Oswoić Smoka
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Oswoić Smoka
Arthur Weasley |
![]()
Post
#1
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 32 Dołączył: 26.01.2004 ![]() |
Arthur Weasley OSWOIĆ SMOKA Romans dygresyjny przesiąknięty alkoholizmem i chrześcijaństwem Betareaderzy: Minerwa, Wierzba Bijąca Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny”, Idy Lowry „Inny rodzaj magii” i "Puste miejsce" oraz Toroj „Expecto Patronum”, a do pierwszego miejsca po przecinku z tekstem kanonicznym do tomu V włącznie. Są pewne niezgodności z tomem VI. Postacie Andrei, Lucy, Alexy Toran i Sirith Lestrange pochodzące ze wspomnianych fanfiktów oraz postać Haralda Weasleya pochodząca z fanfiktów Leszka "Edukacja Toma" i "Powrót Podróżnego" zostały wprowadzone za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorkami. Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone. Odcinek 1 ROZDZIAŁ PIERWSZY w którym mężczyzna po przejściach poznaje dziewczynę bez przeszłości i przez dwa miesiące zastanawiają się, co z tym zrobić, potem przedziwnym zrządzeniem losu spotykają się tam, gdzie się tego zupełnie nie spodziewali, a całość kończy się wesołym pijaństwem Wagon restauracyjny Hogwart Expressu, poniedziałek, 4 września 1995 - …i mi opowiada, jaka to ta miotła jest wspaniała, jakie ma bajery i przyspieszenie – opowiadała szczupła blondynka w szacie Ravenclawu czarnowłosej dziewczynie w cywilu. - To ja go wtedy pytam, co mu to daje, że miotła przyspiesza o pół sekundy szybciej, a on mi mówi, że będzie o pół sekundy rychlej na imprezie… Rudy czarodziej w luźnej bluzie z kapturem, sączący piwo przy sąsiednim stoliku, zakrztusił się. - Wiciostych? – zapytał. – Prawdopodobnie dziewięćdziesiątka trójka? Dziewczyny spojrzały na niego z lekkim przestrachem w oczach. - Skąd pan wie? – zapytała blondynka. - Skąd wiesz? – zapytała jednocześnie czarnowłosa, odrzucając na plecy długi warkocz. - Przeczuwam w jasnowidzeniu - uśmiechnął się. - Dobra, a poważnie? - Tak poważnie Wiciostych to jest dyżurna wypasiona miotła dla niedorobionych szpanerów – odparł. – Jak ktoś ma więcej kasy jak rozumu, a lubi zaszpanować, to kupuje Wiciostycha. A dziewięć trzy ma sporo różnych wodotrysków, do niczego niepotrzebnych, ale za to można o nich długo i rzewnie opowiadać pannom, które się nie znają. A prawda jest taka, że jak ktoś naprawdę umie latać, to poleci na drzwiach od stodoły, chociaż ja osobiście wolę Srebrną Strzałę niż drzwi… - Ale na Srebrnej Strzale nie da się grać w gwinta - zauważyła czarnowłosa. Była bardzo podobna do Jenny. Widział to. Ale z czego właściwie? Wzrost nie, kolor włosów się nie zgadza. Oczu też nie. Nieistotne. Była podobna i już. – Latałeś na Srebrnej Strzale? - zainteresowała się. - Powiem więcej, latam głównie na es-es dwadzieścia. A bo? - A nic, mój brat ma Srebrną Strzałę dwudziestą i bardzo chwali, a wszyscy dookoła się dziwią… - To na razie – przerwała blondynka. – Zostawiam was samych. Miłej rozmowy o miotłach. - Sprzedali ci bez problemu Ognistą? – zmieniła temat, wskazując głową na kieliszek stojący na jego stole. - Wiesz… jak ci na imię… - Susan – wyciągnęła rękę. Odruchowo uścisnął tak, jakby się witał z kolegą. Ku jego zdziwieniu jej uścisk nie był wiele słabszy. - Charlie. Od jakiegoś czasu jestem pełnoletni i to chyba widać. - Fakt, widać, na szkołę nie wyglądasz. Do Glasgow jedziesz? - Do końca. Pracę w Hogs dostałem, na parę miesięcy, ale zawsze coś. Dwudziestkę ma i chwali, mówisz? Susan zmarszczyła brwi. Jej rozmówca wyraźnie nie miał ochoty rozwijać tematu pracy w Hogsmeade. Okazał natomiast żywe zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło Hogwartu. Szczególnie interesowało go to, jak nauczyciele odnoszą się do uczniów i nawzajem. Początkowo irytowało ją to, potem jednak ze zdziwieniem zauważyła, że naprawdę słucha wszystkiego, co mu mówi. Z rzadka pozwalał sobie na oględny komentarz. Przez głowę przemknęło jej, że może jego wcale nie obchodzi Hogwart, tylko po prostu lubi słuchać, jak ona mówi. E tam, pomyślała. Jestem mocno nieletnia. A gdyby nawet, to co mnie to obchodzi, żeby chociaż był przystojny... no bez przesady, nie taki ostatni... e tam... - ...i tak do końca to nikt nie wie, co się stało – relacjonowała wydarzenia Turnieju Trójmagicznego. - Na bank to wiadomo tyle, że wszedł do labiryntu Potter i Diggory, i tamtych dwoje spoza szkoły, oni wrócili, a potem, za parę godzin, pojawił się znikąd Potter z ciałem Diggory'ego. - Szkoda chłopaka – westchnął. - Z tego, co mówisz, był cholernie w porządku. Oni wszyscy tacy... zaczekaj chwilę... - Wszyscy, znaczy Hufflepuff? - To swoją drogą, akurat miałem na myśli Diggorych. - Znałeś Cedrica? - zdziwiła się. - Znałem jego brata – odparł. I siostrę. Ale luźno – dodał pospiesznie, wstając od stołu. Pociemniało mu w oczach. Widział ich znowu. Gdzieś z oddali dobiegał głos Mike'a Birchwooda: - ...no to już, gramy, mugol i David robią herbatę... Było ich czterech. Od kiedy wynaleziono grę w gwinta, ludzie na pewnym poziomie dobierają się czwórkami. Odkąd Minerwa McGonagall została wicedyrektorem, grać w gwinta wolno było tylko w pokoju wspólnym. I nie po ogłoszeniu ciszy nocnej. Uznali