziwi.
- Wiesz coś o niej?
- Menda ostatniego rzędu, ale na szczęście głupia jak but. Ty się dziwisz, że zrobili taki ruch?
- Ja się nie dziwię. Ja się boję.
- Czego? Że masz zasraną ankietę? A kto nie ma?
- Nie to. O Harry'ego się boję. Wpakuje się w jakieś kłopoty, nawet nie zauważy kiedy.
- Może i... Na mnie jawny stróż nie robi wrażenia. Bardziej się boję tego, ile osób będzie tej zmorze donosiło po cichu. I czego mogą w tej sytuacji chcieć od Rona.
- No jestem - odezwała się Susan, pojawiając się obok Lucy. Była już w szacie Hufflepuffu z naszywką prefekta. Charlie gwizdnął cicho przez zęby.
- No proszę, jakie znajomości człowiek zawiera. I się nie pochwaliłaś?
- Czym mianowicie?
- Że jesteś prefektem.
- No i co – wzruszyła ramionami. - Różni ludzie są potrzebni – kanalarz, śmieciarz, prefekt... Tyle z tego, że teraz mnie ciągną na jakąś nasiadówę, a tak tobyśmy jeszcze mogli pogadać.
Poczuł kolejny przypływ sympatii do tej istoty, niechby i nieletniej. Większość nowo mianowanych prefektów robiła wrażenie ciężko zamroczonych ogromem własnego nowo nabytego znaczenia. Irytowało go tak samo jak zachowanie jego matki, która najwyraźniej dzieliła synów na prefektów i nieprefektów.
- Uważaj na siebie. W tym roku być prefektem w Hogwarcie to będzie żaden interes.
- Jasne. Jak to by był interes - uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne - to jego by już dawno gobliny kupiły.
Odpowiedział jej równie smętnym uśmiechem.
- Cześć, Charlie.
- Czy…
- Pewnie, że dam znać, jak będę miała przepustkę. Tylko nie zapraszaj mnie do Madame Puddifoot. Do widzenia, pani profesor – znikła ze świstem w korytarzu.
- „Cześć, Charlie” - Lucy uniosła brwi. – Siedzicie tu godziny pół i “cześć, Charlie”. I nikt tu nikogo nie podrywał. I tak bez żadnego powodu nie przyznałeś się, kim jesteś. A świstak siedzi i zawija w te sreberka...
Trafiony, zatopiony, pomyślał. Przez chwilę chciałem być chłopakiem jadącym do Hogwartu. A przynajmniej nie być dla Susan nauczycielem. Że co? Dla Susan? Czy dla jakiejkolwiek panny? Cholibka, pomyślę o tym jutro…

Hogwart, poniedziałek, 4 września 1995 wieczorem

Pierwszego września 1983 roku dwunastoletni Charlie Weasley postanowił, że kiedyś na uczcie powitalnej zasiądzie po słusznej stronie stołu nauczycielskiego.
Czasami dziecięce marzenia się spełniają. Niestety zazwyczaj wtedy, kiedy marzy się już o czym innym. Po następnych dwunastu latach patrzył z góry na Wielką Salę i dużo by dał (jak na możliwości Weasleyów), żeby siedzieć przy którymś z wielkich stołów. Najlepiej przy tym najbliższym, z którego patrzyły na niego rozszerzone ze zdziwienia czarne oczy.
Susan Bones teoretycznie zgadzała się co prawda z Erniem Macmillanem, że jako prefektkę powinno ją żywo obchodzić to, kogo Tiara Przydziału kieruje do jej domu, ale teoria ta nie miała najmniejszego zamiaru zamienić się w praktykę. Bardziej intrygowało ją, co robi przy stole nauczycielskim poznany przez nią w pociągu właściciel Srebrnej Strzały.
- Z przykrością informuję – ogłosił Albus Dumbledore - że w tym roku nie będzie wśród nas pani profesor Hooch. Aby nie pozbawiać państwa lekcji latania, zatrudniliśmy do stycznia pana Charlesa Weasleya, w swoim czasie niezrównanego szukającego Gryffindoru...
Rudzielec wstał i ukłonił się niezgrabnie.
Od stołu Gryffindoru zerwała się burza oklasków, ale uważny obserwator zauważyłby łobuzerskie błyski w oczach bliźniaków – braci nowego nauczyciela. Dla kontrastu oklaski od stołu Slytherinu pochodziły od pojedynczych osób. Dłonie opiekuna Slytherinu niemal się nie stykały.

- Ot, proszę - zauważyła Minerwa McGonagall, patrząc na Charliego z rozbawieniem. - Ciekawe, z kim jeszcze mi przyjdzie pracować. Co jeden, to z lepszej bandy.
- Proszę?
Siedzieli w pokoju Dumbledore'a, próbując prowadzić niezobowiązującą konwersację o sprawach przyjemnych, a przynajmniej obojętnych, i nie myśleć o nowej nauczycielce, która bardzo chciała "spotkać się w małym gronie, żeby się zintegrować" i której tylko dzięki połączeniu talentów dyplomatycznych McGonagall i impertynencji Lucy Blair udało im się pozbyć, ani o przemówieniu, którego sens nie budził wątpliwości.
- Dwa lata temu przyszło mi pracować z Remusem Lupinem. Instytucji Bandy Huncwotów nie muszę ci przybliżać. Teraz z tobą. Logiczną rzeczy koleją za parę lat pojawi się tutaj twój brat. Tak przy okazji - zamierzasz reaktywować Tajny Klub Gwinta imienia Minerwy McGonagall?
Oczy Charliego przypominały wielkością talerzyki deserowe.
- Za Tajny Klub imienia Charlesa Weasleya - uśmiechnęła się opiekunka Gryffindoru, podnosząc kieliszek Napoleona.

