Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 02.08.2006 00:48
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po raz kolejny w ciągu swojego dziewiętnastoletniego życia przysięgła sobie, że już nigdy nie tknie Ognistej Whisky Ogdena, a nawet mugolskiej wódki. Niczego, co miało więcej niż dwadzieścia procent alkoholu. A jeśli już, to przerwie po jednym kieliszku.

Rozejrzała się po pobojowisku, jakie zostawili po wczorajszej pijatyce. Wszędzie walały się butelki, niektóre jeszcze z resztkami trunków, co, biorąc pod uwagę liczną załogę było wynikiem naprawdę pozytywnym.

Z trudem dźwignęła się na nogi i starając się ignorować uporczywe łupanie u podstawy czaszki. Chwiejnym krokiem dotarła do swojej kajuty. Dopadła szafki z eliksirami, w które zaopatrzyła ją Vipera i wyszperała ten na kaca. Zdrowo pociągnęła z fiolki i opadła na łóżko pozwalając lekowi zadziałać.

Po godzinie bezczynnego leżenia i gapienia się w sufit przywołała do siebie butelkę wody, upiła kilka łyków i dopiero wtedy była gotowa do działania. Zmieniła przepocone ubranie i poprawiła fryzurę. Jedno zaklęcia pozwoliło pozbyć się nieprzyjemnego zapachu, a drugie wyczyścić zęby.

Idąc na mostek postanowiła wstąpić do Harry’ ego i sprawdzić, czy chłopakowi już się poprawiło. Zdziwiła się widząc rozkopaną pościel i rozbebeszony plecak. Szybko naprawiła go i wyszła na pokład. W jej sercu zaczęły rodzić się złe przeczucia.

Rozejrzała się uważnie, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Piraci robili to, co zwykle po całonocnej zabawie. Jedni leczyli kaca, inni usiłowali pracować, a jeszcze inni, którzy przez całą noc byli na swoich stanowiskach odsypiali.

Przywołała do siebie Martina. Jedynego pirata, który nie sprawiał problemów. W dodatku chłopak był w jej wieku i znali się niemal od kołyski. Wymieniła z nim kilka słów, a z każdą chwilą jej przerażenie rosło. Vipera ją zabije, jeśli chłopak się nie znajdzie.

- No dobra. Który był tak mądry, żeby wyrzucić Furię za burtę? Domyślam się, że ty Czerwony Diable?

Mężczyzna uśmiechnął się przebiegle.

- A ja. Nie potrzebni nam tacy jak on. Darmozjady, które nic nie robią i uważają się za wielkich panów.

- Tu cię boli. Chłopak wjechał na twoją ambicję, co? Zniszczył ci wizerunek ostatniego drania.

Ginger uśmiechnęła się zimno. Wszyscy odruchowo cofnęli się o krok. Kiedy Potterówna się tak uśmiechała, nie wróżyło to niczego dobrego.

- Ty durniu. Ty stary, zramolały durniu. Nawet nie wiesz w jaką kabałę się wpakowałeś. Jeśli chłopak się nie znajdzie, to marny twój los, a mój przy okazji.

- O czym ty pleciesz?

- On ma przyjaciół. Wpływowych i potężnych przyjaciół. – Zamilkła na kilka minut. – Martin, zechcesz pokazać naszemu diabełkowi, żeby nie pokazywał rogów, gdy nie trzeba?

Blondyn uśmiechnął się szeroko. Dopiero teraz został doceniony.

- Criucio!

Z satysfakcją patrzył, jak Czerwony Diabeł, mężczyzna uchodzący za postrach mórz południowych wyje z bólu. I pomyśleć, że to wszystko przez jednego dzieciaka. Musiał dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Inaczej cała ta sprawa nie da mu spokoju.

Podszedł do kobiety stojącej na dziobie statku. Jej wzrok był odległy i zamyślony, co w jej przypadku nie zdarzało się często.

- Kim dla ciebie jest ten dzieciak? Czemu tak bardzo przejmujesz się jego losem, ty, której boją się wszyscy piraci?

- Kim dla mnie jest? Nie wiem, poznałam go wczoraj. Czemu przejmuję się jego losem? Bo to mój obowiązek. Gdyby nie to cholerne zobowiązanie rodzinne prawdopodobnie nigdy bym go nie spotkała.

Chłopak milczał przez chwilę. Zobowiązanie rodzinne dotyczyło tylko ludzi ze sobą spokrewnionych. Czy to by oznaczało, że dzieciak jest Potterem?

- Tak – potwierdziła Ginger. – To Harry James Potter. Ostatnio posługiwał się nazwiskiem James Evans, jednak ciągle jest Potterem. Nie mów o tym nikomu. Dobrze?