to za krzyczącą niesprawiedliwość. I dalej grali w gwinta gdzie się tylko dało. W trzeciej klasie zaczął im się plątać pod nogami David. W gwinta grać nie umiał i nie zamierzał się uczyć. Ale w grze nie przeszkadzał, herbatę parzył bez protestu, grał na organkach i wykłamywał ich z kłopotów w sposób budzący ogólny podziw. Nazwali się Tajnym Klubem Gwinta imienia Minerwy McGonagall. Było ich pięciu. - Co ci jest? - zaniepokoiła się. - A nic, za szybko wstałem i zakręciło mi się w głowie – zbagatelizował. Nie potrzebowała fałszoskopu, żeby w to nie uwierzyć. Nie wyglądał na kogoś, kto ma kłopoty z układem krążenia i od byle czego dostaje zawrotu głowy. Spojrzała uważniej na jego twarz. Miał oczy człowieka, który widzi testrale. Znała kilku... - Dzień dobry, pani profesor – odezwała się, widząc podchodzącą nauczycielkę historii magii. - A dobry, dobry – uśmiechnęła się Lucy Blair. - Charlie, można prosić na słówko? - Zaraz wracam – rzuciła Susan. Minęła bufet i weszła do przedziału dla prefektów. - Słuchaj – zaczęła Lucy - czy mógłbyś mi w chwili wolnej od podrywania tej nieletniej istoty… - Nikt tu nikogo nie podrywa! - Jassne, wam się po prostu dobrze rozmawia. Słyszałeś, że nam wsadzili do szkoły anioła stróża z Ministerstwa? - A wiem, widziałem babę na dworcu. Ciekawe, że mnie to wcale nie dziwi. - Wiesz coś o niej? - Menda ostatniego rzędu, ale na szczęście głupia jak but. Ty się dziwisz, że zrobili taki ruch? - Ja się nie dziwię. Ja się boję. - Czego? Że masz zasraną ankietę? A kto nie ma? - Nie to. O Harry'ego się boję. Wpakuje się w jakieś kłopoty, nawet nie zauważy kiedy. - Może i... Na mnie jawny stróż nie robi wrażenia. Bardziej się boję tego, ile osób będzie tej zmorze donosiło po cichu. I czego mogą w tej sytuacji chcieć od Rona. - No jestem - odezwała się Susan, pojawiając się obok Lucy. Była już w szacie Hufflepuffu z naszywką prefekta. Charlie gwizdnął cicho przez zęby. - No proszę, jakie znajomości człowiek zawiera. I się nie pochwaliłaś? - Czym mianowicie? - Że jesteś prefektem. - No i co – wzruszyła ramionami. - Różni ludzie są potrzebni – kanalarz, śmieciarz, prefekt... Tyle z tego, że teraz mnie ciągną na jakąś nasiadówę, a tak tobyśmy jeszcze mogli pogadać. Poczuł kolejny przypływ sympatii do tej istoty, niechby i nieletniej. Większość nowo mianowanych prefektów robiła wrażenie ciężko zamroczonych ogromem własnego nowo nabytego znaczenia. Irytowało go tak samo jak zachowanie jego matki, która najwyraźniej dzieliła synów na prefektów i nieprefektów. - Uważaj na siebie. W tym roku być prefektem w Hogwarcie to będzie żaden interes. - Jasne. Jak to by był interes - uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne - to jego by już dawno gobliny kupiły. Odpowiedział jej równie smętnym uśmiechem. - Cześć, Charlie. - Czy… - Pewnie, że dam znać, jak będę miała przepustkę. Tylko nie zapraszaj mnie do Madame Puddifoot. Do widzenia, pani profesor – znikła ze świstem w korytarzu. - „Cześć, Charlie” - Lucy uniosła brwi. – Siedzicie tu godziny pół i “cześć, Charlie”. I nikt tu nikogo nie podrywał. I tak bez żadnego powodu nie przyznałeś się, kim jesteś. A świstak siedzi i zawija w te sreberka... Trafiony, zatopiony, pomyślał. Przez chwilę chciałem być chłopakiem jadącym do Hogwartu. A przynajmniej nie być dla Susan nauczycielem. Że co? Dla Susan? Czy dla jakiejkolwiek panny? Cholibka, pomyślę o tym jutro… Hogwart, poniedziałek, 4 września 1995 wieczorem Pierwszego września 1983 roku dwunastoletni Charlie Weasley postanowił, że kiedyś na uczcie powitalnej zasiądzie po słusznej stronie stołu nauczycielskiego. Czasami dziecięce marzenia się spełniają. Niestety zazwyczaj wtedy, kiedy marzy się już o czym innym. Po następnych dwunastu latach patrzył z góry na Wielką Salę i dużo by dał (jak na możliwości Weasleyów), żeby siedzieć przy którymś z wielkich stołów. Najlepiej przy tym najbliższym, z którego patrzyły na niego rozszerzone ze zdziwienia czarne oczy. Susan Bones teoretycznie zgadzała się co prawda z Erniem Macmillanem, że jako prefektkę powinno ją żywo obchodzić to, kogo Tiara Przydziału kieruje do jej domu, ale teoria ta nie miała najmniejszego zamiaru zamienić się w praktykę. Bardziej intrygowało ją, co robi przy stole nauczycielskim poznany przez nią w pociągu właściciel Srebrnej Strzały. - Z przykrością informuję – ogłosił Albus Dumbledore - że w tym roku nie będzie wśród nas pani profesor Hooch. Aby nie pozbawiać państwa lekcji latania, zatrudniliśmy do stycznia pana Charlesa Weasleya, w swoim czasie niezrównanego szukającego Gryffindoru... Rudzielec wstał i ukłonił się niezgrabnie. Od stołu Gryffindoru zerwała się burza oklasków, ale uważny obserwator zauważyłby łobuzerskie błyski w oczach bliźniaków – braci nowego nauczyciela. Dla kontrastu oklaski od stołu Slytherinu pochodziły od pojedynczych osób. Dłonie opiekuna Slytherinu niemal się nie stykały. - Ot, proszę - zauważyła Minerwa McGonagall, patrząc na Charliego z rozbawieniem. - Ciekawe, z kim jeszcze mi przyjdzie pracować. Co jeden, to z lepszej bandy. - Proszę? Siedzieli w pokoju Dumbledore'a, próbując prowadzić niezobowiązującą konwersację o sprawach przyjemnych, a przynajmniej obojętnych, i