Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Eugeniusza Kołtuńskiego Przypadki [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 5 ] ** [83.33%]
Słabe - wyrzucić [ 1 ] ** [16.67%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 6
Goście nie mogą głosować 
Gem
post 26.05.2006 16:17
Post #1 

Magik


Grupa: Prefekci
Postów: 749
Dołączył: 24.07.2005
Skąd: z oślizłego lochu >:]

Płeć: Kobieta



Postanowiłam napisać ff o przygodach pewnego bardzo mugolowatego mugola, który dość często spotykać będzie na swojej drodze magię. Tytuł, jak zapewne się domyślacie, jest modyfikacją utworu I. Krasickiego, ale nie mają one wiele wspólnego. Odcinki będą krótkie, luźno powiązane ze sobą o zabarwieniu lekko komicznym.
Errr... to znaczy mają być zabawne, nie koniecznie powodować, że pospadacie z waszych siedzisk, natomiast humor jakim się w nich posługuję jest bardziej subtelny, niż w moich poprzednich parodiach. W każdym razie, oto pierwszy odcinek, a jeżeli wam się spodoba, to wkleję kolejne.
Enjoy, Gem.


Część: I


Eugeniusz Kołtun właśnie wracał z pola. To był bardzo ciężki dzień dla Eugeniusza, zważywszy na to, że słońce grzało wyjątkowo mocno, roboty było sporo, a nie miał nikogo do pomocy. Eugeniusz bardzo cenił solidną pracę i nie wyobrażał sobie, jak można zmarnować życie próżnując. Zawsze starał się robić coś pożytecznego, czy było to koszenie trawnika, czy też podglądanie sąsiadów. Szedł drogą, przy której wznosił się wysoki drewniany płot. Po drugiej stronie, znajdował się teren nabyty kilka dni temu, przez młodą parę. Nagle, Eugeniusz zauważył sporą wyrwę w ogrodzeniu i zatrzymał się. Podszedł do dziury, wychylił poza nią głowę i oparł się o drewniane pale. Teraz oglądał zaorane w równe rzędy pole, a w każdym z nich, znajdowała się taka sama ilość sadzonek. To dziwne, pomyślał Eugeniusz, jeszcze wczoraj była tu zarośnięta trawą ziemia, aż po sam pas. Eugeniusz wiedział to na pewno, ponieważ był sprawdzić, czy płot jest tak samo solidny po drugiej stronie.
- Te! Panie sąsiedzie? Niechże pan no tu podejdzie! - zawołał bacznie obserwując zbliżającą się sylwetkę pana Cypysa.
- Dzień dobry, panie Kołtun. Jak zbiory? - zapytał mężczyzna w kolorowym sombrero i fioletowych kowbojskich butach. Eugeniusz zmarszczył czoło i nieufnie zerknął na kwiecisty wzór spodni sąsiada. Musiał przyznać, że coś było nie tak z panem Cypysem, chociaż Eugeniusz jeszcze nie wiedział co dokładnie. Przecież przerabianie starych sukienek teściowej na ubrania robocze, to nie nowość.
- Wie pan, panie Cypys, mógłbym przysiąc, że jeszcze wczoraj miał tu pan same chaszcze, a dziś? Proszę, wzorowe pole jak się patrzy! – Eugeniusz zaniepokoił się tak szybką zmianą otoczenia, więc oczekiwał szczegółowych wyjaśnień. W końcu należały mu się.
- Hmmm... dziękuję, chciałem się uporać z tym jak najszybciej. Rozumie pan, żona - odparł mężczyzna, uśmiechając się porozumiewawczo. Ale Eugeniusz nie wydawał się usatysfakcjonowany. Zerknął raz jeszcze na swoje pole dla porównania i musiał przyznać, że nie osiągnąłby takich efektów co sąsiad, nawet w tydzień. Postanowił dać panu Cypysowi jeszcze jedną szansę na logiczne wyjaśnienia, więc zaczął podchwytliwie.
- Ach, tak. Teraz to wszyscy stawiają na technikę. No wie pan, szybko i wydajnie.
- Święta racja, wynająłem Kompajn do pomocy. Bardzo pomocne, ale chyba się nie dogadaliśmy, bo chciałem założyć plantację marchewek, a nie mandarynek – powiedział i wskazał na młode drzewka.
Eugeniusz przestąpił z nogi na nogę i podrapał się po brodzie. Jego mózg nie chciał zarejestrować wzmianki o pertraktowaniu z maszyną. Zignorował ten fakt i ciągnął dalej.
- Miał pan na myśli kombajn?
