Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Oswoić Smoka

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 17 ] ** [80.95%]
Gniot - wyrzucić [ 4 ] ** [19.05%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 21
Goście nie mogą głosować 
Arthur Weasley
post 16.01.2006 01:10
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Arthur Weasley
OSWOIĆ SMOKA

Romans dygresyjny przesiąknięty alkoholizmem i chrześcijaństwem

Betareaderzy: Minerwa, Wierzba Bijąca


Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny”, Idy Lowry „Inny rodzaj magii” i "Puste miejsce" oraz Toroj „Expecto Patronum”, a do pierwszego miejsca po przecinku z tekstem kanonicznym do tomu V włącznie. Są pewne niezgodności z tomem VI.
Postacie Andrei, Lucy, Alexy Toran i Sirith Lestrange pochodzące ze wspomnianych fanfiktów oraz postać Haralda Weasleya pochodząca z fanfiktów Leszka "Edukacja Toma" i "Powrót Podróżnego" zostały wprowadzone za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorkami.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone.


Odcinek 1

ROZDZIAŁ PIERWSZY
w którym mężczyzna po przejściach poznaje dziewczynę bez przeszłości
i przez dwa miesiące zastanawiają się, co z tym zrobić,
potem przedziwnym zrządzeniem losu spotykają się tam,
gdzie się tego zupełnie nie spodziewali,
a całość kończy się wesołym pijaństwem


Wagon restauracyjny Hogwart Expressu, poniedziałek, 4 września 1995

- …i mi opowiada, jaka to ta miotła jest wspaniała, jakie ma bajery i przyspieszenie – opowiadała szczupła blondynka w szacie Ravenclawu czarnowłosej dziewczynie w cywilu. - To ja go wtedy pytam, co mu to daje, że miotła przyspiesza o pół sekundy szybciej, a on mi mówi, że będzie o pół sekundy rychlej na imprezie…
Rudy czarodziej w luźnej bluzie z kapturem, sączący piwo przy sąsiednim stoliku, zakrztusił się.
- Wiciostych? – zapytał. – Prawdopodobnie dziewięćdziesiątka trójka?
Dziewczyny spojrzały na niego z lekkim przestrachem w oczach.
- Skąd pan wie? – zapytała blondynka.
- Skąd wiesz? – zapytała jednocześnie czarnowłosa, odrzucając na plecy długi warkocz.
- Przeczuwam w jasnowidzeniu - uśmiechnął się.
- Dobra, a poważnie?
- Tak poważnie Wiciostych to jest dyżurna wypasiona miotła dla niedorobionych szpanerów – odparł. – Jak ktoś ma więcej kasy jak rozumu, a lubi zaszpanować, to kupuje Wiciostycha. A dziewięć trzy ma sporo różnych wodotrysków, do niczego niepotrzebnych, ale za to można o nich długo i rzewnie opowiadać pannom, które się nie znają. A prawda jest taka, że jak ktoś naprawdę umie latać, to poleci na drzwiach od stodoły, chociaż ja osobiście wolę Srebrną Strzałę niż drzwi…
- Ale na Srebrnej Strzale nie da się grać w gwinta - zauważyła czarnowłosa.
Była bardzo podobna do Jenny. Widział to. Ale z czego właściwie? Wzrost nie, kolor włosów się nie zgadza. Oczu też nie. Nieistotne. Była podobna i już.
– Latałeś na Srebrnej Strzale? - zainteresowała się.
- Powiem więcej, latam głównie na es-es dwadzieścia. A bo?
- A nic, mój brat ma Srebrną Strzałę dwudziestą i bardzo chwali, a wszyscy dookoła się dziwią…
- To na razie – przerwała blondynka. – Zostawiam was samych. Miłej rozmowy o miotłach.
- Sprzedali ci bez problemu Ognistą? – zmieniła temat, wskazując głową na kieliszek stojący na jego stole.
- Wiesz… jak ci na imię…
- Susan – wyciągnęła rękę.
Odruchowo uścisnął tak, jakby się witał z kolegą. Ku jego zdziwieniu jej uścisk nie był wiele słabszy.
- Charlie. Od jakiegoś czasu jestem pełnoletni i to chyba widać.
- Fakt, widać, na szkołę nie wyglądasz. Do Glasgow jedziesz?
- Do końca. Pracę w Hogs dostałem, na parę miesięcy, ale zawsze coś. Dwudziestkę ma i chwali, mówisz?
Susan zmarszczyła brwi. Jej rozmówca wyraźnie nie miał ochoty rozwijać tematu pracy w Hogsmeade.
Okazał natomiast żywe zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło Hogwartu. Szczególnie interesowało go to, jak nauczyciele odnoszą się do uczniów i nawzajem. Początkowo irytowało ją to, potem jednak ze zdziwieniem zauważyła, że naprawdę słucha wszystkiego, co mu mówi. Z rzadka pozwalał sobie na oględny komentarz.
Przez głowę przemknęło jej, że może jego wcale nie obchodzi Hogwart, tylko po prostu lubi słuchać, jak ona mówi. E tam, pomyślała. Jestem mocno nieletnia. A gdyby nawet, to co mnie to obchodzi, żeby chociaż był przystojny... no bez przesady, nie taki ostatni... e tam...
- ...i tak do końca to nikt nie wie, co się stało – relacjonowała wydarzenia Turnieju Trójmagicznego. - Na bank to wiadomo tyle, że wszedł do labiryntu Potter i Diggory, i tamtych dwoje spoza szkoły, oni wrócili, a potem, za parę godzin, pojawił się znikąd Potter z ciałem Diggory'ego.
- Szkoda chłopaka – westchnął. - Z tego, co mówisz, był cholernie w porządku. Oni wszyscy tacy... zaczekaj chwilę...
- Wszyscy, znaczy Hufflepuff?
- To swoją drogą, akurat miałem na myśli Diggorych.
- Znałeś Cedrica? - zdziwiła się.
- Znałem jego brata – odparł. I siostrę. Ale luźno – dodał pospiesznie, wstając od stołu.
Pociemniało mu w oczach. Widział ich znowu. Gdzieś z oddali dobiegał głos Mike'a Birchwooda:
- ...no to już, gramy, mugol i David robią herbatę...

