Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 13.08.2006 00:57
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 6
Szczury



Harry wbiegł do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Wszystko szło nie tak jak powinno. Najpierw ta cała mistyfikacja porwania, teraz wściekły Czarny Pan i jeszcze bardziej wściekły Dumbledore. O ile z szalejącym Voldemortem można było sobie poradzić, o tyle Albus sprawiał nieco bardziej realne zagrożenie. Jego szaleństwo nie miało metody.

Do pomieszczenie wślizgnął się William. Przysiadł na krześle i przez chwilę patrzył na młodego Pottera.

- Co się stało?

- A co się miało stać? – zapytał beznamiętnie Harry. – Każdy czasami potrzebuje chwili spokoju.

Will pokiwał głową, ale nie sprawiał wrażenia uspokojonego.

- Nie chciałem być piratem! – wybuchł w końcu Gryfon. – Nie chcę rabować i napadać, i…

- A kto powiedział o rabunkach i napadach? – roześmiał się mężczyzna. – Chyba naoglądałeś się za dużo mugolskich filmów.

Chłopak spojrzał na niego zdziwiony. Przecież piraci rabowali, kradli i zatapiali cudze statki. A mugolskich filmów nie oglądał.

- To czym zajmują się piraci?

Will wytłumaczył. Powiedział, że piraci to tylko nazwa. Tak samo, jak Aurorzy, czy Śmierciożercy. Piraci to Łowcy, którzy pilnują porządku na morzu. Mają zapewniać bezpieczeństwo statkom ludzi niemagicznych. Ich symbolem jest kotwica wytatuowana na karku. Harry jej nie miał. Był więc jedynie przyjacielem piratów, mógł stać się jednym z nich, ale nie musiał. Decyzja należała do niego.

Podczas, gdy Łowcą lądowym trzeba było się urodzić, piratem mógł zostać każdy, kto został odpowiednio wyszkolony. Wystarczyło, że znał kilka pożytecznych zaklęć i umiał wymachiwać mieczem tak, żeby zrobić krzywdę lub zabić.

Harry milczał. Starał się ogarnąć te wszystkie zawiłości. Intrygowało go też, dlaczego statki i samoloty znikały w Trójkącie. Sprawa ta szybko się wyjaśniła. Miejsce to było przepełnione magią pochodzącą od samej natury. Jej natężenie było tak duże, że mugolska technologia przestawała działać. Czasami udawało się uratować jakichś ludzi, ale ci musieli zostać w Trójkącie. Czasami stawali się doradcami do spraw mugoli.

William wyciągnął z kieszeni podłużny pakunek. Podał go Harry’ emu. Chłopak rozwinął papier i jego oczom ukazała się skórzana pochwa. W środku znalazł się nóż. Will wyjaśnił, że to właściwie sztylet zwany baselardem. Wywodził się on ze Szwajcarii i w XIV wieku był bardzo popularny. Gryfon przyglądał się z fascynacją swojej nowej broni. Rękojeść była bogato zdobiona rubinami.

Harry przez te kilka tygodni, które spędził w Trójkącie zdążył poznać Corinne i wiedział, że dziewczyna uwielbiała kłamać. Musiał zapytać Williama o stopień ich pokrewieństwa. Gdy to zrobił mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem.

- Piąta woda po kisielu, Harry – stwierdził Will. – Od twojego ojca byłem starszy o cztery lata, a w całym swoim życiu spotkałem go może dwa razy. Właściwie łączyło nas tylko nazwisko i w minimalnym stopniu krew. Gdybyśmy teraz chcieli sprawdzić, jak bardzo jesteśmy ze sobą spokrewnieni wyszłoby na to, że jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi.

Will wyszedł z pokoju, zostawiając Harry’ ego samemu sobie. Chłopak potrzebował odpoczynku i snu, skoro jutro rano miał zostać obudzony już o piątej, żeby móc zapakować najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyć w drogę powrotną do Anglii.


***


Weszli do mieszkania. Yennefer siedziała przed telewizorem, ale obraz z ekranu do niej nie docierał. Zupełnie, jakby wyłączyła się ze świata. Ginger pomachała jej przed oczami, ale gdy blondynka się nie obudziła, Potterówna jedynie wzruszyła ramionami. Usiadła na kanapie. Harry i Martin zaszyli się w kuchni.

Po godzinie przynieśli spaghetti. Yennefer ciągle sprawiała wrażenie nieobecnej duchem. Ocknęła się dopiero, kiedy Ginger i Martin zbierali się do wyjścia.

- Chcą się z tobą skontaktować, Harry. Ponoć mają do ciebie jakąś sprawę nie cierpiącą zwłoki.

- Kiedy i gdzie? – zapytał natychmiast chłopak.

- O trzeciej, w magazynach.

- To za godzinę – zauważył Martin.

- Zawieziesz go?

Mężczyzna pokiwał głową. Opuścili mieszkanie.

Ginger cały czas w milczeniu patrzyła na swoją przyjaciółkę. Była pewna, że coś musiało się stać. Yennefer nigdy w ten sposób nie odpływała. Owszem, potrafiła siedzieć bez ruchu i lepiej wtedy było jej nie przeszkadzać, ale jej wyprawy “poza czas i przestrzeń” nie trwały dłużej niż kilkanaście minut.

Po bladym policzku Yennefer spłynęła pojedyncza łza. Z jej piersi wydobył się cichy szloch. Okazało się, że babcia dziewczyny, jedyna osoba, która tak naprawdę ją rozumiała, zmarła. Niewielki dworek i majątek zostawiła w spadku swojej wnuczce. Wnukowi natomiast zostawiła skrytkę w szwajcarskiej filii Gringotta. Na razie klucz do niej miała Yennefer, ale jeszcze dziś musiała udać się z Draconem do Szwajcarii.

