Blask Nadziei, Nie takie wcale wesołe...
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Blask Nadziei, Nie takie wcale wesołe...
Ginny |
10.03.2006 17:01
Post
#1
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 19.10.2005 |
Zamieszczam tu moje opowiadanie, publikowane także na innym forum o Harry'm Potterze. Jego nazwa brzmi "Blask nadziei", znane jest też jako "Smutek nadchodzącej wiosny". Serdecznie zapraszam do przeczytania i ocenienia. Mam nadzieję, żeWam się spodoba
I - Ach tak... Jak się pani nazywa? – mężczyzna o srogiej twarzy spojrzał na nią zza okularów. - Ginevra. Ginevra Weasley. Kaszlnął lekko. Od momentu kiedy podawała swoje imię i nazwisko, każdy urzędnik na chwilę zamierał, a potem dążył tylko do tego, żeby zakończyć tę kłopotliwą rozmowę i powiedzieć: „Dziękujemy, odezwiemy się do pani”. Nikt się nie odezwał. Szukała pracy już od pół roku. A wszystko przez to, że znaczna część czarodziejskich firm pozostawała pod wpływem takich ludzi jak Malfoy czy Zabini, czyli jednym słowem tych „czystej krwi”. Oczywiście, ona również do nich należała, ale już od dawna jej rodzinę określano mianem zdrajców. Tylko dlatego, że nie popierali działań Voldemorta. - Voldemort! – prychnęła pod nosem, wychodząc z budynku. Voldemort był już przeszłością, nikt nie obawiał się wypowiadać jego imienia, wszyscy śmierciożercy gnili w ciemnych celach Azkabanu pod mocniejszą niż kiedykolwiek obserwacją dementorów, którzy, nawiasem mówiąc, w końcu zaczęli zachowywać się tak, jak należy. „Już szósta” – spostrzegła przerażona. Rozejrzała się wokoło. Ulica była pełna ludzi, nie mogła się zdeportować. Znalazła jakiś ciemny zaułek i po chwili kroczyła już wąską ścieżką prowadzącą do Nory. Trzy lata temu, zaraz po tym, jak skończyła Hogwart, rodzice wyprowadzili się z domu i zamieszkali w centrum Londynu. Fred i George byli jednym z tych nielicznych właścicieli firm, którym udało się zachować niezależność i choć nie zarabiali już tak dużo jak kiedyś, mogli sobie pozwolić na małe mieszkanko nieopodal ulicy Pokątnej. Bill i Fleur zamieszkali we Francji, mieli czteroletnią córeczkę Michelle. Charlie ułożył sobie życie w Rumunii, Percy już od dosyć dawna spotykał się z jakąś dziewczyną z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, tylko ona wciąż była sama. Ach, no i był jeszcze.. - Już jestem! – krzyknęła, wieszając płaszcz na wieszaku. Po chwili w holu ukazała się postać wysokiej, brązowowłosej i niezwykle ładnej dziewczyny. – I co, obyło się bez problemów? - Nie, nic się działo – odparła łagodnie. - Dziękuję, Hermiono, nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy. - Ginny, przecież ja cię rozumiem. Zobaczysz, Harry niedługo wróci i wszystko się ułoży. - Przecież wiesz, że to już skończone – Ginny spojrzała w oczy przyjaciółce. - Nie powinniście tego tak szybko zakańczać – pokręciła głową Hermiona. – Ale... Jak ci poszło? Udało się? Przeszły do salonu i usiadły w fotelach. Hermiona podała Ginny kubek z herbatą – jak zwykle po każdej rozmowie kwalifikacyjnej. - Jak zwykle... – westchnęła Ginny. – Nie wiem co mam zrobić, nie znajdę tu pracy, a przecież nie mogę wyjechać... - Ginny, ja albo Harry na pewno zajęlibyśmy się... - Nie, nie zgadzam się Hermiono. To jest mój obowiązek dbać o jego zdrowie. Poza tym Harry nieprędko wróci, a nie spodziewam się, żeby Wiktor był zadowolony z takiego obrotu spraw. - To fakt, nie jest tym zachwycony – Hermiona zamyśliła się. Przez moment milczały. W końcu Ginny powiedziała cicho: - Zawsze jest jednak nadzieja, prawda? - Prawda – zgodziła się przyjaciółka. Ginny odłożyła kubek, wstała i poszła na górę. Kiedy ona kończyła szkołę, Harry, Hermiona i Ron współpracowali razem z Zakonem Feniksa, który nadal działał, pomimo śmierci Dumbledore’a. W końcu doszło do ostatecznego starcia pomiędzy Czarnym Panem a Harry’m, co było przecież nieuniknione. Wszyscy byli zaskoczeni, kiedy Harry odniósł zwycięstwo. Jeszcze kilka dni