Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 02.08.2006 00:45
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Za to teraz dostaniecie dużo, a nawet jeszcze więcej.

ROZDZIAŁ 3

Wielka ucieczka



Bezimienna przeciągnęła się. Rozejrzała się po swoim nowym lokum. Było wyjątkowo obszerne, zgrabne i co najważniejsze było gustownie urządzone. Nie wspominając już o niesamowitym widoku na Londyn, jaki roztaczał się z okien salonu. Kobieta uśmiechnęła się złośliwie. Staremu Malfoyowi to mieszkanie raczej nie będzie już potrzebne, skoro był poszukiwany listem gończym nie tylko w świecie czarodziejów, ale i mugoli.

Ciągle ogarniało ją rozbawienie na wspomnienie o minie Lucjusza, kiedy ten dowiedział się, że jego mieszkanie po niemagicznej stronie Londynu zostanie sprzedane. Cóż miał biedny śmierciożerca robić, skoro dostał odgórny rozkaz? Pan każe, sługa musi.

No właśnie. Rozkazy rozkazami, ale Pottera trzeba było wreszcie przygotować do roli szpiega i śmierciożercy idealnego. No i jeszcze musiała wytłumaczyć mu kilka spraw związanych ze znakiem i kilkoma sposobami na ukrycie go.

Wiedziała, że chłopak jest niesamowicie inteligentny. W końcu nie na darmo obserwowała go przez ostatni miesiąc. Dopiero, kiedy miała pewność, że można mu zaufać wysłała do niego paczkę. Potem znowu pilnowała. Widziała nawet, jak kilka dni wcześniej poradził sobie ze swoim kuzynem i jego bandą. Musiała przyznać, że chłopak miał gadane. Oznaczało to, że już niedługo również on będzie miał wpływ na zachowanie Riddle’ a. Oczywiście o ile wszystko zostanie rozegrane, jak należy.

Narzuciła na siebie czarną szatę z obszernym kapturem. Nie chciała przestraszyć chłopaka, ale też nie mogła pozwolić sobie na zbyt szybkie zdemaskowanie. Gdyby jednak tak się stało, to zawsze mogła potraktować osobę, która ją poznała Zaklęciem Zapomnienia.

Wzięła głęboki oddech i skupiła swoją magiczną moc w dłoniach. Gdy poczuła, że opuszki palców zaczynają ją parzyć przerzuciła energię z lewej do prawej ręki i wyrzucając ją w przód krzyknęła:

- Portal!

Powietrze zawirowało i już po chwili wyłoniła się niebieska poświata, wirująca w szaleńczym tempie. Przejście było gotowe. Bezimienna wiedziała, że jest to jedyny sposób na dotarcie na miejsce bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Zdawała sobie jednak sprawę, że było to niebezpieczne. Jeśli nie użyto stałego korytarza, to portal był chwiejny i w każdej chwili mógł się zapaść, a wtedy tkwiąca w nim osoba przepadała na wieki. Jednak teraz nie miała czasu na zastanawianie się nad konsekwencjami. Liczył się tylko czas.

Już za kilka godzin Zakonnicy mieli zabrać Harry’ ego do Kwatery, a na to nie mogła pozwolić. Potter był wyjątkowo silny magicznie i w związku z tym jeśli nie nauczyłoby się go kontrolować mocy, to gotów był wysadzić w powietrze połowę Wysp Brytyjskich. Musiała się spieszyć.

Odważnie wkroczyła w przejście.


***


W najmniejszej sypialni na Privet Drive 4 rozbłysło niebieskawe światło, które już po chwili zniknęło pogrążając pokój w ciemności. Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu. Uśmiechnęła się, gdy zauważyła, że prawie żadne ubrania nie były wypakowane z kufra. Jedynie kilka tych, w których Harry chodził przez ostatnie dni. To dobrze, zmarnują mniej czasu.

Spojrzała na stojący na biurku zegarek. Dochodziła szósta. Podeszła do łóżka i położyła chłopakowi rękę na ustach.

Potter szybko się ocknął i zaczął wściekle wierzgać. Na nic mu się to zdało, bo nieznajoma osoba trzymała go bardzo mocno.

- A teraz słuchaj głupi dzieciaku. – Usłyszał wściekły głos przy swoim uchu. – Albo się uspokoisz i dasz mi powiedzieć, po co tu jestem, albo będziemy się tak kłócić przez kilka godzin, aż w końcu ktoś z Feniksa zorientuje się, że masz kłopoty. Wtedy zjawią się tutaj i zabiorą cię do waszej Kwatery i będziesz musiał się tłumaczyć ze stempelka. Tego chcesz?

Harry rozważył jej słowa. Nie chciał wracać na Grimmuald Place 12, a tym bardziej nie miał ochoty na żadną rozmowę z Dumbledorem. Uspokoił się trochę, ale ciągle niepewnie łypał na Bezimienną.

Uśmiechnęła się do siebie. Chłopak zachowywał się dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Był nieufny i przerażony, choć starał się zamaskować te uczucia. Cóż, wychodziło mu całkiem dobrze.

- Kim jesteś? – warknął chłopak.

- Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi.

- Kim jesteś? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Jego oczy zwęziły się i zaczęły zmieniać kolor na czerwony. Bezimienna zamarła z ciętą ripostą na ustach. Nie, nie mogła jeszcze bardziej rozwścieczyć Pottera. To skończyłoby się źle zarówno dla niej, jak i dla chłopaka.