- Jasne – przytaknął.

Życie na statku powoli wracało do normy. Wszyscy starali się unikać Ginger i bez szemrania wykonywać jej polecenia. Było to wyjątkowo łatwe, bo w chwili obecnej jedynie Martin mógł się do niej zbliżyć bez obawy, że oberwie jakimś zaklęciem. Co więcej, teraz to on pełnił funkcję kapitana, bo Corinne musiała odpocząć.

Dziewczyna stała na dziobie nie ruszając się nawet odrobinę. Gdyby nie Martin, który przynosił jej jedzenie prawdopodobnie w ogóle by nie jadła.

Przypomniała sobie pytanie zadane kilka godzin wcześniej przez Martina. Kim był dla niej Furia? Nie zasługiwał jeszcze na miano przyjaciela, ale czuła, że gdyby tylko dano im więcej czasu mogliby się polubić.

Harry miał wisielcze poczucie humoru, na przykład w wymyślaniu imion. Jak można kotu dać na imię Avada, a orła nazwać Tanatosem? Ale jej to nie przeszkadzało. Ona sama często sypała niewybrednym dowcipem zakrawającym na perwersję.

Spojrzała w niebo. Dochodziła czwarta po południu. Z tego, co przekazał jej Martin wynikało, że Harry’ ego pozbyto się około trzeciej nad ranem. Minęło więc ponad dwanaście godzin. Straciła już nadzieję, że chłopaka uda się odnaleźć. Po jej policzku spłynęła łza. Kiedy Vipera dowie się, że Furia gdzieś zniknął wszyscy będą mieć problemy.

- Gdzie jesteś, Furia? Gdzie jesteś?

W tym momencie woda w odległości może dwustu metrów przed statkiem zabulgotała i wyłonił się z nich olbrzymi łeb wężodona*. Zwierzę zaczęło szybko płynąć w stronę statku.

Ginger odskoczyła w tył. Za sobą słyszała krzyki piratów nawołujące do chwycenia za broń i jeśli zajdzie taka potrzeba ukatrupienia potwora.

W momencie w którym zapewne miało nastąpić zderzenia wąż wyhamował i uniósł się ponad statek. Dopiero teraz widać było jego wielkość. Co najdziwniejsze na łbie giganta siedział Harry.

- Co jest, Ginger? Stęskniłaś się za mną?

- Jak?…

- Jestem przeklętym, kochana. Byle syrena, czy wężodon mnie nie wykończy. Z resztą z She bardzo dobrze mi się gadało.

Chłopak zeskoczył na okręt i powolnym krokiem podszedł do Czerwonego Diabła. Uśmiechał się przy tym złowieszczo. Mężczyzna odruchowo cofnął się o kilka kroków. Harry położył dłoń na ziemi. Spod rękawa bluzy wypełzł niewielki wąż.

- So’esse* – rozkazał Potter.

Wąż posłusznie podpełzł do trzęsącego się pirata i zasyczał ostrzegawczo. Furia uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Chciałeś się mnie pozbyć, psi synu?! Co powiesz na to, żebym ja pozbył się ciebie? – zawiesił sugestywnie głos, a potem roześmiał się szaleńczo. – Jesteś stary wilk morski. Chyba słyszałeś o tych wężach? Jedna kropla jadu będzie cię zabijała przez wiele dni. Będziesz umierał powoli i w bólu, a nikt nie będzie mógł się do ciebie nie zbliżyć. Będziesz czuł zbliżającą się śmierć, poznasz jej zapach i dotyk, a mimo to ciągle będziesz żywy. Jedna kropla i twoje życie zmieni się w piekło. Ciało będzie rozpadało się po kawałeczku, a ty nie będziesz mógł nic zrobić, bo na ten jad nie ma odtrutki.

Patrzył, jak dumny zazwyczaj pirat blednie i bezgłośnie szepcze modlitwy. Nie, nie chciał nikogo zabijać. Nie był mordercą. Jeszcze nie. Ale był potworem, to Albus Dumbledore go tego nauczył, a Czarny Pan pieszczotliwie pielęgnował tę cechę. Udawaj kogoś kim nie jesteś, a będziesz szczęśliwszy. Albo wpadniesz w jeszcze większe kłopoty.

Rachunek jest prosty. Bez ryzyka nie ma zabawy. Harry parsknął i odwołał węża.

- Szkoda marnować na ciebie jadu. I szkoda brudzić Gladiolę.

Bez słowa wyminął tłoczących się przy mostku mężczyzn.