nie myśleć o nowej nauczycielce, która bardzo chciała "spotkać się w małym gronie, żeby się zintegrować" i której tylko dzięki połączeniu talentów dyplomatycznych McGonagall i impertynencji Lucy Blair udało im się pozbyć, ani o przemówieniu, którego sens nie budził wątpliwości. - Dwa lata temu przyszło mi pracować z Remusem Lupinem. Instytucji Bandy Huncwotów nie muszę ci przybliżać. Teraz z tobą. Logiczną rzeczy koleją za parę lat pojawi się tutaj twój brat. Tak przy okazji - zamierzasz reaktywować Tajny Klub Gwinta imienia Minerwy McGonagall? Oczy Charliego przypominały wielkością talerzyki deserowe. - Za Tajny Klub imienia Charlesa Weasleya - uśmiechnęła się opiekunka Gryffindoru, podnosząc kieliszek Napoleona. Hogwart, środa, 6 września 1995 Młody nauczyciel wyraźnie nie miał pomysłu na przeprowadzenie lekcji na temat “Sprawy organizacyjne”. Tym bardziej przed audytorium złożonym z mieszanki piorunującej Slytherinu z Gryffindorem. Widać było gołym okiem, że urządził ją, bo takie były przepisy. Pytania z sali także dotyczyły spraw banalnych. Jednakże w klasie dawało się wyczuć napięcie. Coś miało się stać. Lekcja miała się skończyć za pięć minut, kiedy głos zabrał Gregory Goyle. - Panie psorze – zapytał – czy pan ma rodzinę? Domyślał się mniej więcej, o co chodzi i do czego rozmowa zmierza. Po sekundzie namysłu uznał za stosowne udać, że nie zrozumiał pytania. - Mam pięciu braci i siostrę. - Ale ja nie o tym... czy pan ma żonę albo dzieci, albo może jedno i drugie? - Jestem nieżonaty – odparł. - I nie mam dzieci... o ile wiem. - To może pan mieć ze mną – odezwała się głośno Pansy Parkinson. Ślizgoni zarechotali. Z gryfońskich ławek rozległ się jęk zniechęcenia. Po chwili wszyscy ucichli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Hermiona patrzyła na Pansy jak na wyjątkowo dokładnie rozdeptaną meduzę. - Proszę wstać. Tak, pani, panno Parkinson. Świeżo upieczona prefektka wstała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry i znowu z góry na dół. - Z czym do gości? - prychnął. - Proszę usiąść. Charlie czuł, że tego starcia nie przegrał. Ale musiał jakoś odreagować. Chętnie by się teraz napił, a jeszcze chętniej polatał na miotle, ale w danym momencie jedno i drugie było niemożliwe. Nargile też byłyby niezłe, ale i tego wyrobu firmy „Caterpillar i Synowie” nie miał pod ręką. - Fred, daj papierosa – zażądał. - Ależ panie profesorze, skądżebym miał... - Panie Weasley, możemy i tak – uśmiechnął się. – Mogę jak porządny nauczyciel skonfiskować te fajki. Albo możesz mnie jak brat poczęstować. - Fajek nie mam, pudło. Mam, i owszem, cygara – odparł Fred i poczęstował go. Charlie odszedł za załom korytarza, stanął w wykuszu z oknem i zapalił. - Palisz w szkole! – usłyszał za sobą piskliwy głos. – Jak się nazywasz? Kątem oka dojrzał Dolores Umbridge. Zadajesz głupie pytania, to dostaniesz głupią odpowiedź, pomyślał. - Winston Churchill! – wypalił. Ku swemu zdumieniu usłyszał oddalające się pospiesznie kroki. - Panie dyrektorze! – krzyknęła od progu gabinetu Dolores Umbridge. - Koleżanko Umbridge, jestem zajęty, mam gości. Draco Malfoy i Pansy Parkinson zesztywnieli. Reszta prefektów nieudolnie próbowała ukryć rozbawienie. - A więc, panno Bones - ciągnął Dumbledore - pani pytanie jest sensowne, natomiast... - Panie kolego! – przerwała Umbridge. Portrety zmarłych dyrektorów spojrzały na nią z niesmakiem. Nikt z nich nie pozwoliłby nowo zatrudnionemu nauczycielowi na taką poufałość. – Chyba to, co mam do powiedzenia, jest ważniejsze niż ci smarkacze. Dyscyplina szkolna... - Jak właśnie mówiłem – ciągnął Dumbledore nieco głośniej – kiedy ktoś zakłócił naszą rozmowę... Ron prychnął dziwnie. Ernie Macmillan zakrztusił się. Susan wyglądała, jakby miała się za chwilę udusić. Hermiona spojrzała na nich potępiająco, ale widać było, że i ją cała sytuacja serdecznie bawi. - Panie kolego! Na korytarzu stwierdziłam palącego cygaro Winstona Churchilla! Hogwart, środa, 20 września 1995 - Fred, dlaczego opowiadacie te wszystkie świństwa o Charliem? - spytała Ginny. - Jaka trąbka? Jaka różdżka z leszczyny? - zdziwił się Fred. - Jakie świństwa? Pojawienie się w Hogwarcie rozumnej formy życia starszej od siódmoklasistów, młodszej od Flitwicka, mniejszej od Hagrida, noszącej spodnie i przynajmniej od czasu do czasu myjącej głowę wzbudziło zrozumiałe podniecenie wśród tych uczennic, które zdążyły się już zorientować, na czym polega rozmnażanie płciowe. Co przytomniejsze uważały, że człowiek po przejściach – a ktoś, kto w wieku dwudziestu czterech lat ma czoło jak orne pole, niezawodnie jest człowiekiem po przejściach - niespecjalnie się nadaje do flirtu, ale większość pozostałych miała wielką ochotę na bliższą znajomość. Jednakże próby zawarcia bliższej znajomości kończyły się niepowodzeniem. Nauczyciel po przejściach był zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów udzielać dodatkowych lekcji, również po ogłoszeniu ciszy nocnej, sporo miał też do powiedzenia o opiece nad magicznymi stworzeniami, ale na tym się jego gotowość do współpracy kończyła. W nieunikniony sposób w żeńskich dormitoriach od piątej klasy w górę do żelaznego tematu “na kogo leci Snape” doszedł drugi