Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Oswoić Smoka

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 17 ] ** [80.95%]
Gniot - wyrzucić [ 4 ] ** [19.05%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 21
Goście nie mogą głosować 
Arthur Weasley
post 16.01.2006 01:10
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Arthur Weasley
OSWOIĆ SMOKA

Romans dygresyjny przesiąknięty alkoholizmem i chrześcijaństwem

Betareaderzy: Minerwa, Wierzba Bijąca


Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny”, Idy Lowry „Inny rodzaj magii” i "Puste miejsce" oraz Toroj „Expecto Patronum”, a do pierwszego miejsca po przecinku z tekstem kanonicznym do tomu V włącznie. Są pewne niezgodności z tomem VI.
Postacie Andrei, Lucy, Alexy Toran i Sirith Lestrange pochodzące ze wspomnianych fanfiktów oraz postać Haralda Weasleya pochodząca z fanfiktów Leszka "Edukacja Toma" i "Powrót Podróżnego" zostały wprowadzone za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorkami.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone.


Odcinek 1

ROZDZIAŁ PIERWSZY
w którym mężczyzna po przejściach poznaje dziewczynę bez przeszłości
i przez dwa miesiące zastanawiają się, co z tym zrobić,
potem przedziwnym zrządzeniem losu spotykają się tam,
gdzie się tego zupełnie nie spodziewali,
a całość kończy się wesołym pijaństwem


Wagon restauracyjny Hogwart Expressu, poniedziałek, 4 września 1995

- …i mi opowiada, jaka to ta miotła jest wspaniała, jakie ma bajery i przyspieszenie – opowiadała szczupła blondynka w szacie Ravenclawu czarnowłosej dziewczynie w cywilu. - To ja go wtedy pytam, co mu to daje, że miotła przyspiesza o pół sekundy szybciej, a on mi mówi, że będzie o pół sekundy rychlej na imprezie…
Rudy czarodziej w luźnej bluzie z kapturem, sączący piwo przy sąsiednim stoliku, zakrztusił się.
- Wiciostych? – zapytał. – Prawdopodobnie dziewięćdziesiątka trójka?
Dziewczyny spojrzały na niego z lekkim przestrachem w oczach.
- Skąd pan wie? – zapytała blondynka.
- Skąd wiesz? – zapytała jednocześnie czarnowłosa, odrzucając na plecy długi warkocz.
- Przeczuwam w jasnowidzeniu - uśmiechnął się.
- Dobra, a poważnie?
- Tak poważnie Wiciostych to jest dyżurna wypasiona miotła dla niedorobionych szpanerów – odparł. – Jak ktoś ma więcej kasy jak rozumu, a lubi zaszpanować, to kupuje Wiciostycha. A dziewięć trzy ma sporo różnych wodotrysków, do niczego niepotrzebnych, ale za to można o nich długo i rzewnie opowiadać pannom, które się nie znają. A prawda jest taka, że jak ktoś naprawdę umie latać, to poleci na drzwiach od stodoły, chociaż ja osobiście wolę Srebrną Strzałę niż drzwi…
- Ale na Srebrnej Strzale nie da się grać w gwinta - zauważyła czarnowłosa.
Była bardzo podobna do Jenny. Widział to. Ale z czego właściwie? Wzrost nie, kolor włosów się nie zgadza. Oczu też nie. Nieistotne. Była podobna i już.
– Latałeś na Srebrnej Strzale? - zainteresowała się.
- Powiem więcej, latam głównie na es-es dwadzieścia. A bo?
- A nic, mój brat ma Srebrną Strzałę dwudziestą i bardzo chwali, a wszyscy dookoła się dziwią…
- To na razie – przerwała blondynka. – Zostawiam was samych. Miłej rozmowy o miotłach.
- Sprzedali ci bez problemu Ognistą? – zmieniła temat, wskazując głową na kieliszek stojący na jego stole.
- Wiesz… jak ci na imię…
- Susan – wyciągnęła rękę.
Odruchowo uścisnął tak, jakby się witał z kolegą. Ku jego zdziwieniu jej uścisk nie był wiele słabszy.
- Charlie. Od jakiegoś czasu jestem pełnoletni i to chyba widać.
- Fakt, widać, na szkołę nie wyglądasz. Do Glasgow jedziesz?
- Do końca. Pracę w Hogs dostałem, na parę miesięcy, ale zawsze coś. Dwudziestkę ma i chwali, mówisz?
Susan zmarszczyła brwi. Jej rozmówca wyraźnie nie miał ochoty rozwijać tematu pracy w Hogsmeade.
Okazał natomiast żywe zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło Hogwartu. Szczególnie interesowało go to, jak nauczyciele odnoszą się do uczniów i nawzajem. Początkowo irytowało ją to, potem jednak ze zdziwieniem zauważyła, że naprawdę słucha wszystkiego, co mu mówi. Z rzadka pozwalał sobie na oględny komentarz.
Przez głowę przemknęło jej, że może jego wcale nie obchodzi Hogwart, tylko po prostu lubi słuchać, jak ona mówi. E tam, pomyślała. Jestem mocno nieletnia. A gdyby nawet, to co mnie to obchodzi, żeby chociaż był przystojny... no bez przesady, nie taki ostatni... e tam...
- ...i tak do końca to nikt nie wie, co się stało – relacjonowała wydarzenia Turnieju Trójmagicznego. - Na bank to wiadomo tyle, że wszedł do labiryntu Potter i Diggory, i tamtych dwoje spoza szkoły, oni wrócili, a potem, za parę godzin, pojawił się znikąd Potter z ciałem Diggory'ego.
- Szkoda chłopaka – westchnął. - Z tego, co mówisz, był cholernie w porządku. Oni wszyscy tacy... zaczekaj chwilę...
- Wszyscy, znaczy Hufflepuff?
- To swoją drogą, akurat miałem na myśli Diggorych.
- Znałeś Cedrica? - zdziwiła się.
- Znałem jego brata – odparł. I siostrę. Ale luźno – dodał pospiesznie, wstając od stołu.
Pociemniało mu w oczach. Widział ich znowu. Gdzieś z oddali dobiegał głos Mike'a Birchwooda:
- ...no to już, gramy, mugol i David robią herbatę...

Było ich czterech. Od kiedy wynaleziono grę w gwinta, ludzie na pewnym poziomie dobierają się czwórkami.
Odkąd Minerwa McGonagall została wicedyrektorem, grać w gwinta wolno było tylko w pokoju wspólnym. I nie po ogłoszeniu ciszy nocnej. Uznali to za krzyczącą niesprawiedliwość. I dalej grali w gwinta gdzie się tylko dało.
W trzeciej klasie zaczął im się plątać pod nogami David. W gwinta grać nie umiał i nie zamierzał się uczyć. Ale w grze nie przeszkadzał, herbatę parzył bez protestu, grał na organkach i wykłamywał ich z kłopotów w sposób budzący ogólny podziw.
Nazwali się Tajnym Klubem Gwinta imienia Minerwy McGonagall.
Było ich pięciu.


