Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 02.08.2006 00:47
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 5

Ginger




Yennefer spojrzała na Louisa. W jej oczach widać było zdziwienie. Wampir również nie wydawał się być zachwycony perspektywą latania po Londynie i poszukiwania chłopaka.

- Jesteś pewien? – zapytała chyba po raz setny kobieta.

- Tak, jestem pewien. Dowiedziałem się o tym równo godzinę temu. Carmen twierdzi, że Harry został porwany. Poza tym, jeśli wysłałaś go tylko do spożywczego to już powinien wrócić. Nie sądzisz?

Kobieta skinęła głową. Jej też wydawała się dziwna tak długa nieobecność Pottera. Wątpiła, żeby chłopak poszedł gdzieś się zabawić, bo nie znał miasta. Jedyne miejsca, które kojarzył, to dworzec King’ s Cross, stary dom Blacków, Pokątna i Dziurawy Kocioł.

- Wiesz coś jeszcze?

- Znam miejsce jego pobytu, ale nie damy rady się tam dostać. Pablo stwierdził, że to jakieś stare magazyny za miastem. Jest tam pełno kamer i uzbrojonych po zęby ludzi.

- Skąd wiesz? – zapytała podejrzliwie Yennefer.

- Obejrzałem sobie to miejsce lecąc do ciebie.

Malfoy uśmiechnęła się tak, jak tylko Malfoyowie potrafią. Przypominała teraz Lucjusza, gdy interesy szły pomyślnie. Skoro to mugole porwali Harry’ ego na nic były Smoki. Do takiej roboty potrzebowała kogoś, kto był pośrednikiem między oboma światami. Potrzebowała ludzi, którzy nie będą zadawać pytań.

Chyba wiedziała już, kto nadawał się do tego zadania idealnie. Problem polegał na znalezieniu tego osobnika.

Wygoniła z domu Louisa i kazała mu z daleka pilnować Pottera. Teraz potrzebowała ciszy i spokoju, a także komputera i telefonu komórkowego.

Louis lecąc nad Londynem nie wiedział, czym właśnie zajmuje się Yennefer. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najważniejsze było odbicie Pottera, a jeśli Malfoy miała pomysł jak to zrobić, to należało pozwolić jej na działanie.


***


Harry z ponurą miną rozglądał się po pokoju, w którym był zamknięty. Jego wystrój był nader skromny, ale w porównaniu do komórki, w której musiał żyć przez pierwsze jedenaście lat swojego życia, prezentował się całkiem przyzwoicie.

Pomieszczenie było wąską klitką, w której jedynymi sprzętami było stare łóżko i rozwalający się stolik, na którym ktoś zawczasu postawił butelkę wody i szklankę. Chłopak usiadł na posłaniu i ze znudzoną miną zaczął kontemplować malownicze pęknięcia na suficie.

Przymknął oczy. Kiedy je otworzył do małego okienka u podstawy sufitu skrobała śliczna, ruda wiewiórka. Harry stanął na łóżku i pociągnął za lufcik. Nawet, gdyby chciał, to nie dałby rady tędy uciec, bo na zewnątrz wmurowane były kraty. Zwierzę położyło na parapecie niewielki orzeszek i z ciekawością zaczęło rozglądać się po pokoiku. W końcu jednak znudziło się swoim zajęciem i czym prędzej czmychnęło w popłochu.

Harry chwycił zostawiony przez wiewiórkę owoc i rozłupał skorupkę. W środku zamiast spodziewanego orzecha znalazł miniaturowej wielkości mikrofon i słuchawkę. Zestaw był taki sam, jak ten, który w grudniu używał ze Smokami. Pośpiesznie wepchnął słuchawkę do ucha, a mikrofon przykleił do szyi. Przez chwilę słyszał tylko trzaski.

- Nad drzwiami jest zamontowana kamera – usłyszał lekko zdyszany, kobiecy głos. – Siądź na łóżku tak, żeby nie widzieli twojej twarzy.

Harry szybko wykonał polecenie.

- Czy już ktoś z tobą rozmawiał?

- Nie – mruknął Potter ledwo otwierając usta. – Kim jesteś?

- Kimś, kto będzie ci mówił, jak odpowiadać na ich pytania.

Dokładnie w tym samym momencie drzwi otworzyły się. Weszło przez nie dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Obaj mieli na nosach ciemne okulary, a ich włosy były gładko zaczesane do tyłu.

- Faceci w czerni atakują – mruknął Harry.

Chłopak dałby sobie rękę uciąć, że po drugiej stronie słuchawki usłyszał ciche parsknięcie.

- Wstawaj kolego, nasz mocodawca chce cię widzieć.

Potter wstał z łóżka i przez chwilę przyglądał się dwójce ludzi. Nie wyglądali na siłaczy, ale gdy tylko Harry zauważył, że mają broń od razu zmienił zdanie.

W drodze do, jak to określili mężczyźni, “mocodawcy”, Harry zastanawiał się, kim są jego porywacze. Już wcześniej doszedł do wniosku, że nie są to czarodzieje. Byli zbyt mugolscy i zautomatyzowani.

Innym nurtującym go pytaniem było miejsce jego pobytu. Nie wyglądało to na jakiś biurowiec, ale raczej na magazyn. W dodatku zaadaptowany do własnych potrzeb.

Harry zmarszczył brwi, kiedy z mroku wszedł w krąg jasnego światła. Siłą został posadzony na krześle. Ciągle się nie odzywał. Coraz bardziej mu się to nie podobało.