Do pomieszczenia wślizgnęła się Ginger a kilka minut później Martin. Oboje w milczeniu przyglądali się chłopakowi, który leżał ze wzrokiem wbitym w sufit.

- To nie był wynik pijackiego szału – powiedział w końcu. – To było z rozmysłem zaplanowane. On nie chciał pozbyć się mnie, ale ciebie Ginger.

Fioletowowłosa spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem, ale Harry cały czas wpatrywał się w sufit.

- Ile on już lat pływa na tej łajbie? Dwadzieścia? Trzydzieści? I mimo to ciągle nie jest kapitanem. Zazdrości ci. Gdybym ja zginął w tragicznych okolicznościach Vipera byłaby wściekła. Zabiłaby ciebie. A bez ciebie, twój przyjaciel nie dałby sobie długo rady. Czerwony Diabeł zająłby twoje miejsce, może wytrułby tych, którzy by mu się sprzeciwili.

- Skąd wiesz? – odezwał się milczący do tej pory Martin.

- Jestem przeklętym. Wiem dużo, czasami więcej niż bym chciał.


***


Po trzech dniach od wyruszenia z Londynu dotarli na miejsce. Harry prawie w ogóle nie wychodził ze swojej kajuty. Nikt mu tam nie przeszkadzał, bo wszyscy coraz bardziej zaczynali się go bać. Jedynymi osobami, z którymi Harry miał bezpośredni kontakt byli Ginger i Martin. Furia wiedział, że się kochali. Widział to w ich oczach, w nieśmiałych spojrzeniach, jakie sobie rzucali, gdy do niego przychodzili. Nawet ich serca rwały się do siebie, ale oni uparcie starali się ignorować głosy miłości.

Jedynie noce dawały Harry’ emu trochę wytchnienia i to głównie wtedy wychodził zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaowocowało to podejrzeniami, co do jego osoby i o ile wcześniej jedynie go unikano, tak teraz zaczęto przyglądać mu się ze wzmożoną intensywnością. Gdy zapytał Martina dlaczego tak się dzieje, ten ze śmiechem na ustach wyjaśnił, że podejrzewają go o wampiryzm. Harry skwitował to głośnym wybuchem śmiechu, a następnej nocy chodził po pokładzie ze sztucznymi kłami w ustach.

Teraz zdecydował się wyjść na powietrze. Stanął obok Ginger i w milczeniu przyglądał się mijanym wyspom. Corinne wyjaśniła, że nazywa się je Trójkątem, bo na ten archipelag składa się kilka wysepek ułożonych w kształt trójkąta. Nikt nie zna dokładnego usytuowania tego miejsca, ale mugole uważają je za przeklęte, bo znikają nad nim ich samoloty, a gdy jakiś statek tutaj wpłynie, to już nigdy nie wypływa.

- Trójkąt Bermudzki? – zapytał Harry chcąc się upewnić, że dobrze wszystko zrozumiał.

- Po prostu Trójkąt – stwierdziła Ginger. – Trzymaj się mocno. Przy przechodzeniu przez rafę może trochę trząść.

Harry stwierdził, że “trochę” to mało powiedziane, ale się nie odezwał.

Port nie był duży. Kilka stanowisk cumowniczych, jeden magazyn, który służył jako przechowalnia skradzionego towaru w czasie, gdy piraci nie mogli się ruszyć z Trójkąta. Nabrzeże było zatłoczone, panował gwar. Ludzie przekrzykiwali się, lub ze sobą kłócili. Przypominało to trochę Pokątną, ale tylko trochę. Cały nastrój psuły trupy wiszące na szubienicy.

Zeszli na stały ląd i Harry odetchnął z ulgą. Przez te kilka dni na morzu nauczył się kontrolować swoją “moc”, jak to określiła Yennefer. Teraz przynajmniej nie słyszał serc. Nie słyszał tego, co działo się w ludzkich duszach.

Do Ginger podbiegł jakiś mężczyzna ubrany w starą, połataną szatę. Przez chwilę rozmawiali szeptem, aż w końcu mężczyzna uśmiechnął się szeroko i przytulił dziewczynę, jak swoją własną córkę. Wyciągnął rękę do Harry’ ego. Chłopak odwzajemnił uścisk.

- Jestem Rocket. Miło mi poznać, panie Evans. Jeśli Ginger zgodziła się wziąć cię na swój pokład, to znaczy, że albo już się w tobie zakochała, albo musisz być naprawdę przekonujący.

Furia posłał duszącej się ze śmiechu dziewczynie urażone spojrzenie.

- Lepiej zajmij się Martinem, bo chłopak umrze z tęsknoty.