Było ich czterech. Od kiedy wynaleziono grę w gwinta, ludzie na pewnym poziomie dobierają się czwórkami.
Odkąd Minerwa McGonagall została wicedyrektorem, grać w gwinta wolno było tylko w pokoju wspólnym. I nie po ogłoszeniu ciszy nocnej. Uznali to za krzyczącą niesprawiedliwość. I dalej grali w gwinta gdzie się tylko dało.
W trzeciej klasie zaczął im się plątać pod nogami David. W gwinta grać nie umiał i nie zamierzał się uczyć. Ale w grze nie przeszkadzał, herbatę parzył bez protestu, grał na organkach i wykłamywał ich z kłopotów w sposób budzący ogólny podziw.
Nazwali się Tajnym Klubem Gwinta imienia Minerwy McGonagall.
Było ich pięciu.


- Co ci jest? - zaniepokoiła się.
- A nic, za szybko wstałem i zakręciło mi się w głowie – zbagatelizował.
Nie potrzebowała fałszoskopu, żeby w to nie uwierzyć. Nie wyglądał na kogoś, kto ma kłopoty z układem krążenia i od byle czego dostaje zawrotu głowy. Spojrzała uważniej na jego twarz. Miał oczy człowieka, który widzi testrale. Znała kilku...
- Dzień dobry, pani profesor – odezwała się, widząc podchodzącą nauczycielkę historii magii.
- A dobry, dobry – uśmiechnęła się Lucy Blair. - Charlie, można prosić na słówko?
- Zaraz wracam – rzuciła Susan. Minęła bufet i weszła do przedziału dla prefektów.
- Słuchaj – zaczęła Lucy - czy mógłbyś mi w chwili wolnej od podrywania tej nieletniej istoty…
- Nikt tu nikogo nie podrywa!
- Jassne, wam się po prostu dobrze rozmawia. Słyszałeś, że nam wsadzili do szkoły anioła stróża z Ministerstwa?
- A wiem, widziałem babę na dworcu. Ciekawe, że mnie to wcale nie dziwi.
- Wiesz coś o niej?
- Menda ostatniego rzędu, ale na szczęście głupia jak but. Ty się dziwisz, że zrobili taki ruch?
- Ja się nie dziwię. Ja się boję.
- Czego? Że masz zasraną ankietę? A kto nie ma?
- Nie to. O Harry'ego się boję. Wpakuje się w jakieś kłopoty, nawet nie zauważy kiedy.
- Może i... Na mnie jawny stróż nie robi wrażenia. Bardziej się boję tego, ile osób będzie tej zmorze donosiło po cichu. I czego mogą w tej sytuacji chcieć od Rona.
- No jestem - odezwała się Susan, pojawiając się obok Lucy. Była już w szacie Hufflepuffu z naszywką prefekta. Charlie gwizdnął cicho przez zęby.
- No proszę, jakie znajomości człowiek zawiera. I się nie pochwaliłaś?
- Czym mianowicie?
- Że jesteś prefektem.
- No i co – wzruszyła ramionami. - Różni ludzie są potrzebni – kanalarz, śmieciarz, prefekt... Tyle z tego, że teraz mnie ciągną na jakąś nasiadówę, a tak tobyśmy jeszcze mogli pogadać.
Poczuł kolejny przypływ sympatii do tej istoty, niechby i nieletniej. Większość nowo mianowanych prefektów robiła wrażenie ciężko zamroczonych ogromem własnego nowo nabytego znaczenia. Irytowało go tak samo jak zachowanie jego matki, która najwyraźniej dzieliła synów na prefektów i nieprefektów.
- Uważaj na siebie. W tym roku być prefektem w Hogwarcie to będzie żaden interes.
- Jasne. Jak to by był interes - uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne - to jego by już dawno gobliny kupiły.
Odpowiedział jej równie smętnym uśmiechem.
- Cześć, Charlie.
- Czy…
- Pewnie, że dam znać, jak będę miała przepustkę. Tylko nie zapraszaj mnie do Madame Puddifoot. Do widzenia, pani profesor – znikła ze świstem w korytarzu.
- „Cześć, Charlie” - Lucy uniosła brwi. – Siedzicie tu godziny pół i “cześć, Charlie”. I nikt tu nikogo nie podrywał. I tak bez żadnego powodu nie przyznałeś się, kim jesteś. A świstak siedzi i zawija w te sreberka...
Trafiony, zatopiony, pomyślał. Przez chwilę chciałem być chłopakiem jadącym do Hogwartu. A przynajmniej nie być dla Susan nauczycielem. Że co? Dla Susan? Czy dla jakiejkolwiek panny? Cholibka, pomyślę o tym jutro…

Hogwart, poniedziałek, 4 września 1995 wieczorem

Pierwszego września 1983 roku dwunastoletni Charlie Weasley postanowił, że kiedyś na uczcie powitalnej zasiądzie po słusznej stronie stołu nauczycielskiego.
Czasami dziecięce marzenia się spełniają. Niestety zazwyczaj wtedy, kiedy marzy się już o czym innym. Po następnych dwunastu latach patrzył z góry na Wielką Salę i dużo by dał (jak na możliwości Weasleyów), żeby siedzieć przy którymś z wielkich stołów. Najlepiej przy tym najbliższym, z którego patrzyły na niego rozszerzone ze zdziwienia czarne oczy.
Susan Bones teoretycznie zgadzała się co prawda z Erniem Macmillanem, że jako prefektkę powinno ją żywo obchodzić to, kogo Tiara Przydziału kieruje do jej domu, ale teoria ta nie miała najmniejszego zamiaru zamienić się w praktykę. Bardziej intrygowało ją, co robi przy stole nauczycielskim poznany przez nią w pociągu właściciel Srebrnej Strzały.
- Z przykrością informuję – ogłosił Albus Dumbledore - że w tym roku nie będzie wśród nas pani profesor Hooch. Aby nie pozbawiać państwa lekcji latania, zatrudniliśmy do stycznia pana Charlesa Weasleya, w swoim czasie niezrównanego szukającego Gryffindoru...
Rudzielec wstał i ukłonił się niezgrabnie.
Od stołu Gryffindoru zerwała się burza oklasków, ale uważny obserwator zauważyłby łobuzerskie błyski w oczach bliźniaków – braci nowego nauczyciela. Dla kontrastu oklaski od stołu Slytherinu pochodziły od pojedynczych osób. Dłonie opiekuna Slytherinu niemal się nie stykały.