- Co ci jest? - zaniepokoiła się.
- A nic, za szybko wstałem i zakręciło mi się w głowie – zbagatelizował.
Nie potrzebowała fałszoskopu, żeby w to nie uwierzyć. Nie wyglądał na kogoś, kto ma kłopoty z układem krążenia i od byle czego dostaje zawrotu głowy. Spojrzała uważniej na jego twarz. Miał oczy człowieka, który widzi testrale. Znała kilku...
- Dzień dobry, pani profesor – odezwała się, widząc podchodzącą nauczycielkę historii magii.
- A dobry, dobry – uśmiechnęła się Lucy Blair. - Charlie, można prosić na słówko?
- Zaraz wracam – rzuciła Susan. Minęła bufet i weszła do przedziału dla prefektów.
- Słuchaj – zaczęła Lucy - czy mógłbyś mi w chwili wolnej od podrywania tej nieletniej istoty…
- Nikt tu nikogo nie podrywa!
- Jassne, wam się po prostu dobrze rozmawia. Słyszałeś, że nam wsadzili do szkoły anioła stróża z Ministerstwa?
- A wiem, widziałem babę na dworcu. Ciekawe, że mnie to wcale nie dziwi.
- Wiesz coś o niej?
- Menda ostatniego rzędu, ale na szczęście głupia jak but. Ty się dziwisz, że zrobili taki ruch?
- Ja się nie dziwię. Ja się boję.
- Czego? Że masz zasraną ankietę? A kto nie ma?
- Nie to. O Harry'ego się boję. Wpakuje się w jakieś kłopoty, nawet nie zauważy kiedy.
- Może i... Na mnie jawny stróż nie robi wrażenia. Bardziej się boję tego, ile osób będzie tej zmorze donosiło po cichu. I czego mogą w tej sytuacji chcieć od Rona.
- No jestem - odezwała się Susan, pojawiając się obok Lucy. Była już w szacie Hufflepuffu z naszywką prefekta. Charlie gwizdnął cicho przez zęby.
- No proszę, jakie znajomości człowiek zawiera. I się nie pochwaliłaś?
- Czym mianowicie?
- Że jesteś prefektem.
- No i co – wzruszyła ramionami. - Różni ludzie są potrzebni – kanalarz, śmieciarz, prefekt... Tyle z tego, że teraz mnie ciągną na jakąś nasiadówę, a tak tobyśmy jeszcze mogli pogadać.
Poczuł kolejny przypływ sympatii do tej istoty, niechby i nieletniej. Większość nowo mianowanych prefektów robiła wrażenie ciężko zamroczonych ogromem własnego nowo nabytego znaczenia. Irytowało go tak samo jak zachowanie jego matki, która najwyraźniej dzieliła synów na prefektów i nieprefektów.
- Uważaj na siebie. W tym roku być prefektem w Hogwarcie to będzie żaden interes.
- Jasne. Jak to by był interes - uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne - to jego by już dawno gobliny kupiły.
Odpowiedział jej równie smętnym uśmiechem.
- Cześć, Charlie.
- Czy…
- Pewnie, że dam znać, jak będę miała przepustkę. Tylko nie zapraszaj mnie do Madame Puddifoot. Do widzenia, pani profesor – znikła ze świstem w korytarzu.
- „Cześć, Charlie” - Lucy uniosła brwi. – Siedzicie tu godziny pół i “cześć, Charlie”. I nikt tu nikogo nie podrywał. I tak bez żadnego powodu nie przyznałeś się, kim jesteś. A świstak siedzi i zawija w te sreberka...
Trafiony, zatopiony, pomyślał. Przez chwilę chciałem być chłopakiem jadącym do Hogwartu. A przynajmniej nie być dla Susan nauczycielem. Że co? Dla Susan? Czy dla jakiejkolwiek panny? Cholibka, pomyślę o tym jutro…

Hogwart, poniedziałek, 4 września 1995 wieczorem

Pierwszego września 1983 roku dwunastoletni Charlie Weasley postanowił, że kiedyś na uczcie powitalnej zasiądzie po słusznej stronie stołu nauczycielskiego.
Czasami dziecięce marzenia się spełniają. Niestety zazwyczaj wtedy, kiedy marzy się już o czym innym. Po następnych dwunastu latach patrzył z góry na Wielką Salę i dużo by dał (jak na możliwości Weasleyów), żeby siedzieć przy którymś z wielkich stołów. Najlepiej przy tym najbliższym, z którego patrzyły na niego rozszerzone ze zdziwienia czarne oczy.
Susan Bones teoretycznie zgadzała się co prawda z Erniem Macmillanem, że jako prefektkę powinno ją żywo obchodzić to, kogo Tiara Przydziału kieruje do jej domu, ale teoria ta nie miała najmniejszego zamiaru zamienić się w praktykę. Bardziej intrygowało ją, co robi przy stole nauczycielskim poznany przez nią w pociągu właściciel Srebrnej Strzały.
- Z przykrością informuję – ogłosił Albus Dumbledore - że w tym roku nie będzie wśród nas pani profesor Hooch. Aby nie pozbawiać państwa lekcji latania, zatrudniliśmy do stycznia pana Charlesa Weasleya, w swoim czasie niezrównanego szukającego Gryffindoru...
Rudzielec wstał i ukłonił się niezgrabnie.
Od stołu Gryffindoru zerwała się burza oklasków, ale uważny obserwator zauważyłby łobuzerskie błyski w oczach bliźniaków – braci nowego nauczyciela. Dla kontrastu oklaski od stołu Slytherinu pochodziły od pojedynczych osób. Dłonie opiekuna Slytherinu niemal się nie stykały.

- Ot, proszę - zauważyła Minerwa McGonagall, patrząc na Charliego z rozbawieniem. - Ciekawe, z kim jeszcze mi przyjdzie pracować. Co jeden, to z lepszej bandy.
- Proszę?
Siedzieli w pokoju Dumbledore'a, próbując prowadzić niezobowiązującą konwersację o sprawach przyjemnych, a przynajmniej obojętnych, i nie myśleć o nowej nauczycielce, która bardzo chciała "spotkać się w małym gronie, żeby się zintegrować" i której tylko dzięki połączeniu talentów dyplomatycznych McGonagall i impertynencji Lucy Blair udało im się pozbyć, ani o przemówieniu, którego sens nie budził wątpliwości.
- Dwa lata temu przyszło mi pracować z Remusem Lupinem. Instytucji Bandy Huncwotów nie muszę ci przybliżać. Teraz z tobą. Logiczną rzeczy koleją za parę lat pojawi się tutaj twój brat. Tak przy okazji - zamierzasz reaktywować Tajny Klub Gwinta imienia Minerwy McGonagall?
Oczy Charliego przypominały wielkością talerzyki deserowe.
- Za Tajny Klub imienia Charlesa Weasleya - uśmiechnęła się opiekunka Gryffindoru, podnosząc kieliszek Napoleona.