- Nie znasz mnie. A przynajmniej nie naprawdę. Jestem Bezimienną, a On nazywa mnie Aniołem Śmierci. Reszty nie mogę powiedzieć ci tutaj.

- Czemu?

- Za duże ryzyko – westchnęła. – Ktoś mógłby podsłuchać, albo zrobić coś jeszcze gorszego. Wolę nie ryzykować. – Milczała przez kilka minut szukając odpowiednich słów. – Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak brzmi moje prawdziwe imię, to nie ma sprawy. Jest tylko jeden warunek. Musiałbyś ze mną pójść.

Harry uniósł brew. Był zdziwiony taką propozycją.

- Dlaczego miałbym się zgodzić?

- Raczej nie masz wyjścia. Tylko ja wiem, jak ukryć Znak w taki sposób, żeby nawet oko Szalonookiego go nie wykryło. Poza tym, musisz nauczyć się teleportacji, a wątpię, żeby Drops zechciał pokazać ci co i jak. Za bardzo bałby się, że gdzieś znikniesz.

Harry milczał, rozważając w głowie słowa nieznajomej.

Kobieta czuła się niepewnie pod taksującym wzrokiem chłopaka. Nastolatek już się uspokoił, ale w powietrzu doskonale wyczuwalna była aura napięcia.

- Skąd mam mieć pewność, że nie chcesz mnie zabić?

- Gdybym chciała to zrobić, mogłabym kropnąć cię, kiedy spałeś.

- W Wężowym Grodzie mówiłaś, że jesteś z Bractwa. Udowodnij to.

- W czasie zaprzysiężenia dostałeś od świadków podarki. Od mężczyzny miecz, na którym pojawił się napis “Gladius vindictae sum”. Od kobiety srebrny sygnet z obsydianowym oczkiem. Takie informacje mogą posiadać jedynie Smoki. Teraz mi wierzysz?

Skinął głową, choć nie był do końca przekonany. Jednak nie miał szans w pojedynku z tą kobietą. Skoro rozstawiała po kątach śmierciożerców, a nawet samego Voldemorta, to musiała być potężna.

- Skoro tak, to idź do łazienki i się ubierz. Ja zajmę się spakowaniem kufra.

Wygramolił się z łóżka. Przez kilka minut krzątał się po pokoju w poszukiwaniu różnych części garderoby. Kiedy wyszedł na korytarz Bezimienna westchnęła i jednym machnięciem różdżki spakowała kufer. Otworzyła okno i odetchnęła świeżym powietrzem. Tutaj, w Surey było tak cicho i spokojnie. Nie to co w Londynie, gdzie zgiełk i hałas panował nawet w środku nocy.

Rozejrzała się po pustej o tej porze ulicy. Zapatrzyła się w niewielki domek naprzeciwko. Właśnie wprowadzała się do niego niewielka rodzina, a właściwie tylko kobieta o brązowych włosach, delikatnymi falami spadających na plecy i kilkuletni chłopczyk ubrany w zielony dresik. Dziecko w ręku ściskało wysłużonego, pluszowego misia.

Nie zauważyła nawet, kiedy do pokoju wskoczyła biała kotka. Kiedy kobieta odwróciła się, dostrzegła zwierzę siedzące na łóżku i patrzące na nią z zainteresowaniem. W zielonych oczach koya widać było upór i nieme ostrzeżenie.

Bezimienna wyciągnęła przed siebie rękę, ale zwierzę nie pozwoliło się dotknąć. Zaczęło prychać ostrzegawczo.

Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Harry. Obrzucił pokój rozbawionym spojrzeniem.

- Avada nie lubi obcych – wyjaśnił. – Zwłaszcza tych w czarnych szatach.

Skinęła głową, ale nie odrywała wzroku od kotki. Zwierzę ciągle prężyło grzbiet, gotowe w każdej chwili skoczyć i wydrapać oczy ewentualnemu wrogowi. Bezimienna domyślała się, że nie jest to zwykły przedstawiciel kotowatych. Prawdopodobnie Avada była potomkinią egipskich kotów, które, jako stworzenia uznawane za magiczne nie tylko pilnowały spichlerzy przed gryzoniami, ale także ostrzegały ludzi przed niebezpieczeństwem.

Uśmiechnęła się delikatnie. Jeśli Avada naprawdę była strażniczką, to powinni ją ze sobą zabrać. W ten sposób będą mogli skupić się na nauce i treningach, ochronę mieszkania zostawiając kotce.

Spojrzała na Harry’ ego. Chłopak nie zwracał na nią uwagi, bawił się z Avadą. Westchnęła, zmniejszając kufer do rozmiarów pudełka po zapałkach. Musieli się zbierać.

- Chodź, Harry, musimy iść.

Potter wstał i rozejrzał się po pokoju. Klatka Hedwigi, mimo iż starannie czyszczona już kilka razy, przedstawiała sobą tragiczny widok. Pręty były powykrzywiane, a w niektórych miejscach zardzewiałe. Sowy nie było nigdzie w pobliżu. Na szafce nocnej leżało szkolne zdjęcie Huncotów, z małą nieruchomą fotografią Lily wciśniętą pod ramkę. Szybko chwycił zdjęcie i schował je do kieszeni. Zamierzał wziąć jeszcze klatkę, ale Bezimienna go powstrzymała. Stwierdziła, że na Pokątnej kupią nową i lepszą, a do tego koszyk dla kota.

- Kota? – zapytał zdziwiony chłopak. – Ja przecież nie mam kota.