Tym razem to Rocket się roześmiał, a Ginger zaczerwieniła jak piwonia.

- Powtarzam im to od trzech lat, a oni nic. Jak grochem o ścianę.

Ginger wymruczała coś niewyraźnie i pociągnęła za sobą Harry’ ego. Zostało im niecałe dziesięć dni na nauczenie chłopaka teleportacji, a może nawet niewybaczalnych. W zależności od tego, jak szybko będzie on przyswajał nową wiedzę.

Furia rozglądał się na boki, chcąc jak najwięcej zapamiętać. Jednak Ginger szła na tyle szybko, że było to prawie niemożliwe. Potter co trochę potykał się o pałętającą mu się pod nogami Avadę.

Rocket spojrzał w ślad za dwójką młodych ludzi. Ten cały James musiał być kimś naprawdę ważnym, skoro miał po swojej stronie kocią strażniczkę. Mężczyzna zdziwił się trochę, gdy usłyszał nazwisko młodzieńca, dałby sobie głowę uciąć, że był to jeden z Potterów, ale skoro Ginger twierdziła, że to Evens wołał się z nią nie spierać. Zdążył poznać tę dziewczynę niemal na wylot, kiedy próbował nauczyć ją pirackiego fachu. Była pyskata i arogancka, ale miała w sobie to “coś”, co sprawiało, że mężczyźnie nie mogli oderwać od nie wzroku, a kobiety chciały być takie jak ona.

Po blisko dziesięciominutowej bieganinie Corinne zatrzymała się przed ładnym budyneczkiem położonym na niewielkim wzniesieniu. Gdy Harry odwrócił się zauważył, że miasto znajduje się dużo niżej. Nie skomentował tego, ale miał wrażenie, że William jest tutaj wysoko postawioną osobą.

Chłopak spojrzał na dom, w którym prawdopodobnie przez kilka najbliższych dni będzie mieszkał. Budynek był pomalowany na biało, ale farbę było widać jedynie w kilku miejscach, głównie pod dachem i tuż przy drzwiach, bowiem resztę porastał bluszcz. Dookoła roztaczał się mały ogródek, w którym rosły głownie zimozielone drzewka: tuje, cyprysy, skarłowaciałe sosny, a na środku duży srebrny świerk, który prezentował się wyjątkowo dostojnie na tle innych roślin. Gdzieniegdzie czerwieniły i bieliły się róże, żółciły słoneczniki. Do dwóch jabłoni rosnących niedaleko wjazdu przypięty był hamak, a kilka metrów dalej ustawiona była altanka opleciona winoroślą.

Harry spokojnie mógłby stwierdzić, że jest w raju. Brakowało jeszcze fontanny, lub jakiegoś strumyczka i zwierząt, niewinnych jednorożców i dostojnych pegazów, a także gryfów jako strażników bramy wjazdowej. I może jeszcze jakiegoś małego psa wesoło merdającego ogonem i obszczekującego obcych, a przyjacielsko witającego się z właścicielem.

Otrząsnął się z rozmyślań, kiedy drzwi otworzyła korpulentna kobieta, z blond włosami zaplecionymi w finezyjny warkocz. Jej pełne usta zaznaczone były mocną, czerwoną szminką, która idealnie komponowała się z zielonym cieniem do powiek. Ubrana była w długą suknię w kolorze morskim. Harry z rozbawieniem zauważył, że, mimo podobnej postury, wcale nie przypominała pani Weasley. Można by powiedzieć, że jest jej całkowitym przeciwieństwem. Jednak w jej chłodnych, szarych oczach dało się dostrzec ogniki tłumionej radości.

- Witaj, Martho – odezwała się Ginger. – Jak się miewają sprawy tatka?

- Witaj, Corinne. Wszystko zostało załatwione jeszcze przed czasem. A kim jest twój uroczy towarzysz?

- Czy on taki uroczy, to bym nie powiedziała – mruknęła fioletowowłosa. – Przyszliśmy spotkać się z tatą. Ja i mój kolega mamy kilka spraw do przekazania tacie. Kilka bardzo ważnych spraw – podkreśliła.

Martha skinęła głową i o nic nie pytając poprowadziła ich przez szereg korytarzy. Harry już po kilku minutach się pogubił. Wszystkie one ciągnęły się w nieskończoność i wydawały się takie same.

- Tata uwielbia mitologię grecką – wyjaśniła Ginger. – Ten dom został zaprojektowany z myślą o utworzeniu w środku labiryntu, z którego nie byłoby żadnego wyjścia. Ponoć chciano tu umieścić jakieś potwory, ale w końcu stwierdzono, że byłoby to zbyt niebezpieczne dla właścicieli. Złośliwi nazywają ten dom Labiryntem Minotaura.