- Oczekujesz, że w tym czasie pobędę tutaj i zajmę się Harry?

Yennefer pokiwała głową.

- Kobieto, on ma siedemnaście lat! – zirytowała się Ginger. – Jest dorosły. Widziałam, jak sobie poradził z Czerwonym Diabłem. Mistrzostwo, ale potem z Martinem musieliśmy modyfikować pamięć całej załogi.

- To znaczy?

- Użył wężomowy. Nastraszył Diabła, gadał z wężodonem, zdobył sojuszników wśród syren i piratów. To mądry chłopak. Sam sobie poradzi.

Malfoy znowu skinęła głową, ale i tak nie odpuściła. Harry może i był pełnoletni, ale czasami zachowywał się jak idiota. Ta wpadka na statku była idealnym tego przykładem. Chłopak chciał zachowywać się po ślizgońsku, ale popełniał gryfońskie błędy. Jego przodkowie może i zapewnili mu większą moc, ale na pewno poskąpili na rozumie. Vipera miała wrażenie, że Potter nie pasował do żadnego domu, a może pasował do każdego?

Ginger spuściła głowę. Z Yennefer nie dało się dyskutować. Jeśli coś wbiła sobie do tego swojego zakutego łba, to tak musiało być i nic tego nie zmieni. Zresztą co jej szkodziło pomieszkać w tym odrażająco białym mieszkanku? Mogłaby jeszcze lepiej poznać Harry’ ego…

- No dobra, mogę zostać. Kiedy wrócisz?

- Dziś w nocy, albo jutro rano.


***


Harry w milczeniu patrzył na Maxa. Mężczyzna sprawiał wrażenie lekko podenerwowanego. Nigdzie w pobliżu nie było widać jego brata, ale kręciło się kilku uzbrojonych ludzi.

Do skromnie urządzonego gabinetu wbiegł Samuel. Rzucił na biurko teczkę i uśmiechnął się do Harry’ ego.

- Tutaj masz prawko. – Podał chłopakowi kopertę. - Nie rozumiem, po co ci ono, skoro nie umiesz jeździć, ale nie wnikam.

Potter skinął głową. To z pewnością nie był koniec rewelacji.

- Jest coś jeszcze, prawda? – zapytał po chwili przedłużającego się milczenia.

Było. Bracia mieli problem z pewnym biznesmenem, który nie chciał zgodzić się na fuzję ich firm. Właściwie mógłby przystać na fuzję, ale na jego warunkach. Na to z kolei bracia nie mogli sobie pozwolić.

Samuel stwierdził, że mogliby porwać jego rodzinę i szantażem zmusić go do ustępstw, ale chcieli to zrobić delikatnie. Z finezją, jakiej brakowało gangsterom, a jakiej oni nie znali.

Harry miał ochotę parsknąć śmiechem. On i finezja? Dobre sobie. Równie dobrze mogliby kazać to zrobić Dudleyowi. Efekt byłby ten sam. Gdy im o tym powiedział, stwierdzili, że Dursley nadawał się jedynie na mięso armatnie. Był typowym przykładem aroganta, który uważa, że jest najwspanialszy. Tymczasem Harry był jego przeciwieństwem. Nie wierzył w siebie i wydawał się zagubiony, ale to właśnie było jego siłą.

Tym razem Harry się roześmiał. Po policzkach spływały mu łzy rozbawienia. Harry był przeciwieństwem Dudleya, owszem. Ale równie dobrze jak on potrafił dać w kość. Problem polegał na tym, że Harry nie lubił się bić. Wolał różdżkę, choć i z mieczem sobie radził. Jednak do tej pory nigdy nie udało mu się pokonać Louisa.

- Słuchaj, Harry – odezwał się Samuel. – Rozumiem, że możesz mieć opory, dlatego nie pójdziesz sam. Będą ci towarzyszyć albinosi. To bliźniaki, zawodowi mordercy, ale potrafią myśleć. Mają za zadanie sprawdzić twoje umiejętności. Jeśli odmówisz, to cię zabiją. Przejrzyj papiery. – Podsunął mu czarną teczkę.

Chłopak z westchnieniem rezygnacji zabrał się za przeglądanie dokumentów. Był tam rozkład dnia, zdjęcia, kilka papierów, które należało podpisać aby transakcja została zawarta. Biznesmen nazywał się Timothy Braun. Miał śliczną żonę, Karen, dwie córeczki: pięcioletnią Samanthę i dziesięcioletnią Sarę. Miał jeszcze czternastoletniego syna Daniela.

Harry, kiedy patrzył na rodzinkę w komplecie tęsknił za tym, czego nigdy nie miał. Rodzina, dom. Miał przyjaciół, owszem, ale to nie było to samo. Teraz miał też Corinne i Williama, ale nie znał ich. Nie mógł rozmawiać z nimi na większość tematów. Mógł zwierzać się Viperze, ale miał przed tym opory. Wiedział, że jest ona Smokiem, ale była też prawą ręką Lorda. To wszystko było takie pogmatwane…

Potter nie chciał rozdzielać rodziny. Nie mógł pozwolić, aby coś im się stało.

- Pójdę, ale najpierw powiedzcie mi, co działo się na Privet Drive – powiedział zrezygnowany.