żelazny temat “z kim sypia Weasley”. Za podejrzaną numer jeden uchodziła Lucy Blair, zwłaszcza odkąd dwa razy widziano ich razem w “Trzech Miotlach”. Najoczywistszym źródłem informacji wydawało się rodzeństwo młodego nauczyciela. Ginny raczej unikala tematu, Ron potrafił długo i szeroko opowiadać o przygodach brata ze smokami, a przede wszystkim o tym, jak świetnie lata na miotle – czyli o tym, co jego rozmówczynie interesowało najmniej. Natomiast bliźniacy zawsze byli chętni do rozmów o tym, co chciały wiedzieć, i gotowi opowiedzieć im to, co spodziewały się usłyszeć. Charlie byłby mocno zdziwiony, gdyby usłyszał, jakim ogierem okazuje się w opowiadaniach swoich braci. - Jak mi Mandy Brocklehurst opowiedziała, coście jej nagadali, to myślałam, że się pod ziemię zapadnę – warczała Ginny. - Myślałby kto, że zaliczył tych dziewczyn nie wiadomo ile, wszystko co ma mufkę, to zdobycz do kolekcji... przecież wiecie, że to nieprawda! - Głupia jesteś, moja siostro – oświadczył stanowczo Fred. - Nieważne, jaki towar jest, ważne, na jaki czekają klienci. Singla w tym wieku bez doświadczeń ciężko sprzedać. A tu jest od groma panienek, które polecą na twardego faceta po przejściach i z doświadczeniem, na jakiego Charlie zresztą wygląda, ale nie na taką romantyczną pierdołę, jaką on po cichu jest, jasssne? - Super, ale po ghula chcecie go, jak to określiłeś, sprzedać? - Widzisz, siostrzyczko – odparł Fred – cholernie nie lubimy czytać znajomych nazwisk na drzewach. - Ekstra, ale co ma jedno z drugim? - Ależ to proste jak schemat ideowy siekiery – uśmiechnął się Fred. - Świruje z tymi smokami coraz bardziej, kiedyś się natnie i zamiast brata będziemy mieć kupkę popiołu. Chyba że się wcześniej po pijaku zabije na miotle po jakimś kretyńskim zakładzie. A wszystko przez to, że jest niewyżyty. Ginny wzniosła oczy ku niebu. Pomyślała, że jednak fajnie byc chłopakiem. Dla nich świat jest taki prosty. - By se znalazł kobitę, toby był spokój. A że sam sobie nie znajdzie, to trzeba je na niego napuścić. - Wiesz, Fred – powiedział Lee Jordan przy kolacji – jestem doprawdy wzruszony waszą troską o braciszka. Gdyby Fred nie znał Lee od sześciu lat, prawdopodobnie wziąłby to za dobrą monetę. - Wiesz, jak się nazywa taki, co podsłuchu-je? – warknął. - Wiem, jak się nazywa taki, co prowadzi takie rozmowy pełnym głosem w pokoju wspólnym – odciął się Lee. - Kretyn. A swoją drogą naprawdę myślisz, że jak se znajdzie babę, to przestanie latać? A przynajmniej tak świrować? - Nie mam pojęcia – odparł szczerze Fred. - Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu. Był taki ojcowski, że wyrzygać się można, gorszy od Billa. Ale założę się o każde pieniądze, że jak się ożeni, a jeszcze jak mu się dzieci urodzą, to mama będzie tak zaabsorbowana najpierw ślubem, potem synową, a na końcu, daj Boże jak najszybciej, wnukami, że przestanie pchać nos w moje sprawy. Przez chwilę jedli w milczeniu. - A poza tym – dodał George – lepiej niech go uważają za dziwkarza niż za pedała. c.d.n. Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 04.09.2006 10:47 |
![]() ![]() ![]() |
Arthur Weasley |
![]()
Post
#2
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 32 Dołączył: 26.01.2004 ![]() |
A jestem, jestem. Bo nie ma innego subforum "dozwolone od lat...". A w tym utworze dzieją się rzeczy, które się rozumie od pewnego wieku. Niekoniecznie w sferze damsko-męskiej.
Odcinek 12 ROZDZIAŁ PIĄTY w którym Charlie najpierw robi to, co zwykle, potem to, czego się można było obawiać, wreszcie to, czego jego ukochana zupełnie się nie spodziewała, co oczywiście kończy się pijaństwem Dziurawy Kocioł, poniedziałek, 6 maja 1996 ...przed nami długa noc, Ruszamy jutro z rana, Pod szary wpełzasz koc, Co skrywa grzech Onana - Miła! Nie przychodź na wołanie! (1) darli się chłopcy w mundurach Akademii Aurorów. Lubił ich. Nie mógł im powiedzieć tego, co wie. Na wszelki wypadek nie siadał przy Żylecie – stole, który niepisane, lecz w razie potrzeby bezwzględnie egzekwowane prawo Dziurawego Kotła rezerwowało dla Akademii. No, chyba że przysiadł się bomang, jak w skrócie nazywano posiadaczy tytułu Bohatera Magicznej Anglii. Bomangowie, którzy tego tytułu nie otrzymali pośmiertnie, w większości lokali piwo pili za darmo. A przy tym stole pili za darmo wszystko. Charlie wiedział, że choć nie jest ani bomangiem, ani kandydatem na aurora, byłby tam mile widziany, trzymał się jednak od tego stołu z daleka. Bał się, że po pijaku powie za dużo. W każdym razie lubił ich i żałował, że nie może im powiedzieć, jak blisko jest to, na co czekają. Odkąd utworzono Akademię Aurorów, jej uczniowie i kadra zawsze żyli dwiema wojnami: ostatnią i następną. Nie zmieniały tego kazania ani apele, Prorok Codzienny ani wielebny Hobbson – kandydaci na aurorów rozpamiętywali ostatnią wojnę i czekali na kolejną. ...wojenka moja pani! Z nią się kochać chcę, Gdy w nocy się budzę... Było mu smutno i źle. Przyjechał do Anglii. I nie miał prawa pojawić się w Szkocji. Względy bezpieczeństwa. Tak powiedział Moody. Ale nie to było najgorsze. Gdyby mógł, co by zrobił? Co by powiedziała, widząc go w Hogsmeade? Trzy miesiące temu była dziko szczęśliwa – a dziś? Dziś siedział w