Hogwart, środa, 6 września 1995

Młody nauczyciel wyraźnie nie miał pomysłu na przeprowadzenie lekcji na temat “Sprawy organizacyjne”. Tym bardziej przed audytorium złożonym z mieszanki piorunującej Slytherinu z Gryffindorem. Widać było gołym okiem, że urządził ją, bo takie były przepisy.
Pytania z sali także dotyczyły spraw banalnych. Jednakże w klasie dawało się wyczuć napięcie. Coś miało się stać.
Lekcja miała się skończyć za pięć minut, kiedy głos zabrał Gregory Goyle.
- Panie psorze – zapytał – czy pan ma rodzinę?
Domyślał się mniej więcej, o co chodzi i do czego rozmowa zmierza. Po sekundzie namysłu uznał za stosowne udać, że nie zrozumiał pytania.
- Mam pięciu braci i siostrę.
- Ale ja nie o tym... czy pan ma żonę albo dzieci, albo może jedno i drugie?
- Jestem nieżonaty – odparł. - I nie mam dzieci... o ile wiem.
- To może pan mieć ze mną – odezwała się głośno Pansy Parkinson.
Ślizgoni zarechotali. Z gryfońskich ławek rozległ się jęk zniechęcenia. Po chwili wszyscy ucichli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Hermiona patrzyła na Pansy jak na wyjątkowo dokładnie rozdeptaną meduzę.
- Proszę wstać. Tak, pani, panno Parkinson.
Świeżo upieczona prefektka wstała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry i znowu z góry na dół.
- Z czym do gości? - prychnął. - Proszę usiąść.

Charlie czuł, że tego starcia nie przegrał. Ale musiał jakoś odreagować. Chętnie by się teraz napił, a jeszcze chętniej polatał na miotle, ale w danym momencie jedno i drugie było niemożliwe. Nargile też byłyby niezłe, ale i tego wyrobu firmy „Caterpillar i Synowie” nie miał pod ręką.
- Fred, daj papierosa – zażądał.
- Ależ panie profesorze, skądżebym miał...
- Panie Weasley, możemy i tak – uśmiechnął się. – Mogę jak porządny nauczyciel skonfiskować te fajki. Albo możesz mnie jak brat poczęstować.
- Fajek nie mam, pudło. Mam, i owszem, cygara – odparł Fred i poczęstował go.
Charlie odszedł za załom korytarza, stanął w wykuszu z oknem i zapalił.
- Palisz w szkole! – usłyszał za sobą piskliwy głos. – Jak się nazywasz?
Kątem oka dojrzał Dolores Umbridge. Zadajesz głupie pytania, to dostaniesz głupią odpowiedź, pomyślał.
- Winston Churchill! – wypalił.
Ku swemu zdumieniu usłyszał oddalające się pospiesznie kroki.

- Panie dyrektorze! – krzyknęła od progu gabinetu Dolores Umbridge.
- Koleżanko Umbridge, jestem zajęty, mam gości.
Draco Malfoy i Pansy Parkinson zesztywnieli. Reszta prefektów nieudolnie próbowała ukryć rozbawienie.
- A więc, panno Bones - ciągnął Dumbledore - pani pytanie jest sensowne, natomiast...
- Panie kolego! – przerwała Umbridge. Portrety zmarłych dyrektorów spojrzały na nią z niesmakiem. Nikt z nich nie pozwoliłby nowo zatrudnionemu nauczycielowi na taką poufałość. – Chyba to, co mam do powiedzenia, jest ważniejsze niż ci smarkacze. Dyscyplina szkolna...
- Jak właśnie mówiłem – ciągnął Dumbledore nieco głośniej – kiedy ktoś zakłócił naszą rozmowę...
Ron prychnął dziwnie. Ernie Macmillan zakrztusił się. Susan wyglądała, jakby miała się za chwilę udusić. Hermiona spojrzała na nich potępiająco, ale widać było, że i ją cała sytuacja serdecznie bawi.
- Panie kolego! Na korytarzu stwierdziłam palącego cygaro Winstona Churchilla!

Hogwart, środa, 20 września 1995

- Fred, dlaczego opowiadacie te wszystkie świństwa o Charliem? - spytała Ginny.
- Jaka trąbka? Jaka różdżka z leszczyny? - zdziwił się Fred. - Jakie świństwa?
Pojawienie się w Hogwarcie rozumnej formy życia starszej od siódmoklasistów, młodszej od Flitwicka, mniejszej od Hagrida, noszącej spodnie i przynajmniej od czasu do czasu myjącej głowę wzbudziło zrozumiałe podniecenie wśród tych uczennic, które zdążyły się już zorientować, na czym polega rozmnażanie płciowe. Co przytomniejsze uważały, że człowiek po przejściach – a ktoś, kto w wieku dwudziestu czterech lat ma czoło jak orne pole, niezawodnie jest człowiekiem po przejściach - niespecjalnie się nadaje do flirtu, ale większość pozostałych miała wielką ochotę na bliższą znajomość.
Jednakże próby zawarcia bliższej znajomości kończyły się niepowodzeniem. Nauczyciel po przejściach był zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów udzielać dodatkowych lekcji, również po ogłoszeniu ciszy nocnej, sporo miał też do powiedzenia o opiece nad magicznymi stworzeniami, ale na tym się jego gotowość do współpracy kończyła.
W nieunikniony sposób w żeńskich dormitoriach od piątej klasy w górę do żelaznego tematu “na kogo leci Snape” doszedł drugi żelazny temat “z kim sypia Weasley”. Za podejrzaną numer jeden uchodziła Lucy Blair, zwłaszcza odkąd dwa razy widziano ich razem w “Trzech Miotlach”.
Najoczywistszym źródłem informacji wydawało się rodzeństwo młodego nauczyciela. Ginny raczej unikala tematu, Ron potrafił długo i szeroko opowiadać o przygodach brata ze smokami, a przede wszystkim o tym, jak świetnie lata na miotle – czyli o tym, co jego rozmówczynie interesowało najmniej. Natomiast bliźniacy zawsze byli chętni do rozmów o tym, co chciały wiedzieć, i gotowi opowiedzieć im to, co spodziewały się usłyszeć. Charlie byłby mocno zdziwiony, gdyby usłyszał, jakim ogierem okazuje się w opowiadaniach swoich braci.
- Jak mi Mandy Brocklehurst opowiedziała, coście jej nagadali, to myślałam, że się pod ziemię zapadnę – warczała Ginny. - Myślałby kto, że zaliczył tych dziewczyn nie wiadomo ile, wszystko co ma mufkę, to zdobycz do kolekcji... przecież wiecie, że to nieprawda!
- Głupia jesteś, moja siostro – oświadczył stanowczo Fred. - Nieważne, jaki towar jest, ważne, na jaki czekają klienci. Singla w tym wieku bez doświadczeń ciężko sprzedać. A tu jest od groma panienek, które polecą na twardego faceta po przejściach i z doświadczeniem, na jakiego Charlie zresztą wygląda, ale nie na taką romantyczną pierdołę, jaką on po cichu jest, jasssne?
- Super, ale po ghula chcecie go, jak to określiłeś, sprzedać?
- Widzisz, siostrzyczko – odparł Fred – cholernie nie lubimy czytać znajomych nazwisk na drzewach.
- Ekstra, ale co ma jedno z drugim?
- Ależ to proste jak schemat ideowy siekiery – uśmiechnął się Fred. - Świruje z tymi smokami coraz bardziej, kiedyś się natnie i zamiast brata będziemy mieć kupkę popiołu. Chyba że się wcześniej po pijaku zabije na miotle po jakimś kretyńskim zakładzie. A wszystko przez to, że jest niewyżyty.
Ginny wzniosła oczy ku niebu. Pomyślała, że jednak fajnie byc chłopakiem. Dla nich świat jest taki prosty.
- By se znalazł kobitę, toby był spokój. A że sam sobie nie znajdzie, to trzeba je na niego napuścić.