- A twojego ojca, panienko, zwą Minotaurem – dodała starsza kobieta. – Jest tutaj sędzią, osobą, która ma niemal nieograniczoną władzę nad życiem i śmiercią mieszkających tu ludzi – wyjaśniła, zwracając się w stronę Harry’ ego. – Jednak pan William jest wyjątkowo dobry w tym, co robi. Nie znosi natomiast zdrajców i dla takich ludzi nie ma litości. Ale dość już tego. Pójdę zrobić coś na kolację. Pan domu oczekuje na was za tymi drzwiami.

Harry spojrzał pytającym wzrokiem na Ginger.

- To gospodyni – wyjaśniła. – Jest przy ojcu odkąd ja się tutaj pojawiłam, chociaż właściwie to są ze sobą dużo dłużej.

Nie skomentował, chociaż domyślał się, że Martha nie jest zwykłą gospodynią.

Ginger nacisnęła klamkę i weszli do środka.

Przy niewielkim biurku zagraconym stosem papierów siedział wysoki, mężczyzna. Miał czarne włosy, gdzieniegdzie przyprószone siwizną. W jednym uchu miał złoty kolczyk w kształcie kółeczka.

- Myślałem, że nie będzie cię dłużej niż miesiąc – bez powitania zwrócił się do Corinne.

Dziewczyna nie czekając na pozwolenie z barku wzięła sobie butelkę piwa imbirowego. Rozsiadła się w fotelu i dopiero potem raczyła odpowiedzieć.

- Też tak myślałam, ale nie uwierzysz kogo znalazłam. – Milczała przez kilka minut. – Co powiedziałbyś na zostanie oficjalnym wujkiem?

Spojrzał na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem. Fioletowowłosa wywróciła oczami.

- Przedstawiam ci Harry’ ego Jamesa Pottera, który z przyczyn prawnych posługuje się teraz nazwiskiem James Evans, a moi ludzie znają go jako Furię.

William wstał zza biurka i podszedł do stojącego w progu chłopaka. Uważnie obejrzał go z każdej możliwej strony. Dzieciak był chudy, nie szczupły tak jak większość młodzieńców w jego wieku, ale chudy. Widać to było nawet przez luźne ubrania, jakie miał na sobie. Nie przypominał Pottera w najmniejszym nawet stopniu.

- Włosy są magicznie wydłużone, nie wiem jakim cudem, ale to szczegół. Kolor oczu to zwykłe soczewki, a bandama była koniecznością, aby nikt go nie rozpoznał – cierpliwie wyjaśniła Corinne. – To syn Jamesa Pottera, twojego ulubionego kuzyna, tatku.

- Coś takiego – wyszeptał mężczyzna.

W ciągu następnej godziny Ginger pokrótce wyjaśniła sytuację w Anglii. Zaznaczyła przy tym, że z niewiadomych przyczyn chłopak zamiast spędzać wakacje z przyjaciółmi i dobrze się bawić spędza je z Viperą i… dobrze się bawi.

William roześmiał się na to stwierdzenie. Viperę widział tylko kilka razy, ale zdążył wyrobić sobie o niej zdanie. Ta niepozorna blondynka zachowywała się jak wzór do naśladowania, ale była cyniczna i zgorzkniała. Cóż, najwyraźniej Potterowie działają na kobiety w różnoraki sposób, jedne potrafią wyciągnąć z dołka psychicznego, a inne doprowadzić do szewskiej pasji.

Harry został zaprowadzony do jednego z wolnych pokoi. Will, jak kazał się nazywać pan domu, wręczył mu niewielki zwitek pergaminu, który okazał się być mapą domu, lub właściwie małego pałacyku. Harry podziękował i pierwszą rzeczą, jaką zrobił było skontaktowanie się ze Smokami.

W nocy chłopak zastanawiał się co by się z nim stało, gdyby nie znalazły go syreny. Prawdopodobnie umarłby z wycieńczenia lub dopadłoby go jakieś morskie monstrum. Przypomniał sobie spotkanie z królową syren.

Miała na imię Emi i była zjawiskowa. Długie, kasztanowe loki kaskadą spływały na szczupłe ramiona. W jej ciepłych, brązowych oczach można było dostrzec mądrość, ale i przekorę. Kiedy przemówiła, jej głos był piękniejszy od śpiewu feniksa. Przywodził na myśl delikatny dźwięk dzwonków i spokojny szum fal. Harry miał wrażenie, że mógłby go słuchać w nieskończoność.

