Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 02.08.2006 00:46
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 4

Tajemnice Znaku



Blond włosy mężczyzna chodził po gabinecie i pogwizdywał niecierpliwie. Zaraz powinien przyjść tutaj jego młodszy brat i osobiście przepytać swojego “pieska”. Samuel odradzałby dzieciakowi ściąganie w szeregi rodziny nowych ludzi zdolnych, jak to określił Max do samodzielnego myślenia. Kiedy ostatnim razem ich ojciec postawił na kogoś takiego zginął w wypadku samochodowym, który to oczywiście wypadkiem nie był. Chłopcy mieli wtedy odpowiednio siedemnaście i piętnaście lat. Od tego czasu uparcie starali się unikać ludzi, którzy mogliby zagrozić ich pozycji.

Drzwi niemal bezszelestnie otworzyły się. Wszedł przez nie brunet o intrygująco piwnych, niemal pomarańczowych oczach. Na jego przystojnej twarzy widniał niepokorny, nieco szaleńczy uśmieszek. Bezpardonowo rozsiadł się w fotelu i z impertynencją godną prawdziwego małolata spojrzał na starszego mężczyznę.

- I? Dowiedzieli się czegoś?

- A i owszem. W czarnej teczce jest cała dokumentacja. Poczytaj, przejrzyj zdjęcia. Może ten idiotyczny pomysł wyparuje ci z głowy, Max.

Max sięgnął po teczkę i z błyszczącymi oczami zaczął ją przeglądać. Po kilku minutach dzwoniącej w uszach ciszy, odezwał się przyciszonym głosem.

- To wszystko dotyczy jednego dzieciaka?

- Przecież widzisz. Ten twój Harry Potter to niezłe ziółko. Z jednej strony miły chłopak o gołębim sercu, z drugiej uliczny rozrabiaka, przynajmniej w oczach rodziny.

- Ma jakichś znajomych?

- Nie. Czasami widywano go w towarzystwie starego pijaczyny lub młodej dziewczyny o kolorowych włosach.

- U lala. – Gwizdnął z podziwem Max. – To już naprawdę przegięcie. Dowiedzieli się o Potterze tysiąca różnych rzeczy, a nie wiedzą, do jakiej szkoły chodzi, tudzież chodził?

- Bo nie chodził – odpowiedział spokojnie Samuel. – Rodzina twierdzi, że był zapisany do św. Brutusa. Sprawdziłem to osobiście i ta szkoła nie ma i nigdy nie miała kogoś takiego wśród swoich uczniów.

- Więc gdzie się dzieciak uczył?

- Na początku w podstawówce w Surrey. Później, w wieku jedenastu lat zupełnie, jakby zapadł się pod ziemię. Znikał na cały rok szkolny, pojawiał się na wakacje, ale też nie na całe. W tym roku też zmył się dosyć wcześnie, bo już sześć dni temu.

- Dokąd?

- Jeszcze tego nie wiemy, ale mamy pewne podejrzenia. A właściwie twoi ludzie je mają.

Max i Samuel pogrążyli się w milczeniu. Żaden z nich nie mógł wiedzieć, że właśnie w tej chwili obiekt ich rozważań próbuje zrozumieć podstawy alchemii.


***


Przez ostatnie dwa dni Harry uparcie twierdził, że uda mu się zrozumieć teoretyczne podstawy alchemii. Teraz jednak nie był już tego taki pewien. Sztuka ta była ciekawa, ale niesłychanie trudna. Trudniejsza nawet od eliksirów, co Harry przyznał z niemałym zdziwieniem. O ile mikstury były jedynie nieco bardziej skomplikowane od gotowania, o tyle alchemia miała w sobie zarówno chemię, jak i metafizykę.

Yennefer patrzyła na chłopaka z podziwem. Ona sama z tą dziedziną magii zetknęła się dopiero na studiach. Zawsze wiedziała, że Harry Potter jest strasznie uparty, zresztą, jak wszyscy Potterowie, ale nie sądziła, że aż tak. Weszła do pokoju Harry’ ego i spojrzała mu przez ramię.

- Daj sobie z tym spokój. Najpierw zrozum eliksiry, a potem zabierz się za poważniejsze rzeczy. Teraz chodź. Trzeba sprawdzić co z twoim Znakiem.

- Mówisz tak, żeby wygrać zakład – mruknął pod nosem chłopak.

- Owszem, ale stempelek i tak trzeba sprawdzić i do tego zabezpieczyć. Raczej nie chciałbyś, żeby jakiś Auror go zobaczył.