- Zdaje się, że już masz. Ta kocica już od ciebie nie odejdzie.

Avada wczepiła się pazurami w spodnie chłopaka i najwyraźniej nie zamierzała odpuścić. Harry na wszelkie możliwe sposoby próbował odczepić ją od siebie, ale kotka była nieugięta. W końcu poddał się i mocniej ją chwycił.

- Gdzie my właściwie pójdziemy?

- Do Londynu. Odsuń się trochę, muszę otworzyć przejście.

Kobieta skupiła się na wytworzeniu portalu. Chłopak z zainteresowaniem patrzył na jej wyczyny. Jeszcze nigdy nie widział, aby ktoś czarował bez użycia różdżki. Szczerze powiedziawszy myślał, że jest to niemożliwe.

Bezimienna skończyła. Chwyciła chłopaka za ramię i popchnęła w stronę wirującej materii. Harry cofnął się z przerażeniem i przecząco pokręcił głową. Nie chciał tam wchodzić.

Parsknęła głową z irytacją i złapawszy go za rękę, pociągnęła za sobą. Kilka minut później portal zniknął.


***


Harry z zainteresowaniem rozglądał się po salonie. Pomieszczenie było duże i przestronne. W dwóch miejscach podparte było filarami. Na środku stała biała sofa i dwa fotele tego samego koloru. Pomiędzy nimi ustawiony był mały stoliczek. Całą południową ścianę zajmowało okno z wyjściem na taras, który w rzeczywistości był dachem. Naprzeciwko okna był korytarz, z którego można było trafić do łazienki, toalety, kuchni i kilku pokoi sypialnych.

Chłopak wyszedł na powietrze i spojrzał w dół. Pod nim leniwie płynęła Tamiza. Po drogach i mostach samochody krążyły w tę i z powrotem. Ludzie wyglądali jak małe mróweczki.

Wrócił do mieszkania i pytającym wzrokiem spojrzał na swoją gospodynię. Ta przez chwilę milczała, aż w końcu poprowadziła go do kuchni całej w chromie i połyskliwej stali. Wskazała mu miejsce przy stole, a sama stanęła pod ścianą. Wzięła kilka głębokich oddechów.

- Obiecałam, że poznasz moje nazwisko. Mam jednak wrażenie, że wtedy znienawidzisz mnie już na amen.

- Czemu tak myślisz?

Wzruszyła ramionami. Podeszła do stołu i ściągnęła z głowy kaptur.

Harry musiał przyznać, że stojąca przed nim kobieta wyglądała na nastolatkę. Wyjątkowo piękną nastolatkę. Jej prawie białe włosy miały delikatny srebrny połysk i sięgały połowy pleców, choć teraz były zaplecione w warkocz. Spod kurtyny jasnych rzęs patrzyły na niego niebieskie oczy. Na centralnej części twarzy figurował mały, zadarty nosek. Pociągnięte jasno różową pomadką usta miały wręcz idealny kształt.

Wyciągnęła przed siebie rękę i powiedziała na wydechu:

- Jestem Yennefer Katarina Adelajda Malfoy, córka Amadeusza Malfoya i Jezebel z domu Duvain.

Harry otworzył szeroko usta. Tego się nie spodziewał. Zamknął oczy. Gdzieś na skraju podświadomości tłukło mu się imię Yennefer. Już je kiedyś słyszał, tylko gdzie?

- Jesteś moim świadkiem, prawda?

Potwierdziła. Trochę zdziwił ją fakt, że Potter nie zaczął histeryzować. Myślała, że skoro nie lubi Dracona i prawdopodobnie wszystkich z rodu Maloyów, to ją również będzie traktował z pogardą. Tymczasem chłopak siedział przy kuchennym stole i wydawał się być głęboko zamyślony.

- Nie nienawidzisz mnie? – zapytała cicho.

- Dlaczego miałbym? Dlatego, że jesteś Malfoyem? Czy może dlatego, że masz Mroczny Znak? Jesteś moim świadkiem i jesteś Smokiem. Piątym, jakiego do tej pory spotkałem. Smoki nie mogą być złe.

- Jestem prawą ręką Czarnego Pana – przypomniała.

- Ja też mam stempelek i wcale nie jestem przez to wcieleniem zła. Poza tym to Bella jest Jego prawą ręką. Ty go jedynie kontrolujesz od czasu do czasu.

- Skąd taki pomysł?

- Nie wmówisz mi, że ten pseudolordzina sam wpadł na pomysł naznaczenia mnie. Przecież on chciał mnie wykończyć. I nie zapominaj, że znam wężomowę. Czasami przypełzała do mnie Nagini i mówiła ciekawe rzeczy.

Yennefer kamień spadł z serca. Myślała, że dłużej będzie musiała męczyć się z przekonaniem chłopaka do siebie.

Uśmiechnęli się. Właśnie zaczynali nowy etap życia.

Kobieta przywołała do siebie niewielkie pudełeczko i wyciągnęła z niego plik dokumentów. Spojrzała na chłopaka i zmarszczyła brwi.

- Co to jest? – zapytał z zainteresowaniem Harry.

- Twoja nowa tożsamość – odpowiedziała po chwili milczenia. – Nie możesz przebywać tutaj jako Harry Potter, dlatego skontaktowałam się z kilkoma znajomymi i załatwiłam ci to.

