Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Oswoić Smoka

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 17 ] ** [80.95%]
Gniot - wyrzucić [ 4 ] ** [19.05%]
Zakazane - zgłoś do moderatora [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 21
Goście nie mogą głosować 
Arthur Weasley
post 16.01.2006 01:10
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Arthur Weasley
OSWOIĆ SMOKA

Romans dygresyjny przesiąknięty alkoholizmem i chrześcijaństwem

Betareaderzy: Minerwa, Wierzba Bijąca


Utwór jest w pełni kompatybilny z fanfiktami Minerwy “Apokryf” i “Apokryf – epilog surrealistyczny”, Idy Lowry „Inny rodzaj magii” i "Puste miejsce" oraz Toroj „Expecto Patronum”, a do pierwszego miejsca po przecinku z tekstem kanonicznym do tomu V włącznie. Są pewne niezgodności z tomem VI.
Postacie Andrei, Lucy, Alexy Toran i Sirith Lestrange pochodzące ze wspomnianych fanfiktów oraz postać Haralda Weasleya pochodząca z fanfiktów Leszka "Edukacja Toma" i "Powrót Podróżnego" zostały wprowadzone za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorkami.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone.


Odcinek 1

ROZDZIAŁ PIERWSZY
w którym mężczyzna po przejściach poznaje dziewczynę bez przeszłości
i przez dwa miesiące zastanawiają się, co z tym zrobić,
potem przedziwnym zrządzeniem losu spotykają się tam,
gdzie się tego zupełnie nie spodziewali,
a całość kończy się wesołym pijaństwem


Wagon restauracyjny Hogwart Expressu, poniedziałek, 4 września 1995

- …i mi opowiada, jaka to ta miotła jest wspaniała, jakie ma bajery i przyspieszenie – opowiadała szczupła blondynka w szacie Ravenclawu czarnowłosej dziewczynie w cywilu. - To ja go wtedy pytam, co mu to daje, że miotła przyspiesza o pół sekundy szybciej, a on mi mówi, że będzie o pół sekundy rychlej na imprezie…
Rudy czarodziej w luźnej bluzie z kapturem, sączący piwo przy sąsiednim stoliku, zakrztusił się.
- Wiciostych? – zapytał. – Prawdopodobnie dziewięćdziesiątka trójka?
Dziewczyny spojrzały na niego z lekkim przestrachem w oczach.
- Skąd pan wie? – zapytała blondynka.
- Skąd wiesz? – zapytała jednocześnie czarnowłosa, odrzucając na plecy długi warkocz.
- Przeczuwam w jasnowidzeniu - uśmiechnął się.
- Dobra, a poważnie?
- Tak poważnie Wiciostych to jest dyżurna wypasiona miotła dla niedorobionych szpanerów – odparł. – Jak ktoś ma więcej kasy jak rozumu, a lubi zaszpanować, to kupuje Wiciostycha. A dziewięć trzy ma sporo różnych wodotrysków, do niczego niepotrzebnych, ale za to można o nich długo i rzewnie opowiadać pannom, które się nie znają. A prawda jest taka, że jak ktoś naprawdę umie latać, to poleci na drzwiach od stodoły, chociaż ja osobiście wolę Srebrną Strzałę niż drzwi…
- Ale na Srebrnej Strzale nie da się grać w gwinta - zauważyła czarnowłosa.
Była bardzo podobna do Jenny. Widział to. Ale z czego właściwie? Wzrost nie, kolor włosów się nie zgadza. Oczu też nie. Nieistotne. Była podobna i już.
– Latałeś na Srebrnej Strzale? - zainteresowała się.
- Powiem więcej, latam głównie na es-es dwadzieścia. A bo?
- A nic, mój brat ma Srebrną Strzałę dwudziestą i bardzo chwali, a wszyscy dookoła się dziwią…
- To na razie – przerwała blondynka. – Zostawiam was samych. Miłej rozmowy o miotłach.
- Sprzedali ci bez problemu Ognistą? – zmieniła temat, wskazując głową na kieliszek stojący na jego stole.
- Wiesz… jak ci na imię…
- Susan – wyciągnęła rękę.
Odruchowo uścisnął tak, jakby się witał z kolegą. Ku jego zdziwieniu jej uścisk nie był wiele słabszy.
- Charlie. Od jakiegoś czasu jestem pełnoletni i to chyba widać.
- Fakt, widać, na szkołę nie wyglądasz. Do Glasgow jedziesz?
- Do końca. Pracę w Hogs dostałem, na parę miesięcy, ale zawsze coś. Dwudziestkę ma i chwali, mówisz?
Susan zmarszczyła brwi. Jej rozmówca wyraźnie nie miał ochoty rozwijać tematu pracy w Hogsmeade.
Okazał natomiast żywe zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło Hogwartu. Szczególnie interesowało go to, jak nauczyciele odnoszą się do uczniów i nawzajem. Początkowo irytowało ją to, potem jednak ze zdziwieniem zauważyła, że naprawdę słucha wszystkiego, co mu mówi. Z rzadka pozwalał sobie na oględny komentarz.
Przez głowę przemknęło jej, że może jego wcale nie obchodzi Hogwart, tylko po prostu lubi słuchać, jak ona mówi. E tam, pomyślała. Jestem mocno nieletnia. A gdyby nawet, to co mnie to obchodzi, żeby chociaż był przystojny... no bez przesady, nie taki ostatni... e tam...
- ...i tak do końca to nikt nie wie, co się stało – relacjonowała wydarzenia Turnieju Trójmagicznego. - Na bank to wiadomo tyle, że wszedł do labiryntu Potter i Diggory, i tamtych dwoje spoza szkoły, oni wrócili, a potem, za parę godzin, pojawił się znikąd Potter z ciałem Diggory'ego.
- Szkoda chłopaka – westchnął. - Z tego, co mówisz, był cholernie w porządku. Oni wszyscy tacy... zaczekaj chwilę...
- Wszyscy, znaczy Hufflepuff?
- To swoją drogą, akurat miałem na myśli Diggorych.
- Znałeś Cedrica? - zdziwiła się.
- Znałem jego brata – odparł. I siostrę. Ale luźno – dodał pospiesznie, wstając od stołu.
Pociemniało mu w oczach. Widział ich znowu. Gdzieś z oddali dobiegał głos Mike'a Birchwooda:
- ...no to już, gramy, mugol i David robią herbatę...

Było ich czterech. Od kiedy wynaleziono grę w gwinta, ludzie na pewnym poziomie dobierają się czwórkami.
Odkąd Minerwa McGonagall została wicedyrektorem, grać w gwinta wolno było tylko w pokoju wspólnym. I nie po ogłoszeniu ciszy nocnej. Uznali to za krzyczącą niesprawiedliwość. I dalej grali w gwinta gdzie się tylko dało.
W trzeciej klasie zaczął im się plątać pod nogami David. W gwinta grać nie umiał i nie zamierzał się uczyć. Ale w grze nie przeszkadzał, herbatę parzył bez protestu, grał na organkach i wykłamywał ich z kłopotów w sposób budzący ogólny podziw.
Nazwali się Tajnym Klubem Gwinta imienia Minerwy McGonagall.
Było ich pięciu.