Harry przytaknął i wstał z krzesła. Przeszli do kuchni. Yennefer delikatnie odwinęła bandaże. Przez chwilę przyglądała się zaczerwienionemu miejscu z ciekawością, aż w końcu uśmiechnęła się z zadowoleniem. Przemyła rękę Pottera i kilka razy machnęła nad nią różdżką.

Harry z zainteresowaniem patrzył, jak wokół jego obu przedramion pojawia się błyszcząca otoczka, która po chwili znikła. Uważnie przyjrzał się prawej ręce. Znaku w ogóle nie było widać.

- Co to?

- Mój wynalazek. Zwykłe ochraniacze na przedramiona, takie, jakich używasz w Quiddichu, tyle, że zrobione z cieniutkiej jak papier warstwy tytanu powleczonego srebrem. Dlatego są takie lekkie, ale wyjątkowo mocne. Właściwie to, co potrafią zależy tylko i wyłącznie od ciebie. A teraz najważniejsze. One zawsze będą niewidoczne, chyba, że zażyczysz sobie inaczej. Ściągnąć je możesz tylko i wyłącznie wtedy, kiedy są widzialne.

- A jak zrobić, żeby się ujawniły?

Yennefer zamiast odpowiedzieć uniosła ręce w górę i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, na jej przedramionach i nadgarstkach pyszniły się ochraniacze od zewnętrznej strony zakończone ostrymi kolcami. Gdy zacisnęła dłoń w pięść wyrosły z niej pazury długie na siedem cali. Później wszystko to znikło, a zamiast tego pojawiły się bogato zdobione rękawice bez palców, zrobione ze smoczej skóry i sięgające aż do łokci. Kobieta znowu zamknęła oczy i po chwili widać było jedynie jej bladą skórę.

Gryfon nie mógł wyjść z podziwu.

- Moje też tak potrafią?

- Jeszcze nie, bo nie umiesz ich kontrolować. Najpierw postaraj się je ujawnić, a dopiero potem ozdabiaj.

Harry skinął głową. Opuścił powieki i skupił się najmocniej, jak potrafił. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, ale ochraniacze ciągle się nie pojawiły. Harry zaklął szpetnie. Chciał spróbować znowu, ale Yennefer mu nie pozwoliła. Stwierdziła, żeby pozwolił zaklęciu rzuconemu na ochraniacze na połączenie się z jego aurą magiczną. Powiedziała, że może to potrwać nawet kilkanaście godzin, ale w końcu się uda i dopiero wtedy będzie można zacząć ćwiczyć i poznawać możliwości ochraniaczy.

Chłopak westchnął zawiedziony. Najchętniej już teraz zacząłby bawić się z modyfikacją ochraniaczy. Nie miał pojęcia, jakimi zaklęciami Yennefer obrzuciła te “cacka”, ale na razie go to nie obchodziło. Miał tylko nadzieję, że będą działały jak należy.

Kobieta widząc smutną minę swojego towarzysza zamyśliła się. W końcu jednak uśmiechnęła się szeroko i kazała Harry’ emu iść po miecz. Wiedziała, że chłopakowi przyda się ostry trening, skoro ostatni raz ćwiczył blisko półtora miesiąca wcześniej.

Potterowi oczy zajaśniały, kiedy w błyskawicznym tempie biegł do swojego pokoju.

- Tylko się po drodze nie zabij – krzyknęła rozbawiona kobieta.

Machnęła różdżką, sprawiając, że jej włosy zaplotły się w warkocz. Przywołała swój miecz i wyszła na taras. Harry pojawił się już dwie minuty później.

Ukłonili się sobie. Yennefer zaatakowała pierwsza. Cięła poziomo od prawej strony. Harry sparował cios i wyprowadził atak od lewej, nieco z dołu. Jednak w ostatnim momencie uniósł swój oręż wysoko nad głowę i uderzył od góry.

Louis krążył nad blokiem. Obserwował całą walkę z powietrza i musiał przyznać, że Harry walczył lepiej niż ostatnim razem. Teraz nawet Malfoy miała z nim problem, a była całkiem dobra w te klocki.

- Może byś tak pomógł, a nie żerował na ludzkiej tragedii, sępie jeden? – Usłyszał mentalny przekaz od Yennefer. Mógł się domyślić, że dziewczyna zauważy go prędzej czy później.

Ostro spikował w dół i przez otwarte kuchenne okno wleciał do mieszkania. Zmienił się w człowieka i przywołał swój miecz.