- Było spokojnie. Młody Dursley czasami rozrabiał, ale nasi ludzie w policyjnych mundurach wyjaśnili mu, że to nieładnie znęcać się nad słabszymi. Nie widzieliśmy żadnych dziwnych ludzi, może pominąwszy tych dziwaków. Starego pijaka, który nie potrafił utrzymać się na nogach i dziewczyny z kolorowymi włosami.

Harry mimowolnie uśmiechnął się. Dudley, któremu “panowie policjanci” tłumaczą, że nie wolno bić dzieci. To musiał być naprawdę wspaniały widok. O Dunga i Tonks się nie martwił. Ten pierwszy prawdopodobnie chodził tam tylko z przyzwyczajenia, a Tonks kontrolowała od czasu do czasu jego poczynania.

Samuel przyglądał się chłopakowi spod przymkniętych powiek. Dzieciak był rozbawiony. Blondyn słusznie domyślał się, że chodziło o Dursleya.

Max wyszedł na kilka minut. W tym czasie Samuel starał się dowiedzieć, dlaczego przez ostatnie dwa tygodnie nie mogli znaleźć Harry’ ego. Chłopak z uśmiechem na ustach odpowiedział, że nie było go w kraju, bo poznawał swoją rodzinę, która przez całe jego życie ukrywała się przed światem. Nie, nie zdradzi ich nazwisk i miejsca pobytu, to nie jest konieczne.

Blondyn pokiwał głową, choć w środku wszystko się w nim gotowało. Kim była rodzina dzieciaka? Dlaczego się ukrywali? Mężczyzna nie lubił być niedoinformowany, a ten dzieciak zatajał przed nim całkiem sporo informacji.

Max wrócił, prowadząc za sobą dwóch mężczyzn. Obaj byli identyczni. Ubrani całkowicie na biało sprawiali wrażenie duchów. Czerwone oczy nadawały im upiornego wyglądu.

Harry wzdrygnął się widząc ich spojrzenia. Zimne i taksujące. Czuł, że go nie lubią i miał wrażenie, że również on ich nie polubi.

- Matt, Andrew pójdziecie z Harrym do naszego starego przyjaciela. Trzymajcie się z daleka, niech tylko chłopak mówi. Jasne?

Przytaknęli, ale nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Ten dzieciak był w rodzinie od kilkunastu dni i już dostał samodzielne zadanie. Tymczasem oni musieli na to czekać kilka lat.

Całą trójką wyszli przed budynek. Albinosi skierowali się do swojego czarnego samochodu. Jeden z nich odwrócił się i powiedział do Harry’ ego, że ma jechać z nimi. Chłopak skinął głową. Uważnie rozejrzał się po okolicy. Czerwony samochód Vipery stał zaparkowany wśród rosnących nieopodal krzaków. Chłopak założył na nos okulary, które dostał od Yennefer i dokładnie przyjrzał się samochodowi. Za kierownicą siedział Martin i również na niego patrzył. Harry ledwie zauważalnie skinął głową i ruszył za bliźniakami.

Przez całą drogę Potter się nie odzywał. Rozsiadł się na tylnym siedzeniu i zamknął oczy. Nie chciał zastraszać ludzi, ale wiedział, że jeśliby się na to nie zgodził, to mogliby go zabić. Teraz właściwie było mu już wszystko jedno, ale wiedział, że nie może zawieść swoich przyjaciół, chociaż wątpił, by ciągle nimi byli po poznaniu prawdy o pobycie w Wężowym Grodzie.

Chłopak zastanawiał się, czy możliwe jest przerwanie tego zaklętego kręgu uczuć. Czuł, że z każdej strony otaczają go tysiące uczuć. Najgorsze było to, że to on sam je stwarzał. Miłość, nienawiść, zdrada, zemsta. Nie wiedział, że w jednym człowieku może mieścić się aż tyle emocji.

Co chwilę zerkał we wsteczne lusterko, żeby sprawdzić, czy Martin jedzie za nimi.

Matt i Andrew wymienili zaniepokojone spojrzenia. Ktoś ich śledził i nawet nie za bardzo starał się z tym kryć. Bliźniaki nie mieli pojęcia, kto mógł być na tyle szalony, żeby wchodzić im w paradę.

Matt, który akurat dzisiaj prowadził z piskiem opon skręcił w najbliższą uliczkę. Harry otworzył oczy i skrzywił się z niesmakiem. To miejsce przyprawiało go o dreszcze. Gdzieś w starych kartonach leżał pijaczyna. W śmietniku grzebał wychudzony pies. Potter z irytacją spojrzał na kierowcę.

- Co jest? – zapytał niezbyt uprzejmie.

- Ktoś nas śledzi.

- Czerwone Porshe z opuszczonym dachem?

- Tak – padła natychmiastowa odpowiedź ze strony jednego z albinosów.

- Nie przejmuj się nim, tylko jedź. To ochrona – dodał Harry.

Bracia spojrzeli na siebie. Nic z tego nie rozumieli, ale skoro chłopak kazał się tym nie przejmować, to ostatecznie mogli go posłuchać. Było to nawet lepsze rozwiązanie, niż zabijanie kogoś w biały dzień. Nie wiedzieli tylko, czy osobnik, który za nimi jechał nie był z policji.

- Nie jest z policji – powiedział niespodziewanie Harry, zupełnie, jakby czytał im w myślach. – Powiedziałbym nawet, że musi się przed nią ukrywać – dodał chichocząc cicho.

W końcu dojechali przed biuro Brauna. Mieściło się ono na ostatnim piętrze wysokiego wieżowca, położonego w centrum Londynu. Harry rozejrzał się dookoła. Był piątek, około czternastej, więc w okolicy było wielu ludzi. W budynku prawdopodobnie również kręciło się mnóstwo ochroniarzy i pracowników. Chłopak nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd.