- Ot, proszę - zauważyła Minerwa McGonagall, patrząc na Charliego z rozbawieniem. - Ciekawe, z kim jeszcze mi przyjdzie pracować. Co jeden, to z lepszej bandy.
- Proszę?
Siedzieli w pokoju Dumbledore'a, próbując prowadzić niezobowiązującą konwersację o sprawach przyjemnych, a przynajmniej obojętnych, i nie myśleć o nowej nauczycielce, która bardzo chciała "spotkać się w małym gronie, żeby się zintegrować" i której tylko dzięki połączeniu talentów dyplomatycznych McGonagall i impertynencji Lucy Blair udało im się pozbyć, ani o przemówieniu, którego sens nie budził wątpliwości.
- Dwa lata temu przyszło mi pracować z Remusem Lupinem. Instytucji Bandy Huncwotów nie muszę ci przybliżać. Teraz z tobą. Logiczną rzeczy koleją za parę lat pojawi się tutaj twój brat. Tak przy okazji - zamierzasz reaktywować Tajny Klub Gwinta imienia Minerwy McGonagall?
Oczy Charliego przypominały wielkością talerzyki deserowe.
- Za Tajny Klub imienia Charlesa Weasleya - uśmiechnęła się opiekunka Gryffindoru, podnosząc kieliszek Napoleona.

Hogwart, środa, 6 września 1995

Młody nauczyciel wyraźnie nie miał pomysłu na przeprowadzenie lekcji na temat “Sprawy organizacyjne”. Tym bardziej przed audytorium złożonym z mieszanki piorunującej Slytherinu z Gryffindorem. Widać było gołym okiem, że urządził ją, bo takie były przepisy.
Pytania z sali także dotyczyły spraw banalnych. Jednakże w klasie dawało się wyczuć napięcie. Coś miało się stać.
Lekcja miała się skończyć za pięć minut, kiedy głos zabrał Gregory Goyle.
- Panie psorze – zapytał – czy pan ma rodzinę?
Domyślał się mniej więcej, o co chodzi i do czego rozmowa zmierza. Po sekundzie namysłu uznał za stosowne udać, że nie zrozumiał pytania.
- Mam pięciu braci i siostrę.
- Ale ja nie o tym... czy pan ma żonę albo dzieci, albo może jedno i drugie?
- Jestem nieżonaty – odparł. - I nie mam dzieci... o ile wiem.
- To może pan mieć ze mną – odezwała się głośno Pansy Parkinson.
Ślizgoni zarechotali. Z gryfońskich ławek rozległ się jęk zniechęcenia. Po chwili wszyscy ucichli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Hermiona patrzyła na Pansy jak na wyjątkowo dokładnie rozdeptaną meduzę.
- Proszę wstać. Tak, pani, panno Parkinson.
Świeżo upieczona prefektka wstała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry i znowu z góry na dół.
- Z czym do gości? - prychnął. - Proszę usiąść.

Charlie czuł, że tego starcia nie przegrał. Ale musiał jakoś odreagować. Chętnie by się teraz napił, a jeszcze chętniej polatał na miotle, ale w danym momencie jedno i drugie było niemożliwe. Nargile też byłyby niezłe, ale i tego wyrobu firmy „Caterpillar i Synowie” nie miał pod ręką.
- Fred, daj papierosa – zażądał.
- Ależ panie profesorze, skądżebym miał...
- Panie Weasley, możemy i tak – uśmiechnął się. – Mogę jak porządny nauczyciel skonfiskować te fajki. Albo możesz mnie jak brat poczęstować.
- Fajek nie mam, pudło. Mam, i owszem, cygara – odparł Fred i poczęstował go.
Charlie odszedł za załom korytarza, stanął w wykuszu z oknem i zapalił.
- Palisz w szkole! – usłyszał za sobą piskliwy głos. – Jak się nazywasz?
Kątem oka dojrzał Dolores Umbridge. Zadajesz głupie pytania, to dostaniesz głupią odpowiedź, pomyślał.
- Winston Churchill! – wypalił.
Ku swemu zdumieniu usłyszał oddalające się pospiesznie kroki.

- Panie dyrektorze! – krzyknęła od progu gabinetu Dolores Umbridge.
- Koleżanko Umbridge, jestem zajęty, mam gości.
Draco Malfoy i Pansy Parkinson zesztywnieli. Reszta prefektów nieudolnie próbowała ukryć rozbawienie.
- A więc, panno Bones - ciągnął Dumbledore - pani pytanie jest sensowne, natomiast...
- Panie kolego! – przerwała Umbridge. Portrety zmarłych dyrektorów spojrzały na nią z niesmakiem. Nikt z nich nie pozwoliłby nowo zatrudnionemu nauczycielowi na taką poufałość. – Chyba to, co mam do powiedzenia, jest ważniejsze niż ci smarkacze. Dyscyplina szkolna...
- Jak właśnie mówiłem – ciągnął Dumbledore nieco głośniej – kiedy ktoś zakłócił naszą rozmowę...
Ron prychnął dziwnie. Ernie Macmillan zakrztusił się. Susan wyglądała, jakby miała się za chwilę udusić. Hermiona spojrzała na nich potępiająco, ale widać było, że i ją cała sytuacja serdecznie bawi.
- Panie kolego! Na korytarzu stwierdziłam palącego cygaro Winstona Churchilla!