Podała mu legitymację szkolną, dowód osobisty, prawo jazdy na samochód i kartę kredytową. Harry przejrzał wszystkie podane mu papiery. Dowiedział się z nich, że od teraz nazywa się James Paul Evans i ma osiemnaście lat. Jego ojcem jest Jonathan, a matką Dorcas.

Okazało się, że James ma czarne włosy sięgające ramion i piwne oczy. Co najważniejsze nie miał żadnej blizny na czole. Harry pytająco spojrzał na Yennefer. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

- Najpierw zamaskujemy ją zwykłym podkładem i pudrem. Potem poprawimy zaklęciem. Nigdy na to nie wpadłeś?

Pokręcił przecząco głową, po czym ziewnął przeciągle. Pluł sobie w brodę, że wczoraj poszedł spać dopiero o północy. Yennefer parsknęła, kiedy to zauważyła. Wstała od stołu i poprowadziła chłopaka do jego tymczasowego pokoju. Po drodze pokazała mu drzwi do łazienki i toalety.

Pokój nie był duży, ale nie był też małą klitką. Ściany miał pomalowane na biało, a podłoga wyłożona była ciemnymi panelami. Pod ścianą na wprost drzwi stało łóżko, a obok niego szafka nocna. Dalej, pod oknem jasnobrązowe biurko i obrotowe krzesło. Kolejna ściana zastawiona była biblioteczką, komodą i wysoką szafą. Po lewej stronie drzwi, zaraz obok wejścia znajdował się duży, jasnozielony i niesamowicie wygodny fotel.

Pomieszczenie było czyste i wyglądało na całkowicie niezamieszkałe. Jedynie paprotka na parapecie świadczyła o tym, że w tym mieszkaniu ktokolwiek mieszka. Harry stał przez chwilę niezdecydowany.

- Wiem, że pokój jest bezosobowy, ale jego dekorację pozostawiam tobie – odezwała się Yennefer. – Rozpakuj się, a ja w tym czasie zrobię coś do jedzenia.

Wyszła z pomieszczenia mrucząc pod nosem, że pewnie jak zwykle przypali śniadanie.

Harry zaczął wyciągać swoje rzeczy z kufra, który kobieta zdążyła powiększyć i postawić przy łóżku. Dwie godziny później był rozpakowany. Nie wiedział tylko gdzie schować miecz i miotłę. Tą ostatnią mógł postawić przy szafie, ale miecz za bardzo rzucałby się w oczy, gdyby leżał na biurku.

Usiadł na łóżku i pogrążył się w myślach. Avada, która wcześniej pałętała się po całym mieszkaniu wskoczyła mu na kolana. Zaczęła mruczeć i ocierać się o jego tors.

Chłopak zastanawiał się, czy dobrze zrobił uciekając od Dursleyów. Owszem miał ich serdecznie dość, ale z drugiej strony lubił ich. Wiedział, że teraz prawdopodobnie będą mieli kłopoty, ale… Zawsze było jakieś “ale”.

Tymczasem w kuchni Yennefer klęła siarczyście. Była Mistrzynią Eliksirów pierwszego stopnia, ale nigdy nie umiała gotować. Mama próbowała nauczyć ją sztuki kulinarnej, ale dziewczyna była wyjątkowo oporna na tę wiedzę.

Wyrzuciła do kosza na śmieci przypalone kluski. Wymruczała coś zirytowana i sięgnęła po telefon. Zdawało się, że dzisiaj na późne śniadanie znowu będzie pizza.


***


Kingsley wpadł do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. W ciągu kilku minut postawił wszystkich na nogi. Stanął pod oknem w kuchni i grobowym głosem powiedział, że Harry zniknął.

Przez chwilę zgromadzeni patrzyli na niego nic nie rozumiejąc. Dopiero po kilku minutach Lupin zmarszczył brwi, a pani Weasley zaczęła histerycznie płakać. Pozostałe osoby miały niepewne miny. Jakim cudem Harry mógł zniknąć z własnego pokoju, w dodatku nie wzbudzając niczyich podejrzeń?

Tak się nie dało. Na dom chłopaka, a w szczególności na jego pokój zostało nałożonych mnóstwo zaklęć monitorujących. Tych, które miały wykrywać nielegalne użycie magii i tych, które pilnowały, aby nikt się tam nie aportował. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby przełamywać takich barier, jeśli nie chciał mieć na głowie co najmniej połowy Ministerstwa Magii.

- Jak to zniknął? – zapytał w końcu Bill.

- Po prostu. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. Kiedy za dziesięć szósta sprawdzałem, czy wszystko w porządku spał w swoim łóżku, a piętnaście minut później już go tam nie było. W dodatku nie było też jego rzeczy, a pokój wyglądał, jakby nikt w nim nie mieszkał. Nawet łóżko było ładnie zaścielone. Jedynie klatka Hedwigi stała na swoim miejscu – usłużnie wyjaśnił King.

- Musimy powiadomić Dumbledore’ a – zdecydowała Molly. – Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.

W ciągu najbliższej godziny do Kwatery zostali wezwani wszyscy, którzy akurat nie musieli pracować. Albus postawił ich w stan pełnej gotowości. Każdy dostał nowe polecenia. Musieli znaleźć Harry’ ego.

Jedynie Snape ‘ owi nie zmieniono zadań. On miał tylko sprawdzić, czy Pottera nie ma czasem u Czarnego Pana. Ale jak miał to zrobić, skoro nie został wezwany? Siedział więc przy stole i zastanawiał się, czy Potter rzeczywiście został porwany, czy może po prostu uciekł od mugoli i całego świata. On sam na miejscu Harry’ ego zrobiłby dokładnie tak samo.