Hogwart, środa, 6 września 1995

Młody nauczyciel wyraźnie nie miał pomysłu na przeprowadzenie lekcji na temat “Sprawy organizacyjne”. Tym bardziej przed audytorium złożonym z mieszanki piorunującej Slytherinu z Gryffindorem. Widać było gołym okiem, że urządził ją, bo takie były przepisy.
Pytania z sali także dotyczyły spraw banalnych. Jednakże w klasie dawało się wyczuć napięcie. Coś miało się stać.
Lekcja miała się skończyć za pięć minut, kiedy głos zabrał Gregory Goyle.
- Panie psorze – zapytał – czy pan ma rodzinę?
Domyślał się mniej więcej, o co chodzi i do czego rozmowa zmierza. Po sekundzie namysłu uznał za stosowne udać, że nie zrozumiał pytania.
- Mam pięciu braci i siostrę.
- Ale ja nie o tym... czy pan ma żonę albo dzieci, albo może jedno i drugie?
- Jestem nieżonaty – odparł. - I nie mam dzieci... o ile wiem.
- To może pan mieć ze mną – odezwała się głośno Pansy Parkinson.
Ślizgoni zarechotali. Z gryfońskich ławek rozległ się jęk zniechęcenia. Po chwili wszyscy ucichli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Hermiona patrzyła na Pansy jak na wyjątkowo dokładnie rozdeptaną meduzę.
- Proszę wstać. Tak, pani, panno Parkinson.
Świeżo upieczona prefektka wstała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry i znowu z góry na dół.
- Z czym do gości? - prychnął. - Proszę usiąść.

Charlie czuł, że tego starcia nie przegrał. Ale musiał jakoś odreagować. Chętnie by się teraz napił, a jeszcze chętniej polatał na miotle, ale w danym momencie jedno i drugie było niemożliwe. Nargile też byłyby niezłe, ale i tego wyrobu firmy „Caterpillar i Synowie” nie miał pod ręką.
- Fred, daj papierosa – zażądał.
- Ależ panie profesorze, skądżebym miał...
- Panie Weasley, możemy i tak – uśmiechnął się. – Mogę jak porządny nauczyciel skonfiskować te fajki. Albo możesz mnie jak brat poczęstować.
- Fajek nie mam, pudło. Mam, i owszem, cygara – odparł Fred i poczęstował go.
Charlie odszedł za załom korytarza, stanął w wykuszu z oknem i zapalił.
- Palisz w szkole! – usłyszał za sobą piskliwy głos. – Jak się nazywasz?
Kątem oka dojrzał Dolores Umbridge. Zadajesz głupie pytania, to dostaniesz głupią odpowiedź, pomyślał.
- Winston Churchill! – wypalił.
Ku swemu zdumieniu usłyszał oddalające się pospiesznie kroki.

- Panie dyrektorze! – krzyknęła od progu gabinetu Dolores Umbridge.
- Koleżanko Umbridge, jestem zajęty, mam gości.
Draco Malfoy i Pansy Parkinson zesztywnieli. Reszta prefektów nieudolnie próbowała ukryć rozbawienie.
- A więc, panno Bones - ciągnął Dumbledore - pani pytanie jest sensowne, natomiast...
- Panie kolego! – przerwała Umbridge. Portrety zmarłych dyrektorów spojrzały na nią z niesmakiem. Nikt z nich nie pozwoliłby nowo zatrudnionemu nauczycielowi na taką poufałość. – Chyba to, co mam do powiedzenia, jest ważniejsze niż ci smarkacze. Dyscyplina szkolna...
- Jak właśnie mówiłem – ciągnął Dumbledore nieco głośniej – kiedy ktoś zakłócił naszą rozmowę...
Ron prychnął dziwnie. Ernie Macmillan zakrztusił się. Susan wyglądała, jakby miała się za chwilę udusić. Hermiona spojrzała na nich potępiająco, ale widać było, że i ją cała sytuacja serdecznie bawi.
- Panie kolego! Na korytarzu stwierdziłam palącego cygaro Winstona Churchilla!

Hogwart, środa, 20 września 1995

- Fred, dlaczego opowiadacie te wszystkie świństwa o Charliem? - spytała Ginny.
- Jaka trąbka? Jaka różdżka z leszczyny? - zdziwił się Fred. - Jakie świństwa?
Pojawienie się w Hogwarcie rozumnej formy życia starszej od siódmoklasistów, młodszej od Flitwicka, mniejszej od Hagrida, noszącej spodnie i przynajmniej od czasu do czasu myjącej głowę wzbudziło zrozumiałe podniecenie wśród tych uczennic, które zdążyły się już zorientować, na czym polega rozmnażanie płciowe. Co przytomniejsze uważały, że człowiek po przejściach – a ktoś, kto w wieku dwudziestu czterech lat ma czoło jak orne pole, niezawodnie jest człowiekiem po przejściach - niespecjalnie się nadaje do flirtu, ale większość pozostałych miała wielką ochotę na bliższą znajomość.
Jednakże próby zawarcia bliższej znajomości kończyły się niepowodzeniem. Nauczyciel po przejściach był zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów udzielać dodatkowych lekcji, również po ogłoszeniu ciszy nocnej, sporo miał też do powiedzenia o opiece nad magicznymi stworzeniami, ale na tym się jego gotowość do współpracy kończyła.
W nieunikniony sposób w żeńskich dormitoriach od piątej klasy w górę do żelaznego tematu “na kogo leci Snape” doszedł drugi żelazny temat “z kim sypia Weasley”. Za podejrzaną numer jeden uchodziła Lucy Blair, zwłaszcza odkąd dwa razy widziano ich razem w “Trzech Miotlach”.
Najoczywistszym źródłem informacji wydawało się rodzeństwo młodego nauczyciela. Ginny raczej unikala tematu, Ron potrafił długo i szeroko opowiadać o przygodach brata ze smokami, a przede wszystkim o tym, jak świetnie lata na miotle – czyli o tym, co jego rozmówczynie interesowało najmniej. Natomiast bliźniacy zawsze byli chętni do rozmów o tym, co chciały wiedzieć, i gotowi opowiedzieć im to, co spodziewały się usłyszeć. Charlie byłby mocno zdziwiony, gdyby usłyszał, jakim ogierem okazuje się w opowiadaniach swoich braci.
- Jak mi Mandy Brocklehurst opowiedziała, coście jej nagadali, to myślałam, że się pod ziemię zapadnę – warczała Ginny. - Myślałby kto, że zaliczył tych dziewczyn nie wiadomo ile, wszystko co ma mufkę, to zdobycz do kolekcji... przecież wiecie, że to nieprawda!
- Głupia jesteś, moja siostro – oświadczył stanowczo Fred. - Nieważne, jaki towar jest, ważne, na jaki czekają klienci. Singla w tym wieku bez doświadczeń ciężko sprzedać. A tu jest od groma panienek, które polecą na twardego faceta po przejściach i z doświadczeniem, na jakiego Charlie zresztą wygląda, ale nie na taką romantyczną pierdołę, jaką on po cichu jest, jasssne?
- Super, ale po ghula chcecie go, jak to określiłeś, sprzedać?
- Widzisz, siostrzyczko – odparł Fred – cholernie nie lubimy czytać znajomych nazwisk na drzewach.
- Ekstra, ale co ma jedno z drugim?
- Ależ to proste jak schemat ideowy siekiery – uśmiechnął się Fred. - Świruje z tymi smokami coraz bardziej, kiedyś się natnie i zamiast brata będziemy mieć kupkę popiołu. Chyba że się wcześniej po pijaku zabije na miotle po jakimś kretyńskim zakładzie. A wszystko przez to, że jest niewyżyty.
Ginny wzniosła oczy ku niebu. Pomyślała, że jednak fajnie byc chłopakiem. Dla nich świat jest taki prosty.
- By se znalazł kobitę, toby był spokój. A że sam sobie nie znajdzie, to trzeba je na niego napuścić.