- Wiesz, Fred – powiedział Lee Jordan przy kolacji – jestem doprawdy wzruszony waszą troską o braciszka.
Gdyby Fred nie znał Lee od sześciu lat, prawdopodobnie wziąłby to za dobrą monetę.
- Wiesz, jak się nazywa taki, co podsłuchu-je? – warknął.
- Wiem, jak się nazywa taki, co prowadzi takie rozmowy pełnym głosem w pokoju wspólnym – odciął się Lee. - Kretyn. A swoją drogą naprawdę myślisz, że jak se znajdzie babę, to przestanie latać? A przynajmniej tak świrować?
- Nie mam pojęcia – odparł szczerze Fred. - Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu. Był taki ojcowski, że wyrzygać się można, gorszy od Billa. Ale założę się o każde pieniądze, że jak się ożeni, a jeszcze jak mu się dzieci urodzą, to mama będzie tak zaabsorbowana najpierw ślubem, potem synową, a na końcu, daj Boże jak najszybciej, wnukami, że przestanie pchać nos w moje sprawy.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- A poza tym – dodał George – lepiej niech go uważają za dziwkarza niż za pedała.

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 04.09.2006 10:47
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Arthur Weasley
post 25.05.2006 16:22
Post #2 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Odcinek 8

Hogsmeade, Trzy Miotły, sobota, 20 stycznia 1996



- Przepraszam cię na chwilę – przerwał – muszę poprawić makijaż.
Susan prychnęła do piwa, z trudem tłumiąc chęć dowiedzenia się, czy Charlie wie, co te słowa znaczą, jeśli akurat nie sygnalizuje się nimi wyjścia do toalety.
Charlie wstał i skierował się do korytarzyka prowadzącego obok gabinetów – ustronnych pomieszczeń umożliwiających nieco spokojniejszą rozmowę bez krępującej obecności osób trzecich.
Gramofon z wielką tubą trzeszczał: (1)

…we will create a world for two,
I’ll wait for you the whole night through,
For you, Lili Marleen,
For you, Lili Marleen.


Żeby tylko jedną noc. Jutro wyjeżdża. Tak, jak było w planie. Cztery miesiące się obwąchiwali, pobyli razem trzy tygodnie. Głupiego robota. Co dalej?
Przymknęła oczy…

Siedziała przy solidnym dębowym stole, w dość niskim pokoju z sufitem z poczerniałych ze starości belek i równie poczerniałą podłogą. Obok niej siedziała Hermiona Granger. W bocznych drzwiach stał Fred Weasley, a może to był George, z papierosem w palcach.
Usiadł przy stole i zapalił.


- Czy będziesz mi się zwierzać z tego, kto cię bił po twarzy?
Głosu dobiegającego zza drzwi gabinetu nie można było pomylić z niczym innym na świecie. To był ten sam głos, który tyle razy syczał „Panie Weazzzzzley, pan się nie przygotował na dzisiaj! Panie Weazzzzzzzzzley, co się z panem dzieje?”
- Opowiesz mi, jak odrabiałaś lekcje przy świetle ulicznej latarni, aż zepsułaś sobie oczy? Nie, prawda?
Zamienił się w słuch, spodziewając się usłyszeć teraz głos osoby, z którą Snape prowadzi takie rozmowy. Zamiast tego usłyszał znowu głos Mistrza Eliksirów:
- Aut, plomba na piter. Nie filuj na moje sprawy. Jak mniej kumasz, to cię nie ożenią z kosą.
Koniec świata. Snape grypserą jedzie...
Przez moment czuł przemożną chęć pomylenia drzwi, ale się opanował.

- Fred, każdy papieros skraca życie o pięć minut! – warknęła Hermiona.
- I sądzisz, że pożyję na tyle długo, żeby te pięć minut w te czy wewte miało jakieś znaczenie, złociutka? Ja będę następny. Po Charliem...
Nie będziesz następny, pomyślała, nie będzie żadnego następnego, nic mu się nie stanie, nie ma prawa, to by nie było fair, wróci, musi wrócić…
Czekać. Czuć zarazem niepokój posunięty do granic i niezachwianą, nie popartą żadnymi rozsądnymi argumentami pewność, że wróci, w ogóle nie ma innej możliwości, nic mu nie będzie, jak tyle razy powtarzał: złego diabli nie biorą…
Zza drzwi rozległ się charakterystyczny trzask.
- CHARLIE!!! – zerwała się z miejsca.


- Coś dziwnego się… – zaczął Charlie i urwał. – Co tobie? Owszem, to ja, ale dlaczego się zrywasz z krzykiem na mój widok?
- A nic, chyba się zdrzemnęłam. Coś zacząłeś mówić?
- W gabinecie siedzi Snape i gada grypserą, nie wiem, sam do siebie czy jeszcze ktoś tam jest.
- Misiu – popatrzyła na niego – może nie pij już więcej?
- Skoro uważasz, że mam haluny – powiedział bezbarwnym głosem – to może już chodźmy.
- Ojej – strapiła się, patrząc na jego nagle poszarzałą twarz – żartowałam…
- Nigdy tak nie żartuj. Za bardzo mi to przypomina, jak robili i robią wariata z Harry’ego. A także, jak Skeeter opisała nas kiedyś jako bandę alkoholików.
- Was, to znaczy kogo?
- Smokerów. Widziała u nas dwie imprezy, w tym jedną z góralami, a potem palnęła sążnisty artykuł, w którym o smokach było mało i głupio… zresztą dawno nie widziałem w normalnym piśmie tekstu, w którym byłoby o smokach i nie napisaliby jakichś koszmarnych bzdur, chlubnym wyjątkiem jest, o dziwo, Kibel… dość, że było mało o smokach, za to dużo o alkoholu. Mnie w szczególności opisała jako degenerata.
- Mało to nie pijecie.
- Mało nie pijemy, ale gdyby każdy, kto tyle pije, miał być alkoholikiem, to alkoholikiem byłby co drugi auror, trzy czwarte karpackich górali i, nie wymawiając, co trzeci dziennikarz, oni też niewąsko tankują. A druga rzecz jest taka, że jak kumple rano muszą wcześnie wstać, to się domagają, żebym się napił na dobranoc.
- Chryste Panie, dlaczego?
- Bo tylko wtedy jest gwarancja, że mi się znowu nie przyśni tamto i nie pobudzę wszystkich dookoła. Trudno, żeby mnie ktoś całą noc trzymał za rękę…
- Aluzju poniała – uśmiechnęła się, biorąc go za rękę.
- Nu wot – spojrzał na nią z miną człowieka przyjemnie zaskoczonego. – Rozwija się pan, Kloss. Lubię, kiedy moi ludzie rozwijają się.
Pokręciła głową. Znowu jakiś cytat.
Gramofon przestał grać. Miała sporo pytań, ale teraz nie czas.
- Oh, Johnny, proszę, więcej nie dotykaj mnie!
- rozległo się z głębi lokalu, gdzie stół okupowało sześciu młodych ludzi w mundurach szkoły aurorów. Susan nadstawiła ucha. Melodię kiedyś słyszała, ale jako żywo nie z takimi słowami.
Oh, Johnny, proszę, więcej nie dotykaj mnie!
Oh, Johnny, proszę, więcej nie dotykaj mnie!
Twoja męskość przeraża mnie.
Glory, glory, alleluja!
Glory, glory, alleluja..