- Co ci jest? - zaniepokoiła się.
- A nic, za szybko wstałem i zakręciło mi się w głowie – zbagatelizował.
Nie potrzebowała fałszoskopu, żeby w to nie uwierzyć. Nie wyglądał na kogoś, kto ma kłopoty z układem krążenia i od byle czego dostaje zawrotu głowy. Spojrzała uważniej na jego twarz. Miał oczy człowieka, który widzi testrale. Znała kilku...
- Dzień dobry, pani profesor – odezwała się, widząc podchodzącą nauczycielkę historii magii.
- A dobry, dobry – uśmiechnęła się Lucy Blair. - Charlie, można prosić na słówko?
- Zaraz wracam – rzuciła Susan. Minęła bufet i weszła do przedziału dla prefektów.
- Słuchaj – zaczęła Lucy - czy mógłbyś mi w chwili wolnej od podrywania tej nieletniej istoty…
- Nikt tu nikogo nie podrywa!
- Jassne, wam się po prostu dobrze rozmawia. Słyszałeś, że nam wsadzili do szkoły anioła stróża z Ministerstwa?
- A wiem, widziałem babę na dworcu. Ciekawe, że mnie to wcale nie dziwi.
- Wiesz coś o niej?
- Menda ostatniego rzędu, ale na szczęście głupia jak but. Ty się dziwisz, że zrobili taki ruch?
- Ja się nie dziwię. Ja się boję.
- Czego? Że masz zasraną ankietę? A kto nie ma?
- Nie to. O Harry'ego się boję. Wpakuje się w jakieś kłopoty, nawet nie zauważy kiedy.
- Może i... Na mnie jawny stróż nie robi wrażenia. Bardziej się boję tego, ile osób będzie tej zmorze donosiło po cichu. I czego mogą w tej sytuacji chcieć od Rona.
- No jestem - odezwała się Susan, pojawiając się obok Lucy. Była już w szacie Hufflepuffu z naszywką prefekta. Charlie gwizdnął cicho przez zęby.
- No proszę, jakie znajomości człowiek zawiera. I się nie pochwaliłaś?
- Czym mianowicie?
- Że jesteś prefektem.
- No i co – wzruszyła ramionami. - Różni ludzie są potrzebni – kanalarz, śmieciarz, prefekt... Tyle z tego, że teraz mnie ciągną na jakąś nasiadówę, a tak tobyśmy jeszcze mogli pogadać.
Poczuł kolejny przypływ sympatii do tej istoty, niechby i nieletniej. Większość nowo mianowanych prefektów robiła wrażenie ciężko zamroczonych ogromem własnego nowo nabytego znaczenia. Irytowało go tak samo jak zachowanie jego matki, która najwyraźniej dzieliła synów na prefektów i nieprefektów.
- Uważaj na siebie. W tym roku być prefektem w Hogwarcie to będzie żaden interes.
- Jasne. Jak to by był interes - uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne - to jego by już dawno gobliny kupiły.
Odpowiedział jej równie smętnym uśmiechem.
- Cześć, Charlie.
- Czy…
- Pewnie, że dam znać, jak będę miała przepustkę. Tylko nie zapraszaj mnie do Madame Puddifoot. Do widzenia, pani profesor – znikła ze świstem w korytarzu.
- „Cześć, Charlie” - Lucy uniosła brwi. – Siedzicie tu godziny pół i “cześć, Charlie”. I nikt tu nikogo nie podrywał. I tak bez żadnego powodu nie przyznałeś się, kim jesteś. A świstak siedzi i zawija w te sreberka...
Trafiony, zatopiony, pomyślał. Przez chwilę chciałem być chłopakiem jadącym do Hogwartu. A przynajmniej nie być dla Susan nauczycielem. Że co? Dla Susan? Czy dla jakiejkolwiek panny? Cholibka, pomyślę o tym jutro…

Hogwart, poniedziałek, 4 września 1995 wieczorem

Pierwszego września 1983 roku dwunastoletni Charlie Weasley postanowił, że kiedyś na uczcie powitalnej zasiądzie po słusznej stronie stołu nauczycielskiego.
Czasami dziecięce marzenia się spełniają. Niestety zazwyczaj wtedy, kiedy marzy się już o czym innym. Po następnych dwunastu latach patrzył z góry na Wielką Salę i dużo by dał (jak na możliwości Weasleyów), żeby siedzieć przy którymś z wielkich stołów. Najlepiej przy tym najbliższym, z którego patrzyły na niego rozszerzone ze zdziwienia czarne oczy.
Susan Bones teoretycznie zgadzała się co prawda z Erniem Macmillanem, że jako prefektkę powinno ją żywo obchodzić to, kogo Tiara Przydziału kieruje do jej domu, ale teoria ta nie miała najmniejszego zamiaru zamienić się w praktykę. Bardziej intrygowało ją, co robi przy stole nauczycielskim poznany przez nią w pociągu właściciel Srebrnej Strzały.
- Z przykrością informuję – ogłosił Albus Dumbledore - że w tym roku nie będzie wśród nas pani profesor Hooch. Aby nie pozbawiać państwa lekcji latania, zatrudniliśmy do stycznia pana Charlesa Weasleya, w swoim czasie niezrównanego szukającego Gryffindoru...
Rudzielec wstał i ukłonił się niezgrabnie.
Od stołu Gryffindoru zerwała się burza oklasków, ale uważny obserwator zauważyłby łobuzerskie błyski w oczach bliźniaków – braci nowego nauczyciela. Dla kontrastu oklaski od stołu Slytherinu pochodziły od pojedynczych osób. Dłonie opiekuna Slytherinu niemal się nie stykały.

- Ot, proszę - zauważyła Minerwa McGonagall, patrząc na Charliego z rozbawieniem. - Ciekawe, z kim jeszcze mi przyjdzie pracować. Co jeden, to z lepszej bandy.
- Proszę?
Siedzieli w pokoju Dumbledore'a, próbując prowadzić niezobowiązującą konwersację o sprawach przyjemnych, a przynajmniej obojętnych, i nie myśleć o nowej nauczycielce, która bardzo chciała "spotkać się w małym gronie, żeby się zintegrować" i której tylko dzięki połączeniu talentów dyplomatycznych McGonagall i impertynencji Lucy Blair udało im się pozbyć, ani o przemówieniu, którego sens nie budził wątpliwości.
- Dwa lata temu przyszło mi pracować z Remusem Lupinem. Instytucji Bandy Huncwotów nie muszę ci przybliżać. Teraz z tobą. Logiczną rzeczy koleją za parę lat pojawi się tutaj twój brat. Tak przy okazji - zamierzasz reaktywować Tajny Klub Gwinta imienia Minerwy McGonagall?
Oczy Charliego przypominały wielkością talerzyki deserowe.
- Za Tajny Klub imienia Charlesa Weasleya - uśmiechnęła się opiekunka Gryffindoru, podnosząc kieliszek Napoleona.