- Wiesz, Fred – powiedział Lee Jordan przy kolacji – jestem doprawdy wzruszony waszą troską o braciszka.
Gdyby Fred nie znał Lee od sześciu lat, prawdopodobnie wziąłby to za dobrą monetę.
- Wiesz, jak się nazywa taki, co podsłuchu-je? – warknął.
- Wiem, jak się nazywa taki, co prowadzi takie rozmowy pełnym głosem w pokoju wspólnym – odciął się Lee. - Kretyn. A swoją drogą naprawdę myślisz, że jak se znajdzie babę, to przestanie latać? A przynajmniej tak świrować?
- Nie mam pojęcia – odparł szczerze Fred. - Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu. Był taki ojcowski, że wyrzygać się można, gorszy od Billa. Ale założę się o każde pieniądze, że jak się ożeni, a jeszcze jak mu się dzieci urodzą, to mama będzie tak zaabsorbowana najpierw ślubem, potem synową, a na końcu, daj Boże jak najszybciej, wnukami, że przestanie pchać nos w moje sprawy.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- A poza tym – dodał George – lepiej niech go uważają za dziwkarza niż za pedała.

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 04.09.2006 10:47
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Arthur Weasley
post 22.05.2006 11:24
Post #2 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Odcinek 7
ROZDZIAŁ TRZECI
w którym bohaterowie odkrywają to,
co wszyscy dookoła wiedzą od dawna, a czytelnik wiedział od początku,
potem zaś Charlie odkrywa ponadto, że kobiety są jakieś dziwne,
które to odkrycie przedziwnie wiąże się z przypadkowym pijaństwem

Hogwart, sobota, 9 grudnia 1995

- Kolego Weasley, mogę prosić na słówko?
- Proszę bardzo…
Charlie zdążył już poznać Lizę Vector na tyle, by wiedzieć, że oficjalna forma zapowiada rozmowę o charakterze bardzo osobistym.
- Mam pytanie – oświadczyła po pięciominutowej wymianie wstępnych złośliwości. - To jest zasadniczo nie moja sprawa. Jeżeli odpowiedź brzmi „nie” albo „to moja sprawa”, powiedz to i zapomnimy o całej rozmowie.
- Już się zaczynam bać – Charlie bynajmniej nie wyglądał na człowieka, którego łatwo przestraszyć. – Mianowicie?
- Jakby to ująć… odnoszę wrażenie graniczące z pewnością, że czujesz do panny Bones coś więcej niż sympatię.
- Owszem, ukryć się nie da.
- Święte słowa. Masz zamiar coś z tym zrobić?
Zamyślił się głęboko.
- Dobre pytanie. Żebym ja był dychę młodszy…
- Tobyś był młodszy od niej – matematyczny umysł nigdy nie zasypiał. – No ale dobrze, gdybyś teraz był w Hogwarcie jako uczeń, to co?
- Tobym się nie zastanawiał.
- Wiesz, że już pół szkoły mówi, że z nią, jakby to powiedzieć, romansujesz?
- Pół szkoły potrafiło mówić bardzo różne rzeczy. Gdyby jedna czwarta z nich była prawdą, Snape miałby tuzin nieślubnych dzieci. A już ja to mógłbym być grzecznym chłopcem, na każdy weekend wracać do mamy, a i tak by o mnie plotkowano!
- To bardzo być może. Tak czy siak, ty tu jesteś na zastępstwie. Wrócisz do Rumunii, będziesz się fajnie bawił z Cygankami, a ona zostanie z opinią głupiej porzuconej.
Westchnął głęboko i spojrzał nad ciemniejącą łąką na Zakazany Las. Przez dłuższą chwilę oddychał głęboko.
- Tak nisko mnie cenisz? Jedyne, czego się boję… no, nie jedyne, ale największe… że się zakocham, wrócę do Rumunii, a tu mi się nią jakiś szczeniak zaopiekuje. Ja wytrzymam.