Samuel uważnie obserwował Pottera. Jego uważnemu oku nie umknęło skrzywienie na twarzy dzieciaka, gdy został popchnięty na krzesło. Zauważył też, że Potter jest wyjątkowo niecierpliwy, ale stara się zachowywać spokojnie. Imponowało mu to. On sam w wieku chłopaka był w gorącej wodzie kąpany i już dawno zacząłby awanturować się o swoje prawa.

Max tymczasem uśmiechał się z zadowoleniem. Wiedział, że jego nowy nabytek spodobał się Samuelowi.

- I co myślisz? – zapytał szeptem.

- Zobaczymy w praniu. Zaczynaj.

Młodszy z braci kiwnął głową.

- Czy wiesz, z kim masz do czynienia? – zapytał Max.

- Nie, ale zapewne niedługo mi powiesz – odpowiedział spokojnie Harry.

Samuel uśmiechnął się z uznaniem. Potter coraz bardziej zaczynał mu się podobać.

- Jestem Max. Domyślam się, że dużo o mnie słyszałeś.

- Pokaż swoją twarz, a powiem ci kim jesteś – warknął chłopak.

- Ooo, czyżby pan Potter pokazywał pazurki? Nieładnie.

Max dał znak ludziom stojącym za Harrym. Potter poczuł, jak dwóch osiłków chwyta go za ramiona. Kilka metrów przed sobą zobaczył ruch. Zbliżył się do niego mężczyzna, którego twarzy nijak nie mógł rozpoznać. Kilka sekund później zgiął się z bólu, kiedy został uderzony w brzuch.

- Może to cię nauczy respektu – warknął ten, który go uderzył.

- Dam ci dobrą radę – wyszeptał Gryfon. – Kiedy bijesz, bij tak, żeby zabić.

Samuel uniósł rękę powstrzymując ludzi przed pobiciem chłopaka. Nie potrzebował tutaj kupki rozdygotanych mięśni z chęcią mordu w oczach.

- Czyżbyś chciał umrzeć? – zapytał cicho blondyn patrząc Potterowi w oczy.

- Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedział Harry odwzajemniając spojrzenie. – Niestety na razie nie mogę sobie pozwolić na ten luksus.

- Śmierć nazywasz luksusem? – Niedowierzanie w głosie mężczyzny było aż nazbyt wyczuwalne.

- Śmierć przynosi wyzwolenie – mruknął Gryfon. – Widziałem śmierć, jest piękna, kusząca. Ale jej wysłannik to potwór w ludzkiej skórze. Potwór, który potrafi jedynie zabijać i zadawać ból.

Samuel zmarszczył brwi. Nie wydawało mu się, aby chłopak kłamał. Miał nawet wrażenie, że dzieciak zrobi wszystko, żeby wyrwać się z kręgu rozpaczy. Cóż, nie na darmo zrobił doktorat z psychologii. Zastanawiało go tylko, o czym mógł mówić chłopak. Zdawało mu się, że dzieciak na własnej skórze doświadczył umiejętności “potwora”. Tylko kto nim był? Czego chciał?

Gdy o to zapytał Potter roześmiał się i z łzami rozbawienia spływającymi po policzkach zapytał, czy jeszcze Samuel się tego nie domyślił. Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Mnie – powiedział Harry już wyjątkowo poważnym tonem. – On chce wykończyć mnie, a potem podbić cały świat. Ale ja drogo sprzedam swoją skórę. I jeśli się uda zabiorę do piekła jego i jego pieski.

Zarówno Samuel jak i Max zdziwili się widząc w spokojnych zazwyczaj oczach chłopaka ogniki furii. Po chwili jednak Potter uspokoił się i pytająco spojrzał na braci.

Max szybko wrócił do meritum. Teraz wiedział już, że dokonał słusznego wyboru stawiając swoją przyszłą karierę na mizernego siedemnastolatka. Przez te kilkanaście minut rozmowy zdążył zauważyć, że nawet jego ludzie zaczynają patrzeć na chłopaka z pewną dozą szacunku. Nie podobało mu się to, ale nie mógł nic poradzić na wewnętrzne odczucia podwładnych.

- Mamy dla ciebie pewną propozycję – odezwał się cicho, patrząc Potterowi prosto w oczy. – Przydałby nam się ktoś taki, jak ty.

Harry milczał przez kilka minut. Ci ludzie, nawet jeśli nie byli zbyt praworządni mogliby mu się przydać. Trzeba by tylko zrozumieć sposoby ich działania. Poznać ich możliwości.

Cały czas słyszał też wszystkie za i przeciw przyjęcia tej propozycji, które po kolei wyłuszczała mu tajemnicza kobieta, pomagająca mu sklecić odpowiednie odpowiedzi.

Gryfon dowiedział się, że dzięki przystąpieniu do nich będzie miał ochronę w mugolskim wymiarze sprawiedliwości, jeśli oczywiście zaszłaby taka potrzeba. Poza tym mogliby mieć oko na Dursleyów. Gdyby Harry potrzebował fałszywych dokumentów bez problemu załatwiliby to.

Istniało oczywiście ryzyko, że coś może pójść nie tak. Ktoś pójdzie na policję, ktoś zostanie aresztowany i powie zbyt dużo. Podsumowując: będą kłopoty. Była też możliwość, że chłopak zostanie uwikłany w jakąś potężną aferę, możliwe nawet, że zginie.

- Ale to twoja decyzja – powiedział na zakończenie głos.