Po tym, co stało się w czerwcu nie dziwił się, że chłopak zwinął żagle i gdzieś się przyczaił. Jeszcze kilka miesięcy temu stwierdziłby, że Potter zachowuje się jak tchórz, ale teraz, kiedy na własne oczy widział, co ten bachor musiał przejść wcale tak nie uważał. Właściwie zastanawiał się, dlaczego Harry już wcześniej nie uciekł, albo nie popełnił samobójstwa.


***


Harry i Yennefer siedzieli przy kuchennym stole. Śniadanie skończyli jeść już jakiś czas temu i teraz kobieta próbowała zamaskować jego bliznę. Robiła to jednak tak nieudolnie, że blizna zamiast znikać robiła się coraz większa. Teraz wyglądała jak po oparzeniu, ale jeszcze pół godziny wcześniej wyglądała jak olbrzymi siniak.

W końcu po blisko dwóch godzinach wygłupów udało jej się ucharakteryzować chłopaka na tyle, żeby blizna nie była widoczna spod warstwy podkładów i pudrów. Teraz jeszcze kilka razy machnęła różdżką i czoło Harry’ ego wyglądało całkowicie normalnie i nie było szpecone żadną blizną.

Yennefer uważnie przyjrzała się ubraniom chłopaka. Te które w tej chwili miał na sobie były stosunkowo nowe, ale już sprane. Reszta, która spoczywała w szafie przedstawiała sobą naprawdę żałosny widok.

Wstała i pociągnęła chłopaka do jego pokoju. Po drodze zabrała z kuchennego blatu butelkę wody i dwie szklanki. Najbardziej uwielbiała pić prosto z gwinta, ale teraz, kiedy miała gościa nie wypadało zachowywać się aż tak grubiańsko.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po wejściu do sypialni, było wyczarowanie kilku haków nad łóżkiem, na których położyła lśniącą Błyskawicę. Potem rozejrzała się po pomieszczeniu i jej wzrok padł na leżący na łóżku miecz. Znowu kilka razy machnęła różdżką i po lewej stronie drzwi pojawiła się gablota z grubo ociosanego szkła, w środku wyłożona czerwonym aksamitem. Przywołała miecz i delikatnymi ruchami nadgarstka nakierowała go na odpowiednie miejsce. Potem to samo zrobiła z dwoma pokrowcami.

Skierowała się w stronę szafy i otworzyła ją. W końcu zaczęła wyrzucać ze środka stare ubrania po Dudleyu. Prychała przy tym jak rozjuszona kotka. Po piętnastu minutach cała podłoga pokoju zasłana była starymi ubraniami.

Harry patrzył na ten cyrk z przerażeniem. To były wszystkie jego ubrania. Nie, żeby je uwielbiał, ale w czym w takim razie miał chodzić, skoro w szafie zostały raptem jedne spodnie, dwa podkoszulki, bluza i jeden garnitur z białą koszulą, i krawatem? Przecież nie mógł cały czas nosić jednego i tego samego! Jakby nie patrzeć ubrania trzeba prać.

Popatrzył na Yennefer, ale ta miała przerażony wyraz twarzy.

- Nie mów mi, że przez szesnaście lat chodziłeś w ubraniach wyglądających jak namiot cyrkowy – odezwała się błagalnie.

- Powiedzieć mogę, tylko jaki to będzie miało sens? – zapytał Harry.

Kobieta opadła na podłogę i z nieodgadnioną miną patrzyła na stos starych ciuchów. Przez chwilę błądziła wzrokiem pomiędzy Harrym, a ubraniami, aż w końcu uśmiechnęła się do siebie.

- Jutro idziemy na zakupy – zakomenderowała. – I bez dyskusji.

Zmarszczyła brwi i przez chwilę grzebała w porozrzucanych spodniach, koszulach, podkoszulkach i innych częściach garderoby. Spod sterty szmat wygrzebała zieloną szatę, którą Harry miał na sobie na Balu Bożonarodzeniowym w czwartej klasie. Przez chwilę przyglądała jej się z zainteresowaniem, aż w końcu kazała Harry’ emu założyć na siebie garnitur i szatę.

Chłopak wziął ubrania i poszedł do łazienki. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po przekroczeniu progu były jasnobłękitne kafelki na ścianach i granatowe na podłodze. Dopiero po chwili dostrzegł dużą wannę, kabinę prysznicową, kosz na brudy, szafkę na ręczniki, umywalkę i lustro. Wszystkie te sprzęty były białe.

W tym samym czasie Yennefer przeszukiwała resztę garderoby. Jakimś cudem z całego rozgardiaszu udało jej się wyłowić mundurek Harry’ ego i jego szkolną szatę. Przyjrzała im się z krytyką i zmarszczyła brwi. Angielscy czarodzieje byli kompletnie pozbawieni gustu. Przecież takie kroje szat były modne co najmniej trzydzieści lat temu!

Sięgnęła na dno szafy i zaczęła przeglądać buty chłopaka. Glany były w porządku, tak samo jak adidasy, ale pozostałe obuwie przedstawiało sobą tragiczny wygląd. Jedne tenisówki były potargane, inne adidasy były tak bardzo brudne, że nie dało się określić, jaki był pierwotny ich kolor. Półbuty, które kiedyś miały imitować skórę, teraz wyglądały jak wyliniały kot pomalowany czarnym lakierem.