Chatka Hagrida, w tym samym czasie

- Hagrid, co ty myślisz o Charliem?
Hagrid westchnął ciężko. Domyślał się, że prefektka Hufflepuffu nie przychodzi do niego na herbatkę „ot tak pogadać” z czystej sympatii do niego, skoro przez poprzednie cztery lata nie miała takiego zwyczaju.
- A co ja moga myśleć… - zaczął niepewnie. – Czy przystojny, to nie moja rzecz widzieć, tobie się chyba widzi, zresztą widać, że masz ducha do niego. Poczciwy jak wszystkie Weasleye, jak lata, to ty widziała lepiej jak ja… Ja jego lubia, ręka do gadziny ma jak mało kto, to i ojciec dobry będzie.
Susan zamrugała oczami. Siebie u boku Charliego przy najróżniejszych okazjach towarzyskich, jak też w sytuacji bojowej, była w stanie sobie wyobrazić bez trudu. W łóżku, przy odrobinie dobrej woli, również. Przed ołtarzem trudniej, ale też. Natomiast perspektywa posiadania dzieci była dla niej zupełnie niewyobrażalna.
- ...znajdzie sia taka, co jego pokocha – ciągnął gajowy, jakby nieświadom, że właśnie z taką rozmawia - to dobrze im może być. Ale to trudnowato, on jeszcze tamtej nie zapomniał, co dla niego czarne ubili, na pewno dla ciebie o niej mówił.
- Nie mówił, ale powiedz ty.
- Nic ja dla ciebie o tym nie mówił! – zirytował się gajowy. – Jak on zechce, to sam powie, a nie zechce, to nie. I ty dla niego też nie mów, że ja o tym mówił, a?
- Pewnie, że powiem! – prychnęła. – Chyba, że mi powiesz resztę, to ja wtedy dla niego nic nie powiem!
- W co ja wpakował sia! – jęknął Hagrid. – No niech tobie będzie, tablica w hallu wejściowym czytała?
Susan wykonała skomplikowaną pracę myślową. Początkowo próbowała zgadnąć, co mianowicie mogła czytać wspomniana tablica.
- No przeglądała – powiedziała wreszcie, zrozumiawszy z niejakim trudem, kto co miał ewentualnie czytać.
- Weasleyów widziała?
- Widziałam, i Davida na czerwono.
- To i wiesz, jak zginął?
- Wiem, w Historii Hogwartu jest, i Charlie opowiadał.
- Ta jak, on dla ciebie o tym opowiadał, a o Jenny nie mówił?
- Mówił, że tam taka dziewczyna była.
- Dwie dziewuszki tam byli, Julia Diggorych i właśnie Jenny, on do niej ducha miał i ona do niego, durnyj on był, jak te jego szesnaście lat...
- Yyy... ja właśnie mam szesnaście - zauważyła niepewnie.
- Szesnaście u dziewczyny to co inne jak u chłopaka, ty się nie źlij. Zadurzył się w niej, i jej to było po myśli, a potem tak wyszło, że i brata, i przyjaciół, i frairkę razem stracił. Tak i on powiedział, tej nie ma, to żadnej nie chcę. Mało to razy ja dla niego mówił: ślubu ty z nio nie brał, a żeby nawet, to już sia stało, jej nie wskrzesisz, tak ty znajdź inna. Nic z tego, zawsze dla mnie mówił, że drugiej takiej nie znajdzie. Tak się i wszyscy dziwio, czego ty dla niego zadała, tyle panien po drodze spotkał, żadna serca nie wzięła.
- Niczego mu nie zadałam! – przerwała gniewnie.
- A czy ja co inne mówił? – wycofał się Hagrid. – Ja mówia, co inne dla mnie mówili, że się dziwio, co z nim. Pytała ty, jaki on, to ja dla ciebie powiedział. Pytała, co z Jenny było, ja powiedział. Co inne mówio, powiedział.
- Nie wiem tylko… - zaczęła i urwała.
Nie wiem najważniejszego, pomyślała. Ile jest prawdy w tym, co mówią, że brał każdą, która się nie broniła.
A właściwie to ją najbardziej obchodziło. Poza tym jednym szczegółem wszystko idealnie pasowało do jej wyobrażeń o tym, którego pewnego dnia spotka.
Od dzieciństwa w jej rozmaitych fantazjach pojawiał się ktoś - nie zmyślony, lecz zawsze znany z bliskiego otoczenia - starszy i silniejszy, kto jednak bardzo potrzebował jej pomocy. Początkowo polegało to na wpadnięciu do studni czy innym podobnym nieszczęściu, z biegiem lat coraz częściej pojawiał się obraz kogoś rozpaczliwie potrzebującego ciepła i wsparcia. Charlie wpisywał się w te wizje bardzo dobrze.
Za dobrze.

Hogwart, sobota, 9 grudnia 1995, godzina 22:15

Wilson Jennifer, 1971-1987.
Dlaczego mi nie powiedziałeś, myślała Susan. Przecież nie przewróciło mi się w głowie aż tak, żebym miała sobie wyobrażać, że przede mną nie było żadnej innej. Masz swoje lata. Wstydzisz się? Czego?

Nora, sobota, 23 grudnia 1995

- Charlie, co tobie?
Gdyby Charlie miał takie wyczucie w stosunku do ludzi, jak do smoków, wiedziałby, że jego siostra zna odpowiedź, przynajmniej w ogólnym zarysie. Ale nie miał.
- A nic, tak mi jakoś powietrze zeszło...
Nie wyglądał na to. Raczej przypominał jej kolegów z klasy, gdy rozpaczliwie kombinowali, "co ona powie, jak ja jej powiem".
- Aku... - ugryzła się w język. - Wyluzuj. Nie wszystkie jesteśmy takie głupie, jak to wynika z Bravo Witch.
- Ja tylko... - zająknął się, zastanawiając się gorączkowo nad jakimś wytłumaczeniem, dlaczego przesiedział popołudnie sam w jej pokoju.
Położyła palec na ustach. Uśmiechnęła się szeroko. Pokiwała głową.