Jeszcze raz rozejrzał się dokładnie lustrując ulicę i szukając ewentualnej drogi ucieczki. Na rynku łatwo było zgubić pościg, wystarczyło tylko umiejętnie wmieszać się w tłum. Do tego jednak potrzebował jakiegoś przebrania. Uśmiechnął się szeroko, kiedy zobaczył parkującego Martina.

Rzucił przelotne spojrzenie bliźniakom i upewniając się, że za nim nie pójdą ruszył w stronę czerwonego samochodu. Uśmiechnął się do chłopaka.

- Czerwony nie nadaje się dla szpiega – stwierdził na powitanie. – Znajdź mi jakąś bandamę i pożycz kurtkę.

- A po co ci? – zdziwił się Martin. Było przecież ciepło, a on kurtkę nosił przy sobie tylko z przyzwyczajenia.

- Nie pytaj, tylko daj. Pytałeś kiedyś Pottera, co zamierza zrobić?

- Nie, bo i tak by mi nie powiedział.

- Właśnie, dlatego dawaj kurtkę, wyczaruj bandamę i uważnie obserwuj wejście do biurowca. Jasne?

Martin pokiwał głową. Wysiadł z samochodu, ściągnął kurtkę, a właściwie przerobioną koszulę flanelową i podał ją Harry’ emu. Potem rozglądając się na boki machnął różdżką, mrucząc coś pod nosem. Rzucił w stronę Pottera czerwoną chustkę i z powrotem usadowił się za kierownicą.

Patrzył, jak Harry odchodzi w stronę albinosów. Już kiedyś o nich słyszał. Ponoć mieli na swoim koncie skasowanie szefa Yakuzy, ale były to tylko niepotwierdzone plotki. Martin miał wrażenie, że jeszcze będą przez nich kłopoty.

Harry wszedł do budynku i rozejrzał się na boki. Bliźniakom kazał trzymać się z tyłu i nie rzucać w oczy. Prychnęli, ale zaczęli udawać, że interesuje ich wykup ziemi. W między czasie uważnie obserwowali poczynania chłopaka.

Potter podszedł do recepcji z uśmiechem na ustach. Rzucił okiem na plakietkę przypiętą do żakietu recepcjonistki. Elyon Grey. Mogła mieć najwyżej trzydzieści lat. Miała jasne włosy związane w luźnego koka, zmysłowe, czerwone usta i niebieskie oczy.

- Przepraszam – zaczął nieśmiało Harry. – Czy pan Braun jest może u siebie?

- Tak, ale ma teraz ważne spotkanie – odpowiedziała ze sztucznym uśmiechem kobieta. – Nikogo nie przyjmuje.

- Szkoda – teatralnie westchnął Harry. – Może zainteresuje go fakt, że jego syn włamał się do sklepu z alkoholami.

- Daniel? Nie wierzę – prychnęła kobieta. – To takie dobre dziecko. Miłe, uczynne.

- Możliwe – przytknął z powagą chłopak. – Znam takich jak on. Dzieciaki z bogatych domów, które chcą zwrócić na siebie uwagę. Buntują się. Uciekają z domów, kradną, ćpają. A później lądują na ulicy, jako prostytutki.

- To się tyczy chyba tylko dziewcząt?

- W jakim świecie pani żyje? Na ulicy można spotkać zarówno dziwki, jak i chłopców do towarzystwa. Oczywiście ci ostatni zazwyczaj nie chodzą po ulicy, ale są przetrzymywani w różnych miejscach, a alfons znajduje klientelę, która ma odpowiednio dużo kasy i… - sugestywnie zawiesił głos.

- Myślisz, że Daniel chce się doprowadzić do takiego stanu? – zapytała z przejęciem.

- Świadomie? Nie, ale przypadkowo wszystko jest możliwe. Dlatego byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani wpuścić mnie do pana Brauna. To dla dobra Daniela.

Kobieta obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Chłopak wyglądał jak margines społeczeństwa, ale wydawał się mówić szczerze. Nie była pewna, czy powinna przerywać swojemu szefowi w naradzie, ale z drugiej strony bardzo lubiła Daniela i chciała dla niego jak najlepiej. Nie mogła znieść myśli, że ten uroczy chłopiec mógłby wylądować na ulicy.

Westchnęła i chwyciła za słuchawkę telefonu.

- Dobrze, zadzwonię do pana Brauna. Jak się nazywasz?

- Jesse Green – odpowiedział bez zająknięcia Harry.

Kobieta skinęła i przyciszonym głosem zaczęła coś mówić.

Harry w tym czasie zastanawiał się, czy dobrze robi męcząc Elyon. Równie dobrze mógłby zastraszyć wszystkich tu obecnych chociażby przy pomocy albinosów, którzy z zacięciem godnym wyższej sprawy starali się wtopić w tłum, co przy ich wyglądzie było naprawdę wielkim wyczynem.

Uśmiechał się delikatnie patrząc na lekko zdenerwowaną recepcjonistkę. Doskonale wyczuwał, że kobieta jest przerażona perspektywą zobaczenia Daniela w roli ulicznej dziwki. Nie chciał jej martwić, ale wiedział, że troska o chłopaka zmusi ją do działania. Ten typ kobiet było dość popularny. Chciały matkować każdemu, kto nawinie im się pod rękę.

- Niedługo ktoś po ciebie przyjdzie – powiedziała, odkładając słuchawkę. – Właściwie to skąd wiesz, co grozi na ulicy Danielowi? – zapytała z autentyczną ciekawością.