Dziurawym Kotle i, jak tyle razy, opowiadał przypadkowym kumplom od kufla – językiem zrozumiałym dla ludu, jak to określał – historię Zbawienia. - ...no to Mośki ich wzięli za chabety, zwinęli, zwołali ten swój sowiet... - Swoje co? - zapytał zdziwiony najtrzeźwiejszy z rozmówców. - A, sorki... no swoją Radę, u nich to się Sanhedryn nazywało. Gadali, gadali, już ich prawie chcieli krzyżować, aż wtedy się odezwał Gamaliel, może o nim słyszeliście... - Ten od Ewangelii? - No ten. I mówi: ludzie, weźcie wy się kwilkie zastanówcie, co chcecie zrobić? Zadym różnych było od cholery i nic z tego nie wyszło. Za każdym razem to samo, krew się polała, a potem wyschło. To se wyrzućcie na luz. Że co, że oni mówią, że ich Bóg oświecił? A to niech se gadają, ludzka rzecz pogadać. Jak im się coś przyśniło, to nic z tego nie będzie, Rzymianie się z nimi pobawią, a nam co? A znowu jak oni faktycznie mają jakieś siuchty z Szefem... w końcu dlaczego nie mają mieć?... to i tak im nic nie zrobicie, jeszcze wyjdzie na to, żeście z Szefem walczyli i na ch.. wam to? (2) Polej, Nick... Czarodziej nazwany Nickiem polał. - Niegłupi facet był – powiedział. - Taki więcej mało nerwowy. - Pewnie, że niegłupi – wzruszył ramionami Charlie. - A bo to mało takich tam było? Jak o tym czytałem, to mnie najwięcej Rzymianie bawili, Festus na przykład, co mu kazali Pawła sądzić. - A tego to nie znam – ożywił się niski zarośnięty blondyn z brzuszkiem, który już dawno złożył głowę przy podstawie rury i zdawał się nie rejestrować tego, co się dzieje dookoła. - No przywieźli mu Pawła... tego przewerbowanego... Paweł się zaparł, że chce, żeby go wysłać drogą służbową do cesarza, akurat się napatoczyła inspekcja i pytają, co jest grane. A ze strony Festusa to wyglądało tak: przyprowadzili mi Mośki jednego od siebie, myślałem, że nie wiadomo jaki kiler, a oni mi tu coś pieprzyli o swoich pomysłach z religią i jakimś Jezusie, co umarł, a ten tutaj mówi, że żyje, i im to strasznie zawadza.(3). Kilku czarodziejów zakrztusiło się. Takie podsumowanie Zmartwychwstania trochę ich zaskoczyło. - No czego się chichracie? Jak ktoś nie znał sprawy, to tak mu to brzmiało. Spróbujcie porozmawiać z niewierzącym czarodziejem, to zrozumie tyle, że Jezus jest duchem. A tam akurat, cholera, byli sami mugole. I to nie Grecy. - A Grecy co? - A Grecy z kolei mieli od zajebania różnych bogów, tak jak katolicy mają świętych, tak oni mieli jednego boga od piorunów, drugiego od wojny, piątego od sklepów spożywczych, a dwudziestego trzeciego od hodowli psów ugryźnych... w każdym razie jak taki bóg zrobił dobrze normalnej kobiecie, to potem się rodziło takie ni gumochłon, ni fretka, taki trochę mocniejszy czarodziej... - Fajne – zauważył blondyn. - Masz kupę takich fajnych historii, i to wszystko jest w Biblii, dlaczego o tym nie opowiadają na kazaniach? - Ba – prychnął Charlie. - Czy ja wyglądam na pastora? Odpowiedział mu zbiorowy ryk śmiechu. - Twoje zdrowie... Padre!!! - Niech żyje! Niech się zacznie rozmnażać, do cholery! Pytanie rzeczywiście brzmiało nieco dziwne w ustach człowieka, który co drugą wypowiedź przyozdabia odwołaniem do Biblii i chętnie wyjaśnia jej treść współbiesiadnikom. Ksywa "Padre" nie wzięła się znikąd, a czarne ciuchy były najmniej istotne. Wybiła jedenasta. W Dziurawym Kotle nastała, jak to złośliwi nazywali, Godzina Smętów. Po północy, kiedy już pary zainteresowane głównie sobą rzucą monetą - idziemy do mnie czy do ciebie? - i opuszczą lokal, pojawi się żywsza muzyka. Na razie jednak to, co rozlegalo się dookoła, skłaniało do rzewnych rozmyślań i upijania się na smutno. Tym bardziej, że w takich chwilach ostatnio często miewał bardzo realistyczną wizję. Do niewielkiego pomieszczenia ktoś wprowadzał wychudzonego Billa, z bladą twarzą człowieka, któremu od kilku dni nie pozwalano spać, w więziennych łachach dostatecznie podartych, żeby widać było ślady butów na klatce piersiowej, a gdzieś z boku dobiegał błagalny głos Percy'ego: - Bill, ja wiem, że jesteś twardy, ale tu są naprawdę dobrzy fachowcy, tu każdy się załamuje najdalej na piątym przesłuchaniu, ja ci po prostu chcę oszczędzić tych czterech... Sposób na wizję był jeden. Duży Morderca Cierpień. Wypił. Przeszło. Wyciągnął dyskretnie zdjęcie Susan. Miał złe przeczucia co do ich dalszej znajomości, ale ze zdjęciem się nie rozstawał. Tym razem coś się zmieniło. Jakby zdjęcie odzyskało magiczną moc. Co więcej, wyraźnie sygnalizowało, że w tej chwili jest jej jeszcze gorzej niż jemu. Sowa zatoczyła łuk nad barem, spłynęła lotem ślizgowym nad stół i zgrabnie wylądowała na kraniku rury. Hogwart, 4 maja 1996 Drogi Charlie! Tak mi źle! Urwij się choć na chwilę, coś ze mną zrób!A jak nie możesz, to chociaż napisz, na adres mojej mamy, tak będzie lepiej. Przede wszystkim przepraszam Cię stokrotnie za ostatnie listy. Nie mogły być inne. W tym liście piszę, co chcę i co czuję, bo wiem, że przeczytasz go tylko Ty. A przynajmniej jest duża szansa. Szkolną pocztę czyta Towarzyszka Dolores, albo, co gorsze, jej pomagierzy ze Slytherinu. Odetchnął z ulgą. Weasley, wy to jednak głupi jesteście, pomyślał. Przecież wiedział, co się dzieje w Hogwarcie. Jak mógł nie wpaść na tak prosty