Tak, to była jego prywatna decyzja i nikt nie powinien mieć na nią wpływu, ale Harry nie wiedział, co powinien zrobić. Taką poważną sprawę powinien przedyskutować z Yennefer, albo nawet Ronem czy Hermioną. Chociaż właściwie, to najlepiej, żeby ta dwójka o niczym nie wiedziała. Zaczęłyby się niewygodne pytania, a tego chciał uniknąć za wszelką cenę. Zgodzić się, nie zgodzić? Co wybrać, kiedy twoje życie wisi na włosku?

Samuel w milczeniu obserwował chłopaka. Dzieciak był… dziwny. To chyba najlepsze określenie. Mężczyzna szóstym zmysłem wyczuwał wokół Pottera napięcie. Co najciekawsze nie zauważył w zachowaniu nastolatka paniki, w którą zapewne popadłaby większa część młodych ludzi.

Jednak Harry Potter był inny. Irytował, balansował po cienkiej linie zwanej cierpliwością rozmówcy. Ale ciągle pozostawał czujny. Dało się to zauważyć w jego oczach, które z uporem próbowały przebić się przez ścianę światła, ruchy jego mięśni również były napięte do granic możliwości, zupełnie, jakby dzieciak cały czas był gotów do ucieczki. Takie zachowanie nie pasowało do normalnego nastolatka. Może do początkującego złodziejaszka, ale nie. Chłopak nie wyglądał na nastoletniego przestępcę. Poza tym był zbyt dobrze ubrany, jak na włóczęgę. Chyba, że był już w podobnej sytuacji.

Skarcił się w duchu. Nie powinien mieszać się w prywatne życie dzieciaka. Spojrzał na zegarek. Minęło dwadzieścia minut, odkąd przedstawili Potterowi swoją propozycję.

- I jak? Podjąłeś już decyzję? – zapytał Max.

- Przypuszczam, że będę tego żałował – powiedział z rozmysłem Harry. – Ale nie będzie to pierwsza ani ostatnia rzecz tego typu. Domyślam się, że nie ma możliwości odmowy. Zbyt dobrze znam takich jak wy.

- Takich, czyli jakich? – zapytał Samuel.

- Z jednej strony możliwość wyboru. Z drugiej brak możliwości. Odmowa równa się śmierć. Przyjęcie równa się potępienie. Prawda i fałsz nie istnieje. Czerń i biel jedno ma imię.

- Co? – nie zrozumiał Max.

- Wiersz jednej z przyjaciółek mojej mamy. – Chłopak milczał przez kilka minut. – Co się stanie jeślibym się nie zgodził?

Max i Samuel wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Nie mówcie – odezwał się Harry. – Domyślam się, że nic przyjemnego.

Ludzie patrzący na chłopaka musieli przyznać, że inteligencji mu nie brakuje. Nie każdy byłby w stanie wytrzymać rozmowę z braćmi. Oni sami mieli z tym problemy, a zostali wybrani spośród najlepszych gangsterów. Dzieciak nie wyglądał na kogoś, kto ma własną szajkę. W dodatku taki mizerny nastolatek nie wyglądał na osobę zdolną do największego okrucieństwa.

- Zgoda – powiedział w końcu Harry.

Max uśmiechnął się szelmowsko. Myślał, że chłopak będzie sprawiał więcej problemów.

- Ale w życiu nie ma nic za darmo – kontynuował chłopiec. – To wy chcieliście, żebym stał się jednym z was. To wy mnie tu ściągnęliście. Więc to wy musicie zapłacić.

Harry uniósł nieco głowę. Uśmiechnął się nieco demonicznie. O tak. Ci ludzie na pewno jeszcze mu się przydadzą. A jeśli uda mu się zdobyć zaufanie braci, to możliwe, że pójdą za nim nawet do piekła i z powrotem.

Max zadrżał na widok uśmieszku na twarzy Pottera. To nie wróżyło niczego dobrego.

- Jaka jest twoja cena?

- Potrzebuję prawa jazdy na wszelkie pojazdy na moje nazwisko.

- Da się załatwić – spokojnie powiedział Samuel.

- To dobrze. – Chłopak skinął głową. – Jest jeszcze jedna sprawa. Privet Drive numer cztery. Miejcie na oku mieszkańców, a zwłaszcza Dudleya. Nie chcę, żeby znowu wpadł w jakieś kłopoty.

- Czyli mamy bawić się w szpiegów? – prychnął pogardliwie jeden z osiłków.

- To o wiele poważniejsze. Dursleyowie już mają ochronę, ale pilnują ich tylko w czasie wakacji. Mnie chodzi o ochronę przez cały rok.

- Dlaczego? – zapytał niecierpliwie Max.

- Jest ktoś, kto poluje na mnie i moich znajomych. W chwili obecnej liże swoje rany, ale gdy tylko pojadę do szkoły znowu będzie próbował ich dopaść. A ja nie mam zamiaru znowu nadstawiać za nich karku.

- Dobrze. Możemy ich pilnować. Mamy zwracać uwagę na coś konkretnego?

- Ludzi w czarnych pelerynach i białych maskach na twarzy. Zielone światło. Wszystko, co odchodzi od normalności.

- A jeśli już zauważymy te anomalie, co mamy zrobić?

- Trzymać się z daleka i powiadomić mnie.

- Jak?

- Zostawicie wiadomość w skrzynce. Już moja w tym głowa, żeby ją odebrać.

Godzinę później chłopak został odwieziony pod swoje tymczasowe mieszkanie. Harry wysiadł z czarnej limuzyny i rozejrzał się na boki. Denerwowało go, że niemal wszyscy przechodnie na niego spoglądają.