- Z własnego doświadczenia. Widzi pani tamtych albinosów? – Niedbałym ruchem ręki wskazał bliźniaków. – Przez blisko dwa dni musiałem ich namawiać, żeby zgodzili się zabrać mnie tutaj.

- Czemu? – zdziwiła się kobieta.

- W ciągu ostatniego roku próbowałem się wyrwać co najmniej pięć razy. Zawsze udawało im się mnie znaleźć i teraz trzymają mnie pod kluczem. Żeby ich najlepszy i najbardziej dochodowy nabytek nie wyfrunął z klatki – warknął z wściekłością.

Jego twarz wykrzywiła się w wyrazie skrajnej rozpaczy.

- Ja już przyzwyczaiłem się do przedmiotowego traktowania, ale nie chcę takiego losu dla Daniela.

W duchu uśmiechnął się na widok miny recepcjonistki. Teraz wystarczyło tylko przez kilkanaście minut utrzymać wokół siebie mur cierpienia i smutku. Wiedział, że teraz kobieta jadłaby mu z ręki, gdyby tylko wyraził takie życzenie.

Podszedł do niego barczysty mężczyzna w uniformie ochroniarza. Pytającym wzrokiem spojrzał na Elyon. Ta skinęła głową i z dobrotliwym uśmiechem powiedziała Harry’ emu, że ten oto człowiek zaprowadzi go do gabinetu pana Brauna.

Chłopak odwzajemnił uśmiech i poszedł za ochroniarzem. W międzyczasie na migi pokazał bliźniakom, że wszystko jest w porządku i, że mają się stąd nie ruszać.

Matt i Andrew wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Nie mieli pojęcia, o czym chłopak rozmawiał z recepcjonistką, ale bez wątpienie wywarł na niej piorunujące wrażenie, bo kobieta rozpłakała się gdy tylko Potter odszedł od kontuaru, za którym siedziała. Bliźniacy wiedzieli tylko jedno. Dzieciak musiał być naprawdę dobrym aktorem, skoro na jego twarzy, gdy ich mijał dało się dostrzec cierpienie i strach, jednak oczy wyrażały zadowolenie.

Dziwiło ich też, jak chłopak szybko potrafił się zmienić. Wystarczyło, że założył granatową kurtkę i czerwoną bandamę i już mieli problem z rozpoznaniem go. Stanęli obok drzwi i zaczęli przeglądać broszury biura podróży. Szeptem wymieniali między sobą uwagi odnośnie nowego nabytku Maxa, bo, że Max go wypatrzył nie było wątpliwości. Tylko on potrafił chodzić wieczorami po mieście z butelką piwa w ręce i przyglądać się pracy młodocianych przestępców.

Matt twierdził, że chłopak musiał mieć doświadczenie w życiu na ulicy. Z kolei Andrew był temu przeciwny. Uważał, że chłopak miał sporo pieniędzy, bo ubierał się całkiem przyzwoicie. Co prawda nie chodził w garniturach od Armaniego, ale nie nosił też łachmanów. Obaj jednak musieli przyznać, że dzieciak był jak kameleon.

W tym czasie Harry siedział w gabinecie pana Brauna. Był to wysoki mężczyzna z idealnie przystrzyżonymi, brązowymi włosami. Jego czekoladowe oczy wyrażały strach. Harry domyślił się, że mężczyzna boi się o swojego syna.

Potter rozejrzał się po gabinecie. Urządzony był on w gustownym stylu, ale bez zbędnego przepychu. Na podłodze leżała ciemnoczerwona wykładzina. Na środku pomieszczenia ustawiono duże, mahoniowe biurko. Po prawej stronie ciągnął się regał zawalony książkami, segregatorami i, o dziwo, kilkoma maskotkami. Po lewej stała niewielka sofa i mały, szklany stoliczek. Po obu stronach sofy były drzwi. Prowadziły prawdopodobnie do toalety i sali obrad. Ściana za biurkiem zastąpiona została wielkim, panoramicznym oknem, z którego roztaczał się wspaniały widok na Londyn. Po przeciwnej stronie były drzwi wyjściowe, a na ścianie powieszonych było kilka dyplomów i zdjęć.

Chłopak stwierdził, że Timothy musiał być bardzo przywiązany do swojej rodziny. Wiedział, że każdą wolną chwilę spędzał z dziećmi i żoną. Ale wiedział też, że Daniel żył w cieniu trzech uroczych niewiast, jakimi były jego siostry i matka.

- Słucham cię, chłopcze. Co chciałeś mi powiedzieć? – zapytał biznesmen głębokim basem. – Ponoć Daniel włamał się do sklepu monopolowego? Nic mi o tym nie mówił.

- Może się bał – skwitował Harry. – Ale ja tu w innej sprawie. Przysłano mnie tu, aby podpisał pan te dokumenty.

Rzucił na biurko plik kartek. Beznamiętnie patrzył, jak twarz Timothy’ ego wykrzywia się w grymasie złości.

Mężczyzna ze złością spojrzał na chłopaka. Wiedział, wiedział, że kradzież była tylko przykrywką. Daniel nie mógłby niczego ukraść. Nie jego kochany synek!

- Może mi pan wierzyć, że nie sprawia mi przyjemności zastraszanie ludzi, ale właśnie w tej chwili pewni bardzo źli ludzie porwali pana rodzinę i przetrzymują ją w pewnym bardzo nieprzyjemnym miejscu. Jeśli pan nie podpisze tych dokumentów, oni ich zabiją. Po kolei. Mam to opisać ze szczegółami?