Harry ani się obejrzał, a już musiał walczyć z dwoma przeciwnikami na raz. Yennefer atakowała zaciekle i z rosnącą furią, Louis natomiast był opanowany, a każdy jego cios był dokładnie zaplanowany. Jego zimna precyzja zaczęła Harry’ emu działać na nerwy, ale nie mógł się poddać. Nie mógł przegrać.

Chłopak wiedział, że z dwoma przeciwnikami nie ma szans. Szybko ocenił, że Yennefer była słabsza, więc to głównie ją atakował, a ciosy Louisa jedynie odpierał. Już po pięciu minutach Yennefer mogła jedynie się bronić, a jakiś czas później została pozbawiona broni, ale nie miała już siły, by ją przywoływać i walczyć dalej.

Teraz Harry mógł skupić się wyłącznie na wampirze. Gdyby Louis przybrał swoją prawdziwą postać, Potter nie miałby z nim szans.

Oboje walczyli zaciekle, ale w końcu po blisko trzydziestu minutach nieustającej walki na miecze i słowa wygrał Louis, ale jak sam później stwierdził zawdzięczał to jedynie swojej nadludzkiej wytrzymałości i szybkości. Nie mówiąc już o tym, że słowne przepychanki nie były jego mocną stroną.


***


Z Louisem pożegnali się około północy i choć od tego czasu minęły niemal dwie godziny żadne z nich nie poszło spać. Tej nocy Harry oficjalnie miał stać się śmierciożercą. W międzyczasie Yennefer zdążyła wytłumaczyć Harry’ emu to i owo na temat Znaku.

Gryfon dowiedział się, że Znak jest jak smycz o dalekim zasięgu. Śmierciożerca myśli, że jest wolny, ale tak naprawdę Pan cały czas kontroluje zachowanie swojego sługi. Wie nawet, w którym miejscu kuli ziemskiej się znajduje. Jedyne, czego Voldemort na razie nie mógł, to podsłuchiwać rozmów, ale Yennefer twierdziła, że jest to tylko kwestią czasu.

Malfoy mówiła, że gdy Czarny Pan wzywa, Znak robi się czarny jak węgiel i zaczyna niemiłosiernie palić. Teraz Harry mógł przekonać się o tym na własnej skórze.


***


Severus Snape nie należał do śpiochów. Niemniej jednak pobudka o drugiej trzydzieści nad ranem potrafiła go zdenerwować. Jeden rzut okiem na Znak upewnił go, co do powodu zakłócenia snu. Mężczyzna wstał i z właściwą sobie galanterią ubrał się w obowiązkowy strój śmierciożercy. Zanim wyszedł z domu sypnął trochę proszku Fiuu do kominka i skontaktował się z Dumbledorem.

Dyrektor nie okazał po sobie zdziwienia, ale mocno go zastanowiło to nagłe wezwanie. Tym bardziej, że Severus był zazwyczaj wzywany w piątki, a nie w soboty.

Kilka minut później Snape pojawił się przed wrotami Wężowego Grodu. Nienawidził tego miejsca całym sercem i miał wrażenie, że posępne zamczysko z równą zaciekłością stara się pozbyć jego. Wziął kilka głębszych oddechów i wszedł do środka.

W środku nic się nie zmieniło od czasu jego czerwcowego pobytu tutaj. Jedyną różnicą było to, że tym razem zgromadzono tutaj chyba wszystkich śmierciożerców, a nie tylko Wewnętrzny Krąg. Zdziwił się tak licznym przybyciem zakapturzonych postaci. Domyślał się już, że nie chodziło o zwykłe tortury. Może o jakąś widowiskową egzekucję, na przykład zdrajcy? Na samą myśl o tym ciarki przechodziły mu po plecach. Zajął swoje miejsce w kręgu i czekał.

Czas płynął nieubłaganie i nic się nie wydarzyło. Wszyscy zaczynali się już lekko denerwować. Musiało minąć jednak kolejne dwadzieścia minut nim pojawił się Czarny Pan w otoczeniu dwójki zamaskowanych ludzi. Przed nimi szedł Glizdogon.

Maski dwójki nieznajomych znacznie różniły się od siebie. Mimo iż obie były czarne, to jednak przywodziły na myśl księżyc i słońce. Pierwsza była groteskowo uśmiechnięta, zupełnie jakby jej właściciel uśmiechał się do swojej ofiary tuż przed śmiercią. Druga była kompletnym przeciwieństwem swojej bliźniaczej siostry. Była wykrzywiona i wyglądała na wiecznie zapłakaną. Obie były straszne, jednak to ta zadowolona była jak wycięta z koszmaru nawiedzonego artysty.