Zaraz za chłopakiem wysiadł Samuel. Zauważył zniesmaczenie na twarzy Pottera. Gdy zapytał co się stało, chłopak potoczył wzrokiem dookoła i stwierdził, że nienawidzi, gdy wszyscy zwracają na niego uwagę. Samuel skinął głową, chociaż nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje. Harry machnął zbywająco ręką. Skinął głową na pożegnanie i ruszył w kierunku apartamentu.

Zdążył ściągnąć buty i odstwić zakupy, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadły przez nie dwie kobiety.

Harry spojrzał na nowoprzybyłe. Yennefer uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, a druga kobieta, którą widział po raz pierwszy w życiu przyglądała mu się z zainteresowaniem. W końcu wyciągnęła rękę i najspokojniej w świecie powiedziała:

- Ginger jestem.

Harry poznał ten głos. To ona mówiła mu, co powinien odpowiadać. Odwzajemnił uśmiech i uścisnął jej dłoń.

- Furia.

- Nie mów, że tak masz na imię – powiedziała Ginger.

- Ty też podałaś mi tylko pseudonim.

Wzruszył ramionami. Ze zdziwieniem obserwował, jak na twarzy dziewczyny wykwita uśmieszek samozadowolenia. Dziewczyna spojrzała na Yennefer, a w jej oczach dało się dostrzec iskierki rozbawienia.

- Dobrześ go wyszkoliła Vipero.

- Vipero? – zdziwił się Harry.

- Ta oto niepozorna dziewczyna jest nie zarejestrowanym animagiem. Wężem, żmiją konkretnie – odpowiedziała usłużnie Ginger.

Harry pokiwał głową z szerokim uśmiechem na ustach. Teraz wiedział już, czemu Yennefer zachowywała się czasami jak wściekła wężyca.

- A ty to pewnie wiewiórka? – zwrócił się do Ginger.

- Domyślna z ciebie bestia – prychnęła fioletowowłosa, ale w jej oczach można było wyczytać rozbawienie.

Potter z przesadną kurtuazją skłonił się przed kobietami i wykręcając się koniecznością przemyślenia kilku spraw wycofał się do swojego pokoju. Domyślał się, że przyjaciółki będą chciały ze sobą porozmawiać.

Intrygowała go Ginger. Mimo iż spotkał ją pierwszy raz w życiu, miał wrażenie, że zna ją od zawsze. Było w niej coś znajomego, coś, co sprawiało, że wydawała się być blisko z nim spokrewniona. Ale przecież to niemożliwe. Nie przeżył nikt z jego magicznej części rodziny, a przynajmniej on o tym nie wiedział.

Tymczasem w salonie Yennefer uparcie patrzyła na swoją koleżankę z lat szkolnych. Ginger przez kilka minut ignorowała ją, ale w końcu musiała spojrzeć jej w oczy.

- No dobra. Nie wmówisz mi, że ściągnęłaś mnie tutaj tylko na herbatkę i ciasteczka. Czego chcesz?

- Powiedz mu. Powiedz mu, jak się nazywasz i kim jest twój ojciec – powiedziała spokojnie Vipera.

- A jak nie zrozumie? Jeśli się zdenerwuje? A jeśli…

- Będzie dobrze – odezwała się pewnie Yennefer. – Jeśli się zdenerwuje to mnie zawołaj. Idź już! – ponagliła.

Ginger spojrzała na koleżankę wilkiem, ale powlokła się do pokoju chłopaka.

Harry zauważył ją dopiero, kiedy stanęła tuż przed jego nosem. Spojrzał na nią spod opuszczonych powiek.

- Jaki jest powód twej wizyty w mych skromnych progach? – zapytał po chwili milczenia.

- Prawda.

Chłopak uśmiechnął się gorzko. Dla niego prawda nie istniała. Była tylko innym odcieniem kłamstwa. Czymś w co człowiek wierzy, ale może się na tym zawieść. Skinął głową.

Ginger milczała jeszcze przez kilka minut.

- Ginger to mój pseudonim. Tak naprawdę nazywam się Corinne Leroux-Potter.

- Magnifique*.

Ginger dziwnie na niego spojrzała. Nie spodziewała się, że chłopak choć trochę zna francuski.

- No co?! – oburzył się Gryfon. – Yennefer próbuje nauczyć mnie francuskiego. Marnie jej to idzie. Zdaje się, że powinnaś mi coś powiedzieć.

Kobieta usiadła i przez chwilę myślała, jakich słów powinna użyć. W końcu zaczęła opowiadać.

Jej ojcem był William Potter, kuzyn Jamesa. Will w wieku piętnastu lat uciekł z domu i przez rodzinę był uważany za zmarłego, chociaż ciała nigdy nie odnaleziono. Przez kilka tygodni błąkał się po świecie imając się różnych zajęć, aż pewnego dnia znalazł go John Ruda Kita, chyba najgorszy ze wszystkich piratów stąpających jeszcze po ziemi. Zaopiekował się nastolatkiem. Nauczył go fachu i pokazał kilka pożytecznych sztuczek. Siedem lat później zmarł na zawał, a statek objął Will, stając się jednocześnie jego kapitanem.

W kilka lat po tym wydarzeniu spotkał Nadine. Dziewczyna miała dziewiętnaście lat i pragnęła przygody, ale rodzice chcieli aby wyszła za mąż za lorda Edgara. Nadine nie kochała go, ale nie mogła też sprzeciwić się woli rodziców. Idealnym wyjściem okazało się upozorowane porwanie, którego dokonał Will. W ten sposób pomógł zrozpaczonej dziewczynie i jednocześnie spełnił jej dziecięce marzenia.