Hogwart, środa, 6 września 1995

Młody nauczyciel wyraźnie nie miał pomysłu na przeprowadzenie lekcji na temat “Sprawy organizacyjne”. Tym bardziej przed audytorium złożonym z mieszanki piorunującej Slytherinu z Gryffindorem. Widać było gołym okiem, że urządził ją, bo takie były przepisy.
Pytania z sali także dotyczyły spraw banalnych. Jednakże w klasie dawało się wyczuć napięcie. Coś miało się stać.
Lekcja miała się skończyć za pięć minut, kiedy głos zabrał Gregory Goyle.
- Panie psorze – zapytał – czy pan ma rodzinę?
Domyślał się mniej więcej, o co chodzi i do czego rozmowa zmierza. Po sekundzie namysłu uznał za stosowne udać, że nie zrozumiał pytania.
- Mam pięciu braci i siostrę.
- Ale ja nie o tym... czy pan ma żonę albo dzieci, albo może jedno i drugie?
- Jestem nieżonaty – odparł. - I nie mam dzieci... o ile wiem.
- To może pan mieć ze mną – odezwała się głośno Pansy Parkinson.
Ślizgoni zarechotali. Z gryfońskich ławek rozległ się jęk zniechęcenia. Po chwili wszyscy ucichli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Hermiona patrzyła na Pansy jak na wyjątkowo dokładnie rozdeptaną meduzę.
- Proszę wstać. Tak, pani, panno Parkinson.
Świeżo upieczona prefektka wstała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry i znowu z góry na dół.
- Z czym do gości? - prychnął. - Proszę usiąść.

Charlie czuł, że tego starcia nie przegrał. Ale musiał jakoś odreagować. Chętnie by się teraz napił, a jeszcze chętniej polatał na miotle, ale w danym momencie jedno i drugie było niemożliwe. Nargile też byłyby niezłe, ale i tego wyrobu firmy „Caterpillar i Synowie” nie miał pod ręką.
- Fred, daj papierosa – zażądał.
- Ależ panie profesorze, skądżebym miał...
- Panie Weasley, możemy i tak – uśmiechnął się. – Mogę jak porządny nauczyciel skonfiskować te fajki. Albo możesz mnie jak brat poczęstować.
- Fajek nie mam, pudło. Mam, i owszem, cygara – odparł Fred i poczęstował go.
Charlie odszedł za załom korytarza, stanął w wykuszu z oknem i zapalił.
- Palisz w szkole! – usłyszał za sobą piskliwy głos. – Jak się nazywasz?
Kątem oka dojrzał Dolores Umbridge. Zadajesz głupie pytania, to dostaniesz głupią odpowiedź, pomyślał.
- Winston Churchill! – wypalił.
Ku swemu zdumieniu usłyszał oddalające się pospiesznie kroki.

- Panie dyrektorze! – krzyknęła od progu gabinetu Dolores Umbridge.
- Koleżanko Umbridge, jestem zajęty, mam gości.
Draco Malfoy i Pansy Parkinson zesztywnieli. Reszta prefektów nieudolnie próbowała ukryć rozbawienie.
- A więc, panno Bones - ciągnął Dumbledore - pani pytanie jest sensowne, natomiast...
- Panie kolego! – przerwała Umbridge. Portrety zmarłych dyrektorów spojrzały na nią z niesmakiem. Nikt z nich nie pozwoliłby nowo zatrudnionemu nauczycielowi na taką poufałość. – Chyba to, co mam do powiedzenia, jest ważniejsze niż ci smarkacze. Dyscyplina szkolna...
- Jak właśnie mówiłem – ciągnął Dumbledore nieco głośniej – kiedy ktoś zakłócił naszą rozmowę...
Ron prychnął dziwnie. Ernie Macmillan zakrztusił się. Susan wyglądała, jakby miała się za chwilę udusić. Hermiona spojrzała na nich potępiająco, ale widać było, że i ją cała sytuacja serdecznie bawi.
- Panie kolego! Na korytarzu stwierdziłam palącego cygaro Winstona Churchilla!

Hogwart, środa, 20 września 1995

- Fred, dlaczego opowiadacie te wszystkie świństwa o Charliem? - spytała Ginny.
- Jaka trąbka? Jaka różdżka z leszczyny? - zdziwił się Fred. - Jakie świństwa?
Pojawienie się w Hogwarcie rozumnej formy życia starszej od siódmoklasistów, młodszej od Flitwicka, mniejszej od Hagrida, noszącej spodnie i przynajmniej od czasu do czasu myjącej głowę wzbudziło zrozumiałe podniecenie wśród tych uczennic, które zdążyły się już zorientować, na czym polega rozmnażanie płciowe. Co przytomniejsze uważały, że człowiek po przejściach – a ktoś, kto w wieku dwudziestu czterech lat ma czoło jak orne pole, niezawodnie jest człowiekiem po przejściach - niespecjalnie się nadaje do flirtu, ale większość pozostałych miała wielką ochotę na bliższą znajomość.
Jednakże próby zawarcia bliższej znajomości kończyły się niepowodzeniem. Nauczyciel po przejściach był zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów udzielać dodatkowych lekcji, również po ogłoszeniu ciszy nocnej, sporo miał też do powiedzenia o opiece nad magicznymi stworzeniami, ale na tym się jego gotowość do współpracy kończyła.
W nieunikniony sposób w żeńskich dormitoriach od piątej klasy w górę do żelaznego tematu “na kogo leci Snape” doszedł drugi żelazny temat “z kim sypia Weasley”. Za podejrzaną numer jeden uchodziła Lucy Blair, zwłaszcza odkąd dwa razy widziano ich razem w “Trzech Miotlach”.
Najoczywistszym źródłem informacji wydawało się rodzeństwo młodego nauczyciela. Ginny raczej unikala tematu, Ron potrafił długo i szeroko opowiadać o przygodach brata ze smokami, a przede wszystkim o tym, jak świetnie lata na miotle – czyli o tym, co jego rozmówczynie interesowało najmniej. Natomiast bliźniacy zawsze byli chętni do rozmów o tym, co chciały wiedzieć, i gotowi opowiedzieć im to, co spodziewały się usłyszeć. Charlie byłby mocno zdziwiony, gdyby usłyszał, jakim ogierem okazuje się w opowiadaniach swoich braci.
- Jak mi Mandy Brocklehurst opowiedziała, coście jej nagadali, to myślałam, że się pod ziemię zapadnę – warczała Ginny. - Myślałby kto, że zaliczył tych dziewczyn nie wiadomo ile, wszystko co ma mufkę, to zdobycz do kolekcji... przecież wiecie, że to nieprawda!
- Głupia jesteś, moja siostro – oświadczył stanowczo Fred. - Nieważne, jaki towar jest, ważne, na jaki czekają klienci. Singla w tym wieku bez doświadczeń ciężko sprzedać. A tu jest od groma panienek, które polecą na twardego faceta po przejściach i z doświadczeniem, na jakiego Charlie zresztą wygląda, ale nie na taką romantyczną pierdołę, jaką on po cichu jest, jasssne?
- Super, ale po ghula chcecie go, jak to określiłeś, sprzedać?
- Widzisz, siostrzyczko – odparł Fred – cholernie nie lubimy czytać znajomych nazwisk na drzewach.
- Ekstra, ale co ma jedno z drugim?
- Ależ to proste jak schemat ideowy siekiery – uśmiechnął się Fred. - Świruje z tymi smokami coraz bardziej, kiedyś się natnie i zamiast brata będziemy mieć kupkę popiołu. Chyba że się wcześniej po pijaku zabije na miotle po jakimś kretyńskim zakładzie. A wszystko przez to, że jest niewyżyty.
Ginny wzniosła oczy ku niebu. Pomyślała, że jednak fajnie byc chłopakiem. Dla nich świat jest taki prosty.
- By se znalazł kobitę, toby był spokój. A że sam sobie nie znajdzie, to trzeba je na niego napuścić.