Severus wiedział, co oznaczały te maski. Radość i smutek, dwa główne nurty antycznego teatru greckiego. Snape nie miał natomiast pojęcia, kto kryje się pod maskami.

- Śmierciożercy! – odezwał się Czarny Pan. – Dzisiaj ma miejsce wyjątkowy dla nas dzień, albowiem Anioł Śmierci odnalazł swoją drugą połowę.

Severus w przypływie wisielczego humoru pomyślał, że Lord jeszcze nigdy publicznie nie ogłosił zaślubin żadnego ze swoich sług.

- Przedstawiam wam Bezimiennego!

Bezimienny postąpił dwa kroki na przód. Spod głęboko nasuniętego kaptura nie widać było niczego prócz maski. Wszyscy śmierciożercy cofnęli się o krok, gdy osobnik podniósł głowę. Patrzyły bowiem na nich dwa zielone tunele, na których końcu kryła się niewypowiedziana groźba.

Hogwardzki Mistrz Eliksirów miał wrażenie, że skądś zna te oczy. Oczy koloru Avady. Czuł, że prędzej czy później sobie przypomni, ale teraz miał pustkę w głowie. Przeniósł wzrok na Pettigrewa. Szczur trząsł się jak osika na silnym wietrze, ale uparcie nie odwracał swych wodnistych oczu od postaci Bezimiennego.

Czarny Pan był zadowolony z wywołanego efektu. Teraz wszyscy będą się bali Pottera, a co za tym idzie nie będą się starali poznać jego tożsamości. Odczekał kilka minut, po czym odezwał się znowu.

- Bezimienni podlegają tylko mnie i tylko mnie muszą się tłumaczyć. Wy natomiast musicie ich słuchać i wypełniać ich polecenia. Jedynie Wewnętrzny Krąg jest z tego obowiązku zwolniony. Czy to jasne?

Odpowiedział mu zgodny pomruk, mający oznaczać potwierdzenie.

- Tej nocy pozwolę wam się odprężyć. Glizdogonie, wprowadź zabawki.

Mężczyzna zniknął, a Harry zastanawiał się, co miał na myśli Gad.

- Tortury – szepnęła mu do ucha Yennefer.

W międzyczasie do pomieszczenia wprowadzona została grupka dwudziestu osób. Były wśród nich dzieci i dorośli, młodzież i staruszkowie. Wszyscy pozbawieni magii i bezbronni.

Potter miał ochotę zaśmiać się gorzko. Ci ludzie pozbawieni ochrony nie mieli żadnych szans. Wiedział, że mógłby dać im najpotężniejszą tarczę, jaką umiał wytworzyć bez użycia różdżki, ale równałoby się to ze śmiercią lub sesją tortur. Chciał zapewnić im chociażby namiastkę godności.

Zamknął oczy, kiedy rozpoczęła się krwawa orgia. Ciągle jednak słyszał krzyki i szloch. Miał wrażenie, że każdy dźwięk rozrywa jego duszę i miażdży serce. Czuł się jak w pułapce bez wyjścia. Z każdej strony otaczały go zmasakrowane twarze, pocięte ciała i wijące się niczym węże włosy. Dusił się, brakowało mu oddechu.

Jego serce krzyczało, aby przerwał ten odrażający proceder, ale racjonalny umysł kazał zostać obojętnym. Obojętność była najtrudniejszym elementem gry.

Śmierciożercy zastygli bez ruchu, gdy w swoich głowach usłyszeli szept. Był cichy, ledwie słyszalny, ale wyjątkowo natrętny. Początkowy szept przeszedł w krzyk, aż w końcu w sadystyczny śmiech. Ten jednak nie był ułudą, lecz prawdą. Śmiał się Bezimienny. Różdżki, jedna po drugiej opadały, twarze pochylały się. Zabawa zmieniła się w koszmar. Każdy szukał drogi ucieczki, ale ich umysły były uwięzione.

- Teraz wiecie już, co czują ofiary – wyszeptał Bezimienny. Potem zszedł z podestu i udał się w kierunku wyjścia. Za nim podążyła Bezimienna.

Czarny Pan był zbyt zdziwiony, aby zareagować. On odczuwał jedynie echo tego, co działo się w duszach i sercach jego podwładnych, ale nawet to było wyjątkowo męczące.