pomysł, jak to, że ktoś czyta listy? Rzeczywiście, list datowany w Wielkanoc był długi i ciepły. Kiedy się ostatni raz widzieliśmy, mówiłeś, że są rzeczy, których się nie da znieść na trzeźwo. Bardzo mi się to wtedy nie podobało. To znaczy dalej mi się średnio podoba, ale wtedy uważałam, że ściemniasz, po prostu lubisz wypić i dorabiasz teorię do praktyki. Tak całkiem w błędzie to nie byłaś, pomyślał. Bądźmy szczerzy, wypić to ja faktycznie lubię, nigdy tego nie ukrywałem. - Ponieważ ukryć by się tego nie dało - mruknął zgryźliwie cichy głosik. Teraz patrzę, co tu się dzieje, i bardzo Cię przepraszam. Masz rację. Przecież przeżyłeś rzeczy, o jakich mi się nie śniło, a ja, gdyby nie Ty, też bym piła. Trzyma mnie przy życiu to, że wiem, że jesteś. To znaczy popijam i tak, bo muszę. W szkole pojawiają się zwyczaje z Nokturnu - trzeba pić, bo ludzie mówią, że "kto nie pije, ten kapuje" (zresztą mają sporo racji - a w każdym razie faktycznie kto pije, ten nie kapuje). Jak mam chodzić sama po Hogsmeade albo siedzieć w sypialni, kiedy w pokoju wspólnym jest impreza, to wolę się z ludźmi napić. Poza tym jak mnie zapytają, kto co mówił, to mogę powiedzieć "nie pamiętam, byłam pijana". Ten miód, co piłam z Tobą u Hagrida, to był mój pierwszy alkohol mocniejszy od kremowego - a od Twojego wyjazdu upiłam się porządnie co najmniej trzy razy. Starsze klasy zawsze imprezowały - mam starszego brata, to wiem - ale to było co innego. Napili się trochę, poprawili sobie humor i tyle. W Hogsmeade chłopcy wypijali po jednym piwie... - Jak który - mruknął do siebie.- Po prostu twój brat był grzecznym chłopcem. Po jednym piwie, akurat. Jeden to jest Pan Bóg na niebie. A i to w trzech osobach. ...może dwa. Trzy to już było dużo. Teraz wracają w takim stanie, że nie wiedzą, za który koniec się różdżkę trzyma. Jeszcze zimą jak chłopak wrócił z Hogs dobrze wstawiony, to jego dziewczyna się o to ostro rzucała. Dziś nieraz chłopak przychodzi zbyt pijany, żeby powtórzyć hasło, a dziewczyna kiwa głową, że widocznie musiał, i przyrządza na rano Eliksir Oprzytomnienia, żeby dotarł bez problemów na śniadanie. Jak tu byłeś, żałowałam, że już skończyłeś Hogwart. Zazdrościłam koleżankom, że mają swoich chłopaków na miejscu. Teraz sama nie wiem. Źle mi bez Ciebie. Ale wiem, że by Cię zniszczyli. Czy wyobrażasz sobie wieczorem po kolacji pokój wspólny, w którym jest cicho? Ja też sobie kiedyś nie wyobrażałam. A teraz to jest standard. Ludzie się boją. Boją się rozmawiać o czymkolwiek, co nie wiąże się bezpośrednio z lekcjami. Boją się rozmawiać z ludźmi z innych domów, zwłaszcza z Gryfonami. A już jak ktoś spoza Gryffindoru podejdzie do Harry'ego P., to ma jak w banku, że zaraz będzie się musiał tłumaczyć, o czym rozmawiał i dlaczego właśnie z Harrym. Unikam takich rozmów. Nie rozmawiam z Gryfonami bez wyraźnej potrzeby. I staram się tego nie robić przy ludziach. I bardzo siebie za to nie lubię. I to jest drugi powód, dla którego ostatnio lubię się napić. Wtedy o tym nie myślę. I o tym, że się boję dostać szlaban za nie wiadomo co. Ja nie wiem, jak wyglądają teraz szlabany. Ludzie wracają i nic nie mówią. "Było, jak było". "Szlaban, jak szlaban, co tu opowiadać". I piją. Tak było z Zachariaszem Smithem i Twoim szwagrem. Nie wiem nawet dobrze, co zrobili... Wiesz, pomyślał. Doskonale wiesz. Co więcej, liczysz na to, że i ja się domyślę. Inaczej byś o tym nie pisała. ...w każdym razie w marcu dostali szlaban za "niszczenie mienia szkolnego". Dotąd nikt nie wie, gdzie byli i co robili od piątku wieczór do poniedziałku rano. Nawet Ginny. Zamyślił się. Corner i Smith. Ha. Dobrze latali, to swoją drogą, ale przede wszystkim bardzo interesowali się wszelkimi artefaktami służącymi do magicznej łączności. A właśnie w marcu dostał cynk od Rona, że może będzie można rozmawiać z Hogwartem, omijając podsłuch. Wszystko pasowało. Nawet swojej dziewczynie nie powiedział... Co oni mu zrobili?! Smith od tego czasu odzywa się głównie monosylabami, a Corner po powrocie wyglądał tak, że po lekcjach Ginny sama mu dała pół kwarty whisky. Jak ją potem spytałam, to powiedziała: ma sobie pichcić jakieś podejrzane eliksiry, to lepiej niech się po prostu urżnie. Odłożył list. Odetchnął głęboko. Chwiejnym krokiem wyszedł przed próg pubu. Chwała Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu... Chwała Ojcu, Synowi i Duchowi Swiętemu... Chwała Ojcu... Wiedział, że facet na zmianę żegnający się trzy razy zamaszystymi gestami i bijący pokłony, a wszystko to przed progiem pubu, wygląda nieco egzotycznie (zwłaszcza jeśli żegna się prawosławnym krzyżem, od prawej do lewej). Hak w plecy. Lepiej chwilę wyglądać egzotycznie, niż zdemolować lokal. Co ta pinda zrobiła z Hogwartu? Chryste Panie, Ginny, święta z kałamarzem, Ginny, która zrzędziła nad każdym kieliszkiem... co chłopak musiał mieć w oczach, żeby Ginny kazała mu zalewać robaka, nie wiedząc nawet, co przeżył?! No to się urżnął. A w następny weekend jak poszedł do Hogsmeade, to z powrotem trzeba go było nieść. Ludzie się tych szlabanów boją jak ognia. I może dlatego składają tzw. oświadczenia. Wstaje ktoś na lekcji i mówi, że chce złożyć oświadczenie. I odcina się od czegoś, co mówił