Welwyn Garden City, niedziela, 24 grudnia 1995

Wigilia rodziny Bonesów dobiegła końca.
Jak co roku Susan czuła niedosyt po wieczerzy w wąskim rodzinnym gronie, bez kolęd, bo "nikt nie ma słuchu", bez Ewangelii, po zdawkowych życzeniach - jedna babcia potrafiła powiedzieć coś naprawdę od serca - i bez...
Jeszcze nie mogła się otrząsnąć. Pierwszy raz na Krześle Gości (1) nie zobaczyła ojca. Kanciasty rudzielec rozsiadł się na Krześle, jakby zajmował je od wielu lat, i tak się też zachowywał. Co więcej, miała wrażenie, że rzeczywiście pojawiał się tam od lat.
Ale wrażenia wrażeniami, a życie życiem. Wigilia się skończyła, czas pomyśleć o sylwestrze. Kilku chłopaków próbowało ją zaprosić na cool imprę. Jeszcze parę miesięcy temu przyjęłaby któreś zaproszenie. Teraz jednak koledzy z klasy czy w ogóle z roku jawili się jej jako banda smarkaczy z hormonami zamiast mózgów. Rozmowy w żeńskim dormitorium utwierdzały ją w tym przekonaniu. Co innego można myśleć o formach życia, które potrafią powiedzieć "Wyglądasz jak moja mama po burzliwej nocy z tatą" albo na pierwszej randce deklaruja "Jesteś dziewczyną, o jakiej marzyłem, kocham cię i chcę z tobą być", a w dwa dni później zostawiają dla innej... Zresztą chłopak, który latem podrywając ją na Pokątnej poprosił "Zapisz mi, jak się nazywasz, bo do jutra zapomnę", był o rok starszy, a Krukon, który rzeczowo zapytał Annie Greenhill "Czy jesteś jeszcze dziewicą? Bo nie wiem, czy mam się za ciebie brać?", nawet o dwa...
Na wyciągnięcie ręki, a zarazem tak bardzo daleko był ktoś, do kogo takie teksty zupełnie nie pasowały. Kto oblewał się rumieńcem, gdy musiał wymówić "panno Bones". O kim koleżanki mówiły z zazdrością, że patrzy na nią, jakby chciał ją zjeść. I co z tego, skoro na patrzeniu się kończyło? Nawet spotkanie w chatce Hagrida najwyraźniej niewiele zmieniło.
Chwilami miała wrażenie, że pół Hogwartu spiskuje, żeby im stworzyć korzystne warunki.
Ernie za żadne ciastka nie zgadzał się załatwiać z Weasleyem spraw Hufflepuffu i za każdym razem wypychał ją.
To samo robiła profesor Sprout.
Hanna Abbott przeprowadziła prywatne śledztwo, by ustalić, że między Charliem a profesor Blair nic nie było, z profesor Vector też nic go nie łączy.
I co komu z tego? Odwalili kawał dobrej, solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty.
Ocknęła się. Pióro Duszy tańczyło po pergaminie jak oszalałe.
Pióro Duszy nie miało prawa istnieć. Każdy światły czarodziej wiedział, że nie ma artefaktu, którego by dowolna osoba nie mogła uruchomić, jeżeli tylko zna zaklęcie.
A jednak od dwustu siedemnastu lat Pióro Duszy notowało, co się komu w duszy gra - nie wszystkim, tylko kilku osobom. I przechodziło to z matki na córkę. Tym razem zapisało piosenkę, którą słyszała lata temu, będąc z rodzicami w knajpce w podziemiach Dublina, i wielokrotnie próbowała sobie przypomnieć. (2)

To jest wprost ni do wiary,
jak sie ludzi zmieniajo do niepoznania,
To jest wprost ni do wiary,
jak ten świat w miłosnych sprawach poszyd w dół.
Jak mężczyzna zatracił ambicji
i w pogardzie ma dawny tradycji,
To jest wprost ni do wiary,
że zapomniał wół jak on cielęciem buł.

Ta ta ta pani Karolciu,
ta ta ta bój si pan Boga,
Ta pan nic a nic ni pamięta?
Ta kiedyś czarodziej, jak un sie zakochał,
To pannie przynosił pryzenta:
albo pączki, albo kwiatki,
Albo taki różny magiczny czykuladki...
A jak czuł sie niby nikim,
tu przynosił pierścioneczek z kuralikim.

Ta ta ta pani Karolciu,
ta ta ta bój si pan Boga,
Ta dzież są te resztki meskości?
Ta kiedyś czarodziej, jak un sie zakochał,
tu zaraz tak dygotał z miłości,
Twarz miał w pąsie,
cały trząsł sie
i do nóżek padał i całował rąsie,
Wszystko wiedział i rozumiał...
a pan siedzi jak ta naserowska mumia!

Ta ta ta pani Karolciu,
ta ta ta bój si pan Boga,
Ta to już sie robi niesmaczne!
Ta zacznij pan działać, ta zacznij pan pałać,
Bo ja przecież pierwsza nie zacznę...


Lufcik był otwarty. Przysięgłaby, że był zamknięty i że go nie otwierała...
Na gałązce rododendrona siedziała ludzka głowa z sowimi oczami, porośnięta pierzem. To było pierwsze wrażenie.
Tylko puszczyk mszarny, wielka kula piór z ptakiem wielkości wróbla w środku, przy takich rozmiarach ważył tyle, że ta gałązka mogła go utrzymać.
Tylko jedna osoba wśród jej bliższych i dalszych znajomych miała puszczyka mszarnego.
Wyjęła sowie z dzioba list. Przeczytała.
- Łaaaaaaaaaaauuu! - to ona krzyknęła?
- Gratuluję! - powiedział ptak.
- Od niego? - raczej stwierdziła niż zapytała mama, zjawiając się znikąd.
- Tak - odpowiedziała odruchowo. - To znaczy nie. To znaczy od jakiego niego?
- Nie wiem - uśmiechnęła się mama. - Sądząc po twojej minie, to od tego, o którego ci chodzi...
Od tego, może. Ale na razie to zapraszał na... pasterkę. No cóż. Nieśmiali panowie mają różne dziwne pomysły. W końcu jej rodzony brat, będąc na trzecim roku studiów, na drugiej randce z siedemnastolatką przystanął dość długo przed tą witryną Madame Malkin, w której wystawione były suknie ślubne. Trzeciej randki nie było, z czego akurat Susan się cieszyła, gdyż w jej ocenie niedoszła bratowa miała inteligencję deski do prasowania (bo miotła to już coś musi umieć).
- Mogę? - zapytała.
- Jeżeli cię zabierze z domu i odstawi POD dom...

Hej!
Ad 1 Ja Ciebie też.
Ad 2 Pozwolili mi. Ale pod warunkiem, że ktoś mnie odbierze z domu i odstawi pod dom. Jakiś pomysł?
Cz! Su.