Severus jako, jedyny nie został zmuszony do słuchania tego, czego słuchali inni. Nie wiedział, kim był Bezimienny, ale miał pewność, że jest to osoba potężna. Nie, nie czuł bijącej od niego potęgi, jak w przypadku Dumbledore’ a. Zastanawiał się tylko dlaczego kara ominęła jego, bo że była to kara nie miał wątpliwości.

Glizdogon siedział w kącie i uśmiechał się szeroko.


***


Yennefer w milczeniu patrzyła na Harry’ ego. Chłopak był blady i trząsł się, ale po za tym wszystko było z nim w porządku. Teraz Malfoy miała już pewność, że Potter jest Piątym Elementem. Ściągnęła z twarzy Złotego Chłopca maskę.

- Pamiętasz szkatułkę, którą wysłałam ci pod koniec czerwca? – zapytała po chwili przedłużającego się milczenia.

- Tak. Napisałaś, że będę mógł ją otworzyć gdy nauczę się korzystać z mocy.

- Zgadza się – potwierdziła kobieta. – Myślę, że ten dzień już nadszedł.

Harry podniósł się z fotela i poszedł do swojego pokoju. Ściągnął z siebie szaty śmierciożercy i wepchnął je na dno szafy. Wstał z kolan i zza książek wyciągnął szkatułkę. Przez chwilę patrzył na nią, podziwiając kunszt z jakim ją wykonano. W końcu chwycił za wieczko i pociągnął je do góry.

Ze środka zaczęła wydobywać się cicha, subtelna muzyka. Dawało się rozpoznać dźwięk dzwonków i fletu. Harry miał wrażenie, że tonie w powodzi biało różowej mgły. Z każdej strony otaczały go szepty, których znaczenia nie umiał zrozumieć. Zdawało mu się, że widzi eteryczne postacie kobiet i mężczyzn, a także dzieci. Niektórzy byli jaśni, inni ciemni. Wszyscy oni patrzyli na niego, pokazywali go sobie palcami.

Na początku Potter bał się tych zjaw, ale w miarę upływu czasu czuł się wśród nich coraz lepiej. Gdy spojrzał na swoje ciało zauważył, że zaczyna ono tracić swą materialną powłokę. Przestraszył się, ale coś mówiło mu, że to nic strasznego. Było to konieczne, aby nastąpiło połączenie dusz.

Wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Mgła opadła, muzyka umilkła.

Harry otworzył oczy, których zamknięcia nawet nie zauważył. Rozejrzał się po pokoju. Szkatułka leżała na podłodze, a na jej dnie błyskał mały wisiorek w kształcie łezki. Kiedy Harry go podniósł miał wrażenie, że czuje pulsującą w nim energię.

- To Serce Pierwszego – odezwała się stojąca w drzwiach Yennefer.

- Co?

- Legenda mówi, że pierwszy czarodziej, który był obdarzony mocą Piątego Żywiołu przewidział, że nastąpi tragedia, a jego potomek zmuszony zostanie do walki ze złem wcielonym w ciało zagubionego chłopca. Przez wieki w każdym pokoleniu rodziło się dziecko mogące władać Piątym Żywiołem. Ich mądrość i doświadczenia zamykane były w Sercu Pierwszego. Dzięki temu, gdy nadejdzie czas Piąty Element będzie mógł pokonać zło.

Harry skinął głową, później będzie się nad tym zastanawiał.

- Cały czas mówisz o Piątym Żywiole, Piątym Elemencie. Dlaczego?

- Przez bardzo długi czas światło wędrowało po wszechświecie. W końcu znalazło dla siebie miejsce, gdzieś na peryferiach znanego świata. W swojej naturalnej postaci było zbyt potężne, żeby móc tam zamieszkać, dlatego podzieliło się na pięć części. Każdą cząstkę siebie dało jednemu stworzeniu, a Piąty Żywioł krążył po świecie i sam wybierał sobie pana. Pewnego razu Piąty Żywioł zamieszkał w człowieku. Spodobało mu się i już tam pozostał. Od tej pory to człowiek był Piątym Elementem. Minęło wiele lat i ludzie przejęli władzę nad pozostałymi czterema żywiołami, jednak ciągle tylko jedna osoba mogła władać danym żywiołem w pełni.

- Chcesz przez to powiedzieć, że pozostałe żywioły, czyli woda, ogień, ziemia i powietrze są przez ludzi wykorzystywane, ale władzy nad nimi nikt nie ma?