Minęło kilka miesięcy, w czasie których Nadine i Will zdążyli zakochać się w sobie po uszy. Kobieta zaszła w ciążę. Will zdawał sobie sprawę, że stara, rozpadająca się piracka łajba nie jest najlepszym miejscem na wychowywanie dziecka. Odwiózł więc swoją ukochaną do Francji, a sam popłynął do kryjówki piratów, żeby naprawić statek.

Edgar poślubił Nadine, jednak nie mógł wiedzieć, że nosi ona pod sercem nie jego dziecko. Osiem miesięcy później na świat przyszła dziewczynka. W czasie jej dzieciństwa otoczona była troskliwą opieką, służba nie odstępowała jej ani na krok. Jednak matka cały czas opowiadała jej o przystojnym piracie Willu, który zapewnił jej największą przygodę w życiu. Mała Corinne uważała, że to tylko bajka. Do czasu.

Corinne poszła do szkoły, Beauxbatons. Nie zachowywała się jednak jak na bogatą panienkę przystało. Uwielbiała dowcipy i ciągle wpadała w kłopoty, w czym wiernie towarzyszyła jej starsza o kilka lat Yennefer.

W wieku czternastu lat Corinne dowiedziała się, że jej prawdziwym ojcem jest William Potter. Powiedziała jej to matka, która w dwa dni później zmarła. Nastolatka była załamana, ale postanowiła, że odnajdzie swojego ojca. Cały czas zastanawiała się, z jakiego powodu zmarła Nadine. Okazało się, że została otruta, prawdopodobnie przez zazdrosnego Edgara, który jakimś cudem poznał prawdę o pochodzeniu swojej rzekomej córki.

Od tego czasu życie w domu stało się koszmarem. Edgar rozpił się i nie obchodziło go, co dzieje się z bękartem, jak zwykł mówić do Corinne. Jedynym ratunkiem była szkoła, ale w końcu i tam dowiedziano się o Williamie. Wszyscy odwrócili się od Corinne. Tylko Yennefer, będąca już na ostatnim roku pozostała przyjaciółką nastolatki. To ona pomogła zorganizować ucieczkę i to ona zainicjowała kontakt z Potterem. Corinne do tej pory nie dowiedziała się, jak jej się to udało. Działo się to pięć lat temu.

Rok temu Corinne przejęła “Czarną Zorę”, po ojcu, który stwierdził, że równie dobrze może sobie spokojnie poobserwować, co też wyprawia jego córeczka. Powiedział, że ponad dwadzieścia lat na jednej łajbie to stanowczo za dużo, jak na jego stare kości. Poza tym interes pozostał w rodzinie, więc wszystko było jak należy.

Harry trawił przez chwilę zasłyszane informacje. To wszystko było takie dziwne. Zupełnie jakby wycięte z kiepskiego melodramatu. I uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu nie miał nikogo, a teraz pojawia się Ginger, która, o ile powiedziała prawdę, jest jego daleką kuzynką.

- Czyli wychodzi na to, że masz dziewiętnaście lat?

Potwierdziła skinieniem głowy. Nie sądziła, że chłopak przyjmie to tak spokojnie. Myślała, że będzie się awanturował, twierdził, że to brednia. Tymczasem on po prostu kiwał głową, jakby wszystkie kawałki układanki dopiero teraz zaczynały do siebie pasować.

- To teraz już rozumiem, dlaczego mam wrażenie, jakbym cię znał od zawsze.

- Wszyscy Potterowie tak mają. Siłą rzeczy muszą się lubić.

- Dlaczego każesz mówić do siebie Ginger?

- Po pierwsze nie znoszę swojego imienia, a po drugie…

- Uwielbia piwo imbirowe i tak naprawdę jest ruda – dokończyła stojąca w drzwiach Yennefer.

Harry spojrzał na blondynkę. Uśmiechała się promiennie.

- Cieszę się, że wreszcie wszystko sobie wytłumaczyliście. – Milczała przez chwilę. – Ginger, miałabym do ciebie niewielką prośbę. Muszę wyjechać na dwa tygodnie. Jeśli nie odwiedzę rodziców, to gotowi pomyśleć, że o nich zapomniałam. Problem polega na tym, że…

- Że nie masz mnie z kim zostawić – wtrącił Harry. – I jak się domyślam, chcesz mnie zwalić na głowę tej oto niewieście.

Corinne prychnęła cicho. Nie znosiła, kiedy zwracano się do niej, jak do jakiejś nic nie wartej panienki z rozkładówki “Czarownicy”.

- Dokładnie – potwierdziła Vipera. – W sumie mogłabym go zostawić samego, ale mam tylko dwa tygodnie, żeby nauczyć go aportacji. Chłopak nie ma jeszcze siedemnastu lat, więc na Wyspach Brytyjskich nie jest to możliwe.

- Poprawka. Nie jest to możliwe w żadnym miejscu prócz Trójkąta – poprawiła Corinne. Przez chwilę myślała nad czymś intensywnie. – Ja się zgadzam, ale czy ty, szanowny panie również wyrazisz swą zgodę?

Harry pokazał jej język. Ta cała Corinne, na pewno miała w sobie geny Potterów.

- Oczywiście, jeśli nie sprawi ci to kłopotów.

- No to załatwione – ucieszyła się Yennefer.

Przez kolejne trzy godzin Ginger sprawdzała, czy ubrania Harry’ ego nadają się do morskiej włóczęgi. W końcu wybrała dwie pary czarnych bojówek, do tego kilka podkoszulków, głównie ciemnogranatowych, ciemnozielonych i czarnych. Na koniec wzięła jeszcze trzy bluzy z kapturem. Wszystko to włożyła do plecaka, który został kupiony kilkanaście dni wcześniej, w czasie zakupowej gorączki Yennefer. Malfoy stwierdziła, że noszenie po szkole torby to karygodne uchybienie dla mody i zdrowia.