- Wiesz, Fred – powiedział Lee Jordan przy kolacji – jestem doprawdy wzruszony waszą troską o braciszka.
Gdyby Fred nie znał Lee od sześciu lat, prawdopodobnie wziąłby to za dobrą monetę.
- Wiesz, jak się nazywa taki, co podsłuchu-je? – warknął.
- Wiem, jak się nazywa taki, co prowadzi takie rozmowy pełnym głosem w pokoju wspólnym – odciął się Lee. - Kretyn. A swoją drogą naprawdę myślisz, że jak se znajdzie babę, to przestanie latać? A przynajmniej tak świrować?
- Nie mam pojęcia – odparł szczerze Fred. - Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu. Był taki ojcowski, że wyrzygać się można, gorszy od Billa. Ale założę się o każde pieniądze, że jak się ożeni, a jeszcze jak mu się dzieci urodzą, to mama będzie tak zaabsorbowana najpierw ślubem, potem synową, a na końcu, daj Boże jak najszybciej, wnukami, że przestanie pchać nos w moje sprawy.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- A poza tym – dodał George – lepiej niech go uważają za dziwkarza niż za pedała.

c.d.n.

Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 04.09.2006 10:47
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Arthur Weasley
post 23.06.2006 15:46
Post #2 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 32
Dołączył: 26.01.2004




Autor nie ma focha. Autor w ogóle nie ma zwyczaju mieć fochów. Autor po prostu przez ostatni tydzień nie widział netu inaczej niż przez modem. Rzadko, krótko, wolno i w dodatku u teściowej, której nie chciał wpędzać w koszty.

Odcinek 16

Welwyn Garden City, 21 czerwca 1996


Boję się ognia w twoich oczach,
Jeszcze drżysz ze zmęczenia i potu,
Świat chcesz dzielić na białe i czarne..
.(1)

- trzeszczało radio.
Annabela Bones z wyraźną irytacją stuknęła końcem różdżki w uchwyt. Muzyka umilkła. Radio znowu przypominało wysoki barek z roletowymi drzwiami.
- Nie lubisz tego? - zdziwiła się Susan.
- Nie lubię jak nie lubię - wzruszyła ramionami jej matka. - Piosenka jest niczego sobie, ale po pierwsze słyszę ją po parę razy dziennie, już prawie boję się wejść do kościoła, a po drugie diabli mnie biorą na tych z CRR. Przez rok nie nadawali Dziewczyny aurora w ogóle. Zapis na wszystko, co przypominało tamtą wojnę. Ani tego, ani Nim wstanie dzień...
Charlie zakrztusił się trzecim kieliszkiem znakomitej nalewki z pigwy - wyrobu babci Aspazji, która uważała, że młody człowiek kręcący się przy jej wnuczce powinien mieć co najmniej równie mocną głowę jak jej nieboszczyk mąż.
- O? Myśmy to nieraz słyszeli, Glasgow nadawało.
- Bo Glasgow nadaje co chce... no, to może za dużo powiedziane... nadaje to, czego ludzie chcą słuchać, a CRR to, co Knot sobie zażyczy. W każdym razie przez rok nie nadawali tego w ogóle, a od tygodnia leci na okrągło. Tacy sami mądrzy, jak Ministerstwo, które lata całe o aurorach nie pamiętało, a teraz sobie nagle przypomnieli. W zeszłym roku na Dniu Pamięci Ministerstwo reprezentował jakiś podrzędny urzędas, a teraz zrobili wielki jubel z Knotem osobiście, hukiem, pukiem, biciem w bębny, chórem dziecięcym i powszechnym entuzjazmem.
- Ale włącz, mimo to.
- A proszę bardzo – Annabela dotknęła kluczyka różdżką. – Effatha!
Rolety odsunęły się z charakterystycznym szurnięciem, ukazując głośnik i liczne pokrętła.

...Leżysz jeszcze, oczy zamknięte,
Zrobisz wszystko, o co poproszę -
Muszę wierzyć, przecież mnie kochasz,
Krótka chwila i wracasz...


- Młody człowieku, zapewne zdaje pan sobie sprawę, że zaklęcia zabezpieczające nie działają od razu? - zapytała babcia. Po czwartym kieliszku nalewki starsza pani stała się zdumiewająco bezpośrednia.
Charlie starannie udał, że nie słyszy. Przyszło mu to o tyle łatwiej, że w świecie, w którym żył od ukończenia Hogwartu – z krótką przerwą, kiedy w tymże Hogwarcie uczył - gdzie herbatę liczy się na menażki, cukier na łyżki stołowe, a wódki wcale, rzadko zdarzało mu się jeść nożem i widelcem i trochę wyszedł z wprawy, toteż teraz czynność ta wymagała od niego pełnej koncentracji. Duży gorący grzyb stawiał zacięty opór.
Pani Bones spojrzała na swoją teściową wzrokiem zranionego bazyliszka.
- A bo to – zmieszała się babcia – ogromnie przypadków wiele, i przypomnieć pożytecznie...
- Oj babciu - wtrąciła się Susan - ty ciągle o jednym, nie rozumiem tej wczorajszej młodzieży.
Charlie nagle bardzo zainteresował się małpsiatką bagienną(2), patrzącą na nich niesamowicie zielonymi oczami z konara wierzby rosnącej za oknem. Nadludzkim wysiłkiem uniknął zakrztuszenia się. Annabeli Bones to się nie udało.
Babcia roześmiała się, po czym nagle wzdrygnęła się jak osoba, która poniewczasie przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym. Rzuciła nerwowe spojrzenie na zegar.
- Przełącz na Bangor – powiedziała.
- Ale właściwie dlaczego? – zdziwiła się Susan.
- Przełącz!
Przez chwilę słychać było głównie rozmaite piski i trzaski.
- ...nie zapomnijcie włożyć ciepłych gaci – powiedział uroczystym głosem spiker z wyraźnym walijskim akcentem.
- Można prosić głośniej?! – ożywił się gwałtownie Charlie.
– W całej Wielkiej Brytanii będzie jutro pochmurno. Po południu należy spodziewać się opadów w Kornwalii i zachodnim Wessexie. W południowej Nortumbrii możliwe burze. Warunki przelotów sów trudne do ledwo przeciętnych.
Prognoza skończyła się zapowiedzią, że informacje o warunkach do lotów na miotłach zostaną podane za godzinę, ale Charlie siedział sztywno, jakby spodziewał się usłyszeć coś bardzo ważnego.
- Rolnicy – powtórzył spiker tym samym uroczystym głosem, co na początku. – Nie zapomnijcie włożyć ciepłych gaci!
Charlie i babcia spojrzeli na siebie nawzajem i pokiwali głowami. Susan i jej matka patrzyły na nich w osłupieniu.
Kominek zaczął migotać.
- Kogo tam znowu niesie? - zdziwiła się babcia. - Connecto!