- Ten miał na imię Kompajn, ale w końcu, co za różnica.
Eugeniusz jeszcze nie słyszał o tym, żeby ktoś nazywał kombajn, jednak przyjął to dość spokojnie.
- Ano. To żeście w nocy musieli pracować jak szaleńcy, ale jak Boga kocham, nic nie było słychać. - Eugeniusz zmrużył podejrzliwie oczy i poprawił swój poczciwy, wysłużony, słomkowy kapelusz.
Pan Cypys wyglądał jakby myślał o czymś bardzo intensywnie.
- To... to pewnie przez ten deszcz - oznajmił w końcu.
- Ale wczoraj nie padał deszcz! - stanowczo zaprzeczył Eugeniusz.
- Może u was nie padało.
- Jak to? Nie mogło u was padać, jak nie padało u nas!
- Pewnie nie mogło...
Eugeniusz szarpnął swoją brodę spoglądając na rozmówcę jak na wariata.
- Panie Cypys! Nie orze się pola w deszcz!
- Oczywiście, przecież wiem. Nikt nie chciałby zmoknąć - zaśmiał się pan Cypys.
- Ale przed chwilą powiedział pan, że w nocy padało!!!
- Być może. Nic o tym nie wiem, spałem bardzo mocno.
Eugeniusz miał ochotę zakląć bardzo siarczyście, ale przecież zawsze twierdził, że wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć. Wziął głęboki oddech i zaczął cierpliwym tonem.
- Panie Cypys, czy mógłby mi pan powiedzieć, jak pan mógł skosić te ogromne chwasty?
- Oczywiście... kosą.
- I chce mi pan powiedzieć, że za pomocą kosy uporał się pan z całym polem w jedną noc?!
- Nie...
Eugeniusz zerwał z głowy kapelusz i zacisnął na rondzie szczęki warcząc jak zwierze.
- Ale... przed chwilą... to właśnie... pan powiedział! – wydusił Eugeniusz, słowo po słowie jakby sprawiało mu to wielką trudność. Bynajmniej zachowanie względnego spokoju wymagało niezwykle silnej woli. Eugeniusz miał to do siebie, że nie znała się specjalnie na żartach, przynajmniej nie tak dobrze, jak na kapuście. I wiedział o tym doskonale. Problem polegał na tym, że pan Cypys wcale nie wyglądał na kogoś, kto nie mówi poważnie.
- Nie, nie. Chyba się nie zrozumieliśmy - zauważył pan Cypys beztrosko.
- Czyżby?! To po co panu był kombajn, skoro poradził pan sobie kosą?
- Ja? Ależ ja wcale nie ścinałem. Naostrzyłem tylko kosę i wypróbowałem kilka razy – oznajmił z zadowoleniem.
- W nocy?! - załamał się Eugeniusz.
- W nocy była tak samo tępa, jak w dzień.
- Zwariuję... więc jak pan to wytłumaczy?
- No cóż, bierze się kamień szlifierski i przeciąga po ostrzu...
- Staaać!!! Dosyć, dosyć tego! Chcę natychmiast wiedzieć, o co tu chodzi i kim pan jest do ciężkiej cholery!!! – krzyknął Eugeniusz opluwając sobie brodę.
Pan Cypys spojrzał zmartwionym wzrokiem na Eugeniusza i cmoknął z przekąsem.
- A wie pan, to dobre pytanie. Dopiero od niedawna jestem farmerem, ale dalej czuję się po części związany z moją dawną pracą. Chyba nie potrafiłbym odpowiedzieć na to pytanie tak od razu... – Ostatnie słowa pan Cypys wypowiedział w stronę oddalającej się szybko i zygzakiem, wrzeszczącej sylwetki Eugeniusza Kołtuna. Odprowadził go wzrokiem, aż zniknął za zakrętem i odwrócił się do małego człowieczka stojącego tuż obok, którego głowa znajdowała się poniżej dziury w ogrodzeniu.
- Dziwni są tutejsi ludzie. No cóż, chyba pora się rozliczyć – powiedział spokojnie do goblina.
- Mogę odjąć dwadzieścia procent wynagrodzenia robotnikom, za pomyłkę w towarze, ale za zaklęcie zraszające, wezmę podwójną stawkę – zakomunikował goblin drepcząc tuż obok pana Cypysa.
- Niech będzie. W zasadzie, mandarynki, to nie najgorszy pomysł – mruknął pan Cypys.
- Mówiłem, że gwarantujemy zadowolenie. Proszę, oto rachunek – zaskrzeczał jego rozmówca i wyciągnął podłużny kawałek pergaminu. Pan Cypys złożył na nim podpis różdżką i pergamin zniknął.
- Firma Kompajn I Spółka poleca się na przyszłość. Darmowy katalog dla pana... życzę miłego dnia!