Vipera zniknęła na jakiś czas, twierdząc, że musi załatwić pewną bardzo ważną sprawę. W tym czasie Harry dołożył do swojego bagażu magiczny pamiętnik Lisicy, zeszyty, w których ta zapisywała swoje naukowe odkrycia i niewielki dysk, którego nie umiał jeszcze obsługiwać. Nie wiedział czemu, ale przypuszczał, że mogą mu się te rzeczy przydać.

W czasie przedłużającej się nieobecności Yennefer, Ginger tłumaczyła Harry’ emu, co wolno mu na pokładzie, a czego powinien unikać. Chłopak dowiedział się, że nie należy wchodzić w drogę starszym piratom, bo mogą oni się zdenerwować, delikatnie powiedziawszy. Prócz tego najlepiej, żeby trzymał się na uboczu i nikomu nie przeszkadzał w wykonywaniu obowiązków. Gdy zdenerwowany chłopak zapytał, czy jest coś, co mu wolno, Ginger powiedziała, że już ona wynajdzie mu jakieś ciekawe zajęcie, w czasie którego nikt nie będzie mu przeszkadzał, a i on będzie miał dużo czasu na przemyślenia.

W końcu wróciła Vipera. Uśmiechnęła się na powitanie i od razu przeszła do rzeczy. Wyprosiła z pokoju Ginger i zaczęła mówić.

- Słuchaj Furia, tutaj masz okulary przeciwsłoneczne. Są one tak zaczarowane, że w dzień mogą działać jak lornetka, a w nocy jak noktowizor. Musisz tylko bardzo mocno skupić się na pożądanym efekcie.

- Dzięki.

- Nie ma za co. I jeszcze jedno. Weźmiesz ze sobą miecz. Domyślam się, że będzie ci potrzebny.

Chłopak chwycił w rękę miecz i pytającym wzrokiem spojrzał na Yennefer. Ta przewróciła oczami i założyła pochwę na plecy Harry’ ego. Kazała mu sprawdzić, czy ten bez problemu da radę wyciągnąć broń i schować ją. Gdy ten potwierdził, kobieta wyciągnęła swoją różdżkę i machając nad pochwą wymamrotała kilka niewyraźnych słów.

- Teraz miecz będzie niewidzialny, ale zawsze przy tobie. Gdy będziesz go potrzebował, wystarczy że wyraźnie powiesz “Gladius” – wytłumaczyła. – A teraz bierz swoje rzeczy i w drogę. Przypuszczam, że Ginger będzie chciała wypłynąć jeszcze przed zmrokiem.

Do portu rzecznego na Tamizie mieli się dostać samochodem Vipery. Już po godzinie przepychania się przez zatłoczone o tej porze ulice dotarli na miejsce. Jednak Harry nigdzie nie widział statku, który choć trochę przypominałby piracki. Wzruszył ramionami. Yennefer z piskiem opon odjechała w sobie tylko znanym kierunku.

Ginger spojrzała w ślad za koleżanką i wzruszyła ramionami. Tylko Vipera potrafiła znikać w najmniej odpowiednich momentach. Patrzyła na chłopaka, który rozglądał się dookoła, jakby po raz pierwszy widział to miejsce na oczy. Rzeczywiście mogła być to prawda, skoro Dursleyowie nigdzie go nie zabierali. Tym bardziej nie mógł też wiedzieć, że rozgardiasz panujący w tym miejscu to wynik niedawnego koncertu jakiejś mugolskiej grupy.

- Chodź, zjemy coś. I tak miną co najmniej dwie godziny, zanim moi ludzie wrócą.

Skinął głową. Przeszli przez ulicę i weszli do przydrożnej knajpki. Usiedli przy stole i zamówili frytki i colę. Minuty mijały, a oni nie wypowiedzieli żadnego słowa.

Ginger cały czas obserwowała ulicę. Nie, nie bała się śmierciożerców. Tych nie obchodzili zwykli piraci, czy przemytnicy. O wiele groźniejszym wrogiem byli aurorzy. Ci niemal cały czas kontrolowali wybrzeża rzeki i Zjednoczonego Królestwa. Gdyby tak teraz znaleźli Czarną Zorę to marny byłby los jej załogi.

Po blisko trzech godzinach siedzenia w barze Ginger wstała i pociągnęła swojego towarzysza za ramię. Trzeba było wprowadzić chłopaka w niuanse działania zaklęcia kamuflującego.

Podeszli do wody, a Ginger wyciągnęła przed siebie ręce. Przez chwilę nic się nie działo.

Harry w milczeniu patrzył, jak powietrze zaczyna drgać. Szóstym zmysłem wyczuwał pulsującą przed nim magię. Po kilku minutach zobaczył statek. Olbrzymi trójmasztowiec ze zwiniętymi żaglami. Na dziobie dało się dostrzec rzeźbę kobiety o pełnych piersiach, której rybi ogon przechodził w obie burty.

Ginger wyjaśniła, że twarz syreny to tak naprawdę twarz Czarnej Zory, ukochanej Johna Rudej Kity. Zagwizdała i z góry zleciała sznurowa drabinka. Kobieta uśmiechnęła się z tęsknotą.

- Ja idę pierwsza. Ty zaraz za mną. Tylko, na Merlina, zakryj czymś czoło. Później postaram się skombinować ci jakąś szarfę, albo chustkę.