Harry niepewnie wszedł do pokoju. Yennefer obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Szata była zdecydowanie zbyt krótka i widać było, że już kilka razy ją wydłużano, jej butelkowa zieleń była nieco wypłowiała. Kazała mu ściągnąć wierzchnią część odzieży. Musiała przyznać, że w samym czarnym garniturze i białej koszuli Harry prezentował się o wiele lepiej.

- To teraz brakuje ci jeszcze porządnych butów – stwierdziła po namyśle.

Przywołała do siebie duży czarny worek. Taki, w którym zazwyczaj trzyma się śmieci. Z pomocą Harry’ ego upchnęła w nim stare ubrania. Następnie wyniosła je w tylko sobie znanym kierunku.

Harry tymczasem z powrotem przebrał się w dżinsy i podkoszulek. Opadł na łóżko, ale po chwili z niego wstał. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Po blisko piętnastu minutach stwierdził, że zrobi zadania domowe.

Na początku zabrał się za transmutację. Sam temat był banalnie prosty, ale sposób przedstawienia go przedstawiał sobą dość wysoki poziom. Mianowicie Mcgonagall stwierdziła, że samo opisanie procesu przemiany człowieka w zwierzę i na odwrót (animagia) będzie zbyt łatwe. Dlatego zażądała, aby oprócz opisów do każdego punktu zostały dołączone ilustracje. Wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie to, że Harry nie umiał rysować. O ile tańca mógł się nauczyć, o tyle do jakichkolwiek sztuk plastycznych trzeba było mieć zdolności, których on nie posiadał.

Westchnął zirytowany, gdy cisnął w kąt kolejny zmięty pergamin. W takim tempie nie skończy tego nawet za pół roku, a musiał jeszcze zabrać się za inne przedmioty. Coś czuł, że dzisiaj nici z nauki.

Yennefer w tym czasie siedziała w swoim pokoju i przeglądała portale informacyjne w internecie. Nie, żeby było w tym coś bardzo interesującego, ale musiała to robić, żeby mieć najświeższe informacje o poczynaniach Czarnego Pana i Ministerstwa.

Kiedy była młodsza często zastanawiała się, jak to jest, kiedy człowiek znajduje się między młotem a kowadłem. Teraz już wiedziała. Każdy kij ma dwa końce, jak to mawiała jej mama.

Z jednej strony każdy śmierciożerca chciał się czegoś o niej dowiedzieć, ale ona i Gad zazdrośnie strzegli swojego sekretu. Jej tożsamość znał tylko Harry i Glizdogon, ale ten ostatni niczego nie zdradzi. Za bardzo bał się Sami, Wiecie Kogo.

Drugą stroną medalu było Ministerstwo. To co teraz się tam działo było prawdziwym cyrkiem. Jednak nawet jeśli pominąć kwestę prowadzonej przez urzędników polityki nie pozostawał pustym fakt, że miała z nimi na pieńku. Uśmiechnęła się smutno. Nie mogła powiedzieć nikomu o tym, że próbowała włamać się do Departamentu Przestrzegania Prawa. Jeszcze bardziej prozaiczny wydawał się powód jej desperackiego kroku.

Zaśmiała się, kiedy uzmysłowiła sobie jaka wtedy była głupia. Z powodu zwykłego zakładu chciała postawić na szali zwycięstwa swoje życie. Cóż, przynajmniej ten dziaciak z Nokturnu uniknął więzienia, bo ukradła jego papiery. Niestety, gdy opuszczała budynek Ministerstwa została zauważona przez jednego ze strażników. Nie zdążyli jej złapać, ale wiedziała, że mieli jej rysopis i w każdej chwili gotowi byli ją złapać i odesłać do Azkabanu.

Potrząsnęła głową odganiając od siebie wspomnienia. Środek dnia zdecydowanie nie był dobrym czasem na roztrząsanie błędów przeszłości.

Sprawdziła pocztę, ale nie było żadnych nowych wiadomości. Wyłączyła komputer i przeciągnęła się rozprostowując zdrętwiałe kończyny. Przez otwarte okno do mieszkania wlatywał przyjemnie chłodny wiaterek. Kobieta nie zauważyła siedzącego na parapecie wampira.

- Powinnaś zwracać większą uwagę na to, co się wokół ciebie dzieje – mruknął Louis.

- A ty powinieneś być w Argentynie, z tego co pamiętam – odpowiedziała ze śmiechem kobieta. – Co cię tu sprowadza?

- Rozkazy, a jak myślisz? Mistrz nie był zadowolony ze Znaku. Miałaś zostawić sprawę i jedynie pilnować, żeby chłopakowi nic się nie stało. Mistrz mówił, że mieli tam kogoś wysłać i odbić Harry’ ego.

- Wierzysz w to? – zapytała marszcząc brwi. – Wybacz Louis, ale ja nie lubię czekać z założonymi rękami. Lubię działać, a nie siedzieć na czterech literach w nadziei, że inni odwalą całą robotę za mnie.

- Gratuluję – powiedział niespodziewanie.

- Czego?

- Zdania egzaminu. Ta cała sytuacja, ten list od Mistrza był prowokacją. Mistrz chciał sprawdzić, co zrobisz, w sytuacji podbramkowej.

- Może jeszcze powiesz mi, że sam wysłał Harry’ ego do Gada?

- Nie. To akurat nie było zaplanowane.

Oboje milczeli przez kilka minut.