- Nie rozumiesz. W każdym pokoleniu rodzi się piątka dzieci, których charakter dokładnie odzwierciedla żywioły. Mało tego, te dzieci dorastają nie wiedząc o swoim przeznaczeniu, jednak zawsze znają się niemal od kołyski.

- Kto włada pozostałymi żywiołami?

- Jeszcze nie wiadomo, bowiem zawsze to serce musi odnaleźć pozostałych.

Harry rozumiał z tego coraz mniej. O ile na początku wszystko wydawało się jasne, o tyle teraz było strasznie zamotane.

- Jak rozpoznać pozostałych?

- Nie wiem. Wiedziałam tylko, jak znaleźć ciebie.

Spojrzał na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.

- Twoja moc jest wyjątkowa. Potrafisz wnikać w ludzkie serca i dusze. Możesz wyciągnąć je z sennego koszmaru, jak i w ten koszmar wpędzić.

Harry zamyślił się. To by się zgadzało. Pierwszy był Billy, ale wtedy Potter działał spontanicznie, nie myślał, ale tylko robił. Potem był Malfoy opętany przez Riddle’ a. Ale to były tylko pojedyncze wypadki, które o niczym nie świadczą!

- Dzisiaj też użyłeś swojej mocy.

- Jak, skoro nikogo nie dotykałem? Przedtem za każdym razem miałem kontakt fizyczny, najpierw z Billym, a później z Draconem.

- Mroczny Znak. Wszyscy śmierciożercy mają wypalony Znak. W ten sposób krew ich i Czarnego Pana zostaje wymieszana. W twoich żyłach płynie krew Slytherina, więc wychodzi na to, że możesz rozkazywać śmierciożercom poprzez stymulowanie ich umysłów. Chodzi mi o to, że możesz wniknąć w dusze i serca wszystkich, którzy noszą znak nawet z odległości wielu mil.

- Chyba zaczynam rozumieć.

- To dobrze. Teraz odpocznij, bo jutro zaczynamy kolejny etap twojego treningu.

Harry zawiesił na szyi Serce Pierwszego i opadł na łóżko. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.


***


Dumbledore siedział u szczytu kuchennego stołu na Grimmuald Place 12. Miał zamyślony wyraz twarzy, a w jego oczach widać było strach.

Wszyscy członkowie Zakonu patrzyli na Albusa z wyczekiwaniem. Molly ciągle nie mogła pogodzić się z zaginięciem Harry’ ego i za każdym razem, gdy Snape był wzywany miała nadzieję, że czegoś się dowiedzą. Uważała, że nawet najgorsza prawda byłaby lepsza od niepewności.

- Mówisz Severusie, że ten człowiek był wyjątkowo potężnym magiem? – chciał upewnić się Dumbledore. – Jesteś pewien, że nie używał różdżki?

- Tak, jestem pewien – powtórzył Snape. – Zdaje się, że nie tknął jedynie mnie, Glizdogona i Czarnego Pana. No i jeszcze Bezimiennej.

- Czy ty i reszta tych, którzy nie zostali zaczarowani braliście udział w torturach?

- Bezimienna nigdy nie torturuje. Glizdogon jest na to zbyt słaby. Czarny Pan uważa, że to zabawa niegodna jego osoby, a ja nie znoszę takich orgietek.

- Wynika z tego, że Bezimienny się mścił. Przypuszczam, że Voldemort był dla niego zwyczajnie zbyt silnym przeciwnikiem.

Rozgorzała zażarta dyskusja.

Młodzież podsłuch..ąca pod drzwiami miała na ten temat zupełnie inne zdanie. Uważała bowiem, że Bezimienny zrobił to przedstawienie na użytek Snape’ a, żeby Stary Nietoperz myślał, że ten mag jest po stronie Zakonu. Sądząc po odgłosach dochodzących z kuchni takie samo zdanie miał Bill i Charlie.


***


Yennefer z duszą na ramieniu stanęła przed obliczem Czarnego Pana. Wiedziała, że Gad nie będzie zadowolony z postępowania Harry’ ego. Dlatego zawczasu wymyśliła piękną bajeczkę tłumaczącą takie, a nie inne zachowanie.

- Mówiłaś, że nie będzie z nim problemów – odezwał się sycząco Czarny Pan. – Mówiłaś, że plan można już wcielić w życie.