Nora, sobota, 30 grudnia 1995

- Ileś ty wczoraj wypił? - zainteresował się George, patrząc na zmięte oblicze brata.
- E, bez przesady, ile myśmy wypili? Trzy rury na pięciu. Chyba.
- Maało to niee jest - zauważył Fred, przedrzeźniając sposób mówienia Hagrida. - Sporowato.
- Sporowato może i jest, ale nieraz rurę wypijałem i wychodziłem na własnych nogach.
Tak było. W Dziurawym Kotle pojęcie rozsądnej ilości piwa nabierało nowego znaczenia. W szczególności na imprezach sylwestrowych. A Charlie niejednego sylwestra spędził w Dziurawym Kotle. Tu bawiono się przeważnie zbiorowo. Tu singiel nie czuł się samotny.
Singiel... Długie wyliczenia powodów, dla których fajnie jest być singlem (...po dwudzieste szóste, żony kolegów cię lubią, po dwudzieste siódme, żonaci koledzy ci zazdroszczą... po czterdzieste trzecie, zawsze znajdzie się kobieta, która chętnie przytuli samotnego mężczyznę... po pięćdziesiąte czwarte - nie musisz myć rąk przed obiadem, po pięćdziesiąte piąte - nie musisz zmywać po obiedzie, po pięćdziesiąte szóste - w ogóle nie musisz jeść obiadu...) nie mogły przesłonić faktu, że od ślubu Lupinów układał się do snu tak, jakby na łóżku miał się zmieścić jeszcze ktoś, a od rozmowy w chatce Hagrida przed zaśnięciem mówił "dobranoc". Zupełnie konkretnej osobie.
Nigdy nie rozumiał kobiet. Tym bardziej kobiet nastoletnich. Że miał siostrę? Poszedł do Hogwartu, kiedy ona uczyła się mówić. Potem on studiował w Transylwanii, a potem ona poszła do Hogwartu...
W akcie rozpaczy rzucił się w wigilię na czytywane ostatnio przez pospiesznie dorastającą Ginny Bravo Witch. Widział kiedyś to pismo w ręku Susan. To, co tam przeczytał, raczej nie dodało mu otuchy.
Zajrzał jeszcze raz. Musiałam z nim zerwać po tym, jak... opowiadały czytelniczki. ... Na imprezie schrzanił zaklęcie rozweselające i wszyscy zaczęli pluć kulkami do gry... Obiecał, że mnie przewiezie na swojej nowej miotle, a okazało się, że to Zmiataczka i narobił mi obciachu... No, z tej strony to mi nic nie grozi... Myślał, że Michael Jackson jest czarodziejem... kto to jest Michael Jackson, do cholery?...Zaprosił mnie do "Hipogryfa" i przy rachunku galeon bez półtora sykla wziął resztę co do knuta... no tak, tak to jest, jak człowiek całe życie musiał się liczyć z każdym knutem... Co takie wiedzą o życiu?
Bonesowie nie byli rodziną bardzo bogatą, ale zamożną na pewno. Rasa, klasa i kasa w jednym.
Pewnie w tym roku znowu trafi do Dziurawego Kotła. Miał inny pomysł, zaprosić Susan na sylwestra do "Dorożkarskiej", ale się nie odważył ani po pasterce, ani przy ostatnim spotkaniu. Dopiero teraz, trzydziestego grudnia, zdecydował się wysłać sowę.
Już mniejsza o transport. W końcu to nie jest nic takiego, dorożkę zaczarować. Tyle, że jeśli nawet nie miała innych planów (co było mało prawdopodobne), to zaproszenie wysłane trzydziestego grudnia spokojnie mogło zostać skomentowane "zaprasza, a modli się, żebym nie przyjęła". Jeśli nie przez adresatkę, to przez jej rodzinę na pewno. Wysłał je dwie godziny temu i cisza.
Co najciekawsze, własne rodzeństwo pytało, czy to prawda, że są razem. Bóg raczy wiedzieć, jaką drogą takie informacje się rozchodzą. Wszyscy wiedzieli. Tylko sami zainteresowani jakoś nie...
Z sąsiedniego pokoju dobiegł odgłos zaciętej walki. Zerwał się. Z różdżką w garści wpadł do gabinetu ojca.
Na biurku Arthura siedziała drobna płomykówka z niewielką kopertą w dziobie i broniła się przed sięgającą jej do pół skrzydła sówką Rona, ze wszystkich sił starającą się udowodnić, że nie należy do tej połowy sów, które znoszą jajka.
Charlie energicznym ruchem oderwał zdesperowanego samca od gościa i wyrzucił na korytarz.
Wyjął płomykówce list z dzioba i przeczytał.

- Co się stało Charliemu? - zainteresował się Ron, słysząc radosny kwik znad sufitu.
- Pewnie dostał sowę - wzruszyła ramionami Ginny.
- No i co z tego?
Hermiona wzniosła oczy ku sufitowi.

Gospoda "Dorożkarska", Kpiarska róg Kominiarskiej, niedziela, 31 grudnia 1995

Muzyka umilkła. Susan, oszołomiona jeszcze upojnym walcem "Zalany słoń", rozejrzała się niepewnie. Już północ? Zegar wskazywał za pięć dwunastą... Czarodzieje siedzący przy stołach podnosili się z miejsc, ci z parkietu pospiesznie podchodzili do stołów.
Muzyka znowu zaczęła grać(3). Po chwili lokal trząsł się od gromkiego śpiewu.

Boże, Ojcze nasz, któryś w niebie jest,
Niech się święci imię Twe,
Rozszerzaj w nas królestwo Twe,
Wola Twa niech spełnia się...


Susan osłupiała. Nie wiedziała, co ją bardziej dziwi - czy to, że w takim miejscu na dobrze już rozkręconej imprezie słyszy pobożną pieśń, czy to, że wszyscy obecni jakby na chwilę oprzytomnieli.

...uwolnij nas,
Tak, jak my wybaczamy tym,
Którzy zawinili nam...


- Wytrzeźwieli tak nagle?! - szepnęła.
- To może za dużo powiedziane - uśmiechnął się. - Powiedzmy: na chwilę zrobili się pijani na poważnie. To normalne u ludzi wykonujących niebezpieczne zawody.
Teraz albo nigdy, pomyślał.

...od złego wybaw nas,
A chwała, moc, królestwo Twe
Niech na wieki wieków trwa.


Kręciło się jej w głowie. Gdzieś jakby zza ściany dobiegał głos Charliego dzielącego się jakimiś głębokimi przemyśleniami.
- ...bo to tak już jest, niby duże miasto, a wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą, a czego nie wiedzą, to sobie dośpiewają, a nieraz to wychodzi tak, że główni zainteresowani się dowiadują na końcu, zresztą i w nas to trafiło...
- Znaczy co, bo już się zaczynam gubić?
- Znaczy po co daleko szukać, wszyscy doskonale wiedzą, że jesteśmy razem, a...
- A...? Możesz dokończyć?
- A właściwie... yyy... jakoś się nie zgadało... a nie mają racji?
- A uważasz, że mają?
- No... skoro uważasz, że nie...
Przewróciła oczami. Przypadek był beznadziejny. On tego sam nie powie. Przytuliła go, głaszcząc delikatnie po plecach.
- Co za okropny facet... Gdyby nie mieli, to myślisz, że bym ci się tak pozwoliła do siebie kleić?
Przykleił się jeszcze mocniej. Jak przez mgłę słyszała brzęk szkła i gorączkowe nawoływania "Wszyscy mają?"
Fizycznie czuła, że jest szczęśliwy.