Ten post był edytowany przez Gem: 19.07.2007 01:25


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Gem
post 06.07.2006 16:00
Post #2 

Magik


Grupa: Prefekci
Postów: 749
Dołączył: 24.07.2005
Skąd: z oślizłego lochu >:]

Płeć: Kobieta



Przepraszam za opóźnienia, ale naprawdę ni mam czasu do komputera usiąść. Zgadza się. Wzorowałam się na Terry’m, to właśnie on mnie zainspirował do napisania tego ff. Jego książki pochłaniam hurtowo i dzięki temu uczę się tegoż rodzaju humoru, którym to się posługuje. Być może, są takie sceny bardzo zbliżone do występujących w jego serii o świecie Dysku, ponieważ jak już wspomniałam, odcinki o panu Eugeniuszu są wzorowane właśnie na jego stylu. Powinnam uprzedzić na początku, jak to zrobiłam na innym forum fan fiction. No dobrze, do rzeczy:


Część: III

To nie prawda, że Eugeniusz nie miał poczucia humoru. Przynajmniej w ogólnym rozumieniu. Na przykład ostatnio, kiedy to pielęgnował rośliny na doroczny konkurs Największych Wielkich Warzyw, przypadkowo skrzyżował marchewkę z sałatą i w rezultacie otrzymał coś, co przypominało zielonego śledzia wbitego w ziemię do góry płetwami. Pan Kołtun uważał to za doskonały żarcik. Na dzień przed warzywną uroczystością, przechadzał się dumnie po wypielęgnowanych grządkach, okręcając sumiaste wąsy na palcu. W tym roku, wybrał najdorodniejszą kapustę o pięknych, ciemnozielonych liściach, zdrowych i nie nadgryzionych przez szkodniki. Eugeniusz bardzo starannie ogrodził to miejsce drewnianym, pomalowanym na biało płotkiem i zamontował nawet malutką furtkę. Stanął przy bramce, wyłączył alarm, zdjął drut kolczasty pod wysokim napięciem i odwiązał szarpiącego łańcuch dobermana.
- I jak się dziś czujemy, kochana? – zapytał z troską, oglądając spodnią stronę wielkiego, kapuścianego liścia. Powietrze było gorące i duszne, jakby wygotowano je w skarpecie i pan Kołtun obawiał się o kondycję swojej kapusty. Roślina sięgała już hodowcy do pasa. Eugeniusz zamyślił się, mrugając jak sowa. Przecież nie chciał, aby jego konkursowe warzywo zwiędło na słońcu, ale każdy doświadczony ogrodnik wie, że nie wolno podlewać w południe, nawet w przypadku, gdy posiada się automatycznie rozkładany dach nad szklarnią i klimatyzację.
- A... tu jesteś Gienku! – krzyknęła Matylda niespodziewanie, przez co pan Kołtun o mało nie włączył czerwonego guzika opatrzonego nalepką z napisem „Jednostka Antyterrorystyczna”. Eugeniusz zawsze twierdził, że konkurencja jest w stanie zrobić wszystko, aby wykończyć przeciwnika.
- Matyldo... – syknął ostrzegawczo. – Przecież mówiłem, żebyś nie zawracała mi teraz kapusty... to znaczy głowy!
- Ależ nonsens! Musisz przecież coś jeść.
- Tak, ale nie sądzisz, że kapuśniak w takiej sytuacji jest trochę nie na miejscu? – Akurat przypomniała mu się zeszłoroczna zupa z dyni. Na kilka godzin przed konkursem...
- Przestań się mazać. Poza tym, upiekłam ci babeczki. – Wcisnęła mu w dłoń koszyk z wypiekami. Eugeniusz skrzywił się lekko. Nigdy nie miał serca powiedzieć żonie prawdy. Eugeniusz, jak każdy tradycyjny farmer, lubił dobrze zjeść, co wcale nie oznaczało, że tak było. Domowe ciasteczka Matyldy przypominały wielkie pieczarki, zarówno kształtem jak i smakiem.
- Dziękuję, kochanie.
- Proszę. Zrobiłam je z rodzynkami, tak jak lubisz. – Uśmiechnęła się dobrodusznie i pomaszerowała do domu, omijając ostrożnie pułapki z kolcami i wirującym ostrzem. Pan Kołtun przyjrzał się krytycznie pieczarkowatym babeczkom, z których wystawały pomarszczone, czarne bryłki i na pewno nie były to rodzynki. Wrzucił je ukradkiem do psiej miski.