- Nie trzeba – mruknął mężczyzna.

W milczeniu patrzył na chłopaka, który zamknął oczy i wygodnie rozsiadł się na krześle. Ile lat mógł mieć ten dzieciak? Piętnaście? Nie, wyglądał na starszego. Siedemnaście? Osiemnaście? Na pewno coś koło tego. Timothy’ emu żal było tego dzieciaka, który w tak młodym wieku zszedł na drogę zła. A może to nie była jego decyzja? Może ktoś go do tego zmusił.

- Mógłby mi pan coś powiedzieć? – zapytał nieśmiało chłopak. – Czego tak właściwie oni od pana chcą? Tej jednej rzeczy nie chcieli mi wytłumaczyć.

Braun spojrzał zdziwiony na swojego rozmówcę. Chłopak nie kłamał, ale był autentycznie zaciekawiony.

- Chcą, żeby przez moją firmę przechodziły ich pieniądze z nielegalnych interesów.

- Pranie szmalu. – Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem. Milczał przez kilka minut. – Kocha pan swoją rodzinę i jestem pewien, że nie chciałby pan jej stracić. Niech pan podpisze te dokumenty i wszyscy będziemy mieć spokój.

- A jeśli mnie złapią? Co wtedy powiem?

Harry wiedział już, że mężczyzna pęka. Jeszcze trochę i będzie miał go w garści. Oczywiście nikt nie powinien mu w tym czasie przeszkadzać.

- Powie pan, że o niczym nie wiedział. Albo, że pana do tego zmusili. Przecież to prawda.

W tym czasie albinosi zastanawiali się, czemu chłopaka nie ma aż tak długo. Odkąd zniknął w windzie minęło już pół godziny. Zaczynali się już trochę martwić, że dzieciakowi coś się stało. Tym bardziej, że niedawno weszła tutaj policja, ale do tej pory nikogo nie wyprowadzili, więc to chyba nie o ich bachora chodziło.

Zupełnie nie rozumieli, dlaczego to akurat oni zostali oddelegowani do niańczenia Pottera. Przecież było tylu ludzi, którzy lepiej by się do tego nadawali. Na przykład Troy. Miał własne dzieci, w tym nastoletniego syna, więc powinien dogadać się z Potterem.

Andrew szturchnął brata w bok i wskazał drzwi windy. Wyszedł przez nie uśmiechnięty Potter, ściskając w ręku czarną teczkę. Zatrzymał się gwałtownie i czujnie rozejrzał na boki. Skrzywił się. Andrew miał wrażenie, że Potter był wściekły.

Naraz chłopak zaczął biec w ich stronę.

- Zwalamy, szybko – warknął niezbyt uprzejmym tonem, jednocześnie podając Mattowi teczkę.

Potem wybiegł z wieżowca. Przebiegł przez ulicą, schował się za samochodem Vipery, ściągnął z siebie kurtkę Martina i bandamę. Wrzucił to do auta i powolnym krokiem ruszył w stronę wyłaniających się z budynku bliźniaków. Zaraz za nimi wybiegło kilku ochroniarzy.

Andrew i Matt spojrzeli na niego zdziwionym wzrokiem. Skierowali się w stronę samochodu. Nurtujące ich pytanie odważyli się zadać dopiero po pięciu minutach.

- Skąd wiedziałeś, że będą cię gonić?

- Nie mnie, tylko Jessego – mruknął niewyraźnie. – Lata praktyki – dodał po namyśle.

Bliźniacy spojrzeli na siebie nic nie rozumiejąc. Jeśli jednak chłopak naprawdę potrafił zauważać, że ktoś go śledzi, to musiał być kimś interesującym. A oni poznają tajemnicę tego milczącego młodzieńca.


***


W czasie, kiedy Harry przekonywał Timothy’ ego Brauna do podpisania dokumentów, Yennefer starała się nie zabić Dracona. Nie pojmowała, jak można być tak zadufanym w sobie. Ten chłopak, mimo iż był jej kuzynem, działał jej na nerwy. Z wyższością traktował wszystkich, nawet tych, którzy mieli ten sam status społeczny.

Draco tymczasem zastanawiał się, po co został tu ściągnięty. Właśnie miał udać się do profesora Snape, gdy ni z tego ni z owego w domu pojawiła się Yennefer. Kobieta zażądała, by Draco udał się z nią do Szwajcarii. Nie raczyła nawet powiedzieć o co chodzi. Narcyzie kazała przeteleportować rzeczy chłopaka do domu Snape’ a, twierdząc, że sama go tam później odstawi.

Yennefer podpisała kilka dokumentów, to samo zrobił Draco. Goblin skinął na nich głową i poprowadził w stronę pomieszczenia z wózkami. Po pięciu minutach szaleńczej jazdy udało im się dotrzeć pod skrytkę z numerem 666. Goblin otworzył ją i odsunął się kilka kroków. Yennefer popchnęła Dracona do środka, a sama oparła się o ścianę korytarza. Nie wiedziała, co babka zostawiła młodemu Malfoyowi, ale domyślała się, że to coś bardzo cennego.

Blondyn wszedł do skrytki. Myślał, że może babka Vivian zostawiła mu w spadku jakąś fortunkę, ale zawiódł się. Na środku, na niewielkim stoliku leżała mała szkatułka zdobna w róże. Na jej wieku była pięcioramienna gwiazda z błyskawicą w środku. Drewno, z którego zrobiono szkatułkę było z jasnego, różanego drewna. Chłopak próbował ją otworzyć, ale wiekowe drewno się nie poddawało.