Tymczasem na Grimmauld Place

- No to mamy wojnę - powiedział odkrywczo Kingsley Shacklebolt. - Napijmy się.
Jedno i drugie mówił już któryś raz z kolei. Arthur Weasley zdążył już odśpiewać kilka zapomnianych piosenek, a Tonks stłuc kilka talerzy.
Właściwie nie planowali wspólnej popijawy. Arthur stwierdził, że w tym roku nie będzie obchodził urodzin, bo to jakoś nie wypada między śmiercią a pogrzebem Syriusza. Stopniowo jednak na Grimmauld Place zgromadziła się liczna grupa zakonników.
- Zaraz, sekundę, kogoś mi tu brakuje - zauważył Moody. - Gdzież jest brat twój? - zwrócił się do Billa.
- Azaliż jestem stróżem brata mego? W Norze go w każdym razie nie ma.
- Nie marudźcie tyle - warknął Moody. - Charlie jest u Bonesów, gdzie ma być? Niech tam ktoś skoczy. Kto jest jeszcze na tyle trzeźwy, żeby go matka z babką ze schodów nie spuściły?
- Bill, połącz się z Edgarówką... – rzucił Kingsley.
- Dlaczego ja?
- Bo jesteś starszy i mądrzejszy – wyjaśnił Kingsley, szczerząc białe zęby w uśmiechu.

- Dobry wieczór. Przepraszam, jest tu może mój...
- Czego ci, zmoro, potrzeba? – jęknął Charlie, wchodząc w pole widzenia kominka. - Jadła? Napoju? Choć dziś zostaw mnie w spokoju!
- Cicho bądź, małolacie – ofuknął go Bill. Susan zakrztusiła się. – Bardzo przepraszam, ale ja po Charliego. Chodź, brat, jest impreza na Grymoldówce. Niechcący się zrobiły urodziny taty, jest Lupin, Dung i w ogóle z połowa Zak... i w ogóle kupa znajomych.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ja tu jestem z wizytą – odparł Charlie. Co prawda wiadomo było, że po obiedzie gdzieś wyjdą - nie mieli jeszcze konkretnych planów – ale uznał za stosowne nieco zmitygować starszego brata. – I, bez urazy, w towarzystwie kogoś, kogo mi trochę brakowało.
- No przecież wiem. Ja do was obojga. Pożegnaj się ładnie z panią, bierz pannę pod pachę i wypad z baru.
Susan rozejrzała się niepewnie.
- Babciu... mogę? Charlie mnie na pewno odprowadzi...
- Do łóżeczka – mruknęła babcia pod nosem. – Ależ oczywiście – powiedziała, uśmiechając się szeroko. – A ściśle biorąc, to nawet powinnaś. Tylko go dobrze pilnuj!
- Dzięki, babciu, kochana jesteś! – zawołała Susan, zrywając się z miejsca. – Pa, mamo!
- A nie mówiłem? - zaśmiał się Bill. - Dzięki ci, Panie, za ten cud. Naprzód, młodzieży świata!
Gdy Charlie po pożegnaniu z Aspazją Bones całował w rękę jej synową, która właśnie o kilka sekund za późno wyszła z kuchni, Susan była już w przewodzie kominowym.

- Mamo, coś ty wymyśliła? – zapytała zdetonowana wdowa po aurorze. – Gdzie oni poszli?
- Na urodziny Arthura Weasleya czy jakoś tak. O ile rozumiem, głównie towarzystwo z pierwszego Zakonu.
- I ty tam puściłaś Susan? Już nie mówię o tym, żeśmy się umawiały, że od puszczania albo niepuszczania Susan to ja jestem, i zawsze to szanowałaś, ale przecież tam będzie jedna wielka pijatyka, a Charlie... ja go bardzo lubię, ale wiesz, że za kołnierz nie wylewa.
- Właśnie dlatego.
- Czekaj, mamo, jedna chwila. Właśnie dlaczego?
- Bo męska rzecz popić, a babska chłopa za łeb wyciągnąć z imprezy, jak będzie miał dosyć.
Annabela spojrzała na swoją teściową takim wzrokiem, jakby ją widziała pierwszy raz w życiu.
- Babska. Ale ona ma szesnaście lat. Pamiętasz, co mówiłaś wtedy w Wielkanoc?
- Pamiętam doskonale. I o ile uważam, że z pewnymi sprawami powinna poczekać... ale to już twoja sprawa i tylko ty znasz wszystkie przesłanki twoich decyzji... o tyle twierdzę, że skoro są razem, to nie może być tak, że on sobie, ona sobie. Jest dziewczyną dorosłego faceta i ty to aprobujesz. I albo będzie funkcjonować jako dziewczyna dorosłego faceta, chodzić z nim na imprezy i w razie potrzeby interweniować, albo to wszystko nie ma sensu.
- A nie wydaje ci się, że w ten sposób wzrasta ryzyko, że stanie się to, z czym, jak to określiłaś, powinna poczekać?
- Moja droga, albo ci się udało córkę wychować, albo nie. Jeżeli ci się udało, to żadne ograniczenia nie są potrzebne. A jeżeli ci się nie udało, to żadne ograniczenia nie pomogą.

Grimmauld Place, 21 czerwca 1996 wieczorem

Za drzwiami, przy których stali, głęboki bas ogłaszał, że im dłużej wojna potrwa, tym lepiej:

...więcej czarownic zostanie dla nas,
Bo nas jest mało...


Susan znała ten głos. Jego właściciel swego czasu był częstym gościem w jej domu.
Słowa zmieszały się z odgłosem spuszczania wody.

...a duży kraj,
Spotkasz aurora...


Drzwi otwarły się i stanęła oko w oko z Kingsleyem Shackleboltem.

...dupy mu..