- Nadal tak twierdzę, mój Panie. Chłopak jest gotowy by szpiegować i zdradzać, ale nie by brać udział w torturach, czy na nie patrzeć. Niedawno sam był w takiej sytuacji i choć ciało zostało wyleczone, to rana na duszy pozostała. Sporo wody upłynie w Styksie, nim chłopak bez zmrużenia oka będzie mógł patrzeć na cierpienie innych.

- Wylecz go z leków – rozkazał Czarny Pan. – I koniecznie naucz teleportacji. Nie mam zamiaru za każdym razem wzywać waszej dwójki.

- Tak jest, Panie.

Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do wyjścia. Zatrzymała się przy wyjściowych wrotach i patrząc na księżyc w pełni wymruczała kilka niezrozumiałych słów. Potem zdeporetowała się z głuchym trzaskiem.

Glizdogon wyszedł z cienia. Szóstym zmysłem wyczuwał obecność potężnego uroku. Uroku, którego natury nie potrafił zrozumieć.

Czarny Pan czuł, jak ogarnia go zmęczenie. Usiał na najbliższym krześle, a jego głowa opadła na pierś.

Glizdogon wybiegł z ponurego zamczyska i z przerażeniem patrzył, jak stare mury porasta bluszcz. Przypomniał sobie bajki opowiadane mu przez matkę, gdy był małym dzieckiem. Wtedy myślał, że takie rzeczy były tylko fikcją, teraz wiedział już, że zdarzają się naprawdę.

- Taki stan nie będzie trwał długo – usłyszał za sobą cichy głos. – Co najwyżej dwa tygodnie.

- Do urodzin Pottera – mruknął Peter.

- Właśnie. Czar pryśnie wraz z nadejściem nowiu. Do tego czasu radzę się gdzieś ukryć, najlepiej w mysiej norze.

Glizdogon skinął głową. Jeszcze przez chwilę stał wpatrując się w posępne zamczysko porosłe różnoraką roślinnością. Ze zdziwieniem stwierdził, że teraz miejsce to wygląda jeszcze straszniej niż zazwyczaj.

Yennefer uśmiechnęła się szeroko. Teraz będą mieć spokój z Gadem. Problemy zaczną się dopiero wtedy, gdy Riddle ocknie się ze śpiączki. Ale o to będzie martwiła się później. Otworzyła portal i przeszła do mieszkania na dachu wieżowca.

Ściągnęła z siebie strój. Wzięła prysznic i usiadła przed telewizorem. Dochodziła siódma i kobieta bynajmniej nie miała ochoty na sen.

Za godzinę obudzi Harry’ ego i wyśle chłopaka po zakupy. Sama w tym czasie skontaktuje się z Mistrzem Bractwa. W końcu nielegalnie użyła chyba najpotężniejszego znanego uroku i potrzebowała kogoś, kto umiałby odkręcić związane z tym problemy.


***


- Martwisz się – stwierdził Nickolas, patrząc na smutną twarz Dumbledore’ a. – Przystopuj czasami. Pozwól losowi biegnąć swobodnie.

- To nie takie proste – westchnął Dumbledore. – Z jednej strony Voldemort, z drugiej zaginięcie Harry’ ego, z trzeciej spiski. Ktoś musi to wszystko ogarnąć.

- Nikt nie powiedział, że musisz to być ty – z mocą powiedział Nick. – O Toma nie musisz się martwić przez najbliższe kilka dni. Przestań szukać Złotego Chłopca, bo im bardziej pragniesz go znaleźć, tym bardziej on stara się ukryć. Pozwól mu przemyśleć kilka spraw, poukładać sobie wszystko. Prędzej czy później sam wróci. Spiski w polityce były, są i będą i nic na to nie poradzisz.

Albus spojrzał na swojego towarzysza. To, o czym mówił Nick wydawało się takie proste i mało skomplikowane. Wystarczyło usiąść w fotelu i obojętnie patrzeć na zdarzenia, ale on tak nie potrafił. Był przyzwyczajony do działania.

- Skąd wiesz, że Tom będzie spokojny? Czyżbyś wiedział coś, o czym ja nie wiem?

Nickolas uśmiechnął się perfidnie. Mina ta w ogóle nie pasowała do jego poważnej zazwyczaj twarzy.

- Powiedzmy, że moje wewnętrzne oko mówi mi, że Riddle zapadł w bardzo długą drzemkę.

Albus zrobił zdziwioną minę, ale o nic już nie zapytał. Czasami wydawało mu się, że Nickolas uwielbia zagadki i z prawdziwą wirtuozerią wplata je w każde swoje słowo.