Hogwart, środa, 20 września 1995

- Fred, dlaczego opowiadacie te wszystkie świństwa o Charliem? - spytała Ginny.
- Jaka trąbka? Jaka różdżka z leszczyny? - zdziwił się Fred. - Jakie świństwa?
Pojawienie się w Hogwarcie rozumnej formy życia starszej od siódmoklasistów, młodszej od Flitwicka, mniejszej od Hagrida, noszącej spodnie i przynajmniej od czasu do czasu myjącej głowę wzbudziło zrozumiałe podniecenie wśród tych uczennic, które zdążyły się już zorientować, na czym polega rozmnażanie płciowe. Co przytomniejsze uważały, że człowiek po przejściach – a ktoś, kto w wieku dwudziestu czterech lat ma czoło jak orne pole, niezawodnie jest człowiekiem po przejściach - niespecjalnie się nadaje do flirtu, ale większość pozostałych miała wielką ochotę na bliższą znajomość.
Jednakże próby zawarcia bliższej znajomości kończyły się niepowodzeniem. Nauczyciel po przejściach był zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów udzielać dodatkowych lekcji, również po ogłoszeniu ciszy nocnej, sporo miał też do powiedzenia o opiece nad magicznymi stworzeniami, ale na tym się jego gotowość do współpracy kończyła.
W nieunikniony sposób w żeńskich dormitoriach od piątej klasy w górę do żelaznego tematu “na kogo leci Snape” doszedł drugi żelazny temat “z kim sypia Weasley”. Za podejrzaną numer jeden uchodziła Lucy Blair, zwłaszcza odkąd dwa razy widziano ich razem w “Trzech Miotlach”.
Najoczywistszym źródłem informacji wydawało się rodzeństwo młodego nauczyciela. Ginny raczej unikala tematu, Ron potrafił długo i szeroko opowiadać o przygodach brata ze smokami, a przede wszystkim o tym, jak świetnie lata na miotle – czyli o tym, co jego rozmówczynie interesowało najmniej. Natomiast bliźniacy zawsze byli chętni do rozmów o tym, co chciały wiedzieć, i gotowi opowiedzieć im to, co spodziewały się usłyszeć. Charlie byłby mocno zdziwiony, gdyby usłyszał, jakim ogierem okazuje się w opowiadaniach swoich braci.
- Jak mi Mandy Brocklehurst opowiedziała, coście jej nagadali, to myślałam, że się pod ziemię zapadnę – warczała Ginny. - Myślałby kto, że zaliczył tych dziewczyn nie wiadomo ile, wszystko co ma mufkę, to zdobycz do kolekcji... przecież wiecie, że to nieprawda!
- Głupia jesteś, moja siostro – oświadczył stanowczo Fred. - Nieważne, jaki towar jest, ważne, na jaki czekają klienci. Singla w tym wieku bez doświadczeń ciężko sprzedać. A tu jest od groma panienek, które polecą na twardego faceta po przejściach i z doświadczeniem, na jakiego Charlie zresztą wygląda, ale nie na taką romantyczną pierdołę, jaką on po cichu jest, jasssne?
- Super, ale po ghula chcecie go, jak to określiłeś, sprzedać?
- Widzisz, siostrzyczko – odparł Fred – cholernie nie lubimy czytać znajomych nazwisk na drzewach.
- Ekstra, ale co ma jedno z drugim?
- Ależ to proste jak schemat ideowy siekiery – uśmiechnął się Fred. - Świruje z tymi smokami coraz bardziej, kiedyś się natnie i zamiast brata będziemy mieć kupkę popiołu. Chyba że się wcześniej po pijaku zabije na miotle po jakimś kretyńskim zakładzie. A wszystko przez to, że jest niewyżyty.
Ginny wzniosła oczy ku niebu. Pomyślała, że jednak fajnie byc chłopakiem. Dla nich świat jest taki prosty.
- By se znalazł kobitę, toby był spokój. A że sam sobie nie znajdzie, to trzeba je na niego napuścić.

- Wiesz, Fred – powiedział Lee Jordan przy kolacji – jestem doprawdy wzruszony waszą troską o braciszka.
Gdyby Fred nie znał Lee od sześciu lat, prawdopodobnie wziąłby to za dobrą monetę.
- Wiesz, jak się nazywa taki, co podsłuchu-je? – warknął.
- Wiem, jak się nazywa taki, co prowadzi takie rozmowy pełnym głosem w pokoju wspólnym – odciął się Lee. - Kretyn. A swoją drogą naprawdę myślisz, że jak se znajdzie babę, to przestanie latać? A przynajmniej tak świrować?
- Nie mam pojęcia – odparł szczerze Fred. - Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu. Był taki ojcowski, że wyrzygać się można, gorszy od Billa. Ale założę się o każde pieniądze, że jak się ożeni, a jeszcze jak mu się dzieci urodzą, to mama będzie tak zaabsorbowana najpierw ślubem, potem synową, a na końcu, daj Boże jak najszybciej, wnukami, że przestanie pchać nos w moje sprawy.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- A poza tym – dodał George – lepiej niech go uważają za dziwkarza niż za pedała.

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 04.09.2006 10:47
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Arthur Weasley
post 12.06.2006 19:40
Post #2 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Odcinek 14
ROZDZIAŁ SZÓSTY
w którym Dolores Umbridge postanawia pokazać, kto tu rządzi,
a różne osoby pojawiają się tam, gdzie się ich wcale nie spodziewano,
co ostatecznie, jak było do przewidzenia, kończy się pijaństwem