Mówiła długo. O tym, że nie wolno tracić nadziei na lepsze jutro. O tym, że życie to nie teatr, który ktoś wyreżyserował, że wszystko można zmienić, bo przeszłości jeszcze nie ma. Nikt jej nie spisał. Człowiek, podobnie jak każda istota żywa jest kowalem własnego losu i może go dowoli formować.

Potem podpłynęła do chłopaka i prawą ręką dotknęła jego klatki piersiowej, tuż powyżej serca. Uśmiechnęła się i wypowiedziała kilka niewyraźnych słów. Tłumacząc później, że teraz chłopakowi łatwiej będzie zapanować nad swoimi nowymi umiejętnościami.

Przywołała do siebie She i kazała jej odstawić Harry’ ego na Czarną Zorę. Wyjaśniła jeszcze, że kiedyś wszystkie istoty potrafiły się ze sobą porozumiewać, ale ludzka chciwość i żądza władzy sprawiły, że pozbawiono ich tej umiejętności.

Przez godzinę, którą Harry spędził w towarzystwie She, zdążył ją polubić, a i ona wydawała się nie mieć nic przeciwko chłopakowi. Pozwoliła nawet, aby chłopak wykorzystał jej małego synka do nastraszenia Czerwonego Diabla, którego nie znosiła za to, że w przeszłości zabij jej córkę. Oczywiście miało to pozostać ich słodką tajemnicą.


***


Przez kilka kolejnych dni Harry w skupieniu uczył się teleportacji. Zarówno Ginger jak i jej ojciec stwierdzili, że teoria to nic w porównaniu z praktyką i od razu należy właśnie nią się zająć.

Na początku, żeby przyzwyczaić chłopaka do uczucia towarzyszącemu temu środkowi transportu Corinne lub William aportowali się razem z nim. I tak w kółko, przez ponad dwie godziny. W końcu stwierdzono, że wszystkim należy się odpoczynek.

Teraz jednak Harry pod czujnym okiem swojego wuja miał zrobić to po raz pierwszy bez niczyjej pomocy. Will stwierdził, że po dwóch dniach chłopak miał opanowane podstawy i mogą przejść do czegoś poważniejszego.

Harry skupił się i udało mu się teleportować do sąsiedniego pokoju, jednak narobił przy tym strasznego rabanu spadając na ziemię z wysokości jednego metra. Stary pirat stwierdził, że to normalne i, że nie należy się tym przejmować.

Po kolejnych dwóch dniach Harry umiał się już aportować do miejsca, które znał i pamiętał jego wygląd. Przyszła więc kolej na coś trudniejszego.

Will przez godzinę tłumaczył Harry’ emu, na czym polega aportacja “na osobę”. Należało skupić się na osobie, w pobliżu której chciało się znaleźć. Chłopak próbował, jednak mu to nie wychodziło. Był wściekły z tego powodu, a im bardziej się złościł, tym efekty były lepsze. W końcu chłopak opanował tę sztukę do perfekcji. Co więcej, potrafił to zrobić bez dźwiękowo, co jak twierdziła Martha było wyjątkową umiejętnością.

Harry lubił i szanował tę kobietę, a i ona traktowała go jak dziecko. Na początku miała co do niego wątpliwości, ale gdy pewnego dnia przyniósł jej śniadanie do łóżka całkowicie zmieniła o nim zdanie. To głównie ona podnosiła go na duchu po kolejnej nieudanej próbie. W tajemnicy przed innymi mieszkańcami domu potajemnie uczyła go też animagii. Stwierdziła, że może się to chłopakowi przydać. Efektów na razie nie było oczywiście widać, ale po tych lekcjach chłopak i tak czuł się o wiele lepiej.

W domu Williama częstym gościem był Martin. Chłopak starał się nauczyć Pottera niewybaczalnych, ale Harry uparcie odmawiał ich stosowania. Powtarzał, że wystarczy mu tylko teoria, bo nie zamierza ćwiczyć na niewinnych pająkach. W dodatku jeśli nauczy się wykonywać odpowiednie ruchy i we właściwym momencie powiedzieć inkantację, to całą resztę zrobi za niego nienawiść. Z takimi argumentami Martin nie mógł dyskutować.

Na dwa dni przed odpłynięciem Ginger i Martin stwierdzili, że Harry powinien poznać miasto. Chłopak był z tego powodu niezmiernie zadowolony, bo przez ostatnie dni w ogóle nie wychodził z pałacyku. Ubrał się w czarne bojówki, tego samego koloru glany z ciemnogranatowymi sznurówkami, oraz w szary bezrękawnik. Na głowie miał zawiązaną czerwoną szarfę.