Minęło kilka godzin niespokojnego czuwania, zupełnie jak w szpitalu przy łóżku chorego. Nadszedł wieczór. Pan Kołtun ostrożnie podlał kapustę, śpiewając jej na dobranoc. Pogładził czule twarde, mięsiste liście i wycofał się zabezpieczając na noc szklarnię. Na widnokręgu pojawiła się sylwetka zmierzająca w jego stronę. Eugeniusz zacisnął w pięści spray pieprzowy, ale na szczęście był to tylko jego znajomy, pan Wedzisław Babroch, znany jako Szambownik, co wiele wyjaśnia w zakresie jego profesji i niestety panującej wokół niego atmosfery.
- Bry! Sąsiedzie – zawołał dziarsko.
- Tak... dobry wieczór Wędzisławie.
- Jak tam pańska sałata?
- To jest kapusta – odparł lekko zniesmaczony Eugeniusz. – Wielgachus Antropoidus Niekonsumus Darmozjadus Atrapus dokładniej, w skrócie WANDA. Mam nawet rodowód.
- Jak zwał tak zwał... – Wędzisław machnął lekceważąco ręką. Brwi Eugeniusza zjeżyły się niebezpiecznie.
- Chodzi o to, panie Gienku... – Teraz brwi pana Kołtuna stały się niemal pionowo ustawionymi krzaczkami. – że powinien pan prowadzać go na smyczy.
- Co! Kapustę?!
- Mówiłem o psie... – Pan Babroch trzymał za kolczatkę dobermana. – rozkopał mi wszystkie marchewki. Wie pan, gonił za królikami. Te przeklęte szkodniki dobierały się do mojej marchwi, wie pan, tej konkursowej. – Puścił psa, który ze skomleniem poczłapał do swojej budy.
– Ale mimo szkód, nie wniosę oskarżenia, bo przegonił długouche szczury i myślę, że następnym razem zastanowią się trochę dłużej, zanim wlezą na moje grządki – oświadczył grożąc pobliskiej ławce pięścią.
- No tak, to już się nie powtórzy. A propos konkursu... nie uważa pan, że Cypys coś kombinuje? Z jego pola dobiegały dziwne odgłosy i zauważyłem jakieś światła wczoraj w nocy. – Pan Kołtun przyciszył głos, zbliżając powoli twarz do Wędzisława. – I wiesz pan co? Przez moment, mógłbym przysiąc, że widziałem ogromnego, dziesięciometrowego ogórka! I był kiszony! Słowo daję. – Oczy pana Babrocha rozszerzyły się do wielkości piłeczek pingpongowych.
- Masz pan rację... coś tu śmierdzi – odparł Szambownik. Eugeniusz odruchowo wciągnął wieczorne powietrze nosem, ale pośpiesznie je wydmuchał.
- Co pan nie powiesz...