Hogwart, sobota, 18 maja 1996 wieczorem


- Mów co chcesz – upierał się Zachariasz Smith. - To nie jest normalne, że koło szkoły latają motocykle.
Susan przysłuchiwała się tej rozmowie z mieszanymi uczuciami. Cieszyło ją, że Smith po dwóch miesiącach zaczął się zachowywać w miarę normalnie. Z drugiej strony rozmowa przybierała nieco niezręczny obrót.
- Posunąłbym się dalej - poparł go Justyn swoim jak zawsze nieskazitelnie uprzejmym tonem. - Nie wydaje mi się normalne, że gdziekolwiek latają motocykle.
- Widocznie trzeba, żeby latały - uśmiechnęła się.
- Hej, Su, ty coś wiesz! - ożywił się Ernie Macmillan.
- Coś tam wiem - skinęła głową. - Znam numerologię i parę innych rzeczy.
- Aha – mruknął sarkastycznie Ernie. – Ze wskazaniem na parę innych rzeczy.
Miała szaloną ochotę dać mu do zrozumienia, że wie, iż Ernie zeszłej nocy, udowadniając Hannie, że jest ssakiem, przy okazji dał podstawę do podejrzeń, że jest gryzoniem. Ale zrezygnowała. Niech się dzieci bawią.
Dzieci. Tak o nich myślała od pewnego czasu. Na szybkobieżnie tasujące się pary rówieśników patrzyła z politowaniem. Czasem tylko czuła lekką zazdrość. Jakich one chłopaków mają, takich mają, ale ich mają na miejscu. Mogą się do nich przytulić i przestać myśleć.
Charlie był wielki oraz jednokrotny, ale był daleko. Żeby nie myśleć, mogła albo pić, albo się uczyć. Tego wieczoru postanowiła zastosować ten drugi sposób.
Od pokoleń uczniowie Hogwartu powtarzali, że Hogwart byłby bardzo miłym miejscem, gdyby nie było trzeba się tam uczyć. A już tacy, dla których nauka była ulubionym zajęciem, byli istnymi zielonymi sowami. Susan w każdym razie do nich nie należała. Do wiosny tego roku. Ostatnio jednak, czego nie przewidywała w najśmielszych snach, uważała, że nauka jest jednym z najprzyjemniejszych sposobów spędzania czasu w Hogwarcie. Już nawet mniejsza o SUMy – idąc za radą Charliego, postanowiła nie dać się zwariować, nie poddać się powszechnej wśród piątoklasistów histerii, i nawet całkiem nieźle jej się to udawało. Po prostu był to jakiś sposób na wyłączenie się. Byle nie historia magii, bo wszystko jej się tam kojarzyło z ostatnimi wydarzeniami.
Teraz właśnie siedziała nad dotkniętym nieuleczalną nadwagą podręcznikiem zoologii magicznej. Program na wieczór był jasny – kuć, aż oczy się zaczną kleić, potem odłożyć książki, przeczytać na dobranoc jakiś sympatyczny psalm, położyć się, pomyśleć o Charliem i zasnąć, zanim zdąży pomyśleć o czymś mniej przyjemnym.
Psalm... Od pewnego czasu przestała przed snem odmawiać pacierz. Zbyt trudno przechodziły jej przez gardło słowa "jako i my odpuszczamy". Z pewną irytacją stwierdziła, że trudno liczyć na Boską sprawiedliwość, bo albo się w Boga nie wierzy, albo się w Niego wierzy – a w tym drugim przypadku trzeba wierzyć w Jego nieograniczone miłosierdzie i w to, że nawet Dolores Umbridge ma duszę nieśmiertelną, choć na to nie wygląda. Stanowczo lepiej radził sobie w tym zakresie Goldstein. Być może Nowy Testament lepiej uczył miłości, ale im teraz potrzebniejsza była nadzieja. Stary Testament taką nadzieję dawał i Goldstein z niezachwianą pewnością twierdził, że sprawiedliwi są skazani na sukces i wcześniej czy później Pan uderzy Dolores Umbridge wrzodem egipskim, guzami odbytu, świerzbem i liszajem, a jak się dobrze zdenerwuje, to również złośliwymi wrzodami na kolanach i udach, z których nie będzie się mogła wyleczyć, od wierzchu głowy aż do stopy nożnej.
- Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby zaczął od uderzenia jej przytępieniem umysłu – skomentowała to wtedy Hermiona.
Na razie jednak Dolores Umbridge kwitła jak pączek w maśle, obficie zlany różowym lukrem, a przytępienie umysłu groziło raczej wiecznie niedospanym piątoklasistom.
Zwłaszcza w obliczu podręcznika napisanego najwyraźniej przez niespełnionego poetę, informującego czytelnika, że leksztoń grabarz jesienią ze sfermentowanych liści gruszki wysysa alkohol i pod zgubnym wpływem takowego niszczy drzewa i inne meble w salonie przyrody... Jakżeż ten grafoman się nazywa? Spojrzała na kartę tytułową. Lilpop. Aha, no jasne, fabryka Lilpopa. Fabryka Lilpopa, róg Złotej, Pokątna, adresy się mylą... Nie, zaraz, stop. Nie dość, że mówię na głos do siebie, to jeszcze bez sensu. Dosyć na dzisiaj, pomyślała.
Wróciła do dormitorium. Sięgnęła po Biblię. Usiadła na łóżku.
Nauczona doświadczeniami z Charliem postanowiła sprawdzić, czy rzeczywiście w Biblii jest coś o wrzodzie egipskim i innych interesujących przypadłościach, czy też Goldstein ma równie twórcze podejście do tekstu Pisma. Za bardzo przypominało jej to wiązanki w rodzaju "oby ci zęby powypadały ze ślubnej fotografii". Gdzie to miało być? Powtórzonego Prawa?
W końcu powiedział: nie przyszedłem, aby zmienić Zakon, lecz żeby Zakon wypełnić...
Jest. O, faktycznie. Przekleństwa za występki. Tu akurat jest przetłumaczone "świerzbem i parchem", tyz piknie. Wczytała się głębiej w tekst. Twój trup będzie strawą wszystkich ptaków powietrznych i zwierząt lądowych, a nikt ich nie będzie odpędzał. Dobrze, ach, dobrze cholerze... Przestraszyła się swoich myśli, ale czytała dalej. Wywołasz grozę, wejdziesz do przysłowia i w pośmiewisko u wszystkich narodów, do których zaprowadzi cię Pan. Uśmiechnęła się zgryźliwie. Do tego to ta gangrena już jest na prostej drodze, pomyślała.
Spojrzała wyżej. Błogosławieństwa za wierność. Błogosławiony będzie owoc twego łona, plon twej roli, przychówek twych zwierząt, przyrost twego większego bydła i pomiot bydła mniejszego... więc to stąd te życzenia urodzinowe Goldiego! Wyda Pan w ręce twoje nieprzyjaciół twoich, którzy powstaną przeciwko tobie. Jedną drogą wyjdą przeciwko tobie, a siedmioma drogami uciekać będą przed tobą...
Zmęczone oczy odmawiały posłuszeństwa. Litery zacierały się. Biblia zsunęła się na podłogę. Usnęła w ubraniu.
Śniło się jej, że leci na drzwiach od kołchozowej stodoły nad widmową doliną i gra w gwinta z Charliem i z Winstonem Churchillem, który palił cygaro i strzepywał popiół na zewnątrz drzwi. Drobinki popiołu zamieniały się w mannę i spadały w dół, wirując w świetle księżyca jak płatki śniegu. Potem Charlie gdzieś znikł. Rozejrzała się i zobaczyła, że Charlie stoi na najbliższym wzgórzu, a na innych wzgórzach dookoła doliny stoją inni Weasleyowie i głaszczą smoki. W głębi księżyc w pełni leciał coraz szybciej w kierunku cerkwi, która była bardzo podobna do Hogwartu, żeby ją zniszczyć. Spojrzała znowu na Churchilla i okazało się, że to wcale nie jest Churchill, tylko Dumbledore, który celuje cygarem w księżyc i krzyczy "Milcz i ucisz się!" Księżyc zatrzymał się, przymrużył jedno ślipie, a drugim groźnie łypał. Tymczasem w dole kłębił się tłum zamaskowanych śmierciożerców, którzy biegali bezładnie krzycząc, że nie mogą uciekać, bo znaleźli tylko sześć dróg, a mieli uciekać siedmioma. Na środku doliny, przy cerkwi, na skrzyżowaniu dróg stał wielki drogowskaz, wokół którego wił się miedziany wąż. Podniósł łeb i powiedział do Dumbledore'a głosem Dracona Malfoya:
- Panie kolego, nie ma pan prawa zatrzymywać ciał niebieskich będących w ruchu, ponieważ nie zaliczył pan wychowania fizycznego. Gryffindor traci resztę punktów!
Z dzwonnicy zaczęły się gwałtownie wysypywać szkarłatne kulki, które zasypywały węża. Borsuk w krawacie w barwach Hufflepuffu łapał kulki i zjadał z głośnym mlaskaniem. Bliźniacy Weasleyowie złapali borsuka i wysmarowali go od wewnątrz i od zewnątrz smołą.
Borsuk uniósł łeb i powiedział dobitnie:
- Rolnicy! Nie zapomnijcie włożyć ciepłych gaci!