Obok zobaczył białą kopertę. Dla Dracona – głosił napis. Chłopak wiedział, że pisała to Vivian. Tylko ona używała czerwonego atramentu w odcieniu krwi. Rozerwał kopertę i zagłębił się w treść listu.


“Gdy zmądrzeć chcesz, przez błądzeń brnij udrękę...
Gdy chcesz się stać, na własną stań się rękę!”*



Draco mimowolnie uśmiechnął się drwiąco. Babka uwielbiała mugolskich twórców, zwłaszcza poetów. Twierdziła, że czarodzieje nie umieją tworzyć prawdziwej poezji. To mugole nadawali słowom odpowiedni kształt, w martwe wyrazy potrafili tchnąć życie. Władali delikatną jak powiew wiosennego wiatru magią słów.

Vivian często, zwłaszcza gdy był małym dzieckiem czytała mu bajki. Potem zaczęła wprowadzać go w tajniki poezji, ale gdy tylko ułożył swój pierwszy wierszyk i przeczytał go ojcu ten wściekł się nie na żarty. Zabronił synowi odwiedzać babkę, a Vivian dał kategoryczny zakaz zbliżania się do Dracona. Od tego czasu chłopak jej nie widział, a teraz ona nie żyła.

Westchnął i ponownie zabrał się za czytanie.


Nie zapominaj Draconie o tym, o czym mówiłam ci, gdy byłeś małym chłopcem. Nie pozwól, aby ktokolwiek kierował twoim życiem. Jeśli chcesz być mądrym zagłęb się w głupotę. Pojmij ją, a dopiero potem krytykuj. Jeśli chcesz być sobą pamiętaj, że tylko ty możesz przerwać kajdany.

Zapewne zastanawiasz się, co jest w szkatule? To najcenniejsza rzecz, jaką posiadam. Przekazywana jest z pokolenia na pokolenie w naszej rodzinie. Tak samo jak Magia Słów, którą przekazałam Yennefer. Nie, nie będę ci tego teraz tłumaczyć. Jeszcze opatrznie zrozumiałbyś moje słowa.

Szkatułę otworzysz dopiero wtedy, gdy twoje serce zacznie bić. Gdy pojmiesz, że świat nie jest tylko czarny i biały, że są odcienie szarości. Gdy dowiesz się, że to co było martwe jest żywe, a to, co było żywe jest martwe.

Bądź pozdrowiony mój wnuku.

Vivian Malfoy.


Draco nic nie rozumiał z tego listu. Co prawda Vivian często mówiła zagadkami, ale zawsze dawała wskazówki co do tego, jak rozwiązać łamigłówkę. Pamiętał, że gdy był może pięcioletnim brzdącem on i Yennefer spędzali wakacje u babci. Pani Malfoy przez cały rok zastanawiała się, gdzie ukryć nagrodę. Zazwyczaj były to jakieś słodycze lub maskotki. Chłopak nigdy by się do tego nie przyznał, ale uwielbiał rozwiązywać łamigłówki.

Chwycił szkatułę i wyszedł ze skrytki. Spojrzał na Yennefer.

- Lubisz łamigłówki? – zapytał.

Odpowiedziała skinieniem głowy. Chłopak podał jej list. Przeczytała go, co chwilę marszcząc brwi.

- Pisała to, kiedy jeszcze potrafiła zaczarować słowem – oznajmiła blondynka. – Mogę ci tylko powiedzieć, że wskazówka jest ukryta w tym liście. Dobrze się w niego wczytaj, a wszystko stanie się jasne. Na pocieszenie powiem, że kiedy miałam siedemnaście lat dostałam taki sam list i szkatułę. Problem polega na tym, że ja musiałam kogoś znaleźć, a ty musisz odnaleźć samego siebie.

- Przecież wiem, kim jestem! – zirytował się chłopak. Miał dość zagadek, jak nam jeden dzień. – Jestem Draco Malfoy, syn Lucjusza i Narcyzy z domu Black.

- Właśnie. Sam powiedziałeś, że jesteś synem – zaznaczyła ostatnie słowo. – Może przyszła pora żebyś stał się kimś więcej?

Chłopak pogrążył się w myślach. To, co mówiła jego kuzynka było intrygujące. Będzie musiał nad tym pomyśleć.

Yennefer zastanawiała się, czy Vivian miała więcej tajemnic. Prawdopodobnie tak. Trzeba by więc wybrać się do jej dworku. Blondynkę intrygowała też szkatułka. Ile takich mogła mieć Vivian? Czemu jedną dała jej, a drugą Draconowi? Czyżby to miało coś znaczyć?

Wyjechali na powierzchnię. Stanęli w miejscu, z którego mogli aportować się bezpośrednio do Anglii.

Z nikąd pojawili się przed domem Severusa Snape’ a. Yennefer bardzo go lubiła, to on zaraził ją zamiłowaniem do eliksirów. Dzięki niemu poznała, jak warzyć chwałę i powstrzymywać śmierć, a nawet jak jedną kroplą zabić iskierkę życia.

Była Malfoyem i jak każdy Malfoy kochała władzę. Eliksiry dawały władzę potężniejszą niż Czarna Magia, a przy tym były subtelniejsze i o niebo ciekawsze. I dawały więcej pola do popisu.

Zapukała do drzwi. Po chwili otworzył skrzat, którego imienia nijak nie potrafiła sobie przypomnieć.

- Gdzie jest pan domu? – zapytała z wystudiowanym chłodem.