- Będę leciał – odezwał się wampir. – I jeszcze jedno. Pomóż Harry’ emu zrobić zadanie z transmutacji i eliksirów.

Zamienił się w ptaka i wyleciał przez uchylone okno. Yennefer przez chwilę siedziała nieruchomo, w końcu jednak wstała i poszła do pokoju Harry’ ego.


***


Hermiona nerwowo krążyła po pokoju. Nie wiedziała, gdzie jest Harry. Właściwie w ogóle nie powinna wiedzieć, że zniknął, ale usłyszała te rewelacje zupełnie przez przypadek. Właśnie schodziła do kuchni z zamiarem zabrania do siebie dzbanku wody i szklanki, kiedy do kuchni wbiegł Kingsley o mało jej nie przewracając. Potem szczelnie zamknięto drzwi, więc zaintrygowana nastolatka zamiast iść do swojego pokoju została pod kuchnią. Teraz tego żałowała.

Usiadła na łóżku, a po jej policzkach spłynęła samotna łza. Kochała Harry’ ego, ale nie tak jak Rona. Czarnowłosy był dla niej jak brat, za którym poszłaby nawet na koniec świata. Odnosiła wrażenie, że Harry czuł tak samo. Przynajmniej przez pierwsze pięć lat ich znajomości.

W ciągu ostatniego roku tyle się wydarzyło, że dziewczyna czuła przesyt. Najpierw Potter izolował się od wszystkich. Potem zdradził im tajemnicę przepowiedni, przez którą omal nie zginęli w Ministerstwie pod koniec piątej klasy. Ciągle jednak częściej przebywał w towarzystwie trójki nowych uczniów, niż starych znajomych. Wszystko zmieniło się pod koniec czerwca, kiedy wrócił z niewoli u Czarnego Pana. Starał się jak najwięcej czasu spędzać z przyjaciółmi, jednocześnie nie dając po sobie poznać, że się boi.

Hermiona wiedziała już, dlaczego Harry znienawidził Dumbledore’ a. Wydawało jej się, że ona też by tak postąpiła na jego miejscu. W końcu jak długo można znosić takie przedmiotowe traktowanie? Nie miała już złudzeń, że dyrektor lubił Harry’ ego za to, co sobą reprezentował. Bo przecież Harry był tylko bronią, środkiem do zdobycia celu.

Potrząsnęła głową. Nie powinna tak myśleć. To było niedorzeczne, ale jednak miało w sobie jakiś sens.

Ukryła twarz w dłoniach. To wszystko robiło się coraz bardziej zagmatwane. Miała wrażenie, że im bardziej się w to zagłębia, tym ciężej jest jej się z tego wyrwać. Zupełnie, jakby wciągało ją bagno bez dna.

Usłyszała pukanie do drzwi.

- Proszę – powiedziała ocierając oczy.

Do pokoju wślizgnęła się jej mama, wysoka kobieta z burzą brązowych włosów na głowie, które akurat w tej chwili były spięte w kucyk.

- Nie martw się, Hermiono – powiedziała cicho siadając obok córki. – Nic nie stanie się twojemu przyjacielowi.

- Ja nie martwię się o niego, mamo – odpowiedziała dziewczyna. – Ja się martwię o Dumbledore’ a.

- Dlaczego? – W głosie Jane Granger słychać było zaciekawienie.

- Bo jeśli Harry nie został porwany, tylko sam uciekł, to z pewnością przez te dwa miesiące zdąży się dużo nauczyć. I kiedy wróci do szkoły, jeśli wróci, to na miejscu Dumbledore’ a błagałabym go na kolanach o przebaczenie.

- Czemu?

- Bo Harry wcale tak łatwo nie wybacza. Jest mściwy jak diabeł, kocha jak anioł i nie znosi zakłamania, a Dumbledore okłamywał go przez kilka lat. Najpierw nie powiedział mu, dlaczego Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać chciał go zabić, choć doskonale znał prawdę. Potem nie powiedział mu o przodkach. A potem co roku kazał mu spędzać wakacje u rodziny, która go nienawidziła. Mam wrażenie, że Harry wolałby włóczyć się po świecie z Syriuszem niż pomieszkiwać u Dursleyów.

Kobieta pokiwała głową i przytuliła córkę. Nie pojmowała świata Hermiony, ale potrafiła zrozumieć jej obawy. Ten cały Harry, z tego co słyszała, nie miał łatwego życia. Jeśli sprawa naprawdę wyglądała tak jak opisywała to Hermiona, to dyrektor Hogwartu mógł mieć nie lada kłopoty.

Remus Lupin zbiegł na dół i zamknął się w salonie. Czyżby to, co mówiła Gryfonka było prawdą? Czyżby Harry naprawdę miał powody do ucieczki? Nie, nie, nie! Syn Jamesa nie umiał się aportować, a żeby zrobić świstoklik musiałby użyć magii, a tego z oczywistych powodów zrobić nie mógł. Skoro King mówił, że nikt z domu nie wychodził to jak Harry zniknął?

Trzepną się w głowę. Jakiż on był głupi! Harry miał pelerynę niewidkę, więc nic dziwnego, że Auror nie widział, jak chłopak wychodził z domu. Chociaż z drugiej strony była to trochę naciągana teoria, bo Harry nie miał gdzie iść. Do Dziurawego kotła nie mógł, bo wszyscy go tam znali. Mógłby lecieć do swojej dziewczyny, ale nie wiedział, gdzie ona mieszka. W końcu mógłby lecieć do Australii, Francji, czy Stanów, ale na miotłę była to zbyt daleka droga, a żeby kupić mugolski bilet na samolot trzeba było mieć dowód osobisty, którego Harry nie miał.