- Chłopcy się bawią – mruknęła z mieszaniną niesmaku i rozbawienia. Doświadczenie mówiło jej, że Charlie za chwilę przyłączy się do śpiewu (jeżeli te odgłosy można było nazwać śpiewem). Ale nic takiego nie nastąpiło.
Oh, Johnny, proszę, więcej nie - - - -
Oh, Johnny, proszę, więcej nie - - - -...

rozległo się tymczasem. Mimo woli pomyślała, do czego doprowadzi dalsze skracanie tekstu.
Charlie delikatnie wysunął rękę z jej dłoni i wstał. Patrzyła, nie rozumiejąc.
- Przepraszam, skarbie – powiedział z widocznym wysiłkiem. – Zaraz wracam... – i znikł za drzwiami wejściowymi.

- Oh, Johnny, proszę więcej! – dobiegało zza okna. – Oh, Johnny, proszę więcej! Glory, glory...
Ukląkł na oblodzonej ścieżce, oddychając ciężko. Nabrał śniegu w obie dłonie i zaczął sobie nacierać twarz.

Powóz do Hogwartu.
David gra na organkach. Johnny Shag patrzy na nich z wyrazem rezygnacji, dziewczyny z politowaniem.
- Oh, Johnny, proszę! – długa pauza. – Oh, Johnny, proszę!... Oh, Johnny, proszę!... Twoja męskość przeraża mnie!
Powóz gwałtownie unosi się w powietrze. Za oknem wykwita Mroczny Znak.


Podmuch wiatru nasypał mu śniegu za kołnierz. Lodowata strużka spływała wzdłuż kręgosłupa.
- Oh, Johnny!... – darli się adepci zawodu, w którym żyje się szybko i umiera młodo. – Oh, Johnny!... Oh, Johnny!... Twoja męskość...

Tylna izba karczmy w Pwllgwyngyll. Świdrujący w uszach krzyk Johnny’ego.
Śmierciojad pilnujący porwanych jest bliski ekstazy. Wstaje. Wychodzi tyłem, z uniesioną różdżką. Zamyka za sobą drzwi.

- Colloportus!
Zaklęcie, rzucone drżącą z podniecenia ręką, trafia o cal od klamki. Spartaczył. Za tymi drzwiami, po przeciwnej stronie sieni, wisi stary Meteor.
- Davidowi się nie udało, teraz moja kolej – mówi Julia. - Jak znam życie, nie zabezpieczyli tego rzęcha na ścianie.
Wstaje.
- Trzymajcie się - dodaje ze sztucznym spokojem. - Życie było fajne.
Drzwi skrzypią. Obudziłyby nawet bliźniaków. Ale wycie Shaga, na którym śmierciojady po sześcioletniej przerwie przypominają sobie zaklęcia torturujące, głuszy wszystko.


- Wstawaj – usłyszał niepewny głos. - Przeziębisz się...
Odwrócił głowę, żeby poinformować właścicielkę głosu, gdzie ma ryzyko przeziębienia. Spojrzał na nią i bez słowa pozwolił się odprowadzić do stołu.
- Co jest? – spytała. – To znaczy... mam na myśli... dlaczego...?
- Dlaczego mnie to tak rąbnęło?
- Właśnie.
- Ta piosenka... myśmy się tak wyzłośliwiali na Johnnym Shagu. Zwłaszcza odkąd się zaczął kręcić przy Julii.
- I dlatego nie lubisz...?
- A dlatego.
Znała już ten ton. Znowu nie powiedział całej prawdy.

Zegar na Północnej Wieży wybił trzy kwadranse na dziewiątą.
- Dobranoc, panno Bones – uśmiechnął się.
- Dobranoc, panie profesorze.
Objął ją. Coś mu przeszkadzało rozluźnić chwyt. Stali tak dobrą minutę ciasno spleceni.
- Co ci jest? – zdziwiła się Susan, gdy wreszcie rozluźnił uścisk. – Mam takie wrażenie, jakbyś się bał do granic możliwości.
- Bo się boję… - ścisnął ją za rękę.
- Siadaj.
Usiedli na schodach.
- Czego się boisz?
- Boję się śmierci, boję się być sam. Takie mam uczucie, jakbyśmy się mieli więcej nie zobaczyć – zamilkł na chwilę, oddychając ciężko. – Kłopoty tylko przeze mnie masz, a jeszcze może ci nieszczęście przyniosę…
- Przestań.
- Łatwo ci mówić. Ja nie wspominałem, ty nie pytałaś, czy ktoś był przed tobą…
Spojrzała na niego, gorączkowo zastanawiając się, co powiedzieć i czy w ogóle cokolwiek.
- Powiedzmy, że trochę wiem. W każdym razie wiem, kim była dla ciebie Jenny.

- Możecie się nie spieszyć. Już wykonałem twoje czynności.
Oboje ledwo powstrzymali się, żeby nie parsknąć śmiechem. Zestawienie oficjalnego tonu, w jaki wpadał Ernie, gdy był zakłopotany, z za dużą piżamą i pstrym ręcznikiem na ramieniu byłoby w stanie rozbawić Snape’a na pogrzebie.
- To znaczy? – spytała Susan, z trudem utrzymując powagę.
- To znaczy ogłosiłem ciszę u dziewczyn – wyjaśnił już mniej oficjalnym tonem. – Dobranoc. Prześpij się trochę przed ranem, jutro eliksiry – dodał i skierował się do łazienki prefektów.