przed tym wydarzeniem chłopak prowadził gorączkowe poszukiwania ostatniego Horkruksa którego ostatecznie nie odnalazł. Nikt jednak nie drążył tej sprawy głębiej, wszyscy cieszyli się z tego, że świat czarodziejów raz na zawsze pozbył się czystego zła w postaci Voldemorta. Po tej potyczce cała trójka spędziła dłuższy czas w szpitalu Św. Munga. Harry nadal miał paskudną ranę po zaklęciu Cruciatus, która nie chciała się zabliźnić. Nie była groźna, jednak chłopak czasem uskarżał się na ból. Żeby odpocząć od złych wspomnień wyjechał do Stanów. Przedtem jednak razem uznali, że między nimi nic już nie ma i nie będzie. Hermiona doznała poważnego urazu głowy, który udało się wyleczyć, jednak dziewczyna musiała na siebie uważać. Nie spełniła swoich marzeń, nie została ani uzdrowicielką, ani aurorem, natomiast wyszła za maż za Wiktora Kruma i cieszyła się rodzinnym spokojem. Natomiast Ron... Rozpłakała się, kiedy dowiedziała się co mu jest. Po bitwie z Voldemortem przewieziono go nieprzytomnego i nie dającego oznak życia do szpitala. Po bardzo długiej i skomplikowanej operacji oraz dogłębnym badaniu stwierdzono, że zapadł w dziwny i niezwykły stan, znany również mugolom. Ron stał się jakby rośliną. Po prostu trwał. Podejrzewano, że zaatakował go dementor, ale objawy były zupełnie inne. Chłopak nigdy nie wrócił do normalności. Opieka nad nim spadła na Ginny, która od tego momentu zajmowała się chorym bratem. Sytuacja zaczęła się komplikować ostatnimi czasy, kiedy suma na koncie Ginny zaczęła maleć. Dziewczyna musiała znaleźć pracę, ale w Londynie nie miała na to najmniejszych szans. - Jak się masz braciszku? – zajrzała do pokoju brata. Ron leżał na łóżku wpatrując się w jeden punkt na ścianie. Nie reagował na żadne bodźce, nic nie słyszał ani na nic nie zwracał uwagi. Niczym marionetka albo pusta lalka. Ginny usiadła obok niego i delikatnie pogładziła po ręce. - Kiedyś wyzdrowiejesz, Ron... – szepnęła cicho. – Na pewno... Ten post był edytowany przez Ginny: 10.03.2006 23:21 -------------------- Uwierz w noc. To ona cię przywiodła tu.
|
Ginny |
06.06.2006 15:50
Post
#2
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 36 Dołączył: 19.10.2005 |
IV „Cholera, jaki on jest nieprzyzwoicie sympatyczny!” To była pierwszy myśl, jaka przyszła Ginny do głowy, po tym, jak Draco Malfoy poprosił Hermionę do tańca. Ona oczywiście odmówiła mu z uśmiechem, spoglądając niespokojnie na swojego męża. Przyjęcie wydane zostało z wielkim hukiem. Hermiona i Wiktor zaprosili wielu starych znajomych, oraz nowych przyjaciół z pracy. Ginny nie przebolała tego, że Luna mimo wszystko się nie pojawiła. Jej gniew podsycał również wyjątkowo szarmancki i nienaganny blondwłosy Ślizgon, podbijający serca wszystkich dziewcząt na sali. Ludzie mogli mówić, co chcieli i wierzyć w niemożliwe, ale ona nigdy, ale to nigdy nie przyjmie do wiadomości, że Malfoy jest DOBRY. - Źle się bawisz, Dżiny? – za nią stał Wiktor. Ruda zagryzła wargi, jak zwykle nie potrafił wypowiedzieć poprawnie jej imienia. Uznała za wielki sukces fakt, że w końcu zamiast „Hermi-ona-nina” zaczął mówić „Her-mona”. Nie miała jednak odwagi go poprawiać, albowiem wciąż jeszcze pamiętała, jak zwracał się do jej brata „Czurli”. Myślała, że zapadnie się pod ziemię. - Och... nie, skądże, jest bardzo miło! Wiktora usatysfakcjonowała ta odpowiedź. Uśmiechnął się ponuro, po czym podszedł do swojej żony i objął ją mocno, jakby chciał powiedzieć wszystkim „ona jest moja i tylko moja”. Ginny ścisnęła mocniej kieliszek z czerwonym winem. „Co ja tutaj robię?” – pomyślała. - Co za niespodzianka! – usłyszała za sobą czyjś głos. Odwróciła się szybko i stanęła oko w oko z przystojnym, czarnowłosym mężczyzną. Speszyła się i cofnęła o krok, co wywołało jedynie pogardliwy uśmiech nieznajomego. To musiał być jakiś Ślizgon. Tylko oni mają chytrość wypisaną na twarzy i tylko oni potrafią się tak kpiąco uśmiechać. Ginny wydawało się, że skądś go