Muntele Jorzea, sobota, 25 maja 1996

- Ależ ja jestem kretyn – powiedział Charlie w przestrzeń.
Był wściekły na siebie. Przetrącony grzbiet, potraktowany rozmaitymi eliksirami, bolał koszmarnie, a w dodatku wskutek działania tych eliksirów na sześć tygodni musiał zapomnieć o teleportacji. Mało tego, dalekie loty na miotle też mu odradzano.
Żeby chociaż przy czymś godnym uwagi. Ale nie. Oddawał się różnym niebezpiecznym zabawom, od nocnego quidditcha w czasie nowiu – oczywiście bez oświetlenia, oświetlenie jest dla mięczaków - poczynając, przez podchody pod zamek, w którym odbywała się konferencja wampirów, a na pamiętnych ewolucjach na motorze wokół Czortowego Mostu kończąc, i nic. A tu po prostu parę dni temu smok, którego coś użarło w nasadę ogona, tym ogonem machnął. Raz. I nie miał nic lepszego do roboty, jak trafić go w plecy.
Nic, tylko się upić. Tak też od czasu do czasu robił.
- Nie mówię nie – odparł po dłuższej chwili milczenia Mike Shag. – Ale jak na to wpadłeś, Haynesie?
- Elementarne, drogi Wilsonie. Mam fajną dziewczynę, to jak już jest dobrze, to muszę zrobić wszystko, żeby ją spłoszyć.
- Co tym razem?
Pamiętał dokładnie, co powiedział przed pożegnaniem: "Nie boję się, że mi coś zrobią, mam taką pracę, że ryzykuję na co dzień. Ale czy ty chcesz być wojenną wdową?"
- ...i jakieś inne takie, o tym, że boję się kochać kogokolwiek, bo umiem zaryzykować własne życie, ale nie wiem, czy bym umiał zaryzykować cudze, że nie chcę wybierać, czy jakby co to będzie żywą dziewczyną tchórza względnie świni, czy...
- No i co? – zdziwił się Mike. – No owszem, patetyczny byłeś strasznie, ale po pierwsze większość lasek to kręci, a po drugie nie pierwszy raz. Po trzecie sam mówisz, że ma głowę nabitą tamtą wojną. A po czwarte najbardziej małolata rajcuje, jak go traktujesz jak dorosłego. Nie wiem jak ty, ale ja nigdy nie byłem taki dorosły jak wtedy, kiedy miałem siedemnaście lat.
- Ona ma szesnaście.
- Wsio rawno. Stwarzasz sztuczne problemy.
- Jakie sztuczne problemy, ten tekst o wdowie, przecież to cholery można dostać, co ja gadałem, jaka wdowa!
- Wojenna. Sam mówiłeś.
- Płoszę ją.
- Czym?
- No tymi tekstami, toż mówię, spasi Chryste, co ja nagadałem, do ołtarza to jeszcze lata świetlne! Nie ma pół roku, jak z nią jestem, ona ma szesnaście lat, więc jak chcę, żeby uciekła z krzykiem, to nie mogłem wymyślić lepszego sposobu.
- Obywatelu, nie pieprz bez sensu. Zdecyduj się, czy ją traktujesz jak dziecko, czy jak kobietę. Albo uważasz, że to jest dziecko, i wtedy w ogóle od początku wkręciłeś się w chorą akcję i im szybciej sobie dacie na luz, tym lepiej dla wszystkich, albo uważasz, że jest duża i traktujesz ją jak dużą. Jest duża?
- Jest.
- To wasze zdrowie. Polej!
Nie mogli wiedzieć, że od czasu wyprawy na wesele Susan nazywa Rona szwagrem. Co prawda dopiero przy trzecim piwie, ale zawsze.
I że na kogoś, przy kim w takich czasach miałaby pewność, że nie zostanie wojenną wdową, nawet by nie spojrzała.

Hogwart, piątek, 31 maja 1996

- Wiecie, co się kroi? - spytała Susan.
Odpowiedziały jej smętne wzruszenia ramion.
Wszyscy wiedzieli. Nazajutrz po artykule w Quibblerze opisującym, jak większość uczniów Hogwartu tęskni za powrotem Dumbledore'a, Dolores Umbridge wezwała do siebie prefektów.
- I co z tym zrobić?
- Zależy, czego będzie chciała - zauważyła ostrożnie Padma Patil.
- Mniej więcej wiadomo - odparł Anthony Goldstein. - Żebyśmy się odcięli od Dumbla i złożyli oświadczenie, jaki to on był do niczego i jak nikt go tu nie chce.
Ron przymknął oczy.

Jedyny człowiek, który im wtedy uwierzył.

- Ty to zorganizowałeś?
- Tak, ja.
- Ty zwerbowałeś tych uczniów do... do swojej armii?
- Dziś wieczorem miało się odbyć pierwsze spotkanie. Na razie po to, by zobaczyć, czy byliby zainteresowani przyłączeniem się do mnie. Teraz oczywiście widzę, że zaproszenie panny Edgecombe to był błąd.
Triumf w oczach Knota.
- Więc spiskujesz przeciwko mnie!
- Zgadza się.


Jeżeli teraz wyprze się Dumbledore'a, to potem będzie w stanie wyprzeć się wszystkiego i każdego.

Przerażone oczy oszalałego ze strachu Petera Pettigrew.
- Nic nie rozumiesz! Przecież on by mnie zabił!
Kipiący z wściekłości Syriusz.
- Na coś trzeba umrzeć! Lepiej zginąć niż zdradzić przyjaciół! My byśmy to zrobili dla ciebie!
Stalowy wzrok Lupina. Głos zawsze łagodny, a dziś tak rzeczowy i spokojny, że nieludzki.
- Trzeba było o tym pomysleć wcześniej. Trzeba było pomyśleć, że jeżeli nie zabije cię Voldemort, to zginiesz z naszych rąk. Żegnaj, Peter.