- Charlie, z tym Shagiem to było coś więcej, niż powiedziałeś.
- A bo?
- A bo to cię jednak za bardzo rąbnęło.
- No dobrze. Śpiewaliśmy tę piosenkę w chwili porwania. Johnny się tak fajnie peszył. Już go potem nigdy nie widziałem. Nieważne.
Spojrzała mu w oczy.
- Ważne – powiedziała, siląc się na spokój. – Ważne. Dlaczego go nie widziałeś? Co mu zrobili? Przecież wszyscy byliście na wymianę. Co się stało?
- Zabrali go ze sobą. Jedyny mugolak w ekipie. Rozumiesz? Myśmy spokojnie siedzieli, czekali co będzie...
- No, bez przesady – zaprotestowała.
- ...kto zginął, to się nie męczył, a on... a jego... już aurorzy wpadali do karczmy, a oni mu... W czym myśmy byli lepsi? Jaka nasza zasługa, że mieliśmy rodziców czarodziejów? Ja żyję, bo Julia się wykradła. A Julia się mogła wykraść, bo tamci, zamiast nas porządnie pilnować, woleli słuchać, jak on krzyczy!
Objęła go za głowę. Kilka minut siedzieli w milczeniu.
W głowie kołatały mu strzępy zdań z protokółu sekcji. Zwichnięcie stawu barkowego lewego... zwichnięcie stawu barkowego prawego... bezpośrednią przyczyną zgonu było użycie zaklęcia Gorących Kości w formie ostrej z następczym rozerwaniem płuc... Ze zgrozą przypomniał sobie, że czytając go wtedy, odetchnął z ulgą – wyobraźnia podsuwała mu o wiele gorsze wizje.
- Możesz mi coś obiecać? – zapytał nagle.
- Może bym i mogła, ale co?
- Że nigdy nie będziesz… argh... to zabrzmi strasznie patetycznie, najpierw obiecaj, że się nie będziesz śmiać.
- To ci mogę obiecać. A o co chodziło? Że czego nie będę?
- Że nigdy i w żadnych warunkach nie będziesz ratowała mojego życia, zdrowia ani wolności za cenę przejścia na stronę Sama-Wiesz-Kogo albo jakiejkolwiek współpracy z nim czy z podobną swołoczą. Choćbym cię wtedy błagał, żebyś to zrobiła.
- Tego to na pewno nie zrobisz.
- Na pewno to dwa i dwa jest cztery. A i to nie w Ministerstwie. Słuchaj, nie wiesz, co zrobię ani co powiem. Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Ojciec nieraz mówił, że nie ma ludzi niezłomnych, są tylko nieudolnie łamani. Trochę się od rosyjskich mugoli nasłuchał, co tam robiono z ludźmi. I do czego człowiek się może posunąć ze strachu o swoich bliskich...
- Twój ojciec był w Rosji?
- Pierwszy Zakon miał bazę na Syberii. Dlatego oni tam wszyscy znają rosyjski, lepiej albo gorzej, ale znają.
- A ty skąd znasz?
- Nie o tym idzie rzecz... tego, chciałem powiedzieć, nie o tym teraz rozmawiamy. Obiecaj.
- Nie. Nie obiecam. Nie mogę obiecać, co wybiorę, mając do wyboru zostać świnią albo potworem. A ktoś, kto w imię wyższych zasad skazuje bliską osobę na śmierć, jest potworem. Może bohaterem, ale potworem na pewno. Nie wiem, co w razie czego zrobię, nie wiem nawet, co powinnam zrobić. Nie mogę obiecać, że ci pozwolę zginąć.

- Wiesz, która jest godzina?
- Skąd mam wiedzieć? Podejrzewam, że jakaś druga.
- Nie – odparła, patrząc ponad jego ramieniem na zegar na półpiętrze i okno, za którym niebo z czarnego stało się granatowe. – Dochodzi szósta.

Stanisławów, piątek, 9 lutego 1996

- Wodki nemaje?
Pytanie mugolskiego kolejarza nie było dla Charliego zaskoczeniem. Na wschód od Bugu mężczyzna, który rano wysiada z pociągu i zamiast z wódką wraca z półgalonem kwasu chlebowego i torbą drożdżówek, jest zjawiskiem wartym zauważenia.
- Możet maje, możet nemaje – uśmiechnął się. – Koły pojidemo?
- Sim chwyłyn.
(2)
Istotnie, nie minął kwadrans, a mistnyj z Rawy Ruskiej do Czerniowiec opuścił monumentalny, pamiętający jeszcze czasy nebiszczki Awstrii dworzec w Stanisławowie.
- Czy mugolskie pociągi zawsze się tak wloką? – spytał Pat Finnigan.
- Jak gdzie – odparł Charlie. – Na Bałkanach, na Ukrainie i tak dalej owszem. Tuu sieeę niikooomuu niee spieeeszyyy…
Pociągowi nie spieszyło się na pewno. Szczerze mówiąc, wlókł się niemiłosiernie. Widoki przesuwające się za oknem płackartnego wagonu były, i owszem, piękne, ale im nie chodziło o kontemplację zachodu słońca nad Czarnohorą, tylko o jak najszybsze dotarcie do Czerniowiec.
- Nie mogliśmy się teleportować?
- Nie. Tu nie honorują brytyjskich praw teleportacji. Trzeba mieć miejscowe pozwolenie.
- A na latanie na miotle też?
- Też. Ja nawet mam, tylko po pierwsze nie mamy mioteł. Chyba, że chciałbyś jeszcze raz spróbować, jak działa tutejsza sieć Fiuuu?
Pat nie chciał. Już korzystanie z rumuńskich kominków stanowiło sport ekstremalny - spędzenie kwadransa w przewodzie tranzytowym było na porządku dziennym, ale potem docierało się do wyznaczonego celu. Tutaj zaś próba dotarcia do Czerniowiec zakończyła się za pierwszym razem w czymś, co wyglądało jak resztki szpitala wyrytego w masywie góry, za drugim zaś w eleganckiej restauracji „Trzy zęby” w centrum Lwowa. Po namyśle przeszli do połączonej z nimi mugolskiej restauracji – kelner na widok galeona wcale się nie zdziwił, jedynie stuknął nim o stół, sprawdzając, czy aby na pewno jest złoty – i po sutym obiedzie udali się na równie mugolski dworzec.
- Ładny kot – powiedział, zaglądając Charliemu przez ramię i patrząc na zdjęcie, na którym Susan głaskała Krzywołapa.
- Który?
- Ten tego, jestem w pułapce... jak powiem, że ten w twojej kurtce, to dostanę w ryj, że się spoufalam, jak powiem, że ten rudy, to dostanę w ryj, że nie doceniam...
Charlie litościwie nie domagał się konkretnej odpowiedzi.
Do przedziału (jeżeli kojec oddzielony przepierzeniem od następnego kojca, ale niczym nie oddzielony od korytarza, zasługuje na to dumne miano) wsunęła się rozczochrana głowa mugola.
- Majete zakusku?
Zapach wionący od niego wyraźnie wskazywał, że będzie czym popić ową zakąskę.
- Co on chce? – spytał szeptem Pat. Charlie uciszył go ruchem dłoni.
- Majem – odpowiedział. – S’czas budiem.(3)
Mugol znikł.
- Co on chciał? – spytał znowu Pat.
- Pytał, czy mamy zakąskę. Chce się napić, widocznie nie ma z kim albo pod co. Fałszoskop nie piszczy, więc dlaczego nie? I tylko niech cię ręka Boska broni coś mówić o Anglii albo Irlandii, jesteś Węgier z Temesvaru.
Przypadkowym towarzyszom podróży, którzy poszukiwali wspólników z zakąską, najwyraźniej to wystarczało. Bardziej zbulwersował ich fakt, że Węgier po wypiciu szklanki ich znakomitego samogonu nie chce pić więcej.
- Won ne może – tłumaczył wyraźnie zażenowany Charlie. – Won choryj
- Aaa – na twarzach Ukraińców odmalowało się współczucie. – Koły won choryj, my majem lekarstwo.
Na stoliku pod oknem pojawiła się butelka armeńskiego koniaku. Pat wzniósł oczy ku niebu, wyraźnie przeczuwając, że koniak widział Armenię krótko i na obrazku, ale nie chciał komplikować sytuacji.
Dmytro i Pawło, a także towarzysząca im dziewczyna, okazali się ludźmi nie tylko chętnymi do wypitki i ogólnie towarzyskimi, lecz także obdarzonymi dużym poczuciem humoru. W Kołomyi byli już całkiem nieźle zaprzyjaźnieni.
Charlie ze wzrastającym zainteresowaniem przyglądał się Oksanie. Coś mu ona przypominała. Kiedyś widział tak ubraną i umalowaną dziewczynę na fotografii. Nie ruszała się wtedy. Widział ją na mugolskiej fotografii. W jakimś piśmie we Lwowie... nie, w Przemyślu...
Była ubrana i umalowana idealnie tak, jak dziewczyna z mugolskiego pisma. Nie podobnie, nie w tym samym stylu, lecz z fotograficzną dokładnością. Od kolejności kolorów na pasku po podkreślone na żółto oczy. Gdyby nie te oczy, może by nawet nie zwrócił uwagi.
To musiała być czarownica. Czarodzieje, zwłaszcza młodzi, na mugolską stronę często ubierali się kopiując do najdrobniejszego szczegółu podpatrzony wzór.
Z niejakim rozbawieniem przypomniał sobie artykuł w “Czarodzieju Powszechnym” Jak nas widzą. Wynikało z niego, że według mugoli czarodzieje nie mają pojęcia o mugolskich zwyczajach i w ogóle o życiu mugoli, nie wiedzą, jak działa poczta i przystanek autobusowy, a ubranie się po mugolsku tak, żeby się nie wyróżniać z tłumu, dla większości z nich jest zadaniem ponad siły. Mimo woli uśmiechnął się. Wyłapaliby nas do ostatniego pięćset lat temu, pomyślał.
Pedanteria Rusinki ubawiła go, ale w końcu czy i on nie stosował podobnej metody, na mugolskim terenie ubierając się – podobnie jak Lupin – głównie w rozmaite mundury?
Gdy pociąg ruszał, Oksana ku ogólnej konsternacji zażyczyła sobie napić się czegoś bez alkoholu.
- Maju kwas – powiedział Charlie i, nie myśląc wiele, wyciągnął różdżkę. – Accio kwas!
Zza przepierzenia wypłynęła plastikowa dwulitrowa butelka. Dmytro przeżegnał się. Pawło zbladł jak kreda.
- Szczo ce… - zaczął.
- Ty pjanyj, ja pjanyj – uśmiechnął się blado Charlie. – Ja nyczoho ne zrobył, ty nyczoho ne widał.(4)
Pawło skinął głową i zajął się krojeniem kiełbasy. Gdy na chwilę odwrócił głowę, Dmytro stuknął Charliego w kolano i nieznacznie odchylił połę kurtki. Mugol uznałby to, co widzi, za rękojeść bagnetu. Ale Charlie wiedział, że to nie jest bagnet.
Na Oksanie całe zajście najwyraźniej nie zrobiło żadnego wrażenia.
Pawło wydobył z walizki niewielki sprzęt podobny do harmonii i zaczął cicho grać. (5)
Ty kazała u wiwtorok -
Pocałujesz raziw sorok,
Ja priszoł, tebe ne ma –
Pidmanuła, pidweła.