Jeszcze Bardziej Zakazany Las, sobota, 6 stycznia 1996

- A mówiłam - westchnęła Lucy, wysłuchawszy wspólnych życzeń od Charliego i Susan, świecących własnym światłem ze szczęścia.
- A co pani mówiła? - nadstawiła ucha Susan.
- Że tak z wami będzie... Chryste Panie, jak on na mnie wtedy w pociągu naskoczył, bo powiedziałam, że cię podrywa! I po co było na starą ciotkę krzyczeć?
Charlie miał nieodparte wrażenie, że rozmowa w pociągu przypominała krzyk i awanturę w takim samym stopniu, jak Lucy starą ciotkę, ale nic nie powiedział i zajął się składaniem życzeń Syriuszowi.
Lucy ze swej strony wdała się w rozmowę z Susan.
- A jakbyś potrzebowała zamienić parę słów, wal jak w dym. W końcu jestem od jakiegoś czasu z facetem po przejściach i trochę ci mogę pomóc.
- No niech mnie pani profesor nie straszy...
- Nie profesoruj mi. Jak mój mężczyzna pije wódkę z twoim, to trochę głupio, żebyś mi prywatnie mówiła "pani profesor".
Susan poczuła się nagle strasznie staro.
- Dobrze, więc nie strasz mnie, chyba aż tak po przejściach to Charlie nie jest?
- Aż tak to nie. Ale też ja tłukę się po tym padole trochę dłużej i różnych potłuczonych spotykałam.
- Nie mówię, że skorzystam, ale w razie czego dobrze wiedzieć...
Wzięła Charliego za rękę i odeszła.

Hogwart , piątek, 12 stycznia 1996

- To co, jeszcze jedną drabinkę? - zaproponował Justyn Finch-Fletchley.
Siedzieli przy końcu długiego stołu na korytarzu prowadzącym do wieży Ravenclawu i oddawali się rozrywkom umysłowym. Pięćdziesiąt dwa zadrukowane kartoniki mimo mugolskiego pochodzenia miały silniejsze właściwości magiczne niż niejeden artefakt. Jedna z nich polegała na tym, że przy szukaniu czterech do gwinta zanikały różnice między domami, a już drażliwa dla niektórych kwestia czystości krwi całkiem szła w kąt.
- Nic z tego - odparła Susan. - Naprawdę muszę spadać.
- No cóż - westchnęła Alexa Toran. - Trzeba poszukać czwartego.
Jak na zamówienie od strony wieży nadszedł Anthony Goldstein.
- Hej, Goldie, gdzie pełzniesz? Szukamy czwartego! - rozdarła się kibicująca grze Sirith Lestrange.
- Nic z tego - odparł stanowczo Goldstein, patrząc na małą jak na tłustą plamę. - Czasem się trzeba pouczyć. Cześć wszystkim.
- Czasem trzeba - zgodził się Ernie Macmillan - ale żeby z tego powodu w piątek wieczór nie było z kim w gwinta pograć? Susan, może jednak?
Sytuacja była mocno podejrzana. Susan była jedną z nielicznych czarownic namiętnie grających w gwinta, uchodzącego raczej za męską rozrywkę. Nic nie mogło jej oderwać od gry.
Nic, oprócz...
- Przykro mi, odpada - odpowiedziała, zupełnie nie wyglądając na osobę, której jest przykro. - Obiecałam Charliemu... Ups, Weasleyowi...
Gracze wymienili porozumiewawcze spojrzenia, pamiętając z kolei, że wspomniany Weasley do wszystkich uczniów spoza Slytherinu zwraca się po imieniu - tylko do Susan nigdy nie zwrócił się na lekcji inaczej niż "panno Bones".
- ...że mu pomogę przy czesaniu witek.
- Cokolwiek, byle razem - mruknął pod nosem Ernie.
- Co tam? - uśmiechnął się krzywo Malfoy, wychodząc zza rogu korytarza. - Idziemy do pana profesora zarobić parę punktów dla Hufflepuffu?
Alexa Toran zamarła. Parę kroków za Susan stała profesor Vector. Nie mogła słyszeć tego, co mówi Malfoy... chyba. Ale Malfoy ją widział, a Susan nie. Alexa nie musiała być asem legilimencji, żeby wiedzieć, co powie za chwilę Malfoy. Żeby zgadnąć, co się stanie zaraz potem, też nie było trzeba mieć piątki z wróżbiarstwa.
- Po co te ściemy, Bones? Wszyscy wiedzą, że mu polerujesz różdżkę - pod pewnymi względami prefekt Slytherinu był przewidywalny jak zeszłoroczny kalendarz. - Ile tym razem, dwadzieścia punktów za pełny zakres usług czy dziesięć za...
Kufel, który Susan wyniosła ze "Świńskiego Łba" w ramach sankcji za brak umiaru w chrzczeniu piwa, był nieduży, ale ciężki. Gdy zatrzymał się na szczęce Dracona, rozległ się trzask, ale kufel pozostał nietknięty.
Sirith Lestrange wytrzeszczyła oczy. Takiego prawego sierpa nie widziała od czasu wyjazdu z Fogbell (być może dlatego, że w Hogwarcie mordobicie ogólnie było uważane za nietakt). Ta Puchonka jednak miała niezłego imidża.
Malfoy przedreptał parę kroków bokiem, potknął się o fotel i padł na posadzkę, jęcząc i trzymając się za twarz.
- Panno Toran! - rozległ się głos nauczycielki numerologii.
Susan zmartwiała. Jak Hogwart Hogwartem winien był zawsze ten, kto uderzył pierwszy. Byłaś ciekawa, jak teraz wyglądają szlabany, pomyślała. Zaraz się dowiesz.
- Słucham?
- Proszę odprowadzić do skrzydła szpitalnego pana Malfoya, który potknął się tak nieszczęśliwie, że uderzył twarzą w kominek.
- Oczywiście, pani profesor.
Alexa podeszła do wciąż jęczącego Malfoya i szybkim ruchem postawiła go na nogi.
- Te, prefekt - powiedziała bez zbytniego szacunku - spadamy. Nie jęcz tak, nie umrzesz od tego... a szkoda - dodała nieco ciszej. Objęła Malfoya potężnym ramieniem i ruszyła tempem, które uważała za odpowiednie, nie przejmując się specjalnie stanem pacjenta.
Z kąta za posągiem Alberta Pluja Starszego wyszedł Fred Weasley w krzywo zapiętej szacie i ruszył w stronę Susan, kordialnie otwierając ramiona.
- Bratowa, buzi!

c.d.n.