Nie mogła pozwolić sobie, aby ten mały, irytujący arystokrata, który stał obok niej zorientował się, że jego kuzynka potrafi być miła. Malfoyowie nie byli mili. Malfoyowie nie kochali nikogo, prócz władzy i pieniędzy. Ona już w to nie wierzyła, podobnie jak w dyrdymały wypowiadane przez Gada. A Draco ciągle uważał Czarnego Pana za najwspanialszego czarodzieja na ziemi, tak samo jak to, że miłość nie jest godna Malfoyów. Skrzywiła się, kiedy pomyślała, że ma obok siebie kolejnego Śmierciożercę. Fakt, ona też była jednym z nich, ale wstąpiła w ich szeregi tylko i wyłącznie z powodu rozkazu Mistrza, który koniecznie potrzebował tam szpiega.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Severusa.

- Draco i… Yennefer? Zmieniłaś się, moja droga.

- Ostatni raz widzieliśmy się przeszło sześć lat temu – odparowała dziewczyna. – Byłam wtedy wredny dzieciak, któremu tylko chłopaki w głowie.

- Nawet do mnie próbowałaś się dobrać – powiedział kwaśno mężczyzna.

- Ano próbowałam. A ty dzielnie broniłeś swej cnoty. Jak jakaś cholerna księżniczka w złotej wieży.

Severus uśmiechnął się kpiąco. Ta dziewucha, a właściwie młoda kobieta, jako jedyna potrafiła kłócić się z nim godzinami, nie podnosząc przy tym głosu. Potrafiła operować słowami z wprawą wirtuoza. Tak samo jak Vivian Malfoy, jedyna z tej rodziny, która nie popierała Voldemorta i jawnie się do tego przyznawała. Amadeusz, starszy brat Lucjusza, pozostawał neutralny.

- Czy mogę wiedzieć, dlaczego to nie Narcyza przybyła tutaj z Draconem?

Yennefer skinęła, jednak zanim cokolwiek powiedziała, zażądała, aby wprowadzić ją do środka. Na migi pokazała Snape’ owi, że wszystko mu opowie, ale najpierw muszą się pozbyć blondyna.

- Draco, idź do pokoju, ten co ostatnio. Twoje rzeczy już tam na ciebie czekają.

Chłopak skinął i ruszył przed siebie. Zastanawiał się, czy w tym roku u Mistrza Eliksirów również gości John.

W tym czasie dwójka czarodziejów usiadła w fotelach w salonie. Severus przywołał karafkę z czerwonym winem i rozlał je do kieliszków. Cały czas obserwował swoją towarzyszkę. Lata pracy w roli szpiega nauczyły go zwracać uwagę na mimikę twarzy, gesty, a przede wszystkim na oczy. W końcu nie na darmo mówiło się, że oczy są zwierciadłem duszy.

- Vivian nie żyje – powiedziała blondynka. – Zmarła trzy tygodnie temu. Na zawał serca. Zostawiła testament. Mnie dostał się jej dworek, a Draco skrytka w szwajcarskim Gringotcie.

- Tęsknisz za nią – stwierdził Snape.

- Owszem – przytaknęła z powagą. – To ona opiekowała się mną, kiedy w mamie odzywały się wampirze geny, a ojciec próbował ją uspokoić i nie pozwolić jej iść na polowanie. – Milczała przez kilka minut. – Ale nie o tym chciałam. Mam sprawę. Jestem Mistrzem Eliksirów pierwszego stopnia, a teraz potrzebuję zdobyć drugi stopień wtajemniczenia.

- W tym celu potrzebujesz praktyki w roli nauczyciela – wpadł jej w słowo.

Skinęła głową.

Były trzy stopnie wtajemniczenia. Aby zdobyć pierwszy wymagano znajomości wszystkich możliwych eliksirów i bezbłędnego uwarzenia jednego z nich, tego, który został wylosowany przez nauczyciela. Poza tym należało przez dwa lata studiować na Akademii, na wydziale Eliksirów. Ten stopień był najłatwiejszy do zdobycia. Drugi wymagał praktyki jako nauczyciela i pracy jako asystenta jakiegoś znanego warzyciela. Trzeci stopień wymagał wynalezienia własnego eliksiru. Można było bazować na czymś znanym, jednak to za pomysłowość były przyznawane punkty. Liczyło się wszystko, nawet oryginalne połączenie składników miało olbrzymie znaczenie.

- Osobiście nie mam nic przeciwko, ale muszę porozmawiać z Dumbledore’ em – powiedział po namyśle Severus. Dam ci znać, kiedy będę coś wiedzieć.

- Nie, to ja się do ciebie odezwę. Albo spotkamy się na zaręczynach młodego Malfoya.

Severus skinął głową. Siedział w fotelu jeszcze długo po tym, jak kobieta opuściła jego domostwo. Jego myśli swobodnie krążyły gdzieś w podświadomości.

Tymczasem Draco krążył po pokoju. Co chwilę rzucał nieprzychylne spojrzenia w stronę listu od Vivian. Nic z niego nie rozumiał. Zupełnie, jakby niemoc ogarnęła jego umysł. Yennefer mówiła, że wskazówka jest w liście, ale jej było łatwiej to zrozumieć, bo sama miała tą samą zdolność manipulowania ludźmi co Vivian! Owszem, wszyscy Malfoyowie to umieli, ale tylko nieliczni mogli poszczycić się takimi osiągnięciami jak Vivian. Draco miał wrażenie, że jemu bardziej przydałaby się ta umiejętność, ale pech chciał, że to zawsze kobiety były obdarowane Magią Słów. Chłopak nie miał pojęcia, do czego wykorzystuje ją jego kuzynka.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 04.06.2024 02:24