- Ja nic nie podpisuję - oświadczył. - Ani publicznie nic w tym tonie nie powiem.
- Ja też nie - poparła go Hermiona. - Najwyżej mnie wyleją.
- Ja nie wiem... - zaczęła znowu Padma. - Jeżeli... to znaczy oczywiście macie rację, ale nie wiem... jak przyjdzie co do czego... bo z drugiej strony może lepiej... jakby to nie miało być nic ostrego...
- Pewnie! - wybuchnął Ernie. - Nikt mi nigdy tego nie da, co mi moja buda da! Wyprzeć się, a potem się zobaczy! Przede wszystkim ratować własną dupę!
Susan zaniepokoiła się jeszcze bardziej. Ernie był wzorem opanowania nawet jak na wyśrubowane standardy Hufflepuffu. A teraz rzucał się jak pijany Gryfon.
- No nie... - zmieszała się Padma. - Ja przecież nie mówię... ale sam wiesz... nie mów, że się nie boisz...
- Tylko kretyni się nie boją - mruknęła Hermiona. - I co z tego?
Głos jej lekko drżał. Ona też wiedziała, że tym razem stawka jest o wiele wyższa.
- Gotowiście na śmierć?
Jakkolwiek pytanie Susan zawierało pewną dozę przesady, nie ulegało wątpliwości, że żarty się skończyły. Mogli stanąć albo po stronie Dumbledore'a, albo po stronie autorki słów "z tarczą albo na tarczy, znaczy się ze mną albo przeciw mnie" - nie było miejsca na kompromisy i trzecie drogi. Dumbledore się ukrywał. McGonagall leżała w szpitalu. Wszystko zmierzało prostą drogą do frontalnego starcia, w którym nie mogli wygrać. Jeśli odmówią, wszystko może się zdarzyć - łącznie z niespodziewanym wykryciem spisku prefektów, po którym całe towarzystwo - naturalnie poza Malfoyem i Parkinson - trafi jeśli nie do Azkabanu, od wydania kolejnego dekretu dostępnego również dla nieletnich (choć nikt z tego na razie nie zrobił użytku), to przynajmniej do Rhondy - a jakże, nie za karę, lecz jedynie do wyjaśnienia sprawy.
- Zażyjcie to - wyciągnęła z kieszeni sześć żółtych kuleczek. - Na odwagę.
- Jakieś prochy? - zapytał Ernie Macmillan.
- Poniekąd. Jak coś dla ciebie jest naprawdę ważne, to się nie dasz przestraszyć byle czym, w impulsie – odparła i połknęła jedną kulkę.
- Masz Apostolski Eliksir? - zdziwiła się Hermiona. - Skąd?
- Charlie mi dał.
- Lepiej zginąć stojąc, niż żyć na kolanach - oświadczył Ernie, wyraźnie nadrabiając miną. - Dawaj.
Ron i Goldstein bez słowa wyciągnęli ręce. Ron wziął dwie kulki i podał jedną Hermionie. Obmacała podany jej przedmiot z wyraźną nieufnością, ale zażyła. Oczy wszystkich skierowały się na Padmę. Stała dłuższą chwilę nieruchomo z żółtą kulką w ręce, po czym połknęła ją. Wyraźnie było widać, że robi to bez przekonania.

- ...w tej sytuacji - kończył Malfoy - jest propozycja...
Spojrzeli po sobie. "Jest propozycja" oznaczało, tego zdążyli się już nauczyć, propozycję nie do odrzucenia.
- ...żebyśmy w imieniu zdrowych sił społeczności czarodziejów – spojrzał na Hermionę z nieukrywaną odrazą – dali odpór nieodpowiedzialnym...
- Malfoy, nie barłóż tyle - przerwał mu Ernie. - W krótkich aurorskich słowach: jest propozycja, żebyśmy w imieniu społeczności uczniowskiej Hogwartu, przepraszam, po waszemu to się chyba kolektyw nazywa, odcięli się i dali wyraz. Tak?
- Trochę to skrótowo przedstawiłeś, ale w ogólnym zarysie...
- W ogólnym zarysie - odezwał się Anthony Goldstein - przedstawię rzecz skrótowo: chędóż się.
- Goldstein - warknął Malfoy, patrząc na Krukona przymrużonymi oczyma - zdajesz sobie sprawę, co to teraz znaczy opowiedzieć się po stronie wroga państwa?
- A jak ja ciebie powiem, że ja sobie nie zdaję, to co ty mnie pójdziesz zrobić, co?
- Chcesz mieć na co dzień towarzystwo dementorów? Jesteś na prostej drodze...
- Aj waj, wielki giewałt! - prychnął Goldstein. - Jak ja bym miał tyle galeonów, ile ja ci znajdę porządne czarodzieje z dobre rodziny, co siedzieli w Azkabanie, to ja bym był bogatszy od Gringotta!
- No, ładnie, ładnie - cmoknął Draco. - Reszta towarzystwa też się wybiera? Weasley?
Ron wyglądał, jakby już stał oko w oko z dementorem.
- Azkaban też dla ludzi - powiedział głucho.
- A, prawda, tobie to w sumie wszystko jedno, w więzieniu i tak będziesz miał większy komfort niż w tej waszej ruderze, przynajmniej dostaniesz osobne łóżko... chociaż może z siostrzyczką było przyjemniej?
Twarz Rona nagle z bladej stała się purpurowa. W ciągu sekundy zapomniał o Azkabanie.
- Ron, zostaw - Hermiona ścisnęła go za rękę. - Nie teraz. Potem mu nastukasz.
Ron przez chwilę dyszał ciężko.
- Komfort komfortem - sapnął w końcu - a każdy powinien się trochę przesiedzieć dla życiowego doświadczenia.
- Pewnie - dodał Ernie. - Lepiej być uczciwym człowiekiem w Azkabanie niż świnią w Hogwarcie.
Twarz Malfoya stężała. Potoczył wzrokiem po twarzach obecnych, szukając najsłabszego ogniwa.
- Patil?
Krukonka rozejrzała się po pokoju. Na twarzy Malfoya błąkał się ironiczny uśmieszek. Spojrzała na pozostałych. Na moment jej oczy spotkały się z oczami Hermiony. Miała wrażenie, że słyszy spokojny i zacięty zarazem głos: a tylko spróbuj...
Przez dłuższą chwilę poruszała ustami bez słów, oddychając ciężko, jak ktoś, kto chce coś powiedzieć, ale najpierw musi sobie przypomnieć, jak się mówi.
- Nie... powiem... publicznie...
Długie przerwy brzmiały tak, jakby zastanawiała się nad każdym słowem osobno.
- ...ani... nie... podpiszę - ciągnęła - nic, czego nie podziela reszta prefektów.
W oczach Malfoya można było jednocześnie wyczytać zagubienie i nienawiść.
W drzwiach stanęła Dolores Umbridge. Spojrzała pytająco na Malfoya. Wyraźnie unikał jej wzroku.
Potoczyła wzrokiem po pozostałych prefektach. Odpowiedziało jej nieznaczne kręcenie głowami i ledwo widoczne ironiczne uśmiechy.
Zbladła.
- Obawiam się, że nie wiecie, co robicie - jej sposób mówienia uderzająco przypominał to, co przed chwilą słychać było z ust Padmy. - Zostawiam wam to jako temat do przemyśleń. Do tej sprawy jeszcze powrócimy. Koniec odprawy. Wyjść!