Ginger pewnie stanęła na pokładzie i potoczyła wzrokiem dookoła. Jej ludzie, niektórzy służący jeszcze pod jej ojcem, byli podpici i na kilometr wyczuwała od nich papierosy. Patrzyli na nią w milczeniu, czekając na rozkazy. A ona stała oparta o burtę i czekała, aż jej nowy człowiek wgramoli się na górę.

Harry klnąc w myślach wdrapywał się na górę. Im był wyżej tym bardziej dochodził do wniosku, że nie znosi takich drabin. Chwiało się toto, skręcało i chłopak miał wrażenie, że zaraz spadnie. Zacisnął zęby. Skoro się w to wpakował, to wytrzyma do końca.

Odetchnął głębiej, kiedy stanął na pokładzie. Jednak kłopoty zaczynały się dopiero teraz.

Piraci oderwali się od swoich zajęć. Lata życia w ciągłym zagrożeniu nauczyły ich czujności, dlatego teraz od razu zauważyli obecność kogoś obcego. Spojrzeli w stronę Ginger i gościa.

Był to chłopak o czarnych włosach sięgających ramion i malowniczo okalających szczupłą twarz. Młodzieniec mógł mieć co najwyżej dziewiętnaście lat. Wyglądał nieco egzotycznie z tą swoją ciemną karnacją i błyszczącymi czarnymi oczami. Całości obrazu dopełniała złota szarfa zawiązana dookoła głowy.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyli mężczyźni był wzrok dzieciaka. Zimny i taksujący, zupełnie, jakby oceniał ludzi i statek. Po chwili z oczu nastolatka wyzierała czysta przyjemność.

- Ruda Kita kochał statek, nie kobietę – powiedział po chwili w przestrzeń, jednak wszyscy dobrze wiedzieli, że słowa skierowane są do Ginger. – Jej twarz posłużyła za model dla twarzy syreny.

- Skąd wiesz? Nie znałeś go.

- Ty też – parsknął Harry.

- Jak się dowiedziałeś? Pierwszy raz widzisz okręt.

- Zwykłą, rozpadającą się łajbę. W deskach Zory zaklęta jest prawda o jej pochodzeniu. Echo dawnych dni. Wsłuchaj się w nie, może coś usłyszysz.

- Przestań mówić zagadkami – ofuknęła go kobieta.

- To przestań zadawać głupie pytania. Ponoć wychowywałaś się w arystokratycznej rodzinie. Wybacz, ale jakoś tego po tobie nie widać. Ponoś jesteś tutaj kapitanem, więc może powinnaś przedstawić nas sobie. Zdaje się, że twoi ludzie mają ochotę na mordobicie ze mną w roli głównej.

Corinne spojrzała na mężczyzn, z którymi spędzała średnio dziewięć miesięcy w roku. Znała ich niemal doskonale i wiedziała, że słowa Harry’ ego są prawdą. Tacy ludzie jak oni żyli bójkami i jeśli przez dłuższy czas panował spokój to zaczynali wariować.

Ostentacyjnie uderzyła się w czoło. Jakże mogła aż tak zaniedbać swoje kapitańskie obowiązki.

- To jest Furia. Na razie nie musicie wiedzieć o nim więcej. Mamy dostarczyć go do Trójkąta, a później odstawić do Londynu. W tym czasie włos ma mu z głowy nie spaść. Zrozumiano?

Pokiwali głowami.

- A z innego miejsca może mu spaść? – zapytał jakiś stary i obleśnie wyglądający osobnik. – Ładniutki jest.

- Zbliż się tylko, A Gladiola posmakuje twojej krwi – wysyczał Harry.

Ginger chwyciła go za ramię i pociągnęła do swojej kajuty. Po drodze skinęła na jednego z młodszych mężczyzn. Szepnęła mu kilka słów na ucho i zniknęła pod pokładem.

- Myślicie, że to kolejny chłoptaś do towarzystwa? – zapytał Jasper, rudowłosy trzydziestolatek o szatańskim uśmieszku.

- Nie wygląda na takiego – mruknął pod nosem Matt, dwudziestopięcioletni właściciel blond loków. – Założę się, że…

Nie dane mu było dokończyć, bo spod pokładu zaczęły docierać krzyki i przekleństwa. Po chwili kłótnia ucichła. Przemieniła się jednak w głośny śmiech, od którego włos jeżył się na karku.

- Nazwałeś to cudo Gladiolą?! – dobiegł ich podekscytowany krzyk Ginger. – Przecież to świętokradztwo.

Nie zrozumieli odpowiedzi chłopaka, ale z pewnością musiała ona zadowolić Corinne, bo już nie krzyczała.

Harry spojrzał na fioletowołosą i uśmiechnął się bezczelnie. Jego miecz w ogóle nie miał nazwy, a słowo “Gladiola” jako pierwsze przyszło mu do głowy. Nie nazwałby tego drobnego uchybienia świętokradztwem a raczej drobnym zaniedbaniem, ale Ginger wiedziała lepiej. Przez te kilka godzin, które spędził z nią sam na sam zdążył zauważyć, że była wyjątkowo drażliwa na krytykę pod swoim adresem.

Corinne z fascynacją przyglądała się broni trzymanej w ręce chłopaka. Do tej pory takie miecze widziała tylko w gablotach arystokratycznych rodów. W jej zielonych oczach błąkał się szaleńczy błysk, który tylko marzył o wydostaniu się na wolność.

- Spłyń, Furia. Muszę się przebrać.

Harry obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Według niego w tej króciutkiej spódniczce obszytej koronką, butach na niebotycznie wysokim obcasie z cholewami sięgającymi kolan i bluzeczce przed pępek wyglądała jak uosobienie Afrodyty. Wiedział jednak, że na statku pełnym napalonych mężczyzn była łakomym kąskiem.