Śpiew zamarł aurorowi na ustach.
- Tak, słucham? - uśmiechnęła się słodko.
- A nie, nic - zmieszał się - tak sobie... czysto teoretycznie...
Susan przez chwilę miała wielką ochotę pociągnąć jeszcze trochę tę wykwintną konwersację, ale w tym samym momencie z salonu dobiegł ją potężny ryk Alastora Moody'ego:
- Nieee! Nieeeee!!! Panie Boże wszechmogący, będę po kres dni moich wspomagał ubogich...
Weszła do salonu. Charlie podążył za nią. Obok drzwi, pod portretem Jeżysława Pogiełły, oparty o kredens wielkości niedużych organów, stał Moody z bażancim piórem przy uchu i ryczał jak ranny smok:
- ...tylko spuść bombę i zabij tę trąbę! Takiemu to tylko rozpalony pogrzebacz nierozpalonym końcem naprzód wsadzić w dupę...
- Dlaczego nierozpalonym? - zainteresował się Charlie.
- Żeby za ten drugi nikt nie mógł złapać i wyciągnąć, doskonale o tym wiesz! Nie, to nie do ciebie! Do jakiego klasztoru ci kazałem iść, ośle ośmiokątny przez nawiedzonego pacykarza wyleniałym pędzlem w drobną pepitkę przemyślnie wymalowany?
Siedzący w kącie przy oknie Arthur Weasley i Remus Lupin odstawili kieliszki i wpatrywali się w Moody'ego jak hipogryfy w wyjątkowo apetyczną fretkę.
- Nie, nie do sióstr służebniczek Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, tylko do sióstr służebniczek Najświętszej Marii Panny Niepokalanie Poczętej, baranie Boży!... Jest, jest, kurza twoja twarz ścierką nakryta, taka mianowicie, że drugi jest naszą odkrywką, a pierwszy ordynarnym mugolskim klasztorem! No nic, trudno, na tym terenie jesteś spalony, idź teraz na ulicę Byłych Więźniów Politycznych do klasztoru sióstr Wynagrodzicielek Najświętszego Oblicza. Tylko się znowu nie pomyl i nie traf przypadkiem do klasztoru sióstr Wyrazicielek Najświętszego Oblicza!
Nie czekając na odpowiedź, Moody wstawił pióro do najbliższego kieliszka.
Usiadł ciężko przy stole i spojrzał na Charliego i Susan wzrokiem pufka przytrzaśniętego drzwiami.
- Po cholerę toto żyje?! – parsknął.
- Skąd wziąłeś takie kryptonimy? - zainteresował się Charlie.
- Znikąd. Naprawdę są takie zakony. Natworzyli tego tyle, że nazw brakuje, od bocznego ołtarza, od wiecznej adoracji, od potępienia niemowląt...
- A toście chyba przesadzili, towarzyszu.
- No dobrze, przesadziłem, ale są na przykład siostry franciszkanki od pokuty i miłości chrześcijańskiej...
- Siostry od miłości – rozmarzył się Bill. - To nawet może być pożyteczny zakon.

Zasięgnąwszy informacji, ile już wypito, Charlie zaczął intensywnie nadrabiać zaległości i wkrótce osiągnął, jak to określał, wysokość przelotową. Susan była nieco zażenowana, słysząc, jak jej ukochany udziela konkretnych odpowiedzi na pytania o plany, które jako żywo musieliby realizować wspólnie i w porozumieniu. Z dwojga złego wolała, kiedy opowiadał o wydarzeniach z Hogwartu – zwłaszcza, że pojawiały się tam szczegóły, których zupełnie sobie nie przypominała.
- ...no to mówię "wlazł", myślałem, że to jest Hagrid, otwierają się drzwi, wchodzi Susan. Zobaczyła Syriusza, wyrwała różdżkę. A trzeba trafu, że Syriusz jak raz coś robił z różdżką...
- Polerował? – podsunęła życzliwie Tonks.
- ...wyczucia do zaklęć nie miał nigdy, zero-jeden, wszystko albo nic, a wtedy dodatkowo był narąbany jak szpadel...
- Znalazł się trzeźwy – prychnęła Susan.
- O przepraszam. Ja byłem narąbany zwyczajnie, a nie jak szpadel. No więc machnął różdżką i jebut obliwiatem z pełnej mocy... w Hagrida!
Susan zobaczyła oczyma duszy całą tę scenę z fotograficzną dokładnością. Na moment znalazła się znowu w chatce Hagrida, oko w oko z Charliem. Odzyskawszy kontakt z rzeczywistością, usłyszała dalszy ciąg opowieści:
- ...a ta stoi naprzeciwko mnie, celuje we mnie różdżką, no trudno, myślę sobie, opuściłem różdżkę i mówię: Strielaj, zobaczysz, jak ginie radziecki oficer!
Udało jej się nie wybuchnąć śmiechem.
- Susan, to szeszzywiździe tak wyglądało? – zapytał Bill z udaną powagą.
- Skoro moje szczęście tak mówi...

Z kąta pomieszczenia dobiegał głośny acz smętny śpiew dwóch głosów, których właściciele najwidoczniej wysokość przelotową osiągnęli już dawno i teraz tylko dolewali. Jeden z głosów był podobny do głosu Charliego, acz niewątpliwie jego właściciel był dużo starszy. Drugi pamiętała z dzieciństwa. Podeszła bliżej. Na starym fortepianie siedzieli Arthur Weasley i Sturgis Podmore. Obok nich stała pokaźna butelka z podejrzanie mętną cieczą.

...Brodiagaa, sud'bu proklinaajaaa – zawodzili –
Taszcziłsa s sumkoj na plecziaach...

- Pójdźże, umiłowana! – zawołał kordialnie Arthur. – Napij się z nami za pamięć Syriusza!
- Ale proszę pana, ja...
- Mów mi wuju!
- Ale proszę wuja, ja już piłam...
- Ale i tak jesteś trzeźwa jak świnia i mnie to krępuje.
- Dobrze mówi – poparł go Podmore. - Susan, napij się!
Ze zdziwieniem stwierdziła, że w płynie prawie nie czuje się alkoholu. Po ostro przyprawionej zupie z gumochłona bardzo jej się chciało pić, toteż ani się obejrzała, jak wypiła zawartość podsuniętej jej szklanki. Tymczasem Arthur i Sturgis podjęli śpiew.

...Bieżał iz tiurmy tiomnoj nocziu,
Za prawdu on dołgo stradał,
Bieżat' bol'sze nie było moczi,
Pieried nim rasstielałsa Bajkał
.