***


Harry szedł chodnikiem i próbował wyrzucić z głowy obraz torturowanych ludzi. Ale to wcale nie było proste. Ciągle miał przed oczami ich przerażone twarze i pełne bólu oczy, a w uszach ich krzyki i błagania o litość. Jednak litość nie nadchodziła. Z każdej strony byli otoczeni przez nienawiść i rozbawienie. Bo przecież mugole to zwykłe robaki, których należy się pozbyć. I on miał być jednym z tych potworów, uważających się za arystokrację. Niedoczekanie.

Zacisnął zęby i na chwilę przymknął oczy. Nie mógł pozwolić na kolejny wybuch. Wziął kilka głębokich oddechów. Poczuł, jak serce przestaje mu bić w szaleńczym rytmie, a mroczki znikają sprzed oczu. Niebezpieczeństwo było zażegnane, przynajmniej na razie. Wiedział, że teraz wszystko mogło się wydarzyć.

- Pan pójdzie z nami – usłyszał tuż przy uchu, a zaraz potem poczuł czyjś silny uścisk na ramieniu.

Westchnął, ale dał sobą pokierować. Po kilku minutach szybkiego marszu wsiedli do czarnej limuzyny. Harry nie widział twarzy swoich porywaczy, ale miał nadzieję, ze oni nie obserwuję jego rąk. Powoli sięgnął do kieszeni spodni i trzymając ręce na lusterku mruknął:

- Rose.

- Co tam mamroczesz?

- Mówię, że lubię róże, a wy?

Mężczyźni siedzący po obu jego stronach parsknęli gniewnie.

Harry miał nadzieję, że Carmen odebrała połączenie. Jeśli nie, to będzie miał poważne kłopoty.

- Ładna dziś pogoda na porwania, nieprawdaż? – odezwał się cicho. – Taka… intrygująca.

Nie usłyszał odpowiedzi.

- Wyglądacie mi na inteligentnych dżentelmenów, więc może powiecie mi, po co jestem wam potrzebny?

- Nie nam, tylko szefowi – powiedział niechętnie ten po prawej.

- A kim jest wasz szef? To na pewno miły człowiek. W końcu w tak grzeczny sposób zaprosił mnie do siebie.

- Zamkniesz się wreszcie?! – warknął nie na żarty zdenerwowany porywacz.

- Ja chciałem tylko porozmawiać – westchnął Harry, ale posłusznie umilkł.

Chłopak miał nadzieję, że ta szopka wystarczyła pannie Black do właściwego zinterpretowania sprawy.


***


Carmen nie była głupią gęsią i dość szybko zorientowała się, o co chodzi. Nie wiedziała tylko w jaki sposób miałaby wyciągnąć przyjaciela z łap bandytów. Sama na pewno by sobie nie poradziła, ale miała do pomocy swojego brata i resztę Smoków. Spojrzała w lusterko i połączyła się z Pablem.

- Namierz Furię – poleciła, gdy tylko zobaczyła chłopaka. – Zdaje się, że nasz Złoty Chłopiec przyciąga kłopoty jak magnez.

Sangre nie zdążył o nic zapytać, a już połączenie zostało przerwane.

Black zaczęła biegać po całym domu w poszukiwaniu Jessego. Znalazła go w garażu, gdy po raz kolejny bezowocnie próbował uruchomić motocykl – swój najnowszy nabytek.

- Przerwij zabawę, braciszku. Mamy kłopot.

- Jaki? Znowu pokłóciłaś się z ojcem?

- Gorzej. Harry został porwany.

- Skąd pewność, że to nie głupi dowcip?

- On w takich sprawach nie żartuje.

Jesse zamyślił się na chwilę. Nie wiedział, u kogo aktualnie przebywał Harry, ale czuł, że osoba ta zbierze nie lada burę od Mistrza. Zastanawiał się, kto w Bractwie jest najbliżej Mistrza i zna najwięcej tajemnic. Jedyną osobą, jaka przychodziła mu na myśl, był Louis.

- Pogadam z odpowiednimi ludźmi, ale ty tutaj posprzątasz. W życiu nie ma nic za darmo, moja droga – powiedział w końcu.

- To jest zdzierstwo – mruknęła niezadowolona dziewczyna, ale posłusznie chwyciła za miotłę. – I jeszcze jedno. Pablo zaczął już namierzać Harry’ ego. Jak tylko się czegoś dowiem, od razu dam ci znać.

- W porządku, młoda. Na razie.

Młodzieniec wybiegł z domu.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 17.06.2024 10:28