(1) Więcej o tym meblu w moim FF pt. Wigilia w Norze, uzupełniającym zresztą ten odcinek i pod innymi względami.
(2) To jest wprost ni du wiary, sł. i muz. Marian Hemar.
(3) Boże, Ojcze nasz, sł.oryg. Jezus z Nazaretu, melodia szkocka ludowa.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 29.05.2006 22:44
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Arthur Weasley   Oswoić Smoka   16.01.2006 01:10
Kedos   Fajowskie... Pisz dalej bo ciekawe sie robi... Ble...   16.01.2006 21:26
Kara   eee???Nie podoba mi się...   18.01.2006 12:44
Arthur Weasley   Obawiam się, że nie mam dla mojej przedmówczyni do...   21.01.2006 15:11
Mishia   Uwielbiam to opowiadanie Arturze. Czytałam je już ...   01.04.2006 14:08
MoniQ   POdoba mi siem...jak zresztą cała reszta ficków..:...   18.04.2006 11:07
Arthur Weasley   O, ktoś to jednak czytał? I nawet komentował? A to...   09.05.2006 22:17
Kara   uuaaa zaskoczyło mnie... Na początku napisałam ze ...   10.05.2006 08:50
Ciasteczko   jest fajne (: podoba mi sie. bo czasami dobrze jes...   12.05.2006 23:14
Arthur Weasley   Masz na myśli szósty tom, mam nadzieję? Bo względe...   13.05.2006 11:37
Arthur Weasley   Odcinek 4 [center]ROZDZIAŁ DRUGI w którym Susan s...   14.05.2006 15:52
Kara   Nie no naprawde coraz ciekawej.... dobrze dobrze.....   15.05.2006 15:29
HUNCWOTKA   Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba. Jest tu ak...   16.05.2006 17:32
Arthur Weasley   Odcinek 5 Chatka Hagrida, piątek, 1 grudnia 1995 ...   16.05.2006 18:28
Arthur Weasley   Odcinek 6 Grimmauld Place, sobota, 2 grudnia 1995...   19.05.2006 21:35
Ciasteczko   opowiadanie jest super (;. bardzo lubie charliego,...   20.05.2006 15:16
Arthur Weasley   Odcinek 7[center]ROZDZIAŁ TRZECI w którym bohatero...   22.05.2006 11:24
Ciasteczko   naprawde już nie wiem co powiedzieć. pochlebstwa m...   22.05.2006 14:24
Eva   Nie ma szans zebym zebrala sie teraz na jakas ladn...   22.05.2006 19:04
Arthur Weasley   Odcinek 8 Hogsmeade, Trzy Miotły, sobota, 20 sty...   25.05.2006 16:22
Ciasteczko   jak zwykle wspaniale. dodajmy do tego pociąg i pic...   26.05.2006 21:20
Arthur Weasley   Średnio z Rosjanami, jeśli już użyć mugolskiej ter...   28.05.2006 15:31
Arthur Weasley   Odcinek 10 Hogwart, piątek, 15 marca 1996 Hej, j...   31.05.2006 09:49
Arthur Weasley   Odcinek 11 Hogwart, niedziela, 17 marca 1996 - C...   03.06.2006 08:30
Eva   Jedno mnie zadziwia - dlaczego, mimo niewatpliwie ...   03.06.2006 20:24
Arthur Weasley   A jestem, jestem. Bo nie ma innego subforum ...   06.06.2006 21:13
koala   Od jakiegoś czasu zabierałam się za przeczytanie t...   07.06.2006 17:39
nessa   heh... właściwie zarejstrowałam się na tym forum...   07.06.2006 20:41
Arthur Weasley   W sumie jeżeli dla kogoś te wyrazy byłyby za trudn...   07.06.2006 21:41
Emili_Morger   Nie wciągnęło mnie to zbytnio ... Ale starasz się ...   08.06.2006 08:34
Arthur Weasley   Czego, przepraszam, nie biorę ze swojego pomysłu? ...   08.06.2006 09:07
koala   Tak, tak... w sumie prawda! Arthurze Weasle...   08.06.2006 11:25
Arthur Weasley   Odcinek 13 Hogwart , sobota/niedziela, 11/12 maja...   09.06.2006 16:39
koala   O! CUDNIE! Wchodzę na Kwiat Lotosu, a tu n...   09.06.2006 21:49
Arthur Weasley   Nie za dużo tej "północy" jak na jedno ...   11.06.2006 23:18
Arthur Weasley   Odcinek 14[center]ROZDZIAŁ SZÓSTY w którym Dolores...   12.06.2006 19:40
HUNCWOTKA   Kurde jak ja uwielbiam twoje opowiadanie! Musi...   12.06.2006 20:32
Arthur Weasley   Odcinek 15 [i]Muntele Jorzea, sobota, 15 czerwca ...   15.06.2006 10:13
nessa   uuuu...! jest tam kto? czy kolejny odcinek...   20.06.2006 14:53
Arthur Weasley   Autor nie ma focha. Autor w ogóle nie ma zwyczaju ...   23.06.2006 15:46
Arthur Weasley   [b]Epilog [b][i]Welwyn Garden City, piątek/sobot...   27.06.2006 16:14
Arthur Weasley   Autor składa podziękowanie nieświadomym współautor...   27.06.2006 16:17
Arthur Weasley   Ciąg dalszy w fanfikcie tegoż autora [url=http://w...   27.06.2006 16:20
Ciasteczko   ojej. koniec. brak mi bedzie tego ficka. bo byl n...   09.07.2006 18:36


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 18.06.2025 04:07