- Dzielna dziewczynka – powiedział Ron, patrząc na Padmę.
Miało to chyba brzmieć ciepło - nie wyszło. Ale i tak Ron był jedyną osobą, która była w stanie w tej chwili powiedzieć cokolwiek.
Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się blado. Krew odpłynęła jej z twarzy. Powoli osunęła się na schody pod koślawym napisem "ŚLIZGON W TRUMNIE TO BRZMI DUMNIE".

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 08.11.2006 20:29
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Arthur Weasley   Oswoić Smoka   16.01.2006 01:10
Kedos   Fajowskie... Pisz dalej bo ciekawe sie robi... Ble...   16.01.2006 21:26
Kara   eee???Nie podoba mi się...   18.01.2006 12:44
Arthur Weasley   Obawiam się, że nie mam dla mojej przedmówczyni do...   21.01.2006 15:11
Mishia   Uwielbiam to opowiadanie Arturze. Czytałam je już ...   01.04.2006 14:08
MoniQ   POdoba mi siem...jak zresztą cała reszta ficków..:...   18.04.2006 11:07
Arthur Weasley   O, ktoś to jednak czytał? I nawet komentował? A to...   09.05.2006 22:17
Kara   uuaaa zaskoczyło mnie... Na początku napisałam ze ...   10.05.2006 08:50
Ciasteczko   jest fajne (: podoba mi sie. bo czasami dobrze jes...   12.05.2006 23:14
Arthur Weasley   Masz na myśli szósty tom, mam nadzieję? Bo względe...   13.05.2006 11:37
Arthur Weasley   Odcinek 4 [center]ROZDZIAŁ DRUGI w którym Susan s...   14.05.2006 15:52
Kara   Nie no naprawde coraz ciekawej.... dobrze dobrze.....   15.05.2006 15:29
HUNCWOTKA   Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba. Jest tu ak...   16.05.2006 17:32
Arthur Weasley   Odcinek 5 Chatka Hagrida, piątek, 1 grudnia 1995 ...   16.05.2006 18:28
Arthur Weasley   Odcinek 6 Grimmauld Place, sobota, 2 grudnia 1995...   19.05.2006 21:35
Ciasteczko   opowiadanie jest super (;. bardzo lubie charliego,...   20.05.2006 15:16
Arthur Weasley   Odcinek 7[center]ROZDZIAŁ TRZECI w którym bohatero...   22.05.2006 11:24
Ciasteczko   naprawde już nie wiem co powiedzieć. pochlebstwa m...   22.05.2006 14:24
Eva   Nie ma szans zebym zebrala sie teraz na jakas ladn...   22.05.2006 19:04
Arthur Weasley   Odcinek 8 Hogsmeade, Trzy Miotły, sobota, 20 sty...   25.05.2006 16:22
Ciasteczko   jak zwykle wspaniale. dodajmy do tego pociąg i pic...   26.05.2006 21:20
Arthur Weasley   Średnio z Rosjanami, jeśli już użyć mugolskiej ter...   28.05.2006 15:31
Arthur Weasley   Odcinek 10 Hogwart, piątek, 15 marca 1996 Hej, j...   31.05.2006 09:49
Arthur Weasley   Odcinek 11 Hogwart, niedziela, 17 marca 1996 - C...   03.06.2006 08:30
Eva   Jedno mnie zadziwia - dlaczego, mimo niewatpliwie ...   03.06.2006 20:24
Arthur Weasley   A jestem, jestem. Bo nie ma innego subforum ...   06.06.2006 21:13
koala   Od jakiegoś czasu zabierałam się za przeczytanie t...   07.06.2006 17:39
nessa   heh... właściwie zarejstrowałam się na tym forum...   07.06.2006 20:41
Arthur Weasley   W sumie jeżeli dla kogoś te wyrazy byłyby za trudn...   07.06.2006 21:41
Emili_Morger   Nie wciągnęło mnie to zbytnio ... Ale starasz się ...   08.06.2006 08:34
Arthur Weasley   Czego, przepraszam, nie biorę ze swojego pomysłu? ...   08.06.2006 09:07
koala   Tak, tak... w sumie prawda! Arthurze Weasle...   08.06.2006 11:25
Arthur Weasley   Odcinek 13 Hogwart , sobota/niedziela, 11/12 maja...   09.06.2006 16:39
koala   O! CUDNIE! Wchodzę na Kwiat Lotosu, a tu n...   09.06.2006 21:49
Arthur Weasley   Nie za dużo tej "północy" jak na jedno ...   11.06.2006 23:18
Arthur Weasley   Odcinek 14[center]ROZDZIAŁ SZÓSTY w którym Dolores...   12.06.2006 19:40
HUNCWOTKA   Kurde jak ja uwielbiam twoje opowiadanie! Musi...   12.06.2006 20:32
Arthur Weasley   Odcinek 15 [i]Muntele Jorzea, sobota, 15 czerwca ...   15.06.2006 10:13
nessa   uuuu...! jest tam kto? czy kolejny odcinek...   20.06.2006 14:53
Arthur Weasley   Autor nie ma focha. Autor w ogóle nie ma zwyczaju ...   23.06.2006 15:46
Arthur Weasley   [b]Epilog [b][i]Welwyn Garden City, piątek/sobot...   27.06.2006 16:14
Arthur Weasley   Autor składa podziękowanie nieświadomym współautor...   27.06.2006 16:17
Arthur Weasley   Ciąg dalszy w fanfikcie tegoż autora [url=http://w...   27.06.2006 16:20
Ciasteczko   ojej. koniec. brak mi bedzie tego ficka. bo byl n...   09.07.2006 18:36


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 27.09.2024 09:44