- No chłopie, wyglądasz jak bóg seksu, tylko jesteś trochę za bardzo kościsty – poważnie stwierdził Martin. – Założę się, że dziewczyny nie będą mogły oderwać od ciebie wzroku.

Zarobił za to kuksańca od Harry’ ego. Pokazowo zgiął się w pół i zaczął jęczeć, że Furia jest okrutny. Harry roześmiał się na to stwierdzenie i stwierdził, że Martin jeszcze nie widział go wściekłym.

Miasto było naprawdę wyjątkowe. Mieszały się tu chyba wszystkie możliwe kultury, dlatego miejsce to było tak barwne i egzotyczne. Nie dało się jednak nie zauważyć, że stworzone zostało przez piratów. Wszędzie dało się zauważyć puby, z których dochodził wesoły, często pijacki śpiew. Nie zabrakło również saloonów.

Dwójka piratów zabierała Harry’ ego w coraz to nowe miejsca. Chłopak był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Czasami mógł zniknąć im z oczu i pozwolić pobyć razem. Tym razem też tak zrobił zatrzymując się przy niewielkim sklepie z różnymi magicznymi artefaktami.

Wrócili do domu. Harry nie miał sił już na nic. Padł na łóżko. Zastanawiał się, czy gdzieś na ziemi jest jeszcze jedno takie miejsce.

Następnego dnia już o świcie został ściągnięty z łóżka. Kiedy Harry otrzepywał się z lodowatej wody, próbując przy tym nie zamarznąć Ginger stała w kącie z miną niewiniątka. Jednak jej oczy śmiały się na całego. Furia spojrzał na nią z wściekłą miną.

- Zachowujesz się gorzej niż pięciolatek – mruknął chłopak.

Ginger zrobiła urażoną minę. Zbliżyła się do chłopaka i łapiąc się za serce osunęła się na łóżko. Furia roześmiał się. Spojrzał na dziewczynę i zaczął ją łaskotać. Oboje zaśmiewali się do łez.

William ze zniecierpliwieniem spojrzał na zegar. Blisko godzinę temu wysłał Ginger do pokoju chłopaka. Jego córka stwierdziła, że przyciągnie go tutaj choćby siłą. Tymczasem nigdzie w pobliżu nie było ich widać. Zirytowany mężczyzna poszedł w stronę pokoju chłopaka.

Nie pukając wparował do środka. Jakież było jego zdziwienie, kiedy całkowicie przemoczony chłopak siedział za przewróconym na bok stołem i wysyłał różnokolorowe kulki farby w stronę kulącej się za łóżkiem Ginger. Dziewczyna oczywiście nie pozostawała dłużna i w ten oto sposób pokój wyglądał jak wizja nawiedzonego artysty. Mężczyzna może nie załamałby się do tego stopnia, gdyby nie wybite okno i popękane ściany. Zastanawiał się, czy przez pokój przeszło tornado, czy to może jego rodzinka postanowiła się zabawić.

- Czy was nie można zostawić samych nawet na pięć minut?!

Ginger i Harry wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jak na komendę skierowali różdżki na Williama i posłali w jego stronę kilka kulek.

- Wybacz tatku, ale doszliśmy do wniosku, że obojgu nam przyda się trochę rozrywki – z przekorą wyjaśniła Ginger.

- A ja stwierdzam, że obojgu wam przyda się solidne mycie.

Do końca dnia Harry przebywał w kuchni. Martha twierdziła, że pomoc chłopaka jest nieoceniona i nie zamierza pozbyć się takiego nabytku zbyt szybko. W wirze pracy Harry nie miał nawet czasu, żeby zastanawiać się, po co są te wszystkie smakołyki.

Ginger pomagała ojcu przygotować jadalnię na przyjęcie gości. Nie miało być ich dużo. Jedynie kilku zaufanych ludzi. Uśmiechnęła się na myśl o minie chłopaka, kiedy ten dowie się, z jakiego powodu organizowana jest kolacja.

Około siedemnastej goście zaczęli się schodzić. O osiemnastej wszyscy siedzieli jak na szpilkach, czekając na bohatera dnia.

Corinne wymknęła się z pomieszczenia i pobiegła w stronę kuchni. Chwyciła oniemiałego chłopaka za rękę i pociągnęła go w stronę pokoju. Z szafy wyciągnęła czyste ubrania i kazała mu się w nie ubrać. Machnęła kilka razy różdżką przywołując do siebie czerwoną chustę, którą w iście ekspresowym tempie zawiązała na głowie chłopaka.

- Obiecaj mi, że niczemu nie będziesz się dziwił – poprosiła w drodze do jadalni.