Wracając do pokoju, bez trudu wyłowiła z ogólnego gwaru głos Charliego - chrypiący i nieco zbyt donośny:
- ...poszedłem się kąpać, to było zaraz potem, jak zrobili nową łazienkę prefektów, wielka nie jest, ale trochę popływać można...
- Burżuje – mruknął z wyraźnym słowiańskim akcentem wysoki czarodziej popijający wino z półkwartowej szklanki. – Ja był główny prefekt, a tyle mojego, że u mnie był swój prysznic i ja nie stojał pół nocy w kolejce...
- Wskoczyłem do basenu – ciągnął Charlie - normalnie, jak Pan Bóg stworzył, w końcu sam byłem, to co się mam w krawacie kąpać? Wchodzą dwie prefektki i jedna zmiennokształtna, która się tym razem zrobiła na trzecią prefektkę...
Podeszła bliżej. Tonks jakoś dziwnie interesowała się zawartością swojego kieliszka.
- ...mówię: dziewczyny, proszę o chwilę nieuwagi, bo chcę wyjść. No to wyłaź. Dziewczyny, ale ja jestem goły. Widocznie myślały, że se jaja robię i mówią: wyłaź, my się nie wstydzimy. Za trzecim razem też nie posłuchały, wyłażę, a one centralnie stupor...
- I co zrobiłeś?
- A co miałem zrobić? Zacząłem sobie wycierać plecy...
- Jak ty z nim wytrzymujesz? – spytała scenicznym szeptem Tonks.
- Jakoś wytrzymuję. Teraz na szczęscie już takich akcji nie odstawia.
- Nie, ja nie o tym. O procentach myślałam...
Susan wzruszyła ramionami
- Łe tam. Jak ktoś chce abstynenta, to się nie wiąże z Weasleyem...
Poczuła, że "kompocik", jak Arthur Weasley nazywał płyn, którym ją poczęstował, zaczyna działać. Miękły jej nogi. Przysiadła się do najbliższego stołu, przy którym siedział Lupin i przysadzisty rudy mężczyzna z trzydniowym zarostem i przekrwionymi, podkrążonymi oczami. Wyglądał jak Weasley, który ćwierć wieku temu osiadł na Nokturnie.
Lupin wyglądał niewiele lepiej. Ściśle biorąc, robił wrażenie człowieka, który od trzech dni nie spał, a od dwóch nie trzeźwieje. Najwyraźniej wyprawa po ciało Syriusza nie była miłą wycieczką.
- ...to własssiwie laszego zabiłeś tę Lestrange? – zachrypiał rudy.
Susan zesztywniała. Kiedy w jej rodzinnym domu spotykali się koledzy ojca, nieraz obijały jej się o uszy wspomnienia, kto jakiego śmierciojada załatwił i jakim zaklęciem. Ale dotyczyło to zamierzchłej – według jej standardów – przeszłości. Teraz patrzyła na kogoś, kto zabił człowieka wczoraj czy przedwczoraj.
I był to ktoś, do kogo jej to zupełnie nie pasowało.
Lupin napełnił kieliszek i wychylił duszkiem.
- Bo to zła kobieta była, Dung – powiedział ponuro.
Chwilę siedzieli w milczeniu.
- Dobra nie była. Fakt – zgodził się tamten. – Niepoczciwa taka.
Spojrzeli w stronę Susan. Pospiesznie sięgnęła po najbliższą butelkę i napełniła najmniejszy dostępny kieliszek. Jakby co, zawsze mogę powiedzieć, że mam, pomyślała nauczona doświadczeniami ostatniego roku w Hogwarcie.
Zaległo niezręczne milczenie.
- Zaś u Weasleyów – powiedział Mundungus, przeciągając sylaby. – Zaskroniec – dodał i pociągnął nieznacznie z kieliszka – wpadł do barszczu.
Lupin dopełnił kieliszek i upił zeń nieco.
- A Aarthuur – powiedział tym samym grobowym tonem i znowu nadpił – co?
Mundungus spojrzał na Susan. Albo raczej spojrzał w stronę Susan. Jego wzrok wyrażał doskonałą bezmyślność.
Lupin patrzył na niego oczami bez wyrazu.
Mundungus sięgnął po pękatą baryłkę z kranikiem i dolał sobie do szklaneczki cieczy, która nieznacznie zadymiła. Pociągnął mocno.
- Arthur – powiedział i zamilkł na chwilę. – Łyżkę odłożył, i powiada – pociągnął nieznacznie – „nie jem”.
Susan rozpaczliwie próbowała znaleźć w tej rozmowie jakiś sens.
- I co? – w grobowym głosie Lupina słychać było nutę zainteresowania. – Nie jadł?!
Mundungus nie odpowiedział od razu. Gdzieś w tle bohater tej dramatycznej opowieści śpiewał na dziadowską nutę o tym, jak Syriusz

...zawarczał "Skończył się szlaban",
A potem zadnią podnosząc nogę,
Z wzgardą obsikał Azkaban"
.(3)

Obaj pociągnęli jednocześnie.
- Nie – powiedział Mundungus dobitnie.
Znowu dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu.
- To – zauważył Lupin tonem człowieka podsumowującego dyskusję o Istocie Bytu – dobrze powiedział.

- Nu, gospoda! - zahuczał Moody, podnosząc kieliszek. - Nasze dieło prawoje, my pobiedim! Za pobiedu!
- Za pobiedu! - poparł go Lupin.
- Że co? - spytała niepewnie Tonks, która jako jedyna w Zakonie nie znała ani słowa po rosyjsku.
- Za zwycięstwo - wyjaśnił Bill i pospiesznie przyłączył się do toastu. Zakarpacki samogon przepłukał gardła Zakonu.
- Razcwietali jabłoni i gruszi... - zaczął śpiewać Charlie, ale Tonks położyła mu rękę na ustach.
- Wypiłeś za dużo, żeby śpiewać czysto, a myśmy wypili za mało, żeby nam to nie przeszkadzało.
Moody wyraźnie uznał, że i on, i obecni wypili już dosyć. Albo prawie dosyć. Wstał z miejsca.
- Góra! - krzyknął.
Obecni wstali. Wiedzieli, co będzie.
- Za pobiedu!
Wypili kolejny toast.
- Jest wojna?
- Jest!
- Kto zwycięży?
- Myyyy!
- Ura!
- Uraaaaaaaaaaaa!
- Pieśń, curvaż, nasza pieśń! - ryknął Moody.
- Wstawaj, strana ogromnaja! (4) - zaintonował.
Wstawaj na smiertnyj boj -
- podjęli Charlie i Lupin. Po chwili śpiewali już wszyscy. Szyby dzwoniły.

- ...s prokliatoju ordoj!
Pust' jarost' błagorodnaja
Wskipajet kak wołna...


Susan patrzyła na nich z przerażeniem. Słyszała nieraz tę pieśń, śpiewał ją Charlie, śpiewali kiedyś w domu koledzy ojca. Nie znała słów, ale wystarczała podniosła melodia i tytuł. Święta wojna. Dla niej - strzelisty oksymoron. Nigdy nie miała skłonności do pacyfizmu, przystępując do Gwardii Dumbledore'a myślała nie tylko o samoobronie, ale też nie widziała w wojnie nic fascynującego. Wojna oznaczała dla niej klęskę żywiołową, może smutną konieczność, ale nic ponadto. A tu widziała mężczyzn, których wyraz twarzy mówił wyraźnie, że wreszcie ich życie nabrało sensu. I jednym z nich był człowiek, którego kochała. Świętej wojny, cholera, zachciało się mu...
Czy w każdym z nich drzemie takie bezradne dziecko, czy każdy z nich, dotknięty w odpowiednie, nikomu nieznane miejsce, krzyczałby bez słów: "niech ktoś się mną zaopiekuje"?