Charlie pomyślał, że w jego sytuacji śpiewanie piosenki o dziewczynie, która przez siedem dni z rzędu wpuszcza zakochanego chłopaka w maliny, ma istotne cechy kuszenia licha, ale podjął śpiew.
Ty-ż mene pidmanuła, ty-ż mene pidweła,
Ty-ż mene, mołodoho, s uma, z rozuma zbyła.

- O czym to jest? – zainteresował się Pat.
- O tym, jak się panna z chłopakiem umawia przez siedem dni z rzędu i nie przychodzi – mruknął.
Ty skazała, szczo pomresz,
Ja zrobył dubowyj krest,
Ja priszeł, a ty żywa,
Pidmanuła, pidweła!
(6)
Bezwiednie ścisnął plastikową butelkę, aż kwas chlapnął na okno. Sam się sobie zdziwił. Śpiewał to wiele razy i nigdy go tak nie poruszało.
- Co tobie? – zdumiał się Dmytro.
- A nic, kochałem taką jedną i niestety umarła naprawdę, zginęła, szesnaście lat miała.
- A ty ile?
- Ja wtedy też szesnaście.
- Nie martw się – odezwała się Oksana – znajdziesz ją.
- Pewnie, że znajdę. Po tamtej stronie.
- Po tej. Jeżeli cię naprawdę kochała, to się znajdziecie po tej.
Zamrugał oczami.
- Znaczy co?
- Znaczy znajdzie inną i w nią wejdzie. Albo już znalazła. I spotkasz tę dziewczynę. Kiedy, nikt nie wie. Ale spotkasz. I nie będzie za późno – dodała, jakby odgadując jego myśli.
- No, to jej zdrowie! – Pawło wyciągnął kolejną butelkę.

- Mają oni pomysły na tej Rusi – mruknął Pat, gdy chwiejnym krokiem zmierzali do wyjścia z dworca w Czerniowcach.
- Że co? – zapytał Charlie, najwyraźniej duchem bujając gdzieś daleko.
- O tej reinkarnacji. Reinkarnacja, niech będzie. Ale dusza wchodząca w żyjącą osobę i żeby ta osoba dalej była normalna? Wolne żarty.
Charlie nie odpowiedział od razu. Widać było, że o czymś intensywnie rozmyśla.
- Też się kiedyś śmiałem z ich, jak to wtedy nazywałem, przesądów – odpowiedział w końcu, rozwarstwiając drzwi przepełnionego do niemożliwości trolejbusu. – Dopóki raz, drugi, piąty nie stało się coś, o czym wiedziałem ze szkoły, że jest niemożliwe. Oni tu wiedzą rzeczy, które myśmy w Anglii zapomnieli wieki temu. Tu nawet co bystrzejsi mugole odróżniają wycie upiorów od wilczego.
Teraz Pat się zamyślił. To, co usłyszał w pociągu, brzmiało jak jakieś ludowe bajki. Z drugiej strony Charlie Weasley, nawet zakochany, był normalnym inteligentnym człowiekiem, skłonnym w dodatku do pedantycznego analizowania wszystkiego, co słyszał i widział.
- I co, gdyby tak było, oczywiście rozmawiamy teoretycznie...
- Teoretycznie, pewnie, że teoretycznie – zgodził się skwapliwie Charlie.
- ...myślisz, że to ta?
- Która?
- Ta z kotem?
- Jeżeli tak jest – odparł Charlie z naciskiem – to myślę, że tak. Albo inaczej. Jeżeli tak jest, to to jest ta.
- Znakiem czego na stare lata przyjdzie ci walentynkę wysyłać. Ale cyrk.
Ku jego zdziwieniu Charlie posmutniał. Zapatrzył się tępo w zamarzniętą szybę, wsłuchu-jąc się w rzężenie przeciążonego trolejbusu na kolejnym wzniesieniu.
- Bba – westchnął w końcu. – Ja to tego święta właściwie nie lubię.
- Ale to nie o to chodzi, co ty lubisz, tylko co ona lubi.
- Ona mówi, że nie lubi.
- To nie wysyłaj.
- Bba – mruknął, powtarzając się. – Moja siostra też tak mówiła, a potem strasznie cierpiała, jak nikt nic nie napisał. One takie są.
- Kto one?
- Baby ogólnie.
- Fakt – zgodził się Pat. – Mówią jedno, a myślą drugie.
- I jeszcze mają żal, że nie zgadłeś.
- Inga na przykład... opowiadałem ci o Indze?
- Bo to raz?
- No więc ona potrafiła najpierw się na coś zgodzić, jeszcze rozwinąć temat, a potem jak co do czego, to mówiła “Powiedziałam to, co powiedziałam, bo wiedziałam, że to chcesz usłyszeć! Przecież wiesz, że tak nie myślę!”
- Diabli nadali z babami – westchnął Charlie, wysiadając z trolejbusu.
- Diabli nadali – przytaknął Pat. – Ale bez nich też ciężko.
- Lekko nie jest – zgodził się Charlie.