zna, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć skąd. Takich twarzy się nie zapomina. - Cóż to, Weasley, jesteś sama? Nie myślałem, że dożyję takiego dnia! – jego oczy błysnęły dziko. Dostrzegła, że omiótł jej sylwetkę pożądliwym spojrzeniem. Mimowolnie zadrżała. – Myślałem, że ty i Bliznowaty planowaliście założyć rodzinne gniazdko. – Czy to przypadek, że użył takich samych słów, jak Harry niedawno? – Mieć gromadkę dzieci...to chyba u was rodzinne? - Nie wiem, kim jesteś, ale widocznie dobre maniery nie leżą w twoich przyzwyczajeniach – odparła chłodno Ginny. Miał taki wzrok, jakby nie był pewny, czy sobie żartuje. - Weasley, nie rób mnie w konia, ten numer nie przejdzie! – dostrzegł złość w jej oczach. Wtem, wybuchnął śmiechem. – Naprawdę mnie nie poznajesz! Coś odżyło w jej pamięci. Takie same spojrzenie, dawno temu, rzucane przy każdym przypadkowym spotkaniu. Pogarda, zainteresowanie, nienawiść, żądza – wszystko to zmieszane razem... - Zabini – wymówiła to nazwisko, jakby wypowiadała jakieś obrzydliwe przekleństwo. – Nikt inny nie jest aż tak podły. Może z wyjątkiem Malfoy’a. Blaise uniósł brwi z podziwu. - Widzę, że nie uległaś powszechnemu zatraceniu? - On zawsze pozostanie dla mnie takim, jaki był – skrzywiła się, obserwując, jak Draco zaleca się do Lavender. Poczuła ogromny niesmak. Zabini widocznie podzielał jej uczucia, bo jego twarz również wyrażała dezaprobatę. - Spójrz na niego! – prychnął. – Jakie to wszystko na pokaz! Niedobrze mi się robi. Ludzie wierzą w te jego sztuczki, w te nowe wcielenie, w dobre serce! Jak można być aż tak naiwnym! - Jeżeli, tak, to jest bardzo dobrym aktorem. - Jesteś Gryfonką, Weasley – prychnął Blaise. – Gryfoni nie znają się na ludziach. – dodał, jakby to wszystko wyjaśniało. Ginny jednak zrozumiała, co miał na myśli. Kto nie zna lepiej wilka w owczej skórze, niż inny wilk? Albo wąż... Nagle zdała sobie sprawę, że ta rozmowa nawet jej się podoba. Co gorsza, poczuła sympatię do tego nowego, choć niezbyt innego Zabiniego. Zmienił się tylko z wyglądu, w środku był tym samym, złośliwym, zaplutym gburem. Tak samo jak Draco. - Skoro podobno był pod zaklęciem Imperius, to dlaczego jest taki? - Przecież to jeden z Malfoy’ów. Rany, Weasley, jakaś ty domyślna – szydził z niej. O dziwo, nie sprawiło jej to przykrości. – Oni wszyscy są tacy sami. W jego głosie wyczuła jad i gorycz. Wyraźnie za nimi nie przepadał. To zbiło ją z tropu. W Hogwarcie byli przyjaciółmi, a teraz? Musiała przyznać, że ta nowa odsłona Dracona jest sto razy gorsza od tej starej. Nawet jeżeli był teraz prawdziwym dżentelmenem, to jednak wolała, kiedy wyzywał ludzi od „szlam”. Obserwując owego dżentelmena, natrafiła w tłumie na Hermionę. Dziewczyna patrzyła na nią zagadkowym wzrokiem. Nie, nie tylko na nią, na Blaise’a także. Ginny mimowolnie odsunęła się od niego. Nie chciała, żeby ludzie pomyśleli sobie, że... No właśnie, że co? Właściwie, czemuż by nie? Ta długo była sama, drobny flircik na pewno by nie zaszkodził. Ale z Zabinim? Nigdy w życiu! Może i był przystojny, bogaty, uprzejmy, – ale tylko, kiedy chce - oraz bardziej naturalny, niż ten świński blondyn, ale za nic w świecie nie zbliżyłaby się do niego na odległość mniejszą niż pół metra. Zresztą, jego głęboko zakorzenione poglądy na temat Gryfonów, oraz zdrajców krwi nie pozwoliłyby mu na jakikolwiek kontakt z nią. Zaraz jednak musiała przyznać, że chyba zmienił swoje zasady, albowiem nie dość, że nie odszedł, to jeszcze stanął tuż za nią tak blisko, że czuła jego gorący na oddech na szyi. Przełknęła ślinę. Przeszedł ją gorący dreszcz, choć sama nie wiedziała dlaczego. Pojęła, że on ją obserwuje, każdy najdrobniejszy ruch, każde drgnienie mięśni. Wstrzymała oddech. Odsunęła się. To do niczego nie zaprowadzi. Rzuciła mu ostatnie, zagadkowe spojrzenie i odeszła. -------------------- Uwierz w noc. To ona cię przywiodła tu.
|
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 27.09.2024 04:59 |