Chłopak niepewnie pokiwał głową.

Weszli do pomieszczenia. Stół nakryty był na dwadzieścia osób. Wszyscy wpatrywali się w chłopaka z napięciem wymalowanym na twarzy. Harry rozpoznał wśród gości Martina i Rocketa.

- Nadaje się – stwierdził z mocą Siwobrody.

Harry wzruszył ramionami. Przez te dwa tygodnie zdążył zorientować się, że piraci mówią językiem, który tylko oni rozumieją. On sam zdążył już nieco załapać slangu, ale ciągle nie wszystko było dla niego jasne.

- Musimy tylko wiedzieć, jak ma na imię – powiedział znowu Siwobrody.

- Nie musicie – odezwał się stojący w drzwiach Will. – Twoje imię, Siwobrody, też jest dla nas tajemnicą. Jeśli chłopak będzie chciał zdradzić nam swoją tożsamość zrobi to.

Piraci zaczęli coś niewyraźnie mamrotać, ale gdy tylko Will uniósł dłoń uciszyli się.

- Już jutro chłopak wraca do domu, dlatego jeśli chcecie, żeby stał się jednym z nas to musicie powiedzieć to tu i teraz.

Zaczęli wymieniać między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Jedynie Martin i Rocket zdawali się nie zauważać zamętu panującego wokół.

- Poznał nasze tajemnice. Są tylko dwie możliwości, albo złoży przysięgę i stanie się jednym z nas, albo odeślemy go do domu i wymażemy mu pamięć. Ostatecznie możemy go zabić.

- Nie będziemy nikogo zabijać – wtrącił Rocket. – Chłopak przeszedł już chrzest morski. William twierdzi, że dzieciak ma znajomości wśród syren. Moim zdaniem zasłużył na bycie jednym z nas.

- Zasłużył, nie zasłużył. Skąd możemy wiedzieć, że nie kłamie?

Harry w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań. Mówili o nim, jakby go nie było, jakby był tylko dodatkowym meblem. Nienawidził takiego stanu.

- A może mnie zapytalibyście o zdanie? – wtrącił niespodziewanie. – Mówicie o mnie, jakby mnie tu w ogóle nie było. Dlaczego?

Ginger posłała mu przerażone spojrzenie. Chłopak nie powinien w ten sposób mówić do starszych i doświadczonych piratów.

Siwobrody uśmiechnął się pod nosem. Chłopak był pewny siebie i uparty. Był jak wilk, który radzi sobie w pojedynkę, ale woli atakować całą watahą. Tacy ludzie byli doskonałymi wojownikami. Mogli być przywódcami, ale równie dobrze czuli się w roli zwykłego podwładnego.

- Bo jesteś dzieciak i nie powinieneś odzywać się nie pytany – powiedział Siwobrody patrząc na reakcję chłopaka.

- Może ma pan rację – stwierdził Harry.

Jego oczy stały się zimne i zawzięte. Nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Co to, to nie.

- Popieram Rocketa – odezwał się Siwobrody. – Chłopak jest idealny i ma gadane. Nie rezygnujmy z takiego nabytku.

Wszyscy przytaknęli w milczeniu. William uśmiechając się podszedł do Harry’ ego. Chwycił go za rękę i poprowadził bliżej stołu.

- Musisz wrócić do Anglii i skończyć szkołę. Wiedz, że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował naszej pomocy z chęcią ci jej udzielimy.

Chłopak skinął głową. Nie wiedział dokładnie, co oznaczały te słowa, ale odnosił wrażenie, że kiedyś je zrozumie. Poza ty kiedy Riddle zdecyduje się zaatakować wszelka pomoc może się przydać.

- A teraz złóż przysięgę- powiedział poważnie Will. - Czy przysięgasz nie zdradzić naszych tajemnic nawet w obliczu śmierci?

- Przysięgam.

- W takim razie witaj wśród nas.

Harry patrzył na twarze siedzących dookoła ludzi. Niektórzy uśmiechali się do niego, inni mieli zamyślone oblicza, jeszcze inni sprawiali wrażenie niezadowolonych. Pochodzili z różnych krańców ziemi, ale jedno ich łączyło. Byli piratami. Teraz do tego grona dołączył Harry. Nie wiedział, czy się z tego cieszyć, czy rozpaczać.

_____________________

* magnifique – fr. wspaniale, cudownie.

* wężodon – gigantyczny wąż morski, którego dorosłe osobniki osiągają rozmiary nawet pięćdziesięciu metrów i wagę około jednej tony.

* so’ esse - nastrasz.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 03:59