- Otóż to! – stwierdził tonem rzeczoznawcy Wędzisław, a jego palec wystrzelił w niebo. – Śmierdzi! I to z pewnością nie jestem ja!
- Z pewnością... a teraz pan wybaczy, miałem ciężki dzień, jutro muszę być wypoczęty.
- Co racja, to racja! Do zobaczenia na festynie! – krzyknął Wędzisław odchodząc polną drogą. Eugeniusz pomachał sąsiadowi i sam ruszył w stronę domu. Zastanawiał się nad tym, co przed chwilą powiedział Szambownik. Wyprowadzić na spacer, myślał kręcąc wąsa. WANDA mogłaby rozruszać trochę korzenie, ale czy to na pewno dobry pomysł? Właściwie Eugeniusz uważał, że kapusty są bardzo inteligentnym gatunkiem roślin. To przypominało mu sytuację z wujem Oswoldem. Na samą myśl o nim Eugeniusz dostał gęsiej skórki, mimo panującej duchoty. Jeżeli było coś gorszego niż śpiący wuj Oswald, to tylko przebudzony wuj Oswald. Kiedy staruszek leżał, przypominał ogromną, bladą i wyjątkowo wysuszoną rodzynkę. Natomiast podczas siedzenia w swoim wózku na kółkach, wyglądał jak sflaczały worek sadła, przybity zardzewiałymi gwoździami do kręgosłupa. Starzec był też niemal ślepy i kompletnie głuchy, a jednak z niewyjaśnionych powodów, Eugeniusz podejrzewał, że wujek był bardziej przebiegły niż na to wyglądał. Czasem miał wrażenie, że gdy nikt nie patrzy, wuj wstaje i jak gdyby nigdy nic i zaczyna tańczyć twista na kuchennym stole. To samo wrażenie miał w stosunku do kapusty. Niekiedy wydawało mu się, iż WANDA słyszy wszystko, co do niej powie... nie koniecznie słucha, ale z pewnością słyszy.

A następnego ranka, pan Kołtun wstał cały w skowronkach. Nucąc pod nosem wyszedł spod prysznica, włożył na siebie najlepszy garnitur i z błogim uśmiechem zasiadł przy pachnącym świeżym chlebem i bigosem stole... bigosem?!
- Eeee... Ma-Matyldo? Co... co to jest?
- Specjalnie na dziś, zrobiłam dla ciebie kapustę kiszoną, gołąbki i bigos. – Eugeniusz poczuł, że robi mu się słabo. - Tak się bidulko łakomie patrzałeś na tą kapustę, że nie mogłam spać spokojnie. Ale już się nie martw. Następnym razem jak będziesz miał ochotę na coś konkretnego, po prostu powiedz... Gienku? Czemu leżysz na podłodze?

Ten post był edytowany przez Gem: 19.07.2007 01:27


--------------------
user posted image
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 08.06.2024 16:36