Koniec rozdziału trzeciego

c.d.n.

(1)
Lili Marleen, sł. Hans Leip, muz. Norbert Schultze.

(2)
- Wódki nie ma?
– Może jest, może nie ma. Kiedy pojedziemy?
– Siedem minut.

(3)
– Macie zakąskę?
– Mamy. Zaraz przyjdziemy.

(4)
– Mam kwas.
– Co to...
– Ty pijany, ja pijany. Ja nic nie zrobiłem, ty nic nie widziałeś.

(5) http://pidmanula.narod.ru/index.htm

(6)
Powiedziałaś, że umrzesz,
Zrobiłem dębowy krzyż,
Przyszedłem, a ty żyjesz,
Okłamałaś, oszukałaś.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 19.10.2006 19:06
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Arthur Weasley   Oswoić Smoka   16.01.2006 01:10
Kedos   Fajowskie... Pisz dalej bo ciekawe sie robi... Ble...   16.01.2006 21:26
Kara   eee???Nie podoba mi się...   18.01.2006 12:44
Arthur Weasley   Obawiam się, że nie mam dla mojej przedmówczyni do...   21.01.2006 15:11
Mishia   Uwielbiam to opowiadanie Arturze. Czytałam je już ...   01.04.2006 14:08
MoniQ   POdoba mi siem...jak zresztą cała reszta ficków..:...   18.04.2006 11:07
Arthur Weasley   O, ktoś to jednak czytał? I nawet komentował? A to...   09.05.2006 22:17
Kara   uuaaa zaskoczyło mnie... Na początku napisałam ze ...   10.05.2006 08:50
Ciasteczko   jest fajne (: podoba mi sie. bo czasami dobrze jes...   12.05.2006 23:14
Arthur Weasley   Masz na myśli szósty tom, mam nadzieję? Bo względe...   13.05.2006 11:37
Arthur Weasley   Odcinek 4 [center]ROZDZIAŁ DRUGI w którym Susan s...   14.05.2006 15:52
Kara   Nie no naprawde coraz ciekawej.... dobrze dobrze.....   15.05.2006 15:29
HUNCWOTKA   Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba. Jest tu ak...   16.05.2006 17:32
Arthur Weasley   Odcinek 5 Chatka Hagrida, piątek, 1 grudnia 1995 ...   16.05.2006 18:28
Arthur Weasley   Odcinek 6 Grimmauld Place, sobota, 2 grudnia 1995...   19.05.2006 21:35
Ciasteczko   opowiadanie jest super (;. bardzo lubie charliego,...   20.05.2006 15:16
Arthur Weasley   Odcinek 7[center]ROZDZIAŁ TRZECI w którym bohatero...   22.05.2006 11:24
Ciasteczko   naprawde już nie wiem co powiedzieć. pochlebstwa m...   22.05.2006 14:24
Eva   Nie ma szans zebym zebrala sie teraz na jakas ladn...   22.05.2006 19:04
Arthur Weasley   Odcinek 8 Hogsmeade, Trzy Miotły, sobota, 20 sty...   25.05.2006 16:22
Ciasteczko   jak zwykle wspaniale. dodajmy do tego pociąg i pic...   26.05.2006 21:20
Arthur Weasley   Średnio z Rosjanami, jeśli już użyć mugolskiej ter...   28.05.2006 15:31
Arthur Weasley   Odcinek 10 Hogwart, piątek, 15 marca 1996 Hej, j...   31.05.2006 09:49
Arthur Weasley   Odcinek 11 Hogwart, niedziela, 17 marca 1996 - C...   03.06.2006 08:30
Eva   Jedno mnie zadziwia - dlaczego, mimo niewatpliwie ...   03.06.2006 20:24
Arthur Weasley   A jestem, jestem. Bo nie ma innego subforum ...   06.06.2006 21:13
koala   Od jakiegoś czasu zabierałam się za przeczytanie t...   07.06.2006 17:39
nessa   heh... właściwie zarejstrowałam się na tym forum...   07.06.2006 20:41
Arthur Weasley   W sumie jeżeli dla kogoś te wyrazy byłyby za trudn...   07.06.2006 21:41
Emili_Morger   Nie wciągnęło mnie to zbytnio ... Ale starasz się ...   08.06.2006 08:34
Arthur Weasley   Czego, przepraszam, nie biorę ze swojego pomysłu? ...   08.06.2006 09:07
koala   Tak, tak... w sumie prawda! Arthurze Weasle...   08.06.2006 11:25
Arthur Weasley   Odcinek 13 Hogwart , sobota/niedziela, 11/12 maja...   09.06.2006 16:39
koala   O! CUDNIE! Wchodzę na Kwiat Lotosu, a tu n...   09.06.2006 21:49
Arthur Weasley   Nie za dużo tej "północy" jak na jedno ...   11.06.2006 23:18
Arthur Weasley   Odcinek 14[center]ROZDZIAŁ SZÓSTY w którym Dolores...   12.06.2006 19:40
HUNCWOTKA   Kurde jak ja uwielbiam twoje opowiadanie! Musi...   12.06.2006 20:32
Arthur Weasley   Odcinek 15 [i]Muntele Jorzea, sobota, 15 czerwca ...   15.06.2006 10:13
nessa   uuuu...! jest tam kto? czy kolejny odcinek...   20.06.2006 14:53
Arthur Weasley   Autor nie ma focha. Autor w ogóle nie ma zwyczaju ...   23.06.2006 15:46
Arthur Weasley   [b]Epilog [b][i]Welwyn Garden City, piątek/sobot...   27.06.2006 16:14
Arthur Weasley   Autor składa podziękowanie nieświadomym współautor...   27.06.2006 16:17
Arthur Weasley   Ciąg dalszy w fanfikcie tegoż autora [url=http://w...   27.06.2006 16:20
Ciasteczko   ojej. koniec. brak mi bedzie tego ficka. bo byl n...   09.07.2006 18:36


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 01.06.2024 08:39