...idiot wojna narodnaja,
Swiaszczennaja wojna!


Na portrecie w hallu czarnowłosy mugol w mundurze uśmiechał się pod wąsem.

KONIEC ROZDZIAŁU VI, OSTATNIEGO
(Epilog nastąpi)


(1) Powroty, sł. i muz. Krzysztof Jurkiewicz.
(2) MAŁPSIATKA BAGIENNA - okrutnie płochliwy padlinożerca o rozczulającym wyglądzie. Występuje dyskretnie na podmokłych terenach kraju. Boi się własnego cienia, dlatego wyłazi wyłącznie po ciemku. Często rozpaczliwie skowycze i lamentuje. Doskonale nurkuje. Odżywia się po kryjomu, najchętniej leszczami bagiennymi.
(3)Straszna ballada o Azkabanie, wersja Minerwy (wówczas znanej jako Dziewczyna Hagrida), standardowa melodia ballady dziadowskiej.
(4) Święta wojna, 1941, sł. Wasilij Lebiediew-Kumacz, muz. Aleksandr Aleksandrow. Refren polski:
I święty niech uderzy gniew
I kipi niby zdrój,
Za wolność przelejemy krew,
Pójdziemy w święty bój!


Ten post był edytowany przez Arthur Weasley: 08.11.2006 20:30
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Arthur Weasley   Oswoić Smoka   16.01.2006 01:10
Kedos   Fajowskie... Pisz dalej bo ciekawe sie robi... Ble...   16.01.2006 21:26
Kara   eee???Nie podoba mi się...   18.01.2006 12:44
Arthur Weasley   Obawiam się, że nie mam dla mojej przedmówczyni do...   21.01.2006 15:11
Mishia   Uwielbiam to opowiadanie Arturze. Czytałam je już ...   01.04.2006 14:08
MoniQ   POdoba mi siem...jak zresztą cała reszta ficków..:...   18.04.2006 11:07
Arthur Weasley   O, ktoś to jednak czytał? I nawet komentował? A to...   09.05.2006 22:17
Kara   uuaaa zaskoczyło mnie... Na początku napisałam ze ...   10.05.2006 08:50
Ciasteczko   jest fajne (: podoba mi sie. bo czasami dobrze jes...   12.05.2006 23:14
Arthur Weasley   Masz na myśli szósty tom, mam nadzieję? Bo względe...   13.05.2006 11:37
Arthur Weasley   Odcinek 4 [center]ROZDZIAŁ DRUGI w którym Susan s...   14.05.2006 15:52
Kara   Nie no naprawde coraz ciekawej.... dobrze dobrze.....   15.05.2006 15:29
HUNCWOTKA   Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba. Jest tu ak...   16.05.2006 17:32
Arthur Weasley   Odcinek 5 Chatka Hagrida, piątek, 1 grudnia 1995 ...   16.05.2006 18:28
Arthur Weasley   Odcinek 6 Grimmauld Place, sobota, 2 grudnia 1995...   19.05.2006 21:35
Ciasteczko   opowiadanie jest super (;. bardzo lubie charliego,...   20.05.2006 15:16
Arthur Weasley   Odcinek 7[center]ROZDZIAŁ TRZECI w którym bohatero...   22.05.2006 11:24
Ciasteczko   naprawde już nie wiem co powiedzieć. pochlebstwa m...   22.05.2006 14:24
Eva   Nie ma szans zebym zebrala sie teraz na jakas ladn...   22.05.2006 19:04
Arthur Weasley   Odcinek 8 Hogsmeade, Trzy Miotły, sobota, 20 sty...   25.05.2006 16:22
Ciasteczko   jak zwykle wspaniale. dodajmy do tego pociąg i pic...   26.05.2006 21:20
Arthur Weasley   Średnio z Rosjanami, jeśli już użyć mugolskiej ter...   28.05.2006 15:31
Arthur Weasley   Odcinek 10 Hogwart, piątek, 15 marca 1996 Hej, j...   31.05.2006 09:49
Arthur Weasley   Odcinek 11 Hogwart, niedziela, 17 marca 1996 - C...   03.06.2006 08:30
Eva   Jedno mnie zadziwia - dlaczego, mimo niewatpliwie ...   03.06.2006 20:24
Arthur Weasley   A jestem, jestem. Bo nie ma innego subforum ...   06.06.2006 21:13
koala   Od jakiegoś czasu zabierałam się za przeczytanie t...   07.06.2006 17:39
nessa   heh... właściwie zarejstrowałam się na tym forum...   07.06.2006 20:41
Arthur Weasley   W sumie jeżeli dla kogoś te wyrazy byłyby za trudn...   07.06.2006 21:41
Emili_Morger   Nie wciągnęło mnie to zbytnio ... Ale starasz się ...   08.06.2006 08:34
Arthur Weasley   Czego, przepraszam, nie biorę ze swojego pomysłu? ...   08.06.2006 09:07
koala   Tak, tak... w sumie prawda! Arthurze Weasle...   08.06.2006 11:25
Arthur Weasley   Odcinek 13 Hogwart , sobota/niedziela, 11/12 maja...   09.06.2006 16:39
koala   O! CUDNIE! Wchodzę na Kwiat Lotosu, a tu n...   09.06.2006 21:49
Arthur Weasley   Nie za dużo tej "północy" jak na jedno ...   11.06.2006 23:18
Arthur Weasley   Odcinek 14[center]ROZDZIAŁ SZÓSTY w którym Dolores...   12.06.2006 19:40
HUNCWOTKA   Kurde jak ja uwielbiam twoje opowiadanie! Musi...   12.06.2006 20:32
Arthur Weasley   Odcinek 15 [i]Muntele Jorzea, sobota, 15 czerwca ...   15.06.2006 10:13
nessa   uuuu...! jest tam kto? czy kolejny odcinek...   20.06.2006 14:53
Arthur Weasley   Autor nie ma focha. Autor w ogóle nie ma zwyczaju ...   23.06.2006 15:46
Arthur Weasley   [b]Epilog [b][i]Welwyn Garden City, piątek/sobot...   27.06.2006 16:14
Arthur Weasley   Autor składa podziękowanie nieświadomym współautor...   27.06.2006 16:17
Arthur Weasley   Ciąg dalszy w fanfikcie tegoż autora [url=http://w...   27.06.2006 16:20
Ciasteczko   ojej. koniec. brak mi bedzie tego ficka. bo byl n...   09.07.2006 18:36


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 06.06.2024 10:54