wcześniej (na przykład że nie wierzy w to, co oficjalnie mówią o śmierci Cedrika). Wygląda to na ogół, jakby wygłaszał coś, czego się wyuczył na pamięć, w co kompletnie nie wierzy, patrzy w podłogę i mówi, że nie miał racji, że go koledzy sprowadzili na złą drogę, wymienia tych kolegów z nazwiska, rzygać się chce. Na początku z takimi ludźmi nie rozmawiano, omijano ich jak zapowietrzonych, teraz już nie. Jest ich za dużo. A poza tym wszyscy się boją. Ja też nie wiem, co bym zrobiła. Jak to mówił Twój ojciec? Nie ma ludzi niezłomnych, są tylko nieudolnie łamani? Czwarta nad ranem. Może sen przyjdzie? Czemu Cię nie ma na odległość ręki?! Twoja Susan Asfodelus Duesenberg, oparty o centralny słup lokalu. z niepokojem przyglądał się rudowłosemu czarodziejowi czytającemu list przy stole naprzeciwko Żylety. Bywał w Dziurawym Kotle na tyle często, by wiedzieć, że Padre na ogół się tak nie zachowuje. Od dobrych dwóch minut siedział bez ruchu z listem w zesztywniałej ręce. A potem wstał. Asfodelus wysunął dłoń spod pleców towarzyszącej mu mugolki i nieznacznie dotknął różdżki. Padre ruszył w ich stronę sztywnym krokiem człowieka, który stara się iść prosto. Asfodelus bardzo starał się nie zmieniać wyrazu twarzy. Czuł na przegubie zaciśniętą dłoń dziewczyny. Rudzielec stanął o dwie stopy przed nim i sięgnął nad jego głowę, gdzie na kolumnie wisiały dwa dzwony - mosiężny i srebrny. Po chwili wahania szarpnął za sznur mosiężnego, odwrócił się i ruszył w stronę baru. - Ja piórkuję - mruknął Asfodelus. - Stawia wszystkim. - Piwo czy whisky? - zainteresowała się umiarkowanie jego towarzyszka. - Piwo, ale i tak się szarpnął, buda jest pełna, a w końcu w darowanej miotle witek nie... - urwał, bo nad jego głową znowu zabrzmiał dzwon. Tym razem niewątpliwie srebrny. - Jedno i drugie - powiedział, w duchu klnąc sam siebie, że nie zauważył wracającego Weasleya. - Poważna sprawa. Muntele Jorzea, wtorek, 7 maja 1996 Pierwsze przykazanie smokarza: Nie antropomorfizuj smoka! Nowicjusz, który przemawia do smoka jak do rozumnej istoty, nie mówiąc już o zwierzaniu się, starszych kolegów albo rozczula, albo (częściej) irytuje. W każdym razie szybko z tego wyrasta. Gadać to można do hipogryfa. A jednak Charlie Weasley, zamiast po powrocie z dalekiej i ryzykownej podróży spokojnie popijać piwo we wspólnej izbie bazy w Muntele Jorzea, siedział w smokarni pod wielkim napisem SMOKI LUBIĄ LUDZI – MOGŁYBY ICH JEŚĆ PECZKAMI w kojcu walijskiego smoka krótkopyskiego, który z niewiadomych powodów zatrzymał się na długości piętnastu stóp, głaskał potwora po brzuchu i półgłosem opowiadał mu o kimś, przy kim teraz powinien być. Kto potrzebuje go o wiele bardziej niż jego rozmówca, w nieregularnych odstępach kiwający kolczastym łbem. Trzymał go przy życiu tylko fakt, że najwyraźniej nie jego jednego noc Belleteyn nastroiła melancholijnie. W końcu to nie on uruchomił stojący we wspólnej izbie patefon i nastawił nastrojową piosenkę, która teraz dobiegała z okna. ...everyone turns to see This beautiful lady Who's walking around with me And then, she asks me: "Do you feel allright?" And I say: "Yes, I feel wonderful tonight". Marzenia, marzenia, pomyślał. Zabrałbym ją na wesele Dmytra, krucaseks, ile razy ja coś takiego widziałem w Zwierciadle, wszystko by pasowało. Mi by nie przycinali, że Susan jest, a jakby jej nie było. Wyrwałbym ją na jedną noc z tego pieprzonego Hogwartu... pieprzony Hogwart, jak to brzmi... może wolałbym Azkaban niż życie w takim syfie, jak ona opisuje, a już mugolskie więzienie to na pewno, też ludzi gnoją, ale przynajmniej nie mówią, że to dla ich dobra! Zaraz, sekundę. To jest do zrobienia. Trzeba tylko dostać się do zamku... ale to by trzeba po ciszy nocnej, wesele dobrze w połowie, nie da rady, musiałbym mieć zmieniacz czasu. Zaraz, że jak? Zmieniacz czasu? Tymko Czornowił jest bratankiem zakarpackiego ministra magii. Przy niezbyt nerwowym stosunku Rusinów do magicznych artefaktów załatwienie zmieniacza czasu nie powinno być dla niego zadaniem ponad siły. A równocześnie sceptycyzm Tymka był powszechnie znany - złośliwi mówili, że jego dewizą życiową jest "błogosławieni, którzy widzieli, a nie uwierzyli". Pop Iwan, środa, 8 maja 1996 - Jasne. Mugolskim samochodem latali. Już ci wierzę. - Wielka mi sztuka zaczarować samochód. Samochód, motocykl, dorożkę, co chcesz. Jeżeli można zaczarować pogrzebacz, co tutejsze małolaty robią z uporem maniaków, rozbijając się od czasu do czasu, to dlaczego nie motor? - Ilu już u nas próbowało i nic. - A założysz się? - A o co? - Że zaczaruję motor. - To ja wiem, ale jaka stawka? - Jak wygram, skołujesz mi na jedną noc zmieniacz czasu. A jak przegram, to Srebrna Strzała twoja. - Zmieniacz czasu, dobre sobie! - prychnął Tymko. - Wymyśl coś innego. - Nic innego mnie nie interesuje. Zaczarowuję emkę, startuję na Czortowym Moście, wykręcam pokaz obowiązkowy. Uda się, dostarczasz zmieniacz. Nie uda się, bierzesz Strzałę. Tymko zamyślił się. Stawka była wysoka, ale w końcu szansa, że Wizliej naprawdę oderwie się na motorze od ziemi, była niewielka. Ale z drugiej strony... - Wizliej, na koj czort tobie ten zmieniacz? - Dziewczynę chcę zabrać na wesele Dmytra Muraszki. Bez