Wyszedł na pokład i rozejrzał się z zainteresowaniem. Gdy spojrzał w górę zauważył na niebie ciemny, brązowy kształt, który z każdą chwilą był coraz bliżej. Jednak dopiero po kilku minutach dotarło do niego, że to orzeł z paczką trzymaną za sznurek w dziobie.

Ptaszysko wylądowało na maszcie i upuściło pudełko. Harry złapał je w locie i rozerwał papier. Gdy tylko podniósł wieczko ze środka wyskoczyła oburzona biała kocica. Pech chciał, że za cel swojego ataku obrała sobie Czerwonego Diabła. Harry od razu poznał mężczyznę, który składał mu niedwuznaczne propozycje. Uśmiechnął się szeroko na widok jego przerażonych oczu wściekle wzywających ratunku. Dopiero, gdy z gardła nieszczęśnika zaczął wyrywać się krzyk ludzie raczyli oderwać się od swoich zajęć.

Szybko przybiegli na miejsce i z niedowierzaniem patrzyli na białą, puchatą kulkę zaciekle atakującą rękaw kurtki. Zaczęli rozglądać się z konsternacją. Nikt nie wiedział, czym było małe monstrum.

Harry uśmiechając się diabelnie przepchał się przez tłum. Spojrzał na Czerwonego Diabła z góry.

- Avada, spokój.

Kotka od razu pohamowała swoje mordercze zapędy. Dystyngowanym krokiem podeszła do Pottera i zaczęła łasić się do jego nóg. Chłopak pogłaskał ją po główce.

- Avada cię nie lubi – powiedział zimnym głosem. – A jeśli Avada cię nie lubi, to znaczy, że najwyraźniej ma ku temu powody. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka, bo następnym razem możesz stracić oczy, a nie tylko kurtkę. Zrozumiałeś?

Przerażony pirat pokiwał głową. Harry’ emu jednak to nie wystarczyło. Spojrzał w górę. Orzeł ciągle siedział na swoim miejscu.

- Tanatos, chodź no tu – zawołał.

Ptak od razu poderwał się do lotu. Przysiadł na wyciągniętej ręce chłopaka i spojrzał na niego swoimi bursztynowymi oczyma.

- Zrozumiał, co do niego mówiłem, czy może stroi sobie żarty?

Orzeł pokiwał głową.

- To dobrze – stwierdził Harry, - bo następnym razem nie obejdzie się bez rozlewu krwi. Możesz lecieć Tanatos. I dzięki za kota.

Tanatos skinął i poleciał w przestworza. Harry dałby sto galeonów, że w jego oczach widział rozbawienie.

Minęły dwa dni odkąd Harry zawitał na Czarnej Zorze. Przez ten czas w ogóle nie wyściubiał nosa z pomieszczenia, które udostępniła mu Ginger. Z tego, co zdążył zaobserwować zanim zmogła go choroba morska była to spiżarnia.

Na początku nie rozumiał co się z nim działo, ale Corinne szybko go uświadomiła. Stwierdziła przy tym, że na morzu jest to wyjątkowo uciążliwa dolegliwość, ale nie powinna trwać zbyt długo. Gdy chłopak zapytał dlaczego, dziewczyna odpowiedziała, że jeśli uda im się wejść w strumień, to czas podróży z kilku tygodni skróci się do kilku dni. Nie wiedział o jaki strumień chodziło, miał jednak wrażenie, że to coś w rodzaju teleportacji.

Przewrócił się na plecy. Wyjrzał przez niewielkie okienko, ale zobaczył jedynie ciemność. Która mogła być? Pierwsza, druga w nocy? Zamknął oczy marząc o chwili odpoczynku przed nudnościami.

Jakiś czas później obudził się. Nie wiedział, co dokładnie spowodowało, że tak nagle poderwał się z łóżka, ale szóstym zmysłem wyczuwał niebezpieczeństwo. I rzeczywiście. Ktoś chwycił go od tyłu i przyłożył mu nóż do gardła. Ktoś inny związał mu ręce i nogi. Chłopak czuł odór alkoholu i szaleństwa.

Wywlekli go z kajuty i pociągnęli na pokład. Nie widział zbyt wyraźnie, ale doskonale słyszał, co działo się dookoła niego. Jeden z piratów, prawdopodobnie Czerwony Diabeł zaniósł się pijackim śmiechem.

- Twoja kotka ci nie pomoże - warknął całkiem przytomnie.

Podniósł szamoczący się worek, z którego dochodziły stłumione odgłosy miauczenia.

Ktoś uderzył Harry’ ego w tył głowy. Zapadła ciemność i wszelkie odgłosy ustały.

Obudził się zwinięty w kłębek. Miejsce w którym się znalazł było małe, a on ze skrępowanymi rękami i nogami nie mógł wykonać najmniejszego nawet ruchu. Beczka, to musiała być beczka, lub jakaś skrzynia, ale raczej beczka.

Poprzez deski docierały do niego stłumione dźwięki przyrody. Szum fal i wycie wiatru, ale poprzez nie przebijało się coś jeszcze. Na razie ciche i odległe, ale z każdą chwilą coraz bliższe. Chłopak rozpoznał w nich słowa. Jednak nie była to mowa ludzi. Była zbyt piękna. Słowa były jak melodia, połączenie subtelnego dźwięku harfy i dzwoneczków. Miał ochotę zasnąć wsłuchany w ten głos, który przyzywał go i wabił



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 17.06.2024 08:14