Podszedł do okna i przez chwilę patrzył na ulicę. Jeśli Harry naprawdę uciekł, to musiał przecież skorzystać z jakiegoś środka transportu. Gdyby leciał na miotle mogliby go zauważyć, świstoklików w pobliżu nie było, chyba że Dung mu jakiegoś załatwił. No i jeszcze pozostawał Błędny Rycerz.

Szybkim krokiem poszedł do kuchni. Albusa jeszcze nie było, a oni mieli coraz mniej czasu.

- Molly! King! – zawołał już od progu.

Gdy tylko skupił na sobie wzrok wszystkich zaczął gorączkowo mówić.

- Hermiona myśli, ze Harry wcale nie został porwany, ale, że uciekł. Przedstawiła swojej mamie tak niezbite dowody, że sam zaczynam w to wierzyć.

- Co też ty mówisz, Remusie? – zdenerwowała się pani Weasley. – Gdzie Harry miałby iść? Przecież biedaczek nie ma żadnej rodziny.

- Ale ma przyjaciół – mruknął siedzący w cieniu Snape.

- Jednak nie wie, gdzie mieszkają.

- Wie, gdzie wy mieszkacie.

- Jak znam Harry’ ego, tak wiem, że do Weasleyów nie poszedł na pewno. Jeśli naprawdę chciał uciec, to nie poszedłby tam, gdzie mógłby spotkać kogokolwiek z Zakonu – stwierdził Kingsley.

- Więc gdzie i jak zniknął z domu? – zapytała załamana Molly.

- Po pierwsze, Harry ma pelerynę niewidkę – zaczął tłumaczyć Lupin, - więc bezśladowe zniknięcie nie sprawiłoby mu problemu. Mógł wezwać Błędnego Rycerza, lub mógł lecieć na miotle, choć osobiście obstawiam to drugie.

- Pierwsze – powiedział Severus. – Potter nie ryzykowałby lotu na miotle po tym, co stało się w Wężowym Grodzie. Widziałem jego plecy zaraz po tym, jak skończył z nim Malfoy i widziałem je pod koniec czerwca. Były w tragicznym stanie i każdy bardziej skomplikowany ruch mógłby otworzyć rany. Poza tym nawet ja nie uważam, że jest aż tak głupi, żeby samemu wpadać w łapy Lorda. Z resztą gdyby tak było, to już byśmy o tym wiedzieli.

- Co robimy? – odezwała się po kilku minutach Molly.

- Popytamy ludzi. Tylko dyskretnie – zdecydował Remus.- Ja zapytam Stana z Rycerza. King pójdzie do Dziurawego Kotła. Ty i Severus zostaniecie tutaj i postaracie się skontaktować z wszystkimi i powiadomić o naszej decyzji. Koniecznie trzeba będzie skontaktować się z jego przyjaciółmi, może oni coś wiedzą.

Wszyscy pokiwali głowami. Po chwili dało się słyszeć dwa trzaski towarzyszące aportacji.


***


Wieczorem Grimmuald Place 12 zazwyczaj tętni życiem. Tym razem jednak było tam prawdziwe urwanie głowy. Na zebranie zostali dopuszczeni nawet rodzice Hermiony, ona sama i Weasleyowie w składzie: Arthur, Molly, Charlie, Bill, Fred, George, Ron i Ginny.

Każdy próbował zasugerować jakieś miejsce, do którego mógłby pójść Harry, gdyby rzeczywiście uciekł. Okazało się, ze chłopak na pewno nie jechał Błędnym Rycerzem. Nie było go też w Dziurawym Kotle i w Dolinie Godryka. Nie pojawił się w Hogsmeade. Państwo Abernathy o zniknięciu Pottera dowiedzieli się dopiero od profesor Mcgonagall. Nie było go też u Black, Sangre ani u White. Również Czarny Pan go nie porwał.

W końcu po blisko czterech godzinach intensywnych obrad zdecydowano się ogłosić rzecz oczywistą. Harry został porwany. Przez kogo i dlaczego, nikt nie wiedział.

Wszyscy Wealsyowie zdecydowali, że zostaną w Kwaterze. Młodzież zgodnie stwierdziła, że tylko w ten sposób mogą zdobyć jakiekolwiek informacje o Harrym. Nikt jakoś nie kwapił się z wyperswadowaniem im tego pomysłu.

Ron razem z Hermioną, bliźniakami i Ginny zamknęli się w pokoju dziewczyn. W milczeniu siedzieli przez kilka minut, aż w końcu zdenerwowana Hermiona zaczęła płakać wtulając się w ramię swojego chłopaka. Fred i Geroge wymienili między sobą szybkie spojrzenia, ale nic nie powiedzieli.

- Myślicie, że nic mu nie będzie? – zapytała łamiącym się głosem Ginny.

- Na pewno, Gin, na pewno – odpowiedział Ron. – Taką mam nadzieję.

- A ja nadal myślę, że on uciekł – uparcie stwierdziła Hermiona. – Przynajmniej ja na jego miejscu bym tak zrobiła.

Wywiązała się między nimi zażarta dyskusja. Bliźniaki poparli Hermionę, ale Ron i Ginny mieli dość sceptyczne miny. Tak samo jak Bill i Charlie, którzy weszli do pomieszczenia zwabieni hałasem.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 25.09.2024 03:20