zmieniacza nijak jej tu na wieczór nie ściągnę, ani nie odwiozę na czas do Anglii. Ona na szkole, nikt jej legalnie nie wypuści... Tymko przyjrzał się rozmówcy bardzo uważnie. W życiu by nie przypuszczał, że Anglik może coś takiego wymyślić. Co prawda nie był to typowy Anglik, pił jak Rusin, klął jak Rusin i latał na miotle jak wariat, ale mimo to... Prawie był gotowy załatwić mu ten zmieniacz bez zakładu, ale słowo czarodzieja nie dym. - A jak się zabijesz? - zapytał. Charlie dość nieszczęśliwie wybrał przykład - dorastający chłopcy rzeczywiście latali na pogrzebaczach, ale trudno było na takim sprzęcie utrzymać równy kurs, nie mówiac o akrobacji. - To będziesz miał po mnie pamiątkę. Czortowy Jar, Zakarpacie, czwartek/piątek, 9/10 maja 1996 Była trzecia nad ranem, kiedy na wysoki most o gęsto ustawionych filarach - z którego mugolskie oko widziało tylko dwa zrujnowane przyczółki - wpadł z rykiem ciężki motocykl, wspólne dzieło niemieckiego inżyniera i sowieckiego robotnika, owoc serdecznej współpracy dwóch szaleńców z wąsami marzących o władzy nad światem. W połowie długości mostu rudowłosy motocyklista nagle skręcił w lewo. Motocykl zarzucił gwałtownie i przez kilkadziesiąt stóp sunął bokiem, ustawiony w poprzek jezdni. A potem skoczył do przodu, ku grupce czarodziejów siedzących na urwistym brzegu i wyrywających sobie nawzajem omniokulary. Bariera rozstąpiła się. Motocykl zaczął spadać w stronę wody. Kierowca wparł się nogami w podnóżki, ciągnąc kierownicę do góry. Motocykl wyrównał lot i zaczął się wznosić. Nabrał wysokości. Zatoczył koło nad mostem i zaczął wykonywać pokaz figur obowiązkowych. Pętla... opadanie liściem... Beczka... podciągany zakręt... - Job twoju mat', won ce zrobył!(4) ...korkociąg... - Szczo won robyt?!(5) W Wielkiej Brytanii była pierwsza w nocy. W zamku Hogwart, hrabstwo Argyll, Szkocja czarnowłosa dziewczyna obudzona nagle z głębokiego snu usiadła na łóżku. Męczyło ją uczucie, że dzieje się coś bardzo złego. Ktoś bliski jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie miała wątpliwości, kto z bliskich jej osób ma największą skłonność do pakowania się w niebezpieczne sytuacje. Rzuciła okiem na zdjęcie stojące przy wezgłowiu łóżka. Wyglądało inaczej niż wieczorem. Spod rudej strzechy patrzyła zacięta twarz bez uśmiechu. Skupione oczy człowieka balansującego na cienkiej czerwonej linii. Nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni. Najczęściej bez wyraźnej potrzeby. Dla szpanu. Dla adrenaliny. Bo musiał jakoś odreagować. Bo się założył. Spojrzała na leżący obok obrazek. Wilkołak podwinął ogon pod siebie i krył się za świętym Franciszkiem. Najłagodniejszy ze świętych patrzył na nią wyczekująco. Uklękła przy łóżku. - Serce Jezusa, Syna Ojca przedwiecznego, zmiłuj się nad nim... I nad jego głupotą, szepnął cichy głos. Niech będzie, i co z tego? - Serce Jezusa, nieskończonego majestatu... Motocykl wyprysnął gdzieś wysoko z nosem ostro zadartym do góry, znieruchomiał, przechylił się do przodu i runął niemal pionowo w dół, by za chwilę nabrać wysokości serią pięciu podciąganych zakrętów i ruszyć w stronę osłupiałych widzów. Ale nie wylądował. Opadł niemal nad ich głowy kilkoma zwitkami korkociągu i pomknął w stronę mostu. - Rozwali się! Emka leciała prosto na most. Zamarli. Przy tej prędkości, przy porywistym wietrze, trudno byłoby trafić między tak ustawione przeszkody na miotle, a co dopiero taką kupą żelastwa. - Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości... Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne... Trafił. I po cholerę to wszystko, zapytał cichy głos zupełnie bez wyczucia chwili. Przecież zakład już wygrałeś. No i właśnie dlatego! Wykręcił pętlę i wpadł pod następne przęsło. Następne. Następne. Most uciekał w tył, pojawiał się gdzieś w górze przed nim, rzucał się na niego rozcapierzonym grzebieniem filarów. - Serce Jezusa, z którego pełni wszyscyśmy otrzymali... Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata... Dwadzieścia trzy przęsła. Jeżeli zrobi o jedną pętlę za dużo, wbije się w przyczółek mostu. - So wsim z hustu zjichał(6) - powtórzył Tymko, patrząc, jak snop światła omiata niebo i wpada pod kolejne przęsła. - Serce Jezusa, zbawienie ufających Tobie... Coś pchało motocykl w lewo. Filar po lewej stronie przedostatniego już przęsła rósł w oczach. Pchał lewe ramię kierownicy, ale skutek był mizerny. - Serce Jezusa, nadziejo w Tobie umierających... Poczuła zimny dreszcz. Kurtka ze smoczej skóry skrzesała snop iskier, ocierając się o beton filara. Rozgwieżdżone niebo przeleciało mu przed oczami i znikło gdzieś pod nim. Gdzieś nad jego głową po raz dwudziesty trzeci pojawiła się jezdnia mostu. Wracamy. - ...i racz udzielić przebaczenia w imię tegoż Syna swego Jezusa Chrystusa, który z Tobą żyje i króluje na wieki wieków, amen. c.d.n. (1) Miła, sł. i muz. Karel Kryl, tłum. Martyna Miklaszewska (2) Dz 5, 33-39. (3) Dz 25, 14-19. (4) K**** go mać, on to zrobił! (mieszanka rosyjskiego z ukraińskim). (5) Co on robi? (ukr.) (6) Kompletnie zwariował (ukr.) Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 08.11.2006 20:27 |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 18.06.2025 03:41 |